Rozpoczęła się więc zatem debata nad wydłużeniem wieku emerytalnego. Toczona w trakcie poprzednich lat na obrzeżach debaty publicznej, tam gdzie głos zabierają eksperci i ludzie nauki (a co za tym idzie z rzadka dostrzegana przez łaknące łatwych form przekazu współczesne polskie media), wkroczyła wreszcie do głównego nurtu dyskusji. Decyzja o tym, czy nasza klasa polityczna jest w stanie przeprowadzić pomyślnie potrzebną acz niepopularną zmianę prawdopodobnie niedługo zapadnie. Wtedy dowiemy się, czy nasza demokracja straciła już, podobnie jak kilka innych, sterowność i trudne decyzje są w niej możliwe tylko w obliczu jawiącego się jako katastrofa totalnego kryzysu i zapaści, czy też są one możliwe także jeszcze w miarę w czas, w takim momencie, aby przed zapaścią się ustrzec. Zobaczymy, czy polityczni liderzy w rzeczywistości zasługują na to miano czy też są tylko powolnymi sługami nastrojów i populistycznych poglądów niezorientowanej większości, zachowującymi się jak chorągwie na wietrze lub boje na morzu.
Rachunek jest prosty. W życiu człowieka, z punktu widzenia rynku pracy, są trzy okresy: 1. dzieciństwo połączone z okresem nauki, w którym zbieramy umiejętności i przyswajamy potrzebną w późniejszym życiu wiedzę, 2. okres aktywności zawodowej, 3. okres emerytalny/rentowy. Samodzielnie środki na utrzymanie generujemy tylko w drugim okresie, w pierwszym utrzymują nas nasi rodzicie i opiekunowie, w trzecim musimy utrzymać się ze środków zgromadzonych wcześniej lub sięgać po pomoc państwa, a więc płacących podatki współobywateli. Oczywistym jest więc, że z punktu widzenia finansów własnych i państwa/podatników lepiej jest, aby okres drugi trwał jak najdłużej, a pozostałe jak najkrócej. Pierwszego okresu nie da się w zasadzie znacząco skrócić. Oczywiście możliwe jest obniżenie wieku szkolnego, co Polska próbuje właśnie przeprowadzić. Jednak pole manewru jest tutaj bardzo wąskie i po tej reformie zostanie wyczerpane na zawsze, albo przynajmniej na bardzo długi czas, aż akceleracja rozwoju osobniczego człowieka nie osiągnie, być może, kolejnych przełomowych poziomów. Pozostaje tylko możliwość przesunięć długości drugiego i trzeciego okresu życia, a więc wieku emerytalnego.
Jeśli ktoś żyje na emeryturze bardzo długo, to zebrane przez niego przed zakończeniem pracy środki są niewystarczające (oczywiście mowa tu o ludziach, którzy zarabiali średnie lub mniejsze pieniądze). Aby system się nie zawalił, można zrobić dwie rzeczy. Zlikwidować instytucję wieku emerytalnego w ogóle, albo go podnieść. W pierwszym przypadku człowiek musiałby sam spekulować ile pożyje. Jeśli uważa, że nie za długo, może przejść na emeryturę szybciej, ponieważ zebrane przezeń w składkach środki wystarczą. Przyjęcie tej metody oznaczałoby jednak konieczność zgody na to, że nikomu nie będą wypłacane żadne środki ponad odłożone składki emerytalne (lub po prostu kapitał). Jeśli się więc przeliczy i okaże długowieczny, pozostanie bez środków do życia. Ta opcja to teoretyczna fikcja intelektualna dla libertarian. Współczesne społeczeństwa, w tym polskie, nie dopuściłyby do skrajnej nędzy staruszków i objęły je pomocą w postaci dalszego wypłacania emerytury ze środków innych podatników/składkowiczów. Ewentualnie tylko świadczenie to zostałoby inaczej, kreatywnie nazwane.
Jeśli tak, to jedyną możliwość stanowi podniesienie wieku emerytalnego. Jest ono uzasadnione obecnie w Polsce pod każdym względem. Wiek emerytalny został kiedyś, bardzo dawno, ustalony na takim poziomie, aby długość okresu pracy i okresu emerytalnego w życiu statystycznego człowieka zachowywały określone proporcje, finansowalne z punktu widzenia systemu emerytalnego. Te proporcje są jednak już dawno zachwiane, ze względu na znaczne wydłużenie średniej długości życia. Jest ze wszech miar uzasadnionym więc, aby proporcje te przywrócić poprzez podniesienie wieku emerytalnego. To zupełnie oczywiste. Można byłoby z tego ewentualnie zrezygnować (aczkolwiek nie byłoby to nawet wtedy sprawiedliwe), gdyby struktura demograficzna polskiego społeczeństwa była inna i pokolenia młodych były liczniejsze od pokoleń emerytów. Jest jednak odwrotnie, co stanowi szach i mat drugi element wymuszający konieczność podniesienia wieku emerytalnego.
Mówiąc najprościej: albo wydłużymy wiek emerytalny, albo państwo polskie w pewnym momencie przestanie wypłacać emerytury. Negując dziś konieczność tego bolesnego ruchu, okradamy nasze dzieci i wnuki. One pracując będą także opłacać przecież składki, ale nie uzyskają emerytur, bo nie uda się znaleźć środków bieżących. To trzeba sobie jasno powiedzieć, nie jest to żadne przerysowanie i żadne dramatyzowanie. Zamiar PO i premiera Donalda Tuska, aby podnieść wiek emerytalny zasługuje na poparcie każdego, kto powyższe problemy rozumie i ma poczucie elementarnej sprawiedliwości.
Jednego i drugiego brak jednak trzem sejmowym partiom. Pierwszą z nich jest SLD, które proponuje skrajnie nieodpowiedzialny i całkowicie niesprawiedliwy pomysł referendum w tej sprawie. Pod adresem Leszka Millera i jego akolitów należy sformułować dwa fundamentalne pytania. Pierwsze brzmi: kto miałby w tym referendum mieć prawo głosu? Czy 70-letni dziś emeryt, który „załapał” się na czasy jeszcze w miarę bezpieczne z punktu widzenia wypłaty emerytur, a proponowana zmiana w żaden sposób nie wpłynie na jego osobistą sytuację one way or the other? Czy też może 55-letni rencista, który na tej rencie pozostanie do końca życia? Albo 35 Agent Tomek i inni posiadacze podobnych przywilejów emerytalnych w zakresie wieku przechodzenia na emeryturę? Może w końcu 58-kobieta, którą stopniowe, powolne podnoszenie wieku emerytalnego dotknie, ale w bardzo nieznacznym stopniu, a swojej emerytury może być pewna? Oni wszyscy mają mieć głos w tym referendum wg SLD, jednak głosu będzie pozbawiony 12-latek, który będzie na emerytury tychże głosujących łożył składki do ZUS przez całe swoje życie zawodowe, a gdy sam się zestarzeje, zastanie pustkę w kasie. Pojawia się więc zasadna wątpliwość, dlaczego głos każdego z uprawnionych do udziału w referendum ma być równo ważony, jeśli skrajnie nierówny jest wpływ tej decyzji na życie poszczególnych obywateli?! Gdy wybieramy Sejm, decydujemy o przyjęciu konstytucji lub wstąpieniu do UE, podejmujemy decyzje dotyczące nas wszystkich. Głosując nad wiekiem emerytalnym niektórzy będą podejmować decyzje dotyczące innych, którzy nawet głosu nie mają. To niedemokratyczne i idiotyczne.
Drugie pytanie do SLD wiąże się z zarzutem o populistyczną naturę takiego referendum. Niechaj pan Miller zastanowi się, co powiedziałby na propozycję organizacji referendum np. na temat obniżenia stawki PIT do 5%, a zrozumie tę kwestię.
Drugą z partii pozbawionych poczucia odpowiedzialności jest PiS. Jednak jeśli spojrzymy na projekt, jaki partia ta chce promować, to przynajmniej w odniesieniu do ludzi młodych zauważymy wyraźną konsekwencję. PiS proponuje nie tylko utrzymanie obecnego wieku emerytalnego, ale także zakaz zawierania umów, przez lewicowych speców od „robienia narracji” określonych ostatnio mianem „śmieciowych”. Tak oto młodzi ludzie, dzięki PiS, nie tylko nie będą mieli w przyszłości emerytur, ale także dziś nie będą mieli pracy. To przynajmniej rozwiązuje problem sprawiedliwości pokoleniowej. Nie będą mieli pracy, to nie wniosą do systemu składek, a wtedy odmowa wypłaty im emerytur nie będzie aktem grabieży, a logiczną konsekwencją. Posłom Hofmanowi i Błaszczakowi gratuluję pomysłu. Od razu widać, kto ma słowo „Sprawiedliwość” w nazwie!
W końcu PSL. Koalicyjna partia uparła się, aby za wszelką cenę na wcześniejszą emeryturę posyłać matki, często więc kobiety, które ze względu na ewentualne urlopy wychowawcze i tak mają już krótsze okresy pracy. PSL często odwołuje się do tradycyjnych wartości, ale akurat matki chce karać głodowymi emeryturami w nagrodę za wspomożenie demograficznego wyzwania narodowego. Poza tym PSL chce odłożenia reformy w czasie (najlepiej na okres, gdy samo będzie w opozycji wiadomo, że interes partyjny jest najważniejszy) i wprowadzenia później, jaszcze bardziej „na raty”.
Otóż już w wersji premiera Tuska i PO reforma jest rozłożona na długie raty, w przypadku kobiet o długości kredytu hipotecznego. I to jest jej największa wada. Zaczynając od już nazbyt umiarkowanego projektu PO przesunęła punkt ewentualnego kompromisu na miejsce które wskazuje PSL, a więc niezadowalające. Aby przeprowadzić sensowną wersję zmiany będzie musiała postawić na swoim, co nigdy nie wygląda PR-owkso najlepiej. Inaczej byłoby, gdyby początkowo przedstawiła projekt, którego kraj rzeczywiście potrzebuje. A dążyć powinniśmy raczej do wydłużenia wieku emerytalnego wszystkim do 67 lat do 2020 roku. Dalej, do roku 2030, wiek należałoby podnieść do lat 70. I znowu: rachunek jest prosty. I nieubłagany.