Ten artykuł dotyczy sprawy zakończenia kadencji przez Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara. Zacznijmy więc od rzeczy oczywistych, które jednak za każdym takim razem trzeba jasno formułować, tak aby czytelnik nie miał wątpliwości co do stosunku autora tekstu do mającego miejsce w Polsce od lat bezprawia. Oczywiście w sprawie konstytucyjności pełnienia przez RPO obowiązków po formalnym upłynięciu kadencji, a przed wyborem następcy, nie zapadł żaden wyrok Trybunału Konstytucyjnego.
Grupa pięciu osób, które pod przewodem pani Julii Przyłębskiej postanowiły podzielić się z nami swoją prywatną opinią na ten temat, składała się z czterech sędziów Trybunału Konstytucyjnego i niejakiego pana Justyna Piskorskiego, który ma z sędzią TK tyle wspólnego, co redakcja Liberté! z chłopięcym chórem z nowojorskiego Harlemu. Skoro jednak ten pan dosiadł się do sędziów, dla zgrywy wcześniej przywdziewając togę, to fakt ten zaważył na braku legalnego składu sędziowskiego TK w tym dniu i – co jasne – nie braku wydania wyroku w tej sprawie. Legalnie więc pełnienie obowiązków przez Bodnara po upływie kadencji pozostaje konstytucyjne (ze względu na domniemanie konstytucyjności), natomiast w pisowskiej fikcji prawnej, zapewne zostanie mimo to wyegzekwowane pozbawienie go narzędzi do pełnienia tego urzędu. Polki i Polacy zostaną bez rzecznika praw obywatelskich.
Gdy PiS straciło większość w Senacie wskutek wyborów 2019 r., jasnym się stało, że nie będzie w stanie przeforsować partyjnego kandydata na stanowisko RPO, który musi uzyskać kolejno poparcie większości posłów i większości senatorów. Pomimo to PiS próbuje, aktualnie już drugi raz, osadzić na urzędzie RPO któregoś ze swoich aktywnych polityków (druga próba zasadza się na prywatnej znajomości kandydata z jednym z potencjalnie bardziej chwiejnych opozycyjnych senatorów). Na pierwszy rzut oka usunięcie z urzędu Bodnara, w ramach narzuconej krajowi fikcji prawnej, wydaje się stanowić kolejny element nacisku na senatorów opozycji, aby jednak zaakceptowali pisowskiego nominata wybranego przez Sejm. Posłużyć miałby temu argument, że w przeciwnym razie PiS obsadzi urząd kimś pełniącym go komisarycznie, a w końcu przecież, w przypadkach naruszeń praw obywatelskich o zupełnie neutralnym politycznie czy światopoglądowo charakterze, także wywodzący się z PiS rzecznik będzie udzielał obywatelom wsparcia (a w końcu znaczna część spraw obywateli jest apolityczna).
Jednak sens ruchu partii władzy z zastosowaniem fałszywego „trybunału” może też być nieco bardziej prozaiczny. PiS na tym, aby krytyczny wobec niego prawnik przestał być rzecznikiem, na pewno zależy o wiele bardziej niż na obsadzeniu jego następcy. PiS nie potrzebuje swojego człowieka na urzędzie RPO. PiS jak najbardziej zadowoli się nieobsadzeniem tego urzędu wcale.
W sumie, po co w państwie budowanym w oparciu o pisowską logikę rzecznik praw obywatela? Od prawie 6 lat obserwujemy zmiany, jakie w Polsce wprowadza partia Jarosława Kaczyńskiego i dla wszystkich nas jest już chyba jasne, jaka jest ta wizja państwa. PiS buduje państwo-monolit, partia przejmuje dosłownie wszystkie instytucje i poddaje je swojej kontroli. Partia staje się państwem, a państwo partią. Gdzie w tej filozofii byłoby miejsce dla instytucji broniącej obywatela przed rządem-partią, a więc występującej na drodze prawnej PRZECIWKO państwu? Byłaby to zupełna anomalia i wyłom w całej strategii politycznej.
Obsadzenie RPO przez PiS oznaczałoby, że będzie to rzecznik zupełnie bezużyteczny, nieistniejący, w przypadku pokrzywdzenia obywatela przez państwo PiS. W mentalności totalnej lojalności partyjnej, typowej dla PiS, RPO będzie „żołnierzem” partii-rządu, od którego nie sposób oczekiwać, że w obronie zwykłego obywatela wystąpi przeciwko swoim kolegom. Podobnie nie będą u niego mieli czego szukać ludzie, którzy popadli w problemy z powodu swoich przekonań politycznych czy ideowych, gdy te byłyby przez PiS traktowane jako partii władzy wrogie.
Rzecznik natomiast zaciekle walczyłby zapewne w obronie ludzi wierzących i konserwatywnych, którzy znaleźliby się konflikcie z innymi obywatelami, organizacjami lub prywatnymi osobami prawnymi. Na pewno walczyłby jak lew w obronie pracownika, który w związku z wpisami o pozbawianiu życia homoseksualistów, stracił pracę, pomagałby wykładowczyni ukaranej przez uczelnie za głoszenie nienaukowych ideologicznych tez miłych uszom prawicy, bronił drukarza odmawiającego druku ulotki organizacji LGBT, czy hotelarza odmawiającego wynajęcia pokoju homoseksualnej parze. Słowem: pozbawiłby chleba Ordo Iuris.
Stratą czasu byłoby natomiast zwracanie się do niego uczniów szykanowanych przez dyrektora szkoły za błyskawice w awatarze, nauczycielki dyscyplinowane przez kuratoria za udział w Strajku Kobiet lub mobbingowane za zdjęcia krzyża w pokoju nauczycielskim, przez ludzi pobitych pałką teleskopową przez policjanta lub skopanych ciężkim butem przez narodowca, poniżanych na komisariacie, nękanych z naruszeniem przepisów przez prokuraturę.
Gdy u władzy są liberalni demokraci, to rozumieją, że RPO jest urzędem wyjątkowym. To nie atrakcyjne stanowisko w spółce skarbu państwa, posada dyrektora muzeum, agencji modernizacji rolnictwa czy lasów państwowych. Takie stanowiska każda ekipa traktowała w Polsce niczym konfitury dla zasłużonych działaczy drugiego szeregu. RPO to stanowisko względem rządu z samej swojej natury antytetyczne. W sens istnienia i działania wbudowany ma antagonizm wobec innych instytucji państwa, a zwłaszcza wobec jego aparatu przymusu. Owszem, każda ekipa stara się wybierać na rzecznika kogoś o podobnej wrażliwości ideowej, bo tak rozumie priorytety w zakresie obrony praw obywatela. Miarą demokratyzmu jest jednak pozwolić na wybór osoby autentycznie wobec władzy niezależnej.
PiS wygrał wybory w 2015 i 2019 r. Konserwatywna większość w Polsce co prawda właśnie się powoli kończy, ale jednak ostatni test wyborczy pokazał, że ta wrażliwość nadal jest najmocniejsza. Nowy RPO powinien więc być konserwatystą. Ale konserwatystą – otwarcie rzecz ujmując – antypisowskim, nie negującym problemów dla wolności obywatelskich, jakie przyniosło ostatnie 6 lat (a jest tego co nie miara). PiS jednak to nie tyle konserwatyści, co siła polityczna znajdująca się poza szerokim konsensusem demokratyzmu. To zamordyści, którzy nie ustąpią nawet o krok. Jedynym RPO, który dla nich wchodzi w grę, jest sterowalny i kontrolowalny „żołnierz”, na którego w dodatku są haki (mocniejsze niż na Mariana Banasia, prezesa NIK). Taki rzecznik nie jest zaś nam, obywatelom, potrzebny. Równie dobrze może go nie być.
