ROCK ‘N’ ROLL I PSYCHOANALIZA.
Dwudziestowieczny francuski filozof Paul Ricoeur zwykł uważać, że marzenia senne i sztuka mówią do nas tym samym językiem. Jest on na tyle uniwersalny jak powszechne są opowieści o mitach. Odkrycia Zygmunta Freuda na początku XX wieku, zrewolucjonizowały myślenie o człowieku, w niemalże taki sposób jak nauki Kopernika i Darwina uczyniły postać ludzką jako część kosmosu i przyrody. Obraz świata z epoki Wielkiej Rewolucji Francuskiej okazał się niepełny. Za decyzjami osoby stały pewne determinanty, których człowiek nie jest do końca świadomy – twierdził twórca psychoanalizy Zygmunt Freud. Okazało się, że świat snów jest bardziej potężny niż nam się powszechnie wydaje. Nadal można się jednak spotkać z opiniami ludzi, że sny są tylko snami i nie należy ich brać na poważnie, co za tym idzie nie powinno się ich interpretować. Duch psychoanalizy, aczkolwiek nie zawsze w wersji freudowskiej, wsiąkł też w muzykę drugiej połowy XX wieku, a ta dzięki odkryciu jakim były gramofon I płyta winylowa, magnetofon i kaseta, stała się masowa a nie tylko zarezerwowana dla elit czy możnych. Z pewnością rewolucja psychoanalityczna i rewolucja społeczna z końca lat 60-tych mają ze sobą wiele wspólnego. Filozofia polityczna i rewolta, podparta archaicznymi dążeniami, stanowiły dość dziwną, lecz antykulturową mieszankę. Ostatni krzyk rewolty młodzieżowej, symbolizował festiwal Woodstock, jak i rozpad słynnego w tamtych latach brytyjskiego zespołu The Beatles ( całkiem nieźle wychodziło im mieszanie przyjemnego z pożytecznym).
Jednak rock n roll nie umarł. Był politycznie zaangażowany wtedy i jest dziś. Do kultury masowej przeszły piosenki takich wirtuozów jak The Rolling Stones, The WHO czy Jimi Hendrix. Natomiast psychoanalityczna redukcja, by potem wszystko poskładać w jedną całość funkcjonowała nadal. Była obecna i w różnych odcieniach rock n rola. W wersji alternatywnej, hard, balladowej, progresywnej czy nawet metalowej. Czasami gdzieś obok, gdzie indziej uwikłana gdzieś w jakieś tajemne struktury, próbowała oddziaływać silne na percepcje. W innym przypadku były to wątki oczywiste, wynikające z podjętych przez artystów w tematów w tekstach i muzyce. W głównej mierze, o tych psychoanalitycznych bezdyskusyjnych inspiracjach, jest poświęcony ten tekst.
Odkryciem psychoanalityków, była hipnoza. Ta jest stosowana do dzisiaj. Tą dość kontrowersyjną tematykę podjął prog rockowy brytyjski zespół Genesis w utworze “Entangled”. Tekst piosenki jest o sesji psychoanalitycznej i właśnie hipnozie, w którą klient jest wprowadzony. Muzyka jest łagodna, w dużej mierze usypiająca słuchacza, a zatem odnosi się do zawartej tematyki. Jednak refren jest melodyjny. Ta łączącą nudną i refleksyjną gitarowa balladę kończy się niemal konsumpcyjną obietnicą zbawienia – wyleczymy cię, ale i tak będziesz musiał zapłacić – i tak w kółko. Trochę jest w tym racji, gdyż metodę psychoanalityczną można stosować całe życie. Innymi słowy, w człowieku zawsze będzie coś do poprawienia.
Inną bardziej zwizualizowaną piosenką, gdyż o tekst opierał się nagrany teledysk, była piosenka “Street of dreams” zespołu Rainbow. Sama hard rockowa stylistyka, nie dziwi, gdyż zawsze była przez zespół stosowana. Jednak teledysk ze względu na zawierająca historie i pokazanie tam hipnozy został ocenzurowany przez telewizję. Wideo było podzielone na trzy sekwencje: 1 ) bohater chodzi po ulicach miast, na których są powystawiane są łóżka ze śpiącymi ludźmi, 2 ) bohater widzi zespół rock ‘n’ rollowy w piwnicy, gra ciągle tą samą piosenkę, 3 ) bohater szuka swojej narzeczonej która została porwana…Takie są przedstawione elementy deja vu we śnie (deja reve). Jednak w pamięci najdłużej pozostaje motyw wody, w której to osoba bohatera jest zmuszana nurkować, by coś sobie przypomnieć. Za teledysk odpowiedzialna była kompania Green Back Films, która współpracowała m.in. z Pink Floyd czy Nickiem Kershaw.
Jeśli ktoś miewa koszmary tutaj pomocny zadaje się być nieco agresywny heavy metal. Tematyka snów niemal od początku istnienia stanowi esencję takich zespołów jak Iron Maiden czy Dream Theater. I tak w 2000 – roku milenijnym- słuchacze dostali kolejny przykład tego typu tematyki. W piosence Iron maiden – “The dream of mirrors”, mamy klasyczny przykład połączenia tematu psychoanalitycznego z progresywnością. I tak wobec dość dziwnego tekstu piosenki ( szczególnie wersy: “śnię tylko w czarno-białym” ), mamy szeroki wachlarz nastrojów muzyczno-lirycznych, od przygnębiającego aż po noszącego nadzieję. Ten ponad 10-minutowy utwór, ma nawet dwa refreny. Szczególnie ciekawe są tu wątki tekstowe, których zapewne nie powstydziłby się profesjonalny psychoanalityk. Zespół badał już podobny trend za sprawą piosenki „ Infinite dreams” z 1988 r.
Innym zupełnie tematem jest, krótka jak na metal progresywny, jest piosenka Dream Theater “ Strange deja vu”. Piosenka dobrze wypada z orkiestrą symfoniczną czemu dała wyraz sięgając po koncert zespołu z Bostonu. Tutaj także mamy liczne watki senne, deja vu oraz sesje hipnotyczną, inne jak wbudowaną kilkuosobowa narrację w cały album, który nosił nazwę “ Metropolis pt. 2: scenes from a memory”. Cała płyta jest oparta o opowieść z sesji hipnotycznej. Warto dodać, że muzyka tych dwóch zespołów, czyli Iron maiden i Dream Theater, ostatnio silne są ze sobą powiązane. Widać w niej wzajemne inspiracje.
Innym przykładem jest “ Silent lucidity” zespołu Queensryche. Poprzednicy Dream Theater i pionierzy rocka neoprogresywnego, nagrali na początku lat 90-tych całkiem niezłą balladę na temat świadomego snu. O tego rodzaju oddziaływaniach i kryjówce wewnętrznej ( “jest świat w którym chcę się ukryć”) stanowi bardzo dobra warstwa liryczna, a muzycznie nie da się do niczego przyczepić. Lata 90-te dały nam jeszcze inną balladę. W “Lullaby” zespołu The Cure, Robertowi Smithowi śnią się pająki. Do fazy śnienia bezpośrednio nawiązuje też nazwa, powstałego na końcu lat 80-tych, alternatywnego zespołu R.E.M. ( Rapid eye movment).
O uczniu Freuda, Wilhelmu Reichu, znanej postaci z czasów kontrkultury i Nowej Lewicy, stanowi piosenka Kate Bush “ Cloudbusting”. W tekście utworu jak iw teledysku, jest bardzo ciekawie, zarysowana relacja ojciec – syn, łącząca w sobie biograficzne elementy z życia tego psychoanalityka. Rolę W. Reicha zagrał słynny aktor Donald Sutherland, a w syna tej postaci, Petera wcieliła się sama Kate Bush. Historia jak najbardziej prawdziwa, kiedy to państwo za pomocą służb specjalnych niszczy dzieło życia, no właśnie kogo? Geniusza czy szarlatana?
Teledyskiem o sennym zabarwieniu, nieco w jungowsko-kawkowskim temacie, jest też “Owner of a lonely heart” zespołu Yes. Przełomowy dla Jona Andersona i spółki, gdyż po zmianie stylu z rocka progresywnego, na bardziej syntezatorowe brzmienie. Symbole i archetypy pod postacią zwierząt przedstawione w wideo, mocno działają na wyobraźnie.
Miewacie czasem romantyczne sny? Tym tropem poszedł zespół Foreigner, który na swojej czwartej płycie umieścił balladę na trzy gitary. Piosenka „Girl on the moon”, była właśnie o tego typu wspomnianej tematyce. Tutaj podmiot liryczny śni o kimś, ale za bardzo nie wie o kim. Jak już spotyka ją w rzeczywistości to ona nagle znika. Koniec jest optymistyczny i wyrażony w języku dyplomacji i erotyki czyli we francuskim.
Motywy ze snów i psychoanalizy zawierają też concept albumy takich zespołów jak Genesis czy Pink Floyd. Płyta pierwszego z nich „The Lamb lies down on Broadway” z 1975 r. była pożegnaniem się z zespołem wokalisty Petera Gabriela. Album opowiadał historię młodego anarchisty imieniem RAEL ( anagram do REAL lub LEAR – to drugie nawiązanie dotyczy jednej ze sztuk Williama Szekspira). Pewnego dnia bohater spacerując po ulicach Nowego Jorku zapada się pod ziemie. I tak zaczyna się cała przygoda. Poprzez piosenkę tytułową, snując dalej jego perypetie w znakomitym “In the cage”, kiedy to bohater w podziemiach Mannhatanu szuka swojego brata. W końcu natrafia na swój cień i swoiste alter-ego ( Dark RAEL). Niektóre piosenki lider Genesis zaczerpnął wprost ze swoich snów, których ponoć już nie pamięta. A co za tym idzie, nie da się go autorsko zinterpretować. Mamy też przedstawioną historię chrześcijaństwa chociażby pojawiają się w jednej z piosenek osoby Ojców Kościoła: Orygenesa i Terturliana. Na niemalże sam koniec jest wysunięta trzecia siła, coś pomiędzy akceptacją i negacją w buddyzmie Zen – czyli “It”. Kwintesencją i jakby zawierająca skrót całego albumu jest piosenka “ The Carpet Clawrels”. Dziś płyta uchodzi dziś za klasykę rocka progresywnego i art rocka. Koncertom Genesis w latach 70-tych towarzyszyła surrealistyczna i zaczerpnięta z fantastyki sceneria oraz różne przedziwne ubrania. Rock to teatr.
Innym wielkim concept albumem była podwójna płyta “The Wall” wspomnianego wcześniej zespołu Pink Floyd z pogranicza rocka progresywnego i psychodelicznego. Historia Pinka, bo taki pseudonim nosiła główna postać, jest mocno osadzona w psychoanalizie Freuda ( można tam dostrzec silnie rozbudowane superego, któremu towarzyszą ego i id) jak i polityczności Nowej Lewicy głównie amerykańskiej. Przynajmniej tak to niektórzy starali się to interpretować, jak kontrę do postfaszystowskiego autorytarno-kapitalistycznego systemu. Album wydany na przełomie lat 1979/1980 stał się swoistą rockową Biblią dla wielu fanów. Historia bardzo podobna do tej z płyty Genesis, ale zawierająca też wątki autobiograficzne m.in. sceny z dzieciństwa Rogera Watersa w “Goodbye blue sky” i “ Mother”. Oczywiście nie brakuje najbardziej znanej “ Another brick in the wall” w trzech częściach. Nie można też zapomnieć znakomitych ” Hey you”, “ Comfortably numb” czy wreszcie bardzo mrocznego “ Run like hell”. O co w tym wszystkim chodzi? Tytułowa ściana to po prostu superego – sumienie. Neopsychoanalityk Erich Fromm, wyróżniał dwa rodzaje: autorytarne oraz humanistyczne. W osobowości Pinka dochodzi do przemiany, z tego pierwszego niekiedy wręcz faszystowskiego w to drugie, bardziej ludzkie, kiedy ściana zostaje zniszczona. Oczywiście tytuł albumu budził, też skojarzenie z zimnowojennym symbolem podzielonego zdezintegrowanego wtedy świata, którego częścią stał się Mur berliński.
Na koniec tego, czegoś z poza rock ‘n’ rollowego obszaru. Utwór “Time” z muzyki filmowej Hanza Zimmera, tak często dziś wykorzystywany przy różnych okazjach. Pojawił się w filmie “Incepcja” – surrealistycznym kryminale o wywiadzie gospodarczym. Aspektów czasu jest kilka, pomimo, iz cywilizacja zachodnia posługuje się tylko jednym. W odmiennych stanach świadomości może być nawet falowy. W stanach snu, przeszłości, teraźniejszość I przyszłość są spłaszczone. Zredukowane do tego stopnia, że wszystkie występują jednocześnie. Prawdziwą sztuką jest podzielić, procentowo, ile jest w śnie danego czasu. A może bezczasu? Tematyka filmu „Incepcja” przywodzi na myśl pytanie – kiedy jest dobry czas by wrócić do domu z podróży ? Taka długa I żmudna jest podróż bohatera przez wszystkie warstwy snów i wspomnień. Niczym wędrówka Odyseusza, który na wyspie cyklopów wyrzeka się swojej osobowość by ich podstępnie oszukać. “ Nikt” – bo tak się im przestawił – czyli „Oudeis. Człowiek jest wtedy beztożsamościowy – tak przynajmniej będzie twierdzić Theodore Adorno w jednej ze swoich prac. Świadomość bycia, że tak to ujmę, wiedzę o tym kim się jest, zyskuje się gdy Kairos zatrzepocze skrzydłami (czyli nadejdzie dogodna dla nas chwila, którą trzeba wykorzystać) i gdy oczywiście rozprawiamy się w własną przeszłością. Wtedy jest dobry moment by wrócić do domu. Muzyczne pozytywne wibracje obok psychoanalizy, mogą zawsze odegrać taką pozytywną role.
Piotr Wildanger
Źródło wszystkich odnośników wideo: youtube.com