Sukcesu nauki polskiej nie zapewnimy metodą zarządzania przez chaos, skłócania środowiska akademickiego, produkowania absolwentów na potrzeby rynku pracy „tu i teraz” oraz organizowana wyścigu po środki na badania, których w polskim szkolnictwie wyższym jest po prostu za mało.
Czytając tekst pana Tomasza Kamińskiego, popierającego istotę tzw. Ustawy 2.0, mającej zreformować polskie uniwersytety, poczułem się częścią bardzo dziwnego środowiska. Środowiska, które jest podobno podzielone na dwa przeciwstawne obozy.
I tu zaczyna się mój pierwszy problem, znany z dowcipu o pięknej i mądrej żabie: czy mam się rozdwoić?
Nie wiem, czy w nomenklaturze Pana Tomasza jestem „lokalsem” czy „kosmopolitą”. Z jednej strony sprzeciwiam się idei nauki jako przedsięwzięcia niezwykle konkurencyjnego. Ale drugiej strony chyba nie należę jeszcze do starszego pokolenia naukowców. Współpracuję z wieloma kolegami z zagranicy w projektach międzynarodowych. Godzę się na pomiar mojej aktywności publikacyjnej, w której preferuje się dobre czasopisma. A mój „indeks Hirscha” (to taki miernik syntetyczny cytowalności prac, stosowany jako jedno z kluczowych kryteriów oceniania naukowców jako wartościowych dla świata lub nie) jest chyba na nie najgorszym poziomie. Może zatem jestem już uniwersyteckim „kosmopolitą”?
Otóż nie staję po żadnej ze stron.
Co więcej, uważam, że tak jak niesłuszny jest zaproponowany przez Pana Kamińskiego zbyt uproszczony podział polskiej rzeczywistości akademickiej, równie niesłuszna jest podobna retoryka towarzysząca reformie szkolnictwa wyższego. Ustawa te nie tylko wprowadza konfliktujące podziały na lepszych i gorszych akademików oraz lepsze i gorsze uczelnie. Proponuje również rozwiązania kontrproduktywne z punktu widzenia samych jest Autorów. Choć proponowane w niej rozwiązania są turbo-kontynuacją rozpoczętych dwanaście lat temu przez poprzednich ministrów działań „ekonomizujących” polską naukę, to oprócz tego, że ma być „szybciej”, więcej” i „mocniej”, cały czas nie wiemy „po co”.
Dlatego dyskusję nad ta ustawą, dumnie i z właściwym Ministrowi Jarosławowi Gowinowi brakiem pokory nazywaną „konstytucją”, powinniśmy rozpocząć od fundamentalnego pytania, po co ona komu?
Twórcy ustawy z Panem Ministrem Gowinem na czele próbują na to pytanie odpowiedzieć. Twierdzą, że radykalne wzmocnienie kilku silnych uniwersytetów kosztem pozostałych, pozbawienie wielu uczelni praw do nadawania habilitacji, wprowadzenie nowych sposobów punktowania dorobku publikacyjnego i klasyfikacji dyscyplin, a także polityczno-biznesowych Rad Uczelni (wynagradzanych z budżetów publicznych) oraz rozwiązań zachęcających Rektorów do wzmocnienia swojej pozycji względem pozostałych ciał kolegialnych spowodują, że zbudujemy w Polsce naukę lepszą, silną, efektywną i konkurencyjną na światowym poziomie.
Otóż nie zbudujemy. Nie dostrzegam w Ustawie 2.0 mechanizmów, które doprowadzą do radykalnej poprawy jakości prowadzonych badań (na chwilę zakładam roboczo za Ministrem Gowinem, że jakość ta jest zła), lepszych publikacji, kształcenia na najwyższym poziomie (tu też chwilowo nie podejmuję dyskusji, czy rzeczywiście jest aż tak źle), czy wreszcie ożywiania rozwoju społeczno -gospodarczego.
I dlatego ustawę tą uważam za szkodliwą dla polskiej akademii i niemożliwą do przyjęcia w proponowanej formie i treści.
Dyskutując na płaszczyźnie ideologicznej o słuszności lub braku słuszności doktryn stojących za poszczególnymi rozwiązaniami, musiałbym powtórzyć powszechnie znane argumenty z toczącej się obecnie przez Polskę debaty. Problem jednak tkwi gdzie indziej. Debata o Radach Uczelni oraz o dzieleniu dyscyplin naukowych i całych uniwersytetów na lepsze i gorsze, choć ważna, przesłoniła nam dwa inne, mniej kontrowersyjne a tak bardzo oczywiste argumenty, które nakazują zakończenie prac nad Ustawą 2.0 jak najszybciej, lub przynajmniej opóźnienie wdrażania jej zapisów na co najmniej rok.
Pierwszy z nich dotyczy braku szczegółowych, ale niezwykle istotnych dla szkolnictwa wyższego rozwiązań legislacyjnych.
Poczucie, że „diabeł tkwi w szczegółach” łączy wszystkie środowiska akademickie i rodzi opór przed ustawą nie tylko rektorów i dziekanów, ale też znakomitą część pracowników i studentów. Dość stwierdzić, że cała reforma szkolnictwa wyższego oparta jest na… nieistniejącej klasyfikacji dyscyplin naukowych. Od uczelni żąda się wprowadzenia w ciągu kilku miesięcy nowych struktur organizacyjnych, które mają być dostosowane do czegoś, co nie istnieje i nie jest powszechnie dyskutowane. Pisząc językiem Autorów ustawy, Ministerstwo proponuje pracownikom akademickim nowatorski i konkurencyjny w skali ponadnarodowej produkt, którym jest wycieczka zagraniczna nie wiadomo dokąd i do tego bez biletu.
Kolejną niewiadomą jest system oceny pracowników akademickich.
Od twórców ustawy z Ministrem Gowinem na czele słyszymy tylko o patologiach publikacyjnych lub całkowitym braku publikowania. Ale nie otrzymujemy w Ustawie 2.0 rozwiązań, które różniłby się w tym zakresie od obecnych. Jako pracownicy akademiccy nie wiemy w przededniu procedowania ustawy w Sejmie, co i gdzie mamy publikować aby uczelnie w których pracujemy były godne finansowane oraz aby realizować swoje naukowe awanse. Nie wiemy nawet, kiedy będziemy to wiedzieć. Nie wiemy wreszcie, czym nowy system ma różnić się od obecnego, w którym zakres finansowania uczelni zależy już przecież od jakości a nie liczby publikacji. System ten działa od kilku lat.
Przeczytaj także: Magdalena M.Baran „Uniwersytet jak ze snu”
Sam Pan Tomasz Kamiński przyznaje, że w Uniwersytecie Łódzkim wprowadzono zasady oceny działalności naukowej (na lata 2017-2020). Pozytywne tego skutki zaczynają być dostrzegalne w postaci lepszej pozycji naukowej tej uczelni (choć finansowej już nie, bowiem pomimo skoku w ocenie naukowej poziom dofinansowania mojej alma mater jest w tym roku niższy niż w roku poprzednim). Można oczywiście dyskutować o tempie dostosowania się pracowników do nowych wymogów oraz o wielu jego niedoskonałościach, ale jeżeli one występują to należy raczej doskonalić system a nie zmieniać go co kilka lat. Pracowników w tym procesie należy wspierać a nie zmieniać reguły ich pracy „w trakcie gry”.
Skoro zatem system oceny pracowników akademickich działa bez Ustawy 2.0 to… po co ustawa?
Obecnie pracownicy Uniwersytetu Łódzkiego wyrażają obawy, czy obowiązujące zasady będą utrzymane czy ulegną zmianie już w tym roku. Tego również nie wiadomo, bowiem MNiSW w ramach walki z „punktozą” dopiero pracuje nad nowym systemem… punktacji. Jak dobrze pójdzie, pod koniec roku 2018 przeciętny adiunkt dowie się, ile punktów musi zdobyć i w jakim okresie, aby za miesięczne wynagrodzenie 3500zł brutto stać się autorem w poczytnych czasopismach naukowych, o miejsce w których konkuruje z kolegami z Wielkiej Brytanii, Francji, czy Stanów Zjednoczonych. Innymi słowy, Ustawa 2.0 w imię konieczności doganiania nauki światowej proponuje graczom-amatorom wyścig z zawodowcami w grze, której reguły „ustali się potem”.
Zastanawiam się też, jak Pan Tomasz Kamiński wyobraża sobie walkę ze wskazaną przez siebie patologią, w której ponad 40% pracowników uczelni nie publikuje? Czy zmienią to członkowie Rady Uczelni? A może silna i wszechwładna pozycja Rektora, czyli de facto centralizacja, która oddali tych pracowników od uczelnianej władzy? Nie wydaje mi się. Ponadto, zdecydowana większość pracowników niepublikujących to osoby w wieku emerytalnym lub temu wiekowi bliskie. Wśród pracowników młodszych wskaźnik ten jest niższy i dynamicznie maleje.
Prawda jest taka, że polska akademia bardzo szybko się starzeje.
Starsi niepublikujący pracownicy bardzo szybko odchodzą na emeryturę, natomiast pracownicy młodzi niechętnie do akademii przychodzą. Między innymi dlatego, że nie godzą się na zasadę „publish or perish” za 2500 – 3000złotych stypendium dla doktorantów. Nie wierzę, aby proponowane w Ustawie 2.0 kwoty stypendium dla doktorantów – mimo że znacząco większe niż obecnie – były na tyle atrakcyjne, aby młodzi zdolni doktorzy szybko i chętnie zastąpili „kiepskich uczonych”.
W przeciwieństwie do Pana doktora Kamińskiego mnie martwi, że wśród ofiar ustawy będą uczelnie słabsze. Uważam, że współczesnej Polski nie stać na ich zamykanie. Z ideą specjalnego traktowania uczelni flagowych mogę zgodzić się jedynie wówczas, kiedy to traktowanie będzie rzeczywiście specjalne, tj. pojawia się na ten cel finansowanie dodatkowe. Tymczasem dodatkowej puli środków publicznych na wsparcie najlepszych Minister Gowin mimo obietnic nie zagwarantował. Można zastanawiać się też nad poszukiwaniem instrumentów premiujących wsparcie polskich uczelni ze środków przedsiębiorstw.
Takich rozwiązań jednak w Ustawie 2.0 szukać próżno.
Przypomnę, że członkowie proponowanych Rad Uczelni, również ci reprezentujący środowiska biznesowe, mają otrzymywać z tego tytułu wynagrodzenie publiczne. Rozwiązanie takie jest, jak mniemam, przeciwne praktykom stosowanym w uczelniach anglosaskich, do których twórcy ustawy lubią się odwoływać. Zresztą, w nastawieniu na tak zwane projakościowe i prokonkurencyjne zmiany w polskim szkolnictwie kompleks Ligii Bluszczowej przebrzmiewa na każdym kroku. Tymczasem dziś w Polsce potrzebujemy uniwersytetów, które kształcą ludzi światłych i niepodatnych na proste i demagogiczne przesłania. W tym może pomóc wysoka jakość edukacji. Ustawa 2.0 jej nie zapewnia w swej chęci ograniczania potencjału uczelni regionalnych (realne ryzyko zmniejszenia dostępu do studiów dla mieszkańców spoza Warszawy, Krakowa, czy Wrocławia), czy braku odważnej decyzji o radykalnym obniżeniu pensum pracowników (aby dać czas na prace naukową i publikacyjną), zmniejszeniu liczebności grup, czy powrocie do egzaminów wstępnych jako warunku zapewnienia dobrych studentów.
Za jeden z największych grzechów Ustawy 2.0.uznaję brak otwartej dyskusji nad jej kluczowymi zapisami na etapie tworzenia. Pomimo deklaracji o rzekomym jej konsultowaniu ze środowiskiem akademików i studentów twierdzę, że konsultacje robione „pod tezę” prawdziwymi konsultacjami nie były. Zmiany w polskim szkolnictwie wyższym są konieczne. Ale wymagają one szczegółowych rozwiązań i prawdziwego partnerstwa.
Dlatego wspieram protest na Uniwersytecie Łódzkim i każdym innym polskim uniwersytecie.
Wierzę, że otworzy on prawdziwą i pluralistyczną dyskusję nad polską nauką. W tym dostrzegam największą wartość czerwcowych protestów.
PS. Ani ja, ani Tomasz Kamiński nie zostaniemy za te teksty ocenieni jako dobrzy pracownicy ani w obecnym, ani w planowanym w Ustawie 2.0 systemie oceny pracownika. Czasopisma publicystyczne nie znajdują się bowiem na liście dobrych czasopism. Wykonana przez nas praca nie przeliczy się na punkty czyli nie poprawi się jakość naszej pracy jako pracowników akademickich. Pisząc wprost, straciliśmy kolejne cenne minuty w konkurencyjnej walce o miejsce w dobrych periodykach naukowych z kilkoma noblistami. A byliśmy już tak blisko by ich dogonić…
Zdjęcie tytułowe: Wikipedia, Nathan Keirn (CC BY-SA 2.0)