Dlaczego tak trudno nam określić czym jest prawda? Praktycznie każdy zgodzi się ze zdaniem „niebo jest błękitne”. Do czasu, do którego nie będziemy prowadzić tej rozmowy podczas krwistego zachodu słońca lub w trakcie czarnej bezksiężycowej nocy. Czym więc jest prawda?
Prawdę pochowano o świcie – choć według niektórych o zmroku – w małej trumnie z krzemu, miedzi i złota. Mówią, że nie było świadków, nikt nie przyznał, że cokolwiek widział. Internet co chwilę obiegają jednak nowe nagrania z pogrzebu. Jedni twierdzą, że to deepfake, drudzy – że Prawda sama napisała nekrolog i zaprosiła ich na swój pogrzeb. Jeszcze inni twierdzą, że widzieli ją wczoraj – ale tylko oni wiedzą gdzie, a reszta się myli. Na naszych oczach kończy się epoka, w której Prawda była jedna i absolutna, a zaczyna się era, w której każdy Prawdę ma własną – jak ulubiony filtr na Instagramie lub restaurację, serwującą to, co mu się podoba.
Każdy dziś organizuje swój własny pogrzeb Prawdy. Jedni w garniturach i z prezentacją PowerPointa, inni w kapciach z laptopem na kolanach, a jeszcze inni – z doktoratem w jednej ręce i przekonaniem o nieomylności w drugiej. Media społecznościowe stały się cmentarzyskiem półprawd i wiecznym konkursem na najładniejszy nagrobek – z cytatem, hasztagiem i emotikonką znicza. Prawda nie umarła z braku dowodów. Zabił ją nadmiar interpretacji. Każdy, kto ma dostęp do edytora tekstu lub internetu, może dziś zostać jej grabarzem, kaznodzieją i spadkobiercą jednocześnie.
Nadchodzi czas niepewności; czas, w którym nawet fakty mają krótszy termin ważności niż jogurt. Wchodzimy w przyszłość, która przynosi wyzwania; po części znane z kartek historii, ale również nowe, na które nie wiemy, jak prawidłowo zareagować. Nie wiemy, pomimo tego, że o post-prawdzie napisano już wiele. Nie wiemy już nawet, co znaczy działać „prawidłowo”. Czy w Polsce dałoby się zebrać dziesięciu ludzi, którzy zgodziliby się co do tego, które media mówią prawdę? Wątpię. Ba, nie jestem pewien, czy zgodziliby się co do tego, czym prawda w ogóle jest.
Witold Doroszewski, wybitny polski językoznawca, w swoim Słowniku języka polskiego opisał prawdę jako „zgodną z rzeczywistością treść słów”. Prościej się nie da – a mimo to i tak nie zgodzimy się, co to znaczy. Wydawać by się mogło, że zadanie wykonane, możemy wracać do ustalania naszej listy wiarygodnych i „prawdziwych” mediów. Nic jednak bardziej mylnego. W publikacji nawet mistrz języka polskiego, niczym nieświadomy prorok, pokazuje, że prawda prawdzie nierówna. Tuż pod podstawową definicją możemy znaleźć określenie święta prawda. Na tej samej stronie możemy również znaleźć nagą prawdę. Język, który miał porządkować świat, zaczyna go rozmywać. Skoro nawet czołowy autorytet języka dopuszcza stopniowanie prawdy, to jak mamy ustalić, kto ma rację?
Rozmawiając ze znajomymi pracownikami mediów – zarówno tych konserwatywnych, liberalnych, narodowych, jak i światowych – wszyscy widzą ten sam trend. Po tym, jakie media ktoś czyta i których celebrytów szanuje, łatwo odgadnąć jego poglądy. Bez większego zdziwienia podchodzimy do faktu, że babcia czytająca wywiady z Agnieszką Holland głosuje na Koalicję Obywatelską, a młodszy kuzyn korzystający z TikToka zdecydował się poprzeć Grzegorza Brauna. Każdy ma swoje źródła, swoje autorytety i swoją prawdę; ich poglądy poznamy po tym, kogo obserwują w mediach społecznościowych. A inni? Cóż – to ofiary manipulacji (w najlepszym scenariuszu) albo prania mózgu (w najgorszym).
Nie żyjemy zatem w epoce postprawdy. Żyjemy w epoce autoprawdy – każdy ma swoją i broni jej jak flagi.
Liberalizacja i demokratyzacja mediów, do której doszło w ostatnich latach (od lat 90. w Polsce, od połowy XX wieku w krajach Zachodu) słusznie otworzyła drogę do publikowania szerszemu gronu niż tylko bogaczom. Proces ten znacznie przyśpieszył dostęp do internetu, a później mediów społecznościowych. Jeszcze na początku tego wieku prowadzenie publikacji lub czasopism było zarezerwowane dla zorganizowanych grup, dysponujących kapitałem (pieniężnym lub społecznym), co pozwalało ograniczonej grupie ludzi kierować dyskursem społecznym, a pośrednio także prawdą. Po części stąd wzięło się określenie „czwarta władza”: ktokolwiek kontrolował media, był w stanie kontrolować, co wiedzą ludzie (z dobrą lub złą wolą). Dzisiaj prawie każdy jest w stanie dotrzeć do setek tysięcy czytelników lub obserwatorów, często nie wychodząc nawet z własnego łóżka. Jest to możliwe za pomocą smartfona. I to nawet nie wspominając o wielkich koncernach zbijających fortunę na kłótniach swoich użytkowników!
Nigdy nie mieliśmy dostępu do tylu źródeł informacji, a jednocześnie nigdy nie byliśmy tak bardzo zamknięci we własnych bańkach. W dzisiejszym świecie bardzo łatwo jest zagubić się we własnym kątku internetu, czytając jedynie swoje własne publikacje. Doprowadza to do silosowości, sytuacji, w której zaznajamiamy się tylko z informacjami pochodzącymi ze źródeł, którym ufamy oraz rozmawiamy z ludźmi, którzy mają podobne spojrzenie na świat. Efekt kabiny pogłosowej (echo chamber) to udowodnione faktami (prawdą?) zjawisko. Lubimy myśleć, że jesteśmy otwarci na cudze poglądy, dopóki ktoś nie powie czegoś głupiego w internecie. Zrób prosty test: pomyśl o kimś, z kim nie zgadzasz się w ważnej sprawie. Kiedy ostatnio korzystaliście z tych samych źródeł informacji? Szanse są, że nie pamiętasz lub nie wiesz, skąd ta osoba bierze swoje prawdy.
Wkraczamy w czasy niepewności. W Polsce, Europie i na świecie skrajności zaczynają królować nad centrum. Zeszłoroczne wybory we Francji lub obecne sondaże w Niemczech są tego najlepszym dowodem. Okno Overtona przesuwa się w obie strony, choć każda z nich jest przekonana, że jednak odrobinę bardziej w tę drugą. W takiej atmosferze coraz trudniej będzie nam określić, co jest prawdą, co opinią, a co światopoglądem.
A może to właśnie jest nasza nowa Prawda – że pewność odeszła razem z nią?