Zachód ma mnóstwo własnych – to znaczy stworzonych przez siebie – problemów, a w stosunkach międzynarodowych ma ważniejsze priorytety niż nieobliczalnego agresywnego żebraka w skali międzynarodowej, bo tak należałoby zdefiniować sposób, w jaki zachowuje się na arenie międzynarodowej Korea Północna. Niemniej, gdy słyszę o horrorze wojny, o użyciu przez komunistów broni atomowej, to przypominają mnie się podobne opinie, jakie słyszałem przed pierwszą i przed drugą wojną z Irakiem.
Wtedy też rozmaici „specjaliści” opisywali, jak długa i krwawa będzie to wojna, ile setek tysięcy żołnierzy może zginąć w walce z „czwartą największą i doskonale uzbrojoną armią świata”. „Specjaliści” wymyślali horrorystyczne scenariusze, a pacyfiści organizowali demonstracje w Europie (sam dałem niezły paternoster grupie takich typków pod katedrą w Kolonii zimą 1990/91!).
Tymczasem i w 1991r. i w 2003r. wojska USA i ich sojuszników weszły w armię iracką i jednostki specjalne Sadama Husajna jak w masło. Całe to towarzystwo bardziej patrzyło, jakby tu się poddać i przetrwać niż jak walczyć w imię obrony dyktatora i jego klanu okrutników. Po prostu pacyfiści (i zwykli tchórze) nie chcą wyciągać wniosków z historii różnych obrzydliwych dyktatur. Zmęczeni życiem zachodnioeuropejscy politycy również, zresztą.
Warto przypomnieć sobie inne przypadki. Sowiety po krwawych wewnętrznych „czystkach” przełomu lat 30. i 40. XXw. też okazały się kolosem na glinianych nogach. Żołnierze nie chcieli bić się przeciw Niemcom w obronie zbrodniczego reżimu i w ciągu pierwszych kilku miesięcy poddało się nacierającym wojskom niemieckim ponad 4 miliony żołnierzy!! Gdyby nie hitlerowskie aberracje i sposób traktowania jeńców, wojna zakończyłaby się zapewne zwycięstwem Niemiec jeszcze w 1941r.
Okrutne reżymy okazywały się znacznie słabsze niż to wydawało się zewnętrznym obserwatorom. I to nie tylko w XXw., ale wcześniej także. Kilkusetosobowa drużyna Pizarra, gdyby ją oceniać w kategoriach współczesnych panikarzy, byłaby skazana na wycięcie w pień (mimo kilku koni i kilkudziesięciu muszkietów). Tymczasem okrutne państwo Azteków tak dalece było znienawidzone przez gnębionych przez nie sąsiadów, że większość z nich sprzymierzyła się z grupą Hiszpanów i faktycznie zapewniła im zwycięstwo.
Ludność Korei Północnej jest tak sterroryzowana, że zapewne – w wypadku konfliktu zbrojnego – nie stanęłaby po stronie nacierających wojsk południowokoreańskich. W Sowietach też tak było. Ale mam poważne wątpliwości, czy armia północnokoreańska będzie chciała bić się w imię ukochanego wodza i jego nie mniej ukochanego następcy. Być może poddawać będą się z taką samą nadzieja na lepsze życie, jak poddawali się Irakijczycy w 1991 i 2003r., czy żołnierze sowieccy w 1941r. Nic lepszego nie mogłoby przytrafić się umęczonej ludności Korei Północnej…