Mnóstwo wysiłku włożyli w ostatnich dniach czołowi politycy Partii Republikańskiej w USA w medialne działania zorientowane na przekonanie opinii publicznej, iż Todd Akin jest w tej partii outsiderem, o rysach oszołoma. Akin bez wątpienia zasłużył sobie na takie potraktowanie swoją wypowiedzią wspierającą postulat zakazu aborcji także w przypadku gwałtu, która zawierała elementy groteskowej ignorancji medycznej (osławione zdanie zaczęło się zresztą od słów „z tego co słyszałem”, których warto unikać pragnąć zachować elementarną powagę), pogardy dla stylu życia będącego udziałem większości młodych Amerykanów (w tym także tych politycznie „konserwatywnych”) w postaci sugestii, że ofiary gwałtu często się o to proszą doborem stroju i zachowaniem i nie jest to wówczas „actual rape” oraz naturalnie tępego fanatyzmu. Ale to nie z tego powodu Akin został tak ostro zaatakowany przez parlamentarnych liderów republikańskich Boehnera i McConnella, który nawet posunął się do sugestii rezygnacji przez Akina z partyjnej nominacji w tegorocznych wyborach do Senatu. Nie dlatego od tych słów zdystansował się prawdopodobny nominat partii do Białego Domu Mitt Romney. Powodem histerycznej reakcji bonzów amerykańskiej prawicy była skandaliczna szczerość Todda Akina.
Romney może sobie twierdzić, że się co do meritum z Akinem nie zgadza. Być może i tak jest. W końcu kandydat na prezydenta to niedawny pro-choice’owiec, który, wydaje się, „zmienił” poglądy na konserwatywne tylko ze względu na swoje prezydenckie ambicje, a prywatnie pozostaje człowiekiem dość liberalnym (niczym amerykański Donald Tusk). Pewne jest jednak, że jego wybranek na pozycji kandydata wiceprezydenckiego Paul Ryan dokładnie podziela poglądy Akina. Co jeszcze ważniejsze, czyni tak większość partii. Otwarcie należy to sobie powiedzieć: w kwestii dopuszczalności aborcji w sytuacji gwałtu lub kazirodztwa, to Akin jest rzecznikiem Republikanów, nie Romney. Problemem Akina nie są jego poglądy, tylko nieopaczne pogwałcenie zasady stosowanej z lubością przez Republikanów od wielu dekad w kampaniach wyborczych: „Milczenie jest złotem”.
Akina wzięło na szczerość, za co musiał nawet przeprosić swoich partyjnych kolegów i opinię publiczną. Bycie szczerym Republikaninem jest jak bycie Demokratą w butach kowbojskich z łajnem na obcasie. Zdarza się, ale jest dziwaczne. No i politycznie szkodliwe. Skłania bowiem przeciętnego wyborcę do nadmiernego zainteresowania oficjalną platformą programową Republikanów w sezonie wyborczym 2012. W tym to właśnie dokumencie stoi „jak byk” postulat doprowadzenia do konstytucyjnego zakazu wszystkich aborcji. Romney, dystansując się od Akina, dystansuje się od programu własnej partii, no i od Ryana. Tylko dodać należy, iż zgodnie z informacjami „Los Angeles Times” to sztab kampanii Romney/Ryan miał decydujący wpływ na treść platformy wyborczej. Pytanie „co jest grane?” nasuwa się samo.
A grane jest to, co zawsze. Republikanie mają w swoim programie szereg „trupów w szafie”, przez co rozumieć należy postulaty zasadniczo odrzucane przez większość wyborców „niezależnych” w centrum politycznego spektrum, a także nawet przez dużą część zdeklarowanych wyborców republikańskich. Należy do tego antyaborcyjne talibowanie, a także radykalnie libertariańskie podejście do finansów państwa prezentowane dziś głównie przez kandydata partii na wiceprezydenta, który chce radykalnie ciąć wydatki, ale tak, aby na obronność wzrosły, zaś najbogatszy 1% obywateli zapłacił niższe podatki. O tym się w trakcie kampanii stara nie mówić, to się pomija. To się zaczyna realizować po zdobyciu władzy. Tego Akin nie rozumie. Świetnie rozumieją to jednak Romney, Ryan, McConnell i Boehner. Pytanie czy zdążą to pojąć Amerykanie przed 6 listopada?