Dziwić i oburzać może natomiast to, że mentalnie tkwimy wciąż w innej epoce. Zwłaszcza, gdy dotyczy to polityki. Standardy, jakie do niej przykładamy, są z nie tego świata. Sytuacja wokół Marin obnażyła to dobitnie. 60 proc. Finów uznaje, że zachowanie ich premierki nie licuje z powagą urzędu. Aż strach pomyśleć, jak ten wynik wyglądałby, gdyby zapytać Polaków.
Po Europie lotem błyskawicy rozeszła się oburzająca informacja o tańcach premierki Finlandii. I, o zgrozo, nie był to taniec rodem z innej epoki, nie był to nawet swing, twist, rock’n’roll, jive, taniec disco, salsa, nie wspominając już o walcach, tangach czy foxtrotach. Nie było to też dyganie w rytm muzyki. Sanna Marin tańczyła całkiem współczesny taniec ludowy, który możemy dziś zobaczyć w masowych ilościach na Instagramie, TikToku, na YouTube, w serialach na Netfliksie czy w filmach. Możemy też spotkać się z nim na imprezach, zwłaszcza z udziałem osób ze średnich i z młodszych pokoleń.
Purytańskie umysły od dekad ostrzegały – jeśli się nie powstrzyma tych wszystkich przemian kulturowych, do tego dojdzie. I doszło. Możemy dziś oglądać te i podobne „gorszące” sceny, co ułatwiają kamery będące zawsze pod ręką i aplikacje do natychmiastowego dzielenia się zdjęciami i wideo.
Ale nie ma się co dziwić, ani oburzać z tego powodu. Póki jedyna krzywda, jaka się dzieje, dotyczy przemijającej moralności, to nie ma co rozdzierać szat z tego powodu. Zwłaszcza, że odsłoniłoby to publicznie nagie torsy, więc ci, którzy chcieliby to zrobić, niech się powstrzymają, w zgodzie ze swoimi purytańskimi przekonaniami. O, przepraszam, jeśli zrobiłby to mężczyzna, to zostałoby to nieodnotowane, jakby niezauważone.
Dziwić i oburzać może natomiast to, że mentalnie tkwimy wciąż w innej epoce. Zwłaszcza, gdy dotyczy to polityki. Standardy, jakie do niej przykładamy, są z nie tego świata. Sytuacja wokół Marin obnażyła to dobitnie. 60 proc. Finów uznaje, że zachowanie ich premierki nie licuje z powagą urzędu. Aż strach pomyśleć, jak ten wynik wyglądałby, gdyby zapytać Polaków. Nawet głosy starające się zneutralizować sytuację dobitnie świadczą, że jest wiele do przepracowania. Choć są one krokiem w dobrą stronę, wydają się niewystarczające, nawet jeśli, tak jak w Polsce, są wymierzone w patriarchalne złogi.
Źródła dzisiejszej wrażliwości politycznej
Znaczna część współczesnej ludności europejskiej wychowywała się w latach 50., 60., 70. czy 80. Imprezy i zabawy, popularne dancingi czy prywatki, wyglądały wtedy całkiem inaczej. Moralność była inna, odmienne zachowania były akceptowalne bądź nie, co innego było traktowane jako odważne zachowanie.
Co ważniejsze, w tym okresie w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych kształtowały się standardy współczesnej demokratycznej polityki. I trzeba przyznać, że ugrzęzły one w powojennych cudownych trzydziestu latach. Wystarczy obejrzeć reklamy z tamtego okresu, by zobaczyć, jak była postrzegana rola kobiet, do tego nawet ich prawa były równie mocno ograniczone. Prawo było surowe także w stosunku do osób nieheteronormatywnych. W USA czarni nie mieli prawa głosu. Religia była silnie obecna w życiu ludzi, społeczeństw, a nawet w polityce. Dziś trudno wyobrazić sobie postać duchownego na czele ruchu społecznego, a Martin Luther King nim przecież był. Często to, co nazywamy średniowieczem, w gruncie rzeczy jest rzeczywistością państw Zachodu niewiele sprzed połowy wieku!
Co prawda, późne lata 60. i 70. przyniosły zaczyn rewolucji kulturalnej, wynikającej z wkraczania w dorosłość pokolenia powojennego boomu demograficznego, który stanął w obliczu wielkich przemian społeczno-gospodarczych. Sam karnawał rewolucyjny trwał jednak dość krótko. Uruchomił natomiast procesy, zwłaszcza związane z liberalizacją i emancypacją w wielu obszarach, choć początkowo nawet w Nowej Lewicy niechętnie odnoszono się do przywódczej roli kobiet w ruchu. W zasadzie dopiero na przełomie XX i XXI w. w Europie i USA upowszechniły się zmiany rozpoczęte dekady wcześniej. A przecież wciąż są one podważane przez część społeczeństwa i jej przedstawicieli, a w niektórych miejscach nawet na Zachodzie wciąż trzeba o nie walczyć – USA w sprawie aborcji są tego przykładem.
Z pokoleń wychowywanych w ostatnich dekadach XX w. pochodzi większość współczesnych polityków. Co więcej, ci, którzy zaczynali swoją karierę jako zbuntowani studenci, z czasem dołączyli do establishmentu i jego wymagań, nawet jeśli na początku manifestacyjnie chodzili jeszcze w trampkach. To właśnie oni przez lata kształtowali i nadal kształtują nasze wyobrażenia o polityce. Wyobrażenia o tym, co w niej uchodzi, a co nie, jak powinni zachowywać się poseł czy posłanka, minister czy ministra, premier czy premierka.
Rzecz jasna, nie jest to wyłącznie sprawka polityków. Nie są oni znów takimi demiurgami. W demokratycznych społeczeństwach są oni wybierani, w pewnym stopniu, na podobieństwo wyborców, i odzwierciadlają w jakieś mierze ich wrażliwość społeczno-polityczną. A przynajmniej na ogół wpisują się w ich wyobrażenia o przekonaniach konserwatywnych, nowoczesnych czy postępowych, choć trzeba przyznać, że dziś często ta nowoczesność czy postępowość jest już w stylu retro, a konserwatyzm nader łatwo przybiera postać tradycjonalizmu. W tę grę grają także politycy, którzy kierują się często swoimi wyobrażeniami o tym, czego oczekują od nich ich wyborcy, czasami opierając się na badaniach społecznych. I tak kręcimy się w kółko, nieznacznie odchylając się raz w jedną, raz w drugą stronę.
Poza prywatnym i publicznym
Pojawienie się Sanny Marin przyniosło pewne poruszenie. Polityczka nie wpisuje się w dotychczasowe standardy, a na pewno nie wszystkie. Chce pozostać dzieckiem swoich czasów, a nie być prowadzona przez zastane normy społeczne przypisywane politykom, zwłaszcza tym zajmującym eksponowane stanowiska. Nie poddaje się łatwemu dyscyplinowaniu. I, jak zapowiada, zamierza robić to dalej.
Pochodzi ona z innego pokolenia niż jej koledzy i koleżanki po fachu. Najmłodsza premier dzisiejszej Europy stanowi być może forpocztę nowej polityki. W końcu zmiana społeczna nie polega na powielaniu zachowań pokolenia dziadków i babć, matek i ojców, z tą różnicą, że obecnie udostępniane są w mediach społecznościowych. A tak nadal postępuje nawet część jej rówieśników.
Życie młodych polityków, tych obecnych i przyszłych jest i będzie bardziej nastawione, wystawione i narażone na widok publiczny. Chcąc być jak inne osoby publiczne z młodszych i średnich pokoleń, chcąc zdobywać grono odbiorców, budować i utrzymywać ich lojalność, będą zacierać granice między życiem prywatnym a publicznym, tak jak zatarła się granica między światem fizycznym a wirtualnym, zwłaszcza w młodszych pokoleniach.
Zresztą Sanna Marin zaciera te światy, na Insta, jak rasowi influencerzy, dzieląc się zdjęciami czy filmikami m.in. z muzycznych festiwali, treningów czy ze swojego czasu wolnego, obok tych związanych z pełnioną funkcją. Z pewnością wie, a przynajmniej może się spodziewać, że będą one szeroko komentowane.
W przypadku wycieku filmików z imprezy sprawa nieco się komplikuje, ponieważ sama zainteresowana nie miała wpływu na ich opublikowanie. Na pierwszych materiałach doskonale wiedziała, że jest kręcona, nawet jeśli ufając, że to tylko „na użytek prywatny” w grupie znajomych. W przypadku drugiego wideo, mogła nie wiedzieć. Obie sytuacje są jednak stałym elementem kondycji współczesnego człowieka. Są jak żywioł, w obliczu którego czuje się pewną bezradność – nagranym można być w każdym momencie, zarówno przez osobę bliską, jak i tobie niechętną, a gdy takie nagranie trafi do sieci, niezależnie czy za twoją zgodą, czy bez niej, czy w sposób legalny, czy nielegalny, może już nie zginąć i żyć własnym życiem, nawet jeżeli krótkim i burzliwym.
(Zdjęcie całujących się kobiet z piersiami zasłoniętymi jedynie tabliczką z napisem „Finland” pomijam, ponieważ nie wiąże się bezpośrednio z zachowaniem Marin).
Wojowniczy liberalizm
Obrona Marin polegająca więc na nieco sztucznym już oddzieleniu sfery prywatnej od sfery publicznej, z powyższych powodów nie wytrzymuje próby czasu. W przypadku osób publicznych zawsze było to zresztą kłopotliwe, a pełniących funkcje publicznie szczególnie.
Już samo roztrząsanie tej sprawy, nawet starając się argumentować za jej nieistotnością publiczną, pokazuje, że wykracza ona poza ramy prywatności. Przypomina ona zresztą argument o niezaglądaniu do czyjejś sypialni – może kiedyś było to przełomowe, ale dziś przecież kwestia dotyczy możliwości swobodnego zachowania dla osób o nieheteronormatywnej orientacji seksualnej na równi z osobami o orientacji heteroseksualnej w przestrzeni publicznej, a nie za zamkniętymi drzwiami. Obecnie więc pod płaszczykiem tak rozumianej tolerancji przemycana jest bardzo konserwatywna treść. Nic więc dziwnego, że przywoływać ten argument może nawet Jarosław Kaczyński. To samo dotyczy aktualnej sprawy premierki Finlandii.
Chcąc bronić Marin, należy więc uznać jej zachowanie za właściwe i nie udawać, że zasłania się oczy i zaklinać rzeczywistość twierdząc, że nas oraz innych nie powinno to obchodzić i że nas to nie dotyczy.
Sądząc po zainteresowaniu sprawą, obchodzi ona ludzi, a co ważniejsze, nas dotyczy. Po pierwsze, ponieważ wiąże się z kulturą, w której żyjemy i na którą albo będziemy oddziaływać, albo zostawimy to innym, co pomniejszy pole naszej wolności, dając jej ujście co najwyżej za zamkniętymi drzwiami. Po drugie, zostawiając pole wyłącznie krytykom, umożliwiamy im powiększanie swojej kulturowej dominacji. W takich przypadkach liberalizm musi albo być wojowniczy, albo nie będzie go wcale.
Nawet jeśli może uchodzić to za paradoksalne lub przewrotne, gdy nam samym niezbyt podoba się jakaś postawa, dobrze postępować jednak w duchu przekształconego do dzisiejszych potrzeb aforyzmu: nie zgadzam się z twoim działaniem, ale będę bronić reprezentował postawę, w światle której będziesz mógł mieć wybór, czy chcesz dalej tak czynić. Taki liberalizm jest jednak trudniejszy, wykracza bowiem poza wąsko rozumiany indywidualizm, o który oskarża się „libków”, a nawet zmusza do wychodzenia poza własne przekonania w bardziej wymagający sposób niż rzucenie magicznego hasła „nic nam do tego”.
Upajający taniec
Wreszcie ostatnia sprawa związana z „aferą” baletów Marin. Czy upublicznione filmy miały być kompromatami, jak z rosyjska określa się materiały mające szkodzić osobie, której dotyczą? Aby coś było kompromitujące, musi być nieakceptowane w oczach innych. I tu wracamy do opisywanej mentalności i podstawowego pytania – dlaczego zachowanie premierki widoczne na nagraniach miałoby być w dzisiejszym czasie nie do zaakceptowania? Czy było w nim coś rzeczywiście gorszącego czy niestosownego? A może w jej zachowaniu była odwaga, której niektórym brakuje, a która może być również opacznie odbierana?
Za swój psi obowiązek opozycyjni politycy uważają za każdym razem, gdy tylko nadarzy się okazja, uderzać w rządzących. I w tym przypadku fińska opozycja zwęszyła okazję i postanowiła poddać w wątpliwość, czy Marin zachowując się w ten sposób, nie była pod wpływem narkotyków. Zrobiony test na ich obecność wyszedł negatywnie, co tylko potwierdza, że jeśli chce się uderzyć czy oskarżyć, trzeba mieć wystarczająco silne ku temu podstawy, by ostatecznie nie wyjść na mąciwodę.
Z przyjętej przeze mnie perspektywy ważne jest natomiast to, że zachowania podobne do Marin rzekomo są następstwami substancji odurzających. Bo przecież człowiekowi trzeźwo myślącemu nie przyszło by to do głowy, ba, uznałby, że nie wypada tak postępować. Co prawda fińska polityczka przyznała się, że spożywała alkohol, ale trzeba podkreślić, że tańczenie w taki sposób, nawet osób publicznych, nie należy traktować jako jakiejś osobliwości, dodatkowo wywołanej narkotykami czy nawet alkoholem. Wystarczy poprzeglądać media społecznościowe, poszukać na YouTube, udać się na kurs tańca lub odpalić tutorial w Internecie, chyba że kogoś dopada niezdrowe odurzenie skrywane za świętym oburzeniem. Takie formy taneczne to nieodzowny element dzisiejszej kultury, czy to się komuś podoba czy nie. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, a tym bardziej niestosownego.
Wolta naszych czasów
Sprawy nie da się więc zbijać wyłącznie zwykłymi bon motami typu, że chciałoby się widzieć premiera własnego kraju tak się bawiącego, czy nawet zrzucając „aferę” na mężczyzn, a zwłaszcza dziadersów mających problem z kobietami, choć ta perspektywa nie jest może aż tak odległa od tej przedstawionej w tym tekście.
To nie pierwszy raz w historii, gdy taniec oskarżany o nieprzyzwoitość staje się kwestią polityczną. Tak było z woltą w przypadku Królowej Angielskiej Elżbiety I. W wieku XVI krystalizowały się i rywalizowały ze sobą wszystkie dobrze znane nam dzisiaj odłamy chrześcijaństwa. Nic więc dziwnego, że w tamtym czasie taniec w ogóle z moralnego punktu widzenia był niepożądany, choć, co może dziwić, przez jezuitów był uważany za ważny element wychowania, dzięki czemu powstał zresztą podręcznik tańców dworskich Orchésographie (1588).
Za szczególnie niemoralny taniec uchodziła w nim jednak wolta, mająca rozbudzać zmysły i pożądanie. Para podczas tańca miała wykonywać figury, w których chwytała się za intymne miejsca. Ten taniec miała szczególnie upodobać sobie „królowa dziewica” Elżbieta I. Powstała legenda, do dziś powielana w popkulturowych obrazach, że tańczyła go ze swoim faworytem, Robertem Dudleyem. Nic tego nie potwierdza, ale plotka rozpowszechniła się i utrzymała za sprawą anonimowego obrazu przedstawiającego królową i hrabiego Leicester w tanecznym uniesieniu. Przedstawienie protestanckiej władczyni w „lubieżnym” tańcu i powielanie takiej plotki było na rękę zwłaszcza Kościołowi.
Dziś mamy do czynienia z farsą. Czy w XXI w. nawet osoby publiczne mogą pozwolić sobie co najwyżej na tańce salonowe, takie jak walc, a w ogóle najlepiej na tańce dworskie pokroju menueta, najlepiej jeszcze w strojach z epoki? I tylko podczas oficjalnych bankietów czy bali? Społeczeństwom demokratycznym bliższe powinny być jednak tańce ludowe, choćby takie, jaki zaprezentowała Sanna Marin. A już na pewno nie powinny one oburzać. W ostateczności pokazują one lepiej nerw naszej kultury, lepiej oddają ducha czasu, w którym nowa wrażliwość społeczno-polityczna ściera się z artefaktami przeszłości, które są wciąż zaskakująco silne.
Epilog
Paradoksalnie, najsilniejsze wsparcie dla Sanny Marin w duchu tego tekstu pojawiło się od przedstawicielki starszego pokolenia, Hillary Clinton. Wrzuciła na swoje media społecznościowe zdjęcie, na którym tańczy na imprezie podczas swojej wizyty jako Sekretarz Stanu (trudno mi tu znaleźć odpowiedni feminatyw) w Kartaginie. Ostatecznie jednak należy ona do nie tak licznej grupy kobiet, która pełniła wysokie stanowiska państwowe (przedstawicielek średniego i młodszego pokolenia jest jak na lekarstwo), a do tego amerykańska polityczka raczej nie będzie już ubiegała się o funkcje publiczne. https://www.instagram.com/p/Chz3LT-uW09/
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: www.igrzyskawolnosci.pl