„(..)Jeśli nas Matka Boska nie obroni
To co się stanie z Polakami(..)”
śpiewał przed laty Jacek Kaczmarski w „Modlitwie”.
„Różaniec do granic” jest być może świadectwem wiary w skuteczność Opatrzności ale chyba w większym stopniu niewiary w możliwości i kompetencje obecnego rządu – skoro siły wyższe należy przywoływać na pomoc, to znaczy że te ziemskie w ocenie kilkuset tysięcy uczestników akcji, nie radzą sobie kompletnie…
Co ciekawsze, głęboką niewiarę w rządowe możliwości podziela pani premier Beata Szydło, dała temu wyraz gorąco i publicznie wspierając akcję. Tu zaczyna się robić groźnie, bo niewiara obywateli to jedno, a szefowa rządu to jednak wie najlepiej jak to jest…
Żeby jednak nie było, że rząd nie ma żadnych możliwości i wspiera jedynie duchowo – rząd z naszych pieniędzy szeroko wsparł akcję dotacjami państwowych spółek – PolRegio (przewozy regionalne) dowoziły na modlitwy za złotówkę, nie znamy rozmiaru wsparcia Grupy Energa. Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych i jej fundacji o nazwie Reduta PWPW – ale tutaj zapewne chodzi o więcej niż złotówkę, szczególnie że kierunek przepływu pieniądza jest odwrotny.
Generalnie kompletnie mnie nie interesuje kto, do kogo i w jakiej intencji się modli. Nie mi oceniać w czym pomaga odmówienie różańca, czy modlitwa na dywaniku twarzą w stronę Mekki. Nie przeszkadza mi nawet, kiedy jeden z organizatorów p. Bodasiński stawia tezę, że II Wojna Światowa była spowodowana zbytnią rozwiązłością życia w międzywojennej Warszawie – żyjemy w czasach, w których okazuje się, że tę wojnę wygrały Narodowe Siły Zbrojne, niby czemu mam być zaskoczony czy zdziwiony czymkolwiek?
Modlitwa ta jednak staje się moją sprawą, kiedy chcąc nie chcąc za nią płacę. A tak się dzieje za niewątpliwym przyzwoleniem rządowym na hojne wsparcie akcji przez podmioty własności państwowej lub od państwa zależne. Płacę za modlitwy będące prywatną inicjatywą wyznawców, płacę w dodatku za infantylno-antyislamskie przesłanie całej akcji, za promocję, oględnie mówiąc, dziwacznych poglądów jej organizatorów.
Wolałbym, żeby środki publiczne, pochodzące z mojej, ale także i modlących się na granicach moich współobywateli, kieszeni, zostały wydane na helikoptery (dowolnej marki – caracal czy blackhawk – przy okazji – ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?) drony i inne skuteczne w ochronie granic środki. Wtedy wszyscy – katolicy, innowiercy i ateiści będziemy bezpieczniejsi. Wiara w to, że państwo polskie finansując propagandową akcję przeciw takiemu czy innemu wyznaniu staje się silniejsze jest absurdem. Pompowanie atmosfery zagrożenia i budowanie syndromu oblężonej twierdzy nie jednoczy, a dzieli Polaków. Na usta cisną się dalsze strofy z Kaczmarskiego:
(…) Codziennie modły więc zanoszę do Niej
By ocaliła nas – przed nami. (…)
https://twitter.com/Marcin_Celinski
https://www.facebook.com/marcelinski