Praliberał miesiąca: Ludwig Bamberger :)

Ludwig Bamberger był niemieckim bankierem żydowskiego pochodzenia, który w historii zapisał się przede wszystkim jako twórca banku narodowego zjednoczonych Niemiec oraz jako główny autor reformy walutowej, wskutek której ustanowiono markę niemiecką. Był jednak również przez kilka dekad aktywnym politykiem liberalnym, który w swojej karierze wpisał się – kolejno, na różnych etapach swojej aktywności publicznej – we wszystkie trzy istniejące w ówczesnych Niemczech nurty liberalizmu. Spojrzenie na jego koleje losu jest więc równocześnie przeglądem podziałów i debat, które w drugiej połowie XIX w. toczyli między sobą niemieccy liberałowie.

Bamberger urodził się w roku 1823 w Moguncji, w dość dobrze uposażonej, ale nienależącej do zupełnej elity finansowej miasta, rodzinie bankierów. Z rodziny znanej finansjery wywodziła się jego matka, a ojciec handlowiec założył własny bank w toku swojej działalności gospodarczej. Jednak rodzinną firmę miał przejąć najstarszy brat, więc Ludwig swojej ścieżki życiowej zaczął szukać na studiach prawniczych. Ukończył je doktoratem na uniwersytecie w Getyndze, ale pomimo świetnych wyników w nauce kariera prawnicza nie stanęła otworem. Adwokatem nie chciał zostać ze względu na problemy zdrowotne; notariuszy w regionie był akurat natłok; a sędzią zostać mu nie było wolno, gdyż… był Żydem. Na szczęście Bamberger pisał od 15. roku życia, a w dodatku miał ukształtowany światopogląd (wpływy m.in. teorii ekonomicznej Adama Smitha i wykładów liberalnego teoretyka prawa karnego Carla Mittermaiera oraz zaangażowanie w środowisko zwolenników budowy zjednoczonego narodowego państwa niemieckiego na ustrojowy wzór liberalnej Francji Ludwika Filipa w studenckim braterstwie „Walhalla” z Heidelbergu), o który chciał walczyć piórem. Gdy więc wybuchła rewolucja 1848 roku, został czołowym felietonistą, a potem współwydawcą i redaktorem naczelnym „Mainzer Zeitung”, która za jego sprawą stała się dziennikiem ponadregionalnym.

Za klasyczną powierzchownością XIX-wiecznego bankiera, z obowiązkową szpiczastą brodą i sumiastym wąsem, kryła się dość nietypowa jak na tą profesję, gorąca osobowość. Bambergera ukształtowały silnie młode lata spędzone wśród liberalnych demokratów „młodych Niemiec”, idealistów i marzycieli. Lewicowych, ale nie socjalistycznych. Acz raczej radykalnych. Marzyli oni o zjednoczeniu kraju w warunkach republikańskiego ustroju parlamentarnego opartego o uczciwe wybory. Właśnie tam odnotowujemy pierwsze zaangażowanie polityczne Bambergera – w lokalnym ugrupowaniu demokratów w Moguncji, a potem na ogólnoniemieckim zjeździe organizacji demokratycznych. 

Rok 1849 r. przyniósł jednak otrzeźwienie. Coraz częściej radykalne manifesty, postawy i działania niektórych republikanów wydawały się Bambergerowi zbyt daleko idące i w efekcie szkodliwe dla zasadniczych celów Wiosny Ludów w jej niemieckiej odsłonie. Tym bardziej dotyczyło to wyrastających jak grzyby po deszczu utopijnych pomysłów z arsenału wczesnych socjalistów. Jego postawa wobec aktów prawnych frankfurckiego Zgromadzenia Narodowego stała się ambiwalentna: odrzucał zapisy katalogu praw podstawowych, ale pomimo sceptycyzmu bronił projektu konstytucji przed oporem reakcyjnych państw niemieckich, a nawet wziął udział w powstaniu palatyńskim. W efekcie został skazany zaocznie na ciężkie więzienie, a w 1852 r. nawet na śmierć. Na szczęście przebywał wówczas już na emigracji (w Szwajcarii, w Londynie, Antwerpii, Rotterdamie, Paryżu…). 

W tym okresie Bamberger pielęgnował żywe kontakty z międzynarodową społecznością emigrantów, ale przede wszystkim rozwinął się zawodowo w banku swojego wuja, gdzie zajął się handlem metalami szlachetnymi. W Holandii założył pierwszy własny bank, w Paryżu kolejny. Stał się ekspertem. Wraz z odwilżą polityczną, 10 lat po ucieczce, mógł wrócić do Niemiec.

Lata 1866-68 to powrót Bambergera do niemieckiej polityki. Na tym etapie znalazł się on pod urokiem zjednoczeniowej polityki Bismarcka (a nawet tuż przed rokiem 1870 usiłował zarazić tym zachwytem Francuzów). Choć w warstwie retorycznej nadal pielęgnował demokratyczne i rewolucyjne sentymenty, stał się pragmatykiem – bez entuzjazmu, lecz akceptował ustrój monarchiczny, a przede wszystkim wszedł do tej frakcji liberałów, która zdecydowała przystać na strategię „najpierw jedność, a potem wolność” [i ustrojowe reformy w kierunku konstytucyjnej monarchii i parlamentaryzmu]. W ten sposób znalazł się w poczcie członków głoszącej tą filozofię centroprawicowej Partii Narodowoliberalnej, a potem był jej posłem (w parlamencie Związku Celnego, Północnoniemieckiego i w końcu w Reichstagu).

Partia Narodowoliberalna należała do szeroko pojętej prawicy, więc bywała w konserwatywnym systemie Bismarcka i kolejnych cesarzy dopuszczana do obsady urzędów publicznych. Bamberger zaś był cenionym ekspertem od polityki finansowej. Wobec tego realizował zadania rządowe: ujednolicenie monety, przejście z monety srebrnej na złotą, ustanowienie marki jedyną, wspólną walutą Niemiec, centralizacja emisji banknotów, a w końcu w 1875 roku przekształcenie Banku Pruskiego w faktyczny bank centralny z faktycznym monopolem emisji pieniądza. Dodatkowo Bamberger współtworzył i zasiadał w radzie nadzorczej Deutsche Bank.

Wszystko zmieniło się w roku 1879. Od pewnego czasu Bamberger krytykował Bismarckowską politykę prześladowań prawnych, wymierzoną w socjalistów. Drugim zarzewiem sporu był zwrot kanclerza ku polityce stosowania ceł. Gdy w 1880 r. Partia Narodowoliberalna poparła i tzw. prawo o socjalistach, i ustawę celną, Bamberger z nią zerwał i założył Zjednoczenie Liberalne, zwane „Secesją” (w 1884 roku „Secesja” połączyła się z Niemiecką Partią Postępową i utworzono nową Partię Niemiecko-Wolnomyślicielską). W kolejnych latach doszły dalsze punkty sporne między nim a rządem: Bamberger żądał w końcu postępów w zakresie liberalizacji ustroju i praw obywatelskich, odrzucał ideę kolonialną, domagał się redukcji zbrojeń i wydatków na wojsko. Fundamentalny spór dotyczył polityki socjalnej. Bamberger – klasyczny liberał gospodarczy – odrzucał pomysły coraz to nowych zasiłków, a walkę z rozbudową państwa socjalnego przedstawiał jako „walkę o wolność”. Bismarck nabrał zwyczaju pierzchać z sali obrad, gdy głos zabierał Bamberger.

Swoje rozczarowanie okresem narodowo-liberalnym Bamberger zawarł w następującej wypowiedzi: „Sztandar sprawy narodowej został oddany w ręce pruskich ultrasów i saksońskich majstrów. Jest to karykatura tego, czym niegdyś był…”

W prawicowym otoczeniu Bambergerowi coraz trudniej było wytrzymać także przez rozpleniający się antysemityzm. Oczywiście był do niego przyzwyczajony (i to nie tylko z kręgów prawicy – Karol Marks nazwał jego wypowiedzi w czasach emigracji „cygańskim językiem z giełdowej synagogi Paryża”), jednak obecność antysemityzmu w szeregach własnej partii było mu trudniej zaakceptować. W latach 1878-79 Bamberger wszedł w ostrą polemikę z przedstawicielem prawego skrzydła narodowych liberałów Heinrichem von Treitschke, który promował antysemicką politykę dyskryminacji. Treitschke co prawda wyleciał za to z partii, ale sympatii wobec jego poglądów było coraz więcej. Bamberger uznawał antysemityzm za element antyliberalizmu, służący zwalczaniu czołowych polityków liberalnych, nierzadko Żydów. Po roku 1884 otwarcie oskarżał Bismarcka o cyniczne wykorzystywanie antysemityzmu dla własnych politycznych celów i potęgowanie przy tym jego wpływów w społeczeństwie niemieckim. 

Po zakończeniu kariery politycznej Bamberger zaangażował się w budowę niemieckiego ruchu pokojowego i budował sieć współpracy pomiędzy pacyfistami różnych proweniencji ideowych. Zmarł w Berlinie w 1899 roku.

Zew plemienia – manifest latynoamerykańskiego liberała :)

Zew plemienia przypomina liberałom, czego i dlaczego warto bronić, a dla osób o nieliberalnych przekonaniach może być zachętą do ewolucji w kierunku poparcia dla szerokiego zakresu wolności

Z jednej strony zgodnie ze znanym powiedzeniem „tylko krowa nie zmienia poglądów”. Z drugiej strony coraz częściej mówi się dziś w wielu krajach o problemie silnej polaryzacji i o „bańkach” – informacyjnych, społecznych, kulturowych – w których wielu ludzi tkwi, niezainteresowanych tym, co dzieje się na zewnątrz. Stąd tak interesujące są publikacje na temat czynników prowadzących do zmiany poglądów i tego, w jaki sposób można na czyjeś przekonania oddziaływać. Ciekawe są też osobiste historie osób, u których dokonała się ideowa ewolucja. Od opisu takiej przemiany rozpoczyna się najnowsza książka peruwiańskiego pisarza Mario Vargasa Llosy pt. Zew plemienia.

Pisarz, polityk, liberał

Ten laureat Literackiej Nagrody Nobla w 2010 roku jest znany przede wszystkim za sprawą swoich powieści i zapewne przez kontakt z nimi większość czytelników odkrywa Llosę. Ja po raz pierwszy zetknąłem z tym pisarzem dzięki wydanej przy współpracy Forum Obywatelskiego Rozwoju książce Odkrywając wolność. Przeciw zniewoleniu umysłów ze wstępem Leszka Balcerowicza. Na ponad tysiącu stron z tekstami klasyków liberalizmu, takich jak Adam Smith, John Stuart Mill, Friedrich Hayek czy Milton Friedman, znaleźć można esej Mario Vargasa Llosy Liberalizm w nowym tysiącleciu.

Po lekturze tego eseju sięgnąłem po biografię autora, ponieważ nieczęsto spotyka się tak wyrazistych klasycznych liberałów wśród pisarzy. Dzięki temu poznałem Llosę jako polityka, uczestnika wyborów prezydenckich w Peru w 1990 roku. Wygrał wtedy pierwszą turę, ale w drugiej przegrał z Alberto Fujimorim. Wydana w 2018 roku książka Zew plemienia (polski przekład z 2020 roku) pozwala jeszcze bardziej zagłębić się w poglądy autora, a także w jego opisy i interpretacje myśli siedmiu wybitnych filozofów reprezentujących różne odcienie myśli liberalnej.

Mario Vargas Llosa omawia biografie i filozofie siedmiu autorów, którzy pchnęli go w kierunku liberalizmu. Są to: Adam Smith, José Ortega y Gasset, Friedrich Hayek, Karl Popper, Isaiah Berlin, Raymond Aron i Jean François Revel. Llosa był w młodości lewicowcem, marksistą, sympatykiem kubańskiej rewolucji. Dopiero wydarzenia lat sześćdziesiątych XX wieku, w tym obozy koncentracyjne na Kubie czy los radzieckich dysydentów, wywołały u niego przemianę i intelektualny marsz w stronę myśli liberalnej. „Wystarczyło rozejrzeć się wokół siebie, by zrozumieć, że choć zniknęły różnice klasowe związane z majątkiem, nierówności w ZSRR były gigantyczne i dotyczyły zakresu możliwości” – pisze o swoich praktycznych doświadczeniach z komunizmem. Jednocześnie Llosa od wczesnej młodości brzydził się nacjonalizmem jako „zaprzeczeniem kultur, demokracji, racjonalności”.

Poznając liberalne idee wielu wybitnych filozofów, którym poświęcił kolejne rozdziały książki, Llosa był równocześnie obserwatorem porażek socjalizmu i rewolucji – „przy przestrzeganiu zasad legalizmu” – dokonanej przez Margaret Thatcher, którą wraz z Ronaldem Reaganem określa jako mężów stanu. To wtedy jego „lekturami do poduszki” stały się Droga do zniewolenia Hayeka oraz Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie Poppera. Fundamentem przekonań Llosy jest wolność, zarówno gospodarcza, jak i osobista, którą autor książki łączy z ustrojami demokratyczni i sprzeciwem wobec dyktatury.

Wolność zamiast plemienności

Dyktatorzy i autorytarni populiści, jak przekonuje autor, grają na prymitywnej tęsknocie za tradycyjnym światem plemiennym, „gdzie człowiek był jeszcze nieodłączną cząstką wspólnoty, cząstką podporządkowaną wszechpotężnemu szamanowi albo kacykowi”. To właśnie sprzeciwem wobec tego „plemiennego ducha”, źródła nacjonalizmu, fanatyzmu religijnego i największych rzezi w historii, jest liberalny manifest Mario Vargasa Llosy. Tytułowy „zew plemienia” to „przeciąganie owej formy bytowania, w jakiej jednostka, czyniąc się niewolnikiem jakiejś religii, doktryny albo wodza, który przejmie odpowiedzialność za znalezienie rozwiązania dla wszystkich problemów, ucieka od ciernistej drogi wolności i od suwerenności istoty rozumnej”.

Różne odcienie liberalizmu

Każdy z siedmiu rozdziałów poświęcony jest innemu liberałowi. Llosa omawia ich najważniejsze dzieła i poglądy, przeplatając to wątkami biograficznymi i osobistymi doświadczeniami, w tym spotkaniami z niektórymi z nich.

Nie jest przy tym bezkrytyczny wobec osób, które ukształtowały jego własny liberalizm. Sam Mario Vargas Llosa podkreśla, jak ważne jest szerokie rozumienie wolności – od gospodarki, przez wolność słowa, po inne wolności obywatelskie i powiązane z tym otwartość, tolerancję i antynacjonalizm. Dlatego punktuje błędy w poglądach takich osób jak José Ortega y Gasset czy Isaiah Berlin, którzy jako liberałowie nie doceniali tego, jak ważny dla istnienia innych wolności i wolnego społeczeństwa jest liberalizm gospodarczy. 

Powołując się na Adama Smitha, autor książki wyjaśnia, że bez wolności gospodarczej i mocnych gwarancji dla własności prywatnej zagrożone są bliskie Gassetowi demokracja polityczna i wolności obywatelskie. Llosa przytacza poglądy Poppera, który odrzuca „piękne marzenie” o tym, że „gdyby możliwy był socjalizm połączony z wolnością osobistą, nadal byłby socjalistą”. Doświadczenia historyczne pokazują, że takie połączenie nie jest możliwe, a socjalizm prowadzi do opresji jednostek. „Nie ma niekompatybilności między wolnościami politycznymi a bogactwem, między mechanizmami rynku a podniesieniem poziomu życia; wręcz przeciwnie, najwyższy poziom życia osiągnęły państwa, które posiadają demokrację polityczną i stosunkowo wolną gospodarkę” – celnie stwierdził Aron. Jednocześnie Llosa wykorzystuje rozważania niektórych filozofów do krytyki wobec redukowania liberalizmu tylko do polityki gospodarczej.

Liberałowie i ich krytycy

Poza siedmioma głównymi bohaterami pojawiają się też w książce ich ideowi przeciwnicy. W rozdziale o Popperze znajdziemy krytykę Hegla, „intelektualnego oszusta”, który w „w pajęczynie słów, jaką omotał swój system”, ukrył „fundamenty państwa totalitarnego”. W części o Hayeku nie mogło zabraknąć Johna Maynarda Keynesa, który z dużym szacunkiem odniósł się do ważnej dla Llosy książki Hayeka Droga do zniewolenia. Keynes, choć w wielu rzeczach z Hayekiem się nie zgadzał, ocenił publikację słowami: „Moralnie i filozoficznie zgadzam się niemalże ze wszystkim, co Pan mówi, i to nie tylko po prostu się zgadzam, lecz zgadzam się bardzo mocno i szczerze”. Llosa zwraca słusznie uwagę na współczesne wypaczenia myśli Keynesa, która przerodziła się, wbrew intencjom samego twórcy, w „niewzruszony aksjomat socjalistów, socjaldemokratów, konserwatystów, a nawet domniemanych liberałów Starego i Nowego Świata”. Islandzki liberał Hannes Hólmsteinn Gissurarson opowiadał kiedyś, że podczas jednego ze spotkań Hayek miał powiedzieć do entuzjastów jego dorobku – nie nazywajcie się nigdy hayekistami, ponieważ marksiści są gorsi niż Marks, a keynesiści gorsi niż Keynes. 

Nacjonalizm wrogiem wolności 

W wielu rozdziałach przewija się silna krytyka nacjonalizmu jako jednego z najgorszych przejawów plemienności. Llosa przywołuje zapisane w Teorii uczuć moralnych słowa Adama Smitha: „Miłość własnego narodu często skłania nas do patrzenia z najbardziej zjadliwą zazdrością na pomyślność i wzrost potęgi narodu sąsiedniego. […] [To] godny pogardy czynnik niechęci narodowej”. Za Gassetem krytycznie odnosi się też do stymulowanych nacjonalizmem idei separatystycznych. Przypomina, że Popper nazywał nacjonalizm „straszliwą herezją” cywilizacji zachodniej i określał „jako śmiertelnego wroga kultury wolności”.

Powszechna edukacja

Mario Vargas Llosa sporo miejsca poświęca roli edukacji, o której pisali też inni pojawiający się w książce myśliciele, jako narzędzia ułatwiającego budowę liberalnego społeczeństwa i wyrównywania szans. Zwraca jednak uwagę na problemy związane z monopolem państwa w procesie kształcenia i opowiada się, podobnie jak Smith czy Hayek, za konkurencją w edukacji pomiędzy placówkami publicznymi i prywatnymi, w ramach państwowego systemu finansowania, wspominając o idei „bonów oświatowych”, które funkcjonują m.in. w Szwecji.

Świeckie państwo

Z książki wybrzmiewa też entuzjazm wobec świeckiego państwa. Llosa zwraca uwagę, że nawet wierzący Adam Smith popierał konkurencję kościołów różnych wyznań, której skutkiem jest „mniej fanatyzmu i większy duch tolerancji”. Za Gassetem zwraca uwagę na „niekompatybilność pomiędzy myśleniem liberalnym a myśleniem dogmatycznego katolika”, a za Hayekiem podkreśla, że „ani moralne, ani religijne ideały nie uzasadniają przymusu”. Z kolei Aron, który w marksizmie widział świecką religię, zwracał uwagę na podobieństwa pomiędzy świecką i świętą religią, które „usprawiedliwiają wszystkie ofiary, ekscesy i nadużycia w imię raju”.

Pluralizm i wolność słowa

Innymi wartościami bliskimi Llosie i filozofom, którzy go inspirują, są pluralizm i związane z nim tolerancja i wolność słowa. „Tolerancja i pluralizm są, bardziej niż imperatywami moralnymi, praktycznymi koniecznościami do przetrwania ludzi” – czytamy w rozdziale o Berlinie, którego liberalizm „polegał przede wszystkim na praktykowaniu tolerancji, na stałym wysiłku zrozumienia ideologicznego adwersarza”. Sam Berlin pisał, że „nudne jest czytanie sojuszników, ludzi, których punkt widzenia jest zbieżny z naszym. Ciekawsze jest czytanie wroga, tego, który podda próbie solidność naszej obrony”.

Książka Mario Vargasa Llosy pobudza do myślenia i lektury autorów z różnych ideowych „baniek”. Dla pluralizmu fundamentalne znaczenie ma wolność słowa, a jak pisał Ravel, „wielką batalią końca XX wieku, od której zależy wynik wszystkich innych, jest batalia z cenzurą”. Llosa nawiązując do Ravela, pisze, że „kiedy niknie wolność swobodnej wypowiedzi, w łonie jakiegoś społeczeństwa czy instytucji wszystko zaczyna się rozpadać”

Krytyka intelektualistów

W książce dostaje się też intelektualistom. Llosa, podobnie jak Hayek, autor publikacji Intelektualiści a socjalizm, zastanawia się nad fascynacją intelektualistów kolektywizmem i innymi lewicowymi ideami. Także Raymond Aron bronił liberalizmu, demokracji, rynku i kultury zachodniej w czasach, kiedy „gros europejskich intelektualistów dało się omamić syreniemu śpiewowi marksizmu”. Llosa w rozdziale o Popperze wskazuje na intelektualistów, którzy stali za wieloma masowymi mordami, i przywołuje słowa Poppera: „Gdybyśmy zaprzestali szczuć ludzi przeciwko sobie – często w najlepszych zamiarach – już samo to byłoby wielką wygraną”.

W kilku miejscach Llosa odnosi się do kryzysu finansowego z lat 2008–2009. Słusznie zauważa, że był on ciosem dla idei liberalnych. Jednocześnie wyolbrzymia wpływ kapitalizmu i „żądzy zysku” na kryzys, a zdaje się nie widzieć błędnych działań rządów, interwencjonizmu osłabiającego odpowiedzialność za podejmowanie ryzyka (także na rynku finansowym) czy błędów kontrolowanych przez państwa instytucji, takich jak banki centralne, co miało istotny wpływ na wybuch tego kryzysu. Zbyt kategoryczne są też słowa Llosy o tym, że „wielki światowy kryzys finansowy był dramatyczny wyrazem tego upadku Hayekowskich idei i wartości”. Klasyczny liberalizm nie upadł, czego dowodem jest zresztą książka Zew plemienia, a przy tym przedstawia dobre odpowiedzi na problemy i wyzwania XXI wieku.

Liberalna gospodarka i demokracja 

W książce Llosa wyjaśnia swój liberalny stosunek do państwa. Nie jest, jak część liberałów, anarchistą, ale popiera państwo ograniczone, zapewniające „wolność, ład publiczny, poszanowanie prawa i równość szans”. Nawet tam, gdzie państwo powinno być aktywne, może mieć ono prymat, ale nie monopol, a w pozostałych obszarach prymat powinni mieć „obywatele na zasadach wolnej konkurencji”. Za Adamem Smithem krytykuje interwencjonizm i rozrzutność rządzących, „królów i ministrów”, i chce państwa, które interweniuje rzadko i skutecznie. Llosa, który podobnie jak Ravel czy Popper był za młodu socjalistą, przeszedł na stronę wolności i w ramach ewolucji poglądów zrozumiał, że „aby wprowadzić równość, nie ma […] innej rady, niż poświęcić wolność, przyzwolić na przymus, nadzór i wszechwładzę państw prowadzącego działania niwelujące”.

Najnowsza książka Mario Vargasa Llosy to nie tylko dobry przegląd poglądów i najważniejszych publikacji siedmiu wybitnych filozofów i myślicieli, lecz także przypomnienie dorobku liberalizmu. Dlatego warto po nią sięgnąć. Llosa słusznie podsumowuje, że „doktryna liberalna od początku stanowiła jedną z najbardziej  rozwiniętych form kultury demokratycznej i to dzięki niej upowszechniały się w wolnych społeczeństwa prawa człowieka, wolność wypowiedzi, prawa mniejszości seksualnych, religijnych i politycznych, ochrona środowiska i uczestnictwo zwykłego, szarego obywatela w życiu publicznym”.

Klasyczny liberalizm, w którym fundamentalną rolę odgrywa wolność gospodarcza, przyczynił się do wielu realnych, dobrych zmian w coraz bardzie zglobalizowanym świecie. „Byłoby bardzo źle, gdyby w wyniku tej pandemii globalizacja cofnęła się i przywrócilibyśmy granice, których stopniowe znoszenie kosztowało tyle wysiłku” – oceniał niedawno Llosa. Zew plemienia przypomina liberałom, czego i dlaczego warto bronić, a dla osób o nieliberalnych przekonaniach może być zachętą do ewolucji w kierunku poparcia dla szerokiego zakresu wolności. 

O jaki świat chcemy walczyć i czy walczyć jeszcze chcemy? :)

Epidemia coronavirusa i jej społeczno-gospodarcze konsekwencje wywracają znany nam świat do góry nogami. Dla każdego miłośnika wolności i demokracji to sytuacja więcej niż trudna. Demokracja liberalna od lat otrzymywała liczne ciosy i rzeczywistość ostatnich lat była oczywiście daleka od liberalnego snu. Jednak pomimo dość już powszechnych rządów antyliberalnych w krajach Zachodu, podstawy systemu trzymały się wciąż zaskakująco dobrze. Tymczasem z dnia na dzień rzeczywistość w której potrafiliśmy się odnaleźć, w której mogliśmy wspólnie z innymi ludźmi działać, budować, pracować, świętować, uczestniczyć w życiu społecznym i kulturalnym, przynajmniej czasowo przestała istnieć. Z aktywnych i twórczych jednostek mogących pełną piersią czerpać z życia, przez zakazy przekształcamy się w odizolowane od siebie, pogrążone w marazmie zombie. Strach przed chorobą i utratą bliskich wielu z nas zaczyna przysłaniać wszystkie inne wartości oraz cele. Z jednej z strony z czysto ludzkiego punktu widzenia trudno taką postawę krytykować, wszyscy czujemy strach i troskę.  Z drugiej strony rację ma Giorgio Agamben pisząc: „I czymże jest społeczeństwo, którego jedyną wartością jest przetrwanie?”. Ja dodałbym pytanie: „Na jaką przyszłość się skazuje?”.

Obserwujemy falę komentarzy i nastrojów, przez które przebija się zgubny determinizm. Wybrzmiewa on również wśród autorytetów lewicy i liberałów. Triumf człowieka został zdruzgotany przez naturę i siły, na które mamy bardzo ograniczony wpływ. Racjonalny i bezpieczny świat, w którym żyliśmy skończył się i musimy się z tym pogodzić, słyszymy. Czytam kolejne prognozy przewidujące anty-wolnościowe zmiany w świecie. Stan naszej świadomości to przepowiednia przyszłości. Czy jednak naprawdę historia potwierdza te pozbawiające nas marzeń i siły działania, a faktycznie nihilistyczne prognozy? Nawet największe umysły zbyt szybko ulegają emocji chwili.

Cała historia człowieka to walka i próba opanowania sił natury w celu przeżycia możliwe największej części populacji, przedłużenia trwania naszego życia, sprawienia by człowiek mógł żyć możliwie dostatnie i bezpiecznie. Fantastycznie opisuje to zjawisko Steven Pinker[1] w „Nowym Oświeceniu”, przedstawiając znaczenie słowa „entropia”. Natura to odwieczny, niezbędny przyjaciel, ale też wróg ludzkości. W historii potrafiliśmy wielokrotnie wysiłkiem nauki i ludzkiego rozumu opanowywać zagrożenia jakie wysyła nam natura, to element permanentny historii rozwoju ludzi. Jestem przekonany, że tak samo prędzej czy później będzie i w przypadku obecnej epidemii. Oczywiście nie wiemy kiedy to się wydarzy, jak długo będzie trwać obecna trudna walka i jak dramatyczne żniwo śmierci zbierze epidemia. Jednak zamiast defetystycznego determinizmu potrzeba nam inwestycji w naukę i prowadzenia racjonalnej walki, która nie przyniesie więcej szkód niż sam wirus.

Epidemia coronavirusa jest o wiele groźniejsza dla przyszłości naszego świata z powodów możliwych skutków ubocznych jakie będzie powodować. Strach, panika, defetyzm i wycofanie, ale też prosty gniew, wściekłość i łatwy bunt rzadko kiedy są dobrymi doradcami. Szczególnie dzisiaj zamiast jedynie strachu przed zarażeniem musimy mieć marzenia i wizję społeczeństwa, w którym chcemy żyć po zakończeniu obecnej pożogi. Jeśli tej wizji nie stworzymy, jeśli nie pokażemy o jakie życie w przyszłość toczy się walka, łatwych odpowiedzi na realne problemy udzielą spadkobiercy faszystów i bolszewików. 

Musimy wiedzieć o co walczymy, bo nie walczymy dziś tylko o przetrwanie, ale o organizację państw, gospodarek i społeczeństw, w których przyjdzie żyć większości z nas i naszym dzieciom. Epidemia może stać się przełomowym momentem na drodze zahamowania rozwoju świata wolności, kapitalizmu i demokracji. Myśląc o przyszłości musimy myśleć nie tylko o tym czy będziemy żyć, ale również jak będziemy żyć. Kolejne miesiące niepokojów społeczno-gospodarczo-politycznych mogą o tym przesądzić na długie lata, dlatego jak nigdy będzie potrzebna mobilizacja obrońców wolności. The Economist dowodzi, że obecnie rozpoczynające się działania interwencyjne państwa w gospodarkę, nie zostaną cofnięte po okresie epidemii[2]: „Być może najważniejszą lekcją z 500 lat historii jest to, że nic nie pomogło wzmocnić władzy państwowej w Europie i Ameryce bardziej niż kryzysy.”

Wiem, że wielu z nas ogrania zwątpienie, gdy czytamy i słuchamy prognozy rozwoju świata. Liberalizm ma znaleźć się w ostatecznym odwrocie. Nie bez satysfakcji twierdzi tak wielu jego przeciwników i śmiertelnych wrogów. Wkoło podnoszą się głosy sił, które z wolnością chcą walczyć i w epidemii widzą swoją ogromną szansę. Globalna ofensywa propagandowa autorytarnego modelu państwa chińskiego, społeczne usprawiedliwienia dla dyktatorskich działań Orbana na Węgrzech, kolejne bardzo niepokojące kroki polskiego rządu znajdujące szerokie społeczne poparcie nawet wśród przeciwników PiS, wrzawa o konieczności śledzenia i kontrolowania obywateli dla ich „bezpieczeństwa”, przewidywania dotyczące trwałego ograniczenia swobód w prowadzeniu działalności gospodarczej i handlu międzynarodowego i wreszcie tęsknota za rządami silnej ręki – to postulaty coraz częściej usprawiedliwiane przez publicznych intelektualistów, publicystów i polityków głównego nurtu. Wielu z was powie, że trzeba to przeczekać. Bierność nie jest jednak odpowiedzią. Aby uratować i przywrócić wartości naszego wolnego świata musimy być dziś bardziej zdeterminowani niż przez całe ostatnie 30-lecie. Emocjonalnie wydaje nam się to trudne, ponieważ lata spokoju odzwyczaiły nasze społeczeństwa od mierzenia się z sytuacjami i wyzwaniami granicznymi. Czas wrócić do smutnej rzeczywistości, jednocześnie nie poddając się.

Świat zmieniają Ci, którzy nie rezygnują z własnych wartości nawet w najgorszych momentach. To Winston Churchill w najczarniejszych dniach bitwy o Anglię, kiedy pod militarnym butem i jarzmem Hitlera padła, przegrała i ukorzyła się w zasadzie cała Europa, uznał, że Wielka Brytania się nie podda, mimo codziennych bombardowań, śmierci współobywateli i braku nadziei. W jakiej rzeczywistości żylibyśmy dziś w Europie, jeśli Premier Wielkiej Brytanii przyjąłby warunki Pax Hitler? Przecież w sposób bezpośredni ocaliłby tysiące istnień, uratowanych w miastach Anglii przed bombardowaniami i tysiące brytyjskich żołnierzy przed śmiercią w walce.

Giorgio Agamben pisze: „I czymże jest społeczeństwo, którego jedyną wartością jest przetrwanie?”. Ja dodałbym pytanie: „Na jaką przyszłość się skazuje?”. To wizja świata, o którą walczymy powinna być dla nas drogą. Jeśli tego nie zrozumiemy dostatecznie szybko, ludzi poprowadzą w przyszłość faszyści.

Dziś mamy sytuację nieporównywalnie bardziej komfortową niż ta, z którą mieli do czynienia nasi pradziadkowie i dziadkowie w czasie II wojny światowej. Jednak nasza bierność i poddanie się determinizmowi, długotrwała akceptacja łamania naszych praw w imię walki z epidemią bardzo łatwo może sprawić, że na fali walki z nią trwale utracimy nasze prawa i wolności oraz dobrobyt ekonomiczny. Zniszczymy mechanizmy zapewniające naszym społeczeństwom zamożność i spokój. Czy ktoś z was chciałby za trzy lata stać się obywatelem państwa zorganizowanego na wzór chiński, rosyjski czy innej bardziej futurystycznej dyktatury? To nie są wyssane z palca zagrożenia. Kto skanalizuje gniew ludzi, którzy w efekcie działań przeciwdziałających epidemii stracą pracę, przyszłość i nadzieję, będą żyli w krajach ciągłych niedoborów produktów i usług, pozostawieni w odmętach biedy i tragedii? Walka o odbudowę kapitalizmu, wolnego rynku, liberalnej demokracji i wolności osobistych to oczywiste przeciwdziałania długofalowej tragedii.

Zastanówmy się raz jeszcze czym jest tak dziś wyszydzana i wyśmiewana liberalna demokracja i liberalizm i dlaczego nie są to jakieś „przestarzałe idee”, ale fundament szczęścia i możliwości samorealizacji każdego człowieka.

Czym jest liberalizm? To demokratyczny ustrój państwa zapewniający ochronę wszystkim obywatelom, chroniący mniejszości przed zamachem większości. To ustrój oparty na rządach prawa, które chroni jednostkę przed arbitralnymi decyzjami władzy. To trójpodział władzy zapewniający równowagę systemu i broniący przed zdobyciem w państwie władzy absolutnej przez jeden obóz lub jednostkę.

Liberalizm to system gwarantujący prawa człowieka, wolności osobiste, prawa kobiet, wolność wyznania, prawo wyboru sposobu życia, wolność słowa i prowadzenia działalności gospodarczej czy artystycznej i prawo własności. Liberalizm podkreśla, że państwo musi działać zgodnie z zasadami tworzenia równych szans dla obywateli, traktowania wszystkich równo wobec prawa, ze szczególną uwagą podchodząc do osób najsłabszych, którym społeczeństwo powinno pomóc w wyjściu z problemów.

Liberalizm w centrum stawia wartości takie jak dążenie do rozwoju, protestancki kult rzetelnej i uczciwej pracy, przedsiębiorczości, oszczędzania i umiejętności zarządzania zrównoważonym budżetem. Liberalizm to państwo ograniczone, państwo odpowiednie, państwo znoszące biurokratyczne absurdy, państwo kierujące się zasadą pomocniczości, ale jednocześnie państwo sprawne, traktujące z najwyższą starannością zasady i jakości świadczonych przez siebie usług, świadome faktu, że bylejakość w szczegółach może zabić najlepsze idee.

Liberalizm uznaje pracę i przedsiębiorczość za drogę do wolności jednostki. Obecny kryzys w najbliższych tygodniach i miesiącach boleśnie pokaże przedsiębiorcom dlaczego bez pracy pracowników ich firmy są bezużyteczne, a pracownikom pokaże dlaczego pracę i umiejętności jej organizacji należy szanować. Wizje dochodu podstawowego to futurologia tak długo, jak szczęśliwie roboty i algorytmy masowo nie zastąpią pracy ludzkiej. Piszę szczęśliwie, ponieważ idea dochodu podstawowego jest faktycznie wynikiem oczekiwania na wykształcenie się warstwy ludzi zbędnych, którzy nie są potrzebni na rynku pracy. Lewica bezrefleksyjnie chce, aby takim ludziom pomagać przetrwać dochodem podstawowym. Liberałowie widzą w tym kolejne źródło zniewolenia. Dziś firmy bez pracowników upadają, co daje ludziom pracy narzędzia strajku, buntu, negocjacji płac i innych form nacisku. Jeśli zbudujemy gospodarkę w której standardem będą masy ludzi „niepotrzebnych”, w której dochód podstawowy będzie możliwy, oddamy ich/nas na łaskę i niełaskę państwa, zupełnie bez narzędzi wywierania na nie wpływu. Również dochody państwa przecież byłyby wówczas oderwane od pracy ludzi. Liberałowie pragną budować gospodarkę możliwe pełnego zatrudnienia, widząc w tym nie tylko cel gospodarczy, ale również podstawowy cel upodmiotawiania obywateli.

Liberalizm to wiara w siłę nauki, możliwości ludzkiego umysłu i uwielbienie humanizmu. Liberalizm oznacza rozdział państwa i Kościoła, świeckie państwo połączone z pełną tolerancją dla każdej religii w życiu prywatnym jednostki. To liberałowie będą walczyć zarówno o prawo do praktykowania religii katolickiej, jak i o prawo do zawierania związków partnerskich tej samej płci. To liberałowie szanują różne wybory ideowe jednostek i chcą tworzyć społeczeństwo, w którym różniący się od siebie ludzie mogą zgodnie funkcjonować.

To liberalizm podkreśla wagę tworzenia powiązań międzynarodowych, które przełamują bariery kulturowe i tworzą zależności, hamujące agresję w relacjach międzynarodowych i zapewniają pokój. Dlatego liberalizm zawsze na swoje sztandary wybiera idee handlu międzynarodowego, znoszenia barier w przepływie pracowników, usług i kapitału. To liberałowie z tego samego powodu opowiadają się za tworzeniem międzynarodowych organizacji i struktur, które amortyzują napięcia między państwami i tworzą ramy umożliwiające skuteczniejszą współpracę.

Liberalizm staje po stronie konsumpcjonizmu. Nie dlatego, że to postawa w życiu osobistym, która wydaje nam się szczególnie chwalebna, często wręcz odwrotnie. Przywiązanie bliźnich do gadżetów, nowych ubrań itp. budzi uśmiech. Ale racjonalnie liberalizm kalkuluje, że konsumpcjonizm jest po prostu skutecznym sposobem na walkę z biedą i bezrobociem.

Liberalizm to wiara w człowieka, to chęć szukania kompromisów i budowania sojuszy wśród ludzi wyznających różne wartości, ale pragnących współistnienia w jednym społecznym organizmie po to, by pokonać prawdziwych wrogów wolności, nieakceptujących zasad demokracji liberalnej.

Wreszcie liberalizm to system, który pozwala ludziom na swobodne prowadzenie działalności gospodarczej, który pozwala każdemu pracować i działać, aby zadbać o swoją rodzinę i najbliższych. Liberalizm uwalnia cudowne efekty wynikające z aktywności i współpracy międzyludzkiej, które dziś tak boleśnie zostały naruszone. Tych wartości musimy za wszelką cenę bronić i nieść z przekonaniem nasz ideowy sztandar nawet w najtrudniejszych czasach. To idee liberalne i kapitalizm wspaniale zmieniły świat, przyczyniły się do ogromnego wzrostu zamożności ludności na całym świecie, redukując biedę i ludzkie nieszczęście. Dały jednostce wolność i możliwość rozwoju, a w relacjach międzynarodowych niosą pokój zamiast konfliktów.

Nie możemy pozwolić, aby epidemia trwale zniszczyła nasze ideały i sposób organizacji naszych społeczeństw. Jest stara jak świat zasada: kiedy nie wiesz co masz robić, zachowaj się przyzwoicie, znajdź wartości, o które chcesz walczyć i szukaj sojuszników. To zadanie na dziś.

[1] „Nowe Oświecenie” Steven Pinker, Zysk i sp., 2018

[2] https://www.economist.com/briefing/2020/03/26/rich-countries-try-radical-economic-policies-to-counter-covid-19

Ostatnie tchnienie wolności? :)

W eseju zatytułowanym Intelektualiści a socjalizm Friedrich August von Hayek napisał, że: „Najważniejszą nauką, jaką liberał musi wyciągnąć z sukcesów socjalistów, jest to, że odwaga do głoszenia utopii pozyskała im poparcie intelektualistów, a przez to wpływ na opinię publiczną. […] Dopóki nie będziemy w stanie ponownie uczynić z filozoficznych fundamentów wolnego społeczeństwa żywotnego zagadnienia intelektualnego, a z jego zastosowania – zadania prześcigającego zdolności i wyobraźnię naszych najżywszych umysłów, perspektywy wolności rzeczywiście będą czarne”.

Aktualnie wydaje się, że zamiast starać się o odzyskanie inicjatywy, liberałowie wylądowali na przeciwległym biegunie. Obecnie znajdujemy się na etapie ostatecznego dobijania idei liberalnych (o radykalnych projektach libertariańskich nawet nie wspominam). 

Kryzys związany z pandemią koronawirusa i zbliżający się, spotęgowany wirusem, krach finansowy zaszczepią w ludziach przekonanie, że tylko w miłościwych rządach ratunek, że tylko skuteczne interwencje państwowe wyprowadzą państwa i ich obywateli na prostą. Istotnie, rządy na całym świecie ochoczo wzięły się do walki z zarazą, często wykorzystując w tym celu mechanizmy radykalnie ograniczające swobody obywatelskie i wolności gospodarcze.

W Polsce dobrym tego przykładem jest między innymi błyskawicznie uchwalona przez Sejm, w zasadzie bez wielu opozycyjnych głosów sprzeciwu, rządowa specustawa do walki z koronawirusem. Jej potencjalne skutki opisywało wiele osób zatroskanych o swobody obywatelskie, między innymi Jacek Sierpiński. Część ekonomistów i analityków wskazuje, że epidemia wirusa przyspieszy i zintensyfikuje nadchodzący globalny kryzys. Można założyć, że reakcją na krach będzie jeszcze większy interwencjonizm państwowy. 

Pytanie brzmi: czy biorąc pod uwagę wspomniane kryzysy, obrona liberalnych wartości uległa w ostatnim czasie znacznemu utrudnieniu? A może niedobrze działo się w tej materii na długo zanim świat usłyszał o koronawirusie? Osobiście uważam, że większość liberałów poddała się już wcześniej. U swoich kolegów – redaktorów i publicystów – wciąż czytam: „Wolność tak, ale skuteczne programy społeczne…”, „Niskie podatki tak, ale…”, „Sektor prywatny tak, ale…”.

W popularnej ankiecie dotyczącej idei liberalnych na łamach kwartalnika „Liberté!” dominuje  dyskurs o… wolności słowa. Niewątpliwie, to bardzo ważna, o ile nie najważniejsza wolność, z której wiele wynika i od której wiele się zaczyna. Ale pod hasłem „wolność słowa” podpiszą się przedstawiciele większości doktryn, często z liberałami mający niewiele wspólnego. Sam dyskurs robi się przez to mocno rozwodniony.

Brak skutecznej obrony wolnościowych pryncypiów, chodzenie na ustępstwa oraz wspomniane rozwodnienie liberalnego dyskursu doprowadzają do sytuacji, w której stawanie zarówno po stronie swobód obywatelskich takich jak wolność słowa, jak i upominanie się o postulaty gospodarcze, staje się coraz trudniejsze.

Tę tendencję w środowiskach liberalnych i libertariańskich celnie opisuje Murray Newton Rothbard w epilogu swojego najgłośniejszego dzieła – Manifestu Libertariańskiego. „Pan Libertarianin” przestrzega przed „etapowaniem” walki o wolność. Podaje przykład Roberta, który chcąc stopniowo realizować wolnościowe postulaty, stopniowo staje się zakładnikiem rządu, eliminującym z organizacji, w której działa, bezkompromisowych libertarian. 

W innym ustępie Manifestu Rothbard cytuje Williama Lloyda Garrisona, libertariańskiego abolicjonistę, działającego w latach 30. XIX wieku. Garrison opowiadał się za natychmiastowym zniesieniem niewolnictwa. Głosił swoje tezy konsekwentnie, pomimo iż zdawał sobie sprawę, że będzie to trudne lub wręcz niemożliwe. „Gradualizm w teorii przeradza się w niezmienność w praktyce” – mawiał. Jak wszyscy wiemy, realizacja szczytnej idei z czasem stała się faktem. 

Na przestrzeni lat odejście liberałów od doktryny jawi się jako ich przekleństwo. To z kolei sprawia, że walka o idee czysto libertariańskie czy anarchokapitalistyczne staje się ekstremalnie trudna, gdyż wobec naporu idei socjalistycznych radykalnie zaczyna brzmieć coraz więcej umiarkowanych, wolnościowych projektów, podczas gdy te prawdziwie radykalne stawiane są pod ścianą.

Z drugiej strony możemy zaobserwować, że w przeciwieństwie do liberałów implementujących coraz częściej do swoich programów projekty socjaldemokratyczne, lewicowcy nie wprowadzą do swoich programów projektów liberalnych. Próżno szukać u nich wolnorynkowych propozycji. W czasie pandemii lewica rozpościera swoje skrzydła i oddycha pełną piersią. Dobrze obrazują to tezy wygłoszone niedawno w jednym z wywiadów przez Adriana Zandberga, który ze swadą mówił o przejmowaniu prywatnych aktywów na rzecz walki z epidemią COVID-19. 

Aby podjąć jakąkolwiek walkę o wolność, należałoby szukać porozumienia, wypracować nowe kanały komunikacji z ludźmi i opcje współpracy w zawężającym się środowisku liberałów i libertarian. Wyobrażam sobie, że liberałowie bardziej akcentujący swobody obywatelskie mogliby wspierać mocniej wolnorynkowców i odwrotnie. Tak się jednak nie dzieje. Obserwując różne mateczniki liberałów, think-thanki, organizacje czy nawet pojedynczych publicystów, odnoszę wrażenie skłócenia, braku kooperacji. Obawiam się, że jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest radykalizujący się, konserwatywny czy wręcz ultrakonserwatywny światopogląd prezentowany przez część środowisk, który blokuje dialog po „liberalnej stronie Mocy”. 

W rezultacie wytworzyła się w Polsce sytuacja, w której najbardziej zdecydowane postulaty wolnościowe zagospodarowała skrajna prawica. Uważam, że ma to negatywny skutek, szczególnie że zdarza się, iż dyskurs o zwiększaniu swobód gospodarczych przeplata się coraz częściej z pomysłami tak dalece antywolnościowymi, jak zakaz manifestacji dla mniejszości seksualnych, poparcie „Stref Wolnych od LGBT” czy z twierdzeniami o pozytywnym wpływie pogromów na Żydów. Wolnorynkowe postulaty uginają się więc pod ciężarem prawicowego ekstremizmu i znikają z pola widzenia. Jak pokazuje doświadczenie ostatnich lat – nie tędy droga. Mariaż konserwatywnego światopoglądu  z pomysłami zwiększającymi wolność gospodarczą uniemożliwia dotarcie do liberalnego centrum. 

Wiele zależy od płaszczyzny językowej. Prawicowy dyskurs często nacechowany jest agresją i pogardliwym tonem. Nazywanie ludzi o poglądach innych niż wolnorynkowe idiotami z pewnością nie jest dobre i nie wnosi niczego twórczego do debaty publicznej. Nie daje również szans na zainteresowanie nowych osób tematyką wolnościową. W mojej opinii nie należy rezygnować ze zdecydowanych postulatów doktrynalnych. Należy jednak zmienić język na bardziej pojednawczy, kompromisowy, mówiący o walorach wolnorynkowych rozwiązań. Lewica pozyskuje sojuszników, w tym intelektualistów, właśnie pozytywnym, otwartym językiem. 

Na potrzeby własnego ustosunkowania się do wyznawanych wartości ukułem termin „czuły anarchokapitalista”, parafrazując tym samym „czułego narratora” Olgi Tokarczuk. Moim zdaniem wyznawanie libertariańskich, radykalnie indywidualistycznych przekonań w sferze makro najlepiej sprawdza się, gdy idzie w parze z osobistą wrażliwością na słabszych, mniejszych i potrzebujących. Taka optyka nie odstrasza, a – ośmielam się stwierdzić – pozwala docierać do światopoglądowych liberałów oraz do ludzi niezdecydowanych.

Wydaje się, że te wartości dobrze oddaje zaangażowanie wolnościowców w takie akcje, jak niedawna „bomba pieniężna”, czyli zbiórka na posiłek dla lekarza, którą współorganizowali i promowali między innymi członkowie Stowarzyszenia Niskie Składki oraz działania Stowarzyszenia Libertariańskiego popularyzujące tematykę praw zwierząt. Dobrze koresponduje to choćby z ostatnimi próbami wiązania ekologii z liberalizmem, podejmowanymi przez środowisko „Liberte!”. 

Trzeba szukać współpracy w tych wybitnie trudnych dla liberałów czasach. Nie będzie to łatwe, zważywszy na duże różnice dzielące poszczególne środowiska. W przeciwnym jednak wypadku, parafrazując Hayeka, perspektywy wolności nabiorą jeszcze ciemniejszych barw.

Tekst ukazał się również na portalu Stowarzyszenia Libertariańskiego.


Photo by frank mckenna on Unsplash

Pasterze mikro-zabójców – pandemia, szczepienia, biopolityka :)

Epidemia, pandemia to zjawisko, które odkrywa i ujawnia wiele. To doskonały test naszych kulturowych, społecznych lęków i strachów. Epidemie są włączane w politykę strachu, lęk przed chorobami napędzał takie zjawiska jak panika moralna, szukanie „kozła ofiarnego”, pogromy.

Epidemie i pandemie mają też swą własną historię i ekonomię polityczną, nie tylko kształtowały polityki narodów i imperiów, ale i walka z nimi wytwarzała nowe rodzaje polityczności. Od czasów „Czarnej śmierci”, poprzez epidemię cholery, hiszpankę aż po wirus Ebola, wyobrażenia związane z epidemiami i pandemiami głęboko przeorały struktury kultury1. Pandemia to też wyzwanie dla naszych modernistycznych wyobrażeń oraz wyzwanie dla modernistycznej higieny rozumianej szeroko jako zasada porządkująca rzeczywistość2. Polegała ona na separowaniu od siebie bytów, odgradzaniu świata ludzi i czynników pozaludzkich szczelnymi barierami, wytwarzała podziały zarówno w sensie metafizycznym, jak i dosłownie jako praktyki odgradzania, sterylizacji, pasteryzacji, odkażania. Tak pojmowana higiena zapewniła sukces nowoczesności, jednakże wytworzyła też złudzenie pewności, ograniczenie świata modernych do wytworzonej w jego ramach iluzji separacji i izolacji. Higiena pozwoliła wytworzyć kokon bezpieczeństwa, jednakże kosztem poznawczej izolacji. Podkopywanie iluzji separacji jest procesem, który jest równy wiekiem samej nowoczesności, od samego początku nowoczesna, „czysta” podmiotowość była z konieczności oparta o pozanowoczesne warunki jej możliwości. Widać to wyraźnie choćby w relacji pomiędzy nowoczesnością a kolonizacją. Europa wytwarzała histerycznie złudę podziału, wytwarzała bariery rasistowskie, aby udowodnić samej sobie, że nie jest zależna od pozaeuropejskiego świata. Ale jak pokazuje choćby klasyczne Jądro ciemności Conrada, ów podział to ułuda, Europa nie tylko oddzielona od pozaeuropejskiego świata nie jest, ale sama stwarzana jest przez to, co później wypiera i co staje się źródłem modernistycznych lęków3. Relacja pomiędzy modernistycznym, „czystym” światem a podbijanym przezeń zewnętrzem kształtowała oba człony tej relacji, i im bardziej nowoczesny świat był higieniczny, tym bardziej jego rewers musiał stawać się brudny, niestabilny, odrażający, śmierdzący. Symboliczne w kontekście tego faktu jest, że Hegel – ów filozof spełnionej nowoczesności i przedstawiciel idealizmu niemieckiego, prawdopodobnie umarł na cholerę. Cholera ze względu na swój przebieg (wymioty, intensywna biegunka aż do odwodnienia i śmierci), jak mało która z chorób nadaje się na symbol „zemsty” ze strony wypartego innobytu (w ujęciu Hegla innobyt to przeciwieństwo zasady podmiotowej, jego dialektycznej dopełnienie, tu rozumiane jako przyroda)4.

Dziś wiemy, że nowoczesny ład był i jest tylko chwilowy, że stabilizacja pewnych obszarów świata nie odbywa się bez kosztów ubocznych i konsekwencji. Ulrich Beck w Społeczeństwie ryzyka5 pokazał, że dziś nowoczesność nie może już udawać, że jej rewers nie istnieje, oraz co ważniejsze – że jest on w dużej mierze, przez samą nowoczesność produkowany. Beckowska diagnoza naszych czasów jako nowoczesności refleksywnej i społeczeństwa ryzyka jest jednak myląca. Sugeruje ona prosty, stadialny obraz dziejów – gdzie nieświadomej, pysznej, aroganckiej nowoczesności pierwszej przeciwstawia się pokorniejszą, bardziej refleksywną, świadomą kosztów i skutków ubocznych nowoczesność późną – ponowoczesność. Jak pokazują autorzy książki Shock of Anthropocene6 to złudzenie. Nowoczesność od początku była świadoma tego, że jej rozwój odbywa się kosztem podboju przyrody, zniszczenia środowiska, niszczenia zasobów przyrodniczych. Kapitalistyczna nowoczesność nie była naiwna, jak sugeruje Beck, ale cyniczna. Cynizm ten wyraża się w często przywoływanej przez Žižka formule cynizmu ideologicznego: „wiedzą, ale pomimo tego, to czynią”7.

Cyniczna formuła ideologiczna działa dobrze, gdy ma do czynienia ze światem podbitym, ujarzmionym. W takim świecie ujawnia się bezwstyd rasizmu, pycha technokratów, samozadowolenie możnych i sprzymierzonych z nimi polityków. Jednakże rzeczywistość nie jest tak usłużnie prosta. Nowoczesność jednak nieprzypadkowo w ramach swego funkcjonowania była oparta raczej o swoistą hipokryzję, którą Latour nazywa Nowoczesną Konstytucją8. Funkcjonuje ona podobnie jak freudowskie wyparcie albo, ujmując to na innym poziomie, klasyczna wizja ideologii; zasadza się na tym samym: poziom uzasadnienia i legitymacji naszych działań musi być starannie oddzielony od samych działań i praktyk. Takie oddzielenie pozwala na działanie, jednakże kosztem utraty monitorowania własnych działań, przykładowo w praktyce moderniści podbijali przyrodę, przetwarzali ją w skali nieznanej wcześniej, ale na poziomie ideologii twierdzili, że są oni od przyrody odseparowani i wolni (w odróżnieniu od żyjących „w przyrodzie” ludów „prymitywnych”). Owo wielkie „wyparcie”, „oddzielenie” można zaobserwować na wielu poziomach – rasistowskiej praktyce kolonialnej towarzyszyło pełne świętoszkowatości mówienie o cnotach i wartościach europejskich, postępującemu uzależnieniu od przyrody towarzyszyło wychwalanie „czystego humanizmu”, postępującej technicyzacji świata – wychwalanie „czystego ducha”. Interesujący mnie w tym tekście związek pandemii, szczepień i biopolityki pokazuje, w jaki sposób nowoczesność powinna potrafić z jednej strony zrozumieć ową „nowoczesną konstytucję”, ale nie po to, aby jak chce Latour, ją porzucić, tylko by ją na nowo przyjąć. Jednakże nie może oznaczać to prostego gestu powtórzenia, ale przyjęcie jej w formie urefleksyjnionej, świadomej kosztów własnego funkcjonowania. Oznacza to konieczność równoczesnego oddzielania praktyk od sposobów ich legitymacji (jak dotychczas), ale równoczesnego monitorowania jakie procesy są wyparte, nieuwzględnione przez ten zabieg separacji. Pozwoli to równocześnie zachować niezbędny dla świadomości nowoczesnej dystans poznawczy i skoryguje ewentualne błędy wynikające z przyjmowania postawy dystansu. Zapytać możemy, dlaczego nie zgodzić się z rozwiązaniem zaproponowanym przez Bruno Latoura i porzucić tę dwuznaczną Nowoczesną Konstytucję? Jest tak z dwóch powodów – pierwszy jest związany z przytoczoną wyżej cyniczną ideologią, drugi wynika ze złożonych relacji pomiędzy nowoczesnym podmiotem a tym, co wobec niego zewnętrzne. Stanie się to dla nas jaśniejsze, gdy przyjrzymy się złożonym relacjom pomiędzy szczepieniami, nowoczesną, emancypacyjną nadzieją, biopolityką a ruchami antyszczepionkowymi i neoliberalnym cynizmem. Uprzedzając puentę tekstu – będziemy musieli się zmierzyć z pytaniem: w jaki sposób zaistnieć może uprawomocniona biopolityka.

Pandemia jako test

Pandemia oraz lęk przed nią to jasny sygnał, że nasz świat jest stabilny tylko na chwilę i tylko dzięki mozolnym wysiłkom. To także przypomnienie, że wbrew naszym najbardziej wytężonym humanistycznym i ideologicznym zaklęciom, rzeczywistość pozaludzka ma „coś do powiedzenia”. Wirusy, te zawieszone pomiędzy życiem i śmiercią drobiny, są wszędobylskie i bezczelnie ignorują nasze zabezpieczenia, przyczajone przypominają, że „bańka” naszego bezpieczeństwa nie jest ani oczywista, ani dana raz na zawsze. Wirusy i pandemie to też dobry asumpt do postawienia pytania o relacje pomiędzy tym co żywe i martwe, ludzkie i pozaludzkie oraz stabilne i niestabilne.

Wirusy, bakterie, epidemie i pandemie to swoisty rewers nowoczesności. Higieniczna, pełna zabiegów selekcyjnych nowoczesność nieustannie starała się zbudować stabilny świat, w którym nie będzie już nieproszonych gości, „wszędobylskich” i wszechobecnych drobin nieustępliwie naruszających ład i porządek. Dzięki temu zmniejszono śmiertelność, a w połączeniu z wynalazkami w rolnictwie (synteza azotu z powietrza dająca dostęp do nawozów sztucznych) zaowocowało to niesamowitym wybuchem demograficznym, wydłużeniem długości i zwiększeniem jakości życia ludzi. Higieniczne zabiegi nowoczesności pociągały za sobą jednak ważne konsekwencje polityczne. Zabiegi medyczne, higieniczne, walka z brudem i chorobami wytwarzały pewien specyficzny naddatek władzy, osobliwy rodzaj suwerenności. Jak wskazywał Foucault9 – państwa, w których starano się walczyć z głodem (m.in. poprzez skupy żywności), powodziami, chorobami, zamieszkami, wytworzyły urządzenia bezpieczeństwa, a wspomniany naddatek, który usamodzielnił się i zaczął działać często wbrew intencjom przyświecającym powołaniu wspomnianych rozwiązań i instytucji. Na scenę wkroczyła biopolityka – zarządzanie życiem stało się nieodłącznym elementem wytwarzania społeczeństw, instytucji, państwa (np. dopiero opanowanie epidemii umożliwiło prowadzenie wojen na skalę światową). Krytyka uroszczeń biopolitycznych władzy doczekała się obszernej literatury, stała się jednym z modnych tematów10. Splotła się z postmodernistyczną krytyką wielkich narracji i neoliberalną krytyką państwa i instytucji publicznych oraz społecznych. Wychodząc ze słusznych stanowisk krytycznych, analizy biopolityczne często „pracowały” na rzecz bardzo wątpliwych tez, praktyk i dyskursów, tropiły wszędzie władzę, pokazywały biopolityczne nadużycia. Wszystko byłoby dobrze, gdyby bohaterowie tego tekstu (i książki), czyli wirusy, nie istniały. Wtedy antymodernistyczne tyrady nadkrytycznych denuncjatorów biopolityki byłyby niepokonane. Wirusy i powodowane przez nie potencjalne pandemie mówią zdecydowanie sprawdzam tak rozumianej krytyce. Co więcej, dynamika i samoorganizacja rzeczywistości na poziomie biologicznym kwestionuje fantazję nowoczesności o higienie i „szczelności”, jak i wynikające z postmodernistycznej fantazji marzenia o możliwości życia bez władzy, higieny i nowoczesnej biopolityki.

Dobrym sposobem przyjrzenia się tej złożonej relacji biopolityki, nowoczesności i ich krytyków jest analiza szczepień i ruchów antyszczepionkowych. Dzięki temu ujawniają się lęki i ryzyka tak pierwszej, jak i drugiej refleksywnej nowoczesności. Ruchy antyszczepionkowe ujawniają też dobrze, że krytyka nauki, biopolityki i nowoczesności nie jest niewinna i wchodzi ona w zaskakująco dziwny sojusz z mikrobami.

Bezpieczeństwo jako słoik i pasterze mikrobów

Bruno Latour w swej książce Pasteryzacja Francji11 opisał szereg procesów, dzięki którym Pasteur mógł uczynić swe szczepienia skutecznym środkiem w walce z pandemiami, epidemiami (w interesującym Latoura przypadku – wąglika). Latourowskie czytanie działań Pasteura zwraca uwagę na kilka elementów – jednym z nich jest fakt, iż Pasteur musiał stać się „pasterzem mikrobów”, musiał poznać ich biologię, nauczyć się je sztucznie namnażać, manipulować ich biologią, aby tworzyć ich osłabione wersje, które były następnie wykorzystane w szczepieniach12. Kolejnym ważnym elementem wskazanym przez Latoura, była umiejętność przekraczania i mediowania granicy pomiędzy poziomem mikro‒makro, wnętrze‒zewnętrze, laboratorium‒rzeczywistość pozalaboratoryjna. Aby szczepienia były skuteczne Pasteur musiał z jednej strony oswoić mikroba, zmienić go w wyniku działań wewnątrz laboratorium, a następnie przekształcić rzeczywistość poza laboratorium tak, aby laboratoryjne warunki (szczepienia) mogły zadziałać. Nowoczesność jako działalność podmiotu (człowiek, badacz, ludzkość) z jednej strony otwierała się na innobyt (przyrodę, mikroby, zwierzęta), z drugiej ściśle regulowała i kontrolowała opanowywane przez siebie obszary. Posługując się metaforą użytą przez Latoura – pasteryzowała rzeczywistość. Szczepienia stanowią bardzo dobitny przykład strategii nowoczesnej – działają skutecznie tylko wtedy, gdy uda się zaszczepić znaczną większość populacji (w granicach 90% – liczba jest zależna od rodzaju choroby). Dzieje się tak dlatego, że występuje mechanizm odporności grupowej (herd immunity). Szczepienia będą zatem tylko wtedy skuteczne, gdy będziemy potrafili ustabilizować rzeczywistość w skali populacji. W rozwiniętej nowoczesności jednostką, w obrębie której stabilizowano rzeczywistość było państwo (narodowe). W ten sposób polityczność, nauka i medycyna splotły się w jeden węzeł. Co więcej samo państwo (narodowe) też jest efektem stabilizacji procesów w jej obrębie, poczynając od higieny i demografii po stabilizację językową (przejście dzięki drukowi i edukacji od polifonii języków etnicznych i gwar lokalnych do monostandardu języka oficjalnego). Nowoczesne państwo możemy zatem zrozumieć i przedstawić jako pojemnik/zasobnik/kontener (container)13. Podążam tu za sugestią geografa humanistycznego Petera Taylora, który pokazał powstawanie państw jako szereg procesów doprowadzających do „zamykania” i stabilizacji rzeczywistości. I tak w obrębie władzy dotyczy to przejścia od „walczących królestw” (warring states) do realizmu defensywnego (defensive states), w obrębie ekonomii od merkantylizmu (mercantile state) do państw protekcjonistycznych (developmental state). W obszarze kultury przejście to możemy zaobserwować jako postępującą stabilizację wspólnot wyobrażonych aż po wytworzenie państw narodowych. Społecznie zaś „państwo-kontener” zaowocowało wytworzeniem państw dobrobytu (kompromisu społecznego). Wreszcie w interesującej nas kwestii zdrowia publicznego stabilizowanie rzeczywistości rozpoczęte wraz z nowoczesnym zdrowiem publicznym kończy się dzisiejszym nadgorliwym, biopolitycznym państwem terapeutycznym (therapeutic state). Rozwijając metaforę pasteryzacji możemy oddać powstawanie nowoczesności jako „zamykanie słoików”, tworzenie obszarów stabilnych, odizolowanych od wpływów wewnętrznych. Równocześnie wiedza (naukowa), dzięki której było to możliwe, skorelowana była z faktem, że nowoczesność jak żadna wcześniej epoka spenetrowała rzeczywistość, poznała ją, zrozumiała. Nazwanie Pasteura pasterzem mikrobów-mikrozabójców przez Latoura zwraca uwagę właśnie na ów subtelny związek pomiędzy konstruktywistycznym a realistycznym ujęciem rzeczywistości. Nauka i wiedza są wytwarzane przez ludzi, ale z uwzględnieniem warunków, jakie nakłada rzeczywistość. Podobnie jak pasterz, który hoduje zwierzęta dla swych ludzkich potrzeb (wełna, mleko, mięso etc.), ale jednak musi równocześnie wykazać się dużą wiedzą na temat biologii i etologii zwierząt, rozumieć zależności ekosystemowe. Pasterz to nie tylko podmiotowa aktywność „która włada i zawłaszcza”, ale także aktywność, która rozumie, „penetruje” rzeczywistość. Stabilizację rzeczywistości, zamykanie jej w „słoikach” umożliwiło, jak już wspomniałem, nowoczesny sukces – wzrost demografii, podbój natury, rozwój kulturowy. Równocześnie wbrew nazbyt uproszczonym krytykom nowoczesności, nowoczesna praktyka musiała pozostawać wrażliwa na „ewidencję empiryczną”, poznawać rzeczywistość. Bez tego nie można byłoby poskramiać mikrobów w oparciu o wiedzę o ich biologicznym funkcjonowaniu. Równocześnie przywołanie metafory „słoika” pokazuje, że krytyka nowoczesności jest niebezpieczna, gdyż może przyczyniać się do „rozszczelnienia słoików”, a wytworzone i chronione przez nie byty narażone będą na poważne niebezpieczeństwo. Po-nowoczesne otwarcie na innobyt, posthumanistyczne celebrowanie bytów pozaludzkich oprócz „rozszczelnienia słoika” podaje w wątpliwość nasze prawo do „wypasania mikrobów”, do manipulowania nimi w celu ich oswojenia, osłabienia i wytworzenia szczepionek. Strategie intelektualne, które sprawdzają się w salach seminaryjnych jako ciekawe intelektualnie propozycje w dyskusji stają się wątpliwe, gdy upowszechnione zostają jako potencjalne strategie społeczne i polityczne. Przyjrzymy się temu bliżej przywołując jako ilustrację nowoczesną (modernistyczną) kampanię szczepienną oraz po-nowoczesne ruchy antyszczepionkowe.

Bezpieczeństwo i zaufanie nowoczesne – zamknięty słój14

Szczepienia masowe są dobrym przykładem, ilustracją działania państwa jako pojemnika-słoja. Co więcej są one dobrą metaforą pokazującą, w jaki sposób osiągnięto nowoczesne bezpieczeństwo i zaufanie społeczne. To ostatnie dotyczy zarówno zaufania między ludźmi, jak i zaufania do instytucji, w tym instytucji państwa, nauki oraz medycyny. Jak wspominałem, szczepienia działają wtedy, gdy uda się zamknąć, ustabilizować rzeczywistość, a jest to możliwe, gdy zaszczepi się większą część populacji15. W zależności od choroby procent zaszczepionych jest różny, ale w większości przypadków wynosi około dziewięćdziesiąt kilka procent. Aby uniknąć pandemii, musimy zaszczepić prawie całe społeczeństwo. Musimy wytworzyć pojemnik-słój, dzięki któremu wytworzymy obszar bezpieczeństwa. Czyli, aby osiągnąć sukces, musimy potrafić odizolować się od tego, co zewnętrzne. Proces ten jest postrzegany często jako coś źródłowo nowoczesnego, Niklas Luhmann w ten sposób opisywał działanie systemów autopoietycznych, a Hegel działania podmiotu16. Działanie tych systemów sprowadza się do jednej podstawowej zasady ontologiczno-epistemologicznej: gwarantujemy bezpieczeństwo temu co wewnątrz, poprzez wytworzenie granicy i oddzielenie od niestabilnego, płynnego środowiska. Proces ten jest związany z poważnymi konsekwencjami. Przebudowując świat, tworząc podziały, wytwarzając bariery, mnożymy „bąble bezpieczeństwa”, jednocześnie uzależniając się od praktyk, które to bezpieczeństwo gwarantują. Mówiąc brutalnie – nowoczesne reguły wytwarzania bezpieczeństwa wymagają podtrzymywania nowoczesności jako gwarantu owego bezpieczeństwa. Aby to lepiej zilustrować możemy przywołać nieortodoksyjne odczytanie Lewiatana Hobbesa. Wedle interpretacji podręcznikowej, jest to opowieść o umowie społecznej, którą zawiązujemy w celu ochrony samych siebie przed zagładą. Wedle Hobbesa ma być tak dlatego, że jesteśmy z natury egoistyczni i pozostawieni „sami sobie”, a zatem stoczymy się w „wojnę wszystkich ze wszystkimi”. Stąd w naszym najbardziej egoistycznym interesie – elementarnym pragnieniu fizycznego przetrwania, scedowujemy swą wolność na rzecz „Lewiatana” – państwa i suwerennego władcy absolutnego. Podręcznikowe odczytanie Hobbesa sugeruje, że mamy tu do czynienia z ruchem quasi-historycznym – oto mamy pierwotny świat barbarii – z którego przechodzimy na wyższy etap rozwoju – powstanie państwa. Możemy też odczytać Hobbesa jako legitymizację monarchii absolutnej oraz próbę stworzenia teorii władzy, która poradzi sobie z kryzysem teologicznej legitymacji tejże monarchii. Musimy pamiętać, że Hobbes pisze swe dzieło w rozdzieranej wojną religijną Anglii. Cynicznie, egoistycznie motywowana legitymacja władzy wydaje się mu lepsza niż ścieranie się przeciwstawnych racji teologicznych. Możemy jednak odczytać Hobbesa bardziej przewrotnie jako opowieść o tym, co się dzieje, gdy ustanowimy stosunki nowoczesne i jakie zagrożenie pojawia się, gdy próbujemy je obalić.

Przy takim ujęciu „wojna wszystkich ze wszystkimi” nie jest żadną pierwotną, przedpaństwową, zamierzchłą rzeczywistością, ale raczej stanem, który grozi nam, gdy raz ustanowiony porządek nowoczesnego państwa opuścimy. Przy takim ujęciu Hobbes miałby dla nas realistyczną i okrutną przestrogę – gdy raz uzależniliście swoje bezpieczeństwo od Lewiatana – nie ma już drogi powrotu, opuszczając państwo stoczycie się w wojnę „wszystkich ze wszystkimi”. Takie ujęcie „Lewiatana” jest dla nas cenne, pokazuje, że nowoczesność raz ustanowiona nie może zostać porzucona bez kosztów. Podobne konsekwencje niesie związanie nowoczesnego, indywidualnego bezpieczeństwa z nauką i medycyną. Jak stwierdza Bernal:

Minęliśmy już punkt, z którego nie ma odwrotu. Nasze życie uzależnione jest już od nauki i techniki w takim stopniu, że gdyby cokolwiek miało wstrzymać strumień odkryć naukowych i rozwoju oświaty, to byłoby to równoznaczne ze śmiercią setek milionów i z obniżeniem stopy życiowej dalszych milionów ludzi. Prawda, że to, co posiadamy obecnie, stanowi tylko nikły ułamek tego, co moglibyśmy posiadać, niemniej jednak mamy już tyle, że boleśnie odczulibyśmy utratę tego17.

Słowa powyższe zostały napisane w 1958 roku przez scjentystę, komunistę, propagatora powiązania rozwoju naukowego i społecznego. John Desmond Bernal pokładał wielkie nadzieje w sojuszu nauki z komunizmem, wieszczył, że dzięki temu pokonamy trzech głównych wrogów ludzkiego ducha: ciało (body), czyli synonim ograniczeń biologicznych, diabła (devil), czyli nasze ograniczenia psychologiczne i duchowe, oraz świat (world), czyli ograniczenia związane ze światem ekonomii i stosunków społecznych18. Optymistyczna, śmiała, aż po granicę pychy deklaracja Bernala dobrze pokazuje sens naszego przewrotnego odczytania Hobbesa – raz uruchomionej nowoczesności nie można zatrzymać bez strat. Nie wiemy, czy egzystowalibyśmy lepiej, gdyby w ogóle nowoczesność i jej dwuznaczne zdobycze się nie pojawiły, ale wiemy na pewno, że byłoby nam znacznie gorzej, gdyby nowoczesność raz ustanowiona zaniknęła.

Dwuznaczność tę dobrze widać, gdy przyjrzymy się samemu procesowi stabilizacji – aby móc oddzielić się od środowiska, pokonać jego wpływ i wytworzyć przestrzeń bezpieczeństwa musimy użyć przemocy. Jest to widoczne dobrze przy okazji szczepień masowych. Bez instytucji zdrowia publicznego, spisów ludności, całego biopolitycznego zaplecza z jego suwerennością (i przemocą) nie zapewnimy sobie bezpieczeństwa. Jednakże, jeżeli chcemy pokonać mikroby, unikać pandemii, musimy się owym stosunkom przemocy poddać. Przemoc stosunków „naturalnych” zostaje pokonana dzięki przemocy biopolitycznego państwa. Dwuznaczność zabezpieczeń biopolitycznych polega także na tym, że to co „zamknięte” w słoju staje się relatywnie autonomiczne, uzależnione od podtrzymywania owych nowoczesnych, „cieplarnianych stosunków”. Odwołując się do metafory słoika z ogórkami – można to zauważyć dosadnie – „dziki”, „naturalny” ogórek po krótkim czasie zgnije, natomiast ogórek zapasteryzowany (poddany przemocy), umieszczony w słoju może trwać całymi latami. Oczywiście nie będzie to ten sam, „naturalny” ogórek, tylko produkt procesu pasteryzacji, co więcej jego długowieczność gwarantowana jest tak długo, jak długo słoik będzie szczelny. Po jego rozszczelnieniu bardzo szybko ulegnie zepsuciu – może nawet szybciej niż jego „naturalny”, ogórkowy pobratymiec. Wracając do Hobbesa widzimy teraz, dlaczego krytyka nowoczesności jest bardzo niebezpiecznym zajęciem. Rzeczywistość, która nas otacza, została zapasteryzowana, przemieniona. Jak mówi Latour – już nie ma miejsca na naiwny mistycyzm ekologów „głębokich” (zwolenników deep ecology)19 – natura się „skończyła”. Nie ma już przyrody niedotkniętej, nieprzeoranej przez działania nauki i techniki. Wbrew nostalgicznym ciągotom nie ma możliwości cofnięcia się do czasów raju. Nawoływanie do takiego ruchu jest jedynie nieodpowiedzialnym i reakcyjnym kultem śmierci – gdyż do takiej masowej zagłady ludzkości doprowadzi (jak wskazywał Bernal) wysiadka z „tramwaju nowoczesność”. Pojawia się tu jednak problem – jakie strategie przyjąć wobec tego, co pozaludzkie? Wskazywałem wyżej, że jednym z grzechów nowoczesności była nadmierna higiena – oddzielania sfer tego co ludzkie i poza-ludzkie. Wskazałem, że grzechem posthumanistów jest naiwne „zakochanie” się w pozaludzkim, nawet kosztem samozniszczenia. Relacja pomiędzy naiwną nowoczesnością a nazbyt krytyczną ponowoczesnością nie jest prosta. Dziś zagrażają nam zarówno dawne choroby, jeszcze nie do końca ujarzmione mikroby, jak i te nowe, wytworzone w laboratoriach cywilnych i wojskowych oraz to, co stworzyliśmy do walki z nimi – antybiotyki i nabywana przez mikroby odporność na nie. Porzucenie nowoczesności jest groźne, dryfowanie w ramach nowoczesności bezrefleksyjnej nie jest lepsze. Gdzie szukać rozwiązań? Cóż, czasami warto cofnąć się o krok, zatrzymać machinę dialektycznego znoszenia (aufhebung), jak postulował Adorno20, wytrzymać w dialektycznym napięciu, aby podjąć trud nowej syntezy, nowego alternatywnego świata. Ażeby to uczynić przyjrzyjmy się, czego możemy się nauczyć z pewnej zapomnianej już rewolucji.

Rewolucja, która stabilizowała rzeczywistość i budowała nadzieję

Szczepienia, jak wspomniałem, są dobrą metaforą nowoczesnego bezpieczeństwa i zaufania wytwarzanego poprzez delegowanie naszego sprawstwa, podmiotowości do instytucji, systemów eksperckich, wreszcie uosabianych w Lewiatanie-państwie. Dziś, w epoce neoliberalnej, zaufanie wobec instytucji słabnącego państwa narodowego zostało poważnie nadszarpnięte. Po kryzysie roku 2008 ujawniło się w pełni, że państwa potrafią być jedynie „silne wobec słabych i słabe wobec silnych”. Nie zawsze jednak tak było. Dziś łatwo o krytykę państwa i jego instytucji. Chór krytyków jest zarazem szeroki, jak i niejednorodny. Podobny zestaw krytyków i podobnie zróżnicowany znajdziemy wśród współczesnych ruchów antyszczepionkowych. Masowe szczepienia krytykowane są przez radykalnych „zielonych”, część „głębokich ekolożek” i równocześnie spirytualistycznych feministek („eko-mam”), libertarian, część dawnych alterglobalistów, odłamy anarchistów i konserwatystów. Szczepienia masowe jak mało które zjawisko nadają się na uosobienie złowrogiej biopolityki, która zarządza naszymi ciałami. W przypadku szczepień wyobraźnia masowa może pożywić się wyjątkowo smacznymi obrazami – oto wedle takich wyobrażeń „przeobrażone, żywe wirusy”21 są wstrzykiwane w ciała niemowląt. Szczepienia są oskarżane (niesłusznie) o powodowanie autyzmu22. Naukowcy badający szczepienia są wraz z lekarzami postrzegani jako nierozróżnialne kontinuum obejmujące też korporacje farmaceutyczne wraz z ich najbardziej patologicznymi działaniami. Wszystko to staje się złowrogim przeciwnikiem, światem korporacji finansowych wraz ze skorumpowanymi naukowcami nazwanym w skrócie – Big Pharmą23. Nie zawsze tak jednak było. Warto zauważyć, że godząc się na taki nadkrytyczny obraz równocześnie zgadzamy się z Thatcher i Reaganem oraz Ayn Rand, przyjmujemy obraz państwa, którego jedyną możliwą wersją jest zewnętrzny wobec nas i złowrogi Lewiatan, potwór, który zniewala jednostki. W takim gnostycznym obrazie, wraz z państwem do świata pożerających nas monstrów trafia także nauka i medycyna. Jest to jednak ślepa uliczka24. Taki nadkrytyczny krytycyzm25 nie daje żadnych rozwiązań. Państwo jako aparat represji nie stanie się mniej represyjne, gdy obrzucimy je obelgami. Może najwyżej stać się bardziej cyniczne, zgodnie z przywołaną wcześniej formułą: „wiedzą dobrze, co czynią, a i tak to czynią”. Odmowa szczepień, porzucenie zdobyczy naukowych i medycznych przez ruchy oporu nie rozerwie sojuszu nauki, medycyny i kapitału.

Możliwa jest jednak inna droga, gdzie emancypacyjna polityka, oświecenie i „pasterze mikrobów-mikrozabójców” połączą swe siły. Stało się tak w Burkina Faso. W kraju tym w ramach rewolucji socjalistycznej zapoczątkowano i ukończono masową kampanię szczepienną. Opanowywanie chorób, rewolucja oraz tworzenie niepodległego państwa zostały ze sobą sprzężone. Burkina Faso to doskonały przykład, gdyż jest ono przykładem budowania nowoczesności w czasach, gdy większość krajów właśnie przechodziła zwątpienie w modernistyczne idee. Burkina Faso wybrało bardzo niefortunny moment na budowanie swej praktycznej, socjalistycznej utopii; lata 80. to czas, w którym zwycięża globalnie antyutopijna ideologia Reagana i Thatcher. Przypadek Burkina Faso jest cenny, była to próba budowy socjalizmu, nowoczesności mądrzejszej o doświadczenia i porażki zebrane w ramach innych podobnych projektów. Dzięki temu połączono entuzjazm modernistyczny i oświeceniowy, charakterystyczny dla nowoczesności pierwszej ze świadomością jej refleksywnego etapu. Dlatego też wprowadzaniu socjalistycznych przemian towarzyszyła świadomość ekologiczna (kampania zalesiania), feministyczna (przemoc wobec kobiet osądzały sądy ludowe jako zdradę rewolucji), troska o zdrowie publiczne (walka z ADS). Burkina Faso powstało w granicach kolonii francuskiej o nazwie Górna Wolta i nie było obszarem politycznie, społecznie i kulturowo jednorodnym. W czasach rządów charyzmatycznego prezydenta Thomasa Sankary stało się przykładem próby stabilizacji rzeczywistości, zamknięcia jego „fluidycznych przepływów” w ramy pojemnika (container).

Kampania szczepienna, zwana „Vaccination commando”26 była jednym z kluczowych momentów procesu państwotwórczego w Burkina Faso. Państwo legitymizowało swą progresywną, socjalistyczną politykę tym, że potrafiło zabezpieczyć obywateli i obywatelki przed epidemiami czy pandemiami. Możliwość „negocjowania” ze światem mikrobów, ujarzmienie ich czy „oswojenie” było jednym z elementów legitymizowania władzy. Widzimy zatem, że oświeceniowe u swej podstawy idee socjalistycznej rewolucji dopełniały się dzięki oświeceniowej postawie i wobec tego co pozaludzkie. Kampania szczepienna pokazywała też, że powstanie państwa może służyć jednostkom, a nie być konstruowane przeciwko nim. Dzięki kampanii ogólnokrajowej szczepień przeciwko śwince, zapaleniu opon mózgowo-rdzeniowych i żółtej febrze (zorganizowanej w okresie od 25 listopada do 10 grudnia 1984 roku) wszystkie dzieci od niemowląt po wiek 14 lat zostały zaszczepione (2,5 mln), co spowodowało, że poziom zaszczepienia na wymienione choroby w skali kraju wzrósł z 19% do 77%. Ważne dla mojego tekstu jest zauważenie, że mobilizacja w tej kampanii obejmowała całe społeczeństwo, nie była dyktowana przez garstkę wyalienowanych technokratów, ale splatała się z oczekiwaniami uniesionego rewolucyjnym i niepodległościowym entuzjazmem społeczeństwa. Mobilizacja ta nie była jednak tylko zbiorową emocją, była ona ustrukturyzowana i poddana procesowi instytucjonalizacji. Dokonano aktywizacji personelu medycznego i zadbano o szerokie poparcie ludności. Kampania była wsparta przez infrastrukturalną pomoc ze strony wojska. Ludność była masowo informowana w intensywnej edukacji prozdrowotnej. Rozumiejąc potrzebę zakorzenienia tak polityki zdrowotnej, jak zaufania do nauki (oraz państwa) opublikowano przewodniki dla pracowników służby zdrowia, nauczycieli, włączono w proces edukacji także rodziców. Co ważne, działano na wielu poziomach ‒ użyto wszelkich dostępnych kanałów komunikacji, np. radia – niesamowicie skutecznego w tym niepiśmiennym kraju. Tworzono też panele dyskusyjne, które transmitowano w telewizji. Organizowano pokazy slajdów w szkołach, a uwzględniając oralny charakter komunikacji w kraju o dużym stopniu osób niepiśmiennych, tworzono piosenki i przedstawienia teatralne. Ponadto w miastach i na wsiach masowo rozlepiano plakaty, zarówno po francusku, jak i w językach lokalnych. Rozdystrybuowano ponad 100 000 ulotek. Masowa edukacja i szeroka popularyzacja okazała się kluczem do sukcesu w tej kampanii. Wskutek tego szczepienia stworzyły możliwość połączenia polityki kładącej nacisk na solidarność z walką z epidemiami i pandemiami. Nie było to połączenie przypadkowe, jak już wskazałem wyżej, zapobieganie pandemiom, epidemiom, jest możliwe tylko w ramach całościowych działań obejmujących daną populację. Ontologia chorób zakaźnych jest w swej istocie ontologią antyliberalną – nie da się zaszczepić jedynie jednostek. Choroby i ich dynamika same definiują spektrum możliwych rozwiązań.

Budowanie „pojemnika” dotyczyło kwestii kulturowych, narodowych, ale i interesującej nas przede wszystkim kwestii biopolityki. Kluczowe jest zrozumienie roli masowych szczepień i stworzenie pozytywnej biopolityki – władzy nad życiem, która wykorzystywała konstytuującą ją suwerenność jako składnik polityki emancypacyjnej. W tytule tego tekstu użyłem sformułowania – „pasterze mikrozabójców”. Latour pokazał, w jaki sposób Pasteur musiał nauczyć się oswajać mikroby, aby móc nad nimi przynajmniej częściowo zapanować. Szczepienia masowe to proces, w którym potrafimy otworzyć się poznawczo na przerażającą rzeczywistość mikrobów-zabójców, sprawców pandemii, epidemii, ale równocześnie to opowieść o aksjologicznym zamknięciu – wykorzystujemy wiedzę, aby ochronić nasze ludzkie populacje przeciwko zgubnemu działaniu chorób. To co kluczowe dla naszego tekstu, to pytanie będące wariacją Platońskiej kwestii: „kto będzie strzegł strażników”. Naukowcy, tytułowi pasterze zabójców uzyskują dużą polityczno-społeczną legitymację i związaną z tym siłę dzięki swej mocy pokonywania chorób, pandemii i zapobieganiu, zdawałoby się, nieuniknionej śmierci. To właśnie ta siła pozwoliła nauce odczarować świat i być skuteczną konkurentką religii. W świecie masowych szczepień lęk przed „morowym powietrzem” od dawna nie opanowywał masowej wyobraźni i nie zapełniał kościołów. Pasterze-naukowcy muszą jednak podlegać kontroli: nauka oprócz swej funkcji poznawczej musi splatać swoją instrumentalną racjonalność z aksjologicznie, politycznie wyznaczanymi celami. Tak się stało w Burkina Faso – masowe szczepienia były elementem socjalistycznej rewolucji. Naukowcy i naukowczynie legitymizowali swą pozycję nie tylko możliwością instrumentalnego poznania i podboju świata, ale i tym że ich działania pojmowano jako słuszne i przynoszące nadzieję. Pojawia się tutaj też drugi aspekt: dzięki swej podwójnej legitymizacji naukowcy stabilizowali swą pozycję, gwarantowali sobie, że pole nauki będzie odtwarzane i wiedza będzie krążyła w społeczeństwie. Dziś w neoliberalnej rzeczywistości żaden z tych warunków spełniony nie jest: naukowcy tracą swą uprzywilejowaną pozycję – nauka sama podlega neoliberalnemu zawłaszczeniu27, instrumentalna sprawczość nauki nie splata się już dłużej z aksjologicznymi i politycznymi celami społecznymi.

Życie w kapsule strachu – neoliberalna antysolidarność

Ruchy antyszczepionkowe to równocześnie symptom i sprzymierzeniec neoliberalizmu. Może to się wydawać zaskakujące, ale badania amerykańskie pokazały, że częściej do nich przynależą reprezentanci i reprezentantki klas wyższych, co ciekawe także Ci, mieszkający na grodzonych osiedlach28. Ruchy antyszczepionkowe, podobnie jak inni przedstawiciele tzw. „handlowania wątpliwościami”29 przyczyniają się do erozji, niszczenia wypracowanego w ramach nowoczesnych reguł sposobów budowania wiedzy i pochodnego wobec nich bezpieczeństwa. Indywidualizacja bez upodmiotowienia, czyli neoliberalna atomizacja jest ucieleśniana przez ruchy antyszczepionkowe znakomicie. Dziś nie dzielimy się już dłużej razem strachem i lękami, aby poprzez kolektywne działania zmienić rzeczywistość w taki sposób, aby nas już dłużej tym strachem i lekiem nie napawała. W ponowoczesnym świecie neoliberalnego kapitalizmu jesteśmy monadami zamkniętymi we wnętrzu własnych lęków. Sytuacja jest nawet gorsza niż w czasach przednowoczesnych, tam wiara religijna, silne instytucje stabilizujące uniwersum symboliczne, mogły przynajmniej ów lęk uśmierzać. Dziś pomimo fali „wynalezionych na nowo” religii, nie stanowią one ekwiwalentu ówczesnego stabilizatora. Zamiast stabilizować uniwersum symboliczne doprowadzają do jego erozji. Wojny kulturowe niszcząc nowoczesny konsensus światopoglądowy uniemożliwiają kontynuowanie nowoczesnych działań o ten konsensus opartych. Tak jest w przypadku szczepień. Ale nie tylko. Analogię można zaobserwować w przypadku zabezpieczeń społecznych, demokracji etc. Zapytać można – a gdzie tu miejsce na tytułową pandemię? Cóż, odpowiedź jest prosta – mikroby i ich niewidoczna, ale niepokojąca, wszędobylska obecność jest świetnym sposobem testowania granic „możliwych przyszłości” naszego świata. Nowoczesność ze zmiennym szczęściem oswoiła świat mikrobów, w sposób dalece niedoskonały, ale jednak udało nam się zostać „pasterzami mikro-zabójców”. W rezultacie mogliśmy osiągnąć sukces tak ogromny, że staliśmy się gatunkiem zabójczym dla wielkiej ilości innych stworzeń zamieszkujących z nami glob30. Dziś strach przed pandemią, którego przejawem jest choćby niezliczona ilość dzieł popkultury jej poświęcona, to test31. Od tego, czy go zdamy, zależeć będzie nasze przetrwanie. Zdany test oznacza, że nauczymy się na nowo być nowocześni, uprzytomnimy sobie, że tworzenie „pojemników” (containers), przestrzeni kolektywnego zmieniania świata jest konieczne. Szczepienia uczą nas też tego, że musi być to nowoczesność refleksywna, taka, która negocjuje z tym, co wobec niej zewnętrzne, która stabilizuje rzeczywistość, ale dzięki wiedzy, jaką o owym świecie posiadła. Mikroby i groźba pandemii pokazują jasno, że soliptyczne fantazje postmodernistów trwać mogą jedynie tak długo, dopóki mikroby nie spowodują błyskawicznego przebudzenia „na pustyni Realnego”. Władza pastoralna, regulowanie życia, dyscyplina, biopolityka niosą ze sobą ryzyko nadużycia, ale wbrew kwietystycznym w swych konsekwencjach propozycjom Heideggera i Adorno32, nie powinniśmy od władzy uciekać, ale powinniśmy podjąć wysiłek jej redefinicji. W swym tekście o oświeceniu Foucault33 proponuje, abyśmy porzucili dotychczasowe, historycznie przygodne postacie nowoczesności i humanizmu, zwraca uwagę jednak, abyśmy dochowali wierności jednej kluczowej zasadzie Oświecenia: postawa oświeceniowa to „krytyka bytu”, sprzeciw wobec jego samoreprodukcji i wezwanie do autonomii.

Pandemia to granica naszej samorefleksyjności, to granica, której nie możemy przekroczyć, gdy w krytycznym ruchu dokonujemy samopodminowania. Mikroby i zagrożenie pandemią to ustawiczna granica, która pokazuje, że nowoczesność nie tylko się nie skończyła – ale, że skończyć się nie może. Oczywiście o ile pozostajemy przywiązani do takiej wersji historii, w której wciąż jest miejsce dla ludzi.


1 J. Delumeau,  Strach w Kulturze Zachodu XIV-XVIII w. Oblężony Gród, Oficyna wydawnicza Volumen, Warszawa 2011, zob. szczególnie rozdział Typologia zachowań w czasach dżumy, s. 113-160.

2 O. Sigurdson, Hygiene as Metaphor On Metaphorization, Racial Hygiene, and the Swedish Ideals of Modernity, [w:] Culture, Health, and Religionat the Millennium Sweden Unparadised, red. M. Demker, Y. Leffler, O. Sigurdson, Palgrave, Nowy York, 2014, oraz klasyczna pozycja: M. Douglas, Czystość i zmaza, PIW, Warszawa 2007.

3 Por. mój tekst: Europejska nowoczesność i jej wyparte konstytuujące „zewnętrze”, „Nowa Krytyka. Czasopismo filozoficzne”, 26/27, 2011, s. 261-289.

4 Por. B. Markiewicz, Żywe obrazy. O kształtowaniu pojęć przez ich przedstawianie, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 1994, zob. rozdz. Śmierć filozofa, s. 68-75, oraz rozdz.: Oblicza zarazy, Nowe barbarzyństwo, Cholera a sprawa polska, s. 76-105.

5 U. Beck, Społeczeństwo ryzyka. W drodze do innej nowoczesności, Wydawnictwo Scholar, Warszawa 2002 i 2004.

6 Ch. Bonneuil, J.-B. Fressoz, The Shock of the Anthropocene: The Earth, History and Us, Verso, Londyn 2016, szczególnie rozdz.: Phronocene.

7 S. Žižek, Wzniosły obiekt ideologii, tłum. A. Chmielewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2001.

8 B. Latour, Nigdy nie byliśmy nowocześni, tłum. M. Gdula, Oficyna Naukowa, Warszawa 2011.

9 M. Foucault, Bezpieczeństwo, terytorium, populacja, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2014.

10 Podręcznikowo ujmuje to T. Lemke w książce Biopolityka, Sic!, Warszawa 2010.

11 Taki tytuł nosi przekład angielski, oryginał francuski nawiązując do słynnej powieści mówi o „wojnie i pokoju z mikrobami”. Jej streszczeniem jest artykuł: B. Latour, Dajcie mi laboratorium, a poruszę świat, tłum. K. Abriszewski, Ł. Afeltowicz, „Teksty Drugie” 1-2 /2009.

12 Tak było jedynie w przypadku szczepionek „żywych” – atenuowanych, w odróżnieniu od „zabitych” – inaktywowanych. Te pierwsze są produkowane z osłabionych drobnoustrojów, tak aby nie powodowały zakażenia, te drugie zawierają drobnoustroje nieaktywne, „zabite” i dzielą się na zawierające całe komórki albo cząstki drobnoustroju lub tylko oczyszczone fragmenty. Więcej: E. Krawczyk, Szczepienia – wspaniałe osiągnięcie nauki i medycyny, „Wszechświat – Pismo Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. Kopernika”, Zeszyt 7-9, Tom 112, Rok 129, Lipiec-Wrzesień 2011.

13 P.J. Taylor, The state as container: territoriality in the modern world-system, Progress in Human Geography, June 1994 18, s. 151-162.

14 Poniższy fragment tekstu odwołuje się do ustaleń, które poczyniłem w rozdziale książki: A. W. Nowak, K. Abriszewski, M. Wróblewski, Czyje lęki? Czyja nauka? Struktury wiedzy wobec kontrowersji naukowo-społecznych, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2016. Zob. rozdz.: Dlaczego potrzebujemy nauki – czyli państwo i jego „kruchy” żywot.

15 Przystępnie problematykę szczepień przybliża wspomniany już artykuł Ewy Krawczyk: Szczepienia – wspaniałe osiągnięcie nauki i medycyny, dz. cyt.

16 Więcej pisałem o tym w książce Podmiot, system, nowoczesność, Wydawnictwo Naukowe Instytutu Filozofii UAM, Poznań 2011, s.87-110.

17 J. D. Bernal, Świat bez wojny, Książka i Wiedza, Warszawa, 1960, s. 301.

18 J. D. Bernal, The World, the Flesh & the Devil. An Enquiry into the Future of the Three Enemies of the Rational Soul, 1929, https://www.marxists.org/archive/bernal/works/1920s/soul/index.htm, [dostęp: 10.09.2017].

19 Reprezentantem tego nurtu jest Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot: http://pracownia.org.pl/o-pracowni/filozofia-glebokiej-ekologii, [dostęp: 10.09.2017].

20 T. Adorno, Dialektyka negatywna, tł. i wstęp: K. Krzemieniowa, współpraca S. Krzemień-Ojak, Warszawa 1986, PWN, seria Biblioteka Współczesnych Filozofów.

21 Powyższe określenie zaczerpnąłem z wystąpienia Alexa Jonesa, jednego z najbardziej znanych siewców wątpliwości, osoby, która z manipulacji i rozpowszechniania „fake newsów” uczyniła sztukę. Por. A. Jones, Szczepionki które uczynią Cię posłusznym, https://www.youtube.com/watch?v=HbO6dK3GSMY. [dostęp: 10.09.2017].

22 Por. https://sporothrix.wordpress.com/2013/02/05/niezwykle-przygody-ruchow-antyszczepionkowych-na-koncu-a-konca-nie-widac/, [dostęp: 10.09.2017].

23 Racjonalną krytykę przemysłu farmaceutycznego przeprowadzają: B. Goldacre, Złe leki. Jak firmy farmaceutyczne wprowadzają w błąd lekarzy i krzywdzą pacjentów, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2013, oraz P. Polak, Nowe formy korupcji. Analiza socjologiczna sektora farmaceutycznego w Polsce, Nomos, Kraków 2011.

24 Pisałem o tym w tekście Demokratyzowanie czy neoluddyzm – reforma uniwersytetu  wobec wyzwań technonauki, „Praktyka Teoretyczna”, nr 7/2013, http://numery.praktykateoretyczna.pl/PT_nr7_2013_NOU/11.Nowak.pdf [dostęp: 10.09.2017].

25 D. Henwood, Dystopia Is for Losers, [w:] S. Lilley, D. McNally, E. Yuen, J. Davis, D. Henwood, Catastrophism: The Apocalyptic Politics of Collapse and Rebirth, PM Press/Spectre, Toronto 2012.

26 Więcej piszę o tym we wspomnianym rozdziale książki. Por. S. Kessler, M. Favin, D. Melendez, Spedding up child immunization, vaccination, http://apps.who.int/iris/bitstream/10665/48240/1/WHF_1987_8(2)_p216-220.pdf, [dostęp: 10.09.2017].

27 K. Szadkowski, Uniwersytet jako dobro wspólne. Podstawy krytycznych badań nad szkolnictwem wyższym Wydawnictwo PWN, Warszawa 2015.

28 J. A. Reich, Neoliberal mothering and vaccine refusal imagined gated communities and the privilege of choice, [w:] “Gender &Society”, Vol 28, Issue 5, 2014.

29N. Oreskes, E. M. Conway, Merchants of Doubt: How a Handful of Scientists Obscured the Truth on Issues from Tobacco Smoke to Global Warming, Bloomsbury Press, Londyn 2010.

30 E. Kolbert, Szóste wymieranie. Historia nienaturalna, tłum. P. Grzegorzewski, T. Grzegorzewska, Wydawnictwo: W.A.B., Warszawa 2016.

31 https://www.theguardian.com/film/2014/oct/10/pandemics-pop-culture-walking-dead-ebola, [dostęp: 17.10.2017].

32 H. Mörchen, Władza i panowanie u Heideggera i Adorna, tłum. M. Herer i R. Marszałek, Oficyna Naukowa, Warszawa, 1999.

33 M. Foucault, Czym jest Oświecenie?, [w:] Filozofia, historia, polityka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa – Wrocław 2000, s. 276-293. 

Tekst pochodzi z publikacji „Pandemia. Nauka. Sztuka. Geopolityka.” red. M Iwański, J. Lubiak. Wyd. Wydziału Malarstwa i Nowych Mediów Akademii Sztuki w Szczecinie 2018. Publikacja towarzyszyła projektowi  „Pandemia” Aleksandry Ska (Galeria Piekary 2015, The Kochi-Muziris Biennale, Forming in the Pupil of an Eye, Indie 2016/17).

Publikacja za zgodą Wydawnictwa Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii sztuki w Szczecinie).

Ilustracja: Wirus Nin Sambro z rodziny Bunyaviridae, Pandemia, Aleksandra Ska, 2015.

Wszystko, co kocham – ankiety Liberté! :)

Leszek Jażdżewski

Za bardzo jestem Polakiem i romantykiem, żeby godzić się z czyimkolwiek dyktatem: czy to bolszewików przebranych za żołnierzy wyklętych, czy ciotek rewolucji w modnych kawiarniach. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Myśleć na własny rachunek. To wychodzi sporo drożej niż intelektualne all-inclusive. W pakiecie są promocje, pozornie duży wybór, ale i tak kończysz w tych samych kiepskich dekoracjach w równie kiepskim co zwykle towarzystwie.  Liberałom obce są zachowania stadne. W erze social media ciągłe oburzanie się jest w modzie. Liberał nie wyje i nie wygraża, nie pcha się – to kwestia tyleż smaku co zasad. Tłum z zasady racji mieć nie może, bo, jak pisał nieoceniony Terry Pratchett, „Iloraz inteligencji tłumu jest równy IQ najgłupszego jego przedstawiciela podzielonemu przez liczbę uczestników”. 

Co liberał może wnieść do wspólnoty?

Zdrowy sceptycyzm i delikatny dystans. Chłodną głowę, bez której wspólnota zdana jest na emocjonalne rozedrganie. Szacunek – jeśli szanujesz sam siebie, nie możesz nie szanować innych. Odwrócenie tej reguły najprościej tłumaczy zwolenników ideologii, którzy wolne jednostki ustawialiby w równe szeregi. Wspólnota dla liberała jest czymś ambiwalentnym. Wolałby móc ją sobie wybrać, a to wspólnota wybrała, czy raczej ukształtowała jego. Miał dużo szczęścia, jeśli mógł w toku inkulturacji odkryć i przyswoić ideę wolności. To, że zakiełkowała ona i wzrosła w społeczeństwach niewolnych jest, dla racjonalnego liberała, nieustającym, jeśli nie jedynym, źródłem optymizmu. Liberał zrobi wszystko, żeby powstrzymać rękę sąsiada podkładającą ogień pod stodołę. Ręka nie zadrży mu, gdy przyjdzie mu bronić przed przemocą lub hańbą własnej wspólnoty. Wspólnoty ludzi wolnych. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Autonomii myślenia i działania. Nie mam najmniejszej potrzeby rządzić innymi, ale staję na barykadzie, kiedy czuję, że ktoś próbuje rządzić mną. Ktoś, komu tego prawa nie przyznałem sam, kto narusza powszechnie przyjęte zasady ograniczonej władzy, rości sobie prawo do narzucania mnie i pozostałym swoich obmierzłych zasad, czy raczej ich braku. Za bardzo jestem Polakiem i romantykiem, żeby godzić się z czyimkolwiek dyktatem: czy to bolszewików przebranych za żołnierzy wyklętych, czy ciotek rewolucji w modnych kawiarniach. 

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Wolność myśli. Ten orwellowski potworek zmaterializował się dziś w świecie, w którym niemal nic nie ginie. W którym jeden czuje się strażnikiem moralności drugiego, w obozie bez drutów kolczastych, bo wszyscy pilnują wszystkich. Foucault by tego nie wymyślił. Skoro każdy czuje, że ma prawo do swojego oburzenia i do bycia urażonym, do tego by pilnować „przekazu”, niczym w jakiejś podrzędnej politycznej partyjce, wówczas wszelka komunikacja skazana jest na postępującą degradację, zamienia się w rytuał wspólnego rzucania kamieniami w klatkę przeciwnika. 

Social media cofają nas do ery przednowoczesnej, w której światem rządziły tajemnicze bóstwa, od których wyroków nie było odwołania, których nie można było poznać rozumem, a jedynie składać hołdy, z nadzieją na przebłaganie. Historia zatoczyła koło i znajdujemy się w wiekach ciemnych – wirtualnych, które w narastającym tempie przejmują tak zwany real. Liberałowi pozostaje walczyć i mieć nadzieję. Na Oświecenie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Liberałowie są ciekawi, bo pasje, tak jak osobowości i przemyślenia, mają indywidualne. Są jak koty, z jednego gatunku, ale nie tworzący jednorodnego stada. Nie wchodząc zanadto w prywatność (ważną dla każdego liberała nie-ekshibicjonisty), cenię sobie intelektualne fascynacje i przyjaźnie. Długie rozmowy, odkrywanie nowej, podobnej, a jakże innej, osoby w jej pasjach i przemyśleniach niezmiennie dostarcza dreszczu emocji, z którym niczego nie da się porównać. 

Wiele z tych znajomości zawieranych jest w podróżach, bez wykupionych biletów, bez znajomości celu ani drogi, która nieraz wiedzie przez zaświaty i krainy wyobrażone. Tak wygląda odkrywanie nowej wspaniałej książki, czy powrót do przerwanej rozmowy z zakurzonym przyjacielem sprzed lat. Peregrynacje przez cudzą wyobraźnię bywają równie, jeśli nie bardziej, fascynujące, niż banalne rozmowy, na które skazuje nas rutyna codzienności. 

„Podróżować, podróżować, jest bosko”*  

*Maanam, Boskie Buenos 

Piotr Beniuszys

Nie wolno się poddawać. Czyni tak wielu Liberałów Tylko z Nazwy (LiTzN), którzy uznają, że socjaldemokracja jest „nowym liberalizmem”. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Liberalizm w użyciu praktycznym jest dwustronną transakcją wiązaną. Liberał to człowiek, który zobowiązuje się nie dyktować innym ludziom, jak mają żyć. Ale też szerzej: nie naciskać, nie ewangelizować, nie potępiać, nie poniżać, nie wartościować. Jeśli nie potrafi tego uniknąć – a tak bywa, bo jesteśmy zwykłymi ludźmi – to najlepiej się życiem innych nie interesować. Dodatkowo – bo liberalizm, jak mówił Ortega y Gasset, jest najszlachetniejszym wołaniem, jakie kiedykolwiek rozległo się na tym padole, a więc nie może popaść w minimalizm negatywizmu – jest tutaj powinność, aby wolny wybór drugiego bronić przed trzecim. Zwłaszcza jeśli ten trzeci jest od drugiego silniejszy, a tym bardziej jeśli jest on wpływową grupą, Kościołem, rządem lub korporacją. 

To jedna strona transakcji. Drugą jest to, że liberał ma prawo oczekiwać wzajemności. Czyli, aby także nikt nie starał się mu dyktować, jak ma żyć. Być liberałem oznacza bronić się przed absurdem państwowej legislacji, presją społeczną, dyktatem przestarzałych norm i postaw. Nie popadać w radykalizm rewolucji, ale ciągle napędzać ruch w kierunku zmiany społecznej. Obalać szkodliwe autorytety, ale bronić pozycji rozumu i wiedzy w starciu z emocjami i prymitywizmem.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Nie ma czegoś takiego jak „wspólnota”. Ale oczywiście tylko w sensie obiektywnym. W zakresie ludzkich, subiektywnych odczuć i postaw, wspólnota jest realną potrzebą. Liberałowie powinni wnosić w życie ludzi wokół nich pogląd, który może być wspólny dla liberałów i znacznej części nie-liberałów: jednostka ludzka jest najwyższą wartością i podmiotem wszystkich działań. Godność człowieka jest nienaruszalna i każdemu człowiekowi należy się nieodwoływalny szacunek. W ujęciu liberalnym wyrazem tego szacunku jest wizja człowieka, jako istoty wolnej. Liberał broni wolności także nie-liberałów przed innymi nie-liberałami z szacunku dla człowieka. Nie-liberałowie, szanując człowieka, który od nich się różni, mogą z kolei wnosić inne cenne wartości do tzw. wspólnoty.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Najwyżej stawiam wolność słowa, gdyż w gruncie rzeczy jest fundamentem większości liberalnych wolności. Nieme indywiduum nie jest w stanie obronić żadnej ze swoich wolności. Nie jest także w stanie z żadnej korzystać. Bez obywatelskiej podmiotowości i siły własnego głosu, wolność przedsiębiorcy, wiernego/ateisty, jednostki pragnącej kształtować niestandardowo swój styl życia, jest wolnością na ruchomych piaskach. Strach przed karą za „nieprawomyślne słowo” paraliżuje 99% z nas.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce zagrożona jest każda wolność: konserwatyzm nieprzerwanie chce kontrolować nasz styl życia, zmiany ustrojowe zagrażają wolności politycznej, a presja na media – wolności słowa. Jednak – jeśli spojrzeć szerzej, zarówno na Polskę, jak i na świat zachodni – to najbardziej zagrożona jest obecnie wolność gospodarcza. Od kryzysu 2008 roku skuteczna okazała się narracja zniechęcająca do wolnego rynku i konkurencji. Wyrosłe w tej rzeczywistości pokolenia domagają się opieki państwa. Tak samo, jak nie boją się groźby utraty prywatności, którą niosą ich smartfony i aplikacje, tak nie boją się ryzyka związanego z omnipotencją rozbudowanego rządu.

Nie wolno się poddawać. Czyni tak wielu Liberałów Tylko z Nazwy (LiTzN), którzy uznają, że socjaldemokracja jest „nowym liberalizmem”. Zamiast tego należy nieustannie, pokazując przykłady z historii, przestrzegać przed tym, dokąd prowadzi odrzucenie indywidualizmu, formułowanie celów kolektywistycznych i poddanie aktywności ludzi narzuconym „planom” i „programom” rządu. Cena, jaką się płaci za opiekę państwa, bywa niesłychanie wysoka.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Pod każdym względem należę do uprzywilejowanej w Polsce większości. Jestem białym mężczyzną, heteroseksualnym ojcem wielodzietnej rodziny, ochrzczonym katolikiem z „konkordatowym” ślubem, pochodzącym z inteligenckiego, lekarskiego domu, pełnosprawnym człowiekiem, wychowanym w obrębie polskiego kodu kulturowego.

Traktuję to jako zobowiązanie, aby stawać po stronie praw wszystkich mniejszości oraz ludzi nieuprzywilejowanych w polskiej rzeczywistości. Moją pasją jest bronić praw ludzi o innym kolorze skóry; praw kobiet do wyboru i decydowania o własnej drodze życia, tak w jego intymnej, jak i zawodowej i publicznej sferze; walczyć słowem o równouprawnienie osób LGBT+ w postaci małżeństwa dla wszystkich; bronić wolności religijnej, pielęgnować życie religii mniejszościowych w Polsce i chronić je przed dominacją katolicyzmu, opowiadać się za równością wyznań oraz osób bezwyznaniowych w sferze publicznej, której gwarantem może być tylko całkowity rozdział Kościołów od laickiego państwa; wspierać najskuteczniejsze metody ułatwiania awansu społecznego osób mających trudny start w postaci dostępu do bezpłatnej edukacji, a także innych programów rozwojowych dla młodych absolwentów; popierać poszerzanie pomocy osobom z każdym rodzajem niepełnosprawności aż do maksymalnie możliwego ograniczenia/eliminacji jej skutków; być adwokatem otwarcia Polski na przybyszy z innych państw i kręgów kulturowych, promować idee tolerancji wobec ludzi innych narodów, ras, religii, kolorów skóry i tradycji; bezwzględnie zwalczać każdy przejaw antysemityzmu.

Olga Łabendowicz

Współczesny liberał to ktoś, kto walczy ze zmianami klimatu – zarówno w wymiarze kolektywnym, społecznym, jak i indywidualnym, wprowadzając we własnym życiu szereg zmian, które pozwolą spowolnić globalne procesy, które już zostały zapoczątkowane.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Bycie liberałem we współczesnym świecie oznacza konieczność stosowania kompleksowego podejścia do rzeczywistości i dbanie o to, byśmy jako ludzkość stawali się najlepszą wersją siebie. W praktyce sprowadza się to do kultywacji już sprawdzonych wartości, takich jak wolność, równość, odpowiedzialność, walka o społeczeństwo otwarte, rządy prawa i wolny rynek. Jednak nie możemy dłużej myśleć o tych kwestiach w sposób, w jaki robiliśmy to do tej pory. To już nie wystarcza.

W dobie kryzysu klimatycznego i rosnących napięć społeczno-politycznych musimy pójść o krok dalej i rozszerzyć dotychczasowe definicje tych kluczowych dla liberałów pojęć, by móc adekwatnie reagować na bieżące wydarzenia i potrzeby. Dlatego też współczesny liberał to ktoś, kto walczy ze zmianami klimatu – zarówno w wymiarze kolektywnym, społecznym, jak i indywidualnym, wprowadzając we własnym życiu szereg zmian, które pozwolą spowolnić globalne procesy, które już zostały zapoczątkowane. Nasze codzienne wybory konsumenckie, decyzje żywieniowe, aktywizm i faktyczne zaangażowanie, wszystko to wywiera przynajmniej pośredni wpływ na nasz świat. Liberałowie mają zaś szczególny obowiązek stanowić dobry przykład praktyk, które przestają być pustymi słowami, deklaracjami, a stają się rzeczywistością. 

Liberał to zatem osoba o poczuciu bezwzględnej i kompleksowej odpowiedzialności, w przeciwieństwie do tej o charakterze wybiórczym, skupionym wyłącznie na świecie idei. Liberalizm winien stać się zatem praktycznym stylem życia, a nie tylko orbitowaniem wokół wartości o charakterze uniwersalnym i fundamentalnym – co winno zaś dziać się równorzędnie i z uważnością na wszystkich poziomach.  

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Tym, co liberałowie wnoszą do wspólnoty są przede wszystkim empatia i odpowiedzialność. Na drugiego człowieka patrzymy bowiem nie przez pryzmat naszych własnych oczekiwań, narzucając utarte i wyłącznie powszechnie akceptowalne klisze, lecz niejako przez soczewkę otwartości i akceptacji. Do codzienności podchodzimy z poczuciem odpowiedzialności za samych siebie i całe społeczeństwo, dążąc do tego, by świat stawał się lepszym – nie tyko w obliczu kryzysu, lecz także w chwilach względnego spokoju. 

Dodatkowo, jako że liberalizm oparty jest na rozsądku i wiedzy, jako liberałowie potrafimy wskazać obszary, które wymagają szczególnej uwagi i troski. Dlatego też zdajemy sobie sprawę, na czym powinniśmy się skupić jako wspólnota, jakie elementy państwowości wymagają naprawy, czy też gdzie jeszcze wiele nam brakuje w zakresie walki o lepsze jutro, by kolejne pokolenia miały szansę na dobre życie. Jest to możliwe właśnie dzięki temu, że opieramy swoje poglądy na faktach i dobrych praktykach, w przeciwieństwie do populistycznych i pozornie atrakcyjnych wizji promowanych przez osoby wyznające inny system wartości. Dlatego też naszym obowiązkiem, jako liberałów, jest sprawienie, by nasz głos był słyszalny i inspirował kolejne jednostki i grupy. Tylko w ten sposób możemy wspólnie zbudować świat, o jaki zabiegamy.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Katalog wolności osobistych, których ochrona jest dla mnie niezwykle ważna jest szeroki. Jednak obecnie, w tym momencie dziejów, kluczowym prawem każdego człowieka, o które każdy powinien walczyć, jest bez wątpienia prawo do zdrowia i życia – w warunkach, które nie grożą pogorszeniem ich jakości. A jak wiemy z raportów o stanie czystości powietrza i tempie postępowania zmian klimatycznych, władze niektórych państw zdają się wciąć spychać poszanowanie tej nadrzędnej wolności na boczny tor. Dzieję się tak albo z obawy o niepopularność wdrażania bardziej wymagających środków i kroków, mających na celu zadbanie o jakość środowiska (co mogło by się przełożyć na spadek popularności wśród wyborców); bądź też w efekcie czystego lekceważenia kwestii, które dotyczą dosłownie każdej żywej istoty na naszej planecie.

Już sam fakt, iż Konstytucja RP przewiduje możliwość ograniczenia praw i wolności obywatela w sytuacji, gdy jego działania zagrażają środowisku lub stanowi zdrowia innych osób (art. 31 ust. 3) wskazuje na to, jak niepodważalna jest ta wolność. Dlatego też nie tylko jako liberałowie, ale przede wszystkim jako obywatele mamy obowiązek walczyć o przestrzeganie prawa do zdrowia i życia. Nie możemy pozwolić by krótkowzroczność lub ignorancja liderów przełożyła się na pogorszenie się bytu naszego i przyszłych pokoleń – jeśli te mają mieć jakiekolwiek szanse.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce borykamy się obecnie z całą gamą poważnych zagrożeń. Oprócz tych wynikających z braku poszanowania prawa do zdrowia i życia, które winno być niepodważalne, z trwogą obserwuję działania lokalnych władz, które wprowadzają na swoim obszarze tzw. „strefy wolne od LGBT”. Ze zgrozą przeglądam zapytania od znajomych z zagranicy, dopytujących „co się u nas dzieje?”; z zażenowaniem próbuję tłumaczyć, w jaki sposób tak krzywdzący i niezgodny z konstytucją pomysł znajduje obecnie odzwierciedlenie w rzeczywistości polskich miast i wsi. 

Jako osoby świadome i odpowiedzialne za nasze społeczeństwo nie możemy wyrażać zgody na tak bezczelne sprzeniewierzenie wartości inkluzywności i otwartości, za którymi stoimy. Musimy wyrazić otwarty sprzeciw ku tego typu praktykom i edukować młode pokolenia w duchu otwartości i zrozumienia. Tylko na tych wartościach możemy budować świat, w którym czyjaś orientacja seksualna, religia, czy system przekonań (gdyż dotychczasowe uchwały mogą stanowić zaledwie pretekst do wdrażania kolejnych wykluczających projektów…) będą sprawą dotyczącą tylko samych zainteresowanych. Nie może być przyzwolenia na tworzenie stref, w których ktoś nie jest mile widziany. W efekcie, nie tylko osobom bezpośrednio pokrzywdzonym robi się w tym kraju po prostu niewygodnie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Podejmowanie działań dla dobra wspólnoty (ludzi i zwierząt). Wzięcie odpowiedzialności za inne istoty, dążenie do poprawy ich dobrostanu oraz aktywne promowanie rozwiązań, które mogą pomóc nam zapobiec katastrofie klimatycznej. To wolontariat, to akcje społeczne wprost na ulicach, akty nieposłuszeństwa obywatelskiego (gdy takie są uzasadnione), to prawo do krytycznego odnoszenia się do złych praktyk w polityce, godzącym w podstawowe wolności obywatelskie, to organizowanie i realne (a nie tylko deklaratywne) wspieranie inicjatyw prospołecznych, ekologicznych i prozwierzęcych. Moją największą miłością jako liberałki jest zatem aktywność, w każdym tego słowa znaczeniu i na każdym polu, które jest mi bliskie. Bowiem tkwiąc w letargu jeszcze nikt niczego nie osiągnął.   

Sławomir Drelich

Prawo do szczęścia napotyka swoich wrogów w różnych miejscach i w różnym kontekście. Ci wrogowie mogą mieć charakter zinstytucjonalizowany, kiedy to legalnie działające instytucje państwa uniemożliwiają człowiekowi realizację tego prawa.

Co dziś oznacza bycie liberałem? 

Bycie liberałem w pewnym sensie znaczy zawsze to samo, a mianowicie stanie na straży wolności jednostki ludzkiej; chronienie jej przed wszystkim, co może jej zagrażać; zabezpieczanie praw każdego człowieka tak, aby miał on pełną możliwość realizowania swojej wizji szczęścia poprzez wybraną przez siebie ścieżkę życiową; na tyle rzecz jasna, na ile jego wizja szczęścia i wybrana ścieżka życiowa nie wkraczają w sferę wolności innych jednostek. Tak na to patrząc, zarówno liberałów klasycznych i demokratycznych, jak też socjalnych i neoliberałów, łączył ten sam wspólny mianownik. On jest także dziś, czyli 331 lat po publikacji przez Locke’a  Dwóch traktatów o rządzie i Listu o tolerancji, wciąż aktualny i nadal obowiązuje – jak sądzę – wszystkich liberałów.

Patrząc jednak z innej perspektywy, różni nas jednak niesamowicie wiele, bo zarówno w czasach Locke’a czy Monteskiusza, jak też Johna Stuarta Milla, Leonarda Hobhouse’a czy tym bardziej w czasach dzisiejszych, inne czyhają na jednostkę ludzką zagrożenia. Początkowo była to monarsza władza despotyczna, której granice uprawnień dopiero dzięki klasycznym liberałom zaczęto zarysowywać. W XX wieku były to roszczenia środowisk antywolnościowych – tak faszystowskich, jak i komunistycznych – oraz nadmiernie rozbudowane, przeregulowane państwo. Sądzę jednak, że w XXI wieku te zagrożenia są całkowicie odmienne. Chyba w mniejszym stopniu – wbrew pozorom – jest zagrożenie to niesie dziś państwo i jego aparat, gdyż większość skonsolidowanych demokracji przeprowadziła proces decentralizacji władzy publicznej oraz zbudowało skuteczny aparat kontroli władzy. 

Dziś liberałowie chronić powinni człowieka przed tymi, których nie widać, a którzy wpływają na nas trochę bez naszej zgody, a często bez naszej świadomości o tym wpływie. To skomplikowany świat wielkich transnarodowych korporacji oraz finansjery, który dyktuje nam mody i wzorce zachowań, przekształca nas w tępą konsumpcjonistyczną marionetkę, śledzi wszystkie nasze ruchy i gromadzi na nasz temat wszelkiego rodzaju dane. Relacje między tym światem a niektórymi rządami oraz ich służbami są również niejasne i nieoczywiste. To są dziś zagrożenia dla naszej wolności. Śmiać mi się chce, kiedy osoby nazywające się liberałami krzyczą i rwą szaty w obronie niedziel handlowych, a nie dostrzegają, jaki wpływ na nasze życie mają wielki kapitał i transnarodowe korporacje. Mam czasem wrażenie, że niektórzy przespali zmiany, jakie spowodowała globalizacja, i łudzą się, że świat jest wciąż tak prosty jak w czasach Adama Smitha. Liberał zawsze musi być obrońcą jednostki ludzkiej i jej wolności, ale najpierw musi właściwie zdefiniować zagrożenia, z którymi jednostka ludzka w danych czasach się boryka. 

Czy liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Błędem środowisk liberalnych było to, że pozwoliły na utrwalenie ich wizerunku podporządkowanego dominującym w latach 70. i 80. XX wieku nurtom neoliberalnym i ekonomicznocentrycznym. Przyjmowały one dość skrajne – także w ramach ideologii liberalnej – poglądy dotyczące wizji społeczeństwa, które daleko wychodziły poza zdefiniowany w XVIII i XIX wieku indywidualizm, a przyjmowały radykalny atomizm społeczny. Utrzymywanie, że społeczeństwo nie istnieje, to nie tylko poznawczy błąd, ale przede wszystkim błąd teleologiczny, gdyż przynosi on dla liberałów i liberalizmu straszne skutki. Chyba najważniejszym z nich jest utożsamienie dobra z interesem, czyli oderwanie od idei dobra – zarówno jednostkowego, jak i wspólnego – jej moralnych konotacji, a podporządkowanie konotacjom ekonomicznym. Niestety taki punkt widzenia odbił się tragicznie na rozumieniu wspólnoty i dyskursie wokół spraw wspólnotowych wśród liberałów. Widać to wzorcowo w polskim dyskursie liberalnym – czy właściwie pseudoliberalnym – którego przejawy dostrzec można nie tylko w wypowiedziach polityków, intelektualistów oraz publicystów, ale jego niesmaczne niekiedy wykwity wyskakują niespodziewanie w kolejnych okienkach facebookowych i twitterowych, wzywając nie wprost o pomstę do nieba.

Liberałowie tymczasem bardzo wiele wnieśli w funkcjonowanie współczesnych wspólnot demokratycznych, a jeszcze więcej wnieść mogą. Wnieśli pewien porządek symboliczny, ład instytucjonalny oraz ramy ustrojowe, w których dziś funkcjonujemy. Natomiast to, co powinni wnosić dziś, musi jednakże daleko wychodzić poza obronę instytucjonalnego ładu liberalno-demokratycznego. Wspólnota polityczna potrzebuje liberałów ze względu na ich przywiązanie do praw człowieka, stanie na straży wolności osobistych i politycznych, umiejętność przyjęcia indywidualistycznego punktu widzenia, dostrzeżenia potrzeb, możliwości i szans każdej jednostki ludzkiej. Liberałowie wnoszą do współczesnej wspólnoty politycznej wiarę w ludzki rozum i racjonalność, jednakże – jak się zdaje – potrafią spoglądać na rzeczywistość społeczną krytycznie, świadomi konieczności jej mądrego przekształcania. Mam czasem wrażenie, że niektórzy polscy liberałowie zapominają, że siłą tej ideologii była wiara w postęp, a przecież postęp to zmiana, czyli sprawianie, że świat nas otaczający będzie systematycznie dostosowywany do naszych dążeń i oczekiwań, te zaś przecież nieustannie się zmieniają. 

Przede wszystkim jednakże liberałowie muszą na nowo odkryć ideę wspólnoty czy też przypomnieć sobie o niej. Nie wolno nam poprzestawać na pewnych konkluzjach Misesa czy Hayeka, kiedy tuż obok na tej samej półce stoi bliższy liberalnemu wspólnemu mianownikowi John Rawls. Nie bez powodu opus magnum Rawlsa nosi tytuł Teoria sprawiedliwości, bo przecież trudno sobie wyobrazić rzetelną refleksję o sprawiedliwości poza kontekstem wspólnoty. Wyrwanie idei sprawiedliwości z kontekstu wspólnotowego skutkuje co najwyżej nadaniem jej rangi zasady regulującej prawo własności, jak chciał chociażby Nozick, a to przecież kolejny przykład wyrwania liberalizmu z kontekstu moralnego i nadanie mu wyłącznie ekonomiczno-legalistycznej wykładni. Mam wrażenie, że jest to wykładnia na dłuższą metę szkodliwa.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonny najbardziej bronić?

Nie mam wątpliwości, że tą z osobistych wolności, która – moim zdaniem – zasługuje na dogmatyczną wręcz obronę jest prawo człowieka do szczęścia i wyboru drogi do niego wiodącej. Uważam ją za wolność fundamentalną, gdyż to na niej opierają się wszystkie inne wolności; to jej realizację – jak sądzę – zapewniają wszystkie instytucje i zasady liberalno-demokratycznego państwa; wreszcie to tę wolność pozytywną mają zapewnić kolejne wolności negatywne, stanowiące swoiste zabezpieczenie autonomii jednostki ludzkiej. 

Prawo do szczęścia napotyka swoich wrogów w różnych miejscach i w różnym kontekście. Ci wrogowie mogą mieć charakter zinstytucjonalizowany, kiedy to legalnie działające instytucje państwa uniemożliwiają człowiekowi realizację tego prawa. Mam tutaj na myśli chociażby brak możliwości zawarcia sformalizowanego związku osobom tej samej płci oraz brak zabezpieczenia takiego związku przez państwo. Ci wrogowie mogą mieć charakter społeczny i nieformalny, kiedy tzw. większość usiłuje wymusić na mniejszości określone postawy. Chęć wymuszenia na kobiecie urodzenia dziecka czy też oczekiwanie od człowieka, że będzie milczał na temat swojej tożsamości seksualnej czy płciowej, przekonań filozoficznych czy religijnych, to przecież również forma ograniczenia prawa do szczęścia, które najwidoczniej nie zostało właściwie zabezpieczone. Ci wrogowie mają wreszcie charakter ekonomiczny – to wszyscy ci, którzy przekształcają nasze wzorce kulturowe, dyktują mody i zachowania, manipulują nami poprzez nowoczesne technologie i media, propagują określone style życia, aby nie tylko uczynić z nas nowych niewolników, ale również zarobić na tym niewolnictwie solidne pieniądze. Tylko z pozoru ci nowi lewiatani różnią się od dziewiętnastowiecznych właścicieli plantacji bawełny w południowych stanach amerykańskich. 

To właśnie prawo człowieka do szczęścia jest budulcem i ono – moim zdaniem – zasługuje na emocjonalną i twardą obronę.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Nie będę mówił tutaj o zagrożeniach naszego prawa do prywatności, bo chyba wszyscy już dziś zdajemy sobie sprawę z tego, że prywatność umarła. Częściowo my tę śmierć spowodowaliśmy, kiedy zrzekaliśmy się kolejnych okruchów prywatności, pragnąc zapewnić sobie bezpieczeństwo. Później jednak kolejne nowoczesne technologie zaczęły się wdzierać do naszego życia, ułatwiając je oczywiście, ale niekoniecznie zawsze mieliśmy możliwość realnie przeciwstawić się temu procesowi. Co z tego bowiem, że ktoś nie posiada kont w mediach społecznościowych albo nawet posiadając je ogranicza się wyłącznie do śledzenia aktywności innych? Przecież na każdym skrzyżowaniu, w każdym miejscu publicznym, w budynkach użyteczności publicznej i przedsiębiorstwach, a coraz częściej w pojazdach transportu zbiorowego, zamontowane są kamery monitoringu śledzące każdy nasz ruch, zdolne do szybkiego zidentyfikowania naszej tożsamości. Prawie każdy dziś korzysta z rachunku bankowego przez internet, a niejednokrotnie zdalnie przy pomocy zainstalowanej na smartfonie aplikacji. Każdy chyba płaci kartą płatniczą, niektórzy płacą telefonami. Nasze telefony śledzą naszą aktywność, zaś kamery satelitarne, z których korzystają niektórzy giganci biznesowi, pozwalają na mapach dostrzec spacerujących na obrzeżach miasta kochanków – i co z tego, że zamazano im twarze oraz tablice rejestracyjne samochodów? Nie sądzę, abyśmy potrafili temu wszystkiemu przeciwdziałać. Chciałbym jednak, aby mądrze i ze spokojem próbować przewidywać, co może wydarzyć się w przyszłości, jakie mogą być tego negatywne dla nas skutki. Jako politolog czy filozof nie mam tutaj żadnego pomysłu. To chyba przede wszystkim zadanie dla specjalistów od nowych technologii, cyberbezpieczeństwa, robotyki itp. 

Drugie z zagrożeń, na które chciałem wskazać, dotyczy naszego prawa do decydowania, a konkretniej do podejmowania autonomicznych i niezależnych decyzji. Wiąże się to z nowymi technologiami i nowymi mediami, gdyż te mają na nas coraz większy wpływ. Trudno właściwie wskazać, kiedy nasza decyzja wynikała z realnego i racjonalnego namysłu, kiedy zaś była efektem reklamy, kryptoreklamy, sugestii, socjotechniki. A przecież podejmujemy decyzje konsumenckie, podejmujemy decyzje polityczne, podejmujemy również decyzje w sprawach dotyczących naszego życia rodzinnego i społecznego. W tej sprawie jednakże nie musimy być aż tak bezradni. Kluczowa jest tutaj bowiem edukacja do postaw krytycznych, czyli przystosowanie współczesnego człowieka do radzenia sobie z otaczającym go światem, umiejętnego poruszania się w nim, sceptycyzmu względem atakujących nas zewsząd bodźców. Człowiek musi się nauczyć mówić „nie” technologiom, mediom, reklamie, czyli tym wszystkim nowym lewiatanom, którzy nas otaczają. Krytyczna postawa będzie za chwilę jedynym narzędziem samoobrony człowieka, który rodzi się ze smartfonem w ręku. A i tak nie można mieć pewności, że sama ta postawa wystarczy, aby nas ochronić. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała.

Liberalizm nie jest dla mnie po prostu ideologią, której w którymś momencie życia można zrezygnować i której można się wyrzec – chociaż to oczywiste, że można! – ale traktuję liberalizm jako raczej życiową postawę, której zasadniczym celem jest przede wszystkim wolność człowieka i dążenie do jej maksymalizowania. Zrozumiałe, że różni ludzie różnie ten swój liberalizm – o ile także postrzegają go jako życiową postawę – mogą odmiennie werbalizować i wcielać w życie. Gdybym miał wspomnieć o moich pasjach i miłościach, a jednocześnie pozostać w liberalnej atmosferze, to musiałbym wymienić książki i góry. Książki, ponieważ towarzyszą mi od dziecięcych lat i na różnych etapach mojego życia definiowały mi moje cele, zamierzenia, plany, ale także wartości. Książka jest ucieleśnieniem wolności intelektualnych: wolności do ekspresji twórczej i artystycznej, wolności do głoszenia swoich poglądów i przekonań, wolności myśli i światopoglądu. W taki sposób podchodzę do mojej każdej lektury, a – muszę się przyznać – podejmowanie decyzji co do tego, po którą z zalegających na stosie książek do przeczytania sięgnę, to gigantyczny problem. 

Druga z miłości to góry! Staram się spędzać w nich każdy wolny moment. Góry dają mi poczucie swobody, której we współczesnym społeczeństwie brakuje chyba wszystkim ludziom miłującym wolność. I bynajmniej nie należę do liberałów-utopistów, którzy pragnęliby wybudować libertariańską utopię ze stron Atlasa zbuntowanego Ayn Rand; wierzę w społeczeństwo i ogromny jego wpływ na jednostkę ludzką, jednocześnie nie definiując go jako czynnik wyłącznie opresyjny i zniewalający. Jednakże góry dają człowiekowi miłującemu wolność poczucie chwilowego wyzwolenia się z kajdan codziennych obowiązków, konwencji społecznych i konwenansów, zawodowych ograniczeń i społecznych zobowiązań. Oczywiście nie jest tak, że w górach nie ma żadnych zasad, podobnie zresztą jak w społeczeństwie. Trzeba jednak przyznać, że w górach można zaczerpnąć świeżego powietrza, zarówno w dosłownym słowa tego znaczeniu, jak też na poziomie metaforycznym. Wszystkich miłujących wolność namawiam więc do górskich wędrówek, a jeśli znajdą na to czas w górach, to warto jednocześnie umilić sobie czas kilkoma stronami dobrej lektury w warunkach naturalnych. 

Tomasz Kasprowicz

Liberałowie mogą wiele wnieść do wspólnot, które nie są zastygłe na swoich stanowiskach. Liberał może wnieść świeżą perspektywę, zanalizować błędy i wskazać drogę na przyszłość. Wykluczenie liberałów to korzyść krótkookresowa – zwarcie szeregów i zapewnienie jednolitości. Na dłuższą metę to jednak śmierć.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

A czy oznacza cokolwiek innego niż wczoraj? Bycie liberałem to przekonanie, że najpierw się jest jednostką, a dopiero później członkiem wspólnoty. Efekty takiego podejścia są oczywiście różne w różnych czasach i dziś łatwiej być liberałem. Za brak przynależności czy odejście od jakiejś wspólnoty nie grożą już tak daleko idące konsekwencje (przynajmniej w świecie Zachodu) – co najwyżej publiczne zelżenie czy fala hejtu, ale nie kara śmierci. Uznanie przewagi indywidualizmu nad kolektywizmem nie oznacza, że liberał we wspólnotach nie bierze udziału. Są nawet wspólnoty liberałów – jak Liberte! W końcu człowiek jest zwierzęciem stadnym. Ale dla liberała udział we wspólnocie jest działaniem dobrowolnym więc wszelkie próby narzucania woli jednostce przyjmuje podejrzliwie. Co nie oznacza, że nie potrafi dostrzec ich zalet w sensie efektywności takich typów organizacji. Można być liberałem i zwolennikiem UE czy ONZ. Choć są i libertarianie, którzy wszelkie wspólnoty, łącznie z państwowymi, najchętniej by znieśli.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Liberał to dla wspólnoty zwykle problem. Wynika to z faktu, że liberałowie nisko cenią lojalność są więc pierwszymi kandydatami do jej opuszczenia czy krytykowania. Są zatem wspólnoty, które liberałów w swoich szeregach nie chcą. Szczególnie dotyczy to wspólnot zamkniętych gdzie dowolny glos krytyczny jest właściwie niedopuszczalny. Partie polityczne są tu podstawowym przykładem: wśród członków PiS nie usłyszymy narzekań na karierę towarzysza Piotrowicza czy mgr Przyłębskiej powołanej przez Rade Państwa – mimo że podejrzewam wielu z nich to mierzi. Członkowie KO zaś nie wypowiedzą złego słowa o zachowaniach sędziów za III RP – choć każdy wie, że takie były. Lojalność nie pozwala im wystąpić przeciw swemu plemieniu – a liberałowie lojalności nie uznają. Dlatego jako liberał nie mam problemu przyznać jako Polak, że Polska ma w XX stuleciu wiele powodów do wstydu – co dla narodowców jest niedopuszczalne nawet w świetle ogólnie znanych faktów. Ale narodowcy postrzegają naród jako wspólnotę zamkniętą i nieznoszącą krytyki.

Liberałowie mogą jednak wiele wnieść do wspólnot, które nie są zastygłe na swoich stanowiskach. Liberał może wnieść świeżą perspektywę, zanalizować błędy i wskazać drogę na przyszłość. Bez wewnętrznego fermentu pojawia się marazm i okopanie na starych pozycjach – a co za tym idzie koniec końców oderwanie od rzeczywistości i utrata siły. Wykluczenie liberałów to korzyść krótkookresowa – zwarcie szeregów i zapewnienie jednolitości. Na dłuższą metę to jednak śmierć. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Oczywiście najważniejsza jest ochrona życia – to dość oczywiste bo bez życia nie ma wolności. Chyba jednak nie o to chodziło w tej ankiecie. Wolność osobista na jakiej buduje moje poczucie bezpieczeństwa to wolność poruszania się. Daje ona szanse na zmianę wspólnoty w jakiej się znajduje kiedy stanie się nazbyt opresyjna. Jestem zwolennikiem integracji europejskiej z całego szeregu powodów. Jednak powodem dla mnie osobiście najważniejszym jest właśnie poszerzenie wolności poruszania się i ewentualny Polexit przeraża mnie najbardziej z powodu zamknięcia tej furtki.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce jak wiemy najbardziej zagrożona jest wolność do sprawiedliwego sądu. Chyba nie ma się co tu rozpisywać – bo wiele o tym napisano. Napięcia globalne jednak ujawniają, że mogą pojawić się problemy na poziomie bardziej podstawowych wolności. Trzymajmy kciuki by kryzysy te nie zmaterializowały się bowiem w czasach kryzysów zwiera się szyki i – jak pisaliśmy wcześniej – to złe czasy dla liberałów. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Napędza mnie ciekawość i chęć zrozumienia. Interesuje mnie jak tyka świat. To moja główna, obok irytacji, motywacja do działania. Co ciekawa w naszym społeczeństwie zupełnie niezrozumiała.

Rafał Gawin

Potrzebne jest wykreowanie nowej wspólnoty, która będzie rozumiała mechanizmy gospodarcze, społeczne i polityczne, jakie działają w Polsce. Taki truizm, ale do tej pory nie gwarantował tego żaden program nauczania, również ten oferowany przez rządy sprzed 2015 roku, wywodzące się z bardziej liberalnych kręgów

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Słownik Języka Polskiego PWN nie ma wątpliwości: liberał to w pierwszym znaczeniu „osoba mająca tolerancyjny stosunek do cudzych poglądów i zachowań, nawet jeśli nie uważa ich za słuszne”. Proste? Niekoniecznie. Większość znanych mi liberałów stawia po prostu na posiadanie liberalnych poglądów (drugie znaczenie słownikowe), nie oglądając się na innych. Czy to wystarcza? No właśnie. Nawet antyliberalnego i prosocjalnego wroga warto po prostu wysłuchać. Ba, chociaż na elementarnym poziomie zrozumieć i zaakceptować. Wtedy też debata publiczna, jak również rozmowy przy niedzielnych obiadach, będą wyglądały inaczej. Będą zwyczajnie bardziej liberalne. Sam mam liberalne poglądy, ale czy można mnie nazwać liberałem? Obawiam się, że byłaby to szufladka nadużyć. Jestem z boku i z pozycji centralnych (nie tylko w znaczeniu geograficznym) empatycznie się przyglądam. Stawiam na pojęciową uczciwość, zwłaszcza gdy o czymś nie mam pojęcia.

Czy liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Kluczowe jest doprecyzowanie, do jakiej wspólnoty: czy chodzi o wspólnotę (1) ludzi o podobnych przekonaniach, czy o wspólnotę utożsamianą z grupą ludzi zamieszkujących jakąś jednostkę terytorialną, np. (2) państwo – czyli Naród, czy – szeroko i ponad podziałami – (3) Unię Europejską. W pierwszym i trzecim przypadku odpowiedź brzmi: bardzo niewiele; w trzecim może nawet i nic. I nie mówię tylko o marginalizowaniu Polski w Europie; chodzi mi raczej o pewne opóźnienie filozoficzne, antropologiczne, ogólnie: myśleniowe. Jak również o pomieszanie podstawowych pojęć, równoczesne przyjęcie (po 1989 roku) nurtów i kontrnurtów; problemy z podstawowymi pojęciami, błędnie utożsamianymi z ideologiami: począwszy od gender i feminizmu, a na ekologii, LGBT i innych „groźnych” skrótowcach kończąc. W drugim przypadku: praktycznie wszystko. Począwszy od pracy u podstaw. Rozmowy, wyjaśniania, tłumaczenia pojęć. Otwartości na mnogość interpretacji. Myśleliście kiedyś o lekcjach liberalizmu w szkołach? Po przeprowadzeniu dziesiątek lekcji pisarskich jestem zdecydowanie za i chętnie pomogę.

Potrzebne jest wykreowanie nowej wspólnoty, która będzie rozumiała mechanizmy gospodarcze, społeczne i polityczne, jakie działają w Polsce. Taki truizm, ale do tej pory nie gwarantował tego żaden program nauczania, również ten oferowany przez rządy sprzed 2015 roku, wywodzące się z bardziej liberalnych kręgów.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Znowu odwołam się do Słownika Języka Polskiego PWN, ponieważ najbardziej interesuje mnie wolność jako „możliwość podejmowania decyzji zgodnie z własną wolą”. Za dużo mechanizmów, których znaczenia przeciętny obywatel / członek istniejącej lub wyimaginowanej wspólnoty nie rozumie, sprawia, że decyzje podejmuje w ramach szerszego, nie swojego planu: pod wpływem impulsu, wkurwu (używam tego słowa, ponieważ to już kategoria krytycznoliteracka), miękkiego marketingu lub ciężkiej propagandy. Internet i media, nie tylko publiczne, aż się od niej roją. A w kontekście bieżącej polityki wewnętrznej (zagraniczna, oceńmy to obiektywnie, nie jest prowadzona wystarczająco skutecznie) odmienne od obowiązujących dwóch nurtów poglądów na daną sprawę zdanie jest traktowane jako przejaw lekkomyślności, głupoty, szkodliwego „grania na przeciwników” czy wreszcie – szatańskiego, bo pozbawionego moralnych i etycznych proporcji symetryzmu. Brońmy takiego zdania, tylko ono nas ocali w obliczu niezmiennie sztucznie napędzanego konfliktu, walki o rząd dusz, zwłaszcza gdy przecież bardziej liberalna strona sporu przynajmniej oficjalnie od metafizyki w polityce (zwykle) się dystansuje.

Obok woli funkcjonuje ochota, nie tylko w Warszawie, co sygnalizuję, bo możliwe, że będę chciał taki wątek niedługo rozwinąć.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Niezmiennie zagrożona jest wolność do formułowania niezero-jedynkowych sądów. Do otwierania łam mediów wszelakich na inność, nietypowość, nowe ujęcia starych problemów czy dwubiegunówki sceny politycznej.

W kraju, w którym przepisy prawa interpretuje każdy laik śledzący na bieżąco scenę polityczną.

W kraju, w którym coraz częściej cel uświęca środki. I strony.

W kraju, w którym wybiera się mniejsze zło, w imię sprzeciwu, bez skonkretyzowanego za. Ponieważ liczy się destrukcja zamiast konstrukcji (o dekonstrukcji nawet nie wspominając).

W kraju, w którym wystarczy być przeciw, jak w utworze postmodernistycznym, gdy przecież ten kierunek w literaturze przyjął się w Polsce bardzo szczątkowo i punktowo.

W kraju, w którym kruszynę chleba podnoszą z ziemi, by nią cisnąć w politycznego wroga, ewentualnie zatruć i podać podczas świątecznego spotkania (o ile w ostatniej chwili ktoś go nie odwoła).

W kraju, w którym idee wyparły wartości, a wartości idee – i poruszamy się po cienkiej powierzchni ogólników, a gdy się zapada, mieszamy i głębsze warstwy, by nie nadziać się na bolesne konkrety, demaskujące naszą doraźną hipokryzję.

Jak temu przeciwdziałać, odpowiadam w przypadku poprzednich pytań: słuchać cierpliwie i jeszcze bardziej wyrozumiale edukować wszelkimi możliwymi sposobami. Nie poniżać nikogo, nie dzielić ludzi według poglądów, majątków, wykształcenia czy stosunku do osiągnięć nierewolucji liberalnej. 

A w szczególności: „świecić” własnym przykładem. Cudzysłów stosuję tu z premedytacją: nie musimy być nieskazitelni, żeby być dobrzy – wystarczy, że się otworzymy na drugiego człowieka. Nie potrzebujemy do tego nawet ścian płaczu czy tablic hańby. I to akurat nie jest truizm.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja – liberała?

Literatura i muzyka. To chyba ostatnie bastiony wolności czystej i naturalnej, demaskujące każdą koniunkturę: czytając i słuchając więcej, wykrywa się od razu kalkulacje i stylizacje pod konkretne, najczęściej masowe gusty. I owszem, również przy takim podejściu do tworzenia można wykreować dzieło wybitne i totalne; ale – na dłuższą metę i bez tanich pochlebstw – liczy się indywidualność i oryginalność wypowiedzi. Niepodległość głosu, jak chciałby krytyk, któremu najwięcej na początku drogi zawdzięczałem – Karol Maliszewski. Zbieram książki, zwłaszcza łódzkich autorów. Zbieram płyty, zwłaszcza łódzkich zespołów. Oprócz tego mam dwa miniakwaria, w których pływają kapsle od butelek po piwie (niestety, w niewielkim procencie łódzkiej produkcji, ponieważ takowa prawie nie istnieje). Ale nie promuję tej aktywności ze względu na zawarty w piwie alkohol.

Andrzej Kompa

Nade wszystko liberał szanuje innych, akceptuje ludzi bez względu na ich cechy indywidualne i propaguje tolerancję, niezależnie od niezgody z poglądami wyrażanymi przez członków wspólnoty. Zwalcza rasizm, kseno- i homofobię, szowinizm, antysemityzm, obskurantyzm i antydemokratyzm (obojętnie czy w nurcie autorytarnym czy totalitarnym).

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Być liberałem znaczy pamiętać o tym, jak ważna jest wolność jednostki, walczyć o jej przestrzeganie. Nie oznacza jednocześnie braku szacunku czy niedostrzegania roli mikrostruktur i sieci wspólnotowych (rodzina naturalna bądź z wyboru, bliscy, kręgi zawodowe, społeczności lokalne, więzi międzyludzkie itp.). Liberał dba o procedury, o porządek prawny, jest państwowcem i legalistą, a jednocześnie kreuje takie społeczeństwo, w którym każdy jego członek będzie mógł odnaleźć dla siebie właściwe miejsce i odpowiednio szerokie formy wyrażania siebie. Nie neguje przy tym zastanych kręgów identyfikacji zbiorowej (grupa etniczna, kulturowa, wyznaniowa lub językowa, naród), dla stara się szlifować je, pozbawiając nacjonalistycznych, ksenofobicznych albo totalitarnych rysów. Łączy zdrowy patriotyzm (odnoszony do państwa i narodowości) ze zdrowym kosmopolityzmem. Może łączyć tradycjonalizm i postępowość.

Liberalizm oznacza wrażliwość społeczną, bo sprowadzanie liberalizmu do leseferyzmu albo ruchu w obronie przedsiębiorczości i pracodawców to działanie krzywdzące, redukujące i jednocześnie samobójcze. Liberał dba o rzeczywistą demokrację, osiąganą zarówno w monarchii parlamentarnej jak i republice demokratycznej, postrzega liberalną demokrację jako optymalną formę ustrojową, zabezpieczaną tak procedurami, jak i praktyką publiczną. 

Liberał, w duchu liberalizmu humanistycznego, wspiera wolny rynek, ale nie zapomina o potrzebie osłon i zachęt socjalnych. Nie uważa również, by wolny rynek był narzędziem automatycznie preferowanym w każdym sektorze życia społecznego (nie jest nim np. dla edukacji i szkolnictwa wyższego czy obronności).

Nade wszystko liberał szanuje innych, akceptuje ludzi bez względu na ich cechy indywidualne i propaguje tolerancję, niezależnie od niezgody z poglądami wyrażanymi przez członków wspólnoty. Zwalcza rasizm, kseno- i homofobię, szowinizm, antysemityzm, obskurantyzm i antydemokratyzm (obojętnie czy w nurcie autorytarnym czy totalitarnym). Nie można być liberałem i nie zabiegać jednocześnie o pełną realizację podstawowych praw i swobód obywatelskich, nie walczyć o przestrzeganie i pełny dostęp do praw człowieka. Dzisiejszy liberał nie może być nieempatyczny – zwrot egalitarystyczny jest jedną z najlepszych przemian liberalizmu ostatniego czasu, a jednocześnie dla liberalnego zrozumienia indywidualizmu efekt jest dużo strawniejszy niż w wypadku socjalistycznego podejścia do sprawy. 

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Tak, bardzo dużo. Nic nie godzi tak dobrze wspólnotowości i indywidualizmu jak liberalizm.  To liberał może pokazywać innym, że można czegoś osobiście nie lubić, nie preferować, a jednocześnie nie zwalczać i nie usuwać. Może wnosić wolność i poszerzać jej sferę. Jeśliby wymieniać dalej: szacunek dla prawa, rzeczywistą demokrację, szacunek dla kultury i całokształtu wiedzy, etykę służby, tendencję do rozumienia i samokształcenia się – wszystkie te elementy może wnieść świadomy siebie i swoich poglądów humanistyczny liberał. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Wolność słowa. Wolność sumienia i wyznania (w tym wolność od wyznawania). Wolność polityczna. Wolności akademickie, odnoszące się do kultury i dostępu do wiedzy. Swoboda życia prywatnego i wolności osobiste.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

W Polsce zagrożone są wszystkie wolności. Wobec zamachu władzy ustawodawczej i wykonawczej na demokratyczne państwo prawa i konstytucję literalnie żadnej wolności nie można być pewnym. Pierwszym, zasadniczym krokiem przeciwdziałania jest restytucja porządku konstytucyjnego w Polsce, a następnie potrzebne reformy liberalne.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Moja rodzina. Moi przyjaciele.

Książki, muzyka, film. Świat. Polska. Łódź. Zabytki. Przyroda. Historia. 

Polszczyzna i angielszczyzna. Łacina i greka. Bizancjum. Uniwersytet. Decorum. 

Rower. Herbata.

Marek Tatała

Jako liberał cenię sobie to, że mogę w życiu podążać za własną wolą, a jednocześnie nie chcą przeszkadzać innym, samodzielnie czy za pośrednictwem np. państwa, w podążaniu ich własnymi ścieżkami. Laissez faire, czyli pozwólcie czynić, sobie i innym, to zasada, która powinna towarzyszyć pasjonatom liberalizmu.

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Z jednej strony słowo „liberalizm” jest od lat demonizowane, a z drugiej, także w Polsce, pojawiają się próby jego przejęcia przez środowiska lewicowe, jak miało to miejsce w Stanach Zjednoczonych. Typowy amerykański „liberał” byłby, w zależności od intensywności poglądów, nazwany w Europie socjaldemokratą albo socjalistą. Jako polski liberał bronię klasycznego znaczenia liberalizmu, oznaczającego szacunek dla wolności jednostek – wolności słowa, innych wolności osobistych, wolności gospodarczej. Wolność taka oznacza, jak pisał John Locke, że jednostka nie jest „zależna od arbitralnej woli innych osób, ale swobodnie podąża za własną wolą”. Bycie klasycznym liberałem to opowiadanie się po stronie wolności jednostki zawsze wtedy, kiedy nie narusza ona wolności innych osób. 

Liberalna wizja państwa to wizja państwa ograniczonego, zarówno jeśli chodzi o zakres działań, w tym m.in. udział państwowych podmiotów w gospodarce czy poziom obciążeń podatkowych, jak i metody działania, które powinny opierać się na praworządności. W Polsce państwowego interwencjonizmu jest wciąż za dużo, a w ostatnich latach jego poziom niepokojąco rośnie. Jednocześnie w liberalnym podejściu do życia nie ma nic radykalnego i odzwierciedla ono naturę człowieka. Ponadto, w czasach silnej polaryzacji pomiędzy prawicą i lewicą, które paradoksalnie często łączy kolektywizm, sympatia do etatyzmu i silnego interwencjonizmu państwowego, bycie klasycznym liberałem stało się wyrazem umiarkowania i zdrowego rozsądku.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Dla liberała wspólnota to zbiór jednostek, które mogą bardzo się od siebie różnić. Stąd problematyczne jest sformułowanie „dobro wspólne”, bo coś co dla części jednostek jest dobrem, dla innych może być złem. Jednocześnie myślące wyłącznie o własnej korzyści jednostki mogą przyczyniać się do dobra innych osób. Jak pisał bowiem Adam Smith „nie od przychylności rzeźnika, piwowara czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes. Zwracamy się nie do ich humanitarności, lecz do egoizmu i nie mówimy im o naszych własnych potrzebach, lecz o ich korzyściach”. 

Wbrew powszechnym mitom, liberalizm jest bardzo wspólnotową wizją świata, w której wiele działań jest wynikiem nie przymusu państwa, a dobrowolnej współpracy. W wymiarze gospodarczym dobrowolna współpraca, taka jak handel, w tym handel międzynarodowy, jest jednym z motorów rozwoju społeczno-gospodarczego. Liberałowie powinni propagować budowanie lepszych warunków instytucjonalnych do współpracy jednostek, a jednym z fundamentów są tutaj rządy prawa. Poza tym liberałowie powinni przypominać o wyższości dobrowolnej współpracy nad państwowym przymusem, zarówno dla budowania międzyludzkiej wspólnoty, jak i dla rozwoju.

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Najważniejsza jest dla mnie wolność słowa, bo jest ona warunkiem koniecznym do obrony innych wolności, w tym także ważnej dla mnie wolności gospodarczej. Szeroko rozumiana wolność słowa oznacza wolność ekspresji, także artystycznej, wolność głoszenia różnych poglądów, także takich, które nam się nie podobają, a nawet możliwość mówienie rzeczy złych, nieprzyjemnych czy brzydkich. Wolności słowa należy bronić, bo pozwala ona na wyrażanie efektów wolności myślenia, działania rozumu.

Warto podkreślić, że w Polsce wciąż istnieją różne restrykcje wolności słowa, które powinniśmy wyeliminować. Należą do nich m.in. art. 212 kodeksu karnego dotyczący zniesławienia, prawna ochrona tzw. uczuć religijnych, zakazy propagowania różnych, często okropnych, ideologii, czy ochrona przed zniewagą rzeczy martwych (np. flaga, godło, hymn) czy organów państwa (np. Prezydent RP). Wszystkie te przepisy powinny zostać wykreślone, a jeśli chodzi o poziom wolności słowa to warto dążyć do standardów wyznaczanych przez 1. poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych i związanego z nią orzecznictwa sądów. Ważnym obszarem, w którym należy bronić dziś zażarcie wolności słowa przed nowymi ograniczeniami kreowanymi przez państwa i państwową cenzurę jest Internet.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Jedną z najbardziej zagrożonych dziś sfer w Polsce i UE jest wolność wyboru jednostek. Wiąże się ona z rozrostem nadopiekuńczości państw i zjawiskiem nazywanym często paternalizmem. Państwowy paternalizm to naruszenie zasady, w ramach której każdy ma wolność działania w takim zakresie, w jakim nie narusza wolności innych osób. Nadopiekuńcze państwa starają się chronić obywateli przed nimi samymi, odbierając im tym samym wolność decydowania o sobie i zdejmując z nich odpowiedzialność za swoje wybory. Należy ujawniać i nagłaśniać istniejące i kolejne ograniczenia wolności wyboru i konsekwencje jakie niesie za sobą jej ograniczanie. Trzeba pokazywać, że oznacza to utratę nie tylko wolności, ale też wpływu na własne życie i poczucia odpowiedzialności. Sprzeciw jednostek wobec nadmiernego państwowego paternalizmu to wybór czy dorośli ludzie chcą być traktowani jak osoby dorosłe, odpowiedzialne za własne życie, czy jak potrzebujące stałej opieki dzieci. Czy godzimy się na to, że to politycy i urzędnicy wiedzą lepiej, co jest dla nas i innych ludzi dobre i złe oraz w jaki sposób jednostki powinny kształtować swoje życie? Liberałowie nie powinni się na to godzić.

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Odpowiadając z perspektywy mojej aktywności publicznej muszę zadeklarować, że jestem „zawodowym liberałem”, co oznacza, że od wielu lat mam przyjemność łączyć pracę z pasją. Czasami oznacza to promowanie liberalnych idei, a czasami konieczność obrony dorobku liberalizmu, który możemy obserwować także w Polsce. Czasami muszę zmagać się z kolejnym użyciem słowa „neoliberał” jako wyzwiska, a czasami mogę na podstawie danych i faktów pokazywać, że wolny rynek, liberalizm czy kapitalizm przyczyniły się do wielu historii sukcesu, w tym wyciągnięcia setek milionów ludzi z ubóstwa. Uwielbiam podróże, a dzięki nim mam też okazję poznawać niezwykle inspirujących liberałów z całego świata, także takich, którzy w think tankach czy innych organizacjach pozarządowych działają, często z sukcesami, na rzecz większej wolności dla jednostek i wzrostu dobrobytu. Jako liberał cenię sobie to, że mogę w życiu podążać za własną wolą, a jednocześnie nie chcą przeszkadzać innym, samodzielnie czy za pośrednictwem np. państwa, w podążaniu ich własnymi ścieżkami. Laissez faire, czyli pozwólcie czynić, sobie i innym, to zasada, która powinna towarzyszyć pasjonatom liberalizmu.

 

Bartłomiej Austen

Zawsze trzeba wychodzić od jednostki i bronić wolności pojedynczej osoby. Nie uogólniać. Chcesz palić choć to niezdrowe, to pal. Twój wybór-Twoje leczenie-Twoje Pieniądze. Jednak niech to będzie Twoja decyzja. Twój wybór. By jednak mógłbyś wybrać, czy palić, czy nie palić My musimy Ci dostarczyć całą paletę kolorów, a nie tylko biały i czerwony. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Pytanie jest tak postawione, że sam sobie je doprecyzuje. Tzn. gdzie? Niech będzie w Polsce. A kto to jest liberał? Niech będzie to liberał w ludycznym wyobrażeniu Kowalskiego. Dla mnie byciem liberałem w ludycznym polskim mniemaniu to bycie w głębokim andergandzie, bycie wyrzutkiem. Chodzenie pod prąd. W brudnym martensach i w podartych spodniach. Bycie chłopcem do bicia, a nie do picia. Nawet Naczelny „Liberté!” niejaki Pan Keszel Ikswedżżaj oznajmił ostatnio publicznie na fejsbuku, że rzuca picie, a ja podejrzewam, że z tego tylko powodu, że nikt z nim już nie chce się napić, jak oznajmił ostatnio publicznie wszem i wobec, że jest liberałem, a picie do lustra to już nie to samo… Takie są dzisiaj konsekwencje bycia liberałem…. to bycie kibicem Lechii Gdańsk mieszkającym w Gdyni. To bycie przekonanym, że Winona Ryder to ciągle najbardziej sexy nastolatka w szołbiznesie. To słuchanie muzyki ze Seatlle na walkmanie. Jedzenie marchwi z groszkiem. Szukanie lodów Calypso w zamrażarce. To prenumerowanie „Najwyższego Czasu” i głosowanie na Krzysztofa Bosaka w wyborach do Sejmu. Jednak pisząc bardziej serio, to cytując jednego z największych znanych mi liberałów ludzkości Kena Keseya, autora mojej biblii prawdziwego liberała Lotu nad kukułczym gniazdem: ,,(…) jeśli ktoś ma zamknięte oczy, niełatwo jest przejrzeć go na wylot”. 

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

Na pewno nic odkrywczego. Nic, co zbawi świat. Żadnej świeżości. Świat jest przeraźliwie stary i wszystko już było. Zjada swój własny ogon. Pytanie zostało nam tylko jedno. Co się stanie kiedy świat zacznie trawić swój przewód trawienny? Jednak liberał (choć nie do końca wiem szczerze mówiąc kto to precyzyjnie jest) może też coś niewątpliwie wnieść do wspólnoty, a większość raczej lubi coś sobie przywłaszczyć niż dać. Tymczasem liberał może niewątpliwie siać ferment. Może zachować się wielce nieprzyzwoicie i pozbawić większości posiłku. Może ugryźć kogoś w dupę ot tak po prostu, bez powodu, a będąc zaszczepionym wywołać u ugryzionego wściekliznę. Może czuć się niedzisiejszy i nietutejszy. 500 plus razy się mylić i 500 plus mieć rację. Napisać głupi Kodowiec w damskiej  ubikacji. Nierówności społeczne pokonywać miejskim elektrycznym suvem na prąd, co z kopalni. Biegać za piłką w krótkich spodenkach. Przyznawać się, że myśli o miłości cielesnej bez celu prokreacji. Może pogonić niemieckich nihilistów sikających na dywan. Może mówić, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Może to wszystko, bo jest wolny. Pytanie, czy  to wszystko jednak to nie oznacza niestety nie wolny, a powolny i spóźnił się na swoje czasy i znowu marznie na przystanku, bo tramwaj znowu mu odjechał?

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Nie lubię jak ktoś mnie okrada. Zawsze mówię znajomemu, który deklaruje, że nie interesuje się polityką, że jeśli tak robisz to polityka zawsze zainteresuje się Tobą, bo takich ignorantów najłatwiej obrobić. Jak polityk jednorazowo zabierze Ci z portfela 120 złotych na bezsensowne kopanie w błocie, czyli przekop mierzei to Cię to nie interesuje, a jak szef Ci zabierze z pensji 120 złotych, to od razu zwalniasz się z pracy. Jaka to jest różnica. Żadna.

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Wolność osobista, jednostki, a co za tym idzie wszystkich. Zadowolić wszystkich, to zadowolić nikogo. Zawsze trzeba wychodzić od jednostki i bronić wolności pojedynczej osoby. Nie uogólniać. Chcesz palić choć to niezdrowe, to pal. Twój wybór-Twoje leczenie-Twoje Pieniądze. Jednak niech to będzie Twoja decyzja. Twój wybór. By jednak mógłbyś wybrać, czy palić, czy nie palić My musimy Ci dostarczyć całą paletę kolorów, a nie tylko biały i czerwony. Naszym obowiązkiem dostarczyć Ci dużo pytań, a Ty musisz odpowiedzieć. Nigdy odwrotnie. Jeśli wybierzesz mimo to złą odpowiedź, to nie nam oceniać, że źle wybrałeś. Musimy być przede wszystkim uczciwym wobec samych siebie. Nie ingerować w naturalny rozwój wypadków.

,, – Ma pan bilet?

– A pan ma?

– A skąd mam mieć.

– No. To wchodzimy.”

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Nudne podatki. Politykę robi się w dużej mierze za pomocą podatków. Chcesz mieć więcej pieniędzy, więcej wolności, więcej czasu, lepsze perspektywy dla siebie i dla swoich bliskich, to chciej prostych, czyli liniowych podatków bez żadnych ulg. Chcesz równości, własności prywatnej, przewagi obywatela nad lewiatanem – to chciej podatków liniowych. Każdy inny system podatkowy sprawia, że państwo rośnie, a obywatel maleje. Redystrybucja, pomaganie słabszym oczywiście tak, ale nie poprzez podatki. To nikomu się jeszcze na świecie nie udało i nie uda. Polski system podatkowy jest jednym z najmniej efektywnych i najdroższych systemów w utrzymaniu na świecie. Hamuje polską przedsiębiorczość, polską pogoń za zachodnim dobrobytem. Uniemożliwia rozwój mikro przedsiębiorstw w małe, małych w średnie, a średnich w duże. Bez radykalnego uproszczenia podatków będziemy zawsze biedni, nigdy nie odrobimy dystansu, który nas dzieli do zachodnich sąsiadów, a bez pieniędzy nie da się na dłuższą metę wprowadzać żadnych innych idei, bo ludzie te idee szybko odrzucą. Polacy nie dlatego znaleźli w sobie siłę, by odrzucić socjalizm, bo Wałęsa, bo KOR, bo intelektualiści ich przekonali, że to zły, zbrodniczy, niesprawiedliwy społecznie system, a dlatego, że socjalizm w latach osiemdziesiątych  kolejny raz gospodarczo zbankrutował i wiedzieli, że to się za chwilę znów powtórzy.  

 

Alicja Myśliwiec

Przekraczanie granic z szacunkiem dla granic. Odpowiedzialne zadawanie pytań i związana z nimi powinność szukania odpowiedzi. 

Co dziś oznacza bycie liberałem?

Determinuje sposób bycia, życia i myślenia. Oswaja utopie. Pozwala przebrać się za romantyczkę, pozwala nią być. Zobowiązuje. Niesie za sobą odpowiedzialność za słowo  i uczynek. Nakazuje zadawanie pytań. Powinno dawać do myślenia. Mnie daje wolność dekonstrukcji pojęciowej i zbierania z podłogi tego, co może inspirować w sposób zapładniający… nie służebny. Jest dalekie od egonalności, ale jej świadome.

Co liberał może wnieść coś do wspólnoty?

To co wspólnota do życia liberała? Pokazywanie, że inny (nie) istnieje, że lubimy bańki mydlane i bardzo lubimy siebie, ale że mamy świadomość tego, że na końcu nosa zaczyna się cała „zabawa” w świadome obywatelstwo. Dlaczego zabawa? A dlaczego nie! Liberalizm ulega mediatyzacji, a jej świat to 365 dni demokracji i 50 twarzy drogi do społeczeństwa obywatelskiego. Kto jest bez grzechu, niech wrzuci coś na Twitterze. 

Która z wolności osobistych jest dla Ciebie najważniejsza? Której jesteś skłonna/skłonny najbardziej bronić?

Wolności są równorzędne. Nie mogłabym postawić jednej ponad drugą. Są korzeniem tego samego drzewa. Na tym polega ich siła i zarazem siła liberalizmu. 

Jaka sfera wolności jest dziś najbardziej zagrożona i jak temu przeciwdziałać?

Jak wyżej. Wszystkie równorzędnie. 

Wszystko, co kocham… czyli co? Największa pasja/miłość Twoja-liberała?

Przekraczanie granic z szacunkiem dla granic. Odpowiedzialne zadawanie pytań i związana z nimi powinność szukania odpowiedzi. Bo sztuka formułowania zdań z tezą zakończonych znakiem zapytania doprowadziła nas lutego 2020. Good nihgt and good luck!

Liberalizm w imię narodu :)

Narodowy liberalizm wysoko cenił ideową „elastyczność”. Mówiono, iż w polityce nie chodzi o to, aby zachowywać się do bólu konsekwentnie (doktrynalnie), ale raczej być patriotą, nie tracić z oczu kluczowych celów, uzgadniać program polityczny z uczciwie odczytanym „duchem czasu”, z konkretną sytuacją społeczno-polityczną.

Zrodzony w połowie XIX wieku narodowy liberalizm był dzieckiem swojego czasu. W epoce odkrywania przez mieszkańców Europy swoich tożsamości narodowych, odchodzenia od koncepcji państw opartych na władzy dziedzicznej dynastii ku wizji państw narodowych, w czasach erupcji nacjonalizmów, szeroko praktykowany przez władze wielu państw liberalizm nie był kosmopolitycznym odruchem. Przeciwnie. Liberalna koncepcja pozbawienia monarchów absolutnej władzy danej od Boga i narzucenia im konstytucyjnych ram państwa prawa zazębiała się z ideą państwa narodowego w punkcie poszukiwania nowych źródeł legitymizacji władzy. Skoro już nie Bóg był źródłem uprawnień władczych, to musiało ono bić poniżej władzy, wśród ludzi. Odkrycie narodu było więc konieczne do zbudowania liberalnych państw konstytucyjnych. Wielu ówczesnych liberałów było nacjonalistami, budowano liberalne imperia, aby nieść kaganek oświaty i kultury „niżej rozwiniętym” ludom, „tworzono Włochów”, aby mieć na czym oprzeć świeżo zbudowane w kontrze do Kościoła państwo włoskie, liberalne normy i przywiązanie do praw obywatelskich uznawano za naturalny element własnej (wyższej) kultury narodowej, więc podbite mniejszości etniczne dyskryminowano, aby wolność paradoksalnie bronić przed ich naturalnym ciążeniem ku regresowi do porządku przedoświeceniowego, klerykalnego i absolutystycznego. 

Najbujniej rozkwitł narodowy liberalizm w krajach niemieckich, gdzie procesy państwotwórcze wlekły się niemiłosiernie, a zagrożeń dla ustrojowego postępu było bez liku. Uformowało się tutaj zupełnie inne podejście liberałów do państwa, zwykle danego, istniejącego, z natury groźnego, nastającego na wolności człowieka zjawiska, które tam jednak nie istniało w zjednoczonej formule i było raczej celem wymarzonym liberalizmu niż jego nemezis. Nie byli przeto narodowi liberałowie nadmiernie skoncentrowani na idei „wolności od państwa”, a już zupełnie nie zgadzali się z poglądem, jakoby państwo siłą rzeczy musiało być instytucją ograniczającą wolność jednostki i tylko sfera życia człowieka, z której państwo się wycofało, mogła być sferą rzeczywiście wolną. Niemiecki liberalizm narodowy (ale i włoski, i w znacznej mierze i francuski) od wczesnego stadium swojej politycznej aktywności głosił ideę „wolności w państwie i do państwa”. Prawo konstytucyjnego państwa nie ograniczało wolności, ono wręcz jej udzielało i ją chroniło. Z tego powodu żądanie wycofania się państwa byłoby nieporozumieniem, gdyż w miejsce pustki wróciłoby arbitralne zniewolenie przez kapryśnego, lokalnego księcia. Problem nie leżał w samej legislacji państwowej, ale w jej charakterze. Jeśli była oparta o wolnościową konstytucję, nie było z liberalnego punktu widzenia powodów do obaw i stawiania państwa czy prawa w roli antytezy wolności indywidualnej. Nawiązując do koncepcji Benjamina Constanta o „wolności starożytnych” i „wolności nowożytnych”, można w przybliżeniu rzec, iż czysta koncepcja „wolności od państwa” była wolnością nowożytną, ale ograniczającą swobody człowieka do sfery życia prywatnego. Narodowy liberalizm nie był powrotem do wolności starożytnej Constanta, gdzie jednostka miała prawo uczestnictwa w procesach rządzenia państwem, ale musiała się podporządkowywać, także zniewalającym ją, werdyktom władzy, której część stanowiła. Był syntezą obu tych sposobów myślenia. Chciano tutaj takiego państwa, które udzielałoby swoim obywatelom tych uprawnień, które wynikały ze starożytnej „wolności w państwie i do państwa”, ale bez negatywnych konsekwencji z punktu widzenia nowożytnych potrzeb wolnościowych. W praktyce politycznej oznaczało to jednak ugodowość i nawet „potulność” narodowych liberałów wobec status quo, ostrożność w podejmowaniu reform oraz tendencję do zawierania kompromisów z władzą państwową, pomimo naruszania przez nią niektórych liberalnych wartości. 

Istniało zatem pewne napięcie pomiędzy celem opartej o idee indywidualistyczne wolności i gwarantującego ją (dzięki osłabieniu władzy państwowej) ustroju a celem osiągnięcia narodowej, a więc wspólnotowej jedności na drodze działań podejmowanych przez silne państwo. W czasach bismarckowskich dylemat ów urósł do rozmiarów fundamentalnych. Konieczne stało się wskazanie jednego priorytetu pomiędzy wolnością a jednością. Narodowi liberałowie byli tymi, którzy – nawet jeśli z bólem – określili jedność jako pierwszy cel, postawili kwestię narodową przed liberalną, przynajmniej w sensie chronologicznym. 

Stanowiło to decydujący krok w kierunku zwrotu dezideologizującego narodowy liberalizm, który przekształcał się w filozofię pragmatycznego sprawowania władzy o płynnej orientacji aksjologicznej. Propaństwowość, dbałość o instytucje, o ich stabilność, stały się kluczowymi drogowskazami. Narodowi liberałowie z gruntu odrzucali np. strategie występowania z radykalnym sprzeciwem wobec oficjalnej polityki rządu (protesty, strajki, a już w żadnym razie jakakolwiek rewolta). Promowali etos, w którego logice państwu (jako instytucji) należą się do pewnego stopnia wsparcie i lojalność zawsze, niezależnie od rodzaju prowadzonej przezeń polityki. Dawały tu o sobie znać wręcz heglowskie inspiracje ideowe, które potrafiły zaprowadzić narodowych liberałów w pułapkę wspierania w praktyce nieliberalnych rozwiązań politycznych. Wykluwał się z tego program ideowo mieszany, z wizją państwa organicznego, prawnego i antyfeudalnego, wyrastającego z tradycji narodowych, ale nie interwencjonistycznego. Narodowy liberalizm wysoko cenił ideową „elastyczność”. Mówiono, iż w polityce nie chodzi o to, aby zachowywać się do bólu konsekwentnie (doktrynalnie), ale raczej być patriotą, nie tracić z oczu kluczowych celów, uzgadniać program polityczny z uczciwie odczytanym „duchem czasu”, z konkretną sytuacją społeczno-polityczną. Ewolucja liberalna w ramach istniejącej infrastruktury instytucjonalnej, owszem, jest wskazana, ale nie może przebiegać nagle, chwiejąc całą strukturą. Państwo prawa zaś można interpretować nie tyle w kategoriach politycznego ideału, co jako pragmatycznie pojęty i obiektywnie istniejący porządek prawny.

W monarchii Habsburgów narodowy liberalizm działał w realiach państwa wielonarodowego. Wobec silnej od drugiej połowy XIX wieku pozycji ruchów narodowej (węgierskiej i słowiańskiej) emancypacji o zabarwieniu nacjonalistycznym i jednocześnie reakcyjnym w zakresie zagadnień ustrojowych, liberałowie z niemieckojęzycznej części Austro-Węgier rozwinęli swoisty liberalny nacjonalizm austriacki, którego źródłem autoidentyfikacji była nie niemiecka etniczność, a przywiązanie do wartości liberalnego konstytucjonalizmu, który uznali oni jednak wręcz za synonim czy też autentyczną formułę niemieckości. Liberalność wyrastała zatem z niemieckości, a poza nią była zagrożona kulturowym wstecznictwem. W ich pojęciu „Niemcem” był ten, kto identyfikował się z etosem wielonarodowego państwa wolnościowego, konstytucją, prawami jednostki oraz pewnym ideałem liberalnej kultury, zatem była to kategoria otwarta dla wszystkich obywateli, niezależnie od ich pochodzenia czy języka. Słowo „Niemiec” było wręcz używane jako synonim słowa „liberał”. Pomimo tej deklarowanej anty-etniczności, konflikt narodowych liberałów z ruchami narodowymi na wschodzie Austro-Węgier był nieunikniony. Nie tylko ze względu na antyliberalne nastawienie większości spośród nich i częste utożsamianie się z konserwatywnym reakcjonizmem, ale także ponieważ austriaccy liberałowie za element składowy konstytucjonalizmu uznawali obronę dominującej pozycji języka i (nawet jeśli otwartej dla wszystkich) kultury niemieckiej w sferze publicznej państwa, jako najbardziej rozwiniętych, wyrafinowanych i znanych za granicą. Niemiec nie był więc tutaj w żadnym razie Übermenschem, ale niewątpliwie kultura niemiecką była Überkulturą i to przez wzgląd na jej przesiąknięcie duchem liberalizmu. W filozofii narodowego liberalizmu było zatknięte więc ziarno szowinizmu, które w istocie po pół wieku zaowocowało przerodzeniem się tego nurtu politycznego w zwyczajny nacjonalizm niemiecki, już pozbawiony liberalnego kwietnika.

Przedkładając elastyczność i skupienie na realiach ponad ideowe filary w dziedzinie konstrukcji ustroju państwa, narodowi liberałowie pozostawali w klasycznym sensie liberalni w niektórych innych obszarach. Opowiadali się za wolnością słowa i liberalnym prawem prasowym. Ujawniali wyraźny rys antyklerykalny w odniesieniu do wizji oświaty i relacji państwo-kościół. Ich poparcie dla antykatolickiego Kulturkampfu nie było podyktowane w pierwszym rzędzie rozrachunkami narodowościowymi (jak tzw. walka o kulturę zwykle jest prezentowana w polskiego punktu widzenia), ale jako liberalne narzędzie ograniczenia potęgi i samowoli ośrodków kościelnych i zagwarantowania niekatolikom równych praw. Narodowi liberałowie opowiadali się za państwem neutralnym światopoglądowo i religijnie. Kościół katolicki niewątpliwie dążył zaś (na obszarach zamieszkiwanych większościowo przez katolików) do zakwestionowania tego charakteru sfery publicznej, m. in. poprzez silną obecność religii w szkole publicznej. Do tego dochodziła jeszcze kolizja światopoglądów i wynikająca z niej wola, racjonalistycznych i akcentujących rolę nauki w poznaniu świata, liberałów, aby uwolnić społeczeństwo i jego kulturę od wpływów religijnych dogmatów, gdy te aspirowały do kształtowania spraw świata doczesnego. Kulturkampf miał w pierwotnym założeniu ochraniać kulturę mieszczańskich, liberalnych Niemiec przed wpływami religijnej dogmatyki. W ten sposób miał służyć klasycznie liberalnym celom laickiej sfery publicznej w wolnościowym państwie, stojącym na straży wolności religijnej. Rozdział kościołów od państwa w wizji narodowych liberałów był jednak niepełny. Nie szło tylko o troskę o neutralność konfesyjną państwa, ale także o dominację państwa nad kościołami w przypadku sporów o kompetencje. Ponieważ zjednoczenie Niemiec dokonało się w okolicznościach wojen z katolickimi państwami i bywało uznawane za polityczne dopełnienie procesu reformacji, społeczność katolicka niemal automatycznie traktowana była z reguły nieufnie, jako potencjalnie nielojalna wobec nowego państwa narodowego. Partia Narodowoliberalna pojmowała Kulturkampf w kategoriach „wojny prewencyjnej” na rzecz wyłączenia z realnej walki o polityczne wpływy sił „konserwatywno-klerykalnej reakcji”. I w końcu oczywiście fakt, iż w szczególnym przypadku katolickiej mniejszości narodowej, takiej jak mniejszość polska, gdzie pielęgnowanie narodowej tożsamości wiązało się ściśle z tradycyjną narodową religią, Kulturkampf zyskiwał rysy mechanizmu wynaradawiającego i asymilującego, nie budził większych oporów narodowych liberałów niemieckich. 

Liberałowie angażowali się także na rzecz rozdziału kościołów protestanckich od państwa, przy czym uznawali zagrożenie klerykalizacją z ich strony za dużo niższe aniżeli w przypadku katolików i za wystarczające uznawali wspieranie procesów wzmacniających synodalny system zarządzania tymi kościołami, możliwie zdecentralizowany i z udziałem wiernych świeckich. 

Pragmatyzm był naczelnym impulsem narodowych liberałów w zakresie problematyki ich liberalizmu ekonomicznego. W ich ocenie silne państwo narodowe było zasadniczym elementem skutecznego programu gospodarczego. Powinno ono posiadać możliwość oddziaływania na rozwój produkcji i handlu oraz wspomagać powstawanie miejsc pracy i wzrost płac. Klasowemu społeczeństwu ery industrialnej narodowi liberałowie przeciwstawiali wizję harmonijnego społeczeństwa o dużej pionowej mobilności społecznej, w którym wolny dostęp do zawodów przyczyniałby się do korzystnej konkurencji handlu, rzemiosła i produkcji fabrycznej, ponieważ handel i konkurencja byłyby wolne. 

W praktyce jednak, w zakresie problemów gospodarczych narodowi liberałowie byli gotowi na daleko idące ustępstwa i porzucanie idei gospodarczo liberalnych. Trzon narodowych liberałów składał się działaczy, którzy uznawali zapewne wolny handel za słuszną koncepcję, ale równocześnie za postulat drugorzędny, z którego z łatwością mogli zrezygnować dla pierwszorzędnego celu, czyli utrzymania wpływu na kierunek polityki państwa. Narodowe hasła z łatwością komponowały się z koncepcjami protekcjonistycznymi, wprowadzaniem ceł oraz wysokich podatków dla idei sprawnego i silnego państwa, traktowaniem promowanych przez państwo narodowych potentatów jako elementu machiny państwowej realizującego jej interesy na płaszczyźnie międzynarodowej. 

Po doświadczeniach obu wojen światowych – a przynajmniej w kontekście wybuchu pierwszej z nich i zaprowadzonego po niej dramatycznie niestabilnego układu pokojowego filozofia narodowego liberalizmu (bynajmniej nie tylko w państwach centralnych) ponosi znaczącą część odpowiedzialności – nurt narodowego liberalizmu wygasał. Liberalizm orientował się ponownie na jednostkę ludzką, jej prawa, wolności i godność, jako wartość najwyższą, przy której interesy narodowe i państwowe schodzą na drugi plan. W przypadku narodowych liberałów oznaczało to ewolucję, która prowadziła ku zanikowi ich szczególnych rysów i wtopieniu się tego nurtu w pod wieloma względami podobny nurt liberalizmu konserwatywnego. Po dzień dzisiejszy jednak istnienie pewnych odruchów o narodowo-liberalnym charakterze jest źródłem nieufności np. postmaterialistycznej lewicy wolnościowej (zwłaszcza umiarkowanego skrzydła Zielonych) wobec liberalizmu, co blokuje wydawałoby się naturalne sojusze ideowo-programowe w wielu miejscach Europy. Dla liberałów jasnym jest, że bycie patriotą nie stoi w sprzeczności z podstawowymi wartościami liberalnymi. Historia narodowego liberalizmu pokazuje jednak, że pewne napięcie pomiędzy nimi istnieje.

Ostrożnie, ale po wolność, czyli liberalizm konserwatywny :)

Liberałowie konserwatywni albo stanęli na pozycjach całkowitego sprzeciwu wobec demokracji, albo postulowali powolne dążenie do powszechnego prawa wyborczego poprzez ustanowienie i stopniowe łagodzenie cenzusów.

 

Liberalizm konserwatywny ukształtował się w drugiej połowie XIX wieku. W swojej pierwotnej formie był on krytyczną reakcją na proces zbliżania się liberalizmu klasycznego do myśli demokratycznej. Odrzucał refleksję, jakoby demokracja stanowiła naturalne rozwinięcie zasad liberalnego ustroju z jego głównymi ideami uzależnienia władztwa od woli podwładnych oraz prawa jednostki do dokonywania wolnego wyboru. Z wcześniejszych doświadczeń wynikało bowiem, że ustrój liberalnego konstytucjonalizmu może zostać z powodzeniem wprowadzony w warunkach oligarchii merytokratycznej (z elementami zarówno arystokratycznymi pod postacią idei izby wyższej parlamentu złożonej z przedstawicieli tej klasy społecznej, jak i plutokratycznymi, wyrażonymi majątkowymi cenzusami wyborczymi). Pójście w kierunku demokracji pełnej wydawało się niepotrzebnym ryzykiem, które może spowodować kryzys klasycznego porządku liberalnego poprzez rozbudzenie masowych społecznych sił i ich roszczeń. W efekcie liberałowie konserwatywni albo stanęli na pozycjach całkowitego sprzeciwu wobec demokracji, albo postulowali powolne (trwające przez pokolenia) dążenie do powszechnego prawa wyborczego poprzez ustanowienie i stopniowe łagodzenie cenzusów.

Konserwatywni liberałowie uwypuklali zagrożenie dyktaturą większości, która stanowiła niebezpieczeństwo dla praw mniejszości i wolności jednostek. Najwyższa władza nie powinna zostać oddana w ręce ludzi, którzy nie kładą na szali swego dotychczasowego dorobku (nie ryzykują majątkiem i pozycją społeczną), po których nie sposób oczekiwać, że będą wykorzystywać ją w sposób roztropny, a więc nieprzynoszący ze sobą ryzyka rozpadu ładu społecznego. Powszechne prawo wyborcze byłoby ewentualnie możliwe w sytuacji daleko idącej i uprzedniej poprawy położenia najuboższych grup w społeczeństwie. Szczególne znaczenie miały mieć dostęp do miejsc pracy, wysoki poziom płac i niski poziom cen żywności. Z udziału w głosowaniu w każdym razie musieliby pozostać wykluczeni ludzie żyjących w warunkach materialnych zagrażających ich biologicznej egzystencji, którzy z łatwością mogliby skierować swoje frustracje w kierunku obalenia istniejącego ustroju czy „splądrowania bogaczy”.

Ale nie tylko obawa przed rewolucją była źródłem sceptycyzmu liberałów konserwatywnych wobec powszechnego głosowania. Obawiano się także odruchu zachowawczego w przypadku uzyskania kontroli nad głosami ubogich przez sprzeciwiające się wolnościom jednostki i reformom warstwy arystokracji, czy to poprzez zwykłe kupowanie głosów, czy też poprzez oddziaływanie uświęconą „tradycją” autorytetu z epoki społeczeństwa stanowego. Prawdopodobieństwo tego scenariusza potęgować miała ludzka skłonność do bezrefleksyjnej akceptacji zastanego stanu rzeczy i brak odwagi do zakwestionowania istniejących zwyczajów i tradycji, co stwarzało właśnie warunki dla korupcji i manipulacji. Otwarcie systemu wyborczego na nowy elektorat w postaci upowszechnienia praw politycznych, nie posłużyłoby wtedy więc do dynamizacji rzeczywistości politycznej i wygenerowania innowacji. Przeciwnie, umocniłoby potencjał stagnacji, jako że nowi wyborcy z niższych warstw społecznych, intelektualnie najsłabsi, w jeszcze większym stopniu skłonni byliby bezkrytycznie przyjmować rzeczywistość i podążać ślepo za głosem warstw wyższych.

Głównym ideowym założeniem było więc ograniczanie praw wyborczych poprzez cenzusy. François Guizot proponował taką oto konstrukcję, w której obywatele wnosiliby najpierw wkład w postaci intelektualnego i „moralnego” samodoskonalenia, bogacili się i dopiero w efekcie tego rozwoju pozyskiwali odpowiednio należne prawa polityczne. „Suwerenność ludu” miała ustąpić „suwerenności rozumu”. Tymczasem demokracja oznaczała głęboki sen rozumu. W jej reżimie otwierają się perspektywy zaspokojenia wszystkich popędów człowieka, jest ona pokusą zarówno dla skłonności dobrych, takich jak wolność, jak i także złych, takich jak swawola. W pozbawionych formacji warstwach społecznych trafia to na szczególnie mocny rezonans i właśnie tam niebezpieczeństwo uwolnienia szkodliwych tendencji jest największe. Konieczne jest więc podjęcie spraw publicznych przez przedstawicieli tych warstw, które uzyskały już wysoką pozycję, dysponują majątkiem, niezależnością, wychowaniem i wykształceniem. Tylko tacy ludzie są w stanie wnieść do administrowania sprawami publicznymi odpowiednią wiedzę, spokój i szacunek dla urzędu. Ponadto dla zachowania pokoju społecznego ważnym jest obecność i zrównoważenie w łonie władzy państwowej zarówno interesów żywiołu dynamiki i postępu, jak i konserwatywnych oczekiwań stabilności i zachowawczości.

Z czasem w refleksji liberałów konserwatywnych więcej miejsca zaczęło zajmować poszukiwanie metod zabezpieczenia wartości stabilności ustroju i wolnościowego systemu prawa także w warunkach robiącej postępy demokratyzacji. Rozróżniono pomiędzy „demokracją powierzchowną”, która jest beztroskim politykowaniem dla przyjemności i zasadza się w gruncie rzeczy na filarach ignorancji, próżności, a nawet infantylności obywateli oraz ich zdeprawowanych kacykostwem i orientacją na patronat elit a demokracją odpowiedzialności po swoistej „korekcie”. Korekta ta miałaby służyć temu, aby państwo i jego mieszkańcy stali się poważniejsi, bardziej świadomi ciążących na nich obowiązków i bardziej zdyscyplinowani. Konieczne w tym celu jednak jest sięgnięcie po elementy rządów arystokratycznych, najlepiej także oparcie się na utożsamiającej historyczne prawa monarchii. Wola do przeprowadzenia tych reform musi wywodzić się z grup ludzi, których jedynym interesem jest dobro całego narodu. Zadaniem „oświeconej” części narodu winno więc być pociągnięcie za sobą reszty i komenderowanie nią.

Rozwój sytuacji społecznej w końcówce XIX w. zdecydował o tym, że liberalizm konserwatywny znalazł się w zasadzie na straconej pozycji. W sporach ze współczesnymi sobie zwolennikami demokratycznego, a zwłaszcza socjalnego liberalizmu, jego stronnicy występowali z pozycji kontynuatorów i obrońców dorobku liberalizmu klasycznego i gospodarczego leseferyzmu. Ale nie byli jednak też bezkrytycznymi kontynuatorami klasycznego nurtu idei, którzy tylko broniliby tradycji przed „nowym światem”. Przeciwnie, dostrzegali słabe strony klasycznego liberalizmu, ale upatrywali je głównie w jego uległości wobec roszczeń egalitarystyczno-demokratycznych. Co prawda część z nich pozostała przy tradycyjnym etosie wigów i pielęgnowała koncepcję praw naturalnych, ale inni zaakceptowali zasadę użyteczności utylitaryzmu i nadali jej oryginalną formułę.

Był nią inspirowany ewolucjonizmem Charlesa Darwina socjaldarwinizm, którego najgłośniejszym zwolennikiem był Herbert Spencer, równocześnie jeden z ostatnich liberałów konserwatywnych, głoszących postulat prostego powrotu do klasycznego liberalizmu. Głosił on całkowite wycofanie się państwa z aktywności na polu ekonomicznym, przestrzegał przed rozrostem biurokracji oraz nadmierną ilością regulacji i przepisów. Słabością jego myśli było powiązanie klasycznie liberalnych postulatów z wywodzącymi się jednak z innego, pozapolitycznego porządku darwnistycznymi koncepcjami naturalnego doboru i przetrwania najsilniejszych, które przyczyniły się do sprowokowania zmasowanej krytyki i osłabiły wpływ pism Spencera na rzeczywistość polityczną. Połączenie indywidualizmu z bezpardonową konkurencją odzierało ideę wolności jednostki z immanentnej jej dotąd moralnej podbudowy i przewagi oraz, co nawet gorsza, zwracało uwagę opinii publicznej ku jej potencjalnie szkodliwym skutkom z punktu widzenia spójności społecznej, gdy pierwotny liberalny pogląd o nadrzędnej roli wartości jednostki ludzkiej ulega zatarciu poprzez demonstracyjne désintéressement skutkami końcowymi walki o zasoby i pozycję.

Po XIX w. i zwycięstwie demokracji liberalnej z liberalizmu konserwatywnego, w oryginalnym rozumieniu tego pojęcia, niewiele zostało. Neoliberałowie omijali jego dorobek, nawiązując bezpośrednio do tradycji klasycznego liberalizmu. Konserwatywny liberalizm w zasadzie przestał być nurtem liberalizmu w pełnym tego słowa znaczeniu. Stał się raczej swoistym „odruchem” różnych liberałów, gdy tempo zmian społecznych zaczynało się im jawić jako nadmierne i ryzykowne dla zakresu ludzkiej wolności. Stawali zatem konserwatywni liberałowie na stanowisku dopuszczalności wyłącznie ewolucyjnych, ostrożnych zmian. Załamywali ręce nad podatnością na populizm w polityce, na antyintelektualizm w kulturze masowej, czy na zwyczajny prymitywizm i chamstwo w życiu publicznym.

Nie tylko, ale przede wszystkim w Niemczech prawicowy nurt liberalizmu zachował część żywotności ze względu na związki z nacjonalizmem (liberalizm narodowy). W warstwie teoretycznej dziełem narodowych liberałów niemieckich była rozbudowana koncepcja państwa prawa, która wiązała wolność i indywidualizm człowieka w ramy jego instytucji. W warstwie praktyki politycznej liberalizm narodowy posiadał silną reprezentację zarówno w II Rzeszy, jak i w Republice Weimarskiej, zachowując instytucjonalną odrębność zarówno od demokratycznych liberałów, jak i od konserwatystów. Był jednak mocny także w III Republice francuskiej i w Wielkiej Brytanii. Ten nurt liberalizmu okazał się przeszkodą w utrwaleniu międzynarodowego porządku liberalnego i pozostał nie bez winy w kontekście wybuchu I wojny światowej, która położyła kres tzw. erze liberalnej.

Celem obrony swoich poglądów konserwatywni liberałowie nierzadko byli zmuszani do korzystania z, obcego liberalizmowi, konserwatywnego aparatu pojęciowego. Nawiązywali np. do wartości tradycji, idealizowali czasy przeszłe, popierali surowość w wychowaniu, wskazywali na pozytywne aspekty hierarchicznej organizacji społeczeństwa, wyolbrzymiali pozytywne wpływy religii (choć raczej nie instytucji Kościołów). Nie mniej jednak stale pozostawali na antykonserwatywnych stanowiskach indywidualizmu i wolności jednostki, której obrona była w końcu elementem konstytutywnym tego (jak i każdego innego) nurtu liberalizmu. Dlatego warto, kierując uwagę na współczesność, dokonać rozróżnienia pomiędzy nim a nurtami konserwatyzmu o liberalnych poglądach ekonomicznych i antyliberalnym charakterze w pozostałych dziedzinach.

Liberalizm ograniczający się tylko do liberalizmu ekonomicznego to nie jest żaden liberalizm. Gospodarcza wizja liberalna posiada naturę pewnego rodzaju modułu, który można dość swobodnie wyjąć z ram filozofii liberalnej i potraktować jako ideologicznie niemal neutralne instrumentarium osiągania wzrostu gospodarczego, które łatwo dopasować do innych idei i systemów, mających charakter czasem otwarcie antyliberalny. Czynił tak faszyzujący dyktator Chile Pinochet, czynili demokratyczni konserwatyści spod znaku Reagana i Thatcher, lub też i neokonserwatysta Bush jr. Wszyscy oni prowadzili liberalną politykę gospodarczą, ale nikt z nich nie był liberałem. Nikt z nich nie był też liberałem konserwatywnym. Wolnorynkowy konserwatysta nie jest liberałem, jest konserwatystą.

Gdy zatem mówimy o współczesnych liberałach konserwatywnych, to na myśl powinni przychodzić liberałowie, którzy jak premier Holandii czy niedawny premier Danii, mają liberalne poglądy także na sprawy światopoglądowe, moralne i obyczajowe, a od bardziej progresywnego skrzydła liberałów odróżniają się ostrożnością i orientowaniem się na amortyzowanie poszerzania zakresu wolności indywidualnej i swobody obywatela w wyborze stylu życia wcześniejszym przygotowaniem gruntu w postaci akceptacji ze strony (stanowiącej masę krytyczną) części społeczeństwa. Uprzednie osłabienie (a nawet spacyfikowanie) oporu opinii publicznej przeciwko tej czy innej liberalizacji w realiach relacji społecznych jest – jak niechybnie zapewniliby konserwatywni liberałowie – dobrą metodą na zapobieżenie gwałtownym protestom i ideologicznym konfliktom, które rozrywają na pół wspólnoty społeczne poprzez rozgrzewanie emocji. Polityka reform liberalizmu konserwatywnego niewątpliwie nie prowadzi poprzez wojny ideologiczne w stylu spotkań parad równości ze środowiskiem kibicowskim lub ulicznych debat pomiędzy pro-choice a pro-life, a poprzez cierpliwe kładzenie fundamentów pod spokojne przyjęcie zmiany społecznej za pomocą narzędzi edukacji, kultury popularnej i mass mediów.

 

Skutkiem tego jest też fakt, że w 2019 r. konserwatyzm w Europie ma zupełnie inne oblicze niż jeszcze 30 lat temu i staje się liberalny także w sensie społeczno-etycznym, przynajmniej w kontekście praw ludzi wywodzących się z etnicznych większości (europejska, a nawet amerykańska prawica dużo łatwiej akceptuje nawet bardzo szerokie prawa osób LGBT, niż najbardziej fundamentalne prawa imigrantów czy uchodźców). Być może obserwujemy proces, w którym za chwilę znikną prawdziwi konserwatyści, a na prawo od liberałów konserwatywnych w stylu Davida Camerona czy Angeli Merkel będzie wyłącznie skrajna prawica.

 

Neoliberalizm. Zanim został inwektywą :)

 

Domena swobody jednostki i domena władzy państwowej wzajemnie się wypychają, więc poszerzanie zakresu funkcji państwa nieuchronnie prowadzić musi do zawężania wolności obywateli.

 

W świecie po kryzysie finansowym 2008 r. dominująca w dyskursie intelektualnym narracja lewicowa uczyniła z terminu „neoliberalizm” polityczną obelgę pierwszego sortu. Do tego stopnia skutecznie, że najprawdziwsi zwolennicy idei neoliberalnych odżegnują się od tej nazwy, a nawet twierdzą, że czegoś takiego nigdy nie było. Tutaj tą dziecinadę odsuniemy na bok. „Neoliberalizmy” były w dziejach idei liberalnej dwa. Pierwszy, zwanym częściej po prostu „nowym liberalizmem”, to był socjalliberalizm przełomu XIX i XX w., który na kilkadziesiąt lat zdominował inne nurty. Drugi był zaś swoistym renesansem liberalizmu klasycznego XVIII i XIX w., który odcinając się od radykalnych ścieżek myślowych w stylu darwinizmu społecznego, wprowadził klasycznie liberalne refleksje z powrotem do centrum debaty, ale także dokonał ich znaczących modyfikacji, nie tylko spowodowanych wymogami nowego stulecia. Ten nurt będziemy tutaj, wbrew modom intelektualnym, nazywać neoliberalizmem.

 

Neoliberalizm wyłonił się po II wojnie światowej i ukształtował jako wersja liberalizmu klasycznego, kładąca większy nacisk na aspekt ekonomiczny. Neoliberalizm opowiada się za znacznym ograniczeniem interwencjonizmu państwowego, traktuje wolny rynek i konkurencję jako podstawowe gwarancje wolności jednostki i fundament liberalnego państwa, duży nacisk kładzie na rozwój stosunków handlowych i gospodarczych powiązań między państwami, upatrując w nich gwarancji unikania wojen (entuzjazm wobec procesów globalizacyjnych).

 

W tym ujęciu wolność człowieka ogranicza przede wszystkim ingerencja państwa z życie społeczno-gospodarcze. Domena swobody jednostki i domena władzy państwowej wzajemnie się wypychają, więc poszerzanie zakresu funkcji państwa nieuchronnie prowadzić musi do zawężania wolności obywateli. Za złudną uznaje neoliberalizm też wiara w możliwość drobiazgowego uporządkowania życia społeczeństwa według zasad misternego planu, zgodnie z wyobrażeniami planistyki ekonomicznej. Ma to aspekt polityczny i moralny, ponieważ usiłowanie planowania rodzi konsekwencję w postaci ujawniania się zagrożenia totalitaryzmem („droga do zniewolenia”). Wolność ekonomiczna stanowi zaś fundament wolności osobistej oraz indywidualizmu, rozumianego jako świadomość podmiotowości osoby ludzkiej, statusu człowieka jako istoty zasługującej na szacunek i cieszącej się całą gamą praw. Planowanie za każdym razem wymusza arbitralność doboru celów i metod ich osiągnięcia. Przerzucenie kompetencji do podejmowania tak fundamentalnych decyzji na władzę państwową musi z czasem prowadzić do dyktatury. Państwo liberalne powinno więc być dokładnym przeciwieństwem państwa totalnego. Powinno ono wycofać się z ingerencji w procesy gospodarcze, pozwolić na samorzutne konfigurowanie się ładu społecznego, stojąc jedynie na straży prawa.

 

Konstrukcja państwa opiekuńczego i sprawiedliwości społecznej utrudniają działanie gospodarki prywatnej i tłumią wolność człowieka. Neoliberalizm zarzuca welfare state to, iż prowadzi do nieograniczonego wzrostu zobowiązań po stronie wydatków budżetowych, jest chronicznie nieefektywne w inwestowaniu tych środków, a także powoduje niekorzystną ewolucję mentalności społecznej, gdzie ginie duch przedsiębiorczości, konkurencji i niezależności, rozwija się natomiast roszczeniowa postawa względem państwa, próżniactwo i potrzeba opieki dziedziczona przez kolejne generacje.

 

Podstawowym założeniem filozofii neoliberalnej jest odrzucenie racjonalizmu jako możliwej metody kształtowania procesów społecznych i ekonomicznych. Ich złożoność, przypadkowość i nieprzewidywalność powoduje, że niemożliwe jest racjonalne planowanie czegokolwiek w skali makro, czyli w skali państwa, całego społeczeństwa, całej ekonomiki. Tylko indywidualne jednostki, w skali mikro, są w stanie planować w sposób skuteczny i działać w sposób racjonalny. Ich zbiorowy wysiłek składa na się na spontanicznie powstały porządek społeczno-ekonomiczny. Jest on pozbawiony określonego kierunku, ale dalece bardziej doskonały od jakiegokolwiek projektu czy planu. W taki sposób powstały wszystkie instytucje ludzkiej cywilizacji. Nie są one ani „naturalne”, czyli takie, które istniały i istnieją, gdyż istnieć muszą, niezależnie od ludzkiej woli, ani nie są wynikiem konkretnej decyzji ludzkiej o ich powstaniu. Kształtują się one raczej stopniowo, ulegają przeobrażeniom i modyfikacjom w wyniku ludzkiej działalności, lecz w sposób spontaniczny, przez człowieka niezamierzony. Są rezultatem ludzkiego działania, ale nie ludzkiego projektu. Tutaj neoliberalizm bierze filozoficzny rozbrat z klasycznym liberalizmem, który głosił pochodzenie podstawowych instytucji od prawa natury i konstruktywistycznej właśnie umowy społecznej.

Jeśli porządek społeczny jest przejawem spontanicznej ewolucji, to nie ma możliwości administracyjnego sterowania społeczeństwem. Próby upowszechniania nowych zasad, które nie miały dotąd oparcia w zwyczajach, mają niewielki potencjał oddziaływania. Społeczeństwo jest zbiorem jednostek o niezwykle zróżnicowanych światopoglądach, jego cechą jest mnogość hierarchii wartości. Próba zakwestionowania tego faktu oznaczałaby ograniczenie wolności jednostki i zniszczenie podstaw cywilizacji. Wszelki postęp i zmiany społeczne mogą zachodzić tylko poprzez indywidualną działalność poszczególnych jednostek. Są one od siebie niezależne, ale wypadkowa ich działań może, w określonych warunkach, przebiegać w danym kierunku. Wtedy społeczeństwo i jego kultura podlegają widocznym przemianom, które jednak nigdy nie mogłyby mieć miejsca, gdyby miały być zadekretowane i przeprowadzone zgodnie z jakimś ogólnym planem.

 

Wolność zawsze, przez wzgląd na jej samą naturę, prowadzi ku przewadze korzyści nad stratami. Odwrotnie jest w przypadku stosowania przymusu, chyba że jest on konieczny, aby uniemożliwić jednym ograniczanie wolności drugich. Współczesne państwa uciekają się do stosowania przymusu także w innych sytuacjach (jest to uzasadnione wtedy, gdy chodzi o realizację tych zadań, które tylko i wyłącznie państwo może podejmować). Ważne jest jednakże, aby władza państwowa była w takich przypadkach wyraźnie związana prawem, które nie jest przy tym produktem dowolnych decyzji ciał ustawodawczych, lecz emanacją oraz konkretyzacją ogólnych zasad, uznawanych przez dominującą opinię publiczną za sprawiedliwe. Legislacja winna zawierać tylko uzasadnione zakazy niesprawiedliwego postępowania, nie zaś nakazy postępowania, uznanego przez większość społeczeństwa za właściwe (co nie jest zakazane explicité, jest dozwolone). Tak zakreślone ramy stosowania przymusu przez państwo zostawiają miejsce na ewolucyjne zmiany, co do katalogu społecznie aprobowanych zachowań. Tylko liberalne państwo umożliwia zatem realne funkcjonowanie społeczeństwa spontanicznego.

 

Gdy obiektywne czynniki społeczne czy ekonomiczne, nie będące jednak wynikiem konkretnej działalności innych ludzi przeciwko nam, wymuszają na nas określone zachowanie, nie jest to w neoliberalnym rozumieniu naruszający wolność przymus. Nie do przyjęcia jest jedynie przymus stosowany przez człowieka względem drugiego człowieka. Zjawiska obiektywne stanowią zaś naturalne ramy życia jednostki. Są to warunki brzegowe, które bywają czynnikiem znaczącego zawężenia granic postulowanej wolności negatywnej. Zresztą przywilej wolności jest nierozerwalnie powiązany z obowiązkiem odpowiedzialności. Wyłącznie ludzie zdolni dźwigać odpowiedzialność mogą cieszyć się pełnym zakresem wolności.

 

Państwo liberalne powinno ograniczać swoją aktywność do niewielkiej liczby absolutnie koniecznych funkcji: zapewnienie bezpieczeństwa, pobieranie podatków (według możliwości płatniczych podatników, nigdy według potrzeb wydatkowych państwa), zapewnienie prawidłowego, wolnego od przymusu funkcjonowania wymiany na rynku oraz – w ograniczony sposób – udział w tworzeniu systemu zabezpieczeń społecznych (zapewnienie minimum egzystencji, finansowanie świadczeń zdrowotnych i podstawowej edukacji w systemie bonów oświatowych). Neoliberalizm zrywa więc z leseferyzmem obecnym w wielu pracach liberałów klasycznych. Friedrich August von Hayek uznawał uparte trwanie przy leseferyzmie za przyczynę uszczerbku na popularności klasycznego liberalizmu. Państwo liberalne jest powołane do prowadzenia polityki gospodarczej, której jakościowym celem jest zwiększenie szans na wzbogacenie się każdego obywatela.

 

Istotne miejsce w refleksji neoliberalnej zajmuje sceptycyzm wobec demokratycznej metody podejmowania decyzji politycznych, w tym zwłaszcza na polu polityki gospodarczej. Neoliberałowie nie opowiedzieli się co prawda po stronie elitarnego autorytaryzmu, ale wiele miejsca poświęcili problemowi ograniczania wolności przez demokrację. Dostrzegali wiele zalet demokracji, jako metody aktywnego i skutecznego włączania szerokich grup społecznych w proces świadomego kształtowania opinii publicznej, zapobiegania konfliktom, wzmacniania poczucia współodpowiedzialności, czy kreowania kadr politycznych. Ale demokracja powinna przede wszystkim być traktowana jako narzędzie, środek do osiągnięcia podstawowego celu, jakim jest utrzymanie lub ukonstytuowanie liberalnego porządku, ogniskującego się wokół idei wolności indywidualnej jednostki. Demokracja ma zatem sens i jest pożyteczna o tyle, o ile może przysłużyć się celom wolności. Gdy zaś umożliwia zamach na ową wolność, staje się częścią problemu. Wola większości nie może arbitralnie ograniczyć na przykład prawa własności. Jednym z podstawowych wymogów wobec demokracji jest więc ograniczenie pola polityki, czyli katalogu spraw, które podlegają procesowi politycznego decydowania, pozostającemu w gestii woli demokratycznej większości. Dodatkowo, wola ta musi w swoim postępowaniu być ograniczona przez stabilne, można niemal powiedzieć ponadczasowe, zasady systemu politycznego, których zmiana jest trudna do przeprowadzenia i absolutnie wyjątkowa (konstytucjonalizm).

 

Są w efekcie dwa typy prawa: fundamentalne normy opierające się na powszechnym, niemal całkowitym konsensusie (o randze konstytucyjnej) i ustawy parlamentów, stanowione w oparciu o wolę aktualnej większości, mimo dezaprobaty licznej, jakkolwiek będącej w mniejszości części obywateli. Dowolność tych drugich neoliberalizm uznaje za zagrożenie, cenę i wadę demokracji. Ubiegający się o reelekcję politycy folgują woli większości wyborców, nie bacząc na ewentualną szkodliwość jej postulatów. Nie pretendują do roli mężów stanu, podejmujących trud przekonania opinii publicznej do tego, że tkwi w błędzie. Zamiast tego dosyć bezkrytycznie podążają za dominującą opinią i konformistycznie zmieniają lub ukrywają własne przekonania celem pozyskania poklasku publiczności/suwerena. W efekcie, wola demokratycznej większości, opowiadającej się przykładowo za redystrybucją środków na wielką skalę, może naruszać elementarne zasady współżycia społecznego, takie jak wolność negatywna jednostki.

 

Władza demokratycznie wyłonionych ciał ustawodawczych winna być więc ograniczona przez ponadczasowe normy, których nie będzie wolno jej naruszyć. Gwarancje konstytucyjne, polegające na istnieniu ustawy zasadniczej, którą zmienić można jedynie kwalifikowaną większością głosów, są konieczne, ale mogą być niewystarczające. Dodatkowo warto tworzyć niezależne banki centralne, rady polityki pieniężnej, trybunały i sądy z prawem unieważniania ustaw antywolnościowych, ciała międzynarodowe, a nawet specjalne, wybierane raz na pokolenie „superparlamenty”, które ograniczą niebezpieczne dla stabilności gospodarki i wolności jednostki tendencje opinii demokratycznej, w realny sposób oddzielą władzę ustawodawczą od wykonawczej.

Neoliberalizm to idea wolnego rynku całkowicie niezależnego od przesłanek etycznych czy teleologicznych. Uczestników wymiany nie musi charakteryzować wspólnota poglądów, nie muszą oni legitymizować się podobnym światem wartości, albo mieć zbieżne cele. Wystarczy pragnienie osiągnięcia założonych wyników na rynku i wzajemna atrakcyjność ofert. Wolny rynek umożliwia ponadto zupełnie obiektywną ocenę wysiłków podmiotów gospodarczych od strony czysto ekonomicznej, bez jakichkolwiek uprzedzeń politycznych, społecznych lub kulturowych. Jego werdykty, w tym te negatywne w postaci upadku inicjatyw lub bankructwa przedsiębiorstw, są zatem wyłącznie przejawem rachunku liczbowego i nie powinny być analizowane, a tym bardziej podważane za pomocą kryteriów moralnych. Wolny rynek nie jest z etycznego punktu widzenia ani dobry, ani zły, jest tylko (albo aż) najbardziej racjonalną i efektywną techniką gospodarowania.

 

Neoliberalizm nie jest jego prostą kontynuacją klasycznego liberalizmu. Zajął krytyczne stanowisko wobec leseferyzmu, odrzucił ideę praw natury, naturalnego pochodzenia instytucji i koncepcję umowy społecznej. Modyfikacji uległy ponadto niektóre założenia klasycznej ekonomii. „Szkoła austriacka” nie przyjęła obiektywistycznych teorii wartości, czyli wpływu nakładu pracy na cenę produktu lub usługi. O wartości towaru decydują wyłącznie subiektywne czynniki, upodobania i preferencje uczestników gry rynkowej, czyli faktycznie ich gotowość zapłacenia określonej ceny. Jeśli produkt w danej cenie nie znajduje kupca, to oznacza to, iż jest to cena zawyżona. Nakład pracy producenta nie ma tu żadnego znaczenia.

 

Rzeczywistość społeczna charakteryzuje się różnorodnością postaw i wartości moralnych. Państwo opiekuńcze, dążące do sprawowania władzy ekonomicznej ignoruje ten fakt i stara się szerzyć dobro w oparciu o własne, arbitralne jego rozumienie. Neoliberalizm postuluje powstrzymanie się od czynienia innym ludziom subiektywnie pojętego dobra, lub tym bardziej od nakłaniania ich, aby realizowali oni ten model dobra.

 

Wszystko to, co poddane jest zasadom rynkowym, zostaje uwolnione spod politycznej regulacji. Im szersza jest przestrzeń kontrolowana przez rynek, tym większą wolnością cieszy się jednostka. Rynek zapewnia też proporcjonalną reprezentację. W procesie decydowania politycznego wygrywa zdanie większości i jej stanowisko obowiązuje, jest stanowiskiem oficjalnie przyjętym, jakby było jednogłośne. Mniejszość nie ma innego wyboru jak przyjąć je do wiadomości. Tymczasem na rynku, gdzie ujawniamy swoje preferencje poprzez zakup towaru czy usługi (proces decydowania ekonomicznego), proporcjonalna reprezentacja jest zachowana. Nie ma znaczenia bowiem to, że dany wybór rynkowy ma charakter mniejszościowy. Towar, aby utrzymać się w sprzedaży, nie musi być kupowany przez większość konsumentów. W efekcie, jednostka jest całkowicie wolna w swoim wyborze i niezależna od poglądów czy upodobań większości. Każda grupa jest reprezentowana proporcjonalnie w zależności od swojej liczebności, nie zachodzi konieczność podporządkowania się komukolwiek. Rynek nie generuje więc resentymentów i umożliwia jedność w różnorodności, podczas gdy państwo nie będąc w stanie zapewnić jedności, jest zmuszone sięgać po podporządkowanie większości wszystkich pozostałych. Dla trwałości wspólnoty społecznej istotne jest więc, aby jak najwięcej decyzji zapadało według logiki rynku, zaś jak najmniej według logiki politycznej.

 

Mechanizmy rynkowe nie służą bynajmniej tylko transakcjom komercyjnym. Mogą one posiadać znacznie szerszy zasięg i umożliwiać na przykład wymianę idei. Wartości i światopoglądy, które jako mniejszościowe nie mają szans na udział w procesie politycznego decydowania, a więc są niezdolne do realizacji swojego programu, mogą zupełnie swobodnie, mimo braku jakiegokolwiek wpływu na władzę państwową, drogą rynkową poszukiwać i zwiększać liczebność swoich zwolenników. Tym samym rośnie ich potencjał i perspektywy na zdobycie udziałów w rządzeniu. Procesy rynkowe są zatem zdolne do modyfikowania procesów politycznych. Ich rola jest wyraźnie dynamizująca, ponieważ dzięki wymianie idei promowane są idee nowe, przez co maleje prawdopodobieństwo utrzymania się aktualnych większości i pozostania reprezentantów tych samych światopoglądów nieprzerwanie u sterów państwa. Tak oto wolność ekonomiczna jest warunkiem wolności politycznej.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję