Eskapizm narodowy ?
Kiedy historia staje się przedmiotem regulacji o najbardziej represyjnym charakterze, to wiadomo, że będzie ciekawie. W wydaniu polskiego ustawodawcy stało się jednak to, czego niestety można było się spodziewać. Przepis art. 55a ustawy o IPN jest tak śmieszny, jak i straszny. Ograniczając rozważania o strukturze tego przestępstwa do – niezbędnego i znośnego dla nieprawników – poziomu minimum, dużo bardziej interesujące wydają się przedstawiać pytania o to, po co jest i czemu służy ta regulacja, co chciano za jej pomocą osiągnąć i czy jest to możliwe ?
Nikt chyba nie spodziewał się jeszcze kilka lat temu, że pięćdziesiąta rocznica wydarzeń marca 1968 r. będzie obchodzona w klimacie przypominającym walkę na górze o wpływy w PZPR pomiędzy stronnikami Gomułki i zwolennikami Moczara. Moczarowcy zwalczając ekipę Władysława Gomułki, posługiwali się hasłami antyinteligenckimi, komunistycznymi i nacjonalistycznymi. Domagając się zmiany pokoleniowej w partii, żądali jednocześnie usunięcia z wysokich stanowisk ludzi pochodzenia żydowskiego (tzw. żydokomuny). Wśród wielu ofiar wezbranej przez element nacjonalistyczny fali antysemickiej nagonki, przymusowa emigracja dotknęła wielu artystów, twórców, naukowców – np. Leszka Kołakowskiego (filozofa), Włodzimierza Brusa (ekonomisty), Jerzego Pomianowskiego (pisarza) czy światowej sławy teoretyka i filozofa prawa Aleksandra Peczenika.
Relacje polsko-izrealskie zawsze należały do szczególnie trudnych i wrażliwych. Choć nie tylko – dowodzą tego w szczególności doświadczenia XX wieku. Już bowiem u zarania II RP w wyborach do samorządu terytorialnego w roku 1919 zmieniono granice okręgów wyborczych tak, aby mniejszość żydowska stanowiącą większość mieszkańców Podlasia, nie wygrała w sposób znaczący m.in. w Białymstoku. Podsycane przez narodową prawicę nastroje radykalnie antysemickie, doprowadziły do zabójstwa Prezydenta Gabriela Narutowicza, a parę lat później do stworzenia systemu tzw. gett ławkowych i jawnej segregacji studentów pochodzenia żydowskiego. Traumatyczne doświadczenia II wojny światowej, to z jednej strony okres postaw heroicznych, stanowiących przejawy najgłębszego humanizmu w postaci pomocy i ukrywania ludności żydowskiej przed niemieckim okupantem pod groźbą utraty życia i konfiskaty majątku. Z drugiej zaś „szmalcownictwo”, szantażowanie Żydów, donosicielstwo i wydawanie ich niemieckiemu okupantowi. Choć żadne inne państwo nie ma na koncie tylu nagród Sprawiedliwych Wśród Narodów, co Polska, (Instytut Yad Vashem uznał już ponad 6,7 tys. Polaków za Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, co stanowi 25 % ogółu nagrodzonych), to nie można uznać, że antysemityzm nie istniał w przeszłości, a obecnie jest zjawiskiem marginalnym. Pogrom kielecki z roku 1946, obsadzenie kluczowych stanowisk systemu opresji doby stalinizmu Polakami żydowskiego pochodzenia czy wspomniane wydarzenia marcowe ’68 nie sprzyjały ufności i normalizacji. Bez cienia wątpliwości największe piętno na wzajemnych stosunkach odcisnął Holocaust. Największy obóz koncentracyjny w systemie masowej eksterminacji narodu żydowskiego ulokowano w małopolskim Oświęcimiu (Auschwitz: 1,1 mln ofiar). To tu od wielu lat zjeżdża ogromna liczba odwiedzających z całego świata, chcących zobaczyć miejsce symbolizujące największą zorganizowaną zbrodnie przeciwko ludzkości. Po 1989r. działania dyplomatyczne ukierunkowane były na konsekwentną politykę zabliźniania ran, umacniania zaufania i dialogu (2001 r. – upamiętnienie polskiej zbrodni w Jedwabnem z 10 lipca 1941 r.). Wydawało się, że wykorzystywanie narzędzi soft power w postaci m.in. programów edukacyjnych, wymiany młodzieży, dialogu, wspólnych komisji historycznych, pozwoliło stworzyć najbardziej korzystną atmosferę we wzajemnych stosunkach po 1947 r. Jak się okazało, nic bardziej mylnego. Społeczna lekcja trudnej historii nie została odrobiona. Skrywanych kompleksów narodowych dowodzą nastroje wywołane m.in. publikacjami Jana Tomasza Grossa czy okrzykniętych mianem wybitnie antypolskich filmów „Pokłosie” i nagrodzona Oskarem „Ida”. Dopełnieniem społecznej huśtawki nastrojów jest brak systemowych rozwiązań co do reprywatyzacji – m.in. w zakresie zwrotu mienia pożydowskiego i pojawiające się w wypowiedziach medialnych sformułowania o „polskich obozach śmierci” czy „polskich obozach koncentracyjnych”. Te ostanie przechyliły czarę goryczy, wywołując nie tylko silne wzburzenie u części Polaków, ale – co gorsza – afektywną reakcję polskiego ustawodawcy.
Qui bono ?
Nie odmawiając żadnemu państwu prawa do ochrony przed dyfamacją, należy zastanowić się, jak uregulować kwestie dbałości o wizerunek Polski tak, aby „nie wylać dziecka z kąpielą”. Zdolność do tego typu refleksji okazała się przekraczać możliwości polskiego ustawodawcy, który już kilkukrotnie błysnął populizmem penalnym (np. „kastracja pedofilów” czy „sprawa dopalaczy”), ale jeszcze nigdy nie przekroczył granicy stanowiącej przykład afektu legislacyjnego w sięganiu po wyjątkowe narzędzia reakcji prawnokarnej. Za fakt notoryjnej wiedzy historycznej uznać należy, że nie ma i nigdy nie było polskich obozów koncentracyjnych funkcjonujących w latach 1939–1945. W tym sensie sformułowania „polskie obozy śmierci” (ang. polish death camps) czy „polskie obozy koncentracyjne” (niem. polnische konzentrazionlagers), jako nieprawdziwe, mają prawo oburzać za nieumyślne utrwalanie narracji w świetle, której aspekt terytorialny schodzi na drugi plan na rzecz domniemanego przypisania polakom przyczynienia się do jednej z największych zbrodni przeciwko ludzkości. Co ciekawe, nadwrażliwość, a wręcz kompleksy w odbiorze powyższych sformułowań, wynikające z różnic w kontekście językowym, nie przeszkadzają jednak w posługiwaniu się nazwą getta warszawskiego czy powstania w getcie warszawskim.
Z punktu widzenia prawa karnego, przepis art. 55a ustawy o IPN w żadnym miejscu nie odnosi się wprost do posługiwania się kontrowersyjnymi sformułowaniami. Co ciekawe posługiwanie się nimi nadal nie będzie karalne, gdyż samo posłużenie się stwierdzeniem o polskich obozach koncentracyjnych nie spełnia wymogu przypisania Narodowi lub Państwu (współ)odpowiedzialności za konkretną zbrodnię. Przepis ten jest nie tylko niejasny (lex certa) z punktu widzenia tego kto i w jakich warunkach będzie realizować swoim zachowaniem warunki odpowiedzialności karnej (znamiona przestępstwa) – tj. publicznie i wbrew faktom przypisywać Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialności lub współodpowiedzialności za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie (…) lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni(…) Jest też niebezpieczny. Niebezpieczeństwo tej regulacji wiąże się przede wszystkim z wprowadzeniem zakazu, którego istota polegać ma na karaniu stawiania tez i głoszenia poglądów stojących w kontrze dominującej narracji, które są dla Narodu lub Państwa polskiego niewygodne. Sam ustawodawca nawet nie udaje, że chodzi tu o „polskie obozy koncentracyjne”, tylko o wprowadzenie zakazu sankcjonującego wypowiedzi o zbrodniach, które były wynikiem działań Polaków (np. Jedwabne, części NSZ ). Biorąc pod uwagę tę wątpliwą co do charakteru konstrukcję prawną, która wyłącza artystów i naukowców od odpowiedzialności karnej, trudnym do zaakceptowania jest posługiwanie się prawem karnym do rozstrzygania sporów historycznych. Na podstawie art. 55a ustawy o IPN nie będzie można ścigać zachodniego dziennikarza, który użyje sformułowania „polski obóz śmierci”. Natomiast możliwe będzie pociągnięcie do odpowiedzialności karnej publicysty, który napisze, że „Polacy dokonali zbrodni w Jedwabnym” albo – w ramach najbardziej rzetelnych badań, opartych na metodach naukowych – pokusi się o określenie liczby szmalcowników bądź napisze artykuł o pacyfikacji ukraińskiej wsi przez polskich żołnierzy. Ten przepis ustawy o IPN – co zastanawiające nie rozdziału XVII kodeksu karnego o przestępstwach przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej, gdzie notabene z łatwością odnajdziemy art. 133 k.k. o przestępstwie znieważenia Narodu lub Rzeczpospolitej Polskiej – zamiast o „polskich obozach” traktuje o granicach swobody wypowiedzi z uwzględnieniem faktów i opinii… historycznych, które – poza ewidentnymi i umyślnymi przypadkami szkalowania – nie powinny stanowić przedmiotu rozstrzygnięć sądowych, tylko ustaleń historyków.
Kompleks polski
Pytanie, czy kompleksy narodowe (a przecież w sensie geograficznym pisali o polskich obozach m.in. Zofia Nałkowska i Jan Karski) nie zabrnęły w ślepy zaułek afektu legislacyjnego, który finalnie spowodował efekt wprost odwrotny do zamierzonego. W istocie uchwalono bezskuteczną, tzw. „pustą” normę prawa karnego, doprowadzając do wzmożonej antypolskiej akcji promocyjnej. I co ciekawe, nawet ponowne przyznanie przez kanclerz Merkel odpowiedzialności Niemiec za wydarzenia, do których doszło podczas Holocaustu, nie zmieni faktu promocji zachowań faktycznie hańbiących Polskę i Polaków w trakcie II wojnie światowej. Jeżeli zatem za pomocą prawa karnego próbowano skończyć z „pedagogiką wstydu”, to – mówiąc delikatnie – nie bardzo się to udało. Szkoda, że międzynarodowy autorytet Polski znowu cierpi na kolejnych walkach frakcyjnych rządzącej partii… Jak widać nadal prawdziwy, aktualny i zapewne proroczy jest bon-mot Winstona Churchilla, że „nie ma takiego błędu, którego nie popełniliby Polacy”.
