Rozważania o losie Eurostrefy i drogach wiodących do zażegnania kryzysu przypominają mnie trochę stary żart, kiedy to jedna przyjaciółka zwierza się drugiej, że w swoim nowym małżeństwie ma za mało seksu. Czy twojego męża seks nie interesuje? – pyta ta druga. Nie – odpowiada ta pierwsza. – Tylko on jest metodologiem. Siada na brzegu łóżka i opowiada on jak to będzie robić. I na ogół na tym się kończy.
W obecnych rozważaniach jest bardzo podobnie. Komisja Europejska przygotowała trzy koncepcje euroobligacji. Rozpala się dyskusja, która z nich jest najlepsza. Niemcy przygotowali inna koncepcję – znowu dyskutujemy zalety, wady i szanse na wprowadzenie danego pomysłu. I tak da capo al fine. Z tym, że ów fine jednak się zbliża – niezależnie od liczby pomysłów i ich jakości.
Nikt tymczasem nie zadaje – prostego skądinąd – pytania: D l a c z e g o r z ą d y p o ż y c z a j ą ? Nie mają przecież obowiązku pożyczania! Można przecież – teoretycznie przynajmniej – zredukować wydatki publiczne i n i e pożyczać, bądź pożyczać dużo mniej. Niestety, nie widać wielu chętnych do takiej polityki (także i w Polsce!). Dlaczego więc praktyka nie idzie w ślad za teorią?
Bo trzeba by przyznać się faktycznie do bankructwa. Nie idei europejskiej, bo to w ogóle nie w tym rzecz. Rzecz w bankructwie państwa opiekuńczego w jego obecnym, pęczniejącym przez ponad pół wieku, patologicznym kształcie. Na takie państwo opiekuńcze nie ma pieniędzy. I nigdy już nie będzie. Tylko nikt nie chce się do tego przyznać po tej stronie Atlantyku (a i po drugiej nie za bardzo!), bo przegra nadchodzące wybory. Lepiej więc „rolować” długi (czyli przenosić ich spłatę na później), zaciągać z coraz większym trudem nowe i pomstować na banki i inne instytucje finansowe, które za kupowanie obligacji potencjalnych bankrutów domagają się wyższych procentów, gdyż – nie bez racji! – widzą szybko rosnące ryzyko.
Zobowiązań, które narobiły państwa zachodnie jest tyle i tak kosztownych, że nie ma szans, by starczyło na to pieniędzy z podatków, które zresztą nakładane będą na coraz mniejsza liczbę pracujących w relacji do liczby beneficjentów państwa.
opiekuńczego.
Rachunki są dość skomplikowane, ale jeden z nich, zrobiony przez amerykański Krajowy Instytut Analiz Politycznych, warto zacytować dla zastanowienia i przestrogi. Otóż podliczono tam wartość zobowiązań – wyłącznie emerytalnych i rentowych – dla krajów zachodnioeuropejskich i wyszacowano, jaki powinien mieć kapitał system ubezpieczeń społecznych, gdyby był to system kapitałowy (mniej więcej jak OFE), a nie system płatności dzisiejszych pracujących wczorajszym pracującym, będącym dzisiaj emerytami.
Wyniki są dla Grecji iście szokujące. Otóż ażeby sfinansować emerytury i renty dla Greków (niezwykle hojne zresztą w stosunku do poziomu wcześniejszych płac), taki system kapitałowy musiałby mieć pieniądze o wartości 875% rocznego greckiego PKB!! I W przypadku Grecji nie są to zresztą tylko rozważania czysto teoretyczne. Ponieważ pieniędzy nie ma, więc grecki system emerytalny j u ż przeszedł dość drastyczne odchudzenie.
Z braku pieniędzy, wprowadzone cięcia następujące. Przyjęto jednakowe minimum, niezbyt wysokie indywidualnej emerytury, a to, co powyżej poddano cięciom w wysokości 20-40% pozostałych kwot. A i to jeszcze nie koniec, bo nawet po cięciach i tak trzeba z budżetu dofinansować „ichni” ZUS kwotą 13 mld. euro! Gdy rozważamy problemy zadłużeniowe krajów Eurostrefy, warto o tym przypadku pamiętać.