To będzie politycznie intensywny rok. Wybory prezydenckie. Próby zmiany partyjnych liderów. Próba powołania do życia nowego ruchu. Z punktu widzenia państwa i obywateli – marny teatr. Z punktu widzenia partyjnych lidarów – gra o życie.
Druga kadencja każdej partii sprawującej władzę nie ma już w sobie nic z nowości, jaką kupuje i przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza lud zaraz po tym, gdy dokonał zmiany władzy. Doskonale znamy już ministrów, czołowych polityków, główne twarze usprawiedliwiające każdy grzech i nieprawość władzy. Przychodzi więc coś, co nazywamy „zmęczenie władzą”. I to w pierwszej kolejności z tym problemem PiS będzie się mierzył w nadchodzącym roku 2020. Zmęczenie premierem Morawickim, którego wystąpienia już doskonale znamy. Zmęczeniem przywoływaniem tych samych frazesów, które nie stają się ciałem, a są złamaniem danego słowa, jeśli idzie o obietnice wybudowania 100 obwodnic, Centralnego Portu Lotniczego, miliona elektrycznych aut na rodzimych drogach, uruchomienia połączeń PKS do każdej gminy, miliona tanich mieszkań na wynajem dla średniozamożnych… Zmęczenie będzie tym większe i przechodzić w irytację, im bardziej PiS będzie zaklinał rzeczywistość, że jednak Polska to kraina mlekiem i miodem płynąca, bo tak działają media narodowe, a jednocześnie dostęp do specjalisty lekarza będzie graniczył z cudem. Morawiecki, jak wiemy, nie zna umiaru w nawijaniu „makaronu na uszy wyborcom”.
Po drugie, jest oczywiste, że im bardziej PiSowski rząd będzie się mierzył z rzeczywistością, której na imię „podwyżka” i „drożyzna” – od cen śmieci poczynając, poprzez produkty spożywcze, a na energii kończąc – tym bardziej suweren będzie się domagał interwencji rządu. PiSowska ekipa przyzwyczaiła lud, szczególnie, gdy idzie o niszczenie wymiaru sprawiedliwości, że jest w możności robić to z dnia na dzień. Innymi słowy: Kaczyński przez ostatnie cztery lata udowadniał, że imposybilizm został przełamany – szkoda, że tylko tam, gdzie PiS chce, a nie w tych obszarach państwa, gdzie powinien. Dlatego suweren wie, że jak rząd PiS chce, to może powstrzymać podwyżkę cen energii i obniżyć akcyzę na alkohol. Dlatego do drzwi prezesa Kaczyńskiego za chwilę będzie pukać rzeczywistość, by powstrzymał galopujące cenny podstawowych usług, które przekładają się na jakość naszego życia. A nie ma nic straszniejszego dla takiego polityka, jak Kaczyński niż odarcie jego wyznawców ze złudzenia, że jednak nie jest on wszechmocny. I to może nastąpić właśnie w nadchodzącym roku.
Po trzecie, już zresztą doświadczamy tego zderzenia prezesa z rzeczywistością – jest nią opozycja totalna, której na imię Marian Banaś. Z jednej strony Banaś, wytwór PiSowskiej władzy, obnaża słabość prezesa, ale z drugiej strony jest elementem pokazującym degrengoladę etyczną „grzesznych moralistów”. A przecież wiemy, że Banaś nie jest ani pierwszym, ani ostatnim, który wczoraj był kryształowym politykiem PiS, a dziś staje się kulą u nogi, jaką partia Kaczyńskiego niezdarnie stara się odciąć. Trwanie Banasia na stanowisku szefa NIK wydaje się być dziś dla niego i jego rodzinny swoistą polisą ubezpieczeniową, która z punktu widzenia partii rządzącej może w nadchodzącym roku być bardzo kosztowna.
Po czwarte, nadchodzący rok to będzie czas powrotu wojen kulturowych. Z jednej strony PiS będzie ponaglany przez Kościół, by zacisnąć moralny pas do końca, a więc zaostrzyć ustawę antyaborcyjną. Ba, tu Kościół będzie miał sprzymierzeńca w postaci Konfederacji, która – gdy PiS będzie słabł, ona będzie rosła w siłę – akurat w tej sprawie jest bardziej papieska od papieża i będzie podgryzać PiS. Z drugiej strony będziemy mieli do czynienia z postulatami liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, którą podniesie lewica. PiS znajdzie się tu między młotem a kowadłem: kowadłem kościelnym a młotem lewicowym. Pójście na rękę Kościołowi, który jest naturalnym sojusznikiem PiS, oznacza wzmocnienie lewicy. Obrona status quo oznacza, że niezadowoleni są biskupi, a sprawę będzie podnosić Konfederacja, odbierając PiS twardy katolicki, antyaborcyjny i nacjonalistyczny elektorat.
Nie piszę do tej pory o opozycji. Bo opozycja jest w takiej kondycji, że – gdyby nie brutalna rzeczywistość, która naciska na PiS – to naciskami opozycji partia Kaczyńskiego nie musiałby się zbytnio przejmować. Jest jasne, że lewicy dużo łatwiej było po czterech latach siedzenia poza sejmem zmontować komitet, by jednak się w sejmie znaleźć niż teraz stworzyć w miarę spójną i skuteczną formację. Oczywiście Wiosna Biedronia nie ma wyjścia, musi więc zdać się na łaskę SLD Włodzimierza Czarzastego. Ale partia Razem z pewnością na taki układ nie pójdzie, co oznacza, że w nadchodzącym roku zamiast jednego klubu lewicy będą zapewne dwa – nawet jeśli nie będzie rozdzielenia formalnego, to będzie rozdzielnie ideologiczne.
Co do Koalicji Obywatelskiej, to jej los i kształt będzie zależał w dużym stopniu od tego, kto zostanie szefem Platformy Obywatelskiej. Dziś wygląda to tak, że chętni do wzięcia władzy są, ale pod warunkiem, że zostanie im ona przyniesiona na tacy. Sęk w tym, że władzy – także w partii, a może szczególnie w partii – nikt nie oddaje dobrowolnie. Trzeba ją wziąć. A czasami wyrwać. W każdym razie trzeba o nią walczyć. A potem przedstawić spójną, przekonującą wizję nie tylko samej formacji, na czele której się stoi, ale także kraju, którym chce się rządzić. Jeśli w nadchodzących miesiącach nie pojawi się polityk lub polityczka, który/która to zrobi, to Grzegorz Schetyna może spać spokojnie. I czekać, podobnie, jak PO, na swoją polityczną emeryturę.
I rzecz ostatnia: rok 2020 stoi w cieniu wyborów prezydenckich. To polityczny gwóźdź nadchodzących 12 miesięcy. Faworytem w tym politycznym wyścigu jest oczywiście Andrzej Duda. Nie dlatego, że ostatnie pięć lat to pasmo jego sukcesów, ale znów: raczej dlatego, że opozycji nie udało się wykreować żadnej postaci – politycznej czy też spoza polityki – która już na początku kampanii byłaby zagrożeniem dla obecnego lokatora pałacu prezydenckiego. PSL wie, że nie może pozwolić sobie na luksus nie wystawienia kandydata, ale raczej bez wiary, że Władysław Kosiniak-Kamysz to „czarny koń” tych zawodów. Podobnie lewica. Koalicja Obywatelska najpewniej postawi na Małgorzatę Kidawę-Błońską, co tylko potwierdzi w oczach opinii, że Koalicja jest przewidywalna. Zagadką pozostaje Szymon Hołownia – nie tyle nawet on sam, ale reakcja na jego pojawienie się; z jednej strony Polacy mówią, że mają dość zawodowych politykierów, ale z drugiej, jak pojawia się osoba spoza polityki, to i tak nie dajemy jej szans. Czy Hołownia to zmieni? Raczej jest to mało prawdopodobne.
A na koniec dwie kwestie, które dziś wydają się mgliste, ale mogą przemeblować scenę polityczną w nadchodzącym roku. Raz, to sytuacja wewnątrz zjednoczonej prawicy. Już dziś widać, że chętnych do przejęcia schedy po Jarosławie Kaczyńskim jest dużo – od Morawieckiego, poprzez Gowina, a na Ziobrze kończąc. Tyle, że raczej zmęczenie partią władzy w nadchodzących miesiącach może doprowadzić nie tyle do chęci przejmowania schedy, co ewakuowania się z tej łodzi, którą obecnie niepodzielnie zawiaduje Kaczyński. Tu i Ziobro, i Gowin nie są nowicjuszami. Tym bardziej, że są przez Kaczyńskiego upokarzani, a to uczucie w człowieku nie ginie, ale się odkłada. I kiedyś wróci. Druga reakcja partii władzy na pogarszającą się dla niej koniunkturę, to igrzyska: im PiS będzie słabszy, tym bardziej będzie poszukiwał winnych swej niedoli. A w szukaniu wrogów, wskazywaniu ich palcem, a potem piętnowaniu nikt mu nie dorówna. Szczególnie, że w ręku polityków PiS są media narodowe, gotowe do każdego świństwa przyłożyć rękę, byle tylko partia Kaczyńskiego utrzymała władzę.
Dwa, powrót Donalda Tuska. Jeśli ktoś sądził, że rezygnacja ze startu w wyborach prezydenckich Tuska oznacza jego emeryturę, to się mylił. Tusk zawsze myśli długofalowo. I jest cierpliwy. Lubi czekać na moment, w którym uznaje, że to właśnie teraz powinien wejść do gry. Dziś start Donalda Tuska w wyborach prezydenckich przypominałby typowo polskie działanie – z fantazją, ale szalone. To nie z Tuskiem takie wyczyny. Tymczasem były premier ma czas, i dobrą pozycję, by robić w kraju politykę, nie będąc do końca w tej polityce zanurzonym. Jego książka Szczerze, która z pewnością stanie się pretekstem do spotkań z Polakami, pokaże mu, czy i w jakiej formie powinien wracać do rodzimej polityki. Już dziś nie ulega wątpliwości, że zmiana pokoleniowa, która nadchodzi, może sprawić, że Donald Tusk, nie tyle stanie się jej hamulcowym, co patronem.
Tak czy inaczej, rok 2020 w polskiej polityce będzie jak ring, z którego – jak to w ringu – nie wszyscy zejdą zadowoleni. A niektórzy nawet zostaną zniesieni.