Niemal dokładnie przed dwoma laty, po atakach zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol, pisałem na tych łamach: „…nie mam wątpliwości, że zajścia na Kapitolu, sprowokowane rzeką bredni sączonych przez Trumpa do umysłów jego zwolenników, to dopiero preludium tego co nas czeka w XXI wieku”. Zajścia w stolicy Brazylii i próba opanowania przez wielbicieli Jaira Bolsonaro parlamentu, sądu najwyższego i siedziby prezydenta pokazały, że ten czarny scenariusz niestety się sprawdza. Dezinformacja, fake-newsy, pączkujące na niewyobrażalną skalę teorie spiskowe to narzędzia niebezpieczniejsze, niż się na ogół wydaje. Łatwo bowiem wymykają się spod kontroli…
Większość komentatorów ostatnich zajść w Brasilii skupia się na podobieństwach zarówno między osobowościami Trumpa i Bolsonaro, populistyczną i autorytarną praktyką ich rządów oraz na analogicznej sytuacji, która spowodowała szturm ich zwolenników na siedziby demokratycznych władz, a związanej z przegranymi przez obu o włos wyborami. To oczywiście kwestie niezwykle istotne, ale – w moim przekonaniu – nie najważniejsze. Najistotniejsza wydaje mi się tu rola dezinformacji, wszechobecnych kłamstw i fejków, które leżą u podstaw tak wielkiej polaryzacji nie tylko narodów amerykańskiego i brazylijskiego, ale niemal każdego społeczeństwa na świecie. Populiści wszelkiej maści odkryli, że za pomocą dezinformacji można kontrolować ludzi dużo skuteczniej, niż za pomocą tradycyjnie rozumianej propagandy. Aby bowiem skutecznie siać dezinformację i teorie spiskowe, niekonieczny jest nawet monopol na media, nie muszą one być w pełni kontrolowane przez autokratyczne, czy totalitarne państwo (co uważane było za warunek skutecznej propagandy). Wystarczy opanować prosty ciąg technologiczny, o którym pisze w swojej książce Efekt niszczący. Jak dezinformacja wpływa na nasze życie Anna Mierzyńska. Proces ten oparty jest na tzw. pralniach dezinformacyjnych, zbudowanych analogicznie do pralni brudnych pieniędzy. Fałszywy news, wyprany w sprzyjających fałszerzowi portalach internetowych, blogach, kanałach na youtube, podcastach, przemielony przez prawdziwe i fejkowe konta w mediach społecznościowych, powtórzony przez przekupionych lub ogłupionych influenserów staje się dla nieprzygotowanego odbiorcy nie do odróżnienia od prawdziwej informacji. Potwierdzi ją bowiem bez trudu w swoich ulubionych źródłach, a efekt potwierdzenia jest jedną z najbardziej pożądanych przez osobę o mentalności spiskowej emocji.
Donald Trump posługiwał się teoriami spiskowymi bez żadnych ograniczeń, a niemal każda jego wypowiedź była kłamliwa. Te kłamstwa nawet obliczono – podobno złożył 3251 fałszywych lub wprowadzających w błąd oświadczeń w ciągu 497 dni swojej prezydentury. Kłamał publicznie średnio 6,5 razy dziennie. Czy to mu w jakimś stopniu zaszkodziło? Wręcz przeciwnie – wydaje się, że dla jego zwolenników kategoria prawdy, jako obiektywnej wartości, niemal całkowicie utraciła znaczenie. Kłamstw Bolsonaro jeszcze nie policzono, ale można z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że celowo mijał się z prawdą niemal tak samo często, jak Trump. Powtarzane przez niego i jego zwolenników do znudzenia kłamstwo o tym, że jego konkurent w wyborach prezydenckich Luiz Inácio Lula da Silva jest ortodoksyjnym komunistą, który sfałszował wybory i zamierza ustanowić w Brazylii dyktaturę na wzór wenezuelski, czy nawet bolszewicki padło na podatny grunt konserwatywnego społeczeństwa brazylijskiego i wyprowadziło ludzi na ulice. Wacław Radziwinowicz pisał ostatnio w „Gazecie Wyborczej” o teoriach spiskowych tkwiących w głowach władców Kremla, nie tylko samego Putina, ale też m.in. generała armii Nikołaja Patruszewa (utrzymuje on, że światem rządzą międzynarodowe korporacje, które stoją m.in. za zlecaniem zabójstw amerykańskich prezydentów), czy Dmitrija Miedwiediewa (poważnie twierdzi, że Rosja walczy obecnie z samym władcą piekieł – Szatanem). Fałszywe oskarżenia, kłamstwa i urojenia leżą przecież u podstaw decyzji o rosyjskim ataku na Ukrainę. Jeśli nawet stanowiły one dla Putina jedynie pretekst (chociaż kto to wie?), to z całą pewnością służą jako uzasadnienie tej wojny w oczach własnej opinii publicznej i otumanionych przez rosyjską propagandę ludzi na całym świecie.
Czy podobna pralnia dezinformacyjna funkcjonuje również w Polsce? Kłamstwo w kraju nad Wisłą stało się w ostatnich latach jedną z metod rządzenia. Notorycznie mija się z prawdą premier Mateusz Morawiecki, a jego kłamstwa od dawna są tematem licznych artykułów, debat i ekspertyz. W większości są one tak oczywiste, a ich zweryfikowanie tak banalne, że aż trudno uwierzyć, że szef rządu może sobie pozwolić na wygadywanie takich głupstw. Robi to jednak nieustannie i z premedytacją, beztrosko osłabiając instytucje demokratycznego państwa, które i tak stanowią zaledwie cień samych siebie. Kłamią zresztą niemal wszyscy politycy obozu władzy, a cały wielki sukces zwycięstwa zjednoczonej prawicy wydaje się być ufundowany na tzw. kłamstwie smoleńskim, w które zresztą wierzy z roku na rok coraz większa liczba Polaków. Coraz bardziej niepokojące stają się także wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o możliwych fałszerstwach wyborczych, który wydaje się wręcz przygotowywać grunt pod wystąpienia swoich zwolenników w przypadku coraz bardziej prawdopodobnej porażki w tegorocznych wyborach parlamentarnych. Kłamstwa te mielone są na okrągło przez media publiczne i cały tabun satelickich mediów prywatnych, które gorliwie powielają narrację obozu władzy. Polska pralnia dezinformacyjna od dawna działa w najlepsze, o uzyskanie efektu potwierdzenia kłamliwego przekazu jest zatem niezwykle łatwo.
Sytuacja w Polsce na pierwszy rzut oka nie wydaje się jednak tak beznadziejna, jak w przywoływanych na początku tego felietonu USA czy Brazylii, nie mówiąc nawet o Rosji. Rządzące krajem elity wprawdzie kłamią i sieją propagandę, jednak w większości przypadków nie posługują się teoriami spiskowymi (wyjątkiem jest tu katastrofa smoleńska), w które wiara urąga wręcz zdrowemu rozsądkowi. Mimo flirtów rządzącego ugrupowania z szeroko rozumianą nacjonalistyczną prawicą, jej z trudem ukrywana prorosyjskość (i powiązana z nią obsesja na punkcie szczepionek) jest oficjalnie potępiana. Liderzy najbardziej skrajnych, posługujących się teoriami spiskowymi ugrupowań nie mogą na szczęście spać spokojnie (ostatnie aresztowania założycieli tzw. ruchu kamrackiego) i wciąż jeszcze znajdują się na marginesie życia publicznego. PiS wydaje się trzymać własną dezinformację pod kontrolą, ale jak przestrzega w przywołanej tu pracy Anna Mierzyńska – dezinformacji nie da się kontrolować. Przekonał się o tym Donald Trump, przekonał się o tym Jair Bolsonaro, każdego dnia przekonują się o tym bombardowani przez Rosjan ukraińscy cywile.
Dezinformacja niesie za sobą skutki wyjątkowo niszczące i czym dłuższe jest jej oddziaływanie, tym większe powoduje spustoszenie. Poddani jej syreniemu śpiewowi odbiorcy całkowicie tracą orientację w skomplikowanej rzeczywistości i stają się coraz bardziej nieprzewidywalni. Dzisiaj jeszcze trudno nam sobie wyobrazić atak zwolenników Kaczyńskiego na budynki sejmowe – nie można jednak takiego scenariusza całkowicie wykluczyć w przyszłości. To zresztą nie muszą być wcale zwolennicy Kaczyńskiego. Puszczona przez niego w ruch pralnia dezinformacyjna może zmieść jego samego. Na razie niszczy wspólnotę, podkopuje wzajemne zaufanie, demoluje demokratyczne instytucje i napuszcza jednych obywateli na drugich. Jaki może być tego efekt końcowy, pokazały wydarzenia w USA i ostatnio w Brazylii… Miejmy na uwadze, że nie jesteśmy ani głupsi, ani mądrzejsi… To się może wydarzyć również u nas.
Fot. Brian Wertheim on Unsplash