Nie ma sposobu na opisywanie papieskich pielgrzymek do Polski, ani Światowych Dni Młodzieży. Nie dorobiliśmy się go. Jest albo zachwyt albo nic. Pielgrzymki są wspaniałe, niezapomniane, poruszające, pozostają na długo w naszych sercach, rozniecają nadzieję, dostarczają niezwykłych wrażeń itd. Egzaltowane redaktorki oczekują na ukazanie się papieża w oknie, w TYM oknie, przepytują wszystkich naokoło co było dla nich najbardziej wzruszającym momentem, redaktorzy słabowitym i uwznioślonym głosem proszą swych kolegów reporterów, aby starali się opowiedzieć nam jaka tam, na miejscu, panuje atmosfera, chociaż wiedzą, że jest to niemożliwe, a reporterzy zgadzają się z nimi, że to niemożliwe, bo żeby to poczuć trzeba być na miejscu.
Do tego ten nieznośny, słodko – oblepiający i dziwaczny, pożyczony na tę okazję od Kościoła język, którym na raz zaczynają gadać prezenterzy trzech największych stacji telewizyjnych: „przeżyliśmy piękno powszechnego braterstwa” mówi prezenter. „Młodzi niosą płomień miłości” – to też ze świeckiej stacji telewizyjnej. No i oczywiście „radują się”. Młodzi się radują, a redaktorzy radują się, że mogą oglądać jak młodzi się radują.
Panuje zgoda, że o przebiegu papieskich pielgrzymek powinno się mówić jak o czyjejś śmierci, albo o Bożym Narodzeniu – tylko dobrze i koniecznie banalnie, z użyciem wyciąganego z szafy na tę okazję języka-dziwoląga i zestawem dyżurnych frazesów pozorujących głębię przemyśleń. W tym przypadku odklepywanej tradycyjnie pod koniec imprezy troski o to, abyśmy do słów papieża zdołali powrócić i je przemyśleć, natychmiast przykrytej wesołą piosenką.
Światowe Dni Biskupów
I pewnie o to właśnie chodziło w Światowych Dniach Młodzieży. Kościół chciał się pokazać jako instytucja pełna życia i świetnie sobie radząca ze współczesnością. To zapewne stąd to radowanie się i ciągłe zapewnienia o spontaniczności. Bezustanne tańcowanie w rytm muzyki z megafonów i wezwań księdza „together wyżej rączki!” Lewa rączka w górę, prawa rączka w górę, obie rączki w górę i obrót! Spontanicznie na komendę wykonywane radosne pieśni, rytmiczne oklaski i tańce oraz niekończące się, odczytywane z kartki podziękowania miały widzów przekonać o tym, że nieprawdą jest jakoby kościoły pustoszały i została w nich już tylko garstka starszych pań.
Oglądając powitanie papieża na Błoniach w wykonaniu młodzieży w czapkach z piór wywijającej krakowiaczki i śpiewającej „płynie Wisła, płynie po polskiej krainie” trudno jednak było odnieść wrażenie, że tak wygląda młodzież. Nie te stroje, nie te utwory i nie ta spontaniczność. Zobaczyliśmy raczej wyobrażenie starych mężczyzn o tym, jak wygląda i zachowuje się młodzież. Albo projekcje ich marzeń o tym, jak młodzież powinna wyglądać: jak wyrośnięte przedszkolaki radośnie wykonujące komendy w wyznaczonym miejscu i w sposób, który starsi panowie znają i akceptują.
Powiedzieć o uczestnikach ŚDM, że to głęboko wierząca młodzież to za mało. Przyjeżdżają tu ci, którzy identyfikują się z Kościołem takim, jaki jest i nie zgłaszają zastrzeżeń, godzący się na odgrywanie roli jaką im księża przypisali i dobrze czujący się w zaproponowanej estetyce. Ugrzecznieni, posłuszni i mieszczący swoją aktywność w odgórnie wyznaczonych ramach. Światowe Dni Młodzieży wyglądały jak impreza zamknięta, akceptująca tylko sprawdzonych i mająca być dla nich nagrodą za lojalność i niezadawanie pytań. Jak komuś się nie podoba to może pojechać do Owsiaka. I chyba jemu Kościół pozostawił zdobywanie nowych dusz, bo sam woli się skupić na bardziej komfortowym zadaniu, jakim jest zdobywanie już zdobytych i oglądanie jak tańczą. I się radują.