Próba podsumowania ostatniego roku jest zadaniem trudnym albo trywialnym. Wszystko obraca się wokół jednego słowa „pandemia”. Chyba nie ma sensu rozpisywać się o lockdownach, strachu, nadziei i beznadziei. To wszystko lepiej odczuwamy niż możemy opisać. Czy jednak z tej próby wyłania się coś więcej niż nasze osobiste odczucia – moim zdaniem: jak najbardziej.
Ostatnie lata były czasem niezwykłego spokoju i porządku. Oczywiście od czasu do czasu mieliśmy mniej lub bardziej emocjonujące zdarzenia: kryzys migracyjny, pojedyncze ataki terrorystyczne, lokalne konflikty. Jednak z dzisiejszej perspektywy nic poważniejszego. W naturalnym dla ludzi mechanizmie nasz próg odczuwania rzeczy jako istotne czy przełomowe się obniżył. W większości krajów Zachodu – z braku realnych problemów zaczęto tworzyć zupełnie nowe. Na pierwszy plan wysunęły się kwestie związane z „wartościami” i szukaniem wrogów. Ci którzy potrafili grać na tych emocjach zdecydowanie wygrali.
Tak brytyjscy konserwatyści wygrali (o włos) Brexit strasząc imigrantami z Polski, tak Trump wygrał w USA strasząc imigrantami z Meksyku, tak wygrał w Polsce PiS strasząc uchodźcami (których nikt u nas na oczy nie widział). Wszystko to odbywało się w ohydnej polewie ksenofobii, gdzie obcy mieli być wyłącznie przestępcami, terrorystami i roznosicielami chorób. Przywracanie „wartości” wyglądało nie lepiej – bowiem przywracać je mieli Trump: seryjny rozwodnik zastępujący żony kolejnymi nowszymi modelami w międzyczasie zdradzając je z modelkami Playboya, u nas zaś wartości bronił poseł Pięta, który osiągnięcia miał nieco mniej spektakularne, ale w podobnym gatunku. I nikomu to nie przeszkadzało.
Charakterystycznym elementem tego okresu była przewaga woli nad materią. Prezes/prezydent/premier mówili, że rzeczywistość ma się nagiąć do ich woli – i ta rzeczywistość się naginała. Także dla tego, że zastępy BMW (biernych, miernych, ale wiernych) robili co do nich należało – choćby z pogwałceniem wszelkich procedur i prawa. Koniec z impossybilizmem.
Tyle, że rzeczywistość ma charakter elastycznej linijki – da się wyginać, ale w końcu się złamie lub uderzy wyginającego w twarz. I tu właśnie weszła na scenę pandemia. Warto zauważyć, że tam gdzie doszli do władzy populiści odpowiedź na pandemię była najgorsza: nieskoordynowana i chaotyczna. Wielka Brytania, USA i jak się okazuje Polska to wielkie ofiary pandemii. I główną przyczyną takiego stanu rzeczy było nic innego jak wiara w wyższość woli nad rzeczywistością, że jeśli się tupnie na wirusa wystarczająco mocno, albo go zbagatelizuje to zniknie. Zaczęło się zatem od bagatelizowania problemu –co poskutkowało wybuchem liczby zachorowań. Tu trzeba jednak przyznać naszym populistom, że z tego podejścia wycofali się dość szybko – na tyle szybko, że do eskalacji na wiosnę nie doszło. Jednak wczesne wypowiedzi członków rządu – współbrzmiące z pokrewnymi wypowiedziami populistów z USA i Wielkiej Brytanii nie pozostawiają złudzeń co do początkowego podejścia naszych włodarzy. Niestety brak nauczki na początku spowodował późniejsze błędy. Zamiast wykorzystać lato do przygotowania się na nieuchronną drugą falę rząd zajął się rozgrywką między Mateuszkiem a Zbysiem i zapewnieniu Andrzejkowi reelekcji. Słowa Mateusza Morawieckiego o tym, że wirus jest w odwrocie i seniorzy powinni tłumnie udać się do urn przejdą do historii hańby polskiej polityki.
To jednak nie był koniec nieszczęść – szybko okazało się, że zastępy BMW, które nadają się do zasilania partyjnych przybudówek publicznymi pieniędzmi i obsadzania kolejnych stanowisk „swoimi” – nie nadają się do niczego innego. Jak się postawi na czele koncernu paliwowego wójta z Pcimia to zamiast produkować płyn do odkażania po prostu popsuje linię produkcyjną. Zresztą listę niekompetencji można by ciągnąć bez końca. Efekt jest jednak jeden: 60 000 Polaków umarło przez niekompetencję rządu i doskonale sobie zdaję sprawę, że politycy powiedzą: „bo pandemia”. Tyle, że to nie pandemia. Na wiosnę też była pandemia, a w pierwszej połowie 2020 umarło mniej osób niż w 2019. Te 60 000 osób to żniwo jesieni wynikające nie z samego COVID-u, tylko z tego, że nieprzygotowana służba zdrowia nie była w stanie leczyć innych chorych. Ludzie umierali w karetkach czekających w kolejkach przed szpitalami z zawałami, wylewami, urazami. 60 000 ludzi na sumieniu rządu.
Kwestią poboczną jest tu odpowiedzialność polityczna. Trump za swoją nieudolność i setki tysięcy zgonów zapłacił prezydenturą – co w ostatnich dekadach jest niespotykane by prezydent USA nie uzyskał reelekcji. U nas Dudzie się jeszcze udało dzięki wypchnięciu żelaznego elektoratu do urn w objęcia epidemii. To jednak odbyło się po spokojnej wiośnie, po tragicznej jesieni poparcie dla rządzących topnieje. W dużej mierze dla tego, że te wydumane problemy dotyczące „wartości”, „tożsamości” itp. okazują się mało istotne w obliczu zagrożenia zdrowia, życia czy bytu. A do społeczeństwa dociera powoli, że elity u władzy mogą drażnić, ale w takiej sytuacji lepiej mieć u sterów przemądrzałego technokratę niż swojaka spod budki z piwem. Zwłaszcza takiego, który dla ukrycia swojej niekompetencji gotowy jest w szczycie pandemii podpalić kraj łamiąc jeden z bolesnych elementów umowy społecznej. To co dziwi to, że te prawdy docierają to obywateli tak wolno. Na pewno nie pomaga tu opozycja, która zdaje się nie mieć żadnych własnych propozycji – nie sprawia więc wrażenia, że jest sobie w stanie poradzić lepiej. Zresztą brak propozycji alternatywnej to słabość naszej opozycji już od dawna wyrażona słowami o „ciepłej wodzie w kranie” jeszcze przez Donalda Tuska. Wtedy wizję świadomie odrzucono, zaś jej odbudowanie wydaje się być ponad siły czy to starej czy odnowionej PO z przystawkami.
Rzeczywistość wróciła do nas wraz z innymi oczywistymi lekcjami. Mitem jest, że młodzi są politycznie nieaktywni. Są niezwykle aktywni. Tyle, że nie obchodzi ich polityka robiona przez boomersów po sześćdziesiątce. Te „wartości” nie są ich wartościami, a osie konfliktów są im zupełnie obojętne. Inne pokolenie, inne problemy. Zajmują się więc swoimi sprawami i wydają się bierni – to jest do czasu, aż ktoś im nadepnie na odcisk. Kiedyś nadepnęło ACTA, dziś wyrok Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, a efekty są spektakularne. Na ich problemy nie ma wśród polityków nasłuchu, bo po pierwsze sami są za starzy, a po drugie młodych wyborców jest za mało. To druga nauczka z protestów młodych – nasza gerontokracja to nie tylko efekt polityków kurczowo trzymających się stołków aż do śmierci, ale także z tego, że elektorat jest stary – i będzie tak jak on chce. Trzecią nauczkę zaś dostali młodzi. Z KODu śmiano się, że to sami staruszkowie – młodych na protestach w obronie systemu sprawiedliwości było mało. Dziś chyba zdali sobie sprawę czemu być tam powinni.
Optymistyczne jest za to spojrzenie jak nam udaje się wpływać na rzeczywistość. Opracowanie w takim tempie szczepionki jest zupełnie niebywałe. Jest duża szansa, że jesienią przyszłego roku pandemia będzie już z grubsza tylko wspomnieniem. Pokazuje to, że biotechnologia jest kierunkiem przyszłości (oczywiście nie u nas – w Polsce liczą się kopalnie, koncerny paliwowe, elektrownie i maszty w każdej gminie). Światowy sukces naukowców może przynieść kolejne, bo wydaje się, że z jednej strony nowa technologia pozwoli opracować szczepionki na kolejne choroby, a z drugiej znieść niektóre archaiczne ograniczenia w jej stosowaniu (głównie w zakresie upraw GMO). Ten triumf nauki mam nadzieje stanie się przyczynkiem do odzyskania autorytetu przez naukę i naukowców w obliczu zalewu pseudonauki i filmików z żółtymi podpisami. Poziom niedouczenia i kołtunerii pewnie nie odbiega od średniej historycznej, teraz jednak nawiedzeni są dumni ze swoich poglądów i z uporem godnym lepszej sprawy chcą ewangelizować wszystkich. Występujący w tym gronie profesorowie (choć praktycznie wyłącznie specjaliści w innych dziedzinach) to testament upadku nauki polskiej. Tu jednak pod przewodnictwem ministra Czarnka może być tylko gorzej.
Czy pandemia da nam zatem szansę na powrót do normalności, przywrócenie autorytetu naukowcom i ludziom posiadającym kompetencje, zakończenie sztucznych konfliktów bazujących na wydumanych podziałach? Przykład USA pokazuje, że jest na to szansa. Zwycięstwo Bidena było znaczne, ale wcale nie przytłaczające i do ostatniej chwili niepewne. Wygląda jednak, że wahadełko populizmu (przynajmniej tam) osiągnęło maksimum i zaczyna wracać w przeciwną stronę. Jednak ponad 30% poparcie dla PiS sugeruje, że u nas ten proces następuje znacznie wolniej. Pewnie wynika to z faktu, że Amerykanie odczuli pandemię bardzo boleśnie na swojej skórze. U nas żelazny elektorat populistów jest w dużej części na emeryturze i rzadko wychodzi z domu i bez kwarantanny. Zatem póki emerytura dochodzi na czas informacje o katastrofalnej niekompetencji rządu w walce z pandemią są czysto abstrakcyjne. Gruntowne przemiany polityczne u nas wiązać się będą raczej z biologiczną wymianą pokoleń – a to zajmie jeszcze jakiś czas. Tym umiarkowanie pesymistycznym akcentem życzę wszystkim by w nowym roku tej władzy udało się nie zawalić programu szczepień. Jak na razie nie zajmuje się nim Jacek Sasin, co pozostawia pewien margines nadziei.
Autor zdjęcia: Adrian Grycuk, źródło: Wikipedia
