Politycy myślą o kolejnych wyborach (jak bardzo skupieni są na zdobyciu władzy pokazuje choćby nagły atak miłości Komorowskiego do JOW-ów). Wyborcy natomiast są po pierwsze najzwyczajniej w świecie niekompetentni i merytorycznie nieprzygotowani (państwowa „edukacja” zresztą ich ogłupia jeszcze bardziej), a po drugie nawet gdyby byli najzdolniejszymi, najmądrzejszymi i najodpowiedzialniejszymi ludźmi na świecie, to i tak będą wybierać źle. Dlaczego? Ponieważ wpływ poszczególnego głosu jest tym bardziej marginalny, im więcej ludzi głosuje, a przez to interes w pozyskiwaniu wiedzy na temat kandydatów, ich programów i ich życiorysów jest analogicznie mniejszy. Mówiąc krótko: przeciętnemu Kowalskiemu (nawet młodemu, wykształconemu i z dużego ośrodka miejskiego) bardziej opłaca się inwestować swój czas w siebie, swoją rodzinę, swoją karierę, a nawet w swoje hobby, niż zgłębianie niuansów, dajmy na to, polityki monetarnej państwa. Właśnie dlatego nie jest to dla niego opłacalne, bo decyzję o tym, kto będzie rządził, musi dzielić z milionami. Gdyby głosowało 10 osoób, to w jego interesie byłoby dowiedzienie się wszystkiego, co jest możliwe, bo siła jego głosu miałaby ogromne znaczenie dla wyniku wyborów.
Ten strukturalny defekt demokracji obnaża również to, czym się kieruje i na podstawie jakich kryteriów „lud” podejmuje decyzje polityczne. Zwykle jest to wypadkowa tego, co przeciętny wyborca zobaczy w telewizji (bądź Internecie – w przypadku młodszej części społeczeństwa). Tak więc, aktualnie Polska żyje kolejną aferą PO, która pogrzebie (mam szczerą nadzieję) tę partię, tak jak afera Rywina żywcem pogrzebała SLD. W międzyczasie PO, PSL i SLD znów podzieliły się telewizją „publiczną” na kolejną kadencję… i jak to ujął mój przyjaciel „rolnicy poszukujący żon będą tańczyć na lodzie przez kolejne 4 lata”. Nikt natomiast nie myśli o tym, co będzie za 10-20-40 lat. Nikt nie myśli o tym, że państwa zachodnie stopniowo i systematycznie bankrutują. Monopol państwowy obrony narodowej, bezpieczeństwa wewnętrznego, wymiaru sprawiedliwości, służby zdrowia, opieki społecznej, etc, etc, jest finansowany z opodatkowania czynnej zawodowo cześci prywatnego sektora (publiczny sektor jest dofinansowany z prywatnego, zresztą z racji braku rynku trudno jest wycenić co w nim się „zwraca”, a co jest dofinansowane), a czynna zwodowo część populacji jest z każdym rokiem coraz mniejsza… Model państwa w którym żyjemy jest wydolny finansowo tylko i wyłącznie z dodatnim przyrostem naturalnym (albo dzikim wzrostem produktywności powodowanym inwestycjami kapitałowymi – a te nie są szczególnie możliwe w dzisiejszej Europie; wszak Piketty „udowodnił”, że inwestycje kapitałowe powodują rozwarstwienie dochodowe, a rozwarstwienie dochodowe jest niesprawiedliwe „społecznie” i trzeba mu przeciwdziałać opodatkowaniem kapitalistów).
Stoją przed nami naprawdę srogie wyzwania: samodegenerująca się natura masowej demokracji, niewypłacalność państwa opiekuńczego, wojna pokoleń między płacącymi „składki” młodymi a pobierającymi emerytury starymi, regres gospodarczy i cywilizacyjny Europy, zagrożenia płynące z braku integracji imigrantów – problemów naprawdę nie brakuje i marzy mi się, że przynajmniej my, ludzie umysłowo rozgarnięci, liberałowie, będziemy poświęcać im więcej czasu i uwagi niż bieżącemu rynsztokowi medialno-politycznemu i natłokowi jego „informacji”.