Najnowszy raport Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) nie pozostawia wątpliwości: o ile nie dokonamy szybkiej i bezprecedensowej transformacji sposobu, w jaki ludzkość wytwarza energię, używa środków transportu i produkuje żywność, nie uda nam się ograniczyć globalnego ocieplenia, ze wszystkimi tego katastrofalnymi skutkami.
To nie kwestia odległych stuleci. To nie kwestia dalekich pokoleń pozbawionych twarzy i imion. To kwestia już tego wieku i dzieci dziś hasających po naszych placach zabaw – bo właśnie one całe dorosłe życie będą borykać się z konsekwencjami naszych dzisiejszych działań i zaniechań.
Niestety streszczenie raportu przeznaczone dla decydentów przedstawia ustalenia naukowców w złagodzonej formie, zapewne by nie zrażać krajów ponadprzeciętnie przywiązanych do paliw kopalnych, jak np. USA. Według recenzentów roboczej wersji raportu, z wersji końcowej zniknęły np. konkluzje o dramatycznym wpływie zmian klimatycznych na kwestie społeczne, jak migracje i konflikty, oraz o ryzyku związanym z punktami krytycznymi, po których osiągnięciu nie będzie już możliwości powrotu do pierwotnego klimatu. Rzeczywistość jawi się zatem w jeszcze czarniejszych barwach.
Dla wielu taka mroczna wizja może być zaskoczeniem. Przecież po ulicach jeździ coraz więcej samochodów elektrycznych, rozkręca się sektor energii odnawialnych, wegetarianizm robi się modny, bierzemy się też w końcu za plastikowe torebki i jednorazowe kubki do kawy, nie może więc być aż tak źle, prawda?
Niestety zarazem jest też coraz więcej samochodów w ogóle, przybywa lotnisk i połączeń lotniczych, rosną w siłę zastępy ludzi łasych na produkowane najniższym możliwym finansowym (a zarazem najwyższym ekologicznym) kosztem mięso, i tak dalej. Mnożą się też pokusy, by garściami czerpać z tego złudnego bogactwa. A więc czerpiemy. To wszystko i wiele więcej sprawia, że popyt na paliwa kopalne rośnie, a podaż w ślad za nim. Same rowerki i wegańskie kolacyjki nie pomogą, bo napędzany konsumpcjonizmem model gospodarczy ma inne priorytety, i nawet szczytne inicjatywy ekologiczne wypacza na swoje potrzeby.
A jednocześnie tak łatwo jest żyć sobie jak dotąd. W końcu wszystko jest jak było: można bez wyrzutów sumienia tankować sobie benzynę, na luzie zabukować lot na wakacje, ze smakiem wbić zęby w kawał wołowiny, i nikt nic nie mówi, i nikt o nic nie pyta. A skoro nikt nie mówi i nie pyta, to może wcale nie jest tak źle? Bo przecież gdyby było, to ktoś by coś powiedział, zapytał. A więc też lepiej nie mówić i nie pytać, nie robić z siebie dziwadła. Po co się wychylać?
W tym problem – wypieramy problem w ramach sprzężenia zwrotnego, które pozwala nam się łudzić, że problemu nie ma. Ja milczę, bo ty milczysz, oni milczą, bo my milczymy. Tworzy się spirala milczenia, wspierająca iluzję podbudowującą samobójcze status quo.
Zacznijmy się bać, żeby przemóc te społeczne i interpersonalne blokady uniemożliwiające porozumienie. Zacznijmy się bać, żeby móc poruszyć niewygodny temat, choć wygodniej byłoby nadal go ignorować. Zacznijmy się bać, by mieć siłę, by wymusić na decydentach trudne, ale nieuniknione decyzje.
Ktoś powie: strach paraliżuje – jak gdybyśmy już teraz nie byli bezwładni. Ktoś powie: strach demotywuje – jak gdybyśmy cierpieli na nadmiar zapału. Tymczasem to właśnie strach jest potrzebny, by rozruszać tej wygodny zastój, w którym egzystujemy. To strach jest niezbędny, byśmy przestali zwlekać, tylko wzięli się do roboty. To strach jest konieczny, byśmy w chwili wyboru, gdy konsekwencje naszych decyzji przekładają się pośrednio lub bezpośrednio na stan środowiska, mimo ludzkich słabości i precyzyjnie wyreżyserowanych pokus, potrafili się oprzeć i powiedzieć „nie”.
Jak pacjent, który otrzymuje diagnozę oraz informację o trybie leczenia, tak i my poczujmy gdzieś w brzuchu ten okropny mdlący ucisk – a potem weźmy się w garść i zacznijmy działać.
Bójmy się więc, nie wstydźmy się strachu, rozmawiajmy o nim, zarażajmy nim innych. Trzeba przełamać tabu zniechęcające do mówienia o zmianie klimatu i innych zagrożeniach środowiskowych. To tabu sprawia, że kwestie ekologiczne są traktowane jako w najlepszym razie jedne z wielu spraw do załatwienia, zamiast jako kwestie będące fundamentem dla wszystkich innych i absolutnie kluczowe dla przetrwania ludzkości. Tak, wiem, że brzmi to górnolotnie. I tak ma brzmieć. Im więcej z nas będzie nazywać rzeczy po imieniu, tym większa szansa, że coś się ruszy. Uświadomienie sobie prawdy o zagrożeniu, przed jakim stoimy, może skazać nas na bezsenne noce wypełnione obawą o przyszłość – ale właśnie o to chodzi. Musimy wyjść ze stanu wypierania niewygodnej prawdy o klimacie, by stawić czoła niebezpiecznej rzeczywistości. Nadzieja wymaga strachu – tylko wtedy można mieć motywację, by się jej uczepić.
Jeśli raport IPCC przestraszy ludzi na tyle, że zaczną ze sobą rozmawiać o zmianie klimatu, można mieć nadzieję, że jego najgorsze scenariusze nie dojdą do skutku. Zacznijmy się więc bać – bo naprawdę jest czego.