Od wielu dni siedzimy w domach. Wielu z nas się boi i to nie tylko zarażenia wirusem albo śmierci bliskich. Martwimy się też o nasze miejsca pracy, dochody, przyszłość naszych rodzin, czy firm. Wszyscy zadajemy sobie pytanie, ile jeszcze potrwa ten stan wyjątkowy i jakie będą jego koszty. Warto też zadać sobie pytanie co w przyszłości możemy zrobić lepiej, żeby koszty kolejnych kryzysów były jednak niższe niż obecnej pandemii. Jedną z podstawowych lekcji, którą powinniśmy odrobić jest zmiana sposobu myślenia o naszym bezpieczeństwie.
Bezpieczeństwo w zglobalizowanym świecie
Chyba wszyscy się zgodzimy, że pandemia wywołana wirusem SARS-CoV-2 to największe od lat zagrożenie bezpieczeństwa dla Polaków. Oprócz bezpośredniego zagrożenia życia powoduje także między innymi groźbę utraty dochodów, pracy czy ograniczenie wolności osobistych. Zamknięcie granic kraju, szkół, uczelni i wielu firm to dramatyczne działania mające na celu spowolnienie rozprzestrzeniania się wirusa, w nadziei, że nasz od lat niedoinwestowany system ochrony zdrowia zdoła sobie poradzić ze wzrostem liczby poważnie chorych. Czy się uda jeszcze nie wiemy, ale na każdym kroku widzimy, że nikt w Polsce nie był przygotowany na wystąpienie tej skali zagrożenia.
Jedną z przyczyn jest niewątpliwie dominujące w Polsce, a głęboko błędne myślenie o bezpieczeństwie. Jest ono rozumiane bardzo wąsko, głównie w sensie militarnego zabezpieczenia istnienia państwa. Naukowcy zajmujący się bezpieczeństwem od lat przekonują, że to myślenie archaiczne, a idea bezpieczeństwa powinno być postrzegane współcześnie znacznie szerzej.
Zróbmy eksperyment myślowy i spójrzmy przez moment na bezpieczeństwo nie z perspektywy państwa, a pojedynczego obywatela. Dla większości ludzi na świecie najpoważniejszymi zagrożeniami będą choroby, głód, zanieczyszczenie środowiska, przestępczość, terroryzm, czy w niektórych krajach konflikty wewnętrzne. Dla wielu zagrożeniem będzie wręcz własne państwo – opresyjne, źle rządzone, skorumpowane. Najważniejsze zagrożenia bezpieczeństwa, bezpośrednio dotykające ludzi, mają więc raczej charakter “wewnętrzny” i niewojskowy.
Nawet jeśli źródłem tych zagrożeń jest obce mocarstwo, to częściej używa ono narzędzi wojny informacyjnej, ataków cybernetycznych, czy wpływów ekonomicznych niż siły wojskowej. Oczywiście, jak pokazuje przykład sąsiedniej Ukrainy, konfliktu militarnego wykluczyć nie sposób, ale… trzeba zadać sobie pytanie o prawdopodobieństwo. Poważnym i bardzo prawdopodobnym zagrożeniem dla obywateli okazują się dziś drobnoustroje chorobotwórcze albo działania terrorystów, a nie rosyjskie czołgi albo „zielone ludziki” wdzierające się w trakcie gier wojennych przez „przesmyk suwalski” na terytorium Polski. Putinowska Rosja z całą pewnością będzie prowadziła wrogie działania przeciwko Polsce, ale akurat lądowa inwazja wojskowa nie jest najbardziej prawdopodobnym scenariuszem rozwoju sytuacji.
Wystarczy więc zmienić punkt odniesienia dla pojęcia bezpieczeństwa z państwa na człowieka i widać wyraźnie, że polityka bezpieczeństwa planowana głównie w oparciu o rozwój sił zbrojnych jest nieadekwatna do współczesnych zagrożeń. W zglobalizowanym świecie kryzysy zagrażające bezpieczeństwu ludzi rzadko mają charakter wojskowy i powinno mieć to swoje odzwierciedlenie w wydatkach na bezpieczeństwo.
Co przykryć krótką kołdrą?
Rozszerzenie pojęcia bezpieczeństwa poza to tradycyjne, skoncentrowane na państwie i sile militarnej niesie za sobą istotne konsekwencje, w tym finansowe. Jeśli bowiem będziemy chcieli wydawać więcej na zwalczanie zagrożeń niewojskowych, to… zostanie mniej na wydatki wojskowe. Ta zależność jest bezwzględna i jest główną przeszkodą, dla której kręgi wojskowe bagatelizują od lat tzw. nietradycyjne zagrożenia bezpieczeństwa, nadając priorytet wydatkom na zakup sprzętu wojskowego czy tworzenie Wojsk Obrony Terytorialnej. Zgodnie ze swoim „resortowym” interesem, ale niekoniecznie zgodnie z interesami większości obywateli.
Spójrzmy na kilka zaledwie elementów składających się na tzw. „human security”, jak w nauce nazywa się podejście do bezpieczeństwa z perspektywy zwykłego człowieka. Większość z nas pewnie się zgodzi, że to kwestie priorytetowe, choć pewnie niewielu patrzyło na nie z perspektywy kosztów polityki bezpieczeństwa.
Jeśli chcemy mieć zapewnione bezpieczeństwo zdrowotne, to musimy więcej inwestować w służbę zdrowia. Odrzucając prosty rachunek ekonomiczny, który każe nam zamykać „nierentowne” szpitale, musimy utrzymywać system, który w czasie epidemii będzie w stanie gwałtownie zwiększyć liczbę przyjmowanych pacjentów. To oznacza wydatki na utrzymanie nie tylko dużej liczby „łóżek”, ale odpowiednio licznego personelu, ale też magazynów pełnych niezbędnych leków i sprzętu – choćby tych nieszczęsnych, brakujących dziś, maseczek.
Jeśli chcemy zwiększyć nasze bezpieczeństwie ekonomiczne, to musimy w taki sposób zarządzać naszymi budżetami (państwa, samorządów, firm czy domowymi), by były w nich zabezpieczone środki na sytuacje nadzwyczajne i kryzysowe. Wysokie zadłużenie i brak oszczędności prowadzą do tego, że w warunkach kryzysu nie można łagodzić jego skutków. Widzimy to w wydrenowanym przez rozdawnictwo PiSu budżecie państwa, widzimy to w wydrenowanych przez intensywną konsumpcję budżetach domowych wielu z nas. Trzeba wrócić do konserwatywnych zasad zarządzania finansami – nie w imię ideologii, ale w trosce o bezpieczeństwo. Z tego samego powodu należałoby rozważyć wejście do strefy euro. Zyskalibyśmy dodatkowe zabezpieczenia finansowe, z których dziś korzystają kraje strefy oraz zwiększylibyśmy prawdopodobieństwo, że Europa będzie nas ratować w sytuacji kryzysowej. Członkowie strefy euro ratując nas ratowaliby bowiem także siebie.
Jeśli chcemy mieć zapewnione większe bezpieczeństwo naszych danych w sieci (pieniędzy, pikantnych zdjęć albo filmów itd.), to musimy inwestować w systemy zabezpieczeń. Instytucje publiczne muszą płacić za zatrudnianie specjalistów od cyberbezpieczeństwa, których wynagrodzenia daleko wykraczają poza zarobki budżetówki. Musimy prowadzić szeroko zakrojone kampanie edukacyjne, uczące ludzi, instytucje i firmy, jak chronić się przed zagrożeniami. Musimy budować sieć ścisłej współpracy
i wymiany informacji między podmiotami publicznymi i firmami, w wymiarze międzynarodowym. To kosztuje nie tylko dużo pieniędzy, ale też wiele czasu i uwagi decydentów.
Jeśli chcemy poprawić swoje bezpieczeństwo ekologiczne i energetyczne, to musimy prowadzić konsekwentne działania inwestycyjne mające podnieść efektywność energetyczną, zmniejszyć ilość emitowanych zanieczyszczeń, wprowadzać rozwiązania zmniejszające emisję dwutlenku węgla do atmosfery. To olbrzymie koszty, nie tylko ekonomiczne, ale również społeczne – likwidacja miejsc pracy, wymuszanie głębokich zmian zachowań społecznych.
Oczywiście, że konieczność zwiększenia wydatków na zwalczanie tzw. nietradycyjnych zagrożeń bezpieczeństwa nie oznacza rezygnacji z utrzymywania armii. Oczywiście, że „trzeba myć lewą rękę i prawą”, czyli finansować zwalczanie różnych typów zagrożeń, ale trzeba też patrzeć „która ręką jest bardziej brudna” i co jest w danej chwili bardziej potrzebne. Na obronę narodową wydajemy prawie 50 miliardów złotych, z czego tylko na „terytorialsów” niemal 1,5 miliarda! Myślę, że w czasach budżetowej „krótkiej kołdry” zasadne są pytania o efektywność wydawania tych pieniędzy z perspektywy poprawy poziomu bezpieczeństwa Polaków.
Szto diełat?
Na koniec warto zadać leninowskie pytanie, o to co możemy zrobić? Do tej pory żaden polski rząd nie zdecydował się na zdecydowane działania w żadnym z wymienionych powyżej, kluczowych dla naszego bezpieczeństwa obszarach. I nie jest prawdą, jak przekonywał premier Mateusz Morawiecki, że wybuch pandemii to rzecz równie niespodziewana jak wybuch meteorytu. Światowa Organizacja Zdrowia od lat przedstawia pojawienie się nieznanego „wirus X”, na którego nie ma lekarstwa, jako główne zagrożenie dla ludzkości. O pandemiach i ich znaczeniu dla bezpieczeństwa pisze się w podręcznikach dla studentów studiów licencjackich… Podobnie jest z zagrożeniami cybernetycznymi czy skutkami zmian klimatycznych. Eksperci przestrzegali przed nimi od lat. Mało kto słuchał.
Pandemia koronowirusa udowadnia z całą mocą, jak ważna jest rola naukowców. Dziś wszyscy, również przerażeni populiści rządzący w wielu krajach, słuchają wirusologów i epidemiologów, a obywatele ściskają kciuki za szybkie znalezienie skutecznego leku i szczepionki. Słynne hasło „ludzie mają dość ekspertów”, które zrobiło karierę w czasie kampanii Brexitowej jest dziś całkowicie skompromitowane. Widzimy wyraźnie, że bez wiedzy naukowej, bez lekarzy, laborantów czy mikrobiologów, po prostu nie przetrwamy. Pierwszą rzeczą jest więc zacząć ich słuchać i… wynagradzać. Robiący furorę w internecie mem porównujący zarobki piłkarzy i biologów, w kontekście wagi ich pracy dla społeczeństwa, powinien stać się podstawą do bardzo poważnej dyskusji.
Ponadto powinniśmy zastanowić się, jak podzielić w warunkach globalizacji i jednolitego rynku europejskiego, zadania w zakresie zwalczania zagrożeń pomiędzy różne szczeble administracji. Pozbawienie Unii Europejskiej kompetencji w zakresie zdrowia publicznego chyba nie jest najlepszym pomysłem. Powszechne oburzenie ludzi, że Unia „jest bezczynna”, choć pozbawione merytorycznych podstaw i ewidentnie inspirowane „wschodnim alfabetem”, dowodzi, że wielu obywateli oczekuje większej współpracy na poziomie europejskim. W tworzeniu systemowych, skutecznych rozwiązań walki ze wspólnymi zagrożeniami, tkwi sens integracji europejskiej. Dotykająca wszystkie kraje członkowskie epidemia to wręcz książkowy przykład takiego zagrożenia, należącego, jak pisał dawno temu Urlich Beck, do „strefy bezradności państwa narodowego”.
Najważniejszym jednak zadaniem dla nas obywateli jest wzmacnianie presji na polityków, aby poważnie podeszli do kwestii naszego bezpieczeństwa. Stan publicznej służby zdrowia, stan środowiska naturalnego, bezpieczeństwo infrastruktury krytycznej w tym sieci teleinformatycznych, powinny stać się sztandarowymi tematami dyskusji politycznych w Polsce. Być może koronawirus i dramatyczna sytuacja, w której się znaleźliśmy, pozwoli wreszcie postawić kwestie bezpieczeństwa obywateli w centrum uwagi. Zróbmy przegląd wydatków publicznych i zredukujmy te mniej istotne, tak aby znaleźć środki na podstawowe polityki publiczne, od których zależy nasze bezpieczeństwo. Epidemie będą wracać, smog będzie skracał życie nam i naszym dzieciom, a zagrożenia cybernetyczne będą tylko rosnąć w świecie coraz bardziej opartym na Internecie. Mam nadzieję, że siedząc przez wiele tygodni zamknięci w domach, będziemy mieli dostatecznie dużo czasu, żeby przemyśleć sobie, co tak naprawdę oznacza dla nas bezpieczeństwo. A potem wystawimy rachunek politykom, których zaniedbania wsadziły nas do tych domów na tak długo.
Photo: Timon Studler / unsplash.com
