„Pokłosie” to nie tylko kino bardzo odważne, poruszające najbardziej drażliwe struny naszego narodowego dyskursu. To przede wszystkim najlepszy polski scenariusz od wielu lat.
Ocena: 8/10
Pasikowski chciał opowiedzieć widzom o zagładzie Żydów – temacie trudnym i omawianym przez kulturę setki razy. Mógł pokazać tę historię, emanując brutalnością i tragizmem II wojny światowej. Na szczęście – wybrał inną drogę. Dzięki temu „Pokłosie” jest wypadkową kilku gatunków, których połącznie wydaje się niemożliwe. Mamy tutaj bowiem prowincjonalny amerykański thriller w stylu „Autostopowicza”, kryminał (scena, gdy Franciszek Kalina szuka materiałów w gminnych archiwach jest kwintesencją amerykańskiego kina!), a także symboliczny dramat, przypominający trochę „Wszystko jest iluminacją”. Gdyby filmowi przyjrzeć się jeszcze bliżej, odnaleźć można w nim też wiele elementów horroru i westernu.
Dzięki scenariuszowi, film przeprowadza widza przez wszystkie te gatunki z niesamowitą starannością – najpierw odpowiednio intrygując, momentami nawet strasząc, tylko po to, żeby ostatecznie skoncentrować się fundamentalnym, poważnym problemie. Jednak znów – mimo że problem zagłady Żydów poruszony jest symbolicznie, dzięki scenariuszowi udało się nie przekroczyć cienkiej linii, która czasami potrafi dzielić symbolikę od grafomanii, zwłaszcza w przypadku tak ważnych tematów.
Samą historię uzupełniają bohaterowie, w stosunkowo krótkim filmie udało się umieścić interesujących postaci, znakomicie wykreowanych aktorsko. Przez nieco ponad półtorej godziny poznajemy niemal całą miejscowość, kręcącą się wokół – oczywiście – policjanta, księdza i sklepu. Na uwagę zasługuje także wielu drugo- i trzecioplanowych. Na ich tle pierwszoplanowe postacie braci Kalinów sprawiają czasami wrażenie miałkich, niezdecydowanych i pozbawionych charakteru. Jednak ten zabieg – z pewnością celowy – także doskonale się broni w kontekście całej historii.
Oczywiście – film nie jest bez skazy, trochę przeszkadzać może realizacja, nawet sam scenariusz momentami bywa zbyt toporny, posługuje się zbyt oczywistymi metaforami (główny bohater jako Chrystus – wiedzieliśmy to już wielokrotnie), a rozmowy momentami brzmią sztucznie, chociaż – w innych scenach – to właśnie dialogi są największym atutem filmu. Jednak, jak na bardzo trudną drogę, lawirowania pomiędzy emocjonującym thrillerem a poruszającym dramatem oraz pomiędzy symboliką (scena palących się żydowskich nagrobków) a dosłownością (postacie tolerancyjnego proboszcza i antysemickiego wikarego bardzo dużo mówią o polskim kościele), scenariusz sprawdził się wyśmienicie.
Film Władysława Pasikowskiego w pewnym sensie przypomina „Życie jest piękne”. Chociaż – oczywiście – to dwa całkowicie innego filmy, to podobny jest sposób narracji, operowania symbolami, wykorzystania baśniowej przypowieści do opowiedzenia o największej traumie zeszłego stulecia. Główny temat „Pokłosia” na pewno jeszcze długo będzie budził kontrowersje, podobnie jak książki Jana Tomasz Grossa. Dyskusja o antysemityzmie zdominowała wszystkie informacje o filmie – szkoda, ponieważ cały film, podobnie jak tytuł, można odbierać na wielu płaszczyznach. Przecież tytułowe pokłosie to nie tylko kłosy, które pozostały na polu braci Kalinów. To przede wszystkim to, co w każdym człowieku, niezależnie od tego, gdzie mieszka pozostawia po sobie historia, zwłaszcza ta okrutna. Dlatego film opowiada nie tylko o relacjach polsko-żydowskich, ale także o stosunku każdego z nas do przeszłości. Przeszłości, która nie zawsze jest piękna.
