Regulacje prawne odnoszące się do aksjologicznych wyborów podejmowanych przez człowieka w jego sferze prywatnej i intymnej, ukształtowane na podstawie oczekiwań i rozeznania demokratycznej większości, są z gruntu rzeczy pozbawione legitymacji i nie do przyjęcia w zakresie, w jakim wprowadzają zakazy i nakazy.
Idea umowy społecznej jest jednym z najpierwotniejszych konceptów teoretycznych, do których od samego początku odwoływał się liberalizm. Nie tylko dlatego, że jednym z jej teoretyków był John Locke. Także dlatego, że akcentuje ona liberalne praźródła wszelkich interakcji międzyludzkich: indywidualizm, wolny wybór, racjonalizm, przywiązanie do ustalonych zasad i ich minimalizm. Czy można sobie wyobrazić bardziej liberalny mit założycielski ludzkich instytucji zbiorowościowych, takich jak społeczeństwo i państwo?
Na początku była umowa
Oto w hipotetycznym „stanie pierwotnym” ludzie są sami sobie panami, niezwiązani żadnymi prawami, przymusami, zakazami, nakazami, słowem: regulacjami. Nie angażując się w żadne formy współdziałania, są oni jednak także pozbawieni ochrony przed innymi ludźmi, którzy mogą postanowić zamachnąć się na ich życie, wolność lub własność. Jest to sytuacja niebezpieczna, ponieważ nie każdy jest w stanie zawsze samodzielnie się obronić. Z tego powodu ludzie podejmują decyzję o przystąpieniu do zrzeszenia i powołaniu instytucji, które w pewnym momencie kształtują strukturę zwaną przez nas państwem. Jest to decyzja racjonalna w sytuacji nierówności w zakresie zdolności indywidualnej obrony oraz wielkości posiadanej własności. Kluczowe jest jednak teoretyczne ujęcie jej jako umowy, do której przystępuje się, z natury, dobrowolnie. Umowa opiera się dodatkowo na konkretnych regułach i ustaleniach, których strony są w dalszym ciągu zobowiązane przestrzegać. Oznacza to, że jednostkowy człowiek-strona umowy świadomie rezygnuje z swej pełnej swobody, aby zapobiec skutkom pełnej swobody (samowoli) innych ludzi, którzy niesieni złą namiętnością mogą wyrządzić mu krzywdę. Rezygnuje jednakże tylko z określonego zakresu swojej uprzednio pełnej wolności i tylko tej jej części, która musi zostać poświęcona tak, aby wspólnotowa struktura ochronna mogła skutecznie pełnić swoją funkcję. Nie ma żadnych przesłanek, aby w późniejszym funkcjonowaniu władzy państwowej rozumnie zakładać, że władza ta została upoważniona do idącego głębiej ograniczania wolności obywateli. W rezultacie władza państwa, zwłaszcza państwa liberalno-demokratycznego (różne dyktatorskie uzurpacje zazwyczaj są, już w swojej genezie, opartą na przemocy formą wypowiedzenia umowy społecznej i zaprowadzenia niewoli), posiada legitymizację dla działań władczych (legislacyjnych, egzekucyjnych, kontrolnych i innych) wyłącznie w zakresie procesów będących treścią lub pokłosiem relacji międzyludzkich. Nie posiada jednakowoż żadnej legitymizacji dla działań regulatorskich w zakresie procesów stanowiących sferę życia jednostkowego i prywatnego (intymnego) jednostki ludzkiej. Przynajmniej nie na fundamencie konstruktu umowy społecznej.
Skoro tak, to jak to się stało, że we współczesnych państwach demokratycznych za coś oczywistego uznaje się prawo parlamentu do stanowienia ustaw pozbawionych legitymacji z umowy społecznej? Istotny wydaje się tu splot dwóch antyliberalnych konstruktów teoretycznych, które we współczesnym świecie zachowują nadal bardzo dużą żywotność. Są nimi prozelityzm i demokratyzm.
Musisz uwierzyć…
Prozelityzm należy tutaj rozumieć bardzo szeroko. Nie chodzi tylko o działalność misjonarską mającą na celu zmianę religii przez ludzi jej poddawanych. Dopóki taki prozelityzm nie łączy się przymusem i przemocą, stanowisko liberalne i umowa społeczna nie mają wobec niego żadnych zarzutów. Przeciwnie jest on ważnym i cennym narzędziem na rynku modeli i stylów życia, gdzie funkcjonuje wolna konkurencja pomiędzy istniejącymi alternatywami. Chodzi o prozelityzm całych systemów aksjologicznych, których wierzenie religijne czasami jest podstawą, czasami tylko wycinkiem, czasami jest zaś nawet nieobecne, a które to systemy są ukształtowane w taki sposób, aby wolną konkurencję na rynku modeli i stylów życia wyeliminować. Aksjologia ta jest zaprojektowana jako wiara dla całej wspólnoty lub całego społeczeństwa państwowego. Zamysłem jej utworzenia jest idea kształtowania społeczeństwa silnie homogenicznego, zwartego, karnego i posłusznego. Posłusznego w ostatecznym rozrachunku władzy świeckiej, które aksjologią czy też religią dysponuje za pośrednictwem „sojuszu tronu z ołtarzem” lub bezpośrednio poprzez ustanowienie kościoła państwowego z personalną unią władzy politycznej i duchowej. Pragnienie eliminacji zjawiska pluralizmu wartości, norm, postaw i stylów życia ze społeczeństwa państwowego generuje, pełniącą rolę szantażu i karty przetargowej, tendencję do uzależnienia inkluzji we wspólnotę i objęcia danej jednostki ochroną przed zagrożeniami jej gotowością do konformizacji. Deklarowana konformizacja musi jednak w tych warunkach podlegać usankcjonowaniu i kontroli, a ponieważ normy moralne regulują zarówno zakres relacji międzyludzkich, jak i sferę życia prywatnego jednostki, to legislacja i kontrola Państwa-Kościoła wkracza w oba zakresy. Umowa społeczna zostaje jednostronnie zmieniona, zaś strona druga postawiona przed faktami dokonanymi.
Wyłania się z tego naturalnie obraz dyktatury i tyranii, z jakim od dawna nie mamy w sumie do czynienia w naszym kręgu cywilizacyjnym. Automatycznie odrzuca się dzisiaj przecież zarzuty dotyczące arbitralnych działań władzy państwowej lub ograniczania wolności jednostki koronnym argumentem o pochodzeniu tejże władzy z wolnego wyboru obywateli. „Władza podsłuchuje milion obywateli rocznie? Czyni to nie dlatego, że część jej struktury ułatwia sobie tak pracę, ale dlatego, że została wybrana w wyborach i uzyskała na to zgodę obywateli. Zakazuje in vitro? Nie dlatego, że takie jest stanowisko jednego z kościołów, ale dlatego, że tak wielu wierzących polityków uzyskało mandaty poselskie w wyborach. To jest OK”. Demokratyzm staje się źródłem legitymizacji dla wszelkich posunięć władzy, na jakie się tylko zechce zdecydować. Także dla tych, które w sposób najbardziej oczywisty nie znajdują legitymizacji w formule umowy społecznej.
… bo większość wierzy
Demokratyzm jest koślawym i niewystarczającym argumentem przeciwko krytyce arbitralności władzy naruszającej postanowienia umowy społecznej. Owszem, można przyjąć, że ukazuje, iż działania władzy nie są jednostronne, jako że wybory są źródłem przynajmniej wyrozumianej hipotezy o poparciu większości obywateli dla decyzji władzy. Rzecz w tym, że stronami umowy społecznej są wszystkie jednostki, a demokratyzm daje władzy tytuł, aby wbrew woli części (mniejszości) z nich pogwałcać postanowienia umowy, o ile zgadza się na to inna część (większość). Umowa wolnych podmiotów z fazy „stanu pierwotnego” nie zakładała jednak możliwości zrzeczenia się przez niektórych obywateli prawa o decydowaniu o tej części spraw, które dotyczą wyłącznie ich samych (formuła Johna Stuarta Milla), na rzecz innych obywateli. Demokratyzm w przewrotny sposób, sugerując zmienność większości, usiłuje podważyć tę linię krytyki, wskazując, że poszkodowani będą w przyszłości mieli możliwość zmienić podjęte wbrew umowie społecznej regulacje. To prawda, ale w żaden sposób nie zmienia faktu naruszenia umowy, które obniża poziom zaufania publicznego, generuje silne emocje polityczne, poddaje w wątpliwość realne funkcjonowanie państwa prawa i rodzi zachętę, aby obecna mniejszość po uzyskaniu pozycji większościowej „zrewanżowała się” dawnym ciemiężycielom także poprzez naruszenie umowy społecznej, tyle że w inny, raniący tym razem tamtą stronę, sposób.
W swoich pracach ciekawe ćwiczenie zaproponował John Rawls. Szeroko omawiana była jego koncepcja „zasłony niewiedzy”. Umieszczając się za tą „zasłoną”, człowiek wyobraża sobie, iż nie posiada żadnej wiedzy o społeczeństwie, w którym przyjdzie mu żyć, gdy „zasłona” zostanie za moment podniesiona. Wie tylko, kim jest on sam, zna swoje wartości, religię, światopogląd. Posiada wiedzę o istnieniu innych systemów wartości i wyznań, ale nie może ocenić, jak będą wyglądać stosunki większościowe pomiędzy konkurencyjnymi światopoglądami. Rawls sugerował, że będąc w takim położeniu, każdy racjonalnie myślący człowiek wybrałby zasady współżycia społecznego zgodnie z modelem liberalnym. Wybór innego modelu stanowiłby bowiem kolosalne ryzyko. Owszem, fanatyk religii x mógłby mieć nadzieję, że łut szczęścia sprawi, że znajdzie się w swoim społeczeństwie państwowym w wyraźnej większości. Wówczas mógłby sięgnąć po gratyfikację w postaci utworzenia państwa wyznaniowego, o jakim marzy. Ale czy wybrałby taki antyliberalny porządek, skoro istnieje za „zasłoną” ryzyko, że większość w jego społeczeństwie zyskają fanatyczni wyznawcy religii y, którzy zaprowadzą państwo wyznaniowe obcego mu kościoła, a jego poddadzą dyskryminacji, odbiorą mu wolność praktykowania wierzenia, a może nawet wtrącą do więzienia, podadzą przymusowej konwersji, albo po prostu zabiją? Wybór liberalny, a więc wybór pluralizmu światopoglądowego, równości i wolności wyznania, państwa prawa oraz wolności indywidualnej wyrażającej się w swobodzie kształtowania naszej sfery prywatnej i intymnej jest po prostu najbezpieczniejszym wyborem za „zasłoną niewiedzy”, nawet dla religijnych fanatyków. Nie zagrają oni co prawda o pełną stawkę, ale unikną ryzyka totalnej klęski. Ludzi niefanatycznych dotyczy to oczywiście tym bardziej. Skoro zaś w naznaczonej nienaturalnym wręcz obiektywizmem sytuacji „zasłony niewiedzy” liberalizm umowy społecznej jest wyborem optymalnym czy nie jest on takim wyborem w każdej innej sytuacji? Na pewno jest najsprawiedliwszy. Stając za „zasłoną” ludzie w zasadzie cofają się do „stanu pierwotnego”, gdzie także nie posiadają wiedzy o aksjologicznych poglądach całej społeczności. W obu przypadkach w umowie zrzeszeniowej dążą przede wszystkich do zachowania osobistej autonomii, prawa wyboru i wolności sumienia, tym samym przyznając te swobody innym na zasadach równości wobec prawa, nawet jeśli owi inni pielęgnują poglądy i postawy w ich ocenie zdrożne, odstręczające, niepojęte, obce, fatalne, szkodliwe dla samych owych innych.
Nie masz prawa regulować
Regulacje prawne odnoszące się do aksjologicznych wyborów podejmowanych przez człowieka w jego sferze prywatnej i intymnej, ukształtowane na podstawie oczekiwań i rozeznania demokratycznej większości, są z gruntu rzeczy pozbawione legitymacji i nie do przyjęcia w zakresie, w jakim wprowadzają zakazy i nakazy. Niemożność ograniczania wolności jednego człowieka przez drugiego jest jedynym zakazem, który znajduje tutaj zastosowanie na fundamencie umowy społecznej. Inne są z natury rzeczy pogwałceniem praw obywatelskich. Musimy sami to pojąć, aby w bardziej zdecydowany sposób bronić swoich praw, aby tą zmianę nastawienia i większą determinację dostrzegły także elity władzy politycznej i powstrzymały się od ograniczania naszej wolności. Jak bowiem pokazuje przykład inwigilacji obywatela przez współczesne państwo polskie, która nie tylko nie słabnie, a ulega wzmocnieniu przez np. planowany zakaz sprzedaży kart telefonicznych typu pre-paid anonimowo, słaba reakcja zachęca demokratycznego Lewiatana do antywolnościowej ekspansji. Jak to się kończy pisał Friedrich August von Hayek w „Drodze do zniewolenia”. Socjalizmem o rysach autorytarnych i klerykalnych.
