Życie społeczne byłoby z pewnością lepsze, pozbawione przesadnej nieufności i rozmaitych uprzedzeń, gdybyśmy nauczyli się relatywizmu w ocenie ludzi. Tendencja do posługiwania się stereotypami w procesach poznawczych wynika z dwóch powodów.
Pierwszym jest intelektualna gnuśność, która skłania do ucieczki przed wymagającymi wysiłku głębszymi analizami. Drugim natomiast jest wpojone fundamentalistyczne przekonanie, że relatywizm oddala od prawdy, która jest niezmienna, prowadząc do moralnego nihilizmu. Wszak Biblia nakazuje jednoznaczność ocen: „tak, tak – nie, nie”. Byłoby jednak dobrze, gdyby w edukacji i wychowaniu kładziono większy nacisk na myślenie krytyczne, poszukiwanie wątpliwości, kierowanie się raczej inkluzywną koniunkcją niż wykluczającą alternatywą. Jednoznaczność może dotyczyć prawd wiary, ale nigdy racjonalnego myślenia. Nieufne traktowanie relatywizmu jest pokłosiem władzy autorytarnej, która zawsze chciała mieć podwładnych posłusznych, a nie sceptycznych.
Weźmy pod uwagę kilka stereotypów, którymi ludzie często się kierują w ocenie innych. Łatwo będzie zauważyć jak poważne szkody społeczne powoduje bezmyślne do nich przywiązanie.
1. Człowiek dopuszczający się czynów niegodziwych, lub prezentujący poglądy społecznie szkodliwe, pozbawia swoje dzieła wszelkiej wartości
Mamy w tym wypadku do czynienia z przenoszeniem oceny, której przedmiotem są określone zachowania człowieka, na wytwory jego działalności twórczej w takiej czy innej dziedzinie. Takie rozciąganie oceny z twórcy na dzieło jest nieuprawnione z powodu nieporównywalności przedmiotów oceny, co wymaga zastosowania odrębnych kryteriów. Negatywna ocena zachowań człowieka nie może więc dyskwalifikować jego dzieła, które posiada jakąś wartość artystyczną, naukową lub użyteczną. Podobnie jak pozytywna ocena wartości dzieła nie może być usprawiedliwieniem złych czynów jego twórcy na innym polu i zwolnieniem go z odpowiedzialności za nie. Stolarz, który nadużywa alkoholu i bije żonę, może robić wspaniałe meble, których wartość w niczym nie usprawiedliwia tego, co on robi w życiu prywatnym.
Brak odróżnienia twórcy od jego dzieła jest charakterystyczny dla systemów totalitarnych. Ludzkie dzieła w tym systemie mają wartość zmienną i ściśle zależną od oceny ich sprawcy. Dzieła ludzkie nie egzystują tu samodzielnie, ale są naznaczone stygmatem ich twórców i solidarnie dzielą ich los – są dobre, gdy twórca oceniany jest przez władzę pozytywnie, i tracą natychmiast wartość, gdy przestaje cieszyć się jej zaufaniem. Indeks ksiąg zakazanych w państwach teokratycznych czy autorzy objęci zakazem publikacji w świeckich autorytaryzmach, są przykładami tego zjawiska.
Nawyk oceniania dzieła przez pryzmat osoby twórcy jest przejawem integryzmu ocen, pozostającego pod wpływem stereotypu doskonałości kompletnej. Jest to wyraz postawy naiwnej i infantylnej, według której autor podziwianego dzieła musi być człowiekiem dobrym i szlachetnym, bo przecież tylko tacy ludzie mogą tworzyć dzieła wybitne. Ta naiwność jest wykorzystywana zarówno w kontekście politycznym, jak i społeczno-kulturowym. Można się oburzać na niegodziwość, serwilizm, obłudę czy niesłuszne zafascynowanie ideowe tego czy innego pisarza, reżysera lub profesora, ale to nie znaczy, że te ich dokonania, które są wolne od inspiracji ideologicznych lub politycznych, albo – co też się zdarza – niezależnie od tych inspiracji noszą znamiona wielkości, tracą wartość. Gdyby przyjąć postawę integryzmu oceny, to należałoby wycofać z bibliotek dzieła Heideggera, bo był zwolennikiem nazizmu; Sartre’a, bo pozostawał pod urokiem Stalina, a także dzieła wielu innych wybitnych myślicieli, bo albo ich aktywność społeczna była szkodliwa, albo prowadzili się niemoralnie.
W państwach demokratycznych, pozbawionych cenzury, dzieła na ogół odrywają się od swoich twórców i żyją własnym życiem. Wyjątek stanowią jedynie te, które są wiernym odbiciem psychopatycznej natury ich autorów, jak „Mein Kampf” Hitlera czy „Europejska deklaracja niepodległości” Breivika. W państwach autorytarnych zasada zintegrowanej oceny obowiązuje natomiast jak najbardziej. W PRL-u już od 1946 roku zaczęto układać listy książek podlegających niezwłocznemu wycofaniu z bibliotek, bo ich autorzy dali się poznać jako oponenci komunistycznej władzy. Liczni twórcy obejmowani byli zakazem publikacji w całym okresie Polski Ludowej, kiedy władza traciła zaufanie do ich lojalności. Kto w PRL-u, poza nielicznym gronem literaturoznawców, znał twórczość Miłosza, Koestlera czy Orwella? Ich książki pojawiły się, oczywiście poza cenzurą, dopiero wtedy, gdy zaczęły działać opozycyjne, podziemne wydawnictwa, czyli po 1980 roku. Niestety, pewne nawyki z tamtego okresu pozostały, bo widać są one charakterystyczne dla ludzi o skłonnościach autorytarnych. Kiedy Olga Tokarczuk wyraziła się niezgodnie z oczekiwaniami nacjonalistycznej prawicy, natychmiast jej przedstawiciele zorganizowali akcję odsyłania jej książek.
Ch. Hampden-Turner i A. Trompenaars w książce „Siedem kultur kapitalizmu” zwracają uwagę, że tendencja do integralnej oceny twórcy i jego dzieła nie jest powszechna, bo nie wynika z naturalnego dążenia do prostoty i jednoznaczności. W nieodległej nam terytorialnie kulturze holenderskiej krytyka danego człowieka w danej dziedzinie działalności nie może mieć nic wspólnego z dezawuowaniem wartości rezultatów jego pracy w innej dziedzinie. Jeszcze bardziej elastyczni w ocenianiu ludzi są jednak Japończycy, dla których próba formułowania jednej zbiorczej oceny jakiegoś człowieka jest kompletnie niezrozumiała. W kulturze japońskiej dominuje partykularyzm, skłonność do traktowania niemal wszystkiego jako wyjątku. Powoduje to, że tego samego człowieka można kochać i wspomagać ze względu na określoną jego cechę, a jednocześnie nienawidzić i zwalczać ze względu na jakąś inną cechę.
2. O słuszności sądów i prawdziwości informacji decydują ich źródła
Adam Gopnik w swoim „Manifeście nosorożca” krytykuje esencjonalizm, jako nienaukowy sposób podejścia do procesów poznawczych. Polega on na dociekaniu, skąd pochodzi dana idea, kim jest ten, który ją przekazuje. W ten sposób za słuszne i prawdziwe uznaje się jedynie te przekazy informacji, które pochodzą od osób i środowisk, które szanujemy i do których mamy zaufanie. Natomiast każda informacja pochodząca z innych źródeł, a zwłaszcza od osób, z którymi się nie zgadzamy w innych sprawach, jest odrzucana jako niesłuszna i fałszywa. Ten prosty sposób oceny informacji w istocie nie jest procesem poznawczym, w którym dąży się do odkrycia prawdy, ale procesem budowania własnej bańki informacyjnej, w której prawdą jest tylko to, co jest zgodne z przekonaniami politycznymi, ideologicznymi lub religijnymi środowiska, do którego się należy.
Im większa jest polaryzacja społeczna w odniesieniu do tych przekonań i im głębiej są one zakorzenione, tym mniej znaczą racjonalne argumenty i naukowe metody weryfikowania twierdzeń, a tym bardziej liczy się poczucie środowiskowej tożsamości. Z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie w Polsce za sprawą ciągłego konfliktowania grup społecznych, z którego Jarosław Kaczyński uczynił strategię walki o władzę. W rezultacie każdy pomysł, propozycja lub diagnoza, dotyczące funkcjonowania państwa, rozpatrywane są przede wszystkim, a najczęściej wyłącznie, z punktu widzenia pochodzenia ich autorów. Władza lekceważy i odrzuca projekty opozycji z zasady, ponieważ ich przyjmowanie świadczyłoby o jej słabości, a zatem wzmacniałoby opozycję. Z kolei opozycja nieufnie podchodzi do rozwiązań proponowanych przez władzę, ponieważ uznaje ich krytykę za swoją oczywistą powinność. Doszukiwanie się słuszności i racjonalnego jądra w poglądach przeciwnika czy wręcz wroga nie wchodzi w rachubę. Dla władzy Tusk zawsze będzie się mylił, podobnie jak dla opozycji – Morawiecki. Bo przecież nie o prawdę, która byłaby korzystna dla wszystkich, tu chodzi, ale o zwycięstwo w walce politycznej. Ta walka przenosi się na całe społeczeństwo. Mamy swoje odrębne gazety, stacje radiowe i telewizyjne oraz portale społecznościowe. Rozmawiamy o polityce i problemach społecznych we własnym gronie; z przeciwnikami możemy się tylko kłócić, bo zarówno jedna, jak i druga strona nie zamierza zastanawiać się nad obcymi jej argumentami. Społeczeństwo, które funkcjonuje w ten sposób, któremu obiektywna prawda jest niepotrzebna, bo ma swoje różne własne prawdy, prostą drogą zmierza do katastrofy.
Racjonalne zachowanie powinno wykluczać esencjonalizm. Niezależnie od tego, jaki mamy stosunek do nadawcy informacji, powinna być ona poddana wnikliwej i niczym nie uprzedzonej analizie, aby można było stwierdzić jej obiektywną wartość i prawdziwość. Oczywiście taka postawa poznawcza możliwa jest tylko wtedy, gdy chęć zrozumienia jest ważniejsza od uprzedzeń. W przypadku polityków oznacza to stawianie interesu społecznego ponad interes partyjny.
3. Człowiek dopuszczający się czynów niemoralnych szkodzi reputacji grupy społecznej, której jest członkiem
To przekonanie ma stare tradycje sięgające struktur klanowych i plemiennych. Ich kolektywistyczna kultura obfitowała we wzory utrwalające członków wspólnoty w przekonaniu o ważności ich grupy i jej przewadze nad innymi. Każde zdarzenie, które temu przeczyło, było wypierane i ukrywane przed otoczeniem. Członkowie grupy dopuszczający się czynów sprzecznych z podstawowymi wartościami, zwłaszcza z tymi, które miały decydować o jej autorytecie w szerszym otoczeniu, są więc zagrożeniem dla reputacji grupy i prowadzą do obniżenia jej prestiżu. Grupa kierując się solidarnością może tych ludzi bronić i usprawiedliwiać, ale znacznie skuteczniejszą strategią jest tuszowanie ich czynów. Izolowanie, ukrywanie i nie przyznawanie się do „czarnych owiec” oraz „zamiatanie wstydliwych spraw pod dywan”, stało się powszechne dla wielu grup społecznych, poczynając od rodzin, a kończąc na narodach. Hipokryzja, będąca hołdem składanym cnocie przez występek – jak to ładnie określił John le Carre – stała się dzięki temu ważnym elementem komunikacji społecznej.
Przykładów stosowania strategii hipokryzji jest wiele w życiu społecznym, ale szczególnie jest ona niepokojąca w przypadku instytucji o dużym stopniu oddziaływania na społeczeństwo. W Polsce strategia ta jest stosowana przez Kościół katolicki i nacjonalistycznie ukierunkowany rząd. W Kościele plaga pedofilii przekroczyła masę krytyczną, co spowodowało powstanie filmów i reportaży ujawniających tę ciemną stronę kościelnego życia. Nie dało się już zaprzeczyć, że zbrodnie te nie mają miejsca, a informacje o nich są tylko złośliwymi pomówieniami wrogów Kościoła. Nie dało się też usprawiedliwiać, że zbrodnie te są absolutnym wyjątkiem, który zdarza się przecież w każdym, nawet najlepszym środowisku. Na jaw wyszły bowiem sposoby reagowania władz kościelnych na pedofilskie występki księży. Nie polegały one bowiem na usuwaniu winowajców ze stanu duchownego i przekazywaniu ich organom ścigania. Reakcją było przenoszenie ich do innych parafii i to tylko wtedy, gdy ich poczynania zaczynały być widoczne w lokalnym środowisku. Hipokryzja, jako obrona przed utratą autorytetu, jest tu aż nadto widoczna. Trzeba uczciwie dodać, że jest ona charakterystyczna dla całego Kościoła katolickiego, a nie tylko polskiego.
Hipokryzja polskiego rządu wyraża się w przyjętej polityce historycznej. Rząd przeciwstawia się w niej patriotyzmowi krytycznemu, dostrzegającemu wady, błędy i zbrodnie popełniane przez Polskę i Polaków w stosunku do innych nacji. Zamiast tego propaguje się patriotyzm apologetyczny, w którym Polska i Polacy zawsze stali po stronie dobra i sprawiedliwości. Jest to oczywisty fałsz nie uwzględniający udziału Polaków w Holokauście i licznych pogromów Żydów po wojnie, obok wielu przykładów heroicznej obrony ludzi tej narodowości. Patriotyzm apologetyczny jest ewidentnym przykładem zakłamania w obronie narodowego autorytetu. W dodatku, co czyni tę postawę jeszcze bardziej odrażającą, polskie prawodawstwo przewiduje odpowiedzialność karną za szkalowanie Polski i Polaków, zamykając w ten sposób usta badaczom najnowszej historii Polski.
A przecież wystarczy zarówno w przypadku Kościoła, jak i polskiego rządu, otrząsnąć się z megalomańskich ambicji i otwarcie przyznać się do popełnianych błędów, niesprawiedliwości i zbrodni. Skrytykować je, odciąć się od nich i jednoznacznie potępić, aby znaleźć swoje właściwe miejsce w międzynarodowej wspólnocie ekumenicznej i państw demokratycznych. Cóż, nie będzie to możliwe dopóki katolicki i nacjonalistyczny szowinizm będzie znajdował zwolenników.
4. Negatywna ocena przypisana grupie społecznej przekłada się na negatywny stosunek do każdego z jej członków
W tym przypadku mamy do czynienia z odwróceniem poprzedniej zależności. Już nie niegodziwe czyny szkodzą grupie społecznej, ale negatywna ocena tej grupy szkodzi poszczególnym jej członkom. Obowiązuje w tym wypadku ta sama zasada, co poprzednio, a mianowicie odpowiedzialności zbiorowej. Gnuśność intelektualna idzie bowiem w parze z silnym poczuciem tożsamości zbiorowej, które deprecjonuje tożsamość indywidualną. Ważna nie jest indywidualność człowieka, jego osobiste cechy, ale jego przynależność do określonej grupy. Na tym tle pojawiła się bzdurna koncepcja charakteru narodowego, będąca skutkiem nieuzasadnionej i często złośliwej generalizacji. W nacjonalistycznej kulturze narody ustawicznie ze sobą rywalizują, starając się osiągnąć jakąś korzyść kosztem innych. Etykietowanie całościowe, służyć ma gloryfikowaniu własnej wspólnoty i wywoływaniu nienawiści, lub tylko niechęci, w stosunku do innych grup. Takie jest źródło antysemityzmu, rasizmu, homofobii i wszelkich innych uprzedzeń żywionych w stosunku do różnych grup społecznych.
Nienawiść do Rosjan jako takich, z powodu wojny prowadzonej przez to państwo w Ukrainie, jest równie niedorzeczna, jak nieufność do Niemców z powodu zbrodni hitlerowskich. Odpowiedzialność zbiorowa jest świadectwem wynaturzonego plemiennego kolektywizmu. Człowiek nie może być oceniany pozytywnie lub negatywnie za czyny innych przedstawicieli jego grupy społecznej, dokonywane kiedykolwiek. Ocenianie ludzi na podstawie ich przynależności jest zaprzeczeniem zasady odpowiedzialności indywidualnej, co odbiera im wolność. Nastawienie, że członkowie pewnych grup społecznych i narodowości są z góry napiętnowani jest sprzeczne z podstawowymi prawami człowieka. Natomiast takie podejście służy łatwemu znajdowaniu kozłów ofiarnych i jest pożywką dla snucia teorii spiskowych.
5. Określone czyny i postawy człowieka w przeszłości, od których się on później dystansuje, uzasadniają krytyczny i wykluczający do niego stosunek
W tym wypadku wynikająca z lenistwa niechęć do zmiany utrwalonego poglądu, łączy się z trudnością przezwyciężenia niechęci czy nawet nienawiści do dawnego wroga, który mógłby być teraz przyjacielem. Relatywizm ocen wymaga elastyczności, która utrudnia życie. Większość ludzi nie lubi zmian i źle znosi dysonans poznawczy. Aby uniknąć dyskomfortu, który powodują informacje sprzeczne z ich dotychczasową wiedzą i przekonaniami, wolą ten dysonans zlikwidować, odwołując się do swoich dotychczasowych doświadczeń, aniżeli korygować swoje dotychczasowe oceny rzeczywistości. Często tendencję dotyczącą stałości przekonań światopoglądowych czy politycznych, usiłuje się nobilitować. Ma ona jakoby świadczyć o dojrzałości i niezłomności charakteru w przeciwieństwie do chwiejności emocjonalnej i intelektualnej tych, którzy często zmieniają swoje poglądy. Tymczasem ta stałość, wynikająca z zamykania się na nowe informacje, świadczy przede wszystkim o braku chęci lub umiejętności uczenia się.
Uczenie się, jako uparte dążenie do poznawania zmiennej prawdy o ludziach, zdarzeniach i sytuacjach społecznych, jest procesem ciągłym. Jest również czymś zupełnie innym od postawy oportunistycznej, przy której zmiana ocen i poglądów nie wynika z chęci poznania aktualnej prawdy, tylko z chęci uzyskania określonych korzyści. Oportuniści nie są moralnymi wzorcami i można ich lekceważąco nazywać kameleonami lub chorągiewkami na wietrze. Nie wolno jednak odnosić się w ten sposób do ludzi, u których zmiana postaw jest efektem uczenia się. Nie wolno odwracać się od ludzi, którzy chcą pomóc w słusznej sprawie, chociaż w przeszłości często jej szkodzili. Zawsze lepiej cieszyć się z pozyskania nowego zwolennika, niż z zemsty wykluczenia go na zawsze z grona osób godziwych. Dlatego dziwią mnie i złoszczą fochy niektórych polityków, zwłaszcza gdy pochodzą ze środowiska liberalnego, niechętnych do współpracy z dawnymi dygnitarzami komunistycznymi, którzy aktywnie włączyli się w proces transformacji ustrojowej Polski. Tymczasem takim politykom, jak Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller czy Włodzimierz Cimoszewicz, którzy odegrali główne role w akcesji Polski do NATO i Unii Europejskiej, zawdzięczamy największy postęp w drodze do demokracji liberalnej.
Populistyczna prawica nie znosi relatywizmu i ma potrzebę trwałego szufladkowania ludzi i grup społecznych do kategorii „swoich” i „obcych”. Jakiekolwiek działania ze strony tych osób lub grup sprzeczne z tym podziałem budzą jej irytację i niechęć do kogoś, kto koniecznie chce „zmienić skórę”. Kiedy głos w obronie swobód obywatelskich zabrała w swoim czasie Wisława Szymborska, przypomniano jej wiersz napisany kiedyś przez nią ku czci Stalina, którego stosunek do swobód obywatelskich był powszechnie znany. Tego rodzaju wypowiedzi w prawicowych mediach wypominające dawne grzechy ludziom, którzy już dawno zmienili swoje poglądy, jest niczym innym jak świadectwem złośliwej głupoty przeciwników demokracji.
Autor zdjęcia:Ana Flávia
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl
