Pomysł „ruskiego mira” nie był tak absurdalny i beznadziejny, jakim uczynił go Putin, usiłując zaprowadzić przemocą i gwałtem. W tym samym czasie jego anglosaski odpowiednik i prawdopodobny pierwowzór, czyli Commonwealth, ma się całkiem dobrze i pozyskuje nowych uczestników, a anglosaska kultura podbija świat. Pokojowo.
Po śmierci Elżbiety II przypomniano, że była ona nie tylko monarchinią Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, lecz także tytularną głową kilkunastu państw oraz zwierzchniczką Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, czyli Commonwealth, zrzeszającej 56 państw i społeczeństw, z których kilka dołączyło w ostatnich latach. W osobie króla Karola III zyskają nowego zwierzchnika. Commonwealth rozwinęła się jednak po dekolonizacji i uzyskaniu niepodległości przez jej późniejsze państwa członkowskie, których kilka zresztą nigdy nie zaznało brytyjskiego panowania, a zdecydowały się do Wspólnoty przystąpić. Przynależność do niej (a także wystąpienie z niej) jest dobrowolną decyzją autonomicznych podmiotów politycznych. Głównym spoiwem i wabikiem jest atrakcyjność i siła oddziaływania kultury anglosaskiej, z wiodącą rolą języka angielskiego, który stał się międzynarodowy i uniwersalny. Ale to także rozmaite wzory i kody kultury anglosaskiej, w tym amerykańskiej (choć USA formalnie do Commonwealth nie należą), z różną siłą przyswojone przez wiele społeczeństw na całym świecie. To się w politologii nazywa soft power i uważa często za ważniejsze niż siła militarna.
Kultura rosyjska ma dorobek, zasoby i potencjał słabsze od anglosaskiej, lecz niemałe. Zwłaszcza na obrzeżach Rosji, a szczególnie wśród rosyjskojęzycznej i prawosławnej ludności sąsiednich państw, ma znaczącą siłę oddziaływania i przyciągania. Z całym szacunkiem dla Tadżyków, Kazachów czy Łotyszy, kultura Dostojewskiego i Czechowa, Czajkowskiego i Prokofiewa, Malewicza i Kandinsky’ego ma atuty i walory zdolne zachwycać i przyciągać. Wspólnota Niepodległych Państw, proklamowana po rozpadzie Związku Sowieckiego, była więc projektem mającym szanse powodzenia, w oparciu o zasoby i potencjał kultury rosyjskiej.
Warunkiem odegrania roli włączającej i integrującej jest jednak dobrowolność uczestnictwa. Przymusowa rusyfikacja, a tym bardziej zbrojne narzucanie języka i kultury rosyjskiej, czynią je odpychającymi. Napadając na Ukrainę i anektując jej rosyjskojęzyczne obszary oraz zgłaszając słabo zawoalowane roszczenia wobec innych sąsiednich państw i społeczeństw, Putin uczynił z kultury rosyjskiej atrybut agresorów i zbrodniarzy wojennych. Skompromitował ją i pozbawił atrakcyjności. Powtórzył w ten sposób błąd Niemców i niemieckich władców sprzed niemal stu, a nawet ponad stu lat.
Jeśli spojrzymy na etnograficzne mapy Europy sprzed I wojny światowej, zobaczymy rozsiane po niemal całym kontynencie rozległe obszary zamieszkane przez ludność niemiecką i niemieckojęzyczną. Niemcy w Rzeszy, podnieceni i rozochoceni doktryną nacjonalizmu, uznali że Niemcy są wszędzie tam, gdzie mieszkają Niemcy. A ponieważ kanclerz Bismarck obwieścił, że najskuteczniejsze jest integrowanie „krwią i żelazem”, więc postanowili zastosować tę metodę od Alzacji do Kłajpedy, od Lotaryngii po Gdańsk, od Sudetenlandu po Śląsk. W wyniku tego obecnie Gdańsk i Prusy Wschodnie, Śląsk i kraj sudecki, Południowy Tyrol, Alzacja i Lotaryngia, Limburgia i Memel nie należą do Niemiec, a na wielu tych obszarach nie ma już Niemców, bo zostali z nich wysiedleni po klęsce Rzeszy i w odwecie za zbrodnie w ich imieniu popełnione przez jej funkcjonariuszy. Kultura filozofów i poetów została skojarzona z ludobójstwem i utraciła wiele ze swoich niegdysiejszych wpływów. Do dzisiaj Niemcy nie odgrywają w polityce międzynarodowej i wymianie kulturalnej roli, do jakiej predestynowałby ich ekonomiczny i kulturowy potencjał.
Bałkany były z dawien dawna mozaiką i mieszaniną ludności rozmaitych narodowości, religii i etnicznych tożsamości. Ale gdy Serbom zamarzyło się stworzenie państwa skupiającego całą ludność serbską i serbskojęzyczną, skończyło się katastrofą, izolacją Serbii, okrojeniem jej granic i ucieczką lub wygnaniem ludności serbskiej z obszarów innych państw. Tak skończyła się wizja Wielkiej Serbii, podobnie jak niegdyś Wielkich Węgier (choć tę akurat obecne węgierskie władze wciąż hołubią) czy Wielkiej Rumunii. Podobną klęskę szykują sobie propagatorzy Wielkiego Izraela.
Również ideologia Wielkiej Polski i polski nacjonalizm, spod szyldów Obozu Wielkiej Polski czy Ligi Morskiej i Kolonialnej, skończyły się tym, że Lwów, Wilno i Grodno, niegdyś w większości polskojęzyczne i stanowiące ważne ośrodki kultury polskiej, już nie należą do Polski, a ludność polskojęzyczna stanowi w nich margines. Polacy jednak przynajmniej dostali w zamian Dolny Śląsk z Wrocławiem, Warmię i Mazury z Olsztynem, Pomorze zachodnie ze Szczecinem…
Kwestia nie jest wszakże jednoznaczna, a racje jednostronne. Republiki bałtyckie po odzyskaniu niepodległości odmawiały obywatelstwa mieszkańcom rosyjskojęzycznym, a władze Ukrainy administracyjnie rugowały język rosyjski i propagowały kult nacjonalistycznych bojowników. To najprostszy sposób na osłabienie lojalności znaczących grup ludności i pchanie ich ku językowym i kulturowym pobratymcom zza granicy, obiecującym im ochronę i wsparcie. Zasadą rozsądnej polityki wobec mniejszości powinno być zapewnienie jej lepszych warunków u siebie, niż mogliby mieć u owych pobratymców. To wytyczne postępowania polskich władz wobec autochtonicznej ludności białoruskiej na Podlasiu czy niemieckojęzycznej na Śląsku. Niekoniecznie jednak obecnie respektowane.
Ale mniejszości też potrafią postępować irracjonalnie, a nawet podle. Nie chodzi jedynie o kalkulację, którą Konstanty Gebert streścił zgryźliwie: „wolę abyś ty był mniejszością u mnie, niż ja u ciebie”. Niemcy w międzywojennym Wolnym Mieście Gdańsku mieli nieskrępowane warunki swobodnego rozwoju swojej niemieckojęzycznej kultury, a przy tym mogli robić lukratywne interesy z Polską, na której handlowym obsługiwaniu wyrosła niegdysiejsza potęga ich portowej metropolii. Ale woleli pozycję prowincjonalnego miasta Rzeszy, byle się z nią złączyć. W rezultacie wybuchłej u nich wojny utracili wszystko. Podobnie jak Niemcy sudeccy, których poparcie dla Hitlera i żądania złączenia z Rzeszą doprowadziły do układu monachijskiego, ośmielającego Führera do agresji.
Zważywszy powyższe, należy odnotować, że istnieją jednak sposoby na stworzenie szerokiej wspólnoty kulturowej, na wzór Commonwealth. W pewnym stopniu udało się to państwom iberyjskim, stanowiącym część wspólnego świata latynoskiego, spajanego nie tylko językiem (rola i wpływy literatury iberoamerykańskiej), ale i szerzej rozumianą kulturą. Lecz stało się to po uzyskaniu przez południowoamerykańskie państwa niepodległości oraz – co nie mniej ważne – demokratycznych przełomach likwidujących autokratyczne reżimy w dawnych metropoliach (Hiszpanii i Portugalii). Cyrkulacja między dawnymi koloniami i metropoliami trwa.
Rosja wybrała inną drogę i przegra, już przegrywa. Utwory Czajkowskiego kiedyś powrócą do sal koncertowych, Czechowa na deski sceniczne, a Dostojewskiego na księgarskie półki całego świata. Ale żaden „russkij mir” nie powstanie, bo próba zaprowadzenia go przemocą i gwałtem skompromitowała ten, bynajmniej nie absurdalny pomysł. Potencjalni naśladowcy, nie tylko chińscy, powinni tę klęskę starannie rozważyć i wyciągnąć z niej wnioski.
Wyimki:
– Napadając na Ukrainę i anektując jej rosyjskojęzyczne obszary oraz zgłaszając słabo zawoalowane roszczenia wobec innych sąsiednich państw i społeczeństw, Putin uczynił z kultury rosyjskiej atrybut agresorów i zbrodniarzy wojennych.