Zbiorowy bohater ostatniego trzydziestolecia, jakim są ciężko pracujący Polacy, jest w tym obrazie nieobecny. Może i zamieszkuje na zielonej wyspie, ale przecież tylko dzięki światłemu kierownictwu kraju nie zmieniła się ona w jałową pustynię. Może i pokornie płaci podatki na hojne transfery socjalne, ale to nie on, ale zaskarbiająca sobie lojalność wyborców władza spije całą śmietankę powszechnej wdzięczności.
Stawianie biznesu pod pręgierzem – czy to za domniemany wyzysk pracowników (przez lewicę), czy za nieuczciwość i powiązania z poprzednim systemem (przez prawicę) – jest nie tylko nieuczciwe, lecz także przeciwskuteczne w dojrzałym społeczeństwie, do którego miana pretendujemy.
Być może w okresie dojrzewania, w latach 90., jedynym sposobem na konieczny rozwój było odgradzanie biznesu murem od społecznej aktywności i polityki, co postulowali liberałowie gospodarczy. Jednak poczucie alienacji pomiędzy tymi, którzy PKB wytwarzają, a tymi, którzy je konsumują, na dłuższą metę grozi niebezpiecznym konfliktem napędzającym populizm, który bazuje na politycznie zagospodarowanej zawiści – paliwie, które podobnie jak energia słoneczna i wiatrowa jest potencjalnie nieograniczone.
Nie ma środowisk bardziej zainteresowanych tym, by polski sukces trwał, niż polski biznes. Nie każdy z dnia na dzień może przenieść działalność do Londynu czy za czeską granicę. Zresztą wielu zapewne nie chciałoby tego robić, gdyby oznaczało to faktyczną, a nie tylko formalną emigrację.
To przedsiębiorcy mają najwięcej do stracenia. Oni pierwsi odczują przykręcenie śruby, kiedy pieniądze w skarbcu zaczną się kończyć. A kiedyś się skończą. Tylko najpierw, w imię zachowania społecznego spokoju, na kontrolach i domniemaniu winy władza uwarzy dla suwerena rosół, w którym skończą znoszące złote jajka biznesowe kury.
W buntującej się przeciw bezwzględnemu likwidowaniu państwa prawa klasie średniej wyuczoną obywatelską bierność zastępuje dziś organizująca się spontanicznie aktywność. Wśród protestujących nie brakuje przedsiębiorców, którzy atak na budowane w trudzie i znoju osiągnięcia transformacji odbierają jako osobistą zniewagę – zamach na największe dokonanie w ich biografii.
Chodzi o to, by energię tę mądrze zagospodarować. Kto inny, jak nie ci właśnie, którzy stworzyli coś z niczego, uczący się na własnej skórze efektywności i skutecznego wykorzystywania zasobów do osiągania celów, mogą służyć jako coachowie w zbiorowym wysiłku wdrażania polskiego społeczeństwa do liberalnej demokracji w dobie jej głębokiego kryzysu? Kto inny ma zasoby do tego, by wspierać budowę niezależnych od władzy instytucji zapewniających długofalowe warunki do rozwoju kraju, bez którego żadna działalność gospodarcza, poza czysto eksploatacyjną, nie będzie miała większego sensu?
Drodzy przedsiębiorcy, menedżerowie, liderzy projektów, przyzwyczailiście się, że państwo żyje z waszych podatków. Oto lekcja nowa: demokracja nie przeżyje bez waszego zaangażowania. Co robić? O tym piszemy w XXVII numerze „Liberté!”.
Leszek Jażdżewski – redaktor naczelny Liberté!
Fot.: passel.co