Świat po Brexicie :)

Wszystkie te kwestie są niezwykle istotne i są ze sobą blisko powiązane. Jednak wszystkie sprowadzają się do jednego: kwestii europejskiego porządku, nie tyle w zakresie „zakorzenionej w zasadach” globalnej społeczności międzynarodowej (choć i to jest istotne), co ładu europejskiego, wokół którego światowy porządek został pierwotnie skonstruowany i wciąż stanowi – przynajmniej dla Wielkiej Brytanii – punkt kluczowy.

Brexiterzy: „zbiór najgłośniejszych prostaków Europy”?

Elionas2 via Pixabay || Creative Commons
Elionas2 via Pixabay || Creative Commons

Dla większości członków strefy euro i wielu Brytyjczyków, którzy opowiedzieli się za pozostaniem w Unii, decyzja o wyjściu z UE – nadrzędnego politycznego mechanizmu wprowadzającego ład na naszym kontynencie – była tragicznym aktem egoizmu opartego na zabawnym przekalkulowaniu obecnego znaczenia tego kraju i jego zdolności do targowania się. W ramach tej narracji, szczególny nacisk został położony na rolę Anglii i Anglików, którzy niczym Don Kichot opierają się postępowi historii.

Irlandzki komentator, Fintan O’Toole, podsumował ten sentyment pisząc, że „Anglicy już nie dominują, nie są potężni. To średniej wielkości, całkiem przeciętny naród zachodnioeuropejski”. O’Toole odrzuca groźby premier Wielkiej Brytanii, według których jeśli Europa „nie będzie grać ładnie, to ona i Boris zniszczą jej ekonomiczną artylerię z pomocą mieczy świetlnych” jako komiczne. Na tej podstawie, O’Toole scharakteryzował Brexit jako „ostatni bastion imperialnej Anglii”, przypominający tradycję „heroicznej porażki” w stylu szarży Lekkiej Brygady, bitwy pod Isandlwaną, czy Sommy i Dunkierki.

W tym samym duchu, wybitny badacz Nicholas Boyle niedawno umiejscowił Brexit w gronie przykładów „typowej angielskiej psychozy, narcystycznego skutku typowego angielskiego kryzysu tożsamości”. Pierwsze stadium tego procesu, jak twierdzi, ma podłoże w unii ze Szkocją i Irlandią, gdy to „Anglicy zrzekli się swojej angielskości by zostać Brytyjczykami”.

Drugie stadium, jak sugeruje Boyle, zaczęło się około piętnaście lat temu, gdy to Anglicy „stracili nawet surogatkę własnej ojczyzny, przez co nie byli w stanie określić kim są”. To wyjaśnia, jak dodaje, „traumę utraconej wyjątkowości”, angielski bunt przeciw „staniu się jednym z wielu narodów… ani szczególnie dostojnym, ani skrajnie niedostojnym, z ograniczonym znaczeniem, zasobami i pozycją w świecie” i konieczność by nauczyć się „żyć w świecie na równi z innymi ludźmi”.

Zamiast tego, Anglicy uczepili się „Brytanii” jako „fikcji (…) kamuflującej ich opresyjny, faktycznie kolonialny związek z innymi narodowościami zamieszkującymi Wielką Brytanię i Irlandię”, „auto-iluzoryczne narzędzie używane przez Anglików w celu odmówienia Szkotom i Irlandczykom prawa do ich własnego głosu”. Z tego też powodu, jak podsumowuje Boyle, Anglicy opierają się nie tyle „celowości superpaństwa”, które istnieje tylko w ich „bojaźliwej wyobraźni”, co „idei współpracowania z równymi sobie”. Angielscy Brexiterzy to, w skrócie, „zbiór najgłośniejszych prostaków Europy”, którzy zaangażowali się w „akt geopolitycznego wandalizmu”.

Sentymenty te odbijają się echem na kontynencie – niekiedy równie kategorycznie, czasami w bardziej wyważonej formie. Tam, nacisk pada na „zasady” europejskiego „klubu”, którego członkowie kooperują w oparciu o równość i nie chcą zaakceptować „przebierania jak w ulęgałkach” w wykonaniu Brytanii, która choćby próbuje zachować dostęp do jednolitego rynku wewnętrznego bez konieczności uiszczenia odpowiedniej „opłaty” – m.in. w postaci zapewnienia nieograniczonego przepływu osób, któremu Brexit stara się właśnie zapobiec.

Motyw ten został ponownie przywołany w styczniu przez Josepha Muscata, wicepremiera Malty, który obecnie przejął rotacyjną prezydencję w UE, wskutek czego będzie mocno zaangażowany w negocjacje dotyczące Brexitu. Porównał on UE do „klubu sportowego”. Zjednoczone Królestwo, jako były członek owego klubu, będzie zatem mogło spodziewać się po Brexicie jakichś drobnych przysług, ale niczego więcej. „Być może będziecie mogli liczyć na zaparkowanie swojego auta na klubowym parkingu, jeśli będzie jakieś wolne miejsce” – wyjaśniał. „Możecie mieć nadzieję na wejście na siłownię od czasu do czasu” – ale nic ponad to.

W obliczu tych obserwacji, przyszłość Wielkiej Brytanii zarysowuje się raczej w czarnych barwach. Stanie się „dryfująca i bez znaczenia”, jak niektórzy mogliby to określić, bezradnie odsłonięta na chłodny powiew globalizacji gospodarczej i pozbawiona przyjaciół za granicą. Nawet integralność Zjednoczonego Królestwa może stanąć pod znakiem zapytania, jako że Szkoci i Północni Irlandczycy spieszą z zapewnieniami o swojej niezależności w Europie po Brexicie.

Często liczy się na to z satysfakcją – w końcu sami sobie na to zasłużyli przez swój angielski wandalizm. W Niemczech, podobnie jak i w całej Europie, podejście „Gott strafe England” było widoczne zaraz po referendum. Czasami traktowane jest też z obawą i żalem – jak choćby w „New Statesman”, gdzie w styczniowym wstępniaku czytamy, iż „nowe ustalenia konstytucyjne i stworzenie państwa całkowicie federacyjnego są niezbędne, jeśli Zjednoczone Królestwo chce przetrwać”.

Wszystkie te analizy zawierają w sobie ziarno istotnych prawd i obserwacji. Brexit odświeżył kwestię szkocką, jako że – choć referendum o niepodległości z 2014 było przeprowadzone po ogłoszeniu inetcji przeprowadzenia głosowania o wejściu do UE – większość głosujących oddało swoje głosy wierząc, że Wielka Brytania pozostanie w bloku.

Pierwsza minister Szkockiej Partii Narodowej, Nicola Sturgeon, ma całkowite prawo wymagać ponownego rozpatrzenia tejże kwestii. Równie zasadne jest stwierdzenie, iż Brexit przetasuje karty w Irlandii Północnej, tym samym przyczyniając się do pogorszenia sytuacji związanej z procesem pokojowym, co zależy częściowo od zaangażowania UE i czemu z kolei mogą zaszkodzić jakiekolwiek ograniczenia wolnego podróżowania przez granice.

Wreszcie, zasadne jest ostrzeganie o gospodarczych skutkach, których doświadczymy po przeprowadzeniu Brexitu. Są one obecnie mniej złowieszcze niż zapowiadał „projekt strach”, jednak obecna gospodarcza „pozorna wojna” bez wątpienia zakończy się, gdy tylko Brytania wyjdzie z jednolitego rynku, pociągając za sobą krótko- i średnioterminowe konsekwencje dla gospodarki Londynu, produkcji i innych sfer gospodarki. Ponieważ UE jest projektem politycznym – podobnie jak sam Brexit – nie powinniśmy zakładać (jak to uczynił niedawno prominentny Brexiter Daniel Hannan), że Bruksela czy inne kapitały narodowe będą się kierowały logiką czysto ekonomiczną.

Niestety, owe analizy opierają się także na wadliwym rozumieniu europejskiego porządku i miejsca, jakie Wielka Brytania w nim zajmuje, co czyni je mało wiarygodnymi wyznacznikami tego, co nas czeka. By zrozumieć dlaczego tak jest, musimy najpierw przypomnieć sobie historyczne i polityczne podstawy systemu, w którym funkcjonujemy.

Porządek europejski

Ład kontynentalny jest w dużej mierze produktem brytyjskich, a później i angloamerykańskich wysiłków stworzenia równowagi sił, która miałaby zapobiegać powstaniu wrogiego hegemona (najpierw Hiszpanii, później Francji i Niemiec), jednocześnie będąc na tyle solidnym by odpierać zewnętrznych drapieżników (najpierw Turków, później Rosję, a wreszcie Związek Radziecki). Powstały w efekcie problem „Złotowłosej” – Europejczycy byli albo zbyt silni, albo zbyt słabi – stał się jedną z centralnych osi historii Europy ostatnich pięciu wieków.

Po II wojnie światowej Amerykanie, wizjonerscy Europejczycy z kontynentu, a nawet Brytyjczycy (jak choćby Winston Churchill) zdali sobie sprawę, że jedynym sposobem ugotowania owsianki w idealnej temperaturze jest utworzenie całkowicie demokratycznej unii politycznej, z udziałem (lub bez) Zjednoczonego Królestwa. Takie Stany Zjednoczone Europy miały troszczyć się same o siebie bez stwarzania zagrożenia dla sąsiadów oraz włączyć i zmobilizować Niemcy dla dobra ogółu. Z wielu powodów, przede wszystkim związanych z niekompetencją i podziałami kontynentalnych Europejczyków, pełna unia nigdy nie została osiągnięta. I podczas gdy wciąż stanowi jedyne rozwiązaniem dla kwestii europejskiej, jej realizacja wydaje się dziś być dużo bardziej odległa niż kiedykolwiek wcześniej.

Zjednoczone Królestwo od zawsze pełniło w systemie wyjątkową rolę. Nie jest „równe” innym krajom „klubu”, który opuszcza. W ciągu ostatnich trzech stuleci – od pokoju utrechskiego z 1713 r. roku, przez XVIII-wieczną równowagę sił, po kongres wiedeński z 1815 r., traktat wersalski z 1919 r., porozumienie z 1945 r. i lata późniejsze – Wielka Brytania była kluczowym elementem europejskiego porządku, w dużo większym stopniu niż jakakolwiek inna siła. I dalej tak jest, ponieważ UE całkowicie polega na NATO, którego Wielka Brytania jest dominującym członkiem europejskim, ze względów bezpieczeństwa.

Choć Francja lubi myśleć o sobie jako o militarnej superpotędze i chlubi się faktem, iż po Brexicie będzie jedynym członkiem UE ze stałym miejscem w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, prawda jest taka, że to dużo słabsza siła w systemie europejskim. Jej suwerennośc została przywrócona, może nierozsądnie, przez Anglo-Amerykanów w latach 1944-45 i obecnie warunkuje to, że Francja nie kontroluje ani swojej własnej waluty, ani granic, i choć w teorii mogłaby odzyskać swoją suwerenność, nie może to się stać bez jednoczesnego zagwarantowania jej Niemcom, co jest jednym z elementów, któremu francuskie członkowstwo w projekcie europejskim miało zapobiec.

Unia Europejska może i jest klubem, może i ma prawo tworzyć takie zasady jakie tylko chce, jednak nie powinna zapominać, że Anglo-Amerykanie są w posiadaniu nieograniczonej własności, na której powstał ów klub. Bruksela i stolice na kontynencie są w najlepszym wypadku dzierżawcami, a w wielu przypadkach zaledwie lokatorami istniejącego porządku. Innymi słowy, Zjednoczone Królestwo nie jest jedynie kolejnym „obszarem” europejskim, którym trzeba zarządzać, lecz jedną z nadrzędnych sił porządkujących kontynent.

Zjednoczone Królestwo – jedna unia wystarczy?

Podobnie, relacje między czterema narodowościami Zjednoczonego Królestwa były w dużej mierze zdeterminowane przez uwzględnianie porządku europejskiego. Walia i Irlandia zostały zredukowane by zabezpieczyć ich zasoby i zamknąć wrogom „tylne wejście” do Anglii. Anglia i Szkocja zostały połączone w 1707 roku z tego samego powodu. Z podbojem i unią nadeszła reprezentacja. Jedne z najstarszych okręgów wyborczych w brytyjskim parlamencie były w Walii; Szkoci wysłali swoich posłów do Pałacu Westminsterskiego, podobnie jak Irlandczycy po Akcie Unii z 1800 roku, uwzględniając także katolików.

Układ ten miał swoje słabe strony, jednak skutecznie zahamował napięcia pomiędzy poszczególnymi narodowościami (nawet w Irlandii, gdzie Unia powstała jako odpowiedź na bratobójstwo w XVII wieku i latach 90-tych wieku XVIII) i między narodowościami. Dawało także możliwość mniejszym grupom by miały swoich przedstawicieli w samym sercu rządu i szansę na korzystanie z dostępu do imperium oraz globalnych kontaktów gospodarczych zapośredniczonych przez Anglię, gdzie „niezależność” oznaczała zarówno angielską dominację, jak i bycie narażonym na obcą dywersję i obawy Anglików przed taką sytuacją.

Zatem pod względem geopolitycznym, angielska i brytyjska suwerenność jest istotna w sposób, w który suwerenność Republiki Irlandzkiej nie jest, a suwerenność Szkocji czy Walii nigdy nie będzie. Pod względem politycznym Brexit wywrze istotny nacisk na relacje między poszczególnymi narodowościami Zjednoczonego Królestwa w perspektywie długofalowej, ponieważ pośrednicząca rola UE ustępuje, ale więzi mogą równie dobrze ulec wzmocnieniu.

Dlatego też narody Zjednoczonego Królestwa, w szczególności Anglii, mają już swoją Unię, która przetrwała próbę czasu – w przeciwieństwie do Europejczyków na kontynencie, którzy albo są zbyt silni, by pozwalać im na narodową suwerenność (Niemcy), albo zbyt słabi, by mieć znaczenie (niemalże wszyscy inni, zapewne i Francja). Anglicy mają kształt konstytucyjny i geopolityczny w stylu „Złotowłosej”: wystarczająco mały by się wyróżniać i wystarczająco duży by mieć szansę istnieć niezależnie. Dlatego też nie widzą potrzeby by zanurzać swą suwerenność w jeszcze większej unii. Dla nich, nieograniczony przepływ ludzi, który – jeśli zorganizowany adekwatnie – wywyższa europejczyków kontynentalnych i łagodzi ich bardziej złośliwe nacjonalizmy – jest zbędny i potencjalnie wywrotowy względem ich własnej tożsamości, niezależnie od tego, jakie ekonomiczne korzyści może przynieść.

Wielu Europejczyków i tych bardziej pesymistycznych Brytyjczyków głosujących za pozostaniem w UE wierzy, że post-imperialne Zjednoczone Królestwo jest zbyt słabe poza obrębem UE i w efekcie Brexitu ulegnie pofragmentowaniu. To niemalże na pewno nie będzie miało miejsca. Siła Wielkiej Brytanii leży przede wszystkim w sile Anglii, wzmocnionej przez wsparcie Szkotów, Walijczyków i Irlandczyków (Północnych). Anglia była wielką potęgą w Europie na długo przed imperium zamorskim, a Zjednoczone Królestwo pozostaje nią w zakresie militarnym, gospodarczym i kulturowym także obecnie. Gospodarka Zjednoczonego Królestwa jest dwukrotnie większa niż Rosji i (w przeciwieństwie do Niemiec czy Japonii), posiada broń nuklearną i (pomijając pewne aspekty techniczne) zdolność jej użycia. W Europie, której zagraża Władimir Putin, to ma znaczenie – szczególnie dla północnych i wschodnich Europejczyków, od których odwrócił się Donald Trump. Zatem określanie Zjednoczonego Królestwa, czy choćby samej Anglii, mianem „całkiem przeciętnego zachodnio-europejskiego narodu średniej wielkości” wydaje się dalekie od prawdy. To błąd, który wielu popełniało na przestrzeni lat, stale na własną niekorzyść.

W mojej opinii, Zjednoczone Królestwo nie ulegnie fragmentacji w efekcie szoku wywołanego Brexitem. Walijczycy głosowali za wyjściem z UE w podobnych proporcjach co Anglicy. Szkocja zjednoczyła się z Anglią trzy wieki temu częściowo dlatego, że była spłukana, częściowo by uniknąć bycia całkowicie zdominowaną przez Anglię, jednak głównie w celu zaprezentowania wspólnego frontu zagrażającej jej Europie. Szkoci odnowili tę więź z podobnych względów niespełna trzy dekady temu.

Wyliczenia zbytnio się nie zmieniły obecnie, główna różnica polega jednak na tym, że naruszenie wywołałoby nałożenie potencjalnych barier na 63% szkockiego handlu z resztą Zjednoczonego Królestwa, w przeciwieństwie do 16% w przypadku handlu z UE. Jeśli Nicola Sturgeon zarządzi kolejne głosowanie w kwestii pozostania w obrębie jednolitego rynku europejskiego czy unii celnej, zostanie pokonana – i dobrze o tym wie.

Niepodległość miała sens tak długo, jak oba kraje pozostawały członkami UE. Głosowanie za wyjściem ze Zjednoczonego Królestwa zwyczajnie zwiększyłoby wpływ Anglii na Szkocję i zmniejszyło rolę, którą obecnie pełnią Szkoci w decydowaniu o ich własnym przeznaczeniu. Gospodarcza i polityczna siła Anglii kształtowałaby życie Szkotów bez ich udziału nawet w obliczu proporcjonalnego głosu w podejmowaniu tych decyzji, co obecnie gwarantuje Unia.
Nie powinno się też zakładać, że Brexit doprowadzi do rozłamu Zjednoczonego Królestwa i Irlandii Północnej. Rola Londynu w łagodzeniu napięć pozostaje bez zmian i – podczas gdy na prowincji znaczna większość opowiedziała się za pozostaniem w UE, wystąpiło także równie jasne, a przeważające pragnienie by pozostać częścią Zjednoczonego Królestwa.

To, co się zmieni, to status granicy. Przerzucanie się winą będzie tutaj złożone, jednak daleko jest do pewności, że cała hańba spadnie na próg Londynu. Theresa May oświadczyła, że niezależnie od pozycji względem dóbr, nieograniczony przepływ ludzi w ramach strefy swobodnego przepływu osób (Common Travel Area), który istniał na długo przed przystąpieniem obu krajów do UE, powinien trwać nadal. Dublin przywitałby takie rozwiązanie z otwartymi ramionami.

Problemem nie jest Londyn, a Bruksela.

Zasady UE określają, że każdy członek z lądową granicą z krajem nie będącym członkiem nie jest członkiem strefy Schengen – i tak będzie ze Zjednoczonym Królestwem po Brexicie – będzie zobowiązane do wprowadzenia kontroli granicznej. To nie Brytyjczycy, a Europejczycy będą dzielić Irlandię (czy też, analogicznie, zmuszać niezależnego członka UE jakim jest Szkocja do stworzenia silnie kontrolowanej granicy z Brytanią). Dostosowanie się do takiego żądania Brukseli byłoby politycznie równie niemożliwe dla Republiki Irlandii, jak i trudne do oparcia się gospodarczej represji, która może wystąpić w przypadku nie zastosowania się do postawionych wymogów. Po raz kolejny – ostatnio w czasie kryzysu finansowego w 2008 roku – Dublin odkrywa, że grozi mu zostanie przedmiotem poniewierki z rąk szerszych sił europejskich, których nie jest w stanie kontrolować.

Prawda jest taka, że Europa będzie się zmagać z wyznaczeniem takiej kary dla Zjednoczonego Królestwa, która nie zaszkodziłaby w pierwszej kolejności Irlandii, czy też Szkocji – jeśli zdoła obejść hiszpańskie veto za jej niepodległością. Dublin to rozumie, dlatego też poprzedni taoiseach, Enda Kenny, usiłował łagodzić w Brukseli skutki Brytyjskiego wyjścia z UE. Rozumie to też Berlin, gdzie kanclerz Angela Merkel, nieformalnie zwraca się do irlandzkiego przywódcy jako „Pan Brexit”. Dopóki UE nie zgodzi się tu na kompromis, Dublin odmówi zastosowania się, a jeśli kompromisu nie będzie, trudno przewidzieć jak Bruksela będzie mogła efektywnie kontrolować bariery taryfowe jeśli Londyn zdecyduje się na, de facto, wolny handel z Irlandią. Irlandia jest obecnie najlepszym przyjacielem Brytanii w Europie. Skutkiem może być fakt, iż niezależnie od tego jakich wyczynów dopuściły się irlandzkie siły zbrojne w brytyjskich mundurach w minionych latach, największe zasługi Irlandii dla Zjednoczonego Królestwa mogą wciąż być przed nami.

Kluczową zmienną jest nie brytyjska potęga, lecz słabość Europy

Ponadto, kluczową zmienną jest nie brytyjska siła, lecz słabość Europy. Nawet przed 2016 rokiem, porządek europejski był w stanie poważnego (i w dużej mierze wywołanego przez samą UE) kryzysu, który powstał w efekcie niezdolności UE do zajęcia się kwestią wspólnej obronności przez odparcie Rosji; obrony granic zewnętrznych przed masową nielegalną migracją, czy dokonania redystrybucji tych, którzy zostali przyjęci; i poradzenia sobie z kryzysem euro raz na zawsze. Najpierw UE została postawiona do pionu przez referendum w Brytanii, a następnie zdruzgotana wyborem Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Skutkiem tego wszystkiego, pod względem geopolitycznym, będzie całkowite przeciwieństwo pesymistycznych przewidywań dla Brytanii. Kluczowy jest tu nie entuzjazm Trumpa względem Brytanii, który bywa zmienny, lecz jego niezaprzeczalna pogarda względem UE i jej przywódców. Dało się to wielokrotnie zauważy w trakcie wizyty Theresy May w USA, a następnie potwierdzone przez wyłączenie osób z podwójną narodowością brytyjską, kanadyjską, nowozelandzką i australijską z arbitralnego i niesprawiedliwego banu imigracyjnego. To pogwałciło całą racjonalność tego ruchu – jako że zagrożenie ze strony Islamistów brytyjskiego pochodzenia jest znaczące – jednak dało prezydentowi USA kolejną szansę na okazanie braku szacunku Europie kontynentalnej.

Partit Laburista Malta || CC 3.0
Partit Laburista Malta || CC 3.0

Kontrast względem administracji Obamy i, faktycznie, głównego nurtu amerykańskiej polityki po zimnej wojnie, która była przychylnie nastawiona do europejskiej integracji i tworzyła fundamenty bezpieczeństwa na kontynencie, nie mógłby być większy. Tak czy inaczej, w miarę jak USA zmniejsza swój udział w porządku europejskim – przynajmniej na cztery lub nawet osiem lat – rola drugiego, dotychczas młodszego głównego udziałowca (Zjednoczonego Królestwa) wzrasta. Takie są prawa, jakimi rządzi się geopolityka.

I tu, uwagi maltańskiego premiera, Josepha Muscata, a także historia jego kraju, doskonale pokazują charakter porządku europejskiego w minionych latach, a także problemy, przed którymi UE stoi obecnie i uwydatnia kontrast między Zjednoczonym Królestwem a znaczną częścią kontynentalnej Europy. Przez ostatnich 500 lat, losy Malty były wytyczane przez wielu: Turków, hiszpańskich Habsburgów, Rosjan, Francuzów, Rosjan i Amerykanów, ale najczęściej i najdłużej przez Brytyjczyków, co wciąż jest widoczne na wschodzie i zachodzie wyspy, na Gibraltarze i Cyprze.
Nie z własnej winy, Maltańczycy mieli stosunkowo niewiele z tym do czynienia. Byli w dużej mierze przedmiotem, a nie podmiotem systemu europejskiego. Dziś, Muscat wypowiada się nie z tytułu demokratycznie uzasadnionego autorytetu lidera federalnej Europy, ale jako odchodzący przewodniczący konfederacji z aspiracjami federacyjnymi. Gdy przemawiał Bill Clinton, czynił to jako prezydent potężnej unii, a nie jako przedstawiciel niewielkiego Arkansas. W czyim imieniu przemawia Muscat? Dobre pytanie. Dopóki kontynentalna Europa nie znajdzie satysfakcjonującej odpowiedzi na tę kwestię, Brytania raczej nie będzie trząść się ze strachu.
Pełna unia polityczna narodów szansą dla UE

Dlatego też konfrontacja jest tak ryzykowna dla UE. Jeśli będzie próbować nałożyć karny reżim handlowy w celu zmuszenia Brytanii do zaakceptowania swobodnego przepływu ludzi – i tym samym poddania swojej suwerenności – Londyn odpłaci pięknym za nadobne. Brytyjski minister skarbu i premier jasno to określili, gdy groźba zbadania alternatywnych systemów podatkowych została rzucona. Byłaby to jednak walka niesymetryczna. W kwestii handlu, UE na początku miałaby przewagę – faktycznie, wojna handlowa jest niemalże jedyną kartą, którą Bruksela byłaby w stanie skutecznie zagrać.

Jednak w przeciwieństwie do Grecji, Brytania nie może być rzucona na łopatki za pomocą samych środków ekonomicznych. Ponadto, w przeciwieństwie do Grecji, łatwo by się zaadaptowała i zdywersyfikowała. Londyn zastosowałby znaczne zdolności i zasoby różnych instytucji by oddalić UE. Zjednoczone Królestwo nie byłoby w stanie utrzymać gwarancji bezpieczeństwa w NATO jeśli ci, którzy są chronieni, zaangażowaliby się w zaciekłą wojnę przeciw brytyjskiej egzystencji.

Ostatecznie, zwycięstwo przypadłoby nie tym, którzy mogą zadać najwięcej ciosów, ale tym, którzy są w stanie najwięcej wytrzymać – czyli narodom Zjednoczonego Królestwa. Społeczeństwo brytyjskie scali się pod presją, podczas gdy większość państw europejskich ulegnie zachwianiu. Niezależnie od przyjętej retoryki, Niemcy, inne kraje członkowskie, czy wschodnia Europa nie mają nerwów by walczyć z Brytanią. UE uległaby fragmentacji na długo zanim spotkałoby to Zjednoczone Królestwo, niestety.

Jeśli kontynent pragnie zmienić ten stan rzeczy – a byłoby to w zasadniczym interesie wszystkich – będzie musiał zrobić to, co Brytyjczycy uczynili już w 1707 roku, czyli, jak podkreślałem wcześniej, ustanowić pełną unię polityczną narodów z wspólnym parlamentem w celu utrzymania wspólnej waluty i obronności. A to jedyna rzecz, której Europa w dalszym ciągu nie chce wprowadzić. W tym też sensie, Europejczycy jeżdżą po złej stronie drogi i kontynent faktycznie jest odcięty, odizolowany mentalną mgłą od podstawowych zasad konstrukcji konstytucyjnej.

Amerykanie, jak zauważył Winston Churchill, zawsze koniec końców robią to, co trzeba, wypróbowawszy wcześniej wszystkie inne opcje. Mógł także dodać, że kontynentalni Europejczycy nigdy nie wyczerpują wszystkich dostępnych możliwości. W UE, w jej obecnej konfiguracji, stworzony został dysfunkcyjny potwór tak absurdalny, że nie mógłby zostać wynaleziony przez nawet najbardziej sadystycznego agenta KGB w politycznym laboratorium w Łubiance.

Europejczycy wzięli w swoje ręce ogromne kontynentalne siły gospodarcze, militarne i kulturowe, i je skurczyli tak, że obecnie całościowo są znacznie słabsze niż suma ich poszczególnych elementów. Historia pokazuje niemalże nieograniczoną zdolność Europy do kreatywnego dążenia do politycznej nieszczęśliwości.

Jest to wszystko obecnie o tyle istotne, iż to, co rzeczywiście ma znaczenie, nie jest drobiazgowym opisem sposobu wdrażania Artykułu 50., czy też tego jak handel powinien być zarządzany w trakcie czy po Brexicie, czy też jak Europa powinna być broniona w obliczu rosnących wątpliwości wokół amerykańskiego zaangażowania w NATO, choć kwestie te mogą być niejednokrotnie istotne i trudne. To co ma znaczenie to dużo bardziej poważna kwestia dotycząca porządku europejskigo. Czy UE zaakceptuje fakt, że jedyną odpowiedzią na jej problemy jest pełna unia federalna strefy euro, a ci, którzy chcą do niej dołączyć pozostają w związku z suwerennym Zjednoczonym Królestwem w zakresie handlu i obronności na zasadach stworzyszenia konfederacyjnego? Czy może będzie nalegać na uczynienie z Brytanii przykładu pod wględem gospodarczym i tym samym przyspieszy konfrontację, w której Europejczycy będą trzymali w ręku dużo słabsze karty niż na to liczą?

I czy Zjednoczone Królestwo będzie wspierać utworzenie stabilnej unii politycznej na kontynencie, która byłaby dla niego zasadniczą korzyścią? Czy też będzie promować dalsze rozwiązanie już chwiejnej UE, a tym samym zaognienie kryzysu porządku europejskiego, który Brytania ma szansę przetrwać lepiej niż jakikolwiek inny aktor, jednak kosztem gospodarki i obronności, co byłoby nie do zaakceptowania? Ubicie korzystnego interesu pomiędzy dwoma uniami można osiągnąć, jednak konfrontacja też wchodzi w grę, a nawet jest wręcz prawdopodobna.

Zjednoczone Królestwo po Brexicie

Biały Dom || Public Domain
Biały Dom || Public Domain

W tym kontekście, obiecujący wydaje się fakt, iż rząd zdaje się w szerszym zakresie rozważać kwestię europejskiego porządku i miejsca jakie ma w niej zająć Brytania. Problem stojący obecnie przed premier jest podobny do problemów, z którymi borykali się przez stulecia jej poprzednicy. Jak zbudować system europejski, który jest wystarczająco stabilny by stanowiła realnego partnera handlowego i był w stanie sam się obronić, a który jednak nie byłby zbyt silny czy wrogi by stać się zagrożeniem dla suwerenności Zjednoczonego Królestwa? Jak zorganizować relacje między narodami na wyspach by przyniosły one korzyści dla wszystkich w kontekście poważnych wyzwań zewnętrznych? Wystąpienia Theresy May w Lancaster House i Filadelfii, niezależnie od zastrzeżeń, jakie można mieć w kwestii szczegółów, nakreśliły pożądany kierunek. Mówiła ona o „zachowaniu naszej cennej Unii” – czyli Zjednoczonego Królestwa – i jej wierze, że „bez wątpienia pozostaje w ogromnym narodowym interesie Brytanii, by UE odniosła sukces”.

Powtórzyła też dobitnie te słowa przed amerykańską Partią Republikańską w Filadelfii, zaś w Waszyngtonie odważnie przyszpiliła Donalda Trumpa w temacie obronności Europy Wschodniej. Nawet tak zadeklarowany Brexiter jak Daniel Hannan nawoływał do wsparcia porządku europejskiego przez Brytanię w charakterze „łuku przyporowego” z zewnątrz. Zjednoczone Królestwo jest, lub mogłoby być, najlepszym przyjacielem UE, gdyby ta tylko to dostrzegła.

Londyn zdaje sobie sprawę, że europejski Humpty Dumpty wisi na włosku, gdy Trump, Władimir Putin i zapowiedzi nadchodzących kryzysów pukają do drzwi. Jeśli dojdzie do konfrontacji, Brytania może ją odepchnąć – jeśli wcześniej UE nie upadnie lub skoczy na główkę. Nawet jeśli stanie się to w samoobronie, byłby to jedynie przejściowy i pusty sukces Theresy May, ponieważ zdaje sobie ona sprawę, iż – podobnie jak jej poprzednicy na przestrzeni lat – i tak będzie musiała pomóc w składaniu europejskiego Hupty’ego Dumpty’ego do kupy.

Artykuł pierwotnie ukazał się na: http://www.newstatesman.com/world/europe/2017/03/world-after-brexit
Z angielskiego przełożyła Olga Łabendowicz

Skrajna prawica i Le Pen – historia i przyszłość :)

Początek 2011 roku przyniósł koniec jednej z najbardziej zadziwiających karier politycznych w powojennej Europie – po ponad 50 latach na emeryturę odszedł Jean-Marie Le Pen, założyciel Frontu Narodowego, nestor europejskiej skrajnej prawicy. Polityk, który nie pozostawiał miejsca na uczucia inne, niż skrajne – był wielbiony lub nienawidzony. Uosabiał sentymenty nacjonalistyczne, ksenofobiczne i niemal faszystowskie. Jednocześnie zadziwiał erudycją, zdolnościami oratorskimi i wykwintnymi manierami.

Fenomen Le Pena wyrastał z francuskiego konserwatyzmu, który u swoich początków nie był inny niż polski. Skąd się wziął i jak się rozwijał? Gdzie tkwią korzenie francuskiej skrajnej prawicy i czy można dostrzec podobieństwa z jej nadwiślańską wersją?

Korzenie

Skrajna prawica rodziła się we Francji, podobnie jaki inne ruchy polityczne, na przełomie XIX i XX wieku. Jej korzenie tkwiły w pierwszej kolejności w antysemityzmie o podłożu religijnym, a z czasem również materialnym. Fala antysemityzmu osiągnęła apogeum w czasie afery Dreyfusa, kiedy bojówki nacjonalistyczne dokonywały pogromów na Żydach, a w parlamencie powstała poselska Grupa Antysemitów. Drugim ważnym elementem tworzącej się tożsamości nacjonalistów była chęć obrony honoru armii, zagrożonego rzekomo przez obrońców Dreyfusa. Element ten będzie w przyszłości grał dużą rolę w filozofii politycznej Jean-Marie Le Pena.

Tuż przed wybuchem I wojny światowej ruchy antysemickie, monarchistyczne i skrajnie katolickie rosły w siłę i miały jednego wroga – republikę parlamentarną, którą chciały zastąpić ustrojem socjal-chrześcijanskim. Ruch skrajnej prawicy mówił wówczas jasno: Kościół katolicki to patriotyczny obrońca porządku, fundament państwa i wartości.

Nacjonalistyczny tumult nie był w latach międzywojennych we Francji mniejszy niż w innych krajach Europy. Moment kulminacyjny nadszedł w 1934 roku, gdy rewolta nacjonalistyczna sięgnęła zenitu na fali niemieckiego faszyzmu i wielkiej afery finansowej, która doprowadziła w styczniu do upadku rządu. 6 lutego tysiące nacjonalistów zebrały się przed siedziba rządu Francji. Gdy szturm na budynki rządowe wisiał w powietrzu François de La Rocque lider czołowej organizacji nacjonalistów Croix-de-feu wycofał się z protestu odrzucając koncepcję obalenia ustroju siłą. Stanowisko de La Roque’s uratowało wtedy Republikę, ale wyznaczyło też ważny rys francuskiego nacjonalizmu, któremu wierny będzie Le Pen – nie cofając się przed brutalną retoryką polityczną nie decydował się na obalenie legalnego rządu siłą. Oprócz wolty de La Rocque’s, drugi czynnik sprawił, że wydarzenia we Francji nie przybrały scenariusza niemieckiego – Wielki Kryzys był nad Sekwaną wyraźnie mniejszy niż we Włoszech i Niemczech, gdzie całkowicie spustoszył gospodarkę.

Wypadki 6 lutego wywołały wstrząs dużej części społeczeństwa i mobilizację lewicy zepchniętej w latach 30-tych do głębokiej defensywy. Socjaliści i komuniści powołali wspólny blok o nazwie Pact d’unité d’action wymierzony w zagrożenie faszystowskie, który utorował im drogę do zwycięstwa wyborczego w 1936 roku. Tekę premiera objął Leon Blum, a jego pierwszą decyzją była delegalizacja organizacji faszystowskich.

Dopiero II wojna światowa i marszałek Pétain wyniosły do władzy skrajną prawicę, która dostała upragnioną szansę na rządzenie pod hasłami zwalczania wrogów wewnętrznych: Żydów, masonów i komunistów. Jednak klęska III Rzeszy przyniosła też zagładę trzonu nacjonalistów we Francji – około 1000 kolaborantów z Vichy zostało skazanych na karę śmierci.

„Głośno mówimy to, co inny szepczą na dole”

Jean-Marie Le Pen pojawił się w Paryżu tuż po zakończeniu wojny mając za sobą biedne dzieciństwo w nadmorskiej Bretanii. Z bagażem nauk pobieranych w szkole jezuickiej rozpoczął studia prawnicze i natychmiast zaangażował się w działalność konserwatywnych populistów przewodzonych przez trybuna ludowego Pierre Poujade’a. Bazą tego ruchu byli robotnicy, rzemieślnicy i drobni handlarze – grupy społeczne, które będą wspierały Le Pena przez całą karierę polityczną. Z ich poparciem i na fali powojennej niestabilności politycznej i gospodarczej Le Pen odniósł pierwszy sukces wyborczy. W 1956 roku, w wieku zaledwie 27 lat został najmłodszym deputowanym Zgromadzenia Narodowego.

Le Pen nie wytrwał długo w ławach parlamentarnych – gdy wybucha konflikt w Algierii krzyczał z trybuny do generała de Gaulle’a: „Albo Algieria będzie francuska, albo to Francja zacznie przypominać Algierię!” i sam zaciągnął się ochotniczo do armii, aby bronić Wielkiej Francji i honoru armii, walczyć z komunistami i islamem. Walczył w Algierii, a następnie wziął udział w operacji w kanale sueskim. Cień tej pierwszej wojny ciągnął się za nim długo, niektóre źródła podawały, że Len Pen uczestniczył w torturach algierskich rebeliantów, choć on sam temu zaprzeczał. Kiedy generał de Gaulle zarządził odwrót z Francji, Le Pen, mimo, że skrajnie krytyczny wobec tej decyzji, nie poparł Organizacji Tajnej Armii (OAS) złożonej z byłych wojskowych dążących do utrzymania Algierii francuskiej. Podobnie jak de La Roque w 1936 roku, Le Pen zaciekle kontestował system, ale w decydującym momencie nie wypowiedział mu posłuszeństwa.

Po powrocie do kraju Le Pen nie był już w stanie wrócić na scenę polityczną, otworzył małe wydawnictwo wydające płyty (m.in. pieśni niemieckich faszystów) i znalazł się na marginesie polityki.

Pomocna dłoń Mitteranda

W 1972 roku Le Pen powołał do życia Front Narodowy (Front National) grupujący różne odłamy rozproszkowanej skrajnej prawicy – faszystów, nacjonalistów, monarchistów i kolaborantów z Vichy. Od początku ścierają się w nim dwa nurty – negacjonistów i tzw. „nowej prawicy” odrzucającej rasizm. Górę biorą ci pierwsi bo na ich czele stoi sam Le Pen. Front uznaje ojczyznę jako najwyższą formę solidarności między ludźmi.

W połowie lat 70-tych odwraca się karta Jean-Marie Le Pena. Wspierał go wówczas Hubert Lambert, dziedzic wielkiej fortuny i osoba uznawana za nie do końca zrównoważoną. Lambert słynął z tego, że pod wpływem zmiennych nastrojów zapisywał w spadku majątek różnym osobom. Gdy Lambert nagle i młodo umiera okazuje się, że szczęśliwcem jest Le Pen. Rodzina Lamberta nie była w stanie podważyć testamentu i Le Pen przeprowadza się wkrótce z rodziną do pałacyku pod Paryżem, a jego faszyzujące wydawnictwo nie jest mu więcej potrzebne do utrzymania rodziny.

Po zwrocie w życiu prywatnym przyszedł czas na polityczny. W 1984 roku pomoc przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. Prezydent François Mitterand zaapelował do rządu o dopuszczenie do mediów wszystkich sił politycznych. Mitterand tłumaczył wniosek chęcią zagwarantowania pluralizmu, ale wielu widziało w nim makiaweliczną chęć osłabienia prawicy przez wprowadzenie kolejnego gracza na tej części sceny politycznej. Klamka zapadła – lider skrajnej prawicy zostaje zaproszony do czołowego programu publicystycznego „Godzina prawdy” (L’Heure de vérité). Le Pen daje pierwszy w karierze wielki popis telewizyjny – w środku emisji na żywo przerywa program i ogłasza minutę ciszy w hołdzie poległym pod dyktaturami komunistycznymi. Miliony Francuzów siedziały zadziwione przed telewizorami, notowania FN poszły w górę, a media nie mogły już ignorować Le Pena.

Le Pen dostrzega szansę. Wprowadza do debaty publicznej nowe wątki – to imigranci są przyczyną rosnącego bezrobocia, a rewolucja 1968 roku powoduje powolny moralny upadek narodu. Efekty nie kazały na siebie długo czekać. W 1988 roku Le Pen zdobył w wyborach prezydenckich 14 proc, podczas gdy w 1981 roku nie był w stanie wystartować w ogóle, a w 1974 otrzymał 0.75 proc.

Partia to ja

Front Narodowy z biegiem czasu stał się przedsięwzięciem prywatnym Le Pena i jego rodziny. Aktywistów partyjnych Le Pen przyjmował w podparyskim pałacu oczarowując ich swym majątkiem, w jego otoczeniu pierwsze skrzypce grała wtedy najstarsza z trzech córek Marie-Caroline. Idylla rodzinno-polityczna skończyła się w 1998 roku. Wewnątrzpartyjny pucz zorganizowany przez Bruno Mégret pozbawił Le Pena ponad połowy członków partii. Co gorsza do puczystów dołączyła córka wodza Marie-Caroline. Front Narodowy znalazł się w zupełniej rozsypce i kres kariery Le Pena wydawał się bliski.

Zbyt wcześnie – to Le Pen był górą szydząc w telewizji: „Od Juliusza Cezara różni mnie to, że to ja zabije Brutusa”. Le Pen miał rację, Mégret nie był w stanie zaistnieć samodzielnie na scenie politycznej, wyborcy skrajnej prawicy identyfikują się tylko z Jean-Marie Le Penem. A on sam, pozbawiony partyjnych oddziałów i upokorzony przez własną córkę nie wiedział jeszcze, że za chwilę odniesie największy sukces swojej długiej kariery.

Szok roku 2002

W wyborach prezydenckich 2002 roku nikt nie dawał szans Jacques’owi Chirac’owi, obciążonemu śledztwami prokuratury po rządach w merostwie Paryża. Mało kto interesował się kampanią w pierwszej turze czekając na drugą, w której mieli spotkać się Chirac z socjalistycznym premierem Lionelem Jospin, gdzie jasnym faworytem był ten ostatni.

Pewnemu siebie Jospinowi cios zadali pozostali kandydaci lewicy, których aż sześciu wystartowało w pierwszej turze zabierając premierowi niezbędne poparcie. Ku osłupieniu wielkiej części opinii publicznej i komentatorów, 21 kwietnia 2002 roku Le Pen wyprzedził Jospina otrzymując prawie 17 proc. głosów. Choć Le Pen tylko nieznacznie powiększył elektorat w drugiej turze, a Chirac zebrał ponad 80 proc. głosów, to lider skrajnej prawicy był w centrum uwagi wszystkich. Le Pen wreszcie zebrał owoce swojej konsekwentnej agendy politycznej – krytyki establishmentu i „ultraliberalnej” polityki gospodarczej, obrony wartości i narodu oraz zaciekłej krytyki wszystkiego co obce, z imigrantami na czele.

Zwycięstwo Le Pena zapoczątkowało serię kryzysów politycznych – wkrótce potem Francja odrzuciła projekt konstytucji europejskiej i zmagała się z wybuchem rebelii na przedmieściach.

Cel: dediabolizacja

Wybory 2002 roku były również politycznym debiutem Marine Le Pen, kolejnej córki Jean-Marie (urodzonej w 1968 roku). W wieczór wyborczy to ona, w imieniu ojca, zabrała głos w telewizyjnej dyskusji. Test okazał się udany, wyborcy ujrzeli nową, jakby upgradowaną wersję Le Pena – zamiast 80-letniego weterana polityki na wizji wystąpiła urodziwa blondynka, o nie mniejszym niż ojciec talencie oratorskim i z równą pasją atakująca „system UMPS” (UMP + PS – dwie najważniejsze partie francuskiej polityki).

Kariera Marine nabrała tempa – wkrótce potem stanęła na czele biura prawnego Frontu Narodowego, w 2004 roku została wybrana do Parlamentu Europejskiego, a kilka lat później do regionalnego parlamentu Nord-Pas-de-Calais.

W strukturze Frontu, Marine znajdowała się bliżej grupy dystansującej się od post-faszystowskich ciągot. Tu leży się również jedyna różnica między ojcem i córką, Marine publicznie odcięła się od ocen II wojny światowej wygłaszanych przez jej ojca, w tym jego opinii z końca lat 80-tych, gdy stwierdził, że komory gazowe były „detalem historii”. Z dwoma rozwodami na koncie, Marine dużo bardziej przypomina też faktyczny model społeczeństwa francuskiego, niż jej surowy obyczajowo ojciec.

W styczniu 2011 roku Marine Le Pen przejęła pałeczkę od ojca stając na czele Frontu Narodowego i, de facto, rozpoczynając swoją kampanię prezydencką przed wyborami 2012 roku. Kampanię, którą ze wszelkim prawdopodobieństwem oprze na dwóch filarach: antyimigranckim (niedawno porównała publiczne modły muzułmanów do okupacji hitlerowskiej) i antyeuropejskim (z przewodnim hasłem wyjścia ze strefy euro). Jej długofalowym celem będzie wprowadzenie Frontu Narodowego do głównego nurtu polityki, a środkiem do osiągnięcia tego celu będzie odcięcie się od elementów postfaszystowkich, swoista „dediabolizacja” partii.

Koniec ideologii?

Polska i francuska skrajna prawica mimo podobnych korzeni – religijno-gospodarczego antysemityzmu, postrzegania katolicyzmu jako ostoi narodu i państwa oraz wyraźnego marszu ku faszyzmowi w okresie międzywojennym – bardzo się różnią w dzisiejszych czasach. Obie siły mają bowiem innego wroga – francuscy nacjonaliści na cel wzięli imigrantów, ludzi „z zewnątrz”, podczas gdy polscy musieli go znaleźć przede wszystkim na własnym podwórku (liberałów). We Francji skrajna prawica powoli porzuca ideologię, koncentruje się na imigracji i spadku poziomu życia. W Polsce ważną rolę odgrywa wciąż to czy jej liderzy i sympatycy chodzą regularnie do kościoła.

Artykuł pierwotnie opublikowany w serwisie 20 lutego 2011 r. oraz w XXIII drukowanym numerze Liberté!.

Ciapaci, kozojebcy i terroryści. Islamofobia w Polsce :)

Realne problemy z integracją imigrantów i ich potomków w Europie Zachodniej, krwawe zamachy fundamentalistów, niekontrolowany napływ uchodźców, postkolonialne poczucie wyższości dawnych imperiów to realne czynniki, które mogą sprawiać, że w krajach takich jak Francja, Wielka Brytania czy Niemcy poglądy islamofobiczne, choć godne pożałowania, mogą być w jakimś stopniu zrozumiałe. Skąd jednak islamofobia w Polsce, gdzie nie ma potrzeby tworzenia ideologii obronnej przed islamem?

15 Newsha Tavakolian, Listen (Imaginary CD Covers), 2011W Polsce nie może być mowy o zagrożeniu ekonomicznym czy kulturowym ze strony islamu, niezależnie od percepcji społecznych tego problemu. Nie tylko ze względu na znikomą liczebność tej grupy, lecz także z uwagi na jej dobrą integrację. Katarzyna Górak-Sosnowska pisze o islamofobii platonicznej – istniejącej przy braku bezpośrednich doświadczeń z muzułmanami, a na marginesie odnotowuje, że islamofobia nie jest w Polsce statystycznie odnotowywana z braku danych1.

Polska wytworzyła własny mit „Polski jagiellońskiej”, następnie Kresów, który służył uwiarygodnianiu polskiej ekspansji, a potem pretensji na wschodzie – tam, gdzie etniczni Polacy znajdowali się w mniejszości. Przedrozbiorowa Rzeczpospolita Obojga Narodów, będąca wyobrażonym punktem odniesienia, mogłaby być zaklasyfikowana zarówno do świata Wschodu, jak i Zachodu. Polska wobec własnego Orientu, tj. Kresów, występowała z innych pozycji niż Zachód wobec kolonii. Polska, kolonizując wschód, jednocześnie się nim stawała w stopniu, jaki był niemożliwy dla potęg morskich, takich jak Wielka Brytania czy Francja, w stosunku do Afryki Północnej, Bliskiego Wschodu czy Indii. Polonizacja Rusinów oznaczała też inkulturację Rzeczpospolitej pierwiastkami orientalnymi. Wilno i Lwów stanowiły realne przestrzenie przenikania się Orientu i Okcydentu.

Słynny amerykański politolog Samuel Huntington przeprowadza linię podziału między cywilizacjami na linii oddzielającej katolicyzm od prawosławia (Polska jawi się jako „przedmurze chrześcijaństwa”), ale współczesna Polska placet potwierdzający pełnoprawną przynależność do Zachodu otrzymała w istocie dopiero w roku 2004, przystępując do Unii Europejskiej. Kraje Europy Środkowej zdominowane przez ZSRR wybitny czeski pisarz Milan Kundera opisywał jako „Zachód porwany”. A może Kundera nie miał racji, a Polska to Orient, któremu tymczasowo udało się przyłączyć do Zachodu, do którego – pozbawiona suwerennego rozwoju w czasach kształtowania się nowoczesnych pojęć na kanwie oświecenia – w znacznej mierze nie pasuje?

Muzułmanie w Polsce

Do lat 80. XX w. polscy Tatarzy stanowili większość polskich muzułmanów. W tamtym czasie zaczęły się pojawiać grupy napływowe, przede wszystkim z zaprzyjaźnionych z PRL-em socjalistycznych państw Bliskiego Wschodu. Z czasem, zwłaszcza po roku 1989, pojawili się imigranci ekonomiczni będący w drodze „na Zachód” bądź traktujący Polskę już jako kraj docelowy, a także uchodźcy z Bośni, Iranu, Afganistanu czy Czeczenii2. Do tego doliczyć można około tysiąca konwertytów na islam, co razem daje około 0,1 proc. populacji (30 tys. osób). Według badań CBOS-u z roku 2010 zaledwie 3 proc. Polaków miało kontakt z Arabem, a 1 proc. z Turkiem. Z konieczności obraz muzułmanina jest obrazem medialnym, a nie pochodzącym z bezpośredniego doświadczenia3.

W badaniach GUS-u czy spisie powszechnym wyznawcy islamu nie stanowią wystarczająco dużej próby statystycznej, żeby móc dokładnie oszacować ich liczbę, tym bardziej że wyznawcy tej religii są historycznie skoncentrowani na wschodnich rubieżach obecnej Rzeczpospolitej (polscy Tatarzy). W szacunkach liczebności społeczności muzułmańskiej uwzględnia się członków wspólnot religijnych. Dane GUS-u mówią o wzroście liczby członków sunnickiego związku religijnego Ligi Muzułmańskiej z 208 w 2006 r. do 3800 w 2010 r. W ciągu czterech lat prawie podwoiła się liczba członków Muzułmańskiego Związku Religijnego w RP – polskiego związku muzułmanów hanafickich, z 604 w 2007 r. do 1132 w roku 20114. Centrum Badań nad Uprzedzeniami szacuje, że liczba muzułmanów w Polsce wynosi od około 5 tys. do nawet 65 tys.5. Jak widać, nie są to twarde, ale raczej mocno szacunkowe dane.

Rozważania na temat polskiej islamofobii są szczególne, ponieważ mniejszość muzułmańska w Polsce jest na tyle niewielka, że w zasadzie niedostrzegalna. To tworzenie wizerunku muzułmanina wyobrażonego, ale – jak twierdzi Jean Baudrillard – prawdziwe jest to, co zobaczymy w telewizji, rzeczywistość stała się hologramem samej siebie. Tym, co uwodzi naprawdę, jest rzeczywistość „zredukowana o jeden wymiar mniej”6.

Przejawy islamofobii w badaniach opinii

Mimo że muzułmanie stanowią ułamek procenta populacji Rzeczpospolitej i w przeważającej części są dobrze zintegrowani – nie mieszkają w gettach, najczęściej nie wyróżniają się wyglądem ani ostentacją religijnych praktyk – stosunek Polaków do muzułmanów jest negatywny. 44 proc. Polaków deklaruje niechętny stosunek do muzułmanów, a niespełna jedna czwarta ma wobec nich uczucia pozytywne7. Arabowie od kilku lat znajdują się na końcu rankingu najmniej lubianych narodów razem z Romami (Arabów i muzułmanów się w Polsce ze sobą utożsamia, podobne zjawisko występuje w niemal całej Europie). A „przekonania na temat islamu – pisze Katarzyna Górak-Sosnowska – są nie tylko negatywne, ale także błędne”8.

Badanie w ogólnopolskim panelu badawczym Ariadna – który, jak piszą jego twórcy, „zbiera opinie Polaków na różne tematy dotyczące codziennego życia”9 – z września 2015 r. poświęcone identyfikacji postaw islamofobicznych i próbom ich diagnozy przyniosło kilka ciekawych spostrzeżeń. Panel skonstruowany był z wielu szczegółowych pytań i badał skojarzenia z islamem, muzułmanami, deklarowany stosunek do nich. Obejmował 711 osób. Wydaje się, że to za mała próba, żeby wyciągać daleko idące wnioski z cząstkowych korelacji przy podziale próby na mniejsze grupy (np. jaki stosunek do muzułmanów mają osoby z wyższym wykształceniem zamieszkałe na wsi i oceniające przeciętnie swoją sytuację materialną), powinna natomiast być wystarczająco reprezentatywna na potrzeby ogólnej analizy [Wykres 1].

1

Między 49 a 54 proc. ankietowanych odczuwało zagrożenie – rzeczywiste bądź symboliczne – ze strony muzułmanów (rzeczywiste zagrożenie to możliwość utraty pracy czy mieszkania na rzecz muzułmanina, zagrożenie symboliczne to zagrożenie, jakie stanowi islam dla polskiej kultury; pytano też o poczucie zagrożenia terroryzmem). Większość ankietowanych deklarowała duży dystans społeczny do muzułmanów, przy czym muzułmanki oceniano wyraźnie lepiej niż mężczyzn wyznających islam. Ponad 65 proc. badanych deklarowało, że odczuwałoby dyskomfort w relacjach z muzułmanami, a jedynie 15 proc. – że by go nie odczuwało [patrz: Wykres 2].

2Krytyka islamu korelowała w badaniu z postawami islamofobicznymi. Sugeruje to, że osoby mające najwięcej informacji o islamie zwykle jednocześnie odczuwają wobec niego największą niechęć. Prawdopodobnie jest tak, że niechęć do islamu wyczula na (selektywne) informacje na jego temat. Jednocześnie starsi ankietowani w mniejszym stopniu wyrażali postawy islamofobiczne.

Autorka raportu z badań nie poświęca szczególnej uwagi odpowiedziom na pytanie o postawy ekstremalne wobec muzułmanów. Wprawdzie większość osób sprzeciwia się przemocy fizycznej i podpalaniu meczetów (odpowiednio 10 i 12 proc. nie widziało w tym nic złego), ale to i tak szokujące dane. Co gorsza, wypędzenie z Polski muzułmanów popiera już przeszło 23 proc. (!) ankietowanych. To bardzo wiele wyjaśnia, jeśli chodzi o licytację między partiami o miano najbardziej niechętnej muzułmanom oraz otwarte deklaracje o islamofobii polityków, nawet tych zajmujących najwyższe stanowiska. Trudno sobie wyobrazić podobne deklaracje choćby w stosunku do przedstawicieli narodowości żydowskiej, niemieckiej czy ukraińskiej, choć i tu dokonuje się negatywny przełom.

Większość skojarzeń ankietowanych z islamem można sprowadzić do klisz pt. „religia”, „terroryzm”, „Arabowie”. Polacy nie są też szczególnie wyczuleni na mowę nienawiści wobec muzułmanów i w niewielkim stopniu są skłonni na nią reagować lub jej zakazywać. Badanie „Postrzeganie muzułmanów w Polsce” wskazało, że to młodzi ludzie najczęściej skłonni są do islamofobii, agresji fizycznej wobec muzułmanów; charakteryzuje ich też największa nieufność i dyskomfort w relacjach z muzułmanami. 80 proc. ankietowanych zadeklarowało, że nie ma kontaktu z muzułmaninem, a ponad 60 proc., że nikt z ich rodziny nie zna żadnego muzułmanina11.

Próba badania dokonywanego przez internet przeszacowywała, jak się wydaje, liczbę mieszkańców wsi (37 proc.) oraz korzystanie z internetu (ponad 4 godz. dziennie) w stosunku do średniej. Mimo to nie można lekceważyć ujawnionych w badaniu postaw, zwłaszcza że bardzo wyraźnie zarysowuje się grupa ewidentnie wroga islamowi, gotowa akceptować przemoc zarówno werbalną, jak i fizyczną. Brak styczności osobistej i bazowanie na wizerunkach medialnie zapośredniczonych sugeruje wyraźnie, że to przekazy medialne, a nie bezpośredni kontakt są podstawą budowy określonych postaw. Z drugiej strony brak realnej styczności nie powoduje wcale spadku poczucia zagrożenia ze strony muzułmanów.

Akty fizycznej agresji związane z islamofobią

Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar podał do wiadomości publicznej informację o przestępstwach pochodzących z nienawiści w przedziale czasowym od 1 stycznia do końca sierpnia 2016 r. W tym okresie wszczęto 493 postępowania przygotowawcze w sprawach o przestępstwa z nienawiści. To o 41 więcej niż w porównywalnym okresie w roku poprzednim (w ogóle, bez względu na przesłankę/cechę osobistą). RPO stwierdza gwałtowny przyrost spraw, w których pokrzywdzonymi były osoby wyznające islam. W roku 2016, we wskazanym okresie, wszczęto aż 116 postępowań przygotowawczych (podczas gdy w 2015 r. było ich 50), a w sprawach dotyczących osób pochodzenia arabskiego takich postępowań podjęto 80 (gdy w roku 2015 odnotowano jedynie 14 takich spraw). Łącznie liczba spraw, w których podmiotami ataków były osoby pochodzenia arabskiego i wyznania muzułmańskiego, wzrosła zatem trzykrotnie (196 we wskazanym okresie w stosunku do 64 rok wcześniej).

Brunatna księga”, czyli zestawienie prasowych informacji o incydentach na tle rasistowskim, szczegółowo wylicza około 30 takich aktów wymierzonych w muzułmanów w ciągu dwóch lat – od kwietnia 2014 r. do kwietnia 2016 r. Te niekompletne materiały pozwalają jednak stwierdzić, z czym muszą się liczyć osoby o „muzułmańskim (zdaniem napastników) wyglądzie”.

Wrocław, 5–6 kwietnia 2014 r. Dwóch Polaków bije do nieprzytomności Marokańczyka, łamiąc mu kości twarzy.

8 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Wrocław, 1 czerwca 2014 r. Atak na Egipcjanina, wyzywanie od „ciapatych” i „brudasów”, grożenie spaleniem lokalu, uderzenie pięścią w oko.

Kruszyniany, 28–29 czerwca 2014 r. Zdewastowanie tatarskiego cmentarza i meczetu w trakcie trwania ramadanu.

Bydgoszcz, 24 sierpnia 2014 r. Pobicie przez troje ludzi Libańczyka, właściciela lokalu gastronomicznego, i broniącego go policjanta po służbie w cywilu.

Białystok, 7 września 2014 r. Pobicie w autobusie i obrzucenie wyzwiskami dwóch czeczeńskich uchodźców przez dwóch mieszkań́ców miasta.

Zambrów, 13 października 2014 r. Pobicie przez trzech mężczyzn 14-letniego chłopca z Czeczenii na przystanku autobusowym.

Zabrze, 25 stycznia 2015 r. Atak sześciu mężczyzn na dwóch Algierczyków w tramwaju. Gdy napastnicy wsiedli do pojazdu, obrzucili cudzoziemców wyzwiskami: „Śmierdzące Araby”, „Czarnuchy” i „Brudasy, won z Polski”, a następnie użyli wobec nich przemocy fizycznej.

Poznań, 3 listopada 2015 r. Atak z powodów rasistowskich na obywatela Syrii. Napastnicy, trzej mężczyźni, grozili mu śmiercią i obrzucili go obelgami, Syryjczyk musiał być operowany.

Chełm, 11–12 listopada 2015 r. Brutalne pobicie przez zamaskowanego mężczyznę Palestyńczyka zatrudnionego w jednym z lokali gastronomicznych. Poszkodowany relacjonował: „Od razu wskoczył za ladę i zaczął mnie bić po nerkach ogromną pałką. W lokalu byli ludzie, ale nikt nie próbował go powstrzymać”.

Wrocław, 14 listopada 2015 r. Atak czterech mężczyzn na obywatela Egiptu. Sprawcy obrzucili go rasistowskimi wyzwiskami odnoszącymi się do jego koloru skóry i religii (islamu), a jeden z nich uderzył go pięścią w twarz.

Września, 15 listopada 2015 r. Na ulicy Sądowej małżeństwo Hindusów zostało zaatakowane przez mieszkańca miasta, który obrzucił ich rasistowskimi obelgami, a pod adresem mężczyzny krzyknął: „Jesteś Syryjczykiem” i uderzył go w twarz.

Adelsheim (Niemcy), 9 stycznia 2016 r. Próba wdarcia się przez grupę obywateli Polski na teren miejscowego ośrodka dla uchodźców. Napastnicy byli uzbrojeni w noże.

Warszawa, 20 lutego 2016 r. Pobicie z powodów rasistowskich obywatela Chile przez nierozpoznanego mężczyznę w pociągu Kolei Mazowieckich relacji Sochaczew–Warszawa. Napastnik pytał: „A kim ty właściwie jesteś? Arabem?” i bił go po głowie, kopał, uderzył też w twarz butelką i wybił mu ząb.

Łódź, 5 marca 2016 r. Atak dwóch mężczyzn na obywatela Egiptu, wykładowcę Uniwersytetu Łódzkiego w tramwaju linii 3. Mężczyzna został wypchnięty z tramwaju na przystanku kopnięciem w brzuch12.

Przejawy islamofobii w sieci i mediach

Piąty raport Europejskiej Komisji przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI) na temat Polski stwierdził w roku 2015, że w Polsce narasta problem islamofobii w sieci, zaznaczając obecność portalu agresywnie antymuzułmańskiej Polskiej Ligii Obrony, której celem jest niedopuszczenie do tego, żeby Polska stała się „islamskim kalifatem”13.

Portal naTemat.pl opisał akcję bloga Freikorps Polen, który zestawiał komentarze w polskim internecie na temat uchodźców ze zdjęciami nazistów. Nawet bez tego zabiegu ich wydźwięk jest jednoznacznie rasistowski. „Bydło. Strzelać, póki jeszcze możemy coś zrobić”, „Pobudować komory gazowe na granicach i jazda z ku**ami, a nie przygarniać!!!” albo „Porównanie tych robaków do szlachetnych i pożytecznych zwierząt, jakim jest bydło, jest obraźliwe14. Przejawów nietolerancji było tak wiele, że spółka wydawnicza Agora pod tekstami o uchodźcach na swoich portalach gazeta.pl i wyborcza.pl wyłączyła możliwość ich komentowania15.

Wspomniana „Brunatna księga” opisuje przypadek islamofobicznych, a przy okazji też antysemickich wypowiedzi osób powszechnie znanych. „21 stycznia Mariusz Pudzianowski, zawodnik MMA i właściciel firmy transportowej, zamieścił na swoim profilu na Facebooku następujący komentarz na temat uchodźców, którzy we francuskim porcie Calais z powodu dramatycznej sytuacji bytowej próbowali nielegalnie przedostać się do Wielkiej Brytanii: «Nie mam litości – śmiecie ludzkie! Mnie tam dać! Nie pożałuję bejsbola, zero tolerancji! Ludzie, jaka tolerancja? Ja już nie mam tolerancji dla tych śmieci – co niby nazywają się ludźmi!»”. Pudzianowski wyzwał na Facebooku działaczkę akcji HejtStop Joannę Grabarczyk, która do-

niosła na niego do prokuratury od „judeopolonii”. Poparł go Paweł Kukiz, poseł i lider ugrupowana parlamentarnego Kukiz’15, który o Grabarczyk napisał: „Gdybym był na jej miejscu, to też marzyłbym (marzyłabym) o imigrantach w kontekście sylwestrowej nocy”. Prokuratura sprawę umorzyła [patrz: wykres 3]16.

3Raport firmy Sotrender, badającej trendy w sieciach społecznościowych, wykazał, że profil „Nie dla islamizacji Europy” jest piątym wśród organizacji pozarządowych profilem na Facebooku z 308 tysiącami lajków17.

Pozornie tak „niewinne” z punktu widzenia islamofobii publikacje jak okładka „Newsweeka” z Antonim Macierewiczem w turbanie i podpisem: „Amok. Czy język nienawiści wywoła prawdziwą wojnę?”, która oburzyła nie tylko prawicowych komentatorów, utwierdza negatywny stereotyp muzułmanów18. Turban z tradycyjnego nakrycia głowy, kojarzącego się z beduinami czy historycznymi przedstawieniami muzułmanów, staje się w tym wypadku narzędziem stygmatyzacji nielubianego polityka jako fanatyka.

Skrajnym przypadkiem nietolerancji wobec muzułmanów w mediach głównego nurtu był tekst szefa działu opinii „Rzeczpospolitej” (czyli osoby decydującej o tym, jakie publicystyczne teksty ukazują się na łamach dziennika) – Dominika Zdorta – który wezwał do deportacji polskich Tatarów, którzy mieszkają na tych ziemiach od średniowiecza. Tatarzy jego zdaniem stanowią zagrożenie, ponieważ przez lata nie nawrócili się na chrześcijaństwo, a ich tożsamość opiera się na wierze. Powinny się nimi zainteresować odpowiednie służby i poważnie rozważyć konieczność ich deportacji19.

Zdort rozważał tekst amerykańskiego politologa George’a Friedmana, który sugerował, że konieczna będzie wywózka muzułmanów z Europy. Jak pisał Zdort, pomysł „w praktyce jednak byłby niesłychanie skomplikowany w realizacji. Nawet gdyby – dzięki „współpracy” islamskich terrorystów – udało nam się uciszyć głosy protestu naiwnych wyznawców praw człowieka, to trudno sobie wyobrazić, jak mielibyśmy usunąć z Europy wyznawców islamu”. Zastanawiał się też, w jaki praktyczny sposób można by deportować Tatarów z Polski ze względu na bunty i zdrady tatarskie w przeszłości.

Zdort został skrytykowany także na łamach mediów prawicowych, którym Tatarzy służą jako przykrywka dla ich własnej islamofobii, jednak nie spotkały go ani ostracyzm, ani konsekwencje zawodowe. Co więcej, przez dwa tygodnie jego tekst przeszedł w zasadzie niezauważony. Był to ważny sygnał przesuwania się dopuszczalnych granic debaty na łamach najbardziej opiniotwórczych mediów.

Należy sobie postawić pytanie, czy w Polsce panuje kultura przyzwolenia dla agresji wobec muzułmanów. Trzeba ze smutkiem stwierdzić, że niestety tak. Brakuje uniwersalnego potępienia agresji na osoby o odmiennym wyglądzie (często omyłkowo za Arabów uznawani są np. Latynosi). Liderzy polityczni nie zajmują w tej kwestii jednoznacznych postaw. Akty agresji są przemilczane, mimo że równolegle w sprawie antypolskiej ksenofobii w Wielkiej Brytanii następuje reakcja na najwyższym szczeblu, z niezapowiedzianą wizytą ministrów spraw zagranicznych i wewnętrznych włącznie.

Medialne przedstawienia islamu w Polsce – spór o karykatury proroka Mahometa

Pierwsza poważna debata na temat islamu w obrębie kultury europejskiej odbywała się w Polsce w latach 2005 i 2006 przy okazji publikacji karykatur proroka Mahometa w polskiej prasie, w geście solidarności w związku z groźbami pod adresem duńskiej gazety „Jyllands-Posten”. Autor karykatur, Kurt Westergaard, został we własnym domu zaatakowany przez młodego Somalijczyka i o mało nie zginął20.

Ówczesny redaktor „Rzeczpospolitej” – Grzegorz Gauden – napisał wtedy: „Doszło do najpoważniejszego w ostatnim czasie zderzenia między dwiema wielkimi kulturami. Spór dotyczy fundamentalnych dla nas wartości. Prawa do wolności, w tym swobody wypowiedzi. Zdecydowaliśmy się przedrukować te karykatury, bo całkowicie odrzucamy metody, do których odwołali się islamscy przeciwnicy publikacji. Wolności wypowiedzi trzeba bronić. Także wtedy, kiedy nie zgadzamy się z ich treścią”21.

Premier Danii Anders Fogh Rasmussen mimo gwałtownych protestów na całym świecie i retorsji wymierzonych w jego kraj ze strony niektórych państw muzułmańskich odmówił spotkania z ambasadorami krajów arabskich protestujących przeciwko karykaturom i domagających się potępienia przez rząd ich publikacji, stając na gruncie liberalnego państwa prawa, w którym kontrowersje wokół wolności słowa rozstrzyga niezależny sąd.

Był to pierwszy tak ostry konflikt dotyczący sfery wartości pomiędzy światem zachodnim a islamem, w którym aktywny udział wzięła również Polska. Można uznać, że publikacja karykatur i opowiedzenie się za wolnością słowa było w tamtym kontekście opowiedzeniem się po stronie Zachodu, tym bardziej że świat muzułmański zareagował nie tylko protestami, lecz także zerwaniem stosunków dyplomatycznych (m.in. Irak zerwał stosunki z Danią i Norwegią), bojkotem duńskich towarów i zamieszkami pod placówkami dyplomatycznymi Danii. W pewnym sensie była to próba sił – wystąpienie na pozycjach tradycyjnie zdystansowanych wobec religii ze strony prasy europejskiej, która zastosowała wobec islamu te same kryteria co wobec innych religii, tj. nie zawahała się poddać go krytyce, a nawet wyśmiać. Mniejszość muzułmańska w znacznej mierze nie dopuszcza obrażania ich religii czy drwin z niej. Jak podaje sondaż Instytutu Gallupa, potrzeba ochrony muzułmańskich symboli religijnych i Koranu przed bluźnierstwem w krajach europejskich jest „ważna” lub „bardzo ważna” aż dla 89 proc. ankietowanych [patrz: wykres 4].

4Koncepcja zakresu debaty publicznej i rozdziału religii od państwa okazała się radykalnie inna w koncepcji postoświeceniowej Europy Zachodniej i islamu. Co ciekawe, Polska, która sama nie jest krajem o silnej oświeceniowej i sekularnej tradycji, w tym aspekcie plasowała się gdzieś pomiędzy. Sojusz sił religijnych i państwowych, uznających potrzebę szczególnej ochrony religii przed satyrą czy krzywdzącą ich zdaniem krytyką przeciwko „obozowi oświeceniowemu”, tj. lewicowo-liberalnym zwolennikom wolności słowa stojącej ponad uczuciami religijnymi, w sporze o karykatury był faktem.

Jedynym rządem na świecie, który postanowił przeprosić za publikację karykatur, był rząd Prawa i Sprawiedliwości z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem22. Hierarchia kościelna także jednoznacznie potępiła publikację. Przewodniczący Komitetu ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi bp Tadeusz Pikus napisał w oświadczeniu: „Wolność słowa, która wyśmiewa, raniąc uczucia innych, jest wypaczoną wolnością, a solidaryzowanie się z nią jest źle pojętą solidarnością. Incydent ten potwierdza wątpliwej jakości szkołę dialogu społecznego, międzykulturowego i międzyreligijnego. Przez łamanie prawa człowieka wierzącego, zwłaszcza do należnego mu szacunku, uderza się w jego godność i wprowadza się «dyktaturę relatywizmu»23. Dla polskiej prawicy radykalizm dopuszczalnej w Europie Zachodniej czy USA krytyki prasowej był trudny do przyjęcia. Zakres tolerancji dla radykalnie odmiennych poglądów – niewielki. Polskie prawo penalizujące „obrażanie uczuć religijnych”24 jest odzwierciedleniem takiego stanu rzeczy.

Paradoksalnie większa religijność w wypadku Polaków mogłaby służyć budowaniu pomostów z kwestionującymi zasadność sekularnego prawa wspólnotami muzułmańskimi. Muzułmanów i polskich katolików podejście do „świętości” nie musiałoby koniecznie dzielić, tak jak oddziela zsekularyzowany Zachód od muzułmańskich imigrantów. W USA sojusz różnorodnych wspólnot religijnych (głównie protestanckich i katolickich fundamentalistów) opowiada się m.in. za radykalnym wsparciem dla Izraela, mimo że większość amerykańskich Żydów popiera demokratów. Tzw. „pas biblijny” (Bible Belt), tj. stany w USA, w których większość stanowią chrześcijańscy fundamentaliści, odgrywa bardzo istotną rolę w republikańskich prawyborach prezydenckich; kieruje do Izby Reprezentantów i do Senatu radykalnie konserwatywnych polityków, pokazuje, że możliwe są strategiczne sojusze religijnych fundamentalistów przeciwko sekularnemu państwu, nawet jeśli – jak w wypadku protestantów i katolików – występuje między nimi zadawniony głęboki konflikt (wywodzący się jeszcze z czasów zerwania Anglii z Rzymem).

Benjamin Barber w klasycznej już pracy „Dżihad kontra McŚwiat” opisuje modernizację i sprzeciw wobec niej25. Według niego świat jest areną starcia procesów globalizacji z „dżihadem” definiowanym szeroko, szerzej niż tylko w świecie arabskim, jako sprzeciw wobec nowoczesności, kosmopolityzmu, sekularyzacji. W tych kategoriach polscy religijni czy narodowi fundamentaliści sytuują się blisko swojego wroga, czyli muzułmańskiego fundamentalizmu, stanowią więc lokalną wariację tej samej odpowiedzi na globalny proces. Interpretacja Barbera stawia nas w sytuacji konfrontacji „dwóch dżihadów”. Muzułmański fundamentalizm i europejski nacjonalizm, mimo że wspólnie są wrogie globalizacji, w co najmniej równym stopniu wrogie są także sobie.

Przedstawienia medialne muzułmanów – zamachy w Paryżu i kryzys uchodźczy

6 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Zagadnienie islamofobii stało się palące w momencie, w którym tematem numer jeden w Unii Europejskiej stał się niekontrolowany napływ uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. Kryzys uchodźczy nie sięgnął wprawdzie Polski bezpośrednio, jednak setki tysięcy uchodźców, którzy przedzierali się przez Turcję, Bałkany i południowe Włochy do Niemiec i innych bogatych krajów UE sprawiły, że konieczność rozwiązania problemu stała się istotna dla całej wspólnoty. Propozycja tzw. kwot uchodźców wzbudziła gwałtowny opór krajów dawnego bloku komunistycznego, które nie zostały dotknięte kryzysem, więc nie odczuwały potrzeby stosowania nadzwyczajnych rozwiązań poza tymi dotychczas obowiązującymi (rozporządzenie Dublin II, konwencje genewskie itp.). Obrazy z dworca Keleti w Budapeszcie, z Grecji, z Lampedusy, z otwierających się na uchodźców w bezprecedensowy sposób Niemiec w połączeniu z gorącą dyskusją wokół zgody na przymusowe rozlokowanie uchodźców przez Komisję Europejską (ostatecznie stanęło na nieco ponad 7 tys. osób w Polsce, ale dotychczas nawet nie rozpoczęto relokowania pierwszych uchodźców) we wszystkich krajach UE spowodowały gigantyczną społeczną falę sprzeciwu.

Na kryzys uchodźczy nałożyły się doniesienia o serii zamachów we Francji: w Paryżu na redakcję „Charlie Hebdo”, a następnie 13 listopada w klubie Bataclan i trzech innych miejscach oraz zamachu w Nicei. Każdy z nich wywołał, co zrozumiałe, ogromne poruszenie, falę solidarności z ofiarami, ale też podsycał i tak już bardzo silną niechęć do mniejszości muzułmańskiej. Utożsamienie terrorystów z całą wspólnotą islamu stawało się przyczynkiem do dyskusji o tym, czy muzułmanie w Europie stanowią zagrożenie dla jej wartości. Przytoczone poniżej relacje medialne i komentarze polityków nie pretendują do pełnej medialnej analizy dyskursu, są jednak ilustracją dla bardzo wyraźnej tendencji. Wypowiedzi polityków dominowały na portalach i serwisach informacyjnych, to do nich odnosiły się komentarze ekspertów i publicystów.

Z wyjątkiem niektórych liberalnych mediów i polityków lewicy stanowisko było jednoznaczne: Polska nie zgodzi się na żadnych uchodźców ze względu na zagrożenie, jakie stanowią oni dla bezpieczeństwa jej obywateli. Świeżo zaprzysiężony rząd Beaty Szydło ustami przyszłego sekretarza stanu ds. europejskich Konrada Szymańskieg26o odmówił wykonania nawet tych bardzo ograniczonych zobowiązań rządu Ewy Kopacz, która dopiero postawiona w sytuacji bezalternatywnej zgodziła się na przyjęcie owych 7 tys. uchodźców, a wcześniej głośno protestowała przeciwko próbom wymuszania na Polsce jakichkolwiek tzw. kwot27.

Sprzeciw wobec przyjmowania uchodźców uwiarygadniał generalną linię nowego rządu przeciw „europejskiemu mainstreamowi” i dawał amunicję do walki z wrogiem zarówno wewnętrznym, jak i zewnętrznym. „Musimy dotrzeć do społeczności muzułmańskiej, która nienawidzi tego kontynentu i chce go zniszczyć. Musimy dojść również do lewicowych ruchów politycznych, które z uporem uważają, że należy się w dalszym ciągu otwierać” – mówił minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski w RMF FM. „Słyszę od rana dyskusje tego oszalałego lewactwa, które tłumaczy nam, że absolutnie to państwa zachodnie są winne, to myśmy nie stworzyli warunków do integracji dla tych ludzi. Biczowanie się, iż cała nasza cywilizacja jest ułomna, to ślepa uliczka” – odpowiedział na pytanie, czy zamachy w Paryżu można wiązać z falą uchodźców28.

Każdy zamach powodował, że opinie wcześniej radykalne, jak cytowana poniżej opinia Łukasza Warzechy z wPolityce.pl, zaczęły nadawać ton w głównym nurcie debaty: „[…] [To] oczywiste, że celem fanatyków jest wywołanie konfliktu pomiędzy muzułmanami, mieszkającymi w Europie, a jej rdzennymi mieszkańcami. Dlatego trzeba unikać stosowania odpowiedzialności zbiorowej. Zarazem jednak nie wolno dłużej unikać stwierdzenia podstawowego faktu: że źródłem problemów jest odmienność kulturowa, a pożywką dla fanatyków jest islam w jednej ze swoich, wcale nie najmniej popularnych, postaci. Werbalne potępienie zamachów przez francuską Radę Kultu Muzułmańskiego ma pewne znaczenie, lecz nie zapominajmy, że islam jest religią skrajnie zdecentralizowaną, a organizacje takie, jak rada nie mają żadnej mocy regulacyjnej wobec radykalnych imamów, którzy mogą głosić pochwałę fanatyzmu tuż pod jej nosem. Nawet jeśli wciąż większość żyjących w Europie muzułmanów odcina się od takich aktów (czego w obecnej chwili trudno być pewnym), to w najlepszym przypadku pozostają bierni. Czy gdziekolwiek odbył się masowy muzułmański protest przeciwko islamskiemu terroryzmowi? Czy wiadomo, aby jakakolwiek grupa europejskich muzułmanów efektywnie współdziałała ze służbami na rzecz ujawniania dżihadystów? Nie”29. Nawet fragmenty, w których autor sam sobie zaprzeczał – i to w tym samym akapicie (fragmenty pogrubione) – nie zmieniały podstawowego faktu – tę walkę wygrywali, i to zdecydowanie, przeciwnicy polityki otwartości na uchodźców i radykalni krytycy islamu. Notabene protesty się odbywały, i to masowe30, a informację prowadzącą do poznania tożsamości „mózgu” paryskiej operacji ujawniła policji muzułmanka31, o czym w Polsce w krótkiej notce poinformował niszowy antymuzułmański portal Euroislam.pl32.

W debacie pojawiały się bardziej wyważone eksperckie wypowiedzi. Andrzej Barcikowski, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, stwierdził, mocno upraszczając, że zamachy biorą się z braku możliwości społecznego awansu muzułmanów w Europie Zachodniej, gdyż dla młodych bezrobotnych wyznawców islamu autorytetami stają się radykalni imamowie33. Sławomir Sierakowski na łamach lewicowej „Krytyki Politycznej” pisał: „Uchodźcy to ofiary, a nie sprawcy terroryzmu”34. Wypowiadali się także eksperci, których interpretacje można by podważać, o czym świadczy ta relacja z portalu popularnego tabloidu: „To dopiero początek! To efekt polityki francuskiej i ich mocarstwowych planów” – mówi o zamachach w Paryżu ekspert ds. stosunków międzynarodowych i znawca kultury islamu dr Wojciech Szewko. Sygnalizuje też, że „istnieją plotki o radykalnych uciekinierach niemieckich, którzy mogli się pojawić w Polsce”35. Znaczenie tych odmiennych od głównego nurtu głosów, a przede wszystkim ich ranga były nieporównywalne z dominującą narracją o „zagrożeniu” ze strony muzułmanów generalnie i uchodźców w szczególności.

Kolejne zamachy stawały się pretekstem do dyskusji, czy model integracji muzułmanów zawiódł. Kwestia kryzysu uchodźczego i dyskusja o przyjmowaniu – na wniosek Brukseli – uchodźców w Polsce uczyniła temat wcześ>niej gorący i emocjonujący, ale wciąż odległy, tematem bliskim. „Zagrożenie” stało się czymś realnym – i trzeba było zareagować. Milczy się o tym, że jedno ma związek z drugim. Założenie, w którego ramach to na muzułmanach czy raczej ich rzecznikach (przeciwnikach stereotypizacji) leży konieczność udowodnienia, że muzułmanie jako całość w Europie Zachodniej nie są rozsadnikiem terroryzmu. W ramach tego przedstawienia każda odmienność – burkini, zasłanianie twarzy, tradycyjna rola kobiety, rytualny ubój zwierząt – przynależą do kategorii wzmacniania stereotypu groźnego obcego.

Miałem okazję występować m.in. z Łukaszem Warzechą w sztandarowym programie „Debata” w TVP, przedstawianym jako poważna dyskusja na temat uchodźców w godzinach najlepszej oglądalności i przyglądać się tej manipulacji od wewnątrz36. W trzeciej części programu żonę opozycjonisty z Tadżykistanu skazanego na 15 lat więzienia w obozie dla uchodźców na warszawskim Targówku przedstawiono jako żonę terrorysty, którego ugrupowanie walczy o ustanowienie kalifatu w Azji Środkowej we współpracy z Al-Kaidą. Partia Islamskiego Odrodzenia Tadżykistanu, o której była mowa w materiale, jest ugrupowaniem opozycyjnym, działającym przez lata w sposób legalny, ostatecznie zdelegalizowaną przez autorytarne władze Tadżykistanu dopiero w roku 2015. Jej działacze, którzy występowali przeciwko terrorystycznym metodom walki, byli prześladowani, torturowani, skazani na wieloletnie wyroki więzienia. Przedstawienie kobiety nieświadomej kontekstu, w jakim zostanie ukazana, jako żony terrorysty ukrywającej się przed wymiarem sprawiedliwości w Polsce było skrajnie nieuczciwą manipulacją narażającą ją na poważne zagrożenie. List do TVP, wysłany przez Ludwikę Włodek, socjolożkę, pisarkę i znawczynię Azji Środkowej pozostał, wedle mojej wiedzy, bez odpowiedzi37.

Poprzedzająca materiał debata była sformułowana w sposób mający wykazać niegotowość – mentalną i praktyczną – Polaków do przyjęcia uchodźców. Kontekst, dla którego ci uchodźcy w ogóle znaleźli się w Europie, został w zasadzie pominięty. Za „eksperta” uchodzi m.in. Miriam Shaded38, walczącą otwarcie z islamem. W ten sposób jako równoważne przedstawia się głosy osób, które mówią o delegalizacji Koranu, i te, które próbują tłumaczyć kontekst, w jakim Unia Europejska, w tym Polska, znalazła się w związku z kryzysem uchodźczym wywołanym przede wszystkim przez wojnę w Syrii. W sondzie towarzyszącej programowi głosujący w stosunku 95 do 5 poparli wniosek o to, żeby Polska nie przyjmowała uchodźców39.

Medialne relacje i opinie islamofobicznych komentatorów charakteryzuje jedna lub wiele z opisanych metod. W ewidentny sposób lokują się one po stronie „zamkniętej wizji” islamu, opisanej w raporcie o islamofobii dla Runnymede Trust:

  1. wyrwanie z kontekstu szokujących, często okrutnych przykładów zachowań muzułmanów;
  2. podparcie ich cytatami z Koranu lub osób, które wypowiadają się, zdaniem autorów, w „imieniu” islamu, umieszczając poszczególne niepowiązane ze sobą wydarzenia w kontekście;
  3. pokazanie słabej, nieadekwatnej reakcji w Europie Zachodniej, gdzie doszło do danego wydarzenia. Cytowanie wyrwanych z kontekstu wypowiedzi osób, które mają usprawiedliwiać zachowania muzułmańskich fundamentalistów;
  4. Mniej szokujące, ale powszechne przykłady łamania zachodnich standardów w Europie Zachodniej przez tzw. „zwykłych muzułmanów”;
  5. Przedstawianie skrajnych, nieakceptowalnych zachowań jako typowych, ilustrujących to, czym jest islam, np. wiek poślubianych kobiet;
  6. statystyki, które mają udowodnić nielojalność muzułmanów, nieakceptowanie przez nich zachodniego porządku;
  7. przedstawianie islamu jako całości;
  8. muzułmanie przedstawiani nie tylko jako wspólnota religijna, lecz także rodzaj tajnej struktury o tych samych celach politycznych. Teorie spiskowe powielające zimnowojenne schematy, w których komuniści spiskowali, żeby obalić rząd USA w czasach maccartyzmu, czy antysemickie teorie o Żydach, którzy rządzą światem.

Takie zjawisko nie jest czymś zupełnie swoistym dla polskich mediów. Jeśli chodzi o treść, to o jej doborze decydują różne czynniki. Przede wszystkim założenie o istniejących różnicach i podziale na Wschód i Zachód, muzułmanów i niemuzułmanów, często z podkreśleniem niższości tych pierwszych, nie odbiega od tego prezentowanego przez brytyjską prasę, np. „Daily Telegraph”, które dzieli społeczeństwo na Brytyjczyków i muzułmanów, mimo że ci drudzy są pełnoprawnymi obywatelami kraju40. Terroryzm, poniżanie kobiet, fundamentalizm religijny to częste tematy nie tylko brytyjskich, lecz także amerykańskich publikacji.

James Fallows na łamach „The Atlantic” już w roku 1996 oskarżał media o podkopywanie fundamentów demokracji, między innymi w związku z fałszywą zasadą równowagi, w której argumenty obu stron przedstawia się jako równoprawne, podobnie jak słabości i mocne strony kandydatów, mimo że w żadnym razie nie mogą być one porównywalne, pozorując pluralizm, a faktycznie negując sens debaty publicznej41.

Podobna fałszywa równowaga panowała również w polskich mediach. Dziennikarze „tylko zadawali pytania”: „Czy zamachy to jest kwestia nieudanej integracji muzułmanów w Europie?”, „Czy napływ uchodźców grozi nam kolejnymi zamachami?”. Dla uatrakcyjnienia debaty poszukiwali coraz radykalniejszych głosów. Budowali atmosferę strachu, przywoływali zmyślone lub niemal zmyślone fakty, jak słynne „strefy szariatu w Szwecji”, do których policja rzekomo się nie zapuszcza (co zdementowała ambasada Szwecji w Warszawie), z przemówienia prezesa PiS-u Jarosława Kaczyńskiego42.

Władza ramy – czyli jak komunikacja kształtuje przekonania

Manuel Castells, wybitny hiszpański socjolog, opisuje system, w którym procesy komunikacji, zaprogramowane i kontrolowane odpowiednio przez elity, mogą znacząco wpłynąć na przekonania odbiorców, a tym samym zmienić ich polityczne wybory43. Polityka dziś toczy się w mediach i przez media, do jej analizy należy zastosować narzędzia dekonstruujące władzę medialną.

Według badań Pew Research Center tylko 7 proc. informacji może liczyć na zwiększoną uwagę widzów amerykańskich mediów44. Są to informacje, które budują poczucie zagrożenia, odnoszą się do bezpieczeństwa oraz informacje donoszące o łamaniu konwencji społecznych. Bodźce w postaci newsów

wystarczą do tego, żeby wzbudzić odpowiednią reakcję, nie potrzeba samodzielnego przeżycia określonej sytuacji. Zgodnie z opisanym wcześniej mechanizmem emocje powodują skupienie uwagi na danym problemie i skłaniają do poszukiwania większej ilości informacji na jego temat10. Newsy medialne mogą budzić w odbiorcach gniew i niepokój. Niepokój służy unikaniu ryzyka i uruchamia skrypty racjonalne, gniew osłabia ocenę ryzyka, zwiększa zachowania ryzykowne, uruchamia skrypty emocjonalne. Gniew i niepokój wobec interwencji Amerykanów w Iraku w roku 2003 decydował o tym, czy dana osoba popierała wojnę, czy się jej sprzeciwiała.

5 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Newsy telewizyjne (główne źródło informacji politycznych) ustalają ważność określonych tematów poprzez powtarzanie wiadomości, umieszczanie poszczególnych wydarzeń w nagłówkach, zwiększanie czasu poświęconego danej informacji, podkreślanie ważności informacji, dokonywanie wyboru słów i obrazów ilustrujących wydarzenie oraz zapowiadanie informacji, która pojawi się w wiadomościach. Tworzenie ramy odbywa się za pośrednictwem struktury i formy narracji oraz poprzez dobór dźwięków i obrazów.

Castells wyróżnia trzy elementy procesu tworzenia ram w umysłach za pomocą przekazu. Są to: wyznaczanie hierarchii tematów (agenda-setting), wyjaskrawianie (priming) i ramowanie (framing).

Hierarchizowanie tematów przez odbiorców odbywa się na podstawie tego, w jaki sposób media podkreślają wagę danej informacji. „Badania wskazują też, że świadomość widowni, zwłaszcza dotycząca kwestii politycznych, jest silnie związana z czasem, jaki poświęcają jej media o zasięgu krajowym”45.

Wyjaskrawienie, jak podaje za Scheufelem i Tewksburym Castells, polega na tym, że treść przekazu sugeruje go jako punkt odniesienia do innych tematów, niezwiązanych nawet wprost z tym przekazem. W efekcie odbiorca zaczyna oceniać polityków czy debatę publiczną przez pryzmat wyjaskrawionego tematu.

Ramowanie jest procesem „wybierania i podkreślania pewnych aspektów wydarzeń i kwestii oraz tworzenia między nimi związków w celu propagowania określonej interpretacji, oceny lub rozwiązania”. Co ważne, „tylko te ramy, którym udaje się połączyć przekaz z ramami istniejącymi wcześniej w umyśle, stają się aktywatorami przewodzenia”46.

Gdyby założyć, że w Polsce otrzymaliśmy podobną jak w innych krajach Europy dawkę informacji na temat muzułmanów, terroryzmu, uchodźców i w efekcie wzrost nastrojów islamofobicznych był większy niż gdzie indziej, oznaczałoby to, że albo informacje podane w polskich mediach były sformatowane tak, by uruchamiać ramy strachu, niechęci, a nie np. współczucia lub też że zbliżona treściowo informacja dała inny efekt ze względu na wcześniej istniejące uwarunkowania. Analiza porównawcza przekazu w polskich i zachodnich mediach na tle stosunku do muzułmanów byłaby tu ciekawym i wiele wyjaśniającym zabiegiem.

Ramowanie to nie „formatowanie”, ale raczej aktywizowanie odpowiednich sieci neuronowych, co zakłada, że określone schematy powstały już w mózgu odbiorcy i reagują – bazując na informacjach i emocjach już zgromadzonych – na określony komunikat. Jeśli jest on powtarzany i nie wystąpi zjawisko przeciwramy inaczej definiującej dane zjawisko, to interpretacje zaczynają się utrwalać.

Opisywany przez Castellsa proces kształtowania opinii publicznej to nic innego niż najbardziej wyrafinowany przykład smart power, pojęcia zdefiniowanego przez Josepha K. Nye’a, gdzie zamiast koercji czy próby przekonania do własnego poglądu najbardziej efektywnym mechanizmem jest takie ułożenie agendy i zdefiniowanie problemu, żeby obiekt naszego działania nieświadomie zadziałał zgodnie z naszym interesem47.

Polityczne elity głównego nurtu sprawują największą kontrolę nad ramami newsów. Poziom ich kontroli się intensyfikuje, kiedy ramy

newsów odwołują się do wydarzeń spójnych kulturowo (np. obrony państwa przed wrogiem po wydarzeniach z 11 września 2001 r. lub w czasie wojny). Wpływ ram medialnych na elity polityczne okazuje się wyraźniejszy, kiedy decyzje polityczne nie są pewne. Przeciwramy, żeby okazały się skuteczne, muszą być zakorzenione kulturowo albo mieć wsparcie przynajmniej części elit i mediów, które podzielają dany punkt widzenia48.

Bardzo istotne jest również to, czy w mediach panuje jednomyślność w ocenie danego tematu – przykładowo jednomyślność panowała w kwestii 11 września i konieczności prowadzenia wojny z terroryzmem. W warunkach walczącej o dominację ramy bardzo ważnym elementem jest przedstawianie jej jako już dominującej – tę rolą odgrywają przede wszystkim sondaże opinii publicznej, ale także teksty opinii w gazetach, wypowiedzi komentatorów w telewizjach i radiu, a ostatnio w znacznej mierze ton nadają media społecznościowe, zwłaszcza ważny w kręgach opiniotwórczych Twitter. Konformizm elit i natura współczesnej polityki polega na tym, że po wstępnym ustaleniu hierarchii sił szybko znika potrzeba zmiany tej hierarchii, następuje chęć dostosowania się i niewalczenia z tym, co postrzegane jest jako opinia publiczna. Problem polega na tym, że im bardziej ulega się danej ramie zamiast występować z własną kontrramą, tym bardziej oddaje się pole (odbiorcę) przeciwnikowi, uniemożliwiając sobie przedstawienie spójnej i skutecznej kontrnarracji w danym temacie, co oznacza konieczność próby podjęcia innego zagadnienia lub dostosowania się do wyznaczonego pola przez przeciwnika.

Taki mechanizm wystąpił w Polsce, gdzie po stronie elit politycznych nie znalazła się żadna grupa, która w sposób zdecydowany i jednoznaczny przeciwstawiłaby ramę strachu i zagrożenia ze strony uchodźców (powiązanej z ramą terroryzmu) innej ramie, np. dumy i otwarcia w geście solidarności, zakorzenionej w historycznym doświadczeniu przymusowej emigracji i wojny. Potwierdzają to sondaże opinii publicznej. Według powtarzanych od maja 2015 r. badaniach CBOS-u w ciągu 14 miesięcy liczba osób niechętnych wobec przyjmowania uchodźców wzrosła dwuipółkrotnie, z 21 proc. do 53 proc., a liczba zwolenników ich przyjmowania spadła z 72 proc. do 40 proc. [patrz: Wykres 5]49.

5W omówieniu cytowanego badania pada spostrzeżenie, że w wypadku pytania o relokację do Polski uchodźców z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, znajdujących się na terenie UE, wyniki są jeszcze bardziej jednoznaczne: 66 proc. przeciw, 26 proc. za. „Mimo że w pytaniu nie ma mowy o pochodzeniu uchodźców, na wykresie prezentującym stosunek Polaków do pomocy osobom uciekającym przed wojną wyraźnie zaznaczają się ataki terrorystyczne. Do zamachu w Paryżu (w listopadzie 2015 r.) opinia publiczna była na ogół przychylna przyjmowaniu uchodźców, choć w przeważającej części za słuszne rozwiązanie uznawano azyl tymczasowy. Po tych wydarzeniach przewagę liczebną zyskali niezgadzający się na ich przyjmowanie, którzy od tego momentu stanowią ponad połowę badanych. Kolejny wzrost poziomu sprzeciwu w tej sprawie, który nastąpił po zamachu w Brukseli (w marcu 2016 r.), miał już charakter krótkotrwały”.

Niemiecki politolog mieszkający w Polsce, Klaus Bachmann, w odniesieniu do niechętnych uchodźcom deklaracji Polaków zauważył na spotkaniu w Fundacji Batorego, że przy takich nastrojach społecznych obecnie żaden polski rząd nie mógłby w kwestii uchodźców prowadzić innej polityki niż rząd PiS-u50.

Setki tysięcy uchodźców przestały być tematem „samym w sobie”, a stały się jedynie odpryskiem debaty o terroryzmie w Europie. Radykalizmem stało się w Polsce głoszenie wcześniej zupełnie umiarkowanego „centrowego” postulatu przyjmowania ograniczonej liczby uchodźców. Podjęcie walki w ramach tak zdefiniowanego sporu („Czy mimo wszystko powinniśmy przyjmować uchodźców?”) było z góry skazane na porażkę.

Zakończenie

Problem islamofobii jest zjawiskiem realnym i narastającym. Nie jest łatwo znaleźć odpowiedź na pytanie, czemu akurat w Polsce – która nie ma większych doświadczeń z mniejszością muzułmańską i której nie dotknął ani żaden atak terrorystyczny, ani kryzys uchodźczy – zjawisko islamofobii występuje z taką intensywnością. Wydaje się, że doszło do splotu kilku czynników i dopiero ich dokładne zbadanie pozwoli na udzielenie jednoznacznych odpowiedzi. Przede wszystkim warto wykorzystać wiedzę i doświadczenie z badań nad antysemityzmem. Co prawda w Polsce historia Żydów i muzułmanów jest nieporównywalna, jednak mechanizm konstruowania inności muzułmanina w ramach dyskursu zachodniego – a także w warunkach polskich – przypomina uderzająco to, w jaki sposób konstruowano bazujące na sklejeniu kategorii religijnej i rasowej pojęcie Żyda. Jak pisze Katarzyna Górak-Sosnowska: „idea kulturowego determinizmu Saida jest bardzo popularna w Polsce”, a muzułmanin, wobec braku możliwości osobistego z nim kontaktu, pełni tu funkcję „odległego obcego”51.

Obiecującym tropem w odkryciu przyczyn islamofobii jest analiza dyskursu medialnego na temat muzułmanów w połączeniu z zastosowaniem teorii neuropsychologicznych do badań nad komunikacją polityczną i polityką. Komunikaty dotyczące zamachów terrorystycznych w Paryżu były zestawiane z tematem muzułmanów oraz uchodźców i tworzyły skrypty wywołujący ogromny efekt społeczny oraz polityczny, co potwierdzało teorie Manuela Castellsa. Żeby uzyskać twarde dane dotyczące postaw islamofobicznych, należałoby przeprowadzić badania na grupach konfrontowanych z tradycyjnymi zachowaniami kojarzonymi z muzułmanami (np. modlitwa w miejscu publicznym) w zależności od kontekstu, w jakim są one przedstawiane – czy jest to tradycyjny kraj muzułmański, czy kraj europejski, czy też np. modlitwa terrorystów, film dokumentalny albo materiał prasowy. Warto poddać analizie szczególnie reakcje na materiały filmowe, tzw. migawki, z głównych wydań dzienników telewizyjnych, w których aktom terrorystycznym (podłożonym bombom, dekapitacji) towarzyszą obrazy przedstawiające muzułmanów w tradycyjnych strojach lub modlących się, i zbadać, jaki wpływ na postawy wobec islamu mają tak zmontowane materiały.

Ciekawa byłaby analiza porównawcza przekazów medialnych w kilku krajach europejskich oraz w Polsce pod kątem intensywności przekazu dotyczącego terroryzmu, muzułmanów oraz uchodźców. Gdyby się okazało, że przekazy te są zbliżone, oznaczałoby to, że Polacy pozostają bardziej podatni na islamofobię lub że skrypty uruchamiane za pomocą określonych przekazów medialnych działają na nich silniej. Gdyby jednak wyszło na to, że polskie przekazy medialne są bardziej nacechowane otwartą bądź ukrytą stereotypizacją islamu, wówczas to one byłyby odpowiedzialne za nieproporcjonalny do problemu wzrost islamofobii w Polsce.

Bez tworzenia uruchamiającej odpowiednie skrypty w mózgu narracji (ramy) dany przekaz nie może być skuteczny – zwłaszcza wtedy, gdy bazuje wyłącznie na suchych faktach. Jeśli tworzy się ramę, w której zestawia się zamachy terrorystyczne z uchodźcami, i do takiej dyskusji zaprasza ekspertów, to nawet ktoś tłumaczący, że nie można pociągać do odpowiedzialności całej grupy, w kontekście całej konstrukcji przekazu wyda się skrajnie niewiarygodny. Będzie wzmacniał stereotyp spisku elit próbujących ukryć prawdę przed społeczeństwem. Teoria komunikacji wyjaśnia, dlaczego próby objaśniania i tłumaczenia, czym jest islam w takim kontekście, okazały się społecznie zupełnie nieskuteczne. Jedynym sposobem byłoby wytworzenie innego skryptu – z innym przekazem – i odpowiednie jego nagłośnienie.

Tu dochodzimy do kolejnego elementu, czyli braku silnego i jednoznacznego głosu elit politycznych w Polsce sprzeciwiających się utożsamianiu islamu z terroryzmem i przede wszystkim zamachów terrorystycznych z uchodźcami. Ustąpienie pola tym, którzy na islamofobii zdobywali polityczne korzyści, sprawiło, że nastroje społeczne, początkowo akceptujące przyjęcie uchodźców, jednoznacznie zmieniły się na wrogie uchodźcom. Żaden polityk i żaden rząd nie mógłby w takich warunkach optować za przyjmowaniem uchodźców.

Islamofobia ma daleko idące konsekwencje społeczne i polityczne. Jest na rękę muzułmańskim terrorystom. Dzięki niej mogą oni pozyskiwać kolejnych wyalienowanych członków społeczności Europy Zachodniej. Muzułmanie widzą, że nie są obywatelami pierwszej kategorii. Poczucie niższości i upokorzenie prowadzą do poszukiwań ideologii, która może dać odpór poniżeniu, zapewnić poczucie wartości.

Podsycanie konfliktu na linii Zachód–islam jest jednym z najważniejszych celów i narzędzi budowania własnego wpływu przez liderów dżihadu, co potwierdza lektura prywatnego listu, który lider światowej Al-Kaidy – Ajman al-Zawahiri – napisał do przywódcy irackiej gałęzi Al-Kaidy, al-Zarkawiego. Wyrazisty konflikt z „niewiernymi”, taki jak w Iraku, oraz globalny konflikt wynikający z „prześladowania” muzułmanów są zdaniem ówczesnego lidera Al-Kaidy kluczem do zwycięstwa52. Jednym z najlepszych narzędzi propagandowych i rekrutacyjnych Al-Kaidy jest założenie, że Zachód znajduje się w stanie wojny z islamem i muzułmanami – argument, który jest wzmacniany każdego dnia przez tych, którzy sugerują, że wszyscy muzułmanie są terrorystami i wszyscy ci, którzy wyznają islam, stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa USA53.

Narastająca islamofobia w Polsce i Europie jest pokłosiem tego, w jaki sposób definiuje się tożsamość muzułmańską, ale też sposobu formułowania medialnych i politycznych komunikatów oraz ich wykorzystywania. Bez zrozumienia natury tych procesów ci, którym za względów moralnych, społecznych i politycznych zależy na tym, by islamofobię ograniczać, będą skazani na porażkę.

Tekst bazuje na pracy licencjackiej „Islamofobia w Polsce: przyczyny i konsekwencje” napisanej w Katedrze Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego pod kierunkiem dr Marty Woźniak-Bobińskiej.

1 K. Górak-Sosnowska, Deconstructing Islamophobia in Poland, Warszawa 2014, s. 10.

2 A. Stefaniak, Postrzeganie muzułmanów w Polsce: raport z badania sondażowego, Centrum Badań nad Uprzedzeniami, Warszawa 2015, s. 4.

3 K. Górak-Sosnowska, Dz. cyt.

4 K. Sadowa, Muzułmanie w Europie – asymilacja czy koegzystencja?, „Wrocławskie studia erazmiańskie”, zeszyt VIII, Wrocław 2014., s. 374.

5 A. Stefaniak, Dz. cyt., s. 4.

6 J. Baudrillard, Symulakry i symulacja, Warszawa 2005, s. 134.

7 Stosunek Polaków do innych narodów, badanie CBOS, luty 2012 r.

8 K. Górak-Sosnowska, Wizerunek islamu i muzułmanów w Polsce w świetle badań socjologicznych, [w:] Współczesne problemy świata islamu, M. Malinowski, R. Ożarowski (red.), Gdańsk 2007, s. 141–153.

9 Ariadna, Ogólnopolski panel badawczy, <http://panelariadna.pl/userpanel.php> (26 września 2016 r.).

10 Patrz: selektywny dobór informacji przez filtr istniejących już matryc poglądów i postaw – M. Castells, Władza komunikacji, Warszawa 2013; D. Westen, Mózg polityczny, Poznań 2014; J. Haidt, Prawy umysł, Smak Słowa, Sopot 2014.

11 A. Stefaniak, Dz. cyt., s. 22.

12 Brunatna księga, Stowarzyszenie Nigdy Więcej, nr 22, 2016, s. 1–14.

13 Raport Europejskiej Komisji przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI), <https://www.coe.int/t/dghl/monitoring/ecri/Country-by-country/Poland/POL-CbC-V-2015-20-POL.pdf> (18.07.2016 r.).

14 P. Marszałek, Zestawili komentarze Polaków ze zdjęciami nazistów. Przerażające, jak bardzo pasują, <http://natemat.pl/154067,blokowanie-mozliwosci-komentowania-tekstow-o-uchodzcach-nic-nie-zmieni> (26 czerwca 2016 r.).

15 Agora zablokowała w swoich serwisach możliwość komentowania tekstów o uchodźcach, <http://www.press.pl/tresc/40986,agora-zablokowala-w-swoich-serwisach-mozliwosc-komentowania-tekstow-o-uchodzcach> (28 września 2016 r.).

16 Tamże, s. 11.

17 Fanpage Trends, Sotrender, sierpień 2016 r., <https://www.sotrender.pl/trends/facebook/reports/201608/ngo#trends> (20 września 2016 r.).

18 „Newsweek”, nr 17/2012.

19 D. Zdort: Dokąd deportować Tatarów, „Rzeczpospolita”, 6 lutego 2015 r., <http://www.rp.pl/artykul/1177173-Dominik-Zdort–Dokad-deportowac-Tatarow.html?template=restricted> (24 września 2016 r.).

20 Karykatury Mahometa. Między satyrą a bluźnierstwem, <http://www.dw.com/pl/karykatury-mahometa-między-satyrą-a-bluźnierstwem/a-18756602> (18 września 2016 r.).

21 „Rzeczpospolita”, 4–5.02.2006, s. A5.

22 K. Fuchs, I.C. Kamiński, Spór wokół publikacji karykatur Mahometa, „Problemy współczesnego prawa międzynarodowego, europejskiego i porównawczego”, vol. VII, 2009.

23 Karykatury Mahometa – dezaprobata biskupów, 4 lutego 2006, <http://www.kosciol.pl/article.php/20060204212952134> (18 września 2016 r.).

24 Art. 196 Kodeksu karnego: Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

25 B.R. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, Warszawa 2007.

26 Wobec tragicznych wydarzeń w Paryżu Polska nie widzi politycznych możliwości wykonania decyzji o relokacji uchodźców, http://wpolityce.pl/swiat/271757-polska-musi-zachowac-pelna-kontrole-nad-swoimi-granicami-nad-polityka-azylowa-i-migracyjna, opublikowano 14 listopada 2015 r. (22 września 2016 r.).

27 RMF FM, <http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-zaden-unijny-kraj-nie-zrobil-ws-uchodzcow-mniej-niz-rzad-ewy,nId,1922022> (20 września 2016 r.).

28 Zamach w Paryżu. Przyszły minister ds. europejskich: „Nie wykonamy decyzji o przyjęciu uchodźców”, „Gazeta Wyborcza”, 14 listopada 2015 r., <http://wyborcza.pl/1,75398,19186929,zamach-w-paryzu-przyszly-minister-ds-europejskich-przeciw.html> (24.09.2016 r.).

29 Ł. Warzecha, Zamachy w Paryżu. To jest otwarta wojna. Wojna tutaj, u nas, na naszym kontynencie, nie na Bliskim Wschodzie, 14 listopada 2015 r., <http://wpolityce.pl/polityka/271740-zamachy-w-paryzu-to-jest-otwarta-wojna-wojna-tutaj-u-nas-na-naszym-kontynencie-nie-na-bliskim-wschodzie> (23 września 2016 r.).

30 Reakcje świata muzułmańskiego na zamach w Paryżu, Notatka BBN, <http://www.bbn.gov.pl/pl/prace-biura/publikacje/analizy-raporty-i-nota/6404,Notatka-BBN-Reakcje-swiata-muzulmanskiego-na-zamach-w-Paryzu.html> (25 września 2016 r.).

31 G. Miller, S. Mekhennet, One woman helped the mastermind of the Paris attacks. The other turned him in., „Washington Post”, 10 października 2016 r., <https://www.washingtonpost.com/world/national-security/one-woman-helped-the-mastermind-of-the-paris-attacks-the-other-turned-him-in/2016/04/10/66bce472-fc47-11e5-9140-e61d062438bb_story.html> (20 września 2016 r.).

32 Przywódcę zamachowców paryskich wydała muzułmanka, <https://euroislam.pl/przywodce-zamachowcow-paryskich-wydala-muzulmanka/> (20 sierpnia 2016 r.).

33 Szef ABW: Zamachy w Paryżu to zemsta za marginalizowanie muzułmanów, „Dziennik Gazeta Prawna”, 14 listopada 2016 r., <http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/905085,abw-zamachy-payz-zemsta-za-marginalizowanie-muzulmanow.html> (25 maja 2016 r.).

34 S. Sierakowski, Uchodźcy to ofiary, a nie sprawcy terroryzmu, 14 listopada 2016 r., <http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/francja/20151114/sierakowski-zamachy-paryz-uchodzcy> (23 września 2016 r.).

35 Ekspert o zamachach w Paryżu: to dopiero początek!, <http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/zamachy-w-paryzu-ekspert-o-przyczynach-zamachu/zf556zp> (13 listopada 2016 r.).

36 Debata: Uchodźcy, 23 lutego 2016 r., <http://vod.tvp.pl/23869358/23022016> (25 września 2016 r.).

37 L. Włodek, TVP manipuluje. Przedstawia kobietę z Tadżykistanu jako „żonę terrorysty”. To nieprawda. „Gazeta Wyborcza”, 11 marca 2016 r., <http://wyborcza.pl/1,75398,19754547,tvp-manipuluje-przedstawia-kobiete-z-tadzykistanu-jako-zone.html> (20 marca 2016 r.).

38 Miriam Shaded – działaczka NGO walcząca o delegalizację islamu, kandydatka do parlamentu partii KORWiN, szefowa Fundacji Estera, sprowadzającej do Polski wyłącznie uchodźców chrześcijańskich, <http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/514964,miriam-shaded-islam-konstytucja-religia-zakaz-szariat-dzihad.html> (27 sierpnia 2016 r.).

39 Debata: Uchodźcy, Dz. cyt., 55 minuta materiału (25 września 2016 r.).

40 M. Wolf, Orientalism and islamophobia as continuous sources of discrimination?, licencjat, University of Twente, Enschede 2015, <http://essay.utwente.nl/67684/>, s. 6, (28 września 2016 r.).

41 J. Fallows, Why Americans Hate the Media, „The Atlantic”, luty 1996 r., <http://www.theatlantic.com/magazine/archive/1996/02/why-americans-hate-the-media/305060/> (15 sierpnia 2016 r.).

42 Strefy szariatu w Szwecji? Jest reakcja na słowa prezesa PiS, 18 września 2015 r., <http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/jaroslaw-kaczynski-o-prawie-szariatu-w-szwecji-reakcja-szwecji,578242.html> (24 września 2016 r.).

43 M. Castells, Dz. cyt., s. 36–61.

44 Tamże, s. 162.

45 Tamże, s. 164.

46 Tamże, s. 163–164.

47 J.K. Nye, The Future of Power, New York 2011.

48 Tamże, s. 170–171.

49 Komunikat z badań CBOS, Stosunek do przyjmowania uchodźców, <http://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2016/K_111_16.PDF> lipiec 2016 r., (28 września 2016 r.).

50 Okrągły stół Fundacji Batorego, materiały własne.

51 K. Górak-Sosnowska, Deconstructing Islamophobia in Poland, Dz. cyt., s. 49.

52 Cyt. za: M. Cook, Ancient religions, modern politics. The Islamic case in comparative perspective, Princeton 2014, s. 360–370.

53 A. Wajahat, E. Clifton, M. Duss, Fang Lee, S. Keyes, F. Shakir, Fear, Inc.: The Roots of the Islamophobia Network in America, Waszyngton 2011, s. V, <http://www.americanprogress.org/issues/2011/08/pdf/islamophobia.pdf> (27 września 2016 r.).

Brexit a sprawa polska :)

Jarosław Kaczyński zapowiedział w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” konieczność renegocjowania unijnych traktatów i potrzebę stworzenia silnej europejskiej konfederacji, zajmującej się sprawami zagranicznymi i obronnością. Przez opozycję oraz znaczną część komentatorów jego pomysły zostały wyśmiane. Ryszard Petru wystąpił nawet z tezą, że Kaczyński chce Polskę z Unii Europejskiej wyprowadzić.

Dotychczasowej europejskiej polityki PiS nie można opisywać w kategoriach superlatywów. Referendum w Wielkiej Brytanii i przyszły Brexit podkopały jej i tak słabiutkie fundamenty. Retoryka polskiego rządu, czy mu się to podoba czy nie, plasuje go w jednym rzędzie z tymi, którzy chcieliby zniszczenia Unii Europejskiej – jak Marine Le Pen, której dojścia do władzy we Francji Kaczyński tak się obawia. Na potrzeby wewnętrzne – którym polityka zagraniczna podporządkowana jest jak chyba nigdy wcześniej – polski rząd robi wszystko, żeby znaleźć się poza europejskim głównym nurtem i zapracować na miano niekonstruktywnego partnera, z którym pole wspólnych interesów i wypracowania potencjalnych rozwiązań jest niemal żadne.

Polska, pozbawiona siły Wielkiej Brytanii, która w Unii funkcjonowała na specjalnych prawach, szczególnie od czasu ogłoszenia przez Camerona referendum, może być w Unii wraz z Węgrami izolowana jako główny hamulcowy UE. Z czego Orban świetnie sobie zdaje sprawę i już zaczyna się od polskiego stanowiska dystansować W niektórych sprawach, takich jak przymusowe kwoty imigrantów, sprzeciw wobec stanowiska Brukseli, zwłaszcza „nowych” krajów członkowskich, jest powszechny. W innych, jeśli duże kraje UE dojdą do porozumienia nasza możliwość manewru będzie niewielka – a nie wszędzie będzie można grozić użyciem polskiego weta, na co apetyt miałby Jarosław Kaczyński, zapowiadając, że chciałby, żeby większa ilość decyzji w Radzie Europejskiej była głosowana na zasadzie konsensusu.

W przeciwieństwie do polityków opozycji i licznych komentatorów, wyczuwających okazję do wykorzystania organicznej nieufności PiSu wobec „lewackiej UE” nie dezawuowałbym jednak z góry jakiejkolwiek próby przeformułowania europejskiej polityki PiSu. Potencjalne wyjście Wielkiej Brytanii z Unii, a nawet samo przegrane przez zwolenników Remain referendum, generuje dla nas – Polaków i Europejczyków, tak wiele negatywnych skutków, że zwykła gra partyjna nie powinna mieć w dyskusji na ten temat zastosowania. Chodzi o dalszą przyszłość Europy jako przestrzeni pokojowego rozwoju i współpracy i związane z tym najbardziej fundamentalne polskie interesy.

Prawdopodobny, choć wcale jeszcze nie pewny Brexit (zdecyduje o tym parlament, najprawdopodobniej wyłoniony w nowych wyborach, których osią będzie pytanie, czy Wielka Brytania głosując w referendum za Leave nie popełniła tragicznego w skutkach błędu, opartego na fałszywych przesłankach) oznacza przede wszystkim, że dotychczasowy sposób funkcjonowania Unii jest nie do utrzymania. Dla eurosceptyków to sygnał, że „Bruksela” za bardzo się wtrąca i trzeba ograniczyć jej prerogatywy, dla federalistów to impuls do zacieśnienia integracji, niemal wszyscy mówią o demokratyzacji UE, m.in. Włochy, Francja i niemieccy socjaliści chcą zacieśniania współpracy w strefie euro, pójścia w kierunku wspólnej polityki fiskalnej i euroobligacji, Angela Merkel i jej partia są nastawieni sceptycznie. Sprzeczne oczekiwania w różnych państwach członkowskich czynią myślenie o poważnych zmianach traktatowych (wymagających w niektórych krajach zatwierdzenia przez referenda) życzeniowym, choć nie należy wykluczać, że Brexit może być kryzysem, który sprawi, że wczorajsze utopie staną się rzeczywistością jutra.

W takim kontekście należy rozważać propozycje postawione przez lidera obozu rządzącego, jedynej osoby, która może dokonywać strategicznych wyborów, a także potencjalnie, strategicznych wolt, w polityce polskiego rządu. Polska nie może być niema w dyskusji o przyszłej instytucjonalnej architekturze Unii. Dobrze, że Kaczyński doszedł do wniosku, że kibicowanie na poboczu połączone z daleko idącą krytyką na potrzeby wewnętrzne nie wystarczy. Niestety jego życzenia pod adresem przyszłej Unii przypominają marzenie senne eurosceptyka wymieszane z koszmarem federalisty. I na odwrót.

Podstawowym błędem popełnianym przez Kaczyńskiego jest odrzucanie wspólnotowego wymiaru Unii. Mówiąc najprościej, jeśli decyzje, tak jak dziś, podejmowane będą przede wszystkim w wymiarze międzyrządowym wygrywać będą najsilniejsi, czyli przede wszystkim Niemcy, na punkcie których lider PiS zdaje się mieć prawdziwą obsesję. Jedną z przyczyn, dla których kraje takie jak Francja czy Włochy pragną bliższej integracji politycznej jest to, że naga siła RFN wynikająca z potęgi gospodarczej przekłada się dziś bezpośrednio na wymiar polityczny funkcjonowania strefy euro, ale też szerzej całej UE. Przykładem jest faktyczne zarządzanie Grecją przez Berlin, za pośrednictwem Trojki oraz narzucanie przez te same instytucje pod dyktando Merkel warunków funkcjonowania peryferyjnych gospodarek krajów strefy euro zagrożonych przez niewypłacalność w związku z wysokim oprocentowaniem ich długów. Wspólna polityka fiskalna połączona z wymiarem politycznym dałaby możliwość ograniczenia ortodoksyjnie oszczędnościowej polityki Berlina pozwalając krajom południa Unii na bardziej elastyczną politykę. Kluczowy jest przede wszystkim fakt, że dopiero we wspólnotowym wymiarze UE, o ile równolegle nastąpi demokratyzacja jej instytucji, jest możliwy jej wymiar polityczny, który jednocześnie nie będzie sprowadzał się do definiowania polityki UE przez kraje skupione wokół Niemiec (coraz rzadziej Francja występuje tu jako niezależny podmiot), z ewentualną możliwością blokowania jej przez mniejsze państwa. Wypadnięcie z tego grona Wielkiej Brytanii, która samomarginalizując się w UE jednocześnie hamowała jej integrację oznacza, że centrum decyzyjne jeszcze bardziej przesunie się w stronę Berlina.

Strefa euro wymusza na jej członkach dalszą integrację społeczno-gospodarczą. Tak znienawidzona przez niemiecką opinię publiczną „unia transferowa” w zasadzie stała się już faktem. Rzecz w tym, że rozwiązania prawne nie nadążają za rzeczywistością lub są, jak np. unia bankowa wymuszana przez kryzysowe okoliczności. Dla Polski stawianie oporu pogłębiającej się integracji społeczno-gospodarczej będzie coraz trudniejsze. Istnieje zagrożenie, że wobec nieobecności w debacie Londynu lansowane przez Francuzów i zyskujące na popularności pojęcie „dumpingu socjalnego”, które ma prowadzić do wymuszania zwiększania socjalnych benefitów w nowych krajach członkowskich celem obniżenia ich konkurencyjności, będzie generować napięcia między nami i krajami „Starej UE”. Paradoksalnie, z punktu widzenia niechęci PiSu do Komisji Europejskiej, to właśnie ona stanęła po naszej stronie w sporze o płace minimalne dla pracowników firm przewozowych. To także na Komisję możemy liczyć w sporze z Niemcami w sprawie łamiącego zasady unijne Nord Streamu 2. Komisja staje po stronie reguł – często przeciw państwom członkowskim, dlatego jest tak wdzięcznym kandydatem na chłopca do bicia. Można krytykować język „eurokratów”, ale reguły potrzebne są słabym – a do takich krajów wciąż zalicza się Polska.

Być może staniemy przed wyborem czy, jak dotychczas, blokować pogłębioną integrację strefy euro, ale płacić cenę w postaci wprowadzania części rozwiązań na szczeblu całej Unii, czy też pogodzić się z tym, że strefa euro będzie powoli stawać się środkiem ciężkości, z własnym wymiarem politycznym i postępującą harmonizacją w kolejnych obszarach, za to kraje Unii Europejskiej będą się cieszyć większą autonomią w dziedzinie ich modeli społeczno-gospodarczych, co bez wątpienia byłoby dla Polski na tym etapie jej rozwoju opłacalne (o ile PiS nie zniszczy tego modelu sprowadzając nas na drogę Hiszpanii i Grecji). Może to jednak oznaczać w przyszłości daleko idące spadki w funduszach unijnych dostępnych dla krajów spoza strefy euro. Być może ceną za wycofanie się z części polityk, np. środowiskowej będzie częściowe ograniczenie i tak dalekiego od doskonałości wspólnego rynku usług. Pytanie czy w przyszłej Unii gdzie do głosu w kolejnych krajach dochodzić będą eurosceptycy będzie wciąż miejsce na wolność przepływu osób, czy też kraje bogate uznają, że choć ekonomicznie opłacalna, imigracja wewnątrzunijna z krajów dawnego bloku socjalistycznego kosztuje je zbyt wiele politycznie.

Powracanie przez Kaczyńskiego do idei europejskiej armii wygląda na grę – zgłasza on postulaty, o których wie, że nie mogą być spełnione. Idea, żeby „europejska konfederacja” zajmowała się polityką bezpieczeństwa i zagraniczną oznacza, że najistotniejsze aspekty suwerenności – armia i polityka międzynarodowa – staną się domeną w pierwszej kolejności unijną. Trudno wyobrazić sobie koordynowanie jej w ramach konsensusu potrzebnego w Radzie Europejskiej. Nie wiadomo też jaką rolę miałby mieć Prezydent tej rady, wyłaniany przez wybory regionów UE. Do użycia armii potrzeba woli politycznej – podmiotu, który jest w stanie taką decyzję podjąć. Dziś takiego europejskiego demosu nie ma i szybko nie będzie. Żeby go wytworzyć potrzeba by lat edukacji i przede wszystkim determinacji państw narodowych do tego, żeby jak najintensywniej się integrować. Jeśli nie ma dziś chęci do solidarności finansowej z innymi państwami członkowskimi tym bardziej nie będzie jej kiedy pojawi się potrzeba solidarności krwi. Ta niechęć Europejczyków, w tym niestety także Polaków, do stawania „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” jest nota bene, jednym z największych, geopolitycznych problemów przed jakim stoi nasza część świata, w tym taki kraj frontowy jak nasz.

Polska nie będzie w stanie zastąpić Wielkiej Brytanii z jej wyjątkową polityczną i dyplomatyczną postimperialną tradycją, międzynarodowymi powiązaniami i wciąż relatywnie dużym potencjałem. Ale bardzo wiele elementów brytyjskiej (to nie znaczy torysowskiej w wydaniu Camerona) wizji Europy jest wciąż wartych obrony: Europy otwartej na wymiar atlantycki, posiadającej swój wymiar geopolityczny, ale będącej w bliskim sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Unii niewykluczającej dalszego rozszerzenia, nieufnej wobec rosyjskiego autorytaryzmu, prowadzącej politykę opartą nie tylko na prostym rachunku korzyści i strat, ale również wartości. Europy zintegrowanej gospodarczo, ale nieprzeregulowanej, pokładającej wiarę w indywidualną zaradność i przedsiębiorczość. Polska, której położenie geograficzne i doświadczenia historyczne znajdują się na antypodach brytyjskich, powinna tę wizję Unii otwartej zewnętrznie i wewnętrznie uzupełnić o istotny wymiar instytucjonalnej integracji, silnie zakotwiczającą Polskę w europejskim centrum.

Rzeczpospolita ma bogatą tradycję współpracy między różnymi narodami w ramach politycznej wspólnoty. W historii Rzeczpospolitej zapisali się wybitni królowie, dla których polski był językiem obcym. Polska hołdowała międzywyznaniowej tolerancji, wartościom republikańskim, na długo zanim przyjęły się one w absolutystycznej, targanej religijnymi wojnami Europie Zachodniej.

Polska powinna też pamiętać, w przeciwieństwie do wielu państw członkowskich UE, jakie zagrożenia wiążą się z dysfunkcyjnym modelem zarządzania taką wielonarodową unią, jak łatwo mogą rozsadzić ją partykularne interesy niezrównoważone silną (i prawomocną) władzą centralną. Polska zbyt dobrze poznała konsekwencje, z najtragiczniejszymi włącznie, tchórzliwej polityki zaniechań w obliczu egzystencjalnych wyzwań. Na peryferiach koszty błędów popełnianych przez centrum były częstokroć wielokrotnie większe – wystarczy porównać sytuację Polski i Francji w trakcie i po II wojnie światowej. My nie tylko nie mamy prawa do popełnienia błędu, ale nie mamy prawa pozwolić na niego naszym sojusznikom. Unikalna, choć daleka od doskonałości, konstrukcja Unii Europejskiej oznacza, że naszą europejską współzależność możemy wreszcie w znaczącym zakresie kształtować bez użycia siły – choć oczywiście nie jednostronnie.

Unia, wbrew opinii tzw. „eurorealistów” to nie tylko prosta gra interesów (choć oczywiście ona, wbrew rojeniom idealistów, również jak najbardziej ma miejsce). Historia europejskiej integracji, wyrosłej na marzeniu „nigdy więcej wojny”, pod amerykańskim parasolem w obawie przed radzieckim zagrożeniem, otwarcie się na kraje spoza żelaznej kurtyny, wolny przepływ ludzi, otwarcie granic, szacunek do umów i reguł państwa prawa – to wszystko ma wymiar polityki opartej na doświadczeniach wykraczającej poza zwykłą grę sił. Unia w znacznej mierze dzięki mechanizmom decyzyjnym, takiej gry mocarstw, prowadzącej do fatalnych konsekwencji, miała właśnie uniknąć.

Polscy decydenci mogą nie czuć się Europejczykami. Więcej, mogą Unię traktować w sposób wyrachowany, podobnie jak ich brytyjscy frakcyjni koledzy z europarlamentu. Jednak muszą uświadomić sobie, że nawet czysto cyniczne używanie języka europejskich wartości na użytek zewnętrzny po prostu się opłaca. Mogą potraktować to jako swoisty zakład Pascala – zakład, w którym stawką jest polska przyszłość. PiSowi, w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii, nawet pozorowana proeuropejskość (nie w dziedzinie znienawidzonego przez prawicę „genderu”, ale bycia konstruktywnym krajem w unijnych porozumieniach) także opłaci się w polityce na użytek wewnętrzny, może przysporzyć nowych zwolenników, zbić argumenty tych, którzy dostrzegają ambiwalencję wobec unijnego projektu wielu polityków partii rządzącej.

Dziś, kiedy Bruksela ma dużo poważniejsze zmartwienia niż łamanie zasad państwa prawa przez polski rząd, możliwość włączenia się na serio do debaty o przyszłości Unii przez PiS ma szanse większe niż kiedykolwiek. Z pewnością rządy eurosceptyczne będą słuchane dziś uważniej niż jeszcze miesiąc wcześniej. Ważne, żeby tej okazji nie zmarnować do wygłaszania niekonstruktywnych połajanek i stawiania europejskich partnerów do kąta. Pora, żeby pisowska dyplomacja wreszcie dorosła i brała przykład z Orbana, który potrafi skutecznie rozgrywać swoją grę, mimo że jego polityka jest co najmniej równie co pisowska sprzeczna z unijnymi liberalno-demokratycznymi wartościami.

Przyszły kształt Unii Europejskiej to sprawa o pierwszorzędnym dla Polski znaczeniu. Polski rząd ma okazję, żeby wykazać, że jest do tej partii przygotowany.

Rozmowy z Oksaną :)

11 marca 1959. Szef misji CIA we Frankfurcie do Centrali: ” Tajne (…) Chociaż nic na to nie wskazuje, to ukraiński ruch rewolucyjno-wyzwoleńczy ma charakter wybitnie katolicki. Jest to tym bardziej oczywiste skoro wziąć pod uwagę, że jego pochodzący z Wołynia, Polesia, Bukowiny i ukraińskiego Zakarpacia uczestnicy jakkolwiek są deklaratywnymi reprezentantami ortodoksyjnego nurtu [chrześcijaństwa] to właściwie bronią interesów ukraińskiego Kościoła katolickiego, postrzegając go jako siłę walczącą z komunizmem. [Tak więc] wychodząc naprzeciw wiarygodnym doniesieniom koła watykańskie zmuszone są przyznać, że ukraiński ruch narodowo-wyzwoleńczy występuje [de facto] w obronie Kościoła katolickiego. Ktokolwiek twierdzi inaczej, nie rozumie projektu ( w oryginale: intention) Kościoła katolickiego na Wschodzie, a szczególnie interesów Watykanu na Ukrainie.(…) Niektóre z ukraińskich ugrupowań nacjonalistycznych, takie jak banderowska frakcja Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów akcentują swoje pełne oddanie i lojalność ( w oryginale: devotion) wobec Koscioła katolickiego. Można to częściowo wytłumaczyć faktem otrzymywania przez frakcję banderowską OUN wydatnej pomocy finansowej ze strony kół watykańskich aż do roku około 1950. [Pomoc ta ustała, kiedy stało się powszechnie wiadomym, że] OUN(b) to totalitarna, prymitywna (w oryginale: narrow minded) a nawet amoralna organizacja, mająca na sumieniu masowe mordy m.in. niewinnej ludności cywilnej ( w oryginale: mass murders of guilty as well as innocent persons”, tłum. JK (1)

W całej sprawie chodzi także o interesy zakonu ojców redemptorystów, do którego należy Radio Maryja. Jego greckokatolickie placówki na Kresach Wschodnich II RP odegrały haniebną rolę w trakcie ludobójstwa Polaków. Zakonnicy podżegali do zbrodni,święcili broń i narzędzia tortur. Należąca do nich wołyńska stacja radiowa lżyła Polaków.”(K. Nesterowicz, P. Czerwiński – „Rzeź pamięci”, Faktycznie, numer 3/2016, 21-27.07.2016

Cytuje też Swianiewicz opowieść Stanisława Mackiewicza ” o jakimś księdzu (…), z którym miał dłuższa rozmowę i który był szczególnie optymistyczny co do współdziałania z Rosją Sowiecką w razie wybuchu konfliktu zbrojnego z Niemcami” … ” Trzeba pamiętać, że był to okres po wielkich procesach pokazowych i wielkich czystkach, kiedy wiele setek tysięcy ludzi zesłano do łagrów, o czym na ogół w Polsce wiedziano. Mentalność społeczeństwa polskiego w przededniu wojny 1939 roku może być przedmiotem interesujących studiów socjologicznych i psychologicznych” ( R. Ziemkiewicz „Jakie piękne samobójstwo”, str. 204 )

Oksanę poznałem przypadkowo. Pani Oksano, o co w tym wszystkim chodzi? -zagadnąłem – patrząc na to co się dzieje na portalach społecznościowych to mam wrażenie, że utknąłem w jakiejś dziurze w czasoprzestrzeni, w jakiejś paralelnej rzeczywistości: trwa właśnie “nacjonalna rewolucja 1941 roku”  a ja przyglądam się jak rasowo czyste rycerstwo “Ukroreichu” walczy z bolszewicką nawałą… – Wie pan, większość  tych radykałów to radykałowie w gębie, ludzie nie wiedzą już komu ufać. Tam jest ogromny potencjał ludzki i zerowy polityczny, wielu powiem panu to  nawet nie wie, powiedzmy,  że Jarosz jest z Dnieprodzierżyńska, że on wcale nie pochodzi z zachodniej Ukrainy, oni są oszukiwane strasznie. Mają mało dostępu do prawdziwej informacji a najważniejsze, że mają zero dostępu do informacji zachodnich. Młodzież jest teraz manipulowana nacjonalistami to fakt, ale te kto się uczy i wyjeżdża gdzieś za granicę to już są zupełnie inne, a nie każdego stać na studia i to są pierwsze ofiary manipulacji . Jakby nie wojna to by ten proces był o wiele mniej emocjonalny i trudniejszy do przeprowadzenia. Starsze ludzie wieku mojej mamy to boją się nacjonalistów, oni czekają bo nie wiedzą co robić. A nie ma tam po prostu żadnej jakiejś rozsądnej siły, jest jałowe pole do działania na gruncie demokracji, ale kto będzie Don Kichotem żeby walczyć z wiatrakami ?

Aleksiej jest archeologiem. Specjalizuje się w m.in. problematyce związanej z rzezią wołyńską. Kilka dni temu na jednym z portali społecznościowych opublikował następujący tekst:

„Szanowni Państwo, przyjaciele i koledzy! My – ukraińscy naukowcy, historycy, krajoznawcy, patrioci Wołynia – zwracamy się do Państwa w następującej sprawie. Jesteśmy zaniepokojeni i bardzo oburzeni powstałą w naszym kraju sytuacją z postawą wobec wielkiej wspólnej pamięci, historii oraz dziedzictwa narodów-braci – polskiego i ukraińskiego. Dziś na Wołyniu spotykamy totalne zniszczenie i plądrowanie pamięci i zabytków, które wcześniej były symbolami duchowego i kulturowego rozwoju kraju. Budynki kościołów i pomieszczeń, które dawniej należały do katolickich wspólnot zakonnych, ulegają plądrowaniu i zniszczeniu. Budynki, związane z życiem wybitnych działaczy kultury ukraińskiej i polskiej, są rujnowane i znikają. Całe cmentarze z setkami grobów są cynicznie wyrzucane na śmietnik. Organy władzy oraz urzędnicy samorządu terytorialnego zaniechali wykonania swoich obowiązków i przestępczo obserwują to nowoczesne barbarzyństwo. Wszystkie nasze próby zatrzymania tego haniebnego zjawiska na poziomie prawnym wyczerpały się. Dlatego apelujemy do naszych braci Polaków, do naukowców i rządu Polski z wołaniem o założenie wspólnego „frontu” w walce o ocalenie naszych wspólnych historycznych korzeni i kultury. Tylko przez wspólny wysiłek myślących patriotów zdążymy uratować naszą historię i przekazać wnukom wzorzec porozumienia dziadków i ojców. Za naszą i waszą wspólną historię! Członkowie Grupy roboczej ds. zachowania i rozwoju środowiska historycznego miasta Łucka. ([email protected])”

Brodzące w złocie, zalepione miodem, słoneczne popołudnie. W ciszy „Sklepów cynamonowych” bujny ogród jak ze starego gobelinu tonie w drzemce. Odurzona światłem kamera jest dyskretna, raz pokazuje błękitny żar nieba by potem odetchnąć widokiem niewybrednych kwiatuszków stojących bezradnie w swych nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach. Jacyś ludzie chcą, żeby drobniutka staruszeczka wróciła pamięcią do czasów dzieciństwa. Siedzi właśnie teraz i przędzie delikatnie swoją opowieść, pełną niemożliwej do opisania grozy. Głos ma dobry i ciepły, czasem westchnie głęboko. A pamięta wszystko, tak jakby to było wczoraj: uprowadzone w nocy przez ludzi w maskach Katię i Nadię (nikt ich więcej nie zobaczył), zaszlachtowanego bagnetami „dida”, zamordowane przez policajów młode Żydówki, skrępowane drutami trupy, żyjących w biedzie wojenną wdowę z dzieckiem zarąbanych potem w ogródku przez „zapekłego nacjonalista” , strach, że wszystko obserwują, nocny strach czy przyjdą, prowokacje „Polaki kogoś zabiły”, „stribkiw” . Wielokrotnie podkreśla, że do pojawienia się banderowców nie było nienawiści między Ukraińcami i Polakami. A potem „w jeden dzień idą bandery, a na drugi AK”, wspomina. „Straszniejsze to było, ne pereskazaty…”

Pismo do IPN-u nr. 1

„Jestem w posiadaniu materiału dotyczącego ukrywania oraz udzielania różnych form pomocy Polakom ( donoszenie żywności w nocy na bagna) przez ukraińską rodzinę. Proszę o wskazanie procedury wpisu do księgi pamięci „Sprawiedliwych Ukraińców”. Proszę również o wskazanie, czy na wyraźną prośbę osoby zainteresowanej możliwy jest wpis anonimowy.”

Coraz lepiej opracowywane zasoby archiwalne dostarczają coraz to nowych łamigłówek, prosto mówiąc: im dalej w las, tym ciemniej. Ich rozwiązywaniu nie sprzyja dyspozycyjność polityczna niektórych historyków podejrzewanych nawet o preparowanie czy wręcz fałszowanie powierzonych sobie materiałów – jaskrawym, podręcznikowym przykładem tutaj może być  sugestywna wizja breakdance’a meduzy w wiadrze z wodą chlorowaną jaką jest działalność publicystyczna dokonującego cudów kazuistyki i nadinterpretacji Wołodymyra Wiatrowycza. (2) Mimo że całą dotychczasową karierę zbudował na politycznym aktywizmie w neobanderowskich witrynach „badawczych” (zawieźli go nawet z prelekcjami na Harvard) to znalezienie jakiejkolwiek informacji na temat jego przynależnosci organizacyjnej jest obecnie niemożliwe, gdzieniegdzie pojawiają się tylko śladowe wzmianki dotyczące rzekomego członkostwa w neonazistowskiej, jak chcą niektórzy, partii Swoboda a wcześniej Socjal Nacjonalnej Assambleji oraz bliskich związków z kryptonazistą Parubijem, o którym w dalszej części tego materialu (3) (aktualizacja 2016-07-11 Jarosław Hrycak niedwuznacznie sugeruje, że obskakiwany jakiś czas temu przez A. Michnika Wiatrowycz może być faktycznie prokremlowskim prowokatorem:http://uamoderna.com/blogy/yaroslav-griczak/kyiv-streets-renaming ) W świecie bizantyjskich manipulacji Swoboda jest tworem ciekawym: jej geneza ma związek z bardzo skomplikowaną grą wyborczą prezydenta Janukowycza, istnieją przekonujące dowody na to, że była projektem finansowanym przez prezydencką Partię Regionów w celu rozbicia i przejęcia nacjonalistycznej opozycji a tym samym stworzenia dla Janukowycza bezwolnego partnera sparringowego do ustawki o przesądzonym z góry wyniku. ( Kuzio, Rudling; por. Mitterand i Front National)(4)(5)(6). Dosyć paradoksalnie natomiast, zdecydowanych pro-kremlowskich tym razem prowokatorów wśród nacjonalistów może być o wiele więcej niż się wydaje, (7)(8)(9) zaś modelowo samodestrukcyjny charakter wrzawy wokół pilotażowej swego czasu „ustawy językowej” to tylko wierzchołek góry lodowej. Według znawcy zagadnienia Antona Szechowcowa, do tych pierwszych należy gwiazda ukraińskich telewizyjnych plateaux, ex-duginista i instruktor pro-putinowskich „Naszych”( w tym samym czasie co „prowadzący” rebelię na Donbasie agent GRU Girkin – „Striełkow”, aktualizacja 2016-06-07 Kim jest dla służb rosyjskich Girkin? – dyskusja: https://web.facebook.com/ivan.katchanovski/posts/1260808400615710?pnref=story), mistyk i nacjonalista Dmytro Korczyński (10)(11)(12)(13). Wiaczesław Lichaczew, inny badacz post-sowieckiej faszosfery, nazywa uczestniczących wcześniej w „operacji antyterrorystycznej” na Wschodzie Ukrainy a obecnie zasiadających w Werchownej Radzie członków „Bractwa” Korczyńskiego „prowokatorami” i wie, o czym mówi. (14) Równie ciekawym jest, że „psy wojny” z nacjonalistycznej ukraińskiej organizacji UNA/UNSO podczas konfliktu w Transdniestrii (kierowana była wtedy przez Korczyńskiego) walczyły wspólnie z rosyjskimi kozakami przeciwko wojskom mołdawskim (15), podczas gdy kilka lat później ta sama organizacja wzywała już do wojny z Rosją, występując przeciwko tym samym kozakom w „Noworosji”. (16) Natomiast BBC i to od razu w 2014 roku zdiagnozowała prowokacyjny charakter bojówek neobanderowskiego parasola jakim jest „Prawy Sektor” (17) wraz z jego mętnym trzonem, organizacją „Tryzub im. S. Bandery” (oczkiem w głowie Sławy Stećko, o której dalej, patrz również: przypisy) (18)(19) , zaś wcale spora liczba obserwatorów wydarzeń zaczęła węszyć ukrytą mechanikę pro-kremlowską coraz natrętniej charakteryzującą środowiska „patriotyczne” . (20)(21) Wielu zauważyło przede wszystkim dziwną i kłującą w oczy synchronizację działań bojówkarzy z następującym niejako automatycznie, szczególnie agresywnym rosyjskim jazgotem propagandowym, całość na zasadzie sprzężenia zwrotnego: akcja-reakcja. Kanadyjski politolog Ivan Katchanovski broni ponadto tezy, że tzw. masakra snajperów na kijowskim Majdanie była w istocie krwawą prowokacją nacjonalistycznych bojówek kontrolowanych przez Majdan (w tym kontekście wymieniane są nazwiska sotnika Parasiuka i komendanta Parubija) (22) w celu możliwie jak najbardziej skrajnego zradykalizowania pokojowego protestu, doprowadzenia do zbrojnego konfliktu i w ostatecznym chaosie siłowe przejęcie władzy przez konkurencyjną w stosunku do Janukowycza opcję oligarchiczną. (23) Efektem w skali makro był Anschluss Krymu oraz rosyjska agresja na Donbasie. Last but not least, goszczący jakiś czas temu w Warszawie na zaproszenie fundacji Otwarty Dialog przedstawiciele Prawego Sektora też zajmowali się tym, co umieją robić najlepiej czyli prowokacjami, najchętniej dla uzyskania pełni efektu przy udziale polskich narodowców w charakterze pudła rezonansowego . (24)(25) (aktualizacja 2016-07-09  poszlakę kałamarnicy oplatującej m.in. kokietowaną przez koła PiS-owskie  Fundację Otwarty Dialog zasugerowali analitycy z wirtualnej grupy „Rosyjska V kolumna w Polsce”, odnośny fragment: „Listopad 2015 – przemyscy narodowcy wyjeżdżają do Warszawy na Marsz Niepodległości. Wśród nich jest Bogdan Łucak [https://goo.gl/oQhS6V], o dziwo młodociany ukraiński nacjonalista, który na swojej stronie FB w zakładce „polubione” ma niemal wszystkie oddziały Prawego Sektora [https://goo.gl/jI2dhM] i przede wszystkim jest synem zamieszkałego we Lwowie Artema Łucaka [https://goo.gl/krYSfA], pełniącego (wówczas) funkcję naczelnika sztabu 8 roty „Prawego Sektora”, pseudonim „Doktor”. Łucak senior należy do bezpośredniego otoczenia politycznego Dmytra Jarosza [http://goo.gl/nJ25OY]. Natomiast Łucak junior publikuje [https://goo.gl/Fb5D4u] zdjęcie siebie z Majkowskim z 11 listopada w Warszawie: obydwaj trzymają broń i widoczna jest między nimi zażyłość. Pod spodem ktoś komentuje: „na imigrantów” [https://goo.gl/U5eKce]. Dowiedzieliśmy się, że naczelny „antybanderowiec” miasta (chodzi o Przemyśl – JK) Majkowski często odbiera ze szkoły młodego Bogdana Łucaka, który do niego mówi „wujek”, podczas gdy jego ojciec Artem pod czerwono-czarnymi flagami walczy na wschodzie Ukrainy jako dowódca batalionu oddziału „Aratta” [https://goo.gl/Hfj7yB]. (…) W Polsce Artem Łucak stał się znany po tym, jak w czerwcu 2015 roku prezentował wystawę o „Prawym Sektorze” [http://goo.gl/iDCOk0] w warszawskim lokalu „Ukraiński Świat” prowadzonym przez fundację „Otwarty Dialog”, a wcześniej w maju w tym samym miejscu prowadził spotkanie zachęcające obywateli ukraińskich zamieszkałych w Polsce do glosowania na kandydatów Prawego Sektora [http://goo.gl/8ezUS3], podczas którego swoimi delikatnie mówiąc nieprzemyślanymi (czyżby?) enuncjacjami o mordowaniu Polaków na Wołyniu („niech ktoś to najpierw udowodni”) dał pożywkę antyukraińskiej propagandzie na długie tygodnie [http://goo.gl/TZmb0t], kompletnie niwecząc nadzieje, które niektórzy kładli we wcześniejszych pro-polsko brzmiących wypowiedziach Dmytra Jarosza. Artem Łucak [https://goo.gl/M43azu] urodził się w Moskwie w 1972 roku. (…) W latach 1991-93 służył [http://goo.gl/YyyOHz] w wojskach pogranicznych Federacji Rosyjskiej (Краснознамённом Новороссийском пограничном отряде в/ч 2156 11- ПОГЗ) [http://goo.gl/XdVtmVhttps://goo.gl/NQNKBK]. KGB a potem FSB bardzo uważnie przyglądała się doborowi do takich oddziałów pogranicznych operujących na Kaukazie. W roku 2001 Artem Łucak zakończył [https://goo.gl/zP0yUL] rosyjski medyczny uniwersytet im. Pyrogowa – elitarny, gdzie dostać się było bardzo trudno. Przeważnie uczyły się tam dzieci medyków z tytułami, dyplomatów i ludzi z tzw. elity politycznej. W Moskwie zajmował się między innymi biznesem ochroniarskim w ramach firmy „Lajkon” [http://goo.gl/zEZlGi]. Chyba nie będzie przesadną aluzją stwierdzić, że firmy ochroniarskie w Federacji Rosyjskiej (ktoś powie, podobnie jak w Polsce…) prowadzą przeważnie nieco specyficzni obywatele. Artem Łucak mieszkał wówczas w Moskwie przy ul. Wynogradowa 6/144 [http://goo.gl/EOS1tH]. (…) Prawdopodobnie rosyjskie obywatelstwo ma do dziś, ale niewykluczone, że mogło się to zmienić w ostatnim czasie. (…) Wczesnym latem 2014 roku zjawił się w Przemyślu. Prawy Sektor tego faktu w ogóle oficjalnie nie komentował, ale rosyjskie wydania owszem i to  raczej  aktywnie [http://goo.gl/ShpR4x,http://goo.gl/mG0R5Whttp://goo.gl/sRi6Gghttp://goo.gl/uPbP80]  . (…) W kontekście tego, że panowie Majkowski i Łucak, każdy po swojej stronie granicy, całkiem skutecznie psują stosunki polsko-ukraińskie jednocześnie przyjaźniąc się, podczas gdy na użytek gawiedzi stoją na kompletnie przeciwstawnych pozycjach politycznych uważamy, że powołane do tego instytucje obu krajów powinny pójść, najlepiej razem, zarysowanym tu tropem.” całość tekstu: https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=408936772609861&id=218251225011751&pnref=story )

Natomiast łysoli ze Swobody widywano nie tylko z pozostającym pod kremlowską kroplówką Jean-Marie le Penem (26) ale również na Marszach Niepodległości w Polsce, co Grzegorz Rossolinski-Liebe tłumaczy swojego rodzaju syndromem faszystowskiej międzynarodówki, w ramach której neobanderowcy najnaturalniej w świecie znajdują wspólny język z radykałami wszystkich maści (27) a jak nie, to równie naturalnie powstaje wzajemnie uzależniony, samonapędzający się, ekstremalny układ dwubiegunowy lub mamy do czynienia z czymś w rodzaju „nocy długich noży” o zmiennym natężeniu, jaką na przykład zdaje się być obecna faza wojny na Donbasie: „nasi” nihilistyczni fanatycy przeciwko „ich” fanatykom i co, umiejętnie podsycane, może trwać wiecznie i o to chodzi. Świat permanentnej „bumfight”, punktowany medialnymi „incydentami z Gleiwitz”.

Manipulacja ukraińskim ruchem nacjonalistycznym przez sowiecką agenturę ma długą i typowo pogmatwaną historię. W tajnym opracowaniu CIA czytamy w jednym i tym samym zdaniu o mistrzowsko opanowanych przez koła OUNowskie strategiach dywersji propagandowej przy równoczesnej wysokiej podatności tego środowiska na sowiecką penetrację. (28) Jest wiadomym, że w latach 20. i 30. OUN współpracowała nie tylko z Abwehrą ale również z sowiecką razwiedką, bliskie kontakty z Sowietami utrzymywał zamordowany na koniec przez Sudopłatowa (tego samego, który zajmował się werbunkiem polskiej arystokracji) Jewhen Konowalec.(29) W podobnym duchu utrzymane i wcale nie karkołomne spekulacje pojawiły się na temat Romana Szuchewycza oraz skali działania i charakteru oddziałów dywersyjnych NKWD. (30)(31) ( na marginesie: zdaniem Grzegorza Motyki, nie ma nic co wskazywałoby na udział tych oddziałów w rzezi wołyńskiej). Według dokumentów z archiwów KGB opublikowanych i skomentowanych przez Jeffreya Burdsa (32) (patrz również: 33) tylko jeden tajemniczy agent sowiecki działający wewnątrz OUN a którego tożsamości do dziś nie udało się ustalić przyczynił się do „neutralizacji” około 400 działaczy nacjonalistycznych. Przy czym okrężnych analogii może być co najmniej kilka. Roman Garbacik  w recenzji książki Piotra Zychowicza ” Obłęd ’44” pisze : „Na szczytach władzy Polskiego Państwa Podziemnego, Delegatury Rządu na Kraj, a także w samym Londynie niewątpliwie działała sowiecka agentura, dążąc do takich a nie innych rozwiązań, często poza wiedzą Naczelnego Wodza. Wymieniane są tu dwa nazwiska, będące dla większości Polaków ikonami patriotyzmu i poświęcenia – Okulickiego i Tatara. Trzeci, premier Stanisław Mikołajczyk jest dla autora nie tyle zdrajcą, co postacią żałosną – naiwniakiem i nieudacznikiem. Ze względu na te tezy właśnie książka Zychowicza będzie wstrząsem dla wielu czytelników. (…) Odruch czasowej i czysto koniunkturalnej lokalnej współpracy z Niemcami na Kresach nie został zaaprobowany przez najwyższe dowództwo AK i rząd polski w Londynie. Przeciwnie – nakazał on zerwanie wszelkiej kolaboracji z Niemcami na rzecz współpracy z Armią Radziecką. Współpracy, która oczywiście w mniemaniu władz nie była już „kolaboracją”. Tymczasem oddziały AK, które wykonały ów rozkaz, odsłaniając swe struktury i dzielnie wypierając Niemców wespół z Czerwoną Armią były następnie otaczane przez NKWD. Oficerów najczęściej spotykał katyński strzał w potylicę, reszta miała wybór; albo Armia Berlinga, albo wywózka wgłąb Rosji. Nieporównanie lepiej wyposażone, umundurowane i przeszkolone – w zestawieniu z powstańcami warszawskimi oddziały AK z Kresów (i nie tylko) mogły też skutecznie za cichą aprobatą Niemców uratować od okrutnej rzezi ok. 130 tys. bestialsko zamordowanych przez UPA Polaków na Wołyniu. Nie uczyniono tego, bo najwyższe czynniki PPP i rządu polskiego w Londynie ten problem zlekceważyły. (…) Drugim człowiekiem, wyraźnie sympatyzującym z komunistami był gen. Tatar, który umieszczony na niezwykle newralgicznym punkcie odpowiadającym za łączność z okupowanym krajem sabotował depesze od i dla Naczelnego Wodza. W tej sytuacji zapobieżenie katastrofie było niezwykle trudne. „Kropkę nad i” czyli zdemaskowanie roli Tatara dopisał rozwój wydarzeń w końcu wojny i afera w sprawie polskiego złota zdeponowanego w Anglii. Podobnie jak późniejsze uwięzienie gen. Tatara przez komunistów i słynny proces „TUN” nie mogły zmazać jawnej jego zdrady, tak skazanie Okulickiego w procesie „szesnastu” nie zniwelowały jego „zasług” wobec Narodu. Bowiem korzyści odniósł tylko Stalin i „rząd” lubelski.” (34) A Jan Sidorowicz dodaje: „Pochówek zapewnili Okulickiemu sowieci, zgodnie z ich zwyczajem likwidując własnego agenta, który wykonał powierzone mu zadanie.” (35)

W latach 30 i 50 głównym obiektem terroru OUN byli sami Ukraińcy, niedostatecznie „narodowo uświadomiona” miejscowa ludność cywilna. Lista czynów kwalifikujących się jako „zdrada” nacjonalnej rewolucji była nieskończona. Najmniejsze podejrzenie, również wobec członków UPA, oznaczało śmierć (36). Szuchewycz rozkazał nawet „prewencyjnie” mordować Ukraińców ze Wschodu w szeregach UPA jako „agentów Moskwy”. (37) Publiczne egzekucje odznaczały się wyjątkowym sadyzmem. Na przykład w sierpniu 1944 w okolicach Lwowa podejrzanym o pro-sowieckie sympatie wyłupiono najpierw oczy a następnie porąbano ich siekierami na kawałki, wszystko przed zmuszonymi przyglądać się kaźni współbraci, skamieniałymi z przerażenia mieszkańcami wioski. Ludzkie szczątki sprofanowano. (38) Nie sposób nie widzieć tutaj pewnego szerokiego pendant do hipotezy „Lodołamacza” Suworowa (39): Sowieci sami tworzyli jakiś „problem” by następnie móc go „rozwiązywać”. W opracowaniu Alexandra Statieva „The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands” czytamy : ” W wiosce Piesocznoje UPA zastrzeliło 8 chłopców i powiesiło 4 dziewczynki w wieku 15-17 lat. Ich ojcowie zgłosili się wcześniej do poboru zarządzonego przez Armię Czerwoną. Tego rodzaju działania zmuszały krewnych [mordowanych] do wstępowania do sowieckiej milicji [ w celu samoobrony]. Ponieważ rodzin żołnierzy sowieckich było zdecydowanie więcej, terror OUN-owski w rezultacie tylko dramatycznie zwielokrotnił ilość [początkowo bardzo nielicznych] sympatyków władzy sowieckiej(…)„.(40) W latach 1944-46 około 500,000 Ukraińców zostało deportowanych na Syberię podczas gdy pod koniec lat 40. sowiecka agentura wewnątrz ruchu nacjonalistycznego szła już w dziesiątki tysięcy (41), a diaspora chwilowo zdystansowała się od twardego banderowskiego rdzenia widząc w samym Banderze osobnika nieudolnego, żałosnego w swojej megalomanii i nieodwracalnie niezrównoważonego. (Goda, 42). Nasuwa się więc dość oczywiste pytanie czy zamordowani przez KGB Szuchewycz i Bandera byli częścią głeboko zakonspirowanej sowieckiej agentury, która w pewnym momencie przestała być już operacyjna? Czy „zainstalowanie” obscenicznego kultu Bandery, Szuchewycza i Klaczkiwśkiego na zachodniej Ukrainie, uprawianego również przy zaangażowaniu ukraińskich placówek dyplomatycznych przez obecne pokolenie diaspory (podczas Majdanu przez media przetoczyła się fala artykułów sponsorowanych w rodzaju „7 mitów o Banderze i UPA”) jest chichotem historii czy śladem wciąż aktualnej, złożonej, wielopoziomowej sowieckiej prowokacji sprzed lat? Wbrew temu, co wydaje się na wyrost i w oderwaniu od realiów sugerować Anne Applebaum (43), stereotyp Ukraińca/banderowca nie służy ukraińskiej eurointegracji natomiast znakomicie służył historycznej dyskredytacji ukraińskiego ruchu niepodległościowego a obecnie utrzymywaniu stosunków międzyludzkich ze wszystkimi (!) sąsiadami Ukrainy (abstrahuję tu od kontekstu geopolitycznego) na poziomie wrzenia .
Suworow pisze: „Komunistyczny żargon zawiera niemało zwrotów typu ‚kampania wyzwoleńcza’, ‚kontratak’, ‚przejęcie inicjatywy strategicznej’, które oznaczają odpowiednio agresję, atak i wojnę z zaskoczenia. Każde z tych określeń przypomina walizkę o podwójnym dnie: to, co widoczne służy temu, co chce się ukryć”” (…) (44). „Dwaj kolejni następcy ‚generalissimusa’ – Chruszczow i Breżniew – choć różny mieli do niego stosunek, obaj zgodnie potwierdzali jego zamiar wycieńczenia Europy w wojnie przy zachowaniu własnej neutralności po to, by ją nastepnie „wyzwolić”. (…) Półtora tygodnia po podpisaniu paktu [ Ribbentrop-Molotow] Hitler toczył wojnę na dwa fronty, a Niemcy od początku znalazły się na przegranej pozycji. Innymi słowy, (…) w dniu podpisania paktu o nieagresji, Stalin wygrał II wojnę swiatową – jeszcze zanim Hitler do niej przystąpił. Dopiero latem 1940 Hitler zrozumiał, że dał się podejść. Usiłował jeszcze odwrócić sytuację, ale było już za późno.” (45) Dalej: „Stalin dopiął swego: w konflikcie wojennym zachodnie nacje wyniszczały się wzajemnie, bombardując swoje miasta i fabryki. (…) Gdy wreszcie sam popadł w tarapaty, natychmiast otrzymał od Zachodu wszelka niezbędną mu pomoc. Zachód przystąpił do wojny stając w obronie Polski, by w 1945 roku oddać ją Stalinowi w jasyr, wraz z całą Europą Wschodnią i częścią Niemiec. Ale nic nie zdoła zachwiać wiary Zachodu w to, że jest zwycięzcą II wojny światowej. Hitler popełnił samobójstwo. „Wyzwoliciel” Stalin został nieograniczonym władcą potężnego antyzachodniego imperium, stworzonego dzięki pomocy samego Zachodu. Nawet po śmierci zachował opinię człowieka prostego, naiwnego i ufnego, podczas gdy Hitler wszedł do historii jako diabelski zbrodniarz” (46) , cytując samego Hitlera: ” Tylko jeden kraj może wyjść zwycięsko z generalnego konfliktu: Związek Sowiecki” (47)

Pytam Oksany, co o tym myśli. ” Ja nie wiem z kim oni tam wszyscy w ogóle walczyli. Bandera był sprytniejszy, pierwszy poleciał, dogadał się z Hitlerem. A teraz zwalają jedne na drugich i każdy swoje błoto chwali. ” – mówi Oksana. (48)

Pismo do IPN-u nr. 2

Zwracam się z uprzejmą prośbą o udzielenie pomocy merytorycznej w następującej sprawie:

Z rozmowy prywatnej przeprowadzonej latem 2015 roku z miejscowym świadkiem historii wynika, że w 1943 lub 1944 roku w ukraińskiej wiosce Klusk (rejon turyjski) miała miejsce zbrodnia dokonana przez niezidentyfikowany oddział polski. Rozmówca twierdzi, że podczas „akcji odwetowej” spalono wtedy żywcem w zaryglowanej chacie grupę starszych ukraińskich kobiet.
W tym kontekście wioska Klusk wymieniona jest również tutaj: (link). Cytat, w którym jest mowa m.in. o „polskich nacjonalistach” brzmi: „Із 14 убитих у Клюській сільраді 9 стратили німці, 5 замучили “польські націоналісти”.”
Z ogólnie dostępnych materiałów wiadomo, że w pobliskich Zasmykach znajdował się ośrodek samoobrony oraz zgrupowanie AK pod dowództwem Władysława Czermińskiego ps. „Jastrząb” oraz Michała Fijałka ps. „Sokół” w sile 120-150 ludzi. Według wikipedii, oddział Władysława Czermińskiego „5 października 1943 r. wspólnie z oddziałem AK Kazimierza Filipowicza – „Korda” dokonał odwetowego ataku na ukraińskie wsie Połapy i Sokół (…)”

Proszę o wskazanie czy było lub jest prowadzone śledztwo w przedmiotowej sprawie oraz czy znane są nazwiska sprawców zbrodni jaka miała wtedy miejsce w Klusku?

Pismo zostało przyjęte przez Główną Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i przekazane do Komisji Oddziałowej w Lublinie. Odpowiedzi, jak na razie, nie ma.

aktualizacja 2016-04-21

W nawiązaniu do Pana korespondencji z dnia 29 marca 16 r. przesłanej drogą elektroniczną na adres sekretariatu Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, a następnie przekazanej według właściwości do dalszej realizacji Oddziałowej Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie informuję, iż w tut. Komisji nie było prowadzonego śledztwa w sprawie .,zbrodni dokonanej w 1943 lub 1944 r. w ukraińskiej wiosce Kluski przez niezidentyfikowany oddział polski”. Nadto zawiadamiam, iż zgodnie z ustawą z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu ( tekst jednolity: Dz.U. z 2016 r. poz. 152 z późn. zm. ) przedmiotem działań Instytutu Pamięci Narodowej jest ewidencjonowanie, gromadzenie, przechowywanie, opracowywanie, zabezpieczenie, udostępnianie i publikowanie dokumentów organów bezpieczeństwa państwa, wytworzonych oraz gromadzonych od dnia 22 lipca 1944 r. do dnia 31 lipca 1990 r.. a także organów bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, dotyczących popełnionych na osobach narodowości polskiej lub obywatelach polskich innych narodowości w okresie od dnia I września 1939 r. do dnia 31 lipca 1990 r.  zbrodni nazistowskich, zbrodni komunistycznych, innych przestępstw stanowiących zbrodnie przeciwko pokojowi, zbrodni wojennych, zbrodni przeciw ludzkości lub innych repreșji z motywów politycznych. jakich dopuścili się funkcjonariusze polskich organów ścigania lub wymiaru sprawiedliwości albo osoby działające na ich zlecenie, a ujawnionych w treści orzeczeń zapadłych na podstawie ustawy 7. dnia 23 lutego 1991 r. o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego ( Dz.U. Nr 34, poz. 149 z późn. zm.), (…) [oraz] ochrona danych osobowych osób, których dotyczą dokumenty zgromadzone w archiwum Instytutu Pamięci [i] prowadzenie działań w zakresie edukacji publicznej.

***

 

Jakieś 80% informacji w obiegu to czyste kłamstwo. Celowo wprowadzone elementy prawdy mają tylko to kłamstwo uwiarygodnić” – Richard Doty, specjalista od dezinformacji, pracujący dla rządu USA w latach 60.

Krym jest sceną zmagań rosyjskiego imperializmu z ukraińskim nacjonalizmem, ujmując rzecz jak najbardziej oględnie. (49) Według Andrieja Iłłarionowa, byłego doradcy Putina, plany ostatniej inwazji Krymu omawiano jeszcze na długo przed 2004 rokiem. (50) Ukraińskie źródła wywiadowcze podawały, że w ostatnim ćwierćwieczu Rosja na różne sposoby destabilizowała półwysep, wykorzystujac nawet przy tym bliskość Kaukazu do prób przeszczepu islamskiego dżihadu. (51) Oczywiście nie mogło tam też zabraknąć stalinobanderowca Korczyńskiego, niezmiennie nazywanego przez te same źródła agentem operacyjnym Kremla (na stronie internetowej jego „Bractwa” jest wiele symboliki inspirowanej radykalnym islamem).(52)(53)(54) W 2008 roku „Bractwo” przeprowadziło na Krymie wąsko zakrojone, pozorowane manewry na wypadek rosyjskiej inwazji i konieczności podtrzymywania długotrwałej wojny partyzanckiej (55)(56)(57)(58) a aktualną okupację Krymu rosyjska propaganda określa jako działanie w stanie wyższej konieczności w obliczu rzekomego zagrożenia „przygotowywaną przez ukraińskich nacjonalistów rzezią podobnej do tej jaka miała miejsce w Odessie”. Dużo wcześniejszą zaś wypowiedź dziennikarza Mustafy Nayyema, człowieka-od-którego-rozpoczął-się-Majdan o tym, że … „Krym nie jest Ukrainą” można więc post-factum uznać za absurdalnie komiczną.(59)

Wyraźnie odmiennego zdania są wspomniane już środowiska PiS-u i około-pisowskie, które ze szczególną troską i zrozumieniem pomagały bogatemu w elementy neonazistowskie (patrz: sprawa Wity Zawieruchy i „Dirlewangerowców”, 60; NB według Stephena Dorrila zajmującego się historią brytyjskiego wywiadu MI6, sztandarowy polski projekt polityczny „Międzymorze” (Intermarium), ze swoją charakterystyczną retoryką równocześnie antyrosyjską i antyeuropejską jest projektem quasi-watykańskim, zdominowanym po 1945 przez ukrywanych przez tenże Watykan byłych nazistów i przyciągajacym jak magnes przeróżne środowiska skrajne polskie, ukraińskie itd., str. 171-173:  https://books.google.pl/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA172&lpg=PA172&dq=Intermarium+The+covert+world+of+her+majesty&source=bl&ots=hzvz-lnl1w&sig=rmytAEL0s5zcyJ7Ne2hA34SbzCE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwif_9WTqIXNAhWG3iwKHdTMAwoQ6AEIHDAA#v=onepage&q=Intermarium%20The%20covert%20world%20of%20her%20majesty&f=false, więcej o nitkach łączących Intermarium z Antybolszewickim Blokiem Narodów, o którym niżej: http://www.bookpump.com/dps/pdf-b/1123698b.pdf ) oraz oskarżanemu o zbrodnie wojenne batalionowi „Ajdar”, uprawiając w skrajnych przypadkach i zapewne z pobudek humanitarnych propagandę OUNowską na portalach społecznościowych (podejrzanie biezdarna inicjatywa „niesiemy prawdę do Polaków – prawda was wyzwoli”), a obecnie występując w charakterze spiritus movens raportu dotyczącego zbrodni wojennych, dla odmiany rosyjskich, jakie miały i mają miejsce podczas proxy war na Donbasie. W tym kontekście niezwykle ciekawe są spekulacje na temat „pomocy” udzielanej swoim podopiecznym przez dyżurnego adwokata rosyjskich procesów pokazowych, Marka Fejgina, jednego z obrońców związanej z „Ajdarem” Nadiji Sawczenko . Sama Sawczenko, według cytowanego już Antona Szechowcowa jawi się jako karta przetargowa w skrajnie skomplikowanej grze, za pomocą której Putin w perspektywie możliwości wcześniejszych wyborów usiłuje wpływać na pozycję Julii Tymoszenko w starciu z Poroszenką. (61) Wracając do Fejgina: nie tylko nie uzyskał zmniejszenia orzekanych wyroków w żadnym z procesów politycznych, czego zresztą nikt rozsądny nie oczekiwał (miało dojść do „ugody” z FSB w jednym przypadku)(62), ale i jego działalność „adwokacka” przed epizodem „Pussy Riot” jest owiana głęboką i szczelną tajemnicą,  zazdrośnie strzeżoną przez głównego zainteresowanego. Nie jest natomiast tajemnicą co innego: otóż podczas wojny w Jugosławii najmłodszy deputowany Gosdumy Fejgin wraz z grupą rosyjskich ultranacjonalistów walczył w Bośni pod dowództwem Mladićia po stronie Republiki Srpskiej. Potem podczas pierwszej wojny czeczeńskiej będzie jeszcze negocjował z Maschadowem wymianę jeńców a kilka lat później Moskwa pomoże mu zneutralizować polityczno-biznesowy klan Szatskiego w Samarze. Jako przedstawiciel Samary w Moskwie (od 1997) Fejgin nie wyróżni się absolutnie niczym. W roku 2011 ogłosi powstanie nowej, opozycyjnej wobec Putina partii politycznej.(63)(64)(65) (aktualizacja 2016-06-08 nota bene, wspomniany już wcześniej szef donbaskiej rebelii Strelkov również walczył w Czeczeni, Transdniestrii i po stronie serbskiej w Bośni: „Strelkov himself is a former colonel in the Russian army who fought in Chechnya, in the breakaway Moldovan republic of Transdnestr, and alongside the Serbs in Bosnia”, za: http://www.theamericanconservative.com/articles/putins-right-flank/ ).

 

O kontrolowanej opozycji w Rosji tak pisze Alicja Labuszewska: ” Nowa kremlowska inżynieria dusz eksperymentuje z techniką wyborczą – do udziału w regionalnych wyborach zostali dopuszczeni ludzie spoza układu władzy. Do lamusa (przynajmniej gdzieniegdzie) odesłano stosowaną przez wiele lat układankę z ludzi partii władzy i dekoracyjnej opozycji systemowej (uczestnictwo usłużnych kontrkandydatów miało imitować konkurencję wyborczą). Protesty uliczne po ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich, będące reakcją na fałszerstwa i konserwowanie bezalternatywnego systemu władzy, sprawiły, że decydenci uznali: coś trzeba jednak w tych wytartych politycznych puzzle’ach zmienić. Kreml zastosował zabieg ryzykowny, ale od początku do końca kontrolowany. ” (66) Szechowcow dostrzega ponadto, że antyzachodnie mantry Kremla należy odczytywać w lustrzanym odbiciu i właśnie taka lektura dostarcza wielu, zupełnie zaskakujących informacji, jako że Kreml ubiera Zachód dokładnie w to, co sam praktykuje. Oto co ogłasza na przykład francuski „pożyteczny idiota”: „Istnieje kontrolowana opozycja, opowiadająca się przeciwko kapitalizmowi, krytykująca NATO itd., lecz gdy tylko zaczyna się mówić o bombardowaniu Libii czy Mali, operacji w Republice Środkowoafrykańskiej, wsparciu rebeliantów w Syrii, zawsze jest po stronie władzy„.(67) Wypisz, wymaluj, obraz jak najbardziej mającej miejsce sytuacji, w której umiarkowana rosyjska opozycja z kręgów Nawalnego i Chodorkowskiego jednoznacznie popiera zajęcie Krymu przez rosyjskich komandosów! (68) Na tej samej zasadzie również wszelkie afirmacje należy rozumieć jako negacje i na odwrót: „Na Donbasie nie ma wojsk rosyjskich”, „Rosja bombarduje pozycje ISIS w Syrii” itd.
Idąc jeszcze dalej tym tokiem rozumowania i chcąc w świetle koniunkturalnej, niekompetentnej, mało asertywnej, naiwnej, rozwijającej się epizodycznie polskiej polityki wschodniej podjąć próbę zrozumienia pewnych zachowań klasy politycznej oraz tonu wypowiedzi medialnych jakie wynikają z uznania zamaskowanej euroatlantyzmem ( a niosącej przy okazji domniemane uzależnienie polskiego establishmentu od ukraińskich ośrodków radykalno-oligarchicznych) amerykańskiej racji stanu za własną, to trzeba najpierw wyjść z zaklętego kręgu skrajnie zawężonej choć posługującej się bardzo pojemnymi kategoriami, pełnej egzotycznej pasji pseudodebaty, którą charakteryzuje przede wszystkim brak zdefiniowanych zakresu i używanych podstawowych pojęć oraz rozbudowana argumentacja na bazie sekwencji błędów rzeczowych, logiczno-syntaktycznych, harcownictwa ad personam , sofizmatu rozszerzenia, victim blaming w kontekście nacjonalistycznych pretensji , różnych form wyrafinowanego szantażu, whataboutyzmu ( na pytanie amerykańskich dziennikarzy o wysokość zarobków w ZSRR sowieccy czynownicy odpowiadali „a u was Murzynów biją” , co zapewne w zależności od lokalnej specyfiki przełożono potem na „murzyńskość”) oraz zgodzić się z tym, że nadużywana i zinstrumentalizowana historia, eklektyczne, skonfliktowane pamięci historyczne i zideologizowana polityka historyczna to trzy bardzo różne pojęcia, mające ze sobą niewiele wspólnego („nie ma sytuacji, której człowiek nie byłby w stanie nadać sensu tylko po to, by sobie z nią poradzić. Ten mechanizm jest fascynujący” – Harald Welzer). W tym celu należy cofnąć się co najmniej do roku 1945 lub nawet 1943 kiedy to po bitwie pod Stalingradem Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów pod niemieckimi auspicjami założyła Komitet Narodów Zniewolonych . Przemianowany w 1946 na Antybolszewicki Blok Narodów funkcjonował z pomocą CIA jako bezpieczna przystań najpierw dla byłych nazistów, potem stopniowo agentów Czang Kaj-szeka, członków południowo-amerykańskich szwadronów śmierci, tureckich „Szarych Wilków” i całej rasistowsko-antysemickiej fauny, którą CIA ( wraz z MI6) uważała za niezwykle cenny asset, dysponujący unikalną ekspertyzą w dziedzinie antysowieckiej dywersji. Przejęta w ten sposób niemalże kompletna siatka wschodnioeuropejskich nazistowskich kolaborantów, którzy z gracją baletnicy, podobnie jak sowieccy rzeźnicy, uniknęli trybunału pokazowego w Norymberdze, (69) wywierała pod kierownictwem małżeństwa Stećków kolosalny wpływ na amerykańską politykę wewnetrzną i zagraniczną jeszcze w późnych latach 90. (70)(71)(72)(73)(74)(75)(76) Symptomatycznym jest, że jakkolwiek według materiałów przeznaczonych do powszechnego użytku szkolnego i dostępnych w sieci, profil ABN-u (podobnie jak Instytutu Studiów Wschodnich w Warszawie) był „kontynuacją koncepcji prometejskiej” to ci, którzy zetknęli się bezpośrednio ze strukturą zapamiętali jednak zupełnie co innego: „Drugim miejscem, które wówczas poznałem, był Antybolszewicki Blok Narodów, który prowadziła Sława Stećko, żona Jarosława, szefa krótkotrwałego ”rządu” ukraińskiego po wkroczeniu hitlerowców do Lwowa w czerwcu 1941 roku. Jako Polak dotknąłem najbardziej ostrego, wyjałowionego nacjonalizmem środowiska Ukraińców. ” (77)(78). Reprezentanci Konfederacji Polski Niepodleglej nie mieli już takich objekcji i entuzjastycznie uczestniczyli w pracach zacnego gremium. (79)(80)(81)(82) Równolegle, w latach 50. CIA założyła „Instytut Badawczo-Wydawniczy” Prolog , którym do 1974 kierował dobrotliwie pykający fajkę zbrodniarz wojenny, szef banderowskiej Służby Bezpeky, Mykoła Lebied. Po początkowych trudnościach z uzyskaniem zgody na pobyt w USA, sprawą jako priorytetową dla bezpieczeństwa kraju zajął się osobiście Allen Dulles i nic już nie stało na przeszkodzie w zainicjowaniu i prowadzeniu pod przykrywką Prologu operacji AERODYNAMIC (dywersja propagandowa w Europie Wschodniej, werbunek itd.) (83)(84) Icing on the cake i ironia historii, specjalista od zagadnień amerykańskiego wywiadu wojskowego John Loftus uważa, że ochraniany prawdopodobnie przez Philby’ego Lebied mógł być jednym z najcenniejszych sowieckich agentów wewnątrz CIA. (85)

 

Według historyka ukraińskiego nacjonalizmu Tarasa Kuzio, kontaktem z którym w Polsce Prolog współpracował w tworzeniu pozytywnego wizerunku środowisk reprezentowanych przez twardą nacjonalistyczną diasporę był w latach 80. działacz opozycji demokratycznej Bronisław Komorowski. (86) Do dzisiaj w polskich mediach pojawiają się wywiady z nawróconymi polonofilami z OUN(b) i kuriozalne teksty w rodzaju „Nasz brat z UPA” (GW z 31.01.2014) lub ten: http://wiadomosci.wp.pl/kat,36474,title,Mloda-ukrainska-dziennikarka-na-froncie-Odwaga-i-determinacja-Natalii-Kockowycz-zachwycily-media,wid,17726069,wiadomosc.html?ticaid=1170c9&_ticrsn=3 (bohaterka artykułu w towarzystwie rosyjskiego neonazisty Zeleznowa „Zuchela”, eksponując SS Galizien nostalgics i inne fotografie na stronie facebook https://web.facebook.com/photo.php?fbid=752877708111539&set=pb.100001679503929.-2207520000.1463843959.&type=3&theater oraz więcej o środowisku rosyjskich neonazistów w Kijowie, również „Zuchel” pierwszy po prawej na pierwszej fotografii  http://nr2.com.ua/News/politics_and_society/Russkiy-centr-imeni-Adolfa-Gitlera-v-stolice-Ukrainy-119858.html) a rating środowisk ultranacjonalistycznych w USA, Kanadzie i Wielkiej Brytanii jest niezmiennie bardzo wysoki.(87) Świadczą o tym nie tylko triumfalne kanadyjskie tournèes (fetowanego przez Instytut im. L. Wałęsy) Andrija Parubija i innych kryptonazistów, (88)(89), ale również chociażby finansowanie z pieniędzy amerykańskiego podatnika neonazistowskiego batalionu „Azov”, a pośrednio groźnej, uzbrojonej po zęby neonazistowskiej sekty o profilu coraz bardziej międzynarodowym „Misanthropic Division” ( obecnej w Polsce), i to mimo wcześniejszych prób położenia ustawowo kresu podobnym praktykom (90). W Kijowie zaś i we współpracy z Rosją (sic!), trwa polowanie na czarownice alias rosyjskich agentów wewnątrz nacjonalistycznych bojówek i w zdominowanych przez radykałów strukturach siłowych ze wskaźnikiem wykrywalności, a jakże, bliskim 100% (91)(92)(93) Toteż w swietle rosyjskich prowokacji, takich jak ostatni incydent na Bałtyku, szczególnie złowrogo zabrzmiały niedawne wypowiedzi Stephena Walta (obok apologetów Kremla Williama Engdahla, Johna Mearsheimera i Stephena Cohena wybitnego przedstawiciela nurtu „realistycznego” w amerykańskiej polityce zagranicznej) o błędzie jakim było udzielenie przez administrację Obamy poparcia stronie ukraińskiej w rosyjsko-ukraińskim imbroglio i o tym że, jak twierdzi przynajmniej analityk wojskowy Chuck Nash, Putin właściwie już teraz może wyeliminować amorficzne NATO z wojennej gry nie oddając przy tym ani jednego wystrzału. (94)(95)

 

Wracając na koniec do narodowo-wyzwoleńczych właściwości prawdy, Stanisław Srokowski tak opisuje swój powrót do rodzinnej ukraińskiej wioski: „Pokłoniłem się nad grobem Olgi Misiuraczki, która jako młodziutka dziewczyna uratowała mnie i moim rodzicom życie. Zapaliłem na jej grobie świeczkę i pomodliłem się za jej duszę. Zatrzymał mnie stary, może osiemdziesięcioletni człowiek, który pamiętał rzeź Polaków i znał mego ojca i dziadka. Wziął mnie na bok, by uniknąć świadków, i poprosił o chwilę rozmowy. Powiedział, że bardzo mu ciąży tamten grzech i chce przeprosić za mordy, jakich dopuścili się banderowcy. Widziałem, że było to dla niego ogromnie ważne wyznanie. Miał opuszczoną głowę, drżał mu głos. (…)

Całe życie pisarz zmagał się też z wciąż aktualnym tabu , jakim były i są wydarzenia na Wołyniu w 1943 roku i latach późniejszych: „Cenzor z Mysiej dzwonił do mnie i namawiał, bym zrezygnował z jednego fragmentu, a potem z drugiego, trzeciego i czwartego, a wreszcie, kiedy wciąż się nie zgadzałem, z pojedynczych zdań lub słów. W końcu książka [„Repatrianci”] się ukazała. A ja już wiedziałem, że nie mam żadnej szansy napisania całej prawdy. (oba cytaty ze wstępu do „Nienawiści”)

Z prawdą, ze sobą i rodzinno-środowiskowym ostracyzmem zmagał się Stefan Dąmbski, egzekutor AK. Na krótko przed samobójczą śmiercią napisał: „Przez lata po zakończeniu wojny próbowałem analizować siebie samego i w końcu uznałem, że doszedłem do tego zwierzęcego stadium głównie przez moje wychowanie w młodych latach – w atmosferze do przesady patriotycznej. (…) Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. (…) Za późno dziś, by prosić kogokolwiek o przebaczenie, tak się ludziom życia nie przywróci. Niech to będzie jeszcze jedno ostrzeżenie dla przyszłych pokoleń (…). Niech pamiętają, że każda wojna to tragedia, że w niej zawsze giną ludzie młodzi, mający całe życie przed sobą – i to giną niepotrzebnie”.

– Narobili biedy i tyle – mówi Oksana. „Mieszkając w Polsce już od 12 lat zrozumiałam jedno, że dzieli nas z Polakami jedynie religia, są tak podobne ludzi, mentalność, ze nie mogę pojąć jak i z czego mogła wyniknąć rzeź wołyńska i niemiłość Ukraińców do Polaków w czasy
II Rzeczypospolitej. Jak mi zadają pytanie w Polsce, skąd się wziął Bandera, to zawsze mówię że II Rzeczpospolita sama porodziła tego Banderę
(…) Jakby potraktowali Ukraińców inaczej, pozwoliliby im na gospodarowanie , daliby zaporożcom ziemi, o które oni nie jeden raz prosili, to by to okatoliczanie skończyło się powodzeniem , a nie krwią i nienawiścią. Jakie mity by dla nas nie stwarzali, powinniśmy i Polacy i Ukraińcy odnaleźć wspólny mianownik do zdradliwej historii, bo tak naprawdę jesteśmy jedną cześcią tego samego narodu . Dla tych, kto za nas pisze historię, stwarza swoje własne mity, w które tak chce żebyśmy wierzyli, dla nich wszystkich jest ważna nie wspólna historyczna pamięć i wspólna część polsko-ukraińskiej historii a wspólna nienawiść i bezkonieczna, kłótliwa dyskusja z której oni wyszarpią własne korzyści. Nie dajmy się oszukać kolejny raz, już ile podobnych wydarzeń było , to trzeba być naprawdę głupcem żeby znowu dać się wciągnąć w sztuczną pułapkę.(…) Patrząc ile doczepiło się różnych sił politycznych do dzisiejszej wojny i rządu to już poszło w zapomnienie dla czego te ludzi stali na Majdanie , a najwięcej tam było młodzieży . Widzę teraz tą młodzież z torbami na autokarach przekraczających granicę polsko -ukraińską w poszukiwaniu lepszego miejsca dla życia , z różnych części Ukrainy jadą razem, kto z Doniecka, kto z Krymu, kto z Zachodniej czy Centralnej Ukrainy, młode ludzie, nie rozmawiają o polityce, o języku jakim mają rozmawiać, dogadują się nawzajem i nie ma między nimi żadnych kłótni . Tu najwięcej widać absurd obecnej sytuacji i zadajesz sobie pytanie: a czy był potrzebny ten Majdan, czy była potrzebna ta wojna ? Dla czego i kto podzielił politycznie te ludzi ?

Romuald Niedzielko w „Kresowej Księdze Sprawiedliwych” odnotowuje 384 przypadki mordu dokonanego na Ukraińcach przez wykonawców „akcji antypolskiej” , uważających udzielanie pomocy „Lachom” za zdradę ukraińskich ideałów narodowych. Warto też wiedzieć, że państwo polskie nigdy, w żaden sposób nie podziękowało Sprawiedliwym Ukraińcom niosącym ratunek sąsiadom. Nie pasują do politycznie poprawnej wizji powszechnej, czerwono-brunatnej idylli. Niech zasypie wszystko, zawieje… Pułapka eskapizmu jest bezwzględna.

Dramatycznie samotną walkę o ich upamiętnienie toczą od lat Wiesław Tokarczuk z drugiego pokolenia ocalonych i grupa osób odczuwających taką potrzebę. Bezskutecznie. Zwracają uwagę na zanik empatii, dokonującą się niepostrzeżenie zamianę uniwersalnych pojęć dobra i zła, brutalną obojętność wobec powolnej agonii oświeconego humanizmu, grozę doświadczaną przez ofiary i świadków wszystkich ludobójstw wobec takich postaw, brak zakotwiczonych w historii precyzyjnych drogowskazów moralnych. (96) „Być może fakt uratowania życia mojej Mamy i Jej chłopskiej rodziny jest dla Rzeczypospolitej bez znaczenia, bo ta chłopska rodzina była dla Rzeczypospolitej niewiele warta. Być może ci ukraińscy wieśniacy, którzy uratowali życie mojej Mamy i Jej rodziny, dla Rzeczypospolitej nie są warci odznaczenia i wdzięczności. ” (…) „Dotychczas wszystkie organy i instytucje państwa polskiego zignorowały wszelkie tego typu inicjatywy. Dopiero Rzecznik Praw Obywatelskich św. p. Janusz Kochanowski po stwierdzeniu absolutnej bezczynności polskich organów i instytucji podjął próbę uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców. Pracownicy Jego biura rozpoczęli zbieranie wniosków personalnych o Medal Sprawiedliwych. Otrzymali także mój wniosek o odznaczenie dla Giergielów, otrzymanie wniosku potwierdziła pani Marta Kukowska. To, co następcy św. p. Janusza Kochanowskiego uczynili z wnioskami po Jego tragicznej śmierci pod Smoleńskiem, pozwolę sobie nazwać aktem haniebnym. Otóż oni wyrzucili nasze wnioski o Medale dla Sprawiedliwych Ukraińców na śmietnik. Tak po prostu. Moje zapytanie do RPO o kontynuację projektu Medalu Sprawiedliwych pozostaje bez odpowiedzi od prawie 6 lat.” (97) Wniosek ocalonego przez Ukraińców Romualda Drohomireckiego ze Stowarzyszenia Polskich Dzieci Wojny w Olsztynie, napisany do byłego prezydenta Komorowskiego z równoczesną prośbą o wsparcie skierowaną do Donalda Tuska, Grzegorza Schetyny i Bogdana Borusewicza – póki żyją jeszcze świadkowie tamtych wydarzeń, a odchodzą bardzo szybko i jest ich coraz mniej – wylądował w koszu. (98) Kolejny wniosek właśnie zarasta kurzem w prezydenckiej kancelarii.

Jestem pewny – pisze dalej Wiesław Tokarczuk – że ja i moja rodzina bardzo potrzebujemy oficjalnego i osobistego wyrażenia wdzięczności przez polskie państwo. [Chociaż] już się nie dowiemy, czy potrzebowali i oczekiwali tego od państwa polskiego św. p. Tolko i Ziuńka Giergielowie, [to taki gest] „może pomóc wielu osobom uwierzyć, że dobro nie tylko powinno, ale realnie może być nagradzane i pochwalane, nawet jeśli zło nie zawsze – w życiu doczesnym sprawcy – bywa ukarane. Przywróci – w naszej rodzinnej historii – równowagę moralną. Będzie drogowskazem moralnym dla wielu. Będzie wzorem polsko-ukraińskiej przyjaźni. Przywróci także prawdę.” (99)

Do Prezesa Rady Ministrów Pani Beaty Szydło: Uprzejmie proszę o informacje czy istnieją a jeżeli tak, to jakie są formy uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców ratujących Polaków podczas rzezi na Wołyniu w 1943 roku?

Odpowiedzi nie było.

 

PS. od autora: Dziękuję Panu Wiesławowi Tokarczukowi za udostępnione materiały i cenne wskazówki.

przypisy i bibliografia:

(1). źródło cytowanego fragmentu: sekcja odtajnionych w 1998 roku przez rząd USA archiwów CIA dotycząca nazistowskich zbrodni wojennych: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/HRINIOCH,%20IVAN_0020.pdf , patrz również: Anton Shekhovtsov,By cross and sword: ‘Clerical Fascism’ in Interwar Western Ukraine wClerical Fascism in Interwar Europe (Totalitarian Movements and Political Religions, ed. Matthew Feldman, Marius Turda, Tudor Georgescu oraz http://dx.doi.org/10.1080/14690760701321098 i John Pollard: „Klerykalny faszyzm” http://www.tandfonline.com/doi/full/10.1080/14690760701321528
Motywy chrystyczne są częstym elementem przekazu środowisk skupionych wokół skrajnie prawicowych, neobanderowskich bojówek „Prawego Sektora”, w swojej wykładni ideologicznej organizacja ta odwołuje się również do postaci św. Matki Teresy z Kalkuty (patrz: http://banderivets.org.ua/z-hrystom-u-sertsi.html oraz I. Zahrebelny, publicysta m.in. „Nacjonalisty.pl – Dziennika Narodowo-Radykalnego” :„Nacjonalizm i katolicyzm razem po tej samej stronie frontu” http://banderivets.org.ua/natsionalizm-i-katolytsyzm-po-odnu-storonu-frontu.html). „Pan Bóg jest po naszej stronie, a zachodnie reżimy pożałują tego, że wspierały tę rewolucję – ponieważ ta rewolucja stanie się forpocztą dla Nowej Rekonkwisty.” (I. Zahrebelny w http://www.nacjonalista.pl/2013/12/13/ihor-zahrebelny-co-sie-dzieje-na-ukrainie-krotki-raport-dla-zachodnich-towarzyszy/)

(2) http://www.thenation.com/article/how-ukraines-new-memory-commissar-is-controlling-the-nations-past/ Absolutna większość znawców tematu uważa publicystykę W. Wiatrowycza za paranaukowe mitotwórstwo:http://krytyka.com/en/articles/open-letter-scholars-and-experts-ukraine-re-so-called-anti-communist-law orazhttps://ukraineanalysis.wordpress.com/2015/05/02/volodymyr-viatrovych-and-ukraines-de-communization-laws/

Andreas Umland:

1. In which peer-reviewed scholarly high-impact journals did Viatrovych’s articles appear?
2. At which international conventions of relevant academic organizations were Viatrovych’s papers selected for presentation?
3. Which known scholarly book series or established academic publishers with independent peer review have published Viatrovych’s books?
4. Which institutions without links to Ukrainian nationalist circles, i.e. which groups of scholars without some biographical connection to the research topics of Viatrovych, have hosted him?
I have noted many publications, presentations, affiliations, activities etc. of Viatrovych, but these by themselves do not establish academic status. Instead, they indicate that he would have sufficient funding or support available that could be used to get his Ukrainian texts translated into English or other languages, in order to be published in respected, selective and peer-reviewed scholarly journals. Maybe there are such publications by Viatrovych – and I simply have not noticed them.(…) If there are properly academic publications by Viatrovych, I shall be genuinely interested to read them. (…) He published with his own institution – something usually not highly respected among scholars. I would be interested to know whether Viatrovych’s book with Mohyla university press went through proper independent peer review by recognized experts on his book’s topic.
” za: https://web.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10205257075639920
O politycznie motywowanej mitologizacji (patrz: Rudling http://carlbeckpapers.pitt.edu/ojs/index.php/cbp/article/view/164Rossolinski-Liebe http://www.kakanien-revisited.at/beitr/fallstudie/grossolinski-liebe2.pdf, Katchanovski https://www.cpsa-acsp.ca/papers-2010/Katchanovski.pdf , Marples http://pdfebookdl.com/politics-sociology/109443-heroes-and-villains-creating-national-history-in.html) i próbach naukowej demitologizacji ruchu banderowskiego („bojownicy o wolność, faszyści czy ustasze?”), dyskusja:
http://spps-jspps.autorenbetreuung.de/files/14-reviewessays.pdf

-aktualizacja 2016-05-03:  https://foreignpolicy.com/2016/05/02/the-historian-whitewashing-ukraines-past-volodymyr-viatrovych/

-aktualizacja 2016-05-04, Per Rudling o projekcie CIA pod kierownictwem Lebiedia „Litopys UPA” i zawartych w nim fałszerstwach:  ” You can pretty much pick up any volume of Vyzvol’nyi Rukh, or any single one of Viatrovych’s booklets; they are systematically manipulated. As is the Litopys UPA (which, I imagine is what Cohen, and Burds, refer to here) it was initially a CIA-funded project, run by Lebed and his circle, with an explict mandate to glorify the OUN and UPA. Sure, Cohen could have chosen to make this already long article even longer by providing exact references to the many omissions, distorting editing, and included facsimiles of the original documents, trimmed by the Litopys UPA/TsDVR circles, and their selective renderings in the Litopys UPA. To Cohen’s credit, he provides links to the review forums of both Druha pol’s’ko-ukrains’ka viina and Viatrovych’s book on OUN and the Jews. In his Stavlennia OUN do evreiv Viatrovych includes the well-known Krentsbach forgery, a fake autobiography of a fictitious Jewess produced by the ZCh OUN in 1957 to the effect that the UPA rescued her during the Holocaust. In UPA – Armiia neskorennykh he claims the UPA killed the leader of the SA in Volhynia in 1943 – when he was, in reality killed in a car crash in Potsdam. These are not factual errors, but systematic distortions, serving a political agenda. As to Druha pol’s’ka-ukrains’ka viina Cohen provides a link to the Ab Imperio book discussion, with the comments by Zieba, Motyka, Iliushyn, Grachova, and yours truly. The ZCh OUN – the same group which funds the TsDVR and Viatrovych’s annual lecture tours to North American universities – but also the ZP UHVR – systematically manipulated, seeded, and selectively distorted the records after the war. This was OUN(b) policy from mid-1943.
As the person who happened to chair the session at the workshop; yes, „crashing” is a matter of perspective. Viatrovych was brought to the workshop late by his sponsor, the OUN(b)’s Borys Potapenko, came for one session only, and insisted to take up the limited time we had for questions to read a several page long statement in Ukrainian, then translated by Potapenko,doubling the time. This was something the organizers could not allow. When being forced to enforce our rule of no speeches from the floor, laid out at the begining of the workshop, Viatrovych writes on social fora that his freedom of speech was infringed. (And yes, this is the same man who authored of the laws outlowing disrepect for „the fighters for Ukrainian statehood in the 20th century”). Of course, we can nit-pick on individual formulations (Viatrovych also wrote in Ukrains’ka Pravda, not in Pravda, for example), but what Cohen does, in my opinion, is bringing attention to an issue at a time when others, including the bulk of the Ukrainian studies establishment in North America and the current Ukrainian government have chose to look the other way (or, worse, empowering, enabling or applauding him). The problem is rather that the timing for this critical scrutiny is late; the time to raise these issues was March 24, 2014 (yes, before Poroshenko became president – another error in Cohen’s text!), when Viatrovych was appointed director of the UINP. That is, before he was given another chance to use state institutions to do harm to scholarship – and yes, Ukraine. (…) Given his first stint at memory manager, in 2008-2010, his dismal record was well-known to all of us by then.” 
za: https://www.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10207774748740174

aktualizacja 2016-05-14, Raul Cârstocea: „In addition to concerns about the limits to freedom of expression and of the media that [decommunization] laws introduced, one of them explicitly includes within the scope of its protection the OUN and UPA, two organisations responsible for collaboration with the Nazis, anti-Jewish pogroms and assistance in the perpetration of the Holocaust in Ukraine, and the mass murder of Poles in Volhynia and eastern Galicia between 1943 and 1945. In turn, these aspects of Ukrainian history acquire special significance for contemporary politics in the context of the ongoing conflict in Ukraine, as well as of the so-called ‘information war’ waged by the Russian Federation, where the association of the post-Maidan Ukrainian state with ‘fascism’ is a central component.” za: http://www.ecmi.de/fileadmin/downloads/publications/JEMIE/2016/RCarstocea.pdf

(3) „By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives” za: http://everything.explained.today/Neo-Nazism/

aktualizacja 2016-07-12 wersja z 2014: „In 1991 Svoboda (political party) was founded as ‚Social-National Party of Ukraine’. The party combined radical nationalism and neo-Nazi features. It was renamed and rebranded 13 years later as ‚All-Ukrainian Association Svoboda’ in 2004 under Oleh Tyahnybok. By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives. This allowed Viatrovych not only to sanitize ultra nationalist history, but also officially promote its dissemination along with OUN(b) ideology based on ‚ethnic purity’ coupled with anti-Russian, anti-Polish and anti-semitic rhetoric; denial of UPA war crimes, and the paradoxical glorification of Nazi history with concomitant denial of wartime collaboration wrote Professor Per Anders Rudling” (https://en.wikipedia.org/w/index.php?title=Neo-Nazism&oldid=626673398#Ukraine) . W wersji obecnej zniknęło sformulowanie „Svoboda member Volodymyr Viatrovych” na rzecz „Volodymyr Viatrovych”. Internet został dokładnie wyczyszczony z jakichkolwiek informacji na temat organizacyjnej przynależności Wiatrowycza, jakoże ten obecnie jest „niezależnym” ekspertem. Czytaj dalej: http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255#
(4) https://books.google.pl/books?id=XMIG9aJxuxAC&pg=PA249&lpg=PA249&dq=Svoboda+Party+of+regions+project+Kuzio&source=bl&ots=B4rqMlSSsj&sig=z70THIK0yvYjvN7NGgu8MQJbuEE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwjijuWClOnLAhVjvHIKHc5oA6sQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20regions%20project%20Kuzio&f=false
(5) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA182&lpg=PA182&dq=Svoboda+Party+of+Regions+kuzio&source=bl&ots=p9l7YRvIFg&sig=nixk9CG5-8ibCV9nc9aBEWm3Mdg&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwiPl87DlunLAhVE8ywKHb8qAgkQ6AEINzAD#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20Regions%20kuzio&f=false
(6)http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255
(7) „Тогда Хорт возглавлял винницкое отделение правой организации Социал-национальной ассамблея и был приговорен к трем годам условно по обвинению в разжигании межнациональной розни.” za: https://vindaily.info/khort-geroy-ili-provokator.html
(8) „The very fact that it was mainly the pro-Kremlin media who were circulating the information could have aroused some suspicion. (…) Pavlenko does not just rip up the portrait (…) but also prompts the others to chant that Poroshenko is a ‘dickhead’. This was perfect for the pro-Kremlin media as an antidote to similar chants often heard about Russian President Vladimir Putin. (…) It is possible that Pavlenko liked the role of hero and political prisoner. (…) Certainly in this situation, he and his supposed patriot comrades have done Ukraine only a disservice, chanting in unison with the Russian media what Bulgakov refers to as “an insane mantra” about a prison term for destroying a portrait of the President. ” za: http://khpg.org/en/index.php?id=1459889982
(9) http://vesti-ukr.com/lvov/139682-na-zakarpate-proshel-fakelnyj-marsh-protiv-vengerskih-okkupantov-i-ih-posobnikov oraz http://www.therussophile.org/not-moskals-this-time-the-nazists-are-threatening-hungarians-with-the-knives.html/. Oryginalne video „Magiarów na noże” zostało skasowane: https://www.youtube.com/watch?time_continue=15&v=Z8NkglzXdmk
(10) http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2013/12/ukrainian-extra-parliamentary-extreme.html
(11) “This just confirms my suspicion that Russian intelligence agencies are behind these people, though the killers themselves may not even know this,” Fesenko wrote. “The statement also gives us grounds to suspect that the campaign of assassinations will continue and may be directed against top government representatives.” (…) Analysts have speculated that Russia allegedly uses some Ukrainian nationalists to present Ukraine as a “fascist” country and to destabilize the political situation. One of those accused, Dmytro Korchinsky, used to cooperate with Alexander Dugin, a pro-Kremlin Russian imperialist who has called for killing Ukrainians. Korchinsky was on the board of Dugin’s International Eurasian Union before falling out with his Russian ally in 2007. In 2005 Korchinsky trained Russia’s Nashi pro-Kremlin youth group on ways to combat “color revolutions.” Secret services often attempt to influence nationalist groups to use them for their goals, Fesenko told the Kyiv Post. “Intelligence agencies often act this way,” he said. “They use local nationalist groups and plant moles there. They give them ideas and funding.” za: http://www.kyivpost.com/article/content/kyiv-post-plus/mysterious-group-takes-claim-for-high-profile-murders-386483.html ;

При этом российское ФСБ вполне может поддерживать украинские национально ориентированные формирования, а СБУ русских националистов.  Идеология тут не причем, все зависит от задачи, которая перед спецслужбой стоит или может стоять в будущем. Так что Дмитрий Ярош может быть на содержании, как у одной силовой структуры, так и у другой.” , http://skelet-info.org/yarosh-i-pravyj-sektor-na-kogo-rabotaem/
(12) https://www.youtube.com/watch?v=skbz95Bfkxc
(13) https://twitter.com/christogrozev/status/566377671089991680
(14) „Даже откровенные провокаторы из «Братства» Дмитрия Корчинского в героическом ореоле участников АТО становятся народными депутатами.”
za : http://www.forumn.kiev.ua/newspaper/archive/150/svoykh-fashystov-ne-byvaet.html
(15) http://rusnsn.info/analitika/zaby-ty-j-soyuz-russkie-kazaki-i-ukrainskie-natsionalisty-v-pridnestrov-e.html ; http://rusnsn.info/istoriya/ob-uchastii-una-unso-v-pridnestrovskom-konflikte.html
(16) http://www.politnavigator.net/una-unso-zovjot-moldovu-v-vojjnu-protiv-rossii-video.html
(17) http://www.bbc.com/news/world-europe-26784236 ; ” Яроша и соратников обвинили в развязывании войны с Россией и срыве мирного процесса.” za: http://korrespondent.net/ukraine/3673500-vyzytka-yarosha-okazalas-pravdoi ; „Правий сектор” майстерно роздутий російським телебаченням” za: http://gazeta.dt.ua/internal/viyna-za-lyudey-_.html ;

https://www.youtube.com/watch?v=0di2czVC_6Q

(18) „Провокация удалась. Провластные и российские телеканалы получили впечатляющую картинку, на которой отнюдь не мирные студенты, а озверевшая толпа вступает в вооруженную стычку с милицией (как после схватки «беркутята» добивают покалеченных людей, конечно же, не покажут). (…) Отдельно стоит остановиться на ВО «Тризуб» имени Степана Бандеры. Это еще одна организация, которая открыто поддержала штурм Администрации президента и заклеймила позором тех, кто назвал «штурмовиков» провокаторами. (…) Надо заметить, что, по одной из версий, эта поддержка, выражавшаяся в призывах штурмовать Верховную Раду, была провокацией, направленной на эскалацию насилия. (…) Весьма интересны отношения между «Тризубом» и ВО «Свобода»: незадолго до выборов в местные органы власти 2010 года в некоторых регионах распространялись листовки с критикой Олега Тягнибока с ультраправых позиций. Тризубовцы, будучи куда более радикальными националистами, чем «Свобода» могли успешно воздействовать на часть партийного электората. Словом, «Тризуб» – «контора» мутная, вызывающая немало подозрений на счет сотрудничества с властью вообще, и спецслужбами в частности.”

za: http://crime.in.ua/statti/20131202/voskresenie
(19) „This involvement by Tryzub as agents provocateurs is indeed strange because Slava Stetsko, the head of both OUN(b) and KUN, spoke against President Kuchma at the monument to Shevchenko at the same time as other leaders of the Ukraine Without Kuchma group. One can only deduce from this that either OUN(b)/KUN are supporting both President Kuchma and the opposition, or Tryzub is no longer under the control of OUN(b)/KUN and has been bought out by the authorities” za: http://www.ukrweekly.com/old/archive/2001/120119.shtml
(20) https://twitter.com/strobetalbott/status/450034007863201792
(21) http://www.politico.com/magazine/story/2014/03/putins-imaginary-nazis-105217_Page2.html#ixzz2xcOgkK1A
(22) http://www.eioba.pl/files/user79280/a237277/jagrgsxkbsa.jpg
(23) „This academic investigation concludes that the massacre was a false flag operation, which was rationally planned and carried out with a goal of the overthrow of the government and seizure of power. It found various evidence of the involvement of an alliance of the far right organizations, specifically the Right Sector and Svoboda, and oligarchic parties, such as Fatherland. Concealed shooters and spotters were located in at least 20 Maidan-controlled buildings or areas. The various evidence that the protesters were killed from these locations include some 70 testimonies, primarily by Maidan protesters, several videos of “snipers” targeting protesters from these buildings, comparisons of positions of the specific protesters at the time of their killing and their entry wounds, and bullet impact signs. The study uncovered various videos and photos of armed Maidan “snipers” and spotters in many of these buildings. The paper presents implications of these findings for understanding the nature of the change of the government in Ukraine, the civil war in Donbas, Russian military intervention in Crimea and Donbas, and an international conflict between the West and Russia over Ukraine.” za: http://www.academia.edu/8776021/The_Snipers_Massacre_on_the_Maidan_in_Ukraine
(24) http://prawy.pl/5747-prawy-sektor-w-warszawie-na-wolyniu-nie-nie-mordowano-polakow/
(25) http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/1121661,Narodowcy-protestuja-przeciw-promowaniu-w-Polsce-kandydatow-na-prezydenta-Ukrainy; „ochotnicze patrole antybanderowskie” spod znaku Falangi/ONR: https://www.youtube.com/watch?v=o0o4UMCG7Hw oraz https://www.zycie.pl/informacje/artykul/7234,zniszczono-pomnik-upa-w-molodyczu-tyma-to-rosyjska-prowokacja
(26)http://www.ukrainebusiness.com.ua/news/345.html
(27) http://uainfo.org/news/12129-gzhegozh-rossolinskiy-libe-ob-oun-upa-evreyskih-pogromah-i-bandere.html
(28) „Ukrainians [were considered] „adroit political intriguers and past masters in the art of propaganda” who would not hesitate to use the United States for their own ends. Moreover, emigre groups in general—and Soviet ethnic minority groups in particular—were obvious targets of Soviet penetration and manipulation.” ( za: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf)
(29) Aleksandr Gogun (wywiad) https://www.youtube.com/watch?v=7UGE3l_wQ0g @22:55, 24:15

На сотрудничество УВО-ОУН с ОГПУ-НКВД на антипольской основе в 1920—1930-е годы косвенно указывает как ряд публикаций украинского исследователя Анатолия Кентия, так и факт длительных доверительных отношений между Павлом Судоплатовым и… взорванным им в Роттердаме в 1938 году вождем ОУН Евгением Коновальцем. Пособничество обычно оставляет агентурный след. А материалов об этом в киевских архивах ничтожно мало по объективной причине — согласно ведомственным правилам, наиболее ценная зарубежная агентура со всей сопутствующей документацией передавалась республиканскими органами госбезопасности на Лубянку. Украинские праворадикалы представляли значительный интерес не только для чекистов, но и для советской армейской разведки, в том числе потому, что собирали о Польше — наиболее вероятном противнике — ценные данные сугубо военного характера, а также обладали определенными знаниями о рейхе.” http://gazeta.zn.ua/SOCIETY/starye_pesni_bez_glavnogo_v_moskve_izdan_sbornik_dokumentov__ob_ukrainskih_natsionalistah_v_gody_vto.html

(30) http://witas1972.salon24.pl/586733,cyngiel-ktory-zdetonowal-rzez-wolynia
(31) http://blogpublika.com/2015/02/08/mord-w-parosli-9-02-1943-tajemniczy-poczatek-rzezi-wolynskiej/
(32) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10101457892254049&set=a.10100416026321729.2562469.1814623&type=3&theater
(33) Jeffrey Burds http://www.academia.edu/3420138/_Agentura_Soviet_Informants_Networks_and_the_Ukrainian_Underground_in_Galicia_1944-48_Eastern_European_Politics_and_Societies_January_1997_
(34)
http://kangur.uek.krakow.pl/biblioteka/biuletyn/artykuly.php?Strona=Art&Wybor=42&Art=wp_obled_44
(35) http://www.bochnianin.pl/forum/viewtopic.php?t=20853
(36) Alexander Statiev, The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands (Cambridge University Press), str. 128; ponadto Timothy Snyder:  „UPA prawdopodobnie zamordowała tylu Ukraińców, co i Polaków, jako że mordowała wszystkich niepasujących do jej szczególnej wizji nacjonalizmu jako „zdrajców„, za: http://www.nybooks.com/daily/2010/02/24/a-fascist-hero-in-democratic-kiev/
(37) Ibid., str. 126
(38) Burds, op. cit. str. 106
(39) Wiktor Suworow „Lodołamacz” (Editions Spotkania)
(40) Statiev, op. cit. str. 131
(41) Ibid., str. 233
(42) https://newcoldwar.org/stepan-bandera/
(43) https://newrepublic.com/article/117505/ukraines-only-hope-nationalism
(44) Suworow, op.cit., str. 104
(45) Ibid., str. 42
(46) Ibid., str. 53-54
(47) Ibid., str. 47
(48) „Despite all their efforts, nationalist historians have found no materials in foreign archives that testify to authentic battles of the UPA with Hitlerite military units. The reason is that there were no such battles. (…) Later, grassroots UPA unite periodically engaged German forces, but acted on their own initiative, without orders from above. (…) From 1944 , moreover, the UPA became an overt ally of the Germans in the struggle against the advancing Red Army. An interview wih former insurgent Petro Hlyn, who received a 25 prison sentence from a Soviet tribunal, also offers evidence that the UPA ‚massacred not only Poles but their own fraternal Ukrainians’. (…) Further support for the theory of a sustained alliance between the UPA and the German forces is derived from archival documents from both the Germans and the KGB. Between 1988 and 1991, this interpretation constituted the official Soviet line (…)” David R. Marples, Heroes and Villains: Creating National History in Contemporary Ukraine (Central European University Press, 2007); str. 146 oraz: http://www.academia.edu/577931/_Falsifying_World_War_II_History_in_Ukraine_; o trudnościach w prowadzeniu badań nad działalnością nacjonalistycznego prowokatora we Lwowie w 1945 roku http://uamoderna.com/blogy/martynenko/nazi-archives

SS Dirlewanger, ukraiński 118 batalion Schuma (zwalczał wspólnie z ROA m.in. „polskie podziemie” http://www.academia.edu/1211423/_Terror_and_Local_Collaboration_in_Occupied_Belarus_The_Case_of_Schutzmannschaft_Battalion_118._Part_I_Background_Nicolae_Iorga_Historical_Yearbook_Romanian_Academy_Bucharest_Vol._VIII_2011_195-214, str. 204-10), ukraiński 57 batalion Schuma i polski 202 batalion Schuma (od 1943 również podporządkowany SS Dirlewanger, większość schutzmanów następnie zdezertowała zasilając najprawdopodobniej polską samoobronę na Wołyniu) wspólnie przeprowadzali antypartyzanckie operacje na Białorusi w rejonie Mińska.
( za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667 )

Fragmenty ksiażki Czesława Piotrowskiego „Krwawe żniwa” (Bellona):
” Sami jednak Niemcy też nie zaznali dłuższego spokoju, gdyż w nocy z 13 na 14 kwietnia (1943) zostali zaatakowani w Stepaniu przez nacjonalistyczną bandę, udającą partyzantów radzieckich. (…) Po tym napadzie Niemcy zaczęli tam na stałe utrzymywać, oprócz żandarmerii, również pododdziały wojskowe (policyjne). Przebywali tam żołnierze Wehrmachtu, własowcy, Słowacy, Ukraińcy oraz tzw. zieloni Polacy ze Śląska, Poznańskiego, Pomorza itp. Wcale to jednak w niczym nie przeszkodziło [banderowcom] w realizacji swoich zbrodniczych planów eksterminacji Polaków. Podjęto natomiast próby wciągnięcia Niemców do tego dzieła (…)„, str. 151-153; ” W końcu czerwca (1943) na jakiś czas do Stepania została skierowana kompania tzw. zielonych składająca się w wiekszości z Polaków (…) a także ze Słowaków i Ukrainców, z niemiecką kadrą oficerską. Kiedy zostały zaatakowane osiedla Brzezina, Soszniki i Ziwka przez liczne oddziały nacjonalistyczne [członkowie samoobrony otrzymali od „zielonych” natychmiastową pomoc]” , str. 171-172; „W naszych szeregach podano nam wiadomość, że od strony Stepania razem z banderowcami idą Niemcy tzw. zieloni – Ślązacy (…) Po systematycznym ogniu i jego nasileniu uwierzyłem, że z banderowcami są Niemcy. Lecz do dziś nie wiem, jak było naprawdę” ( obrona Huty Stepańskiej, str. 236).

Lektura dodatkowa: Droga do nikąd. Wojna Polska z UPA (Bellona), Antoni B. Szcześniak, Wiesław Z. Szota; Pany i rezuny. Współpraca AK-WiN i UPA 1945-1947 (Oficyna Wydawnicza VOLUMEN), Grzegorz Motyka, Rafał Wnuk , „Kresowa Księga Sprawiedliwych” (IPN), Romuald Niedzielko (http://www.nawolyniu.pl/sprawiedliwi/sprawiedliwi.pdf)

(49) http://www.ndkt.org/krym-arena-razgula-velikoderzhavnogo-shovinizma-i-ukrainskogo-natsionalizma.html
(50) http://joinfo.com/world/1013835_russian-president-planned-invasion-of-ukraine-before-2004-putins-ex-aide.html
(51) Penetracja Krymu przez islamski dżihad to temat do osobnego opracowania: „Moscow artificially divided the [nationalist] Majlis, which is the unofficial political organization of the Crimean Tatars. (…) Among the Crimean Tatars, a group supportive of Vladimir Putin has emerged and is prepared to push through ideas unpopular among the Majlis members (…) This allows Russia to play these organizations against each other and prevent the Crimean Tatars from making unified statements against Moscow. Over time this could be used to great effectiveness to neutralize Crimean Tatar nationalism and their support for being part of Ukraine.” za: http://www.jamestown.org/single/?tx_ttnews[swords]=8fd5893941d69d0be3f378576261ae3e&tx_ttnews[any_of_the_words]=Yemen&tx_ttnews[pointer]=3&tx_ttnews[tt_news]=42559&tx_ttnews[backPid]=7&cHash=4c7be2cb0f42d6fa5bfb359a40db2220#.VxOlxXpbHIV;
również: „One of the main three initiators of the blockade, Lenur Islyamov, would call the food supplies to Crimea ‘a trade made in blood’, but his position is morally problematic: not only is he a Russian businessman (he holds a Russian passport), but he also has business interests in Crimea and Moscow, as well as being a former ‘Vice Prime Minister’ of Russia-annexed Crimea. ” za: https://www.opendemocracy.net/od-russia/anton-shekhovtsov/crimean-blockade-how-ukraine-is-losing-crimea-for-third-time; Lenur Islyamov sprowadza „Szare Wilki” na blokadę Krymu zaraz po ogłoszeniu udziału tychże w zamordowaniu zestrzelonego rosyjskiego pilota w Syrii: https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205599583604715&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater i https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205600258661591&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater; por. ślady FSB i czeczeński terroryzm, sprawa Abri Barajewa: „Abu Bakar osobiście werbował smiertnice do zamachu na Nord Ost. Po Czeczenii poruszał się czarną wołgą równie swobodnie jak Abri Barajew na równie mocnych papierach współpracownika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych„, za: http://archive-pl.com/page/519808/2012-10-25/http://terroryzm.wsiz.pl/artykuly,Milczenie-czarnych-wdow.html
(52) https://wikileaks.org/plusd/cables/08KYIV2323_a.html
(53) https://theintercept.com/2015/03/18/ukraine-part-3/
(54) https://larussophobe.wordpress.com/2008/10/04/russia-is-destabilizing-the-crimea/
(55) https://lenta.ru/news/2008/12/22/train/
(56) http://freedomparty.ru/read/1878/
(57) http://www.newsru.com/world/22dec2008/ukr_1.html
(58) korrespondent.net/ukraine/politics/687261-bratstvo-gotovit-partizanov-dlya-zashchity-kryma-ot-rossijskogo-vtorzheniya
(59) http://blogs.pravda.com.ua/authors/nayem/4adc22c19f1b6/ ;

(60) „Dirlewangerowcy” w ukraińskich batalionach ochotniczych nie wzięli się „znikąd”: Iwan Melniczenko, Zug- lub Hauptscharführer ukraińskich ochotników SS Dirlewanger był członkiem OUN(b). Około 50 dezerterów z kontrolowanego przez SS Dirlewanger 118 batalionu Schuma zasiliło nastepnie UPA na Wołyniu;  za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667

(61) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205956384884524
(62) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205112281822475?pnref=story
(63) „Таким образом, свою полугодовую борьбу с губернаторским кланом Фейгин, при поддержке Москвы, выиграл. Местные наблюдатели подчеркивали „тщательно спланированный” характер этой операции.” za: https://lenta.ru/articles/2012/11/20/feigin/
(64) artprotest.org/cgi-bin/news.pl?id=4049
(65) http://www.voanews.com/content/russian-police-raid-opposition-leaders-home-ahead_of_protests/1205751.html?s=1=
(66) http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/09/10/odwilz-kontrolowana/
(67) http://pl.sputniknews.com/swiat/20151105/1355185/Francja-telewizja-Putin.html#ixzz45cGlud5E
(68) https://globalvoices.org/2014/10/21/russia-opposition-ukraine-crimea-navalny-mbk/
(69) http://willzuzak.ca/cl/bookreview/Salter2007NaziWarCrimesOSS.pdf
(70) Eric Lichtblau „The Nazis next door”
cz.1 http://www.democracynow.org/2014/10/31/the_nazis_next_door_eric_lichtblau
cz.2 http://www.democracynow.org/2014/10/31/part_2_eric_lichtblau_on_the
(71) Russ Bellant „Old Nazis, the new right, and the Republican party: domestic fascist networks and U.S. cold war politics” za: http://www.thenation.com/article/seven-decades-nazi-collaboration-americas-dirty-little-ukraine-secret/
(72) Breitman, Goda „US intelligence and the Nazis” http://ebooks.cambridge.org/ebook.jsf?bid=CBO9780511618178
(73) Breitman, Goda „Hitler’s Shadow” https://www.archives.gov/iwg/reports/hitlers-shadow.pdf
(74) https://books.google.ru/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA163&lpg=PA163&dq=Antibolshevik+Bloc+of+Nations+nazis&source=bl&ots=hzvvXjns2z&sig=Bd2VoAvlORj4t51el6obBR6VEdQ&hl=ru&sa=X&ved=0ahUKEwj5xpWD2YTMAhUGP5oKHchnBDAQ6AEIRDAG#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20Nations%20nazis&f=false
(75) http://www.gao.gov/products/GGD-85-66
(76) http://www.thirdworldtraveler.com/Fascism/Politics_B_CS.html
(77) http://wyborcza.pl/magazyn/1,134494,14723816,Jego_ekscelencja_uciekinier.html
(78) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf
(79) http://www.videofact.com/polska/gotowe/a/abn/relacja.html
(80) http://www.videofact.com/kpn_na_zachodzie.html
(81) http://www.historia.kpn-1979.pl/doku.php?id=tomasz_sokolewicz
(82) „Wolność dla wszystkich Narodów! Wolność dla każdego Człowieka! „http://www.cdvr.org.ua/content/бандерівський-фактаж-російського-агітпропу – to hasło z oryginalnej ulotki propagandowej OUN/UPA autorstwa Nila Chasewycza z lat 40. i Konferencji Narodów Zniewolonych z listopada 1943 (hasłem „za wolność narodów” [od bolszewizmu] posługiwała się również na Ukrainie niemiecka propaganda http://ar25.org/sites/default/files/13_propaganda.jpg) , a następnie koncepcja przewodnia Antybolszewickiego Bloku Narodów pod kierownictwem małżeństwa prominentnych działaczy historycznego OUN(b) „przejętych” w swoim czasie przez CIA , Jarosława i Sławy Stećków (współpraca z nazistami i pogrom lwowski 1941 patrz: str. 27-28, przykład próby racjonalizowania kolaboracji w historiografii ukraińskiej http://www.history.org.ua/LiberUA/Book/Upa/1.pdf ; identyfikacja członków banderowskiej milicji biorących udział w pogromie lwowskim na podstawie zachowanych legitymacji http://www.istpravda.com.ua/columns/2013/02/25/114048/ ; dyskusjahttp://www.aapjstudies.org/manager/external/ckfinder/userfiles/files/Carynnyk%20Reply%20to%20Motyl.pdf  ” Основними відповідальними особами за створення «міліції» були Ярослав Стецько та Іван Равлик , tłum.głównymi inicjatorami utworzenia [banderowskiej] milicji byli Jarosław Stećko i Iwan Rawlik”) . za: ukr.wikipediaУкраїнська народна міліція — Вікіпедія) ;

” In April 1944 Stepan Bandera and his deputy Yaroslav Stetsko were approached by Otto Skorzeny to discuss plans for diversions and sabotage against the Soviet Army.”  Завдання підривної діяльності проти Червоної армії обговорювалося на нараді під Берліном у квітні того ж року (1944) між керівником таємних операцій Bермахту О.Скорцені й лідерами українських націоналістів С.Бандерою та Я.Стецьком» D.Vyedeneyev O.Lysenko OUN and foreign intelligence services 1920s–1950s Ukrainian Historical Magazine 3, 2009 p.137– Institute of History National Academy of Sciences of Ukraine https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf ; ” In September 1944 Stetsko and Stepan Bandera were released by the German authorities in the hope that he would rouse the native populace to fight the advancing Soviet Army. With German consent, Bandera set up headquarters in Berlin. The Germans supplied the OUN-B and the UPA by air with arms and equipment. Assigned German personnel and agents trained to conduct terrorist and intelligence activities behind Soviet lines, as well as some OUN-B leaders, were also transported by air until  early 1945”   http://content.time.com/time/magazine/article/0,9171,892820,00.html , https://web.archive.org/web/20090325095047/http://history.org.ua/oun_upa/upa/18.pdf p.338,https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf p. 136-137 za: „Yaroslav Stetsko” en.Wikipedia ; „Gehlen-Skorzeny-Dulles connection is described in E.H. Cookridge’s ‚Gehlen: Spy of the Century’ (New York: Random House, 1971)„, za: D. Miller ‚The JFK Conspiracy’, p.42

„12 marca zmarła Sława Stećko, wybitna postać ukraińskiej polityki, nacjonalistka w najlepszym znaczeniu tego słowa. Miałem zaszczyt ją znać (…) Każde spotkanie z panią Sławą było dla mnie ogromnym przeżyciem. W okresie stanu wojennego wspierała polską opozycję. Organizowała pomoc finansową. (…)” czytaj dalej: http://www.wprost.pl/ar/42006/Bez-granic/?I=1060

Patrz również: Krzysztof Janiga „Gdy banderowiec staje sie polskim bohaterem” http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/gdy-banderowiec-staje-sie-polskim-bohaterem

(83) https://books.google.pl/books?id=GnkBYN8ipYcC&pg=PA253&lpg=PA253&dq=Lebed+Dulles&source=bl&ots=DiFqhmlh-M&sig=JPfngu9XKZnq9KyMOq0jJcpMGl4&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjsqMG9lI7MAhWDYZoKHabZBb4Q6AEILDAC#v=onepage&q=Lebed%20Dulles&f=false
(84) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/AERODYNAMIC%20%20%20VOL.%205%20%20(DEVELOPMENT%20AND%20PLANS)_0004.pdf
(85) https://books.google.pl/books?id=vvwBBAAAQBAJ&pg=PT60&lpg=PT60&dq=Mykola+Lebed+Bush&source=bl&ots=VuW4TXmT5S&sig=JVjLqqoiZ1GRX1vwMsmay333EZU&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjIx_yQgYrMAhUDjywKHd1tCdMQ6AEIWDAM#v=onepage&q=Mykola%20Lebed%20Bush&f=false
(86) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA132&lpg=PA132&dq=Antibolshevik+Bloc+of+nations+Poland&source=bl&ots=p9m_YMrONj&sig=FVbiC1dmG0oCeZZHWDS03kYnHgA&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjswqaZ3YTMAhVqMZoKHUlUA0kQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20nations%20Poland&f=false
(87) „Royal United Services Institute has considered both the speaker’s past and his current political activities and has decided that none fail the stringent qualifying tests applied by the Institute.” za: http://www.thejc.com/news/uk-news/147693/far-right-party-founder-ukraine-welcomed-uk
(88) http://www.ukrinform.net/rubric-politics/1970991-canada-to-continue-supporting-ukraine-pm-trudeau.html
(89) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10151101890997051&set=ecnf.549022050&type=3&theater
(90) „В «Азове» присутствуют представители международной праворадикальной структуры «Misanthropic Division» (MD)” za: http://korrespondent.net/ukraine/3678807-polk-belykh-luidei-chto-my-znaem-ob-azove?utm_source=facebook.com (udostępnione przez: Tomasz Maciejczuk facebook); Misanthropic Division i Swoboda na Majdanie: http://4.bp.blogspot.com/-T_MtwIp1N4w/UzTG-LJnDbI/AAAAAAAABVA/ZI5jy52_mw8/s1600/MD-KMDA-2.jpghttp://2.bp.blogspot.com/-lgIInxbcCFs/UzTHCPgBJQI/AAAAAAAABVI/TBLwlDcrkiQ/s1600/MD-KMDA-1.jpg  za: http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2014/03/blog-post_28.html ; http://www.thenation.com/article/congress-has-removed-a-ban-on-funding-neo-nazis-from-its-year-end-spending-bill/
(91) http://ru.tsn.ua/ukrayina/poligraf-podtverdil-chto-krasnov-rabotal-na-specsluzhby-rf-i-poluchal-sredstva-na-terakty-601778.html
(92) http://khpg.org/en/index.php?id=1460280717
(93) http://news.liga.net/news/politics/10053190-zaderzhannyy_v_rf_sotrudnik_sbu_ne_mozhet_obyasnit_svoikh_deystviy.htm
(94) http://foreignpolicy.com/2016/04/07/obama-was-not-a-realist-president-jeffrey-goldberg-atlantic-obama-doctrine/
(95) http://www.wnd.com/2016/04/putin-trying-to-take-down-nato-without-firing-a-shot/
(96) wypowiedź Wiesława Tokarczuka udostępniona autorowi.
(97) Wiesław Tokarczuk, Ibid.
(98) Wiesław Tokarczuk, Ibid, za: oryginał wniosku
(99) Wiesław Tokarczuk, Ibid.

(oryginał artykułu z portalu natemat.pl)

Konsekwencje kryzysu finansowego a demokracja w UE :)

Tekst pochodzi z XXI numeru kwartalnika Liberté! „Jak uratować demokrację”, dostępnego w sklepie internetowym. Zachęcamy również do zakupu prenumeraty kwartalnika na cały rok 2016.

 

Philippe Legrain: Unia Europejska ma problemy z demokracją. Zaczęły się one wcześniej niż problemy finansowe. 10 lat temu Francuzi i Holendrzy powiedzieli „nie” konstytucji unijnej. Oczywiście nasza konstytucja opiera się na traktacie lizbońskim. Od tego kryzysu sytuacja w strefie euro niestety się pogorszyła. Rząd w Berlinie, Bruksela oraz Europejski Bank Centralny we Frankfurcie podjęły bardzo złe decyzje. Doszło do kryzysu finansowego, który bardzo negatywnie wpłynął na Europę, zarówno jeśli chodzi o politykę, jak i gospodarkę całej strefy euro. Wielu Europejczyków uważa, że członkostwo w UE wiąże się z recesją, dominacją Niemiec, ograniczeniami dla demokracji. Liczni Europejczycy stracili zaufanie do działań Europy w zakresie upowszechniania demokracji. To niestety wina decydentów, polityków unijnych, którzy nie zapobiegli kryzysowi, nie potrafili go zażegnać. Ta ich niemoc spowodowała, że wielu Europejczyków chce głosować na „nie”. Zatem eurostrefa musi się zmienić. Jest bardzo wiele instytucji, które funkcjonują źle, choćby instytucje finansowe w Grecji. Brakuje dobrych rozwiązań alternatywnych i właściwych mechanizmów. Nacjonaliści, ekstremiści, ci szarlatani odnoszą sukcesy, a pozostali cierpią.

Grecja od 2010 r. jest niewypłacalna. Zazwyczaj, kiedy dany kraj nie potrafi spłacić swojego zadłużenia, prowadzi się negocjacje z jego wierzycielami, tak właśnie działo się w wypadku Polski w roku 1991 czy też w wypadku Niemiec w roku 1953. Okazało się, że w 2010 r. w Grecji podejście do problemów było zupełnie inne – przede wszystkim chodziło o straty francuskich i niemieckich banków i politycy unijni stwierdzili, że kłopoty Grecji są tymczasowe, przejściowe. Postawiono w stan zagrożenia cały system finansowy Unii Europejskiej i okazało się, że rządy krajów członkowskich mają spore kłopoty. My wciąż wypłacamy Grekom pieniądze, robimy to ze względu na solidarność z tym krajem i niestety to nie jest dobra sytuacja dla sektora bankowego. Cały czas spłacamy również kredyty Irlandii, Portugalii i Hiszpanii, a te pieniądze przede wszystkim wspierają lokalne banki. Mówimy przede wszystkim o spłacaniu zaległości, zadłużenia w bankach francuskich i niemieckich. Potrzebujemy zmiany – jeżeli mamy takie zadłużenie w bankach prywatnych, jeżeli rządy państw są tak zadłużone i jeśli zmagamy się z takim kryzysem, to kraje członkowskie muszą połączyć swoje siły. Tak się nie stało, a zamiast tego kraje się podzieliły. Przede wszystkim mam na myśli Niemcy, które wystąpiły przeciwko tym znajdującym się w naprawdę trudnej sytuacji finansowej. Wierzyciele również są w trudnej sytuacji. W tej chwili eurostrefa to właściwie więzienie dłużników. Muszę stwierdzić, że UE źle się zachowuje w tej sytuacji – zmusza premierów Włoch i Grecji do wprowadzania rozwiązań technokratycznych. To są takie quasi-kolonie, można powiedzieć, że decydenci w sposób nielegalny straszą Greków, Irlandczyków i wszystkich innych obywateli. Mówi się o tym, że trzeba będzie zacząć korzystać z własnej waluty, że euro już nie będzie stosowane.

Grecja naprawdę cierpi, by poradzić sobie z zadłużeniem. Zadłużenie Irlandii wynosi 64 mld euro, co oznacza, że Irlandczycy również będą musieli jakoś sobie z tym długiem poradzić. Korzysta się z tego, że ludzie pragną się stać Europejczykami, chcą wejść do Unii Europejskiej. No i niestety, sytuacja wygląda w tej chwili bardzo kiepsko, projekt europejski ma poważne problemy. Nie jesteśmy oczywiście zaskoczeni, że Niemcy, Francja oraz instytucje unijne nie cieszą się popularnością wśród zadłużonych krajów. Podatnicy europejscy są rzecz jasna bardzo niezadowoleni, że ich pieniądze pożycza się krajom Europy Południowej, ale tak naprawdę to nie jest wina Południa, to właśnie banki powinny być uważane za głównego sprawcę tego zamieszania. Tragedia polega na tym, że podatnicy z Północy też będą cierpieć. Zadłużenie Irlandii w tej chwili zostało anulowane po to, by odsetki, które należą się prywatnym bankom, zostały zwrócone. A więc banki europejskie – można powiedzieć – w tej chwili współzawodniczą. Grecja ucierpiała na tym najbardziej. Eurostrefa jako taka w tej chwili jest ograniczona pod kątem fiskalnym, co wydaje się niekonieczne, dlatego że przepisy fiskalne w UE cały czas działają, są skuteczne. Kryzys to kryzys, jest związany z porażkami finansowymi, ale tu nie chodzi o porażki poszczególnych krajów. Niemcy z kolei obawiają się, że będą odpowiedzialni za zadłużenie wszystkich krajów, i kanclerz Merkel stwierdziła, że chce zarządzać budżetami krajów członkowskich. Komisja Europejska oczywiście zgadza się z takim stanowiskiem. Związane są z tym pewne problemy – przede wszystkim to jest bardzo niebezpieczne ze względów gospodarczych, bo jeżeli posługujemy się tą samą walutą, to musimy też prowadzić taką samą politykę fiskalną. Jeżeli tylko coś się zadzieje, to politycy unijni natychmiast pokazują się w telewizjach i mówią: „Musicie przestrzegać polityki unijnej!”. Jak ludzie się czują, kiedy słyszą takie deklaracje? Nie lubią urzędników brukselskich, bo oni zabierają demokrację – demokrację w kontekście podatków i polityki fiskalnej. Tak naprawdę dochodzi wtedy do sytuacji ekstremalnych.

Trzeci problem to Europejski Bank Centralny – najbardziej niezależny bank na świecie. Jest duża różnica pomiędzy nim a niezależnym bankiem centralnym w Polsce albo w Wielkiej Brytanii. Te banki zachowują niezależność w realizowaniu transakcji, ale tak naprawdę odpowiadają przed swoimi rządami, są częścią tych rządów. Europejski Bank Centralny nie ma takiego politycznego władcy, nie ma tak naprawdę rządu strefy euro. I jest zawieszony ponad wszystkimi państwami członkowskimi. Na początku, kiedy w latach 2010–2012 rozpoczęła się panika, jeżeli chodzi o politykę fiskalną, wszyscy patrzyli, co zrobi EBC. Okazało się, że EBC nie zrobił nic i pozwolił, żeby panika się rozrastała, pewne interwencje podjęto dopiero w roku 2012. Zatem politycy wykonali pewne działania, ale tak naprawdę one nie miały bezpośredniego wpływu na politykę. W eurostrefie nie działo się nic pozytywnego, a wręcz okazało się, że koszty prowadzenia polityki się zwiększyły. A więc niezależność, o której mowa, powinna być zweryfikowana przez wszystkie 28 państw członkowskich, to trzeba uzgodnić, wynegocjować, być może poprzez referendum. Okazuje się, że EBC ma ogromną siłę, potężną władzę i kiedy patrzymy na jego odpowiedzialność pod kątem tego, co się dzieje na przykład w Stanach Zjednoczonych, widzimy, że EBC nie prowadzi dialogu, nie słucha tego, co mają do powiedzenia państwa członkowskie, nie bierze pod uwagę ich stanowisk. Urzędników EBC nie można ukarać za to, że źle wykonują swoje obowiązki…

Europejska integracja z całą pewnością wiąże się z ograniczeniami dla decydentów w poszczególnych państwach członkowskich, ale to nie powinno oznaczać, że ogranicza się demokrację. Decyzje podejmowane na poziomie unijnym muszą być otwarte, odpowiedzialne i powinny uwzględniać wybór demokratyczny. A więc zamiast strefy euro, która przede wszystkim uwzględnia interesy niemieckie, domagamy się mechanizmu, który będzie uwzględniał interesy wszystkich krajów członkowskich. Chcemy dobrych inwestycji i korzyści dla wszystkich. Oznacza to, że musimy odrzucić wszystkie ograniczenia, które po prostu krępują nam ruchy. EBC musi zacząć działać jak prawdziwy bank centralny – niech będzie bardziej odpowiedzialny i niech nie miesza się do polityki. Rozumiem, dlaczego Polacy chcą być częścią strefy euro, dlaczego chcą działać w ramach strefy euro – chodzi o poczucie europejskości. To jest złoty wiek dla Polski, tak naprawdę Polska nigdy nie odnosiła takich sukcesów gospodarczych, jakie odnosi teraz, w zasadzie jest na podobnym poziomie co Niemcy. Jeżeli dołączycie do strefy euro, to okaże się, że nagle stracicie kontrolę nad własną gospodarką, staniecie się politycznym sługą Niemiec, a to nie leży w waszym interesie. To nie leży w interesie Unii Europejskiej, dlatego bardzo państwa proszę, żebyście tego nie robili, zanim strefa euro nie zostanie naprawiona. Dopiero wtedy będzie można rozważać przystąpienie do niej.

 

Europejska integracja z całą pewnością wiąże się z ograniczeniami dla decydentów w poszczególnych państwach członkowskich, ale to nie powinno oznaczać, że ogranicza się demokrację.

 

Leszek Jażdżewski: Skoro to wszystko wina Niemców, to dobrze będzie teraz zapytać Jana-Wernera Muellera o jego opinię na ten temat.

Jan-Werner Mueller: Bardzo dziękuję, szczególnie serdecznie dziękuję za niezwykłą możliwość opowiadania o ocalaniu demokracji. Mamy teraz do czynienia z ogromnym kryzysem, kryzysem uchodźców, który stanowi prawdziwe wyzwanie dla Unii Europejskiej. Nie wiem, na ile produktywne są takie porównania, ale jestem pewien, że oba te kryzysy wskazują na dokładnie taki sam problem strukturalny, który leży u ich podstaw. Tym problemem jest to, w jaki sposób zarządzać, albo może, jeśli nie podoba nam się takie określenie, jak politycznie oswoić taką sytuację.

Jak już powiedział Philippe, obecnie znajdujemy się w bardzo trudnej sytuacji. Projekt, który miał połączyć Europejczyków, podzielił poszczególne narody. Stał się maszyną, która nasila konflikty międzynarodowe, zamiast je łagodzić. Może należy o tym myśleć w inny sposób, może należałoby wyróżnić dwa podejścia do oswojenia tych wzajemnych zależności. Można skorzystać z pomocy osób rządzących albo też z ruchów i działań ponadnarodowych. Mamy system zasad, zarówno w strefie euro, jak i w kwestiach uchodźców i wielu innych. Wiemy również, że te zasady nie są przestrzegane, wszyscy to przyznają w odniesieniu do Dublina, w wypadku eurostrefy, a tymczasem słyszymy głos, który mówi: „Jeżeli zacieśnimy te reguły, jeśli będzie ich pilnować Bruksela, to następnym razem wszystko się uda”. Ale to już powtarza się od pięciu lat, więc raczej przestajemy wierzyć w to, że te zasady w przyszłości będą przestrzegane. Alternatywą może być zatem polityka paneuropejska, która wypracuje różne podejścia do zarządzania wzajemnymi zależnościami. Problem w UE jest taki, że strukturalnie UE nie jest zdolna do prowadzenia takiej paneuropejskiej polityki. Oczywiście istnieją pewne wyjątki, nie chcę powiedzieć, że wybory do instytucji europejskich w ubiegłym roku były bezsensowne, ale wiem, że takie ogólne europejskie podejście będzie bardzo trudne do wypracowania. Oczywiście ktoś może powiedzieć: „Dobrze, zasady to jedna rzecz, a polityka to co innego”. Rozumiem taki argument, bo zasady są wynikiem działania polityki, to się wszystko ze sobą łączy. Ale ważne jest, by te zasady były odpolitycznione, by zostały w końcu ustalone podczas debat ogólnoeuropejskich. Powiem coś bardzo konwencjonalnego – żeby poradzić sobie z tą sytuacją, trzeba zrobić to, o czym mówi się już od kilku lat: sprawić, żeby Komisja Europejska stała się rządem europejskim. Oczywiście z definicji pewne funkcje KE umożliwiają takie działanie, ale w wielu państwach członkowskich jest to realizowane nieco inaczej. Dlaczego – moim zdaniem – jest to takie ważne i – miejmy nadzieję – nieuniknione? Status quo trzeba postrzegać w dwóch konspektach, przede wszystkim trzeba pamiętać o powielaniu konfliktów narodowych, trzeba – jeśli zasady są naruszone, jeżeli te zasady się nagina albo zawiesza lub gdy się okazuje, że wychodzą one poza ramy europejskie. Wiele osób nie uważa, że to jest coś oczywistego, jeżeli weźmiemy pod uwagę na przykład sytuację w Grecji. Trzeba jednak pamiętać, że projekt europejski zawsze był projektem opartym na prawie. Jeśli zaczniemy podważać rządy prawa w Europie, to staniemy przed poważnym problemem. Jeśli chodzi o wiceprezydenta KE, to on również odpowiada za praworządność. Oczywiście mamy wielu urzędników, którzy podnoszą rękę i mówią: „Tak, ja jestem od tego, żeby prawo było przestrzegane”, mamy sędziów, ale nie o to mi chodzi…

Przejdę do nieco innej kwestii – do drugiej grupy uwag, która, mam nadzieję, otworzy dyskusję. Czasami urzędnicy Komisji Europejskiej mówią o kryzysie rządów prawa w innym kontekście. Podnoszę tę kwestię, ponieważ mówią o tym, co wkrótce może zdarzyć się w kraju, który jest sąsiadem Polski, a właściwie już się zdarzyło – mówię tutaj o szczególnym wyzwaniu dla rządów prawa i demokracji, które ulegają pogorszeniu w samych państwach członkowskich. Czasami może to być, choć nie zawsze, wynik ogólnego kryzysu praworządności w UE. Wszyscy się na razie zgadzają, że UE nie ma przekonujących podejść czy instrumentów, które poradzą sobie z wyzwaniami, jakie stanowi rząd Orbána. Może więc warto się zastanawiać nad tymi wyzwaniami, pamiętając o polityce i o zasadach. Musimy wyciągnąć wnioski z przeszłości. O co mi chodzi? O to, że możemy wyobrazić sobie scenariusz, który zakłada, że jeśli coś w kraju pójdzie nie tak, to powinna istnieć grupa partii ponadnarodowych, która porozmawia z innymi członkami za zamkniętymi drzwiami. W pewnym sensie starają się to robić z Węgrami liderzy UE, ale nie do końca dobrze to wychodzi. Okazuje się, że przestrzeganie fundamentalnych zasad unijnych nie zawsze jest priorytetem. Wydaje mi się, że mamy do czynienia z sytuacją, w której przestrzeganie zasad w sposób odpolityczniony działa. Musimy uważać na to, co chcemy osiągnąć, albo inaczej – polityka oznacza dokonywanie wyborów, oznacza pluralizm, bo to właśnie są te wybory, ale pluralizm w ramach ustalonych parametrów. Jeśli coś wykracza poza te parametry, tak jak na Węgrzech, daje aktorom, którzy nie zostali demokratycznie wybrani, pole do przestrzegania tych parametrów.

I na koniec jeszcze jedna uwaga. Czytając program Igrzysk Wolności, myślałem o dyskobolu, właśnie o idei igrzysk. Ale bardzo ważnym aspektem demokracji w Europie jest też urbanizacja, życie w miastach. O tym się mówi bardzo rzadko. Demokracja, jak wszyscy wiemy, to kwestia instytucji, ale to też kwestia wyobraźni – w pewnym stopniu musimy wyobrazić sobie siebie jako część zbiorowości. W ciągu ostatnich kilku lat zauważyliśmy, że brakuje zbiorowości, która działa, że nie widzimy ludzi, którzy zbierają się, by coś zrobić. Nauczyliśmy się, że symbolicznie jest to bardzo istotne, by te scenariusze czy przestrzenie publiczne pozwalały ludziom na gromadzenie się i wspólne dyskutowanie. Myślę o tym, co na przykład stało się na Majdanie. W Unii Europejskiej ciekawe jest to, że trudno mówić o tak zwanej sferze publicznej. Nie mówię o tym, co się dzieje w Grecji; teraz można powiedzieć: „Dobrze, mamy kryzys w strefie euro, więc trzeba o tym wspólnie rozmawiać, ale to zupełnie inna kwestia”. Nie ma czegoś takiego, co można by nazwać przestrzenią publiczną dla Europejczyków, gdzie mogliby się zebrać, coś omówić czy nawet przeciw czemuś zaprotestować. Oczywiście mamy instytucje zbiorowe, one nawet mimo że są instytucjami rządzącymi całą Europą, zostały rozproszone po różnych miejscach. A więc wszystkie kraje, pomijając ich ogromną różnorodność wewnętrzną, muszą mieć taką strefę publiczną. Na przykład w USA mamy National Mall. Czy możemy sobie to wyobrazić w kontekście europejskim? Jesteśmy Europejczykami – czy moglibyśmy zebrać milion podpisów i zawieźć je do Komisji Europejskiej? Może tak, ale trudno sobie wyobrazić jak to zrobić. Czy poza taką biurokracją można sobie wyobrazić w tym kontekście coś innego?

 

Demokracja to kwestia instytucji, ale też kwestia wyobraźni – w pewnym stopniu musimy wyobrazić sobie siebie jako część zbiorowości. W ciągu ostatnich kilku lat zauważyliśmy, że brakuje zbiorowości, która działa, że nie widzimy ludzi, którzy zbierają się, by coś zrobić.

 

Iwan Krastew: Mówiła już Wielka Brytania, mówiły Niemcy, to czego się spodziewać po Bułgarii? [śmiech] Moim zdaniem bardzo ważna jest charakterystyka, cecha doświadczeń narodowych. Chciałbym powiedzieć o tym, jaka jest perspektywa bułgarska. Mamy coraz większą tolerancję dla – nazwałbym to – nieporządku. Rainer Maria Rilke mówił o tym, co to znaczy zwycięstwo. Ostatnie siedem lat było dla UE bardzo dramatyczne. Philippe powiedział mi, że w kontekście gospodarczym siedem lat temu UE generowała 37 proc. światowego PKB, a teraz ta wartość spadła do 21 proc. To jest tylko siedem lat. Tak bardzo skupialiśmy się na sobie, że nie zauważyliśmy, jak stajemy się dla świata coraz mniej istotni. Dlaczego tak się stało? Niektórzy mówią, że wszystko się zdarzyło, ale nic się nie zmieniło. Mamy do czynienia z kryzysami – kryzysem uchodźców, kryzysem greckim – ale w UE przyjmujemy pewne rzeczy za status quo. Widzimy, że wszystko się zmieniło, ale nic się nie stało. Jednak my przetrwaliśmy jako Unia Europejska.

Moja historia jest znacznie prostsza. Chciałbym powiedzieć, po pierwsze, o perspektywie finansowej. Nie jest to istotne z punktu widzenia gospodarczego, ale psychologicznego. Zgadzam się, że mówimy o kryzysie wzajemnych zależności. Siedem lat temu postrzegaliśmy wzajemne zależności jako odpowiedź na kryzys, a teraz postrzegamy je jako problem. Taki przykład z obszaru bezpieczeństwa – siedem lat temu cieszyliśmy się, że jesteśmy w stanie odgrodzić się od Rosji i byliśmy bezpieczni, a teraz uważamy Rosję za źródło niebezpieczeństwa. Na wszystkich tych poziomach okazuje się, że wszystko, co wczoraj było rozwiązaniem, odpowiedzią, dzisiaj staje się problemem. Czy to więc nie jest tak, że świat się nie zmienił, ale zmieniła się nasza percepcja świata, w którym żyjemy? W 2010 r. barometr europejski pokazał, że 60 proc. Europejczyków było przekonanych, że ich dzieci będą żyły w lepszym świecie. Kiedy Niemcy zasugerowały zmiany strukturalne na Południu Europy, odpowiedź była taka, że przerabialiśmy to już w latach 90., ale wtedy perspektywy były lepsze, ludzie spodziewali się lepszej przyszłości. Wtedy te zmiany, te polityki postrzegano jako dobre, a dziś jest inaczej. Dziś UE ma do czynienia z kryzysem, który rządzi się zupełnie inną logiką. Mamy kryzys ukraińsko-rosyjski, mamy też kryzys brytyjski, gdzie Wielka Brytania zastanawia się, czy nie odłączyć się od UE. Eurokryzys podzielił Europę na Północ i Południe, możemy więc stworzyć UE z bogatych i biednych krajów, ale nie będzie równości politycznej między krajami biednymi a bogatymi, bo nie będzie równych szans – bo będą politycy bardziej i mniej znaczący, będą kraje lepsze i gorsze. Nie chodzi o to, by wszyscy głosowali tak samo, problem tkwi w tym, by rząd, który zostanie przez nich wybrany, pokazał, że jest w stanie poradzić sobie z pewnymi sytuacjami. Jeśli chodzi o kryzys rosyjski, to mamy do czynienia z inną sytuacją. Niemcy zdecydowały się zadziałać wbrew swemu interesowi, poświęciły relacje z Rosją na rzecz interesu Unii Europejskiej. A więc pytanie brzmi: „Jak możemy mieć pewność, że ci, którzy stracą na kryzysie europejskim, czyli na przykład Grecja, wykażą solidarność z Polską czy z krajami bałtyckimi, skoro mają poczucie, że te kraje nie były solidarne z nimi w czasie kryzysu?”. Mogą po prostu uważać, że już nikomu nic nie zawdzięczają. Do tego kryzys związany z uchodźcami… To jest jedyny kryzys o charakterze ogólnoeuropejskim. Z mojego punktu widzenia pokazał on najważniejszą lukę w europejskiej rzeczywistości. Tutaj również potrzebujemy wspólnej polityki europejskiej, ale efektem jest renacjonalizacja odczuć publicznych. Nie ma ani jednego kraju, który uważałby, że Bruksela będzie w stanie poradzić sobie z tym kryzysem. Tutaj nie ma znaczenia narodowość. To są problemy, które stoją przed UE. Oczywiście mówimy o tym, że demokracja ocali Unię Europejską. Pamiętam swoje początki na uniwersytecie, kiedy rozmawialiśmy o tym, że rozwiążemy problemy z socjalizmem. Nie chodzi o to, by mówić o demokracji, ale o to, by zachować równowagę i by pewne projekty przetrwały. Tego się nie da załatwić od ręki, trzeba wziąć pod uwagę interesy partii, krajów i ludzi.

Początkowo istniały dwie hipotezy. Jedna, że kryzys finansowy zdestabilizuje reżimy takie jak chiński czy rosyjski, ponieważ w dużym stopniu wierzono, że ich siła zależy od możliwości zapewnienia dóbr ekonomicznych. To dotyczyło Chin i Rosji przed rokiem 2009, ponieważ początkowo okazywało się, że dobrostan ludzi znacząco urósł. Druga hipoteza mówiła o tym, że kryzys wpłynie na demokrację, że wiele systemów demokratycznych upadnie, będziemy mieli do czynienia z rządami autorytarnymi i że tak naprawdę nie wiadomo, jakie się pojawią reakcje. Powiem coś, co właściwie jest trzecią hipotezą – zmiana uprawnień niektórych reżimów autorytarnych. Jeśli chodzi o Krym, to okazało się, że z jednej strony Putin zyskał poparcie, ale z drugiej strony UE nie prowadziła polityki alternatywnej. Oczywiście możemy wymieniać rząd co pół roku, ale nie możemy zmieniać polityk gospodarczych. Teraz te polityki muszą być bardziej elastyczne, ale pod jednym warunkiem: ich celem nie może być zmiana rządzącej klasy politycznej. Wkrótce to się zmieni, ale nie sądzę, żeby świat dużo zyskał, jeżeli te dwa rozwiązania będą ze sobą współzawodniczyć.

 

Eurokryzys podzielił Europę na Północ i Południe, możemy więc stworzyć UE z bogatych i biednych krajów, ale nie będzie równości politycznej, bo nie będzie równych szans – bo będą politycy bardziej i mniej znaczący, będą kraje lepsze i gorsze.

 

Leszek Jażdżewski: UE od samego początku prowadziła projekty kierowane do elit, były one całkiem nieźle realizowane, elity zyskiwały demokrację. Ale dzisiaj jeszcze ważniejsze jest tworzenie demokracji i utrzymywanie jej. Czy UE przetrwa, jeżeli będzie prowadziła taką politykę masową? W latach 50. i 60. ta polityka wyglądała zupełnie inaczej. Polityka to głównie emocje, zawsze tak było. Kiedy mówimy o Unii Europejskiej jedyną emocją, którą to wywołuje, jest opowiedzenie się po jednej ze stron: albo jesteśmy za UE, albo przeciw niej. Nie ma żadnej socjalistycznej albo liberalnej polityki unijnej – jest albo polityka unijna, albo krajowa. I to mi przypomina pewien artykuł Magdy Melnyk, który niedawno czytałem. Jest na temat Hiszpanii i Katalonii. Mówi się w nim o bardzo energetyzującej masowej fieście w Katalonii, która zebrała bez porównania więcej uczestników, wywołując ogromne emocje, niż smutne i nudne oficjalne hiszpańskie uroczystości z przemowami króla i paradą wojskową. Ta krajowa, narodowa polityka, nacjonalizm tworzą właśnie takie emocje. Zastanawiam się więc, dlaczego jest tak niewielu proeuropejskich liderów, którzy potrafią się cieszyć tymi emocjami. Mamy polityków antyeuropejskich, mamy Orbána – oni lepiej grają na emocjach. Lepiej niż politycy proeuropejscy. Emocje – jak sądzę – oddziałują bardzo skutecznie i to głupie, że politycy proeuropejscy nie chcą ich prowokować. Chciałbym zapytać Jana-Wernera Muellera o Niemcy. Kilka razy mówiłeś o tym kraju w swoim przemówieniu. Czy Niemcy rzeczywiście mogą być hegemonem? Czy Niemcy będą umiały poradzić sobie z tym problemem, czy będą umiały być bardziej proeuropejskie? Bo cóż, polityka niemiecka wspiera przede wszystkim federacje. Nie zareagowałeś na oskarżenia Philippe’a, kiedy mówił, że Niemcy zmuszają pozostałe państwa członkowskie do tego, by zachowywały się tak, jak Niemcom pasuje.

Jan-Werner Mueller: Nie, nie będę reagować na te oskarżenia, ponieważ nie jestem rzecznikiem Niemiec. Ja jestem politologiem, więc mój język jest nieco inny, ale chciałbym wspomnieć o dwóch sprawach, potem może powiem nieco na temat Niemiec i ich stanowiska.

Przede wszystkim – jeśli chodzi o integrację – w debatach takich jak ta zawsze zapomina się o historii, wpuszczamy ją gdzieś tylnymi drzwiami. Oczywiście możemy sobie mówić, że potrzebujemy dobrego klimatu w Europie, ale powinniśmy wyrażać pewne oczekiwania co do tego, czym Europa powinna być, jak historycznie ją sobie wyobrażamy. Powiedziałeś o elitach w początkach tworzenia UE. Musimy pamiętać, że na początku, kiedy mówiliśmy o integracji UE, nie mówiliśmy o demokracji. W latach 50. wcale nie mówiliśmy o demokracji, wspólnota europejska chciała przede wszystkim pokoju, chciała dobrobytu, chciała politycznego spokoju. Pojęcia demokracji i praw człowieka wprowadziła Rada Europy. Na początku zwracaliśmy uwagę na dobrobyt i chodziło o to, by wszystkie kraje wygrywały, by wszyscy obywatele otrzymywali korzyści bez względu na to, czy byli bogaci, czy byli biedni. Ironicznie możemy powiedzieć, że UE przywłaszczyła sobie prawa człowieka. Oznacza to, że czujemy się bardziej uprawomocnieni, by żądać od UE regulowania wszystkiego na terenie Europy. Rada Europy tak naprawdę jest w tej chwili instytucją nieco zmarginalizowaną. Zatem ten obraz staje się zbyt skomplikowany. Tak, na początku mieliśmy elity, to one wiodły prym.

Druga rzecz – jak zaangażować masy? O Boże, jak mamy doprowadzić do tego, by masy stały się bardziej emocjonalne? To strasznie trudne. Mamy przyjąć jakiś pięcioletni plan, który spowoduje, że ludzie będą bardziej entuzjastycznie postrzegali EU? Myślę, że to nie miałoby sensu. Przede wszystkim tym, z czym się dzisiaj borykamy, jest konfrontacja – z jednej strony mamy demokrację, a z drugiej strony technokratyzm. Nie wiem, czy państwo się ze mną zgodzą. Populizm i demokracja to dwa czynniki, które tak naprawdę mają wspólny punkt wyjścia. Tutaj chodzi o jedno rozwiązanie – głos ludzi, jeden głos ze strony ludu. Demokracja według nas w Europie tak naprawdę jest tylko częściową demokracją. I nie mamy ani masowej polityki, ani polityki elit, ale zmagamy się z przeciwnościami, z którymi trzeba sobie poradzić.

Na koniec powiem coś, co jest dosyć kontrowersyjne. Właściwie ciągle słyszymy: „Wzmocnijmy Unię Europejską, niech będzie w niej więcej demokracji”. Parlament powinien się składać z rządu i z opozycji. Potrzebny jest ferment, musimy tworzyć wielkie koalicje, które będą ten ferment powodować, co przełoży się na zmiany. Ważne jest, byśmy wiedzieli, jakie są problemy; jeżeli ich nie poznamy, nie będziemy wiedzieli, jaki kierunek obrać, nigdy nie osiągniemy naszych celów. Mam nadzieję, że wkrótce doczekamy się takiej zmiany.

 

Populizm i demokracja to dwa czynniki, które tak naprawdę mają wspólny punkt wyjścia. Tutaj chodzi o jedno rozwiązanie – głos ludzi, jeden głos ze strony ludu. Demokracja według nas w Europie tak naprawdę jest tylko częściową demokracją. I nie mamy ani masowej polityki, ani polityki elit, ale zmagamy się z przeciwnościami, z którymi trzeba sobie poradzić.

 

Leszek Jażdżewski: Jedno słowo na temat Niemiec.

Jan-Werner Mueller: Tak, wszyscy pytają o Niemcy. Postaram się stawić czoła temu wyzwaniu. Być może należy zadawać pytania dotyczące Francji i Wielkiej Brytanii. Francja zupełnie wypadła z tych dyskusji, wyłączyła się z nich. 10–20 lat temu to by było nie do pomyślenia, to naprawdę szokujące, że w tej chwili także Niemcy wycofały się z tych dyskusji. Oczywiście w naszym rządzie jest człowiek, który powiedział, że Grecja powinna wylecieć z UE, z tym że tak naprawdę on wcale nie ma takich głupich pomysłów jeśli chodzi o wychodzenie z kryzysów. Myślę, że przede wszystkim trzeba zmienić sojusze, trzeba zmienić stosunki pomiędzy Francją i Niemcami. Jeżeli te dwa kraje się dogadają, to wtedy i Wielka Brytania włączy się do dyskusji. I to pomoże nam wypracować europejski spokój. Tutaj nie ma dobrych i złych rozwiązań, tak naprawdę potrzebna jest sztuka kompromisu.

Następna rzecz, o której warto powiedzieć, to budżet Komisji Europejskiej, który jest coraz bardziej ograniczony i wszyscy bardzo się tym denerwują. Uważam, że tak naprawdę stroną odpowiedzialną za taki stan rzeczy jest Wielka Brytania, nie Niemcy ani nie Francja, więc nie ma co spekulować odnośnie do Niemców i ich stanowiska.

Leszek Jażdżewski: Taka krótka myśl dotycząca tego, co powiedziałeś – mam wrażenie, że relacje na poziomie UE niby istnieją, ale nie idą za tym decyzje polityczne, jeśli o chodzi o Francję, jeśli chodzi o Niemcy. Chciałbym zadać pytanie Philippe’owi. W swojej książce piszesz o tym, jak się zająć zadłużeniem, jak finansować biedne kraje, jak bogate kraje powinny się w ten proces zaangażować. Czytałem twoją książkę i zastanawiałem się, że tak naprawdę jedynym instrumentem, który się wdraża, jest zwalnianie z zadłużenia ubogich krajów. Być może powinniśmy zbiorowo anulować długi, oczywiście w sposób koordynowany? Co by się wtedy stało?

Philippe Legrain: Miałem najpierw zająć się pierwszym pytaniem, które zadałeś, ale zacznę od tego drugiego. W 2007 r. politycy zachodniego świata stwierdzili, że zmienią podejście do kryzysu w stosunku do tego, co się działo w latach 30. Stwierdzili, że gospodarkę trzeba stymulować, trzeba wprowadzić wiele reform. No i oczywiście, że trzeba się zająć zadłużeniem po to, by poprawić sytuację gospodarczą. W Stanach Zjednoczonych w stosunku do tego, co działo się w latach 30. ubiegłego wieku, wyniki nieco się poprawiły. Ale problem jest taki, że staramy się wprowadzać systemy gospodarcze, które tak naprawdę są dysfunkcyjne, które nie działają. Mamy ogromne obciążenia dotyczące zadłużenia, sektor prywatny musi finansować sektor publiczny i vice versa. Patrzymy też na kraje takie jak Chiny, również bardzo zadłużone. Poza tym i kraje rozwijające się mają ogromne problemy finansowe. Wiemy, że gospodarka chińska zaczyna spowalniać, dlatego że w Stanach Zjednoczonych z kolei sytuacja gospodarcza się poprawia. I wiemy, że gospodarki głównie rozwijają się dzięki kredytom, a przez to coraz bardziej wzrasta poziom zadłużenia i wybucha kryzys. Bardzo trudno jest nam radzić sobie z tymi kryzysami. Rozumiem, dlaczego mówicie, że nie chcecie mieć planów w zakresie anulowania zadłużenia, jak w latach 30., ale musimy to robić w sposób stopniowy. Jeżeli chodzi o poziom zadłużenia na świecie, to jest po prostu niemożliwy do spłacenia, niezależnie od tego czy patrzymy na UE, czy też na Stany Zjednoczone. Ale i tak musimy się tą sprawą zająć, więc trzeba wdrożyć zasady polityczne, gospodarkę polityczną. Inaczej to wyglądało w latach 2007–2008 niż w latach 2010–2012. Oczywiście sytuacja w tej chwili jest dosyć trudna, ale na razie jakoś dajemy sobie radę. Wierzyciele chcą odzyskać swoje środki. Musimy patrzeć w przyszłość i albo będziemy mieli do czynienia z ogromnym kryzysem finansowym, albo pojawią się polityczne presje i zostanie zastosowany model historyczny.

Wrócę do pytania dotyczącego charakteru Unii Europejskiej. Na początku robiliśmy taki projekt unijny, gdzie chcieliśmy spełniać cele polityczne, stosując podejście technokratyczne. Na początku lat 50. ubiegłego wieku demokracje narodowe stały się bardziej otwarte i liderzy unijni zaczęli podejmować w Brukseli decyzje za zamkniętymi drzwiami, dlatego Unia Europejska została zalana polityką, na przykład dotyczącą podatków. I ta polityka technokratyczna w tym momencie nie jest akceptowalna. Podoba mi się kontrast pomiędzy demokracją a populizmem. Patrzę na to, co robi Komisja Europejska. Wszyscy uważamy, że populizm jest zły. Ludzie, którzy pracują w KE, uważają, że wiedzą, co stanowi najlepsze rozwiązanie. Oni niestety nie słuchają obywateli – gdyby to robili, to sprawa znacznie by się poprawiła, udałoby się nam lepiej rozwiązywać te problemy. Przecież elity tak naprawdę nie rozumieją, jak wygląda życie szarego człowieka. Elity jeżdżą limuzynami, skąd mogą wiedzieć, co czuje pasażer komunikacji miejskiej? Potrzebna jest nam autentyczna polityka, polityka wyboru. Nie można tylko cały czas patrzeć na różne, konkurencyjne wobec siebie, możliwości działania. Cały czas musimy patrzeć na poziom unijny, ale tak naprawdę trzeba zdecentralizować władzę do poziomów narodowych, krajowych. Być może nawet musimy na jakiś czas zdecentralizować rynek. Bardzo potrzebna jest nam większa stabilizacja polityczna. Nie chcemy doprowadzić do tego, by ceną działań antykryzysowych była utrata demokracji w Europie. Jeżeli wprowadzamy podatki, to te podatki muszą być reprezentatywne, to musi być sprawiedliwe. Tymczasem w tej chwili słyszymy państwa członkowskie i ich obywateli, którzy mówią: „Podatki narzuca nam Unia Europejska, nie chcemy ich”.

 

Cały czas musimy patrzeć na poziom unijny, ale tak naprawdę trzeba zdecentralizować władzę do poziomów narodowych, krajowych. Być może nawet musimy na jakiś czas zdecentralizować rynek. Nie chcemy doprowadzić do tego, by ceną działań antykryzysowych była utrata demokracji w Europie.

 

Leszek Jażdżewski: To teraz pytanie do Iwana – czy taka polityka jest w Europie możliwa?

Iwan Krastew: Chciałbym opowiedzieć o badaniach, które zostały przeprowadzone w roku 2010. Starano się sprawdzić, jaka była opinia Niemców na temat Grecji; mówiono o edukacji, która nie była istotna, o przynależności partyjnej, statusie i interesie gospodarczym. Ciekawe było to, że po udzieleniu odpowiedzi respondenci mieli możliwość przekazania 100 euro na dowolną organizację dobroczynną. Było tych organizacji bardzo dużo, niektóre były na poziomie europejskim, a niektóre na przykład wspierały dzieci w Afryce. Ci, którzy chcieli dać te pieniądze na dzieci w Afryce, wspierali też solidarność, jednak solidarność na poziomie europejskim, z emocjonalnego punktu widzenia, jest trudna do utrzymania. Dlaczego powinniśmy dać te pieniądze Grekom, a nie głodującym dzieciom w Afryce, przecież możemy te pieniądze dać ludziom, których znamy, którzy tych pieniędzy potrzebują – i to jest właśnie dobry przykład solidarności. Po procesie edukacji stało się jednak coś innego, zmieniła się dynamika po kryzysie finansowym. Przeprowadzono na ten temat wiele badań. Wsparcie dla Brukseli opierało się na zaufaniu lub jego braku. Społeczeństwa z Północy ufały Brukseli tak samo jak swoim rządom, była bardzo silna korelacja pomiędzy Niemcami, Szwedami i innymi północnymi nacjami, ponieważ one wierzyły Brukseli, ufały, że ich rządy mogą wpływać na Brukselę. Jeśli chodzi o sytuację Polski, to nie wiem, jak to jest, ale w wypadku na przykład Bułgarii logika była taka: „Nie wiemy, kim są ci ludzie, ale oni na pewno nie są bardziej skorumpowani niż nasi politycy”. I tu znowu pojawiała się kwestia: „Nie wierzymy swojemu rządowi, więc nie wierzymy rządowi w Brukseli”. Dlatego tak niechętnie zgadzamy się na to, by Bruksela podejmowała pewne decyzje.

Jeżeli chodzi o sytuację w Barcelonie czy o kryzys uchodźców, to zaszła pewna zmiana. Okazuje się, że niektórych decyzji nie chcemy pozostawiać Brukseli, wolimy, żeby podejmowały je nasze rządy, chociaż nie do końca jesteśmy przekonani, że one o nas zadbają. Mieliśmy słynną książkę „The European Rescue of the Nation State”. Projekt europejski tak naprawdę nie miał zaszkodzić państwowości, miał po prostu wzmocnić tę władzę na poziomie narodowym. Teraz widzimy, że poziom integracji europejskiej daje niektórym prawo do powiedzenia: „Chcę być częścią Unii Europejskiej, ale nie widzę powodu, dla którego miałbym być częścią Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii”. To jest pewien problem, to jest nowa sytuacja. Wcześniej UE miała te kraje scalać, a teraz kwestia integracji europejskiej staje się problemem. Skoro regiony są ważniejsze niż poszczególne kraje, to czemu właściwie mielibyśmy to utrzymywać?

I jeszcze jedno – co mnie zatrważa w polityce europejskiej? Nie chodzi o podejmowanie głupich decyzji, bo one są podejmowane przez różne rządy w różnym czasie na różnych poziomach. Ale demokracja polega na tym, że ludziom pozwala się podejmować głupie decyzje, ale potem daje się czas na refleksję. Trzeba się zastanowić, co odróżnia systemy demokratyczne – one po prostu nie potrafią podejmować decyzji. Stworzyliśmy system, w którym proces zbierania owoców własnych decyzji został zaburzony. Weźmy pod uwagę populizm – to była zawsze część demokracji, jeśli nie będziemy mieć elementów populizmu w swoim rządzie, to nigdy nie będziemy wiedzieli, co takiego złego jest w rządzie populistycznym. Staramy się stworzyć system, w którym nigdy nie damy ludziom możliwości dokonywania złych wyborów. To jest znacznie większy problem, bo technokracja i populizm są częścią równowagi demokratycznej. Ona oczywiście będzie się zmieniać, będą różne cykle, ale to jest trochę tak jak w latach 90., gdy wierzono, że już nie ma takich cykli biznesowych, a potem, kiedy przyszedł kolejny kryzys, to okazał się bardziej katastrofalny niż kryzys, którego można oczekiwać przy normalnych cyklach biznesowych.

Jeszcze doświadczenie bułgarskie – zmieniały się rządy, nikt w Bułgarii nie został wybrany ponownie, głosowaliśmy na bardzo dziwnych ludzi. I zadaliśmy sobie pytanie: jak to jest możliwe, że ludzie w UE głosują tak, a nie inaczej? Zachęcamy ludzi do tego, żeby próbowali, oni traktują populistów jak jakieś narkotyki, dopalacze: „Spróbujmy, zobaczymy, co się stanie”. Nie spodziewamy się, że stanie się coś złego, ale to jest bardzo niebezpieczne założenie. Wyborcy nie mogą stracić czujności, muszą uważać na to, jakich dokonują wyborów, bo sytuacja może się stać niebezpieczna, a kryzys finansowy może przynieść znacznie gorsze rezultaty, niż się spodziewamy.

 

Demokracja polega na tym, że ludziom pozwala się podejmować głupie decyzje, ale potem daje się czas na refleksję. Stworzyliśmy system, w którym proces zbierania owoców własnych decyzji został zaburzony.

 

Leszek Jażdżewski: Przede wszystkim sami musimy obwiniać siebie, to znaczy Polaków i Bułgarów. Rozważmy proces decyzyjny w 28 krajach – wcześniej tylko w 15, im mniej, tym łatwiej… Możliwość autokorekty powoduje, że działamy nieco jak reżim. I to nie jest demokratyczne, bo gdy zbyt wiele krajów decyduje, to wiadomo, że każdy kraj decyduje pod siebie. Nie mogę winić Portugalczyków, że nie czują solidarności z nami czy z Łotwą. Problem polega na czymś zupełnie innym. Jeżeli nie możemy stworzyć europejskiego nacjonalizmu – ja nie bałbym się takiego nacjonalizmu, bardziej bałbym się 28 konkurujących ze sobą nacjonalizmów – to należy pamiętać, że w XIX w. to było bardzo popularne podejście i właśnie dzięki temu zupełnie zmieniliśmy europejską politykę. Nie chcę powiedzieć, że to jest niemożliwe, ale nie bardzo wiem, jak to zrobić. Inna możliwość to stworzenie imperium, ale chyba nie chcemy być imperium, nawet Brytyjczycy chyba nie chcą być imperium, nie mówiąc o innych krajach. Ale myślę, że jest to jakiś pomysł, żeby realizować narodowe polityki.

Czas na pytania publiczności.

Głos z sali, Paweł Zerka, demosEUROPA: Mam bardzo krótkie, proste i otwarte pytanie do panelistów. Chodzi mi o ubiegłotygodniowe przemówienie François Hollande’a i Angeli Merkel w Parlamencie Europejskim. Hollande powiedział, że nadszedł czas, kiedy Europa jest potrzebna jeszcze bardziej niż kiedykolwiek i jeśli nie będziemy jej sprzyjać, to w ogóle nie będzie Europy, Europa upadnie. Angela Merkel powtórzyła, że kryzys z imigrantami stanowi moment, kiedy potrzeba nam „więcej Europy”. Moje pytanie dotyczy państwa wrażeń, refleksji, których doświadczyliście, słysząc słowa tych dwojga polityków.

Głos z sali, Anna Nowicka: Mam dwie wizje – pierwsza dotyczy przeszłości: Unia Europejska została stworzona jako projekt biznesowy i cały czas korzystamy z tej menedżerskiej technologii, dlatego że nie mieliśmy innego wyjścia. Druga wizja dotyczy praw człowieka: one są zaniedbywane. Tylko ekonomiści mogą uczestniczyć w tworzeniu takiej właśnie Unii. Zastanawiam się, czy ta spółka joint venture jest gotowa do likwidacji? Gdy analizuję tę sytuację, korzystam z własnych doświadczeń. Jestem mamą dwóch chłopców, jeden z nich jest artystą i leniuchem, drugi to sportowiec, świetny uczeń i nie ma pojęcia, co zrobić ze swoim kieszonkowym. Obaj chłopcy są naprawdę dobrymi ludźmi. Ja jako matka postrzegam UE jako rodzinę. To jest przecież coś, czego nie można zlikwidować, jeżeli się już tym zmęczymy, bo my jako naród nie możemy wyprowadzić się z tego domu. Uważam więc, że jeżeli potrzebna jest nowa wizja tego projektu, to musimy pozwolić uczestniczyć w nim również matce.

Głos z sali: Zgadzam się, jeśli chodzi o problem współzależności, zgadzam się również, że nasza suwerenność bywa ograniczona. Oczywiście państwa członkowskie są zadłużone. Ale proszę sobie wyobrazić, że Grecja nie ma długu publicznego – czy łatwiej byłoby wtedy zmieniać rządy? Te współzależności istnieją cały czas, czy są one powodowane przez handel, czy przez inne dziedziny. A więc tak naprawdę czy to zmieniłoby sytuację?

Iwan Krastew: Chciałbym poruszyć trzy kwestie. Po pierwsze: „więcej Europy” – ja nie rozumiem, co to znaczy, pewnie dla każdego będzie to oznaczać coś zupełnie innego. Tym, co się zmieniło, jest wynik powodowany przez problem z imigrantami i konflikt na Ukrainie. Unia Europejska w tej chwili stanowi jedno wielkie sąsiedztwo. Tak właśnie postrzegamy Unię. A sąsiedzi powinni współpracować. Musimy coś zrobić z kryzysem ukraińskim i problemem z uchodźcami. Powiedzmy, że 1 listopada w Turcji będą wybory. Proszę sobie wyobrazić, że milion ludzi nagle wyjdzie w Stambule na ulice protestować. Czy wyobrażają sobie państwo, że Unia może sobie w tej chwili pozwolić na to, żeby wypowiadać słowa krytyki w stosunku do tych ludzi, czy w ogóle możemy w to ingerować? I analogicznie – czy my możemy coś zrobić, żeby zahamować napływ emigrantów do Niemiec? Pani Merkel jest znana ze swoich protureckich sentymentów, no więc oczywiście uchodźcy starają się dotrzeć do Niemiec. Dokładnie tak samo dzieje się na Ukrainie – z Ukrainy także przybywają emigranci, którzy chcą dotrzeć do Niemiec, do Hiszpanii, do Francji. To „więcej Europy” tak naprawdę niewiele znaczy, przecież nie chodzi o żadne magiczne słowa. Obecnie nasz główny problem polega na tym, co chcemy osiągnąć za jakiś czas, o co walczymy.

Jeśli chodzi o wypowiedź pani Anny – zgadzam się z nią. Jedyną wymówką jest to, że to nie myśmy to rozpoczęli, nie my jesteśmy ojcami Unii. Trzeba też patrzeć na życie codzienne, nie tylko na wybory, nie tylko na aspekty polityczne. Musimy cały czas być otwarci na zmiany po to, by dobrze funkcjonować. Niektórzy mówią: „Nie powinniśmy zmieniać granic, nie powinniśmy zmieniać podejścia do tworzenia państwowości”. Po zimnej wojnie te granice bardzo się zmieniły i wtedy były tego zarówno dobre, jak i złe strony, zawsze tak jest. Jeżeli otwiera się granice, jeżeli zmienia się je, to wtedy zaczynamy mieć problem z migracjami, mogą się pojawić problemy zdrowotne, mogą się przenosić jakieś choroby – więc zawsze będą zalety i wady takich zmian. Na tym właśnie polega współzależność. Ostatnio wydano książkę, w której podawane są argumenty historyczne pod kątem bezpieczeństwa wewnętrznego. To wszystko zostało pokazane w perspektywie przyszłości – co mogłoby się zdarzyć, jeżeli wybuchłaby wojna. Musimy robić wszystko, żeby redukować zagrożenia, musimy patrzeć na korzyści.

I ostatnia rzecz, którą chciałem poruszyć. Nawiązuję do badania, w którym uczestniczyłem. Kiedy mówimy o globalizacji, to musimy pamiętać, że naprawdę wszystko się zmieniło, że ona wszystko zmieniła. Na przykład w latach 90. badaliśmy poziom szczęścia ludzi na świecie. Okazało się wtedy, że Nigeryjczycy i Niemcy to były narody najbardziej zadowolone. 20 lat później powtórzono to badanie. Nigeryjczycy nadal byli tak samo zadowoleni. U Niemców natomiast już zmalał poziom zadowolenia. Co się stało? Wpływ telewizji… Pewien lekarz bułgarski porównywał sytuację z lat 80. do sytuacji obecnej, porównywał sam siebie z lekarzami amerykańskimi i niemieckimi, zastanawiał się, dlaczego poziom zadowolenia jest różny. Okazało się, że przede wszystkim chodzi o to, co widzimy w telewizji, o to, co nas otacza.

 

Jeżeli otwiera się granice, jeżeli zmienia się je, to wtedy zaczynamy mieć problem z migracjami, mogą się pojawić problemy zdrowotne, mogą się przenosić jakieś choroby – więc zawsze będą zalety i wady takich zmian. Na tym właśnie polega współzależność.

 

Leszek Jażdżewski: Odpowiem jeszcze na zarzuty dotyczące parytetu. Okazało się, że brakuje kobiet, które byłyby w stanie jechać tu przez cały dzień, żeby rozmawiać przez godzinę. Tylko mężczyźni byli na to gotowi…

Jan-Werner Mueller: Być może warto jeszcze opowiedzieć o populizmie. Nie miałem tego na myśli w kontekście zwykłych ludzi. Dla mnie bycie populistą nie wystarczy, aby krytykować elity, ponieważ z definicji, oprócz bycia przeciwko elitom, trzeba być przeciw pluralizmowi, bo wtedy można mówić: „My i tylko my odpowiednio reprezentujemy ludzi, naród, kraj”. Mamy przywódców, którzy tak mówili. Oni starali się obalić wszelkie idee wysuwane przez opozycję. Można być populistą, ale niekoniecznie nacjonalistą, ksenofobem itd., bo wtedy antypluralizm postrzega się inaczej. Jeszcze taki przykład – niektórzy z państwa być może pamiętają fantastyczne przedsięwzięcie, do którego doszło podczas amerykańskiej Tea Party, kiedy dyskutowano o etyce zawodowej. Mówiono: „Nie jesteśmy rasistami, nie jesteśmy przeciwko komukolwiek, chcemy po prostu, żeby ludzie pracowali, godnie wykonywali swoje zajęcie”. Wszyscy oczywiście mogą działać razem, można mieć rząd, który jest populistyczny i bardzo prawicowy, to się ze sobą nie kłóci. Ale również w Niemczech mamy teraz bardzo dużą grupę ludzi, którzy otwierają ramiona przed uchodźcami, ale też sporą tych, którzy przeciw temu protestują z transparentami. Czasami mówimy więc: „Jesteśmy populistami”, ale ja twierdzę, że to nie oznacza, że jesteśmy też przeciw pluralizmowi. Philippe już mówił o mentalności w tym zakresie. Powinniśmy odróżniać aktorów na tej scenie, to, jak mówią, czego chcą i w jaki sposób wpisują się w demokrację.

Chciałbym skończyć pozytywnie: mówimy o przeszkodach, chwaliliśmy się tym, że wprowadziliśmy działania naprawcze, że potrafimy dokonywać dobrych wyborów – to wszystko prawda. Ale jednocześnie musimy być bardzo uważni przy dokonywaniu porównań. Jeśli spojrzymy na lata 50., to zobaczymy, że wtedy też dużo przeszkód stało nam na drodze, a potem nadeszła zimna wojna. W przeciwieństwie do osób, które mówią o postdemokracji i przeciwstawiają ją demokracji, musimy być bardzo ostrożni w tym, jak daleko posuwamy się w porównaniach. Lata 50. to był czas, gdy kobiety zostały w dużej mierze wykluczone z polityki, bo uważano, że nie są w stanie mówić o różnych kwestiach społecznych i politycznych. To tylko taki przykład.

Philippe Legrain: Odpowiem na jedno z zadanych pytań. Nie wiem, czy powinniśmy mówić o tym, jak postrzega się Europę, czy w Europie panuje chaos. Bardzo istotną kwestią jest to, by określić, o jakiej Europie mówimy, jaka jest najodpowiedniejsza, skuteczna i dopuszczalna reakcja. Rozwiązanie jest dość szalone, obłędne. Możemy próbować krytykować sposób, w jaki UE podejmuje decyzje, w jaki rządzi, możemy krytykować jej instytucje, możemy oczywiście powiedzieć, że ktoś jest antyeuropejski, ale czasami jest tylko jeden możliwy sposób bycia Europejczykiem, jest tylko jedna właściwa ścieżka. Wydaje mi się, że rozwiązaniem kryzysu uchodźctwa niekoniecznie jest domaganie się: „Więcej Europy”, ale po prostu zajęcie się tym problemem. A więc to nie jest kwestia „więcej Europy” czy „mniej Europy”, tylko tego, czy jesteśmy w stanie przekonać Europejczyków, że przyjęcie uchodźców będzie inwestycją, która się zwróci. Czy możemy zmienić narrację dotyczącą uchodźców i sprowadzić ją na bardziej pozytywne tory? Nie ma znaczenia, czy ta odpowiedź pojawi się na poziomie krajowym czy europejskim. Niemcy postrzegają tę kwestię w sposób pozytywny, więc to, co zrobią Polska, Wielka Brytania czy Węgry ma wtórne znaczenie. Oczywiście trzeba wszystkich przekonać, że przyjęcie uchodźców jest problemem ogólnoeuropejskim. To jest fundamentalny argument, który może być warunkiem wstępnym.

Może trochę oddalam się od tego, o co chodzi w tym kryzysie. Teraz słyszymy, że dług publiczny jest kwestią posiadania wyboru. Oczywiście w Stanach Zjednoczonych czy w Polsce poziom długu publicznego jest różny, ale wybory polityczne były ograniczone. Pomyślmy o takich krajach jak Hiszpania czy Włochy. Istotną kwestią, która doprowadziła do ograniczenia polityki, jest to, że możliwe jest zaciąganie pożyczek pomiędzy krajami i że są powiązania pomiędzy bankami a systemem politycznym, że banki są postrzegane albo jako zwycięzcy, albo jako świnki skarbonki. I trzeci argument, który często słyszymy – kryzys banków francuskich i niemieckich źle wpłynął na sektor publiczny, na dług publiczny i spowodował wiele kłopotów. Nie chcemy, żeby obywatele płacili to zadłużenie na rzecz prywatnych banków. Banki nie mogą bez końca się bogacić, myślę, że to jest najważniejsze. Celem stworzenia unii walutowej, bankowej, było zerwanie tej relacji pomiędzy rządami i bankami. Chcieliśmy mieć strefę euro, która właśnie będzie mogła korzystać z dobrego współdziałania z bankami. Banki jednak pracują w obu kierunkach – pracują na rzecz rządów, dlatego że to rządy wykupują ich zadłużenie i je spłacają. A więc te relacje, te powiązania tworzą się bardzo mocne. Dlatego można powiedzieć, że unia bankowa to trochę taki żart. Przez kolejne 5, 10, 15 lat nasza gospodarka w strefie euro będzie wyglądać właśnie tak, jak gospodarka znajdująca się w kryzysie.

 

Możemy próbować krytykować sposób, w jaki UE podejmuje decyzje, w jaki rządzi, możemy krytykować jej instytucje, możemy oczywiście powiedzieć, że ktoś jest antyeuropejski, ale czasami jest tylko jeden możliwy sposób bycia Europejczykiem, jest tylko jedna właściwa ścieżka. Wydaje mi się, że rozwiązaniem kryzysu uchodźctwa niekoniecznie jest domaganie się: „Więcej Europy”, ale po prostu zajęcie się tym problemem.

 

Jaki będzie ten rok? Odpowiada Błażej Lenkowski :)

Jakie są najważniejsze wyzwania dla Polski, Europy i świata w 2015 roku?

  • Zdecydowanie najważniejszy dla stabilności Polski i naszej części Europy będzie rozwój sytuacji na Ukrainie. Zakończenie zbrojnego konfliktu i proeuropejskie reformy w Kijowe dają nadzieje na stabilizacje i rozwój regionu. Dalsza eskalacja konfliktu i ekspansja Rosji może przekreślić szanse na pokojowy rozwój nie tylko Ukrainy ale również destabilizację wszystkich państw regionu.
  • Rozwój nastrojów społecznych we Francji i Wielkiej Brytanii. Istnieje realne zagrożenie dalszego wzrostu poparcia dla Frontu Narodowego Marine Le Pen we Francji szczególnie po tragicznych zamachach terrorystycznych, których byliśmy świadkami w kończącym się tygodniu. Rok 2015 może być również kluczowym dla przyszłości Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, którą w roku 2016 czeka prawdopodobne referendum na temat przyszłości we wspólnocie. Dalszy wzrost poparcia dla partii Nigela Farage’a może okazać się tragiczne w skutkach. Przyszłość Unii Europejskiej bez Wielkiej Brytanii i z Francją rządzoną przez Front Narodowy rysuje się w niezwykle czarnych barwach.
  • Wiele czynników wskazuje na to, że stan funkcjonowania państwa upadłego w Syrii i dużej części Iraku oraz ekspansja ISIS, z racji głównie na eksport terroryzmu, będzie w dłuższej perspektywie nie do zaakceptowania dla Zachodu. Prędzej czy później świat będzie musiał interweniować – pytanie na jakich zasadach i jakim składzie odbędzie się ta interwencja może zadecydować o światowej geopolitycznej równowadze sił w kilkanaście lat.

 

Czy powinniśmy spodziewać się zaognienia albo zakończenia konfliktu we wschodniej Ukrainie?

Prawdziwym celem Rosji jest niedopuszczenie do integracji Ukrainy z Europą. Taktyka Moskwy polega na  brutalnym destabilizowaniu sytuacji na Ukrainie przy ponoszeniu możliwie najmniejszych kosztów. Sankcje i spadek cen ropy okazały się na tyle bolesne, że Moskwa prawdopodobnie potraktuje rok 2015 jako okres oczekiwania, racjonalnie licząc że Zachód zajmie się problemem Syrii i Iraku. Należy wiec przypuszczać, że konflikt zbrojny będzie trwał w ograniczonej formie, istnieje niewielkie zagrożenie jego rozlewania się na kolejne regiony Ukrainy – co jest jednak bardziej prawdopodobne w kolejnych latach gdy konsolidacja Zachodu osłabnie (Le Pen, Farage, AfD). Jednocześnie Moskwa będzie starać się zablokować reformy ukraińskiej ekonomii i prawa, co jest niezbędne na drodze do integracji europejskiej.

 

Jak będzie wyglądała polska polityka zagraniczna? Co będzie jej głównym tematem – wprowadzenie euro, polityka wschodnia, integracja europejska?

Wydaje się, że polska polityka zagraniczna pod rządami Ewy Kopacz będzie miała charakter pasywny, co będzie przynosić negatywne konsekwencje. Polska dyplomacja będzie zapewne reagować na rozwijającą się sytuację, zamiast starać się kreować wydarzenia. Jeśli jednak to diagnoza okazałaby się szczęśliwe zbyt pesymistyczna widzę, dwa zasadnicze cele do realizacji dla Polski na rok 2015. Po pierwsze to stworzenie drugiego, rozszerzonego programu Partnerstwa Wschodniego Unii Europejskiej swojego rodzaju Planu Marshalla dla Ukrainy. Druga to stworzenie trwałych mechanizmów unii energetycznej, które trwale zabezpieczyłaby Europę przez szantażem energetycznym.

 

Przed nami podwójne wybory – prezydentem pozostanie Bronisław Komorowski, a premierem Ewa Kopacz, czy czeka nas polityczna rewolucja?

  • Politycznej rewolucji nie należy oczekiwać, jednak Platforma Obywatelska pod przywództwem Ewy Kopacz w coraz mniejszym stopniu zarówno pod względem programowym, jak i przede wszystkim estetycznym będzie odpowiadać na zapotrzebowanie elektoratu wielkomiejskiego i klasy średniej. Należy spodziewać się dryfu PO w kierunku przechwycenia elektoratu SLD, czemu sprzyjać będzie osobowość Pani Premier. Jednocześnie Kopacz nie będzie potrafiła tak skutecznie reagować na kryzysy wizerunkowe – czym wielokrotnie ratował partię Donald Tusk. Wybory parlamentarne wygra Prawo i Sprawiedliwość, jednak rządzić będzie wielka koalicja wszyscy przeciw PiS. Zasadnicze pytania to jej skład i skala porażki PO w wyborach. Jeśli PO przegra dotkliwie nieuchronna będzie zmiana liderki, które nie ma silnej pozycji.
  • W związku z ewolucją sceny politycznej i PO, pojawi się miejsce na scenie politycznej na nową liberalną partię centrum, która mogłaby liczyć na około 10% poparcia i stać się motorem reform w Polsce  w kolejnym rządzie. Pozostaje jednak pytanie czy ktoś wiarygodny w tak krótkim czasie będzie w stanie wykorzystać pojawiającą się lukę w polskim systemie politycznym.
  • Wybory prezydenckie wygra Bronisław Komorowski.

 

Czym zaskoczy nas najbliższe dwanaście miesięcy?

Mam nadzieje, że pojawianiem się nowej liberalnej partii centrum, która zmobilizuje Platformę Obywatelską do reform w kolejnej kadencji.

 

Tuż przed zmierzchem? :)

Jeśli się nad tym chwilę zastanowić, to dojdziemy do wniosku, że temat przyszłości Europy od kilku lat dobrze nadaje się do podejmowania go w wieczór 31 października. Klimat Halloween, „święta” krwawych horrorów, upiornych postaci i opowieści z drugiej strony drzwi krypty nastraja odpowiednio, aby zmierzyć się z myślami o możliwych przyszłych scenariuszach rozwoju projektu integracji europejskiej. Dobrze już było, wydaje się taka powierzchowna analiza mówić. Powstała bowiem konstrukcja, która co prawda pozwalała liberałowi na postawienie setki trafnych zarzutów, ale jednak spełniała długo swoją rolę stabilizatora życia polityczno-społecznego w Europie, i to na wielu płaszczyznach: relacji międzynarodowych, ochrony praw obywatelskich, ugruntowania politycznego systemu liberalnej demokracji, zagęszczania sieci kontaktów międzyludzkich, intensywnego animowania nowych kontaktów biznesowych, promieniowania pewnego modelu inspirującego dla państw pogranicza, odwodzącego je od wojen, a skłaniającego do reform, choćby naśladowniczych. Nawet w budzącym najwięcej kontrowersji zakresie polityki ekonomicznej, Unia Europejska w krytycznych sytuacjach, w odniesieniu do spraw najistotniejszych, najczęściej potrafiła zajmować racjonalne stanowisko, skłaniać państwa do opamiętania się, pohamowania tendencji dalszego zadłużania się, a nawet stawiać przed nimi cele wysokości deficytu wymuszające racjonalne gospodarowanie publicznym groszem. Słowem: to, co istnieje, ma pewną wartość. Nawet nie popadając w rytualny euroentuzjazm, należy dostrzec, że jest to wartość niemała. Dlatego też perspektywa pogrzebania tego zaledwie 10-20 lat po przystąpieniu Polski do wspólnego stołu, budzi dyskomfort podobny do łypania okiem na rogi ekranu w czasie seansu którejś z części „Paranormal Activity”.

Czy to się może rozlecieć? Na to pytanie najłatwiej jest odpowiadać tak samo, jak przez wszystkie lata kryzysu zadłużenia w strefie euro. Pragnienie, aby tak reagować na to radykalne pytanie rodem z horroru, jest wielkie i potwierdza je lektura urzędowo optymistycznych artykułów, których wysyp tradycyjnie obserwujemy u progu urzędowania nowej Komisji Europejskiej czy nowych przewodniczących komisji w Parlamencie Europejskim. Gdy jednak zignorować warstwę technokratycznego dyskursu, który w UE od dekad odgrywa rolę „oficjalnej narracji” lub jest odpowiednikiem tych feel-good artykułów, które dyplomaci kierują do opinii publicznej w przyjmujących ich krajach, gdy wsłuchać się w głos ludzi bliskich temu mainstreamowi, ale nieskrępowanych wymogiem komunikowania się poprawnymi schematami, szybko dostrzeżemy, że ewentualność wywrócenia wszystkiej integracji do góry nogami jest brana pod uwagę bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie tylko zadeklarowany zwolennik globalizacji, Lech Wałęsa, mówi o konieczności posiadania w szufladach „planu B”, który wyjąć należy wówczas, gdy nie będzie innego wyjścia, jak UE zaorać, a przecież na kontynencie trzeba będzie żyć dalej, o dalszym ściganiu się z gospodarkami USA czy Chin nie wspominając.

Równocześnie w i wokół Europy ma miejsce tak wiele procesów, które przynoszą integracji różnorakie zagrożenia, że przyszłość staje się coraz mniej pewna. Unia miała wiele czasu, aby przezwyciężyć swój największy deficyt w postaci braku czytelnej narracji, jasno i klarownie uświadamiającej jej raison d’etre każdemu obywatelowi i to w taki sposób, aby utożsamił jej istnienie z niektórymi ze swoich własnych interesów. Zamiast tego nieprzerwanie jawiła się ona jako twór daleki, poza zasięgiem demokratycznego czy obywatelsko zaangażowanego oddziaływania zwykłego człowieka, za to paplający niejasno, technokratyczno chłodny, miałki, ale besserwisserowski, no i realnie zmieniający życie zwykłego Europejczyka, nader często w sposób wymuszający na nim zmiany przyzwyczajeń i generujący nieprzyjemne poczucie braku stabilności. Póki jednak gospodarka Europy rozwijała się pomyślnie, a przestoje w tym rozwoju były krótkie i umiarkowanie niepokojące, było to wszystko jeszcze do przyjęcia. Był to po prostu dobry materiał do ponarzekania i pogardłowania przy piwie w lokalnym pubie. Gdy jednak na świat spadł kryzys cięższy, splótł się z niekorzystnymi zmianami demograficznymi, niepokojem generowanym przez migrację, a przede wszystkim w serce Europejczyków wkradła się niczym ostrze noża Jasona Voorheesa z „Piątek 13-tego” (od części drugiej, w pierwszej zabijała matka Jasona) bolesna świadomość, że ich dzieci będą żyć na niższym poziomie niż oni sami, ten spokój się wyczerpał. To było bowiem coś, co odbiera dobry humor każdemu rodzicowi.

Z punktu widzenia trosk przyszłości, obywatela europejskiego mało interesuje fakt, iż to jego własne (i pokolenia ojców) życie na kredyt, do którego mężnie skłaniał kolejne ekipy rządowe, przyczyniło się do pogorszenia perspektyw kolejnego pokolenia, zmuszonego długi spłacać. Dużo bardziej wini polityków mainstreamu, którzy w obliczu kryzysów zmuszają do redukcji zadłużenia i wydatków publicznych, do zaciskania pasa, do redukcji etatów w sektorze publicznym, słowem do austerity. Tak oto rodzi się gniew, niczym u Carrie od Stephena Kinga, który skłania obywatela do rozliczeń technokratycznego mainstreamu. I tutaj nie ma „zmiłuj”. Nie ma już dawnego bezpiecznika w postaci polaryzacji prawica-lewica, w ramach której zawiedziony i pozbawiony bezpieczeństwa socjalnego wyborca mógł się skryć pod skrzydłami socjaldemokracji, majstrującej co prawda przy gospodarce, ale jednak dość odpowiedzialnej za długą perspektywę. Ofertą socjaldemokracji taki wyborca stopniowo przestaje być zainteresowany. Z jednej strony po prostu dlatego, że zbliżyła się ona do centrum w tym samym momencie, co chadecja (lub konserwatyści), tak że żadnej polaryzacji tutaj już nie ma, a polityka partii mainstreamu niczym zasadniczym się od siebie już nie różni. Po drugie jednak także przez wzgląd na odwrotny trend kojarzony z „nową lewicą” lat 80-tych XX wieku, która jęła utrzymywać, że wzrost PKB nie jest społeczeństwom do szczęścia potrzebny, a teraz troska o los własnych dzieci obnaża to hasło jako najgłupsze z wyobrażalnych.

Skoro socjaldemokracja nie daje już azylu przed poczuciem zagrożenia socjalnego, to zostaje poszukiwać ratunku poza mainstreamem. Tu zarysowuje się nowa, zasadnicza i organizująca sceny polityczne państw europejskich polaryzacja: pomiędzy mainstreamem a kontestacją. Poszukując bezpieczeństwa coraz liczniejsi wyborcy pokładają nadzieje w partiach skrajnej prawicy, dla których kwestie socjalne nigdy nie były centralne (co nie znaczy, że nie można ich teraz zgrabnie włączyć do retoryki – to się dzieje), ale kwestie samego bezpieczeństwa, jako takiego, owszem. Ich recepta na odzyskanie poczucia bezpieczeństwa jest zaś taka sama jak zawsze: powrót do tradycyjnych, konserwatywnych wartości, życia rodzinnego, zamknięcie się przed światem poprzez zatrzymanie/wyparcie imigracji, ostre odfiltrowanie zagranicznych towarów z rynku, ograniczenie handlu i protekcjonizm oraz oczywiście zerwanie dużej części więzów politycznych poprzez cofnięcie wstecz zegara europejskiej integracji.

Ten ostatni scenariusz nabiera realizmu wraz z wzrostem poparcia dla partii otwarcie antyintegracyjnych. W przypadku Francji (Front Narodowy) oraz Wielkiej Brytanii (Ukip) – powiedzmy to sobie otwarcie – tylko stosowanie ordynacji większościowej w wyborach parlamentarnych jest dziś źródłem realnej szansy na niedopuszczenie tych sił do władzy. Wyniki wyborów europejskich (proporcjonalnych) pokazują w obu przypadkach potencjał na poziomie ponad 30% (!) i tylko brak szans na sukces w okręgach jednomandatowych generuje spadek poparcia dla FN i Ukip w wyborach od Zgromadzenia Narodowego i Izby Gmin. Już w przypadku sondaży prezydenckich we Francji ponownie widzimy potencjał liderki Frontu bliski 30%. W całym szeregu państw podobne partie posiadają potencjał niewiele mniejszy, w tym w Holandii, Austrii, Danii, Grecji, Węgrzech i we Włoszech. W innych państwach rosną w siłę, nie wyłączając Niemiec, Szwecji i Finlandii. Nie wszystkie one są za wystąpieniem swoich państw z UE, ale wszystkie są za cofnięciem zegara integracji, za rezygnacją z jej ważnych elementów, takich jak Schengen, swoboda przepływu osób i wiele wspólnych polityk.

W niektórych państwach Europy środkowej ten kryzys jest jeszcze poważniejszy. W krajach Europy zachodniej partie spoza mainstreamu chcą zerwać/ograniczyć współprace i integrację, przy zachowaniu jednak w swoim kraju (o ile wierzyć deklaracjom) liberalnej demokracji i wolności dla obywateli (choć już nie imigrantów). W „nowej Unii” rodzi się zaś otwarte kwestionowanie modelu liberalno-demokratycznego. Na Węgrzech retoryka Fideszu jest tego najlepszym przykładem. System, w którym władza państwowa posiada ograniczone kompetencje, uznano tam za jedno ze źródeł kryzysu. Powróciła oto więc pokusa, aby „nieefektywność” liberalno-demokratycznego rządzenia przezwyciężyć, zrzucić z rządu „kajdany” konstytucji, kontroli sądowniczej i medialnej. Pojawiają się tezy, że oto lepszym modelem rządzenia ludźmi jest „demokracja” chińska, co stanowi ponurą zapowiedź przyszłego starcia aksjologicznego pomiędzy światem chińskim a zachodnim. Zapowiedź tym bardziej ponurą, że uświadamia ona nam, że w tym starciu propagandowym Chińczycy już teraz zdobywają w Europie pierwsze przyczółki.

Jakby tego było mało, musimy przyznać wobec samych siebie, że taki, jak się nam wydawało, głęboko zakorzeniony w europejskim myśleniu paradygmat, jak sprzeciw wobec rasizmu, także może zostać podważony. Położenie Romów w społeczeństwach takich państw jak Węgry, Słowacja czy Czechy, postawa administracji, policji i sądownictwa wobec tych ludzi zaczyna nosić znamiona przerażająco zbieżne z zachowaniami wobec Żydów sprzed 80 lat. Także i to zjawisko przynosi kilka ciężkich znaków zapytania o samą możliwość utrzymania jedności Unii w obliczu takiego postępowania i takiej polityki, na razie głównie władzy lokalnej.

Oczywiście do powyższych problemów dochodzą zagrożenia zewnętrzne. Dobrze już znane, ale stale nabierające na sile jest zagrożenie ze strony fanatyzmu islamskiego, które w postaci ISIS zyskało nową formę, łączącą „państwowość” z technologiczną nowoczesnością i dysponowaniem potencjalnie niemałą „piątą kolumną” na terenie wielu państw UE. Zaskakującym niejednego obserwatora, zwłaszcza dalej na zachodzie, „nowym” zagrożeniem okazała się polityka odbudowy strefy wpływów przez Rosję. Moskwa wykorzystuje kryzys integracji, napędza procesy dezintegracyjne, w którym to celu stała się otwartym sojusznikiem prawicowych sił politycznych spoza establishmentu. Tutaj geopolityczny cel rozbicia potencjału Unii na pojedyncze państewka idealnie współgra z ideologicznym celem konserwatywnej rewolucji. Mając wszystkie te pozostałe problemy, UE doprawdy nie potrzebuje strategicznego wroga, który aktywnie będzie działał na rzecz jej dezintegracji.

Najbardziej przerażające może wydać się jednak co innego. Tym czymś jest nieświadomość wielu wyborców i obywateli, jak duże ryzyko podejmują. Pomimo tych wszystkich sygnałów, mało kto wierzy, że partie spoza mainstreamu, nawet po zdobyciu władzy, mogą pozbawić go swobód obywatelskich. Wojna z Rosją wydaje się niewyobrażalna, a miedzy Francją a Wielką Brytanią jest utopią. Ale czy tak musi pozostać, gdyby UE przestała istnieć, interesy narodowe wzięły się za łby w nagle nieuregulowanym środowisku relacji międzypaństwowych, a w obu stolicach rządzili rozpalający obywateli do czerwoności nacjonaliści, znoszący liberalną demokrację i potrzebujący spektakularnych sukcesów jak kania dżdżu? Ja nie wiem i nie chcę się dowiadywać. Dlatego wolałbym, aby niezwykle chybotliwą dziś konstrukcję UE umocnić, być może osadzić w jakichś nowych fundamentach. Przed nami wielka próba wytrzymałości systemu. Technokratyczny konstrukt chadecko-socjaldemokratyczny potrzebuje powiązania z zestawem gorętszych idei, otwarcia się na większe wpływy obywatela w procesach decyzyjnych, a nade wszystko dotrwania do poprawy koniunktury gospodarczej. Jak to często bywa, najwięcej zależy od tempa i jakości tego ostatniego procesu.

Za mało i za późno. Co powoduje, że Zachód pod przewodnictwem Niemiec cofa się przed rosyjskim naporem? :)

W listopadzie 2011 roku minister Radosław Sikorski wypowiedział na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej w Berlinie słynne słowa, „Nie boję się silnych Niemiec, lecz ich bezczynności”, a pół roku później w wywiadzie dla „Spiegla” potwierdził: Bardziej niż niemieckiej potęgi obawiam się braku aktywności ze strony Niemiec”. Do tego dodał peany na cześć Angeli Merkel, zachęcał Niemcy do bardziej aktywnej roli w UE i zapewniał, że widzi przyszłość Niemiec w roli przywódcy Europy. Wykrakał.

W obliczu amerykańskiego désintéressement Europą i osłabienia Francji, Niemcy ochoczo podjęły wyzwanie Sikorskiego i zabrały się do roboty. Kryzys ukraiński stał się pierwszą płaszczyzną realizacji niemieckiego przywództwa na arenie pozaunijnej. Niemcy i osobiście Angela Merkel wzięły na siebie ciężar doprowadzenia do rozwiązania kryzysu i zaangażowały się w negocjacje z Putinem. Powściągliwość niemieckich reakcji, dobre stosunki Berlina z Moskwą i nastawienie na negocjacje miały zapewnić „deeskalację konfliktu”, a taktyką stosowane od ponad 40 lat nieustanne oplątywanie Moskwy nićmi współpracy.

Pierwszą ofiarą niemieckiej aktywności stał się sam Sikorski, który został wykluczony z rozmów. Dotychczas brał udział w negocjacjach w Kijowie jako jeden z ministrów Trójkąta Weimarskiego, lecz – podobno na wniosek Rosji – Niemcy wykreśliły go z udziału w berlińskim spotkaniu ministrów spraw zagranicznych, które miało znaleźć drogę wyjścia z kryzysu.

Szybko okazało się jednak, że nie tylko nie ma deeskalacji, ale konflikt nabiera energii. Pokazuje to krótka kronika wydarzeń z przełomu sierpnia i września 2014, a więc z okresu już po włączeniu Krymu do Federacji Rosyjskiej.

16 sierpnia kanclerz Merkel zadzwoniła do Putina i „dała wyraz zaniepokojeniu” oraz wezwała do „powstrzymania strumienia sprzętu wojskowego, doradców wojskowych i uzbrojonego personelu płynącego przez granicę rosyjsko-ukraińską”. Była to pierwsza od dłuższego czasu rozmowa tych przywódców. Przez kilka poprzedzających tygodni pani kanclerz dzwoniła, ale Putin nie odbierał.

Nazajutrz w Berlinie odbyły się zainicjowane przez Franka Waltera Steinmeiera rozmowy ministrów spraw zagranicznych, które miały przynieść rozejm i zapobieżenie transportu broni i ludzi na Ukrainę. Na koniec pięciogodzinnych negocjacji niemiecki minister powiedział dziennikarzom: „rozmowy były trudne, ale uważam, i mam nadzieję, że w niektórych punktach osiągnęliśmy postęp.” Według danych NATO w następnym tygodniu Rosja przerzuciła na Ukrainę ok. 400 czołgów i dwa tysiące żołnierzy, po czym rozpoczęła ofensywę w kierunku zachodnim.

Co jeszcze ciekawsze, przed rozpoczęciem spotkania Steinmeier sam przypomniał, że dotychczasowe ustalenia nie zostały dotrzymane, ale mimo to namówił swoich kolegów z Francji, Rosji i Ukrainy do spotkania w Berlinie, a po nim nakłaniał do rozmów na temat „w jakiej formie będziemy kontynuować dzisiejsze rozmowy.”

W odpowiedzi na agresywne poczynania Rosji, kanclerz Niemiec  znowu zadzwoniła do Putina. 22 sierpnia „poinformowała go o krokach, jakie należy podjąć, by doprowadzić do zawieszenia broni na wschodzie Ukrainy”. Następnego dnia, Rosjanie wzmogli ofensywę w rejonie Ługańska.

Wówczas, 26 sierpnia Angela Merkel… ponownie zadzwoniła do prezydenta Putina i wezwała go „do wyjaśnienia najnowszych doniesień o wtargnięciu rosyjskich żołnierzy na terytorium Ukrainy” oraz stwierdziła, że na Rosji spoczywa „poważna odpowiedzialność za deeskalację (konfliktu na Ukrainie) i kontrolę własnych granic”. Rozmówcy zgodzili się co do potrzeby „pilnego zakończenia rozlewu krwi, poprawienia sytuacji humanitarnej na południowym wschodzie Ukrainy i konieczności wejścia na drogę politycznego rozwiązania”. W kolejnych dniach Rosjanie kontynuowali ofensywę, zajęli Słowiańsk i posuwali się w kierunku Mariupola.

Tymczasem 4 września minister Siergiej Ławrow oskarżył Zachód o „jawną próbę podważenia wszelkich wysiłków, których celem jest zainicjowanie dialogu i zapewnienie bezpieczeństwa narodowego” oraz zadeklarował, że „Rosja jest gotowa podjąć praktyczne kroki w kierunku deeskalacji.”

Następnego dnia w Newport odbył się szczyt NATO, na którym Polska postulowała rozmieszczenie na swoim terytorium dwóch ciężkich dywizji, a prezydent Ukrainy prosił o udzielenie pomocy. Nie doszło do tego na wniosek Niemiec, popartych przez kilka innych krajów, które obawiały się, że Rosja może to odebrać jako złamanie porozumienia z 1997 roku. Porozumienie to przewidywało, że NATO nie rozmieści swoich sił na terytorium nowych członków, jeżeli nie nastąpi „zmiana sytuacji w zakresie bezpieczeństwa w regionie”. Sukcesem szczytu okazał się sam fakt, że po raz pierwszy Rosja została werbalnie zdefiniowana jako potencjalny rywal, a nie sojusznik.

W ten sposób na naszych oczach zmienia się architektura bezpieczeństwa w Europie. Rosja metodą faktów dokonanych wyznacza nowe reguły gry, zawłaszcza swoją strefę wpływów, na nowo rysuje granice państwowe i osiąga dominację nad państwami UE i NATO. A Zachód przygląda się temu bezradnie, podejmując jedynie spóźnione decyzje o charakterze bardziej symbolicznym niż realnym.

Niemcy okazały się nieskuteczne, a może nawet przeciwskuteczne, gdyż po rozmowach z Merkel prezydent Putin szedł dalej i śmielej w swoich imperialistycznych poczynaniach.

Trzy lata po wezwaniach Sikorskiego, aby Niemcy przyjęły rolę przywódcy patrzymy na Angelę Merkel nierozumiejącą co się wokół niej dzieje i bezradnie szukającą pomysłu na powstrzymanie wojny na Ukrainie. Słuchamy dobiegających z Niemiec komentarzy pełnych zaskoczenia rozwojem sytuacji, który w Warszawie były oczywisty i spodziewany od dawna, przeplatanych wezwaniami do „nieprowokowania Putina” i na usta ciśnie się nowa prośba do Niemiec: nie, nie, już dziękujemy za wasze przywództwo. Niemcy nie zdały egzaminu w roli przywódcy Europy.

Putin

Sam tego chciał

Słowa ministra Sikorskiego z 2011 roku, wypowiedziane w obecności dwóch byłych prezydentów RFN, ówczesnego ministra spraw zagranicznych, wielu polityków, ekspertów i dziennikarzy  zostały zauważone i dobrze przyjęte przede wszystkim w samych Niemczech. Pochwały płynęły z prestiżowych ośrodków, Sikorski doczekał się nawet miana „wizjonera znad Wisły”.

Niemcom spodobały się te wezwania szczególnie po dziesięcioleciach, w których RFN była określana mianem „gospodarczego giganta i dyplomatycznego karła,” gdyż świadomie odstąpiła od odgrywania ważnej roli w stosunkach międzynarodowych,  wymierzając w ten sposób sobie samej karę za zbrodnie II Wojny Światowej. Swoje zrobiło też ryzyko, że gdyby Niemcy włączyły się do przepychanek o znaczenie na arenie międzynarodowej, to odżyłyby zadawnione obawy zagranicy przed niemieckim dążeniem do panowania nad światem, a w efekcie doszłoby do obniżenia znaczenia Niemiec, a nie do wzrostu. Niemiecka dyplomacja wolała więc zająć się eksportem pociągów, maszyn budowlanych i samochodów.

Teraz, kiedy Sikorski z własnej inicjatywy wyznaczył Republice Federalnej ważną funkcję w świecie, Niemcy odebrali to jako sygnał, że okres kwarantanny już się skończył i dawne winy zostały zmyte. Prezydent USA w tym samym czasie apelował do Europy o wzięcie na siebie większej odpowiedzialności za region, a tak ważne oświadczenie Sikorskiego płynące z ust przedstawiciela kraju – dawnej ofiary Niemiec daje moralną przepustkę do wkroczenia na światowe salony.

W Polsce również wypowiedź ministra została przyjęta pozytywnie, może poza zwyczajowymi pohukiwaniami Jarosława Kaczyńskiego, który jednak przez lata wyrobił sobie opinię patologicznego nenawistnika i germanofoba, więc na jego zdanie słusznie nikt nie zwrócił uwagi. Dominowały komentarze akcentujące świeżość wizji Sikorskiego i oderwanie się od historycznych obaw, racjonalność i patrzenie ku przyszłości. Ostatnie ćwierćwiecze było czasem rzeczywistego niemiecko – polskiego pojednania, którego efektem była ugruntowana w mediach i w większej części społeczeństwa opinia o Niemczech jako o kraju prawdziwie demokratycznym, nowoczesnym, przyjaznym Polsce, odpowiedzialnym i trzeźwo patrzącym na rzeczywistość.

Pewnie nie bez znaczenia był fakt, że apel Sikorskiego miał miejsce w czasie europejskiego kryzysu ekonomicznego. Kraje południowej Europy zachowywały się wówczas jak rozkapryszone dzieci, którym zabrano lizaki, a Niemcy okazały się ostoją zdrowego rozsądku i jedynym poważnym graczem, który wiedział jak się w kryzysie zachować i jak z niego wychodzić.

Nie rozumieli, bo nie chcieli rozumieć

I pewnie stąd zaskoczenie oderwaną od rzeczywistości i antyskuteczną polityką Niemiec w sprawie Ukrainy. Poczynania niemieckiej dyplomacji w sprawie tej wojny okazały się prawdziwą komedią pomyłek. Jak można tak dać się wodzić za nos? Jak można naiwnie i uparcie wierzyć w rosyjską propagandę i nawet po jawnym użyciu wojska przez Rosjan przyjmować za dobrą monetę zapewnienia o „konieczności znalezienia pokojowego rozwiązania”?

Angela Merkel i jej zaplecze wykazały się naiwnością wierząc wbrew faktom, że polityka ciągłego oferowania współpracy z Putinem spowoduje, że da się on do tej współpracy wciągnąć. Przeciąganie w nieskończoność ustępstw i nadzieja na pozytywny odzew pomimo kolejnych kłamstw i łamania ustaleń świadczy o oderwaniu od rzeczywistości. Niemcy stały się zakładnikiem swoich wyobrażeń Rosji i zdawały się mylić projekcję marzeń z realiami. Na ironię zakrawa fakt, że tę marzycielską politykę sami Niemcy uznawali za Realpolitik i z dumą obwieszczali, że to dowód cierpliwości i racjonalności w przeciwieństwie do kierowania się emocjami i nierealnymi oczekiwaniami.

Niemieccy politycy i publicyści od dawna wmawiali w siebie wyobrażenie, że Rosja dąży do demokratyzacji tylko, że na tej drodze ma pewne niepowodzenia będące wynikiem braku doświadczenia demokratycznego, oraz że pragnie pokojowego i równorzędnego ułożenia stosunków z zagranicą,  tylko że ma w tej dziedzinie pewne obawy z przyczyn historycznych. Słynne stały się słowa kanclerza Gerharda Schroedera, że „Putin to kryształowy demokrata.” Od lat to wyobrażenie nie znajdowało potwierdzenia w faktach, a mimo to pozostawało fundamentem niemieckiej polityki wobec Moskwy. Tu już nie można mówić o niesprawnym wykonywaniu polityki – ta polityka była od początku oparta na fałszywych przesłankach.

Co gorsza ignorowała kolejne oczywiste sygnały, że Putin to dyktator i że brutalnie dąży do zwasalizowania bliskiej zagranicy, a dalszą darzy paranoiczną wrogością pomieszaną ze strachem i podejrzliwością. Nawet kiedy Putin sam wykrzyczał Niemcom prosto w twarz podczas 43. Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w lutym 2007 roku, że Zachód jest dla niego rywalem, obsypał go oskarżeniami o prowadzenie do wojny  i pozwolił sobie na użycie gróźb użycia arsenału jądrowego i surowcowego woleli stwierdzić, że to przemówienie było skierowane tak naprawdę na rosyjski rynek wewnętrzny. Ówczesny szef frakcji SPD w Bundestagu Peter Struck: „Myślę że to po prostu retoryka ze strony Wladimira Putina, nie sądzę, by za tym kryło się coś poważniejszego…” Andreas Schockenhoff, koordynator rządu Niemiec do spraw współpracy niemiecko-rosyjskiej, nazwał przemówienie „konstruktywnym” i stwierdził, że Putin zaprosił w wygłoszonym w Monachium przemówieniu do „otwartej i krytycznej dyskusji.” Minister obrony RFN  Franz Josef Jung „podkreślił znaczenie strategicznego partnerstwa z Rosją”, a szef koalicyjnej SPD Kurt Beck powiedział: „mamy takie same interesy bezpieczeństwa.” Przewodniczący komisji spraw zagranicznych Bundestagu Ruprecht Polenz (CDU) poszedł jeszcze dalej i przemówienie Putina skomentował twierdzeniem, że rozumie „rosyjskie obawy” i wezwaniem, aby Niemcy wyszły naprzeciw oczekiwaniom Rosji.

Niektórzy obserwatorzy przyznawali, że Rosja wchodzi na drogę zimnowojennej rywalizacji, ale z drugiej strony akcentowali też istnienie odwrotnych sygnałów i w sumie nawoływali do tym bardziej ostrożnej polityki wobec Moskwy. Nawiązując do wystąpienia Putina Karl Heinz Kamp, Dyrektor Działu Badań w NATO Defence Colledge stwierdził, że pomimo zaostrzenia retoryki i prężenia muskułów „Rosja jest zainteresowana opierającymi się na solidnej podstawie stosunkami z NATO i UE, podobnie jak Zachód nie może zrezygnować ze wsparcia Rosji w zwalczaniu wspólnych zagrożeń”. Dodał też, że Rosja po prostu nie ma wystarczająco dużo siły, aby przejść do realizacji swoich mocarstwowych dążeń i przestrzegał, aby „zadbać o to, by nie obciążać i tak delikatnych stosunków z Moskwą bezowocnymi, a przez Rosję uznawanymi za prowokacyjne debatami.” Chodziło mu przede wszystkim o to, by na bukareszteńskim szczycie NATO w kwietniu 2008 roku nie roztaczać przed Ukrainą i Gruzją euroatlantyckich perspektyw, o które dopraszali się prezydenci tych krajów Juszczenko i Saakaszwili.

Tak też się stało. NATO odepchnęło te dwa kraje nie dając im widoków na wstąpienie do NATO, a zamiast tego uchwalając mgliste i niekonkretne deklaracje. W ten sposób zamieniło je w strefę pozbawioną gwarancji bezpieczeństwa, leżąca pomiędzy Rosją a NATO, licząc na to, że w ten sposób uspokoi Rosję i zapewni pokój. Cztery miesiące później armia rosyjska przekroczyła granice Gruzji, a sześć lat później granice Ukrainy.

Kiedy oprócz Putina również Polska zwracała Niemcom uwagę na coraz bardziej agresywną postawę Rosji, Niemcy zbywali to protekcjonalnymi radami o potrzebie wyrwania się z historycznie uwarunkowanej rusofobii i wezwaniami, aby nie demonizować Putina i nie drażnić niepotrzebnie Rosji, bo to tylko wzmocni siły antyzachodnie w tym kraju.

Nie wiadomo skąd powzięte przeświadczenie, że Rosja dąży do kompromisu, próba zaczarowania rzeczywistości i nadzieja, że jeżeli będziemy werbalnie zaprzeczać faktom, to z biegiem czasu fakty dostosują się do tego co mówimy, uległość wobec tego kraju jako metoda uspokojenia go, przyjęcie za własny rosyjskiego punktu widzenia i podkreślanie go w sytuacji kiedy Rosja coraz bardziej otwarcie dążyła do konfrontacji i dominacji oraz oficjalnie definiowała Zachód jako przeciwnika od lat składały się na obraz braku zdroworozsądkowej analizy sytuacji.

Państwo to nie firma

Niedawny występ w Wiadomościach TVP niemieckiego dziennikarza z ZDF( z okazji – nota bene – rocznicy wybuchu II Wojny Światowej), który tłumaczył Polakom przesłanki niemieckiego postrzegania wojny na Ukrainie rzeczywiście dał sporo do myślenia, chociaż chyba wbrew  intencjom dziennikarza. Połączenie w jednej wypowiedzi stwierdzeń „tysiące ofiar” i „interesy ekonomiczne” w Polsce razi.

Egzotyczną dla nas, Polaków cechą berlińskiej polityki było podporządkowanie strategii osiągnięciu krótkotrwałych, a czasem nawet jednostkowych, konkretnych korzyści handlowych prywatnych firm. Na przełomie 2013 i 2014 roku Niemcy sprzeciwiały się przyjmowaniu sankcji gospodarczych wobec Rosji, bo veto zgłaszało niemieckie ministerstwo gospodarki. Pojawiała się w tym kontekście nazwa koncernu Siemens. Niemieckie władze potrafiły oficjalnie przyznawać, że przed podjęciem decyzji w ważnych sprawach polityki zagranicznej konsultują się z przedstawicielami kilku wielkich koncernów. Zapewnienia takie są w Niemczech pozytywnie przyjmowane jako dowód dbałości o miejsca pracy i twardego stąpania po ziemi, zamiast bujania w obłokach dalekosiężnych wizji.

f617bdcdfa67a8e8dd9949b60eb86aa6

W ten sposób niemiecką polityką zagraniczną zamiast strategicznej wizji owładnął merkantylizm.

Niemieccy eksperci od początku lat dziewięćdziesiątych tłumaczyli, że za promocją gospodarki niemieckiej stała nie tylko chęć zarobku, ale że jest w tym głębsza myśl. Plan rzekomo miał polegać na tym, że liczne nici powiązań gospodarczych z Rosją ucywilizują ten kraj i w efekcie, polityką faktów dokonanych, przeciągną go na stronę Zachodu, niejako niepostrzeżenie i krok po kroku uczynią Rosję krajem zachodnim. Efekt okazał się odwrotny niż zamierzony. W roku 2014 Rosjanie są nadal dalecy od demokracji i chyba jeszcze bardziej wrogo nastawieni do Zachodu. Różnica jest tylko taka, że jeżdżą lepszymi samochodami.

Tymczasem Niemcy nawet nie zauważyli, że de facto sami się oplątali tymi powiązaniami i w momencie kryzysowym bali się podejmować decyzje polityczne w obawie przed gniewem Kremla i w konsekwencji stratami gospodarczymi. Jeżeli zatem nie był to wyłącznie PR i Niemcy brali na poważnie swoje własne zapewnienia o nieomal misyjnym znaczeniu ich eksportu do Rosji, to kryzys ukraiński w gorzki sposób obnażył prawdę: kiedy przyszło co do czego, to okazało się, że te powiązania bardziej uzależniły Niemcy od Rosji niż Rosję od Niemiec.

Kreml był przy tym świadomy swej przewagi nad Berlinem i nie wahał się szantażować Niemców wypowiedziami Ławrowa, który wspominał, że zaostrzenie stanowiska Berlina może mieć negatywne konsekwencje dla wzajemnych stosunków gospodarczych.

Okazało się też, że w drugą stronę ten strach nie działa. Kreml uniezależnił się od negatywnych konsekwencji ewentualnego zerwania więzów dzięki otumanieniu własnego społeczeństwa paranoiczną propagandą. Kłopoty będące wynikiem pozrywanych więzów gospodarczych Putin pokazuje społeczeństwu jako koronny dowód antyrosyjskiej polityki Zachodu, a telewizyjni eksperci spieszą tłumaczyć, że naród musi się konsolidować wokół władzy w obliczu tego zagrożenia płynącego z agresywnego Zachodu.

Przejściu Niemiec z drugiej do pierwszej ligi światowej dyplomacji nie towarzyszyła gruntowna i przemyślana zmiana założeń i środków polityki zagranicznej. Niemcy przyjęli ofertę Sikorskiego chętnie, ale nie zorientowali się, że wymaga to od nich istotnego przewartościowania własnego myślenia. I to się zemściło.

Rola przywódcy Zachodu jest dla Niemiec nowa. Wobec imperialnej i agresywnej Rosji stanęła niemiecka dyplomacja, która od II wojny światowej nie miała doświadczenia w pracy analitycznej o strategicznym zakresie i nie rozpoznała w nabrzmiewającym od jesieni 2013 roku konflikcie ukraińskim próby zasadniczego przewartościowania sytuacji międzynarodowej. Początkowo reagowała w standardowy sposób, mrucząc o zagrożonym jednym czy drugim kontrakcie handlowym.

Dały o sobie znać wyuczone przez lata metody postępowania i przyzwyczajenie do liczenia pozycji międzynarodowej kraju tysiącami sztuk sprzedanego towaru. Z największą od lat strategiczną zmianą w stosunkach międzynarodowych stanęli twarzą w twarz ludzie o mentalności księgowego. I nie poradzili sobie. Sytuacja pokazała, że handlować umieją, ale wobec złożonych zagadnień geopolityki są bezradni.

Dopiero jesienią 2014, w biegu, zdają się z zaskoczeniem orientować, że Putin od początku grał o wielką stawkę, ale kto wie czy nie jest już za późno. Niemcy zaczęły w końcu reagować, w końcu pozwoliły na uchwalenie przez UE realnych sankcji wobec Rosji, ale z perspektywy czasu widać, że były w stanie co najwyżej reagować na bieżąco na impulsy płynące z Moskwy, a nie tworzyć własną narrację. W dodatku reakcje te były spóźnione, zbyt ograniczone i naznaczone piętnem wahań, co zdradzało brak zdecydowania i brak koncepcji. I przede wszystkim oparte na błędnym założeniu, że da się cokolwiek osiągnąć metodą negocjacji i przekonywaniem Rosji, a nie czynami. Putin tylko na to czekał.

Ubocznym skutkiem  tej nieprzemyślanej polityki stał się uszczerbek autorytetu Niemiec w oczach Europy Środkowej, przede wszystkim Polski. Zaczął być on widoczny już w przypadku budowy gazociągu NordStream. Na polskie obawy, że ten niemiecko – rosyjski gazociąg ułatwi Putinowi zdobycie hegemonii w Europie Środkowej Niemcy odpowiadali, żebyśmy zrozumieli, że mają swoje interesy gospodarcze. Kiedy w 2013 Polska promowała Partnerstwo Wschodnie Niemcy zwracali uwagę na rurociągi i niemieckie firmy, które zainwestowały w rosyjską gospodarkę.

Jest zupełnym kuriozum oczekiwanie, że Polska zrozumie i spokojnie zaakceptuje niemieckie obawy przed utratą paru groszy i to ze stratą dla własnego bezpieczeństwa narodowego. Niby dlaczego mielibyśmy to robić? Nie będziemy umierać za niemieckiego Siemensa. Jeżeli ktoś nie jest w stanie zgodzić się na poniesienie ekonomicznych kosztów budowania swojej potęgi politycznej  to niech się nie bierze do liderowania regionowi.

Nieadekwatność reakcji i wiara w rosyjskie zapewnienia stały się w Polsce w roku 2014 wizytówką Angeli Merkel. Internet zapełnił się memami wyśmiewającymi niemiecką naiwność, brak doświadczenia i asertywności. Jeszcze rok temu tego nie było, przecież Niemcy i osobiście pani Merkel miały w Polsce autorytet, a ktoś kto by go kwestionował naraziłby się na obciach zawstydzające porównania do Jarosława Kaczyńskiego z jego antyniemieckimi fobiami. Wystarczył niecały rok ukraińskiego kryzysu, aby roztrwonić autorytet.

Rok temu na pytanie o gwarancję bezpieczeństwa Polski wszyscy odpowiadaliśmy pewnie i zgodnym chórem: „jesteśmy w NATO!” Teraz na tak samo zadane pytanie zastanawiamy się, czy w przypadku rosyjskiego zagrożenia ktokolwiek kiwnie palcem w naszej obronie i czy nie skończy się na telefonie niemieckiej kanclerz do Putina z prośbą o wyjaśnienia.

Widmo krąży nad Europą

Istotną przesłanką wyznaczającą kierunki polityki zagranicznej wielu państw jest stosunek do USA. Wydaje się, że spora część niemieckich polityków i komentatorów traktuje Amerykanów jak jaskiniowców, którzy bezrefleksyjnie uganiają się po świecie w poszukiwaniu kolejnych strzelanek. A ich dyplomacja zna tylko jeden rodzaj argumentu: siłę.

Stąd przeświadczenie o potrzebie zwiększenia roli zjednoczonej Europy jako oazy zdrowego rozsądku i kulturalnej, wyrafinowanej dyplomacji opartej na wiedzy i analizie, a nie na instynkcie. W tej koncepcji Europa to przeciwwaga dla amerykańskiego awanturnictwa, a jej zwiększona rola powinna stanowić dla Europejczyków powinność wobec świata dla zwiększenia współpracy i zagwarantowania pokoju.

Rosja jest tu sojusznikiem, a nie wrogiem i jest postrzegana jako kraj od dawna podzielający tę wizję i ten sposób reagowania na kryzysy, w przeciwieństwie do porywczych Amerykanów. Peter Struck z SPD wspominał w 2007 roku: „Myślę o czasach, kiedy byłem ministrem obrony: miałem lepsze stosunki z rosyjskim kolegą Sergiejem Iwanowem, niż z amerykańskim, ze zrozumiałych powodów, poza tym mamy partnerstwo NATO-Rosja, regularnie spotykamy się.” Siedem lat później, już po aneksji Krymu i po zajęciu części obwodów ługańskiego i donieckiego, a w trakcie walk o lotnisko w Doniecku, inny przedstawiciel SPD, wicekanclerz Sigmar Gabriel przedstawia nadal to samo zaufanie do Rosji, mówi że „ma nadzieję iż Putinowi można ufać” i dodaje: „Europa potrzebuje Rosji. Jesteśmy sąsiadami i dobre sąsiedztwo jest szczególnie ważne.”  Wyraził tez nadzieję, na współpracę z Rosją przy rozwiązywaniu konfliktów międzynarodowych i chwalił kanclerz Merkel i ministra Steimeiera, za to że próbują nakłaniać do negocjacji.

Pacyfizm i wiara w moc negocjacji to aksjomaty tej koncepcji, których nie da się naruszyć argumentami pochodzącymi z realnych doświadczeń, choćby nawet były wymowne.

Nie bez znaczenia jest też postrzeganie Ameryki jako głównego eksponenta rozszalałego neoliberalizmu. Koncepcja ta jest rozpowszechniona głównie wśród europejskiej lewicy, ale niemiecka prawica jest bardziej lewicowa niż polska lewica, więc nietrudno znaleźć takie akcenty nawet w CDU. To typ postrzegania stosunków międzynarodowych poprzez pryzmat spraw społeczno – ekonomicznych, a nie przez pryzmat geopolityki. Głównym zadaniem zjednoczonej Europy jest w tej koncepcji zapewnienie społeczeństwom rozwoju socjalnego, zapewnienie miejsc pracy, osłon socjalnych, a w szerszym kontekście zapewnienia podstawowego bezpieczeństwa socjalnego milionom ludzi w Czarnej Afryce i Azji, aby nie musieli emigrować. Unia Europejska jest tu rozumiana  jako szansa na realizację tego wielkiego dzieła, a szansa ta się zwiększa kiedy wielka Rosja jest widziana jako sojusznik i uczestnik tego procesu, a zmniejsza się kiedy postrzega się Rosję jako potencjalnego przeciwnika. Sprawy geopolityki, narodowych ambicji i rywalizacji państw o zapanowanie nad terytorium umykają z pola widzenia, a jeśli są widoczne to raczej jako tło. Podobnie chodzą na dalszy plan takie wartości jak wolność i suwerenność narodów, ich prawo do decydowania o własnym losie, nienaruszalność granic państw narodowych. Politycy postrzegający rzeczywistość w ten sposób nie widzą problemu kiedy przychodzi zapłacić za realizację ważnego dla nich dzieła fragmentem terytorium obcego państwa i okazali się skłonni raczej do znajdowania „zrozumienia” dla agresji.

Antyamerykańskie sentymenty są głęboko zakorzenione w niemieckim społeczeństwie, szczególnie po ostatnich aferach podsłuchowych. W demokracji parlamentarnej ma to oczywiste znaczenie. Nawet politycy zdający sobie sprawę ze stanu spraw nie mogą lekceważyć faktu, że wg ogłoszonych we wrześniu 2014 wyników dorocznego badania opinii społecznej Transatlantic Trends 2014 aż prawie 60% Niemców chciałoby w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa bardziej uniezależnić się od USA, co stanowi najwyższy taki odsetek wśród badanych Europejczyków (poza Niemcami 56% Europejczyków chce ścisłego sojuszu z USA).

Niezależnie czy w wyniku pragmatycznej motywacji czy też na podstawie od dawna powziętego założenia, że po prostu Ameryka jest zła, a Rosja dobra efekt jest ten sam: skłonność do przyjmowania rosyjskiej propagandy i uwypuklania wątpliwości kiedy trzeba podjąć jej wyzwanie. Tylko że taka nieumiejętność trzeźwego rozróżnienia kto jest przeciwnikiem, a kto sojusznikiem jest bezwzględnie wykorzystywana przez rosyjskiego przywódcę, który prostą drogą dąży do dominacji, a bezproblemowe posuwanie się na tej drodze odbiera jako zachętę do zwiększenia oczekiwań.

Znikąd pomocy

Bilans poczynań jednoznacznie zweryfikował skuteczność niemieckiego zaangażowania w rozwiązanie konfliktu: zanim Niemcy zaczęły się zajmować tą sprawą Ukraina była integralna terytorialnie i panowała nad całym swoim terytorium. Po kilku miesiącach niemieckiego przywództwa Krym jest już częścią państwa rosyjskiego, pas ziemi od granicy z Rosją wzdłuż Morza Azowskiego jest poza kontrolą rządu w Kijowie, a kilka tysięcy osób zginęło.

Na początku września w Niemczech panuje konsternacja. Media zaczynają sobie zdawać sprawę z porażki, chociaż jeszcze nie bardzo wiedzą skąd się wzięła, ani nie są przyzwyczajone do łączenia w parę słów „Niemcy” i „porażka”. A czas płynie i trzeba jakoś się odnieść do faktów.

Najłatwiejszą psychologicznie reakcją wydaje się mechanizm wyparcia. Chyba właśnie w tym kierunku idzie pani kanclerz. Na pytanie gazety „Hannoversche Allgemeine Zeitung”, czy nie odnosi ona czasami wrażenia, że rozmowy telefoniczne z Putinem są bezsensowne, jeśli kryzys coraz bardziej się zaostrza, Angela Merkel odpowiedziała: „Mimo różnic stanowisk, z rozmów tych wynikły też rzeczy pozytywne.”

Ale problem polega nie tylko na trudności w przyznaniu się do własnych błędów. Gorzej, że nie widać alternatywy. Niemcy przystępując do rozwiązywania konfliktu na Ukrainie za pomocą negocjacji nie przygotowały sobie planu B. Dlatego w momencie fiaska swojej polityki zostały z niczym. Skoro więc nieudanej, nieskutecznej polityki nie ma czym zastąpić, zostaje chyba tylko pójść w zaparte i dalej dzwonić do Putina po prośbie, a mediom opowiadać, że nie jest źle.

Niemiecka porażka powinna innym krajom otworzyć furtkę do aktywności, ale chętnych nie widać. Polska jest zbyt słaba, nie ma realnych środków do poparcia swoich racji i dość pospiesznie zaczęła się zajmować chronieniem własnego terytorium. Awans Tuska na „prezydenta Europy” niewiele tu zmieni, bo ani nie przysporzy Polsce realnych narzędzi przydatnych w geopolityce, ani nie sprawi, że ta głównie honorowa funkcja zacznie mieć realne znaczenie. A przynajmniej nie od razu. W dodatku Tusk jest w UE podejrzewany o rusofobię (premier Włoch Matteo Renzi w programie telewizyjnym w maju 2014 powiedział o Tusku, że jest on uprzedzony do Rosji) i z tego powodu przywódcy Unii przydzielili mu przyzwoitkę w postaci Federiki Mogherini, byłej działaczki komunistycznej, która w lipcu błysnęła stwierdzeniem, że „Rosję i Putina trzeba zrozumieć”.

Rosję i Putina rozumieją chyba dobrze Francja i prezydent Hollande. Co prawda po wielu miesiącach nalegań Hollande 2 września zgodził się wreszcie wstrzymać dostawę dwóch okrętów desantowych typu Mistral do Rosji – kraju, który w oficjalnej doktrynie obronnej państwa zdefiniował NATO jako swego wroga. Ale po pierwszym pomruku niezadowolenia ze strony związków zawodowych pospieszył z wyjaśnieniem, że nie chodzi tu o zerwanie, ani nawet o zawieszenie kontraktu, lecz o jego opóźnienie o dwa miesiące. Ta sprawa dobrze pokazuje szerokość horyzontów Hollande’a i obecne priorytety Francji borykającej się z dotkliwymi problemami gospodarczymi. Jeżeli strategię Zachodu wobec istotnej zmiany sił na geopolitycznej mapie świata mają definiować stoczniowcy z Saint-Nazaire, to może już lepiej żeby robiła to Angela Merkel.

Stany Zjednoczone od kilku lat nie kwapią się do rozwiązywania problemów świata. Barrack Obama od początku swej prezydentury powtarzał, że USA nie chcą i nie mogą na swój koszt i ryzyko rozwiązywać wszystkich problemów świata. Namawiał inne kraje do wzięcia na siebie odpowiedzialności za rozwiązywanie problemów regionalnych. Podczas jego przemówienia w Tallinie 2 września zobaczyliśmy starego, zmęczonego człowieka, który chyba już wie, że jego polityka wycofywania się z odpowiedzialności za świat okazała się przeciwskuteczna i tylko otworzyła Putinowi drogę do ekspansji, ale innego pomysłu nie ma i teraz już tylko stara się, aby problemy nie rozrosły się jeszcze bardziej. Problemy których nie było zanim przyszedł do Białego Domu.

Prezydent USA oddał Angeli Merkel przewodnictwo w sprawie kryzysu ukraińskiego, zadowalając się tylko wysłuchiwaniem jej telefonicznych relacji z wydarzeń.

W USA narasta zniecierpliwienie nieporadnością Obamy w sprawach Syrii, ISIS i Ukrainy. Do niedawna krytykowali go tylko Republikanie, ale ostatnio zaczęła się od niego odcinać nawet Hillary Clinton, do niedawna sekretarz stanu w jego administracji, a teraz polityk ubiegająca się o nominację Demokratów w wyborach prezydenckich. W lipcowym wywiadzie dla czasopisma „The Atlantic” nazwała jego politykę zbyt zachowawczą i stwierdziła: „USA czasami sprawiają wrażenie, jakby wycofywały się z światowej areny.”Pewnie zapomniała jak w marcu 2009 roku w Genewie sama podlizywała się Ławrowowi i darowała mu przycisk z napisem RESET, co miało symbolizować odcięcie się od „antyrosyjskiej” polityki poprzedniej administracji i symboliczne nowe otwarcie. A robiła to kilka miesięcy po tym jak Rosja zbrojnie zaatakowała Gruzję i odebrała jej część terytorium. Wtedy był jeszcze czas na powstrzymanie Putina, ale pani Clinton wybrała politykę appeasement.

Na praktyczną, a nie werbalną, zmianę stanowiska Zachodu wobec Rosji można zatem mieć nadzieję nie wcześniej niż 20 stycznia 2017, wtedy to bowiem zostanie zaprzysiężony nowy prezydent USA, a i to zapewne pod warunkiem, że będzie nim Republikanin. Do tego czasu rosyjski prezydent ma wolną rękę. Czasu niby wiele, ale patrząc na rozległe plany Putina można się domyślać, że chodzi mu po głowie myśl, iż druga taka okazja może się nie powtórzyć i że może lepiej działać z jeszcze większym rozmachem. Bo wyjątkowa słabość Zachodu zdaje się mu podpowiadać: teraz albo nigdy.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję