Lucjan Wesołowski i Edyta Pilichowska
Edyta:
Chrześcijaństwo jako religia nie jest jednorodne i nigdy nie było. Różni się wyraźnie nie tylko w swoich zewnętrznych formach, ale także – jak wiemy – w sposobie postrzegania samej postaci Jezusa i w sposobie kontynuowania jego nauk, a także w regulacjach dotyczących życia społecznego.
Chrześcijanie już w pierwszych latach po śmierci Jezusa zaczęli dzielić się na tzw. sekty i nie byli jednorodni w postrzeganiu jego nauk, mowa o tym już w Dziejach Apostolskich, a zwłaszcza w listach św. Pawła, gdzie znajdujemy informacje o różnorodnych ideach dzielących poszczególne grupy.
Wraz z upływem czasu – w wyniku oddziaływania różnych czynników politycznych i społecznych – wyłoniły się dwa oddzielne, główne nurty. Mowa o kościele rzymskokatolickim, który rozwijał się na terenach zachodniej części dawnego imperium rzymskiego oraz prawosławiu (część wschodnia). Podział na te dwa nurty został potwierdzony w roku 1054 w ramach tzw. wielkiej schizmy (nazywanej także schizmą wschodnią). Pojawiały się inne odłamy, a w XVI wieku w wyniku reformacji zaczęły się konstytuować różne kościoły protestanckie. Warto też wspomnieć o kościele anglikańskim, mormonach itd. Motywem łączącym jest Jezus jako Mesjasz, uznawany przez wszystkich chrześcijan.
Kościół rzymski (który zarządza katolicyzmem i organizuje życie katolików) na przestrzeni wieków wyrządził chrześcijaństwu mnóstwo zła, odchodząc od idei obecnych w naukach Jezusa. Zamiast tego Kościół rozbudowuje do dziś instytucję o strukturze piramidalnej, w której często mamy do czynienia z ludźmi bardziej podobnymi do urzędników niż do nauczycieli duchowych (którymi być powinni). Kościół rzymski podzielił wspólnotę, jaką byli pierwsi chrześcijanie (czyli zgromadzenie wiernych, ludzi połączonych poprzez wiarę) na tych, którzy rządzą i podwładnych, na panów i sługi, w pełni realizując ideał feudalizmu, który w Kościele rzymskim jest żywy do dzisiaj. Wierni stali się petentami i poddanymi władzy urzędników Kościoła, mimo iż Kościół rzymski właśnie jako instytucja uważał się i nadal uważa za kontynuatora nauk Jezusa.
Jednak mimo wszystkich nadużyć, a nawet zbrodni (jak nawracanie siłą czy działalność inkwizycji), słowa o przebaczeniu i miłości były nadal cytowane. Choć różnie to wyglądało w praktyce, zwłaszcza jeśli chodzi o instytucję samego Kościoła, to jednak w wymiarze społecznym i religijnym zasady te zostawały w pamięci. Muszę jednak dodać, że tej „oficjalnej” religii katolickiej nie nazywam chrześcijaństwem.
***
Edyta: – Można odnieść wrażenie, że wielu ludzi w naszym kraju zapomina, że chrześcijaństwo to nie tylko katolicyzm.
Lucjan: – Tak, masz rację. Ja uważam się za chrześcijanina, ale w sensie popierania nauki miłości.
– Kościół rzymski zbudował sobie taką pozycję, jak gdyby był jedynym prawdziwym kontynuatorem nauk Jezusa.
– Można się długo o to spierać, ale z mojego punktu widzenia mógłbym to nazwać zawłaszczeniem.
– W moim rozumieniu, aby być chrześcijaninem należy podążać za indywidualizmem duchowym w oparciu o bardzo proste nauki Chrystusa. Nie poddawać się przywódcom duchowym, bo to Chrystus zaprezentował to, co powinno być trzonem, bardzo proste trzy czy cztery zasady. Reszta to dekoracja z rzymskiego imperium. Dlatego dla mnie katolicyzm nie jest w żaden sposób powiązany z prawdziwym chrześcijaństwem poza powoływaniem się na Chrystusa.
– Mocno to ujęłaś. Nie byłbym aż tak stanowczy, ale zgadzam się, że w katolicyzmie jest wiele rzeczy odległych – moim zdaniem – od tego, co znalazłem w Ewangelii. Nawiasem mówiąc, będąc na studiach przeczytałem sporo książek na temat chrześcijaństwa (katolickich, protestanckich i innych), prowadziłem przez rok ośrodek duszpasterstwa akademickiego, napisałem pracę magisterską na temat „Jezusa z Nazaretu” Romana Brandstaettera. Mając więc pewną wiedzę na te tematy jestem generalnie dość bliski temu, co piszesz.
– Uderza mnie, że słowa Chrystusa w katolicyzmie są za słowami księdza, a Jezus poniekąd pozostaje na drugim planie. Ludzie słuchają papieża, jakby był prorokiem i jakby to on” objawiał wiarę”.
– Mam podobne wrażenie w niektórych sytuacjach.
– Wielokrotnie wykorzystywano to do pociągnięcia ludzi za sobą dla podboju, dominacji, kontroli, nienawiści wobec innych grup (np. pogan czy nawet współwyznawców), podobnie jak to teraz jest z ISIS i jego przywódcami. Oczywiście mówię o zjawiskach ekstremalnych, takich jak Święta Inkwizycja, która została powołana do obrony i utrzymania „czystości wiary” ze względu na szerzącą się wtedy różnorodność poglądów na tematy religijne; ale także ze względu na indywidualizm religijny, niebezpieczny dla hierarchii kościelnej i ówczesnej struktury Kościoła.
– Zgadzam się z Tobą.
– Dołączam do tego podbijanie innych narodów i narzucanie im wiary, kultury itp., zamiast głoszenia Jezusowej Dobrej Nowiny i pozwolenia ludziom, aby wybrali to, co im bardziej odpowiada.
– Tak! Wolność wyboru, szacunek dla drugiego człowieka to dla mnie sprawy fundamentalne.
– A przecież Jezus nigdy nie namawiał do podbojów, co więcej namawiał do życia w miłości i pokoju z „poganami”, pozostawiając tylko Bogu sąd nad ludzkimi uczynkami.
– Wystarczy przeczytać choćby jedną z ewangelii, żeby to zobaczyć. Idee, nawet najpiękniejsze i najczystsze, mogą się stać się punktem wyjścia do budowania struktur i systemów niekiedy bardzo od nich odległych… I do działań wręcz odwrotnych do ducha tych idei…
– Przede wszystkim dziwi mnie kult papieża, obecnie niemal celebryty. Poszukiwanie świętości w wytypowanym do tego człowieku to jest jakaś dramatyczna potrzeba prostych ludzi, aby można było bezgranicznie komuś wierzyć…
– Tak, to dziecinna potrzeba „rodzica”, który za nas zdecyduje, który wie lepiej… Nasza niedojrzałość emocjonalna i umysłowa… Jest w nas (a przynajmniej w wielu z nas) potrzeba oparcia się na kimś, komu przypisujemy większa od nas siłę, władzę, mądrość, czystość duchową itp. (niepotrzebne skreślić…).
– Instytucja Kościoła sama wypracowała taki stosunek do postaci papieża, który niemal – zwłaszcza ostatnio – jest traktowany jak inkarnacja Jezusa, a co najmniej jego autoryzowany przedstawiciel. Kościół wprowadza dogmaty – ogłaszane właśnie przez papieży, samowolnie manipulując postrzeganiem zarówno niektórych postaci np. Maryi, Marii Magdaleny, jak i pewnych zagadnień, jak np. kwestia odpuszczania grzechów przez instytucję Kościoła, spowiedź, przykazania kościelne. Sam sposób traktowania papieża, otoczenie go ochroną, luksusem, obowiązek całowania pierścienia to coś jak poddaństwo feudalne.
– Czuję głęboki sprzeciw przeciwko takim rytuałom. Dobrze, że ostatni papieże, a zwłaszcza Franciszek (do którego czuję dużą sympatię) zmienili wiele w tych kwestiach.
– Bo było w tym coś takiego, jakby papież był kimś w rodzaju cesarza rzymskiego, władającego niemal całym znanym ówczesnym Rzymianom światem.
– Kościół po kilku wiekach walki utrzymywania się (o ile to możemy dzisiaj właściwie ocenić) blisko nauki Jezusa, a jednocześnie walki o przetrwanie został wprzęgnięty w struktury władzy. I odtąd zaczęła się degeneracja. Tak to przynajmniej widzę.
– Pomijam już kult świętych, co jest formą politeizmu praktykowanego przez Kościół.
– Słuszna uwaga… Takich kwestii jest więcej. Pewnie wiesz, że na samym początku dziejów chrześcijaństwa biskup Rzymu był tylko jednym z równorzędnych biskupów. A dogmat o jego nieomylności w sprawach wiary ogłoszono dopiero w roku 1870. Część wiernych sprzeciwiła się temu dogmatowi, w wyniku czego powstał tzw. starokatolicyzm. Ale najważniejsza dla mnie sprawa (o której mało kto wie) to fakt, ze Kościół katolicki naucza tylko 9 przykazań. Jeśli przeczytasz obecne w dwóch księgach Starego Testamentu przykazania (w Księdze Wyjścia i w Księdze Powtórzonego Prawa), to jest tam jedno (drugie w kolejności), którego Kościół katolicki nie naucza – o nieoddawaniu czci wizerunkom. Żeby utrzymać liczbę 10 przykazań, Kościół rozbił ostatnie z nich na dwa (dziewiąte: Nie będziesz pożądał itd… Dziesiąte: Ani żadnej rzeczy, która jego jest). Zwrócił mi na to uwagę pewien pastor.
– A wie Pan, co mi pomogło odkryć dla siebie wartość nauki Chrystusa? Buddyzm… Być może nawet nie wiem, że jestem bardziej buddystką niż chrześcijanką.. Jestem bliska przemieszaniu obu nauk, które wydają się być bliźniacze.
– Ja widzę w nich duże różnice, ale też zbieżności. I sam łączę w moim systemie wierzeń chrystianizm z buddyzmem i elementami innych nurtów duchowych. Używam określenia „chrystianizm”, żeby odwołać się bezpośrednio do nauk Jezusa zwanego Chrystusem, a nie do jakiejkolwiek formy religii, opierającej się na jego nauczaniu.
– Ja się akurat opieram na Nowym Testamencie, jeśli chodzi o chrześcijaństwo, ale wspieram to buddyzmem. Ważne też było i jest nadal dla mnie poznanie filozofii wschodu (filozofia jogi itd.), a także religii żydowskiej z czasów Jezusa, co pozwala lepiej rozumieć jego nauki. Dla mnie jest bardzo istotne, że w Nowym Testamencie Chrystus występuje z pozycji nauczyciela, Mesjasza, który nadaje kobiecie równy status, traktuje ją z partnerstwem, szacunkiem, nie jak kogoś, kto ma być poddany. A już w dziejach apostolskich (to nie są słowa Jezusa, lecz uczniów) wyraźnie mówi się o poddaństwie kobiety wobec mężczyzny.
– Zapewne takie podejście Jezusa do kobiet było czymś trudnym do zaakceptowania w tamtych czasach, w tamtym środowisku. Myślę, że było rewolucyjne, jest mi ono bardzo bliskie.
– Mogłabym zażartować, że żaden Bóg takiego prawa – o poddaństwie kobiety – wymyślić nie mógł.
– A ja bym się przyłączył…
– Nasunęły mi się jeszcze takie myśli à propos chrześcijaństwa: prawo kamienowania za cudzołóstwo to prawo żydowskie i w tym kontekście tak ważne było mówienie i przekonywanie o „niepokalanym poczęciu”. Decyzja Józefa – jeśli traktujemy te postaci jako historyczne – była jedyną drogą, aby uratować życie tej kobiety. Zgodnie z prawem żydowskim Józef – jako już poślubiony, ale w sensie praktycznym narzeczony, który jeszcze nie współżył z Maryją -miał prawo zażądać jej ukamienowania. I stąd tak ważne jest w opowieści ewangelicznej pojawienie się anioła. Nie wiemy, jak było naprawdę… Czytałam bardzo ciekawe opracowanie o społeczności żydowskiej w kontekście wiary i organizacji społeczeństwa w czasach Chrystusa. Maryja zaszła w ciążę, kiedy wyjechała, była rozdzielona z Józefem, a zatem było pewne, że nie on jest ojcem – niezależnie od tego, czy została uwiedziona, czy napełniona wolą Bożą….
– Oczywiście to ważne z punktu widzenia historycznego, jeśli mówimy o początkach chrześcijaństwa i jego kontekście kulturowym. Do dzisiaj w społeczeństwach islamskich istnieje ten problem i kobiety są kamienowane.
– Chrystus powiedział, iż po nim przyjdą inni prorocy, aby zwieść ludzi, i ze poznamy ich po owocach, bo dobre drzewo nie zrodzi złych owoców, jak i złe drzewo nie zrodzi dobrych…
– Dla mnie to jeden z najważniejszych drogowskazów życiowych.
– Czy ktoś używa religii czy jakiejkolwiek filozofii w celu uporządkowania życia społecznego, czy też dominacji – właśnie w nauce Chrystusa wychodzi to dokładnie na jaw…
– To, co uważam za sedno Ewangelii, to idee miłości, przebaczenia, zrozumienia, szacunku, prawdy.
– Czy mam nienawidzić kogoś, kto urodził się w Indiach, Nepalu, Tybecie czy innym kraju, w którym panuje inna religia? Albo jak mam traktować kogoś, kto tutaj w Europie wyznaje buddyzm czy inną religię, a unika krzywdzenia, czyni dobro? Chrystus o tym wyraźnie mówi, zastrzega też, że zbawienie i miłosierdzie Boga nie będzie dotyczyło tylko „zakonu”, czyli innym słowy społeczności żydowskiej. Zakon w tym ujęciu to zbiór obowiązujących Żydów praw opartych na unii z Bogiem (w która wierzyli i wierzą wyznawcy mozaizmu, czyli religii mojżeszowej). I że będziemy sądzeni wedle czynów, a nie zakonu (czyli przynależności do religii, społeczności wyznającej pewną religię)… I że będzie zbawienie dla pogan, bo Bóg patrzy na uczynki, a nie będzie zbawienia dla tych, którzy pozornie przyjmują religię, a czynią zło.
– Dla mnie to fundament myślenia religijnego czy szerzej duchowego. Czynienie dobra, miłość w każdej formie, do których zaliczam przyjaźń, szacunek, tolerancję itp. Nie dogmaty.
– Każdy człowiek ma prawo do miłosierdzia, jeśli tylko czuje żal za wyrządzona komuś krzywdę. Tylko Bóg go może osądzić, w sensie boskiego przebaczenia lub potępienia.
– Ja akurat w tej sprawie wierzę w to, co znalazłem w wypowiedziach wielu dawnych i dzisiejszych przewodników duchowych – że nie ma sądu ani potępienia. W kolejnych wcieleniach uczymy się, doświadczamy, rozumiemy coraz lepiej samych siebie i innych. Krzywdzimy innych idąc za naszymi słabościami, ignorancją, ego. A im więcej jest w nas czystości i harmonii, tym mniej zła wyrządzamy. Drogą do tego jest praca nad sobą, pogłębianie zrozumienia siebie i innych, stopniowa rezygnacja z utożsamiania się z własnym ego.
– Mogłam w moim niezbyt długim życiu zobaczyć wiele przykładów, jak wiele jest w naukach Chrystusa prawdy, bo przede wszystkim wiara jest w nich oparta na dobrowolności. I na uczynkach, a nie na zewnętrznych objawach pseudopobożności, która ma na celu wyniesienie społeczne czy inne korzyści.
– Warto tutaj przypomnieć sławne słowa Jezusa o faryzeuszach…
– Chrystus ostrzegał przed fałszywymi kapłanami, którzy pragną jedynie bogactw i zaszczytów, pokazywał inna rzeczywistość duchową. I to było powodem jego potępienia właśnie przez kastę kapłanów i arystokracji. Chrystus uderzył w ich system – bogacenia się kosztem ludzi, budowania pozycji społecznej na rzekomej pobożności.
– Tak to wygląda, jeśli czytamy Ewangelię.
– To jest nadal bardzo aktualne, bo ludzie nie zmienili się zbytnio. To, że używamy dziś internetu i wielu urządzeń nie zmienia faktu, że na poziomie ludzkim wciąż jesteśmy tacy sami lub podobni do naszych przodków. Rodzimy się tacy sami.
– Myślę, że nie jest tak do końca. Sądzę, że się zmieniamy. Nawet na przestrzeni mojego życia zauważyłem, że podwyższył się poziom inteligencji i wrażliwości kolejnych pokoleń.
– Ale przechodzimy przez te same procesy, jak choćby bezradność dziecka, potrzeba opieki, potem dorastanie, szukanie miłości, osadzanie siebie w społeczeństwie w takim czy innym wymiarze. A potem starość i znowu potrzeba opieki. Jemy, pijemy, oddychamy… Jesteśmy dobrzy lub czasem nie… Mamy dokładnie te same zadania duchowe, co ludzie 2 tysiące lat temu…
– Z ostatnim zdaniem nie zgodziłbym się, myślę, że powoli dojrzewamy jako ludzkość, pojawiło się wielu ludzi, którzy czują i myślą inaczej, niż ich rodzice czy dziadkowie. Nie mówię, że lepiej, ale inaczej, co często wiąże się z wyższym poziomem świadomości. Choćby rozszerzenie się wegetarianizmu pojętego jako idea niekrzywdzenia zwierząt albo ruchów ekologicznych czy zmierzch „świadomości łowcy”. Moim zdaniem istnieje postęp duchowy, choć z drugiej strony manifestuje się też pogłębienie postaw agresywnych i destrukcyjnych. Być może jesteśmy świadkami tego, co niektórzy przewidywali już dużo wcześniej – ostrej polaryzacji postaw, wyraźnego postawienia przeciw sobie sił Dobra i Zła… Czas pokaże…
Lucjan:
Nic w materialnym świecie nie jest do końca dobre albo do końca złe, jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie możliwe punkty widzenia… Nasza rozmowa dotyczyła głównie negatywnych aspektów działalności Kościoła katolickiego, ale moglibyśmy znaleźć także wiele jej aspektów pozytywnych. Niemiecki myśliciel duchowy, autor wielu książek i artysta malarz Bo-Yin-Ra (Joseph Anton Schneiderfranken, właściwie Joseph Anton Schneider, 1876-1943) napisał, że w świecie materialnym idee mogą zaistnieć tylko o tyle, o ile zostaną przełożone na język materii. I tutaj należy oddać Kościołowi to, co mu się należy jako instytucji, która przekładała – w sposób mniej lub bardziej udany – idee Jezusa na konkret. Z całą pewnością w historii Kościoła możemy znaleźć wiele kart godnych uznania i szacunku. Należy też oddać hołd wszystkim ludziom, którzy w ramach Kościoła starali się czynić dobro i przeciwstawiać złu. Najnowsza historia naszego kraju i świata zna wiele takich postaci. Kościół położył wielkie zasługi w procesie demontażu socjalizmu realnego w Polsce i w czasie transformacji. Jest w nim wielu księży, zakonników, zakonnic i hierarchów postępujących w myśl ewangelii.
Problemem jest to, przeciwko czemu występował Jezus – zbytnie angażowanie się w sprawy świata doczesnego, uleganie mirażom władzy, posiadania, wpływu na umysły. Wiąże się z tym popieranie pewnych opcji politycznych (choć przecież Jezus powiedział „Królestwo moje nie jest z tego świata”), używanie sformułowań, które wydają się nie mieć wiele wspólnego z Jezusowym językiem miłości i przebaczenia, próby odgórnego wprowadzenia religii na egzaminy maturalne, postawa wobec trudnych zagadnień społecznych jak aborcja itp. Wbrew temu, co zapewne myśli wielu biskupów, próby wywierania nacisku na społeczeństwo muszą się skończyć (co jest opinią wielu publicystów, socjologów, psychologów, działaczy społecznych itd. ) oddaleniem się wielu ludzi od Kościoła (co nie musi oznaczać oddalenia się od wiary). Inne przewidywane konsekwencje to utrata aktualnego wpływu na katolickich obywateli Polski i – w mniejszym lub większym stopniu – pozycji szanowanej instytucji życia społecznego.
W moim odczuciu jedyna prawdziwie chrześcijańska droga ku przyszłości to skupienie się na tym, czego uczył Jezus, wyzbycie się ambicji, które z jego nauczaniem nie mają nic wspólnego (lub mają bardzo niewiele), bycie z wiernymi (a nie przeciw nim). Wykluczanie, potępianie, piętnowanie nie jest w moim odczuciu naśladowaniem Jezusa. Jest nim MIŁOŚĆ w wszelkich jej przejawach. A przynajmniej ja tak rozumiem drogę, którą pokazał Jezus…