TRZY PO TRZY: Każdy ma swoją nostalgię :)

Starzeję się i coraz mniej lubię współczesny świat. Naczelnym objawem mojego osobistego kryzysu wieku średniego jest nostalgia za latami 90-tymi. Zbyt głęboko uwierzyłem, że wszystko wtedy było lepsze, aby ktokolwiek mógł mnie jeszcze z tego błędu wyprowadzić. Żył Kurt Cobain, a teraz nie żyje. Co tydzień publikowano po kilka płyt ze świetną muzyką, a teraz dzieje się to może raz, dwa razy na kwartał. Mogłem naprzykrzać się ojcu, a teraz to mi się naprzykrza. Wolny rynek był modny, a teraz modne są depresje. Poprawność polityczna polegała wtedy na tym, że się z uprzejmości i dobrowolnie mówiło np. „osoba z nadwagą” (zamiast „grubas”), a dziś polega na tym, że strasznie wielu rzeczy powiedzieć w ogóle nie można, bo ryzykuje się nalotem twitterowej Policji Myśli (poza tym wskutek każdego tweeta potencjalnie setki osób mogą rozważać samobójstwo, więc sumienie nie pozwala za szeroko otwierać pyska). W końcu, wtedy dekoltami i nogami świeciły gwiazdy kina z mojego pokolenia, a dziś czynią to panny o dwie i pół dekady młodsze, co skłania do ostrożności procesowej przy nieopacznym kontakcie z tego rodzaju materiałami.

Ale każdy ma swoją nostalgię, a specjalistami od nostalgii są prawicowi konserwatyści (cały ich światopogląd to w zasadzie jedna wielka nostalgia). Ostatnio mamy erupcję marzeń o powrocie do takich lat 90-tych, jakimi zapamiętali je prawicowcy. Do czasów Jana Pawła nieskazitelnego, małżeństwa nierozerwalnego, opozycji bezpaszportowej czy TVP monopolistycznej.

2 kwietnia cały kraj rozdeptały marsze solidarności z Janem Pawłem II. Prawica tęskni za czasami, w których nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, że Karol Wojtyła podjął jakąkolwiek decyzję, wskutek której ktoś został skrzywdzony. A gdyby jednak takie informacje zostały wykryte, to z szacunku dla świętości zostałyby przemilczane i zatajone. W końcu przecież „tylko nie mów nikomu” było nie od parady. Na pomysł marszów solidarności z ofiarami duchownych, których Wojtyła przenosił z parafii do parafii, nikt nie wpadł. Solidarność z „maluczkimi” to w końcu wymysł wrażej współczesności.

Współczesność przyniosła także plagę rozwodów, czego w latach 90-tych nie było. Stąd pomysł konfederackiej prawicy, aby młodzi małżonkowie mogli oświadczyć w USC, że wyrzekają się prawa do rozwodu. Pozbawienie się wolności następowałoby oczywiście dobrowolnie, a więc byłyby jej aktem. Wolność do braku wolności – to zaiste oryginalna myśl. John Stuart Mill musiał polskich konfederatów jakoś antycypować, bo już w XIX w. tłumaczył jak krowie na rowie, dlaczego dobrowolne oddanie się w niewolę nie jest aktem wolnościowym, a jego zakazanie chroni wolność, a nie ją ogranicza (Mill zresztą w dodatku nazwał kiedyś małżeństwo „wyrafinowaną formą niewolnictwa”). W pomyśle konfederatów jest jednak kuriozalna luka: wyrzekający się rozwodu młodzi mieliby możliwość uzyskania go mimo wszystko „za zgodą biskupa diecezjalnego”. Losy Jacka Kurskiego dobitnie pokazują, że jest to luka szeroka niczym Grand Canyon i że statystyczny biskup diecezjalny w Polsce małżeństwa lekką ręką unieważnia. Zapewne jest to kwestia znajomości i kwoty.

Nostalgią nawet za latami 80-tymi wykazali się ministrowie Moskwa i Czarnek, kreśląc wizję odbierania paszportów zwolennikom i politykom opozycji za krytykę ich rządu. Niejasne pozostało tylko, po której granicy pozbawione papierów „lewactwo” miałoby zostać. Moskwa chyba raczej łaknie naszej banicji poza granice RP, więc sięga ku tradycji „Żydzi na Madagaskar!”. Czarnka zaś bardziej inspiruje PRL, czyli zakaz wyjazdów dla opozycji poza Polskę. Niech zostanie na miejscu i w bólach ogląda, jak Czarnkowa szkoła robi z mózgów ich dzieci pulpę!

W końcu, zanim uda się ze wszystkimi telewizjami zrobić to, co z gazetami Polska Presse, na pilotach winna królować TVP. O istnieniu alternatyw można by zapomnieć i znów byłyby w Polsce tylko dwa kanały, jak we wczesnych latach 90-tych. Komu to przeszkadzało? Programy TVP winny być na jednocyfrowych kanałach, dostępne jednym wciśnięciem guzika. A te wobec rządu krytyczne? Niech mają jakieś trzycyfrowe kanały, w dodatku takie, które na klawiaturze najtrudniej wybrać, jak 924 lub 716.

Nostalgia to świetna rzecz. Każdy wyobraża sobie piękniejszy świat i żyje marzeniami.

 

Autor zdjęcia: Vika Strawberrika

Wolność słowa już była? :)

Bez wolności słowa nie ma pola dla obywatelskiego aktywizmu w obronie któregokolwiek z innych praw i wolności. Nie ma możliwości sygnalizowania zagrożeń dla wolności posiadanych, ani walki o poszerzanie zakresu wolności o nowe swobody. Z wolnością słowa stoi, a bez niej pada cały konstrukt człowieka niezależnego od władzy.

 

Wolność słowa to – formalnie – fundament ustroju w demokracji liberalnej. Najbardziej
oczywista wolność człowieka, zjawisko najbardziej jaskrawo odróżniające kraje wolne od
reżimów zniewalających swoich poddanych. W całym, misternie przez wieki konstruowanym
systemie wolności indywidualnych wolność słowa jest wolnością newralgiczną. Bez wolności
słowa nie ma pola dla obywatelskiego aktywizmu w obronie któregokolwiek z innych praw i
wolności. Nie ma możliwości sygnalizowania zagrożeń dla wolności posiadanych, ani walki o
poszerzanie zakresu wolności o nowe swobody. Z wolnością słowa stoi, a bez niej pada cały
konstrukt człowieka niezależnego od władzy. Bez wolności słowa bezzębna staje się wszelka
opozycja, a rząd zdobywa całkowitą kontrolę.
Przez długie lata politycznej praktyki w demokracji zadanie obrony wolności słowa było nie
tylko oczywistością, ale także przynosiło chlubę obrońcom, drugą stronę – potencjalnych
cenzorów – stawiając niezmiennie w trudnym położeniu, tak politycznie, jak i moralnie.
Oczywiście dzieje demokracji obfitowały w momenty kontrowersji wokół zakresu wolności
słowa, wobec czego nigdy wokół niej i jej zasad nie powstawał pełny czy nienaruszalny
konsensus. Jednak generalna zasada, mówiąca o tym, iż obywatel ma w demokracji prawo do
nieskrępowanego zabierania głosu w sprawach publicznych lub wyrażania swojej opinii na
dowolne tematy, była podzielana przez wszystkich istotnych uczestników debaty publicznej.
Było to zgodne z postulowaną przez liberałów wizją maksymalizacji zakresu wypowiedzi
objętych prawem do wybrzmienia.

Jednak wraz z rozwojem nowoczesnych technologii komunikacyjnych, rozpadem strefy publicznej na posegmentowane „bańki”, umasowieniem i anonimizacją dostępu do politycznej komunikacji oraz degradacją intelektualnego poziomu i etycznego wymiaru debaty publicznej, przestrzeń przeznaczona onegdaj na dialog (i głoszenie uargumentowanych manifestów) została w znacznej mierze zachwaszczona pozbawionymi wartości poznawczych komunikatami, nakierunkowanymi na wzajemne obrażanie się przez ludzi o odmiennych poglądach. Obrona własnego stanowiska przestała być głównym celem zabierania głosu. W jej miejsce wszedł atak na stanowisko przeciwne. Nie trafność argumentacji, a dotkliwość obelżywości komunikatu stała się miarą „sukcesu” w potyczkach słownych. Słowo stało się erzacem, nową metodą stosowania przemocy politycznej. Zamiast pięści i kija używa się klawiatury.

W tych realiach wolność słowa, już nawet jako sama idea, straciła wiele ze swojego
pierwotnego powabu, a występowanie w roli jej obrońcy przestało być automatycznie
postrzegane jako zajęcie moralnie uzasadnionego, szlachetnego stanowiska. Ściągnęło na
siebie podejrzenie bycia mecenasem hejterów. Nic dziwnego więc, że modyfikacji ulega
postawa wielu przedstawicieli demokratycznej lewicy i demokratycznej prawicy względem
wolności słowa. Ta postawa ujawnia coraz częściej wiele rysów dyskrecjonalności: każda
strona politycznej areny broni wolności słowa, ale tylko „swoich”, czyli broni prawa do
głoszenia poglądów jej bliskich i wtedy ubiera się w szaty „obrońców wolności słowa”.

Jednak często tego samego dnia ucieka się do powiadamiania prokuratury, gdy
kontrowersyjne słowa padną z ust ludzi o przeciwnych jej poglądach – i tak prawica chce, aby
śledczy wzięli na widelec „winnych” prezentacji krytycznych wobec religii jasełek w jednej
ze szkół, a lewica domaga się ścigania grupy organizującej rekolekcje. Tymczasem przecież
konsekwentne podejście wymaga albo uznania (np. przez wzgląd na udział w obu
przedsięwzięciach osób niepełnoletnich, pieczę nad którymi powierzyli nieświadomi tych
treści rodzice) obu wydarzeń za niedopuszczalne, albo (to moje stanowisko) uznania obu za
dopuszczalną formę skorzystania z wolności słowa w celowo kontrowersyjnej formie.
Liberałowie są przyzwyczajeni do tego, że przypisuje się im stale jak najgorsze intencje. Gdy
bronią wolności człowieka do samodzielnego decydowania o swoim życiu prywatnym czy
intymnym, są przez prawicę oskarżani o krzewienie moralnego zepsucia. Gdy bronią
swobody konkurowania na wolnym rynku, lewica oskarża ich o sprzyjanie kapitalistycznym
krwiopijcom. Dotąd liczyli na chwilę oddechu od tak natarczywych krytyk, gdy zwracali się
ku obronie wolności słowa. To się chyba jednak kończy i teraz obrona wolności słowa będzie
utożsamiania z obroną hejtu, a atak na liberałów w tej sprawie przypuszczą i prawicowcy, i
lewicowcy, w krytyce hejtu zazwyczaj ślepi na jedno oko.

Zacznijmy od Milla Pomimo tego liberałowie powinni pozostać na stanowisku nakreślonym najpełniej już przez Johna Stuarta Milla w XIX w. i bronić bardzo szeroko zakreślonej wolności słowa. Z jego zdań zawartych w drugim rozdziale epokowego traktatu O wolności, należy wywieść kilka istotnych dla rozumienia znaczenia tej wolności kontrapunktów. Po pierwsze, wolność słowa powinna obejmować opinie/sądy zarówno prawdziwe, jak i fałszywe. Pomijając nawet wszelkie trudności związane z obiektywnym ustaleniem (przez kogo? w oparciu o co?) prawdziwości/fałszu stwierdzenia w sposób absolutnie obiektywny (wymaga to założenia nieomylności tej czy innej instancji), brak jest przesłanek, aby wypowiedzi fałszywe lub błędne wykluczać spod ochrony wolności słowa. Mill podkreśla, że jednym z celów (lub przynajmniej niezamierzonych skutków ubocznych) prowadzenia debaty i sporów jest
kumulacja rosnącego zasobu wiedzy przez ludzkość. Popełnianie błędów i stawianie fałszywych tez także temu służy. Uciszenie opinii oznacza więc „rabunek” aktualnego i przyszłych pokoleń ludzkości z nowej wiedzy, a strata ta w nawet większym stopniu dotknie tych, którzy z uciszoną opinią by się nie zgadzali.

Bo jeśli uciszona opinia była jednak trafna, to stracili szansę na wyjście z własnego błędu. A jeśli była nietrafna, to stracili szansę na to,
aby poprzez kontrargumentację i odrzucenie jej pozyskać lepsze i żywsze rozumienie prawdy, jaką prawda zyskuje zawsze, gdy wchodzi w kolizję z błędem. Nie tylko w nauce, ale także w życiu społecznym, każdy pogląd winien stale być wystawiony na krytykę, być otwarty na potencjalną możliwość jego falsyfikacji. Miarą słuszności poglądu jest bowiem przetrwanie jak największej liczby intelektualnie wyrafinowanych prób jego falsyfikacji, a nie
zaordynowane uznanie go za prawdę i umieszczenie pod kloszem, gdzie żadna krytyka nie dochodzi.

Drugi kontrapunkt Milla to dwoiste ujęcie funkcji wolności słowa, która jest zarówno
wartością instrumentalną, jak i inherentną (samą w sobie). Jako wartość instrumentalna służy
oczywiście nakreślonym powyżej celom uzyskiwania większej wiedzy i oglądu
rzeczywistości dzięki konfrontowaniu się różnych poglądów na arenie uczciwej debaty. Jest
jednak także wartością inherentną, gdyż jako taka jest potrzebna człowiekowi. Jednostka
ludzka ma prawo oznajmiać światu (czyli tym wszystkim, którzy chcą jej słuchać), jakie są jej
poglądy, oceny, emocje, postawy, sympatie i antypatie. Ma prawa dawać świadectwo swojego
światopoglądu, wierzeń religijnych, tożsamości etnicznych, kulturowych, płciowych i innych
w sposób widomy dla innych ludzi. To prawo człowieka do ekspresji siebie wynika z przekonania Milla i innych liberałów o tym, że jednostka ludzka i jej godność stanowią najwyższą wartość podmiotową. Nadanie człowiekowi prawa głosu jest nieodzowną konsekwencją uznania życia człowieka za najwyższą wartość. Wolność słowa jest równoznaczna z wolnością ekspresji.

Trzeci kontrapunkt odnosi się do genezy zagrożeń dla wolności słowa. Najbardziej
oczywistym agentem cenzury i zakazu mówienia jest władza polityczna, a więc rząd i
powołane w celach kontrolnych i stosowania przemocy struktury państwa. Jednak już na
samym początku swoich rozważań Mill podnosi, że rząd nie ma prawa podnieść ręki na
wolność słowa ani wtedy, gdy robi to wbrew uciskanemu społeczeństwu, ani wtedy, gdyby
miał poparcie niemal całego społeczeństwa dla cenzorskich zapędów. Wolności słowa nie
może ograniczać ani władza polityczna, ani presja społeczna. Zadaniem rządu liberalnego jest
więc nie tylko powstrzymać się od jakichkolwiek ograniczeń dla słowa, ale wręcz także
uniemożliwiać jakiejkolwiek grupie społecznej uciszanie kogokolwiek poprzez stosowanie
nieformalnych narzędzi, takich jak na przykład zastraszanie.

Mill swój traktat napisał jednak ponad 150 lat temu i nie mógł przewidzieć wielu
negatywnych zjawisk, jakie nastąpiły później, a zwłaszcza w ostatnich 20 latach. Jak dziś
rozumieć i jak wdrażać w życie jego zasadę maksymalnej wolności słowa? Jakie formy
wypowiedzi powinny zostać objęte ochroną, a jakie wykraczają poza jej granice? Czy należy
karać za rasistowskie/seksistowskie poglądy? Czy zabronić negowania zmian klimatycznych,
tak jak zabrania się negowania Holokaustu? Czy zabronić głoszenia poglądów
„wywołujących dyskomfort upośledzonych grup”? Czy każda nieprzyjemna wypowiedź
winna trafić do worka z napisem „hejt” i być podstawą do wytoczenia sprawy sądowej? Czy
regulamin prywatnego medium społecznościowego jest formą cenzury? Czy powinno się
zdelegalizować fake newsy? To tylko kilka pierwszych z zapewne bardzo wielu pytań, które
nasuwają się przy okazji zadumy nad tym problemem.

W i poza granicami wolności słowa.
Niezwykle trudno jest pogrupować wypowiedzi w czytelnie wyróżnione kategorie, zwłaszcza
współcześnie. Format komunikowania się narzucony przez nowoczesne kanały
społecznościowe nie tylko radykalnie spłycił i zbanalizował przytłaczającą większość
wypowiedzi uczestników debaty, ale także utrudnił ocenę tak ich zawartości, jak i intencji
autorów. Na pewno stopniowo coraz mniej treści można zaliczyć do tej kategorii, której
ochrona przez zasadę wolności słowa jest najbardziej oczywista i ma kluczowe znaczenie – a
więc do wypowiedzi służących rozwojowi ludzkości i poszerzaniu wiedzy za sprawą
merytorycznego przytoczenia w debacie nad danym problemem pewnego zestawu
argumentów. To właśnie do tego rodzaju treści odnosi się głównie Mill, gdy nakreśla
zagrożenia związane z cenzurą. Pomimo tego, że tutaj kontrowersji jest najmniej, to jednak
niekiedy się pojawiają. Trzeba więc zdecydowanie stwierdzić, że w liberalnym podejściu do
wolności słowa nie może być nawet cienia pokusy, aby zakazywać komukolwiek głoszenia
jakichkolwiek poglądów politycznych, dopóki odbywa się to w formacie argumentacji.
Oczywiście wiele poglądów tak prezentowanych będzie kompromitujących, a nawet groźnych
dla przyszłości społeczno-politycznej. Właściwą liberalnej postawie metodą walki z nimi
będzie jednak kontrargumentacja, a nie cenzura, uciszenie czy zastosowanie wobec autorów
jakichkolwiek formalnych sankcji.

Po drugiej stronie skali znajdują się z kolei wypowiedzi w sposób najbardziej oczywisty
wykraczające poza granice nawet najszerzej zakrojonej, Millowskiej wolności słowa.
Wskazał na nie już sam Mill, zwłaszcza we fragmencie dotyczącym różnicy pomiędzy
obarczeniem danej grupy zawodowej winą za plagę głodu w artykule prasowym lub przemowie parlamentarnej a uczynieniem tego wobec rozwścieczonego i gotowego na lincz tłumu, zebranego przed domem jednego z przedstawicieli tejże grupy. Niedopuszczalne jest
więc formułowanie jakichkolwiek wezwań do stosowania przemocy fizycznej wobec
kogokolwiek, ani wobec konkretnych osób indywidualnych, ani wobec przypadkowych
członków w jakikolwiek sposób zdefiniowanej grupy społecznej. Doświadczenia XX w.
pozwoliły rozciągnąć tę zasadę na propagandę ekstremistyczną, która – choć zachowuje
pozory wywodu argumentującego – ostatecznie prowadzi do postulatu stosowania przemocy
w działaniach politycznych. Żadna forma fizycznej przemocy, motywowana politycznie lub w
jakikolwiek inny sposób, nie może być uznana za dopuszczalną, ponieważ stanowi z definicji
bezpośredni atak na wolność człowieka. Słowo, które staje się narzędziem, zarzewiem,
katalizatorem, facylitatorem lub rozsadnikiem przemocy lub gotowości do zastosowania
przemocy, jest wykluczone. Wykracza poza liberalne i Millowskie granice wolności słowa, a
jego autorzy powinni zostać adekwatnie ukarani. Niektórzy liberałowie upatrują tutaj
uzasadnienia dla zakazu negowania Holokaustu, co jednak pozostaje przedmiotem ich
sporów.

Drugą w sposób oczywisty niedopuszczalną formą wypowiedzi się fałszywe pomówienia
osób lub grup o naruszenie prawa lub wszelkie inne czynności, które – przypisane komuś –
mogą te osoby dyskredytować, poniżać w oczach opinii publicznej lub im uwłaczać.
Niezgodne z faktami pomówienie konkretnej osoby winno prowadzić do ukarania autora
wskutek pozwu cywilnego, przy czym jeśli osoba pomówiona nie dysponuje wystarczającymi
środkami na uzyskanie efektywnej ochrony prawnej, sprawy powinna przejmować
prokuratura na wniosek pokrzywdzonego. Podobna procedura winna mieć miejsce w
przypadku fałszywego pomówienia grupy społecznej. W ostatnich latach przykładem tego
rodzaju niedopuszczalnej wypowiedzi w Polsce były treści piętnujące osoby LGBT
umieszczone na tzw. homofobo-busach.
Sankcje za te dwa typy wykroczeń poza granice wolności słowa powinny obejmować,
odpowiednio do skali zdarzenia, kary zawarte w przepisach kodeksu karnego, w tym
zwłaszcza grzywny, odszkodowania finansowe dla ofiar pomówień i wezwań do przemocy, a
także paletę kar symbolicznych, które byłyby zorientowane na ukorzenie się autora
niedopuszczalnych treści. Ten ostatni element ma szczególne znaczenie psychologiczne w
dobie przeniesienia się debaty politycznej do sieci mediów społecznościowych. Dla
budowania autorytetu w „bańce” zwolenników niemałe znaczenie ma uzyskanie wizerunku
„niepokornego twardziela”. To swoisty maczyzm sieci 2.0. Równocześnie jednak znana jest
także prawidłowość „Kozak w necie, p**** w świecie”. Poskromienie autorów
niedopuszczalnych treści w oczach ich publiczności odbiera im ów nimb „kozaka” i stanowi
najbardziej obiecującą drogę walki o ucywilizowanie debaty publicznej we współczesnym świecie.

Obraza i hejt – szare strefy wolności słowa
Spory o dopuszczalność lub niedopuszczalność nabrzmiewają w odniesieniu do pozostałych
kategorii wypowiedzi. Jak wcześniej zauważyliśmy, Mill uznawał wolność słowa za wartość
samą w sobie, a więc doceniał jej znaczenie dla umożliwienia ludziom wyrażenia tego, co „im
w duszy gra”, także gdy nie szły za tym argumenty lub racjonalne przesłanki. Ludzie hołdują
różnym przekonaniom, niekiedy irracjonalnym, niekiedy nie do końca je rozumiejąc i
potrafiąc uzasadnić, niekiedy przekonania te są dla nich ważnymi symbolami. Często
stanowią one o ich tożsamości, a jeszcze częściej są one silnie powiązane z emocjami. W
ujęciu liberalnym jednostka ludzka jest ważniejsza niż dowolna zbiorowość. Z tego powodu
uznanie prawa człowieka do wyrażania jego tożsamości, ocen i emocji nie podlega dyskusji,
także wtedy, gdy nie wnosi nic namacalnego w rozwój wiedzy i oglądu świata, czyli nie niesie tzw. społecznych korzyści. Wystarczy, że niesie korzyści indywidualne dla mówiącego, który w ten sposób realizuje swoją wolność i zaspokaja inne istotne potrzeby przez ekspresję.
Tymczasem oczywiście emocjonalne oceny człowieka, z jego sympatiami, ale i antypatiami,
niechęciami, gniewem, a nawet nienawiścią, bywają nakierowane na innych ludzi. Człowiek
często mówi, aby wyrazić swoje poparcie lub sprzeciw. Gdy wiąże z nimi silne emocje, a w
dodatku chce być usłyszany w typowej kakofonii, jaką realnie stała się debata publiczna,
używa niekiedy ostrych środków wyrazu, a w efekcie niektóre wystąpienia zyskują obraźliwy charakter.
Tutaj dochodzi się do najtrudniejszego punktu debaty o współczesnych granicach wolnego
słowa, jakim jest hejt. Hejt jest formą pośrednią pomiędzy emocjonalnym i krytycznym
wyrazem antypatii i braku poparcia dla danej osoby, grupy ludzi lub zjawiska, a wypowiedzią
mogącą stanowić wezwanie do przemocy. Ponieważ obie te granice są bardzo płynne,
odpowiedź o dopuszczalność tego rodzaju wypowiedzi przy założeniu maksymalnych,
Millowskich granic wolnego słowa jest niezwykle trudna. O osądzie każdorazowo decydować
może nie tylko dobór słów, ale i okoliczności wygłoszenia treści, atak na osobę w jej
obecności czy in absentia, pojedynczy charakter wypowiedzi czy świadome wplecenie jej w
dłuższą „kampanię”, zamiar mówiącego, a także jego rola społeczna, nawet intonacja głosu,
gestykulacja czy mimika.

Na pewno wypowiedzi wyrażające niechęć, które zbliżają się do wezwań do sięgnięcia po
przemoc mogą być traktowane podobnie jak one i taka jest dziś tendencja przeważająca w
dyskusji na ich temat. Wobec degeneracji debaty publicznej i nasycenia jej niskich lotów
nienawistnikami, logiczną reakcją jest próba podniesienia wymogów co do odpowiedzialności
za słowo. Nawet jeśli autor wypowiedzi nie wzywa do fizycznej przemocy, a jednak – jako
istota myśląca – musi zdawać sobie sprawę, że kolosalne natężenie uwłaczających osobie
krytykowanej słów pobudza emocje i wpływa na obniżenie bariery zastosowania wobec
osoby atakowanej tej przemocy, to powstaje tutaj podstawa do wyciągnięcia konsekwencji.
Nie oznacza to jednak, że każda silnie krytyczna wypowiedź może zostać w ten sposób
ograniczona. Istnieje bowiem odwrotna tendencja, aby ograniczać wolność słowa poprzez
stosowanie szantażu moralnego. Mianowicie implikuje się, że krytyczne słowa wobec danej
grupy ludzi lub idei przez nią podzielanych mogą wpłynąć negatywnie na nastrój odbiorców
tekstu z tej grupy i przykładowo obniżyć ich komfort lub nawet wpłynąć negatywnie na ich
zdrowie psychiczne. To oczywiście prawda. Gwałtowna, często obelżywa krytyka nigdy
raczej nie wpływa na polepszenie samopoczucia osób krytykowanych. Jednak w tym
przypadku rozwiązaniem problemu nie może być cenzura, a jednak unikanie kontaktu z
treściami, które mogą wywołać nasz niepokój lub dyskomfort. Należy pamiętać, że istnieje
bezpośrednia analogia pomiędzy wezwaniami, aby uciszać i karać za wypowiedzi mogące
„obrażać uczucia religijne”, a wezwaniami, aby uciszać i karać za wypowiedzi mogące
„wzbudzać poczucie niepokoju wśród osób LGBT”. Jeśli protestujemy przeciwko cenzurze
wypowiedzi pierwszego typu, to nie możemy równocześnie domagać się cenzury wypowiedzi
drugiego typu i vice versa.

To zabrzmi kontrowersyjnie, a w dzisiejszych czasach ryzykownie, ale ludzie powinni mieć
prawo obrażać innych ludzi, dopóki nie stanowi to pomówienia lub wezwania do przemocy.
Zwłaszcza osoby publiczne muszą wykazać się „grubszą skórą” i uznać, że jest to jedna z cen
do zapłacenia za łatwiejszy dostęp do procesów związanych ze sprawowaniem władzy w
kraju. Osoby mocno osadzone w pewnej siatce przywilejów mogą być obarczone
koniecznością niesienia cięższego brzemienia krytyki publicznej. Jest najzupełniej oczywiste,
że hejt wobec posłanki ze strony niezadowolonych wyborców może być dopuszczony w
większym stopniu niż hejt wobec nastolatki ze strony jej rówieśników. Także zakres akceptowalnych środków wyrazu będzie w obu przypadkach inny. Ostatecznie kwestie te w sposób precyzyjny mogą określać niezawisłe sądy rozstrzygające tego rodzaju sprawy z
powództwa cywilnego. Już zresztą istnieje bogate orzecznictwo w tym zakresie.
Przyjęcie założenia o maksymalnym zakresie wolności słowa nie będzie zbyt popularne w
czasach, w których coraz większy nacisk kładzie się na wspólnotowość i dbałość komfort
funkcjonowania w przestrzeni społecznej, której wyrazem są np. tzw. safe spaces. Pogląd, że
wolność słowa obejmuje prawo jednej osoby do obrażenia drugiej sam w sobie zapewne
brzmi jak zdanie, które wielu chciałoby dziś wykluczyć poza ramy dopuszczalnych
wypowiedzi… Zaznaczyć należy jednak, że te powyższe rozważania dotyczą określenia,
które wypowiedzi powinny być wykluczone i karane, a które objęte wolnością słowa i wolne
od sankcji prawnych i formalnych – stosowanych z majestatu państwa. A przecież istnieje
jeszcze cały szereg nieformalnych sankcji społecznych, którymi mogą (i zapewne powinni)
być objęci autorzy korzystający z wolności słowa w sposób niegodny. Gdy ktoś kogoś
wulgarnie obraża, lecz nie ociera się o wezwanie do przemocy i nie stosuje pomówienia, to
społeczność ludzi uczestniczących z takim delikwentem w debacie powinna podejmować
działania zorientowane na objęcie go infamią lub bojkotem. Problem fatalnego poziomu
debaty publicznej w Polsce nie polega na tym, że wolności słowa jest za dużo, tylko na tym,
że żadna ze skonfliktowanych stron tej debaty nie dyscyplinuje ludzi z własnego obozu,
którzy w doborze słów posuwają się poza granice dobrego smaku. Dobry smak ma (lub raczej
powinien mieć) bowiem znacznie węższe granice niż wolność słowa, a autorzy wypowiedzi
powinni się samo-ograniczać, właśnie tymże dobrym smakiem się kierując. W Polsce
niestety, obojętnie jak obrzydliwa rzecz zostanie napisana lub powiedziana, spotyka się z
obroną lub aprobatą „współplemieńców”. To dlatego nasza debata dziczeje.
Prawicy i lewicy wybiórcze podejście do wolności słowa.
Na tym tle przekonanie liberałów, że prawo do szeroko zakrojonej wolności słowa mają
wszyscy, niezależnie od poglądów, będzie niezbyt popularne. Dużo więcej zwolenników
znajdzie postawa prawicy wobec wolności słowa. W tej wizji wolność należy ograniczać, gdy
pojawia się krytyka wiary religijnej, gdy dziennikarze badają przeszłość Karola Wojtyły, gdy
ukazują się skandalizujące dzieła sztuki i teatralne, gdy ktoś ogłasza, że aborcja za granicą
jest legalna, gdy ktoś mówi głośno o przewinach polskich szmalcowników, gdy uczniowie
ubierają się na czarno i noszą symbol Strajku Kobiet, albo gdy ktoś sięga w swojej ekspresji
po erotykę. Ale za to wolności słowa należy agresywnie bronić, gdy Facebook i Twitter
kasują konta prawicowych ekstremistów, gdy arcybiskup chce skarcić osoby LGBT (lub, w
zasadzie, dowolne inne osoby), gdy samorządy ogłaszają „strefy wolne od LGBT”, gdy
wykładowczyni uniwersytetu poświęca zajęcia na ewangelizację studentów, gdy aktywiści
prezentują wielkoformatowe zdjęcia rozerwanych płodów w środku miasta, lub gdy
pracownik Ikei cytuje fragmenty Biblii.
Jednak niemało sympatii zyska także postawa lewicy wobec wolności słowa. W tej wizji
wolność należy ograniczać poprzez cancel culture za wszelkie wypowiedzi lub żarty
ocierające się o „klasizm”, rasizm, homofobię, neoliberalizm, seksizm czy body-shaming,
stare książki trzeba pisać na nowo, aby usunąć z nich „niepokojące fragmenty” (cenzorów
zajmujących się tym Orwellowskim działaniem nazwano pięknie – „sensitive readers”),
zaimki mają stać się przedmiotem stałego wzmożenia, uciszyć należy również klimatycznych
denialistów oraz antyszczepionkowców, w końcu zakres dostępnej dla mówcy wolności słowa
nie musi być równy, a zależny od jego płci, wieku, koloru skóry, wyznania, orientacji
seksualnej oraz wagi ciała. Wolność słowa powinna być tym agresywniej broniona, do im
większej liczby mniejszości mówca należy. Poza tym bezwzględnie należy się ona przeciwnikom religii, zwolennikom diety roślinnej, transportu rowerowego i wysokich podatków. Jak nietrudno odgadnąć, każdy kto może w jednej lub drugiej koncepcji uzyskać przywileje
co do zakresu wolności słowa, będzie wolał tę koncepcję od stanowiska liberałów, że oto każdy człowiek zasługuje na taką samą wolność słowa i że może powiedzieć niemal wszystko, co zechce. Także jeśli ciebie to oburza…

Wyimki:
– Obrona własnego stanowiska przestała być głównym celem zabierania głosu. W jej miejsce
wszedł atak na stanowisko przeciwne. Nie trafność argumentacji, a dotkliwość obelżywości
komunikatu stała się miarą „sukcesu” w potyczkach słownych.
– Uciszenie opinii oznacza więc „rabunek” aktualnego i przyszłych pokoleń ludzkości z nowej
wiedzy, a strata ta w nawet większym stopniu dotknie tych, którzy z uciszoną opinią by się
nie zgadzali.
– Właściwą liberalnej postawie metodą walki z nimi będzie jednak kontrargumentacja, a nie
cenzura, uciszenie czy zastosowanie wobec autorów jakichkolwiek formalnych sankcji.
– Dla budowania autorytetu w „bańce” zwolenników niemałe znaczenie ma uzyskanie
wizerunku „niepokornego twardziela”. To swoisty maczyzm sieci 2.0. Równocześnie jednak
znana jest także prawidłowość „Kozak w necie, p**** w świecie”.
– Osoby mocno osadzone w pewnej siatce przywilejów mogą być obarczone koniecznością
niesienia cięższego brzemienia krytyki publicznej.
– Dobry smak ma (lub raczej powinien mieć) bowiem znacznie węższe granice niż wolność
słowa, a autorzy wypowiedzi powinni się samo-ograniczać, właśnie tymże dobrym smakiem
się kierując.

Lektury Liberała 2022 :)

Rok 2022 był dla nas wszystkich dotkliwy: wojna w Ukrainie i bezpardonowe łamanie prawa międzynarodowego i praw człowieka przez rosyjski reżim, postpandemiczna drożyzna i szalejąca inflacja, trwale złe relacje polskiego rządu z Unią Europejską i będący tego efektem brak środków z Krajowego Planu Odbudowy dla Polski, postępująca ruina polskiej edukacji dokonywana rękoma ekipy nacjonalistycznej prawicy… Tak, wszystko to zapewne odbije się w książkowej rzeczywistości dopiero w roku 2023, jednakże już rok 2022 bogaty był w literaturę, której lektura może być – przynajmniej w pewnym stopniu – jakąś odpowiedzią na wspomniane problemy Polski, Europy i świata.

W tym roku – podobnie zresztą jak w zestawieniach z lat ubiegłych – prezentuję Państwu katalog dziesięciu naprawdę różnych książek, jednak każda z nich odsłania przed nami inny aspekt refleksji nad współczesnym światem. Ponieważ pozostajemy w sferze „lektur liberała”, to z oczywistych względów wątkiem dominującym jest problem wolności. Z konieczności zaś musiał on zostać sprzężony z takimi zagadnieniami, jak: kryzys liberalnej demokracji, populizm, filozofia pragmatyzmu, kapitalizm i problemy wolnego rynku, rządy prawa czy feminizm. Paradoksalnie tematyka zaprezentowanego cyklu idzie w parze z głównymi osiami debat publicystycznych i politycznych w Polsce w 2022 r.

Do ubiegłorocznego cyklu dziesięciu najciekawszych – moim zdaniem – „lektur liberała” dołączyłem jeszcze jedną pozycję anglojęzyczną i jedną antylekturę. Pozycji anglojęzycznej nie wliczyłem do głównej dziesiątki nie ze względu na wątpliwości co do jej wartości, ale ze względu na to, że oczekiwać będę z niecierpliwością polskojęzycznego jej wydania, a wówczas – jestem tego całkowicie pewien! – książka ta będzie na szczycie listy „lektur liberała” w roku wydania jej polskojęzycznej edycji. Musiałem katalog uzupełnić również o antylekturę! Tak, musiałem, bo była to jednak książka, która w 2022 r. wywołała największe i najbardziej burzliwe dyskusje w Polsce. Przyznajmy zaś; rzadko w Polsce tak zacięcie i zażarcie kłócimy się o książki.

Zapraszam więc do mojego cyklu Lektur Liberała 2022! Wierzę, że każdy „miłujący wolność” znajdzie w nim coś dla siebie. Jestem też przekonany, że każda z tych książek nie tylko otwiera nas na kontakt z odmiennym doświadczeniem wolności, ale sprawia, że i my – liberałowie czy też po prostu „ludzie miłujący wolność” – otworzymy się na refleksję niekoniecznie zgodną z tym, co można by nazwać liberalną prawomyślnością. Wreszcie lektury te pokazują nam nie tylko szarą i frustrującą rzeczywistość populistycznych raczkujących dyktatur, ale przede wszystkim przynoszą nam nadzieję.

 

Numer 1.

Adam Gopnik, Manifest nosorożca. Rozprawa z liberalizmem, Fundacja Liberté!, Łódź 2022

Ten niesamowicie wciągający manifest Nowego Liberalizmu w największym stopniu przynosi nam nadzieję, że osiągnięcia liberalnej demokracji nie zostały jeszcze zupełnie zaprzepaszczone i że spisywanie liberalnej demokracji na straty jest daleko idącą przesadą. Gopnik jednakże – nie należy mieć złudzeń – pokazuje nam słabości projektu liberalnego, stąd ten lekkim pesymizmem skażony podtytuł zapowiadający „rozprawę z liberalizmem”. Konkluzja jednak każdego liberała powinna napełnić szczątkową przynajmniej radością – autor bowiem broni liberalnych wartości, pokazuje ich ponadczasowość i uniwersalizm, werbalizuje przeświadczenie o konieczności postępowego podejścia do wszystkich liberalnych idei i konceptów, choćby początkowo wydawało się nam, że od niniejszego liberalizmu się oddalamy. Liberalizm nie jest i nie może być niczym tożsamy z zamkniętymi interpretacjami i totalnie wiążącymi wykładniami.

 

Numer 2.

Marcin Popkiewicz, Zrozumieć transformację energetyczną. Od depresji do wizji albo jak wykopywać się z dziury, w której jesteśmy, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2022

Z biegiem lat coraz bardziej chyba upewniamy się, jak bardzo liberalizm musi stawać się „zielonym liberalizmem”! Bioróżnorodność, ekologia, zrównoważony rozwój, czy prawa zwierząt, czyli po prostu „zielona polityka”, muszą zostać wchłonięte i zestawione z katalogiem tradycyjnych wartości liberalnych. Dlaczego? Dlatego, że jeśli tego nie zrobimy, to nasza wolność staje się iluzją – stanie się iluzją, bo zrujnujemy nasz świat, udusimy się w oparach smogu i zatrujemy tym, co nazywamy jeszcze jedzeniem. Właśnie dlatego tak ważna jest książka Popkiewicza. Dzięki niej możemy wreszcie zrozumieć tę tytułową „transformację energetyczną”, jak również przyczyny oraz skutki nadciągającej „katastrofy energetycznej”. Jeśli już znajdujemy się w trakcie tej katastrofy, to tym bardziej koniecznym wydaje się zrozumienie jej podstaw oraz uświadomienie sobie, jak możemy ją spowolnić bądź zatrzymać. Książka ta bardziej jest podręcznikiem dla tych liberałów, którzy nie chcą być ignorantami w kwestiach ekologiczno-energetycznych.

 

Numer 3.

Tomasz Sawczuk, Pragmatyczny liberalizm, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2022

Gdyby nie osobiste zainteresowania filozoficzno-politologiczne, które z oczywistych względów skłoniły mnie do lektury książki Sawczuka, to „zmusiłaby” mnie zapewne jednoznaczna rekomendacja prof. Andrzeja Szahaja z jego recenzji. Skoro pisze on, że „mamy do czynienia z książką wybitną”, to bez najmniejszych wątpliwości trzeba po tę książkę sięgnąć. Mamy do czynienia z pasjonującym studium filozofii politycznej Richarda Rorty’ego, opowiedzianej przez pryzmat teorii i filozofii demokracji. Znajdziemy tutaj klasyczne konteksty liberalne: od Johna Locke’a, przez Monteskiusza, aż po Johna Stuarta Milla; znajdziemy tutaj kontekst sporu liberałów z komunitarystami; znajdziemy wreszcie refleksję na temat kryzysu liberalizmu i jego starcie z lewicową myślą i praktyką polityczną. Z całego tego studium wyłania się wizja liberalizmu pragmatycznego – wizja, która może okazać się niezwykle atrakcyjna nie tylko dla liberałów ślepo wierzących w swoje wartości, ale również dla tych bardziej „letnich”, może nieco rozczarowanych, może nawet zdruzgotanych „neoliberalnymi” potknięciami.

 

Numer 4.

Dominik Héjj, Węgry na nowo. Jak Viktor Orbán zaprogramował narodową tożsamość, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2022

Ponieważ nie wolno nam – liberałom – nadmiernie ulegać samozadowoleniu, toteż koniecznym wydaje się sięgnięcie do literatury, która w sposób dosadny i dobitny przypomni nam o tym, jak liberalną demokrację rozmontowują nacjonalistyczni populiści współczesnej europejskiej prawicy. Héjj przenosi nas do współczesnych Węgier, które przez Viktora Orbàna i jego partię zostają systematycznie przeobrażane. Autor nie tylko pokazuje nam, co się działo i dzieje w państwie i społeczeństwie węgierskim ostatniego dwudziestolecia, ale wprowadza nas w kulisy tej sytuacji, zarysowuje diagnozę, prezentuje historyczne i socjologiczne konteksty. Okazuje się bowiem, że ślepe i bezrefleksyjne przekładanie na społeczeństwo węgierskie polskich wniosków jest cokolwiek nieuzasadnione. Pomimo tego jednak na każdej niemalże stronie tej analizy znajdziemy myśli i wnioski, które sprowadzać nas jednak będą na polskie podwórko polityczne.

 

Numer 5.

Renata Grochal, Zbigniew Ziobro. Prawdziwe oblicze, Ringier Axel Springer Polska, Warszawa 2022

Nie da się – prezentując katalog „lektur liberała” na 7 lat po przejęciu władzy w Polsce przez nacjonalistyczno-populistyczną prawicę – uniknąć kontekstu sensu stricto politycznego. Dlatego właśnie w katalogu tym musiała znaleźć się książka poświęcona człowiekowi, który po 2015 r. okazał się jednym z najbardziej wpływowych polityków tego okresu. Czy nazwiemy go największym politycznym szkodnikiem tego czasu, to już kwestia na inną – czysto polityczną – analizę, jednakże zanim się jej dokona, warto zrobić sobie polityczno-biograficzne wprowadzenie. Taką perspektywę otrzymujemy właśnie w książce Renaty Grochal o Zbigniewie Ziobrze. Czy mamy do czynienia z pisanym nieczułym i sprawozdawczym językiem kalendarium życia aktualnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego? Zdecydowanie nie. Przedstawiony portret Ziobry daje nam wgląd w kulisy rządów tzw. Zjednoczonej Prawicy, w relacje w obozie władzy i jego związki ze światem zewnętrznym. Nie jest to encyklopedyczna notka o Ziobrze, ale bardziej studium charakteru, wpływów i wojen.

 

Numer 6.

Thomas Piketty, Kapitał i ideologia, przeł. Beata Geppert, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2022

Znajdą się zapewne tacy, którzy uznają umieszczenie tej książki w katalogu „lektur liberała” albo za pomyłkę, albo za przejaw paranoi lub – chyba jeszcze gorzej – publicystycznego pogubienia. Od razu więc mówię expressis verbis: liberałowie muszą czytać Piketty’ego, liberałowie muszą znać Piketty’ego, liberałowie muszą umieć odpowiadać Piketty’emu! I bynajmniej daleki jestem od stwierdzenia, że prawdziwy liberał musi z Pikettym wyłącznie polemizować! Autor Kapitału i ideologii bierze nas w podróż po historii cywilizacji. Wędrujemy przez społeczeństwa niewolnicze, społeczeństwo stanowe, społeczeństwa kolonialne, aż wreszcie docieramy do społeczeństwa socjaldemokratycznego, komunistycznego i postkomunistycznego, po czym zderzamy się z erą turbokapitalizmu. Tak, tak, wielbiciele Szkoły Frankfurckiej nie będą rozczarowani, a liberałowie będą musieli przemyśleć, czy szczątki „nowej utopii”, jakie zarysowuje Piketty, nie wypływają z realnych mankamentów współczesnych społeczeństw kapitalistyczno-liberalnych i czy to nie tam właśnie rozpoczynają się wszelkie krytyki liberalizmu.

 

Numer 7.

Timothy Garton Ash, Obrona liberalizmu. Eseje o wolności, wojnie i Europie, Fundacja Kultura Liberalna, Warszawa 2022

Po Pikettym najlepiej sięgnąć od razu do Gartona Asha, czyli do prawdziwej „obrony liberalizmu”. Choć osoby mające upodobanie do eseistyki autora, zapewne większość zamieszczonych w tym zbiorze tekstów będą kojarzyć z pracy międzynarodowej, to jednak umieszczenie ich w jednym tomie sprawia, że rzeczywiście wydawcom udało się stworzyć nową jakość. Garton Ash zabiera głos w sprawach bieżących: od triumfu populizmów i autorytaryzmów, aż po najświeższą tragedię wojny w Ukrainie. Pytanie, które powraca nieustannie, a jego echo znajdziemy w każdym właściwie z esejów, to pytanie o wolność. Nie zawsze jest to wprost pytanie o kondycję liberalizmu, jak może sugerować tytuł cyklu, bo raczej centralnym motywem rozważań autora jest sama wolność – niekoniecznie zawsze postrzegana z perspektywy liberała i liberalizmu. Ważne jednak, że Garton Ash w swoich tekstach jednak odbudowuje nadzieję, że wolność można ocalić. Nie tylko trzeba ją ocalić, ale rzeczywiście można!

 

Numer 8.

Luc Boltanski, Ève Chiapello, Nowy duch kapitalizmu, przeł. Filip Rogalski, Oficyna Naukowa, Warszawa 2022

Nie da się stworzyć sensownej listy lektur liberała bez Nowego ducha kapitalizmu Boltanskiego i Chiapello. Książka ta ponad dwadzieścia lat czekała na swój polski przekład i możliwość przedostania się do polskiego dyskursu wokół liberalizmu i kapitalizmu. Autorzy prezentują swoją koncepcję trzech duchów kapitalizmu. Pierwszy – mieszczański – ukształtował się w XIX wieku. Drugi – menedżerski – formował się od lat czterdziestych do siedemdziesiątych XX wieku. Trzeci – nowy duch kapitalizmu – pojawia się w latach osiemdziesiątych i jest do dziś dominującą hipostazą tego ustroju społeczno-gospodarczego. Paradoksem nowego ducha kapitalizmu jest to, że choć pobudza on kreatywność i innowacyjność, to jednak przynosi zawężanie się sfery praw społecznych i skutkuje rozwojem prekariatu. Autorzy każą nam otworzyć oczy na mankamenty współczesnego kapitalizmu. Zdają się apelować do współczesnych liberałów, przede wszystkich do tych wciąż zafascynowanych kapitalizmem: „Otwórzcie oczy! Szukajcie człowieka! Szukajcie wolności!”.

 

Numer 9.

Mariusz Surosz, Ach, te Czeszki!, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022

Żaden katalog lektur liberała nie może obyć się bez tematyki związanej z kobietami! Skoro przez wieki odmawiano paniom pełnego miejsca w społeczeństwie, to teraz nadchodzi czas, żeby ich historie – historie pań – bardziej przedostawały się do narracji i dyskursu publicznego. W 2022 r. najciekawiej bodajże zrobił to Surosz w diabelsko i bezlitośnie wciągającym reportażu historycznym, który z pozoru jest opowieścią o dziejach Czechosłowacji w XX wieku, jednakże w rzeczywistości jest to opowieść o kobietach, które mogłyby żyć wszędzie. Czechosłowackie czy czeskie otoczenie, historia, dziedzictwo czy kultura stanowią pretekst jedynie do tego, żeby zajrzeć do życia tych kilku pań. Notabene – jak zwykle zresztą w tekstach Surosza – znajdujemy tutaj mnóstwo interesujących informacji o naszych południowych sąsiadach. Przestajemy podśmiewać się z nich, a raczej zagłębiamy się w te historie, którymi wciąga nas w swoją narrację autor.

 

Numer 10.

Piotr Beniuszys, Bariery dla liberalizmu. Antologia tekstów, Fundacja Liberté!, Łódź 2022

Last but not least: nie mogło się przecież obyć bez Barier dla liberalizmu Beniuszysa! O, tak, bardzo lubię się z nim nie zgadzać i trochę z nim polemizować! W tekstach zawartych w tym zbiorze będzie do tego bardzo dużo okazji. Tym bardziej, że autor mówi nam o liberalizmie z perspektywy największych dla niego zagrożeń: konserwatyzmu, nacjonalizmu i słabości demokracji. Jestem przekonany, że najciekawszymi wątkami dla czytelnika będą te, w których autor pozwala sobie na komentarze dotyczące współczesnej Polski i naszej krajowej sceny politycznej. Przyznaję, że w tegorocznym zestawieniu propozycji książkowych nawiązujących wprost do polskiej polityki jest w istocie mniej, dlatego można się pocieszyć tego typu komentarzami w książce Beniuszysa. Finalna konkluzja autora jest raczej optymistyczna: chyba jednak liczy on na triumf rozumu i rozsądku w polityce, a te z konieczności prowadzić muszą do umiarkowanego liberalizmu i obrony wolności.

 

Anglojęzyczna Lektura Roku

Wojciech Sadurski, A Pandemic of Populists, Cambridge University Press 2022

Pisałem już o tej książce na łamach „Liberté!”, jednakże jestem głęboko przekonany, że nie można jej pominąć w tym zestawieniu! Nie można, bo każda okazja jest dobra, żeby zwerbalizować swoje oczekiwanie, aby książka Sadurskiego jak najszybciej ukazała się w polskim przekładzie, bo przecież jest to również książka o Polsce i Polakach! Jest to jednak przede wszystkim książka o polskiej scenie politycznej, przede wszystkim zaś o rządzących Polską prawicowych populistach. Żeby jednak nikt nie wyrobił sobie przekonania, że Sadurski pisze przede wszystkim czy też tylko o Polsce – nic bardziej mylnego! Pandemia populistów to książka o współczesnych modelach populizmu, jakie występują – i niewątpliwie mają one swój dobry okres – we współczesnym świecie. Sadurski pokazuje cechy typowe współczesnych ruchów populistycznych, ich sposoby zdobywania władzy, a także to, w jaki sposób przy tej władzy się utrzymują. Po przeczytaniu tej książki można zupełnie inaczej spojrzeć na historię rządów populistycznej prawicy w Polsce czy na Węgrzech – na pewno spojrzeć z dużo większym zrozumieniem.

 

Antylektura Roku

Wojciech Roszkowski, Historia i teraźniejszość. 1945-1979, Biały Kruk, Kraków 2022

Wreszcie książka, o której w 2022 r. pisano najwięcej, dyskutowano najwięcej i kłócono się najwięcej. Ba, sam o niej pisałem niejednokrotnie i również na łamach „Liberté!” da się znaleźć więcej niż kilka niezwykle ostrych zdań o tym pseudopodręczniku, napisanym notabene przez akademika o tak znacznym przecież nazwisku. Podręcznik do HiTu napisany przez Roszkowskiego powinien uzyskać oficjalny tytuł Wstydu Roku 2022. Wstyd, bo książkę tę wydano jako podręcznik dla 14- i 15-latków, a tymczasem jej forma i treść niewiele mają wspólnego z współczesnymi podręcznikami. Wstyd, bo coś takiego promowane było przez polskie ministerstwo edukacji, wielu polityków i publicystów. Wstyd wreszcie, bo pseudopodręcznik Roszkowskiego jest kwintesencją zideologizowanej narracji historycznej, manipulacji faktami i prezentowania ich skrzywionych interpretacji. Książka ta jest kwintesencją wszystkiego tego, co tzw. lewactwu zarzucają kręgi polskiej prawicy: indoktrynacja, manipulacja, seksualizacja, epatowanie przemocą i przede wszystkim tworzenie własnej wersji historii. Czy zatem czytać tę książkę? Tak, czytać! Czy się wstydzić? Tak, wstydzić się mocno!

 

 

Liberalizm, czyli demaskowanie iluzji. Refleksje na temat książki Adama Gopnika „Manifest nosorożca. Rozprawa z liberalizmem”. :)

Amerykański pisarz i publicysta Adam Gopnik napisał książkę niezwykle ważną i potrzebną w czasach, gdy o liberalizmie wypowiada się wiele osób, które o tej ideologii mają pojęcie raczej mgliste. W swoim bardzo głębokim analitycznym studium autor wyjaśnia czym jest liberalizm, jaki jest jego wkład w ukształtowanie współczesnego zachodniego społeczeństwa i dlaczego liberalizm tak często jest przedmiotem krytyki. Szczególnie trafna jest myśl przewodnia książki, że liberalizm jest sprzeciwem wobec okrucieństwa, którego dopuszczają się ludzie niekoniecznie źli z natury, ale przeniknięci wiarą w utopie mające uszczęśliwić ludzkość. Oto kilka refleksji, które mi się nasunęły po przeczytaniu tej, znakomicie napisanej książki.

Gopnik zwraca uwagę na trzy charakterystyczne cechy różniące liberalizm od ideologii radykalnych, takich jak prawicowy autorytarny nacjonalizm czy lewicowy totalitarny fundamentalizm. Pierwszą z nich jest przekonanie o ludzkiej omylności i brak wiary w możliwość stworzenia świata idealnego. Zarówno to założenie wyjściowe, jak i główny cel liberalizmu, jakim jest obrona przyrodzonych praw człowieka jako jednostki, decydują o sceptycznym podejściu do wszelkich prób radykalnej naprawy ludzkiego świata. Ludzie są omylni, nietrwali w dążeniach i zróżnicowani w swoich oczekiwaniach. Dlatego żadna jednolita, totalna koncepcja ładu społecznego jest nie do przyjęcia. Prawa człowieka mogą być tylko chronione w warunkach społecznego pluralizmu i tolerancji.

W tych warunkach trzeba jednak ustawicznie podejmować próby godzenia rozmaitych sprzeczności. Stąd drugą charakterystyczną cechą liberalizmu jest koncyliacyjne podejście do rozmaitych sporów i konfliktów. Podejście to zakłada konieczność posługiwania się racjonalnymi argumentami i upartego dążenia do kompromisu. Mniejszym złem jest bowiem dyskomfort spowodowany niemożnością pełnego zaspokojenia swoich potrzeb, aniżeli dyskomfort powodowany całkowitym brakiem ich zaspokojenia. Ciągłe targi i negocjacje to istota liberalnego podejścia, w przeciwieństwie do jednoznaczności rozstrzygnięć dokonywanych w imię Boga, władcy lub dominującej większości. To także różnica między demokracją a autorytaryzmem.

Koncyliacyjność oznacza z kolei trzecią cechę, jaką jest stopniowość i cierpliwość w dążeniu do reform wychodzących naprzeciw liberalnym wartościom. Wszelkie radykalne zmiany o charakterze rewolucyjnym zawsze bowiem oznaczają czyjąś krzywdę, budzą nienawiść i prowadzą do okrucieństw. Jak pisze Gopnik, w liberalizmie sądzi się, że nie można udoskonalić rodzaju ludzkiego, co nie znaczy, że nie trzeba stale, krok po kroku, dążyć do upowszechniania liberalnych wartości. Liberalizm jest niczym innym, jak bezustannym programem reform nakierowanym na łagodzeni okrucieństwa dostrzeganego wokół nas. Przy czym ciągle wyłaniać się będą nowe problemy do rozwiązania. Nie chodzi jednak, żeby było dobrze, chodzi o to, żeby było lepiej.

Przedmiotem sporu między liberalizmem a konserwatywną prawicą jest sprawa porządku społecznego – kto go ustanawia i na czym on polega? Według prawicy najważniejszą potrzebą ludzi jest potrzeba ładu i porządku, który jako naturalny pochodzi od Boga, albo jako sztuczny pochodzi od władcy. Jest to zatem zawsze porządek określany odgórnie, jest jednolity, stały i obowiązujący wszystkich. Mniejszości, które się z niego wyłamują narażone są na dyskryminację lub wykluczenie. Jest to porządek oparty na autorytecie, którym jest Kościół, homogeniczny naród i stabilna heteroseksualna rodzina. Więzią łączącą członków takiej z góry określonej i hierarchicznej wspólnoty jest poczucie tożsamości zbiorowej.

Liberalizm jest naturalnym wrogiem takiego porządku ze względu na niemożność przestrzegania w nim praw człowieka. W przeciwieństwie do prawicy, która koncentruje się na wspólnocie, liberalizm koncentruje się na jednostce. Wynika stąd potrzeba budowania porządku społecznego oddolnie, poprzez swobodną wymianę informacji, negocjacje i współpracę. Gopnik słusznie zauważa, że wizja społeczeństwa zamkniętego, klanowego czy etnicznego albo nie może być zrealizowana, albo wymaga zastosowania przymusu. Prezentując porządek liberalny, autor odwołuje się do koncepcji kapitału społecznego Hilarego Putnama, według którego są nim silne sieci obywatelskiej partycypacji, które wpływają pozytywnie na działanie instytucji. Odwołuje się on także do pojęcia cywilizacji powszechności Fredericka Olmsteda, którą tworzą debaty w sferze publicznej generowanej przez małe społeczności. Liberalny porządek to zatem ten, który jest tworzony w toku działalności społeczeństwa obywatelskiego.

Nie jest prawdą, że liberalizm niszczy wspólnotę. Przez rozproszenie władzy i inicjatywy obywatelskie tworzy on ustawicznie nowe wspólnoty, które, choć zwykle nietrwałe, budowane są w poprzek linii etnicznej, wzbogacając życie społeczne w nowe idee i przedsięwzięcia. Prawicowo-populistyczna krytyka liberalizmu wysuwa zarzut, że wprowadzając płynny porządek naraża ludzi, pozbawionych trwałych podstaw działania, na poczucie utraty tożsamości zbiorowej, wiary, a nawet samego sensu istnienia. Dzięki temu jednak ludzie mają szansę lepiej odczuwać swoją tożsamość indywidualną, dotychczas tłumioną przez podporządkowanie wspólnocie narodowej lub wyznaniowej, w których obecność nie wynika z ich własnego wyboru. Silne poczucie tożsamości indywidualnej pozwala człowiekowi w pełni wykorzystać swoje predyspozycje i potencjał oraz mieć poczucie samorealizacji. Prawa człowieka muszą być oparte na tożsamości indywidualnej, a nie grupowej. Jak zauważa Gopnik, nihilizm przypisywany liberalizmowi okazuje się pluralizmem, a jego rzekomy totalitaryzm – tolerancją.

Liberalizm jest bliski ideologii lewicy, ponieważ ma te same cele. Różnica polega na metodzie ich osiągania. Lewicowi radykałowie nie znoszą stopniowej ich realizacji. Swoją iluzję sprawiedliwości społecznej chcieliby zrealizować natychmiast, stąd uwielbienie dla rewolucyjnej bezkompromisowości. Gopnik słusznie jednak zauważa, że wszelkie romantyczne i utopijne wizje realizowane w rzeczywistości zawsze ponoszą klęskę i zwykle kończą się straszliwym karambolem. Rewolucyjna metoda nie prowadzi do osiągania szlachetnych celów ale nierzadko oznacza ich przeciwieństwo.

Lewicowi fundamentaliści zarzucają liberałom, że ich koncyliacyjność prowadzi do ulegania imperialistycznym zapędom i kapitalistycznemu wyzyskowi. Prześladowanie klas upośledzonych staje się dzięki temu coraz bardziej wszechogarniające i podstępne, o czym świadczy epidemia otyłości i uzależnienie od narkotyków. Jest to rezultat działań drapieżnego biznesu posługującego się wyrafinowanym marketingiem, w którym działania promocyjne i reklamowe prowadzą do plagi konsumpcjonizmu. Liberałowie zwykle na te zarzuty odpowiadają, że postęp nie może polegać na odbieraniu ludziom wolności. Zamiast proponowanych przez lewicę prawnych nakazów i zakazów, lepiej ludzi edukować, aby dokonując wolnych wyborów potrafili sami się bronić przed wyzyskiem i manipulacją. Liberalna demokracja nie jest pozbawiona wad i niedostatków, bo idealnych ustrojów nie ma. Przykładem mogą być Stany Zjednoczone z fatalnym systemem opieki zdrowotnej i strzelaniną w miejscach publicznych. Zamiast zmieniać ustrój, trzeba te wady i niedostatki stopniowo eliminować, zdając sobie przy tym sprawę, że wciąż pojawiać się będą nowe.

Lewica atakuje absolutystyczne doktryny wolnorynkowe, które podporządkowują życie społeczne wymaganiom rynku, obwiniając za to liberalną ideę wolnego społeczeństwa. W Polsce przyjęło się mylić ideologię społeczną, jaką jest liberalizm, z neoliberalizmem, będącym ideologią ekonomiczną. Neoliberalizm, dla którego bardziej adekwatną nazwą byłby turbokapitalizm, jest prostacką wiarą w wolny rynek wyrosłą na gruncie chciwości, uważanej za źródło postępu. Nieograniczony pęd do bogacenia się, bez względu na koszty społeczne i ekologiczne, stał się przyczyną poważnych problemów zagrażających wręcz ludzkiej egzystencji na Ziemi. Lewicowa krytyka neoliberalizmu nie może jednak obejmować liberalizmu jako takiego. Jeśli ktoś myli te pojęcia, to zdradza tym brak elementarnej wiedzy na temat liberalizmu opartego na poglądach Johna Stuarta Milla. Nieprzypadkowo jednak w Polsce, gdzie liberalizm jest największym wrogiem Kościoła katolickiego, wiedza ta nigdy nie była szerzej rozpowszechniana. Liberalizm nie jest przeciwny ingerencjom państwa w procesy gospodarcze, pod warunkiem, że ograniczone one będą do sytuacji szczególnych i nie będą tłumić oddolnych inicjatyw. Gopnik przytacza celne sformułowanie Lincolna: „rządy są po to, aby uczynić dla wspólnoty ludzi wszystko, czego oni potrzebują, ale sami, używając swoich indywidualnych zasobów, nie mogą uczynić lub nie mogą uczynić równie dobrze”.

Fundamentalistyczna lewica walczy z dyskryminacją różnych grup społecznych, co nie przeszkadza jej w dyskryminowaniu tych, którzy nie w pełni podzielają jej przekonania. Przykładem może być ruch cancel culture, który jawnie dyskryminuje ludzi, którym zdarza się zapomnieć o zasadach poprawności politycznej przyjętych przez bojowników lewicy. Sprawa dotyczy więc liberalnej zasady wolności słowa, gdzie lewica łączy się z prawicą w krytyce liberalizmu. Przedmiotem ataku jest więc właściwa liberalizmowi tolerancja. Lewica twierdzi, że liberalna wiara w wolność słowa pozwala szerzyć się poglądom rasistowskim, antysemickim, faszystowskim, czyli tym, które kwestionują społeczny egalitaryzm i akceptują dyskryminację. Z kolei prawica narzeka, że z winy liberałów szerzone są poglądy urażające uczucia religijne, patriotyczne, sprzeczne z oficjalnie przyjętymi zasadami moralnymi lub godzące w honor narodu. Zarówno lewica, jak i prawica zarzucają w związku z tym liberalizmowi demoralizowanie społeczeństwa.

Tymczasem liberalna wiara w wolność słowa wcale nie jest absolutna. Tolerancja jest pozytywną wartością, ale ma swoje granice. Liberałowie stoją na stanowisku, że każdy ma prawo wyrażać swoje poglądy, nawet wtedy, gdy budzą one powszechne zgorszenie. Przestrzeń publiczna musi być otwarta na ścieranie się poglądów, wolną dyskusję, w której każdy ma prawo do krytyki wszystkiego. Obraza przekonań religijnych, ideologicznych i politycznych przez ich krytykę i zakwestionowanie jest jak najbardziej dopuszczalna. Granicą tolerancji jest to samo, co jest granicą wolności, a mianowicie zagrożenie czyjemuś bezpieczeństwu. Wykluczona jest zatem mowa nienawiści, która może kogoś zachęcić do wyrządzenia krzywdy ludziom, którzy są tej nienawiści przedmiotem. Liberał, godząc się na krytykę i ośmieszanie poglądów i przekonań, nie godzi się na obrażanie i upokarzanie ludzi, którzy je głoszą. Należy odróżniać człowieka od jego poglądów. Dlatego bzdurą jest przekonanie, że krytykując religię, krzywdzi się jej wyznawców. Obowiązujący w polskim prawie przepis o urażeniu uczuć religijnych pochodzi z innej epoki i jest społecznie szkodliwy, bo wprowadza cenzurę do debaty publicznej. Podobnie zresztą jak przepis o odpowiedzialności karnej za publiczne znieważenie narodu lub okazywanie mu lekceważenia. Czyni on Polskę jedynym krajem w Europie tak wrażliwym na punkcie swojej godności.

Liberalizm preferuje rozsądek, opanowanie i stopniowe dążenie do poprawy życia społecznego. Ale wielu spośród jego krytyków twierdzi, że życie oparte na rozsądku jest ograniczone i pozbawione barw. Utarło się przekonanie, że liberalizm nie jest seksowny, a sam Gopnik przyznaje, że jego credo nie nadaje się na sztandar. No cóż, zależy co kogo podnieca. Tego rodzaju opinie budzą mój największy sprzeciw. Są one bowiem charakterystyczne dla osób infantylnych, tęskniących za ufnym i bezmyślnym ludem, którego uskrzydlają dźwięki karmanioli, porywają apele przywódców o potrzebie poświęcenia dla sprawy i upaja dreszcz podniecenia ryzykowną przygodą. Można im tylko współczuć, że nie mogąc znaleźć zaspokojenia potrzeb emocjonalnych w swoim życiu osobistym, muszą go szukać w życiu zbiorowym. A przecież te strzeliste akty poświęcenia, gdy emocje wypierają rozum, nigdy nie prowadzą do niczego dobrego. Ani lewicowe rewolucje dla naprawy świata, ani prawicowe krucjaty w imię Boga, ojczyzny lub moralności nigdy się nie przyczyniły do rozwoju ludzkości, przynosząc śmierć i zniszczenia.

Dlatego tym, którym nie odpowiada polityka liberalna – zimna i oparta na procedurach, bo uwielbiają politykę gorącą, gniewem natchnioną, warto zacytować pogląd mądrego człowieka, Isaiaha Berlina: „nasze czasy, wbrew temu, co się często słyszy, nie wymagają bynajmniej mocniejszej wiary, silniejszego przywództwa ani bardziej naukowej organizacji. Raczej przeciwnie – przydałoby się im mniej mesjanistycznej żarliwości, więcej światłego sceptycyzmu, więcej tolerancji dla odmienności, częstszego stosowania środków ad hoc dla osiągnięcia celów w możliwej do przewidzenia przyszłości, więcej miejsca dla jednostek i mniejszości, których upodobania i przekonania nie znajdują (mniejsza o to czy słusznie) rezonansu wśród większości”.

 

Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl

Nosorożce versus Jednorożce :)

Każdy zwolennik, a choćby nawet i umiarkowany sympatyk idei liberalnych powinien publikację książki Adama Gopnika „Manifest nosorożca. Rozprawa z liberalizmem” w polskiej wersji językowej uznać za dobrą nowinę. Pozycja ta jest zupełnie odmienną od innych próbą reakcji na kryzys liberalnego paradygmatu, który obserwujemy (pozwalamy sobie wmawiać?) od około 2008 r. Gopnik nie bierze skalpela, piły czy siekiery i nie przystępuje do prób amputowania z ciała liberalizmu członków, które lewicowa narracja poprawnościowa każe liberałom uznać za „nieaktualne” czy „niepopularne”. Zamiast tego zabiera czytelnika w niezwykłą i zupełnie niespodziewaną podróż przez nieuczęszczane dotąd ścieżki i przesmyki wokół tego wielkiego „nosorożca”, jakim okazuje się być liberalizm. Zamiast standardowo czytać o podstawowych założeniach doktrynalnych Locke’a, Smitha, Milla, Constanta, Humboldta, Rawlsa i Hayeka, w dziele Gopnika dostajemy zupełnie inną perspektywę i nowe metody czytania misji liberalizmu. Autor ukazuje nam liberalizm jako krucjatę moralną, niesioną najpiękniejszym zamysłem, jaki w relacjach międzyludzkich można sobie tylko wyobrazić – czyli misją złagodzenia i w końcu usunięcia okrucieństwa z życia człowieka pośród innych ludzi.

Gopnik nie idealizuje liberalizmu. Tym właśnie różnią się liberałowie od ideologów socjalizmu, nacjonalizmu, faszyzmu, komunizmu czy doktryn opartych na objawieniach religijnych, że swojej idei nie traktują bezkrytycznie. To dlatego autor obiera nosorożca jako manifestację liberalizmu. To szczególnie inspirujący moment w książce. Gopnik ubolewa nad tym (ale i wykazuje zrozumienie), że ludzie od zawsze gonią za ideałem utopii. Te utopie są niczym jednorożce – idealne, piękne, majestatyczne. Tak jak ludzka wyobraźnia – od starożytności po współczesne kreskówki dla małych dziewczynek – wielbi jednorożca, tak ludzka myśl polityczna goni za idealnym ładem, za porządkiem społecznym, który zapewni wszystkim ludziom wieczną szczęśliwość, pomyślność i sprawiedliwy układ korzyści. Wszystko pięknie, ale z tymi socjalistycznymi, chrześcijańskimi czy narodowymi jednorożcami wśród idei jest jeden problem – ten sam, który dotyczy też samych jednorożców. One nie istnieją.

Nosorożec zaś istnieje i stanowi zjawisko najbliższe jednorożcowi spośród tych, które w warunkach ziemskich mogły zostać przez proces ewolucji z uwzględnieniem wszystkich czynników wygenerowane. W sferze idei nosorożcem jest liberalizm, bo – jak pokazało ostatnie 200 lat – jest realnie możliwy. Owszem, nosorożec jest też brzydki, przysadzisty, jakoś eklektyczny (jakby ktoś go sztucznie zlepił z nie do końca do siebie przystających elementów), trudno go podziwiać, a co dopiero się w nim zakochać. Nikomu nie przyjdzie do głowy umieszczać go na malowidłach w majestatycznych pozach. Ale nosorożec jest nie tylko realny. Gdy się już raz rozpędzi, pochyli łeb i wystawi swój róg do przodu, to jest także zajebisty. Można mu wtedy, w najlepszym przypadku, zejść z drogi.

Gopnik osią swojej książki czyni intymne wręcz historie ludzi, których działania i idee stanowiły namacalną emanację liberalizmu. Często ludzi dotąd niewiązanych w oczywisty sposób z liberalizmem. Na kartach „Manifestu…” pojawia się więc John Stuart Mill, ale sens jego przywołania odkrywamy poprzez kontekst jego, stanowiącej akt założycielski liberalnego feminizmu, miłości do Harriet Taylor. Inną parą miłosną są George Henry Lewes i George Eliot, którzy liberalizm wprawiają w wieczny ruch. Znaczącą postacią jest wielki orator epoki walki z niewolnictwem Frederick Douglass, przywołana zostaje skrajnie lewicowa Emma Goldman, pojawia się David Hume, ale głównie za sprawą sposobu, w jaki umierał. Emblematycznym przykładem działania liberalizmu jest projekt budowy nowoczesnego systemu kanalizacyjnego w Londynie, który uratował wielu ludzi przed śmiercią z powodu paskudnych chorób.

Gopnik korzysta z tych i jeszcze dalszych przykładów, aby nakreślić obraz liberalizmu jako przede wszystkim procesu, a więc działania które nie osiąga założonych celów za jednym zamachem czy za sprawą przełomowego wydarzenia, jakoby rewolucji. Liberalizm to złożona z tytułowych (w oryginalnej wersji angielskiej) „drobnych przebłysków zdrowego rozsądku” działalność polegająca na zidentyfikowaniu przyczyn ludzkiego cierpienia i źródeł zadawanego ludziom okrucieństwa, a następnie przechodząca do etapu, zazwyczaj niestety powolnego, stopniowego redukowania i likwidowania tych zjawisk. Tak pojęty liberalizm jest dla Gopnika jedną wielką historią niesłychanego wręcz sukcesu, o czym świadczy współczesny świat – a więc miejsce, w którym ilość okrucieństwa dotykającego ludzi jest mniejsza niż kiedykolwiek wcześniej w dziejach ludzkości. Dla Gopnika to długa podróż, którą zaczęła refleksja, iż odzieranie człowieka żywcem ze skóry lub łamanie go kołem nie są moralnie uzasadnionym postępowaniem, nawet jeśli w grę wchodzi obraza króla, a która dotarła do punktu, w którym głównym tematem sporu w debacie publicznej stała się dopuszczalność używania słów, przez nieliczne grupy uważanych za krzywdzące.

Gopnik zgadza się, że powolność zmian, będąca esencją liberalnego stylu, jest znaczącą wadą naszego nosorożca. Z tego bierze się cała frustracja liberalizmem, zwłaszcza ze strony młodego pokolenia, które z natury swojej konstrukcji chce rezultatów na asap i nie ma żadnej tolerancji wobec strachliwego kulenia się „dziadersów” w obliczu zmian społecznych. Liberalizm jest ociężały i mało zwrotny, to jasne. Ale Gopnik widzi w tym zalety i prosi młodych o cierpliwość. Pokazuje raz po raz, że natychmiastowe, rewolucyjne zmiany nie potrafiły podołać próbie czasu i po krótkim okresie „karnawału”, ale i zawieruchy, bywały w całości lub w zasadniczej części odwoływane. Co innego zmiany będące dziełem liberalizmu. One oparte są na najmocniejszym fundamencie głębokiej przemiany społecznej. To proces, który kończy się ustawami w parlamencie, ale zaczyna się przy kuchennym stole setek tysięcy lub milionów domów, w sypialnianych łóżkach, na kanapach przed telewizorami i przy kawie w kafejce na rogu. Tam ludzie ze sobą rozmawiają w milionach konwersacji. Zwykli ludzie, którym raz po raz zdarza się „przebłysk zdrowego rozsądku”. To jest ta moc, która niesie zmianę. To dlatego najpierw liberalne projekty reform są dla establishmentu ciekawostką, „groteską” i „bodaj żartem”, ale po jakimś czasie stają się „propozycją grup mniejszościowych”, aby za chwilę „wejść do debaty” jako jedna z opcji, a dalej zostać „dominującą propozycją” z poparciem większości, a na końcu zostać uchwalonymi jako „oczywista oczywistość”, co do której wszyscy są zdumieni, że kiedyś ktokolwiek się im sprzeciwiał.

Liberalizm to proces, więc nigdy nie osiągnie ostatecznego sukcesu. „Endsieg” nie jest dla nas – to ICH domena. Otóż, dokonując reform i kasując okrucieństwo wobec jednych, sięgamy coraz głębiej i odkrywamy coraz to nowe przejawy niesprawiedliwości i okrucieństwa wobec kolejnych grup ludzi. Także nasza empatia, wskutek dwóch stuleci praktykowania liberalizmu, stale ulega wyostrzeniu. Coraz mniej jest w nas „nie przesadzaj! to nic takiego!”, a coraz więcej „ok, tak też nie powinno być, rozwiążmy i ten problem”. To dlatego jedna wygrana batalia to nie koniec, bo czekają… kolejne trzy. A ponieważ nasze zwycięstwa na koniec batalii są uznawane za oczywistość, to ze strony publiki nie ma nadmiernej wdzięczności dla liberalizmu. Jest raczej krytyka i gorzkie słowa, że te nowe batalie jeszcze nie zostały też wygrane. Już, teraz, zaraz, natychmiast, asap!

Siłą liberalizmu jest też to, że nie pozostawia przeciwników zdruzgotanymi. To nie kazus komunizmu czy faszyzmu, gdzie każdy, kto był innego zdania, ma do wyboru emigrację, milczenie, albo pryczę w obozie. To też nawet nie kazus konserwatyzmu w stylu PiS, gdzie każdy, kto się nie zgadza, zostaje wypchnięty poza przestrzeń kontrolowanego przez państwo obiegu kulturalnego i medialnego. Liberalizm do przegranych w dyskusji wokół reform społecznych przeciwników wyciąga rękę i kieruje do nich ofertę udziału w budowie społeczeństwa, w kształtowaniu części tego społeczeństwa, jako że w ładzie liberalnym zawsze będzie miejsce dla ludzi o konserwatywnych czy socjalistycznych poglądach i dla ich aktywności i projektów. Takie podejście redukuje resentymenty, ogranicza zawiść i niechęć i stanowi integralny element strategii wprowadzania TRWAŁEJ reformy. Takiej, której nie tylko nie da się w kolejnej kadencji „odkręcić”, ale takiej, której nikt nigdy nawet nie będzie już chciał „odkręcać”.

Książka Adama Gopnika stanowi wielki wkład w projekt ochrony zagrożonego gatunku, jakim dzisiaj – także w tym metaforycznym, politycznym sensie – jest nosorożec. To oferta dla każdego, nie tylko dla przekonanych zwolenników liberalizmu. Oni w tej książce znajdą istny skarb, bo jest to kopalnia pomysłów na nowe formy i linie obrony liberalizmu, jego dorobku i projektu przyszłości. Ale to także oferta dla przeciwników liberalizmu, którzy dzięki tekstowi Gopnika mogą lepiej zrozumieć, kim my jesteśmy, co nami kieruje. Może dostrzegą, że nie jesteśmy złymi, zepsutymi ludźmi, a moralistami na misji zorientowanej na walkę z okrucieństwem człowieka wobec człowieka? Może Gopnik wykrzesze w nich dla liberałów nieco empatii?

 

Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl

Trudna obrona praw człowieka :)

Imperatyw praw człowieka, jako nadrzędnej idei ustrojowej, pojawił się po raz pierwszy w Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z 1789 roku oraz w konstytucji Stanów Zjednoczonych. „Nic nie jest niezmienne prócz nieodłącznych i niepozbywalnych praw człowieka” – stwierdził prezydent Thomas Jefferson. Ten sam prezydent w liście do obywateli miasta Waszyngton w 1826 roku, ostatnim roku swojego życia, napisał: „Nieograniczone korzystanie z rozumu i wolności opinii przekona wkrótce wszystkich, że nie narodzili się do tego, by nimi rządzono, lecz by rządzili się sami jako wolni ludzie”. Wysunięcie praw człowieka na plan pierwszy otworzyło drogę do demokracji liberalnej. Chociaż we współczesnym świecie, nawet w państwach autorytarnych, nikt otwarcie tych praw nie kwestionuje, to w praktyce, także w państwach demokratycznych, poziom ich przestrzegania pozostawia wiele do życzenia. Powodem tego stanu rzeczy jest naturalny konflikt między jednostką a społecznością, w której ona żyje. Na gruncie ideologii liberalizmu konflikt ten jest możliwy do rozwiązania, ale problem polega na tym, że zwolennicy tej ideologii są w mniejszości w stosunku do zwolenników ideologii kolektywistycznych.

Począwszy od Starożytności, w filozofii humanistycznej panuje zgodność, że świadomość własnej świadomości, różniąca człowieka od innych istot żywych, narzuca mu konieczność poszukiwania sensu swojego życia, wykraczającego poza wysiłek samego przetrwania. Związana jest z tym potrzeba wolności, którą można rozumieć jako chęć posiadania pewnej niezależności od otoczenia społecznego, które pozbawia człowieka poczucia autonomii własnych działań. To poczucie autonomii, czyli sprawczości własnych działań, jest niezbywalnym elementem człowieczeństwa. Wolność potrzebna jest więc po to, aby wyrażać siebie, swoje pragnienia i dążenia, aby kształtować swoją własną, niepowtarzalną wizję świata. Na tym polega indywidualność człowieka, odkąd ją sobie uświadomił. O tym, że zawsze chciał czegoś więcej niż tylko przetrwania, świadczą rysunki na ścianach jaskiń czy wykopywane przez archeologów kamienne lub drewniane rzeźby i ozdoby. Świadczą o tym pieśni i legendy egipskich fellachów czy tańce i obrzędy afrykańskich i indiańskich plemion. Jednak zawsze te indywidualne dążenia, wynikające z tęsknoty za sensem swojego życia, były kontrolowane, modyfikowane i przystosowywane do oczekiwań jakiejś wspólnoty.

Według Abrahama Maslowa, przyrodzonym prawem człowieka jest samorealizacja, która jest uzależniona od rozwoju posiadanych predyspozycji i zdolności, co pozwala mu stać się tym, kim naprawdę jest. Pomaga w tym świadomość wewnętrzna, oparta na nieświadomej percepcji własnej natury, własnych zdolności i „życiowego powołania”. Warunkiem samorealizacji jest przystosowanie rzeczywistości do człowieka, a nie człowieka do rzeczywistości. Maslow twierdzi, że zdrowi pod względem psychologicznym osobnicy tylko powierzchownie traktują utarte obyczaje, odnoszą się do nich zdawkowo, to znaczy mogą je przyjąć lub odrzucić. Wybierają z kultury społecznej to, co w ich opinii jest dobre, i odrzucają to, co złe. Mają więc własne kryteria oceny, na podstawie których podejmują decyzje. Dążą do szukania w sobie drogowskazów i prawideł życiowych. Jeśli wewnętrzna natura danej osoby zostanie pod wpływem nacisków zewnętrznych zniweczona, zaprzeczona lub stłumiona, wówczas pojawia się choroba osobowości, mająca neurotyczne i psychosomatyczne objawy, będące skutkiem sprzeniewierzenia się własnej jaźni, czyli braku pełnego człowieczeństwa. Warto dodać, że zdolność wyrażania myśli i impulsów bez ich dławienia i bez obawy ośmieszenia, okazuje się podstawowym warunkiem twórczości. Ludzie autonomiczni kierują się prawami własnego charakteru, a nie regułami społecznymi (jeśli zachodzi różnica). W związku z tym są nie tylko przedstawicielami danego środowiska czy narodu, ale członkami całego rodzaju ludzkiego.

Jak z tego wynika, podstawowy wybór zachodzi między jaźnią innych a swoją własną. Skutkiem tego wyboru jest albo odrzucenie przez innych, albo odrzucenie przez samego siebie. Życie w wewnętrznym świecie psychicznym, czyli rządzonym prawami psychicznymi, a nie prawami zewnętrznej rzeczywistości, w świecie doświadczania, emocji, pragnień, obaw i nadziei, to coś innego niż życie w rzeczywistości zewnętrznej i przystosowywanie się do niej. Tą ostatnią rządzą bowiem inne prawa, których człowiek nie ustanawiał i które nie są istotne dla jego natury, chociaż musi często żyć według nich.

Ten konflikt nie zawsze jednak jest tak dramatyczny. Wewnętrzne prawa jednostki mogą być bowiem w znacznym stopniu zgodne z prawami jej społecznego otoczenia. Jest tak wtedy, gdy ludzie tworzący jakąś wspólnotę kierują się prostą i podstawową zasadą moralną: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”, a także: „Żyj jak chcesz i pozwól tak samo żyć innym”. Chodzi więc o akceptację w danym środowisku podstawowych zasad etyki uniwersalnej. Uniwersalizm moralny jest ważnym składnikiem liberalizmu. Jak bowiem twierdzą liberałowie, fakt urodzenia się w danym miejscu jest przypadkowy i z moralnego punktu widzenia obojętny. Jako taki, nie może być zatem podstawą narzucania jednostce obowiązków lub rozmaitych zakazów, które wynikają z konkretnej przynależności grupowej, a nie z samego faktu bycia człowiekiem. Prawa i obowiązki człowieka są zatem pierwotne i ważniejsze od praw narodów i wszelkich grup społecznych. Tam, gdzie prawa jednostki próbuje się podporządkować prawom jakkolwiek rozumianej grupy społecznej, tam otwiera się drogę do ucisku jednostek i mniejszości, do tolerowania dyskryminacji i przemocy, do przykładania podwójnych standardów do „swoich” i „obcych”. W etyce uniwersalnej ważna jest tolerancja dla poglądów i zachowań odmiennych, przez wielu niezrozumiałych, a nawet odpychających, których przedstawiciele nikomu jednak krzywdy nie czynią, co oznacza akceptację pluralizmu poglądów i stylów życia. W ten sposób można wyjść naprzeciw zarówno potrzebie indywidualnej wolności jednostki, jak i potrzebie spójności społecznej.

W tym kierunku powinny zmierzać procesy wychowawcze w rodzinie i w szkole, wolne od ideologicznych naleciałości i bezmyślnego powielania kulturowych stereotypów. Człowiek potrzebuje sprawdzonego i dającego się zastosować systemu wartości, które samodzielnie zrozumiał i uznał za prawdziwe, a nie dlatego, że inni każą mu w nie wierzyć i im ufać. Wychowanie musi więc być nastawione zarówno na zapewnienie kontroli, chroniącej dzieci przed zbyt egoistycznymi i antyspołecznymi zachowaniami, jak i na kultywowanie spontaniczności i indywidualnej ekspresji. Trzeba mieć więcej zaufania do dzieci i naturalnych procesów ich rozwoju. Oznacza to potrzebę wstrzymywania się wychowawców od nadmiernej ingerencji i wtłaczania wychowanków w z góry określone wzorce. John Stuart Mill uważał, że możemy przeszkadzać niektórym ludziom w demoralizowaniu społeczeństwa, ale tylko wówczas, gdy ludzie będą mieli swobodę zaprzeczania temu, że to, co my sami nazywamy złym albo dobrym, jest właśnie takie. Bez możliwości takiego zaprzeczania nasze przekonanie opiera się na zwykłym dogmacie i nie jest racjonalne. Tylko swobodne ścieranie się poglądów jest drogą do społecznego dobrostanu. Człowiek, jako jednostka, musi zasady prospołeczne zinterpretować zgodnie ze swoją jaźnią. Wtedy je zrozumie i będzie się do nich stosował, odpowiednio je, być może, modyfikując. Moralność ludzi, którzy bezmyślnie stosują się do tego, czego od nich oczekują wychowawcy i propagandziści, jest płytka i łatwa do zniszczenia.

Główna droga do zdrowia i samospełnienia prowadzi przez zaspokojenie podstawowych potrzeb, a nie przez frustrację, którą powoduje kulturowy reżim przez tłumienie tych potrzeb, brak zaufania, policyjną kontrolę, za czym kryje się założenie zła tkwiącego w głębi natury ludzkiej. Ma rację Maslow twierdząc, że wyzyskiwacz lub tyran nie jest skłonny zachęcać podwładnych do ciekawości, nauki i wiedzy, ponieważ ludzie, którzy dużo wiedzą, łatwo się buntują nie doświadczając wolności.

Trudno mówić o przestrzeganiu praw człowieka w społeczeństwie, w którym ludzie niehetoronormatywni są prześladowani i pozbawieni niektórych praw, w którym kobiety nie mogą decydować o swoim ciele, w którym ludzie o innym kolorze skóry są źle traktowani, w którym przyznanie się do żydowskiego pochodzenia uchodzi za odwagę. To niestety wciąż jeszcze jest Polska, w której zmiany kulturowe są już co prawda widoczne, ale niektóre stereotypy wciąż tkwią głęboko w umysłach znacznej części społeczeństwa. Model człowieka wolnego i samorealizującego się, czyli korzystającego w pełni ze swoich praw przyrodzonych, kłóci się z kolektywistyczną utopią, według której człowiek nie jest własnością samego siebie, ale Boga, rodziny, grupy społecznej, a przede wszystkim wspólnoty narodowej. To te kolektywy skłonne są przedkładać wierność i przystosowanie jednostki do swoich standardów zamiast pozostawić jej indywidualność i twórczą swobodę. Dopiero od niedawna zaczyna pojawiać się przekonanie, niestety w dość wąskich jeszcze kręgach, że przesunięcie nacisku z lojalności grupowej na wolność indywidualną jest korzystne nie tylko dla jednostek, ale i dla grup, których są one członkami. Twórczość i rozwój zawsze są skutkiem swobody jednostek, a nie grupy działającej według utrwalonych schematów.

W Polsce nie tylko stereotypy kulturowe są przeszkodą w kultywowaniu praw człowieka. Mimo że prawa te zapisane są w konstytucji, rząd Zjednoczonej Prawicy od początku otwarcie deklarował jak zamierza je interpretować. Skoro jako cel przyjmuje się obronę tradycyjnych wartości, opartych na etyce katolickiej i zwyczajach patriarchatu, skoro z góry wyklucza się możliwość nie tylko rewolucji, ale nawet ewolucji obyczajowej, to jest oczywiste, że o równości obywateli nie może być mowy, a z wolności będą mogli korzystać tylko zwolennicy tradycjonalistycznej władzy. „My mamy własne, polskie wartości i nie musimy przyjmować unijnych” – oświadczył minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, osłupiałym tym wyznaniem, członkom Komisji Europejskiej.

Rząd Zjednoczonej Prawicy dotrzymuje słowa, o czym świadczy utrzymywanie dyskryminacji cywilno-prawnej ludzi LGBT+, wprowadzenie drakońskiej ustawy antyaborcyjnej, wycofanie się z finansowania zabiegów in-vitro, szczególne wsparcie finansowe dla konserwatywnych i prokatolickich organizacji pozarządowych, przy jednoczesnym dyskryminowaniu organizacji realizujących cele progresywne i liberalne. Broniąc się przed uchodźcami w 2016 roku, rząd Zjednoczonej Prawicy rozniecał nienawiść do wyznawców Islamu, upatrując w nich terrorystów i gwałcicieli. Jarosław Kaczyński, niczym wytrawny propagator hitlerowski obrzydzający Żydów, obrzydzał uchodźców z Bliskiego Wschodu, strasząc Polaków przenoszonymi przez nich bakteriami i pierwotniakami. Spowodowało to liczne ataki na mieszkających w Polsce Arabów oraz przygotowało grunt do bestialskiego traktowania imigrantów nielegalnie przekraczających granicę z Białorusią. Zasadnicza zmiana podejścia do uchodźców z Ukrainy, to zasługa zwykłych ludzi i organizacji pozarządowych, a nie rządu, dla którego akceptacja tej pomocy wynikała z potrzeby poprawy pozycji w Unii Europejskiej, z czym ten rząd wiązał określone nadzieje, jak i z faktu, że uchodźcy ci są jednak chrześcijanami.

Szczególne pogwałcenie praw człowieka w Polsce wiąże się ze zmianami w polityce informacyjnej i w systemie edukacji. Nastąpiło tu bowiem odejście od zasady neutralności światopoglądowej i politycznej na skutek wyraźnej presji ideologicznej, służącej interesom obozu rządzącego. W państwie ideologicznym, jakim stała się Polska, nie ma miejsca na pluralizm i tolerancję, co oznacza, że prawa niektórych obywateli nie będą w pełni przestrzegane. Zjednoczona Prawica zawłaszczyła media publiczne, podporządkowując je swoim celom. O jej cenzorskich zamiarach świadczy fakt, że chciała to samo zrobić z mediami prywatnymi, wykupując je lub usiłując zdobyć na nie wpływ w inny sposób. Na razie nie w pełni jej się to udało, dzięki czemu są jeszcze w Polsce wolne media. Rządowe, niesłusznie nazywane publicznymi, radio i telewizja oraz podporządkowana władzy prasa, zrezygnowały z informowania odbiorców na rzecz agitacji i propagandy w celu formowania postaw przychylnych władzy a zarazem wrogich w stosunku do opozycji. Znajdują przy tym zastosowanie rozmaite formy manipulacji. Jest to sytuacja typowa dla państw autorytarnych. W demokracji liberalnej media publiczne mają bowiem na celu wyłącznie przekaz informacji, z którą odbiorcy zrobią to, co uważają za stosowne. Wykorzystywane przy tym dane, fakty i opinie prezentowane być powinny w sposób neutralny, rzeczowy i obiektywny. Nic zatem dziwnego, że pod względem wolności mediów Polska zajmuje dopiero 66 miejsce w świecie.

Podobnie wygląda sprawa w obszarze edukacji, zwłaszcza po zmianach wprowadzonych przez ministra Czarnka, które dotyczą treści podręczników szkolnych, form nauczania i kontaktów uczniów z organizacjami pozaszkolnymi. Zmiany te wyraźnie wskazują na chęć zastąpienia nauczania nacjonalistyczno-klerykalną indoktrynacją. Przedmiotem nauczania powinien być bowiem zbiór informacji wraz z metodą korzystania z nich. Natomiast przedmiotem indoktrynacji jest wpojenie określonego sposobu myślenia i zachowania. Nauczanie daje więc uczniowi metodę, nie pozbawiając go możliwości wyboru, podczas gdy indoktrynacja daje mu stereotyp, pozbawiając go zarazem wolności. W prawicowym systemie edukacji instrumentem indoktrynacji jest przemilczanie w programach nauczania informacji niewygodnych z punktu widzenia nacjonalistycznej polityki historycznej. Jest nim również wybiórcze posługiwanie się informacjami, mające na celu podkreślanie szczególnej roli Kościoła katolickiego. Takim instrumentem jest także izolowanie uczniów od wpływów organizacji popularyzujących idee progresywne i liberalne. Nie ma mowy o edukacji seksualnej, a szczytem politycznej arogancji było ukaranie kierownictwa szkoły za udział jej uczniów w wydarzeniu „Tour de Konstytucja”.

Niestety, nie tylko konserwatyści są skłonni lekceważyć prawa człowieka. Okazuje się, że zdolni do tego mogą być także liberałowie – nadgorliwi progresywiści. Pozytywne zmiany postaw wobec rasy i płci mogą bowiem prowadzić do przesady w dyskryminowaniu nie tylko tych, którzy się tym zmianom opierają, ale również tych, którzy nie dość starannie posługują się nowymi określeniami i wzorami zachowania. Nie chodzi przy tym o zwykłą krytykę, ale o próby spychania ludzi na margines życia społecznego. Dotyczy to zwłaszcza osób pełniących funkcje publiczne, jak profesorowie lub dziennikarze. Tak dzieje się w amerykańskich uniwersytetach, gdzie popularność wśród studentów ruchów woke i cancel culture prowadzi do ideologicznego terroru, przed którym ustępują kierownictwa uczelni i redakcji, zwalniając z pracy niepoprawnych politycznie pracowników. Skutkiem tego jest społeczny konformizm, który niczym nie różni się od tego, który preferują konserwatyści.

Bojowników nowej kultury trudno nazywać liberałami, ponieważ broniąc ludzi dawniej dyskryminowanych, jednocześnie dyskryminują tych, którzy nie podzielają ich gorliwości. Liberalizm opiera się na przekonaniu, że wszystkie idee zasługują na wysłuchanie, bo na tym polega pluralizm i tolerancja, będące fundamentem wolności jednostki. Nie wolno zapominać o słynnej deklaracji Woltera w sprawie wolności wypowiedzi. Rozprzestrzenianie się tendencji woke i cancel culture nie ma nic wspólnego z dziejową sprawiedliwością, jest natomiast śmiertelnym zagrożeniem dla demokracji liberalnej. Mściwy, purytański zapał ich zwolenników bardzo bowiem przypomina działalność populistycznych „trojek” powołanych przez Stalina czy studenckich komitetów rewolucyjnych w czasie chińskiej rewolucji kulturalnej Mao Tse Tunga.

Brońmy się przed fanatykami, oni zawsze prowadzą do kompromitacji słusznych idei. Nadgorliwi obrońcy praw człowieka stają się, jak widać, nierzadko ich gwałcicielami.

Autor zdjęcia: K. Mitch Hodge

 

Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl

O liberalizmie odwagi :)

Moja antologia „Bariery dla liberalizmu” to zbiór prawie 30 tekstów napisanych na przestrzeni kilkunastu lat, których motywem przewodnim jest zmaganie się impulsów liberalnych z różnorakimi barierami, funkcjonującymi w ludzkich umysłach i emanującymi stamtąd na to, w jaki sposób organizujemy nasze zbiorowe życie polityczno-społeczne. Wszystkie te skłonności, aby ograniczać wolność człowieka, są podszyte jednym wspólnym dla nich zjawiskiem. Jest nim strach. Tendencje antyliberalne i ludzie będący ich nośnikami operują właśnie strachem przed wolnością, jako najskuteczniejszą metodą przekonywania do rezygnacji z praw i swobód.

Uogólniając znacząco, można owe funkcjonujące politycznie źródła ludzkiego strachu pogrupować w cztery kategorie. Nacjonalizm zasiewa w umysłach ludzi strach przed wszystkim, co „obce”. Komunikuje on, że inne państwa i narody stanowią dla nas zagrożenie, że niebezpieczni są wszelacy imigranci, ludzie o innym kolorze skóry, wyznający inne religie, przynależący do innych kultur, posiadający inne zwyczaje i wiodący inny styl życia. Nacjonalizm wtłacza nam jak mantrę, że pokojowe, harmonijne i owocne współżycie ludzi o różnych pochodzeniach jest niemożliwe, że powinniśmy wpadać w panikę, gdy słyszymy inny język lub widzimy inny typ ubioru. Jak szkodliwe są tego rodzaju podszepty, nigdy nie było w Polsce bardziej czytelne niż obecnie, gdy otwieramy nasze domy dla milionów uchodźców z Ukrainy i przygotowujemy się na potencjalnie wiele lat życia z nimi pod wspólnych dachem jednego państwa. Nacjonalizm z wielką chęcią zaszczepia nam także niechęć wobec Unii Europejskiej, na którą nacjonalistyczni politycy uwielbiają zrzucać winę za wszelkie swoje, zwykle liczne, niepowodzenia. Celem zaszczepiania strachu przed „obcymi” jest oczywiście wygenerowanie ślepej wiary we władzę wyłonioną z wnętrza własnej wspólnoty narodowej, przyznanie jej prawa do stosowania dowolnych środków, z ograniczaniem wolności na czele.

Klerykalizm jest współcześnie słabszy niż kiedyś, ale nadal usiłuje podtrzymać atmosferę „oblężonej twierdzy” we wspólnocie ludzi wierzących w Boga. Mają oni panicznie bać się szeroko pojętych „ataków” na instytucję rodziny, tradycyjne wartości moralne i sposoby zachowania. Zmiany społeczne prowadzące do poszerzenia zakresu wolności co do wyboru drogi życiowej i indywidualnego kształtowania swojego „projektu życia” są przedstawiane jako próba zanegowania życiorysów naszych dziadów i ojców, jako próba zniszczenia tkanki społecznej, której skutkiem miałby być nihilizm pociągający za sobą rozkład więzi międzyludzkich. Celem tak sianego strachu jest zmuszenie ludzi do życia w sposób im narzucony, a więc pozbawienie ich znacznej części wolności.

Socjalizm korzysta z każdej okazji przychodzącej w okresach gorszej koniunktury gospodarczej (a tych z różnorakich powodów jest w ostatnich dwóch dekadach niemało), aby zaszczepiać w ludziach strach przed ubóstwem, przed nagłą utratą materialnych podstaw egzystencji, bezrobociem, brakiem stabilizacji życiowej i ryzykiem. W ostatnich latach do tego katalogu doszły dwa inne, bardzo skuteczne podszepty strachu: starsze pokolenie pozbawia się nadziei na przyszłość, kreśląc czarny scenariusz dla pokolenia ich dzieci, podkreślając że czeka je życie w mniejszym dobrobycie; przed młodym pokoleniem kreśli się natomiast wizję pracy zawodowej jako istnego horroru, tortury, której najlepiej unikać, co ani chybi może doprowadzić do ziszczenia się prognozy o spadku zamożności. Celem tych działań jest polityczne przeforsowanie wizji społeczno-gospodarczej, w której pretensje do życia na cudzy koszt są uprawnione i zrozumiałe, a ograniczanie wolności jest tego oczywistym skutkiem.

Wreszcie populizm realizuje zadanie przekonania ludzi o niecnych zamiarach wszelkich, różnie zdefiniowanych, elit. Ten strach ma podminować zaufanie do wszystkich poza populistycznym liderem, zdemontować autorytety, zamknąć usta ekspertom, zburzyć poparcie dla liberalnej demokracji. Celem tak skonstruowanego strachu jest oczywiście zwycięstwo populizmu w walce o władzę, ale także głębokie przekształcenie demokracji z liberalnej w plebiscytową, gdzie akt głosowania służy li tylko potwierdzeniu pozycji i haseł populistycznego przywództwa, które następnie w ich realizacji nie jest ograniczone żadnymi prawami rządzonych, w tym ich wolnością.

**

Wobec tej strategii wygrywania politycznych starć poprzez strach musi, jako odpowiedź, powstać liberalizm odwagi. Liberalizm nie nowy, nie odmienny od tych ugruntowanych wielowiekowym doświadczeniem, uniwersalnych idei ludzkiej godności i wolności. Ale liberalizm wzmocniony nowym wigorem, nowym poczuciem misji, nową wolą walki i nową stanowczością, nową konsekwencją trwania przy jasnych wartościach z ich liberalnej hierarchii. Liberalizm, który już nie jest giętki i spolegliwy, który „nie bierze jeńców”, który jest waleczny i nie idzie na zgniłe układy. Liberalizm, którego naczelnym celem jest wlanie w serca i umysły ludzi otuchy, odwagi, nadziei i optymizmu. Liberalizm, który uodparnia ludzi na strach. Który – zgodnie z mottem mojego rodzinnego Gdańska – promuje odwagę pozbawioną nieroztropnej brawury.

W zderzeniu ze zbudowanym jako nacjonalistyczno-klerykalny splot antyliberalnym działaniem ultrakonserwatyzmu (umiarkowany konserwatyzm bowiem może być i często jest sprzymierzeńcem liberałów) liberalizm musi bezwzględnie bronić prawa jednostki ludzkiej do samookreślenia. Pokazywać, że ludzie są różni i mają prawo żyć w zgodzie ze swoimi tożsamościami, wartościami, potrzebami, aspiracjami, marzeniami, autopercepcjami, a nawet rzadkim i ekscentrycznym „widzimisię”. Potrafić pokazać większościom, że mniejszość im nie zagraża, gdyż zasada ochrony wolności indywidualnej nie chroni tylko przedstawiciela mniejszości przez zdominowaniem przez większość, ale także przedstawiciela większości przez jakimikolwiek niepożądanymi presjami ze strony mniejszości na porzucenie jego wartości. Liberalizm chroni i osoby LGBT, i ludzi głęboko wierzących. I mniejszości etniczne, i dumnych patriotów. I związki partnerskie, i konkordatowe małżeństwa. I ateistów, i róże różańcowe. Gdzie się da, szuka możliwości aby pomimo różnic żyli razem, a nawet współdziałali w obszarach, które nie są przedmiotem sporu pomiędzy nimi (a tych zwykle jest zatrzęsienie). Jeśli zaś to niemożliwe, to zapewnia bezpieczną koegzystencję obok siebie, nawet, w ostateczności, w realiach odizolowania. Gdy lewicowe idee idą zbyt daleko i, w imię zbyt szeroko zakrojonych roszczeń mniejszościowych grup żądają ograniczenia wolności słowa, liberalizm wciska hamulec i walczy z wychylaniem wahadła w druga stronę. Wychylenie wahadła w drugą stronę, w postaci swoistych dyskryminacji odwetowych, nie jest bowiem żadnym sprawiedliwym czy racjonalnym rozwiązaniem.

W zderzeniu z antyliberalnym działaniem radykalnego socjalizmu (umiarkowana socjaldemokracja bowiem może być i często jest sprzymierzeńcem liberałów) liberalizm musi bezwzględnie bronić prawa jednostki do pomnożenia osobistego dobrobytu pracą, wysiłkiem i staraniami. Musi stawić odpór rzekomo naturalnemu postulatowi równości materialnej i podkreślać, że choć ludzie są równi co do ich statusu człowieczego, mają taką samą nienaruszalną godność, choć są równi w zakresie dysponowania negatywną wolnością (czyli wolnością potencjalnych możliwości i braku arbitralnych ograniczeń wolności), choć są równi wobec prawa, to jednak różnią się co do zdolności, aspiracji, gotowości do ciężkiej pracy, a także skłonności do podejmowania ryzyka. Wobec tego równość szans musi pociągać za sobą nierówność wyników, nierówność materialną. Co prawda oczywistym jest, że każdemu musimy zapewnić minimum egzystencji materialnej, to jednak wszystko co ponad to winno być powiązane z osobistym zaangażowaniem. Osoby zdolne do pracy powinny być do tej pracy zachęcane, a nie zniechęcane obietnicą wygodnego życia bez własnego wkładu. Odbieranie owoców ciężkiej pracy jednym, aby zdobyć głosy wyborcze drugich jest nieuprawnionym działaniem politycznym. Glajchszachtowanie ludzi nie bez powodu ma złe historyczne konotacje.

W zderzeniu z antyliberalnym działaniem skrajnego populizmu (w pewnych okolicznościach, gdy racjonalną politykę przybliża się obywatelom w przystępny sposób, umiarkowany populizm może być sprzymierzeńcem, a raczej potrzebnym narzędziem dla liberałów) liberalizm musi bezwzględnie bronić konstytucyjnych, liberalno-demokratycznych praw obywatela, jego bezpieczeństwa przed samowolą ludzi tworzących klikę władzy. Musi stawić czoła uzurpacji tej władzy, gdy prawo zostaje zignorowane lub zmanipulowane, a los obywatela staje się zależny od humorów faktycznego dyktatora. Nie może też dopuścić, aby demokracja zdegenerowała do poziomu, na którym większość bez ograniczeń decyduje o życiu ludzi stanowiących mniejszość, czyli może „demokratycznie” podejmować decyzje głęboko ingerujące w życie prywatne i intymne ludzi z pominięciem ich wartości, wierzeń i przekonań. Musi rozbrajać strach przed elitami zaszczepiony przez populistów, ukazując tych ostatnich jako po prostu alternatywną elitę usiłującą pochwycić dla siebie nieograniczoną władzę, uciszając obywatela w tym samym czasie, gdy obiecuje ona mu zwodniczo „więcej demokracji”.

**

Liberalizm odwagi nie może iść na kompromisy, gdy chodzi o ludzką wolność. Każde ustępstwo w sprawie wolności przekreśla natychmiast liberalizm i czyni zeń nie-liberalizm, taki czy inny. Trzeba podkreślić, że chodzi przy tym o obronę pełnej wolności negatywnej w jej wszystkich aspektach i we wszystkich obszarach naszego życia. Stara lecz nadal aktualna pozostaje definicja Johna Stuarta Milla o maksymalnej wolności, dla której granicą jest wyłącznie równa co do zakresu wolność drugiego człowieka, nigdy zaś żadne rządowe dekrety, czy społeczne presje, naciski i wymuszenia. To oznacza, obecnie trzeba to najmocniej podkreślić, że liberalizm odwagi nie będzie ustępować także w odniesieniu do wolności gospodarczej, na którą dzisiaj oddziałuje najsilniejszy nacisk ze strony źródeł strachu. Żadnych ustępstw także co do wolności słowa, pomimo paniki sianej przez tzw. ruch woke, ani co do wolności wyboru stylu życia, pomimo propagandy antyislamskiej i innych ksenofobów.

Liberalizm odwagi w centrum debaty publicznej stawia operowanie czystymi faktami, opartymi na danych liczbowych. To jedyna instancja, która może skłaniać do modyfikowania prac programowych liberalizmu odwagi. W starciu z faktami irrelewantne są emocje, „narracje”, fobie, kłamstwa, manipulacje i fake newsy.

Liberalizm odwagi stawia jednostkę przed, jakkolwiek określoną, zbiorowością. Prawa i interesy społeczeństwa, narodu, wspólnoty religijnej, etnicznej czy lokalnej mogą być realizowane tylko i wyłącznie pośrednio poprzez działania dla dobra jednostek ludzkich, które dobrowolnie w skład tych zbiorowości wchodzą. To one są jedynym podmiotem działań. Zbiorowości nie mają żadnej legitymacji, aby występować w imieniu jednostek bez ich wyraźnej zgody, która może zostać w każdej chwili wycofana. Zbiorowości są cenne, człowiek potrzebuje społecznych więzi. Jednak żadna z tych więzi nie może nigdy zostać uznana za ważniejszą od ludzkiego życia, wolności i dobra. Alternatywą jest wejście na drogę do zniewolenia i ostatecznie ku zbrodni.

Liberalizm odwagi ma za zadanie odbudować szacunek dla (autentycznego i merytorycznego) autorytetu, przywrócić pozycję eksperta w procesach decydowania politycznego, kosztem nie tylko politykierów, ale także zdezinformowanego vox populi. Zwłaszcza w czasach, gdy vox populi manipulować niezwykle łatwo za sprawą baniek internetowych, komór pogłosowych, fałszywych proroków i fake newsów zalewających nas w internetowych mediach społecznościowych.

Ideologia winna w optyce liberalizmu odwagi ustąpić metodologii budowania i wdrażania reform i programów opartej na evidence-based policy (EBP). Pozostawienie ludziom możliwości decydowania o sobie (no i ponoszenia konsekwencji własnych wyborów) jest nie tylko najbardziej liberalną wersją wydarzeń, ale także najbardziej racjonalną. Nieracjonalny jest natomiast sztucznie wytwarzany strach przed nieistniejącymi boogeymenami, który jest narzędziem ogłupiania i cynicznej gry politycznej. EBP służy eliminacji takiego strachu jako czynnika decydowania.

Liberalizm odwagi powinien stawiać rozwiązania rynkowe przed etatystycznymi metodami państwa. Państwo jest potrzebne, ale w DNA polityków ubiegających się o reelekcję (oni w końcu sami żyją w strachu, w strachu przed utratą władzy, wpływów i apanaży) jest wbudowana niechęć wobec ryzyka. Państwo ryzyko minimalizuje, preferuje poczucie, niekiedy złudnego, bezpieczeństwa. Tymczasem ryzyko, choć nie raz jeden się przestrzela i traci, jest motorem postępu. To na nim zbudowano postęp materialny i dobrobyt świata Zachodu, to dzięki niemu przez ostatnie 200 lat poziom naszego życia uległ kolosalnej poprawie. Na obszarze działania gospodarki jak największą przestrzeń należy pozostawić czynnikom wolnorynkowym, a państwo stosować tylko wówczas, gdy trzeba najsłabszych członków społeczeństwa wspomóc, a więc w celach humanitarnych.

Liberalizm odwagi powinien walczyć z czarnowidztwem i pesymizmem nader często używanymi przy opisie ekonomicznej sytuacji globalnej. Fakty są bowiem takie, że realizowana na fundamencie liberalnym gospodarcza globalizacja, pomimo też wielu wad, jest generalnie historią wielkiego sukcesu, w ramach której kolejne setki milionów ludzi wychodzą z nędzy, a inne miliardy przechodzą z poziomu skromnej egzystencji do poziomu względnego dobrobytu. Żaden inny pomysł na światową gospodarkę w dziejach nie może pochwalić się nawet w zbliżony sposób podobnie dobrymi rezultatami.

W końcu, nie sposób tego w obecnej sytuacji nie wyłuskać, liberalizm odwagi koncentruje uwagę decydentów i obywateli na nielicznych, ale prawdziwych i realnych zagrożeniach, a więc na rzeczach, których rzeczywiście racjonalnym jest się bać. Dzisiaj takim czynnikiem jest zbrodnicza polityka agresji militarnej, która wyszła ze strony Kremla, dokonała bandyckiej agresji na Ukrainę, a teraz rozsiewa poczucie strachu o przyszłość, sugerując możliwość dalszych agresji na inne kraje, w tym Polskę. Strach przed uprawnionym źródłem strachu nie paraliżuje, nie odwraca uwagi od spraw ważnych, nie dekoncentruje, tylko motywuje, aby z jego nośnikiem walczyć i stawić mu zdecydowanie czoła. Tak jak wolny świat musi teraz stawić czoła Kremlowi. Także w tym kontekście musimy mieć się na baczności, aby nacjonaliści, populiści i socjaliści nie pozbawili nas tej motywacji, przekierowując nasz strach na ukraińskich uchodźców, podkreślając że są obcy, że stanowią obciążenie, że zubożejemy, a ceny za energię nas dobiją…

**

Liberalizm odwagi musi wydać bezkompromisową walkę czterem źródłom strachu oraz ludziom i instytucjom, które są tego strachu ochoczymi nośnikami. Żarty się skończyły. Kłamliwa propaganda sprowadziła realne ryzyko na przyszłość liberalnej demokracji i dobroczynnej globalizacji. Strach to wirus, który doprowadzi ludzi do niewoli, jeśli zabraknie reakcji zawczasu.

 

Książka Piotra Beniuszysa Bariery dla liberalizmu jest już do nabycia w SKLEPIE LIBERTÉ! oraz księgarniach internetowych.

 

Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl

Dyktat nauki – osłabienie czy wzmocnienie demokracji? :)

Platon niekoniecznie miał rację umieszczając filozofów na czele władzy państwowej. Trudno jednak zaprzeczyć, że wiedza naukowa jest niezbędna do tego, aby podejmować trafne decyzje. Często powinna być ona uzupełniana moralną wrażliwością i poczuciem sprawiedliwości, ale na pewno nie powinno się jej zastępować irracjonalnymi wyobrażeniami. Są bowiem trzy źródła, z których ludzie czerpią swoją wiedzę o świecie: nauka, gdzie narzędziem poznania jest empiryzm i racjonalizm, religia, gdzie tym narzędziem jest wiara, oraz iluzja, posługująca się racjonalizacją wiary.

Nauka daje ludziom wiedzę przydatną w rozwiązywaniu ich problemów życiowych, choć pozbawioną wartości emocjonalnych i nie zawsze w pełni skuteczną. Jest to wiedza relatywnie pewna, dzięki sprawdzonej metodzie i jasnym kryteriom oceny wyników badań. Pewność tej wiedzy jest oczywiście relatywna, bo zależy od czasu i miejsca jej uzyskania, a więc od zmieniających się okoliczności i rosnącej ilości informacji, które poszerzają i pogłębiają naszą wiedzę o różnych obszarach i aspektach rzeczywistości. Proces poznawczy, dzięki któremu zdobywamy wiedzę, jest nieskończonym ciągiem unieważniania, korygowania i uzupełniania tego, co wiemy. W miarę jak wiemy coraz więcej, jak coraz głębiej wnikamy w istotę i strukturę badanych fragmentów rzeczywistości, tym bardziej ta wiedza staje się specjalistyczna i tym trudniej jest ją przekazywać innym. Trudności we wzajemnym porozumiewaniu się mają nie tylko specjaliści z różnych dziedzin, ale dotyczy to nawet badaczy z tej samej dziedziny, zajmujących się różnymi jej obszarami. Korzystając z wiedzy naukowej, zdani więc jesteśmy na słuchanie ekspertów, których opinii nie rozumiemy, nie mówiąc już o możliwości ich weryfikacji.

Przekaz religijny to zbiór mitów i legend, których siła emocjonalna łagodzi lęki egzystencjalne, związane z nieodgadnioną tajemnicą istnienia, świadomością śmierci i poczuciem bezbronności wobec rozmaitych nieszczęść. Ten rodzaj wiedzy, wynikający z wiary, daje nadzieję nieśmiertelności, boskiej opieki i sprawiedliwej oceny swojego życia. Spojrzenie na świat z tej perspektywy jest krzepiące. Wszystko, co się w nim dzieje, jest bowiem do czegoś potrzebne i pozostaje pod boską kontrolą. Ten fatalizm pozwala łatwiej sobie radzić w trudnych chwilach. Wiedza płynąca z wiary, nawet u ludzi głęboko wierzących, też nie zawsze jest skutecznym antidotum na doznawane lęki i nieszczęścia. W ich obliczu nierzadko pojawiają się wątpliwości, a brak w rzeczywistym świecie dowodów na istnienie boskich interwencji wątpliwości te pogłębia. W tej sytuacji jedni spośród wierzących rezygnują z tego źródła wiedzy i stają się ateistami, natomiast inni, wprost przeciwnie, skutecznie zwalczają te wątpliwości, rezygnując z racjonalnego myślenia.

Iluzja, jako źródło wiedzy, zawsze jest jakąś próbą połączenia wiary z myśleniem racjonalnym. Iluzja, czyli imaginacja, ułuda, fantazmat, utopia itp., jest wynikiem racjonalnego uzasadnienia fikcji, w którą się wierzy. Motywy, aby opierać wiedzę na iluzji mogą być różne. Może to być chęć unaukowienia wiary, wzmocnienia jej za pomocą paranaukowych argumentów. Przykładem może być teoria neokreacjonizmu. Poprzedzający ją kreacjonizm przeciwstawiał naukowej teorii Darwina biblijną koncepcję stworzenia świata przez Boga od razu w tej postaci, jaką znamy dzisiaj. Ta legenda była więc czystym przeciwstawieniem wiary nauce. Neokreacjonizm tę naiwną koncepcję zastępuje teorią inteligentnego projektu, która przedstawiana jest jako teoria naukowa. Teoria ta głosi, że żywe organizmy są zbyt skomplikowane, a ich funkcjonowanie zbyt złożone, by mogły powstać w wyniku procesów naturalnych. Poglądy naokreacjonistów, mimo naukowego sztafażu, ignorują naukowe ustalenia i spotykają się ze zdecydowaną krytyką na gruncie współczesnego przyrodoznawstwa. Podobnie, w Kościele scjentologicznym przyjmuje się założenie, że ludzkość została w przeszłości zainfekowana pierwiastkiem zła przez galaktycznego władcę i poszukuje się sposobów radzenia sobie z tym złem przy pomocy naukowych metod psychologicznych.

Iluzja może być również powodowana brakiem zaufania do elity władzy, podejrzewania jej o niecne zamiary, które stara się ukryć przed zwykłymi ludźmi. Stąd biorą się rozmaite teorie spiskowe, tłumaczące „rzeczywiste” przyczyny różnych tragedii i katastrof. Takich teorii jest bez liku i mają one licznych wyznawców. Około 30% Polaków zgadza się z opinią, że katastrofa smoleńska mogła być w rzeczywistości zamachem. 15% Amerykanów zgadza się z wizją świata propagowaną przez organizację QAnon, która uważa, że światem rządzi szajka satanistów-pedofilów. Powszechnie znane są opinie, że wylądowanie Amerykanów na księżycu w 1969 roku było zwykłą inscenizacją, a zamach na World Trade Center w 2001 roku został celowo dokonany przez rząd USA.

Potrzeba iluzji wynika wreszcie z braku zaufania do oficjalnej nauki, którą traktuje się jako zamkniętą na poglądy sprzeczne z tymi, które głoszą uznane autorytety i podporządkowaną interesom ludzi nauki i biznesu. Tak więc niechęć do szczepionek przeciwko COVID-19 bierze się z szeroko rozpowszechnionego od dawna przekonania o ścisłym związku lekarzy z przemysłem farmaceutycznym, zawartym w celu bogacenia się jego uczestników. Dlatego celowo ma być ukrywane niepożądane lub „prawdziwe” działanie tych szczepionek. Również sceptyczny stosunek do kryzysu klimatycznego bierze się z przekonania, że naukowcy straszą nim dlatego, że chcą na tym budować swoje kariery. Zarówno w odniesieniu do szkodliwości szczepionek, jak i widma katastrofy klimatycznej pojawiło się wiele barwnych opowieści o tym, kto ma na tym zyskać i komu ma to zaszkodzić.

Niewiele jest ludzi, którzy należeliby tylko do jednej bańki źródeł wiedzy. Najczęściej swoją wiedzę ludzie czerpią z dwóch lub nawet wszystkich trzech źródeł. Żyjemy bowiem w czasach, w których wiedza o świecie dociera do nas różnymi kanałami. Otrzymujemy ją nie tylko w szkołach i uniwersytetach czy z lektury opracowań naukowych. W Polsce duży wpływ światopoglądowy ma Kościół katolicki, a w Internecie jest wszystko – nauka, religia i iluzja. Jak twierdzą socjolodzy, wykwit iluzorycznych przekazów w XXI wieku jest skutkiem kryzysu tradycyjnych religii spowodowanego sekularyzacją zachodnich społeczeństw. W miejsce wyjaśnień religijnych pojawiają się synkretyzmy religijno-kulturowo-psychologiczne.

To prawda, że wiedza naukowa nie zawsze jest pewna, że uczeni się mylą, a poglądy naukowe są niestabilne. Prawdą jest również, że ludzie poszukują prostych i atrakcyjnych odpowiedzi na trudne pytania, zamiast nudnych i skomplikowanych, których najczęściej udzielają naukowcy. Ale mimo wszystkich swoich ograniczeń i słabości, nauka jest jedynym źródłem wiedzy, od którego zależy rozwój cywilizacji. Religia i iluzja mogą dawać wiedzę, która uspokaja ludzi poszukujących jakiegoś porządku w chwiejnej rzeczywistości, choć nie ma ona nic wspólnego z prawdą. Ludzie mają prawo wierzyć w co chcą i nie ufać nauce. Można i należy to akceptować, dopóki skutki tego dotyczą tylko ich osobiście. Ktoś może leczyć się u znachora i ignorować lekarzy. To jego sprawa. Ale kiedy próbuje w ten sposób leczyć swoje dziecko, trzeba mu tego zabronić. Ktoś może nie chcieć szczepić się na COVID-19 i być może nie powinno się go do tego zmuszać, ale wtedy musi on być pozbawiony prawa do pełnego uczestnictwa w życiu publicznym. Można, wychodząc z założeń etyki katolickiej, być przeciwnikiem aborcji i potępiać homoseksualizm, ale nie wolno tego wymagać od ludzi kierujących się innym systemem etycznym. Wolność polega nie tylko na tym, że można robić co się chce, ale również na tym, że trzeba ponosić odpowiedzialność za konsekwencje tego, co się robi. Te konsekwencje zaś pojawiają się zawsze wtedy, gdy ogranicza się wolność innych ludzi. Wiedza naukowa tym różni się od innych jej źródeł, że jest wolna od wpływów ideologicznych, a tym samym jest indyferentna światopoglądowo. To właśnie jest powodem, dla którego wiedza ta jest lekceważona przez dyktatorów, jako nieskuteczne narzędzie indoktrynacji. Chcąc uodpornić społeczeństwo na dyktatorskie zapędy, należy więc robić wszystko, aby rozwijać wiedzę naukową, czynić ją bardziej przystępną i zrozumiałą dla ludzi. Jest wielkie zapotrzebowanie na popularyzację wiedzy naukowej w różnych dziedzinach. Niestety, naukowcy rzadko się tego podejmują, lub robią to w sposób mało atrakcyjny.

W państwie demokratycznym władza musi zapewnić wolność swoim obywatelom. Nie jest to zadanie łatwe, jeśli każdy ma mieć prawo wyboru swojego działania, a jednocześnie działaniem tym nie może naruszać prawa wyboru innym. Aby te wytyczne pogodzić, władza musi być absolutnie neutralna światopoglądowo i podejmować decyzje kierując się wyłącznie pragmatyzmem i wiedzą naukową. Oznacza to, że systemy prawa i edukacji powinny być pozbawione jakichkolwiek wpływów ideologicznych. Aparat władzy państwowej musi się wyrzec wszelkich ambicji do kształtowania określonych wzorów moralnych i obyczajowych, pozostawiając to wyłącznie obywatelom i ich organizacjom pozarządowym. Władza musi być też oporna na wszelkie próby wpływania na kształt prawa i edukacji ze strony różnych grup ideologicznych. Poza regulacją prawną powinny znajdować się wszystkie te działania, które nie naruszają czyjejś wolności wyboru. Prawo nie powinno więc dotyczyć kwestii aborcji. Pozostawienie w tej sprawie wyboru kobietom nikogo nie krzywdzi. Wszelkie prawne ograniczenia aborcji wynikają wyłącznie z podporządkowania prawa etyce katolickiej i są krzywdzące, bo ograniczają wolność kobietom, które tej etyki nie akceptują. Podobnie wygląda sprawa z ograniczeniem dostępu do wczesnoporonnych środków antykoncepcyjnych i niedopuszczaniem do małżeństw homoseksualnych. We wszystkich tych sprawach i wielu innych, przepisy prawa tworzone są pod wpływem Kościoła, jego przedstawicieli w Sejmie i świeckich organizacji religijnych typu Ordo Iuris. Państwo ulegając tym naciskom lub zdając się na wyniki referendum, pozbawia część obywateli wolności wyboru i podporządkowuje ich życie wymogom obcej im ideologii.

W procesie edukacji państwo powinno strzec czystości naukowej programów i metod nauczania. Państwowe szkoły i uczelnie wyższe musi charakteryzować neutralność światopoglądowa. Oprócz nich, w państwie demokratycznym funkcjonują prywatne szkoły i ośrodki edukacyjne, gdzie słuchacze mogą zdobywać wiedzę także z innych źródeł, poza nauką. W państwie demokratycznym nie można zabronić lekcji religii, ale pod warunkiem, że będą się one odbywać w punktach katechetycznych lub w szkołach wyznaniowych. Tylko radykalne odcięcie szkół państwowych od wpływów wiary i iluzji, daje wszystkim pełną wolność wyboru w zakresie edukacji. Wbrew pozorom, wcale tej wolności nie daje wpływ rodziców na programy nauczania. Rodzice są bowiem ideologicznie i światopoglądowo zróżnicowani, a przyjęcie głosowania, jako formy rozstrzygania sporów, przegraną mniejszość pozbawia części wolności. Przykładem może być sytuacja w niektórych stanach USA, gdzie religijna większość zadecydowała o nauczaniu w szkołach państwowych teorii neokreacjonizmu zamiast teorii ewolucji.

Oczywiście w demokracji są sytuacje, w których jakaś grupa społeczna lub jednostka poczuje się pozbawiona wolności wyboru. Tak może być jednak tylko wtedy, gdy działalność tej grupy lub jednostki stanowi jakieś zagrożenie społeczne, jak w przypadku nieprzestrzegania przepisów o ruchu drogowym czy restrykcji związanych z pandemią. Jeśli antyszczepionkowcy skarżą się na ograniczanie ich wolności osobistej, to świadczy to przede wszystkim o tym, że nie rozumieją tego pojęcia zgodnie z poglądem Johna Stuarta Milla, które obowiązuje we współczesnym liberalizmie. Podobnie skarżyć się mogliby złodzieje, oszuści i wszelkiej maści przestępcy; im też prawo ogranicza wolność działania. Protesty lobby górniczego przeciwko zamykaniu kopalń można uznać za uzasadnione tylko wtedy, gdyby dotyczyły niedostatecznych form rekompensaty dla zwalnianych z pracy górników. Natomiast potrzeba odchodzenia od węgla, jako źródła energii, jest obiektywna i wynika z badań naukowych, a nie z widzimisię brukselskich biurokratów, jak stara się tłumaczyć ludziom pisowska władza. W sprawach takich jak zagrożenie pandemią czy katastrofą klimatyczną, swoje decyzje władza państwowa musi opierać na naukowych opiniach ekspertów i tak je uzasadniać, a nie rozczulać się nad tymi, którzy dla własnej wygody opinie te ignorują. Władza ponosi odpowiedzialność za bezpieczeństwo obywateli. Kiedy robi to niekonsekwentnie, w obawie o zachowanie własnej ciągłości, jak to ma miejsce w Polsce, wówczas skutkiem jest rekordowa liczba zgonów na COVID-19.

W prawdziwie liberalnej demokracji państwo musi być aideologiczne, skupione na strzeżeniu wolności wszystkich obywateli i zaspokajaniu ich potrzeb socjalnych, zdrowotnych i dotyczących bezpieczeństwa. Potrzeby natury ideologicznej obywatele powinni zaspokajać sobie sami we wzajemnym poszanowaniu swoich odmienności. Fakt, że w Polsce jesteśmy daleko od tego ideału wynika nie tylko z rządów Zjednoczonej Prawicy, która zmierza dokładnie w przeciwnym kierunku, ale również ze znacznie głębiej zakorzenionych nawyków kulturowych. Należy do nich przekonanie o potrzebie wpływu Kościoła katolickiego na życie społeczne, co ma znajdować wyraz nie tylko w krzewieniu wiary przez instytucje kościelne, ale również w stosownych regulacjach prawnych. Polska wciąż jest w związku z tym państwem wyznaniowym, związanym konkordatem z Watykanem. Przeszkodą w drodze do państwowego pragmatyzmu jest także zakorzenione w naszej kulturze prawo do klauzuli sumienia. Oznacza ono zgodę na dawanie pierwszeństwa własnym przekonaniom ideologicznym nad wykonywaniem obowiązków służbowych. Tymczasem funkcjonariusze władzy państwowej muszą umieć oddzielać swoje przekonania od wymagań pełnionej roli społecznej. Prezydent lub minister może być praktykującym katolikiem, ale wyłącznie w życiu prywatnym. W czasie pełnienia swoich obowiązków musi być wyznaniowo indyferentny. Wierzący policjant, pilnujący porządku podczas procesji Bożego Ciała, nie powinien klękać wraz z innymi, bo reprezentuje w tym czasie nie siebie, tylko neutralne światopoglądowo państwo. Wreszcie przeszkodą może być również i to, że wciąż wielu ludzi jest przekonanych, iż demokracja polega na rządach większości, które mogą mniejszości narzucać swoje prawa i zasady.

W państwie aideologicznym mamy do czynienia z wzmocnieniem, a nie ograniczeniem demokracji. Dyktat nauki ogranicza swobodę wyboru wszystkim w jednakowym stopniu, mając na uwadze dobro powszechne. Dyktat ideologii ogranicza swobodę wyboru jej przeciwnikom, mając na uwadze dobro jej zwolenników. Dyktat nauki nie ogranicza wolności w rozumieniu J.S. Milla, dyktat ideologii czyni to zawsze.

Fot. Jonas Jacobsson


Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl

Wolność jako narzędzie zniewolenia :)

Tradycją intelektualną właściwą światu zachodniemu jest liberalizm, stanowiący spójną koncepcję człowieka i społeczeństwa. John Stuart Mill – twórca współczesnego liberalizmu – zmienił tradycyjne rozumienie wolności, według którego każdy człowiek jest najlepszym sędzią swoich spraw. Zmiana ta polegała na ścisłym powiązaniu wolności z odpowiedzialnością za innych. Wolność w ujęciu Milla może być osiągnięta poprzez wykształcenie wewnętrznej kultury indywidualności, na którą składają się prospołeczne zasady moralne. Ma to swoje konsekwencje dla sposobu sprawowania władzy w państwie. Ponieważ nie wszyscy są zdolni wykształcić taką kulturę, powinnością władzy jest ochrona obywateli przed nieodpowiedzialnym korzystaniem ze swojej wolności ze strony innych członków społeczności. Sprzeciwiał się on zatem modnemu w XIX wieku podejściu laisser-faire, według którego zakres działania rządu dotyczący ochrony osoby i własności powinien dotyczyć wyłącznie ochrony przed siłą i oszustwem. Mill wskazywał również na potrzebę ochrony przed tyranią panującej opinii społecznej, przed skłonnością większości do narzucania idei i praktyk jako reguł postępowania tym, którzy się z nimi nie zgadzają.

Jak zatem wygląda ochrona wolności obywateli we współczesnej Polsce, kraju, który Jarosław Kaczyński uznał za lidera wolności w Unii Europejskiej? Jak państwo chroni obywateli przed niezasłużoną nienawiścią, wykluczeniem, intelektualnym oszustwem, utrudnieniami w korzystaniu ze swoich praw czy zagrożeniami ich bezpieczeństwa? Zgodnie z zasadą laisse-faire, państwo może ograniczyć się jedynie do ochrony przed fizyczną przemocą i złodziejstwem. Może też, zgodnie z wzorem państwa ideologicznego, chronić jedynie te wartości, które są zgodne z jego ideologią. Państwo może wreszcie pełnić rolę strażnika pilnującego zasad obowiązujących w demokracji liberalnej, czyli racjonalności (neutralność światopoglądowa), humanizmu (prawa człowieka) i równości (poszanowanie praw mniejszości). Do jakiego modelu państwa zmierza Prawo i Sprawiedliwość? Otóż odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta, biorąc pod uwagę z jednej strony deklarowane wartości, a z drugiej – widoczne skutki działań rządu tej partii. PiS nie kryje bowiem swojej niechęci do liberalizmu, ale jednocześnie jakże często swoje działania uzasadnia potrzebą wolności słowa, pluralizmu i swobody wyboru. Warto się zastanowić do czego jest mu potrzebna ta tożsamościowa dwoistość. W związku z tym trzeba poddać ocenie sposoby, jakie PiS stosuje, z punktu widzenia postulatów Milla.

Ochrona przed nienawiścią

Nienawiść jest uczuciem niszczącym zarówno pojedynczego człowieka, jak i wspólnotę społeczną. Uczucie to, nawet jeśli jest wywołane traumatycznym poczuciem doznanej krzywdy, często staje się przyczyną gwałtu, którego ofiarami padają niewinni ludzie. Nienawiść jest zaraźliwą chorobą, na którą łatwo zapadają także ci, którzy od przedmiotu nienawiści nigdy krzywdy nie doznali. Dlatego słusznie podżeganie do nienawiści uznane jest w prawie karnym za przestępstwo, a obowiązkiem państwa niedopuszczanie do jego przejawów i podejmowanie się roli skutecznego mediatora w rozwiązywaniu konfliktów społecznych.

Rząd PiS-u oficjalnie nie odżegnuje się od tej roli, choć niewątpliwie ma poważne trudności z jej wypełnianiem. Powodem jest fakt, że z konfliktów uczynił on, zgodnie z zasadą „dziel i rządź”, paliwo swojej władzy. Wskazywanie wrogów i rozbudzanie negatywnych emocji to wypróbowany sposób pozyskiwania zwolenników każdej populistycznej władzy. Podżegaczami nienawiści są ugrupowania skrajnie nacjonalistyczne, poczynając od względnie cywilizowanej Konfederacji po grupy jawnie neofaszystowskie w rodzaju Falangi, Kongresu Narodowo-Społecznego, Trzeciej Drogi czy Blood and Honour. Występowanie przeciwko tym ugrupowaniom jest dla PiS-u trudne ponieważ w warstwie ideologicznej partia ta ma z nimi wiele elementów wspólnych, jak nacjonalizm i wiodąca rola Kościoła katolickiego. Co by na to powiedzieli wyborcy PiS-u, spośród których wielu sympatyzuje z narodowcami, chociaż na nich nie głosuje?

Rząd PiS-u problem walki z nienawiścią sprowadził w tej sytuacji do konfliktu dwóch wartości. Tą drugą jest wolność słowa, której PiS daje w tym konflikcie pierwszeństwo. To pozornie liberalne rozstrzygnięcie jest oczywiście sprzeczne z koncepcją liberalizmu Milla. Jest ono natomiast w pełni zgodne z prawicową awersją do poprawności politycznej. Powstrzymywanie się od szczucia, obrażania i poniżania uznano za większą krzywdę od doświadczania tych aktów nienawiści.

Uczestnicy Marszu Niepodległości, dopóki nikogo nie biją, mogą więc dowoli używać sobie na liberałach, lewakach, feministkach i gejach; mogą po nazwisku wyzywać polityków opozycji jako zdrajców ojczyzny i palić ich portrety. Wyrażają tylko swoje opinie, więc im wolno. Ponieważ opinie te wyjątkowo odpowiadają władzy, więc władza udaje, że ich nie słyszy, chwaląc uczestników Marszu za dyscyplinę i gorący patriotyzm.

Faszyści urządzili gorszący spęd w Kaliszu, gdzie po antysemickim spektaklu nienawiści spalono kopię XIII-wiecznego dekretu, dającego Żydom równe prawa z Polakami. Nikt im w zorganizowaniu tej imprezy nie przeszkodził, chociaż ich zamiary nie były tajemnicą, i nikt im tej żałosnej zabawy nie przerwał. Przeciwnie, policja pilnowała, aby faszyści mogli krzewić nienawiść bez przeszkód. Ponieważ antysemickie manifestacje nie mogą pozostać w świecie niezauważone, aresztowano po niewczasie trójkę wodzirejów tej imprezy. Wątpię jednak czy zostaną przykładnie ukarani za oczywiste przestępstwo. W podobnych sprawach niejakiego Rybaka, który na wrocławskim rynku spalił kukłę Żyda, byłego księdza Międlara, organizującego antysemickie demonstracje, czy narodowców wieszających na szubienicy portrety europosłów Koalicji Obywatelskiej, prokuratorzy Ziobry występowali raczej w charakterze obrońców niż oskarżycieli. Nierzadko bywa, że faszystowscy aktywiści nie poprzestają na słowach nienawiści i dopuszczają się fizycznych ataków na swoich ideowych przeciwników. O stanowisku pisowskiej władzy do takich zdarzeń najlepiej świadczy wypowiedź europosłanki tej partii Beaty Mazurek, która po takim incydencie w Kielcach stwierdziła, że nie pochwala zachowania sprawców pobicia, ale ich rozumie.

Ochrona przed wykluczeniem

Wykluczenie jest tu rozumiane jako odmowa pełnoprawnego uczestnictwa w danej grupie społecznej. Oznacza ono tak czy inaczej rozumianą dyskryminację lub ostracyzm. Wykluczenie może być karą za działanie wbrew interesowi grupy lub obroną grupy przed potencjalnym zagrożeniem ze strony niektórych jej członków. Wykluczenie będące ograniczeniem wolności jakiejś jednostki lub grupy może być uzasadnione jedynie ochroną wolności innych jednostek lub grup. W przypadku gdy jest ono jedynie skutkiem uprzedzeń, rolą państwa jest przeciwdziałanie temu zjawisku. Czy ta klasyczna zasada Milla znajduje się u podstaw wykluczających działań Prawa i Sprawiedliwości, których przedmiotem są ludzie LGBT, kobiety chcące dokonać aborcji oraz imigranci?

Homoseksualizm nie był w Polsce przedmiotem społecznego zainteresowania dopóki przedstawiciele tej orientacji seksualnej godzili się żyć w cieniu. Kiedy jednak zaczęli się domagać równych praw z osobami heteroseksualnymi, chcąc zakładać rodziny i żyć w społeczeństwie normalnie, bez poczucia wstydliwego piętna, wówczas ze strony obyczajowych konserwatystów i Kościoła katolickiego spotkał ich zmasowany atak. W pełni zasadne aspiracje środowiska ludzi nieheteronormatywnych zostały przez władzę określone mianem „ideologii LGBT” i uznane za zagrożenie dla tradycyjnej rodziny i moralności publicznej. Pogląd ten nie da się uzasadnić ani racjonalnie, ani empirycznie, biorąc pod uwagę doświadczenia krajów, w których od dawna nastąpiła społeczna i prawna emancypacja ludzi LGBT. Jest to tylko wyjście naprzeciw obskuranckiej tradycji Kościoła i środowiska nacjonalistycznego przesiąkniętego kulturą macho. Dyskryminacja prawna ludzi LGBT, połączona z nagonką na nich ze strony, pożal się Boże, moralistów, zaowocowała fizycznymi atakami na ludzi odważającymi się demonstrować swoją tożsamość. Wykluczenie ze skrywanego stało się jawne i brutalne.

W państwie PiS wykluczeniu podlegają kobiety, które mają ambicję rozporządzania własnym ciałem i nie chcą godzić się na rolę przymusowego inkubatora, łagodzoną paternalistycznym komunałem o stanie błogosławionym. Powody, dla których kobieta nie chce urodzić dziecka są rozmaite. O ich ważności może decydować tylko ona sama. Jeśli robi to ktoś za nią, to mamy do czynienia z klasycznym przykładem zniewolenia. Tymczasem Kościół katolicki ze swoim dogmatem, że usunięcie zarodka jest zabójstwem człowieka, wychował fanatyków, dla których walka w obronie życia nienarodzonych stała się najwyższą wartością, z powodu której gotowi są narażać kobiety na cierpienie, a nawet na śmierć. Rząd Zjednoczonej Prawicy zgodził się ze stanowiskiem fundamentalistów religijnych i pozbawił kobiety, wyrokiem swojego Trybunału Konstytucyjnego, prawa do aborcji nawet w przypadku nieodwracalnych wad płodu. Zachęceni tym fundamentaliści wystąpili do Sejmu z projektem ustawy o całkowitym zakazie aborcji, także wtedy, gdy ciąża jest skutkiem gwałtu lub zagrożone jest zdrowie i życie kobiety. Odebranie kobietom prawa decydowania o własnym ciele jest wykluczeniem możliwym tylko w państwie wyznaniowym, gdzie dogmaty religijne są ważniejsze niż prawa człowieka. Kaczyński i jego akolici przystają na to, ponieważ poparcie ze strony Kościoła i jego świeckich bojowników spod znaku Ordo Iuris, których wprowadza się na salony władzy, jest ważniejsze niż ochrona kobiet przed wykluczeniem.

Uchodźców zaocznie wykluczył Kaczyński, opisując ich jako roznosicieli zarazków, a ponadto potencjalnych terrorystów i wyznawców islamu, chcących zdechrystianizować Polskę. Tymi argumentami PiS uzasadnił odmowę przyjęcia 7 tysięcy uchodźców, na które zgodził się wcześniej poprzedni rząd. Polityka prawicy wobec uchodźców zasadniczo zmieniła stosunek do nich polskiego społeczeństwa. Zniknęło uczucie empatii i chęci niesienia im pomocy. Zamiast tego pojawiły się uprzedzenia, które coraz częściej znajdowały wyraz w nieufnym i nieprzyjaznym traktowaniu obcokrajowców o ciemnej karnacji. Pogardliwe określenie „ciapaty”, które upowszechniło się w pewnych kręgach, jest symbolem społecznego wykluczenia. Toteż kiedy pojawił się napór migrantów na polską granicę, rząd Zjednoczonej Prawicy, pewny społecznego poparcia, nie miał żadnych skrupułów, aby tych, którzy nielegalnie przekroczyli granicę pozbawić elementarnych praw człowieka. Stosowanie bezwzględnego push-backu w stosunku do kobiet i dzieci, ludzi chorych i wymagających pomocy, jest krańcową dehumanizacją, będącą skrajną formą wykluczenia.

W przypadku każdej z wykluczonych grup społecznych – LGBT, kobiet decydujących się na aborcję i uchodźców – ograniczanie ich praw tłumaczone było pozornymi zagrożeniami społecznymi, wymyślanymi po to, aby konfliktować społeczeństwo i pozyskiwać w ten sposób zwolenników.

Ochrona przed indoktrynacją

W państwie demokratycznym mogą być swobodnie głoszone różne poglądy i ideologie, za wyjątkiem tych, które krzewią nienawiść i prowadzą do wykluczeń. Rolą państwa jest zachowanie neutralności światopoglądowej i ideologicznej. W ten sposób państwo staje się gwarantem i strażnikiem wolności, nie dopuszczając do dominacji ideologicznej jednej grupy społecznej. Powinno to znajdować wyraz w systemie edukacji państwowej, w którym programowy pluralizm łączy się z promowaniem wartości demokratycznych i zasad etyki uniwersalnej. Dzięki temu proces edukacji staje się wolny od indoktrynacji. Do czasu objęcia władzy nad systemem edukacji przez ministra Czarnka, rola ta wypełniana była na ogół właściwie, mimo nacisków po 2015 roku na wpajanie wartości tradycjonalistycznych w polskiej szkole. Istotne znaczenie w systemie edukacji miał zwłaszcza udział organizacji pozarządowych w prowadzeniu zajęć pozalekcyjnych i organizowaniu imprez służących edukacji obywatelskiej.

Sytuacja zmieniła się zasadniczo, gdy Zjednoczona Prawica przystąpiła do ataku ideologicznego na szkolnictwo. Przemysław Czarnek scentralizował uprawnienia decyzyjne, pozbawiając ich dyrektorów szkół i nauczycieli na rzecz kuratorów i ministerstwa. Ograniczony został udział organizacji pozarządowych, zwłaszcza tych o progresywnym nastawieniu. Zmianie uległa podstawa programowa, w której wyraźny nacisk został położony na upowszechnianie poglądów zgodnych z prawicową polityką historyczną i nauką Kościoła katolickiego. Można powiedzieć, że oficjalnie została zakwestionowana zasada neutralności światopoglądowej państwa. Zamiast przekazywania uczniom wiedzy w sposób neutralny, rzeczowy i obiektywny, oczekuje się od nauczycieli formowania ich postaw i narzucania określonych poglądów i wzorów zachowań. Nauczanie ma być zatem zastąpione indoktrynacją w duchu nacjonalistyczno-klerykalnym.

W demokratycznym państwie szkoła powinna przede wszystkim uczyć krytycznego myślenia, otwartości na różne nurty ideowe i systemy wartości oraz kreatywnego podejścia do rzeczywistości. Niemałą rolę odgrywają w tym nowatorskie interpretacje i eksperymenty artystyczne. Tymczasem, znana z radykalnie prawicowych poglądów, kurator małopolski Barbara Nowak jest przeciwna oglądaniu przez młodzież „Dziadów” Mickiewicza w reżyserii Mai Kleczewskiej, wystawianych w teatrze im. Słowackiego w Krakowie, ponieważ, jej zdaniem, spektakl ma wymowę niepatriotyczną i sprzeczną z przyjętym w państwie PiS-u systemem wartości. Taki to ma być pluralizm: może być różnie, byle było zgodne z bogoojczyźnianą legendą.

Zabawne jest to, że minister Czarnek swoje zmiany wprowadza właśnie pod hasłem pluralizmu. Twierdzi bowiem, że dotychczasowy system edukacji pozostawał pod wpływem lobby lewicowo-liberalnego. Zmiany idące w kierunku nacjonalistyczno-klerykalnym przywracać więc mają niezbędną równowagę i – jako takie – nie mają nic wspólnego ze stosowaniem indoktrynacji. Przeciwnie, są one określane jako ochrona dzieci i młodzieży przed dotychczasową lewicową indoktrynacją. Trzeba mieć naprawdę wiele tupetu, bezczelności i ignorancji, aby posługiwać się takim uzasadnieniem.

Pod tym samym hasłem Czarnek domaga się pluralizmu w nauce. Chodzi o to, aby w wyższych uczelniach państwowych dopuszczać do głosu ludzi reprezentujących poglądy i koncepcje religijne oraz sprzeczne z twierdzeniami nauki. Ma to polegać na zapraszaniu ich na naukowe spotkania, jako partnerów do dyskusji, powierzanie im prowadzenie zajęć ze studentami i zrównanie ich statusu z przedstawicielami oficjalnej nauki. Otóż tak rozumiana otwartość oznaczałaby zrównanie twierdzeń naukowych z twierdzeniami opartymi na innych przesłankach. Taki pluralizm byłby zabójczy dla roli nauki w społeczeństwie, czego skutki można zauważyć choćby w postaci ruchu antyszczepionkowców. Nauka, wiara i snucie ignoranckich fantazji nie mogą się przenikać i muszą pozostać odrębnymi obszarami ludzkich fascynacji. Dopiero wtedy można mówić o wolności. Czy Kościół dopuściłby ateistów, aby z ambony głosili swoje poglądy? Powołując się na demokratyczną wartość pluralizmu, Zjednoczona Prawica tworzy państwo ideologiczne, w którym z natury rzeczy wolność jest ograniczona.

Ochrona przed nierównym traktowaniem

Ten obowiązek państwa demokratycznego wynika zarówno z ochrony przed wykluczeniem, jak i z ochrony przed indoktrynacją. Chodzi o równe traktowanie osób i grup społecznych wyrażających swoje opinie i oczekiwania. Dotyczy to przede wszystkim ochrony zgromadzeń zarówno wcześniej zgłoszonych i formalnie zaakceptowanych, jak i spontanicznych. Często bywa tak, że manifestacja jednej grupy społecznej wywołuje kontrmanifestację ze strony innej grupy. Obowiązkiem państwa jest niedopuszczanie do zakłócania manifestacji i utrudniania uczestnikom jej zaplanowanego przebiegu, nie mówiąc już o możliwości fizycznego starcia skonfliktowanych grup.

Państwo pisowskie na ogół wywiązuje się z tego obowiązku, zapewniając policyjną ochronę manifestacji. Szczególnie gorliwie ochrona ta działa w przypadku uroczystości państwowych oraz manifestacji środowisk przychylnych rządowi. Obchodzenie miesięcznic smoleńskich obwarowane było zawsze wszelkimi środkami zabezpieczającymi przed ich zakłóceniem. Policja zatrzymywała i legitymowała nawet ludzi, którzy w sprzeciwie wobec władzy obnosili się z białymi różami. Ludzi, którzy okrzykami zakłócali ceremonię pod pomnikiem ofiar smoleńskich na Placu Zwycięstwa, policja ścigała nawet wdrapując się za nimi na drzewa. Natomiast kilka kobiet, które próbowały powstrzymać marsz narodowców, kładąc się na jezdni, oskarżono o zakłócanie porządku i skierowano sprawę do sądu, chociaż to one zostały poturbowane przez demonstrantów. Także wtedy, gdy Straż Narodowa Bąkiewicza skutecznie zagłuszała przy pomocy megafonów wielkiej mocy wiec w obronie uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej na Placu Zamkowym, policja nie reagowała. Na nic zdały się prośby organizatorów wiecu, aby Bąkiewiczowi zabronić zagłuszania lub przynajmniej przesunąć dalej miejsce jego zgromadzenia. Policja nie otrzymała na to zezwolenia władzy, która w swoim cynicznym tłumaczeniu równo dba o wolność zgromadzeń obywateli.

Ochrona przed pandemią

Niewątpliwie największym zagrożeniem jest już od dwóch lat pandemia covid-19, która opanowała cały świat. Kolejne fale nasilenia zakażeń niosą z sobą zatrważająco dużą liczbę ofiar zarówno śmiertelnych, jak i bezpowrotnie tracących zdrowie. Rząd Zjednoczonej Prawicy, gdy wirus dotarł do Polski, zareagował początkowo histerycznie, wprowadzając całkowity lockdown i liczne obostrzenia, przy czym niektóre z nich były sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, jak na przykład zakaz wstępu do lasu czy ograniczenie listy dozwolonych zakupów. Ta gorliwość sanitarna szybko jednak ustąpiła i zamiast niej pojawił się nieoczekiwanie lekceważący stosunek przedstawicieli władz państwowych, w osobach premiera i prezydenta, do pandemicznego zagrożenia. Było to zapewne spowodowane z jednej strony gospodarczymi i społecznymi kosztami lockdownu, a z drugiej strony – fatalnym stanem organizacyjnym, technicznym i kadrowym instytucji opieki zdrowotnej, który początkowo starano się ukryć przed społeczeństwem. Zapewniając o dobrym przygotowaniu do walki z pandemią, jednocześnie przyjęto strategię przeczekania zarazy, tym bardziej, że wiosną 2020 roku wirus uczynił w Polsce mniejsze spustoszenia niż w innych krajach. Przygotowując się do walki z pandemią, nie uniknięto afer związanych z zakupem masek i respiratorów od podejrzanych dostawców.

Wzmożony atak pandemii jesienią 2020 roku obnażył niewydolność systemu opieki zdrowotnej. Karetki z chorymi, bezskutecznie objeżdżające zapełnione szpitale, to ponury obraz, który utkwił w pamięci Polaków. Wynalezienie szczepionki przeciw covidowi przywitano z nadzieją na poprawę sytuacji. Od początku 2021 roku ruszył Narodowy Program Szczepień z rozmaitymi, jak to u nas bywa, organizacyjnymi kłopotami. Wkrótce też w ślad za tym rozpętała się histeria antyszczepionkowa. Miała ona zasięg światowy, co wskazuje na kolejną zaplanowaną akcję mającą na celu zniszczenie zachodniej cywilizacji, opartej na tradycji Oświecenia. W Polsce znalazło się dostatecznie dużo idiotów, którym udało się wpoić lęk przed przyjęciem szczepionki, aby można było zapomnieć o uzyskaniu odporności stadnej. Nawet nasilająca się już czwarta fala pandemii, zbierająca śmiertelne żniwo wśród niezaszczepionych, nie zmieniła zasadniczo ślepej wiary w mądrości internetowych guru, połączonej z pogardą dla nauki. W krajach zachodnich szybko zaczęto szukać obrony przed skutkami zabójczej ignorancji. Wprowadzono paszporty covidowe, dające możliwość korzystania z normalnego życia jedynie osobom zaszczepionym, a gdzieniegdzie wprowadzono prawny obowiązek szczepienia.

W przeciwieństwie do tego, rząd Zjednoczonej Prawicy postanowił być oryginalny i suwerenny. Żadnych obostrzeń dla ludzi niezaszczepionych, żadnych nakazów i ograniczeń. Wszystko to w imię poszanowania wolności osobistej obywateli. Wiceminister zdrowia z uśmiechem oświadczył, że Polacy mają gen sprzeciwu przed przymusem. I chociaż to lekarz, najwyraźniej był z tej cechy dumny. Prezydent Duda z irytacją powtarza, że żadnego zmuszania kogokolwiek do zaszczepienia się przeciw covidowi w Polsce nie będzie. Zjednoczona Prawica wraz z Konfederacją staje po stronie prawa do wolnego wyboru, które jednak w tym wypadku jest prawem do swobodnego rozprzestrzeniania się choroby i zwiększania liczby ofiar śmiertelnych. Jeśli chodzi o odsetek zgonów spowodowanych pandemią, Polska znajduje się już w światowej czołówce.

Dlaczego PiS nie reaguje na spustoszenia powodowane czwartą falą pandemii? Dlaczego pozostaje głuchy na protesty i apele środowiska lekarskiego oraz ataki opozycji? Źle rozumiana wolność ludzi niechcących się szczepić, która nie ma nic wspólnego ze współczesnym liberalizmem, jest powodem nie tylko wzrostu liczby zakażeń i zgonów, ale również rosnącej liczby ofiar niecovidowych, cierpiących na inne choroby, dla których opieka medyczna obecnie praktycznie nie istnieje. Otóż PiS robi to z powodu, który dla tej partii jest najważniejszy: utrzymania poparcia dającego szansę kontynuacji władzy. Tak się bowiem składa, że przeważająca większość przeciwników szczepień pochodzi z pisowskich mateczników. To im PiS nie chce się narazić jakimikolwiek restrykcjami. Nie chce też narazić się niektórym posłom z własnego ugrupowania lub koalicjantom w postaci Janusza Kowalskiego i Anny Siarkowskiej, którzy wspierają antyszczepionkowe lobby. Wiadomo przecież, że przewaga w Sejmie jest krucha, więc trzeba o nią dbać, choćby za cenę poświęcenia życia tysięcy Polek i Polaków.

PiS nie jest partią ideologiczną, kierującą się jakimikolwiek wartościami. PiS jest partią, która cynicznie stara się wykorzystać wszystko, co pozwoli jej utrzymać władzę.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję