Ludzie chcą prostych odpowiedzi. Nie interesują ich odcienie szarości, chcą widzieć świat w kolorach czerni i bieli. Kiedyś ich źródłem były przysłowia, legendy i ludowe mądrości. Dziś reprodukcją narodowych mitów zajęły się organizacje pozarządowe, system szkolnictwa i instytucje naukowe.
Mity, czy szerzej kłamstwa historyczne, istnieją niemal od zawsze. Korzystny obraz rzeczywistości kreował na kilkadziesiąt lat przed Chrystusem w swoich Pamiętnikach Juliusz Cezar, zaś podczas II wojny światowej potężna machina propagandowa Trzeciej Rzeszy rozpowszechniała – rzekomo odnalezione w archiwach polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i świadczące o odpowiedzialności Polaków za wybuch konfliktu – „białe księgi”. Oparcie w odpowiedniej tradycji, odwołanie do narodowej historii czy wykazanie racji w historycznym sporze zawsze było dla polityków korzystne. I chociaż wydawać mogłoby się, że na przestrzeni lat nic się nie zmieniło, to zmiany przełomu XIX i XX wieku przyniosły rewolucję. Wraz z rozwojem bezpłatnego i powszechnego szkolnictwa możliwości oddziaływania stawały się coraz większe. Celem dla prowadzonej przez państwo polityki historycznej stały się nieposiadające wiedzy na temat podstawowych faktów historycznych i umiejętności krytycznego myślenia dzieci.
Kiedy weźmiemy pod uwagę powyższe okoliczności, dziwić nie powinien sposób prowadzenia w III Rzeczpospolitej dyskursu wokół Powstania Warszawskiego. Rozpoczęty zaraz po wojnie konflikt o prawdę o tym zrywie trwa do dziś. Wydarzenie przedstawiane kiedyś jako efekt błędnej polityki wojskowych dowódców nierozumiejących politycznej rzeczywistości, dziś w dominującej narracji interpretowane jest jako wyraz najwyższego patriotyzmu mieszkańców wojennej stolicy, heroiczne i dumne poświęcenie najlepszej polskiej krwi na ołtarzu walki o wolną ojczyznę. Rzeczywistość nie daje się jednak nigdy sprowadzić do bieli i czerni. Ofiarami mniejszych lub większych przekłamań stajemy się niemal wszyscy.
Dotychczas uczeń o Powstaniu Warszawskim słyszał podczas lekcji historii trzykrotnie. Po raz pierwszy w szóstej klasie szkoły podstawowej, potem jeszcze pod koniec gimnazjum i szkoły średniej. Zdarzało się także, że uczeń o Powstaniu słyszał rzadziej, lub nie słyszał w ogóle – ogrom tematów wchodzących w skład podstawy programowej sprawiał, że nauczyciele często musieli kończyć nauczanie na tematyce dwudziestolecia międzywojennego, czasami początków II wojny światowej. Zazwyczaj podczas lekcji dominowała narracja „dumy narodowej”. Każdy, kto niedawno skończył szkołę, na pewno pamięta podręcznikowe zdjęcia Pomnika Małego Powstańca, opisy działań harcerskiej Poczty Polowej i Grup Szturmowych, poświęcenia rówieśników i okrucieństwa hitlerowców. Nie ma znaczenia, że w powstaniu „mali powstańcy” z karabinami po prostu nie walczyli. Czasami zostaje też coś o zdradzie aliantów (pamiętam, jak jeden z moich historyków opowiadał o strzelaniu do powstańców przez żołnierzy radzieckich), rzadziej o dylematach ówczesnego dowództwa. Powstańcy to ci nieskazitelnie dobrzy, Niemcy i Rosjanie to ci źli.
O tym, jak przedstawiane jest w szkołach Powstanie Warszawskie przekonać się też można, czytając zamieszczone w Internecie konspekty i scenariusze lekcji. Celem lekcji prowadzonej w III klasie szkoły ponadgimnazjalnej o temacie O wolność i godność – w hołdzie powstańcom 1944 roku będzie „Zrozumienie potrzeby walki powstańczej w obronie niepodległości państwa” (cytaty ze scenariusza za serwisem profesor.pl). Ironią losu staje się wykorzystanie podczas lekcji jako środka dydaktycznego Atlasu historycznego. Od starożytności do współczesności autorstwa prof. J. Tazbira, który w 1993 roku w artykule dla „Polityki” pisał: „Na temat minionych okresów obowiązuje jedna wykładnia: któż ośmieli się ze szklanego ekranu (…) zakwestionować sens insurekcji narodowych (nie mówiąc już o Powstaniu Warszawskim)”.
O tym zaś, że „samodzielne oswobodzenie stolicy i powitanie wojsk radzieckich przez legalne władze państwa polskiego wydawało się ostatnią szansą na uratowanie niepodległości, a w ostateczności honoru”, uczniowie dowiedzieć się będą mogli w trzeciej klasie gimnazjum podczas lekcji prowadzonej według konspektu zamieszczonego w serwisie eduinfo.pl. Kryterium oceny Powstania staje się – zamiast skutków dla ludności cywilnej czy losu miasta – skuteczność walki o „honor”.
Obecnie postrzeganie Powstania ma się zmieniać. Według nowej podstawy programowej temat zostanie poruszony dwukrotnie. W podstawówce uczniowie skupią się na tragedii ludzi – poznają postawę ludności cywilnej i żołnierzy powstańczej Warszawy. W szkole średniej wyjaśnią przyczyny i skutki powstania oraz ocenią postawę aliantów (według programu historii na poziomie podstawowym) lub zajmą się wyjaśnianiem uwarunkowań politycznych i scharakteryzują czyn zbrojny powstania (program na poziomie rozszerzonym). W ten sposób być może uda się odmitologizować powstanie. Dużo zależeć będzie od samych nauczycieli.
Obok lekcji historii tradycją stało się organizowanie w polskich szkołach patetycznych apeli oraz udział uczniów – zwłaszcza pocztów sztandarowych – podczas różnych świąt narodowych w uroczystościach miejskich. Okazją do tego staje się także często – z powodu wakacyjnej daty połączone w obchodach z rocznicą wybuchu II wojny światowej – Powstanie Warszawskie. Celem staje się „rozbudzanie uczuć patriotycznych i dumy narodowej”. Środkiem walki o umysły są zaś sztuczne i nudne przedstawienia, pieśni „z epoki”, przemówienia dyrekcji i odśpiewany z przymusu hymn. Realizowane według jednego schematu, bez dopasowanej do wieku odbiorcy formy udowadniają zakłamanie prowadzonej przez dorosłych polityki. Czyż nie wystarczy, że dyrekcja może pochwalić się na stronach internetowych szkoły prowadzoną przez siebie edukacją patriotyczną, zaś władze miasta cieszą się przed wyborami, że w propaństwowych uroczystościach uczestniczy szerokie grono młodzieży? W starciu ze światem, dobro dziecka czy rzeczywisty sens wychowawczy uroczystości przestaje mieć znaczenie.
Horror państwowych uroczystości dotyka też organizacji harcerskich, w tym największej obecnie pozarządowej organizacji wychowawczej, jaką jest Związek Harcerstwa Polskiego. Uzależnieni od lokalnych dotacji komendanci hufców stają się bezbronni wobec próśb o wystawienie harcerskich reprezentacji kierowanych przez włodarzy poszczególnych miast. Szukanie chętnych przeobraża się często w „łapankę”, młodzi harcerze nudzą się, stojąc karnie w dwuszeregu, zaś sam ruch wywołuje wśród osób postronnych ciągle te same, niezmieniające się od czasów PRL-u, najgorsze skojarzenia. Wrażenia te skutecznie pogłębiane są przez część środowisk, które za główny cel swojej działalności przyjmują zabawę w wojsko. Powstanie Warszawskie – zamiast wywołującej refleksję tragedii – łatwo przeistacza się w kanwę scenariusza do gry w paintball lub ASG.
W kontekście polityki historycznej prowadzonej wobec najmłodszych na szczególną uwagę zasługuje misja edukacyjna Muzeum Powstania Warszawskiego. Otwarte w sześćdziesiątą rocznicę wybuchu powstania jest „wyrazem hołdu warszawiaków wobec tych, którzy walczyli i ginęli za wolną Polskę i jej stolicę”. Na jego terenie prowadzone są przeznaczone dla uczniów każdego etapu kształcenia lekcje muzealne, podczas których uczniowie dowiadują się o historii Powstania poprzez kontakt „z żywą historią”. Jednak, czy muzeum które ma być „hołdem warszawiaków”, może w zupełnie zobiektywizowany, odmitologizowany sposób przekazać prawdę o Powstaniu? Osobną kwestią jest prowadzona przez muzeum Sala Małe
go Powstańca, w której rodzice mogą – na czas oglądania muzealnej ekspozycji – zostawić swoje pociechy. Obok replik historycznych zabawek, reprintów przedwojennych książek i powstańczego teatrzyku kukiełkowego zainscenizowano „kąciki” harcerskiej poczty i szpitala polowego. Jak napisano na stronie muzeum, „dzieci mogą w nich napisać i opieczętować list lub spróbować pomóc >rannemu< koledze". Staram się docenić edukacyjny walor wystawy. Mimo to dziwi mnie, że dramat tamtych dni - bo to najdelikatniejsze określenie dla udziału dzieci w działaniach zbrojnych - sprowadza się dziś do niewinnej zabawy ich rówieśników. Po wyjściu z muzeum rodzice kupić mogą swojemu dziecku drewniane puzzle z uśmiechającymi się "zawiszakami" i grę planszową opartą na jednej z prawdziwych historii harcerzy służących w harcerskiej poczcie polowej.
Politycy nie mają dziś wątpliwości, że historię wykorzystywać po prostu warto. Dlatego niezwykle ważna staje się umiejętność oddzielenia rzeczywistości historycznej oraz jej instrumentalnie tworzonego obrazu. Dla wszystkich lepiej byłoby, gdyby szkoła i pozostałe elementy systemu wychowawczego zamiast reprodukować mit, uczyły młodzież krytycznie myśleć i interpretować rzeczywistość. Przed próbami mitologizowania nie ma ucieczki. Musimy nauczyć się z nimi walczyć.
