Agnieszka Rozner: We fragmencie zbioru Horror metaphysicus zatytułowanym O filozofach Leszek Kołakowski pisał: „(…)filozofia utwierdzała swą prawomocność stawiając i odpowiadając na pytania odziedziczone z sokratejskiej i przed-sokratejskiej spuścizny: jak odróżnić rzeczywiste od nierzeczywistego, prawdę od fałszu, dobro od zła. Jest jeden człowiek, z którym identyfikują się wszyscy europejscy filozofowie, choćby nawet w całości odrzucali jego idee. Jest to Sokrates – filozof niezdolny utożsamić się z tą archetypiczną postacią nie należy do tej cywilizacji”. W jakim stopniu profesor Krzysztof Michalski, uczeń Leszka Kołakowskiego, wpisywał się w ten archetypiczny profil? Czy dla Pana był sokratejskim typem filozofa?
Profesor Jerzy Szacki: Obchodziły go takie w istocie pytania i ta właśnie tradycja, co w filozofii nowoczesnej nie jest regułą. Należy zresztą pamiętać, że Krzysztof Michalski był uczniem nie tylko Leszka Kołakowskiego, ale i Jana Patočki oraz Hansa Gadamera, a jego pierwsze książki dotyczyły Heideggera i Husserla. Zajmował się w życiu wieloma rzeczami, ale poważna filozofia zaczynała się dla niego od wielkich pytań. Przywołując Sokratesa, trafiła Pani w sedno.
Mieliście Panowie okazję stykać się wielokrotnie. Czy rozmawialiście o „wielkich pytaniach”? Czy wspomina Profesor jakąś szczególną rozmowę, polemikę która najbardziej zapadła w pamięć?
Spotykaliśmy się po wielokroć i przy nader rozmaitych okazjach. Prawdę mówiąc, nie były to jednak na ogół dysputy filozoficzne dotyczące zasadniczych tematów. W okresach, kiedy stykaliśmy się niemal codziennie, w IWM (Institut fűr die Wissenschaften vom Menschen), mieliśmy zawsze mnóstwo spraw bieżących, kiedy zaś widywaliśmy się jedynie od czasu do czasu, mówiliśmy głównie o tym, co u każdego z nas słychać, ewentualnie o „interesach” organizacyjnej natury, polityce oraz innych głupstwach.
Nie wydaje się zresztą, abym mógł być dla niego dobrym partnerem do wielkiej filozofii. Jestem co najwyżej filozofem-amatorem, z którym można było porozmawiać o tym, czy owym, poplotkować i pożartować, lecz niewiele więcej. Tym bardziej, że dużo było rzeczy jednakowo oczywistych dla nas obu, chociaż dzieliła nas przynależność pokoleniowa, profesja i wiele innych rzeczy. Tego, co napisał, nie czytałem niemal nigdy przed drukiem. Wymieniliśmy mnóstwo opinii o instytucjach, ludziach i publikacjach, lecz nie przypominam sobie tzw. rozmów fundamentalnych. Dotykaliśmy – oczywiście – spraw poważnych, nie umiem jednak wskazać niczego, o czym nie byłoby wiadomo z publikacji, które ogłosił. Nie wiem również, czy pozostawił inne teksty. Niestety nie dożył wieku, w którym pisze się wspomnienia, a jego Rzeczy minione i rozmyślania mogłyby być arcydziełem, ponieważ nadzwyczaj dużo widział i umiał patrzeć.
Gdyby miał Pan opisać postać profesora Michalskiego, jego nastawienie wobec świata i ludzi? Czy i Panu – jak często dziś się powtarza – wydawał się wyjątkowo ujmującym, niemal charyzmatycznym człowiekiem?
Bodaj każdy, kto wspomina Krzysztofa, pisze o jego nadzwyczajnym uroku osobistym. I wydaje się to zupełnie słuszne ponieważ to, co potrafił zrobić, byłoby nieosiągalne za pomocą jedynie samych argumentów. Argumenty potrafi zgromadzić niemal każdy, lecz mało kto umie skłonić ludzi do przyznania mu racji lub choćby tylko uważnego wysłuchania. Krzysztof Michalski zrobił IWM z niczego i utrzymał go przez trzydzieści lat, początkowo rozporządzając wyłącznie siłą perswazji. To graniczyło niemal z cudem, że przybysz z Europy Wschodniej założył międzynarodową instytucję tej rangi, a także w krótkim czasie przyciągnął do niej mnóstwo liczących się na świecie osobistości. I jak ją rozbudował! Otrzymał wparcie, ale owej pomocy nie byłoby bez właściwej mu umiejętności zdobywania zaufania i autorytetu.
Krzysztof Michalski był piekielnie inteligentny, lecz sama inteligencja to za mało, bez owego „czegoś” nieuchwytnego, które jedynie on miał. Niech będzie, że to charyzma, choć słowo to uległo dewaluacji; używa się go nazbyt często odnośnie skutecznych metod demagogów, którzy w istocie niczego sobą nie reprezentują i znikają bez śladu.
Profesor Michalski miał niewątpliwy talent do zakładania instytucji. W czym jednak tkwi fenomen powstałego w 1982 roku Instytutu Nauk o Człowieku? Proszę opowiedzieć o Pana wrażeniach z pobytu w tym miejscu.
Pod tym względem jego talent był wyjątkowy. Miał ożywcze pomysły. Nie tylko na IWM, lecz także na kilka innych przedsięwzięć, by wspomnieć chociażby, że był obecny przy powstawaniu idei Uniwersytetu Środkowo-Europejskiego.
W IWM nie byłem od samego początku, bo związałem się z nim dopiero w drugim czy trzecim roku jego istnienia. Wyobrażam sobie, że poza wspomnianą charyzmą, niezwykle ważne w procesie tworzenia tej instytucji było wyczucie koniunktury na budowanie mostów między Zachodem i Europą Wschodnią a także rozpoznanie austriackiej sytuacji politycznej i, niewątpliwe, poparcie Jana Pawła II. Potrzeba było mnóstwa pracy i niezliczonych zabiegów dyplomatycznych, ale prawie każdy mały sukces pociągał za sobą następne. Były momenty bardzo trudne, kiedy fiasko wydawało się niemal pewne i brakowało nadziei na nowe fundusze, które w większości trzeba było zdobyć znajdując prywatnych sponsorów. Nie mam o tej sztuce żadnego pojęcia i nie wiem jak Krzysztof Michalski ją posiadł. Na ogół zajmują się tym odpowiedni specjaliści, a nie filozofowie. Było to nie tylko banalne zabieganie o środki do życia, ile wielka polityczna gra, której możliwie liczni partnerzy mieli zrozumieć, że to w ich interesie leży istnienie takiej niezależnej placówki. Do tej gry Michalski potrafił zaprosić sporą liczbę ważnych na świecie osób, których nazwiska do dzisiaj pojawiają się na pierwszych stronach gazet. Sytuacja uległa poprawie po 1989 roku, Europa Wschodnia stała się wówczas przejściowo modna, ale nigdy nie było szczególnie łatwo. Dopiero wtedy, gdy instytucja ma pewien dorobek i renomę, możliwa staje się jakaś stabilizacja, gwarancji nigdy jednak nie ma. To, tak czy inaczej, było to nieustanne zmaganie z materią finansów.
W każdym razie, tak było w moich wiedeńskich latach, kiedy cały Instytut składał się początkowo z kilka osób, kilkudziesięciu książek i jednego mieszkania w czynszowej kamienicy. Wszystko trzymała w ryzach, nieżyjąca już od dawna pani Hutterer, najwspanialsza z sekretarek, jakie można sobie wyobrazić, późniejsza dyrektor administracyjna Instytutu. Spoiwem całości był talent Krzysztofa Michalskiego, który jakimś cudem nie przestał myśleć o filozofii i nie popadł w żadną nerwicę. Zachowywał nawet dobry humor.
Heidegger, Husserl i Nietzsche. Profesor Michalski był niekwestionowanym autorytetem gdy chodzi o zawiłą myśl niemieckiej filozofii. Czy jednak ta „z lekka ezoteryczna”, jak nazwał ja niedawno Jan Hartman, filozofia ma jeszcze w sobie siłę przekonywania?
Nie jest to moja filozofia, co więcej z biegiem lat coraz bardziej upewniam się, że w głębi duszy jestem „pozytywistą”. Niemniej jednak, nie można przymykać oczu na to, co dzieje się we współczesnej humanistyce i jak wiele dróg pozostaje zamkniętych, jeżeli nie próbuje się wejść w świat owej „z lekka ezoterycznej” filozofii, by zbadać, co też takiego w niej się znajduje. Jej pojęcia stały się wszechobecne w wielu dziedzinach. Rezultatem bywa tu często bełkot i pustosłowie, lecz wcale nie jest to regułą.
O zawiłościach wspomnianych filozofów można natomiast pisać jasno i treściwie (Michalski tak właśnie robił), a i oni sami nie są aż tacy niezrozumiali. Zresztą, to nie oni oderwali filozofię od wielkiej tradycji, o której wspomniała Pani na początku. Nie musimy ich czytać z przyjemnością, ale nie możemy nie czytać w ogóle. Jest to wprawdzie osobna, do pewnego stopnia, kultura filozoficzna, ale z punktu widzenia historyka idei jej „siła przekonywania” to od dawna fakt empiryczny, którego nie daje się zignorować. Widać to nie tylko w filozofii, ale i w teorii historii, myśli politycznej, literaturoznawstwie, antropologii, itd. Nie twierdzę, że jest to koniecznie powód do radości i doskonale rozumiałem pewne uprzedzenia Kołakowskiego, ale taka jest kondycja dzisiejszej humanistyki. Jestem wdzięczny Krzysztofowi Michalskiemu za jego przewodnictwo po myśli współczesnej. Mało kto umiał lepiej o niej pisać, choć na pisanie nie miał za wiele czasu.
Nie śmiałabym kwestionować potrzeby ani przyjemności lektury Heideggera.., podzielam ją. Jak jednak określiłby Profesor związki między filozofia niemiecką, w której celował profesor Michalski, a jego naukową i publiczną misją. Czy da się tu wskazać proste koneksje?
Bez niemieckiej filozofii nie podobna sobie wyobrazić Michalskiego ani jako badacza i myśliciela, ani jako organizatora IWM. Pisał tylko o tym, co w niemieckiej filozofii znalazło się na pierwszym planie, i w sposób, który na obszarze języka niemieckiego był najbardziej naturalny. Gdyby nie spotkał odpowiednio wcześnie Gadamera i paru innych Niemców, cała jego biografia naukowa wyglądałaby zapewne inaczej. Lecz on już jako student – którego spotkałem po raz pierwszy chyba w 1966 lub 1967 roku – doskonale wiedział, jakich nauczycieli potrzebuje. Droga do nich prowadziła podówczas przez szkoły letnie w Dubrowniku, gdzie bywał Hans Gadamer. Warto też pamiętać, że w Krakowie mieszkał przyjaciel Michalskiego, ks. Józef Tischner, który znał dużo niemieckich adresów i przeczytał całkiem sporo niemieckich książek. Również do Pragi nie było daleko, a tam był Jan Patočka (Jednym z pierwszych zadań IWM była zresztą opieka nad jego spuścizną). Te tropy wydają mi się najważniejsze. Trzeba tylko dodać, iż chodziło od początku o Niemcy jako część Europy i drogę prowadzącą do Europy.
Gadamer, ks. Tischner,Patočka, filozofowie i przyjaciele. Jaka jest zatem spuścizna profesora Michalskiego – filozofa i przyjaciela?
Zostawił kilka bardzo dobrych książek, które nie tylko dostarczają ważnych informacji czy interpretacji, ale uczą także sztuki pięknego i jasnego pisania. Przygotował sporo wzorcowych przekładów, które nadążają za oryginałami zarówno treściowo, jak i stylistycznie. Pokazał, że można być niezależnym, nie wycofując się z rynku, a także nie uciekając od uczestniczenia w polityce. Działał ponad podziałami. Ściślej: ludzi dzielił tylko na mądrych i głupich.
Co może najważniejsze Krzysztof Michalski był obywatelem przez bardzo duże „O” i naprawdę troszczył się o dobro wspólne. Gdyby było inaczej, mógłby ze swoimi zdolnościami osiągnąć wszelkie możliwe szczyty. Zależało mu przede wszystkim na tym, aby to co robi miało sens. To rzadka u nas cnota.
Areté, rozpoczęliśmy od Sokratesa i Sokratesem przychodzi nam kończyć…
We wspomnieniach o Krzysztofie Michalskim trafnością najbardziej uderzyło mnie zdanie Tima Gartona Asha: „Cały czas miał w sobie coś z młodego chłopaka poszukującego i prawdy i zabawy”. Wyjątkowo dużo pracował, równie wyjątkowo potrafił się weselić.
I jak wspaniale się śmiał!
