O „badaniach w Miastku” słyszeli chyba wszyscy. To chyba pierwsze w Polsce badania socjologiczne, które dotarły do tak masowej publiczności. Pisano o nich najpierw w tonie zachłyśnięcia się odkryciem hipotetycznego wyborcy PiS-u, gatunku nieznanego dotąd, niewyobrażalnego dla dyskursu mainstreamowego, dla którego opisania badacze musieli wyruszyć w teren. Następnie do głosu doszli ostrożni krytycy, częściej eksperci niż publicyści, którzy na raporcie i jego chwalcach nie zostawili suchej nitki. Mimo to, poświęcając mu swą krytyczną uwagę, dowodzili jednocześnie jego ważności. Jednak żadne z licznych komentarzy, krytyk czy polemik nie skupiało się na niesłusznie pominiętej w odbiorze kwestii aborcji w opiniach mieszkanek Miastka.
„Miastko” to kryptonim nadany pewnemu anonimowemu, leżącemu gdzieś na Mazowszu, niewielkiemu miastu przez zespół badawczy kierowany przez Macieja Gdulę. Wybrano je ze względu na dość wysoki poziom poparcia dla PiS w ostatnich wyborach parlamentarnych, a celem badania było zdobycie pogłębionej wiedzy o źródłach poparcia dla PiS-u – jak czytamy w raporcie autorstwa Macieja Gduli, powstałym przy współpracy Katarzyny Dębskiej i Kamila Trepki: „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”, opublikowanym w 2017 roku.
Badaczki i badacze pytali mieszkanki i mieszkańców między innymi o ich stosunek do projektu całkowitego zakazu aborcji (tak właśnie zostało to sformułowane). Badane kobiety opowiadały się przeciwko zaostrzeniu obecnie funkcjonujących przepisów, a te, które weszły w dorosłość w czasach gdy aborcja była legalna i dostępna – także za liberalizacją prawa aborcyjnego.
Jednak sposób, w jaki niektóre z badanych opowiadają się za prawem kobiet do wyboru, jest językiem zwolenników zakazu. W jednej z przytoczonych w raporcie wypowiedzi za liberalizacją pojawia się wręcz utożsamienie aborcji z „zabiciem dziecka”:
„– Dlatego, że każda kobieta odpowiada, przed Bogiem odpowie. I ona sama decyduje, czy ma zabić swoje dziecko, czy nie.”
Inna rozmówczyni posługuje się zarówno terminem „usunąć płód” jak i „usunąć dziecko”:
„– A ja to bym zalegalizowała nawet, bo to jest sprawa kobiety. Te kobiety, które chcą usunąć płód, Kościół mówi, że to jest dziecko, tak? To one i tak pojadą, nie wiem, tam do Niemiec czy do Czech i usuną dziecko. I to jest, że powinien być jakiś, może nie całkiem, ale jakieś okienko powinno być.”
Inne przytoczone w raporcie wypowiedzi kobiet opowiadających się za liberalizacją są z kolei dowodem na brak języka, którym mogłyby się posłużyć dla uzasadnienia tego stanowiska. Kobiety posługują się eufemizmami:
„– Znaczy ja akurat za tym nie jestem. Ja uważam, że każda kobieta, każda rodzina wie, co ma ze sobą zrobić i ze swoim. Różne są przypadki, prawda? To mi się wydaje, że tu tak troszeczkę inaczej powinno być […].”
„– Nie jest to rola państwa, żeby…”
„– Tak, mimo że chodzę do Kościoła. Ale tak, nie jest to rola państwa, nad kobietami. To kobieta, prawda? Wie, co ma zrobić.”
Przywołane tu wypowiedzi przywodzą na myśl się przywołać znaną tezę Agnieszki Graff o przegranej wojnie o język, jakim mówimy – a raczej nie mówimy – o „wolnym wyborze” czy „prawu kobiety do decydowania”, za sprawą której zniknęły ze sfery publicznej także takie sformułowania jak „prawo do aborcji”.
Autorzy raportu nie przyglądają się bliżej temu zjawisku, ich badanie służyć miało zbadaniu i opisaniu zjawiska nowego autorytaryzmu wśród mieszkańców Miastka – i być może także innych wyborców PiS.
W badaniu szukano różnic między postawami klasy średniej i ludowej, i co ciekawe, w przypadku stosunku do aborcji można znaleźć takie różnice w przypadku badanych mężczyzn, ale nie kobiet, wśród których zaobserwowano jedynie podział pokoleniowy. To młodsze kobiety są mniej skłonne do opowiadania się za liberalizacją przepisów . Te młodsze kobiety reprezentują pokolenie dorastające po 1993 roku, dla których zakaz aborcji jest jedyną znaną rzeczywistością, język, w którym zamiast ciąży mówi się o „poczętym życiu” jedynym, z jakim się zetknęły, no i wreszcie jest to pokolenie, które ukończyło szkoły, w których odbywały się lekcje religii, a na zajęciach z wychowania do życia w rodzinie realizowano program uzupełniający szkolną katechezę.
Być może inaczej niż w dużych ośrodkach, do Miastka i mu podobnych nie dotarł ruch Dziewuch, będących nowym głosem pokolenia dwudziesto- i trzydziestolatek. Z kolei badane starsze kobiety, tradycyjnie uważane za bardziej konserwatywne, mocniej ulegające wpływom kościoła, częściej opowiadają się liberalizacją obecnych przepisów – być może także za projektem „Ratujmy kobiety”, gdyby badacze o to zapytali. W wielkomiejskich demonstracjach przeciwko zaostrzeniu przepisów i za ich liberalizacją brały udział wszystkie pokolenia kobiet, obok dwudziesto- i trzydziestolatek pokolenie ich matek i babek. W Miastku to starsze kobiety reprezentują bardziej liberalne postawy – bo są to kobiety, których dorosłość, w tym decyzje reprodukcyjne, następowały jeszcze w czasach, gdy aborcja była dostępna, przed 1993 rokiem.
Krytycy zwracali uwagę, że badanie w Miastku nie jest reprezentatywne – ma charakter jakościowy, przeprowadzone zostało na niewielkiej grupie badanych, którzy dobrani zostali przez badaczy za pomocą doboru celowego, a nie probabilistycznego. Oznacza to, że wnioski z tego badania nie mogą być automatycznie rozciągnięte na szerszą populację. Jednak, mimo tego ograniczenia, starając się zrozumieć polityczne mechanizmy poza wielkimi ośrodkami i w miejscach, gdzie dominują wyborców PiS, powinno się zwrócić uwagę na tę grupę mieszkanek, zwłaszcza, jeśli chcemy szukać sojuszniczek w działaniach na rzecz praw kobiet.
Moje własne doświadczenia i obserwacje, zarówno ze zbiórek podpisów za obywatelskimi projektami ustaw o prawach reprodukcyjnych, jak i z kolejnych manifestacji przeciw zaostrzeniu przepisów i za ich liberalizacją są zbliżone do tych opisanych w raporcie – starsze kobiety otwarcie mówią o prawie do aborcji, podczas gdy młodsze, nawet zaangażowane po stronie projektu „Ratujmy kobiety” nie mają języka, którymi mogą wyrazić swoje poglądy w tej sprawie.
To że w badaniu w Miastku nawet zwolenniczki liberalizacji mówią językiem przeciwników nie dziwi – badani kobiety i mężczyźni posługują się językiem propagandy sączącej się z publicznych mediów, nawet jeśli deklarują, że swoją wiedzę polityczną czerpią z różnorodnych i konkurencyjnych źródeł. Jednak owe źródła, nawet jeśli uchodzą za niezależne i progresywne, od lat wykreśliły ze swego słownika termin „prawo do aboircji”. Badane mówią też językiem Kościoła, z czego doskonale zdają sobie sprawę – jednak nie dając Kościołowi prawa do decydowania o życiu kobiet.
Nie posiadając własnego języka, i posługując kalkami z dyskursu „dziecka poczętego”, mieszkanki Miastka wypowiadają się wciąż za prawem do aborcji, prawem kobiety do wyboru i – gdyby miały wybór – opowiedziałyby się za liberalizacją przepisów! Co może dowodzić, ze wojna jeszcze nie jest przegrana, a przeciwniczkami projektu Ratujmy Kobiety wcale nie muszą być wyborczynie PiS.
