Peter Gizzi Dodaj to do domu. Z tomu Pieśni progowe
Przełożył Kacper Bartczak
Widzę cię w tej metaforze,
obok domu, w drzwiach,
w samochodzie, kiedy ruszasz
na spotkanie słońca
\ i po wielu godzinach
wracasz, plecami zwrócona do niego.
W jednym z wierszy tomu Pieśni progowe Peter Gizzi pisze: „Bo marzec przechodzi w kwiecień / bo dzień był wymowny / jak dzień // Bo co myślałeś / bo co pogrzebałeś / bo to kim jesteś”. Przełożony przez Kacpra Bartczaka wiersz amerykańskiego poety, który miał odwiedzić tegoroczny Festiwalu Miłosza, tylko na pozór wydaje się wyliczanką stanu ducha, pozbawioną wyrazistego dopełnienia. Ten „nowy stan skupienia” – stan wyczekiwania w pandemicznym kolapsie – okazuje się właściwą kondycją indywidualnej percepcji świata. Rzeczywistość jawi się rozciągliwym oczekiwaniem na powrót tego, co o niej myśleliśmy, kim byliśmy. Tymczasem grzebiemy dawne przyzwyczajenia i życiowe rytuały, pogrążeni w chaotycznych próbach reorganizacji egzystencjalnych porządków. Mościmy się w globalnym bałaganie, w którym trwa pamięć czasu „sprzed” pandemii. „Nowa normalność” okazuje się liczmanem, który „odmraża” wielką studnię lęków, z jakiej dochodzą nas echa dobrze znanych, apokaliptycznych przepowiedni. Wydaje się, że jako ludzkość jesteśmy zawezwani do poważnej refleksji światopoglądowej. Świat i pogląd, dzięki wirusowi, dziwnie się ze sobą uzgadniają we wspólnym mianowniku lęku. O rzeczywistości coraz częściej opowiadamy w języku dużych kwantyfikatorów. W języku tym pojawia się, najpewniej nieunikniony, patos. Perspektywa globalna, ogólnoludzka zdaje się zasłaniać istnienie indywidualne. Śmiem jednak twierdzić, że jedynie perspektywa indywidualna stanowi właściwe źródło etyczności rozumianej jako odpowiedzialna i empatyczna postawa wobec rzeczywistości.
Poezja – ten uprzywilejowany i czuły język empatii – pozwala w sposób możliwie złożony opowiadać o realności doświadczenia. Wbrew szkolnym i społecznym kazuistykom, jest ona detektorem wewnętrznych poruszeń, jakie wzmaga w nas zmienna postać świata. Ta zmienność w wierszu Gizziego, okazuje się heraklitejskim przepływem czasu, odkształcającym wszelkie nasze, stabilne sądy i przekonania. Najściślej sugerowane w poincie wiersza pytanie o tożsamość tego, kto doświadcza ciągłego przepływu i zmienności świata, wybrzmiewa dziś w dwójnasób mocno. Rzucone w czeluść pandemicznego znieruchomienia istotnie uruchamia nowy stan skupienia zmysłów i – co ważniejsze – słów. Już dawno językowi komunikacji nie nadarzyła się podobna okazja na odświeżenie kodu wzajemnego porozumienia. Odnoszę wrażenie, że pewne słowa i konkretne pojęcia mogą wkrótce okazać się owymi portami zakotwiczeń dla naszych zwątpień. Tych słów i pojęć jeszcze nie znamy, ale niekoniecznie muszą to być słowa i znaczenia pochodzące ze słownika metafizycznego sceptycyzmu. Od bardzo dawna żyjemy w czasach „po Bogach”. Jesteśmy przyzwyczajeni do ontologicznych suchot, leczonych objawowo przez wirtualne obrazki pełne szczęśliwości, wyrażanej w różnych modelach udanego, sytego życia. A przecież prawdziwie udane może być życie rozumiane jako wyrzeczenie. Z paru znaczeń, które brzmią w słowie „wyrzeczenie”, dziś sens najgłębszy lokuje się w zrzeczeniu się egoizmu na rzecz empatii. Nowy stan egzystencjalnego skupienia w wierszu wyrzeka się narcystycznej maniery głoszenia jedyności cierpienia. To nie ja cierpię. Jestem tylko uczestnikiem cierpienia natury, istnień ode mnie odrębnych i niepodległych. Cierpienie jest mi darowane. Jest darem uważności na Innego – to pseudonim wszystkich istnień ożywionych. Ożywia mnie ponoszenie winy za cierpienia, które zadaję nie wyrzekając się ślepego instynktu podboju. Podbój chciałbym traktować jako każdą próbę ekspansji liczby pojedynczej w wierszu. Owszem, liczba pojedyncza powinna być w nim obecna, ale na prawach empatycznego prześwitu, kiedy chcę mówić „my” – wspólnota cierpienia. Tak rozumiem nowy stan skupienia etyki tego, jedynego, darowanego mi życia, o którym, jak sądzę, również traktuje początek wiersza „Zdania w polu synaptycznym” Petera Gizziego, z którego wzięły początek moje uwagi: „Bo chciałem dźwięku / żeby // wbić się w dźwięk // Bo śnieg i krew / bo / wino i lustro / bo / elektrony / i elektryczność // Bo gruz / Bo strzaskana sztuka / nasze // szczęście powszechne / przyszłe // Bo póki są żołnierze / są / też poeci / bo dopóty poeci / dopóki most // Bo jakiś pokój chciałem zatrzymać w ciszy / Bo gruz rzednie w falę // Bo póki cząstki / ładunek / bo / niedowierzaniem / powinniśmy żyć // Bo te rzeczy które da się powiedzieć /aż // tajemnica przejdzie w elegię”.
Przekaz tego wiersza jest podprogowy. Chociaż stoi na progu, czeka na gest gościnnej lektury tych, którzy pozostając w nowym stanie skupienia nie wyrzekają się jednak nadziei powszechnej, przyszłej, najlepiej czującej się w domu, który nigdy nie zamieni się w izolatorium. Jest otwarty jak wersy poezji Petera Gizziego i innych znakomitych gości tegorocznej, sieciowej edycji Festiwalu Miłosza.
