Kreatywność w nazywaniu stanu, w którym znalazły się media, z nazwy, publiczne jest imponująca. Jednak poza krytyką nie ma poszukiwania rozwiązań. Odbyło się oczywiście kilka debat, podczas których ich uczestnicy doszli do wniosku, że media publiczne należy odpolitycznić: proponowano likwidację niektórych kanałów TVP albo całej stacji, zwolnienie wszystkich jej pracowników oraz zatrudnianie od nowa.
Jako były dziennikarz TVP nie odnajdywałem jednak w tych dyskusjach żadnego elementu, który w rzeczywistości wpłynąłby na niezależność dziennikarzy w owych nowych mediach publicznych. Zmiana nazwy czy liczby wchodzących w ich skład kanałów na pewno tego nie zmieni. W dużo większej mierze zależeć to będzie od sprawy może tak błahej, że zawsze pomijanej – warunków zatrudnienia dziennikarzy.
Pracowałem dla TVP lat kilka i przez cały ten czas nie łączył mnie z TVP – za przeproszeniem – stosunek pracy. Ten stan rzeczy odzwierciedlał najpełniej stosunek mediów publicznych do własnych dziennikarzy i wagi ich profesji (o którą zaczęto martwić się trochę późno, bo po wygranych przez PiS wyborach).
Mianowicie przez lata, w czasach przed rządami PiS-u, pracowałem na umowę o dzieło, najpierw z samą TVP a następnie z firmą, u której zamówiono leasing pracowników. W końcu z rozwiązania, które miało przynieść oszczędności zrezygnowano, podobno przez koszty i tak moja umowa o dzieło powróciła do TVP, co było jednak gestem łaski, ponieważ znów cokolwiek łączyło mnie formalnie z redakcją, w której codziennie pracowałem.
Pisząc o warunkach zatrudnienia nie mam na myśli jakiegoś szczególnego komfortu dziennikarzy, ale ochronę ich niezależności. Jaki okres wypowiedzenia gwarantuje umowa o dzieło? Żaden. Jaką odprawę gwarantuje? Żadną. Jak w praktyce wyglądało więc zwalnianie dziennikarzy, którzy ośmielili się mieć swoje zdanie w mrocznych już czasach rządów PiS-u? Mogą się Państwo domyślić. Niektórzy reporterzy i wydawcy zwalniani byli z dnia na dzień – na to bowiem pozwalały ich warunki zatrudnienia istniejące na długo przed dojściem do władzy PiS-u.
Czy umowy o pracę z długimi okresami wypowiedzenia i zapisanymi odprawami sprawiłyby, że więcej dziennikarzy byłoby stać na obronę swojej niezależności? Sądzę, że tak. Gdyby nie można było ich zwalniać w trybie natychmiastowym, a dzięki zagwarantowanej odprawie byliby w stanie przeżyć okres poszukiwania pracy – jestem pewien, że więcej osób odważyłoby się nie zgiąć karku przed propagandą. Co, jak już wiemy, miałoby istotne znaczenie dla jakości naszej demokracji.
Czy sędziów, policjantów, urzędników skarbówki – zatrudnia się na umowach o dzieło? Nie, ponieważ ich niezależność jest dla państwa istotna. Dlaczego od lat dziennikarzy mediów publicznych zatrudnia się na umowach o dzieło? Bo ich niezależnością nikt szczególnie się w naszym państwie nie przejmował.
Długie okresy wypowiedzenia i odprawy nie zagwarantują nagłej niezależności wszystkich dziennikarzy mediów publicznych.
Ułatwią im jednak mówienie politykom – nie. Domyślam się, że postawiona przeze mnie teza szybko spotka się odpowiedzią, że prawdziwie niezależni tacy pozostaną, bo to kwestia moralności. Chciałbym na ten argument od razu odpowiedzieć. Odchodząc z TVP w 2016 roku żegnałem się z wieloma kolegami i koleżankami, którzy zostawali z zaciśniętymi zębami, ze strachu, że nie zdążą zapłacić rat kredytu, zanim znajdą nową pracę.
Oceniać ich oczywiście można różnie – najlepiej by robili to ci, którzy sami z przyczyn etycznych rzucali lepiej płatne prace na rzecz tych z gorszym wynagrodzeniem – ale wydaje się, że warto pomyśleć o stworzeniu systemowych narzędzi, dzięki którym w przyszłości nie musielibyśmy nad takimi ocenami się pochylać, przynajmniej nie na taką skalę.
Autor zdjęcia: Murai .hr