Od wielu miesięcy, może nawet lat, spada w Polsce intelektualny poziom tzw. tygodników opinii. W pogoni za sprzedażą orientują się one na mniej wyrafinowanego i oczekującego prostych przekazów odbiorcę, ponieważ odbiorca wymagający już na dobre odpłynął do sieci, gdzie sam komponuje sobie wybór czytanych tekstów z różnych, często wielojęzycznych źródeł. Teksty stały się więc drastycznie krótsze, nagłówki większe i bardziej kolorowe, ilustracje kolosalne i najlepiej kontrowersyjne. Najkrócej mówiąc, tygodniki rozpoczęły marsz ku stylistyce tabloidów i choć na pewno prezentują jeszcze wyższy poziom, to jednak tendencja poczyniła już spore postępy, jej kierunek jest oczywisty i być może nieodwracalny wobec takich, a nie innych zwyczajów czytelniczych Polek i Polaków.
Tabloidyzacja nie odbywa się tylko ze szkodą dla jakości tekstów, ale także ze szkodą dla jakości dziennikarstwa. W tym tygodniu dwa spośród tygodników poinformowały opinię publiczną o samobójczej śmierci 16-latka poprzez publikację wywiadów z jego załamaną matką. W brukowcu zdjęcia rodzinne zostałyby upstrzone wielkimi, żółtymi lub czerwonymi „bukwami” wydającymi niecierpiący kwestionowania i niepoddający się refleksji osąd wszechwiedzącej redakcji, która z wyśmienitym wyczuciem dla populistycznych wymagań publikowania według gustu „przeciętnego” czytelnika, bezkrytycznie i ochoczo podpisałaby się pod zaprezentowaną przez matkę oceną przyczyn tragedii. W tygodnikach zaserwowano nam to samo, zabrakło tylko „bukw”.
Cała Polska zna już smutną historię 16-letniego Stasia, który odebrał sobie życie w święta. Wie, że kilka miesięcy wcześniej zaczął palić marihuanę, wie także, że jego mama ten jeden czynnik uznała za przyczynę jego samobójstwa. Jako osoba strasznie pokrzywdzona przez zły los ma prawo do każdej oceny, jest zwolniona z wymogu argumentacji i nie powinno się pod jej adresem formułować krytyki. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Nie dotyczy to jednak w żadnej mierze dziennikarzy, którzy przyjęli jej ocenę za jedyną słuszną wbrew posiadanej przez ludzkość wiedzy oraz wbrew innym przekazanym przez rozmówczynię faktom. W ich przypadku trzeba sformułować krytykę w postaci zarzutu nierzetelności oraz wykorzystywania tragedii ludzkiej dla prowadzenia dezinformującej kampanii medialnej z potencjalną szkodą dla innych osób.
Z wywiadów dowiedzieliśmy się, że 16-latek miał problemy związane ze sprostaniem wysokim wymogom w szkole, że zażywał leki psychotropowe, a specjaliści podejrzewali u niego depresję. Pisał teksty literackie i komponował podobno smutną, melancholijną muzykę. Depresja nie jest fanaberią, tylko rzeczywistą chorobą, która wielu ludzi popycha do samobójstwa. Niektórzy z nich sięgają po różne używki w jej wyniku, niektóre z tych używek depresję pogłębiają (tak może właśnie działać m.in. marihuana). Uznanie jednak, że to narkotyk, a nie pierwotny wobec jego użytkowania stan psychiki, był jedynym katalizatorem samobójstwa, nie wytrzymuje próby krytycznej analizy.
Przeciwnie, przypomina to podobnie tragiczną historię sprzed paru lat. Wydarzyła się ona w USA, gdzie w bardzo wielu domach przetrzymuje się bardzo wiele sztuk ostrej broni palnej. W tym kraju pali się także bardzo dużo marihuany. Dlatego nie dziwota, że złożyło się tak, iż dwóch rówieśników Stasia, skonsumowawszy większą ilość „trawy”, wzięło nijak nie zabezpieczoną strzelbę ojca jednego z nich i poszło postrzelać sobie do celu. Rodzice żadnemu z tej dwójki nie zabraniali korzystać z broni z ostrą amunicją. Przeciwnie, wręcz namawiali ich do nauki korzystania z niej. W efekcie tej „zabawy” jeden przypadkowo zastrzelił drugiego.
Amerykańska prawica miała naturalnie tylko jedno wytłumaczenie dla tego zdarzenia. Winna była marihuana. W żadnym razie nie fakt trzymania przez rodziców w domu nabitej broni palnej. To bowiem prawica akurat popiera, zatem winne być nie mogło. Lewica natomiast wydała werdykt odwrotny: winna była broń, bo gdyby jej nie było to naćpane nastolatki nie miałyby się czym zastrzelić. Prawdę mówiąc, obie te oceny są niewątpliwie częściowo trafne, ale ponieważ są niepełne, to są błędne w całości jako sposoby rozumowania. Przyczyną tragedii była i nabita fuzja na półce w garażu, i stan odurzenia ich kombinacja okazała się zabójcza. Jednak argumentacja prawicowa jest w tym sensie słabsza, że gdyby owi młodzieńcy mieli po 21 lat i napili się legalnie alkoholu, a następnie poszli bawić się bronią, prawdopodobieństwo zajścia tragedii byłoby identyczne przy założeniu identycznego poziomu zdolności posługiwania się bronią.
Pomiędzy amerykańską historią ludzkiej tragedii a polską nie ma prostych analogii, ale w obu przypadkach obecność w równaniu, uznawanego przez dużą część społeczeństwa, wbrew obiektywnej naukowej wiedzy, za diaboliczny „narkotyku”, przesądza sprawę i zamyka dyskusję. I staje się przesłanką dla wznowienia debaty o silniejszej penalizacji użytkowania wrażych substancji.
Używanie zarówno konopi indyjskich, jak i alkoholu przez osoby z depresją nie jest dobrym pomysłem. Jest prawdą, że marihuana i alkohol pogłębiają wszelkie stany emocjonalne, a więc w przypadku depresji także i ją. Wszyscy znamy i, zauważmy, dość lekko podchodzimy do zjawiska „picia na smutno”. To prawda, że gdyby Staś próbował sobie poradzić z depresją bez sięgania po środki modyfikujące świadomość i postrzeganie świata, być może miałby dużo więcej czasu i szans na przezwyciężenie „dołka”. Ale to depresja i towarzyszący jej splot negatywnych bodźców jest przyczyną jego samobójstwa, obwinianie marihuany jako jedynego czynnika jest eskapizmem, próbą uniknięcia konfrontacji z całą prawdą o toku zdarzeń, pominięcia roli innych osób.
Pozostaje nieśmiertelny argument: fakt, iż różne substancje mogą niektórym ludziom szkodzić nie oznacza, że należy zakazywać korzystania z nich tym, którym nie szkodzą, tym którzy potrafią z nich korzystać odpowiedzialnie. Rodzice dziecka zabitego przez pijanego kierowcę mogą słusznie oskarżać świat o współudział, ponieważ dozwala na produkcję, sprzedaż i konsumpcję alkoholu, bo gdyby nie to, ich dziecko żyłoby. To jest zrozumiałe, ale z punktu widzenia państwa czy społeczeństwa nie do przyjęcia, ponieważ niesprawiedliwe względem tej przytłaczającej większości konsumentów alkoholu, którzy nigdy-przenigdy nie wsiedli pod jego wpływem za kierownicę samochodu. Tak samo jest z innymi używkami, a także niezdrowym jedzeniem i innymi ryzykownymi zachowaniami.
Najgorszą z możliwych reakcji na medialne doniesienia o tragedii 16-letniego Stasia oczywiście (to akurat było łatwe do przewidzenia) zaprezentowali politycy, w tym przypadku Solidarnej Polski. Zażądali oni powrotu do praktyki karania użytkowników tzw. miękkich narkotyków. Innymi słowy tych państwa opowieść o wrażliwym nastolatku z duszą melancholijnego artysty, cierpiącym na stany depresyjne, zainspirowała do sformułowania propozycji karania więzieniem. Według Solidarnej Polski Staś, gdyby żył, powinien stanąć przed sądem, a może i pójść do więzienia lub poprawczaka. Gratuluję rozsądku.
A także niewiarygodnej hipokryzji i tupetu. Polityk SP przypisujący Aleksandrowi Kwaśniewskiemu czy Korze winę za śmierć nastolatka zapewne oburzyłby się słysząc, całkowicie słuszny, zarzut, iż szef jego partii odpowiada za śmierć wielu osób, które po publicznym oskarżeniu dr. Garlickiego o zabójstwo nie doczekały się już przeszczepu. Takie oto mamy w Polsce Himalaje bezczelnej hipokryzji. Nierzetelne, idące na łatwiznę artykuły prasowe dostarczają paliwa i amunicji najgorszym i najpodlejszym ludziom naszego życia publicznego. Generują ryzyko coraz to nowej złej legislacji. I dlatego muszą być bezwzględnie napiętnowane.