Miesiąc jednak, po prawie dziesięciu miesiącach istnienia swojego gabinetu, premier Donald Tusk zakomunikował, że nie wszystkie działania jego rządu będą spełniały kryteria praworządności „z punktu widzenia purystów” i ogłosił w ten sposób doktrynę „demokracji walczącej”. U jednych wywołał niepokój, u innych ekscytację, przeciwnikom dał paliwo do krytyki i ataków.
Mija rok od wyborów parlamentarnych, w których istotnym czynnikiem, który doprowadził obecnie rządzących do zwycięstwa, była praworządność. Zawłaszczanie bądź, jak pisał profesor Wojciech Sadurski, „wydrążanie” instytucji, bezkarność i brak szacunku do prawa miały się skończyć. Miesiąc temu jednak, po prawie dziesięciu miesiącach istnienia swojego gabinetu, premier Donald Tusk zakomunikował, że nie wszystkie działania jego rządu będą spełniały kryteria praworządności „z punktu widzenia purystów” i ogłosił w ten sposób doktrynę „demokracji walczącej”. U jednych wywołał niepokój, u innych ekscytację, przeciwnikom dał paliwo do krytyki i ataków.
Czyżby role się odwróciły i PO zamieniło się w PiS u władzy, a PiS stał się stojącą po stronie prawa opozycją? Czy może ponownie prawdziwe stało się zdanie Lorda Johna Actona o tym, że każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie? Łatwo w ten sposób budować symetrię, według której po jednych rządach autokratów bez szacunku do prawa przyszli kolejni i bardzo wygodnie im w butach poprzedników. Jeszcze inni mówią wręcz, że jest dużo gorzej niż było – władza nie uznaje przecież rozstrzygnięć niektórych organów, „starzy” sędziowie nie uznają tych „nowych”, a do tego mamy dwóch prokuratorów krajowych.
Jak rządzący mogli doprowadzić do takiego chaosu? Otóż, być może nie mieli wyjścia. Jaka byłaby alternatywa? W obliczu blokującego działania rządu prezydenta (zarówno wetującego lub kierującego ustawy do TK, jak i np. niepodpisującego nominacji ambasadorskich) nowa większość parlamentarna musiałaby czekać połowę swojej kadencji na przeprowadzenie jakichkolwiek zmian, nie tylko będących jej programem wyborczym, ale po prostu na działania uzdrawiające chorą sytuację.
Przez 2 lata prokuratura byłaby bierna, tak samo jak przez poprzednie 8, wobec jakichkolwiek spraw związanych z politykami ustępującej władzy, którzy mieliby dostatecznie dużo czasu na przygotowanie się do późniejszych zarzutów. Wszystko to przez przyjętą pod koniec rządów PiS ustawę uzależniającą odwołanie prokuratora krajowego od pisemnej zgody prezydenta. Jej celem była bezkarność i paraliż.
Przez 2 lata na ekranach telewizorów wyświetlałaby się opłacana z pieniędzy publicznych szczujnia, której uświadczyliśmy przez poprzednie 8. Szczujnia, której zarząd został wybrany w niekonstytucyjny sposób, bo z pominięciem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, co potwierdził wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Zarzutem wobec obecnej władzy może być fakt, że po zatrzymaniu nielegalnie działającej TVP nie zaproponowano ustawy reformującej sposób działania mediów publicznych, tylko zatrzymano się na pożytecznej dla rządu obecnej sytuacji, „stanie likwidacji”.
Nikt nie może winić też władzy za nieuznawanie rozstrzygnięć Trybunału Konstytucyjnego, którego praktyka działania (poza oczywistymi zarzutami dotyczącymi powołaniu części jego składu oraz wyboru prezesa TK) pokazuje jasno, jak politycznym organem się stał. Pokazują to chociażby tzw. zabezpieczenia – jedno z nich próbowało zablokować działanie chociażby sejmowej komisji śledczej ds. Pegasusa, inne zmiany dotyczące lekcji religii w szkołach, kolejne postawienie przed Trybunałem Stanu szefa KRRiT powołanego przez PiS Macieja Świrskiego, czy też cała seria innych decyzji TK, zawsze i nieustająco opowiadających się po myśli PiS. Trudno też oczekiwać od władzy, by ta przeszła do porządku dziennego i zaakceptowała fakt, że m.in. w Sądzie Najwyższym zasiadają osoby, których awans dokonał się dzięki Krajowej Radzie Sądownictwa powołanej z naruszeniem konstytucji i w sprzeczności z międzynarodowymi standardami.
Dwa porządki prawne?
Nie mamy dwóch porządków prawnych, dwóch koncepcji rozwoju wymiaru sprawiedliwości, czy równorzędnych racji opartych na pragnieniu dobra wspólnego. Jedna ze stron wykorzystała prawo jako narzędzie politycznej walki. Często w sposób niekonstytucyjny blokując system, który nie jest w stanie sam się naprawić. System, w którym konstytucji strzec ma „odkrycie towarzyskie” prezesa PiS, a Sądem Najwyższym rządzić koleżanka ze studiów prezydenta, którą wybrał on na to stanowisko.
Jakie więc byłoby wyjście idealne? Poza jakąś formą resetu konstytucyjnego wymagającego niemożliwego do osiągnięcia na dziś kompromisu politycznego, nie ma takiego. Na pewno nie jest nim „przeczekanie” sytuacji do momentu wyboru nowego prezydenta, ponieważ problem przez ten czas będzie narastał. Można to w luźny sposób porównać do sytuacji, w której partia mająca w Sejmie większość konstytucyjną zmieniłaby ją wedle własnego uznania, po czym usunęła z niej rozdział dotyczący jej dalszej zmiany, nowelizacji czy wprowadzania poprawek. Dochodzimy wtedy do punktu, w którym przepisy jasno wskazane w prawie stają się bezradne.
Koalicja rządząca popełniła też zwyczajne błędy, jak np. w przypadku cofnięcia kontrasygnaty przez premiera Donalda Tuska. Nadal nadużywana jest też instytucja aresztu tymczasowego, wydaje się, że służąca często celom niemal wyłącznie politycznym. Można też stawiać rządzącym zarzut, że – mając od przynajmniej kilku miesięcy przed październikowymi wyborami świadomość, że istnieje szansa na zdobycie władzy – nie powstał cały pakiet ustaw i rozwiązań, który nowy rząd mógłby od razu przedstawić najpierw parlamentowi, a potem prezydentowi, pokazując jasno swoje intencje, pomysły i plan na przeprowadzenie procesu naprawy instytucji na ścieżce ustawowej, budzącej najmniejsze kontrowersje.
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności 2024 „Miasto, Europa, Przysłość”! 18-20.10.2024, EC1 w Łodzi. Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.
