Szczęściem dla liberałów jest to, że nauka jaką jest ekonomia dowodzi, iż w przytłaczającej części przypadków wolność gospodarcza daje najlepsze efekty.
Ostatnie dekady to czas niezwykłego sukcesu liberalizmu właściwie na wszystkich polach. Jakkolwiek stan obecny w wielu miejscach i zakresach daleki jest od ideału, ale niewiele jest miejsc, gdzie nie byłoby liberalniej niż 40-50 lat temu. Po śmierci Fidela Castro, powolutku, ale jednak, transformuje się nawet Kuba. Największy ruch w stronę liberalizmu (gdy idzie o liczbę osób, jakich to zjawisko dotyczy) stanowi jednak przypadek chiński, któremu wciąż bardzo daleko do ideału, ale i tak w porównaniu z sytuacją z lat 70-tych wydaje się liberalnym rajem. Żyjemy dziś w świecie bogatszym i równiejszym niż kiedykolwiek wcześniej. Porównując tylko ostatnich dziesięć lat widzimy, że odsetek osób żyjących w skrajnym ubóstwie spadł z 18,1% do 8,6%, śmiertelność dzieci zmniejszyła się z 5,8% do 3,9%, analfabetyzm wśród młodych to już nie 11,3% a 8,6%, zaś oczekiwana długość życia wzrosła z 69,8 do 72,2 lat. Wszystkie te statystyki uległy poprawie w ostatnich latach, w okresie największego kryzysu gospodarczego od czasów Wielkiej Depresji. Wygląda na to, że liberalne rozwiązania ratują świat.
Oczywiście profity z liberalizacji nie rozkładały się równo. Liberalizacja zawsze uderza w grupy osób czerpiących największe korzyści z pewnych rent, które ona niszczy. Jedną z takich grup jest zachodnia klasa średnia, która została wystawiona na konkurencję międzynarodową. Ale nawet ona nie pogorszyła swojego stanu, co najwyżej widoczna powszechnie poprawa była dla niej niezadowalająca. Kto skorzystał najwięcej? Ci, którzy liberalizm najszybciej adoptowali. I jakoś
nie krwawi moje serce na wieść, że kosztem trzeciego samochodu w gospodarstwie domowym Amerykanina, z biedy wydobyły się miliony mieszkańców Azji.
Gdy idzie o widoczne efekty, to niekwestionowanym liderem globalnym jest tu Polska. Żaden większy kraj w warunkach otwarcia gospodarczego nie dokonał takiego przeskoku cywilizacyjnego tak szybko. To jeden z powodów, dla których zachodnie idee lewicowe tak słabo przebijają się do Polski. Dyssatysfakcja Polaków nie wynika bowiem ze stagnacji dochodów, ale z tego, że jeszcze nie dogoniliśmy światowych liderów takich jak Niemczy czy Szwecja – co, przyznajmy jest ambitne, ale w takim horyzoncie czasowym niewykonalne. Ów brak zadowolenia nie dziwi u młodszego pokolenia, które nie pamięta realiów lat 80-tych i nie wie, że do czynienia porównań właściwymi krajami są Ukraina czy Węgry, ale zastanawia u starszych liberałów, którzy postanawiają przepraszać za oszałamiający sukces.
Od czasów kryzysu finansowego siły antyliberalne nabrały wiatru w żagle. Ich problemem jest jednak fakt, że walka z biedą, przez lata ich sztandarowe hasło, okazuje się nieaktualna. Pozostaje im skupianie się na nierównościach, które mają jawić się jako największy świata… Podpierają się przy tym monumentalną pracą Pickety’ego (z postawionych w niej wniosków wycofał się już nawet sam autor) oraz wątpliwymi metodologicznie raportami Oxfam. Wydaje się, że lewica wolałaby wrócić do równiejszych czasów nawet jeśli miałoby to oznaczać, że bieda jest znacznie powszechniejsza.
Są jednak wśród liberałów siły, którym sukces wyraźnie uderzył do głowy i którym wydaje się, że wolny rynek jest siłą zdolną rozwiązać wszelkie problemy. Rzeczywiście, szczęściem dla liberałów jest to, że nauka jaką jest ekonomia dowodzi, iż w przytłaczającej części przypadków wolność gospodarcza daje najlepsze efekty. Wcale nie jest oczywiste dlaczego się tak dzieje i czemu argumenty przemawiające za centralnym planowaniem kiedyś bardziej przekonywały decydentów. Jednak ekonomia wyraźnie wskazuje też czynniki warunkujące takie, a nie inne procesy. Kiedy warunki te nie są spełnione rola państwa okazuje się często kluczowa i o tym liberałowi zapominać nie wolno.
Po pierwsze informacja, bo żeby podejmować racjonalne decyzje trzeba mieć ku temu podstawy. Transakcje rynkowe mają zwykle dwie strony i jeśli jedna z nich dysponuje informacjami znacząco lepszymi niż druga, to może je wykorzystać na niekorzyść partnera – mówimy tu o asymetrii informacji. Oczywiście takie sytuacje zdarzają się codziennie, ale ale póki dotyczą wyizolowanych przypadków, nie stanowią jeszcze problemu. Gorzej gdy zjawisko to zaczyna dotyczyć całego systemu. Najlepiej wytłumaczył to Akerlof wykorzystując przykład używanych samochodów. Zastanawialiście się czemu kiedy wyjeżdżamy samochodem od dealera niemal automatycznie traci on znaczną część swojej wartości? To wynik właśnie asymetrii informacji – sprzedający wie czy jego samochód ma usterki, kupujący nie. Oczywiście osoba sprzedająca gruchota po wypadku nigdy się do tego nie przyzna, zatem kupujący musi wliczyć tą ewentualność (ryzyko) w cenę jaką jest gotowy zapłacić. Jeśli zaś jest gotów zapłacić cenę stosunkowo niską to właściciele najlepszych aut nie będą ich chcieli sprzedać i wycofają się z rynku. Kupujący o tym wiedzą – zatem szanse, że oferowane auto jest świetne oceniają jeszcze niżej – i adekwatnie dalej obniżają cenę. I tak w kółko aż na rynku pozostają same graty, których nikt nie chce kupić.
Oczywiście w przypadku używanych aut – pomimo opisanych problemów – sytuacja nie wygląda aż tak źle. To dlatego, że da się obiektywnie (przynajmniej do pewnego stopnia) określić stan techniczny pojazdu. Prawdziwe problemy pojawiają się kiedy nie jest to możliwe, a tak się zdarza i to co gorsza na kluczowym dla nas rynku, w służby zdrowia.
System służby zdrowia właściwie wymusza ubezpieczenia. Potencjalna poważna choroba to wydatek jakiej prawie nikt nie jest w stanie udźwignąć, stąd też transfer i dzielenie ryzyka staje się koniecznością.
Przy wycenie ubezpieczenia zdrowotnego kluczowy jest stan zdrowia delikwenta, tego zaś ze względu na ochronę prywatności nie da się obiektywnie ocenić.
W warunkach wolnego rynku najzdrowsi stwierdzają zatem, że ubezpieczenia są dla nich za drogie. W efekcie na rynku zostają najbogatsi i najbardziej chorowici.
Taką spiralę można było zaobserwować w USA, które szczyciły się najbardziej prywatnym systemem służby zdrowia na świecie, a gdzie ponad 44 miliony obywateli pozostawało nieubezpieczonych. Dopiero wprowadzenie Obamacare, upowszechniającego ubezpieczenia i zmieniającego system w kierunku europejskim, ta liczba spadła do 27 milionów. Był to niewątpliwie cios w wolny rynek, ale trzeba przyznać, że był to cios w niedziałający wolny rynek. Zniesienie Obamacare stało się jednym ze sztandarowych haseł prezydenta Donalda Trumpa. Mimo, że nie ma on żadnych oporów we wdrażaniu swoich pomysłów tego akurat zrobić mu się nie udało.
Inny element konieczny do poprawnego działania wolnego rynku to niskie koszty transakcyjne. Jeśli są one znaczne, wiele transakcji nie dojdzie do skutku. Właśnie z takiego powodu często nie wypalają duże prywatne projekty infrastrukturalne. Dla przykładu wybudowanie drogi oznacza konieczność negocjacji z dziesiątkami, jeśli nie setkami, właścicieli gruntu. Wystarczy kilku pieniaczy by storpedować projekt, nieuchronnie pojawi się też kilku cwaniaków, którzy będą chcieli wynegocjować znacznie większe kwoty za ostatnie działki blokujące start inwestycji. Tu przewagę okazuje się mieć państwo, wraz ze swymi instrumentami prawnymi, dzięki którym może naruszyć święte prawo własności. Naruszy je, prawda, ale… droga powstanie.
Nie wolno też zapominać o tzw. efektach zewnętrznych, które zakłócają działanie wolnego rynku. Występują one kiedy nasza transakcja tworzy koszty (lub korzyści) dla innych.
Jeżeli nasze działanie szkodzi innym, a my nie wyrównujemy tych szkód, rynkowa cena nie odzwierciedla faktycznego kosztu produktu.
Na przykład kiedy zastanawiamy się nad paliwem do naszego pieca chcemy znaleźć jak najtańsze rozwiązanie. Kupując paliwo najniższej jakości zapłacimy w prawdzie najmniej, ale przy okazji podtrujemy sąsiadów. To koszt, którego nie ponosimy zatem nie uwzględniamy go w naszej decyzji, co uczyni fatalne paliwo bardziej popularnym. Podobny mechanizm dotyczy papierosów, gdzie w koszcie paczki nie uwzględniamy kosztów leczenia, za które zapłaci NFZ. Dlatego w takich sytuacjach zasadnym jest obłożenie transakcji podatkiem, który doprowadzi do tego, że cena będzie odzwierciedlać także te koszty ukryte, a tym samym pozwoli nam podejmować naprawdę racjonalne decyzje. Rzecz działa również w drugą stronę – jeśli transakcje przynoszą dodatkowe korzyści społeczne warto do nich dopłacić by ludzi do nich zachęcać. Wysoka wyszczepialność oznacza niższe koszty służby zdrowia i mniejsze straty w gospodarce, stąd też warto zachęcić obywateli do szczepień na przykład poprzez stosowne dopłaty do szczepionek. Fotowoltaika zmniejsza zanieczyszczenia, dlatego również i ją warto dofinansować. I wbrew temu co mówią twardogłowi libertarianie takie działania nie oznaczają wcale zakłócania wolnego rynku, a tylko naprawiają jego niedoskonałości.
Oczywiście na żadnym rynku wszystkie warunki efektywności nie są zawsze w pełni spełnione. Nie można się jednak dać przekonać, że wolny rynek nigdy nie działa. Należy logicznie zważyć te niedoskonałości i spróbować określić czy uzasadniają one interwencję. Jednak liberał nie powinien takowej zawsze z góry wykluczać, bo rynek to tylko narzędzie realizowania naszej wolności, a nie jej Święty Graal.
Ilustracje: Olga Łabendowicz