Podzieleni i mentalnie sterroryzowani przez rząd Zjednoczonej Prawicy protestujący starają się budować nici porozumienia, ale przebodźcowane codzienną dawką propagandy społeczeństwo tego nie dostrzega.
Protestują nauczyciele, rolnicy, młodzież na strajkach klimatycznych, pozbawione praw człowieka kobiety. Nie wspominając już o przeciwnikach szczepień, ale ich przecież nasza bańka nie dostrzega, bo to same sobie winne ofiary internetowych manipulacji. Podzieleni i mentalnie sterroryzowani przez rząd Zjednoczonej Prawicy protestujący starają się budować nici porozumienia, ale przebodźcowane codzienną dawką propagandy społeczeństwo tego nie dostrzega. Rzadko zdarzają się przypadki, żeby ktoś spoza danego sektora orientował się, o co chodzi w protestach tych poszczególnych grup zawodowych i społecznych. A liberalne think-tanki wyrastają jak grzyby po deszczu, w powietrzu czuć wiatr zmian, ale głównie chcieliby zajmować się gospodarką, a na resztę zadań publicznych państwa nie warto zwracać uwagi.
A może właśnie warto policzyć, ile kosztuje brak poczucia winy za niedziałające państwo i podzielić tę kwotę przez liczbę ludzi płacących w Polsce podatek dochodowy lub po prostu wszystkich mieszkańców Polski? Na ile wycenić emocje i wyrzuty sumienia liberalnych wyborców, że państwo nie inwestuje w usługi publiczne i stają się one karykaturą obsługi obywateli?
Liberalizm nie może oznaczać wolności od problemów i wiecznego przekładania na później decyzji o fundamentalnym znaczeniu dla społeczeństwa. Czeka nas ogrom niewdrożonych od lat reform i niezałatwionych spraw, które na nas runą. Problemów najczęściej wynikających z niedofinansowania służby zdrowia, edukacji, opieki społecznej, szczególnie osób starszych. Mogłoby to oznaczać branie PEŁNEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI za działanie państwa, jego spółek, agend i służb publicznych, od konduktorki w PKP po ambasadora w Nowej Zelandii. Kilkuletnia praca u podstaw Ogólnopolskiego Strajku Kobiet (a wcześniej kilkuletnie próby zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej) spowodowała wzrost społecznego poparcia dla legalnej, bezpiecznej aborcji na żądanie kobiety z 37% w roku 2016 do 69% w roku 2020.
Masowe protesty na ulicach nie skłoniły premiera Morawieckiego do niepublikowania wyroku „Trybunału Konstytucyjnego”. Zmusiły za to główną partię opozycyjną do porzucenia kompromisu z lat 90 i wsparcia aborcji na żądanie do 12 tygodnia ciąży. Prawa strona Koalicji Obywatelskiej oczywiście syczała, że tego nikt z nimi nie dyskutował, ale szybko przycichła, gdy słupek sondażowy drgnął w górę o 1 czy 2%. Czy w przyszłym parlamencie oznacza to przyjęcie ustawy liberalizującej dostęp do aborcji? To kompletnie nie zależy od obywateli, naszych pojedynczych głosów w wyborach, ale od odważnych liderów partyjnych, którzy polityków o liberalnych poglądach na kwestie przerywania ciąży umieszczą na „biorących” miejscach na listach wyborczych. To nas zmobilizuje do udziału w wyborach.
A co nas obchodzą protestujący lekarze? Przecież mamy pakiety medyczne, poza tym jesteśmy młodzi i nie zaczęliśmy chorować na choroby cywilizacyjne. Bez pieniędzy podatników nie zreformujemy służby zdrowia – która od 20 lat bazuje na balansowaniu zadłużenia Narodowego Funduszu Zdrowia vs szpitale i szpitali vs personel, podwykonawcy, czy po prostu wierzyciele. Firmy windykacyjne zarabiają krocie na obsłudze długów publicznych placówek zdrowia, a obywatele na zbiórkach publicznych zbierają na leczenie za granicą lub w coraz bardziej przeciążonych szpitalach prywatnych. Żadna partia polityczna nie ma odpowiedzi na trudne pytania: jak systemowo zmienić działanie Narodowego Funduszu Zdrowia? Jak urealnić płace ratowników medycznych, lekarzy i pielęgniarek? Jak zachęcić ich do pozostaniu w kraju, którego obywatele finansują działanie uczelni medycznych ze swoich podatków?
Nie ma odważnego polityka, który powie publicznie o konieczności wprowadzenia symbolicznej nawet 20 zł, 30 zł opłaty za wizytę lekarską. Publiczna służba zdrowia jest w mojej 36 letniej świadomości od zawsze niedoinwestowana, skorumpowana, niewydajna. Jeśli ktoś z rodziny zachoruje, to szukamy pomocy w zbiórkach publicznych w Internecie, bo szans na szybką operację nie ma z powodu braku specjalistów. Służba zdrowia oparta na zbiórkach publicznych w Internecie? Na poczuciu winy obywateli, bo państwo nie działa. Przeleję 10 zł na dziecko, któremu polskie państwo nie refunduje terapii genowej w leczeniu chronicznego zaniku mięśni, bo to już setna zbiórka, którą widzę dziś na FB?
Dlaczego protestują nauczyciele? Bo od lat są pomijani w rozdzielniku priorytetów kolejnych polityków, zarabiają za mało w porównaniu z odpowiedzialnością, jaką ponoszą za edukację i wychowanie polskich dzieci. Zaczyna się od tego, że gorzej wyedukowane społeczeństwo jest łatwiejsze do sterowania i bardziej podatne na propagandę. A kończy atakami antyszczepionkowców na lekarzy i rodziców, którzy szczepionkami chcą chronić swoje dzieci i ich kolegów. Edukacja = trudny temat plus wiecznie roszczeniowe związki zawodowe. I taka narracja towarzyszyła nam przez 30 lat polskiej transformacji i dopiero kilka lat temu okazało się, że zawód nauczyciela nie jest pierwszym wyborem absolwentów matematyki, geografii czy chemii i wolą pracę w korpo za kilka razy większe wynagrodzenie. W Polsce dramatycznie brakuje nauczycieli, oraz, jak pokazał ostatni raport Klubu Jagiellońskiego, nauczycieli mężczyzn. To trudny, odpowiedzialny i niskopłatny zawód, państwo w żaden sposób nie zachęca do wybierania tej ścieżki zawodowej, a rząd Zjednoczonej Prawicy dodatkowo chce pozbawić samorządy wpływu na obsadę stanowisk dyrektorskich i ustawicznie zmniejsza dotację oświatową dla szkół publicznych. Z powodu braków w etatach dzieci zaczną lekcje o 7:30 czy skończą o 18:00 z dwugodzinnym okienkiem, ale to przecież nie powód, by partie polityczne zlecały badania opinii wśród rodziców. Lepiej wydać na produkcję memów „Czarnek Twój wróg”, masowo kopiowanych na fanpage’ach poselskich. Albo brać udział w rządowej kampanii pt. „Cnoty niewieście” jakby skrojonej pod posłanki z komisji edukacji i matki dziewczynek. Zero własnej reakcji, własnych propozycji, zero własnych polityków i polityczek, którzy mogliby zostać twarzami edukacji publicznej. Czyżby i opozycja miała w tej dziedzinie braki kadrowe?
Rolnicy z Agrounii na ulicach? Przecież mają dopłaty unijne, to czemu protestują? Poza tym głosowali na PiS i to przez nich wstyd nam za ojczyznę za granicą. Zawiść o czyjeś sukcesy i benefity mamy pewnie w polskim genomie, ale nie powinna nam ona przysłaniać systemowych problemów z którymi zmaga się polski rolnik. Niezaopiekowany rolnik to ten, któremu państwo nie jest w stanie pomóc w konfliktach z dystrybutorami żywności, nie jest w stanie wdrożyć dyrektywy o znakowaniu towarów spożywczych zgodnie ich krajem pochodzenia czy w odpowiedzi na epidemię trzody chlewnej nie wypłaca rekompensat, tylko organizuje masowe odstrzały dzików. Częściej ma więcej wspólnego z działaczami klimatycznymi, niż z przedstawicielami partii rządzącej, którzy nie chcą lub nie potrafią dostrzec klimatycznych zmian trendów żywieniowych w społeczeństwie. Ale przecież rolnictwo to zawsze była działka PSL-u, oni się muszą na tym znać, nie my, liberalni demokraci.
Donald Tusk, wracając na stanowisko szefa Platformy Obywatelskiej, powiedział m.in., że nie można się przyzwyczajać do zła, do nienawiści. A wygląda na to, że zobojętniałe społeczeństwo przyzwyczaiło się do niewydolnego państwa. I do nieogarniętej opozycji i terroru władzy. I do protestów na ulicach. Czekam zatem, aż Donald Tusk pokaże charyzmatycznych liderów, którzy nie przyzwyczaili się do dziadowskiego państwa i chcą je odważnie reformować.