Słowa mają moc. Słowa mają moc opowieści, która w najbardziej nawet lapidarnej formie potrafi zamknąć to, co ważne, wartościowe, ponadczasowe. Użyte odpowiednio niosą zrozumienie i… naukę.
Powtarzamy przysłowia. Krótkie zdania, których nauczyliśmy się od rodziców, dziadków, nauczycieli. Usłyszeliśmy gdzieś, kiedyś. Wpletliśmy do języka, podobnie jak przed nami czyniły to pokolenia. Czasem rzucamy je bez zastanowienia, bo… w zasadzie to pasują do sytuacji, wymogu chwili. Bo bywają komentarzem bardziej wymownym niż długa przemowa. Słowa mają moc. Słowa mają moc opowieści, która w najbardziej nawet lapidarnej formie potrafi zamknąć to, co ważne, wartościowe, ponadczasowe. Użyte odpowiednio niosą zrozumienie i… naukę. Te o nauce towarzyszą każdemu pokoleniu. Bywają błogosławieństwem lub przekleństwem, chichotem pokoleniowej mądrości, którą mniej czy bardziej świadomie dziedziczymy. Te o nauce – znów ponadczasowe – przypominają o koniecznościach, obowiązkach, rolach, a także o wielowymiarowym znaczeniu edukacji dla każdego z nas. Dzięki nim jakoś łatwiej dbać o to, by nauka nie poszła w las.
***
Obyś cudze dzieci uczył! Ponoć ma to być przekleństwo, życzenie tego, co najgorsze. Ucznie „cudzych dzieci” oznaczać miało (a czasem wciąż ma) trud i znój, za który nie otrzyma się właściwej odpłaty. Trud, w jakimś sensie daremny, nieopłacalny… Coś, czego życzy się niczym koszmarów sennych najgorszemu wrogowi. Ale chwila, przecież to nie tak. Bo kim, bo czym bylibyśmy bez naszych nauczycieli, bez naszych mistrzów. Bez tych, od których przejmowaliśmy wiedzę, nie do końca mając jeszcze świadomość, iż mądrości musimy nauczyć się sami. Skąd zatem tyle goryczy, pogardy? Skąd jeśli do zarania dziejów nasi wielcy (a my w ich ślady) zasiadali w mniej czy bardziej metaforycznych szkolnych ławach by chłonąć wiedzę, by się kształcić, by zyskiwać szansę na więcej. Podążali za mistrzami szkół filozoficznych czy teologicznych (by tylko wspomnieć Platona czy Arystotelesa, którym w jakimś sensie zawdzięczamy dzisiejsze gimnazjum, liceum czy nawet akademię). Idźmy dalej (przeskakując przy tym wieki). Bez mistrzów, nauczycieli nie podziwialibyśmy dziś sztuki, nie czytalibyśmy, że to czy tamto dzieło powstało „w czymś warsztacie”, nie budowalibyśmy kultury. Podobnie z wszelkiego rodzaju rzemiosłem, budownictwem… Bez średniowiecznych mistrzów nie byłoby armii czeladników czy uczniów, którzy wyrastali, kontynuowali dzieło lub… tworzyli to, co nowe, z inspiracji mistrza lub czyniąc mu na przekór. Bez owych nauczycieli świat każdego z nas byłby… ubogi i w jakimś sensie zawsze zaczynałby się od nowa. Nikt nie dodawałby kolejnych cegiełek do budowy świata, tylko zaczynałby od początku, nie myśląc wcale o gwiezdnych miastach, ale nieustannie i uparcie nad brzegiem morza budując zamek z piasku. I nie jest tak, że czas mistrzów przeminął wraz z pojawieniem się szkół powszechnych czy z wprowadzeniem obowiązku szkolnego. Jasne, zrobiło się mniej elitarnie, coś się skonkretyzowało, ustrukturyzowało, miejscami uprościło, zunifikowało, coś zostało odsunięte do lamusa, coś innego stało się efektem wymogu chwili, odpowiedzią na problem, albo „produktem” wypracowanych systemów. Jednak sam rys relacji został. Bo dalej jest mistrz/nauczyciel i uczeń. Bo dalej jest wiedza, która domaga się przekazania, a bez której – o czym nie trudno się przekonać – we współczesnym świecie ani rusz. Jest konsekwencja proces. Nauka, kontynuacja, zaprzeczenie; budowanie tego, co nowe w relacji do tego, co już było. Postęp, który powinien wiązać się z wdzięcznością i szacunkiem, a nie z pogardą, jaką niesie to „przekleństwo”. Ale i tego ktoś musi najpierw te dzieci nauczyć…
***
Ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz. Potęgi pojmowanej różnorako. Rozumiemy przecież, że w dobie postępującej specjalizacji, wobec nieustannej konieczności podnoszenia zawodowych kompetencji ów klucz otwiera wiele, coraz więcej drzwi. Pytanie jednak jakiego rodzaju ma to być nauka. Praktyka pokazuje, że programy szkolne nie dają już wiedzy ogólnej, pozwalającej choćby w miarę sprawnie poruszać się po różnorakich zagadnieniach czy dokonywać świadomych wyborów dotyczących własnej przyszłości. Nie działają też wedle maksymy repetitio est mater studiorum, bo założone w niej „powtarzanie” nie tylko nie przekłada się na zaspokajanie głodu wiedzy, ale często (co pokazuje stan wiedzy absolwentów szkół średnich trafiających na uniwersytety) jest „powtarzaniem po łebkach” wycinków tego, co jeszcze kilka, kilkanaście lat temu wydawało się być solidniejszym programem. Świat idzie na przód, a szkoła stoi w miejscu. Świat idzie na przód, a studenci, którzy nie mieli szczęścia do dobrych pedagogów, przychodzą na uniwersytet (a jako absolwenci nie decydujący się na studia wyższe wchodzą w życie) z gigantycznymi lukami. Często nie wiedzą tez w jaki sposób się uczyć, jak korzystać ze źródeł, a nawet gdzie ich szukać. Ba, przychodząc na studia wybierają je niejako z przypadku, sugerując się ogólną nazwa kierunku, ale nie zagłębiając się w szczegółowe programy. Później, gdzieś po semestrze, przychodzi rozczarowanie i pytanie… czy zostać tum czy szukać czegoś nowego. Mało czytają – kilka stron to już problem. Mało piszą – bo przyzwyczaili się do rozwiązywania testów, albo do wiadomości nie dłuższych niż twitt. Na szczęście wciąż poszukują. Chcą. Uczą się uczyć. Uczą się rozumieć. Dla niektórych to potrzeba, dla innych wymóg. Muszą tylko znaleźć system, który nie zamknie ich w testowej klatce, a następnie nie odeśle do pracowego kieratu jeszcze zanim zdążą porządnie osadzić się na studiach. Bo przecież – o czym pouczał Seneka – „Uczymy się nie dal szkoły, lecz dla życia”.
***
Bez nauki i łapciów nie uplecie. Fakt. Bez nauki, a raczej bez niesionej przez nią wiedzy. Wiedzy pozwalającej uzyskać – jak w przypadku owych łapciów – bardzo konkretne, praktyczne umiejętności i wytwory (tak w sferze idei, jak i w dziedzinie materialnej). Wiedzy, która daje się zastosować, a przez to buduje nam świat. Naszymi rękami. Każdego dnia. Wiedzy, która przekłada się na odpowiedzialną pracę. Na moment, gdy zabieram się za coś, bo wiem, że umiem, potrafię, ze posiadłem wiedzą pozwalająca redagować książki/prowadzić samochód/projektować mosty/budować domy/gotować/występować przed sądem/leczyć ludzi/pielęgnować drzewa/budować elektrownię wiatrową/szyć buty… I tak dalej. Lista praktycznie się nie kończy. Tak jak nie kończy się nauka. „Łapcie” to przykład prosty, a przecież wymowny. Pozwalający wrócić do pierwotnego myślenia o techne, rozumianej najszerzej, jak to tylko możliwe, zatem – jak chcieli starożytni – jako sztuka, rzemiosło, kunszt, konkretna umiejętność. Rzecz praktyczna, powiązana z różnego rodzaju działalnością budowaną w oparciu o wiedzę. Wyuczoną. Niemożliwą do zrealizowania bez znajomości rzeczy, bez szkolenia się w biegłości. A że bez nauki się nie da…. Niechętnym nauce studentom nakreślono niegdyś następujący obraz. „Wyobraźcie sobie, że tak jak wy przykładacie się do matematyki, tak wasi koledzy na medycynie przykładają się do nauki ludzkiej anatomii… Chcielibyście pójść do takiego lekarza?” Wieść niesie, że po tej przemowie egzaminy poszły jak spłatka.
***
Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Może kiedyś. Trudno zgodzić się, ze edukacji kiedykolwiek mówimy STOP. Dziś przysłowiowy Jaś uczy się przez całe życie. Z ciekawości. Z potrzeby. Z konieczności. Bywa, że rozwija się nawet w kierunkach, które niegdyś obrzydziła mu szkoła, do których – jak go przekonywano – nie ma zdolności, z którymi miał sobie „nie poradzić”. Jaś potrafi być uparty. Zdobywszy inne umiejętności (bo życie uczy), nabrawszy doświadczenia wraca… Czasem „pchnięty” ku rozwojowi przez pracodawcę, rynek, kiedy indziej przez dzieci czy wnuki. Zaklęcie „rozwoju” i „podnoszenia kompetencji” zawodowych czy życiowych może ciążyć, ale.. często działa. Czasem stawia na samodoskonalenie… robiąc coś najzwyczajniej dla samego siebie. Wybiera zatem powrót na studia, kursy językowe, nowe specjalizacje, rozwijania różnych, bardzo praktycznych umiejętności, a w końcu Uniwersytet Trzeciego Wieku. Jaś, co stał się Janem ma wokół zmieniający się świat, często stawiający przed nim wyzwania, jakich za „Jasiowych” czasów najzwyczajniej nie było, a bez których dziś po prostu trudniej funkcjonować. Świat pędzi. W pamięci mając, że póki życia, póty nauki.
***
I nauka czasem głupim człowieka czyni. Nikt nie obiecywał, że siadając do książek automatycznie staniemy się mądrzy, wszechwiedzący, nieomylni (choć niektórym tak się właśnie zdaje). Przyswojenie wiedzy to jedno, a jej użycie to już coś zupełnie innego. Nie jest przecież tak, że sama nauka, przekaz takich czy innych faktów odciska w nas znak, formując idealną figurę czy szlifując nas na podobieństwo najszlachetniejszego diamentu. Samo wykształcenie – czy jak wciąż można usłyszeć „odebranie wykształcenia” – nie daje gwarancji czegokolwiek. Co więcej, źle wykorzystana, zrozumiana opacznie, wykrzywiona gdzieś w procesie wiedza, ma potencjał degradowania się, sprowadzania rzeczy ważnych do banału lub przeciwnie, wyolbrzymiania bzdury do poziomu „jedynej słusznej teorii wszechświata”, która swą szkodliwością infekuje kolejne ofiary… Tak wykrzywiona nauka prowadzi ku różnego rodzaju „zgłupieniom”, psującym nie tylko sam system edukacji, ale przede wszystkim nasz świat. „Uniwersytet – jak skądinąd słusznie twierdził Czechow – rozwija wszelkie zdolności, między innymi głupotę”. I tak obok nauki rośnie nam pseudonauka. Obok wiedzy sprawdzonej i pewnej objawiają się spekulacje, czy różnej maści konspiracyjne teorie wszystkiego. Obok faktów wykwitają uprzedzenia. I tam obok mądrości – być może nieuchronnie – rośnie głupota. Az by się chciało, alby ten drugi biegun okazał się słabszy…
***
Nawet mistrzowi nie zaszkodzi nauka. Mistrzowi, wykładowcy, nauczycielowi, ba, każdemu kto kiedykolwiek, w jakiejkolwiek dziedzinie starał się być dla innych wzorem czy autorytetem. Tu nieustanny rozwój jest koniecznością, nawet gdy już myślimy, że wspięliśmy się na ostatni stopień zawodowej ścieżki. Bo raz wybrana – świadomie i odpowiedzialnie – droga kształcenia, nauki, pragnienie wiedzy…. Nigdy się nie kończy. Ani dla mistrzów, ani dla tych, którym stali się oni drogowskazami. Inaczej to po prostu nie działa.
Na koniec – moje ulubione… Gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo, sic homo doctus fit non vi, sed saepe studendo… Nie siłą, lecz częstym spadaniem kroplą drąży kamień. Podobnie uczonym człowiek staje się nie siłą/gwałtem/nagłym zrywem… lecz poprzez rzetelną naukę. I to działa. Cierpliwość kropli działa cuda.