W najbliższy weekend odbędą się wybory nowego przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Przyszłość tej partii politycznej to nie tylko sprawa jej członkiń i członków. PO pozostaje główną siłą opozycji i ośrodkiem dominującym centrowe obszary polskiej sceny politycznej od kilkunastu lat. Można różnie oceniać bilans tej dominacji i jej skutki dla naszego kraju (ja akurat oceniam nie najlepiej), fakt jednak pozostaje faktem – od przyszłości PO zależą dalsze losy Polski, szanse na trwałe odsunięcie PiS od władzy, wprowadzenie zmian przywracających ustrój liberalno-demokratyczny, a także nadzieje na realizację u nas choćby niektórych zrębów liberalnej agendy politycznej. Z tych powodów, nawet jeśli szczerze mówiąc chciałoby się, aby PO przeszła do historii i zwolniła miejsce na scenie politycznej autentycznie liberalnej sile, to realizm nakazuje życzyć Platformie trafnego wyboru nowego lidera i pomyślnego wejścia w cykl kolejnych politycznych bojów o Polskę. Spójrzmy zatem, jaki wybór będą za kilka dni mieli właścicielki i właściciele legitymacji członkowskich PO.
Ale od początku. Przede wszystkim pierwszą dobrą wiadomością jest rezygnacja z udziału w tych wyborach dotychczasowego przewodniczącego, Grzegorza Schetyny. Był on anachronicznym liderem partyjnym, zupełnie nieprzystającym do wymogów XXI w. Polityk gabinetowy, sprawny w wygrywaniu prób sił wewnątrz partyjnych struktur, budowaniu sieci poparcia i wpływów oraz w marginalizowaniu krytyków i oponentów. To wszystko przydatne cechy, podobnie jak jego niewątpliwie wystarczające kompetencje do pełnienia funkcji ministra, a także premiera. Lecz nie w tych czasach, nie w epoce sieci, gdzie frontman polityczny musi być przede wszystkim gwiazdą estrady. Schetyna nikogo nie porywał, nie inspirował, miał tragiczne oceny, budził kolosalną nieufność. Miał nawet mniej atutów niż „Mr. Yesterday” Jarosław Kaczyński, a przecież przy tym zupełnie inny niż PiS elektorat. Wyborcy PO to w znacznej mierze ludzie nowocześni, stawiający swoim liderom wyższe wymagania niż wyborcy PiS – doskonale odnajdujący się w roli wyznawców dogmatu o nieomylności guru.
Schetyna zrezygnował. Na jego miejsce w szranki staje pięcioro kandydatek i kandydatów, w tym jeden, który jest jego nominatem na następcę. Wszyscy kandydaci w wyborach lidera PO to byli ministrowie w rządach Donalda Tuska lub/i Ewy Kopacz. Wszyscy oni posiadają zatem spore doświadczenie w pracy państwowej. Schetyna chciałby, aby schedę po nim przejął Tomasz Siemoniak. Doświadczony także w MSWiA, były minister obrony narodowej i wicepremier. Reprezentuje to samo pokolenie polityczne, co ustępujący przewodniczący, był politykiem Kongresu Liberalno-Demokratycznego w latach 90-tych i jest członkiem czegoś, co w PO może pełnić rolę odpowiednika pisowskiego „zakonu PC”. Elokwentny, ale bez wielkiego talentu oratorskiego. Stworzyłby raczej model przywództwa merytorycznego niż prowadzącego na barykady. Wolny od większości wad Schetyny, za wyjątkiem naznaczenia poparciem jego samego oraz frakcji tzw. schetynowców w partii, które może wydawać się jednak obciążeniem. Pada bowiem pytanie o zakres wpływów, które utrzymają zwolennicy Schetyny w ewentualnej PO Siemoniaka. Jeśli ktoś więc stoi na stanowisku potrzeb głębokich zmian, to Siemoniak nie będzie jego wyborem.
Były minister sprawiedliwości Borys Budka wydaje się głównym konkurentem Siemoniaka, a wielu komentatorów typuje go na faworyta głosowania. W kampanii wewnętrznej Budka działa z impetem, ale to dlatego, że Budka wydaje się z impetem robić wszystko. Być może najbardziej elokwentny dzisiaj polityk na opozycyjnej scenie politycznej. Inteligencję i wyrafinowanie językowe łączy w dodatku ze sporym pazurem. Jest mówcą ofensywnym, niekiedy wręcz agresywnym retorycznie. Czy jest materiałem na lidera inspirującego? Może takim się okazać, aczkolwiek wymaga to przekroczenia pewnego habitusu typowego zarówno dla doktora nauk ekonomicznych, jak i dla polityka centrowego. Dziś Budka jeszcze tłumów na „barykady” nie poprowadzi, ale w sytuacji zaostrzenia kryzysu w państwie miałby potencjał, aby w takiej roli zaistnieć. W partii zbudował solidne zaplecze w postaci tzw. frakcji młodych, do której tak czy inaczej należy przyszłość PO. Nie wydaje się natomiast dzisiaj jeszcze gotowy, aby modyfikować ideowo-programowy wizerunek partii, co może spowodować, że Platforma przegapi moment modernizacji światopoglądowej społeczeństwa i straci częściowo swoją pozycję.
Bartłomiej Sienkiewicz to z kolei były minister spraw wewnętrznych z dodatkowym, kolosalnym doświadczeniem w służbach specjalnych. Do tego największy intelektualista w stawce oraz polityczny singiel, formalnie w partii od niedawna. Sienkiewicz budzi największe nadzieje, jeśli chodzi o programową i ideologiczną odnowę partii, zwłaszcza z punktu widzenia liberała. Nawet jeśli należy do tych nieszczęśników, którzy po kryzysie roku 2008 stracili część wiary w liberalizm gospodarczy, to jednak pozostaje przekonanym zwolennikiem wolności jednostki i doskonale czyta toczącą się na świecie intelektualną debatę o polityczno-społecznej przyszłości naszej cywilizacji. To człowiek na trudne czasy w kontekście narastających kryzysów globalnych i geopolitycznych, które Polski nie ominą. Ponadto przenikliwy znawca problematyki funkcjonowania państwa, materiał na reformatora (co w dziejach PO stanowi jednak godny podkreślenia wyjątek). Pytanie, czy szeroki elektorat jest gotowy na przyjęcie lidera-intelektualisty? Sienkiewicz raczej przekonuje trudną do podważenia precyzją argumentacji, a nie doborem bon-motów (choć z pewnych podsłuchów wiemy, że to zależy od okoliczności). W dobie nowoczesnych mediów taki przekaz może nie docierać do wielu odbiorców, konsumentów szybkich newsów.
Joanna Mucha była ministrem sportu i turystyki. Jedyna kobieta w stawce w epoce, w której kobiety mogą liczyć na pewien bonus sympatii w liberalnej i centrolewicowej części elektoratu. Polityczka o przekonaniach liberalnych, która wcześnie dostrzegła wady przywództwa Schetyny w partii i nie wahała się mówić o nich publicznie. Potrafi więc podjąć ryzyko i postawić kawę na ławę. Ciekawe pytanie brzmi, czy zdecydowałaby się przesunąć PO programowo w kierunku liberalnym i poluzować „konserwatywną kotwicę”, a jeśli tak, to na ile? Podobnie jak Budka reprezentuje młode pokolenie w PO, ale chyba nie zbudowała poparcia w postaci silnej i zwartej frakcji. Pod jej adresem padają zarzuty o słabe zdolności organizacyjne.
Najstarszy w stawce jest senator Bogdan Zdrojewski, były prezydent Wrocławia, minister kultury i europoseł. Polityk więc o wielkim i zróżnicowanym doświadczeniu, bezdyskusyjnym talencie menadżerskim oraz niezależności. Jego zrozumienie problematyki samorządowej potencjalnie ułatwiłoby mu silniejsze wplecenie w wysiłki polityczne partii licznej rzeszy antypisowskich włodarzy miast. Podobnie jak Mucha, był otwartym krytykiem Schetyny, z którym poszedł przed wyborami na czołowe zderzenie i postawił na swoim. Polityk asertywny i dysponujący silnym charakterem. Równocześnie chyba najbardziej konserwatywny kandydat w stawce, pod przewodnictwem którego PO straciłaby raczej kolejne elementy elektoratu na rzecz lewicy. Także jego ulokowanie w Senacie pozbawiałoby go ważnego instrumentu pozycjonowania się na scenie politycznej w roli lidera opozycji, jakim jest mównica sejmowa.
Z mojego punktu widzenia najważniejszym pytaniem tego starcia nie jest to: która frakcja w PO wygra? która przegra? kto się wzmocni? a kto osłabnie? Tymczasem, z naturalnych powodów (politycy też chcą robić kariery, a wynik tych wyborów dla wielu z nich jest absolutnie kluczowy), to właśnie tego rodzaju problemy stoją na pierwszym planie tej kampanii. Dla mnie, jako wyborcy, ważniejsza jednak jest przyszłość programowej oferty PO pod nowym przywództwem oraz ewolucja jej światopoglądowego wizerunku w kierunku liberalnym. Polskie społeczeństwo staje się coraz bardziej liberalne, zachodzą u nas procesy podobne do tych, które od dekad obserwujemy w Europie Zachodniej. Czy Platforma odważy się włączyć w te procesy? Czy raczej będzie nadal pozostawać gdzieś w tyle i realizować wizję polityczną szefa PSL? Zwykle tzw. frakcja młodych wydawała się być nośnikiem tej przemiany, ale jej kandydat Borys Budka deklaruje pozostanie przy modelu „partii chadeckiej z konserwatywnym i socjaldemokratycznym skrzydłem”, zaś Tomasz Siemoniak podkreśla sympatię tylko do gospodarczego liberalizmu, by natychmiast połączyć to z deklaracjami bliskości tradycji. Czy PO stoi w miejscu? Bo jej potencjalni wyborcy w żadnym wypadku.