Jak reduty Ordona bronią politycy PiS „świętej pamięci” byłego prezydenta Lech Kaczyńskiego. W ostatnich dniach wyszło na jaw, że w 2009 r. ułaskawił on biznesowego wspólnika własnego zięcia, wcześniej skazanego za defraudację publicznych pieniędzy z funduszu pomocy niepełnosprawnym pracownikom. Wszyscy, łącznie z politycznymi przeciwnikami Kaczyńskiego, sugerują teraz co prawda, że sam prezydent na pewno nie miał nic wspólnego z ewentualnymi nieprawidłowościami, zaś wina spada na jego urzędników i trzeba się tylko dowiedzieć na których. Wyjątkowo silne w polskiej kulturze poszanowanie osób zmarłych zapewne skłania do tego rodzaju reakcji. Prawda jest jednak taka, że odpowiedzialność za wątpliwą etycznie decyzję spada na tego, czyj podpis widnieje na dokumencie. Taki los ludzi na świeczniku, obojętnie czy w instytucjach państwa czy korporacjach.
Nie ma zresztą powodu aż tak histerycznie reagować. Wszędzie, jak świat światem, gdzie prezydent (nie wiedzieć po co) posiada ekskluzywne uprawnienie do udzielania ułaskawień, pojawiają się tego rodzaju kontrowersje. Ich autorom i politycznym przyjaciołom robi się na chwilę wstyd, opozycja wietrzy szansę i rzuca się do (słusznej) krytyki. Po jakimś czasie sprawa przemija, a druga strona popełnia identyczny delikt i role się odwracają. Pamiętne w Polsce przykłady to ułaskawienie „Słowika” przez Lecha Wałęsę albo uwolnienie Zbigniewa Sobotki z kłopotów przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Ale mało tego. Któż zapomni ułaskawienie Richarda Nixona przez Gerarda Forda tuż po ustąpieniu z urzędu tego pierwszego i to na „wszelki wypadek”, bowiem na długo zanim Nixon mógł nawet zostać postawiony w oficjalny stan oskarżenia?! W ostatni dzień urzędowania ułaskawieniem jednego ze sponsorów swojej kampanii zbłaźnił się Bill Clinton. Jego następca natomiast zwolnił z obowiązku odbycia kary więzienia najbliższego współpracownika swojego wiceprezydenta, niejakiego Scottera Libby’ego, i to pomimo, iż ten nadużył władzy państwowej i naraził na śmiertelne niebezpieczeństwo agenta USA za granicą z powodu politycznie motywowanej wendety.
Teraz swojego Scootera ma Lech Kaczyński i to pomimo tego, że (gwoli sprawiedliwości należy to podkreślić) wyjątkowo rzadko sięgał po prawo łaski, jak na polskie standardy z czasów Wałęsy i Kwaśniewskiego. Poseł PiS Adam Hofman może sobie utrzymywać, że przy tym ułaskawieniu nie naruszono żadnych procedur. To nie ma znaczenia. Jeśli ktoś zgodnie z procedurami przyznaje z publicznych środków grant czy premię osobie obcej, to jest to ok. Jeśli w dokładnie taki sam sposób przyzna te pieniądze żonie, bratu czy żonie syna, to ok to nie jest. A to dlatego, że gdyby nie spowinowacenie partnera od interesów z prezydentem RP, to temu konkretnemu „Scooterowi” nawet do głowy by nie przyszło o ułaskawienie się ubiegać.
Tak, to jest problem. W dniach to katastrofie lotniczej w Smoleńsku ludzie PiS za wszelką cenę chcieli ubrązowić postać byłego prezydenta, tak aby obywatele zapomnieli, dlaczego tak zdecydowanie odrzucali jego prezydenturę po 4,5 roku jej sprawowania. Aby w pamięci nie pozostał autentyczny Lech Kaczyński, z wadami i zaletami, ale fikcyjna postać, mąż stanu, wizjoner, strateg i autor oryginalnej, wiekopomnej koncepcji np. polskiej polityki zagranicznej (w której narobił wyjątkowo wiele szkód). Teraz jednak pojawiają się nowe fakty z jego działalności, zaś te nieco zapomniane wrócą do świadomości obywateli – w znacznym stopniu już wróciły. Tak, to też będzie problem.