[Rok po Majdanie] "Więcej Ukrainy w Ukrainie" – rozmowa :)

Za punkt wyjścia naszej rozmowy chciałbym przyjąć opublikowaną przed kilkoma tygodniami analizę badań społecznych na Ukrainie, którą dla Ośrodka Studiów Wschodnich napisał Tomasz Piechal. Jeden z jej wniosków brzmi: „na południowym wschodzie Ukrainy zdecydowanemu zmniejszeniu uległy wszelkie tendencje separatystyczne i federalizacyjne – ewentualne niezadowolenie społeczne będzie tym samym wymierzone przede wszystkim w obecne władze, a nie w państwo ukraińskie”. Czy można w takiej sytuacji mówić o swego rodzaju przełamaniu wizji „dwóch Ukrain”?

To jest faktycznie kluczowe pytanie. Niewątpliwie jest tak, że granica utożsamiania się z państwem ukraińskim (w sensie obywatelskim czy politycznym, nie etnicznym, bo południowo-wschodnie regiony Ukrainy pozostają rosyjskojęzyczne) przesunęła się na wschód. Nastąpiło to po rewolucji, a tym bardziej po ostatnim roku wypełnionym wojną.

Potwierdzeniem tego przesunięcia jest fakt, że większość mieszkańców omawianych terenów opowiada się za państwem ukraińskim i się z nim identyfikuje. Świadczą o tym wyniki wyborów – zarówno prezydenckich, jak i parlamentarnych. Petro Poroszenko wygrał w pierwszej turze, a w ośmiu obwodach „drugiej Ukrainy” – od Odessy aż po Charków, miał poparcie rzędu 35-45%. Choć nie wygrał tam bezwzględnie, to i tak miał najlepszy wynik i „pobił na głowę” konkurentów. Z kolei zsumowane poparcie dla największych partii porewolucyjnych – Frontu Ludowego i Bloku Petra Poroszenki – wynosiło w tych regionach ponad 40%. I chociaż na pierwszym miejscu pozostał tam Blok Opozycyjny (czyli kontynuacja dawnej Partii Regionów), to w zestawieniu z pomajdanową koalicją został zdystansowany.

Granica występowania większości, która opowiada się za państwem ukraińskim zorientowanym na Europę i oddzielonym wyraźnie od Rosji (nie od rosyjskiej kultury, ale obecnego systemu, którego symbolem jest Putin) się zatem przesunęła. Ale czy obejmuje ona obwody łuhański i doniecki w części kontrolowanej przez rząd ukraiński? Nie, chyba nie. Tym bardziej nie obejmuje terytoriów zajętych przez separatystów. A jeszcze bardziej – Krymu.

Nawiążę tu do słów gubernatora obwodu łuhańskiego – Hennadija Moskala. To człowiek znany z tego, że mówi prosto z mostu, był generałem, deputowanym Batkiwszczyny, z „niejednego pieca chleb jadł”. W listopadzie ubiegłego roku, po 1-2 tygodniach od mianowania na gubernatora powiedział, że są na Łuhańszczyźnie wsie po „ukraińskiej” stronie frontu, gdzie poparcie dla Ukrainy wynosi ok. 30% – czyli większość jednak opowiada się po stronie separatystów.

Natomiast co do terenów zajętych przez separatystów – ludzie są tam w sytuacji beznadziejnej. Rząd ukraiński ich już nie finansuje, odcina od swobody przejazdu, a rząd rosyjski nie może ich oficjalnie finansować, choć poufnie to robi. Istnieje przekonanie, że ci, którzy byli za Ukrainą porewolucyjną, już stamtąd uciekli. Jest to więc na terenie DNR i ŁNR obecnie grupa wyraźnie mniejszościowa – choć chyba nigdy (mówimy tu o okresie od 21 lutego ubiegłego roku) większościową nie była. To było zresztą widać już w pierwszym etapie działalności separatystów – od początku czuli się pewnie. Ich ataki na ludzi opowiadających się za nowymi władzami pozostały całkowicie bezkarne. Były przypadki tortur, a nawet zabójstw lokalnych działaczy oskarżonych o utożsamianie się z „Ukropami” czy „Ukrfaszystami”. Na przykład taki los spotkał w kwietniu zeszłego roku działacza Batkiwszczyny, zastępcę rady miasta Gorłiwka Wołodymyra Rybaka.

Granica się jednak przesunęła, co widać w tym, że już latem, szczególnie w dyskusjach w Internecie, pojawiło się rozróżnienie na Wschód i „Daleki Wschód”. Tego wcześniej nie było – był po prostu Wschód, w ramach którego znajdowały się i Charków, i Donieck, i Łuhańsk, i Zaporoże. „Daleki Wschód” to tereny separatystów, natomiast Zaporoże, Charków i, oczywiście, Dniepropietrowsk to obszary, które zostały „uratowane” dla idei ukraińskiej.

Dniepropietrowszczyzna to jednak odrębny przypadek, któremu na imię Ihor Kołomojski. Ostatnio spotkałem się z opinią bardzo miarodajnego obserwatora w Kijowie, iż gdyby ktoś spróbował odebrać Kołomojskiemu jego interesy, to Ukraina miałaby kolejny separatyzm. Bo Dniepropietrowsk to rzeczywiście „udzielne księstwo”. Kołomojski zaangażował dziennikarzy do tworzenia PR-u swojego gubernatorstwa, sfinansował bataliony, wyznaczył nagrody za osiągnięcia bojowe. Branie się obecnie za jego interesy – a przyznane mu poprzednio przez państwo przywileje w biznesie to rzeczy skandaliczne – jest jednak utrudnione, bo finansował on kampanie wyborcze rozmaitych kandydatów z Bloku Petra Poroszenki i, w jeszcze większym stopniu, z Frontu Ludowego. Wyłączyłbym więc Dniepropietrowsk z analizy źródeł przesunięcia się granicy identyfikacji z państwem ukraińskim jednoznacznie oddzielonym od Rosji. Zupełny spokój w tym obwodzie wynika w dużej mierze z wpływu tego właśnie czynnika, który nie występuje w pozostałych regionach wschodnich, gdzie rozmaite incydenty, najczęściej tajemnicze wybuchy, co i raz się powtarzają.

Czy to przesunięcie granicy utożsamiania się z Ukrainą jest trwałe? Nie jest to bynajmniej pewne. Trwałość tej zmiany zależy według mnie w największej mierze od skuteczności procesu reformowania państwa, eliminowania rozmaitych nieprawidłowości, czy wręcz patologii. Bo regiony południowo-wschodnie nie mają powodów natury etniczno-kulturowej, aby utożsamiać się z ideą ukraińską, ich mieszkańcy nie zechcą umierać za język ukraiński lub symbole niepodległościowe, pragną natomiast efektywnego państwa i dlatego zajęli pozycję wyczekującą wobec nowych władz. Ale minął już rok…

7435031294_9160a9668d_z

kronny’s flickr – CC BY

No właśnie – w przytoczonej przeze mnie analizie Tomasza Piechala mowa również o tym. Badania wskazują, że wiara w skuteczne reformy jest ograniczona. Ci, którzy mieliby je przeprowadzać, a więc politycy – może z wyjątkiem prezydenta Poroszenki, cieszą się śladowym zaufaniem. Wreszcie raptem 10% obywateli jest gotowych do długotrwałych wyrzeczeń na rzecz reform, kolejne 33% zniesie gorsze warunki nie dłużej niż przez rok. Może więc dramatyczne wydarzenia ostatniego roku sprawiły, że przyczyny bardziej powszechnego utożsamiania się z państwem ukraińskim leżą nieco głębiej?

Jest jedno zjawisko, które mnie ostatnio zastanowiło, a działa – pośrednio, ale jednak – na korzyść takiej tezy. Są to mianowicie informacje na temat efektywności trwającej mobilizacji. 50 tys. młodych ludzi próbuje się od kilkunastu dni wcielić do armii. Według pierwszych informacji stawiennictwo w obwodach centralnej i wschodniej Ukrainy – np. w obwodzie połtawskim, w Sumach, a nawet na Zaporożu czy w obwodzie charkowskim, jest wyższe niż w Galicji. Pytanie – dlaczego?

Można to interpretować na dwa sposoby. Jeden jest taki, że coś się faktycznie rodzi, bo ci ludzie się autentycznie boją. Boją się, że te „bojowiki” pójdą dalej, że zamęt, z jakim już mamy do czynienia w Donbasie, będzie trwale się rozszerzał. Widzą, nawet pomimo własnych, nieprzeciętych dotąd związków z Rosją i tamtejszą kulturą, że projekty DNR i ŁNR są po prostu projektami rozbójniczymi. W związku z tym wiążą się bardziej z Ukrainą – i dlatego idą na front.

Można też jednak interpretować to inaczej – idą, bo w ogóle mają mniej doświadczeń w samoorganizacji społecznej i przeciwstawianiu się władzy, niż mieszkańcy Galicji. Ci ostatni wiedzą, że można się ukryć, że można uciec do Polski itd., a jednocześnie nie chcą umierać za Donbas, bo dla nich to jest już w zasadzie Rosja – co wynika z ich etnicznego sposobu spojrzenia na ukraińskość.

Zarówno na wschodzie, jak na zachodzie kraju, w mniejszym lub większym stopniu, młodzi ludzie starają się uniknąć mobilizacji. Ci pierwsi uciekają raczej do Rosji, ci drudzy – raczej do Polski. Rosja dodatkowo utrudnia mobilizację, np. zapowiadając ułatwienia w przedłużaniu pobytów bezwizowych – co ma powstrzymać uciekinierów przed powrotem i jednak zasileniem sił ukraińskich.

Myślę jednak, że główny czynnik, który decyduje o wspomnianej różnicy postaw jest taki – Galicjanin nie wyobraża sobie, że separatyści do niego przyjdą. Za to Dniepropietrowszczanin czy Zaporożanin – owszem. I wie po ostatnim roku, że nie przyniosą mu szczęścia, że będzie zamęt, nie wiadomo jak długo. Lepiej więc trzymać się Ukrainy, nawet jeśli nie reformowałaby się tak szybko i tak skutecznie. Zaryzykuję pogląd, że takie jest tego wytłumaczenie.

Przejdźmy do zagadnień natury bardziej ogólnej. We wstępie swojej książki „Ukraina przed końcem historii” zarysowałeś trzy scenariusze dla naszych wschodnich sąsiadów. Trzeci z nich, a więc pojawienie się charyzmatycznego lidera, który w zasadzie samodzielnie poprowadziłby kraj do niezbędnych reform i wokół którego można by zbudować nową tożsamość, możemy na tę chwilę odrzucić – jest nowy prezydent i nowy rząd, ale przywódcy takiego typu tam nie znajdziemy. Pozostałe dwa – mozolna, ale jednak droga reform przy utrzymaniu kierunku prozachodniego, bądź trwała destabilizacja, do której przełącznik pozostawałby w rękach rosyjskich – wciąż pozostają w grze.

Mamy do czynienia z sytuacją historycznie nienową, czy nawet wręcz często spotykaną. Kraj demokracji parlamentarnej ma przeprowadzić fundamentalne reformy i zakończyć pozytywnie dla siebie wojnę. Pogodzenie tych dwóch celów w warunkach takiej formy ustroju jest tak trudne, że niemal graniczy z niemożliwością. A jednocześnie mamy przecież świadomość, że jeśli te reformy mają zbliżać Ukrainę do Unii, to wszystko musi się odbywać w tych warunkach!

Pojawia się pytanie, czy Europa zdaje sobie z tej sytuacji sprawę. Bo zgłaszane są przecież kolejne pretensje do Ukraińców: że za wolno, że nie demokratyzują wszystkiego, choćby mediów, ordynacji wyborczej. Pomijana jest przy tym jednak prosta zależność – że z reguły w warunkach demokratycznych rządzący przeprowadzają przede wszystkim te reformy, które znajdują poparcie opinii publicznej. Wprawdzie w tej chwili jesteśmy tuż po wyborach, więc można by pozwolić sobie na cięższe reformy i bardziej populistyczne decyzje władz pozostawić na późniejszy okres, ale pamiętajmy, że tamtejsza opinia publiczna nie jest gotowa do przyjęcia tych reform.

Niedawno mieliśmy w Collegium Civitas spotkanie, na którym medioznawczyni dr Natalia Ryabińska, w swoim wystąpieniu postawiła sprawę następująco: na czym w istocie polega wytłumaczenie społeczeństwu konieczności reform i tego, że one muszą być bolesne? Jak ludzie powinni zachowywać się wobec tych trudnych zmian, żeby indywidualnie ograniczyć ich dotkliwość? Otóż wytłumaczenie tego to jest właśnie zadanie dla mediów. To kwestia tego jak one informują. A tymczasem na Ukrainie niemal wszystkie media – z wyjątkiem tzw. nowych, z których jednak nie korzystają przecież prawie w ogóle starsze pokolenia – pozostają w rękach oligarchów. Ci utrzymują je tylko po to, aby mieć swoją „trybunę” i przeprowadzać do parlamentu swoich kandydatów, a nie po to, żeby o czymkolwiek rzetelnie poinformować. Nie informują więc, o co toczy się gra, jaka jest stawka – jak zatem ludzie mają zrozumieć cel reform? Narzekamy na nasz poziom mediów, ale jednak jest kilka, które nazywamy opiniotwórczymi i w nich toczy się poważna rozmowa. Na Ukrainie tego nadal nie ma.

Potrzeba więc reform, ale żeby je przeprowadzić, powinny być rozumiane – a nie są. W dodatku będą dla społeczeństwa bolesne, a jego ból obróci się, rzecz jasna, przeciwko rządzącym. Za kluczową reformę uważam zmianę systemu wyborczego. Chodzi o odcięcie oligarchów od polityki. Wówczas utrzymywanie mediów przestałoby się im opłacać, bo przecież na nich przeważnie nie zarabiają – potrzebują ich głównie w charakterze wspomnianej „trybuny” używanej do realizacji swoich „projektów politycznych”.

Potrzeba wprowadzenia finansowania partii z budżetu – wówczas oligarchowie przestaną mieć możliwość wpłacania pieniędzy na kampanie wyborcze, a wtedy w zasadzie przestaną interesować się polityką, przynajmniej tą parlamentarną, i zostaną „zepchnięci” do sfery gospodarczej. Ale o tej ustawie nic się nie mówi – trochę mówiono o tym przed wyborami parlamentarnymi. Nieco więcej mówiło się o zmianie samej struktury ordynacji, tzn. o zniesieniu większościowych okręgów, co byłoby zmianą wprost antyoligarchiczną – ale tego też nie zrobiono. Co gorsza, prezydent Poroszenko chyba sam nie był zainteresowany wprowadzeniem tej zmiany, bo zagarnął do swojej frakcji (a mógł to przewidzieć już przed wyborami) dużą część deputowanych z okręgów większościowych, których zresztą zawsze ciągnie ku tzw. partii władzy.

Jak więc w tej sytuacji wytłumaczyć obywatelom, że ważna jest reforma finansowania partii? Nawet w Polsce, gdzie zdanie o elicie politycznej jest jednak nieco lepsze niż na Ukrainie, mamy do czynienia z silnym przekonaniem, że finansowanie partii z budżetu jest niedorzeczne – no bo jak to? My, z naszych podatków utrzymujemy tych „darmozjadów”, „złodziei”? Jeżeli weźmiemy pod uwagę jeszcze gorsze oceny polityków na Ukrainie, to wyobraźmy sobie jak trudno temu społeczeństwu wytłumaczyć, że partie miałyby być utrzymywane z budżetowych pieniędzy.

Są jednak pewne sfery, gdzie społeczeństwo jest już bardziej świadome i gdzie reformy nie wymagają szerszej akcji medialnej. To np. kwestia reformy sądowej, oczyszczenia korpusu sądowego z praktyk korupcyjnych. Bo w ogóle istnieje duże zrozumienie dla wszelkich rozwiązań, które pozwalają walczyć z korupcją – np. jeszcze za prezydentury Wiktora Juszczenki wprowadzono zewnętrzny system oceniania ukraińskiego odpowiednika naszej matury. Gdy minister z rządu Mykoły Azarowa – Dmytro Tabacznyk, próbował tę zmianę cofnąć, opinia publiczna się na to nie zgodziła. Nie stanowi dla niej problemu, że z danej instytucji będą zwalniani dotychczasowi pracownicy i przez jakiś czas nie uniknie się pewnego chaosu. Przeprowadzana jest ustawa lustracyjna (czy zgodna ze standardami prawa w państwach Rady Europy – to osobny problem). W każdym razie urzędnicy są rzeczywiście zwalniani, a ich urzędy być może będą przez to osłabione. Ale to jest kwestia miesięcy.

Są więc obszary, gdzie zrozumienie istnieje. Ale jak przeprowadzić pewne strukturalne reformy, skoro ludzie ich nie rozumieją, a media im tego nie tłumaczą – czyli nie wykonują swojej funkcji. Sytuacja jest więc bardzo trudna, bo nawet jeżeli Jaceniuk i Poroszenko chcą w jakiejś sprawie dobrze, to ludzie im niekoniecznie uwierzą. To jest paradoks barona Münchhausena – jak się wyrwać z bagna, ciągnąc za własne włosy. Bo cały czas nie ma „twardej” dźwigni oparcia. Mogłaby być nią UE – ze swoimi pieniędzmi, gwarancjami, programami. Mam jednak wrażenie, że pewna wrażliwość na Ukrainę w Europie, która powstała w pierwszych miesiącach po rewolucji i po początku wojny – a zwłaszcza po strąceniu malezyjskiego boeinga – zaczęła maleć. W debacie europejskiej znów zaczyna wracać wątek: a co oni właściwie przez ten rok zrobili? Podsumujmy ich – znowu nic, albo prawie nic. Mnożą się komentarze, że retoryki porewolucyjnej jest wiele, ale „para idzie w gwizdek”, nie w strukturalne reformy. Rodzą się zatem wątpliwości, po co wkładać tam pieniądze, skoro one się rozpłyną, reform i tak nie będzie, a my będziemy mieli jeszcze bardziej „na pieńku” z Putinem?

Proukraińskie nastroje w Europie uratowała niedawna zwiększona aktywność separatystów, którzy np. ostrzałem Mariupola wyraźnie „strzelili sobie w stopę”. Już pojawiały się głosy o niekontynuowaniu sankcji, a jednak wróciła atmosfera sprzyjająca ich utrzymaniu. Nie znaczy to jednak, że decydenci w Europie dojrzewają do idei zorganizowania jakiegoś „planu Marshalla” dla Ukrainy. To jest raczej rozumowanie na zasadzie: dajmy Kijowowi jeszcze rok, zobaczymy co będzie.

Skoro doszliśmy do kwestii stosunku z zewnątrz do tego, co dzieje się na Ukrainie, chciałbym jeszcze poruszyć wątek polskiej roli. Czy w momencie próby właściwie wywiązujemy się z roli, którą sobie chętnie przypisywaliśmy, a więc państwa wciągającego kraje Partnerstwa Wschodniego w orbitę zainteresowań Unii? Czy robimy wystarczająco dużo w stosunku do naszych możliwości?

Polska polityka w tej roli „adwokackiej” wobec Ukrainy, wypracowanej przez dwa dziesięciolecia, oczywiście, chce się utrzymać. Przez ostatni rok wydaje mi się nawet, że w jakiejś mierze można mówić o sukcesie – zwracaliśmy wcześniej uwagę Europy na Ukrainę, przekonywaliśmy do Partnerstwa Wschodniego. Mimo wszystkich, powiedziałbym, „niestandardowych” wypowiedzi ministra Radosława Sikorskiego – wygłaszanych szczególnie od czasu, gdy przestał już być ministrem – jednak trzeba przyznać, iż jego polityka, począwszy od 2008 r. i utworzenia Partnerstwa, nie była przypadkowa. Z dzisiejszej perspektywy powinna być doceniona – nie polegała na werbalnym eksploatowaniu obaw przed Rosją, lecz wyrabiała Polsce w UE markę dobrego znawcy regionu wschodniego.

Teraz Polska chciałaby to kontynuować, utrzymać tę pozycję. Ostatni rok rozpoczął się od wizyty Sikorskiego, Steinmeiera i Fabiusa w Kijowie i wynegocjowania rozejmu, który za chwilę zakończył się zwycięstwem rewolucji. Polska rola była wtedy niebagatelna. Po czym zaczął się konflikt o Krym, o Donbas, zaczęły się działania militarne – i Putinowi udało się przeformułować stosunki z Europą na taki poziom, który dziś nazywa się formatem genewskim, normandzkim czy mińskim. I tu już Polski nie ma. Są Niemcy, Francja, Unia jako całość, w końcu USA.

Czy to jest porażka, albo czy można było do tego nie dopuścić? Nie wiem, ale raczej skłaniam się do odpowiedzi, że nie było można. Myślę, że to wyniknęło, po pierwsze, z postawy władz Rosji, które uważają, że Polska to nie jest partner do dyskusji na tym poziomie – na tym poziomie rozmawiają mocarstwa. Drugi powód natomiast to wnioski władz Ukrainy odnośnie tego, jaka jest realna siła Polski w Unii i w NATO. One skonstatowały, że jest to kraj, który się wprawdzie stara być rozgrywającym (przynajmniej w sprawach wschodnich), ale nie jest w tej roli przez najsilniejszych graczy uznany.

To wychodzi na jaw zresztą po raz kolejny. Po raz pierwszy wyszło w późnym okresie rządów „pomarańczowych”. Po mediacyjnej roli Aleksandra Kwaśniewskiego w sporze o powtórzenie wyborów prezydenckich w 2004 roku przez parę lat nasze stosunki z Ukrainą były bardzo bliskie. Ale już w 2008 czy 2009 r. pojawiły się pierwsze zgrzyty – gdy na Ukrainę pojechał Sikorski, premier Tymoszenko niespecjalnie znalazła dla niego czas. Wtedy ukraińscy politycy po raz pierwszy doszli do wniosku, że los europejskiej przyszłości ich kraju jest przede wszystkim w rękach Niemiec. I wydaje mi się, że w ostatnim roku to znowu nastąpiło.

To jest forma urealnienia oceny, ile Polska może. A nie może dużo. Kijów nawet chyba ocenia, że mniej, niż Warszawie się samej wydaje. To oczywiście można było zmienić – ale środkami, których użycie byłoby szalenie ryzykowne. I dobrze, że tego nie zrobiono. Mówię tu np. o wysyłaniu broni, o wychodzenie przed europejski i NATO-wski szereg. Co prawda, na szczycie w Newport we wrześniu ubiegłego roku nikomu nie zabroniono wysyłać czy sprzedawać broni Ukrainie, ale nikt – z wyjątkiem Litwy – tego nie zrobił. Kolejna rzecz, wywołana niedawno przez Zbigniewa Bujaka – wysłanie do Donbasu jakichś oddziałów polskich, wspierających Ukraińców w duchu hasła „Za wolność naszą i waszą”. To jest nieporozumienie, bo sam prezydent Poroszenko uważa, i słusznie, że tego konfliktu się nie rozstrzygnie zbrojnie, tylko politycznie. Takie wypowiedzi to przejawy nieprzemyślanego sympatyzowania z ukraińską partią wojny, która w moim przekonaniu jest partią nierozumną.

Takie manewry pozwoliłyby pewnie na wzmocnienie pozycji Polski w oczach ukraińskich nacjonalistów, może także w części elektoratu Frontu Ludowego – bo Jaceniuk próbuje podtrzymać swoją popularność twardszą niż prezydent, prowojenną retoryką. Uważam jednak, że Polska, nie wchodząc w wewnętrzne spory ukraińskie, postępuje słusznie. Gra rolę pośrednika, a, precyzyjniej rzecz ujmując, tego, który wyjaśnia Europie, co tam się właściwie dzieje. I powinna grać ją dalej. Najzwyczajniej w świecie Polska nie może natomiast odegrać roli kraju, który zaważy na wyniku integracji europejskiej Ukrainy. I po raz kolejny Ukraińcy sami to konstatują.

Trzeba sobie zdać sprawę z własnych możliwości. Potrzebujemy weryfikacji własnego potencjału. Ta weryfikacja zresztą zachodzi, gdy spojrzymy na polską politykę zagraniczną w dłuższej perspektywie – za rządów premierów Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego wiara w możliwości sprawcze Polski na wschodzie była najwyższa, a moim zdaniem nieadekwatna do możliwości faktycznych. Potem nastąpił etap wręcz odwrócenia tej polityki – nie o 180, ale na pewno o 90 stopni. Nadszedł spór o politykę „piastowską” czy „jagiellońską”, a nawet etap otwarcia na Rosję, co musiało ochłodzić relacje polsko-ukraińskie. To, jak widzimy od jakichś dwu lat, również się nie udało.

Polska polityka „wychyliła się” więc najpierw daleko w jedną stronę, później daleko w przeciwną, a teraz – realnieje. Realnieje polityka, bo realnieje ocena potencjału. Działamy na rzecz Ukrainy, zawieramy umowy pomocowe w konkretnych obszarach, ale nie gramy roli europejskiego decydenta – bo i nikt nas tak nie ocenia. Ani Putin, ani Niemcy, ani inni gracze.

Wydaje mi się, że nasza rola jest w tym – wiem, że to truizm – aby przekazywać doświadczenie reformatorskie. Jeżdżąc na Ukrainę, ostatnimi czasy widzę, że w każdym obszarze, który tam obecnie wymaga głębszej reformy, ocena polskich osiągnięć jest bardzo wysoka. Uważa się, że niemal wszystkie polskie reformy przyniosły bardzo dobre skutki: wyższa oświata, polityka pamięci (IPN), samorządy… Bo przecież nie ma sensu wysyłać pracowników ukraińskich urzędów, aby w pierwszej kolejności przejmowali doświadczenie od samorządowców niemieckich. Lepiej, aby uczyli się od kraju, który ma więcej podobieństw – jest krajem postkomunistycznym, o stosunkowo podobnej wielkości. Jeżeli obecna polityka polskiego rządu wobec Ukrainy ma taki „organicznikowski” charakter, a takie mam wrażenie, to dobrze, bo właśnie to jest przede wszystkim do zrobienia.

 

Rozmawiał: Stefan Kabat (twitter: @S_Kabat)

 

Przeczytaj także poprzednie teksty z cyklu „Rok po Majdanie”:

– „Toczy się walka o to, jaka będzie nowa Ukraina” – rozmowa z prof. Markiem Figurą 

„Demokracja na wojnie” – tekst Maksyma Mykhaylenko.

UE to demokracja, jednolity rynek i prawa socjalne – ankieta dla kandydatów do PE :)

Ankieta Liberté!

Szanowni Państwo,

o Parlamencie Europejskim wciąż wiemy zbyt mało. Nie znamy jego kompetencji, często nie zdajemy sobie sprawy, jakie frakcje w nim zasiadają. Liberté! postanowiło pomóc odnaleźć w gąszczu list – kandydatów o liberalnych poglądach.

Czasu do wyborów nie pozostało wiele, przez co tym bardziej polecamy lekturę naszej ankiety.

Wojciech Olejniczak, OW 4 (Warszawa), lista 3 (SLD), nr 1.

 Wojciech Olejniczak2wp

1. Jakie trzy kwestie będą kluczowe do załatwienia w Parlamencie Europejskim w nadchodzącej kadencji?

Moim zdaniem Parlament Europejski powinien zająć się w większym stopniu problemami zatrudnienia i rozwarstwienia społecznego w Europie. Do priorytetów powinna należeć walka z bezrobociem poprzez zapewnienie właściwego wydawania funduszy unijnych. Rolą Parlamentu powinna być obrona równości obywateli UE i wyrównywanie różnic w poziomie rozwoju pomiędzy regionami, poprzez kształtowanie polityk wspólnotowych oraz zapewnienie równego dostępu obywateli UE do swobód jednolitego rynku. Coraz większym wyzwaniem, wymagającym przyjęcia rozwiązań na poziomie europejskim, staje się także kwestia bezpieczeństwa żywności, w tym znakowania produktów spożywczych, w interesie pełnego informowania konsumentów.

2. Prosimy o wskazanie trzech reform, które byłby najważniejsze dla unijnej administracji?

Po pierwsze, należy konsekwentnie zwiększać uprawnienia Parlamentu Europejskiego jako jedynej instytucji unijnej cieszącej się demokratyczną legitymizacją. Parlament powinien otrzymać prawo inicjatywy ustawodawczej. Po drugie, Parlament Europejski powinien posiadać uprawnienie do odwoływania konkretnego komisarza bez konieczności odwoływania całego składu Komisji Europejskiej. Pozwoliłoby to zwiększyć demokratyczny nadzór nad unijną administracją. Moim zdaniem potrzeba również wprowadzić ogólnoeuropejską listę kandydatów do Parlamentu Europejskiego, funkcjonującą równolegle do list narodowych.

3. Co stoi na przeszkodzie deregulacji przepisów unijnych? Jakie działania w tej sferze powinny być priorytetem?

Wszelkie przepisy unijne z założenia powstają zgodnie z zasadą subsydiarności. Nie przyjmuje się więc ich więcej, niż wskazywałyby na to potrzeby. Jedyną kwestią, którą należy mieć na uwadze zawsze podczas tworzenia unijnego prawa, jest uwzględnienie lokalnych warunków, czyli tym samym ograniczenie rozwiązań typu „one size fits all”.

4. Jak powinny wyglądać unijne regulacje dotyczące rynków finansowych?

Opowiadam się za wprowadzeniem podatku od transakcji finansów (FTT), którego celem jest ograniczenie destrukcyjnej dla gospodarki spekulacji na rynkach finansowych. Podatek taki może przynieść wpływy nawet w wysokości 1 biliona euro rocznie. Na wprowadzenie FTT w ramach tzw. wzmocnionej współpracy zdecydowało się już 11 państw członkowskich Unii Europejskiej: Niemcy, Francja, Belgia, Austria, Słowenia, Portugalia, Grecja, Słowacja, Włochy, Hiszpania i Estonia.

5. Czy jednolity rynek funkcjonuje dobrze, a jeśli nie to, co należy zmienić?

Jednolity rynek należy konsekwentnie rozszerzać na kolejne sektory, dotychczas nieobjęte wspólnotowymi regułami. Krokiem w dobrą stronę było przyjęcie przez Parlament Europejski w kwietniu 2014 r. regulacji ustanawiającej wspólny rynek usług telekomunikacyjnych, dzięki czemu znikną opłaty za roaming. Wyzwaniem pozostaje natomiast kwestia równości przestrzegania swobód jednolitego rynku, o czym przekonaliśmy się za sprawą polityki brytyjskiego rządu Camerona przeciwnej wewnątrzunijnym migracjom. Aby jednolity rynek funkcjonował dobrze, musi pozostać rynkiem inkluzywnym, zapewniającym każdemu równe szanse.

6. Czy należy tworzyć wspólną politykę energetyczną, a jeśli tak, to od czego należy zacząć jej budowę?

Cała Unia Europejska powinna funkcjonować jako jednolity i zharmonizowany rynek energetyczny. To oznacza, że politykę energetyczną trzeba wprowadzić do Traktatu o UE, jako politykę wspólnotową na wzór wspólnej polityki rolnej. Pozwoliłoby to prowadzić jedną politykę wobec dostawców spoza UE. Wspólna polityka wobec dostawców surowców energetycznych, w tym bezwzględny zakaz dyskryminacji geograficznej, wspólne i jednolite traktowanie inwestorów spoza UE na terytorium Unii, muszą stanowić filary całej polityki energetycznej. Interkonektory łączące sieci gazowe, naftowe i elektryczne powinny z kolei dołączyć do priorytetów polityki spójności. W kwestii surowców zaś, podstawą energetyki powinny być źródła dostępne na terytorium Unii Europejskiej: odnawialne źródła energii, gaz łupkowy, gaz szelfowy, węgiel kamienny i węgiel brunatny. Ograniczeniu emisji przysłużyłoby się z kolei uznanie za priorytet naukowych programów badawczych UE.

7. Czy UE powinna jednostronnie ograniczać emisję CO2 oraz realizować politykę wspierania zielonych technologii kosztem tradycyjnej energii?

Polska powinna dążyć do budowy rozsądnego kompromisu pomiędzy osiąganiem celów klimatycznych i dbałością o konkurencyjność gospodarki. Polska energetyka opiera się na węglu. Musimy dążyć do wprowadzania rozwiązań w skali europejskiej, które uwzględniają naszą specyfikę. Polska nigdy nie będzie w awangardzie polityki klimatycznej. Z drugiej strony, najnowszy raport ONZ o zmianach klimatu dostarcza alarmujących informacji nt. nieodwracalnych procesów, które dotkną szczególnie najbiedniejsze społeczności na świecie. W tej sytuacji od krajów bogatszych świat nieuchronnie będzie oczekiwał solidarności. Polska i cała Unia powinny podążać drogą wspierania odnawialnych źródeł energii. OZE są szansą na zwiększenie niezależności energetycznej Polski i całej UE. Polska powinna ostatecznie przesądzić, że przyszłością polskiej energetyki jest energy mix z systematycznie rosnącym udziałem energetyki rozproszonej, obejmującej odnawialne źródła energii wszystkich typów oraz małe i średnie bloki energetyki gazowej i biomasowej pracujące w kogeneracji. Energetyka węglowa powinna służyć osiągnięciu wyznaczonego energy mix jako technologia „pomostowa”, aż do jej stopniowego, ale radykalnego ograniczenia ok. 2050 roku. Koniecznością jest utworzenie warunków prawnych i ekonomicznych dla rozwoju mikroenergetyki prosumenckiej, tak aby w jej budowaniu mogły uczestniczyć, przy wsparciu państwa, miliony obywateli naszego kraju na miarę swoich możliwości i potrzeb.

8. Jakie są polityczne interesy Unii Europejskiej w polityce międzynarodowej?

Unia Europejska pozostaje liczącym się graczem międzynarodowym przede wszystkim dzięki temu, że służy jako punkt odniesienia, model rozwojowy oparty na demokracji, swobodach jednolitego rynku i przywilejach socjalnych. W interesie UE pozostaje promowanie tych wartości jako swojej „miękkiej siły”. Nie należy jednak zapominać o tym, co uświadomiły nam kryzysy: libijski, syryjski czy ukraiński – tj. o tym, że konwencjonalne zagrożenia bezpieczeństwa wcale nie przeszły do historii. UE powinna aktywnie angażować się w kształtowanie swojego międzynarodowego otoczenia, konsekwentnie wspierać procesy demokratyzacji na całym świecie oraz bronić swobody i bezpieczeństwa żeglugi i handlu.

9. Czy Unia Europejska powinna przekształcać się w sojusz obronny i wziąć większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo europejskie?

Wobec stopniowego wycofywania się sił amerykańskich z Europy oraz przenoszenia się uwagi Ameryki na region Azji i Pacyfiku, UE musi przejąć odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo. Państwa UE powinny wprowadzić minimalny poziom wydatków na obronność oraz utworzyć wspólną europejską armię, z jednolitym dowództwem sił europejskich.

10.  Jaką politykę wobec Ukrainy powinna prowadzić Unia i jak układać relacje z Rosją?

Drzwi do Unii Europejskiej dla Ukrainy powinny zaś pozostawać otwarte. Jeśli spojrzymy, jak długo trwało dostosowanie polskiego systemu prawnego oraz polskiej gospodarki do członkostwa w UE, to musimy zdać sobie sprawę, że pełne członkostwo Ukrainy w UE to kwestia mniej więcej dwóch dekad. Niewiele krótsza droga czeka również Mołdowę i Gruzję. Jednocześnie swoje relacje z Rosją UE powinna opierać na realnych założeniach. Rosja pozostaje energetycznym zapleczem Europy i jednym z naszych kluczowych rynków zbytu. W interesie Europy leży, by rozwijać wymianę handlową i relacje inwestycyjne z całym obszarem poradzieckim, do czego kluczem są poprawne relacje z Moskwą.

11. Jakie rozwiązania należy przyjąć w UE, żeby skutecznie ograniczyć inwigilację przez USA, Wielką Brytanię i inne państwa oraz chronić prywatność?

UE powinna wprowadzić szerokie gwarancje ochrony obywateli w zakresie masowego zbierania i retencji ich danych telekomunikacyjnych. Szczególnym przedmiotem uwagi powinny być firmy działające w internecie. Wszelkie zarzuty dotyczące funkcjonowania rządowych programów masowej inwigilacji muszą być bezwzględnie wyjaśniane, a działalność agencji wywiadowczych powinna pozostać zgodna z normami Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i stosowanymi przepisami UE.

12. Czy popiera Pan/Pani antydyskryminacyjną propozycję Guy Verhofstadta?  EU Roadmap against homophobia and discrimination on grounds of sexual orientation and gender identity, and an extended EU legislation against hate crime.” Jeśli tak, jaki praktycznie mogłaby ona przyjąć kształt?

W Parlamencie Europejskim poparłem w głosowaniu unijny plan przeciwdziałania homofobii i dyskryminacji ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową. Należy bezwzględnie zwalczać wszelkie przejawy dyskryminacji, również wobec osób homoseksualnych. Związki partnerskie powinny być decyzją polskiego Sejmu. Jestem przekonany, że po następnych wyborach w Sejmie powstanie większość na rzecz związków partnerskich. Nikomu nie można odbierać prawa do szczęścia. Polacy osiedlają się na Zachodzie i widzą, że związki partnerskie są instytucją, która nikomu nie zagraża. Niebawem będą standardem również w Polsce.

13. Federalizacja Europy – czy państwo europejskie jest możliwe? Jakie elementy federacji należy, a jakich nie należy wprowadzać w UE? Które kompetencje państw i które polityki należy przenieść na szczebel unijny?

Unia Europejska powinna podążać w kierunku federalizacji. Jedną z bolączek dzisiejszej Unii Europejskiej jest deficyt demokratycznej legitymizacji. Efektem ubocznym tego zjawiska są rosnące w siłę ruchy populistycznej prawicy. Lekarstwem powinno być przekazywanie większych kompetencji Parlamentowi Europejskiemu – jedynemu organowi Unii Europejskiej posiadającemu bezpośredni mandat płynący z woli wyborców. Parlament powinien zyskiwać nowe kompetencje kosztem Rady. Komisja Europejska z kolei powinna stać się emanacją politycznej większości w Parlamencie Europejskim. Oczywiście przewodniczący Komisji Europejskiej powinien pochodzić z grupy parlamentarnej, która wygrała wybory w skali całej UE. Kandydaci powinni być znani Europejczykom przed wyborami. Tak dzieje się w obecnej kampanii, w której np. Partia Europejskich Socjalistów dała oficjalną rekomendację do ubiegania się o funkcję szefa Komisji Europejskiej Martinowi Schulzowi. Najbliższy wybór Przewodniczącego Komisji Europejskiej będzie precedensowy. Jest bardzo ważne z punktu widzenia przeciwdziałania deficytowi demokratycznej legitymizacji UE, aby wybór Europejczyków został uszanowany. Byłoby fatalnie, gdyby po 25 maja rozpoczęły się zakulisowe targi, w wyniku których szefem Komisji Europejskiej zostałaby osoba nieuczestnicząca w kampanii do Europarlamentu, nieznana europejskim wyborcom. Federalizacja UE oznacza również tworzenie wspólnych standardów co do usług publicznych takich jak edukacja i ochrona zdrowia. Nie stworzymy jednego europejskiego systemu edukacji i ochrony zdrowia. Możemy jednak dbać, aby obywatele UE otrzymywali usługi publiczne o zbliżonym standardzie. Obywatelstwo UE powinno być nie tylko obywatelstwem politycznym, ale również obywatelstwem socjalnym.

Polityka Margaret Thatcher wobec ZSRR w latach 1985-1990 :)

SPIS TREŚCI

WSTĘP……………………………………………………………………………………………………….3

ROZDZIAŁ I……………………………………………………………………………………………….8

Związek Sowiecki w poglądach i działalności Margaret Thatcher w latach 1975-

1985.

ROZDZIAŁ II……………………………………………………………………………………………29

Margaret Thatcher wobec polityki Michaiła Gorbaczowa w początkowym okresie jego reform (marzec 1985-listopad 1986 ).

ROZDZIAŁ III………………………………………………………………………………………….56

Od wizyty Margaret Thatcher w Moskwie w marcu 1987 roku do rewizyty Michaiła Gorbaczowa w Londynie w kwietniu 1989 roku.

ROZDZIAŁ IV…………………………………………………………………………………………90

Polityka Margaret Thatcher wobec przemian w Związku Sowieckim i Europie Środkowo-Wschodniej w latach 1989-1990.

Podsumowanie………………………………………………………………………………………..109

Bibliografia……………………………………………………………………………………………..115

Wstęp 

Celem niniejszej pracy jest ukazanie polityki Margaret Thatcher wobec ZSRR w latach 1985-1990. Centralny punkt pracy stanowi stosunek premier Thatcher do zmian jakie zachodziły w Związku Sowieckim po przejęciu władzy na Kremlu przez Michaiła Gorbaczowa w marcu 1985 r., aż do momentu ustąpienia Margaret Thatcher ze stanowiska szefa rządu Zjednoczonego Królestwa w listopadzie 1990 r. Poza tym scharakteryzowano kształtowanie się poglądów Margaret Thatcher dotyczących ZSRR-jego polityki zagranicznej i wewnętrznej-w latach 1975-1979, kiedy pozostawała ona przywódcą opozycji w parlamencie brytyjskim oraz przedstawiono politykę wschodnią premier Wielkiej Brytanii w okresie pierwszych pięciu lat sprawowania rządów tj. do 1985 r. Autor opisał politykę Margaret Thatcher wobec podjętych przez Michaiła Gorbaczowa prób wprowadzania reform w ZSRR. Następnie przedstawiono bardzo aktywne działania premier Wielkiej Brytanii mające wspierać realizację „pierestrojki” i „głasnosti” w Związku Sowieckim. Pracę kończy omówienie polityki premier Thatcher w dobie schyłku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i końca przywództwa Michaiła Gorbaczowa w ZSRR, a co za tym idzie także idei reform zapoczątkowanych przez niego w 1985 r.

Premier Thatcher odegrała szczególną rolę w stosunkach między państwami zachodniej Europy i Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim. Polityka wsparcia przez Margaret Thatcher reform Gorbaczowa przyczyniła się w dużym stopniu do ostatecznego zdyskredytowania komunizmu. Jednocześnie działalność premier Wielkiej Brytanii wielokrotnie stabilizowała napięte stosunki amerykańsko-sowieckie, co pozwoliło w konsekwencji na odejście od „zimnowojennej” polityki Ronalda Reagana, na rzecz dialogu między Wschodem i Zachodem, który umożliwił w ZSRR ewolucyjne przejście od haseł „pierestrojki” i „głasnosti” do postulatów wprowadzenia gospodarki rynkowej i wolności obywatelskich.

Margaret Thatcher pozostawała premierem Zjednoczonego Królestwa do listopada 1990 r., co zbiega się z zapoczątkowanym przez Borysa Jelcyna i Michaiła Gorbaczowa w sierpniu 1990 r., procesem odchodzenia od idei „pierestrojki” jedynie modyfikującej komunizm, na rzecz demokracji i wolnego rynku. Dlatego też autor niniejszej pracy przyjmuje cezury 1985-1990.

Podstawowymi źródłami wykorzystanymi w niniejszej pracy są publikacje zawarte w „Biuletynie Specjalnym” Polskiej Agencji Prasowej, a także w prasie brytyjskiej i sowieckiej, w tym przede wszystkim pochodzące z dwóch dzienników:„Timesa” i „Prawdy”. Publikacje sowieckie posłużyły autorowi niniejszej pracy w opisaniu reakcji władz ZSRR na politykę wschodnią Margaret Thatcher, pomogły także w prześledzeniu zmian zachodzących w Związku Sowieckim w latach 1985-1990.

Bardzo pomocne okazały się także artykuły zawarte w wydawnictwach specjalistycznych zajmujących się problematyką międzynarodową. Należą do nich przede wszystkim: „International Affairs”, „Foreign Affairs” i „Sprawy międzynarodowe”, gdzie autor mógł odnaleźć założenia brytyjskiej polityki wobec ZSRR w dobie reform Gorbaczowa i przeanalizować je w kontekście stosunków Wschód-Zachód obejmujących m.in.: problem kontroli zbrojeń, łamania praw człowieka w ZSRR, sporów co do treści haseł „pierestrojki” i „głasnosti” itd. Publikacje zamieszczone w wyżej wymienionych wydawnictwach pozwoliły autorowi także na wyodrębnienie sprzeczności interesów Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, których konsekwencją były odmienne często założenia obu państw w polityce wobec ZSRR. Określenie różnicy stanowisk dzielących Margaret Thatcher i kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych w kwestii stosunku do reform Gorbaczowa, jest bardzo istotne dla oceny wkładu premier Wielkiej Brytanii w doprowadzeniu do pokojowego upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i ZSRR.

Autor sięgnął również do manifestów brytyjskiej partii konserwatywnej z lat 1979-1987, w których można prześledzić zmiany w założeniach brytyjskiej polityki zagranicznej, w tym także polityki wobec ZSRR.

Oddzielny rodzaj źródeł stanowią nieliczne pamiętniki i wspomnienia przywódców oraz dyplomatów Wielkiej Brytanii i ZSRR. Wśród tego typu materiałów fundamentalną pracą okazały się pamiętniki Margaret Thatcher, które obejmują chronologicznie okres sprawowania przez nią funkcji premiera rządu brytyjskiego tj. lata 1979-1990[1]. Pamiętniki te były pisane bądź to w trakcie dziejących się wydarzeń, bądź też z krótkiej perspektywy czasu, nie brakuje więc w nich ocen sporządzanych na bieżąco. Świadczą one o wyjątkowej cenności tego źródła. Margaret Thatcher w swych pamiętnikach poświęciła wiele miejsca polityce zagranicznej (w tym znaczną część polityce wobec ZSRR) prowadzonej przez rządy, którym przewodziła. Następną z zalet tego źródła jest szczerość premier Wielkiej Brytanii w opisywaniu ludzi i zdarzeń, z którymi się zetknęła. Nie są tu wyjątkiem relacje Margaret Thatcher z jej spotkań z Gorbaczowem, które zawierają nie tylko analizę stosunków brytyjsko-sowieckich w danym momencie historii. Ważną rzeczą jest to, iż pozwalają one określić jaki był osobisty stosunek premier Wielkiej Brytanii do Gorbaczowa jako polityka i człowieka. Należy jednocześnie podkreślić, że Margaret Thatcher, choć nie pomija trudnych dla siebie problemów, (tj.: sprawa odrzucenia sankcji wprowadzonych przez Ronalda Reagana w efekcie wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, czy próby spowolnienia zmian w Europie Środkowo-Wschodniej w latach 1989-1990), bardzo często stara się uzasadnić swoje decyzje-bądź to racją stanu Wielkiej Brytanii, bądź też obawami przed destabilizacją w Europie i świecie. Autor niniejszej pracy, był więc zmuszony do konfrontowania podanych w pamiętnikach, okoliczności dotyczących polityki Margaret Thatcher wobec ZSRR, z innymi dostępnymi mu źródłami i opracowaniami.

Podobnie cenne okazały się wspomnienia ambasadora ZSRR w Londynie w latach 1986-1991-Leonida Zamiatina[2]. Był on bezpośrednim uczestnikiem spotkań między Margaret Thatcher i Gorbaczowem. Relacje Zamiatina, choć nie przynoszą wielu nowych informacji dotyczących stosunków brytyjsko-sowieckich w latach 1985-1990, stanowią uzupełnienie pamiętników Margaret Thatcher .

Dużą wartość źródłową przedstawiają wspomnienia sowieckiego tłumacza przy Gorbaczowie-Igora Korcziłowa[3]. Był on świadkiem wielu negocjacji i rozmów „na szczycie”. Uczestniczył także w spotkaniu Margaret Thatcher i Gorbaczowa w Londynie w marcu 1989 r. I.Korcziłow odsłania w swych wspomnieniach kulisy wydarzeń, w których brał udział, jednocześnie zwraca uwagę na ton i klimat prowadzonych rozmów, co jest bardzo ważne dla oceny wzajemnych relacji przywódców Wielkiej Brytanii i ZSRR.

Autor niniejszej pracy korzystał także z publikacji napisanych przez samego Gorbaczowa, z których najważniejszą stanowi „Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata”[4]. Posłużyły one do prześledzenia zmian, jakie zachodziły w rozumieniu przez Sekretarza Generalnego treści haseł: „pierestrojki” i „głasnosti”. Stanowią one także dobre źródło do przeprowadzenia charakterystyki celów polityki zagranicznej prowadzonej przez Gorbaczowa, choć z uwagi na swój propagandowy w dużej mierze charakter, zostały porównane z działalnością Gorbaczowa na arenie międzynarodowej, prześledzoną na łamach prasy sowieckiej i brytyjskiej oraz tezami zawartymi w zbiorowym opracowaniu pod redakcją W.Materskiego „Polityka zagraniczna Rosji i ZSRR”[5].

W pracy została wykorzystana literatura ogólna i monograficzna dotycząca różnych aspektów stosunków brytyjsko-sowieckich w latach 1985-1990. Najważniejsza jest tu zbiorowa publikacja „Soviet-British relations since the 1970’s”[6], w której autor odnalazł wiele cennych informacji dotyczących m.in.: zmian jakie zaszły w brytyjskiej polityce wschodniej po objęciu rządów przez Margaret Thatcher, najważniejszych rozbieżności w relacjach Londynu i Moskwy, a także charakterystyki Wielkiej Brytanii w mediach sowieckich, przed i po wizycie Margaret Thatcher w Moskwie na przełomie marca i kwietnia 1987 r. Publikacja ta z uwagi na zakres chronologiczny zawartych w niej problemów została wykorzystana przede wszystkim w rozdziale trzecim niniejszej pracy.

Ważna okazała się także monografia „Britain’s Security Policy. The Modern Soviet View”[7], która informuje o kontrowersjach jakie w stosunkach brytyjsko-sowieckich wzbudziła sprawa rozbrojenia.

Równie istotna jest również pozycja „Britain and the Soviet Union: 1917-89”[8], w której autor mógł prześledzić jak zmieniały się stosunki brytyjsko-sowieckie od rewolucji bolszewickiej 1917 r. aż do momentu „okrzepnięcia” „pierestrojki” w ZSRR. Praca ta nie wnosi jednak nowych wiadomości, poza tymi które autor mógł odnaleźć w „International Affairs” i innych źródłach.

K.Harris w biografii „Margaret Thatcher” poświęcił część jednego z rozdziałów poglądom premier Wielkiej Brytanii na temat komunizmu i ZSRR; krótko opisał także wizytę Margaret Thatcher w Moskwie w 1987 r[9]. Nie jest to jednak publikacja, która wniosła do niniejszej pracy informacje jakich nie można by odnaleźć w innych źródłach.

Autor sięgał także incydentalnie do monografii i opracowań autorstwa Z.Brzezińskiego, O.Gordijewskiego, G.Ionescu, H.Kissingera, J.Kriegera, W.Malendowskiego, G.Smitha, P.Schweizera, J.Smagi, Z.Szczerbowskiego, S.Wordena.

ROZDZIAŁ I: ZWIĄZEK SOWIECKI W POGLĄDACH I DZIAŁALNOŚCI MARGARET THATCHER W LATACH 1975-1985.

W grudniu 1962 r. były sekretarz stanu Dean Acheson w następujący sposób określił pozycję Zjednoczonego Królestwa w „zimnowojennym” świecie: „(…) Wielka Brytania straciła imperium i nie odnalazła jeszcze swojego miejsca. Próby odegrania samodzielnej roli w oderwaniu od Europy, opartej na szczególnym stosunku łączącym ją ze Stanami Zjednoczonymi a także na jej przywództwie w Brytyjskiej Wspólnocie Narodów, która nie posiada struktury politycznej, ani nie przedstawia jedności lub siły a tylko korzysta z niepewnych lub kruchych powiązań gospodarczych, opartych na strefie szterlingowej i preferencjach na rynku brytyjskim, są wyeksploatowane niemal do końca. Wielka Brytania próbując działać sama i pełnić funkcję maklera między Stanami Zjednoczonymi a Rosją sowiecką, wydaje się prowadzić politykę tak słabą jak mierna jest jej potęga militarna (…)”[10].

Rola Zjednoczonego Królestwa w układzie międzynarodowych potęg ulegała kilkakrotnym przewartościowaniom. W momencie zakończenia II wojny światowej Wielka Brytania należała do Wielkiej Trójki, choć co trzeba podkreślić już wówczas zaznaczyła się jej słabsza pozycja wobec Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego. Wielokrotnie w trzech powojennych dekadach Wielka Brytania usiłowała współtworzyć historię na równi z Moskwą i Waszyngtonem. Dopiero w 1970 r. konserwatywny premier Edward Heath stwierdził że Wielka Brytania stała się „wiodącym mocarstwem średniego zasięgu”[11]. Eufemistyczne określenie Heatha ujawniało faktyczną rangę Zjednoczonego Królestwa, które było tylko jednym z wielu państw wmontowanych w szerszy układ dwubiegunowy z ośrodkami w Moskwie i Waszyngtonie. Wielka Brytania mogła wpływać na bieg zdarzeń międzynarodowych przede wszystkim poprzez jej członkostwo w ONZ, Wspólnocie Brytyjskiej, EWG Międzynarodowym Funduszu Walutowym i NATO[12].

Celem tych działań, bez względu na ugrupowanie dzierżące w danej chwili władzę, było m.in. przeciwstawienie się wyzwaniu jakie kapitalizmowi rzucił komunizm. Czynnik antykomunistyczny stanowił więc nie tylko treść stosunków Wielkiej Brytanii z Commonwelthem, Stanami Zjednoczonymi i Europą Zachodnią, ale zarazem wyznaczał kierunek jej polityki zagranicznej[13]. Nie znaczy to, iż Związek Sowiecki był postrzegany jednakowo przez Partię Pracy i Partię Konserwatywną. Ocena zagrożenia ze strony ZSRR była różna w czasie i zależna w dużym stopniu od osobowości i poglądów partyjnych przywódców.

W 1974 r. konserwatyści dwukrotnie przegrali wybory parlamentarne. W styczniu 1975 r. były premier Edward Heath odszedł ze stanowiska szefa partii; jego miejsce zajęła 49-letnia Margaret Thatcher[14]. W latach 1975-79 propozycje wysuwane przez Thatcher i jej współpracowników w „gabinecie cieni”, stanowiły alternatywę dla polityki (w tym polityki zagranicznej) prowadzonej przez dwa kolejne rządy laburzystowskie: Harolda Wilsona i Jamesa Callaghana.

W 1975 r. nastąpiła bardzo ważna zmiana w położeniu Zjednoczonego Królestwa na arenie międzynarodowej. 10 kwietnia większość parlamentu brytyjskiego wypowiedziała się za pozostaniem Wielkiej Brytanii w EWG[15]. 7 czerwca 1975 r. dwie trzecie wyborców biorących udział w referendum poparło stanowisko swoich parlamentarzystów. Potwierdzenie członkostwa w EWG stworzyło dogodną sytuację do podjęcia działań mających na celu aktywizację brytyjskiej polityki zagranicznej w płaszczyźnie stosunków Wschód-Zachód, w rokowaniach z krajami Trzeciego Świata, a także w polityce wobec ChRL. Od 1975 r. konserwatyści konsekwentnie przeciwstawiali się wszelkim dyskusjom (częstym w Partii Pracy) na temat brytyjskiego członkostwa we Wspólnocie Europejskiej mocno akcentując, że rola Wielkiej Brytanii „(…)musi być europejską aby zagwarantowana była realizacja naszych wpływów politycznych i gospodarczych(…)”[16]. Torysi unikali także od tego momentu wyraźnego opowiadania się czy to po stronie Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych, kładąc nacisk na komplementarność stosunków Wielkiej Brytanii z EWG i Waszyngtonem. Wysuwali także odtąd postulaty nie tylko „upolitycznienia” EWG ale i zacieśnienia współpracy między Wspólnotą Europejską a Paktem Północnoatlantyckim[17].

Bardzo zbliżone do wyżej wymienionych poglądy głosił w tamtym czasie laburzystowski minister spraw zagranicznych James Callaghan pozostający w bardzo dobrych stosunkach z Henry Kissingerem -swoim odpowiednikiem przy prezydencie Stanów Zjednoczonych G.Fordzie.Różniła go natomiast z Margaret Thatcher i partią konserwatywną ocena polityki odprężenia, której efektem było min. podpisanie Aktu Końcowego KBWE w Helsinkach w 1975 r. oraz sowiecko-amerykańskie rokowania i porozumienie SALT z 1972 r.

Mimo tych niewątpliwie pozytywnych rezultatów jakie przyniosło detente, szereg faktów wskazywał na to, że polityka sowiecka stawała się coraz bardziej pewna siebie i arogancka wobec Zachodu. To zachowanie wynikało głównie z kalkulacji Moskwy wierzącej, że „ostry kryzys kapitalizmu” będzie miał szersze konsekwencje polityczne a w Ameryce pokutuje uraz wywołany wojną wietnamską. Dla Związku Sowieckiego strategicznym celem detente było odwiedzenie Stanów Zjednoczonych od skutecznego reagowania na zmienioną sytuację polityczną. Rzecznicy Moskwy zaczęli coraz głośniej i częściej powtarzać, że pokojowa koegzystencja nie ma nic wspólnego z zamrożeniem społecznego status quo, ani z żadnym sztucznym odłożeniem na bok procesu rewolucyjnego. Przeciwnie detente i zrównanie potencjałów militarnych miały ich zdaniem ułatwić znaczne zmiany polityczne w Europie Zachodniej i całym świecie[18].

Margaret Thatcher jako szef opozycji początkowo bardzo rzadko zajmowała publicznie stanowisko co do stosunków Wschód-Zachód. Wynikało to przede wszystkim z braku doświadczenia w sprawach międzynarodowych ale było także pochodną trudności z jakimi spotykała się w łonie własnej partii. Jednak jej stosunek do komunizmu był jasny. Jako przykład można przytoczyć jej wypowiedź z okresu kiedy to rywalizowała o przywództwo w partii: „(…) Karol Marks i Disraeli byli sobie współcześni. I mieli coś wspólnego. Obaj chcieli poprawić los zwykłych ludzi. Na tym jednak analogia się kończy. Metody jakimi się posługiwali były kompletnie odmienne. Metody marksistowskie zawiodły. Metody jakie zalecał Disraeli odniosły sukces (…)”[19].

W tym samym tonie utrzymane były jej oświadczenia w czasie wizyty w Stanach Zjednoczonych we wrześniu 1975 r. Spotkania z prezydentem Fordem, sekretarzem stanu Kissingerem , sekretarzem generalnym ONZ Waldheimem oraz przedstawicielami amerykańskich kół politycznych i gospodarczych, przyniosły Margaret Thatcher ogromną popularność zarówno w Stanach Zjednoczonych (jej publiczne wystąpienia na forum Narodowego Klubu Prasy w Waszyngtonie wywołały entuzjastyczne reakcje) jak i Wielkiej Brytanii[20].

Kilkanaście dni po wizycie Margaret Thatcher w Stanach Zjednoczonych 7 października 1975 r., odbył się zjazd partii konserwatywnej. Chociaż konserwatyści potraktowali tylko marginalnie problematykę międzynarodową to w rezolucji zjazdowej znalazło się zdanie postulujące: „(…) poważne zaangażowanie się w politykę europejską (…)”. To żądanie uzasadniano „(…) gwałtowną ekspansją potencjału Układu Warszawskiego oraz niepokojącą sytuacją w Portugalii, Grecji i Turcji -państwach stanowiących część zachodniego aliansu (…)”[21]. Był to pierwszy w okresie przywództwa Margaret Thatcher w partii konserwatywnej bezpośredni i oficjalny atak na politykę odprężenia. Od tej chwili antysowiecka retoryka Thatcher stała się ostra i dosadna. Jej apogeum przypadło na początek 1976 r.

19 stycznia 1976 r. Margaret Thatcher wygłosiła przemówienie na temat stosunków Wschód-Zachód, w którym stwierdziła m.in., że Związek Sowiecki dąży do dominacji w świecie. Przestrzegała także przed „złudnym odprężeniem”[22]. Kilka dni później ambasada sowiecka w Londynie, przekazała ministrowi spraw zagranicznych w konserwatywnym „gabinecie cieni” Reginaldowi Mandlingowi list rady ambasadorów stwierdzający, że polityka partii konserwatywnej charakteryzuje się niezwykle „(…) nieprzejednanym stosunkiem a nawet otwartą wrogością wobec ZSRR (…)”. List stwierdzał, iż dowodem tego było wystąpienie Margaret Thatcher z 19 stycznia. 25 stycznia ambasador sowiecki udał się do Foreign Office i tam kategorycznie zaprotestował przeciwko antysowieckim wypowiedziom Thatcher. Radykalizm przywódcy torysów spotkał się także z ostrą reprymendą ze strony Roya Masona ministra obrony narodowej Wielkiej Brytanii (trwały wówczas rozmowy NATO-Układ Warszawski ), który stwierdził iż: „(…)nakazem dnia są cierpliwość i negocjacje przy wystarczającym bezpieczeństwie. Dysponując siłą odstraszającą nie było potrzeby odwoływać się do prowokacji (…)”. Tego samego dnia publicysta „Krasnej Zwiezdy” określił Margaret Thatcher „(…) Żelazną Damą usiłującą odnowić zimną wojnę (…)”. 26 stycznia konserwatyści oskarżyli Roya Masona, iż przejawia „(…) spokojne zadowolenie w sytuacji gdy świat zachodni poniósł dwie duże porażki: w Libanie i Angoli (…)”[23].

26 stycznia 1976 roku „Izwiestia” oskarżyła Ministra Spraw Zagranicznych Jamesa Callaghana o „(…) wywoływanie ducha zimnej wojny wypowiedziami wrogimi odprężeniu, wygłoszonymi na konferencji prasowej w Berlinie Zachodnim (…)”[24]. James Callaghan stwierdził w swym przemówieniu, że problem Berlina przypomina o granicach odprężenia.

27 stycznia premier Wilson zajął na forum parlamentu oficjalne stanowisko w sprawie ataku prasy sowieckiej skierowanemu przeciwko J.Callaghanowi i Margaret Thatcher. Jego zdaniem reakcja Moskwy była przesadzona[25]. Tego samego dnia Thatcher uznała sowieckie działania za „histeryczny wybuch” w zamian za co obrzucona została zbiorem inwektyw przez prasę moskiewską. Co ciekawe z drugiej strony z poparciem przywódcy „opozycji J.K.M.” wystąpił chiński dziennik „Żenmiżipao”, który z uznaniem porównał Thatcher z Churchilem i pochwalił jej ostrzeżenia przed militaryzmem sowieckim[26].

Napięcie w stosunkach brytyjsko-sowieckich wywołane wystąpieniem Thatcher stało się rodzajem psychologicznego bodźca dla partii konserwatywnej, która w owym czasie ciągle poszukiwała wyraźnego kierunku politycznego. Ostra reakcja Związku Sowieckiego w rzeczywistości ucieszyła Margaret Thatcher i umocniła w tym co początkowo uchodziło za jej najsłabszy punkt. Kiedy Thatcher została wybrana na szefa partii uważano, że największym mankamentem tego wyboru był jej brak doświadczenia w sprawach polityki zagranicznej. Pierwsze tak wyraźne antyodprężeniowe wystąpienie, zyskało Margaret Thatcher znaczną popularność zarówno w partii jak i wśród szeregowych konserwatystów.

Margaret Thatcher powoli ale konsekwentnie włączała się do wielkiej dyskusji na temat stosunków Wschód-Zachód. Oponenci polityczni zarzucali jej nie bez racji, iż opiera swoje sądy o odprężeniu, rozmowach o ograniczeniu zbrojeń, czy polityce zagranicznej Związku Sowieckiego na negacji propozycji laburzystowskiego rządu Jamesa Callaghana, nie budując przy tym żadnych alternatywnych rozwiązań. Nie znajdziemy bowiem w wypowiedziach Margaret Thatcher z okresu sprawowania przez nią funkcji szefa partii opozycyjnej w parlamencie, recept na ułożenie współżycia ze Związkiem Sowieckim (w tym np. rozwiązań co do stosunków handlowych między Wielką Brytanią a ZSRR).

Z drugiej strony faktem jest, że idealistyczna wiara premiera Callaghana w możliwość wzajemnego odprężenia w kontaktach Wschodu i Zachodu bardzo szybko rozbiła się m.in. o niemożność wyegzekwowania od bloku sowieckiego realizacji postanowień helsińskich dotyczących praw człowieka; w tym swobodnego przepływu ludzi, idei i informacji. W 1977 r. sekretarz generalny Partii Pracy Ronald Hayward pisał, iż: „(…) powitalibyśmy i poparlibyśmy inicjatywy, które pozwoliłyby wszystkim Europejczykom korzystać z nieograniczonych możliwości podróżowania, dostępu do gazet, telewizji i radia całej Europy, jak również wolności jednostki do czytania i pisania tego co zechce (…)”[27]. Bardzo szybko spotkał się on z zarzutami ze strony sowieckiej o próby rzekomej destabilizacji państw socjalistycznych; „(…) nasz kraj podpisał wiele porozumień i zamierza skrupulatnie je wykonać  ale nie zgodziliśmy się na ułatwianie akcji zmierzających zaszkodzić socjalizmowi. Plany reakcyjnych kręgów, które z owymi zamiarami korespondują nie mają odpowiednich pieczątek w stosownych częściach dokumentu podpisanego w Helsinkach (…)”[28].

Już w 1977 r. jednoznacznie można było stwierdzić, iż Związek Sowiecki dążył do selektywnego odprężenia czego dowodem stał się kryzys somalijski. 17 listopada „New York Times” wydrukował na pierwszej stronie sprawozdanie wraz z mapą wskazującą szczegółowo inspirowaną przez Moskwę akcją wojsk kubańskich w Afryce Północnej[29]. Oznaczało to, że Sowieci wciąż stali na pozycjach „proletariackiego interwencjonizmu” i tzw. „solidarności z walką ludzi o wolność i postęp socjalny”.

W kwietniu 1977 r. Margaret Thatcher przebywając w Chinach ostrzegła przed militarną ekspansją sowiecką. Uczyniła to jednak ostrożnie, uwzględniając w swej wypowiedzi potrzebę utrzymania i kontynuowania stosunków z Moskwą[30]. Celem Thatcher nie było oczywiście przestraszenie Związku Sowieckiego czy też wywarcie na niego wpływu. Margaret Thatcher pragnęła przede wszystkim „obudzić” brytyjską opinię publiczną, uzmysławiając jej naturę zagrożenia sowieckiego. Biorąc pod uwagę to, że rząd laburzystowski proponował w tamtym czasie ograniczenie wydatków na obronę do krytycznie niskiego poziomu racja była niewątpliwie po stronie przywódczyni „opozycji J.K.M.”. Mimo tego, że Thatcher uznawała każdą formę komunizmu za zło,w Chinach widziała sprzymierzeńca w walce ze wspólnym wrogiem. Często więc traktowała swój antykomunizm instrumentalnie.

W czerwcu 1978 r. oceniając sytuację w Afryce, Margaret Thatcher zaatakowała premiera Callaghana za „zbyt miękką” postawę wobec walk w Zairze. Według argumentacji Thatcher Wielka Brytania znalazła się „na uboczu” zairskiego konfliktu w odróżnieniu od takich krajów jak Francja, która podjęła działania w obronie istnień ludzkich, a przede wszystkim wpływów Zachodu. Taka postawa lewicowego rządu była zdaniem Thatcher, częściowo rezultatem słabości militarnej Wielkiej Brytanii oraz: „(…) naturalnej słabości w stosunkach ze Związkiem Sowieckim (…)”[31]. Alternatywę Margaret Thatcher widziała w „twardym” pokoju tzn. takim, którego utrzymanie opiera się na sile.

Trzeba podkreślić, iż partia konserwatywna w latach 1975-79 nie wypracowała całościowej koncepcji stosunków ze Związkiem Sowieckim. Postulowała jednak wyraźnie konieczność ponownej oceny polityki detente. Bliski współpracownik Margaret Thatcher Francis Pym twierdził, iż Zachód znalazł się na: „(…) szczególnie ważnym skrzyżowania dróg historii (…)” i dlatego konieczne było bardziej całościowe, globalne podejście w brytyjskiej polityce zagranicznej[32].

W Związku Sowieckim Margaret Thatcher widziała niewątpliwie wroga. Nieustannie w swych wypowiedziach podkreślała niebezpieczeństwo płynące ze strony państw marksistowskich dla całego świata: „(…) zagrożenie ze strony państw socjalistycznych, które w różnym czasie i miejscu przybiera zróżnicowane formy, nie ogranicza się do Wspólnoty Europejskiej, dlatego nasz obecny sojusz wykracza poza jej granice (…)”[33].

Taka postawa w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, czyniła Thatcher zjawiskiem wyjątkowym wśród rzeszy polityków wierzących w możliwość odprężenia i koegzystencji z ZSRR. Konserwatyści obawiali się tego, że ustępstwa wobec Sowietów uśpią czujność Zachodu i pozwolą Moskwie na uzyskanie przewagi strategicznej. By przeszkodzić temu opowiadali się zdecydowanie za produkcją broni neutronowej i twardymi negocjacjami w ramach rozmów o ograniczeniu broni strategicznych[34].

W maju 1979 roku, w czasie kampanii poprzedzającej zwycięskie dla siebie wybory, torysi powtórzyli to co głosili od kilku  już lat. W manifeście wyborczym partii znalazło się zdanie postulujące: „(…) znaczne zwiększenie wydatków na cele obrony z powodu zagrożenia ze strony państw socjalistycznych (…)”[35]. Jednocześnie podkreślali chęć szerokiej współpracy Wielkiej Brytanii z EWG, Stanami Zjednoczonymi i Commonwealthem oraz uwzględnienie roli, jaką w polityce zagranicznej zaczęły odgrywać Chiny. Punktem wyjścia do opracowania koncepcji współpracy z krajami socjalistycznymi miała być nowa analiza stosunków Wschód-Zachód. Odejście od polityki „apeasementu” wobec ZSRR niewątpliwie zapowiadało pogorszenie i tak nie najlepszych kontaktów między Moskwą i Londynem. Ciekawą rzeczą jest to, iż część zagraniczna w mowie tronowej królowej Elżbiety II [przygotowywanej przez premiera przyp. M. A.] potraktowana została skrótowo, przy czym najkrócej bo w jednym zdaniu skwitowano relację między Wschodem-Zachodem. Królowa powiedziała, że „(…) rząd będzie działać dla osiągnięcia większej stabilności w stosunkach Wschód-Zachód (…)”[36]. W ten sposób Margaret Thatcher jako nowy premier Wielkiej Brytanii i pierwsza w historii tego kraju kobieta na tym stanowisku, zostawiała sobie możliwość wypracowania nowych koncepcji dotyczących polityki wschodniej Zjednoczonego Królestwa.

Margaret Thatcher obejmując rządy w maju 1979 r. stanęła przed ogromem nierozwiązanych problemów. Zjednoczone Królestwo musiało przede wszystkim wydobyć się z kłopotów finansowych. Dlatego też priorytetem dla premier Wielkiej Brytanii stała się walka z inflacją. Prowadzenie polityki zagranicznej Thatcher powierzyła doświadczonemu dyplomacie lordowi Peterowi Carringtonowi[37].

Niespodziewanie szybko bo już w czerwcu 1979 r. premier Wielkiej Brytanii zetknęła się z najwyższymi władzami Związku Sowieckiego. Margaret Thatcher rozmawiała w Moskwie z ówczesnym premierem ZSRR Aleksjejem Kosyginem przede wszystkim o exodusie setek tysięcy Wietnamczyków. Rząd brytyjski nie godził się na przyjęcie nowej fali migracyjnej. Nie chciały tego zrobić także władze Singapuru, Malezji, Tajwanu czy wreszcie Stanów Zjednoczonych. Spotkanie szefów rządów obu państw z uwagi na jego nieoficjalny charakter nie przyniosło żadnych rezultatów[38].

W 1979 r. Thatcher tylko raz musiała wiązać interesy brytyjskie z szeroko pojętymi stosunkami Wschód-Zachód. Miało to miejsce w czasie rozmieszczania amerykańskich rakiet średniego zasięgu na terenie Europy Zachodniej, w tym Wielkiej Brytanii. Przewaga jaką posiadali Sowieci dysponujący nowymi rakietami balistycznymi SS 20 nad wojskami NATO, wymuszała modernizację zachodniej broni średniego zasięgu. W praktyce oznaczało to rozlokowanie na terenie Europy Zachodniej kilkuset amerykańskich rakiet. Margaret Thatcher stała się gorącym zwolennikiem tych rozwiązań. Dzięki jej uporowi, 12 grudnia 1979 r. ministrowie obrony państw NATO podjęli decyzję o przyjęciu wszystkich 572 amerykańskich rakiet[39]. Równolegle do tych działań Margaret Thatcher starała się unowocześnić niezależny system odstraszania nuklearnego Wielkiej Brytanii. Z uwagi na amerykańsko-sowieckie rozmowy rozbrojeniowe a także polityczne interesy prezydenta Cartera, dopiero po zmianie na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, udało się premier Wielkiej Brytanii kupić od Amerykanów bardzo nowoczesny system Trident II[40].

W listopadzie 1979 r. czterdzieści dziewięć osób z amerykańskiego personelu dyplomatycznego w Iranie wzięto jako zakładników. Stało się to przyczyną głębokiego upokorzenia dla największego zachodniego mocarstwa[41].

Zaniepokojona tym premier Thatcher złożyła w grudniu 1979 r. krótką wizytę w Stanach Zjednoczonych. W wygłoszonym tam przemówieniu szczególnie mocno podkreśliła poparcie Wielkiej Brytanii dla przewodniej roli Ameryki wśród państw demokratycznych; ostrzegła też przed niebezpieczeństwem jakie stanowiły ambicje Związku Sowieckiego: „(…) Bezpośrednie zagrożenie ze strony sowietów ma charakter raczej militarny niż ideologiczny. Jest to zagrożenie nie tylko naszego bezpieczeństwa w Europie i Ameryce Północnej, ale także bezpośrednio bądź pośrednio bezpieczeństwo Trzeciego Świata (…). Owszem, możemy się spierać co do motywów którymi kieruje się Związek Radziecki lecz faktem jest, że Sowieci mają broń i z czasem będą jej mieli coraz więcej. Tak więc odpowiednia reakcja ze strony Zachodu byłaby jedynie rozwagi (…)”[42]. Słowa premier Wielkiej Brytanii wkrótce znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości.

27 grudnia 1979 r. prezydent Afganistanu Hafizullah Amiu został zamordowany. Jego miejsce zajął Rosbak Karmel wspierany przez wojska sowieckie. Ewentualne opanowanie Afganistanu przez Związek Sowiecki mogło doprowadzić do usamodzielnienia się Beludżystanu, zapewniając Moskwie dostęp do Oceanu Indyjskiego a także rozbioru Iranu i Pakistanu. Poza tym sukces Sowietów mógł stworzyć precedens, który umożliwiłby podobne do afgańskiej interwencję Sowietów w Trzecim Świecie. Agresja sowiecka w Afganistanie zakończyła krótki okres, jak  się okazało pozornego, odprężenia w stosunkach Wschód-Zachód.

28 grudnia 1979 r. premier Wielkiej Brytanii zdecydowała się na ścisłą współpracę ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie wojny afgańskiej. Wystosowała też do Sekretarza Generalnego KC KPZR Leonida Breżniewa oficjalne telegramy potępiające działania Sowietów. Razem z prezydentem Carterem przedsięwzięła konkretne kroki wymierzone w agresora: ograniczenie wizyt, zmniejszenie liczby zawieranych umów, nie odnowienie brytyjsko-sowieckiej umowy kredytowej oraz zaostrzenie zasad według których przekazywano Sowietom najnowsze osiągnięcia techniki. Podobnie jak prezydent Carter, premier Thatcher usiłowała przeszkodzić Sowietom w wykorzystaniu olimpiady w Moskwie do celów propagandowych. Afganistan stał się także tematem obrad na forum ONZ, gdzie ambasador brytyjski przy tej organizacji Tony Parson wezwał kraje niezaangażowane do potępienia Związku Sowieckiego[43].

Londyn w odpowiedzi na wydarzenia w Afganistanie zaczął realizować powrót do aktywnej polityki w Zatoce Perskiej (w dziewięć lat po wycofaniu swych sił stacjonujących na wschód od Suezu), zarówno na płaszczyźnie dyplomatycznej jak i militarnej. Dowodem tego była wizyta jaką 10 stycznia 1980 r. złożył w Maskacie lord Carrington. Sułtanat Omanu miał istotne znaczenie dla Wielkiej Brytanii ze względu na swą strategiczną pozycję u wejścia do Zatoki Perskiej i tradycyjne więzy między Maskatem a Londynem Oman, który kontrolował południowy brzeg Zatoki dysponował armią około 20 tysięcy ludzi, szkolonych przez sześciuset Brytyjczyków. Obecność Wielkiej Brytanii była dużo bardziej dyskretna w innych państwach Bliskiego Wschodu, ale w większości z nich szkoleniem sił zbrojnych zajmowali się Brytyjczycy. Podróż lorda Carringtona stała się zapowiedzią polityki mającej polegać nie na zastąpieniu Iranu w roli „żandarma nad Zatoką” ale na wspieraniu państw tego regionu przez Zjednoczone Królestwo i przeciwdziałaniu ewentualnej akcji Związku Sowieckiego[44].

Margaret Thatcher określiła jeszcze jeden cel przyświecający polityce brytyjskiej w tym regionie. 30 kwietnia 1980 r. oświadczyła, iż państwa zachodnie „(…) powinny przekazać krajom eksporterom ropy naftowej (OPEC), że nie leży w ich interesie podminowywanie gospodarki zachodniej ciągłymi zwyżkami cen ropy (…)”[45]. Premier Thatcher odwiedziła kraje Zatoki Perskiej w kwietniu 1981 r. ( jej wizyta była poprzedzona pobytem brytyjskiego ministra obrony Johna Notta ). We wrześniu tego roku przebywała kilka dni w Kuwejcie, któremu przyznała 1,8 mln dolarów na zakup broni. Premier Wielkiej Brytanii poparła również pomysł Ronalda Reagana, który zastąpił J. Cartera na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, na stworzenie sił szybkiego reagowania w Zatoce[46].

Nową jakość zyskały na początku 1980 r. stosunki brytyjsko-pakistańskie. Wielka Brytania przez cały czas trwania wojny afgańskiej dostarczała Pakistanowi broń. Kontakty między oboma krajami były bardzo regularne (dwukrotnie w latach 1980-81 przebywał w Pakistanie minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, raz w październiku 1981 r. premier Thatcher)[47].

Pogorszenie kontaktów na linii Wschód-Zachód związane z wojną w Afganistanie, pobudziło premier Wielkiej Brytanii do ataków na Związek Sowiecki. 11 października 1980 r. na zjeździe partii konserwatywnej powiedziała m.in.: „(…) radziecki marksizm jest zbankrutowany ideologicznie i politycznie, gospodarczo i moralnie. Ale Związek Sowiecki jest potężny wojskowo i narasta z jego strony groźba dla świata. Rząd brytyjski nie pozwoli zapomnieć o Afganistanie, będziemy mówić o agresji. Niektórzy twierdzą, że wystawiamy na niebezpieczeństwo odprężenie. Odprężenie jest niepodzielne i dwukierunkowe. Związek Sowiecki nie może podejmować agresywnych działań w różnych częściach świata i oczekiwać, że w Europie wszystko będzie tak jak dawniej. Albo wszyscy będą realizować założenia polityki odprężenia albo nikt (…)”[48].

Mimo ochłodzenia stosunków z ZSRR, Margaret Thatcher próbowała poszerzać kontakty z tymi krajami socjalistycznymi, które w jakiś sposób wyróżniały się wśród innych państw Układu Warszawskiego. Za cel tych działań Thatcher uznała tworzenie infrastruktury powiązań między-blokowych, utrudniających „nagłe manewry” i łagodzących napięcia między supermocarstwami[49].

W 1980 r. relacje Wschód-Zachód stały się napięte także na skutek wydarzeń w Polsce. 11 października 1980 r. Margaret Thatcher określiła swój stosunek do zrywu „Solidarności”: „(…) marksizm twierdzi, że kapitalizm znalazł się w kryzysie. Polscy robotnicy pokazali że w kryzysie jest komunizm. Polacy powinni być pozostawieni sami sobie, żeby mogli określić swój los bez zewnętrznej ingerencji (…)”[50]. 13 grudnia 1981 r. wprowadzono w Polsce stan wojenny. Stany Zjednoczone już 19 grudnia, bez porozumienia ze swoimi sojusznikami, wprowadziły sankcje na Związek Sowiecki[51]. W styczniu 1982 roku Margaret Thatcher określiła politykę Ronalda Reagana mianem niekorzystnej dla państw Zachodu. 18 czerwca 1982 r. Amerykanie uchwalili zakaz udzielania pomocy technologicznej Związkowi Sowieckiemu w wydobyciu ropy i gazu[52]. Posunięcie to równało się rozpętaniu prawdziwej wojny ekonomicznej z Moskwą; spotkało się także z oporem wszystkich państw w Europie Zachodniej, których interesy ekonomiczne zostały poważnie naruszone[53]. Kompromis osiągnięto dopiero jesienią 1982 r., kiedy to Stany Zjednoczone zrezygnowały z sankcji. W ogromnej mierze przyczyniła się do tego postawa premier Wielkiej Brytanii. Dzięki jej naciskom na prezydenta Reagana, opracowano wspólną strategię wobec bloku sowieckiego, obejmującą m.in.: „(…) zobowiązanie się do nie podpisywania i nieakceptowania umów dotyczących zakupu sowieckiego gazu ziemnego w okresie, w którym przebadane zostaną możliwości korzystania przez Zachód z innych źródeł energii; (po drugie) wzmocnienie kontroli transferu środków strategicznych do Związku Sowieckiego; (po trzecie) ustalenie procedur pozwalających na kontrolowanie stosunków finansowych ze Związkiem Sowieckim oraz zharmonizowanie w sprawie kredytów eksportowych (…)”[54].

Porozumienie to, pomijając wzrost prestiżu premier Wielkiej Brytanii, podkreśliło niezależność polityki globalnej Zjednoczonego Królestwa od Stanów Zjednoczonych[55]. Konflikt wokół sankcji wprowadzonych przez Reagana w odpowiedzi na próbę „zduszenia” Solidarności, świadczył także o ogromnej dwuznaczności poparcia Margaret Thatcher dla ruchów antykomunistycznych. Zyskiwały one zawsze jej aprobatę, czasami wymierną pomoc ale tylko wtedy gdy było to zbieżne z wąsko pojętym interesem Wielkiej Brytanii.

W latach 1980-83 stosunki brytyjsko-sowieckie mimo prób ich normalizacji układały się coraz gorzej. Związek Sowiecki odrzucał pomysły brytyjskie o neutralizacji Afganistanu a zarazem przy każdej okazji przypuszczał frontalny atak na premier Thatcher i jej „zimnowojenną” politykę. Moskwa wielokrotnie ostrzegała Londyn przed skutkami jakie mogła jej zdaniem spowodować „imperialistyczna” polityka brytyjska w stosunkach międzynarodowych. Stanowisko takie pozostawało niezmienne przez cały czas trwania wojny o Falklandy w 1982 r. Sowieci podkreślali, że występują przeciwko kolonializmowi w każdej postaci. Twierdzili iż „(…) przywrócenie statusu kolonialnego wysp [Malwinów przyp. M.A.] jest rzeczą niedopuszczalną (…)”[56].

Przełom roku 1982 i 1983 w kontaktach Londynu i Moskwy stał pod znakiem „wojny wydaleń dyplomatów”-brytyjskich ze Związku Sowieckiego i sowieckich z Wielkiej Brytanii. W tym czasie przybrała na ostrości antyradziecka retoryka Thatcher: „(…) Czy jest jakieś sumienie na Kremlu? Czy ludzie ci zapytali kiedykolwiek siebie jaki jest cel życia? Przekonania komunistyczne są pozbawione sumienia, niedostępne dla dobra czy zła. Liczy się tylko system, któremu muszą się wszyscy podporządkować. Niemniej jednak w Polsce mogli oni ujrzeć, że nawet przebrani za rząd wojskowy nie byli w stanie zdławić duszy ludzi (…). Czy kiedykolwiek się zastanawiają, czy obawiają się, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym ich właśni ludzie dadzą wyraz swoim uczuciom i frustracjom. Wolność przekonań jest rzeczą naturalną, której nie dało prawo i prawo nie może odebrać (…)”[57].

13 lutego 1984 r. zmarł następca Leonida Breżniewa na stanowisku Sekretarza Generalnego KC KPZR Jurij Władymirowicz Andropow. Margaret Thatcher wzięła udział w jego pogrzebie[58]. Prawdopodobnie gest ten oznaczał, iż premier uznała „zimnowojenną grę” Ronalda Reagana, który 23 marca 1983 r. ogłosił rozpoczęcie badań nad Inicjatywą Obrony Strategicznej, za zbyt niebezpieczną. Pragnęła tym samym doprowadzić do ocieplenia stosunków na linii Londyn-Moskwa. 29 czerwca 1984 r. minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii G.Howe złożył wizytę w Związku Sowieckim. Ton rozmów jakie tam prowadził był dosyć chłodny. Poruszano sprawę zbrojeń, sytuacji w Polsce a także praw człowieka. Pobyt szefa Foreign Office w Moskwie służył raczej „przełamywaniu lodów” niż osiągnięciu konkretnych celów[59]. Dokładnie taki sam wydźwięk miała obecność G. Howa na przyjęciu w ambasadzie sowieckiej 6.11.1984 r., wydanym w 67 rocznicę przewrotu bolszewickiego[60].

Następnym krokiem dążącym do nawiązaniu bliższych stosunków dyplomatycznych między Wielką Brytanią a Związkiem Sowieckim, było spotkanie Margaret Thatcher i członka Biura Politycznego KC KPZR Michaiła Gorbaczowa w grudniu 1984 r[61]. Gorbaczow został zaproszony do Zjednoczonego Królestwa przez brytyjską sekcję Unii Międzyparlamentarnej. W sensie protokolarnym jego wizyta nie była więc oficjalna. Mimo to jej waga była ogromna, gdyż Gorbaczowa uważano powszechnie za następcę Sekretarza Generalnego Czernienki[62]; poza tym był on najwyższym rangą gościem sowieckim od pobytu premiera Kosygina w Londynie w 1967 r. Rozmowy Margaret Thatcher i Michaiła Gorbaczowa odbyły się w Chequers. Obok premier i jej gościa w spotkaniu uczestniczyli: żona Gorbaczowa Raisa, ambasador sowiecki w Londynie Leonid Zamiatim oraz doradca Gorbaczowa Aleksander Jakowlew; po stronie brytyjskiej : minister spraw zagranicznych G.Howe a także minister spraw wewnętrznych Willie Whitelaw, minister obrony Michael Heseltine, oraz najbliżsi doradcy Margaret Thatcher- Michael Jopling, Malcolm Rifkin i Poul Chanon. Początkowo dyskusja dotyczyła ogólnych rozważań, w których każda ze stron usiłowała przekonać drugą o wyższości systemów-demokracji i komunizmu. „(…) gdybym na tym etapie zwracała uwagę tylko na treść wypowiedzi pana Gorbaczowa-w większości utrzymanych w standardowym stylu marksistowskim-musiałabym dojść do wniosku, że był właśnie z takiej gliny ulepiony. Lecz jego osobowość nie mogła bardziej różnić się od przeciętnych sowieckich aparatczyków, sztywnych jak brzuchomówcy. Uśmiechał się a nawet śmiał, gestykulował, chcąc coś podkreślić modulował głos, żywo brał udział w sporze, był wnikliwym rozmówcą (…)”[63]. Najważniejszą sprawą jaką poruszali Gorbaczow i Thatcher była kontrola zbrojeń. Genewskie rozmowy na ten temat znajdowały się w 1984 r. w impasie, z uwagi na paraliżujące Sowietów prace prowadzone przez Amerykanów nad Inicjatywą Obrony Strategicznej. Sowieci za wszelką cenę pragnęli zaniechania tych badań. To stanowiło najważniejszy powód, dla którego Gorbaczow przyjął zaproszenie Thatcher, traktowanej przez Sowietów jak pośrednik między nimi a Waszyngtonem. Premier dała Gorbaczowowi do zrozumienia, że popiera plan badań nad Inicjatywą Obrony Strategicznej, choć nie zgadza się z prezydentem Reaganem co do tego, iż prace nad inicjatywą są wstępem do całkowitego wyzbycia się broni atomowej. Margaret Thatcher dodała, że traktuje rozwój zbrojeń kosmicznych jako dalsze nakręcenie spirali zbrojeń. Wydaje się, że Gorbaczow był bardzo zadowolony z takiego stanowiska premier Wielkiej Brytanii, czego dał wyraz w swym pojednawczym przemówieniu w parlamencie brytyjskim[64].

22 grudnia premier Thatcher udała się do Camp Dawid żeby zdać prezydentowi Reaganowi relację ze spotkania z Gorbaczowem. Thatcher miała tutaj po raz pierwszy okazję wysłuchać bezpośrednio wypowiedzi prezydenta Reagana na temat Inicjatywy Obrony Strategicznej. Reagan podkreślił, że Inicjatywa Obrony Strategicznej jest systemem defensywnym i że jej celem nie jest uzyskanie przez Stany Zjednoczone jednostronnej przewagi. Zapewniał też, iż zgodzi się na umiędzynarodowienie badań o czym napomknął już wcześniej Sowietom. Podkreślił także, iż za swój dalekosiężny plan uważa całkowite uwolnienie świata od broni jądrowej. Oczywiście ani Sowieci, ani tym bardziej Thatcher nie przejęli się wizjonerstwem Ronalda Reagana. Premier wiedziała, iż bezpośrednim celem badań nad Inicjatywą Obrony Strategicznej jest próba wymuszenia na Sowietach zwiększenia wydatków na zbrojenia, na które, co potwierdzały materiały wywiadowcze Amerykanów, nie było ich stać. Rzecz oczywista w opracowanym przez panią Thatcher i prezydenta Reagana oświadczeniu, nie było o tym mowy. Uzgodniono natomiast m.in. iż:

1/ celem Stanów Zjednoczonych i krajów zachodnich nie jest osiągnięcie jednostronnej przewagi lecz utrzymanie równowagi przy jednoczesnym śledzeniu wydarzeń w Związku Sowieckim,

2/ rozmieszczenie nowej broni w ramach Inicjatywy Obrony Strategicznej będzie musiało zostać poddane negocjacjom zgodnie z wymogami poprzednich porozumień,

3/ celem nadrzędnym nadal pozostaje umacnianie, nie zaś osłabienie idei odstraszania nuklearnego,

4/ negocjacje pomiędzy Wschodem a Zachodem powinny dążyć do osiągnięcia bezpieczeństwa przy jednoczesnym ograniczeniu systemów ofensywnych po obu stronach[65].

Wizyta Margaret Thatcher u prezydenta Reagana świadczyła o tym, że premier Wielkiej Brytanii po czterech latach rządów udało się osiągnąć bardzo silną pozycję wśród innych przywódców Zachodu. Wynikało to nie tylko ze „specjalnych więzi” łączących ją z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Jedną z najważniejszych przyczyn takiego stanu rzeczy, była prowadzona przez Thatcher i jej współpracowników, polityka wschodnia Zjednoczonego Królestwa. Po objęciu władzy w 1979-tym roku o poglądach Margaret Thatcher w kwestii stosunków Wschód-Zachód było wiadomo tylko tyle, że jest ona zagorzałym wrogiem komunizmu i politykiem sceptycznie oceniającym efekty polityki odprężenia. Już jako premier Wielkiej Brytanii wielokrotnie potępiała działania ZSRR i sam komunizm. Nie przeszkadzało to jej w utrzymywaniu bardzo dobrych kontaktów z Chińską Republiką Ludową. Stosunek Margaret Thatcher do polskiego zrywu antykomunistycznego, także świadczył o stawianiu przez premier na pierwszym miejscu brytyjskiej racji stanu przed ideałami walki z komunizmem. W przypadku sporu o sankcje prezydenta Reagana wymierzone w Moskwę, racja stanu Wielkiej Brytanii oznaczała dla Margaret Thatcher obronę kilkuset milionów funtów, potrzebnych do odbudowy brytyjskiej gospodarki. Thatcher od początku swoich rządów, próbowała prowadzić politykę wschodnią niezależną od nacisków Stanów Zjednoczonych. Stało się to szczególnie ważne w 1983 r., kiedy napięcia między Waszyngtonem i Moskwą uniemożliwiały jakikolwiek dialog między wolnym i komunistycznym światem. Thatcher na przełomie 1984 i 1985 r. była zdecydowana odgrywać ważną rolę na scenie międzynarodowej. To właśnie dlatego chciała być siłą motoryczną w dążeniu do odnowienia kontaktów z „blokiem wschodnim”. Politykę rozmów ze Związkiem Sowieckim zainicjowała wystąpieniem w Waszyngtonie 29 września 1983 r. W ciągu dziewięciu miesięcy po wyborach parlamentarnych 1983 r., Thatcher odwiedziła Węgry i pojechała na pogrzeb Andropowa. Kreml zaczął zauważać premier Zjednoczonego Królestwa; doceniał też jej kontakty z prezydentem Reaganem. Sowieci do pewnego stopnia odczuwali respekt dla siły militarnej Wielkiej Brytanii. Wywarło na nich wrażenie zwycięstwo Brytyjczyków i premier Thatcher w wojnie o wolność Falklandów. Wizyta Gorbaczowa w Londynie w grudniu 1984 r., miała się stać szansą dla Wielkiej Brytanii do sformułowania ambitniejszej polityki wschodniej. Kontakty Wschód-Zachód nadal były zdominowane przez dwa supermocarstwa Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki. Ambitna polityka Thatcher sprawiała, że relacje na linii Waszyngton-Moskwa przestawały być synonimem stosunków między wolnym i komunistycznym światem.

ROZDZIAŁ II: OD OBJĘCIA WŁADZY PRZEZ MICHAIŁA GORBACZOWA W MARCU 1985 ROKU DO SPOTKANIA Z RONALDEM REAGANEM W CAMP DAVID W LISTOPADZIE W 1986 ROKU.

8 lutego 1985 r. minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Geoffrey Howe złożył wizytę w komunistycznej Rumunii. Kilka dni później odwiedził Bułgarię. Następnie w kwietniu 1985 r. przebywał w Niemczech Wschodnich, Polsce i Czechosłowacji. Ofensywa dyplomatyczna Zjednoczonego Królestwa zbiegła się ze wznowionymi 12 marca rozmowami rozbrojeniowymi w Genewie. Z tego powodu wzbudziła zainteresowanie zarówno Sowietów jak i sojuszników Wielkiej Brytanii. Podróż Howea była jednym z elementów działań podejmowanych przez Margaret Thatcher, mających na celu ponowne włączenie bloku sowieckiego do dialogu i poprawy stosunków z krajami Europy Zachodniej. Howe w odwiedzanych przez  siebie państwach podkreślał wielokrotnie potrzebę poszerzenia sfery kontaktów Wschód-Zachód. Wyrażał też obawę, że zostaną one: „(…) zmonopolizowane i zredukowane przez stan sowiecko-amerykańskich rozmów rozbrojeniowych.(…) Dlaczego mielibyśmy pozostawić całą tę gonitwę Waszyngtonowi ? Nie zawsze zgadzamy się z nim w 100%-tach. Jest tu jeszcze wiele miejsca dla wzajemnych rozmów poszczególnych krajów (…)”[66]. Specjalny charakter miał pobyt Howea w Czechosłowacji w kwietniu 1985 r. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii spotkał się tam z sygnatariuszami Karty 77. Zapewnił ich, że Zjednoczone Królestwo opowiada się za pełnym wprowadzeniem w życie Aktu Końcowego z Helsinek. Rozmawiał też z kardynałem Frantiszkiem Tomaszkiem m.in. o restrykcjach wobec czechosłowackiego kościoła katolickiego[67]. Duży nacisk na kwestie praw człowieka, duchowe wsparcie dla ciemiężonego kościoła i dysydentów nie były nowymi elementami w polityce Wielkiej Brytanii wobec krajów Europy Środkowej i Wschodniej.

Działania dyplomacji brytyjskiej w stosunku do krajów demokracji ludowej przynosiły ograniczone rezultaty. Państwa takie jak Czechosłowacja, Węgry czy Polska były pozbawione suwerenności i nie mogły wnieść do dialogu Wschód-Zachód niczego, co nie byłoby zgodne z wytycznymi ZSRR. Wizyty Howea w dobie napięcia na linii Waszyngton-Moskwa, poprawiały jednak stosunki brytyjsko-sowieckie, prowadziły także do „ocieplenia” relacji Wschód-Zachód. Było to jednym z powodów, dla których Ronald Reagan liczył się ze zdaniem Margaret Thatcher.

Śmierć Konstantina Czernienki i wybór Michaiła Gorbaczowa na pierwszego sekretarza KC KPZR nie stanowiły cezury w polityce Thatcher wobec ZSRR. Gorbaczow był siódmym po Leninie szefem partii. Dojrzewał politycznie gdy Związek Sowiecki przeżywał bezprecedensowy okres prestiżu i potęgi. Obejmując rządy w marcu 1985 r. stanął na czele supermocarstwa w stanie gospodarczego i społecznego rozkładu[68]. Jak wszyscy jego poprzednicy budził na Zachodzie jednocześnie lęk i nadzieję.

Zbigniew Brzeziński-były doradca prezydenta Cartera pisał o wyborze Gorbaczowa: „(…) przeszedł on przez szeregi partyjne pod opieką Andropowa i Susłowa. Oczekuję bardziej zręcznego, energicznego i pod wieloma względami bardziej niebezpiecznego sowieckiego przywódcy (…)”[69].

Dwoistość ocen wyboru Gorbaczowa była bardzo wyraźna w brytyjskich mediach. „Ekspert rolny” z południowej Rosji na stanowisku Sekretarza Generalnego zwiększał nadzieję komentatorów na odwilż w stosunkach międzynarodowych. Ci sami dziennikarze podkreślali, że Gorbaczow nie będzie prowadził liberalnej polityki wobec Zachodu. Ewentualne reformy nowego sekretarza mogły uczynić ZSRR silniejszym przeciwnikiem. Spekulacjom nie było końca[70].

Rząd Margaret Thatcher, podobnie jak laburzystowska opozycja, z zadowoleniem przyjął zmianę przywódcy sowieckiego mocarstwa. Thatcher uważała, że grudniowa wizyta Gorbaczowa w Londynie sprzyjała w podjęciu roboczych kontaktów z nowym pierwszym sekretarzem i jego przyszłą ekipą[71]. W marcu 1985 r. Thatcher była zdania, iż decyzja o wyborze Gorbaczowa będzie miała najbardziej doniosłe skutki od śmierci Stalina. W jej ocenie zaczynał on sprawowanie władzy bez obciążeń przeszłością-latami wojny i stalinizmu. A to one, w mniemaniu premier Thatcher, w dużym stopniu wyznaczały działania poprzedników siódmego Sekretarza Generalnego[72].

Brytyjskie Foreign Office wiosną 1985 r. wyrażało przekonanie, że Gorbaczow poprowadzi ZSRR w kierunku przemian, zwłaszcza w sferze gospodarki. Taka potencjalna modernizacja miała zwiększyć oddziaływanie Zachodu na gospodarkę sowiecką, jednocześnie zmniejszając ostrość konfrontacji zbrojeniowej. Oczywiście w takim wypadku Wielka Brytania widziałaby dla siebie szczególną rolę w ewolucji systemu sowieckiego. Londyn liczył także na korzyści gospodarcze związane z ewentualnym wzrostem eksportu do ZSRR. Bardzo zależało mu przy tym na umocnieniu swojej szczególnej pozycji w wielokącie Europa Zachodnia-Stany Zjednoczone-Europ Wschodnia-ZSRR[73]. Rząd Margaret Thatcher przyjął od początku rządów Gorbaczowa bardzo ważne założenie mówiące, iż poprawa sytuacji gospodarczej ZSRR nie stanowi zagrożenia dla państw sprzymierzonych w NATO. Co więcej może być gwarancją poprawy sytuacji międzynarodowej. Takie stanowisko było diametralnie różne od reaganowskiej polityki gnębienia „Imperium Zła” wszelkimi możliwymi sposobami.

Margaret Thatcher była obecna na pogrzebie Konstantina Czernienki. Z bliska przyglądała się przejęciu władzy przez Gorbaczowa. 14 marca 1985 r. odbyła z nim ponad godzinne spotkanie. Bezpośrednio po jego zakończeniu określiła je jako: „(…) bardzo dobre i pożyteczne. Nowy przywódca [przyp. M. A.] jest człowiekiem którego lubię i z którym można się dogadać. Jest między nami pewna doza zaufania (…) możemy rozmawiać szczerze i na całkowicie różne problemy. Ale obydwoje wiemy, że nie możemy się nawracać (…).”[74]. Po latach napisała w swoich wspomnieniach: „(…) Przeszkadzała obecność pana Gromyki. Na Kremlu w sali Świętej Katarzyny panowała bardziej oficjalna atmosfera niż w Chequers ale udało nam się przybliżyć następstwa polityki, jaką uzgodniłam z prezydentem Reaganem w grudniu 1984 roku w Camp Dawid (…)”[75].

Po powrocie do Londynu Margaret Thatcher kilkakrotnie wypowiadała się o wyborze Gorbaczowa. Wydaje się, że dosyć chłodne spotkanie z nowym sekretarzem na Kremlu zasiało ziarnko niepewności co do wcześniejszych wyobrażeń o Gorbaczowie. W wywiadzie dla telewizji BBC premier stwierdziła: „(…) różnimy się z nim w wielu sprawach ale jesteśmy zgodni w dwóch kwestiach. Po pierwsze, że nigdy nie powinno dojść do konfliktu między Wschodem a Zachodem, po drugie co do roli redukcji zbrojeń.(…) Swoich stosunków z Gorbaczowem nie określiłabym mianem specjalnych, mimo że możemy ze sobą dyskutować (…)”[76].

Wydarzeniem, które zamykało okres podniecenia, spekulacji i często braku trzeźwych ocen zmian na Kremlu, była wypowiedź ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Geoffreya Howea. 15 marca 1985 r. ostrzegł on przed budowaniem linii Maginota w przestrzeni kosmicznej. „(…) Rozmieszczenie systemu SDI może trwać wiele lat. Wiele lat niepewności i braku stabilizacji nie może być naszym celem. Wszyscy sojusznicy na każdym etapie muszą mieć poczucie, że bezpieczeństwo obszaru NATO jest niepodzielne. W przeciwnym bowiem wypadku zachwieją się dwa filary Sojuszu Atlantyckiego (…)”[77].

„Times” skrytykował Howe’a i oskarżył go o dostarczanie Związkowi Sowieckiemu argumentów przeciwko polityce Reagana. Zdaniem redaktorów gazety wystąpienie ministra spraw zagranicznych mogło zaszkodzić zwartości Sojuszu Atlantyckiego w przełomowym momencie negocjacji Wschód-Zachód. „Times” wskazał też trafnie przyczynę zachowania szefa Foreign Office: „(…) objęcie przez Gorbaczowa funkcji sekretarza generalnego KC KPZR bez wątpienia zawróciło w zbyt wielu głowach w Londynie (…)”[78]. Sceptycyzm partnerów Stanów Zjednoczonych  w NATO wobec programu tzw. wojen gwiezdnych nie był czymś niezwykłym. Kontekst wypowiedzi Howe’a i długoletnia przyjaźń Reagana i Thatcher potwierdzają jednak słuszność ocen „Timesa”.

Stosunki brytyjsko-sowieckie szybko wróciły do stanu normalnego. 2 kwietnia 1985 r. rząd Margaret Thatcher zablokował dostawy do ZSRR kluczowych komponentów do pieców, które pozwoliłyby Sowietom wyprodukować lekki i odporny na wysokie temperatury materiał. Miał on posłużyć do produkcji sowieckich pocisków nuklearnych[79]. W połowie kwietnia 1985 r. Sowieci wystosowali do rządu Margaret Thatcher zaproszenie dla delegacji brytyjskiej, która miałaby wziąć udział w obchodach czterdziestolecia Dnia Zwycięstwa[80]. W tym samym czasie zostali wydaleni z Londynu za działalność szpiegowską: zastępca attache morskiego ambasady ZSRR kapitan Oleg Los i pracownik londyńskiego przedstawicielstwa  Aerofłotu Wiaczesław Grigorow[81]. 22 kwietnia 1985 r. w ramach odwetu, władze sowieckie poleciły opuszczenie terytorium ZSRR trzem pracownikom ambasady brytyjskiej w Moskwie. Byli to attache morski kapitan John Marshall, jego zastępca Martin Nelson i drugi sekretarz odpowiedzialny za sprawy współpracy naukowej Elizabeth Robson[82]. 23 kwietnia rząd Thatcher nakazał opuszczenie Zjednoczonego Królestwa trzem kolejnym dyplomatom sowieckim. Byli to: zastępca attache morskiego kapitan Wiktor Zajkinow, zastępca attache wojskowego podpułkownik Wadim Czerkasow oraz trzeci sekretarz ambasady odpowiedzialny za sprawy nauki i techniki Oleg Białowiencow[83].

Rząd Margaret Thatcher próbował łagodzić skutki wydaleń dyplomatów. 23 kwietnia 1985 r. wiceminister spraw zagranicznych Malcolm Rifkind oświadczył w Izbie Gmin, że Wielka Brytania przywiązuje duże znaczenie do kontynuowania poprawy stosunków ze Związkiem Sowieckim. Musi jednak przedłożyć ponad to sprawy bezpieczeństwa państwowego. Brytyjczycy zaproponowali Sowietom, że nie będą ujawniać powodów wydaleń. W zamian za to prosili Moskwę aby powstrzymała się przed wszelkimi posunięciami represyjnymi wobec dyplomatów brytyjskich w ZSRR. Gorbaczow potępił jednak działania rządu premier Thatcher[84]. Sytuacja uspokoiła się kilka tygodni później. 8 maja 1985 r. opublikowano treść listu Gorbaczowa przekazanego na ręce Thatcher z okazji Dnia Zwycięstwa. Pierwszy Sekretarz stwierdził w nim m.in., że ZSRR zamierza współpracować z Wielką Brytanią aby uniknąć wybuchu wojny nuklearnej. Przesłanie Gorbaczowa było odpowiedzią na list Thatcher, który miał wyciszyć aferę szpiegowską[85].

Kontakty na linii Londyn-Moskwa nie uległy drastycznemu pogorszeniu przede wszystkim z powodu absorbującego Gorbaczowa Plenum KC KPZR, które obradowało w kwietniu 1985 r. Ochłodzenie stosunków między obydwoma krajami było jednak bardzo wyraźne. Dowodem na to był chociażby afront jaki spotkał ustępującego ambasadora Wielkiej Brytanii w Moskwie, sir Iana Satherlanda. Zgodnie z protokołem dyplomatycznym chciał on złożyć ostatnią wizytę ministrowi spraw zagranicznych ZSRR Gromyce. Ten jednak odmówił. Wiosną 1985 r. zmniejszyła się także ilość kontaktów Londynu z ambasadorem sowieckim Wiktorem Popowem. Komentując tę sytuację Geoffrey Howe stwierdził, iż wysiłek dyplomacji brytyjskiej był potrzebny „(…) Wymaga to [próba polityki dialogu przyp. M.A.] przekonania i subtelności, jak również cierpliwości. Jest to jednak o wiele lepsze od frustracji, obawy i nieporozumienia, które mnożyłyby się w okresie braku kontaktów (…)”[86].

Kwietniowe plenum KC KPZR potwierdziło obawy wielu polityków na Zachodzie. Gorbaczow chciał reformować komunizm ale tylko po to, żeby ZSRR był krajem naprawdę wcielającym w życie zasady marksizmu-leninizmu. Chciał walczyć z biurokratycznym aparatem, którego sam był głównym ekspozytariuszem. Nie zdawał sobie przy tym sprawy z ogromu problemów, jakie podejmował na płaszczyźnie wewnętrznej[87].

Politykę zagraniczną ZSRR na kwietniowym plenum uznano tradycyjnie za pokojową. Jej głównym celem było niedopuszczenie do katastrofy jądrowej. Wymieniono też przyczyny międzynarodowego napięcia. W pierwszej kolejności był to imperializm Stanów Zjednoczonych, które zostały oskarżone o dywersyjną działalność przeciwko państwom socjalistycznym. Za zagrożenie dla niezawisłości narodów uznano „(…) rozszerzenie i aktywizację ekspansji ekonomicznej USA (…)”[88].

Szereg wypowiedzi najbliższych współpracowników Gorbaczowa świadczyło o tym, że poglądy nowego kierownictwa ZSRR na sprawy międzynarodowe  nie różniły się od utartych przez dziesięciolecia wzorców. Aleksander Jakowlew w wywiadzie dla „La Republiki” twierdził: „(…) wydaje mi się, że można mówić o pogłębieniu analizy, o powszechnym kryzysie kapitalizmu, o tradycyjnych sprzecznościach między-imperialistycznych oraz o ciągle pojawiających się nowych, które zwiększają tendencje destabilizujące. Pomimo wspólnoty celów polityczno-strategicznych Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników ujawniają się rozmaite rozbieżności. Międzynarodowe awanturnictwo obecnego rządu Stanów Zjednoczonych daleko nie odpowiada rządom Europy Zachodniej i Japonii. Stopniowo te kraje nabierają świadomości, że wojskowa potęga sowiecka ma na celu jedynie korzyści obronne i przeciwstawienie się imperialnym aspiracjom USA. Podczas gdy oligarchia amerykańska kieruje się egoizmem gospodarczym, tendencje odśrodkowe mogą uzyskać realny wymiar w sferze strategiczno-wojskowej (…)”[89]. Oczekiwania na tarcia między sojusznikami w NATO były starą bronią dyplomacji sowieckiej, którą zamierzał wykorzystać Gorbaczow. Rząd premier Thatcher w dalszym ciągu musiał uważnie śledzić rokowania amerykańsko-sowieckie i pilnować żeby ewentualne ustalenia w Genewie nie naruszały racji stanu Wielkiej Brytanii. Jednocześnie Margaret Thatcher nie mogła pozwolić na to, żeby jakakolwiek prowokacja Gorbaczowa powiodła się i rzeczywiście zagroziła spoistości Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Przykładem gry Gorbaczowa jest wywiad jakiego udzielił „Timesowi” 9 września 1985 r. Pierwszy Sekretarz wyłożył w nim swoją koncepcję pokojowego współistnienia: „(…) Pytacie mnie jaki główny czynnik określa stosunki sowiecko-amerykańskie. Myślę, że zasadnicze znaczenie ma fakt, iż bez względu na to czy się lubimy, czy nie, możemy albo przetrwać razem albo razem zginąć. Podstawowa kwestia, na którą musimy odpowiedzieć polega na tym, czy wreszcie jesteśmy gotowi uznać, że nie ma innego wyjścia niż żyć w pokoju ze sobą i czy jesteśmy gotowi zmieniać świadomość i sposób postępowania z wojennego na pokojowy (…)”[90].Te deklaracje Gorbaczow połączył z propozycją utworzenia strefy bez broni chemicznej w Europie. Poza tym zachęcał Stany Zjednoczone do odrzucenia programu SDI, w zamian za co obiecywał wysunięcie radykalnych postulatów rozbrojeniowych.

Gorbaczow celowo pomijał oficjalne forum w Genewie, na którym powinien przedstawić swoje pomysły. Zyskiwał dzięki temu dwie korzyści. Po pierwsze trafiał do spragnionej odprężenia zachodnioeuropejskiej opinii publicznej, która zaczynała w nim dostrzegać reformatora niosącego światu pokój. Po drugie, rządy krajów Europy Zachodniej były zdezorientowane nieoficjalną formą propozycji Gorbaczowa. Nie mogły się więc do nich ustosunkować. Narażały się tym samym swoim obywatelom, którzy mogli oskarżać swoich przywódców o oportunizm i służalczość wobec Stanów Zjednoczonych.

Brytyjskie Foreign Office nie miało czasu by zająć jasne stanowisko wobec propozycji Gorbaczowa. 12 września 1985 r. zakomunikowano w Londynie o ucieczce Olega Gordijewskiego, radcy ambasady ZSRR w Londynie. Rząd brytyjski udzielił mu azylu politycznego. Jednocześnie władze Zjednoczonego Królestwa wydaliły 25-ciu obywateli sowieckich. Ambasada sowiecka potępiła to posunięcie jako niczym nie uzasadnione i nieprzyjazne. Ostrzegła też, iż ten krok Wielkiej

Brytanii może zaszkodzić stosunkom między obydwoma krajami. W rzeczywistości Gordijewski współpracował z Secret Intelligence Service od 1974 r. W 1985 r. został mianowany szefem placówki KGB w Londynie. Jego przejęcie było ogromną zdobyczą służb specjalnych Wielkiej Brytanii. Sowieci wiedzieli, że Brytyjczycy dysponują doskonałymi informacjami na temat ich działań. Ta operacja wywołała ogromne echo w Stanach Zjednoczonych. Reagan przyjął ją z entuzjazmem gdyż potrzebował dowodu sowieckich poczynań skierowanych przeciwko Zachodowi. Pomogło to oczywiście obnażyć kłamstwa Gorbaczowa o walce o pokój na świecie; pogorszyło jednak i tak nie najlepsze stosunki brytyjsko-sowieckie[91].

Podobnie jak to miało miejsce w kwietniu 1985 r., brytyjskie Foreign Office próbowało łagodzić zaistniałą sytuację. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii G.Howe podkreślał w wielu wypowiedziach, że Wielka Brytania wyraża zainteresowanie rozwijaniem konstruktywnych stosunków z ZSRR. Zastrzegał jednak, iż nie może się to odbywać kosztem bezpieczeństwa narodowego[92].

Sowieci interpretowali te wydarzenia w sposób jednoznacznie spiskowy „(…) reakcyjny rząd torysowski podjął próbę sabotowania listopadowego szczytu między Reaganem i Gorbaczowem (…)”[93]. Ze Związku Sowieckiego usunięto w odwecie 25-ciu dyplomatów brytyjskich.

Premier Thatcher w odpowiedzi na te działania podjęła nowe decyzje co do szpiegów KGB podających się za dyplomatów sowieckich. Nie było to dla niej posunięcie łatwe. Twarda reakcja Sowietów na wiosenną ekspulsję niepokoiła brytyjskie Foreign Office. Nie powstrzymała jednak wydalenia z Wielkiej Brytanii dwóch dyplomatów, dwóch pracowników technicznych ambasady, handlowca i dziennikarza.

16 września 1985 r. premier Thatcher złożyła oświadczenie, w którym oceniła retorsje sowieckie jako „mściwe”. Dodała, że strona sowiecka nie miała żadnych podstaw do usuwania 25-ciu Brytyjczyków z Moskwy. Zadeklarowała jednocześnie, iż rząd brytyjski wyraża gotowość pracy nad poprawą stosunków z ZSRR[94].

Ambasada sowiecka w Londynie określiła nowe decyzje Brytyjczyków także jako „mściwe” i „prowokacyjne”. Całkowitą odpowiedzialnością za skutki posunięć Moskwy obarczono stronę brytyjską. Przez cały czas trwania afery Sowieci zaprzeczali szpiegowskiej działalności swoich ludzi[95].

Po dwóch rundach wydaleń w Londynie pozostało 205-ciu sowieckich dyplomatów, handlowców, dziennikarzy itp. Liczba Brytyjczyków w Moskwie skurczyła się do 72. Proporcje w porównaniu ze stanem sprzed objęcia władzy przez Gorbaczowa zmieniły się więc na niekorzyść Wielkiej Brytanii[96].

19 września 1985 r. Margaret Thatcher ogłosiła zakończenie afery szpiegowskiej. Oświadczyła, że decyzje Moskwy stawiały ZSSR w nienajlepszym świetle. Uznała, że brytyjskie służby specjalne wyeliminowały kościec sowieckich operacji wywiadowczych „(…) rząd brytyjski nie ma zamiaru odpowiadać na całkowicie nieusprawiedliwione wydalenia ze strony sowieckiej. Mamy nadzieję, że sprawa jest zakończona i obecnie możemy powrócić do konstruktywnych stosunków (…)”[97].

23 września 1985 r. w misji sowieckiej przy ONZ w Nowym Yorku spotkali się ministrowie spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i ZSRR E.Szewardnadze i G.Howe pozostali przy swoich interpretacjach związanych z wydaleniami dyplomatów. Szewardnadze „zauważył” jednak oświadczenie Thatcher dotyczące chęci zakończenia afery. Minister spraw zagranicznych ZSRR wyraził życzenie rozwoju stosunków między obydwoma krajami. Pozostała część rozmowy dotyczyła relacji Wschód-Zachód i kontroli zbrojeń. Howe domagał się by Związek Sowiecki przybył do Genewy ze szczegółowymi propozycjami dotyczącymi redukcji zbrojeń i nie warunkował całego postępu rozmów od osiągnięcia porozumienia w sprawie SDI. Szewardnadze ze swej strony podkreślał, że strona sowiecka respektuje ducha i literę istniejących porozumień. Opowiada się też za znacznymi redukcjami broni strategicznych średniego zasięgu i broni konwencjonalnych. Trwające 70 minut spotkanie w Nowym Yorku przywróciło poprawne stosunki brytyjsko sowieckie. Świadczyło też o tym, że Gorbaczow nie chciał i nie mógł pominąć Margaret Thatcher i Wielkiej Brytanii w swojej polityce wobec Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej[98].

Jesienny zjazd brytyjskiej partii konserwatywnej ugruntował pełne dystansu spojrzenie torysów na politykę nowego kierownictwa Kremla. 10 października 1985 r., w kontekście debaty na temat wojska, minister obrony M. Haseltime zasygnalizował usztywnienie stanowiska  Wielkiej Brytanii wobec oferty złożonej przez Gorbaczowa w Paryżu. Pierwszy sekretarz KC KPZR zaproponował tam 50% redukcję broni strategicznych. Haseltime podkreślił, że brytyjskie siły jądrowe były wszystkim czym w dziedzinie odstraszania dysponowała Wielka Brytania. Sowieckie SS-20 stanowiły jedynie część ogromnego arsenału nuklearnego ZSRR[99].

W międzynarodowej części zjazdu Margaret Thatcher wygłosiła przemówienie, w którym trafnie oceniła nowe kierownictwo sowieckie: „(…) dla każdego kto obserwuje działalność Gorbaczowa jest jasne, że nie szanuje on słabości. To właśnie uznanie siły Zachodu skłoniło ZSRR do powrotu do Genewy (…)”[100].

11 listopada 1985 r. premier Thatcher, na bankiecie wydanym przez lorda majora Londynu, ustosunkowała się do mającego się odbyć w Genewie szczytu Reagan-Gorbaczow. Ostrzegła przed nierealistycznymi oczekiwaniami związanymi ze spotkaniem przywódców supermocarstw. Zdaniem Margaret Thatcher nie mogło ono rozstrzygnąć o głębokich rozbieżnościach dzielących Stany Zjednoczone i ZSRR. Premier Wielkiej Brytanii określiła realistyczne, jej zdaniem, rezultaty szczytu. Miały się one sprowadzać do: ustanowienia lepszej podstawy zaufania między supermocarstwami, dostarczenia impulsu rokowaniom w kwestii zasadniczych redukcji zbrojeń jądrowych, wzmocnienia istniejących porozumień na ten temat oraz doprowadzenia do lepszego zrozumienia przez Sowietów celów amerykańskiej SDI i ograniczeń jakich zamierzali się trzymać Amerykanie realizujący badania w ramach tzw. wojen gwiezdnych[101].

Margaret Thatcher nie myliła się co do efektów listopadowego szczytu w Genewie. Sowieci nalegali tam na połączenie redukcji zbrojeń z zakończeniem badań nad SDI. W takiej sytuacji nie mogło dojść do żadnych porozumień. Jedynym rezultatem pierwszego spotkania Reagana i Gorbaczowa było wzajemne poznanie przywódców supermocarstw, które dobrze wróżyło poprawie stosunków Wschód-Zachód.

Równolegle ze szczytem genewskim, media w Wielkiej Brytanii próbowały ukazywać ZSRR w dosyć ciepłym świetle. Taki charakter miał przedstawiony przez BBC, wielogodzinny program dokumentalny „Comrades” traktujący o życiu codziennym w Związku Sowieckim. Dużą część doniesień z Genewy, stanowiły rozważania nad zmianą podejścia sowieckiego do kwestii prezentacji wizerunku Gorbaczowa i ZSRR środkom masowego przekazu. Brytyjscy dziennikarze w Genewie podkreślali, że rzecznicy i doradcy sowieccy byli otwarci, potrafili i chcieli rozmawiać; nie unikali też żadnej tematyki. Bardzo dobrą prasę w Wielkiej Brytanii mieli Gorbaczow i jego żona Raisa[102]. Taka reakcja dużej części środowisk opiniotwórczych w Wielkiej Brytanii świadczyła o tym, że działania propagandowe pierwszego sekretarza KC KPZR szybko odniosły zamierzony skutek.

Pod koniec 1985 r. nie dało się zauważyć żadnych zmian wewnątrz ZSRR. Także polityka zagraniczna Gorbaczowa budziła wiele pytań i wątpliwości. Propozycje Sowietów w sprawie zbrojeń były zasługą twardej polityki Reagana a nie rzekomych pacyfistycznych zapędów przywódcy Związku Sowieckiego. Fakty nie przemawiały jednak do większości społeczeństwa Zjednoczonego Królestwa. Margaret Thatcher  wiedziała o tym i musiała brać pod uwagę rodzącą się na Zachodzie „gorbaczomanię”.

Wielka Brytania w kontaktach Wschód-Zachód utrzymała pozycję państwa, z którym oba supermocarstwa musiały się liczyć. 19 grudnia 1985 r. urzędnik ambasady ZSRR w Londynie Gerhard Gwendżadze złożył wizytę w Foreign Office. Oświadczył tam, że ZSRR jest gotowy do wznowienia trójstronnych rozmów z Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi w sprawie całkowitego i powszechnego zakazu doświadczalnych wybuchów broni jądrowej. Odwiedziny Gwendżadze w Foreign Office zbiegły się z opublikowanym artykułem w „Prawdzie”, wyrażającym chęć zaakceptowania przez Moskwę kontroli na miejscu wybuchów jądrowych. Warunkiem było przyłączenie się Stanów Zjednoczonych do sowieckiego moratorium[103]. Gwendżadze przekazał zaproszenie dyrektorowi politycznemu brytyjskiego Foreign Office Derekowi Thomasowi. W odpowiedzi na nie rzecznik brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych stwierdził, że Wielka Brytania czuje się zachęcona faktem, iż Sowieci odnoszą się do problemów będących przedmiotem „zatroskania” Londynu. Zażądał jednak wyjaśnień co do rozumienia kontroli in situ[104]. Rząd Thatcher musiał błyskawicznie analizować podobne propozycje Gorbaczowa. Zakaz prób z bronią nuklearną trafiał w oczekiwania zachodnioeuropejskiej opinii publicznej. Sowieci jednak uznawali badania nad amerykańskim systemem tzw. wojen gwiezdnych za część prób nuklearnych. Ich zaprzestanie oznaczałoby dla Sowietów uzyskanie czasu na podbudowanie gospodarki ZSRR, która w połowie lat osiemdziesiątych nie mogła wypracować środków finansowych potrzebnych do prac nad systemami laserowymi podobnymi do amerykańskiej SDI.

Najbardziej radykalnym postulatem Gorbaczowa była propozycja likwidacji broni atomowych do 2000 roku. Wstępem do tego miały być regulacje dotyczące broni średniego zasięgu. Od 15 stycznia 1986 r. sowieccy wysłannicy odwiedzali stolice państw Europy Zachodniej. Przedstawiali tam wersję całkowitego rozbrojenia różniącą się „(…) w odniesieniu do niektórych kluczowych aspektów od tego co zostało przedłożone na Genewskim stole rokowań(…)”. Były one „zbyt różowe” w porównaniu z propozycjami genewskimi[105]. W tym samym czasie ZSRR zaprosił Wielką Brytanię i Francję, aby przyłączyły się do rozmów w sprawie redukcji zbrojeń jądrowych.

30 stycznia 1986 r. Margaret Thatcher  porozumiała się z rządem Francji, co do pozostania w ścisłym kontakcie w związku z działaniami Sowietów. W oświadczeniach ministrów spraw zagranicznych G.Howe’a i Rolanda Dumas określono współpracę angielsko-francuską jako niezbędną w podtrzymywaniu jedności sojuszu północnoatlantyckiego. Rozważano przyłączenie się do rozmów na temat niezależnych potencjałów atomowych Francji i Wielkiej Brytanii. Warunkiem miały być uzgodnienia przez Waszyngton i Moskwę istotnych redukcji ich arsenałów jądrowych. 30 stycznia na ten sam temat zabrał głos sekretarz generalny NATO i były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Peter Carrington. Uznał on, że propozycje Gorbaczowa „(…) są zachęcające, mimo wszelkich trudności, które trzeba przezwyciężyć. Gorbaczow, jak się wydaje, jest gotów do podjęcia wyzwania. Zachęcające jest to, że podkreślił on, chociaż jak dotąd tylko w sposób ogólny, kluczowy problem weryfikacji (…)”[106].

Na początku 1986 r. premier Thatcher przyjęła pozycję wyczekującą na dalsze posunięcia supermocarstw. Wielka Brytania nie mogła w tym czasie zgodzić się na sowieckie propozycje rozbrojeniowe dotyczące zamrożenia sił jądrowych. Oznaczałoby to dla Zjednoczonego Królestwa rezygnację z zakupu rakiet „Trident” od Stanów Zjednoczonych. Taka postawa, zbieżna ze stanowiskiem sojuszników, była przyczyną ataku przypuszczonego przez „Prawdę” w lutym 1986 r., na państwa NATO. Sowieci oskarżyli Zachód o ignorowanie inicjatyw rozbrojeniowych Moskwy[107]. Gorbaczow coraz bardziej niecierpliwił się z powodu braku konkretnych efektów swojej polityki zagranicznej. Sytuacja wewnątrz kraju zmuszała go do nerwowych reakcji w odpowiedzi na pełną dystansu politykę zachodnich mężów stanu.

Zastrzeżenia Sowietów do brytyjskiej polityki wschodniej, nie przeszkodziły w zawarciu umowy o współpracy gospodarczej i przemysłowej między Wielką Brytanią a ZSRR. Dokument podpisano 6 lutego 1986 r. Było to pierwsze takie porozumienie między obydwoma krajami od 1975 r. Początek rządów Gorbaczowa przyniósł zmniejszenie eksportu brytyjskiego z 735 milionów funtów w 1984 r. do 537 milionów w1985 r. Obie strony były z tego niezadowolone[108].

15 marca 1986 r. brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych zawiadomiło przez swojego ambasadora w Moskwie Bryana Cartledge’a, stronę sowiecką, że rząd brytyjski uważa kwestię zamrożenia arsenałów nuklearnych za nie do przyjęcia. Thatcher stwierdzała w liście do Gorbaczowa, że „(…) w dającej się przewidzieć przyszłości broń nuklearna spełniająca rolę czynnika odstraszającego, będzie nadal stanowić istotny wkład na rzecz pokoju i stabilizacji (…)”[109]. Premier Thatcher zaznaczyła jednocześnie, że uwolnienie świata od broni jądrowej powinno pozostać „(…) celem w dłuższej perspektywie (…)”. Dała tym samym do zrozumienia, że nie podziela poglądów Reagana, który chciał żeby jego polityka doprowadziła w konsekwencji do wyeliminowania broni jądrowej. W dalszej części listu, Thatcher zaznaczyła, że następne kroki na drodze kontroli zbrojeń powinny być podejmowane na podstawie propozycji wysuwanych przez Waszyngton. Zasugerowała również aby główne wysiłki w dziedzinie kontroli zbrojeń skupiono na osiągnięciu „(…) realistycznych, wyważonych i sprawdzalnych posunięć opartych na istniejących szczegółowych propozycjach (…)”[110].Thatcher zwróciła też uwagę na dysproporcje sił konwencjonalnych, w których ZSRR miał znaczną przewagę nad Europą Zachodnią. Na koniec premier Wielkiej Brytanii postulowała rozszerzenie rokowań między Wschodem i Zachodem o sprawy regionalne, dwustronne i problemy praw człowieka[111].

Sowieci uznali odpowiedź Thatcher za najgorszą z możliwych: „(…) polityka torysów przekształciła Wielką Brytanię w beczkę prochu, której lont tli się w Waszyngtonie (…)”[112]. Londyn jako ostatni, po Stanach Zjednoczonych i Francji, odrzucił propozycje rozbrojeniowe Gorbaczowa. Było to dowodem poważnego potraktowania jego inicjatywy przez rząd Thatcher. Jak się wydaje, premier Wielkiej Brytanii, nie uznała pomysłów Gorbaczowa za wybieg propagandowy. Jej zdaniem były one jednak niepełne oraz nie uwzględniające interesów i bezpieczeństwa Zjednoczonego Królestwa, o którego sile stanowiła broń jądrowa.

25 marca 1986 r. sekretarz generalny w NATO lord Carrington, ostrzegł w Rejkiaviku przed likwidacją na Wschodzie i Zachodzie broni jądrowej, bez uwzględnienia korzystnego dla Związku Sowieckiego stosunku sił na płaszczyźnie konwencjonalnej. „(…) nie jest to argument przeciwko radykalnym rozwiązaniom w zakresie rozbrojenia jądrowego. Jest to głos negujący sens wyłącznego koncentrowania się na wielkościach jądrowych rachunku sił oraz tendencji lekkomyślnego lekceważenia rozbrojenia i wojny konwencjonalnej (…). Problem stosunków Wschód-Zachód jest szerszy niż tylko kontrola zbrojeń i rozbrojenia. Próżnia musi być wypełniona czymś bardziej zasadniczym niż wymiana tancerzy baletowych i delegacji (…)”[113]. Lord Carrington był zdania, że amerykańsko-sowieckim rokowaniom w Genewie trzeba przypisać centralną rolę w dialogu Wschód-Zachód. Nie wolno było jednak lekceważyć znaczenia negocjacji w Sztokholmie i Wiedniu. W przeciwnym wypadku Carrington przewidywał powstanie „(…) zdeformowanej i potencjalnie niebezpiecznej perspektywy stosunków między obu systemami sojuszów (…)”[114]. Były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii opowiadał się za postępem dyskusji na „szerokim froncie” i korelacją rozmaitych tematów rozbrojeniowych-jądrowego, chemicznego, konwencjonalnego, środków budowy zaufania i weryfikacji itd. Poglądy sekretarza generalnego NATO były zsynchronizowane z polityką wschodnią rządu Margaret Thatcher. Lord Carrington był tubą interesów Wielkiej Brytanii wśród zachodnich sojuszników.

Początek 1986 r. był ważny w stosunkach brytyjsko-sowieckich także za sprawą XXVII zjazdu KPZR, obradującego pomiędzy 25 lutym a 6 marcem. Ze stosów dokumentów wyprodukowanych przez partyjnych reformatorów przebijało kilka tez, które wywołały na Zachodzie poruszenie:

–         wzrost autonomii gospodarstw rolnych ( tylko w regionach górskich ) i zakładów przemysłowych, które  miały otrzymać swobodę wykorzystania we własnym zakresie i interesie ponad planowej produkcji;

–         wzmocnienie systemu bankowego i kredytowego, które miało się stać warunkiem rzeczywistego finansowania zakładów pracy;

–         związanie zarobków z wartością produkcji sprzedanej i co za tym idzie podniesienie jej jakości;

Wprowadzenie pewnych elementów, naśladujących postulaty gospodarki rynkowej do systemu centralnego planowania, miało poprawić kondycję sowieckiego państwa. Gorbaczow mówił na zjeździe o wzmocnieniu kierowniczej roli centrum w ustaleniu odgórnych planów ekonomicznych. Ostrzegał przy tym przed nadmierną ingerencją ośrodków centralnego planowania w produkcję zakładów. XXVII Zjazd wypracował setki podobnych paradoksów, dotykających niemal wszystkich dziedzin życia w ZSRR[115].

Na XXVII Zjeździe Gorbaczow zainicjował także nowe spojrzenie na politykę zagraniczną ZSRR. Pierwszy sekretarz odrzucił walkę klasową jako instrument skierowany na zewnątrz Związku Sowieckiego. Gorbaczow proklamował współistnienie jako cel sam w sobie. Do marca 1986 r. uznawano je za chwilowe przerwy niezbędne do skorygowania sił, w czasie gdy nadal trwała walka klasowa. Uznając ideologiczne różnice między Wschodem a Zachodem, Gorbaczow obstawał, że muszą one ustąpić wobec konieczności międzynarodowej współpracy. Zadeklarował więc, że współistnienie nie będzie interludium przed nieuniknioną konfrontacją ale stanie się trwałym czynnikiem stosunków między światem komunistycznym a kapitalistycznym. Uznanie pewnego status quo nie było zdaniem Gorbaczowa koniecznym etapem do ostatecznego zwycięstwa komunizmu. Było ono niezbędne dla osiągnięcia pokoju i dobrobytu całej ludzkości[116]. W „Pierestrojce” opisał to tak: „(…) oczywiście różnice pozostaną czy jednak powinniśmy z tego powodu walczyć ze sobą? Czy nie lepiej wznieść się ponad różnice w imię interesu całej ludzkości, w imię życia na Ziemi? Dokonaliśmy wyboru, potwierdziliśmy nową politykę w wiążących oświadczeniach, a przede wszystkim w czynach. Ludzie mają dość napięcia i konfrontacji. Pragną budować bezpieczniejszy i bardziej przewidywalny świat, w którym każdy zachowa własne poglądy filozoficzne, polityczne i ideologiczne i własny styl życia (…)”[117].

XXVII Zjazd KC KPZR był uważnie obserwowany przez premier Zjednoczonego Królestwa. Nie wpłynął jednak na zmianę jej stosunku do Gorbaczowa i „pierestrojki”. Margaret Thatcher musiała czekać na wymierne efekty reform, które w marcu 1986 r. pozostawały wciąż mglistymi postulatami pierwszego sekretarza komunistycznej partii Związku Sowieckiego. Co najważniejsze, dokumenty zjazdu jednoznacznie wskazywały na to, że w stosunkach międzynarodowych priorytetem dla ZSRR pozostawały relacje z Waszyngtonem. Rola Wielkiej Brytanii musiała ograniczać się do wspierania Stanów Zjednoczonych przy jednoczesnej obronie własnej racji stanu, która mogła być zagrożona wynikiem negocjacji między obydwoma supermocarstwami[118].

W marcu 1986 r. Gorbaczow złożył kolejną propozycję, która udowadniała, że XXVII Zjazd nie oznaczał w praktyce zaprzestania działań obliczonych na poklask zachodnioeuropejskiej opinii publicznej. Pierwszy sekretarz zaproponował państwom zachodnim zakaz prób z bronią jądrową. Bardzo dobrze wybrał też termin ogłoszenia nowego pomysłu, który zbiegł się z tradycyjnymi w Europie Zachodniej, pacyfistycznymi „marszami wielkanocnymi”. Stany Zjednoczone bardzo szybko odrzuciły pomysł Gorbaczowa. Reagan uznał go za jeden z wielu propagandowych chwytów, w dyplomatycznej ofensywie Sowietów. Decyzja Waszyngtonu mogła wzmocnić napięcia między Stanami Zjednoczonymi a Europą Zachodnią. Margaret Thatcher potraktowała ideę Gorbaczowa z dużo większą uwagą niż Amerykanie. Premier Wielkiej Brytanii zauważyła intensyfikacje działań ZSRR na arenie międzynarodowej. Obawiała się skutków sowieckiej propagandy, która mogła stać się punktem wyjścia dla zdominowania rozmów między obydwoma supermocarstwami, przez inicjatywy Gorbaczowa. Taka sytuacja powodowałaby zagrożenie dla starań Margaret Thatcher o utrzymanie brytyjskiego potencjału nuklearnego. W konsekwencji premier przyłączyła się do stanowiska Reagana[119].

Z 14 na 15 kwietnia 1986 r., amerykańscy piloci zbombardowali wybrane cele w Trypolisie i Bengazi. Do ataku na kwatery Kadafiego użyto samolotów F-111 stacjonujących w Wielkiej Brytanii. Margaret Thatcher zdecydowanie poparła Ronalda Reagana zwalczającego libijski terroryzm. W wystąpieniu parlamentarnym ustosunkowała się także do nerwowej reakcji Moskwy na wydarzenia w Libii, określając ją mianem „rytualnych gestów”. Działania Gorbaczowa w kontekście prewencyjnego i obronnego charakteru amerykańskich bombardowań, świadczyły o ciągłości sowieckiej polityki zagranicznej. ZSRR wciąż czuło się mocarstwem, dla którego wszystkie posunięcia Stanów Zjednoczonych, bez względu na ich intencje, mogły być interpretowane w kategoriach zmagań klasowych. Deklaracje o współistnieniu, podnoszone w czasie XXVII Zjazdu KCKPZR, bardzo długo nie znajdowały więc przełożenia w rzeczywistości[120].

Twarda i sceptyczna polityka Thatcher wobec ZSRR, już w 1986 r. przynosiła pozytywne rezultaty. Gorbaczow musiał zabiegać o polepszenie stosunków ze Zjednoczonym Królestwem. Kwestia posiadanej przez Londyn broni nuklearnej mogła się stać trudną do pokonania przeszkodą w negocjacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Wielka Brytania konsekwentnie odrzucała inicjatywy Gorbaczowa i wspierała potępiane przez ZSRR działania Ronalda Reagana. Nie wpływało to jednak na pogorszenie kontaktów między Londynem a Moskwą. 18 kwietnia 1986 r. doszło do spotkania szefa delegacji ZSRR na sowiecko-amerykańskie pertraktacje rozbrojeniowe w Genewie, z przedstawicielami brytyjskimi do spraw kontroli zbrojeń. Wiktor Karpow rozmawiał z Timothym Rentonem i Timem Danutem o redukcjach francuskich i brytyjskich sił nuklearnych. Żadna ze stron nie zmieniła zajmowanego przez siebie stanowiska. Wydano jednak wspólne oświadczenie, w którym stwierdzono, że „(…) wymiana poglądów była potrzebna by osiągnąć postęp w dziedzinie kontroli zbrojeń (…)”[121].

Od 23 maja do 2 czerwca 1986 r., pod przewodnictwem lorda Whitelawa, przebywała w Moskwie delegacja parlamentarzystów brytyjskich. Była to rewizyta pobytu Gorbaczowa w Londynie, w grudniu 1984 r. 27 maja pierwszy sekretarz KC KPZR w trakcie rozmowy z Whitelawem, wyraził gotowość wynegocjowania z Londynem oddzielnych, wzajemnych redukcji broni nuklearnych. Takie stanowisko Sowietów było ogromnym sukcesem Margaret Thatcher. Oznaczało bowiem, że Gorbaczow zgadzał się nie włączać sprawy brytyjskiego potencjału jądrowego do negocjacji z Ronaldem Reaganem[122].

Kontakty dyplomatyczne między Londynem a Moskwą stały się bardzo ożywione także z uwagi na zbliżające się drugie spotkanie na szczycie. Gorbaczow znał relacje łączące Thatcher z Białym Domem. Dlatego zabiegał o nasilenie rozmów sowiecko-brytyjskich, które pomagały przygotować porozumienia jakie zamierzał zawrzeć z Reaganem. Margaret Thatcher ze swej strony także chciała poprawy stosunków z ZSRR by móc realizować ambitną politykę wschodnią, której założenia zostały opracowane w 1984 r. i nie zostały zrealizowane po objęciu władzy przez Gorbaczowa w 1985 r. Efektem starań obu państw była trzydniowa wizyta ministra spraw zagranicznych ZSRR w Wielkiej Brytanii.

Szewardnadze przybył do Londynu 13 lipca 1986 r. Na lotnisku Heathrow złożył krótkie oświadczenie: „(…) Dziękujemy rządowi Jej Królewskiej Mości za zaproszenie mamy nadzieję, że podczas krótkiego pobytu w Zjednoczonym Królestwie przeprowadzimy rozmowy bogate w treści i wzajemnie korzystne. Wyobrażamy je sobie jako kontynuację nowego etapu dialogu sowiecko-brytyjskiego, który został zapoczątkowany przez wizytę M.Gorbaczowa w waszym kraju w grudniu 1984 r. (…)”[123].

W czasie trzydniowego pobytu w Wielkiej Brytanii, Szewardnadze przeprowadził szereg rozmów z ministrem spraw zagranicznych G.Howem  W ich rezultacie, 15 lipca 1986 r. obie strony podpisały trzy porozumienia. Pierwszym z nich był ramowy układ dotyczący współpracy gospodarczej i przemysłowej. Jego celem było zachęcenie firm brytyjskich do kooperacji ze Związkiem Sowieckim i ułatwienie inwestycji, przede wszystkim w modernizowanej gospodarce sowieckiej. Ten długofalowy program miał przyczynić się do nasilenia dwustronnego handlu między obu krajami. Howe i Szewardnadze podpisali ponadto porozumienie w sprawie unikania incydentów na morzu, które miało przeciwdziałać kolizjom w czasie spotkań okrętów wojennych i samolotów obu państw. Podobnie jak układ sowiecko-amerykański z 1972 r., dokument przewidywał założenie połączeń telekomunikacyjnych dla porozumiewania się w niebezpiecznej sytuacji. Trzeci dokument dotyczył likwidacji roszczeń finansowych Wielkiej Brytanii i ZSRR z czasów przed rewolucją październikową. Roszczenia Londynu wobec Moskwy z tytułu anulowania długów wojennych przez rząd  Rosji Radzieckiej oraz konfiskaty mienia brytyjskiego i aktywów wkrótce po zdobyciu władzy w listopadzie 1917 r., sięgały 500 mln funtów. Związek Sowiecki ze swej strony domagał się 2 mld funtów od Wielkiej Brytanii z tytułu odszkodowania za straty spowodowane przez wojska brytyjskie w czasie wojny domowej w latach 1918-1921. Na mocy porozumienia Wielka Brytania otrzymała 45 mln funtów a Sowieci 2,65 mln, w celu zrekompensowania rosyjskich aktywów dyplomatycznych z 1917 r. Najważniejszym efektem podpisania tego dokumentu, było to, że otwierał on drogę do zaciągania przez rząd sowiecki kredytów na londyńskim rynku kapitałowym[124].

Rozmowy Szewardnadze-Thatcher-Howe skupiły się na sprawie rozbrojenia, stosunków dwustronnych brytyjsko-sowieckich, a w następnej kolejności kwestii praw człowieka i możliwości wzmocnienia relacji Wschód-Zachód o wielostronny dialog wszystkich zainteresowanych państw. Premier Thatcher określiła spotkanie z Szewardnadze jako „odprężone i konstruktywne”. Oboje podkreślili potrzebę osiągnięcia podczas drugiego szczytu Gorbaczow-Reagan, jakichś porozumień dotyczących kontroli zbrojeń. Zadeklarowali także chęć nadania kontaktom między ministerstwami spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i ZSRR, bardziej regularnego i zorganizowanego charakteru. Niezmiernie ważnym faktem było przyjęcie przez Margaret Thatcher od Szewardnadze, zaproszenia Gorbaczowa do złożenia wizyty w Moskwie[125]. Mimo różnic dzielących obydwa państwa oferta Gorbaczowa świadczyła o tym, że stosunki brytyjsko-sowieckie w połowie 1986 r. były dobre. Wizyta Szewardnadze w Londynie potwierdziła jednak drugoplanową pozycję Wielkiej Brytanii w rozstrzyganiu sporów między komunistycznym i wolnym światem. Szewardnadze nie próbował skłonić Margaret Thatcher do wywierania presji na Reagana w sprawie ustępstw co do badań nad SDI. W trakcie rozmów nie określono także stanowiska obu państw w kwestii pożądanego zakresu redukcji arsenałów nuklearnych obu mocarstw. Konsekwencją tego było ogromne zaskoczenie Thatcher efektem negocjacji Reagana i Gorbaczowa w Rejkiawiku.

Szczyt w Rejkiawiku odbył się w dniach 11-12 października 1986 r. W jego trakcie Sowieci zgodzili się na bardzo duże ustępstwa. Zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami nie wyrazili sprzeciwu, aby brytyjskie i francuskie siły odstraszania nuklearnego zostały wyłączone z negocjacji dotyczących broni średniego zasięgu. Zaakceptowali także fakt, iż redukcje broni strategicznej powinny być wyrażane raczej w kategoriach ilościowych niż procentowych. Pod koniec szczytu Reagan zaproponował porozumienie, na mocy którego cały arsenał broni strategicznej-bombowce, pociski „Cruise” i rakiety balistyczne-w ciągu pięciu lat zostałby zmniejszony o połowę. Strategiczne rakiety balistyczne miały zostać wyeliminowane do 1996 r. Gorbaczow wysunął jeszcze śmielszy pomysł. Chciał wyeliminowania całej broni strategicznej przed upływem dziesięciu lat[126].

Propozycja Reagana oznaczała odrzucenie systemu odstraszania nuklearnego, który dla Thatcher był synonimem bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii. Bezpośrednim następstwem ewentualnego porozumienia obu supermocarstw, byłaby likwidacja rakiet typu „Trident”. Zjednoczone Królestwo zostałoby zmuszone do zakupu innej broni w celu utrzymania niezależnego systemu odstraszania. Idea opcji zerowej dla broni średniego zasięgu nigdy nie została przyjęta przez Margaret Thatcher. Premier Wielkiej Brytanii tolerowała ją dlatego, iż nie spodziewała się sowieckiej aprobaty dla pomysłów Reagana. Szczyt w Rejkiawiku uświadomił Thatcher konsekwencje różnic dzielących ją z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Propozycje, które padły w czasie rozmów między Gorbaczowem i Reaganem mogły zanegować skuteczność polityki wschodniej prowadzonej przez Thatcher od 1985 r. Spychały one Wielką Brytanię do roli państwa nie liczącego się już w dialogu Wschód-Zachód. W praktyce oznaczały rodzaj amerykańsko-sowieckiego kondominium. Dla premier Thatcher taka sytuacja była nie do zaakceptowania. Nie miała ona jednak żadnego wpływu na wydarzenia w Rejkiawiku. Margaret Thatcher musiała wyciągnąć wnioski z przebiegu rozmów Reagana i Gorbaczowa. Prezydent Stanów Zjednoczonych korzystał z każdej nadarzającej się okazji, aby wcielać w życie wizję świata bez broni nuklearnych. Wykluczenie wojny atomowej uważał za sprawę tak doniosłą, że był gotów pójść ramię w ramię z Moskwą w kwestiach o fundamentalnym znaczeniu-bez konsultacji z sojusznikami, którzy mieli własny interes narodowy. Premier Thatcher nie mogła prowadzić skutecznej polityki wobec ZSRR przy tak ogromnych rozbieżnościach stanowisk Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Pod koniec 1986 r. sprawą o zasadniczym znaczeniu dla Zjednoczonego Królestwa, było wpłynięcie na zmianę poglądów Reagana. Margaret Thatcher nie mogła pozwolić aby sytuacja z Rejkiawiku się powtórzyła.

14 listopada 1986 r. Margaret Thatcher spotkała się z prezydentem Reaganem w Camp Dawid. Po krótkich rozmowach udało się obojgu przywódcom ustalić treść oświadczenia, które „zadowoliło” premier Wielkiej Brytanii. Ustalono, że priorytet w rozmowach z Moskwą powinny otrzymać: porozumienie w sprawie broni średniego zasięgu, z pewnymi ograniczeniami w zakresie systemów krótkiego zasięgu; 50% redukcja strategicznego uzbrojenia Stanów Zjednoczonych i ZSRR w ciągu pięciu lat oraz uchwalenie zakazu na broń chemiczną. We wszystkich trzech przypadkach skuteczna weryfikacja miała być niezbędnym elementem. Prezydent Reagan i premier Thatcher zgodzili się co do potrzeby kontynuowania programu badań w ramach Inicjatywy Obrony Strategicznej. W wydanym oświadczeniu podkreślono, iż redukcja broni nuklearnych zwiększa wagę wyeliminowania dysproporcji w uzbrojeniu konwencjonalnym. Margaret Thatcher uzyskała także poparcie Ronalda Reagana dla modernizacji brytyjskiego systemu odstraszania nuklearnego opartego na rakietach „Trident”.[127]

Przejęcie władzy w ZSRR przez Michaiła Gorbaczowa w marcu 1985 r., wzbudziło nadzieję Margaret Thatcher na zintensyfikowanie polityki wschodniej Wielkiej Brytanii. Premier Zjednoczonego Królestwa od początku rządów Gorbaczowa zadeklarowała swój pozytywny stosunek do reform, które miał on przeprowadzić. Bardzo szybko okazało się jednak, że Sekretarz Generalny pod hasłami „pierestrojki” ukrywał te same treści, które Moskwa głosiła od przewrotu bolszewickiego w 1917 r. Postulaty ekonomicznych zmian nie wykraczały poza utarte komunistyczne wzory z okresu, kiedy to W.I.Lenin próbował łagodzić skutki decyzji z okresu wojny domowej. „Głasnost” ujawniła swoje oblicze w czasie katastrofy elektrowni atomowej w Czarnobylu, która miała miejsce z 25 na 26 kwietnia 1986 r[128]. W latach 1985-1986 nie zmienił się także styl polityki zagranicznej prowadzonej przez ZSRR. Margaret Thatcher wielokrotnie mogła się przekonać jak bardzo nieprawdziwe były intencje Gorbaczowa dotyczące rozbrojenia. Z drugiej strony należy podkreślić, iż taki stan rzeczy leżał w interesie Wielkiej Brytanii. Ewentualne przyjęcie przez obydwa supermocarstwa radykalnych haseł rozbrojeniowych, godziły w brytyjski system odstraszania nuklearnego. Dlatego tak ważne dla Margaret Thatcher były ustalenia jakich dokonała z Ronaldem Reaganem w Camp Dawid w listopadzie 1986 r. W latach 1985-1986 kontakty między Wschodem i Zachodem nadal były zdominowane przez Waszyngton i Moskwę, czego najlepszym dowodem był szczyt w Rejkiawiku. Nie znaczy to jednak, że premier Thatcher była pozbawiona wpływu na relacje między wolnym i komunistycznym światem i nie mogła skutecznie bronić brytyjskiej racji stanu. Dzięki bardzo dobrym stosunkom Margaret Thatcher z prezydentem Stanów Zjednoczonych a także polityce rozmów z ZSRR, prowadzonych w dobie napięcia między Waszyngtonem i Moskwą, Wielkiej Brytanii wciąż udawało się utrzymać bardzo silną pozycję wśród innych państw Europy Zachodniej.

ROZDZIAŁ III: OD WIZYTY MARGARET THATCHER W MOSKWIE W MARCU 1987 ROKU DO REWIZYTY MICHAIŁA GORBACZOWA W LONDYNIE W KWIETNIU 1989 ROKU.

 

Oświadczenie z Camp David z listopada 1986 r. zostało zrozumiane w Moskwie jednoznacznie. Oznaczało ono dla Związku Sowieckiego konieczność dotrzymania kroku Stanom Zjednoczonym pracującym nad Inicjatywą Obrony Strategicznej Gorbaczow zdawał sobie sprawę ze słabości gospodarki swojego kraju i musiał szukać rozwiązań, które z jednej strony nie naruszyłyby prestiżu Związku Sowieckiego, z drugiej zaś uwolniły choć w części budżet kraju od olbrzymich wydatków na zbrojenia. Spotkanie premier Wielkiej Brytanii z Ronaldem Reganem podkreśliło jeszcze raz duży wpływ Margaret Thatcher na politykę Stanów Zjednoczonych w zasadniczych sprawach dotyczących Paktu Północnoatlantyckiego. M.Gorbaczow, starał się więc wykorzystać znajomość z premier Wielkiej Brytanii do rozreklamowania polityki „głasnosti” i „pierestrojki” i skłonienia zachodnich mężów stanu do nowego spojrzenia na Związek Sowiecki. Z punktu widzenia Sowietów wymiana poglądów z innymi liczącymi się przywódcami w Europie Zachodniej była niemożliwa lub mocno utrudniona i dlatego to właśnie Margaret Thatcher została zaproszona do złożenia oficjalnej wizyty w Moskwie w marcu 1987 r.

Strony-brytyjska i sowiecka-starannie przygotowywały się do pierwszego po dwunastu latach spotkania na szczycie. Pani premier 27 lutego 1987 r. zwołała kolejne seminarium w Chequers poświęcone Związkowi Sowieckiemu. Podsumowano na nim dwa lata rządów nowego Pierwszego Sekretarza KC KPZR i omówiono efekty i zakres  jego reform. Ich oceny wahały się od głębokiego sceptycyzmu aż po umiarkowany optymizm. Seminarium było tylko jednym z elementów przygotowań. Margaret Thatcher dokładnie przeanalizowała przemówienia Gorbaczowa dotyczące polityki zagranicznej i wewnętrznej ZSRR. Przez cały marzec spotykała się z ekspertami dostarczającymi jej informacje o Związku Sowieckim obejmujące m.in. stosunki panujące na linii KGB-armia-Gorbaczow[129].

Premier Thatcher wyraźnie określiła swoje spojrzenie na Rosję Gorbaczowa na posiedzeniu Centralnej Rady Partii konserwatywnej w Torquej:„(…) Z przemówień pana Gorbaczowa przebija wyraźne stwierdzenie, że system komunistyczny się nie sprawdza. Zamiast umożliwić dogonienie Zachodu powoduje, że zostaje on z tyłu. Słyszymy, że sowieccy przywódcy zaczęli używać innego języka. Pojawiły się u nich słowa, które my znamy od dawna „otwartość” i „demokracja”. Ale czy dla nich znaczą dokładnie to samo co dla nas ? Niektórzy z tych, którzy byli więzieni za swoje przekonania polityczne i religijne, znaleźli się na wolności. Ogromnie nas to cieszy. Jednak wielu nadal przebywa w więzieniu lub odmawia im się prawa do emigracji.(…) Kiedy w przyszłym tygodniu pojadę do Moskwy, by spotkać się z panem Gorbaczowem, moim celem będzie dążenie do pokoju opartego nie na iluzji czy uległości, ale na realizmie i sile.(…) Pokój oznacza koniec zabijania w Kambodży, koniec mordów w Afganistanie. Oznacza też wypełnienie obowiązków, które Związek Sowiecki z własnej woli zaakceptował ratyfikując w 1975 roku akt końcowy konferencji helsińskiej(…)”[130].

26 marca Margaret Thatcher przedstawiła w Izbie Gmin oficjalne stanowisko jakie miała zamiar zająć w czasie rozmów z Gorbaczowem. Za priorytetowe dla Wielkiej Brytanii uznała posiadanie niezależnej siły nuklearnej, której potencjał był nieporównywalny do sowieckiego. Oznaczało to, że rozmowy między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim dotyczące rozbrojenia nie mogły obejmować broni posiadanej przez Wielką Brytanię. Margaret Thatcher zamierzała w Moskwie położyć duży nacisk na związek kontroli zbrojeń z kwestią łamanych w ZSRR praw człowieka a także na zakończenie wojny w Afganistanie. Miała także zamiar zażądać weryfikacji porozumienia w sprawie rakiet średniego zasięgu, które jej zdaniem powinno było objąć również zamrożenie arsenału sowieckiego i umożliwić Stanom Zjednoczonym zlikwidowanie nierównowagi korzystnej dla Sowietów. Pani premier nie przewidywała podpisania jakichkolwiek ważnych porozumień z Sowietami.

Strona sowiecka oczekiwała, iż rozmowy w Moskwie zdominowane zostaną przez problematykę wyścigu zbrojeń a także ogólną dyskusję nad możliwością współpracy w Europie i środkami zapobiegania groźbie wybuchu wojny nuklearnej. Obawiano się, że Margaret Thatcher powiąże kwestię ewentualnych porozumień w sprawie rakiet średniego zasięgu z broniami taktycznymi lub nawet konwencjonalnymi. Rzecz ciekawa, uznano premier Thatcher  za przedstawiciela Europy Zachodniej a nie tylko Wielkiej Brytanii. Do takiej roli Margaret Thatcher nie pretendowała mimo, iż na kilka dni przed wyjazdem do Moskwy spotkała się z prezydentem Francji F.Mitterandem i kanclerzem R.F.N H.Kohlem, z którymi konsultowała cel swojej wizyty. Margaret Thatcher oficjalnie odrzucała także rolę pośrednika między supermocarstwami i rzecznika prezydenta Reagana. Dzięki takiemu stanowisku dawała Sowietom sygnał do większego otwarcia i neutralizowała ostry ton wypowiedzi z Torquej[131].

Pięciodniowa wizyta premier Wielkiej Brytanii w Związku Sowieckim rozpoczęła się 28 marca 1987 r. W czasie jej trwania zachowano wprawdzie ścisły protokół dyplomatyczny, jednak Gorbaczow w swej kurtuazji wobec premier rządu brytyjskiego wkroczył daleko poza normalną kremlowską praktykę. Rozmowy toczone w czasie przerwy w przedstawieniu teatralnym czy na obiedzie u Gorbaczowów, były nie mniej ważne niż oficjalna część wizyty. Świadczyły one o zmianie formy ale częściowo także i treści życia wśród decydentów sowieckich. W swym pamiętniku Margaret Thatcher oddała atmosferę tamtych spotkań:„(…) Palący się jasnym płomieniem ogień w kominku oświetlał pokój, gdzie nad kawą i likierami rozważaliśmy sprawy tego świata. Dwukrotnie miałam możliwość przekonać się, że w Związku Sowieckim kwestionuje się stare marksistowskie dogmaty. Po raz pierwszy miało to miejsce przy okazji ożywionego sporu jaki wiedli ze sobą państwo Gorbaczowowie, który to dotyczył definicji klasy robotniczej.(…) Drugą oznakę stanowiła opowieść Gorbaczowa o planach zwiększenia dochodów obywateli, a następnie wprowadzenia opłat za publiczne usługi państwowe tj. służbę zdrowia czy edukację (…)”[132].

Ogromne znaczenie dla potwierdzenia tezy o pewnej otwartości „gorbaczowskiej Rosji”, miał także fakt, iż pozwolono pani Thatcher spotkać się z dysydentami żyjącymi w państwie sowieckim. A.Sacharow i inni opozycjoniści byli wielkimi zwolennikami reform Gorbaczowa. Zupełnie inaczej miała się rzecz z rosyjskimi Żydami. Prześladowani i dyskryminowani przez władze komunistyczne nie ukrywali swojego rozczarowania „pierestrojką”. Przykład Josifa Beguna, jednego z przywódców żydowskich więzionego przez sowiecki reżim, dowodzi jak daleki nawet od pozorów normalności był Związek Sowiecki w 1987 roku. Margaret Thatcher wiedziała jak marginalną rolę wśród mieszkańców ZSRR odgrywają nieliczni przeciwnicy komunizmu. Nie łudziła się także, że jej uczestnictwo we mszy, w tak symbolicznym jak Zagorsk miejscu może w minimalnym chociażby stopniu, przyczynić się do odnowy życia duchowego w komunistycznej Rosji. Większość hierarchów kościoła prawosławnego kolaborowała z ateistycznym systemem. Zapalona przez panią premier świeca na intencję „pokoju, wolności i sprawiedliwości” była tylko polityczną manifestacją poglądów dotyczącą nieprzestrzegania praw człowieka w Związku Sowieckim. Została ona zauważona jedynie przez władze; w biernym społeczeństwie nie znalazła żadnego zrozumienia[133].

Margaret Thatcher dopiero 30 marca czyli trzeciego dnia pobytu w Moskwie przystąpiła do oficjalnych rozmów z M.Gorbaczowem. Ich początek nie zapowiadał tego, że będą jednymi z najważniejszych dyskusji lat osiemdziesiątych. Strona sowiecka chciała skupić się na omówieniu problemu redukcji broni nuklearnej w Europie. Stało się jednak inaczej. Gorbaczow, który wytknął pani premier prowokacyjne jego zdaniem przemówienie z posiedzenia Centralnej Rady Partii Konserwatywnej w Torquej, wywołał polemikę wykraczającą daleko poza zakres kwestii rozbrojenia. Zarzuty pierwszego sekretarza KC KPZPR spotkały się z twardym opisem agresywnej polityki zagranicznej jaką prowadził Związek Sowiecki. W mniemaniu premier Thatcher nie było w ciągu dwóch lat sprawowania rządów przez Gorbaczowa przesłanek, które pozwoliłyby wierzyć w to, że Sowieci porzucili pokusę zapewnienia komunizmowi światowej dominacji, czego dowodem pozostawała nierozstrzygnięta sprawa afgańska. Nie zmieniały tego obrazu reformy przeprowadzane wewnątrz państwa sowieckiego. Margaret Thatcher atakowała Gorbaczowa także w związku z sowieckim ustawodawstwem dotyczącym emigracji i dysydentów. Gorbaczow w zamian przytoczył przykłady łamania praw człowieka w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza w Irlandii Północnej. Poza tym bardzo wyraźnie dał do zrozumienia swojej rozmówczyni, iż nie będzie tolerował wtrącania się w wewnętrzne sprawy kraju[134].

Dla właściwej oceny rozmów premier Wielkiej Brytanii i przywódcy Związku Sowieckiego daleko mniej istotne są różnice zdań w rozumieniu praw człowieka czy znaczenia kontroli zbrojeń, które w tamtym czasie były oczywiste. Natomiast bardzo ciekawa i znacząca wydawała się ogólna dysputa filozoficzna na temat zalet i wad: komunizmu i kapitalizmu. Każda ze stron, co jest zrozumiałe, musiała uznać prawo do rozwoju swojego systemu politycznego, pozostając wierna wyznawanym przez siebie ideałom. Jednak sam fakt zaistnienia takiego dialogu na najwyższym szczeblu dowodził otwarcia Gorbaczowa i jego umiejętności słuchania argumentów adwersarza stojącego na przeciwległym biegunie światopoglądowym.

Interesująca jest także relacja pani premier opisująca w kontekście dyskusji o zbrojeniach stan ducha Sekretarza Generalnego KC KPZR: „(…) Gorbaczow wiedział, że na Zachodzie za rzecz oczywistą uznawano, iż Związek Sowiecki będzie musiał dokonać redukcji w swoim budżecie wojskowym aby finansować rozwój cywilnej gospodarki i dlatego Sowietom zależało na porozumieniach rozbrojeniowych. Był zmartwiony i jednocześnie przewrażliwiony na punkcie tego, że jest tak przez Zachód poniżany.”[135].

Wieczorem 30 marca, na obiedzie wydanym na cześć pani Thatcher na Kremlu, oboje przywódcy wygłosili oficjalne przemówienia. Pisane znacznie wcześniej wyraźnie kolidowały w swej wymowie z przyjazną atmosferą toczonej tamtego dnia dyskusji. Gorbaczow odrzucił punkt po punkcie krytykę Sowieckiej polityki wewnętrznej i zagranicznej. Uznał politykę „odstraszania nuklearnego” za złą i niemoralną w odpowiedzi na zdecydowany zamiar utrzymania tych sił przez Wielką Brytanię jako podstawy do zachowania pokoju. Nazwał niepoważną próbę powiązania postępu w dziedzinie kontroli zbrojeń z przestrzeganiem przez Związek Sowiecki praw człowieka. Sięgnął przy tym po arsenał środków wypracowanych przez komunistyczną propagandę, która język zapełniała eufemizmami zacierającymi skutecznie znaczenie słów a dzięki temu także proporcje zdarzeń. „(…) Jesteśmy gotowi mówić tak głośno, aby słyszeli nas bezrobotni, bezdomni i prowadzący nędzne życie, bici przez policję i ograniczeni w prawach, ci których godność poddana jest dyskryminacji tylko za kolor skóry, żeby nas słyszały związki zawodowe, którym odbierają prawo do obrony swoich członków (…)”. Gorbaczow odrzucił wezwanie Margaret Thatcher do wycofania wojsk sowieckich z Afganistanu i oskarżył „niektóre siły na Zachodzie” o to, iż są zainteresowane jedynie torpedowaniem szans politycznego rozwiązania kwestii afgańskiej. Obciążył także państwa zachodnie odpowiedzialnością za konflikty regionalne: „(…) popatrzmy na Nikaraguę, Bliski Wschód- tam wchodzą w grę dolary i opłacani nimi najemnicy (…)”. Żądanie Margaret Thatcher by porozumieniu o likwidacji eurorakiet towarzyszyło zamrożenie rakiet krótkiego zasięgu było dla pierwszego sekretarza „(…) uniemożliwianiem dokonania redukcji zbrojeń poprzez stawianie nowych warunków (…)”. Całe przemówienie Gorbaczowa poprzekładane było gęsto propagandową „papką”, często agresywną w swej wymowie. Kryły się za nią jednak kompleksy i obawy o prestiż swojego kraju i żywotność idei komunizmu:„(…) potrzebujemy pokoju by rozwiązywać problemy ludzi radzieckich. Nie jest to oznaką słabości ZSRR czego doszukują się ludzie zachodu żądając ustępstw. To duży błąd. (…) Ustrój socjalistyczny nieraz wykazywał przewagę zalet nad kapitalizmem i nie jest to bałwochwalstwo a realia (…) Pierestrojka jest nową jakością ustroju ZSRR i kultury duchowej narodu (…)”[136].

Dużo bardziej stonowane było przemówienie premier Wielkiej Brytanii . Głównym wątkiem wystąpienia Margaret Thatcher była sprawa większego zaufania między krajami Wschodu i Zachodu, które uzależniła m.in. od dotrzymania przez Związek Sowiecki zobowiązań w kwestii praw człowieka: „(…) zakres w jakim rząd sowiecki spełni swe zobowiązania jakie dobrowolnie przyjął podpisując Akt Końcowy z Helsinek, określi na ile kraje i inne narody będą miały zaufanie do przedsięwzięć jakie Związek Sowiecki podejmuje, na przykład w dziedzinie kontroli zbrojeń (…)”. I dalej „(…) im większa będzie wasza gotowość uwalniania więźniów sumienia i zezwalania tym, którzy tego pragną opuszczać swobodnie wasz kraj, a powitaliśmy te kroki, które już podjęliście z zadowoleniem, tym większa będzie gotowość na Zachodzie, aby uwierzyć, że pokojowe i przyjacielskie stosunki ze Związkiem Sowieckim mogą być utrzymane i poszerzone (…)”. Co do kwestii wojny w Afganistanie, Margaret Thatcher stwierdziła, iż: „(…) gotowość Związku Sowieckiego do wycofania swych wojsk z Afganistanu w możliwie najkrótszym czasie po to, aby naród afgański mógł skorzystać ze swego prawa do samookreślenia, będzie mieć istotne znaczenie nie tylko dla przyszłości Afganistanu. Spowoduje to także zmianę waszego wizerunku na Zachodzie, gdzie zadawane jest pytanie o to czy można wam ufać, czy też trzeba was się wciąż obawiać (…)”. Premier Wielkiej Brytanii  uznała także wypowiedzi Gorbaczowa dotyczące „mesjanizmu sowieckiego” czyli walki o triumf komunizmu na świecie, za zagrożenie dla zachodnich społeczeństw. Dosyć zręcznie Margaret Thatcher wplotła do swojego przemówienia wiele uwag, z których wynikało, iż nie jest „rzecznikiem” prezydenta Reagana. Po raz pierwszy publicznie właśnie w Moskwie wyraziła wątpliwości co do wartości programu Inicjatywy Obrony Strategicznej. Zdystansowała się także od najskrajniejszych postulatów warunkujących redukcję pocisków średniego zasięgu od sprawy pocisków krótkiego zasięgu. Dała jednocześnie do zrozumienia, że działania Związku Sowieckiego w sprawie broni chemicznej są zbyt powolne. Ważna dla Sowietów była także propozycja Margaret Thatcher żeby przyjąć terminarz, w którym uwzględniono by realizację planowanych wówczas programów badawczych super mocarstw, dotyczących ewentualnego rozmieszczenia systemów obrony przeciwrakietowej[137].

Rozmowy prowadzone 30 marca 1987 roku nie przyniosły żadnych istotnych decyzji. Dziewięciogodzinne spotkanie Gorbaczowa i Thatcher i oficjalne oświadczenia na Kremlu podkreśliły ogrom sprzeczności interesów Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego. Udowodniły jednak potencjalną możliwość odprężenia w stosunkach Wschód-Zachód, mającą swoje uzasadnienie przede wszystkim w osobowości Gorbaczowa, którego dla Zachodu „odkryła” premier Thatcher.

Pobyt Margaret Thatcher w Moskwie był ważny dla dwustronnych stosunków brytyjsko-sowieckich. Ministrowie spraw zagranicznych obydwu krajów podpisali porozumienia dotyczące połączenia teleksowego, czyli tzw. gorącej linii między Kremlem a siedzibą premiera Wielkiej Brytanii przy Downing Street 10, a także porozumienie o rozwoju i współpracy w dziedzinie badań przestrzeni kosmicznej, terenów pod budowę nowych ambasad w Moskwie i Londynie oraz w sprawie rozwoju wymiany kulturalnej i współpracy gospodarczej i handlowej[138]. Były to jedyne konkretne rezultaty wizyty premier Thatcher w Moskwie. Nie one jednak świadczyły o jej wyjątkowości.

31 marca Margaret Thatcher udzieliła wywiadu moskiewskiej telewizji. Gorbaczow wyraźnie pozwolił na to by media sowieckie szeroko komentowały przebieg całej wizyty. Nagrany wywiad został wyemitowany przez moskiewską telewizję, co było rzeczą niezwykłą, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę popieraną przez Gorbaczowa politykę „ograniczonej otwartości” w środkach masowego przekazu. Rozmawiając z trzema sowieckimi dziennikarzami premier rządu brytyjskiego ponownie zakwestionowała sowieckie „oddanie” dla sprawy pokoju i rzuciła wyzwanie stanowisku Kremla, jakoby sowieckie rakiety SS-20 zostały rozmieszczone dopiero w odpowiedzi na amerykańskie rakiety średniego zasięgu w Europie.: „(…) Nie rozumiem dlaczego koncentrujecie się jedynie na usunięciu broni nuklearnej. Nie możemy ignorować tego, że nikt inny tylko wy lekceważycie fakt, że wy pierwsi rozmieściliście rakiety nuklearne SS-20 (…)”. Margaret Thatcher zwróciła również uwagę na fakt, iż na terenie Związku Sowieckiego znajdowało się więcej broni jądrowej niż w jakimkolwiek innym kraju; przypomniała o olbrzymiej dominacji Sowietów w dziedzinie broni nuklearnej, chemicznej i antybalistycznej. Przy wszystkich zastrzeżeniach poparła jednak reformy Gorbaczowa: „(…) Uważam, że nowe propozycje waszego przywódcy takie jak: bardziej otwarte społeczeństwo, nowe bodźce, przebudowa, są najbardziej podniecające jakie usłyszałam od bardzo długiego czasu. Uważam, że jest to fantastyczne wyzwanie (…)”. Mimo tego, iż audycja telewizyjna została nadana o godzinie 23, a wielu z punktu widzenia reżimu prowokacyjnych zdań nie przetłumaczono na język rosyjski, trudno przecenić jej znaczenie. Z całą pewnością można założyć, że nigdy wcześniej telewizja w Związku Sowieckim nie zrobiła czegoś podobnego, nie próbowała przestać kłamać[139]. 1 kwietnia po krótkim pobycie w stolicy Gruzji Tibilisi, premier Wielkiej Brytanii wróciła do swojego kraju.

2 kwietnia 1987 roku Margaret Thatcher na forum Izby Gmin zdała relację ze swojego pięciodniowego pobytu w Związku Sowieckim. Uwaga ogromnej większości brytyjskich obserwatorów życia politycznego przez te kilka dni skupiona była na Moskwie. Media brytyjskie otrzymywały dokładne informacje z przebiegu rozmów. Mimo to oczekiwano na podsumowanie przez premier Thatcher wizyty, która chociaż nie przyniosła porozumień rozwiązujących jakiekolwiek problemy dzielące Wschód i Zachód, zmieniła jednak powszechnie obowiązujący w Wielkiej Brytanii stereotyp przywódcy Związku Sowieckiego, a co za tym idzie także i wizerunek komunistycznego państwa.

Główną tezą przemówienia parlamentarnego premier Thatcher, przy podkreśleniu wszystkich rozbieżności między Wschodem i Zachodem, było uznanie ogromnej, fundamentalnej wagi jej wizyty w Moskwie, która „(…) mogłaby oznaczać punkt zwrotny w historii (…)”. Taka ocena spotkania z Gorbaczowem jest zrozumiała z punktu widzenia interesu politycznego premier Wielkiej Brytanii. Nie mogła ona jednak zmienić ówczesnych realiów polegających na tym, że przyszłość kontroli zbrojeń miała być rozstrzygnięta przez Związek Sowiecki  i Stany Zjednoczone przy ograniczonym udziale Wielkiej Brytanii, a sukces reform Gorbaczowa zależał przede wszystkim od jego determinacji. Słusznie Margaret Thatcher w dalszej części swojego sprawozdania zauważyła, że „(…) po raz pierwszy od siedemdziesięciu lat tj. od czasu rewolucji, kierownictwo w Związku Sowieckim doszło do przekonania, że tamtejszy system w jego obecnym kształcie nie funkcjonuje (…)”. ale wynik reform nie musiał, jak chciała pani premier w marcu 1987 roku, „(…) doprowadzić do bardziej otwartego społeczeństwa, większego podziału odpowiedzialności i poprawy sytuacji gospodarczej (…)”. Bardzo trafnie Margaret Thatcher podsumowała kwestię afgańską: „(…) jest całkiem jasne, że Związek Sowiecki chciałby wycofać blisko 115 tysięcy swych żołnierzy, ale jest również jasne, że nie wie jak to zrobić (…)”[140]. Przy wszystkich zastrzeżeniach co do przejaskrawienia znaczenia wizyty w Moskwie, nie ulega wątpliwości, iż była ona osobistym sukcesem premier Wielkiej Brytanii. Przyczyniła się do polepszenia i tak bardzo poprawnych stosunków z Gorbaczowem i większego zrozumienia między obojgiem przywódców. Nie doprowadziła jednak do zmiany polityki zagranicznej Wielkiej Brytanii wobec Związku Sowieckiego. Margaret Thatcher utwierdziła się w przekonaniu: „(…) że leży w naszym tj. Zachodu interesie zachęcać i popierać kurs podjęty przez Gorbaczowa (…)”[141].

Dla sowieckiej racji stanu było to stanowisko bardzo ważne. Gorbaczow uważał Margaret Thatcher za zachodniego przywódcę, z którym dialog był: „(…) owocny i wzajemnie korzystny (…)”, czyli leżał w interesie Związku Sowieckiego. „(…) Uważamy [tj. „my władza sowiecka” przyp. M.A.] ją za bardzo inteligentną kobietę, która aczkolwiek ulega pewnym przesądom w odniesieniu do naszego kraju, jest otwarta na poważną dyskusję i gotowa zmodyfikować swe poglądy w zależności od faktów (…)”[142].

Odrzucenie przez Margaret Thatcher tezy podtrzymywanej przez wielu zachodnioeuropejskich konserwatystów, iż modernizacja Związku Sowieckiego będzie oznaczać większe zagrożenie dla Zachodu, wzmacniało pozycję Gorbaczowa na arenie międzynarodowej, a co za tym idzie i wewnątrz kraju wbrew części partyjnego „betonu”.

Dla Gorbaczowa najważniejszą rzeczą w odniesieniu do polityki wschodniej Wielkiej Brytanii było zdefiniowanie przez premier Thatcher charakteru poparcia dla reform w Związku Sowieckim. Pierwszy sekretarz KC KPZR nie łudził się co do elastyczności światopoglądu premier Zjednoczonego Królestwa. W czasie spotkania z premierem Zimbabwe Robertem Mugabe w czerwcu 1987 roku, nazwał premier Thatcher „upartym dogmatykiem” wierzącym, że kapitalizm stanowi najwyższy stopień rozwoju cywilizacji. Jej politykę zagraniczną uznał za kontynuację filozofii Churchila ogłoszoną w przemówieniu fultońskim. Takie stanowisko świadczy o rozbieżności ocen stosunków sowiecko-brytyjskich wyrażanych bezpośrednio po spotkaniu z Margaret Thatcher i tych formułowanych z krótkiej perspektywy w obecności osób oczekujących od Gorbaczowa ciągłości polityki państwa marksistowsko-leninowskiego. Ich przyczyn należy szukać po pierwsze w niepewności Gorbaczowa co do możliwości poparcia przez Margaret Thatcher propozycji dotyczących kontroli zbrojeń, po drugie należy pamiętać o niesprecyzowanej nigdy przez Gorbaczowa wizji państwa sowieckiego po zrealizowaniu postulatów „głasnosti” i „pierestrojki”[143].

Jednocześnie zmienił się sposób opisywania, a co za tym idzie, i rozumienia Wielkiej Brytanii w prasie sowieckiej. Po wizycie premier Thatcher w Moskwie spojrzenie na Zjednoczone Królestwo wydawało się być bardziej obiektywne. Ekonomiczną politykę Thatcher pozbawiano miana sukcesu bardzo długo, ale sama premier bywała pokazywana w korzystnym świetle. Jako przykład zmian można podać też dosyć rzeczową dyskusję na łamach pism naukowych zajmujących się problematyką międzynarodową. W tym samym czasie publikacja plenum KC KPZR z 1987 roku miała stereotypową treść i temat „Apartheid-brytyjski styl”[144].

Probierzem stosunków brytyjsko-sowieckich w 1987 roku była przede wszystkim kwestia finalizacji układu INF (Intermediate–Range Nuclear Forces), dotyczącego pocisków nuklearnych średniego zasięgu znajdujących się w arsenałach Związku Sowieckiego i Stanów Zjednoczonych. Thatcher uważała, iż warunkiem wstępnym do zawarciu traktatu INF powinno być porozumienie o podjęciu rokowań w sprawie pocisków krótkiego zasięgu. W kwietniu 1987 r. Moskwa poczyniła ustępstwo wobec Stanów Zjednoczonych i zgodziła się na łączenie problemu broni średniego i krótkiego zasięgu. Propozycja Gorbaczowa wyszła więc naprzeciw oczekiwaniom państw NATO. Wydaje się, iż premier Thatcher była zaskoczona takim tokiem wydarzeń. Bardzo szybko wyraziła też niepokój o zasięg redukcji broni atomowej Zachodniego Sojuszu, w sytuacji gdy Związek Sowiecki zachowywał ogromną przewagę w broni konwencjonalnej. Nie znalazł on odbicia w czasie kampanii wyborczej w maju 1987 r. W jej trakcie premier Thatcher ponownie wyraziła nadzieję na zmiany w stosunkach międzynarodowych związane z reformami Gorbaczowa. Torysi postulowali w swym programie wyborczym dążenie do :

–  eliminacji pocisków jądrowych średniego zasięgu w Europie i w miarę możliwości w skali światowej

–  uzgodnionych ograniczeń wobec pocisków krótkiego zasięgu

–  50% redukcji strategicznych pocisków jądrowych

–  globalnego zakazu broni chemicznej

Podkreślono wagę Zjednoczonego Królestwa w kształtowaniu polityki międzynarodowej i wykorzystano nie po raz pierwszy do celów propagandowych wizytę Margaret Thatcher w Moskwie. Należy jeszcze raz podkreślić, iż konserwatyści nie akcentowali przy tym obaw co do sowieckiej polityki zagranicznej[145].

Nie znajdziemy także nowych elementów dotyczących polityki międzynarodowej Wielkiej Brytanii w mowie tronowej Elżbiety II z czerwca 1987 r[146]. Takie stanowisko rządu Zjednoczonego Królestwa wynikało przede wszystkim z braku wystarczających przesłanek do wypracowania jakiejś nowej polityki wschodniej. Margaret Thatcher musiała czekać na rozstrzygnięcia w sprawie INF i jednocześnie obserwować efekty posunięć Gorbaczowa wewnątrz ZSRR.

W lipcu 1987 r. Thatcher złożyła wizytę w Stanach Zjednoczonych. Wyraziła tam niezachwiane zaufanie do prezydenta Reagana. W kontekście afery „Irangate” nie było to bez znaczenia. Z wypowiedzi jakie tam wygłaszała można wnioskować, iż przez poparcie dla reform w Związku Sowieckim rozumiała nie jakikolwiek nowy program działań lecz raczej dopatrzenie tego, aby zrealizowano to co było przedmiotem rokowań. Można więc stwierdzić, że premier Thatcher akceptowała zmiany zachodzące w Związku Sowieckim występując jednocześnie z pozycji chłodnego obserwatora i bardzo twardego negocjatora. Margaret Thatcher postulowała w Waszyngtonie konieczność powstrzymania rozmów dotyczących broni krótkiego zasięgu; zaproponowała także szereg posunięć wzmacniających zachodnioeuropejski potencjał nuklearny. Premier Wielkiej Brytanii uznała siły krótkiego zasięgu za najważniejszy element zachodniego systemu odstraszania nuklearnego[147]. Takie stanowisko doprowadziło do ogromnych kontrowersji w ramach NATO, przyczyniło się także do ochłodzenia stosunków na linii Londyn-Moskwa[148].

W październiku 1987 r. pojawiły się pierwsze zapowiedzi zmiany akcentów w polityce wschodniej Margaret Thatcher. Na zjeździe partii konserwatywnej część torysów uznała politykę Reagana za pasmo ustępstw wobec Związku Sowieckiego. Podkreślono tam też potrzebę wzmocnienia własnego systemu nuklearnego. W podsumowaniu zjazdu premier Thatcher poparła ponownie reformy Gorbaczowa. Jednocześnie jednak wyraziła nieufność co do polityki zagranicznej Związku Sowieckiego[149].

We wrześniu 1987 r. sowieckie ministerstwo spraw zagranicznych zapowiedziało wycofanie wojsk Armii Czerwonej z Afganistanu. Było to jedno z najważniejszych postanowień Gorbaczowa w czasie sprawowania jego rządów. Moskwa zgodziła się także na odstąpienie od łączenia kwestii układu INF i amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej SDI. Związek Sowiecki nadal jednak uzależniał podpisanie porozumienia START (dotyczącego rakiet dalekiego zasięgu i strategicznej broni nuklearnej) od rozwiązania problemu tzw. wojen gwiezdnych. Gorbaczowowi bardzo potrzebne było jednak uznanie Zachodu i spokój w stosunkach z innymi państwami, by przełamać opór w kraju wobec coraz poważniejszych zmian, jakie zamierzał wprowadzić. Sekretarz Generalny i jego najbliżsi współpracownicy w Biurze Politycznym zdawali sobie sprawę, że muszą przedsięwziąć konkretne kroki w celu przebudowania zrujnowanej gospodarki sowieckiej. Ustępstwa Gorbaczowa stanowiły najważniejszy powód do zwołania spotkania na szczycie, które odbyło się w Waszyngtonie w dniach 7-10 grudnia 1987 r.[150]. W jego konsekwencji podpisano układ o likwidacji rakiet średniego zasięgu[151].

7 grudnia 1987 r. doszło w Brize Norton do dwugodzinnego spotkania premier Thatcher i Sekretarza Generalnego KC KPZR. Gorbaczow zatrzymał się w Wielkiej Brytanii udając się na szczyt waszyngtoński. Jego wizyta była gestem szacunku dla Margaret Thatcher i jej roli w zainicjowaniu rozmów rozbrojeniowych między Wschodem a Zachodem. Na terenie Zjednoczonego Królestwa i czterech innych państw NATO znajdowały się podlegające eliminacji bronie jądrowe średniego zasięgu. Premier Thatcher nie mogła w grudniu 1987 roku wycofać swojego poparcia dla układu INF. Takie stanowisko przekazała Gorbaczowowi. Rozmowa między obojgiem przywódców skupiła się wokół układu START a także kwestii wycofania wojsk sowieckich z Afganistanu i przestrzegania praw człowieka w ZSRR. Co do żadnego z wymienionych problemów nie osiągnięto porozumienia. Gorbaczow zdawał sobie sprawę z pozycji premier Thatcher wśród zachodnich przywódców. Zbliżająca się zmiana na urzędzie prezydenta Stanów Zjednoczonych oznaczała, że sprawująca trzecią kadencję władzę premier Wielkiej Brytanii była instytucją, której nie można było pominąć przy rozstrzygnięciach problemów dzielących Wschód i Zachód [152].

Margaret Thatcher wyraziła zadowolenie z postanowień waszyngtońskich. Podpisanie układu INF stawiało jednak pod znakiem zapytania skuteczność brytyjskiego systemu nuklearnego. Pojawiła się więc kwestia kompensacji dla państw, które miały utracić amerykański parasol nuklearny. Premier Wielkiej Brytanii nie chciała rezygnować z zasady „skutecznego odstraszania”. Z tego powodu już „nazajutrz” po porozumieniu Reagana i Gorbaczowa w Waszyngtonie, Margaret Thatcher zaczęła promować tezę o potrzebie modernizacji broni nuklearnej pozostającej w dyspozycji NATO. Biorąc pod uwagę odprężenie na linii Moskwa–Waszyngton, ta propozycja musiała spotkać się z ostrą reakcją Gorbaczowa [153].

Premier Thatcher począwszy od zjazdu partii konserwatywnej coraz ostrzej krytykowała Sowietów, których polityka zagraniczna i obronna, jej zdaniem, nie nadążały za zmianami wewnętrznymi. Taka ocena sytuacji nie była jednak prawdziwa. Ustępstwa Gorbaczowa wobec Stanów Zjednoczonych były rzeczywiste. Tymczasem polityka wewnętrzna Sekretarza Generalnego nie miała jeszcze w 1987 roku cech radykalnie zmieniających rzeczywistość sowiecką. Interes Wielkiej Brytanii zmusił Margaret Thatcher do posługiwania się „sowieckim straszakiem”. Kulminacją tej polityki  było wystąpienie premier Thatcher na posiedzeniu rady NATO w lutym 1988 r., gdzie Margaret Thatcher postawiła kilka tez, które przypominały „zimnowojenną” atmosferę przełomu lat 1983–1984. Po pierwsze stwierdziła, że Związek Sowiecki stanowi zagrożenie dla Zachodu, które ignorować można tylko na własne ryzyko. Następnie podkreśliła potrzebę utrzymania przez Zachód przewagi technicznej nad Układem Warszawskim. Z tej przesłanki wnioskowała o wadze jaką dla państw NATO miały amerykańskie plany dotyczące tzw. wojen gwiezdnych. Na koniec zaś uznała dalsze rokowania w sprawie redukcji broni nuklearnych za dopomaganie Związkowi Sowieckiemu w osiągnięciu jego celu, jakim była jej zdaniem, denuklearyzacja Europy ustępującej Sowietom pod względem ilości broni konwencjonalnej. Deklaracja końcowa szczytu NATO poparła tezę Margaret Thatcher o konieczności modernizacji broni krótkiego zasięgu. Odrzucono jednak sprzeciw premier Wielkiej Brytanii wobec dalszych redukcji zasobów nuklearnych [154].

Premier Zjednoczonego Królestwa chciała utrzymać pozycję najważniejszego obok ustępującego Reagana polityka Zachodu i jednocześnie wymóc na oponentach w NATO poparcie dla swojej polityki. Wystąpienie brukselskie Margaret Thatcher było jednak bardzo ryzykowne. Premier Wielkiej Brytanii wiedziała, iż Gorbaczow nie mógł na początku 1988 r. pozwolić sobie na redukcje sowieckich sił konwencjonalnych. Jednocześnie dalsze postępy w rozmowach dotyczących broni jądrowych mogły oznaczać dla sowieckiego przywódcy „być albo nie być” w walce z partyjnym „betonem”. Sposób w jaki Margaret Thatcher broniła interesu Wielkiej Brytanii stawiał pod znakiem zapytania jej dobre stosunki z Gorbaczowem; mógł się on także przyczynić do zdyskredytowania Sekretarza Generalnego w Związku Sowieckim.

W tym samym czasie minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii G.Howe złożył trzydniową wizytę w Moskwie. W jej trakcie poruszył sprawę Afganistanu, kwestię kontroli zbrojeń, konfliktów regionalnych, praw człowieka i w końcu dwustronnych stosunków brytyjsko-sowieckich. G.Howe zaapelował do Gorbaczowa o 50% redukcję arsenałów broni strategicznej wielkich mocarstw. Zażądał też zmniejszenia ogromnej przewagi armii sowieckiej w siłach konwencjonalnych. Przypomniał jednocześnie Sowietom o oczekiwaniach Zachodu dotyczących broni chemicznej. G.Howe obwiniał Sowietów o blokowanie rozmów wiedeńskich dotyczących redukcji sił zbrojnych i zbrojeń w Europie poprzez odmowę uznania: „(…) poważnej przewagi w dziedzinie broni konwencjonalnej ze strony Układu Warszawskiego (…)”. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii wezwał też Sowietów o większą otwartość co do danych na temat stanu ich broni konwencjonalnej i chemicznej. Postawa G.Howe’a była ofensywna i wyprzedzająca oskarżenia Sowietów o obchodzenie przez Brytyjczyków układu INF. Wymowny charakter miały spotkania Howe’a z dysydentami sowieckimi, których gościł w ambasadzie brytyjskiej. Wizyta Howe’a w Moskwie współgrała z ówczesnymi wypowiedziami premier Thatcher[155].

Wyciszenie akcentów antysowieckich w polityce wschodniej Wielkiej Brytanii przyniosło dopiero spotkanie Reagana i Gorbaczowa w Moskwie w maju 1988 roku. 8 lutego ogłoszono, że 15 maja ZSRR zacznie wycofywać się z Afganistanu. 14 kwietnia 1988 roku w Genewie ministrowie spraw zagranicznych ZSRR i Stanów Zjednoczonych podpisali porozumienie dotyczące Afganistanu i Pakistanu. Obie strony zobowiązały się nie interweniować w Afganistanie. Porozumienia genewskie nie mówiły nic na temat sowieckich i amerykańskich dostaw zbrojeń dla walczących stron. 28 maja 1988 roku Prezydium Rady Najwyższej ZSRR jednomyślnie ratyfikowało układ INF. Nastąpiło to dzień po ratyfikacji traktatu przez.. senat amerykański. Wizyta Reagana w Moskwie w końcu maja 1988 roku odbywała się więc w atmosferze odprężenia. Świadczyła też, iż polityka Gorbaczowa cieszy się aprobatą Zachodu. Najważniejszym rezultatem szczytu była kontynuacja dialogu między dwoma supermocarstwami. Głównym jego celem było nadanie spotkaniom sowiecko-amerykańskim bardziej regularnego charakteru i przybliżenie końca zimnej wojny. Z tego punktu widzenia konferencja była sukcesem. Nie dokonano jednak konkretnych postępów w rozmowach rozbrojeniowych[156].

2 czerwca 1988 roku prezydent Reagan przybył do Londynu. W swoim przemówieniu z 3 czerwca podkreślił rolę Margaret Thatcher w zwycięskiej jego zdaniem „krucjacie na rzecz wolności”. Premier Wielkiej Brytanii była zadowolona, że pobyt Reagana w Moskwie był okazją do zademonstrowania zachodniego poparcia dla wysiłków sowieckiego przywódcy[157].

Relacje Reagana i analiza zmian wewnątrz ZSRR sprawiły, iż Margaret Thatcher zaprzestała ataków na politykę Gorbaczowa. W jednym z dokumentów wydanym w czerwcu 1988 roku przez brytyjskie ministerstwo obrony, zamieszczono następującą ocenę działań Moskwy : „(…) Zaczynamy wreszcie dostrzegać oznaki zmian w ZSRR odzwierciedlane też i w Europie Wschodniej (…) bardziej pragmatyczna, mniej agresywna polityka zagraniczna powinna uczynić z ZSRR mniej niedogodnego sąsiada (…) aczkolwiek byłoby nierozważne polegać na tym, iż zmiana w postawie ZSRR utrzyma się, perspektywa taka jest wyzwaniem jakie Zachód musi przyjąć (…)”[158].

8 czerwca 1988 roku przybył do Londynu osobisty wysłannik Gorbaczowa ambasador Oleg Griniewski. Miał on poinformować premier Thatcher o wszystkich aspektach spotkania sowieckiego przywódcy z prezydentem Stanów Zjednoczonych w Moskwie. Ta „nieortodoksyjna” w sensie dyplomatycznym wizyta, była dowodem ponownego ocieplenia w stosunkach Londynu i Moskwy. Pobyt Griniewskiego w Londynie był odpowiedzią na wcześniejszy o kilka dni gest Margaret Thatcher, która przesłała na ręce Gorbaczowa list z gratulacjami w związku z moskiewskim szczytem. Premier Wielkiej Brytanii złożyła też Sekretarzowi Generalnemu życzenia przed konferencją partyjną KPZR, która odbyła się pod koniec czerwca[159]. Udzieliła również wywiadu sowieckiej telewizji. Powiedziała w nim m.in.: „(…) Myślę, że zwiększona liczba kontaktów, która jest czymś stosunkowo nowym, dobrze rokuje narodom krajów przez nas reprezentowanych.(…) Czas negatywnych podejść w stosunkach Wschód-Zachód już minął. Nadszedł teraz czas pozytywny, czas nadziei (…)”[160].

Jednocześnie Margaret Thatcher musiała wsłuchiwać się w głos partyjnych kolegów zalecających dystans w stosunku do reform Gorbaczowa. Na zjeździe Partii Konserwatywnej ponownie wygłosiła przemówienie, w którym znalazła się porcja nieufności wobec Gorbaczowa. „(…) Wielka Brytania nie może pozwolić sobie na odprężenie. Czas wielkich przemian jest bowiem także, zwłaszcza w Europie Wschodniej, czasem wielkiej niepewności. Zachód musi być dziś, bardziej niż kiedykolwiek, zjednoczony i gotowy do obrony(…)”[161].

W październiku 1988 roku premier Wielkiej Brytanii sprecyzowała nowe zasady kierujące polityką wschodnią Zjednoczonego Królestwa. Postulowała w nich:

–  negocjowanie porozumień w dziedzinie kontroli zbrojeń w sposób twardy, ostrożny, przy utrzymaniu przez cały czas niezbędnego potencjału obrony;

–  wywieranie presji na Związek Sowiecki w kwestii praw człowieka, które z uwagi na Akt Końcowy KBWE nie były sprawą wewnętrzna Związku Sowieckiego;

–  dalsze rozwijanie kontaktów politycznych między ZSRR a Wielką Brytanią i popieranie Gorbaczowa w jego działalności reformatorskiej;

–  rozwijanie kontaktów międzyludzkich ( podróże do ZSRR, porozumienia o wymianie międzyszkolnej, rozszerzanie kontaktów kulturalnych itd.);

–  podejmowanie decyzji umożliwiających udzielanie kredytów dla zwiększenia handlu z ZSRR ;

–  uznanie potrzeby powołania spółek z mieszanym kapitałem sowiecko-brytyjskim;

–  pełne docenienie doniosłości faktu, iż pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa współdziała ze sobą w ONZ przyczyniając się do rozwiązywania konfliktów regionalnych;[162].

Thatcher coraz częściej wyrażała zadowolenie z celów do jakich dążył Gorbaczow. W końcu 1988 roku przestała naciskać Sekretarza Generalnego w sprawie dalszych redukcji sowieckiego potencjału nuklearnego. Podkreślała jednocześnie dysproporcje w ilości broni konwencjonalnej pozostającej w dyspozycji Układu Warszawskiego i państw Europy Zachodniej. Mocno skrytykowała plany zwołania w Moskwie międzynarodowej konferencji poświęconej prawom człowieka. W styczniu 1989 roku zapowiedziała jej bojkot w razie niespełnienia przez Gorbaczowa postawionych mu przez nią warunków. Obejmowały one m.in.:

–  zwolnienie osób więzionych za przekonania religijne i polityczne, stworzenie skutecznej gwarancji swobody wypowiedzi, przekonań religijnych, prawa do emigracji i prawdziwej niezależności sądownictwa sowieckiego;

–  wprowadzenie zmian w sowieckim prawie karnym;

–  zniesienie bądź wprowadzenie poprawek do artykułów dotyczących religii i polityki[163].

Dzięki zwycięstwu Partii Republikańskiej w Stanach Zjednoczonych w wyborach 1988 r., pozycja Margaret Thatcher w zachodnim sojuszu ogromnie się umocniła. W czasie gdy w Waszyngtonie trwało przekazywanie władzy, kontakty Gorbaczow-Thatcher stały się podstawą stabilizacji w stosunkach Wschód-Zachód. Premier Wielkiej Brytanii zyskała więc ogromny atut w jej próbach wymuszenia na Gorbaczowie dalszej demokratyzacji Związku Sowieckiego. Dlatego też nie zmieniła formuły prowadzonej przez siebie polityki. W dalszym ciągu zapewniała Sekretarza Generalnego o poparciu dla jego reform; jednocześnie trwała w swoich żądaniach dotyczących praw człowieka czy sowieckiego potencjału militarnego. Gorbaczow musiał więc systematycznie zapewniać o swych szczerych intencjach by nie utracić wiarygodności rządów i społeczeństw Zachodu. W grudniu 1988 roku na forum ONZ  zaproponował m. in. znaczną redukcję sowieckich sił zbrojnych obejmującą 500 tys. żołnierzy. Zapewnił też sceptyków o swym przywiązaniu do idei zmian i próbował wyjść naprzeciw żądaniom co do praw człowieka w ZSRR. Rzeczą wartą podkreślenia jest to, że w jego przemówieniu nie było śladu sowieckiej retoryki (odwołań do marksizmu itd.)[164].

W efekcie polityki Gorbaczowa, zarówno wewnętrznej jak i zagranicznej, stosunki Związku Sowieckiego ze światem Zachodnim na początku 1989 roku były tak dobre jak nigdy wcześniej. Pod koniec marca 1989 roku z jego inicjatywy w ZSRR odbyły się pierwsze od 1917 roku częściowo wolne wybory. Miano powołać nowy Zjazd Deputowanych Ludowych. Komunistyczni kandydaci mieli przewagę i cieszyli się poparciem partyjnego establishmentu. Wielu z nich przegrało jednak wybory. Inną oznaką liberalizacji życia kraju było opublikowanie przez Kreml, po trzydziestu trzech latach milczenia, pełnego tekstu referatu wygłoszonego przez Nikitę Chruszczowa na XX Zjeździe KC KPZR. Jednocześnie przepaść między stanem gospodarki a reformami politycznymi niebezpiecznie się pogłębiała. Europa Wschodnia nadal była rządzona przez komunistów. Proces rozkładu bloku wschodniego rozpoczęty w 1980 r przez „Solidarność” trwał jednak nadal. Zgodnie z obietnicą Gorbaczow wycofał wojska sowieckie z Afganistanu. Podczas negocjacji w Wiedniu Moskwa wystąpiła z propozycją radykalnej redukcji broni konwencjonalnej. Jak się wydaje największym postępem w kontaktach Wschód-Zachód było stopniowe unieważnianie doktryny marksistowskiej o walce klas jako podstawy sowieckiej polityki zagranicznej. Zastępowano ją polityką opartą na ogólnoludzkich wartościach i wspólnym interesie ludzkości. Teoria walki klasowej przez ponad siedemdziesiąt lat uzasadniała prowadzeniu wojny ideologicznej a później Zimnej Wojny z Zachodem. Zmagania dwóch krańcowo różnych systemów-kapitalizmu i komunizmu-miało szansę przestać być głównym problemem powojennego świata. W takiej sytuacji politycznej Gorbaczow miał złożyć oficjalną wizytę państwową w Wielkiej Brytanii[165].

Gorbaczow zabiegał o spotkanie z Margaret Thatcher od początku 1988 r. Jego wizyta w Londynie została wyznaczona na grudzień, jednak z powodu tragicznego w skutkach trzęsienia ziemi w Armenii, doszła do skutku dopiero w kwietniu 1989 roku[166].

4 kwietnia 1989 r. premier Thatcher udzieliła wywiadu sowieckiej telewizji. Nazwała w nim Gorbaczowa: „człowiekiem o niezwykłej odwadze politycznej”. Porównała też jego wizję reform do: „reflektora skierowanego w przyszłość”. W Wielkiej Brytanii Gorbaczow był jednak krytykowany. W przeddzień jego wizyty w prasie brytyjskiej pojawiły się artykuły informujące, że Związek Sowiecki sprzedał Libii nowoczesne bombowce odrzutowe SU-24. Miały one dostatecznie duży zasięg by zbombardować Izrael. Ta wiadomość skłoniła Ministra Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii G. Howe’a do podważenia wiarygodności gorbaczowowskiej polityki kontroli zbrojeń. G.Howe uznał apel Gorbaczowa o eliminację broni jądrowej za próbę mamienia opinii publicznej. „(…) Rzecz w tym, że największe zagrożenie dla kontynentu europejskiego stanowi ten olbrzymi niedźwiedź jakim jest armia sowiecka, przerażająco dobrze uzbrojona, potężna armia doskonale wyposażona w czołgi i artylerię (…)”[167].W tym samym czasie sowiecka „Prawda” zaatakowała politykę nuklearną premier Thatcher: „(…) sądzimy, że zapewnienie bezpieczeństwa Europie nie polega na modernizacji broni nuklearnej ale na modernizacji systemu stosunków państwowych na naszym kontynencie (…)”[168].

Kontrola zbrojeń miała być głównym tematem spotkania. Sowiecki ambasador w Londynie Leonid Zamiatin  sugerował dyplomatom brytyjskim, że Gorbaczow zamierza poruszyć szersze problemy. Według Zamiatina Sekretarz Generalny chciał się dowiedzieć na ile Wielka Brytania była gotowa zaangażować się w proces przezwyciężania podziałów w Europie. Co znamienne Gorbaczow pragnął również rozmawiać o zwiększeniu obrotów handlowych Związku Sowieckiego z Wielką Brytanią. Brytyjska prasa domniemywała, że Margaret Thatcher zażąda od Związku Sowieckiego zaprzestania działalności szpiegowskiej. Jeszcze w styczniu 1989 roku G.Howe wyraził zaniepokojenie z powodu  wzrastającej działalności służb wywiadowczych w Wielkiej Brytanii i na całym świecie. Premier Thatcher na dzień przed przybyciem Gorbaczowa oświadczyła w Izbie Gmin, że działania KGB na świecie bynajmniej nie zmalały od czasu gdy Gorbaczow został Sekretarzem Generalnym[169].

W dniu przybycia Gorbaczowa do Wielkiej Brytanii „Times” opublikował wyniki badań opinii publicznej. Wykazywały one, że w odczuciu Brytyjczyków Związek Sowiecki stanowił mniejsze zagrożenie dla świata, od czasu gdy władzę objął Gorbaczow. Jednak w tym samym wydaniu „Timesa” znalazło się oświadczenie 212 członków parlamentu, którzy chłodno ustosunkowywali się do wizyty Gorbaczowa ze względu na nieustanne naruszanie praw człowieka w Związku Sowieckim[170].

Dzień przed rozpoczęciem „szczytu londyńskiego” Moskwa pozwoliła na wyjazd z kraju osiemnastu dysydentom i dziewięciu „więźniom sumienia”. Znalazł się wśród nich także sześćdziesięcioletni matematyk Georgij Samojtowicz. O jego wypuszczenie z ZSRR walczyło brytyjskie Foreign Office. G.Howe skomentował ten fakt w wywiadzie dla telewizji brytyjskiej : „(…) Pięć lat temu Związek Sowiecki nie respektował praw człowieka. Dziś jednak jest to temat, o którym możemy już rozmawiać z panem Gorbaczowem. Czynimy w tej sferze postępy (…)”[171].

Mimo istnienia pewnych drażliwych kwestii stosunki między ZSRR a Wielką Brytanią były co najmniej dobre. Brytyjskie źródła rządowe określały je słusznie jako najlepsze od czasu drugiej wojny światowej. Brytyjska prasa nazwała szczyt „spotkaniem przyjaciół o innym sposobie myślenia”. Wizyta Gorbaczowa w Londynie była pierwszym tak poważnym pobytem sowieckiego przywódcy w Wielkiej Brytanii od czasu przyjazdu Sekretarza Generalnego N.S.Chruszczowa i ówczesnego ministra spraw zagranicznych ZSRR Bułganina w 1956 r.

Gorbaczow przybył do Londynu późnym wieczorem 5 kwietnia 1989 r. Towarzyszyli mu (poza żoną Raisą): minister spraw zagranicznych E.Szewardnadze, członek Biura Politycznego i Sekretarz KC A.Jakowlew, pierwszy wicepremier ZSRR L.Kamieńcow. W skład delegacji wchodziło także dwudziestu urzędników m.in.: S.Achromiejew, J.Primakow, W.Falin, N.Kruczin.

Pierwsze nieoficjalne spotkanie odbyło się w ambasadzie sowieckiej gdzie ustalono czas i temat rozmów przywódców i ministrów spraw zagranicznych obu państw. 6 kwietnia 1989 r. Thatcher i Gorbaczow odbyli kilkugodzinne rozmowy. Wynikało z nich , iż oboje zgadzali się co do potrzeby zachowania porozumień dotyczących spraw w Afryce Południowej. Margaret Thatcher podziękowała Gorbaczowowi za wycofanie wojsk sowieckich z Afganistanu. Sekretarz Generalny wyraził wdzięczność za pomoc Wielkiej Brytanii dla Armenii. Thatcher i Gorbaczow nie różnili się także co do potrzeby poszerzania kontaktów handlowych między ZSRR a Wielką Brytanią. Dzieliły ich natomiast poglądy w kwestii modernizacji europejskich rakiet nuklearnych znajdujących się w posiadaniu NATO. Premier Wielkiej Brytanii uważała, że należy zrównoważyć sowiecką przewagę w dziedzinie broni konwencjonalnej na terenie Europy. Gorbaczow obawiał się, że może to zwolnić proces rozbrojenia. Podkreślał też, iż celem polityki Związku Sowieckiego było całkowite zlikwidowanie broni nuklearnej. Przywódcy dyskutowali także na temat rozbieżności w amerykańskiej polityce zagranicznej. Gorbaczow obwiniał nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych G.Busha o zwlekanie z podjęciem działań w dziedzinie polityki zagranicznej. Jego zdaniem postęp jaki osiągnięto w stosunkach sowiecko-amerykańskich podczas kadencji Ronalda Reagana mógłby na skutek tego  zostać zniweczony. Gorbaczow wierzył, że premier Wielkiej Brytanii ma duży wpływ na nową administrację w Waszyngtonie. Wykorzystał więc Margaret Thatcher , podobnie jak robił to wielokrotnie wcześniej, do pośrednictwa między nim a przywódcą Stanów Zjednoczonych. Bardzo ciekawy jest fakt, że połowę spotkania zajęło obojgu przywódcom omawianie sprawy opozycji w ZSRR wobec „pierestrojki”. Znamienne jest to, że inne delikatne kwestie tj. sowieckie zasoby broni chemicznej, sprawa przestrzegania praw człowieka w ZSRR pozostawiono do omówienia ministrom spraw zagranicznych. Dyskusje Margaret Thatcher i Gorbaczowa nie przyniosły żadnych nowych rozwiązań. Premier Wielkiej Brytanii określiła je jako: „(…) bardzo, bardzo głębokie, bardzo wszechstronne i bardzo przyjacielskie (…)”[172].

W przeciwieństwie do rozmów Gorbaczow–Thatcher, między G.Howem i E.Szewardnadze doszło do ostrej wymiany zdań. G.Howe wyraził zaniepokojenie rządu brytyjskiego z powodu sprzedaży sowieckich samolotów do Libii. E.Szewardnadze oskarżył Wielką Brytanię o dostawy broni do innych krajów Bliskiego Wschodu. Nawiązał do wielomilionowej umowy Wielkiej Brytanii z Arabią Saudyjską. Zastosował więc stary chwyt dyplomacji sowieckiej porównując ze sobą dwa fakty o pozornie tej samej wymowie i znaczeniu. Libia była w tym czasie państwem,  którego reakcje były nieprzewidywalne, podczas gdy Arabia Saudyjska pozostawała pod stabilnym i prozachodnim rządem. Ministrowie spraw zagranicznych różnili się także w kwestii broni chemicznej, roli broni nuklearnej w obronie Europy, modernizacji rakiet bliskiego zasięgu i wyłączenia ich z wiedeńskich negocjacji CFE (Conwencional Forces in Europe). Nie doszło między nimi także do porozumienia w sprawie praw człowieka. Mimo braku zgody co do wielu istotnych problemów 6 kwietnia 1989 roku E.Szewardnadze i G.Howe podpisali porozumienia dotyczące:

-angielsko-radzieckich joint ventures (zabezpieczało ono inwestorów przed ryzykiem związanym z wydarzeniami politycznymi oraz umożliwiało nieograniczony transfer kapitałów i zysków); a także:

–  memorandum o wzajemnym zrozumieniu ( miało na celu liberalizację przepisów wizowych i ułatwienie zarówno handlowych jak i prywatnych podróży między Wielką Brytanią a Związkiem Sowieckim;

-memorandum dotyczące budowy szkoły w armeńskim Leninakanie[173].

Umowy te świadczyły, że obie strony, przede wszystkim jednak Sowieci, przywiązywały większą wagę do poprawy wzajemnych stosunków handlowych, niż do rozwiązywania drażliwych problemów takich jak prawa człowieka czy kontrola zbrojeń.

Wieczorem 6 kwietnia 1989 r. na uroczystym obiedzie wydanym przez Margaret Thatcher przywódcy Związku Sowieckiego i Wielkiej Brytanii wygłosili krótkie przemówienia. Thatcher w niezwykle przychylnych słowach opisała reformy Gorbaczowa. Chwaliła go za przeprowadzenie „pokojowej rewolucji”. Wybory na Zjazd Deputowanych Ludowych z kwietnia 1989 r. nazwała punktem zwrotnym w historii. Wymieniła także, szczególne jej zdaniem, osiągnięcia polityki Gorbaczowa: przeniesienie akcentu w polityce sowieckiej na obronę państwa, podpisanie układu INF, wycofanie wojsk z Afganistanu, rozszerzenie współpracy z ONZ, postęp w respektowaniu praw człowieka, zastąpienie ideologii klasowej wartościami ogólnoludzkimi i wreszcie rozwiązanie konfliktów regionalnych. Podkreśliła jednak różnice dzielące ZSRR i Wielką Brytanię, przede wszystkim dotyczące kontroli zbrojeń. „(…) Oba nasze państwa wiedzą z gorzkich doświadczeń, że groźba użycia broni konwencjonalnej nie odstraszyła widma wojny w Europie, podczas gdy broń nuklearna odsuwała je przez ponad czterdzieści lat (…)”. Margaret Thatcher wyraziła także zaniepokojenie problemem broni chemicznej. Podsumowując jej przemówienie można stwierdzić, iż było ono najbardziej przychylne Gorbaczowowi odkąd przejął on władzę w Związku Sowieckim. Gorbaczow ze swej strony podjął dyskusję na temat rozbrojenia: „(…) Jestem zagorzałym przeciwnikiem broni nuklearnej i stanowczo doradzam jej likwidację.(…) pani Thatcher przejawia w tej kwestii zbyt duży idealizm. Nie mogę tego zaakceptować. Moje stanowisko uwzględnia surowe realia naszych czasów.(…) Jesteśmy zdecydowani podążać w kierunku świata wolnego od broni nuklearnej (…)”. Sowiecki przywódca w swym przemówieniu prosił by nie wierzyć podejmowanym na Zachodzie próbom dyskredytowania „pierestrojki”: „(…) Próby wzbudzania nieufności i siania podejrzeń co do założeń „pierestrojki” a także kwestionowania jej postępów mają na celu storpedowanie wysiłków, by poprawić stosunki międzynarodowe (…)”. Gorbaczow pochwalił jednocześnie Margaret Thatcher i stwierdził, że władze brytyjskie jako jedne z pierwszych na Zachodzie doceniły znaczenie zmian w ZSRR. Oba wystąpienia nie wniosły nic nowego w stosunki brytyjsko-sowieckie. Także drugie przemówienie Gorbaczowa wygłoszone 7 kwietnia 1989 r. w Guildhall nie  zawierało, z dwoma wyjątkami, zapowiedzi nowych i śmiałych posunięć. Gorbaczow określił w nim „pierestrojkę” jako proces nieodwracalny. Zaapelował przy tym o ustanowienie nowego porządku międzynarodowego opartego na poszanowaniu wzajemnej niezależności, a nie na groźbie użycia broni nuklearnej. Oświadczył, że ZSRR postanowił wstrzymać produkcję wzbogaconego uranu i zawiesić wytwarzanie materiałów rozszczepialnych, a także zamknąć dwa reaktory, produkujące pluton dla celów militarnych. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że ten gest nie zmieni poglądów Thatcher dotyczących broni nuklearnej. Ważną rzeczą było ujawnienie przez Gorbaczowa liczebności sowieckich sił zbrojnych. Mimo tego, iż podał on dane zaniżone, sam fakt poinformowania opinii międzynarodowej o potencjale Armii Czerwonej stanowił wyłom w kilkudziesięcioletniej praktyce Związku Sowieckiego. Sekretarz Generalny zapowiedział także redukcję sowieckiej armii zgodnie ze zobowiązaniem z grudnia 1988 r. złożonym na forum  Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych[174].

Podobnie do wizyty Margaret Thatcher w Moskwie w 1987 r., także spotkanie obojga przywódców w Londynie nie ograniczyło się do rozmów na szczycie. Część nieoficjalna obfitowała w wydarzenia ogromnej wagi. Są one niezbędne do zrozumienia tego jak bardzo zmieniły się relacje między Wielką Brytanią a Związkiem Sowieckim od objęcia przez Gorbaczowa władzy w 1985 r.. W kwietniu 1989 r. Sekretarz Generalny swoim zachowaniem i deklaracjami składanymi często pod wpływem chwili, dawał dowód tego, że choć pozostawał on komunistą, jego osobisty światopogląd nie był już zredukowany do leninowskiego marksizmu.

Pierwszego dnia wizyty w Londynie Gorbaczow spotkał się w Lancaster House z brytyjskimi biznesmenami. Stwierdził tam, że ZSRR odejdzie w pewnym stopniu od gospodarki planowanej na rzecz systemu rynkowego. Bardzo ciekawa jest uwaga Gorbaczowa na temat modelu państwa, do którego Związek Sowiecki miałby dążyć. Najlepszym wzorem do naśladowania była według niego Hiszpania, czerpiąca ogromne zyski z turystyki. Przykładem tego kraju Gorbaczow posługiwał się wielokrotnie w rozmowach z premier Thatcher. Możliwość przyjmowania na terytorium państwa sowieckiego kilkudziesięciu milionów obcokrajowców rocznie musiałaby sparaliżować skuteczność aparatu bezpieczeństwa. Realizacja tego pomysłu Gorbaczowa byłaby posunięciem faktycznie demontującym komunizm w Rosji[175].

Bardzo istotnym punktem pobytu Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii była uroczystość złożenia wieńców na grobie nieznanego żołnierza w opactwie Westminster. Sekretarz Generalny spędził w brytyjskim sanktuarium ponad dwadzieścia minut. Złożył tam krótkie przemówienie, w którym powiedział m.in., że polityka i zasady moralne powinny iść w parze, a w osiągnięciu tego celu może pomóc religia. Wspomniał również o tysięcznej rocznicy istnienia kościoła prawosławnego w Rosji. Należy pamiętać, że oficjalną ideologią Związku Sowieckiego w 1989 r. pozostawał ateizm[176].

Najważniejszym momentem wizyty Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii stało się jego spotkanie z Elżbietą II. Miało ono miejsce 7 kwietnia 1989 r. Zaproszenie Sekretarza Generalnego na lunch u królowej było ogromnie wymowne. Gorbaczow był przywódcą kraju, który potencjalnie stanowił wielkie zagrożenie dla Zjednoczonego Królestwa. Przebieg wydarzeń na zamku Windsor potwierdził jednak ogromną zmianę jaka zaszła w stosunkach brytyjsko-sowieckich od 1985 r. Stronę sowiecką reprezentowali: Gorbaczow i jego żona, Szewardnadze, Jakowlew, Kamiencow i Zamiatin. Wśród 28 gości brytyjskich znajdowali się: Thatcher i jej mąż, ambasador brytyjski w Moskwie, Michael Haseltime, minister spraw zagranicznych G.Howe a także profesor uniwersytetu w Oxfordzie Izaak Berlin, były dyrektor „Nationalle Theatre” Peter Hall, dyrektor „Opera House” Jeremy Izaak, historyk lord Blake i inni przedstawiciele elity intelektualnej Zjednoczonego Królestwa.

Spotkanie rozpoczęło się od krótkiego zwiedzania Windsoru. Elżbieta II przez cały czas tytułowała Gorbaczowa jego ekscelencją. Thatcher zastosowała także ciekawy zabieg i zwracała się do Sekretarza Generalnego „panie prezydencie”. Obydwa określenia były dowodem uznania dla Gorbaczowa, który nie oponował przed używaniem tytulatury nie zgodnej z rzeczywistością. Sprawą bez precedensu było zaproszenie przez Gorbaczowa brytyjskiej monarchini do Związku Sowieckiego[177]. Elżbieta II pozytywnie zareagowała na propozycję Gorbaczowa.

Atmosfera i treść rozmów na zamku królewskim były jeszcze jednym dowodem na to, że Gorbaczow chciał rzeczywistej demokratyzacji systemu sowieckiego. Margaret Thatcher nie miała wątpliwości co do intencji Sekretarza Generalnego. Podsumowując dwudniową wizytę sowieckiego przywódcy w Londynie powiedziała: „(…) sądzę, że jest to człowiek obarczony historyczną misją i jeśli będzie kontynuował „pierestrojkę” otrzyma nasze całkowite poparcie. Chcemy by było ono widoczne ponieważ służy mieszkańcom Związku Sowieckiego w osiągnięciu większych swobód, co w efekcie przyniesie im także dobrobyt. Naszym zdaniem zyska na tym cała ludzkość (…)”[178].

Wizyta Margaret Thatcher w Moskwie w marcu 1987 r. była ważną cezurą w stosunkach brytyjsko-sowieckich. Premier Wielkiej Brytanii w czasie rozmów z Gorbaczowem doszła do wniosku, że jej polityka wspierania reform Sekretarza Generalnego była słuszna. Należy zauważyć, iż Margaret Thatcher oceniała szansę na realizację zmian zachodzących w ZSRR, przede wszystkim na podstawie osobistych cech Gorbaczowa. W latach 1987-1989 deklaracje o demokratyzacji życia w Związku Sowieckim rozmijały się jednak z rzeczywistą polityką Sekretarza Generalnego, który wciąż wierzył, że komunizm można ulepszyć dzięki kilku „kosmetycznym” poprawkom. Z drugiej strony takie gesty Gorbaczowa jak zezwolenie na wyemitowanie wywiadu z Margaret Thatcher w sowieckiej telewizji, świadczyły że w ZSRR rozpoczynał się proces, który mógł zmienić sowiecką rzeczywistość. Warty podkreślenia jest fakt, że premier Wielkiej Brytanii, podobnie jak i przywódca Związku Sowieckiego, nie wiedziała jak ma wyglądać ZSRR po zrealizowaniu haseł „głasnosti” i „pierestrojki”.

Dobre stosunki panujące na linii Londyn-Moskwa były wykorzystywane przez Margaret Thatcher do umacniania prestiżu Zjednoczonego Królestwa. Szczególną rolę odegrały one w czasie zmiany na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, kiedy to premier Thatcher stała się czynnikiem stabilizującym relacje Wschód-Zachód. Gorbaczow także doceniał „specjalny status” jaki Margaret Thatcher zajmowała wśród innych przywódców Zachodu. To właśnie z tego powodu udając się na szczyt w Waszyngtonie, zatrzymał się 7 grudnia 1987 roku w Brize Norton, gdzie odbył kilkugodzinne rozmowy z premier Wielkiej Brytanii.

W latach 1987-1989 kilkakrotnie dochodziło do „zgrzytów” między Wielką Brytanią i ZSRR. Wynikało to przede wszystkim z różnego stosunku Margaret Thatcher i Gorbaczowa do sprawy rozbrojenia. Premier Wielkiej Brytanii broniła skuteczności potencjału nuklearnego Zjednoczonego Królestwa co stało w sprzeczności z dążeniami Gorbaczowa, który chcąc reformować sowiecką gospodarkę musiał ograniczać wydatki na zbrojenia. Margaret Thatcher zawsze jednak stawiała interes narodowy ponad wsparcie dla reform Sekretarza Generalnego. Rozbieżności w poglądach dotyczących kwestii likwidacji broni atomowej nie spowodowały jednak stałego pogorszenia na linii Londyn-Moskwa.

Dowodem tego była wizyta Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii w kwietniu 1989 r. Odbyła się ona w atmosferze, którą można określić jako „przyjazną” i kończącą „zimnowojenną” erę stosunków brytyjsko-sowieckich. Wielką Brytanię i ZSRR nadal dzieliły sprawy takie jak rozumienie pojęcia „praw człowieka” czy rola broni nuklearnej w utrzymaniu pokoju na świecie. W latach 1987-1989 r. obydwa państwa utrzymywały jednak bardzo dobre kontakty dwustronne. Podpisano szereg porozumień dotyczących m.in. wymiany handlowej i kulturalnej. ZSRR stawał się państwem częściowo otwartym na przyjmowanie brytyjskiej myśli ekonomicznej i inwestycji. Polityka wschodnia Margaret Thatcher odnosiła więc zamierzone skutki. Należy jednak podkreślić, że pozytywne efekty poparcia premier Wielkiej Brytanii dla reform Gorbaczowa, zależały przede wszystkim od determinacji Sekretarza Generalnego w demokratyzowaniu Związku Sowieckiego.

ROZDZIAŁ IV: POLITYKA MARGARET THATCHER WOBEC PRZEMIAN W ZSRR I EUROPIE ŚRODKOWO-WSCHODNIEJ W LATACH 1989-1990.

Budzące się oznaki niepodległościowych dążeń narodów wchodzących w skład ZSRR a także efekty rozmów Okrągłego Stołu w Polsce, nie wpłynęły na zmianę polityki premier Thatcher wobec „pierestrojki”. W dalszym ciągu Margaret Thatcher dążyła do wsparcia idei reform, podjętych przez Gorbaczowa. 19 kwietnia 1989 roku w jednym z wywiadów dała wyraz ciągłości prowadzonej przez siebie polityki: „(…) W ZSRR realizowany jest ambitny program reform, który wchodzi w decydujący okres, a jego sukces będzie miał istotne znaczenie na forum międzynarodowym. Dwa lub trzy następne lata będą dla ZSRR najtrudniejsze. Dokonujące się tam zmiany będą miały wpływ na wiele innych państw. Mam zaufanie do Gorbaczowa, on wierzy w to co robi (…)”[179].

Po wizycie Gorbaczowa w Londynie, Margaret Thatcher zadeklarowała chęć rozszerzenia stosunków gospodarczych Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego. 10 kwietnia 1989 roku brytyjski minister do spraw energii Cecil Parkinson z grupą biznesmenów udał się z pięciodniową wizytą do ZSRR. Otworzył tam pierwszą od dwudziestu pięciu lat wystawę handlową. Starał się skłonić władze sowieckie do zainteresowania się brytyjskimi technologiami usprawniającymi wiele dziedzin gospodarki. Zaproponował zwiększenie liczby dwustronnych spółek a także wyraził zainteresowanie specjalnymi strefami gospodarczymi[180]. Sowieci nie mieli jednak dewiz na kupno technologii. Tak więc działania rządu brytyjskiego były w dużej części skazane na niepowodzenie. Gospodarka sowiecka po czterech latach rządów Gorbaczowa wciąż była nie zreformowana. Pojawiał się więc problem co do form pomocy jakiej Zachód miałby zaoferować Moskwie. Margaret Thatcher odrzucała możliwość udzielania wielomiliardowych pożyczek państwu sowieckiemu. Stawiała raczej na wsparcie zmian strukturalnych, liberalizujących gospodarkę ZSRR[181].

W maju 1989 roku odkryto, że sowieccy szpiedzy prowadzili w Wielkiej Brytanii wielkie operacje łapówkarsko-wywiadowcze, które miały na celu kradzież tajemnic przemysłowych[182]. 19 maja 1989 roku rząd Margaret Thatcher zdecydował się na wydalenie 11 dyplomatów sowieckich, za „działalność niezgodną z ich statusem”. Premier Wielkiej Brytanii próbowała łagodzić skutki swoich działań[183]. Reakcja Moskwy była jednak bardzo ostra. Strona sowiecka posunęła się do zapowiedzi, że zredukuje liczbę obywateli brytyjskich akredytowanych w ZSRR o połowę[184].. Ambasadorowi brytyjskiemu w Moskwie polecono by sam przedstawił listę osób, które miałyby opuścić Związek Sowiecki. Margaret Thatcher odrzuciła jednak wszelkie żądania strony sowieckiej. Bardzo szybko wymusiła też na Gorbaczowie zakończenie kryzysu szpiegowskiego[185].

1czerwca 1989 roku w jednym z wywiadów, Thatcher stwierdziła że afera szpiegowska w niczym nie zmieniła jej poparcia dla reform Gorbaczowa: „(…) będziemy nadal próbowali robić z nimi interesy, ale dając do zrozumienia, że nie będziemy tolerować tego co nie jest do tolerowania (…).”[186].

Margaret Thatcher nie chciała pogorszenia bardzo dobrych stosunków z Gorbaczowem. Coraz rzadziej atakowała też politykę zagraniczną ZSRR. W 1989 roku kończyła się „zimna wojna”. Realizacja porozumień w sprawie broni średniego zasięgu, nie budziła zastrzeżeń ani Moskwy ani Zachodu. Gorbaczow wciąż inicjował nowe propozycje rozbrojeniowe. Trwające rokowania CFE i START przebiegały bardzo pomyślnie. W połowie 1989 roku Sowieci zaoferowali, że wycofają z Europy Środkowo-Wschodniej znaczne siły konwencjonalne i nuklearne[187]. Wszystko to złożyło się na nowy rozdział w stosunku Thatcher do „pierestrojki” i „głasnosti”. W latach 1989-1990 premier Wielkiej Brytanii bardzo silnie wspierała Gorbaczowa w jego działaniu. Pierwszy Sekretarz KC KPZR stał się dla Margaret Thatcher głównym gwarantem zmian jakie zachodziły w całym „bloku wschodnim”.

25 lipca 1989 r. minister obrony ZSRR Dmitrij Jazow złożył wizytę w Wielkiej Brytanii. Jazow, podobnie jak inni sowieccy wojskowi, nie odgrywał żadnej rzeczywistej roli politycznej[188]. Gorbaczow liczył się jednak z zachowawczymi poglądami panującymi w armii. Wizyta ministra obrony ZSRR w Wielkiej Brytanii miała go przekonać, że w stosunkach między Wschodem a Zachodem zaszły pozytywne zmiany. Margaret Thatcher doskonale zdawała sobie sprawę ze znaczenia takich kontaktów dla jej polityki popierania reform Gorbaczowa. Przykładała więc do nich dużą wagę[189].

Premier Wielkiej Brytanii bardzo często w 1989 r., apelowała do państw Zachodu o głębsze zaangażowanie się po stronie twórcy „pierestrojki”. 21 września 1989 r. w Tokio, na konferencji Międzynarodowej Unii Demokratycznej, chwaliła Gorbaczowa i jego reformy. Podkreślała też, że potrzebuje on pomocy by sprostać „(…) bardzo wielkim trudnościom (…)”[190].

W czasie wizyty Thatcher w ZSRR, 20 września 1989 r. premier Wielkiej Brytanii wielokrotnie dawała dowody bezwarunkowego i niemal totalnego poparcia dla Gorbaczowa. Krótki pobyt w Moskwie miał ogromne znaczenie dla stosunków brytyjsko-sowieckich. Margaret Thatcher po raz kolejny utwierdziła się wtedy w przekonaniu o słuszności swojej polityki wobec ZSRR.

Specjalne więzi łączące premier Thatcher z przywódcą sowieckim, zapewniały przez długi czas Wielkiej Brytanii mocną pozycję wśród państw Zachodu; m.in. z uwagi na odgrywaną przez premier rolę pośrednika między Moskwą a Białym Domem. Margaret Thatcher wierzyła w pokojowe intencje Gorbaczowa. Uważała, że podjął się on w zasadzie tego samego co ona zadania-czyli zreformowania przestarzałego systemu społeczno-gospodarczego. W 1989 r. „pierestrojka” i „głasnost” przyniosły pierwsze bardzo wymierne efekty. Dokonany został częściowy demontaż komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej. Przyjaźń premier Thatcher z człowiekiem, który przekształcał ZSRR, sprawiała, iż miała ona wpływ na kształt wydarzeń zamykających pewien etap w dziejach ludzkości. Udzielanie poparcia Gorbaczowowi, było osobistym wkładem Margaret Thatcher w ostatecznym zdyskredytowaniu komunizmu. Jednak stałość w polityce wschodniej, której zasady zostały przyjęte przez premier Wielkiej Brytanii jeszcze w 1984 r. i 1985 r., już cztery lata później w 1989 r. stały się przyczyną jej porażek.

George Bush, następca Ronalda Reagana na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, w obliczu upadającego komunizmu, prowadził bardzo wyraźną politykę wspierania idei silnej Wspólnoty Europejskiej. Europa Zachodnia związana konfederacją państw miała jego zdaniem, wytrzymać każdy możliwy w przyszłości atak. Było to stanowisko sprzeczne z poglądami Margaret Thatcher[191]. Rozbieżności w polityce Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, doprowadziły premier Zjednoczonego Królestwa do utraty roli pośrednika w konfrontacji między Wschodem a Zachodem[192]. Pomniejszenie wagi głosu Margaret Thatcher było także wynikiem zmian jakie zachodziły w Europie Środkowej i Wschodniej a także ZSRR. Możliwość konfliktu między Wschodem i Zachodem wydawała się w 1989 r. nieprawdopodobna[193]. Moskwa coraz bardziej potrzebowała zachodniej pomocy. Gorbaczow nie musiał już upatrywać w premier Thatcher rzecznika „pierestrojki” w sytuacji, gdy prowadzona przez niego polityka spotykała się z powszechną akceptacją.

Margaret Thatcher coraz bardziej dawała się wyprzedzać wydarzeniom mającym miejsce wewnątrz ZSRR. Były one związane z podważaniem władzy Gorbaczowa, z jednej strony przez partyjny „beton”, z drugiej przez radykalnych reformatorów, dla których „ulepszanie” komunizmu nie było już celem reform. „Pierestrojka” była dla premier Wielkiej Brytanii równoznaczna z osobą Pierwszego Sekretarza. Prowadziło to do uznania przez nią Gorbaczowa za człowieka nie do zastąpienia[194]. 26 stycznia 1990 roku w wywiadzie dla „Wall Street Journal”, Margaret Thatcher stwierdziła, iż „(…) Obalenie Gorbaczowa przyniosłoby w rezultacie nowy rząd sowiecki o charakterze represyjnym. W interesie każdego kto wierzy w demokrację i prawa człowieka jest to, by Gorbaczow nadal sprawował władzę (…)”[195].

Margaret Thatcher nie zmieniła swojego stanowiska także po spotkaniu z Borysem Jelcynem, do którego doszło 27 kwietnia 1990 r. Premier Wielkiej Brytanii rozmawiała z głównym oponentem Gorbaczowa zaledwie 45 minut. Jelcyn próbował uświadomić premier Thatcher, że założenia „pierestrojki” nie wystarczają do uzdrowienia gospodarki ZSRR. Opowiadał się jednoznacznie za wprowadzeniem systemu rynkowego. Podkreślił też związek między reformą gospodarczą a kwestią uprawnień, jakie jego zdaniem należało nadać poszczególnym republikom sowieckim: „(…) Wyjaśnił mi-pisała premier Thatcher-jak w rzeczywistości niewielką autonomię posiadają rządy republik. Zasadniczo pełniły one rolę często niekompetentnych i skorumpowanych wykonawców decyzji podejmowanych odgórnie. Stwierdził, że teraz każda z nich musi otrzymać odpowiedni budżet oraz uprawnienia, by decydować o tym, jak go wykorzystać. Każda republika powinna powinna tez mieć własne prawo i konstytucję. Jego zdaniem, to niemożliwość uporania się z problemem decentralizacji doprowadziła do obecnych trudności (…)”[196]. Poglądy Jelcyna były sprzeczne z polityką Gorbaczowa, który w1990 roku wciąż wierzył, iż uda mu się uczynić sowiecki komunizm wydajniejszym w sferze gospodarki i demokratycznym jeżeli chodzi o stosunki społeczne. Margaret Thatcher obawiała się jednak destabilizacji wewnątrz ZSRR. Nie wyobrażała sobie także reform w państwie sowieckim bez człowieka, który był ich inicjatorem. Dlatego do końca swoich rządów nie wsparła Jelcyna, który był w 1990 r. politykiem, posiadającym konkretną wizję zmian w zrujnowanym państwie[197].

7 czerwca 1990 r. Margaret Thatcher rozpoczęła, ostatnią w swej karierze premiera Wielkiej Brytanii, wizytę w ZSRR. W jej trakcie spotkała się nie tylko z Gorbaczowem. Rozmawiała także z radykalnymi reformatorami, dla których osoba prezydenta ZSRR była przeszkodą w ostatecznym zwycięstwie nad komunizmem. Należał do nich m.in. burmistrz Moskwy Gawryła Popow, który był zwolennikiem Miltona Friedmana i chicagowskiej szkoły ekonomii. Takie poglądy, wyznawane przez osobę na wysokim stanowisku w państwie, były dowodem na to, jak bardzo zmienił się ZSRR od czasu wizyty Margaret Thatcher na przełomie marca i kwietnia 1987 r.[198]..

Z drugiej strony premier Thatcher miała okazję przekonać się, jak wielu ludzi w Związku Sowieckim nie akceptuje zmian zachodzących zarówno w ich kraju, jak i całym „bloku wschodnim”. 8 czerwca spotkała się z grupą sowieckich wojskowych, na czele których stał minister obrony D.Jazow. W trakcie rozmowy z Margaret Thatcher, Jazow wyrażał często stanowisko sprzeczne z poglądami Gorbaczowa. Wojskowi w połączeniu z partyjną opozycją wobec sekretarza generalnego, byli największym zagrożeniem dla „pierestrojki” i demokratycznych reform[199].

9 czerwca 1990 r. Margaret Thatcher odwiedziła Kijów. Uczestniczyła tam w obchodach Dni Brytyjskich, które stanowiły kontynuację wymiany kulturalnej zainicjowanej Miesiącem Kultury Radzieckiej w Birmingham w 1988 r[200].

Ostatnim etapem wizyty Thatcher w ZSRR był Leninakan w Armenii, Premier dokonała tam otwarcia szkoły wybudowanej przy brytyjskiej pomocy po trzęsieniu ziemi w 1988 r[201]. Podobnie jak to miało miejsce na Ukrainie, Margaret Thatcher mogła doświadczyć, jak bardzo w ZSRR na skutek narodowych żądań potrzebna jest decentralizacja, której domagał się prezydent Jelcyn[202].

Rozmowy prowadzone przez Thatcher z przywódcą sowieckim dotyczyły głównie spraw europejskich: zjednoczenia Niemiec oraz roli NATO i Układu Warszawskiego w nowej rzeczywistości politycznej. Po kilku godzinach  wymiany zdań, nie doszło do ogłoszenia wspólnych stanowisk, chociaż jedyne znaczące różnice dzielące Thatcher i Gorbaczowa dotyczyły Litwy. Premier Wielkiej Brytanii w trakcie wizyty wielokrotnie podkreślała jak ogromny jest jej podziw dla odwagi Gorbaczowa, którego zapewniła o swym pełnym poparciu[203].

Rezultatem pobytu Margaret Thatcher w ZSRR była zmiana stosunku premier Wielkiej Brytanii do problemu decentralizacji państwa sowieckiego i przekazania większych kompetencji poszczególnym republikom. Mimo pomniejszającego się poparcia dla polityki Gorbaczowa wewnątrz ZSRR, premier Thatcher wciąż upatrywała w Sekretarzu Generalnym KC KPZR gwaranta demokratycznych reform.

Bezwarunkowe poparcie Thatcher dla „pierestrojki” Gorbaczowa połączone z własną wizją „pozimnowojennej” Europy, składało się na sformułowanie przez nią postulatów spowolnienia wyjścia zniewolonych narodów z komunistycznego ucisku. 30 maja 1989 r. szczyt NATO przyjął deklarację polityczną, w której znalazło się m.in. stwierdzenie, iż: „(…) minie jeszcze wiele lat, zanim ambitny radziecki program reform, który sojusznicy NATO przyjmują z zadowoleniem, zostanie zakończony. Wobec problemów jakie napotyka ten proces, sukces nie może być uważany za oczywisty. Postępy w konstruktywnych reformach w Europie Wschodniej są nadal niejednakowe i dopiero się okaże, jak daleko pójdą reformy. Podstawowe prawa człowieka dopiero muszą znaleźć trwałe miejsce w ustawodawstwie i w praktyce. Chociaż w niektórych państwach Układu Warszawskiego można już zaobserwować poprawę (…).”[204]. Margaret Thatcher była jednym z sygnatariuszy tego bardzo ostrożnego w swych sformułowaniach dokumentu.

W czerwcu 1989 roku brytyjskie Foreign Office, przyjęło plan pomocy reformującym się państwom socjalistycznym. Obejmował on wsparcie dla mających powstać min. na Węgrzech i Polsce fundacji, które służyłyby radą w organizowaniu wyborów, a także publikacji materiałów propagandowych, przygotowaniu audycji radiowych itp.[205]. Zarówno Polacy jak i inne narody Europy Środkowo-Wschodniej w ogromnym stopniu samodzielnie poradzili sobie ze zwycięstwem nad komunizmem. Wypadki w krajach, które zamierzała wspierać Margaret Thatcher potoczyły się bardzo szybko. Nie spotkało się to z jej pełną akceptacją. „(…) wydarzenia te [ tzw. jesień ludów przyp. M.A.] były częścią najbardziej oczekiwanej zmiany w moim życiu. Ale bez względu na to, jak cieszyło mnie obalenie komunizmu we Wschodniej i Środkowej Europie, nie zamierzałam pozwolić, aby euforia zawładnęła rozsądkiem i rozwagą. Nie wierzyłam, że przywracanie demokracji i wolnej przedsiębiorczości odbędzie się łatwo i bezboleśnie. Niektóre ze zliberalizowanych lub oswobodzonych krajów miały silniejsze tradycje wolnościowe od innych. Ale było jeszcze za wcześnie, by dokładnie stwierdzić czy wyłonią się jakieś nowe reżimy. Co więcej Europa Środkowa i Wschodnia a w jeszcze większym stopniu Związek Radziecki, stanowiły skomplikowany zlepek narodów. Wolność polityczna mogła spowodować wybuch sporów etnicznych i kwestionowanie istniejących granic. Nie można było więc wykluczyć wojny (…)”[206].

W czasie pobytu w Tokio na konferencji Międzynarodowej Unii Demokratycznej Thatcher stwierdziła, że przemiany w Związku Radzieckim i Europie Wschodniej ujawniły znacznie gorsze problemy gospodarcze i społeczne, niż te z których zdawał sobie sprawę Kreml i Zachód. „(…) Zakres i tempo przemian w  ZSRR i Europie Wschodniej były znacznie szersze i znacznie szybsze, niż ktokolwiek z nas przewidywał. Nawet rok temu nie przepowiadano, że Polska będzie teraz miała premiera z Solidarności, czy że partia komunistyczna na Węgrzech będzie się przygotowywać do możliwości przejścia do opozycji (…)”[207].

W czasie spotkania z Gorbaczowem w Moskwie 24 września 1989 r., Thatcher poruszyła sprawę skutków wydarzeń w krajach wschodnio-europejskich, dla stabilności stosunków Wschód-Zachód. Jej sugestie można określić jako próbę sformułowania tezy o potrzebie „ułożenia” się Zachodu z ZSRR co do zakresu reform w Europie Środkowo-Wschodniej[208].

14 listopada 1989 roku Margaret Thatcher określając przemiany w Europie Wschodniej mianem historycznych, jednocześnie podkreśliła, że Zachód powinien okazywać ostrożność wobec dokonującej się ewolucji. Zdaniem premier Wielkiej Brytanii przybierała ona czasami zbyt szybkie tempo. „(…) Może ono być niebezpieczeństwem i dlatego należy patrzeć dziś w przyszłość z umiarem (…).”[209].

Od października 1989 roku rząd Margaret Thatcher przyjął orientację, której cechą było przeciwstawianie się poszukiwaniom nowych formuł bezpieczeństwa europejskiego i obstawanie przy nienaruszalności podziału na dwa bloki. 18 października minister obrony Wielkiej Brytanii Tom King, w Izbie Gmin uznał potrzebę dalszego istnienia, przez „jakiś krótki czas”, struktury Układu Warszawskiego: „(…) gdy wchodzimy w okres trudności, zarówno Układ Warszawski jak i NATO, powinny zostać zachowane, jako że dają one jakieś zapewnienie stabilności (…)”[210].

Takie poglądy można uznać za próby zachowania porządku pojałtańskiego. Margaret Thatcher bardzo wyraźnie głosiła tezy o konieczności podtrzymywania status quo w Europie we wszelkich jego aspektach. Uważała, że Zachód nie powinien czynić nic, co mogłoby pomnożyć wewnętrzne trudności Gorbaczowa. Układ Warszawski nie był jednak dobrowolnym sojuszem jego członków, zawiązanym dla ochrony ich wzajemnego bezpieczeństwa. Premier Wielkiej Brytanii wiedziała, iż pozostawał on instrumentem sowieckich rządów w Europie Wschodniej. Wielokrotnie udzielała jednak takiemu stanowi rzeczy poparcia. 18 listopada 1989 r. na spotkaniu paryskim stwierdziła, że „(…) chociaż zachodzące na naszych oczach zmiany mają znaczenie historyczne, nie wolno nam popadać w euforię. Upłynie kilka lat zanim w Europie Wschodniej będziemy mieli do czynienia z prawdziwą demokracją i reformą gospodarczą. Nie może być mowy o zmianie granic, musi bowiem obowiązywać Akt Końcowy konferencji helsińskiej” [211].

Zmiana granic dotyczyła przede wszystkim samego Związku Sowieckiego. Niepodległościowe dążenia państw nadbałtyckich-Litwy, Łotwy i Estoni a także Ukrainy i Białorusi, spotkały się z chwiejną niejednokrotnie reakcją premier Wielkiej Brytanii. Rząd Margaret Thatcher nie chciał podjąć się roli negocjatora w kryzysie między Wilnem a Moskwą, mimo wyraźnej sympatii dla narodu litewskiego. W czasie wizyty w ZSRR w kwietniu 1990 r., m.s.z. Wielkiej Brytanii D.Hurd zaapelował jednak do Gorbaczowa o rozpoczęcie rozmów z Litwą: „(…) Wierzymy, że naród litewski wyraźnie zadeklarował swe życzenie decydowania o własnym losie. Wierzę, że władze sowieckie to uznają. Wiemy z własnego doświadczenia po wojnie jak trudno jest ustosunkować się do aspiracji ruchów narodowych (…). Wyrażamy zaniepokojenie sytuacją na Litwie, ponieważ w ogólnych ramach stosunków Wschód-Zachód stawką jest wielkie porozumienie (…)”[212]. Gesty poparcia jakie Thatcher okazywała narodom bałtyckim, były jednak bardzo ostrożne. 10 maja 1990 r. doszło do spotkania Margaret Thatcher z premier Litwy Kazimierą Prunskiene. Została ona przyjęta na Downing Street nie jako szef rządu, lecz „wybrany przedstawiciel narodu litewskiego”[213]. Margaret Thatcher podkreśliła wtedy, że rozwiązania konfliktu należy szukać na drodze rokowań, nie może on jednak zagrozić stosunkom Wschód-Zachód. Takie stanowisko zajmowała aż do momentu odejścia z urzędu premiera w listopadzie 1990 r[214].

Zupełnie inna była polityka premier Thatcher wobec Ukrainy i Białorusi. W czerwcu 1990 r. premier Wielkiej Brytanii odwiedziła Kijów. W czasie zaimprowizowanego wystąpienia, w nowo wybranej Radzie Najwyższej Ukrainy, Thatcher została zapytana czy Zjednoczone Królestwo byłoby gotowe do nawiązania stosunków dyplomatycznych z Ukrainą. Odpowiedź była krótka ale bardzo bogata w treść: „(…) przecież nie utrzymujemy stosunków z Kalifornią (…)”[215]. Nie mogło więc być mowy o poparciu premier Wielkiej Brytanii dla niepodległej Ukrainy. Margaret Thatcher była bardzo zaskoczona wydarzeniami jakie zaobserwowała w Kijowie: „(…) Nie poinformowano mnie właściwie o sytuacji na Ukrainie. Wszędzie widziałam błękitno-żółto chorągiewki i flagi oraz inne znaki mówiące, że domaga się ona niepodległości. Nie wiedziałam, co robić. Chociaż bardzo podziwiałam generała de Gaulle’a, nie zamierzałam znieważać moich radzieckich gospodarzy wygłaszając uwagi podobne do jego wypowiedzi „Vive le Quebec libre”. Nie chciałam tego robić nie tylko dla tego, że byłam pewna, iż pan Gorbaczow nigdy nie pozwoli Ukrainie oderwać się bez walki od Związku Sowieckiego. Pogląd mówiący, że nie tylko ZSRR, ale nawet Rosja poczują się zagrożone powstaniem odrębnego państwa ukraińskiego, był wyznawany zarówno przez Rosjan nie będących komunistami, jak i przez komunistów (…)”[216].

Polityka Margaret Thatcher wobec procesów niepodległościowych przebiegających w Europie Środkowej i Wschodniej, miała różny charakter zależny w dużej mierze od położenia danego kraju i determinacji jego mieszkańców w dążeniu do niezależności. Premier Wielkiej Brytanii nie miała wątpliwości, że narody takie jak polski czy węgierski, muszą i chcą wyzwolić się z zależności od Moskwy. Jej niepokój budziło jednak tempo zmian. Stąd poparcie Margaret Thatcher dla sensowności istnienia Układu Warszawskiego i jej wątpliwości co do zdolności nowych elit do wprowadzania zmian w sferze gospodarki i instytucji państwowych, które miały przestać służyć komunistycznym władcom na rzecz wolnych i demokratycznych społeczeństw. Inaczej traktowała antysowieckie wystąpienia narodów będących częścią ZSRR. Z dużą dozą sympatii potraktowała trzy państwa bałtyckie, przede wszystkim Litwę, chcące zrzucić sowieckie jarzmo. Nie uznała jednak ich niepodległości w obawie przed podważeniem pozycji Gorbaczowa i możliwością wybuchu konfliktu zbrojnego w ramach ZSRR. Margaret Thatcher była przerażona wizją rozpadu Związku Sowieckiego, który nieodłącznie kojarzył jej się z destabilizacją w Europie, a nawet na całym świecie. Premier Wielkiej Brytanii nie miała zupełnie zrozumienia dla narodowych uczuć Ukraińców, nie wspominając o Białorusinach, których w ogóle nie widziała na nowej mapie Europy. Margaret Thatcher uznawała prawo do samostanowienia narodów. Kiedy jednak w grę wchodziło bezpieczeństwo Wielkiej Brytanii i Zachodu, Żelazna Dama brała pod uwagę memorandum na jego stosowanie. W swym pamiętniku przyznała, że jej polityka opierała się na fałszywej przesłance: „(…) Obecnie jestem zdania, że my wszyscy na Zachodzie przeceniliśmy zdolność imperium sowieckiego, którego trzon stanowiła ideologia marksistowska i komunistyczna nomenklatura-imperium zbudowanego i utrzymywanego przy użyciu siły-do przetrwania pierwszego etapu politycznej wolności. Być może zbyt bezkrytycznie słuchaliśmy dyplomatów i zachodnich ekspertów, zbyt małą zaś wagę przywiązywaliśmy do opinii emigrantów politycznych (…)”[217].

Zgadzając się zasadniczo z powyższą oceną należy dodać, że Margaret Thatcher wyraźnie nie nadążała za ogromem wydarzeń, które przyniósł rok 1989 i 1990. Jej szczerą chęcią było obalenie komunizmu w każdym zakątku Ziemi. Premier Wielkiej Brytanii była jednak konserwatystką i chciała zobaczyć ewolucyjne przejście od świata rywalizacji supermocarstw, do ery współpracy wolnych narodów. Czas „zimnej wojny” skończył się, wbrew jej życzeniom, rewolucją. Wszyscy żyjący współcześnie wiemy, że była ona bezkrwawa. Margaret Thatcher dobrze znała historię, dlatego nie mogła tego przewidzieć.

1 sierpnia 1990 r. między prezydentem ZSRR Michaiłem Gorbaczowem a przewodniczącym Rady Najwyższej Federacji Rosyjskiej Borysem Jelcynem doszło do bardzo ważnego porozumienia. Obaj politycy postanowili opracować wspólny plan wprowadzenia w Związku Sowieckim gospodarki rynkowej. Datę tą można uznać za koniec „głasnosti” i „pierestrojki”. Od tego momentu zaczął się nowy etap historii ZSRR, który przestawał być państwem komunistycznym[218].

Stosunków brytyjsko-sowieckich w1989 i 1990 r. nie można zrozumieć bez brania pod uwagę „problemu niemieckiego”. Działania rządu Thatcher wobec ZSRR bardzo często były pretekstem do wymuszenia na partnerach w NATO, pożądanej przez premier Wielkiej Brytanii polityki określającej pozycję Niemiec w Europie. 9 kwietnia 1989 roku Thatcher oświadczyła, że będzie kontynuowała kampanię na rzecz modernizacji broni nuklearnej krótkiego zasięgu, mimo opozycji ze strony Gorbaczowa. „(…) Związek Sowiecki modernizuje swoje bronie. My wierzymy w broń nuklearną. Jest to część elastycznej odpowiedzi NATO (…) nie możemy opierać polityki obronnej na czyichś dobrych intencjach. Niektóre państwa na świecie kupują samoloty przeznaczone do atakowania (…) [aluzja do sprzedaży przez ZSRR piętnastu myśliwców bombardujących do Libii-przyp. M. A. ]”[219]. Rozniecanie nastrojów antysowieckich, na etapie daleko idących posunięć rozbrojeniowych, było skierowane nie w stronę Moskwy lecz ku Bonn. Służyły one rozgrywaniu wewnętrznych sporów w NATO i wzmaganiu presji na władze niemieckie. Miały one zaakceptować dalsze ponoszenie ciężarów wynikających z obecności wojsk państw NATO na terytorium niemieckim i przystać na rozlokowanie tam nowej generacji taktycznych broni jądrowych. Strach przed neutralizacją Niemiec zmuszał Thatcher do atakowania ZSRR[220]. Dyplomacja sowiecka trafnie odczytywała powody demonizowania ZSRR. Dlatego plany modernizacji broni jądrowych NATO określono delikatnie mianem „nie najwłaściwszej” odpowiedzi na dokonane już i mające nastąpić sowieckie kroki zmniejszające poczucie zagrożenia na Zachodzie[221].

Z tego samego powodu rząd Margaret Thatcher odrzucił propozycje rozbrojeniowe Gorbaczowa, które przedłożył on w połowie maja 1989 roku[222]. Zdaniem Thatcher miały one znikome znaczenie militarne. Zgłoszenie ich tuż przed ważnymi spotkaniami na forum NATO, premier Wielkiej Brytanii oceniła jako działania polityczne mające na celu destabilizację NATO i oderwanie Europy od USA[223]. Sprawa taktycznych broni jądrowych była w istocie mało ważna. Margaret Thatcher interesowała się przede wszystkim kształtem jednoczącej się Europy i rolą jaką miały w niej odegrać Niemcy. Chwiejne stanowisko kanclerza Kohla wobec modernizacji broni jądrowych a także jego stosunek do propozycji Gorbaczowa stał się powodem jej niepokoju[224].

Sprawa zjednoczenia Niemiec spowodowała dużą zmianę w stosunku Margaret Thatcher do Gorbaczowa. Premier Wielkiej Brytanii była zdecydowanym przeciwnikiem tego procesu. Ogromne państwo niemieckie było dla premier Thatcher zagrożeniem równowagi w Europie Zachodniej. Takiego samego stanowiska spodziewała się ona ze strony ZSRR. Dla Gorbaczowa powstanie silnych Niemiec, zjednoczonych na sposób zachodni, oznaczało jeszcze jedną kompromitację systemu sowieckiego. Kwestia niemiecka była najważniejszą przyczyną spotkania Thatcher i Gorbaczowa w Moskwie 23 września 1989 roku[225]. „(…) W Moskwie pan Gorbaczow i ja otwarcie rozmawialiśmy na temat Niemiec. Wyjaśniłam, że chociaż NATO tradycyjnie w swoich oświadczeniach popierało aspirację Niemiec do zjednoczenia, to w praktyce byliśmy pełni obaw.(…) Pan Gorbaczow stwierdził, że ZSRR także nie pragnie zjednoczenia Niemiec. To umocniło mnie w postanowieniu, by spowolnić zawrotne już wtedy tempo wydarzeń.(…)”[226]. Postawa Thatcher oznaczała, iż widziała ona w Gorbaczowie sprzymierzeńca. We wrześniu 1989 r., po raz pierwszy od czasów Wielkiej Koalicji, interes Wielkiej Brytanii i ZSRR był zbieżny. Spontaniczna postawa Niemców a także osamotnienie premier Thatcher wśród innych przywódców Zachodu, spowodowały iż zjednoczenie państw niemieckich dokonało się szybko. Już w lutym 1990 roku w czasie spotkania Kohl-Gorbaczow, przywódca ZSRR zgodził się na to, że: „(…) decyzję o jedności narodu niemieckiego muszą podjąć sami Niemcy (…)”[227]. W lipcu 1990 r. Gorbaczow potwierdził publicznie, iż zjednoczone Niemcy powinny być członkiem NATO. Wszystko to złożyło się na największą klęskę w karierze Margaret Thatcher na stanowisku premiera Wielkiej Brytanii.

23 lipca 1990 r. wiceminister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii W.Waldegrave wygłosił przemówienie na Kongresie Studiów Sowietologicznych, które zapowiadało zwrot w polityce Zjednoczonego Królestwa wobec ZSRR. W.Waldegrave stwierdził, iż „(…) miejsce ZSRR w Europie i świecie rodzi zasadnicze pytania (…)”, jednocześnie „od niechcenia” wtrącił „(…) a może powinienem powiedzieć piętnastu republik sowieckich? (…)”[228]. Takie stanowisko oznaczało, iż dla Foreign Office sprawa, jak to określiła premier Thatcher w czasie wizyty w Kijowie, „stosunków z Kalifornią” istniała jednak na porządku dziennym. W.Waldegrave przedstawił pięć podstawowych zasad, o które miała się opierać polityka Wielkiej Brytanii wobec przemian w ZSRR. Zjednoczone Królestwo miało wspierać: „(…) dobrowolność więzi w ramach związku opartych nie na przymusie i kontroli z centrum lecz na szczerym pragnieniu współdziałania; pluralizm systemu politycznego-wraz z gwarancjami swobody słowa i zrzeszania się, w którym partia komunistyczna będzie musiała rywalizować z innymi partiami; gospodarkę reagującą na prawomocne oczekiwania społeczeństwa sowieckiego, w której produkcja kieruje się popytem, nie zaś na odwrót; ZSRR powinien być krajem nie zagrażającym nikomu, jak też i nie czującym się zagrożonym przez nikogo; powinien być integralną częścią społeczności międzynarodowej, w której jego głos będzie mieć należytą wagę. (…)”[229].

Wśród sposobów bezpośredniego przyczynienia się do większej otwartości, dobrobytu i demokracji w ZSRR, wiceminister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii wymienił działania w czterech strefach: bezpieczeństwa międzynarodowego, instytucji europejskich, włączenia ZSRR do gospodarki światowej oraz pomocy gospodarczej. Pierwszą z nich miała wyczerpywać deklaracja londyńska NATO. Jeśli chodzi o drugą, Waldegrave zauważył, że istnienie zarówno Układu Warszawskiego jak i RWPG nie miało w 1990 r. długiej przyszłości: „(…) realistycznym pytaniem jest-kiedy odbędzie się ich ostatnie namaszczenie (…)”. Wiceminister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii stwierdzał także, iż bezpośrednią drogą zintegrowania ZSRR w ramach nowej Europy [tzn. tej w ramach której pozostawały zjednoczone Niemcy i która miała być gotowa na przyjęcie nowych członków przyp. M.A] miało być KBWE. Waldegrave potwierdził, że wśród krajów Zachodu istniała zgoda co do tego, iż ZSRR powinien powinien dokonać zdecydowanych kroków w kierunku gospodarki rynkowej. Jego zdaniem, utrzymujący się w 1990 r. brak realnej reformy gospodarczej, zasadniczo ograniczał możliwość pomocy ze strony Wielkiej Brytanii i innych krajów Europy Zachodniej: „(…) Dopóki nie będą istnieć niezbędne struktury, pomoc finansowa z zagranicy nie ma sensu (…)”[230].

Z postulatami W.Waldegrave’a, współgrało studium o sytuacji w ZSRR opracowane w Foreign Office w lipcu 1990 r. Podstawowa jego teza stwierdzała, iż: „(…) władza i wpływy Gorbaczowa nieodwracalnie maleją a rozpad ZSRR jest dziś nieunikniony (…)”. Opinia analityków z Foreign Office stanowiła zasadnicze odejście od poglądów wyznawanych przez Margaret Thatcher od 1985 r. Zdaniem autorów dokumentu, Gorbaczow w 1990 r. dokonał wszystkiego czego mógł dokonać-zarówno w gospodarce jak i polityce. Rozbił władze w KPZR i aparat centralnego planowania; następne kroki Sekretarza Generalnego były już tylko: „(…) ograniczaniem szkód, wydarzenia biegną bowiem już własnym biegiem. Gorbaczow pragnie spiesznie przeforsować ustawy przekształcające ZSRR w federację na wpół niezależnych republik, mających wspólną armię i politykę zagraniczną, ale-z uwagi na uchwalanie niepodległości przez kolejne republiki-zaczyna mu brakować czasu.(…)”[231].

Konsekwencją poglądów wyrażanych przez W.Waldegrave’a i innych dyplomatów brytyjskich, było uznanie B.Jelcyna za polityka, który powinien kontynuować reformy Gorbaczowa[232]. Jak się wydaje, Margaret Thatcher nie mogła się pogodzić z faktem, iż jej polityka wschodnia musi ulec zmianie. Jedna z brytyjskich gazet „złośliwie” podsumowała takie stanowisko premier Wielkiej Brytanii pisząc, iż: „(…) Margaret Thatcher najwyraźniej sądzi, że oboje oni [tzn. Gorbaczow i premier Thatcher przyp. M.A.] będą wieczni.(…)”[233].

22 listopada 1990 r. Margaret Thatcher po jedenastu latach sprawowania rządów, złożyła rezygnację z funkcji premiera Wielkiej Brytanii . Z perspektywy kilku lat, które dzielą nas od upadku komunizmu w ZSRR i Europie Środkowo-Wschodniej, należy stwierdzić, że zmiana na stanowisku premiera Zjednoczonego Królestwa w listopadzie 1990 r. była końcem pewnej epoki w dziejach stosunków brytyjsko-sowieckich, zdominowanych przez dwie wybitne osobowości: Margaret Thatcher i Michaiła Gorbaczowa. Ustąpienie polityka, który „przetrwał” trzech Sekretarzy Generalnych KC KPZR, dwóch prezydentów Stanów Zjednoczonych, osiągnął dominującą pozycję wśród innych przywódców Europy Zachodniej i w dużym stopniu przyczynił się do zdyskredytowania komunizmu, było jednak Wielkiej Brytanii bardzo potrzebne. Umożliwiało ono wypracowanie takiej polityki wschodniej, która odpowiadała nowym zjawiskom zachodzącym wewnątrz Związku Sowieckiego i w krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

PODSUMOWANIE

Przeprowadzona analiza pozwala autorowi niniejszej pracy na przedstawienie ogólniejszych spostrzeżeń i wniosków. Margaret Thatcher obejmując w 1979 r. funkcję premiera Wielkiej Brytanii, była politykiem już w pełni ukształtowanym, chociaż jednocześnie pozbawionym doświadczenia w dziedzinie problematyki międzynarodowej. Cztery lata przewodzenia opozycji w parlamencie brytyjskim nie zmieniły tego stanu rzeczy. Margaret Thatcher miała jednak bardzo sprecyzowany światopogląd, w oparciu o który chciała budować wizję polityki zagranicznej Zjednoczonego Królestwa. Wierzyła w wartości, które jej zdaniem zadecydowały o rozkwicie cywilizacji Zachodu: wolność jednostki, indywidualną odpowiedzialność, wolny rynek, instytucje demokratyczne, silne-ale ograniczone w swych funkcjach-państwo a także w ład moralny wynikający z chrześcijaństwa.

Wyznając takie zasady, nie mogła mieć żadnych złudzeń wobec systemu komunistycznego i politycznych celów ZSRR. Jej najbliższy polityczny sojusznik Ronald Reagan użył wobec niego określenia „imperium zła”. Bez wątpienia jednak odzwierciedlało ono także poglądy Margaret Thatcher na naturę systemu komunistycznego. Liczne tego dowody można odnaleźć w jej wypowiedziach z okresu 1975-1979 kiedy Margaret Thatcher pozostając szefem „gabinetu cieni”, dała się poznać jako przeciwniczka komunizmu i krytyk polityki odprężenia.

Margaret Thatcher stanęła na czele państwa w okresie trudnym zarówno dla jej kraju, jak też dla całego Zachodu. Wielka Brytania uważana była za „chorego człowieka Europy”. Gospodarka brytyjska coraz wyraźniej pozostawała w tyle za zachodnioeuropejskimi konkurentami. Na arenie międzynarodowej Zachód znajdował się w defensywie. Rozmieszczenie sowieckich rakiet średniego zasięgu w Europie naruszyło równowagę strategiczną na kontynencie. W konwencjonalnych siłach zbrojnych ZSRR uzyskał przewagę. Trwała sowiecka ekspansja w krajach Trzeciego Świata. Zachód nie dysponował przywództwem zdecydowanym na skuteczne przeciwstawienie się sowieckiej polityce stwarzania faktów dokonanych. Bardzo wielu poważnych publicystów i komentatorów międzynarodowej polityki przychylało się do tezy, że system komunistyczny, mimo swej niewydolności gospodarczej, zaczyna wygrywać walkę o prymat nad światem.

Margaret Thatcher chciała przeciwdziałać takiemu stanowi rzeczy. W latach 1979-1985 brała udział w inicjatywach skierowanych przeciwko sowieckiej ekspansji. Premier Wielkiej Brytanii była przekonana, ze sowieccy przywódcy rozumieli przede wszystkim argument siły, dlatego w 1979 r. stała się gorącym zwolennikiem rozmieszczenia amerykańskich rakiet średniego zasięgu na terenie Europy Zachodniej. Podjęła także ścisłą współpracę ze Stanami Zjednoczonymi w obliczu sowieckiej agresji w Afganistanie. Starała się jednocześnie zaktywizować brytyjską politykę w rejonie Zatoki Perskiej, co miało być jednym z elementów powstrzymujących poszerzanie przez ZSRR swojej strefy wpływów. Margaret Thatcher konsekwentnie popierała wszelkie przejawy antykomunistycznej opozycji w Europie Środkowo-Wschodniej, przede wszystkim powstanie i działalność „Solidarności”. Po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, biorąc pod uwagę wciąż słabą kondycję brytyjskiej gospodarki, nie poparła jednak sankcji prezydenta Reagana, które miały przyczynić się do destabilizacji sowieckiej gospodarki. Premier Wielkiej Brytanii, mimo iż pozostawała w bardzo dobrych stosunkach z Ronaldem Reaganem, prowadziła niezależną od Waszyngtonu politykę wobec ZSRR. Nie podzielała poglądu prezydenta Stanów Zjednoczonych, który upatrywał końca epoki nuklearnej w badaniach nad Inicjatywą Obrony Strategicznej. Broń atomowa była dla Margaret Thatcher czynnikiem stabilizującym stosunki międzynarodowe. W 1983 r. premier Thatcher uznała „zimnowojenną” politykę Stanów Zjednoczonych za zbyt ryzykowną. Z tego powodu próbowała poszerzać kontakty z ZSRR. Najlepszym dowodem tego, iż była to decyzja słuszna stało się spotkanie premier Zjednoczonego Królestwa z M.Gorbaczowem w Londynie w grudniu 1984 r. Wizyta Gorbaczowa, którego uznawano za następcę Sekretarz Generalnego K.Czernienki, świadczyła o tym, że Moskwa doceniała rolę jaką odgrywała Margaret Thatcher w dążeniu do poprawy stosunków Wschód-Zachód.

Wybór Gorbaczowa na stanowisko Sekretarza Generalnego KC KPZR w marcu 1985 r., spotkał się z bardzo życzliwym przyjęciem premier Wielkiej Brytanii. Margaret Thatcher miała nadzieję na jeszcze większe zaktywizowanie brytyjskiej polityki wschodniej. Taka postawa premier Thatcher była wynikiem bardzo pozytywnego wrażenia jakie wywarł na niej Gorbaczow w czasie wizyty w Londynie. Szczególna, w porównaniu z poprzednimi sowieckimi przywódcami, osobowość Gorbaczowa została „odkryta” dla Zachodu właśnie przez Margaret Thatcher. Fundamentem brytyjskiej polityki wobec ZSRR, przyjętym od początku objęcia rządów przez Gorbaczowa i podtrzymanym aż do odejścia Margaret Thatcher ze stanowiska premiera Wielkiej Brytanii, stało się założenie, iż powodzenie reform w Związku Sowieckim nie stanowiło zagrożenia dla demokratycznego świata. Przyjęcie takiego kursu w brytyjskiej polityce wschodniej, wbrew poglądom wyznawanym przez wielu konserwatywnych polityków na świecie, dla których każde pogorszenie się sytuacji wewnętrznej ZSRR było dla Zachodu korzystne, stanowi osobisty wkład Margaret Thatcher w pokojowe obalenie komunizmu.

Przebieg i postanowienia pierwszego w okresie sprawowania władzy przez Gorbaczowa plenum partyjnego a także XXVII Zjazdu KC KPZR, świadczyły o tym, że Sekretarz Generalny chce wprowadzić zmiany, które zwiększą jedynie wydolność systemu komunistycznego. O żadnym zwrocie w kierunku demokracji nie mogło być mowy. Poglądy nowego kierownictwa na sprawy międzynarodowe także nie różniły się od utartych przez dziesięciolecia wzorców. Stosunki brytyjsko-sowieckie uległy nieznacznemu pogorszeniu za sprawą afer szpiegowskich, które miały miejsce w kwietniu i wrześniu 1985 r. W latach 1985-1986 polityka Margaret Thatcher wobec ZSRR musiała być bardzo ostrożna. Premier Thatcher z niepokojem śledziła zintensyfikowane działania dyplomacji sowieckiej, która od początku sprawowania władzy przez Gorbaczowa wysuwała liczne propozycje rozbrojeniowe. Ewentualne wprowadzenie niektórych z nich w życie, podważyłoby skuteczność brytyjskiego systemu odstraszania nuklearnego. Margaret Thatcher w latach 1985-1986 wielokrotnie usiłowała zanegować zarówno intencje jak i sens sowieckich planów rozbrojeniowych. W czasie spotkania Ronalda Reagana i Gorbaczowa w Rejkiawiku okazało się , iż prezydent Stanów Zjednoczonych gotów był poświęcić interes Wielkiej Brytanii, po to by móc zrealizować swoją wizję świata uwolnionego od broni jądrowej. Należy jednocześnie podkreślić, że wspólne oświadczenie Margaret Thatcher i Ronalda Reagana w Camp Dawid z listopada 1986 r. nie byłoby możliwe, gdyby nie błąd Gorbaczowa i dyplomacji sowieckiej w Rejkiawiku. Wielkiej Brytanii udało się jednak utrzymać pozycję państwa, z którym oba supermocarstwa musiały się liczyć. Margaret Thatcher w dalszym ciągu prowadziła politykę dialogu ze Związkiem Sowieckim. Takie działania wzmacniały prestiż Zjednoczonego Królestwa, przyczyniały się także do polepszenia stosunków między Wschodem i Zachodem. Ich rezultatem było nie tylko zaproszenie Margaret Thatcher do złożenia wizyty w Moskwie, ale także powolna zmiana w sposobie myślenia Gorbaczowa. Sekretarz Generalny doceniał, w odróżnieniu od swych poprzedników, potrzebę wymiany poglądów z przywódcami stojącymi na przeciwległym biegunie światopoglądowym. Był otwarty na obce sobie idee, co zaowocowało w konsekwencji odrzuceniem przez niego części doktryn marksistowsko-leninowskich.

Wizyta Margaret Thatcher w ZSRR na przełomie marca i kwietnia 1987 r., była przełomowa dla stosunku premier Wielkiej Brytanii do „pierestrojki” Gorbaczowa. Mimo braku radykalnych zmian w ZSRR, Margaret Thatcher miała okazję przekonać się o zmianie akcentów w polityce Gorbaczowa, który drobnymi posunięciami starał się zmienić wizerunek totalitarnego państwa. Premier Zjednoczonego Królestwa utwierdziła się w przekonaniu, że Gorbaczow szczerze pragnął demokratyzacji Związku Sowieckiego. Z tego powodu udzielała bezwzględnego poparcia reformom Gorbaczowa na arenie międzynarodowej. Nie przeszkodziło to Margaret Thatcher w sformułowaniu poglądu o kompensacji dla państw pozbawionych, na skutek podpisanego w Waszyngtonie układu INF, amerykańskiego „parasola nuklearnego”. Takie stanowisko doprowadziło do zadrażnień z Moskwą. Gorbaczow musiał ograniczać wydatki na zbrojenia w ZSRR. Powodzenie negocjacji rozbrojeniowych było kwestią, która pośrednio wpływała na przeprowadzanie reform Sekretarza Generalnego. Stosunki brytyjsko-sowieckie w latach 1987-1989 były jednak najlepsze w powojennej historii obu krajów. Gorbaczow odwiedził Wielką Brytanię w drodze na spotkanie z prezydentem Reaganem w Waszyngtonie. Był to wyraz uznania dla roli jaką odgrywała Margaret Thatcher w kontaktach między Wschodem i Zachodem. Dialog Thatcher-Gorbaczow stał się podstawą stabilizacji w stosunkach między wolnym i komunistycznym światem w okresie przekazywania władzy w Stanach Zjednoczonych w 1988 r. Dwutorowa polityka premier Zjednoczonego Królestwa odniosła więc pełny sukces. Gorbaczow, pomimo sceptycznego stosunku Margaret Thatcher wobec radykalnych postulatów rozbrojeniowych, nie mógł i nie chciał pomijać stanowiska premier Wielkiej Brytanii. Świadczy to o tym jak wielka była różnica w postrzeganiu osoby Margaret Thatcher przez sowieckie kierownictwo od czasu, gdy jedna z moskiewskich gazet nadała jej ironiczny przydomek „Iron Lady”. W czasie wizyty w Londynie w kwietniu 1989 r., Gorbaczow rozmawiał nie z jednym z wielu przywódców Zachodu, ale z politykiem, o którego poparcie zabiegał. Pobyt Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii zamknął „zimnowojenny” etap stosunków brytyjsko-sowieckich. Margaret Thatcher uznała sowieckiego przywódcę za człowieka, który ma do spełnienia historyczną misję. Jej celem było ewolucyjne przejście od komunizmu do demokracji. Powodzenia tego procesu nie wyobrażała sobie bez udziału Gorbaczowa, który był niekwestionowanym inicjatorem zmian w ZSRR.

Margaret Thatcher nie przewidziała upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i ZSRR. Wydarzenia, które miały miejsce w 1989 r. zaskoczyły premier Wielkiej Brytanii. „Okrągły Stół” i powstanie rządu Tadeusza Mazowieckiego, „jesień ludów”, zburzenie muru berlińskiego i postulat zjednoczenia obu państw niemieckich, wszystko to złożyło się na pokojową rewolucję, która obaliła komunizm.. Zmiany w Europie nie wzbudziły jednak entuzjazmu Margaret Thatcher. Premier Zjednoczonego Królestwa obawiała się destabilizacji, która często w historii świata towarzyszyła gwałtownym procesom. Z tego powodu starała się opóźnić zjednoczenie Niemiec oraz poparła potrzebę istnienia Układu Warszawskiego; nie uznała także niepodległości państw nadbałtyckich-Litwy, Łotwy i Estonii i nie brała pod uwagę dążeń niepodległościowych narodu Ukraińskiego. W latach 1989-1990, wbrew wielu przesłankom, które świadczyły o tym, że hasło „pierestrojki” musi zostać zastąpione przez demokrację i wolny rynek, wciąż popierała Gorbaczowa jako gwaranta reform w ZSRR. Premier Wielkiej Brytanii w końcowym okresie swoich rządów, próbowała więc do pewnego stopnia bronić porządku stworzonego w Jałcie.

Wydaje się, że w powszechnej świadomości Margaret Thatcher jawi się jako polityk, który konsekwentnie obok Ronalda Reagana, zwalczał komunizm. Jest to oczywiście prawdą. Należy jednak pamiętać, że premier Wielkiej Brytanii od 1985 r. aż do odejścia z urzędu, popierała „pierestrojkę” i „głasnost”, których realizacja miała jedynie usprawnić komunizm a nie doprowadzić do jego upadku. Wspierała także Michaiła Gorbaczowa, który nigdy nie odrzucił ideologii marksistowskiej. Do 1989 r. polityka ta miała swoje uzasadnienie i stanowi wkład Margaret Thatcher w uwolnienie Europy od komunizmu. Po 1989 r. działania premier Thatcher budzą wiele zastrzeżeń autora niniejszej pracy. Ocena działań wielkich mężów stanu, tak jak i przeciętnych ludzi, rzadko bywa jednoznacznie pozytywna bądź negatywna. Margaret Thatcher nie jest wyjątkiem od tej zasady.

BIBLIOGRAFIA

Wspomnienia, pamiętniki, opracowania i monografie:

  1. Ch.Andrew i Oleg Gordijewski, KGB, Warszawa 1997.
  2. Z. Brzeziński, Cztery lata w Białym Domu-wspomnienia, Warszawa 1990.
  3. A.Brown, The Gorbachev factor, Oxford 1996.
  4. K.Curtis, Britain and the Soviet Union: 1917-89, London 1990.
  5. K.Dawisha, Eastern Europe, Gobachev and the reform: the great challenge, Cambridge 1990.
  6. J.Duncan,A.Prawda, [pod red.], Soviet-British relations since the 1970’s, Cambridge 1990.
  7. M.Gorbaczow, Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata, Warszawa 1988.
  8. M.Gorbaczow, Jawność i przebudowa: wybór prac z lat 1986-1988, Warszawa 1989.
  9. M.Gorbaczow, Socjalistyczna idea i rewolucyjna przebudowa, Moskwa 1989.
  10. K.Harris, Margaret Thatcher, przeł. J.Chociłowski, Łódź 1992.
  11. G.Ionescu, Leadership in an interdependent world: the statesmaship of Adenauer, De Gaulle, Thatcher, Reagan and Gorbachev, Harlow 1991.
  12. H. Kissinger, Dyplomacja, Warszawa 1996.
  13. I.Korcziłow, Kulisy dyplomacji-historyczne rozmowy na szczycie we wspomnieniach rosyjskiego tłumacza, przeł. M.Słysz, Warszawa 1998.
  14. J.Krieger, Reagan, Thatcher and the politics of decline, Cambridge 1986.
  15. W.Malendowski, Zimna wojna: sprzeczności, konflikty i punkty kulminacyjne w radziecko-amerykańskiej rywalizacji, Poznań 1994.
  16. W.Materski, [pod red.], Polityka zagraniczna Rosji i ZSRR, Łódź 1994.
  17. F.L.Robbin, S.Clarc, Britain’s security policy. The modern soviet view, London 1987.
  18. P.Schweizer, Victory czyli zwycięstwo, przeł. I.Apiński, Warszawa 1994.
  19. J.Smaga, Era Gorbaczowa?, Warszawa 1989.
  20. G. Smith, Reagan and Thatcher, London 1990.
  21. Z.Szczerbowski, Dialog rozbrojeniowy ZSRR-USA [1981-1988], Warszawa 1989.
  22. Z.Szczerbowski, Radziecko-amerykański dialog rozbrojeniowy. Europejskie implikacje układu ZSRR-USA o likwidacji rakiet średniego i krótszego zasięgu, Warszawa 1989.
  23. Z.Szczerbowski, Radziecko-amerykański dialog rozbrojeniowy 1990: zbrojenia strategiczno-kosmiczne, Warszawa 1990.
  24. M.Thatcher, Lata na Downing Street- wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz, K.Michalska, Gdańsk 1996.
  25. L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach- Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995.
  26. P.S.Worden, SDI [Strategic Defence Initiative] and the alternatives, Washington 1991.
  27. The Conserwatiwe Manifesto 1979, London 1979.
  28. The Conserwatiwe Manifesto 1983, London 1983.
  29. The Next Moves Forward. The Conserwatiwe Manifesto 1987, London 1987.

Prasa i czasopisma specjalistyczne:

  1. 1.     „Prawda”, „Times”, „Biuletyn Specjalny PAP” z lat 1975-1990.
  2. 2.     S.Bialer, J.Afferica, The Genesis of Gorbachev’s World, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., Nr 3.
  3. 3.     A.Brown, Change in the Soviet Union, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., Nr 3.
  4. C.Clements, Beyond INF: West Germany’s centre-right party and arms control in the 1990’s, International Affairs, Vol. 65, 1990 r., Nr 1.
  5. Freedman, Nuclear Weapons in Europe: Is there an Arms Race?, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1.
  6. 6.     I.Goldman, Gobachev and economic reform, Foreign Affairs, Vol. 65, 1985 r., Nr 1.
  7. R.G.Kaiser, The soviet pretens, Foreign Affairs, Vol. 65, 1986 r., Nr. 2.
  8. 8.     L.Kańtoch, Polityka Wielkiej Brytanii wobec Chin w latach siedemdziesiątych, Sprawy Międzynarodowe, 1980 r., Nr 3.
  9. 9.     J.Kirkpatrick, Beyond the Cold War, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 1.
  10. 10.    M. Koldov: Europe after Cruise and Pershing 2, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1.
  11. 11.     L.Kościuk, Nowe podejście do czynnika wojskowego w polityce ZSRR, Sprawy Międzynarodowe, 1988 r., Nr 12.
  12. A.Lynch, Does Gorbachev matter anymore?, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 1.
  13. M.Mandelbaum, S.Talbot, Reykjavik and beyond, Foreign Affairs, Vol.65, 1986 r., Nr 2.
  14. M.Mandelbaum, Ending the Cold War, Foreign Affairs, Vol.68, 1989 r., Nr 2.
  15. 15.    W.Multan, Układ o likwidacji rakiet średniego zasięgu, Sprawy Międzynarodowe, 1988 r., Nr 10.
  16. M.B.Olcott, The Lithuanian crisis, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 3.
  17. P.Sabin, Proposals and propaganda: arms control and British public opinion in the 1980’s, International Affairs, Vol. 63, 1986/87 r., Nr.1.
  18. J.Schlesinger, Reykiavik and revelation: a turn of tide?, Foreign Affairs, Vol.65, 1987 r, Nr.3.
  19. J.Sharp, After Reykiavik: arms control and the allies, International Affairs, Vol.63, 1987 r., Nr2.
  20. 20.    D.K.Simes, Gorbachew: a new foreign policy?, Foreign Affairs, Vol. 65, 1987 r., Nr 3.
  21. 21.    J.Symonides, Perspektywy rozbrojenia europejskiego po spotkaniu w Rejkiawiku, Sprawy Międzynarodowe, 1987 r., Nr 5.
  22. H.Trevelian, Reflections on soviet and western policy, International Affairs, 1976, Vol.52., Nr 4.
  23. H. Trevelian, Towards a british role in foreign affairs, International Affairs, 1978 r., Vol. 54., Nr 2.
  24. T.Williams, U.S.-Soviet relations: beyond the Cold War?, International Affairs, Vol.65., 1990 r., Nr 2.
  25. A.Zięba, Ewolucja współczesnego konserwatyzmu brytyjskiego, Sprawy Międzynarodowe, 1979 r., Nr 1.
  26. 26.    A.Zięba, Polityka zagraniczna Wielkiej Brytanii w świetle doktryny konserwatystów, Sprawy Międzynarodowe, 1980 r., Nr 11.
  27. 27.    A.Zięba, Thatcheryzm a zasady brytyjskiej polityki zagranicznej, Sprawy Międzynarodowe, 1988 r., Nr 10.

[1] M.Thatcher, Lata na Downing Street-wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz, K.Michalska, Gdańsk 1996, ss 783.

[2] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi-zapiski posla o dwuch izwiestnych politikach-Michaile Gorbacewie i Margaret Tetcer, Ljubercy, 1995, ss 184.

[3] I.Korcziłow, Kulisy dyplomacji-historyczne rozmowy na szczycie we wspomnieniach rosyjskiego tłumacza, przeł. M.Słysz, Warszawa 1998, ss 391.

[4] M.Gorbaczow, Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata, Warszawa 1988, ss 243.

[5] W.Materski, [pod red.], Polityka zagraniczna Rosji i ZSRR, Łódź 1994.

[6] Soviet-British relations since the 1970’s, pod red. A.Pravda.,P.Duncan, Cambridge 1990, ss 263.

[7] F.R.Laird, S.Clark, Britain’s security policy. The modern Soviet view, London 1987, ss 74.

[8] K.Curtis, Britain and the Soviet Union: 1917-89, London 1990.ss.134.

[9] K.Harris, Margaret Thatcher, przeł. J.Chociłowski, Łódź 1992, ss 187.

[10] H. Trevelian, Towards a british role in foreign affairs, International Affairs, 1978, Vol. 54., Nr 2, s. 203-204.

[11] Tamże.

[12] A. Zięba, Polityka zagraniczna Wielkiej Brytanii w świetle doktryny konserwatystów, Sprawy Międzynarodowe, 1980 r., Nr 11, s.45-59. Zobacz też: A. Zięba, Ewolucja współczesnego konserwatyzmu brytyjskiego, 1979, Nr 1, s.63.

[13] Tamże, s.46.

[14] K. Harris, Margaret Thatcher, przeł. J. Chociłowski, Łódź 1992, s. 13 i dalej.

[15] PAP BS, 1975 r., RW XXXI, Nr 685(B), s.2.

[16] A. Zięba, dz. cyt., s. 48-49.

[17] Tamże, s.50.

[18] Z. Brzeziński, Cztery lata w Białym Domu-wspomnienia, Warszawa 1990, s.139 i dalej.

[19] K. Harris, dz. cyt., s.91.

[20] PAP BS, RW XXXI, 1975 r., Nr 816, s. 28.

[21] PAP BS, RW XXXI,1975 r., Nr 831, s. 18.

[22] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 912, s.4.

[23] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 913, s.21.

[24] Tamże, s. Werbalny atak na Callaghana, który z premierem Wilsonem od roku 1974 podejmował wysiłki na rzecz normalizacji stosunków między Londynem a Moskwą głosząc przy tym systematycznie konieczność odprężenia ze Wschodem musiał wydawać się dziwny ówczesnym obserwatorom życia politycznego Wielkiej Brytanii.[przyp. M. A.]

[25] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 914, s.12.

[26] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 915 i 916, s.16 i 24.

[27] H.Trevelian, Reflections on soviet and western policy, International Affairs, 1976, Vol.52, Nr 4, s.527-529.

[28] Tamże, s.530. Humprey Trevelian pisał:„(…) oszacowanie polityki Sowietów jest tym trudniejsze, iż ogromna potęga Rosji kreuje straszne komplikacje dla nich samych, czyniąc bardzo trudnym dojście do trwałej i spoistej polityki także ze względu na to że mają oni kłopot w pojednaniu aktualnego rozwoju w świecie z ich powstałymi wcześniej doktrynami (…).”

[29] New York Times, 17 listopad 1977, s.1

[30] L. Kańtoch, Polityka Wielkiej Brytanii wobec Chin w latach siedemdziesiątych, Sprawy Międzynarodowe, Warszawa 1980, RW XXXIII, Nr 328, s. 117-131.

[31] PAP BS, RW XXXIV, 1978 r., Nr 1606, s.15.

[32] A. Zięba, dz. cyt., s.55 i dalej.

[33] Tamże, s.60.

[34] Tamże, s.62.

[35] The Conserwatiwe Manifesto 1979, London 1979.

[36] PAP BS, Zeszyty Dokumentacyjne, Seria biograficzna: Profile, 1979 r., Nr 3, s.23.

[37] Należy podkreślić, że gros posunięć premier rządu brytyjskiego na arenie międzynarodowej w początkowych latach sprawowania władzy, było determinowanych stanem budżetu jak i sytuacją wewnętrzną WielkiejBrytanii. Dlatego pierwsze decyzje Margaret Thatcher i Foreign Office dotyczyły uregulowania spraw związanych z członkostwem Wielkiej Brytanii w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej. Kwestia wielkości udziału Zjednoczonego Królestwa w finansowaniu wydatków EWG była problemem powracającym przez cały okres rządów Margaret Thatcher. Napięcia na linii Londyn-Bruksela były na rękę Związkowi Sowieckiemu.

[38] M.Thatcher, Lata na Downing Street- wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz i K.Michalska, Gdańsk 1996, s.54-59. Thatcher przelatywała nad terytorium ZSRR w drodze na szczyt G-7; zgodnie z protokołem dyplomatycznym premier ZSRR Kosygin musiał spotkać się z Margaret Thatcher w czasie gdy samolot, którym leciała do Tokio tankował paliwo.

[39] L. Freedman, Nuclear Weapons in Europe: Is there an Arms Race?, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1, s. 57-64.; M. Koldov: Europe after Cruise and Pershing 2, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1, s. 73-81.

[40] M. Thatcher, dz. cyt., 215-217.; s. 220-224.

[41] Tamże, s.76.; Zobacz też: Z.Brzeziński, dz. cyt., s. 339-360.

[42] Tamże, s. 76.

[43] Tamże, s. 77-80.

[44] PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10444, s.26.

[45] PAP BS, RW. XXXVII, 1980 r., Nr 10574, s.22.

[46] PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10790, s.13.; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10907, s.19.

[47] PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10442, s.11. ; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10751, s.23.; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10915, s.14.

[48] Ciekawie w zestawieniu z tego typu wypowiedziami Margaret Thatcher wygląda 10%-towy wzrost eksportu towarów brytyjskich do Związku Sowieckiego, w pierwszych miesiącach 1980 roku w porównaniu z analogicznym okresem 1979 roku. Dodać do tego należy, iż w lipcu 1981 roku minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii lord Carrington zapowiedział roboczą wizytę w Moskwie. Deklaracja ta została życzliwie przyjęta przez Sowietów. Należy z tego wnioskować, iż stosunki brytyjsko-sowieckie wbrew pozorom pozostawały w normie. PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10733 i 10845, s.4.

[49] Lord Carrington złożył wizytę w Rumunii 20 marca 1980 roku i na Węgrzech 20 października 1980 roku. Wykorzystał pobyt w tych dwóch krajach do rozreklamowania pomysłu neutralizacji Afganistanu; wizyta Thatcher na Węgrzech w grudniu 1984 także przyczyniła się do złagodzenia zimnowojennych nastrojów w Europie. PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10484 i 10490, s.27 i 16.; PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr11507, s.11. ; patrz także M.Thatcher, dz. cyt., s.409-412.

[50] PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10659, s.21.

[51] Ostatni ich punkt przewidywał wstrzymanie eksportu zachodnich materiałów do budowy sowieckiego gazociągu biegnącego z Syberii, aż do granicy sowiecko-czeskiej, dalej do Francji, Włoch i Niemiec Zachodnich. W chwili wprowadzenia sankcji, brytyjskie oraz niemieckie i włoskie firmy miały prawnie wiążące umowy na dostawę sprzętu dla gazociągu zachodnio-syberyjskiego. Patrz: M.Thatcher, dz. cyt., s.228-229.

[52] Zakaz ten miał dotyczyć nie tylko przedsiębiorstw amerykańskich ale także tych filii za granicą oraz firm zagranicznych, które produkowały części na amerykańskiej licencji. P.Schweizer, Victory czyli zwycięstwo, przeł. I.Apiński, Warszawa 1994, s.98-125.

[53] Thatcher nie była wyjątkiem wśród innych przywódców Zachodu i od razu podjęła działania legislacyjne zgodne z ustawą o ochronie interesów handlowych, aby obronić się przed zbyt daleko idącą interwencją amerykańską. M.Thatcher, dz. cyt., s.230.

[54] P.Schweizer, dz. cyt., s.137-138.

[55] Często podnosi się w literaturze temat przyjaźni łączącej Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Rzeczywiście w listopadzie 1980 roku premier zyskała sprzymierzeńca w walce z socjalizmem w gospodarce i co ważniejsze z sowieckim zagrożeniem. 25 lutego 1981 roku Thatcher jako pierwszy szef obcego rządu złożyła wizytę prezydentowi Reaganowi. W jej trakcie poparła amerykańskie działania w Salwadorze, wydała też wspólne z prezydentem oświadczenie w sprawie złożonych w tym czasie przez Leonida Breżniewa postulatów, które zakładały zwołanie wcześniejszego niż to przewidywano zebrania na szczycie w celu ogłoszenia moratorium na broń masowego rażenia. Nie ulega wątpliwości, iż Margaret Thatcher wielokrotnie apelowała o jedność państw Zachodu, o podjęcie ideologicznej ofensywy i nasilenia aktywnego zwalczania komunizmu; tak więc w sferze werbalnej promowała zgodność polityki Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Fakty jednak świadczą o tym , iż interesy brytyjskie i amerykańskie często były sprzeczne. Dowodem tego stały się m.in. wydarzenia jesieni 1983 roku kiedy to oba rządy przyjęły odmienne stanowiska wobec kryzysów politycznych w Grenadzie i Libanie. Tak było i wtedy gdy Thatcher wsparła Amerykanów w genewskich rozmowach rozbrojeniowych a jednocześnie wymusiła na prezydencie Reaganie decyzję o nie włączaniu do tych negocjacji brytyjskich sił odstraszania nuklearnego. Porównaj: G. Smith, Reagan and Thatcher, London 1990, ss 343; J.Krieger, Reagan, Thatcher and the politics of decline, Cambridge 1986, ss 224.; M. Thatcher, dz. cyt., s.142-145, s.292-300, s.406-408.

[56] Wojna o Falklandy miała swój brytyjsko-sowiecki epilog. Latem 1982 roku w wodach kanału La Manche doszło do kolizji wodzi podwodnych obu państw. Sprawa została zręcznie zatuszowana. PAP BS, RW. XXXVIII, 1982 r., Nr 11058 i 11114, s.16 i 3.; M.Thatcher, dz. cyt., s.157-213.

[57] PAP BS, RW. XXXVIII, 1982 r., Nr 11219, s.22. ; PAP BS, RW.XXXIX, 1983 r., Nr 11306 i 11418, s.21 i 13. Nie mogła poprawić stosunków brytyjsko-sowieckich polityka Thatcher wobec Chin. O aktywności na linii Londyn-Pekin świadczy ilość wizyt wysokich urzędników brytyjskich w Państwie Środka (m.in.: 24 marca 1980 roku minister obrony Francis Pym; 20 września 1980 i 2 kwietnia 1981 lord Carrington; 23 września 1982 roku premier Thatcher; 16 kwietnia 1984 roku nowy minister spraw zagranicznych G.Howe; wielokrotne wizyty szefów sztabu brytyjskiego). Oba państwa łączyło spojrzenie na Związek Sowiecki. Tradycją stały się brytyjsko-chińskie oświadczenia skierowane w „sowieckiego hegemona”. Londyn i Pekin zbliżyły się do siebie szczególnie po podpisaniu porozumienia w kwestii przynależności Hongkongu. PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10497 i 10695, s.3.; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10784 i 10928, s.14 ; PAP BS, RW XXXVII, 1982 r., Nr 11157, s.11 ; PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11557, s. 4.

[58] M.Thatcher, dz. cyt., s.412.; PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11512, s.11.

[59] PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11608, 11609, 11612, s.15,12,3.

[60] PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11699, s. 13.

[61] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach-Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995, s.16-21.

[62] M. Thatcher, dz. cyt., s.408-409.

[63] Tamże, s.415.

[64] PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11702, 11730,11731, s. 6,8,10.

[65] M.Thatcher, dz. cyt., s.420-421.

[66] PAP BS, RW XLI, 6 luty 1985, Nr 11760, s.11; PAP BS, RW XLI, 8 luty 1985, Nr 11762, s.12.

[67] PAP BS, RW XLI, 15 i 16 kwiecień 1985, Nr 11806 i 11807, s.11-12 i s.16; „Times” z  16 kwietnia 1985 roku, s.18.

[68] J.Smaga, Era Gorbaczowa?, Warszawa 1989, ss 50.; S.Bialer, J.Afferica, The Genesis of Gorbachev’s World, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., Nr 3, s.605-645.

[69] PAP BS, RW XLI, 12 marzec 1985, Nr 11784, s. A-E.

[70] Dosyć rozsądną ocenę wyboru Gorbaczowa dał Times 12 marca 1985 roku „(…) byłoby naiwnością oczekiwanie szybkich zmian w ZSRR i jego polityce. Nie można też liczyć na to, że nowe kierownictwo wprowadzi większy pragmatyzm i elastyczność. Nie byłoby jednak rzeczą głupią mieć na to nadzieję(…)”.

[71] Telewizja brytyjska wielokrotnie powtarzała wypowiedzi premier z grudnia 1984 roku. Powiedziała ona wtedy, że Gorbaczow się jej podoba i że można z nim robić interesy. W 1985 roku powtórzyła swoje słowa, dodała przy tym, iż taka opinia nie oznacza zaprzestania przez obie strony obrony swoich racji i swoich modeli życia. Thatcher chodziło o to, że w ramach ogólnych założeń Gorbaczow wydawał jej się chętny do podejmowania dialogu, dyskusji i przetargów.

[72] PAP BS, RW XLI, 12 marzec 1985, Nr 11784, s.A-E.

[73] PAP BS, RW XLI, 14 marzec 1985, Nr 11786, s.11.

[74] PAP BS, RW XLI, 15 marzec 1985, Nr 11787, s.7.; Prawda z 14 marca 1985, Nr 73(24330), s. 3.

[75] M.Thatcher, Lata na Downing Street, Gdańsk 1996, s. 442.

[76] PAP BS, RW. XLI, 15 marzec 1985, Nr 11787, s.7.

[77] H. Kissinger, Dyplomacja, Warszawa 1996, s.858. oraz PAP BS, RW. XLI, 19 marzec 1985, Nr 11789, s.13.

[78] Tamże, s.13.

[79] PAP BS, RW. XLI, 2 kwiecień 1985, Nr 11799, s. 18.

[80] PAP BS, RW. XLI, 19 kwiecień 1985, Nr 11811, s.13.

[81] Tamże, s.14.

[82] PAP BS, RW XLI, 23 kwiecień 1985, Nr 11813, s.8.

[83] Tamże, s.9.

[84] PAP BS, RW XLI, 24 kwiecień 1985, Nr 11814, s.17-18.; PAP BS, RW XLI, 25 kwiecień 1985, Nr 11815, s.13.

[85] PAP BS, RW XLI, 8 maj 1985, Nr 12113, s.3

[86] PAP BS, RW XLI,18 czerwiec 1985, Nr 12300, s.7. Dokładnie w tym samym tonie utrzymane było wystąpienie Thatcher w Waszyngtonie w maju 1985 roku „(…) Musimy mieć do czynienia ze Związkiem Radzieckim, żyjemy na tej samej planecie. Musimy być dlatego gotów-jeżeli i kiedy okoliczności będą właściwe-na rozmowy z kierownictwem sowieckim(…).”.

[87] Prawda z kwietnia 1985, Nr 101 (24358)-120 (24377).; I.Goldman, Gobachev and economic reform, Foreign Affairs, Vol. 65, 1985 r., Nr 1, s.56-74.; R.G.Kaiser, The soviet pretens, Foreign Affairs, Vol. 65, 1986 r., Nr. 2, s.236-252.; A. Brown, Change in the Soviet Union, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., s. 1048-1066. Z haseł plenum: „Podniesienie poziomu życia ludności jest głównym sensem działalności KPZR”, „Zdecydowanie walczyć z negatywnymi zjawiskami obcymi socjalistycznemu stylowi życia”, „Troska o człowieka, jego warunki pracy, życia i wypoczynku kluczowym problemem polityki partii”, „KPZR wypróbowaną awangardą narodu radzieckiego”, „Wzrost kierowniczej roli KPZR w społeczeństwie radzieckim”, „Troska partii o umacnianie więzi z masami”, „Głównym kryterium oceny komunisty są jego czyny”, „Umocnienie związku pracy ideologicznej z życiem jest pilnym zadaniem”, „Prasa, radio i telewizja jako skuteczne środki organizowania i wychowania mas oraz kształtowania opinii publicznej”. Za kluczowe, plenum uznało przyspieszenie rozwoju społeczno-gospodarczego. Gorbaczow zażądał od partyjnego aktywu opracowania metod zwiększenia tempa wzrostu wydajności pracy i przestawienia gospodarki na tory intensyfikacji. Postulował też umacnianie dyscypliny kontraktowej i zdecydowanie zapowiedział walkę z marnotrawstwem. Do tych starych dezyderatów dorzucono kilka nowych. Gorbaczow wiedział, że ZSRR będzie potrzebował wielu lat aby choć zbliżyć się do takiego poziomu produkcji przemysłowej, który stanowiłby konkurencję dla świata kapitalistycznego. Dlatego położył duży nacisk na przyspieszenie postępu naukowo-technicznego i poprawę jakości sowieckich wyrobów. Sporą zagadką dla polityków Zachodu była wyartykułowana na plenum potrzeba wdrażania rozrachunku ekonomicznego. Lekarstwem na problemy gnębiące Państwo Rad miały być w dalszym ciągu marksistowskie dogmaty, które stanowiły przecież zasadniczą, jeżeli nie jedyną, przyczynę wszystkich kłopotów ZSRR.

[88] Tamże-Z haseł skierowanych na zewnątrz: „Wspólnota państw socjalistycznych siłą nie do pokonania w walce o pokojową przyszłość ludzkości”, „Organizacja Układu Warszawskiego niezawodnym narzędziem zapobiegania wojnie nuklearnej oraz umacniania bezpieczeństwa międzynarodowego”, „Osiągnięcia wojskowo-strategicznej równowagi z państwami kapitalistycznymi historyczną zdobyczą krajów socjalistycznych”.

[89] PAP BS, RW XLI, Nr 11841, s.5.

[90] Times z 9 września 1985 roku.; Patrz także: P.Sabin, Proposals and propaganda: arms control and British public opinion in the 1980’s, International Affairs, Vol. 63, 1986/87 r., Nr.1 , s.49-65.

[91] Times z 12 września 1985 roku, s.1, Margaret Thatcher, dz. cyt., s.423 patrz także Ch.Andrew i Oleg Gordijewski, KGB, Warszawa 1997, s.11-24.

[92] Times z 13 i 14 września 1985 r.

[93] PAP BS, RW XLI, Nr. 11900, s.2 Wydalenia sowieckich szpiegów były wsparciem dla Reagana i jego twardej polityki wobec Moskwy. Choć był to efekt niezamierzony i uboczny całej afery, Thatcher próbowała go wykorzystać. We wrześniu 1985 roku prosiła listownie Reagana by kupił brytyjski system łączności wojskowej „Ptarmigen” zamiast francuskiego „Rita”. Kontrakt opiewał na 5 mld dolarów.

[94] PAP BS, RW XLI, 17 wrzesień 1985, Nr 11915, s.8.

[95] Tamże, s.9.

[96] PAP BS, RW XLI, 19 wrzesień 1985, Nr 11917, s.8.

[97] Tamże, s.9.

[98] PAP BS, RW XLI, 24 wrzesień 1985, Nr 11920, s.18.

[99] PAP BS, RW XLI, 10 październik 1985, Nr 11932, s.7.

[100] PAP BS, RW XLI, 11 październik 1985, Nr 11933, s.13.

[101] PAP BS, RW XLI, 12 listopad 1985, Nr 11954, s.1-2. Thatcher powtórzyła wtedy stanowisko wobec SDI, które w zasadzie podtrzymywała aż do końca swoich rządów: „(…) Sugerowano, że SDI Stanów Zjednoczonych są przeszkodą dla pomyślnego wyniku tego spotkania. W rzeczywistości tak nie jest. Nie można cofnąć postępu naukowego i technologicznego. W toku całej historii odpowiedzią na nową broń ofensywną była nowa obrona. Byłoby dziwne gdyby nie było takiej odpowiedzi na najbardziej niszczycielską ze wszystkich broni (…)”. O ewolucji poglądów Thatcher w kwestii amerykańskich badań nad SDI patrz także: Margaret Thatcher, dz. cyt., 417-420.

[102] PAP BS, RW XLI,  20 listopad 1985, Nr 11960, s.1-3.

[103] Prawda z 19 grudzień 1985, Nr 353 (24610), s.1-4.

[104] PAP BS, RW XLI, 20 grudzień 1985, Nr 11982, s. 1-3a.

[105] PAP BS, RW XLII, 4 luty 1986, Nr 12009, s.2-3.

[106] PAP BS, RW XLII, 31 styczeń 1986, Nr 12007, s.4-5.

[107] Prawda z 13 luty 1986 roku, Nr 44 (24666), s.1.

[108] PAP BS, RW XLII, 7 luty 1986, Nr 12012, s.10.

[109] PAP BS, RW XLII, 11 marzec 1986, Nr 12034, s.1.

[110] Tamże, s.2.; 28 marca 1986 roku Thatcher w wywiadzie dla „Timesa” określiła swój stosunek do marzeń Reagana o świecie bez broni jądrowej „ Zarówno prezydent jak i pan Gorbaczow powiedzieli, że pragną ujrzeć świat bez broni jądrowej. Niech mi będzie wolno podejść do tego od strony praktycznej. Wiedza, jak produkować tę broń jest dostępna. A więc nie starajmy się zbyt usilnie sięgać po te gruszki na wierzbie. Każdy chciałby je zobaczyć ale nie wierzę, że do tego dojdzie (…)”.- „Times” z 28 marca 1986 roku.

[111] Tamże s.2.

[112] PAP BS, RW XLII, 12 marzec 1986, Nr 12035, s.1.

[113] PAP BS, RW XLII, 26 marzec 1986, Nr 12045, s.15.

[114] Tamże, s.15.

[115] PAP BS, RW XLII, 28 luty 1986, NR 12027, s.1.; Prawda 25 luty-6 marzec 1986 r., Nr 56 (24678)-65 (24687). Jako przykład takiego myślenia można podać stosunek Gorbaczowa do artystów żyjących w ZSRR. Pierwszy sekretarz nakazał im zajmowanie bardziej krytycznej i analitycznej postawy. Jednocześnie podkreślał, że kontrola partyjna nad sprawami sztuki będzie równie ścisła jak kiedykolwiek. Krytykował pisarzy, artystów i dziennikarzy za bezruch oraz za to, że nie zdołali dostosować się do nowych tendencji w postaci samokrytyki i otwartości. O żadnym złagodzeniu kontroli ideologicznej w sferze sztuki nie mogło być mowy. „(…) Najważniejsze dla artysty jest kształtowanie umysłów społeczeństwa i mówienie prawdy, jedynie umotywowana ideologicznie literatura może uczyć uczciwości i czynić ich zdolnymi, by stawili czoła ciężarom współczesnego życia(…)”.

[116] PAP BS, RW XLII, 27 luty 1986, Nr 12026, s.5.; PAP BS, RW XLII, 3 marzec 1986, Nr 12028, s.A-I.; PAP BS, RW XLII, 4 marzec 1986, Nr 12029, s.A-G.; PAP BS, RW XLII, 5 marzec 1986, Nr 12030, s.A-G.; PAP BS, RWXLII, 6marzec 1986, Nr 12031, s.A-G.

[117] M.Gorbaczow, Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata, Warszawa 1988, s.179-184.; D.K.Simes, Gorbachew: a new foreign policy?, Foreign Affairs, Vol. 65, 1987 r., Nr 3, s.477-501. Przemówienia Gorbaczowa na Zjeździe poza nowymi propozycjami były poprzeplatane starą antyimperialistyczną retoryką. Gorbaczow unikał jednak wszystkiego co mogłoby zagrozić perspektywie drugiego spotkania z Reaganem. Nie stawiał mu też żadnych warunków wstępnych.

[118] PAP BS, RW XLII, 11 marzec 1986, Nr 12034, s.3-6.

[119] PAP BS, RW XLII, 2 kwiecień 1986, Nr 12049, s. 1.

[120] Sowieci odwołali spotkanie swojego ministra spraw zagranicznych z amerykańskim sekretarzem stanu. Wysłali okręty podwodne do Libii. Sowieccy żołnierze składali kwiaty ku czci ofiar amerykańskich nalotów. Libijscy ministrowie byli zapraszani do ZSRR. PAP BS, RW XLII, 15 kwiecień 1986, Nr 12058, s.4.; PAP BS, RW XLII, 16 kwiecień 1986, Nr 12059, s.15.; PAP BS, RW XLII, 17 kwiecień 1986, Nr 12060, s.20a.

[121] PAP BS, RW XLII, 21 kwiecień 1986, Nr 12062, s.6.

[122] PAP BS, RW XLII, 27 maja 1986, Nr 12087, s.15.

[123] PAP BS, RW XLII, 14 lipiec 1986, Nr 12120, s.5.

[124] PAP BS, RW XLII, 15 lipiec 1986, Nr 12121, s.4.

[125] PAP BS, RW XLII, 16 lipiec 1986, Nr 12122, s.6-7.

[126] Margaret Thatcher, dz. cyt., s.423-424.; M.Mandelbaum, S.Talbot, Reykjavik and beyond, Foreign Affairs, Vol.65, 1986 r., Nr 2, s.215-236.; J.Schlesinger, Reykiavik and revelation: a turn of tide?, Foreign Affairs, Vol.65, 1987 r, Nr.3,. s.426-447.; J.Sharp, After Reykiavik: arms control and the allies, International Affairs, Vol.63, 1987 r., Nr2., s.239-259. Pod koniec szczytu w Reykiawiku, Gorbaczow uzależnił podpisanie daleko idących porozumień, od ograniczenia badań nad SDI do laboratoriów. Reagan odrzucił taką możliwość i spotkanie przywódców supermocarstw zakończyło się fiaskiem.

[127] M.Thatcher, dz. cyt., s.425-426.Premier Wielkiej Brytanii uzyskała więc w Camp Dawid wszystko co chciała.

[128] Komunikat o tym wydarzeniu władze ZSRR podały dopiero trzy dni później pod naciskiem Szwecji, która odnotowała na swoim terytorium bardzo silne promieniowanie. Dla Gorbaczowa ważniejsze od ludzkiego życia były prestiż podupadającego mocarstwa nuklearnego i spokój w czasie obchodów święta pierwszego maja. J.Smaga, dz. cyt., s.9-11.

[129] M.Thatcher, Lata na Downing Street-wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz, K.Michalska, Gdańsk 1996, s. 426-430.

[130] Tamże, s.429.

[131] PAP BS, RW XLIII, 26 marzec 1987, Nr 12296, s.10.

[132] M.Thatcher, dz. cyt., s.435.

[133] Tamże, s.434.; PAP BS, RW XLIII,30 marzec 1987, Nr 12298, s.9.

[134] PAP BS, RW XLIII,31 marzec 1987, Nr 12299, s.8-9.; „Pravda”, 29 marzec 1987, Nr 88 (25075), s.1-2.; „Pravda”, 30 marzec 1987, Nr 89 (25076), s.1-2.

[135] M.Thatcher,dz. cyt., s 433.

[136] „Pravda”, 31 marzec 1987, Nr 90 (25077), s.1.

[137] Tamże, s.2.

[138] PAP BS, RW XLIII,31 marzec 1987, Nr 12299, s.10.

[139] PAP BS, RW XLIII, 27 kwiecień 1987, Nr 1987, Nr 12317, s.13.; K.Harris, Margaret Thatcher, przeł. J.Chociłowski, Łódź 1992, s.47.; P.Duncan, Soviet perspectives on Britain and British foreign policy, [w:] Soviet-British relations since the 1970’s, Cambridge 1990 s.49.

[140] PAP BS, RW XLIII, 1 kwiecień 1987, Nr 12300, s.20-21.; PAP BS, RW XLIII, 3 kwiecień 1987, Nr 12302, s.5-8 i s.10. Wizyta Thatcher także w: „Times” z 28,29,30,31, marca i 1,2 kwietnia 1987 r.

[141] Znaczenie wizyty Thatcher w Moskwie podkreślają m.in.: M.Light, Anglo-Soviet relations: political and diplomatic, [w:] Soviet-British relations since the 1970’s, Cambridge 1990, s.120.; Tamże, C.Keeble, The historical perspective, s.42.; F.L.Robbin, S.Clarc, Britain’s security policy. The modern soviet view, London 1987, s.36-38.

[142] PAP BS, RW XLIII, 3 kwiecień 1987, Nr 12302, s.11.

[143] I.Korcziłow, Kulisy dyplomacji-historyczne rozmowy na szczycie we wspomnieniach rosyjskiego tłumacza, przeł. M.Słysz, Warszawa 1998, s.34-35.

[144] P.Duncan, dz. cyt., s.54-55.

[145] The Next Moves Forward. The Conserwatiwe Manifesto 1987, London 1987, ss23.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12334, s.12.

[146] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12361, s.16-17.

[147] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12374, s.15-16.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12376, s.15.; „Times” z 15,16 lipca 1987 r., s.1-2

[148] M.Thatcher, dz. cyt., s.639-694. Interesy Wielkiej Brytanii w zakresie jej bezpieczeństwa były ściśle związane z amerykańsko–sowieckimi negocjacjami rozbrojeniowymi. Rola Zjednoczonego Królestwa w tym czasie ograniczała się jednak do obserwowania zmian zachodzących w ZSRR i tylko w niewielkim stopniu kreowania polityki obronnej Zachodniego Sojuszu.

[149] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12432, s. 15.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12435, s. 19.; „Times” z 13 października 1987 r.

[150] Związek Sowiecki wydawał rocznie na zbrojenia około 30 % produktu krajowego brutto. Gorbaczow musiał więc podjąć negocjacje z Reaganem. W połowie 1987 r. Jego stosunki z wojskiem były wtedy nie najlepsze. Chcąc poprawić stan gospodarki sowieckiej Gorbaczow naraził się tysiącom partyjnych działaczy związanych z przemysłem zbrojeniowym. W maju 1987 r. wykorzystując incydent na Placu Czerwonym [lądowanie młodego Niemca z RFN Mathiasa Rusta jednosilnikowym samolotem!] przeprowadził częściową czystkę w armii. Po niej Związek Sowiecki zaczął występować z coraz dalej idącymi propozycjami dokonania inspekcji in situ wyrzutni rakiet i zakładów produkujących rakiety. Były one tak radykalne, że pod koniec 1987 roku nawet amerykańscy urzędnicy zaczęli się im sprzeciwiać, ponieważ uświadomili sobie, jaki dostęp do zasobów militarnych Stanów Zjednoczonych uzyskaliby Sowieci. Dodać należy, iż odłożenie decyzji na temat kontroli zbrojeń do czasu wyboru nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych oznaczałoby dla Gorbaczowa stratę co najmniej jednego roku. Ewentualny sukces mógł stać się dla Sekretarza Generalnego pierwszym doniosłym osiągnięciem w polityce międzynarodowej po przeszło dwóch latach sprawowania rządów. I.Korcziłow, dz. cyt. , s.693-694.

[151] Układ miedzy Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich a Stanami Zjednoczonymi o likwidacji rakiet średniego zasięgu, Rzeczpospolita, 17 grudzień 1987.; W.Multan, Układ o likwidacji rakiet średniego zasięgu, „Sprawy Międzynarodowe”, RW XLI, 1988 r., Zeszyt 10 (419), s.7-25. Był on dla ZSRR większym osiągnięciem niż dla Stanów Zjednoczonych. Na mocy traktatu miały być zlikwidowane rakiety rozmieszczone w Europie Zachodniej, bezpośrednio zagrażające Sowietom. Poza tym Kreml użył ogromnej machiny propagandowej by rozreklamować sukces Gorbaczowa w samym Związku Sowieckim. Przy braku namacalnych osiągnięć w polityce wewnętrznej bardzo ważne było dla Sekretarza Generalnego kreowanie jego osoby na polityka, który potrafił skłonić do porozumienia antykomunistycznego Reagana.

[152]  PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12470, s.9.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12475, s.1; „Pravda” z 8 grudnia 1987 r., Nr 342 (25329), s.1.; M.Light, dz. cyt., s.87.

[153] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12479, s.7.; W.Multan, dz. cyt., s.18-20.

[154] PAP BS, RW XLIV, 1988 r., Nr 12524, s.1.; M.Thatcher, dz. cyt., s.696-697.

[155] PAP BS, RW XLIV, 1988 r., Nr 12521, s.20.; PAP BS, RW XLIV, 1988 r., Nr 12522, s.21.; Pravda” z 17 lutego 1988 r., Nr 48 (25400), s.1-3.

[156] „Pravda” z 30,31 maja i 1,2 czerwca 1988 r., Nr 151 (25503)-154 (25506), s.1-2.Na początku 1988 roku w Związku Sowieckim można było zauważyć pierwsze zmiany, które były wynikiem głasnosti i pierestrojki. Postępowało rozluźnienie cenzury w prasie, literaturze, teatrze muzyce i filmie. Coraz częściej krytykowano sowiecką przeszłość i teraźniejszość. W całym państwie sowieckim pojawiły się sklepy spółdzielcze, kawiarnie i restauracje ( w tym pierwszy bar „Mc’Donaldsa” ). Były to oznaki transformacji systemu sowieckiego. W maju pod kierunkiem Aleksandra Jakowlewa, którego Gorbaczow mianował szefem do spraw ideologii, zakończono przygotowanie tez do dyskusji na 19 konferencję partyjną. Tezy przewidywały wprowadzenie wolności słowa, prasy, zgromadzeń, wolnych i tajnych wyborów, praw obywatelskich, podziału władzy, niezależnego sądownictwa itd. Potencjalnie stanowiły one podwaliny prawdziwej demokracji. Sowieckie gazety coraz częściej donosiły o przestępczości, korupcji wśród najwyższych dostojników partyjnych, politycznych nadużyciach władzy a nawet patologiach społecznych.Opisywały więc problemy, które oficjalnie nie miały miejsca w państwie sowieckim. Rosjanie, którzy znali języki obce bez problemu mogli czytać „The New York Times”, „The Washington Post”, „Time”, „News Week”, „Le Monde”, „Figaro”, „Der Spiegel” itd. Dawniej wszystkie zachodnie periodyki były w ZSRR zakazane. 15 stycznia Gorbaczow spotkał się z członkami nowo powstałej. Międzynarodowej Fundacji na rzecz Przetrwania i Rozwoju Ludzkości. Działały w niej znane osobistości świata nauki, techniki, kultury i biznesu z różnych krajów świata Wśród nich był także Andriej Sacharow. Fakt, że został zaproszony na elitarne spotkanie na Kremlu, był wyraźną oznaką przemian zachądzących w ZSRR. I.Korcziłow, dz. cyt., 141-148.

[157] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12581, s.3.

[158] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12588, s.2.

[159] „Times” z 9 czerwca 1988 r.

[160] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12602, s.5.

[161] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12693, s.14-18.

[162] „Times” z 30 października 1988 r.

[163] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12761, s.3.

[164] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12734, s.12.

[165] I.Korcziłow, dz. cyt., s191-193.

[166] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach-Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995, s.60-65.

[167] „Times” z 4 kwietnia 1989 r.

[168] „Pravda”, 8 kwiecień 1989, Nr 96 (25815), s.2.

[169] I.Korcziłow, dz. cyt., s.194-195. Paradoksalnie, na podstawie wcześniejszej umowy z Sowietami bezpieczeństwa Gorbaczowa podczas jego pobytu w Londynie strzegli agenci ochrony KGB.

[170] „Times” z 5 kwietnia 1989 r.

[171] I.Korcziłow, dz. cyt., s.196.

[172] PAP BS, RW XLV, 1989 r., Nr 12812, s.14.

[173] I.Korcziłow, dz. cyt., s.205.

[174] „Times” z 6 i 7 kwietnia 1989 r.; „Pravda” z 7 i 8 kwietnia 1989 r., Nr  97 (25815) i 98 (25816).; I.Korcziłow, dz. cyt., s.213-214 i 223-224.

[175] I.Korcziłow, dz. cyt., s.208-209.

[176] „Times” z 6 kwietnia 1989 r.

[177] Propozycja ta wiązała się dla dworu brytyjskiego z ogromnymi dylematami. Jedną z zasadniczych trudności było ustosunkowanie się do zamordowania cara Mikołaja II i członków jego rodziny. Bestialskie zabójstwo ostatnich Romanowów stanowiło przez kilkadziesiąt lat drażliwą kwestie w stosunkach brytyjsko-sowieckich. I.Korcziłow, dz. cyt., s.208-209.

[178] Tamże, s.235. Po powrocie Gorbaczowa z Londynu nocą 8 kwietnia 1989 roku odbyło się nieoficjalne spotkanie biura politycznego. Jego tematem było powstanie narodowe Gruzinów. 9 kwietnia sowieccy żołnierze zabili w Tbilisi 19 spokojnie demonstrujących gruzińskich dziewcząt i kobiet. W rezultacie, podczas zjazdu Deputowanych Ludowych partyjny „beton” próbował obciążyć odpowiedzialnością za masakrę Gorbaczowa i Szewardnadze. Te wydarzenia można uznać za epilog udanej i ważnej wizyty Gorbaczowa w Londynie, kończącej etap stosunków brytyjsko-sowieckich rozpoczęty spotkaniem na szczycie w Moskwie w marcu 1987 roku.

[179] PAP BS, RW XLV, 20 kwiecień 1989, Nr 12823, s.10.

[180] PAP BS, RW XLV, 11 kwiecień 1989, Nr 12816, s.1-2.

[181] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach-Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995, s. 66-80.

[182] PAP BS, RW XLV, 26 maj 1989, Nr 12847, s.12 Głównym celem tej działalności miało być uzyskanie informacji o nowoczesnych materiałach dla przemysłu elektronicznego i nowych technologiach wytwarzania tworzyw sztucznych.

[183] PAP BS, RW XLV, 23 maj 1989, Nr 12845, s.10-12. Thatcher dawała także wyraz swojej wściekłości z powodu odkrycia szeroko zakrojonych działań KGB. Stwierdziła m.in., że w Moskwie nic się nie zmieniło. Większość wypowiedzi premier Wielkiej Brytanii, w początkowej fazie kolejnej w jej karierze afery szpiegowskiej, było jednak stonowanych. Bardzo wielu polityków brytyjskich wyrażało ubolewanie z powodu, tak niepomyślnego dla stosunków sowiecko-brytyjskich, skandalu. G. Howe posunął się nawet do składania cichych komplementów pod adresem KGB. Powiedział on, że sowiecka działalność wywiadowcza w Wielkiej Brytanii stanowiła klasę samą w sobie.

[184] Z 375 do 205 osób.

[185] Thatcher zlekceważyła groźby poważnych redukcji brytyjskiego personelu dyplomatycznego. Dała też Gorbaczowowi do zrozumienia, że ma on bardzo dużo do stracenia stawiając stosunki z Wielką Brytanią na ostrzu noża.

[186] PAP BS, RW XLV, 1 czerwiec 1989, Nr 12851, s.13.

[187] M.Mandelbaum, Ending the Cold War, Foreign Affairs, Vol.68, 1989 r., Nr 2, s.16-37.

[188] Była to pierwsza w dziejach stosunków brytyjsko-sowieckich, wizyta ministra obrony ZSRR w Zjednoczonym Królestwie. W sowieckich siłach zbrojnych, byli od pewnego momentu rządów Gorbaczowa awansowani wyłącznie technicy. Rokowania rozbrojeniowe prowadzili zaś tylko cywile [ przyp. M.A. ].

[189] PAP BS, RW XLV, 26 lipiec 1989, Nr 12890, s.13-14.; PAP BS, RW XLV, 30 lipiec 1989, Nr 12893, s. 1-2.

Jazow w czasie pobytu w Wielkiej Brytanii spotkał się z Margaret Thatcher, ministrem obrony Georgem Youngerem i jego zastępcą Tomem Kingiem. Zwiedził bazę RAF  w Szkocji, lotniskowiec „ Invicible”, pułk spadochronowy w Aldershot, słynną uczelnię wojskową piechoty Sandhurst. Wygłosił też odczyt w Chatham House. Jazowowi towarzyszyło sześciu wysokiej rangi wojskowych, m.in. Władimir Czerniawin.

[190] PAP BS, RW XLV, 22 wrzesień 1989, Nr 12930, s.13-14.

[191] PAP BS, RW XLV, 20 grudzień 1989, Nr 12992, s.26;Thatcher uważała, że ściślejsza integracja prowadziłaby do odizolowania jej od nowo powstających, demokratycznych państw wschodnioeuropejskich „ (…) kokonem coraz większej biurokracji (…)”. Bush popierając silną Wspólnotę Europejską, godził się na dominującą w niej rolę Zjednoczonych Niemiec. Była to kolejna „kość niezgody” między premier Thatcher i prezydentem Stanów Zjednoczonych.

[192] O rozbieżnościach w polityce Busha i Thatcher patrz: M.Thatcher, dz. cyt., s.713-714, 717, 726-728.

[193] T.Williams, U.S.-Soviet relations: beyond the Cold War?, International Affairs, Vol.65., 1990 r., Nr 2., s.125-145.; J.J.Kirkpatrick, Beyond the Cold War, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 1, s.1-17.

[194] Należy w tym miejscu podkreślić, że Margaret Thatcher nie była w swoich poglądach odosobniona. Wielu zachodnich komentatorów zastanawiało się czy pozycja Gorbaczowa da się utrzymać. A.Lynch, Does Gorbachev matter anymore?, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 3, s.19-20.

[195] PAP BS, RW XLVI, 26 styczeń 1990, Nr 13086, s. 16-17; Władza Michaiła Gorbaczowa zmieniała z czasem swój charakter, paradoksalnie im więcej przybywało Gorbaczowowi funkcji tym była ona słabsza.

-11 marca 1985 roku bezpośrednio po śmierci 73-letniego Konstantina Czernienki, 54-letni wówczas Michaił Gorbaczow został wybrany na czołową funkcję w KCKPZR.

-1 października 1988 roku; Gorbaczow został wybrany przewodniczącym Prezydium Rady Najwyższej (głową państwa), zastępując na tym stanowisku Andrieja Gromykę i łącząc je z funkcją sekretarza generalnego KCKPZR

-25 maja 1989 roku; zjazd deputowanych wybrał Gorbaczowa na 5 lat przewodniczącym Rady Najwyższej (ze zwiększonymi uprawnieniami), przy wyniku głosowania: 2123 głosy za, 87 głosów przeciw, 11 wstrzymujących się.

-14 marca 1990 roku; Michaił Gorbaczow został wybrany na pięcioletnią kadencję prezydentem ZSRR; funkcja ta została utworzona w wyniku zmiany konstytucji; deputowani wybrali go 1329 głosami, przy 495 głosach sprzeciwu i 54 nieważnych.

-10 lipca 1990 roku; XXVIII zjazd wybrał Gorbaczowa ponownie na Sekretarza Generalnego KCKPZR.

[196] M. Thatcher, dz. cyt., s. 721-722.

[197] L.M.Zamiatin, dz. cyt., s.81-87. Pod koniec maja 1990 Borys Nikołajewicz  Jelcyn został wybrany na stanowisko przewodniczącego Rady Najwyższej Federacji Rosyjskiej (czyli na prezydenta). Niedługo później oświadczył, iż „W związku z wybraniem mnie na stanowisko przewodniczącego RN RFSRR i ogromną odpowiedzialnością przed narodami Rosji; uwzględniając przechodzenie społeczeństwa do systemu wielopartyjnego, nie mogę realizować tylko decyzji KPZR. Stojąc na czele organu władzy przedstawicielskiej powinienem podporządkować się woli narodu i jego pełnomocnych przedstawicieli. Dlatego zgodnie ze zobowiązaniami złożonymi przed wyborami, oświadczam, że występuję z KPZR”. Tym samym zaczął rzeczywistą demokratyzację sowieckiego aparatu władzy.

[198] M. Thatcher, dz. cyt., s.722.

[199] Tamże, s.723; patrz też PAP BS, RW XLV, 11 czerwiec 1990, Nr 13109, s. 28.

[200] Więcej o wizycie na Ukrainie patrz s.11-12.

[201] Między Armenią a Azerbejdżanem trwały wówczas walki o enklawę Nagorno-Karabachu.

[202] Jelcyn zamierzał zaraz po objęciu urzędu prezydenta, nawiązać bezpośrednie kontakty między Rosją i republikami nadbałtyckimi. Uważał też, że w spornych przypadkach ustawy republikańskie muszą mieć pierwszeństwo przed ustawami związkowymi. Twierdził, że suwerenne republiki radzieckie mają prawo do prowadzenia własnej polityki zagranicznej, wewnętrznej, utrzymywania suwerennych kontaktów gospodarczych z zagranicą. PAP BS, RW XLVI, 30 maj 1990, Nr 13101, s.5.

[203] M.Thatcher, dz. cyt., s.722-723.

[204] PAP BS, RW XLV, Nr 12 850, 31 maj 1989, s.1.

[205] PAP BS, RW XLV, Nr 12852, 2 czerwiec 1989, s.16.

[206] M.Thatcher, dz. cyt., s.709-710.

[207] PAP BS, RW XLV, Nr 12930, 22 wrzesień 1989, s.13-14.

[208] PAP BS, RW XLV, Nr 12931, 25 wrzesień 1989, s.10.

[209] PAP BS, RW XLV, Nr 12966, 14 listopad 1989, s.22.

[210] PAP BS, RW XLV, Nr 12977, 29 listopad 1989, s.26.

[211] M.Thatcher, dz. cyt., s.713. Akt Końcowy z 1975 roku zawierał następujące zobowiązanie: „ Państwa członkowskie uznają swe granice za nienaruszalne, jak również granice wszystkich państw europejskich, dlatego też i teraz, i w przyszłości nie będą tych granic atakować. A zatem nie dopuszczą się także żądania ani też aktu zajęcia i uzurpacji praw do części lub całości terytorium któregoś z państw członkowskich”. Jednakże Akt Końcowy postanawiał także, że „ granice mogą zostać zmienione, zgodnie z prawem międzynarodowym, drogą pokojową i drogą porozumienia”.

[212] PAP BS, RW XLVI, Nr13069, 11 kwiecień 1990, s.16.

[213] PAP BS, RW XLV, Nr 13087, 10 maj  1990, s. 1.

[214] O znaczeniu dążenia narodu litewskiego do uwolnienia się z komunizmu na stosunki Wschód-Zachód patrz: M.B.Olcott, The Lithuanian crisis, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 3, s.30-47.

[215] PAP BS, RW XLVI, Nr 13147, 3 sierpień 1990, s. 6 W swym pamiętniku Thatcher usiłuje wytłumaczyć tak daleko idącą ostrożność w następujący sposób: „Nie podobało mi się twierdzenie, że decyzja co do przyszłego kształtu-czy nawet istnienia-ZSRR należy do państw Zachodu. Sądzę, że naszym obowiązkiem było wówczas myślenie o konsekwencjach wydarzeń, jakie się tam rozegrają, dla naszego bezpieczeństwa. Właśnie ten wzgląd skłonił mnie do bardzo ostrożnego działania. Czym innym jest oczekiwać, że militarne mocarstwo-nawet tak wewnętrznie chore jak ZSRR- zmieni swą politykę wewnętrzną i zagraniczną, aby przetrwać, a czymś zupełnie innym spodziewać się, że spokojnie popełni samobójstwo.” M. Thatcher, dz. cyt. s.720.

[216] M.Thatcher, dz. cyt., s.724.

[217] M.Thatcher, dz. cyt., s.719.

[218] PAP BS, RW XLVI, 2 sierpień 1990, Nr 13146, s.11.

[219] PAP BS, RW XLV, 10 kwiecień 1989, Nr 12815, s.9-10.

[220] Henry Kissinger ostrzegał w tym czasie Niemcy przed neutralizmem „ (…) Chcą być aktywni w Europie Wschodniej, jednocześnie chcą pozostać bliscy Waszyngtonowi. Są to cele wysoce pożądane ale ze sobą nie do pogodzenia. Nie mogą być równie bliscy Moskwie jak i Waszyngtonowi nie popadając w neutralizm”. Tamże, s.11.

[221] Tamże,s.12.

[222] Chodziło min. O zaprzestanie produkcji materiałów rozszczepialnych dla celów wojskowych jak i wycofanie pięciuset jednostek taktycznej broni jądrowej z Europy.

[223] PAP BS, RW XLV, Nr 12841, 17 maj 1989, s.16-17. Kilka tygodni wcześniej w pałacu westminterskim na spotkaniu grupy euroatlantyckiej, członkowie zdominowanej przez konserwatystów międzypartyjnej komisji spraw zagranicznych opublikowali tezę o potrzebie pozytywnego wyjścia naprzeciw propozycjom rozbrojeniowym zgłaszanym przez sowieckiego przywódcę. Brak takiego podejścia miał grozić podważeniem poparcia własnej opinii publicznej dla NATO. Tezę tę powtórzono 15 maja. Margaret Thatcher nie wzięła jej jednak pod uwagę.

[224] Margaret Thatcher, Lata na Downing Street, Gdańsk 1996, s.704-709. Kompromis osiągnięto na szczycie w NATO pod koniec maja 1989 roku. Bonn musiała się zgodzić, że rokowania w sprawie redukcji broni krótkiego zasięgu nie rozpoczną się szybko i nie będą prowadzone równolegle z rozmowami wiedeńskimi w sprawie zbrojeń konwencjonalnych. Dokument NATO nie zawierał zapisu dotyczącego bezpośrednio ewentualności opcji zerowej w kategorii SNF. Margaret Thatcher była zadowolona z takiego rozwiązania.Patrz też: C.Clements, Beyond INF: West Germany’s centre-right party and arms control in the 1990’s, International Affairs, Vol. 65, 1990 r., Nr 1, s.55-75.

[225] Thatcher złożyła wizytę w Moskwie, wracając z konferencji Międzynarodowej Unii Demokratów w Tokio. O problemie zjednoczenia Niemiec w kontekście stosunków brytyjsko-sowieckich patrz także L.Zamiatin, dz. cyt., s.99-111.

[226] M.Thatcher, dz. cyt., s.712.

[227] M. Thatcher, dz. cyt., s.717 Takie stanowisko Gorbaczowa wynikało z propozycji wielomiliardowych kredytów jakie rząd Kohla obiecał udzielić ZSRR. Rząd Thatcher po zorientowaniu się, że zjednoczenie Niemiec jest nieodwracalnym procesem, starał się odegrać jakąś rolę w przekonaniu Gorbaczowa, iż całe Niemcy powinny się znaleźć w NATO. Wydaje się, że działania m.s.z. Wielkiej Brytanii D.Hurda nie miały większego wpływu na ostateczną zgodę Gorbaczowa.

[228] PAP BS, RW XLV, 3 sierpień 1989 r., Nr 13147, s.6.

[229] Tamże, s.7

[230] Tamże, s.8.

[231] Tamże, s.9.

[232] „Times” z 28 lipca 1990 r.

[233] „Sunday Telegraph” z 2 sierpnia 1990 r.

Kontrolowana dekompozycja strefy euro aby uratować Unię Europejską i jednolity rynek :)

Główne tezy

 

  1. Unia Europejska i jednolity rynek stanowią wielkie osiągniecia. Ich utrzymanie ma kluczowe znaczenie dla przyszłej pomyślności poszczególnych państw europejskich, a w tym Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
  2. Wprowadzenie euro okazało się posunięciem chybionym, które zamiast scementować Unię Europejską może doprowadzić do poważnych konfliktów i zagrozić współpracy europejskiej. Głównym problemem związanym ze wspólną walutą jest to, że państwa członkowskie pozbawione zostały możliwości posługiwania się bardzo skutecznym i trudnym do zastąpienia instrumentem dostosowawczym, jakim jest możliwość zmiany kursu walutowego.
  3. W przypadku utraty międzynarodowej konkurencyjności lub nagłej utraty zaufania rynku, osłabienie waluty (połączone z odpowiednią polityką fiskalną i monetarną) jest instrumentem skutecznie przywracającym konkurencyjność gospodarki i równowagę w obrotach międzynarodowych, pozwalającym na szybkie wejście na ścieżkę wzrostu gospodarczego.
  4. Próby usunięcia poważnej luki w konkurencyjności kraju, bez zmiany kursu walutowego, poprzez restrykcje fiskalne lub zacieśnienie monetarne, powodują duże koszty w postaci spadku realnego PKB i wzrostu bezrobocia, a w warunkach systemu demokratycznego kończą się bardzo często niepowodzeniem.
  5. Usiłowania poprawy konkurencyjności zacofanych regionów w ramach jednego obszaru walutowego przez transfery fiskalne są bardzo kosztowne i mało skuteczne. Pokazują to doświadczenia Włoch i Niemiec, które przez wiele lat wydawały olbrzymie środki na „podciąganie” niekonkurencyjnych regionów, nie osiągając zadawalających rezultatów.
  6. Europa jest złożona z państw narodowych, które stanowią główne ośrodki identyfikacji i tożsamości obywateli, a także źródła legitymizacji organów władzy. Pozostawanie w strefie euro skazać może państwa, które utraciły konkurencyjność, na degradację gospodarczą, społeczną i cywilizacyjną, bez możliwości poprawy tej sytuacji. Może to doprowadzić do zachwiania spójności społecznej i politycznej w poszczególnych państwach członkowskich, zagrażając porządkowi demokratycznemu.
  7. Uporczywa obrona euro w przekonaniu, że „upadek Euro oznacza początek końca Unii Europejskiej i jednolitego rynku” może przynieść efekty odwrotne od zamierzonych. Grozi długotrwałą recesją i wysokim bezrobociem w krajach usiłujących poprzez zacieśnienie fiskalne dokonać „wewnętrznej dewaluacji”. Doprowadzić to może do załamania politycznego i niekontrolowanego rozpadu strefy euro, o nieobliczalnych konsekwencjach politycznych i gospodarczych dla całej Europy.
  8. Aby uprzedzić niekontrolowany rozpad, trzeba przeprowadzić kontrolowaną dekompozycję strefy euro, tworząc nowy europejski ład monetarny oparty o waluty narodowe lub waluty homogenicznych gospodarczo bloków krajów.
  9. Podział strefy euro poprzez wychodzenie z niej krajów mniej konkurencyjnych groziłby wybuchem paniki i załamaniem systemu bankowego w tych krajach. Dlatego właściwa jest kolejność odwrotna tzn. demontaż strefy euro poprzez stopniowe wychodzenie krajów lub grup krajów najbardziej konkurencyjnych.
  10. Kontrolowana dekompozycja strefy euro będzie możliwa, jeśli tylko europejskie elity i opinia publiczna oswoją się z myślą, że Unia Europejska i jednolity rynek mogą funkcjonować bez euro i zostaną uzgodnione zasady nowego ładu walutowego w Europie. Do tego czasu powinny być prowadzone działania zapobiegające niekontrolowanemu rozwojowi wydarzeń.


http://www.flickr.com/photos/patries71/293270513/sizes/m/in/photostream/
by patries71

Wprowadzenie

 

W pierwszej połowie XX wieku Europa była wylęgarnią konfliktów, które doprowadziły do wybuchu dwóch straszliwych wojen światowych. W drugiej połowie XX wieku, dzięki realizacji idei integracji europejskiej, powstała Unia Europejska i jednolity rynek. Instytucje te są wielkim sukcesem politycznym i gospodarczym. Po rozpadzie bloku sowieckiego, aspiracje poszczególnych państw do członkostwa w Unii Europejskiej i ułatwiony dostęp do wspólnego rynku europejskiego należały do kluczowych czynników, które przyczyniły się do powodzenia politycznej i gospodarczej transformacji byłych krajów socjalistycznych. Dzisiaj, od utrzymania Unii Europejskiej i jednolitego rynku zależy przyszła pomyślność gospodarcza poszczególnych państw europejskich, a w tym i Polski.

Wprowadzenie wspólnej waluty europejskiej na przełomie XX i XXI wieku było kolejnym etapem integracji, z którym wiązano wielkie nadzieje. Jednakże po blisko dekadzie sukcesów strefa euro znalazła się na rozdrożu. Obecny kryzys mobilizuje znaczną część polityków i opinii publicznej do postulowania zdecydowanej obrony euro w przekonaniu, że niepowodzenie projektu wspólnej waluty byłoby początkiem rozkładu Unii Europejskiej i jednolitego rynku europejskiego. Rozumiemy ten pogląd i podzielamy część przesłanek, którymi kierują się jego zwolennicy. Obawiamy się jednak, że utrzymywanie wspólnej waluty przyniesiecie efekty całkowicie odmienne od oczekiwań. Zamiast umocnić i scementować Unię Europejską, może doprowadzić do bardzo poważnych konfliktów i spowodować dezintegrację UE i rozpad jednolitego rynku. Fundamentalnym problemem związanym ze wspólną walutą w Europie jest pozbawienie państw członkowskich możliwości posługiwania się bardzo skutecznym i trudnym do zastąpienia w sytuacji kryzysowej instrumentem dostosowawczym, jakim jest możliwość korekty kursu walutowego. Wprowadzenie euro okazało się wbrew intencjom krokiem sprzecznym z dotychczasową filozofią integracji europejskiej polegającą na respektowaniu potrzeb wszystkich członków i przyjmowaniu rozwiązań, które nikomu nie zagrażają. Pozostawanie w strefie euro skazać może państwa członkowskie, które z jakiś powodów utraciły lub w przyszłości utracą konkurencyjność, na degradację gospodarczą, społeczną i cywilizacyjną, bez możliwości zmiany tej sytuacji. Może to doprowadzić do zachwiania spójności społecznej i politycznej w poszczególnych państwach członkowskich, do rozwoju tendencji populistycznych zagrażających porządkowi demokratycznemu i pokojowej współpracy w Europie. Sytuacja może wymknąć się spod kontroli i spowodować chaotyczny rozpad strefy euro, co zagrozić może przyszłości UE i jednolitego rynku.

Aby powrócić do źródeł idei integracji europejskie i uniknąć niekontrolowanego rozpadu wspólnej waluty, należy przeprowadzić kontrolowaną dekompozycję strefy euro, tworząc przy tym nowy europejski ład monetarny oparty o waluty narodowe lub waluty homogenicznych grup krajów, zachowując instytucje Unii Europejskiej i jednolity rynek europejski.

Nasz tekst składa się z dziesięciu rozdziałów. W rozdziale I wskazujemy, że istotą problemów zagrożonych gospodarek strefy euro jest utrata konkurencyjności, której przyczyny są zresztą w poszczególnych krajach odmienne.

W rozdziale II omawiamy dwa dostępne mechanizmy krótkookresowej poprawy konkurencyjności kraju: osłabienie waluty (poprzez decyzję o dewaluacji lub samoczynną deprecjację) oraz deflację (nazywaną obecnie często „wewnętrzną dewaluacją”). Osłabienie waluty jest doraźnie instrumentem bardzo skutecznym, choć aby trwale poprawić konkurencyjność gospodarki, musi być wsparte odpowiednią polityką fiskalną i monetarną. Natomiast polityka deflacyjna jest ze swojej natury instrumentem znacznie mniej skutecznym i powodującym bez porównania większe koszty w postaci spadku PKB i wzrostu bezrobocia, co sprawia, że jest to polityka trudna do utrzymania w realiach państw demokratycznych.

W rozdziale III omawiamy wybrane doświadczenia historyczne sprzed zapoczątkowanego w 2008 roku światowego kryzysu finansowego, związane ze stosowaniem deflacji oraz funkcjonowaniem mechanizmu osłabienia waluty. Przytaczamy wyjaśnienie, dlaczego deflacja była skutecznym mechanizmem dostosowawczym w okresie przed Pierwszą Wojną Światową, a przestała nim być w okresie międzywojennym. Omawiamy pouczający przykład spektakularnego niepowodzenia polityki deflacyjnej, jakim była uporczywa obrona wymienialności funta szterlinga po zawyżonym kursie w Wielkiej Brytanii w drugiej połowie lat 1920-tych. Przypominamy, że dewaluacja była jednym z najistotniejszych posunięć w ciągu pierwszych miesięcy prezydentury Franklina Delano Roosevelta w USA w 1933 roku. Przedstawiamy kontrowersje dotyczące polityki dewaluacji stosowanej przez wiele krajów w latach 1930-tych i wyjaśniamy, że nie podważa to tezy o skuteczności dewaluacji. Przytaczamy przykłady z lat 1990-tych, z kryzysu azjatyckiego i kryzysu rosyjskiego, wskazujące, że programy dostosowawcze zawierające dewaluację mogą być bardzo skuteczne w szybkim przywracaniu konkurencyjności gospodarki i równowagi na rachunku obrotów bieżących, umożliwiając wyprowadzenie gospodarki z głębokiego kryzysu i szybkie wejście na ścieżkę wzrostu. Omawiamy pouczający przypadek Argentyny z przełomu XX i XXI wieku ilustrujący trzy istotne obserwacje. Po pierwsze, kraj, który znajduje się w dobrej sytuacji makroekonomicznej i stworzył solidne wydawałoby się ramy instytucjonalne, może, z nieprzewidywanych wcześniej powodów, popaść w problemy z związane z utratą konkurencyjności. Po drugie, w warunkach sztywnego kursu walutowego, usiłowanie przywrócenia konkurencyjności poprzez politykę deflacyjną może doprowadzić do poważnych niepokojów społecznych. Po trzecie, osłabienie waluty jest bardzo silnym instrumentem dostosowawczym, może pozwolić na szybkie wyjście z chaosu politycznego i gospodarczego i wejście na ścieżkę wzrostu gospodarczego. Zwracamy uwagę, że nie jest to instrument cudowny, który może samodzielnie i bezboleśnie rozwiązać wszelkie problemy. Jego nadużywanie jest szkodliwe, lecz w sytuacji kryzysowej szybka odbudowa konkurencyjności bez osłabienia waluty jest przedsięwzięciem niezwykle trudnym lub wręcz niemożliwym.

W rozdziale IV zastanawiamy się, czy pogłębiona unia fiskalna mogłaby dostarczyć alternatywnych wobec osłabienia waluty lub deflacji instrumentów do poprawy konkurencyjności zagrożonych krajów. W tym celu na przykładzie Południa Włoch i Niemiec Wschodnich omawiamy próby poprawy konkurencyjności zacofanych regionów w ramach jednego obszaru walutowego przez politykę pomocy strukturalnej i transfery budżetowe. Uzasadniamy pogląd, że są to działania tak mało skuteczne i tak kosztowne, że nie można liczyć na to, by stały się istotnym instrumentem poprawy konkurencyjności niekonkurencyjnych gospodarek w ramach strefy euro.

W rozdziale V omawiamy doświadczenia, na które często powołują się ekonomiści uważający, że polityka tzw. „wewnętrznej dewaluacji”, czyli deflacji, realizowana za pomocą redukcji wydatków budżetowych, może być dziś skuteczną terapią dla zagrożonych gospodarek strefy euro. Omawiamy doświadczenie Łotwy, pokazując, że trudno je uznać za argument do rekomendowania metody „wewnętrznej dewaluacji”. Porównujemy doświadczenie Łotwy i Islandii, pokazując, że dzięki dewaluacji waluty w Islandii, koszty dostosowania w celu wyprowadzenia kraju z głębokiego kryzysu były znacznie mniejsze niż na Łotwie. Przytaczamy analizę przypadków udanych ekspansywnych dostosowań fiskalnych tzn. sytuacji, w których zacieśnienie fiskalne od razu stało się impulsem do przyspieszenia wzrostu gospodarczego. Okazuje się, że w przypadkach tych zacieśnieniu fiskalnemu towarzyszyło duże osłabienie krajowej waluty lub zasadnicza obniżka stóp procentowych i spadek inflacji. Na ekspansywne efekty zacieśnienia fiskalnego trudno więc liczyć w krajach wewnątrz strefy euro, gdy osłabienie waluty krajowej jest niemożliwe, a inflacja i stopy procentowe już są bardzo niskie.

W rozdziale VI podsumowujemy wnioski wynikające z rozdziałów I-V dla możliwości pomyślnego funkcjonowania jednej waluty w Europie. Zwracamy uwagę, że Europa fundamentalnie różni się od USA, gdyż jest złożona z narodów mówiących różnymi językami, odwołujących się do własnych tradycji i zorganizowanych w ramach państw narodowych. Państwa narodowe stanowią główne ośrodki identyfikacji i tożsamości obywateli, a także źródła legitymizacji organów władzy. Nic nie wskazuje na to, by sytuacja ta miała się zasadniczo zmienić w ciągu najbliższego stulecia. Unia Europejska i jej instytucje są tworami służebnymi, które państwa członkowskie stworzyły, aby poprawić swoje bezpieczeństwo i pomyślność gospodarczą. Sukces integracji oparty był na filozofii respektowania potrzeb wszystkich członków, przyjmowaniu rozwiązań, które są korzystne dla wszystkich i nikomu nie zagrażają. Wprowadzenie wspólnej waluty paradoksalnie podważa dotychczasową filozofię integracji. Państwo należące do strefy euro, które z jakichś powodów utraci konkurencyjność lub będzie zmuszone w krótkim czasie zamknąć deficyt na rachunku obrotów bieżących, może zostać w praktyce skazane na degradację gospodarczą, społeczną i cywilizacyjną, bez możliwości poprawy tej sytuacji. Naszym zdaniem problemy te mają zupełnie inny wymiar, gdy dotyczą zacofanych regionów w poszczególnych państwach, a inny –znacznie poważniejszy – gdy dotyczą całego państwa. Zwracamy uwagę, że Europa, w której społeczności narodowe zostaną pozbawione możliwości poprawy swojego bytu i jedyną alternatywą pozostanie dla nich migracja, zostanie narażona na groźne konflikty.

W rozdziale VII omawiamy opcję kontrolowanej dekompozycji strefy euro. Ponieważ wychodzenie ze strefy euro krajów zagrożonych groziłoby tam wybuchem paniki i załamaniem systemu bankowego, proponujemy kolejność odwrotną tzn. rozmontowanie strefy euro poprzez stopniowe wychodzenie krajów lub grup krajów najbardziej konkurencyjnych.

W rozdziale VIII zastanawiamy się nad tym, jaki mechanizm koordynacji walutowej można wprowadzić w Europie w przypadku dekompozycji strefy euro. Pokazujemy, że istnieją akceptowalne alternatywy dla systemu jednej waluty, które, choć nie są doskonałe, umożliwiają pomyślny rozwój gospodarki, a także rozwój pokojowej współpracy europejskiej. Zwracamy uwagę, że próby wprowadzenia i utrzymania za wszelka cenę rozwiązania mającego raz na zawsze uwolnić Europę od niedoskonałych systemów koordynacji walutowej mogą prowadzić do katastrofy ekonomicznej i politycznej. Do katastrofy takiej przyczynił się system waluty opartej na parytecie złota w okresie międzywojennym, a obecnie jest bardzo prawdopodobne, że katastrofę taką może spowodować uporczywa obrona systemu jednej waluty w Europie.

W rozdziale IX rozważamy argumenty i ostrzeżenia przed dekompozycją strefy euro. Odnosimy się do opinii sugerujących, że rozwiązanie strefy euro: doprowadzi do ekonomicznej katastrofy w Europie, spowoduje gwałtowną aprecjację waluty niemieckiej i wywoła recesję w Niemczech, osłabi pozycję Europy wobec światowych potęg gospodarczych USA, Chin i Indii. Nie lekceważymy tych argumentów, lecz zwracamy uwagę, że opierają się one na bardzo wątpliwych założeniach. Po pierwsze, na założeniu, że Europa z jedną walutą jest w stanie przezwyciężyć obecny kryzys i w przyszłości pomyślnie się rozwijać. Po drugie, na założeniu, że demontaż strefy euro musi spowodować rozpad jednolitego rynku i dezintegrację UE. Jest oczywiste, że przy tych założeniach rozwiązanie strefy euro byłoby szkodliwe dla wszystkich i nie miałoby ekonomicznego sensu. Jednakże, założenia te są nieuprawnione, co staramy się uzasadnić w naszym tekście. Po pierwsze, uporczywa obrona wspólnej waluty narażać będzie Europę na olbrzymie problemy i konflikty, będzie hamować jej wzrost gospodarczy i osłabiać pozycję międzynarodową, a może zakończyć się niekontrolowanym rozpadem strefy euro, o nieobliczalnych konsekwencjach. Po drugie, w proponowanym przez nas wariancie dekompozycja strefy euro odbędzie się w sposób uzgodniony i kontrolowany, tak aby zachować UE i jednolity rynek europejski, a jednocześnie możliwe będzie stworzenie mechanizmu koordynacji walutowej, który ograniczy skalę aprecjacji nowej waluty Niemiec w okresie przejściowym.

W rozdziale X omawiamy najbardziej prawdopodobne warianty wydarzeń w przypadku kontynuacji uporczywej obrony euro i kontynuacji polityki deflacji zwanej „wewnętrzną dewaluacją”. Omawiamy podstawowe scenariusze: 1) scenariusz trwalej zapaści politycznej i społecznej niekonkurencyjnych państw oraz 2) scenariusz nieskoordynowanego rozpadu strefy euro. Odnotowujemy także mniej prawdopodobny, lecz niewykluczony wariant przezwyciężenia obecnego kryzysu strefy euro, co może nastąpić w wyniku kombinacji pozytywnych czynników takich jak: silne ożywienie w gospodarce światowej, istotne osłabienie euro i wypracowanie przez strefę euro jako całość wysokiej nadwyżki handlowej lub wystąpienie znacznie lepszych niż oczekujemy efektów przywracania konkurencyjności zagrożonych gospodarek poprzez politykę „wewnętrznej dewaluacji”. Jeśli strefa euro przezwycięży obecny kryzys, to w przyszłości poważne problemy z konkurencyjnością mogą pojawić się ponownie w różnych krajach. Los kraju, który z jakiś przyczyn utraci konkurencyjność będzie w ramach strefy euro zawsze nie do pozazdroszczenia.

W „Zakończeniu” uzasadniamy pogląd, że nawet w wariancie przezwyciężenia obecnego kryzysu, w dającej się przewidzieć przyszłości trudno liczyć na istotne rozszerzenie strefy euro. Utrzymywanie strefy euro skazywać będzie EU na podział na trzy grupy krajów tworzące swoistą „Europę trzech prędkości”.

Dziękujemy osobom, które pomogły w przygotowaniu niniejszego tekstu. Krzysztof Błędowski, Marcin Gozdek, Kamil Kamiński i Agata Miśkowiec dostarczyli nam niektóre dane i analizy. Wszystkim im, a także Wojciechowi Arkuszewskiemu, Sergiuszowi Kowalskiemu i Adamowi Parfiniewiczowi jesteśmy wdzięczni za możliwość dyskusji, uwagi i komentarze, które w niektórych przypadkach były dalekie od zbieżności z poglądami prezentowanymi w tekście.

Tekst wyraża wyłącznie osobiste poglądy autorów.

I.      Utrata konkurencyjności istotą problemu zagrożonych gospodarek strefy euro

W roku 2010 Grecja, Portugalia, Włochy, Hiszpania i Irlandia napotkały na poważne problemy ze sprzedażą swoich obligacji. Oprocentowanie, jakiego żądali inwestorzy, drastycznie wzrosło. Od tego czasu państwa strefy euro i Europejski Bank Centralny podejmują rozmaite działania dla złagodzenia i rozwiązania problemów zagrożonych gospodarek. Początkowo liderzy polityczni i gospodarczy Unii Europejskiej stali na stanowisku, że mamy do czynienia tylko z czasowym zachwianiem płynności finansowej i zagrożone kraje po przeprowadzeniu odpowiednich reform poradzą sobie ze spłatą długu. Obecnie co najmniej w przypadku Grecji oficjalne stanowisko UE przyznaje, że problem dotyczy wypłacalności, czyli zdolności kraju do spłacenia swojego długu, i zaakceptowano, że konieczna jest redukcja zadłużenia. Obawy o wypłacalność dotyczą także innych zagrożonych krajów.

Istotą problemów zagrożonych krajów strefy euro (oprócz Irlandii) jest utrata międzynarodowej konkurencyjności. Zjawisko polega najogólniej mówiąc na tym, że płace w gospodarce stają się zbyt wysokie w stosunku do produktywności w sektorze wytwarzającym dobra podlegające wymianie międzynarodowej. W efekcie, wytwarzane w kraju produkty zaczynają być wypierane z rynku krajowego i rynków zagranicznych przez produkty wytwarzane w innych krajach. Spada produkcja i zatrudnienie w sektorze produkującym dobra podlegające wymianie międzynarodowej. Dopóki spadek ten jest równoważony przez wzrost zatrudnienia i PKB w sektorach wytwarzających dobra niepodlegające wymianie międzynarodowej, w szczególności w budownictwie i w usługach, pogorszenie konkurencyjności nie musi powodować spadku zatrudnienia i spadku PKB w całej gospodarce, lecz objawia się w pogorszeniu bilansu handlowego i salda na rachunku obrotów bieżących. Ujemne saldo bilansu handlowego i deficyt na rachunku obrotów bieżących mogą nie stwarzać problemu, dopóki nie pojawią się kłopoty z ich finasowaniem.

W latach 1999-2011 jednostkowy koszt pracy (wartość wynagrodzeń na jednostkę wytwarzanego produktu) w Grecji, Włoszech, Hiszpanii, Portugalii i Francji zwiększył się w relacji do jednostkowego kosztu pracy w Niemczech o 19-26%. Pogorszenie konkurencyjności wymienionych krajów wobec Niemiec znalazło swoje odbicie w pogorszeniu sald bilansu handlowego i rachunku obrotów bieżących. W roku 2010 wymienione kraje miały deficyty obrotów bieżących wysokości od 2 do 10 proc PKB i miały łącznie deficyt handlowy wysokości 167 mld euro, podczas gdy Niemcy uzyskały nadwyżkę handlową w wysokości 154 mld euro, osiągając nadwyżkę rachunku obrotów bieżących w wysokości blisko 6% PKB.

Trzeba zaznaczyć, że przyczyny utraty konkurencyjności w poszczególnych krajach były inne. W Grecji, Portugalii i Włoszech przyczynił się do tego deficyt budżetowy i duży dług publiczny. Natomiast w Hiszpanii, która – do chwili wybuchu światowego kryzysu finansowego – pod względem przestrzegania kryteriów Maastricht dotyczących deficytu i długu publicznego zachowywała się lepiej niż Niemcy, przyczyną utraty konkurencyjności była olbrzymia ekspansja zadłużenia prywatnego napędzająca boom budowlany i wzrost płac.

Obecnie rynki finansowe nie chcą już dobrowolnie finansować deficytu obrotów bieżących Grecji, Portugalii, Włoch i Hiszpanii. Aby poprawić swoje bilanse handlowe i zlikwidować deficyty na rachunku obrotów bieżących, kraje te powinny prawdopodobnie obniżyć płace o 20-30%. W przypadku kraju posiadającego własną walutę, poprawa konkurencyjności tego rzędu mogłaby się dokonać w krótkim czasie w wyniku osłabienia krajowej waluty, nie powodując szkody w skali działalności gospodarczej i poziomie zatrudnienia. Przykładem takiego dostosowania może być Polska, która jest członkiem UE, lecz nie należy do strefy euro. W okresie kulminacji światowego kryzysu finansowego między jesienią 2008 a wiosną 2009 polski złoty osłabił się o około 30%. Dzięki temu w roku 2009 saldo polskiego handlu zagranicznego poprawiło się o 3% PKB, co było prawdopodobnie najistotniejszym czynnikiem, dzięki któremu w roku 2009 Polska, jako jedyny kraj w UE, cieszyła się wzrostem gospodarczym, podczas gdy gospodarki wszystkich pozostałych krajów UE skurczyły się.

Zagrożone kraje znajdujące się w strefie euro nie mogą jednak poprawić swojej konkurencyjności poprzez dostosowanie kursu walutowego, gdyż nie mają własnej waluty. W związku z tym, zgodnie z zaleceniami Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, starają się poprawić konkurencyjność poprzez zacieśnienie fiskalne (tj. obniżenie wydatków budżetowych i podniesienie podatków) mające powodować nominalny spadek płac, świadczeń i cen. Politykę taką określa się obecnie terminem „wewnętrzna dewaluacja”, choć mamy do czynienia po prostu z polityka deflacyjną realizowaną narzędziami fiskalnymi.

 

II.   Osłabienie waluty i deflacja – dwie alternatywne metody krótkookresowego przywracania konkurencyjności gospodarki

 

Istnieją dwie metody krótkookresowej poprawy konkurencyjności: osłabienie waluty krajowej lub deflacja, czyli obniżenie krajowych cen i płac. Osłabienie waluty może mieć formę dewaluacji, w przypadku, gdy kurs waluty jest określany przez władze monetarne, lub samoczynnej deprecjacji, gdy kurs walutowy jest określany przez rynek. Deflacja może nastąpić natomiast jako efekt silnego ograniczenia popytu przez zacieśnienie fiskalne lub restrykcyjną politykę monetarną. Efektem zarówno osłabienia waluty, jak i deflacji jest obniżenie wartości płac i innych dochodów krajowych wyrażonych w walutach partnerów handlowych, co przyczynia się do poprawy bilansu handlowego.

Istotną różnicą miedzy omawianymi metodami jest to, że osłabienie waluty powoduje automatyczne obniżenie płac wyrażonych w walutach zagranicznych i poprawę konkurencyjności, co staje się impulsem do wzrostu produkcji krajowej, natomiast deflacja jest zjawiskiem znacznie bardziej rozłożonym w czasie. Polityka deflacyjna musi najpierw poprzez spadek popytu spowodować spadek produkcji i w konsekwencji zatrudnienia, po to by rosnące bezrobocie mogło skłonić pracowników w sektorze prywatnym do akceptowania obniżek płac. Deflacja wymaga podjęcia tysięcy decyzji przez podmioty gospodarcze i zmiany tysięcy umów. Decyzje o obniżkach cen podejmowane są dopiero wtedy, gdy poszczególni przedsiębiorcy napotykają barierę popytu w postaci spadku sprzedaży. Pracownicy zaczynają akceptować obniżki płac wtedy, gdy wyraźnie rośnie bezrobocie. Spadek wartości cen i płac w przeliczeniu na waluty zagraniczne w procesie deflacji nigdy nie jest więc automatyczny i powszechny, tak jak to jest w przypadku zmiany kursu walutowego. Ponadto spadek ten w wyniku deflacji następuje zacznie wolniej niż może to nastąpić w przypadku osłabienia waluty, gdzie dostosowanie płac w całej gospodarce może nastąpić z dnia na dzień.

W przypadku gdy gospodarka generuje wysoki deficyt na rachunku obrotów bieżących i ustaną źródła jego finasowania, a nie następuje szybka poprawa konkurencyjności, niezbędna redukcja deficytu dokonuje się poprzez spadek zatrudniania i produkcji. Stąd mniejsza i wolniej postępująca poprawa konkurencyjności poprzez deflację sprawia, że w przypadku konieczności ograniczenia deficytu handlowego, dostosowanie takie poprzez politykę deflacyjną musi się odbyć kosztem głębszego spadku zatrudniania i realnego PKB niż gdyby odbywało to się poprzez osłabienie waluty.

Osłabienie waluty jest więc ze swojej natury bardziej skutecznym i bez porównania mniej kosztownym społecznie i ekonomicznie instrumentem krótkookresowej poprawy konkurencyjności niż deflacja. Należy jednak podkreślić, że poprawa konkurencyjności w wyniku zmiany kursu walutowego nie musi być trwała. Tylko przy odpowiednio restrykcyjnej polityce fiskalnej i monetarnej, osłabienie waluty może trwale poprawić konkurencyjność gospodarki i wprowadzić ją na ścieżkę wzrostu. Jeżeli braknie takiego wsparcia, to osłabienie waluty prowadzi do wzrostu cen i płac, a szybko uzyskana poprawa konkurencyjności jest zjadana przez inflację.

III.            Wybrane doświadczenia historyczne dotyczące polityki deflacyjnej i dewaluacji

 

W systemie waluty opartej o złoto[1]/, który wykształcił się w drugiej połowie XIX wieku i funkcjonował do wybuchu I Wojny Światowej w 1914 r., polityka deflacyjna była podstawowym instrumentem przywracania konkurencyjności gospodarki i równowagi w obrotach międzynarodowych. Deficyt handlowy kraju, jeśli nie był finansowany napływem kapitału z zagranicy, powodował odpływ złota z rezerw banku emisyjnego realizującego swoje zobowiązanie do wymiany waluty na złoto. W takim przypadku bank emisyjny, aby zapobiec zagrożeniu dla swojej zdolności do wymiany waluty na złoto, podnosił stopę dyskontową zmniejszając podaż kredytu w gospodarce i powodując presję na obniżkę cen. Deflacja obniżała popyt na towary importowane, poprawiała konkurencyjność gospodarki i bilans handlowy. Karl Polanyi[2]/, a za nim Barry Eichengreen poświęcili wiele uwagi wyjaśnieniu, dlaczego deflacja była skutecznym mechanizmem dostosowawczym w okresie przed I Wojna Światową, a przestała nim w okresie międzywojennym. Zdaniem Eichengreena przed I Wojną Światową polityka banków centralnych podporządkowana była jednemu celowi, jakim było utrzymanie rezerw złota na poziomie gwarantującym wymienialność waluty na złoto według stałego parytetu. Gdy było to potrzebne dla tego celu, bank centralny nie wahał się przed prowadzeniem polityki deflacyjnej i żadne inne względy nie były przy tym poważnie brane pod uwagę. Prowadzenie nieskrępowanej polityki deflacyjnej ułatwiał fakt, że nie było wówczas żadnej uznanej teorii wyjaśniającej wpływ polityki banku centralnego na gospodarkę i poziom bezrobocia[3]/. Bezrobocie zresztą jako zdefiniowana kategoria ekonomiczna i społeczna pojawiło się w dyskusjach dopiero na przełomie XIX i XX wieku[4]/. Nie było wówczas powszechnych praw wyborczych, w większości krajów prawo głosu było ograniczone do ludzi posiadających majątek. Bezrobotni pozbawieni pracy w wyniku polityki banku centralnego nie byli świadomi tego związku, a ponadto mieli niewielkie możliwości przedstawienia swoich interesów w ówczesnym systemie politycznym[5]/. Związki zawodowe i regulacje pracownicze były w powijakach, dzięki temu płace były stosunkowo elastyczne i stąd polityka deflacyjna mogła być skuteczna w ich obniżaniu[6]/. Z tego punktu widzenia sytuacja w okresie międzywojennym była już istotnie różna. Wszystkie warstwy społeczne uzyskały prawo wyborcze, wzrosła siła związków zawodowych, bezrobocie stało się istotną kategorią ekonomiczną i problemem politycznym, i zaczęto łączyć je z polityką banku centralnego. Działania związków zawodowych i regulacje prawa pracy zmniejszyły swobodę obniżania płac. Wobec usztywnienia płac, dla osiągniecia danego efektu w zakresie obniżki popytu w gospodarce potrzebny był większy wzrost bezrobocia niż w przypadku elastycznych płac. Coraz powszechniejsza była świadomość konfliktu między celem utrzymania równowagi zewnętrznej, a utrzymaniem dobrej koniunktury w kraju.

Spektakularną ilustracją tych różnic oraz niepowodzeń deflacji w okresie międzywojennym jest nieudana obrona przewartościowanego parytetu wymiany funta szterlinga w Wielkiej Brytanii w latach 1925-1931. W 1925 Wielka Brytania przywróciła zawieszoną po wybuchu I Wojny Światowej wymienialność funta na złoto. Przywrócono przedwojenny parytet funta do złota, choć ówczesne ceny w Wielkiej Brytanii nie odpowiadały przedwojennym. Przeciwko przywróceniu parytetu wymiany oponował John Maynard Keynes – wówczas jeden z ekspertów konsultowanych przez kanclerza skarbu Winstona Churchilla. W pamflecie „The Economic Consequences of Mr. Churchill” (skutki gospodarcze działań pana Churchilla) Keynes oceniał, że przywrócenie przedwojennego parytetu oznacza przewartościowanie funta o 10-15%, co obniży konkurencyjność brytyjskiego eksportu i spowoduje wzrost bezrobocia[7]/. Według późniejszych ocen faktyczne przewartościowanie było nieco mniejsze, w granicach 5-10%[8]/. Decyzja o przywróceniu przedwojennego przewartościowanego parytetu jest powszechnie uważana za podstawową przyczynę wolnego wzrostu gospodarki i wysokiego bezrobocia w Wielkiej Brytanii w drugiej dekadzie lat 1920-tych[9]/. W tym czasie Francja, która przywróciła wymienialność w roku 1924 wg nowego niedowartościowanego parytetu miała znacznie wyższy wzrost gospodarczy i niższe bezrobocie[10]/. Przez sześć lat gospodarka i społeczeństwo brytyjskie ponosili olbrzymie koszty broniąc przewartościowanej waluty. Aby chronić bilans handlowy i ograniczać wypływ złota z kraju, Bank Anglii musiał ograniczać podaż kredytu, a rząd wprowadzać kolejne restrykcje fiskalne. Polityka deflacyjna dławiła gospodarkę, lecz problemu przewartościowanej waluty brytyjskiej nie udało się rozwiązać. Ostatecznie w roku 1931, wobec utrzymującego się 20 procentowego bezrobocia, Wielka Brytania odeszła od systemu waluty złotej i pozwoliła na dewaluację funta o około 30 proc. Przyniosło to pewną ulgę gospodarce brytyjskiej w warunkach głębokiego kryzysu gospodarki światowej.

Naszym zdaniem to doświadczenie brytyjskie sprzed 80 lat powinno dawać do myślenia współczesnym liderom europejskim. Po pierwsze, przykład ten demonstruje duże koszty ekonomiczne i społeczne oraz niewielką skuteczność polityki deflacyjnej jako instrumentu przywracania konkurencyjności przy usztywnionym kursie walutowym. Wówczas, prowadzona przez 6 lat polityka deflacyjna nie potrafiła sobie poradzić z poziomem cen zawyżonym o 5-10% i nie doprowadziła do przywrócenia konkurencyjności kraju. Czy można spodziewać się, że dziś za pomocą tej polityki uda się przywrócić konkurencyjność gospodarek, w których poziom płac jest zawyżony o 20-30%? Po drugie, przykład ten ilustruje, jak olbrzymie koszty ekonomiczne, społeczne i polityczne mogą być spowodowane ograniczeniami w myśleniu, jakie narzucili sobie liderzy gospodarczy i polityczni. Wówczas przyjmowano, że system waluty opartej o złoto jest jedynym systemem gwarantującym zdrowy pieniądz, a utrzymanie przedwojennego parytetu funta do złota jest niezbędne dla zachowania wiarygodności brytyjskiego systemu monetarnego. Wysocy przedstawiciele brytyjskiego Ministerstwa Skarbu do ostatniej chwili reagowali z oburzeniem na sugestie, że Wielka Brytania mogłaby odejść od ówczesnego parytetu wymieniany funta na złoto[11]/. Gubernator Banku Anglii Montagu Norman wiosną 1931 roku zabiegał w przygniecionych Wielkim Kryzysem Stanach Zjednoczonych o pożyczkę, która mogłaby przedłużyć utrzymywanie wymienialności funta według tradycyjnego parytetu. Gdy to się nie udało, żalił się, że „Stany Zjednoczone są ślepe nie podejmując kroków dla uratowania świata i systemu waluty opartej o złoto”[12]/. Utożsamianie losów świata z ówczesnym systemem walutowym było błędne, gdyż jak wiemy system waluty opartej o złoto się załamał, a świat mimo wszystko przetrwał. Natomiast uporczywe trwanie w systemie waluty opartej o złoto było kluczowym czynnikiem, który przyczynił się do pogłębienia i międzynarodowego rozprzestrzenienia Wielkiego Kryzysu, który prawie doprowadził do upadku demokratycznego kapitalizmu na świecie[13]/. To doświadczenie sprzed 80 lat powinno dawać do myślenia współczesnym liderom europejskim, którzy powtarzają, że utożsamiają przyszłość Unii Europejskiej i wspólnego rynku z projektem euro.

Warto przypomnieć, że jednym z najistotniejszych posunięć w czasie pierwszego roku rządów Franklina Delano Roosevelta w 1933 roku, obok uporządkowania i rozpoczęcia odbudowy systemu bankowego, było zawieszenie wymienialności dolara na złoto i dewaluacja dolara o 40%.

Odejście Wielkiej Brytanii, a następnie USA od systemu waluty opartej o złoto rozpoczęło kilkuletni okres, w którym poszczególne kraje wykorzystywały dewaluację jako instrument poprawy konkurencyjności. Polityka ta była przedmiotem wielu kontrowersji, bowiem dewaluacja poprawiała konkurencyjność danego kraju kosztem jego partnerów handlowych, zmuszając ich często również do dewaluacji. Zdaniem Eichengreena nie może to jednak zaciemniać faktu, że dewaluacje lat 1930-tych były skuteczne i stanowiły część rozwiązania problemu Wielkiego Kryzysu, a nie były jego źródłem[14]/.

Niezwykle pouczające jest doświadczenie Argentyny, która w 1991 wprowadziła system tzw. izby walutowej (currency board) związując ustawowo i bezterminowo kurs swojej waluty peso z dolarem USA. Przez pierwsze kilka lat przynosiło to znakomite rezultaty w postaci obniżenia inflacji i wzrostu gospodarczego. Wydawało się, że wreszcie po latach borykania się z problemami niestabilnej polityki makroekonomicznej i wysokiej inflacji, Argentyna znalazła rozwiązanie, które zagwarantuje jej utrzymanie zdrowych i sprzyjających rozwojowi ram makroekonomicznych. Pod koniec dekady lat 1990-tych, w wyniku połączenia czynników wewnętrznych i zewnętrznych, pojawiły się poważne problemy z konkurencyjnością powodujące recesję i narastanie długu publicznego. Początkowo nie dopuszczano możliwości odejścia od systemu izby walutowej. Aby uporać się z problemem niekonkurencyjności gospodarki i wysokiego zadłużenia, stosowano politykę deflacyjną opartą o restrykcje fiskalne. Nie przynosiło to poprawy sytuacji. Po trzech latach recesji, w końcu roku 2001 krwawe rozruchy zmusiły prezydenta i rząd do dymisji. Argentyna ogłosiła niewypłacalność i porzuciła system izby walutowej. Peso straciło ponad 70% swojej wartości. W gospodarce i w systemie bankowym wystąpiły bardzo poważne perturbacje, lecz już po kilku miesiącach gospodarka zaczęła rosnąć i zamknęła się luka w bilansie handlowym. W ciągu następnych 6 lat gospodarka rosła w tempie 7-9% rocznie. Doświadczenie Argentyny może być ilustracją dla trzech prawd, które powinniśmy mieć na uwadze. Po pierwsze, kraj, który znajduje się w dobrej sytuacji makroekonomicznej i stworzył solidne wydawałoby się ramy instytucjonalne, może z nieprzewidywanych wcześniej powodów popaść w problemy z konkurencyjnością. Po drugie, w warunkach sztywnego kursu walutowego, przywracanie konkurencyjności poprzez politykę deflacyjną jest mało skuteczne i może doprowadzić do groźnych niepokojów społecznych. Po trzecie, dewaluacja jest bardzo silnym instrumentem dostosowawczym i nawet przeprowadzona w warunkach załamania politycznego i gospodarczego może pozwolić na szybkie wejście na ścieżkę wzrostu gospodarczego.

Skuteczność instrumentu, jakim jest dewaluacja, potwierdzają doświadczenia krajów azjatyckich: Korei Południowej, Tajlandii i Indonezji po kryzysie 1997 roku, a także Rosji po kryzysie 1998 roku. We wszystkich tych przypadkach dochodziło do głębokiej dewaluacji w sytuacji poważnego załamania gospodarki i kryzysu bankowego. Wobec załamania banków i bankructw przedsiębiorstw wydawało się, że gospodarki przez długi czas nie będą w stanie wydostać się z tarapatów. Tymczasem, po dewaluacji gospodarki bardzo szybko wkraczały na ścieżkę wzrostu.

Dewaluacja nie jest jednak rozwiązaniem doskonałym i z jej stosowaniem związane są istotne problemy. Źródłem części problemów jest właśnie fakt, że dewaluacja jest niezwykle skutecznym i mało kosztownym społecznie i politycznie instrumentem krótkookresowej poprawy konkurencyjności, a jednocześnie nie dotyka bezpośrednio fizycznych procesów wytwarzania produktów i usług, które decydują o konkurencyjności w długim okresie. Dostępność dewaluacji stwarza często politykom pokusę unikania trudniejszych społecznie i politycznie reform niezbędnych dla podnoszenia konkurencyjności gospodarki oraz tolerowania rozluźnienia fiskalnego, w przekonaniu, że ewentualne problemy z konkurencyjnością zawsze zostaną rozwiązane przez osłabienie waluty. Jest wiele przykładów krajów, w szczególności Ameryki Południowej i Południowej Europy, które w drugiej połowie XX wieku przez lata posługiwały się dewaluacją dla nadganiania konkurencyjności systematycznie traconej w wyniku inflacji.

Dodatkowym problemem jest fakt, że dewaluacja jest instrumentem nieobojętnym dla sąsiadów. Dewaluacja poprawia konkurencyjność danego kraju kosztem jego partnerów handlowych, zmuszając ich często również do dewaluacji. Konkurowanie krajów między sobą poprzez dewaluowanie waluty wprowadza zamieszanie i zakłócenia, nie przynosząc żadnych trwałych korzyści.

Osłabienie waluty nie jest rozwiązaniem cudownym, które może zastąpić zdrową politykę makroekonomiczną. Jest instrumentem, który aby nie zaszkodzić zdrowiu gospodarki kraju i jej sąsiadów nie powinien być nadużywany. Są jednak awaryjne sytuacje, w których wyjście gospodarki na prostą jest bez dewaluacji bardzo trudne i może okazać się niemożliwe. Nie przypadkowo wszystkie udane programy dostosowawcze w Ameryce Łacińskiej zawierały głęboką początkową dewaluację, która obniżała jednostkowy koszt pracy[15]/.

W awaryjnych przypadkach, gdy nastąpi strukturalne osłabienie konkurencyjności, osłabienie waluty połączone z odpowiednią polityką fiskalną i monetarną leży w interesie danego kraju i jego partnerów. Znacznie lepiej, jeśli kraj poprawi swoja konkurencyjność, co umożliwi mu wzrost gospodarczy, wzrost handlu i obsługiwanie zadłużenia, niż gdyby miał na trwałe pogrążyć się w stagnacji i być tylko obiektem pomocy ze strony wspólnoty międzynarodowej.

IV.             Czy unia fiskalna stanowić może lekarstwo na problem niekonkurencyjności niektórych krajów strefy euro?

Wielu obserwatorów uważa, że zasadniczym błędem przy wprowadzaniu euro było stworzenie unii monetarnej bez unii fiskalnej. Postuluje się więc często naprawienie tej wady poprzez powołanie na szczeblu UE/strefy euro organów uprawnionych do nakładania podatków i emisji długu na oraz stworzenie skuteczniejszych narzędzi wymuszających dyscyplinę fiskalną na poziomie państw członkowskich. Zwolennicy tego podejścia wydają się oczekiwać, że utworzenie unii fiskalnej usunie najpoważniejsze problemy w funkcjonowaniu strefy euro.

Wątpliwości wobec tego poglądu zwykle koncentrują na tym, czy jest politycznie realne stworzenie w ramach UE unii fiskalnej w pełnym tego słowa znaczeniu. Zwraca się uwagę, że budżet UE stanowi obecnie zaledwie 1% PKB Unii, podczas, gdy przed wybuchem światowego kryzysu finansowego budżet federalny USA stanowił blisko 20%. PKB, a budżety centralne poszczególnych krajów UE stanowiły od 14. do 43 % ich PKB.

Abstrahując od realności stworzenia unii fiskalnej, warto postawić pytania:

1)      Czy utworzenie w UE realnej unii fiskalnej zapobiegnie powstawaniu w przyszłości problemów z konkurencyjnością poszczególnych krajów UE?

2)      Czy unia fiskalna dostarczy instrumentów do radzenia sobie z takimi problemami?

Uważamy, że odpowiedź na oba pytania jest negatywna.

Ad 1) Unia fiskalna być może zmniejszy ryzyko nieodpowiedzialnej polityki budżetowej, lecz nie zapobiegnie powstawaniu problemów z konkurencyjnością wywołanych innymi przyczynami. Dalsze problemy z konkurencyjnością wynikające m.in. z nadmiernej ekspansji kredytu sektora prywatnego, napływu kapitału zagranicznego (w tym transferów unijnych) finansującego inwestycje w sektorach nie-eksportowych, szybszej poprawy konkurencyjności partnerów handlowych, zmian technologicznych lub demograficznych, bez wątpienia pojawiać się będą w przyszłości w niektórych krajach.

Ad 2) Nieuzasadnione jest oczekiwanie, że większe środki z budżetu centralnego EU (lub strefy euro) mogłyby umożliwić rozwiązanie problemu obniżonej konkurencyjności niektórych krajów. O wątpliwej skuteczności polityk strukturalnych i fiskalnej mających prowadzić do poprawy konkurencyjności zacofanych regionów w ramach jednego obszaru walutowego świadczą przykłady Wschodnich Niemiec i Południowych Włoch.

Przeliczenie, w momencie zjednoczenia Niemiec w 1990 roku, płac w Niemczech Wschodnich z marki wschodniej na markę zachodnią według parytetu 1:1 spowodowało, że większość wschodnioniemieckiej gospodarki stała się niekonkurencyjna względem Zachodu. Od chwili zjednoczenia, Niemcy Wschodnie są beneficjentem transferów fiskalnych, które do roku 2009 wyniosły około 2000 mld euro[16]/. Kwota ta odpowiada ok 80% PKB Niemiec i około 700% PKB Niemiec Wschodnich z roku 2010. Roczne transfery wynosiły średnio ponad 4% PKB Niemiec i ponad 25% PKB Niemiec Wschodnich[17]/. Efekt doganiania wystąpił w pierwszej połowie lat 1990-tych. Później proces się prawie zatrzymał. Udział Niemiec Wschodnich w PKB Niemiec od 1996 roku utrzymuje się na stałym poziomie, natomiast dochód na głowę w Niemczech Wschodnich rośnie w wyniku zmniejszania się liczby ludności wschodnich landów, która w relacji do zachodnich landów zmniejszyła się z 27% na początku transformacji do 21% w roku 2007. Młodzi i wykształceni ludzie emigrują z Niemiec Wschodnich ze względu na bezrobocie – od kilkunastu lat dwukrotnie wyższe niż na Zachodzie – i brak perspektyw[18]/.

Południowe Włochy od kilkudziesięciu lat są obiektem polityki strukturalnej mającej zmniejszyć lukę konkurencyjności w stosunku do północy kraju.  Obecnie transfery z tego tytułu wynoszą 4% PKB Włoch, co stanowi 16% PKB Włoch Południowych[19]/. Pewne zmniejszenie luki rozwojowej nastąpiło w latach 1960-tych. Później jednak nie było trwałego postępu w konwergencji i od 40 lat PKB na jednego mieszkańca oscyluje w granicach 55-65% poziomu na Północy[20]/. Południe osiąga tylko 46% poziomu Północy pod względem PKB wytwarzanego w sektorze prywatnym na jednego mieszkańca oraz zaledwie 18% pod względem wartości eksportu (bez produktów paliwowych) na jednego mieszkańca. Stopa bezrobocia na Południu jest dwukrotnie wyższa niż na Północy[21]/.

Te dwa przykłady pokazują niską skuteczność krajowych programów „podciągania” niekonkurencyjnych regionów, mimo nakładów nieproporcjonalnie większych niż to, co można sobie wyobrazić w ramach europejskiej unii fiskalnej. Trudno bowiem zakładać, żeby niekonkurencyjne kraje strefy euro mogły liczyć na stałe wieloletnie dotacje rzędu 25% PKB rocznie, jak w we Wschodnich Niemczech, czy 16% PKB rocznie jak w Południowych Włoszech.


V.    Czy doświadczenie Łotwy oraz przypadki ekspansywnych dostosowań fiskalnych dają podstawy do nadziei na skuteczność polityki „wewnętrznej dewaluacji”?

Ekonomiści uważający, że polityka „wewnętrznej dewaluacji” realizowana za pomocą redukcji wydatków budżetowych może być dziś skutecznym rozwiązaniem dla zagrożonych gospodarek strefy euro, powołują się często na doświadczenia Łotwy, a także na przypadki krajów, w których zdecydowana redukcja deficytu budżetowego stała się impulsem do przyspieszenia wzrostu gospodarczego, czyli innymi słowy pojawiły się ekspansywne skutki zacieśnienia fiskalnego.

Łotwa, kraj liczący 2,3 miliona mieszkańców, nie należy do strefy euro, lecz od wielu lat ma swoją walutę sztywno powiązaną z euro. Przez kilka lat przed wybuchem światowego kryzysu finansowego Łotwa cieszyła się bardzo wysokim tempem wzrostu gospodarczego, którego motorem był boom kredytowy, zasilany pożyczkami, jakie łotewskie banki otrzymywały od swoich matek ze Skandynawii[22]/. W wyniku wzrostu płac przekraczającego znacznie tempo wzrostu wydajności pracy w sektorach wytwarzających dobra podlegające wymianie międzynarodowej, następowała szybka erozja konkurencyjności. Deficyt na rachunku bieżącym osiągnął w 2007 roku monstrualny poziom 22% PKB. W 2008 roku, wraz z wybuchem światowego kryzysu finansowego, zakończył się dopływ zagranicznych pożyczek i załamał się rynek nieruchomości. Łotwa zmuszona została do szybkiej poprawy konkurencyjności i zamknięcia deficytu na rachunku obrotów bieżących. Rząd zdecydował się na utrzymanie istniejącego kursu walutowego i wdrożył program „wewnętrznej dewaluacji”. W latach 2009-2010 Łotwa dokonała głębokich cięć wydatków budżetowych, a także zwiększyła niektóre dochody. Łącznie dostosowania fiskalne wyniosły 15% PKB. W latach 2008-2010 PKB obniżyło się łącznie o 21%, lecz w roku 2011 gospodarka weszła już na ścieżkę wzrostu. Mimo realizacji tak trudnego programu gospodarczego premier Valdis Dabrovskis odniósł sukces w wyborach parlamentarnych w październiku 2010 roku i utrzymał się na stanowisku także po kolejnych – przedterminowych – wyborach we wrześniu 2011 roku, w których największą liczbę głosów otrzymała opozycyjna partia reprezentująca mniejszość rosyjską. Przypadek Łotwy wskazywany jest jako przykład, że wewnętrzna dewaluacja może być skutecznym instrumentem przywracania konkurencyjności i rząd posługujący się takim instrumentem nie musi wcale stracić poparcia wyborców.

Przypadek Łotwy warto jednak zestawić z przypadkiem Islandii. Przed rokiem 2008 w Islandii – kraju liczącym zaledwie 320 tysięcy mieszkańców – podobnie jak na Łotwie miał miejsce szybki wzrost bilansów banków finansowany napływem zagranicznego kapitału pożyczkowego i ekspansja sektora budowlanego. Deficyt rachunku obrotów bieżących w obu krajach osiągał przed kryzysem zbliżony poziom ponad 20% PKB. Z chwilą wybuchu światowego kryzysu finansowego oba kraje straciły źródła dopływu kapitału finansującego ich wzrost, przeżyły głębokie załamanie sektora nieruchomości budowlanych i szok w sektorze finansowym – którego skala w Islandii była znacznie większa niż na Łotwie. Oba kraje dokonały głębokich dostosowań fiskalnych, a także uzyskały wsparcie od Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Oba kraje po załamaniu w latach 2008-2010, w roku 2011 odnotowały wzrost PKB.

Koszty dostosowania w Islandii były jednak znacznie mniejsze niż na Łotwie. Spadek PKB w latach 2008-2010 był o połowę mniejszy niż na Łowie. Spadek zatrudnienia w Islandii wyniósł tylko 5% wobec 17% na Łotwie. Wyjaśnieniem znacznie mniejszych ekonomicznych i społecznych kosztów dostosowania w Islandii może być fakt, że nastąpiła tam dewaluacja waluty krajowej poprawiająca konkurencyjność gospodarki. Islandia miała płynny kurs walutowy i nominalna wartość jej waluty obniżyła się w roku 2008 o około 50%. Dalszemu spadkowi zapobiegło m.in. wprowadzenie ograniczeń wymiany walut. Część poprawy konkurencyjności została zniwelowana przez wywołaną dewaluacją inflację, lecz mimo to pod koniec 2011 roku islandzka waluta była realnie o ponad 30% słabsza niż w przed wybuchem kryzysu[23]/. W efekcie, płace w gospodarce w przeliczeniu na waluty zagraniczne stały się niższe, co poprawiło konkurencyjność islandzkich produktów. Tymczasem na Łotwie, choć rząd dokonał głębokiej redukcji płac w sektorze publicznym, które w roku 2010 były o około 20% niższe niż w roku 2008, to płace w przemyśle obniżyły się zaledwie o 2%[24]/. W świetle tych danych, Łotwa stanowi laboratoryjny przykład nieskuteczności „wewnętrznej dewaluacji” jako metody poprawy konkurencyjności gospodarki. Dostosowanie rachunku obrotów bieżących na Łotwie dokonało się bowiem nie poprzez poprawę konkurencyjności, lecz poprzez głęboki spadek zatrudnienia i spadek PKB.

Analiza przypadków ekspansywnych skutków zacienienia fiskalnego tzn. sytuacji, w których ograniczenia fiskalne nie hamują wzrostu, lecz powodują jego przyspieszenie, wskazuje, że nadzieje na pojawienie się takiego zjawiska w zagrożonych gospodarkach strefy euro nie mają realnych podstaw[25]/. Ekspansywne skutki zacieśnienia fiskalnego pojawiają się bowiem wtedy, gdy hamującemu popyt zacieśnieniu fiskalnemu towarzyszą inne dostatecznie silne stymulujące wzrost czynniki, takie jak osłabienie waluty lub spadek inflacji i stóp procentowych. Znaczne osłabienie waluty poprawiające konkurencyjność i powodujące wzrost eksportu było czynnikiem stymulującym ekspansję gospodarki w przypadku  zacieśnienia fiskalnego w  Irlandii w latach 1987-89, Finlandii w latach 1992‐98 i Szwecji w latach 1993‐98. Przy czym w Irlandii osłabienie waluty bezpośrednio poprzedziło okres zacieśnienia fiskalnego, a  w Finlandii i Szwecji następowało w jego trakcie. Z kolei w przypadku Danii (w latach 1983-1986), czynnikiem stymulującym wzrost gospodarki był towarzyszący zacieśnieniu fiskalnemu spadek inflacji (z bardzo wysokich poziomów) i obniżenia stóp procentowych (również z bardzo wysokich poziomów). Na wystąpienie tych czynników wzrostu w przypadku zagrożonych krajów strefy euro trudno obecnie liczyć, w sytuacji gdy kraje te nie mają własnej waluty, a także nie ma możliwości bardzo znaczącego spadku inflacji i stóp procentowych (gdyż inflacja jest obecnie na umiarkowanym poziomie, a stopy procentowe są bardzo niskie).

VI.             Europa, USA, państwa narodowe i zacofane regiony, a obszar jednej waluty

W poprzednich rozdziałach uzasadnialiśmy pogląd, że możliwość dostosowania kursu walutowego jest bardzo skutecznym i trudnym do zastąpienia instrumentem umożliwiającym odzyskanie utraconej konkurencyjności. Natomiast region lub kraj znajdujący się wewnątrz większego obszaru walutowego, który utraci konkurencyjność nie mając możliwości dewaluacji waluty, może być skazany na długotrwałą niemożność poprawy swojej sytuacji. W niniejszym rozdziale zastanawiamy się, jakie z tych konstatacji wynikają wnioski dotyczące możliwości funkcjonowania jednej waluty w Europie.

Zwolennicy jednego obszaru walutowego w Europie powołują się często na przykład Stanów Zjednoczonych. USA mają podobnego rzędu co Europa terytorium, liczbę ludności i poziom rozwoju gospodarczego. Tym niemniej jedna waluta funkcjonuje w USA bez zakłóceń. Dlatego zgodnie z tym poglądem, wspólna waluta może również doskonale funkcjonować w Europie, pod warunkiem zwiększenia zakresu integracji fiskalnej i zniesienia utrudnień w przepływie siły roboczej i kapitału. Naszym zdaniem, jednym z istotnych czynników umożliwiających funkcjonowanie jednej waluty w USA jest to, że obszar walutowy pokrywa się w znacznej mierze z obszarem państwowości amerykańskiej, która stanowi podstawowe źródło tożsamości i identyfikacji obywateli. Warto pamiętać, że istotnym etapem budowy tej wspólnej tożsamości i przemiany dobrowolnej unii suwerennych stanów w jednolite państwo była wyniszczająca Wojna Secesyjna 1861-1865. Dziś do cementowania amerykańskiej identyfikacji przyczynia się jeden oficjalny język, wspólna tradycja i powszechne uznanie legitymacji władz federalnych. Wspólny język ułatwia także mobilność zawodową. Problem niekonkurencyjności wielu regionów jest w znacznym stopniu łagodzony przez przemieszczanie się mieszkańców pomiędzy regionami i stanami. Procesy te nie zagrażają spójności narodu amerykańskiego, lecz nawet ją umacniają.

W przeciwieństwie do USA, Europa jest złożona z państw grupujących narody używające różnych języków i scementowane przez odrębne tradycje historyczne i kulturowe. Państwa narodowe stanowią główne ośrodki identyfikacji i tożsamości obywateli, a także źródła legitymizacji organów władzy. Nie jest to sytuacja przejściowa. Socjolog Edmund Wnuk-Lipiński pisze:

  • „… państwa narodowe, tworzące Unię Europejską, nie tracą swej tożsamości i nic nie wskazuje na to, by miały ją stracić w przyszłości na rzecz jakiejś nowej tożsamości europejskiej”.[26]/
  • „Przede wszystkim mało realistyczne jest założenie, iż wiek XXI będzie wolny od poważniejszych konfliktów ekonomicznych i konfliktów zbrojnych przekraczających lokalną skalę. Każdy poważniejszy kryzys ekonomiczny raczej wzmacnia państwo narodowe niż je osłabia.”[27]/
  • „Państwo narodowe jest i najprawdopodobniej pozostanie kluczowym aktorem globalnej areny politycznej, a zarazem w coraz większym stopniu ujawniać się będzie jego rola jako mediatora między siłami społecznymi i ekonomicznymi działającymi w skali globalnej a podobnymi silami operującymi w skali lokalnej.”[28]/

Naszym zdaniem, problemy z konkurencyjnością mają zupełnie inny wymiar, gdy dotyczą zacofanych regionów w poszczególnych państwach, a inny – znacznie poważniejszy – gdy dotyczą całego państwa. W wielu krajach występują regiony, które przez długi okres są ekonomicznie niekonkurencyjne. Podawaliśmy wyżej przykłady Wschodnich Niemiec i Południowych Włoch. W Polsce przykładem niekonkurencyjnego regionu jest Województwo Warmińsko-Mazurskie, gdzie stopa bezrobocia jest najwyższa w kraju i przekracza obecnie 21%. Młodzi ludzie z Mazur myślący o karierze zawodowej wyjeżdżają do Warszawy lub Gdańska, jednocześnie na Mazurach kupują ziemię i budują sobie domy wakacyjne przedstawiciele klasy średniej z innych części Polski. Według wieloletnich prognoz region ten będzie się wyludniał w stosunku do pozostałych części kraju. Nikt nie proponuje jednak, aby dla poprawy konkurencyjności regionu ustanowić tam osobną strefę walutową. Wyjazd ludzi z Warmii i Mazur do innych części kraju i osiedlanie się tam przybyszów z innych części Polski nie zagraża bytowi wspólnoty, z którą ludzie identyfikują się najbardziej. Nie grozi dezintegracją państwa.

Czy zakładamy, że w ten sam sposób miałyby zostać rozwiązane lub złagodzone problemy niekonkurencyjności Grecji, Hiszpanii czy całych Włoch? Czy przyjmujemy, że rozwiązaniem problemu niekonkurencyjności Grecji będzie wyjazd Greków do pracy w Niemczech i krajach Europy Północnej, natomiast w Grecji kupią sobie działki i zbudują domy wakacyjne zamożni Niemcy, Holendrzy i Skandynawowie? Jest to mało realne z przyczyn ekonomicznych i świadomościowych. Wyjazd dużej liczby osób w wieku produkcyjnym z Grecji i pozostawienie tam dużej liczby bezrobotnych i emerytów pogłębiał będzie deficyt systemu ubezpieczeń społecznych. Tak, jak Niemcy godzą się na duże transfery wspierające system ubezpieczeń społecznych we wschodnich landach, a w Polsce nikt nie przejmuje się skalą dotacji z innych województw do systemu ubezpieczeń społecznych w Województwie Warmińsko-Mazurskim, tak trudno oczekiwać, że kraje Europy będą skłonne trwale finansować deficyt systemu ubezpieczeń społecznych jakiegoś kraju europejskiego. Jak pisze Mirosław Czech: „Po greckiej lekcji wiemy, że niemiecki podatnik nie pozwoli wziąć na swój garnuszek polskich (greckich, hiszpańskich czy bułgarskich) emerytów”[29]/.

Brak perspektyw dotyczący całego państwa i skazanie społeczności narodowej na perspektywę wymuszonego rozpłynięcia się w Europie może doprowadzić do znacznie większych napięć, szczególnie gdy dotyczyć będzie krajów tak dużych jak Hiszpania lub Włochy. A sytuacja taka dotyczyć może także innych krajów, które będą w strefie euro i w przyszłości z nieprzewidywanych dzisiaj przyczyn popadną w kłopoty z konkurencyjnością.

Warto pamiętać, że Unia Europejska jest efektem procesu integracji, który miał być w założeniu antidotum na narodowe konflikty, które doprowadziły do dwóch straszliwych wojen światowych. Unia Europejska i jej instytucje zostały powołane przez państwa członkowskie, po to, by służyć poprawie ich bytu i bezpieczeństwa. Dotychczasowa integracja oparta była na filozofii respektowania potrzeb wszystkich członków, przyjmowaniu rozwiązań, które nikomu nie zagrażając są korzystne dla wszystkich. Dzięki respektowaniu tej filozofii możliwy był dotychczasowy sukces Unii Europejskiej i wspólnego rynku.

Wprowadzenie wspólnej waluty paradoksalnie zagraża dotychczasowej filozofii integracji europejskiej. Państwa członkowskie pozbawione zostały możliwości posługiwania się bardzo skutecznym i trudnym do zastąpienia w sytuacjach awaryjnych instrumentem dostosowawczym, jakim jest możliwość zmiany kursu walutowego. Jednocześnie nie ma żadnego instrumentu, który mógłby ten brak skutecznie zastąpić. W efekcie, państwo członkowskie, które z jakichś powodów utraci konkurencyjność lub będzie zmuszone w krótkim czasie zlikwidować deficyt na rachunku obrotów bieżących, może zostać w praktyce skazane na degradację gospodarczą, społeczną i cywilizacyjną, bez możliwości poprawy tej sytuacji.

Niektórzy obserwatorzy sądzą, że przyspieszy to proces tworzenia kosmopolitycznej społeczności europejskiej i upadek nacjonalistycznych zmór. Sadzimy, że może być odwrotnie. Obecny brak konfliktów między największymi narodami Unii Europejskiej nie wynika z faktu, że tożsamość i identyfikacja narodowa zanikła, lecz z faktu, że stworzono ramy współpracy europejskiej, które poszczególne państwa członkowskie uznały za korzystne. W przypadku, gdy w jakiejś społeczności narodowej rozpowszechni się przekonanie, że przyjęte w ramach UE/strefy euro rozwiązania skazują dane państwo na degradację ekonomiczną i społeczną, a zarazem przynoszą korzyści innym, zmory populistyczne i nacjonalistyczne odezwać się mogą z zaskakującą siłą. Warto pamiętać, ze stagnacja gospodarcza, wysokie bezrobocie, brak perspektyw oraz poczucie niesprawiedliwości i dyskryminacji w traktowaniu własnego kraju przez rządzące potęgi były w przeszłości pożywką dla rozwoju ruchów radykalnych, które podważyły porządek demokratyczny i pokój w Europie.

Ponieważ dostosowanie kursu walutowego jest skutecznym i trudnym do zastąpienia instrumentem dostosowawczym poprawiającym w sytuacji awaryjnej konkurencyjność ekonomiczną danego obszaru walutowego, racjonalne jest, by możliwość posługiwania się tym instrumentem była ulokowana na poziomie wspólnoty, z którą obywatele najsilniej się identyfikują i której gotowi są powierzyć najwięcej odpowiedzialności za ich zbiorowy los. W przypadku Unii Europejskiej tym optymalnym poziomem jest państwo członkowskie. W sytuacji utraty konkurencyjności, brak możliwości zapobiegnięcia degradacji ekonomicznej i społecznej poprzez dostosowanie kursu walutowego może w poszczególnych państwach członkowskich doprowadzić do zachwiania spójności społecznej i politycznej, rozwoju populizmu i radykalnego nacjonalizmu zagrażających porządkowi demokratycznemu i pokojowej współpracy międzynarodowej. Dlatego pozbawianie państw członkowskich własnej waluty może, wbrew intencjom, zamiast przyczynić się do dalszej integracji Europy, zagrozić przyszłości UE.

VII.          Jak można rozwiązać strefę euro?

Wielu obserwatorów zgadza się, że utworzenie strefy euro mogło być błędem, lecz uważa, że od decyzji tej nie ma odwrotu.

Rozwiązanie unii walutowej w warunkach stabilności i zbliżonej pozycji konkurencyjnej poszczególnych krajów nie jest zabiegiem ryzykownym. Przykładem może być rozwiązanie unii monetarnej między Czechami i Słowacją w 1993 roku i wprowadzenie nowych walut korony czeskiej i korony słowackiej w miejsce dotychczasowej korony czechosłowackiej. Odbyło się to bez szczególnych perturbacji.

Sytuacja wygląda inaczej w sytuacji, gdy pozycje konkurencyjne poszczególnych krajów są bardzo różne. Kraj, który już znajduje się w strefie euro, a ma problemy z konkurencyjnością gospodarki, nie może samodzielnie w sposób bezpieczny rozstać się z euro, gdyż grozi to paniką bankową. W przypadku zapowiedzi wyjścia ze strefy euro mieszkańcy rzuciliby się do banków, aby wyjąć swoje pieniądze, co doprowadziłoby do upadku systemu bankowego. Próba zapobieżenia temu przez czasowe zamknięcie banków czy ograniczenia wypłat depozytów byłaby bardzo trudna i obarczona olbrzymim ryzykiem. Trzeba w szczególności wziąć pod uwagę fakt, że operacja przygotowania i wprowadzenie nowej waluty musi zająć sporo czasu, a jej przygotowanie w tajemnicy w kraju demokratycznym nie wydaje się możliwe, a z kolei trudno jest zamrozić depozyty na kilka tygodni czy miesięcy. Zamrożenie depozytów z perspektywą utraty ich wartości w wyniku dewaluacji waluty stwarza również duże ryzyko zaburzeń społecznych[30]/.

 

Tego typu perturbacje nie grożą w przypadku, gdyby strefę euro opuścił kraj mający silną pozycję konkurencyjną, taki jak Niemcy. Posiadacze depozytów w bankach niemieckich nie obawialiby się bowiem zamiany euro na markę niemiecką, gdyż oczekiwaliby raczej, że po wprowadzeniu nowej waluty marka się umocni. Dlatego można w sposób kontrolowany doprowadzić do dekompozycji strefy euro poprzez stopniowe i uzgodnione wychodzenie ze strefy euro krajów najbardziej konkurencyjnych. Euro, przez pewien czas, pozostać może wspólną walutą w krajach obecnie najmniej konkurencyjnych[31]/.

VIII.      Mechanizm walutowy po dekompozycji strefy euro

Wraz z dekompozycją strefy euro konieczne będzie stworzenie nowego mechanizmu koordynacji walutowej w Europie.

Jako naturalny kandydat na nowy mechanizm kursowy jawi się nieortodoksyjny mechanizm kursu płynnego połączony z polityką celu inflacyjnego i wsparty koordynacją polityki fiskalnej i monetarnej w ramach Unii Europejskiej.

Postrzeganie kursu płynnego w literaturze przechodziło rozmaite fazy. W literaturze międzywojennej, głównie na podstawie doświadczeń francuskich z lat 1920-tych, kurs płynny postrzegany był jako immanentnie niestabilny i intensyfikujący wyjściowe nierównowagi w bilansie płatniczym. Późniejsze badania tych samych doświadczeń Francji doprowadziły część ekonomistów, w tym Miltona Friedmana, do rewizji tej krytyki i wniosku, że wysoka zmienność kursu waluty w tym systemie odzwierciedlała ówczesną niestabilność i nieprzewidywalność polityk fiskalnej i monetarnej[32]/. Zgodnie z tym poglądem, nie ma podstaw, by wątpić, że jeśli polityka fiskalna i monetarna są rozsądne i spójne, to system kursu walutowego może funkcjonować w sposób zadawalający.

W ramach systemu Bretton-Woods funkcjonującego w świecie zachodnim od zakończenia II Wojny Światowej do początku lat 1970-tych przyjęto zasadę, że kursy walutowe są sztywne, lecz mogą podlegać korekcie w przypadku, gdy uzasadniają to fundamentalne nierównowagi w obrotach handlowych. Wraz z postępującą liberalizacją przepływów kapitałowych utrzymywanie kursów sztywnych stawało się coraz trudniejsze, a mechanizm korygowania relacji kursowych nie funkcjonował należycie, gdyż decyzje o takich korektach były bardzo często wstrzymywane. Odejście od systemu Bretton-Woods rozpoczęło okres, w którym poszczególne kraje dokonywały prób z rozmaitymi wariantami systemów walutowych. Usiłowania powrotu do systemu podlegających korekcie sztywnych kursów walutowych kończyły się kilkakrotnie niepowodzeniem. Coraz więcej krajów wprowadzało kurs płynny starając się jednocześnie w rozmaity sposób ograniczyć naturalne słabości tego systemu, poprzez odejście od ortodoksyjnej koncepcji kursu płynnego i dopuszczenie rozmaitych form interwencji walutowej (systemy kursu płynnego, w których bank centralny dopuszcza możliwość interwencji walutowej, określamy mianem „nieortodoksyjnego” kursu płynnego).

Istotnym krokiem „w oswojeniu” kursu płynnego było powstanie koncepcji polityki bezpośredniego celu inflacyjnego, w której bank centralny publicznie ogłasza projektowany cel w zakresie poziomu inflacji i przyjmuje za priorytet osiągniecie tego celu poprzez odpowiednie kształtowanie stóp procentowych, a także stosowanie innych instrumentów polityki pieniężnej. Koncepcja ta zastosowana po raz pierwszy w Nowej Zelandii w latach 1980-tych, szybko zdobyła popularność wśród banków centralnych krajów rozwiniętych gospodarczo. Wprowadzenie celu inflacyjnego łagodzi istotną niedogodność towarzyszącą wcześniej systemowi kursu płynnego, jaką był brak punktu odniesienia dla kształtowania oczekiwań podmiotów gospodarczych. Określanie celu inflacyjnego daje taki punkt odniesienia, bez konieczności podporządkowania polityki monetarnej obronie określonego poziomu kursu walutowego[33]/. Barry Eichengreen kończy swoją monografię o międzynarodowym systemie walutowym stwierdzeniem, że choć płynny kurs walutowy nie jest najlepszym ze światów, to jest to chociaż rozwiązanie dostępne i możliwe do stosowania[34]/.

System nieortodoksyjnego kursu płynnego w poszczególnych krajach może być uzupełniony o koordynację polityki makroekonomicznej w UE, a w szczególności koordynację polityki fiskalnej (określanie limitów dla salda budżetu sektora finansów publicznych) oraz koordynację celów inflacyjnych, a także instrumentów stosowanych przez banki centralne dla realizacji celów inflacyjnych. W takich ramach kurs płynny służyłby bieżącemu korygowaniu nierównowag w bilansie płatniczym, koordynacja polityki fiskalnej i celu inflacyjnego w ramach UE ograniczałaby wahania kursu wynikające z nieprzewidywalności i niespójności polityki makroekonomicznej, a jednocześnie ograniczona byłaby możliwość prowadzenia, pod ochroną kursu płynnego, nadmiernie ekspansywnej polityki fiskalnej lub monetarnej.

Mechanizm kursu płynnego jako podstawowy mechanizm dostosowań kursowych w Europie nie wykluczałby możliwości prowadzenia przez niektóre kraje polityki związania swoich walut z walutą silnego partnera. Przykładem takich rozwiązań jest sztywne powiązanie z marką niemiecką m.in. szylinga austriackiego i guldena holenderskiego przed wprowadzeniem euro, a także obecne sztywne powiazanie kursu korony duńskiej z kursem euro. Tego typu rozwiązanie daje możliwość w sytuacji awaryjnej szybkiego „odwiązania” waluty od waluty partnera i uwolnienie kursu lub dokonanie jednorazowej korekty. Oczywiście, po to, by takie „odwiązanie” waluty było w praktyce możliwe bez dramatycznych perturbacji gospodarczych, konieczne są rozwiązania systemowe przeciwdziałające powszechnemu denominowaniu kontraktów w walucie zagranicznego partnera.

Drugim dopuszczalnym mechanizmem kursowym po rozpadzie strefy euro mógłby być mechanizm wzorowany na Europejskim Systemie Monetarnym (ESM) z 1979 roku. W systemie tym możliwe byłoby wygaszanie zmienności kursu waluty, ustalenie przedziałów wahań, czy tez obrona wyznaczonego poziomu kursu (a raczej zapobieżenie dalszej deprecjacji słabej waluty) poprzez zobligowanie państw z silną walutą do udzielania nieograniczonego wsparcia w postaci interwencji na rynku walutowym (a nawet do transferu rezerw walutowych, czego nie udało się dokonać w oryginalnym ESM). W systemie takim ciągle możliwa byłaby, tak zresztą, jak we wspomnianym ESM, zmiana wyznaczonych przedziałów zmienności kursów, jeśli zaistniałyby okoliczności (nierównowagi bilansów płatniczych, wzrost inflacji) uniemożliwiające obronę ustalonych poziomów. Możliwa byłaby również renegocjacja ustalonych centralnie kursów walut[35]/. Mechanizm taki, ze względu na możliwość systematycznej zmiany kursów centralnych, wolny byłby od wad rozwiązań sugerujących jednorazową rewizję kursów parytetowych w ramach istniejącej strefy euro[36]/.

Historia poszukiwania metod koordynacji walutowej się nie skończyła i będą prawdopodobnie powstawały nowe podejścia pozwalające lepiej „oswoić” płynny kurs walutowy z celami stabilizacji makroekonomicznej oraz koordynacji międzynarodowej, bądź też rozwiązania zwiększające efektywność funkcjonowania systemu przedziałów walutowych.

Nasze uwagi w niniejszym rozdziale służą przede wszystkim temu, by uzasadnić pogląd, że istnieją alternatywy dla systemu jednej waluty w Europie. Nie są one doskonałe, lecz naszym zdaniem są znacznie bezpieczniejsze dla pomyślności gospodarczej, społecznej i cywilizacyjnej Europy, niż rozwiązania, które wydają się proste i idealne, takie jak system oparty o parytet złota lub system jednej waluty europejskiej. Warto przypomnieć, że pomyślny rozwój gospodarki, a także rozwój pokojowej współpracy europejskiej, może się odbywać w ramach systemu walutowego, który nie jest perfekcyjny, a takim był system z Bretton Woods w latach 1945-1970. Natomiast próby wprowadzenia doskonałego systemu walutowego grożą katastrofą społeczną i ekonomiczną. Do katastrofy takiej przyczynił się system waluty opartej na parytecie złota w okresie międzywojennym, a obecnie jest bardzo prawdopodobne, że katastrofę taką może spowodować uporczywa obrona sytemu jednej waluty w Europie.

IX.             Ostrzeżenia i argumenty przeciwko dekompozycji strefy euro

W tym rozdziale odnosimy się do popularnych argumentów i ostrzeżeń przed dekompozycją strefy euro.

Argument ekonomicznej katastrofy

Według niektórych opinii rozwiązanie strefy euro musi doprowadzić do ekonomicznej katastrofy. Ekonomiści szwajcarskiego banku UBS szacują, że dla zagrożonej gospodarki (z grupy PIIGS[37]) wystąpienie ze strefy euro spowoduje w pierwszym roku straty odpowiadające 40-50% PKB, a w przypadku gospodarki silnej, takiej jak Niemcy, wyjście ze strefy euro oznaczać będzie straty wysokości 20-25% PKB[38]/. Wnioski ekonomistów UBS są efektem przyjętych założeń, że wyjście kraju ze strefy euro spowoduje rozpad jednolitego rynku (lub odcięcie wychodzącego kraju od tego rynku), wprowadzenie barier celnych i dramatyczne załamanie handlu. Wnioski będą zupełnie inne, jeśli przyjmiemy, że następuje uporządkowane rozwiązanie strefy euro i jednolity rynek zostaje utrzymany. Ponadto, ekonomiści UBS nie porównują kosztów wyjścia ze strefy euro z kosztami, jakie będzie trzeba ponieść w przypadku pozostawania w strefie euro. Na przykład w swoim rachunku kosztów wyjścia Niemiec ze strefy Euro uwzględniają koszty 50-procentowej redukcji długu Grecji, Portugalii i Irlandii, tak jakby koszty takie występowały tylko w wariancie wyjścia Niemiec ze strefy Euro. Tymczasem, jeżeli strefa euro zostanie utrzymana, to koszty niewypłacalności krajów PIIGS (na razie Grecji) tez trzeba będzie ponosić, a naszym zdaniem będą one znacznie większe niż mogą być w wariancie kontrolowanego wyjścia Niemiec ze strefy Euro.

Ekonomiści UBS ponadto przyjmują, że jest możliwe przezwyciężenie kryzysu strefy euro, a obrona jednolitej waluty nie zagraża przyszłości UE i jednolitego rynku.

Nie odmawiamy nikomu prawa przyjmowania powyżej przedstawionych założeń i przekonania, że rozwiązanie strefy byłoby katastrofą. Za nieporozumienie uważamy jednak powoływanie się na szacunki ekonomistów UBS jako obiektywne uzasadnienie dla tezy o szkodliwości rozwiązania strefy euro. Teza o szkodliwości rozwiązania strefy euro wynika już wprost z samych przyjmowanych założeń, niezależnie od tego, czy szacunki liczbowe są wiarygodne. Jest oczywiste, że przy założeniach, jakie przyjmują ekonomiści UBS, rozwiązanie strefy euro byłoby szkodliwe dla wszystkich i nie miałoby sensu.

Naszym zdaniem, prawdopodobieństwo skutecznego rozwiązania obecnego kryzysu bez przebudowy strefy euro jest mało prawdopodobne ze względu na brak dostępności skutecznych instrumentów, o czym pisaliśmy wyżej. Uważamy ponadto, że nawet w przypadku zrealizowania się bardzo optymistycznego scenariusza utrzymania strefy euro dzisiaj, będzie ona podatna na kolejne kosztowne perturbacje w przyszłości, ponieważ Europa nie jest optymalnym obszarem walutowym. Unia Europejska i jednolity rynek mogą funkcjonować bez jednej waluty i funkcjonowały tak z powodzeniem przed wprowadzeniem euro. Proponujemy, aby dekompozycję strefy euro przeprowadzić w sposób uzgodniony i kontrolowany, tak aby zachować UE i jednolity rynek europejski, a jednocześnie wprowadzić mechanizm koordynacji walutowej, który umożliwi ograniczenie skali aprecjacji nowej waluty Niemiec w okresie przejściowym. Dekompozycja strefy euro, przy utrzymaniu UE i jednolitego rynku, może relatywnie poprawić sytuację krajów PIIGS, co umożliwi im wzrost gospodarczy. Taki sposób rozwiązania problemów krajów PIIGS przyniesie korzyści dla wszystkich krajów strefy euro w porównaniu do wariantu niebezpiecznej kontynuacji polityki „wewnętrznej dewaluacji”.

Niebezpieczeństwo aprecjacji nowej waluty niemieckiej i recesji w Niemczech

 

Jak dotąd, przedsiębiorstwa niemieckie są głównym beneficjentem wprowadzenia euro. W okresie od wprowadzenia euro do wybuchu światowego kryzysu finansowego niemiecka nadwyżka handlowa wzrosła z 65 mld euro stanowiących 3,2 % PKB w roku 1999 do 198 mld euro tj. 8,1% PKB w roku 2007. W tym czasie bilans handlowy całej strefy euro nie uległ większym zmianom i pozostał zrównoważony. Ten olbrzymi wzrost niemieckiej nadwyżki handlowej o kwotę 133 mld euro między rokiem 1999 a 2007 był efektem wzrostu nadwyżki w handlu wewnątrz strefy euro. Wzrostowi nadwyżki handlowej Niemiec, a także Holandii i Austrii (łącznie o 166 mld euro), towarzyszyło w latach 1999-2007 pogorszenie bilansu handlowego Hiszpanii, Francji, Grecji, Włoch, Belgii i Portugalii łącznie o 178 mld euro.

Sytuacja, w której Niemcy osiągają wysoką nadwyżkę handlową, a kraje mniej konkurencyjne generują duży deficyt handlowy i pogrążają się w zapaści ekonomicznej, jest na dłuższą metę nie do utrzymania, chyba, że Niemcy będą bezpośrednio lub pośrednio finansowały te deficyty. Jeżeli przywództwo Niemiec doprowadzi do zamierzonego wprowadzenia zdrowych zasad makroekonomicznych w strefie euro, to efektem tego będzie również zmniejszenie deficytów handlowych mniej konkurencyjnych krajów, co z kolei oznaczać będzie zmniejszenie nadwyżki Niemiec, chyba, że w tym czasie wzrośnie istotnie nadwyżka handlowa całej strefy euro. Możliwe są różne scenariusze wydarzeń, lecz naszym zdaniem najbardziej prawdopodobne jest, że utrzymywanie strefy euro i kontynuacja polityki deflacyjnej powodować będzie jednoczesne hamowanie wzrostu i obniżanie niemieckiej nadwyżki handlowej, a w przypadku chaotycznego rozpadu strefy euro, zrównoważenie obrotów nastąpi najprawdopodobniej w sytuacji głębokiego załamania gospodarczego, które dotknie całą Europę, w tym Niemcy. Uwzględniając te ryzyka, z punktu widzenia Niemiec racjonalna jest kontrolowana dekompozycja strefy euro i przejście do mechanizmu walutowego, który wszystkim krajom UE stworzy szanse wzrostu gospodarczego i nie będzie generował zagrożeń dla trwałości UE i jednolitego rynku. Przyspieszenie wzrostu niekonkurencyjnych krajów strefy euro i związane z tym zwiększenie wolumenu handlu międzynarodowego, stwarza szanse na zrównoważenie wewnątrzeuropejskich obrotów w warunkach wzrostu gospodarczego w Europie i w Niemczech, nawet jeśli towarzyszyć temu będzie umocnienie nowej niemieckiej waluty. W przypadku wychodzenia Niemiec ze strefy euro celowe będą uzgodnienia między bankami centralnymi w celu zapobieżenia nadmiernej aprecjacji nowej waluty Niemiec w okresie przejściowym.

Obawa przed osłabieniem pozycji Europy wobec USA, Chin i Indii

Argumentem, który przemawia do wielu obserwatorów, jest to, że rezygnacja ze wspólnej waluty osłabi pozycję UE wobec potęg gospodarczych USA, Chin i Indii. Euro jest dziś jedną z najważniejszych walut świata, natomiast waluta żadnego z poszczególnych krajów Europy nie będzie miała podobnego statusu. Cytowani ekonomiści UBS stwierdzają, że po rozpadzie strefy euro poszczególne kraje europejskie, nawet te największe, będą ledwie słyszalne na arenie międzynarodowej[39]/.

Pogląd, że rezygnacja ze wspólnej waluty obniży pozycję Europy, jest słuszny pod warunkiem, że wspólna waluta nie osłabia Europy. Jeżeli jednak istnienie wspólnej waluty hamuje rozwój gospodarczy i grozi konfliktami zagrażającymi istnieniu Unii Europejskiej, jednolitego rynku i pokojowej współpracy w Europie, to z pewnością nie będzie czynnikiem umacniającym międzynarodową pozycję Europy, lecz wręcz przeciwnie, będzie tę pozycję osłabiać. Unia Europejska z wieloma walutami narodowymi, lecz dobrze funkcjonującym jednolitym rynkiem oraz zasadami współpracy stwarzającymi wszystkim państwom członkowskim dobre perspektywy rozwoju, będzie miała silniejszą pozycję międzynarodową niż UE z jednolitą walutą, lecz sparaliżowana przez stagnację gospodarczą, problemy i konflikty wewnętrzne, i poszukująca pomocy zewnętrznej nie tylko w USA, lecz również w Chinach, a w przyszłości pewnie i w Indiach.

X.    Co może się zdarzyć w przypadku kontynuacji uporczywej obrony euro

W tym rozdziale omawiamy najbardziej prawdopodobne warianty wydarzeń w przypadku kontynuacji uporczywej obrony euro i kontynuacji polityki „wewnętrznej dewaluacji”/deflacji: 1) scenariusz trwalej zapaści politycznej i społecznej niekonkurencyjnych państw oraz 2) scenariusz nieskoordynowanego rozpadu strefy euro. Odnotowujemy także mniej prawdopodobny, lecz niewykluczony scenariusz optymistyczny, w którym kryzys strefy euro zostanie rozwiązany w wyniku wystąpienia wewnętrznych lub zewnętrznych czynników łagodzących: 1) Złagodzenie i rozwiązanie kryzysu strefy euro w wyniku zewnętrznych impulsów wzrostu wskutek ożywienia w gospodarce światowej 2) Złagodzenie i rozwiązanie kryzysu strefy euro w wyniku istotnego osłabienia euro i wypracowania przez strefę euro jako całość wysokiej nadwyżki handlowej 3) Złagodzenie i rozwiązanie kryzysu w skutek znacznie lepszych niż oczekujemy efektów przywracania konkurencyjności zagrożonych gospodarek poprzez politykę „wewnętrznej dewaluacji”.

Długotrwała zapaść gospodarcza i społeczna zagrożonych państw strefy euro

Kontynuacja polityki „wewnętrznej dewaluacji” będzie powodować zapaść gospodarczą w zagrożonych krajach strefy euro.

Stanisław Gomułka ocenia, że zacieśnienie fiskalne stosowane w Grecji, będące jednocześnie warunkiem uzyskania zewnętrznej pomocy, spowoduje prawdopodobnie spadek PKB o około 20% i utrzymywanie stopy bezrobocia na poziomie 20-25% przez kilka lat[40]/.

Martin Feldstein, były szef doradców ekonomicznych Prezydenta Reagana, uważa, że usiłowanie ograniczenia deficytu na rachunku obrotów bieżących we Włoszech, Hiszpanii i Francji poprzez politykę „wewnętrznej dewaluacji” spowodowałoby dekadę wysokiego bezrobocia i spadającego PKB, co byłoby strategią politycznie niebezpieczną i oznaczającą ekonomiczne marnotrawstwo[41]/.

Recesja w zagrożonych gospodarkach pogarszać będzie perspektywy spłaty ich zadłużenia. Powodowało to będzie konieczność kontynuacji programów bezpośredniego wsparcia finansowego lub wsparcia pośredniego przez Europejski Bank Centralny w odniesieniu do Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Włoch. Rosnąć będą napięcia polityczne w zagrożonych krajach, a także napięcia między krajami i wzajemne negatywne sentymenty między narodami. Społeczeństwa krajów mających nadwyżkę na rachunku obrotów bieżących (przede wszystkim Niemcy) odczuwać będą i coraz głośniej wyrażać rosnące zdegustowanie niezdolnością krajów deficytowych (Grecja, Portugalia, Hiszpania i Włochy) do uporządkowania swoich gospodarek i będą coraz głośniej wyrażały niechęć do udzielania im wsparcia finansowego. Z kolei kraje deficytowe będą coraz częściej oskarżały kraje nadwyżkowe o to, że są beneficjentami i częściowo sprawcami ich kłopotów. Kolejnymi etapami zaostrzenia kryzysu może być wyraźne rozszerzenie grupy zagrożonych krajów o Belgię i Francję.

 

Ryzyko kryzysów politycznych i niekontrolowanego opuszczania strefy euro

 

Dynamika polityczna kryzysu wymknąć się może spod kontroli na poziomie poszczególnych krajów i na poziomie strefy euro i Unii Europejskiej. Poszczególne zagrożone kraje mogą stracić zdolność do kontynuacji polityki „wewnętrznej dewaluacji” w wyniku wyborów lub upadku rządu pod wpływem demonstracji i rozruchów ulicznych, tak jak to się stało w Argentynie w 2001 roku. Pozostałe kraje będą musiały zgodzić się na rozluźnienie wymagań i kontynuację wsparcia lub zaakceptować niewypłacalność kolejnych zagrożonych krajów. Niewypłacalność kolejnych krajów powodować będzie straty w bilansach banków i konieczność udzielania im wsparcia publicznego, co pogarszać będzie sytuację fiskalną kolejnych krajów. Jednocześnie straty banków i ich problemy kapitałowe powodować będą dalsze zacieśnienie polityki kredytowej, przyczyniając się do hamowania gospodarki i rozszerzania się recesji. Rosnąć będzie nacisk na zwiększanie zakresu zaangażowania Europejskiego Banku Centralnego, a jednocześnie opór niemieckiej opinii publicznej przed ”psuciem” euro i coraz dalszym odchodzeniem ECB od dobrych wzorów Bundesbanku. W tej sytuacji może dojść do niekontrolowanego opuszczania strefy euro w wyniku jednostronnych decyzji poszczególnych krajów.

Kraj, który w wyniku straty zdolności do kontynuacji polityki „wewnętrznej dewaluacji” utraci wsparcie pozostałych krajów strefy euro, ogłosi częściową niewypłacalność i nie będzie w stanie pozyskać środków na sfinansowanie niezbędnych wydatków, może zostać zmuszony do rozpoczęcia emisji własnej waluty, co może być poprzedzone emisją różnych form quasi pieniądza do regulowania zobowiązań wewnętrznych i wypłacania wynagrodzeń w sektorze publicznym.

 

Na emisję własnej waluty zdecydować się może również kraj z grupy gospodarek nadwyżkowych, który utraci zdolność do tolerowania psucia euro i rosnących kosztów fiskalnych wspierania zagrożonych gospodarek strefy euro.

W przypadku opuszczania strefy euro w wyniku jednostronnych decyzji poszczególnych krajów nasilać się będą wzajemne oskarżenia i negatywne sentymenty. Prawdopodobne będą retorsje w postaci barier dla handlu niszczących jednolity rynek. W takim przypadku prawdopodobne jest pogłębienie załamania gospodarki i nasilenie konfliktów wewnątrzkrajowych i międzypaństwowych w Europie.

Możliwość przezwyciężenia kryzysu i przetrwania strefy euro

Pomimo, iż proponowane dotychczas metody rozwiązania kryzysu zadłużeniowego i reanimacji strefy euro mają bardzo ograniczoną szansę doprowadzić do poprawy konkurencyjności zagrożonych krajów i naprawy ich bilansów płatniczych na tyle szybkiej, by uniknąć zaostrzania recesji i dalszej eskalacji kryzysu zadłużeniowego, to istnieje szansa przetrwania strefy euro w obecnej formie. Może to być efektem wystąpienia rozmaitych sprzyjających czynników.

Kryzys strefy euro może zostać powstrzymany w wyniku wystąpienia wewnętrznych lub zewnętrznych czynników łagodzących, takich jak: zewnętrzne impulsy wzrostu wskutek silniejszego niż się obecnie oczekuje ożywienia w gospodarce światowej, istotnego osłabienia euro i wypracowania przez strefę euro jako całość nadwyżki handlowej lub lepszych niż oczekujemy efektów przywracania konkurencyjności zagrożonych gospodarek poprzez politykę „wewnętrznej dewaluacji”.

Silne ożywienie w gospodarce światowej umożliwiłoby, przy utrzymaniu wewnętrznej nierównowagi w strefie euro, osiągnięcie na tyle wysokiego wzrostu, by zneutralizować negatywne krótkookresowe skutki polityki „wewnętrznej dewaluacji” w słabszych krajach. Ułatwiłoby to zagrożonym krajom wyjście z pętli deflacyjnej i pętli zadłużenia, zwiększając szansę na przetrwanie strefy euro. Pojawienie się silnego i nie epizodycznego zewnętrznego impulsu wzrostowego nie jest dzisiaj generalnie scenariuszem bardzo prawdopodobnym wobec wciąż niezakończonego procesu ograniczania nadmiernego zadłużenia gospodarki prywatnej w USA oraz ryzyka silniejszego hamowania jednego z silników globalnego wzrostu, czyli gospodarki chińskiej.

Podobny jak globalne ożywienie skutek dla strefy euro przyniosłoby istotne i względnie trwałe osłabienie europejskiej waluty[42]/. W sytuacji istotnej deprecjacji euro i wygenerowania dużej nadwyżki handlowej przez strefę euro jako całości, mniej konkurencyjne kraje strefy mogły mieć nadwyżki obrotów handlu zagranicznego mimo utrzymywania się deficytów w ich obrotach w ramach strefy euro. Nie bez znaczenia jest przy tym stosunkowo wysoki udział wymiany handlowej z państwami spoza strefy euro w przypadku krajów peryferii, co zwiększać będzie pozytywne skutki osłabienia euro dla ich bilansu handlowego. Szansę na istotną deprecjację euro dotychczas zmniejszały z jednej strony polityka słabego dolara prowadzona przez amerykański bank centralny, z drugiej strony zaś powszechne ściąganie kapitału z pozaeuropejskich banków zależnych przez europejskie grupy bankowe, co  – podobnie jak w przypadku Japonii po wydarzeniach w Fukushimie – prowadziło do paradoksalnego umocnienia waluty obszaru przechodzącego kryzys.

Rozwiązanie kryzysu strefy euro byłoby oczywiście znacznie bardziej prawdopodobne, gdyby polityka „wewnętrznej dewaluacji” przyniosła lepsze niż oczekujemy efekty w zakresie przywracania konkurencyjności. Nie można wykluczyć takiego przebiegu wydarzeń, choć naszym zdaniem przedstawione w poprzednich rozdziałach przykłady nie dają podstaw do takich nadziei.

Reasumując, nie można wykluczyć, że kombinacja wymienionych wyżej czynników lub któryś z tych czynników samodzielnie umożliwi przezwyciężenie obecnego kryzysu i strefa euro przetrwa. Fakt, że strefa euro przetrwa obecny kryzys nie musi jednak oznaczać, że będzie to kryzys ostatni. W przyszłości poważne problemy z konkurencyjnością mogą pojawić się w różnych krajach. Los kraju, który z jakiś przyczyn utraci konkurencyjność, będzie w ramach strefy euro zawsze nie do pozazdroszczenia.

Zakończenie

Unia Europejska i jednolity rynek europejski to wielkie osiągniecia, których warto i trzeba bronić. Wprowadzenie euro, mimo najlepszych intencji, okazało się natomiast błędem, z którego należy się wycofać. Istnienie jednolitej waluty jest trudne do pogodzenia z dotychczasową filozofią integracji europejskiej, której celem było tworzenie wszystkim państwom członkowskim warunków dla pomyślnego rozwoju. Tymczasem przynależność do strefy euro pozbawia państwo członkowskie możliwości wykorzystania w sytuacji kryzysowej najskuteczniejszego instrumentu dostosowawczego, jakim jest korekta kursu walutowego. Kraj członkowski strefy euro, który z jakichś powodów utraci konkurencyjność, znajduje się w pułapce. Wyjście takiego kraju ze strefy euro grozi paniką bankową, zaś pozostawanie w strefie euro skazać może na długotrwałą recesję. Świadomość ryzyka wpadnięcia w taką pułapkę zmniejsza szanse na dalsze rozszerzanie strefy euro, nawet w optymistycznym wariancie opanowania obecnego kryzysu. Póki istnieje strefa euro, będziemy mieli w UE do czynienia z podziałem na trzy grupy krajów: kraje strefy euro mające zadawalającą konkurencyjność, zagrożone kraje strefy euro zmagające się z recesją oraz kraje znajdujące się poza strefą euro i niespieszące się do tego, by do niej wstąpić. Będzie to swoista „Europa trzech prędkości”. Kontrolowana dekompozycja strefy euro uwolni z pułapki tych, którzy w nią wpadli, zapobiegnie nieobliczalnym konsekwencjom niekontrolowanego rozpadu strefy euro, umożliwi zachowanie UE i jednolitego rynku i pozwoli UE skoncentrować wysiłki na nowych wyzwaniach. Takim projektem dającym nowy impuls rozwojowy może być utworzenie wspólnego obszaru celnego z USA[43]/.

Operacja kontrolowanej dekompozycji strefy euro może nastąpić tak szybko, jak tylko europejskie elity i opinia publiczna oswoją się z myślą, że euro i Unia Europejska to nie to samo i że Unia Europejska i jednolity rynek bez euro mogą istnieć i stanowić wielką wartość dla państw i narodów europejskich oraz uzgodnione zostaną zasady nowego ładu walutowego w Europie. Do tego czasu powinny być prowadzone działania zapobiegające niekontrolowanemu rozwojowi wydarzeń.


Autorzy

Stefan Kawalec

Ekonomista, absolwent wydziału matematyki Uniwersytetu Warszawskiego. Prezes zarządu firmy doradczej Capital Strategy Sp. z o.o., członek rad nadzorczych spółek Kredyt Bank S.A. i Lubelski Węgiel „Bogdanka” S.A., były wiceminister finansów.

Ernest Pytlarczyk

Doktor nauk ekonomicznych, Główny Ekonomista BRE Banku S.A., kieruje zespołem wielokrotnie nagradzanym za najlepsze prognozy makroekonomiczne gospodarki polskiej. W przeszłości pracował jako analityk rynków finansowych w Instytucie Cykli Koniunkturalnych na Uniwersytecie w Hamburgu, w banku centralnym Niemiec we Frankfurcie i w Banku Handlowym w Warszawie.


[1]/ System, w którym bank emisyjny gwarantował wymianę emitowanej waluty na złoto według stałego parytetu.

[2]/ Karl Polanyi, „The Great Transformation”, Reinhert, New York 1944.

[3]/ Barry Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, Princeton University Press 2008, str. 29-31 i 230.

[4]/ Barry Eichengreen, „Golden Fetters. The Gold Standard and the Great Depression 1919-1939”,  Oxford University Press 1995, str. 6.

[5] / B. Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, op. cit. , str. 30.

[6] / B. Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, Op. cit. str. 230.

[7]/ John Maynard Keynes, „The Economic Consequences of Mr. Churchill” 1925, w: John Maynard Keynes, „Essays in Persuasion”, Macmillan and Co, London 1933, s. 244-270.

[8]/ B. Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, op. cit. str. 57.

[9]/ B. Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, op. cit. str. 57

[10]/ Liaquat Ahamed, „Lords of Finance. The Bankers Who Broke the World”, The Penguin Press, New York 2009.str. 376.

[11]/ L. Ahamed, op. cit.,  str. 429-430.

[12]/ L. Ahamed, op. cit.. str. 383.

[13]/ Por. B. Eichengreen , „Golden Fetters. The Gold Standard and the Great Depression 1919-1939”, op. cit.

[14]/  B. Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, op. cit., str. 87.

[15]/ Por. Mario Blejer and Guillermo Ortiz, “Latin lessons”, The Economist, 18.02.2012.

[16]/  http://pl.wikipedia.org/wiki/Zjednoczenie_Niemiec

[17]/ Heinz Jansen, „Transfers to Germany’s eastern Länder: a necessary price for convergence or a permanent drag?”, ECFIN Country Focus (Economic analysis from the European Commission’s Directorate-General for Economic and Financial Affairs), Volume 1, Issue 16, 8.10.2004. W poszczególnych latach w okresie 1991-2002 roczne transfery netto stanowiły między 4,6% a 7,7% PKB Niemiec i miedzy 26% a 45% PKB Niemiec Wschodnich.

[18]/ Por. Helmut Seitz, “The economic and fiscal consequences of German Unification”, Technical University Dresden, Germany, Faculty of Business and Economics, Institute for Applied Public Finances and Fiscal Policy. Presentation at the conference on German Unification University of Haifa, January 21st. – 22nd, 2009.

[19]/ Daniele Franco, „L’economia del Mezzogiorno” w: „Il Mezzogiorno e la politica economica dell’Italia”, Seminari e convegni, Banca d’Italia, lipiec 2010, nr 4, str. 5.

[20]/ Por. Gianfranco Viesti et al., “Convergence among Italian Regions, 1861-2011”, Quaderni di Storia Economica, Banca d’Italia, październik 2011, nr 21, str. 67.

[21]/ Por. D. Franco, op. cit., str. 3.

[22]/ Catriona Purfield and Christoph Rosenberg, “Adjustment under a Currency Peg: Estonia, Latvia and Lithuania during the Global Financial Crisis 2008–09”, IMF Working Paper WP/10/213, International Monetary Fund, Washington, September 2010.

[23]/ Por. Zsolt Darvas, „A Tale of Three Countries: Recovery after Banking Crises”, Corvinus University of Budapest, Department of Mathematical Economics and Economic Analysis, Working Paper 2011/6, 20 December 2011.

[24]/ Z. Darvas, op. cit..

[25]/ Por. Roberto Perotti, “The ‘Austerity Myth’: Gain Without Pain?”, NBER Working Paper 17571, National Bureau of Economic Research, Cambridge, Massachusetts, November 2011.

[26]/ Edmund Wnuk-Lipiński, „Świat międzyepoki. Globalizacja, demokracja, państwo narodowe”, Wydawnictwo ZNAK, Instytut Studiów Politycznych PAN, Krąków 2004. Str. 167.

[27]/ E. Wnuk-Lipiński, op. cit. Str. 164.

[28]/ E. Wnuk-Lipiński, op. cit. str. 180.

[29]/ Por. Mirosław Czech, „Ja nacjonalista”, Gazeta Wyborcza, 5-6 listopada 2011. Tytuł tekstu publicysty „Gazety Wyborczej” i byłego działacza Unii Demokratycznej i Unii Wolności jest formą prowokacji. Czech pisze w tym samym tekście: „Jak byłem demokratycznym liberałem (z tęskniącym spojrzeniem ku społecznej gospodarce rynkowej), tak pozostałem. Nacjonalistą jestem z europejska. Nie uważam by nadchodził  kres państwa narodowego i w Europie zapanowała kosmopolityczna wspólnota jako podstawa rozwoju demokracji. Więź narodowa i państwowa oparta na tożsamości obywateli oraz wieloetnicznym i wieloreligijnym dziedzictwie nie zaniknie. Będzie osnową integrującej się Europy.”

[30]/ W Argentynie w 2001 roku zamrożenie depozytów bankowych sprowokowało rozruchów, które doprowadziły do ustąpienia prezydenta i rządu oraz ogłoszenia niewypłacalności kraju.

[31]/ Rozwiązanie tego typu proponuje niemiecki historyk Hans-Joachim Voth. W wywiadzie dla „Spiegla”, w odpowiedzi na pytanie jak będzie wyglądała Europa za pięć lat, Voth mówi: „Mogę wyobrazić sobie świat z okrojoną strefą euro, do której należą Francja, Włochy, kraje śródziemnomorskie, i może też Belgia. Poza tym będzie stara strefa marki niemieckiej, do której należeć będą Niemcy, Austria, Holandia, może też Dania, i być może Finlandia, które nie będą miały problemu z utrzymaniem podobnej polityki pieniężnej jak Niemcy. Podobne warunki mieliśmy w czasach Europejskiego Mechanizmu Kursów Walutowych ERM. To było optymalne rozwiązanie, tylko potem porzuciliśmy je na rzecz euro.” Por. „Europa to więcej niż euro”,  31.08.2011 – http://waluty.onet.pl/europa-to-wiecej-niz-euro,18893,4835536,1,prasa-detal

[32] Por. B. Eichengreen (2008)  „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”. Op. cit. s. 49-55.

[33]/ B. Eichengreen (2008)  „Globalizing Capital, A History of the International Monetary System”. Op. cit. s. 186.

[34]/ B. Eichengreen (2008)  „Globalizing Capital, A History of the International Monetary System”. Op. cit. s. 232.

[35]/ W pierwszych latach istnienia ESM centralnie ustalone poziomy kursów były modyfikowane średnio co osiem miesięcy.

[36]/ Propozycję takiego rozwiązania problemów strefy euro przedstawił Krzysztof  Rybiński: http://www.rybinski.eu/?p=2999&lang=all. Jednorazowa zmiana kursów parytetowych wewnątrz strefy euro nie wyklucza jednak ponownego, wraz z upływem czasu, narastania nierównowagi w bilansach płatniczych.

[37]/ Skrót złożony z pierwszych liter angielskich nazw następujących krajów: Portugalia, Włochy, Irlandia, Grecja i Hiszpania.

[38]/ Stephane Deo, Paul Donovan, and Larry Hatheway, “Euro break-up – the consequences”, UBS Global Economic Research, London,  6.09.2011.

[39]/  S. Deo, P. Donovan, and L. Hatheway, “Euro break-up  –  the consequences”, op. cit.

[40]/ Stanislaw Gomulka, “Perspectives for the Euroland, Short Term and Long Term”, Polish Quarterly of International Affairs, no 2/2012. March 2012. Forthcoming. Gomułka uważa, że takie kosztowne społecznie dostosowanie będzie miało również pozytywne skutki: przywrócenie konkurencyjności w wyniku obniżenia kosztów płac, poprawę salda handlu zagranicznego, a także utrwalenie w pamięci (instill in te memory) dla społeczeństwa i elit politycznych konieczności dbania o stabilność finansową.

[41]/  Martin Feldstein, “Weaker euro will help solve Europe deficit woes”, Financial Times, 19.12.2011. Por. http://blogs.ft.com/the-a-list/2011/12/19/a-weak-euro-is-the-way-forward/#ixzz1h6vdpDrY

[42]/ Deprecjację euro jako receptę na uratowanie strefy euro przywołał Martin Feldstein. Por. M.Fedstein, “Weaker euro will help solve Europe deficit woes”, op. cit.

[43]/ Postulat utworzenia do roku 2025 wolnego obszaru celnego obejmującego Unię Europejską i USA sformułowany został w raporcie: „The Case for Renewing Transatlantic Capitalism”, Edited by Paweł Świeboda and Bruce Stokes, Warsaw, March 2012, Report by a High Level Group convened by demosEUROPA – Centre for European Strategy (Warsaw), the German Marshall Fund of the United States (Washington DC), Notre Europe (Paris), Stiftung Wissenschaft und Politik (Berlin) and European Policy Centre (Brussels).

Transformacja według Jacka Kuronia :)

Jacek Kuroń należał do tych ludzi, którzy w największym stopniu przyczynili się do tego, że pokojowe przejście naszego kraju od realnego socjalizmu do demokracji i wolnego rynku stało się w ogóle możliwe. Był jedną z najważniejszych postaci środowiska KOR, bez którego trudno sobie wyobrazić powstanie „Solidarności”, a potem przetrwanie tego ruchu w podziemiu po wprowadzeniu stanu wojennego. Wywarł istotny wpływ na powstanie strategii „samo-ograniczającej się rewolucji”, która okazała się skutecznym sposobem na wyszarpywanie „komunie” kolejnych przyczółków wolności. Był uczestnikiem obrad Okrągłego Stołu, współtwórcą strategii „Solidarności” w kampanii przed przełomowymi wyborami 4 czerwca 1989 roku, posłem w latach 1989-2001 i dwukrotnie ministrem pracy i polityki społecznej, po raz pierwszy w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, którzy położył podwaliny pod obecny ustój. Drugi raz pełnił to stanowisko w rządzie Hanny Suchockiej.

Jednocześnie był Jacek Kuroń tym spośród ojców-założycieli III Rzeczypospolitej, który po latach najsurowiej oceniał bilans transformacji i swój w niej udział. W 2002 roku mówił w wywiadzie dla „Przeglądu”: „Podżyrowałem ten jego plan [plan Balcerowicza – przyp. KCh] i to mój grzech niewątpliwy. Ale nie jest to grzech pierwszoplanowy, bo dziś nie jest istotne, co żyrowałem, tylko raczej moje zaniechania. To co wówczas trzeba było robić. Trzeba było złożyć inną propozycję, a ja do tego nie byłem przygotowany.”

Być może gdyby dane mu było przeżyć kilka lat więcej (zmarł w czerwcu 2004 roku), zweryfikowałby tę skrajnie negatywną ocenę, tak jak swą ocenę planu Balcerowicza zweryfikował Karol Modzelewski. Tamte słowa wypowiadał wszak w okresie, gdy w Polsce istniało masowe bezrobocie i gdy w parlamencie zamiast jego Unii Wolności zasiadali radykałowie z Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. I tak pozostałby zapewne krytycznym recenzentem naszej rzeczywistości, ponieważ – wynika to z relacji jego przyjaciół – zawsze był wyjątkowo wrażliwy na różne przejawy biedy i dyskryminacji i stale czuł się zobowiązany do tego, aby jakoś poprawiać świat.

Dyskusja, na ile Jacek Kuroń miał rację oceniając transformację aż tak źle, wydaje się jednak mało płodna i ciekawa. Nie jest to też chyba taka dyskusja, jakiej pragnąłby sam Kuroń. Warto natomiast przypomnieć, na czym polegała jego koncepcja transformacji, gdy był jeszcze czynnym politykiem i pod wpływem jakich okoliczności ta koncepcja się kształtowała – to właśnie jest celem niniejszego szkicu.

Gdy jesienią 1989 roku rząd Tadeusza Mazowieckiego rozpoczynał swoje urzędowanie, cieszył się fenomenalnym poparciem społecznym. W grudniu OBOP poinformował, że według ostatnich pozytywnie pracę rządu pozytywnie ocenia 82% Polaków. Jednocześnie badania wykazały nienotowany od września 1980 roku (tuż po podpisaniu „porozumień sierpniowych”) poziom wskaźnika optymizmu społecznego, mimo że oceny sytuacji gospodarczej były najgorsze od lat 70-tych – 98% badanych uznawało ją za złą lub bardzo złą. Trwał romantyczny okres transformacji, w którym elitom zwycięskiej „Solidarności” wydawało się, że siłą swego autorytetu zdołają nakłonić społeczeństwo do spokojnego i wytrwałego znoszenia wszelkich trudów związanych z wprowadzeniem iście rewolucyjnych reform, zaś społeczeństwo ufało, że sytuacja w kraju będzie ulegać systematycznej poprawie.

Jacek Kuroń był wtedy posłem Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego oraz ministrem pracy i polityki społecznej. Jak to kiedyś ujął Aleksander Smolar, misją Kuronia miało być osłanianie „dokonywanej bez znieczulenia operacji na społeczeństwie”. Chodziło oczywiście o pakiet reform znanych jako plan Balcerowicza, który wszedł w życie 1 stycznia 1990 roku. Jak większość polityków jego obozu, wśród których wielu miało lewicowy rodowód lub przynajmniej tak zwaną „lewicową wrażliwość”, Kuroń przystał na plan Balcerowicza nie ze względów ideologicznych, lecz pragmatycznych oraz przekonania, że nie ma alternatywy. Pewien publicysta pisał wtedy wręcz – jak się zdaje, wyjątkowo trafnie – że dominującą wśród elit „Solidarności” ideologią jest „twardy realizm”. Owszem, na przełomie 1989 i 1990 roku Kuroń przeżył okres fascynacji liberalizmem gospodarczym. Uwiodły go (lecz nie tylko jego) wywody amerykańskiego ekonomisty Jeffreya Sachsa, który przybył do Polski latem 1989 roku, aby doradzać liderom „Solidarności”. Tak naprawdę liczyło się jednak co innego: po pierwsze, presja czasu, wywołana szalejącą inflacją i ogromnymi oczekiwaniami społecznymi, po drugie, głębokie, powszechne przekonanie, że realny socjalizm skompromitował się totalnie. Wobec tego konieczność przejścia do modelu opartego na przeciwstawnych przesłankach, a ponadto sprawdzonego w bogatych krajach zachodnich, jawiła się jako coś bez mała oczywistego. Warto przypomnieć, że nieudane próby reanimacji gospodarki PRL trwały od 1982 roku, nie powiodły się także reformy w żadnym z „bratnich” krajów socjalistycznych.

Zapraszając Jacka Kuronia do współpracy Tadeusz Mazowiecki kierował się podobno tym, że chciał mieć w rządzie kogoś z samego „jądra opozycji”, aby nie powstało wrażenie, że jest to kolejny rząd komunistyczny, do którego tylko dodano kilka nowych twarzy. Liczył poza tym na to, że charyzma i determinacja Kuronia przełożą się na skuteczność w prowadzeniu trudnych rozmów ze związkami zawodowymi.

Oprócz tego, on sam wybrał sobie jeszcze jedną, bardzo istotną rolę: W cotygodniowych wystąpieniach telewizyjnych starał się objaśniać Polakom sens reform, a także zagrzewał ich do tego, co od dawna stanowiło jego główną specjalność: budowania oddolnych inicjatyw obywatelskich w celu samodzielnego rozwiązywania tych problemów, których póki co nie jest w stanie rozwiązać państwo. Oglądanie tych nagrań może być dziś szokujące dla młodego człowieka, przyzwyczajonego do polityki wyreżyserowanej do najmniejszego szczegółu: Widzimy biurko zawalone papierami, za którym siedzi mężczyzna w średnim wieku ubrany w dżinsową koszulę lub ciemnobrązowy sweter. Mężczyzna, czyli minister Jacek Kuroń, mówi, a raczej snuje gawędę o tym, że np. trzeba zakładać lumpeksy, aby także człowiek ubogi miał gdzie zrobić zakupy. Przede wszystkim jednak apeluje: „To jest sposób na życie, który polega na tym, że organizujemy się do załatwiania swoich spraw. (.) Zaczynamy wielką grę ekonomiczną, w której jedni wygrywają, drudzy przegrywają. Trzeba pamiętać o tych, którzy przegrywają, trzeba pamiętać o tych, którzy do tej gry stanąć nie mogą. Krótko mówiąc, przebudowując nasz kraj, musimy go przebudowywać solidarnie.” To wtedy narodziła się legenda Jacka Kuronia jako polityka, który jest otwarty na ludzi i stara się prowadzić z nimi dialog, zamiast jedynie wygłaszać oświadczenia.

Żadna, nawet najbardziej profesjonalna polityka informacyjna nie zdołałaby jednak zapobiec powstaniu oddolnego buntu przeciwko reformie, która oprócz ewidentnych korzyści, jak zrównoważenie rynku i zduszenie hiperinflacji, przyniosła też widmo bezrobocia. Dramat tamtego czasu polegał ponadto na tym, że najbardziej zagrożeni stali się ci, którzy w powszechnym odbiorze stanowili główną bazę ruchu „Solidarność” – tak zwana wielkoprzemysłowa klasa robotnicza, zatrudniona w nierentownych i coraz bardziej niepotrzebnych zakładach.

Ten oddolny bunt wykorzystali politycy pragnący doprowadzić do personalnych roszad w „Solidarności”, czyli zmniejszenia wpływów środowiska skupionego wokół Jacka Kuronia, Adama Michnika i Bronisława Geremka. Chcieli też zablokować propagowany przez to środowisko projekt przekształcenia będącego częścią „Solidarności” ruchu komitetów obywatelskich w ugrupowanie polityczne, które wspierałoby reformy realizowane przez rząd Mazowieckiego. Politykom tym przewodzili bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy, współdziałający wówczas z legendarnym przywódcą „Solidarności” Lechem Wałęsą. Jacek Kuroń wspominał w wydanej w 1997 roku wspólnie z Jackiem Żakowskim książce p.t. Siedmiolatka, czyli kto ukradł Polskę?: „Kaczyńscy zrozumieli, że temu wielkiemu ruchowi, któremu Wałęsa i Mazowiecki odebrali wszystko, trzeba dać cokolwiek, bo on sam – nie pytając o zgodę – weźmie to, co zechce – zapewne niszcząc cały wysiłek reformy. [L1] Tym swoim odkryciem Kaczyńscy chcieli się z nami podzielić, podnosząc wielki rwetes. Słyszałem te ich krzyki. Ale zamiast spróbować zrozumieć ich myślowy przewód, rozumiałem tylko odpychające mnie słowa. Te słowa brzmiały paskudnie: nie możemy dać chleba, to dajmy igrzyska. Nie możemy ludziom dać nic materialnie, to dajmy im rozliczenie z byłą nomenklaturą. (.) Zapewne popełnili błąd szukając rozwiązania, ale opierali się na słusznej i poprawnej diagnozie, której nam zabrakło. Ja przynajmniej tej ich poprawnej i słusznej diagnozy wtedy nie rozumiałem. Widziałem tylko błąd, który zrobili na końcu rozumowania. I to uważam za swój grzech polityczny.”

Iluzja wspólnoty celów i pragnień prorządowych elit oraz większości społeczeństwa prysła 25 listopada 1990 roku, gdy ogłoszono wyniki I tury pierwszych w historii Polski powszechnych wyborów prezydenckich (które powszechnymi stały się nota bene głównie na skutek działań zwolenników rządu, upatrujących w tym między innymi sposób na „uspołecznienie” procesu przemian, realizowanych dotychczas głównie odgórnie): popierany przez elity Tadeusz Mazowiecki przegrał nie tylko z Lechem Wałęsą, ale też z „człowiekiem znikąd”, jak pisała prasa, czyli Stanem Tymińskim, który obiecywał Polakom przysłowiowe „złote góry”, a poza tym mógł jawić się wielu jako ucieleśnienie „amerykańskiego snu”. Następnego dnia Mazowiecki ogłosił, że podaje rząd do dymisji.

Z punktu widzenia dalszej politycznej drogi Jacka Kuronia istotne wydają zwłaszcza dwie konsekwencje szoku 25 listopada 1990: Pierwszą było powstanie Unii Demokratycznej, drugą zaś wniosek, że reformy trzeba realizować konsekwentnie, lecz z ludźmi, a nie wbrew nim.

Unia Demokratyczna, która powstała oficjalnie w maju 1991, z połączenia trzech istniejących wcześniej podmiotów (w tym Ruchu Obywatelskiego-Akcji Demokratycznej, z którym związany był Kuroń), skupiła bardzo szerokie grono polityków – od osób bliskich poglądami partiom konserwatywnym do zdeklarowanych socjalliberałów i socjaldemokratów, a także sporą grupę ludzi, którzy nigdy nie potrafili jednoznacznie zakwalifikować się do konkretnego politycznego obozu. Łączyły ich głównie trzy rzeczy: związki przyjacielskie wypróbowane w najtrudniejszych latach walki z systemem PRL, głęboka niechęć do populizmu i politycznego awanturnictwa, oraz przekonanie, że ogólny kierunek reform zapoczątkowanych przez rząd Tadeusza Mazowieckiego musi być kontynuowany. Bronisław Geremek, jeden z liderów Unii (iluż ta partia miała liderów!) stwierdził kiedyś wręcz, że Unia Demokratyczna powinna pełnić rolę „strażnika nieodwracalności procesu transformacji”.

Jacek Kuroń był w swojej partii niesamowicie popularny, a jednocześnie również i tam pełnił często rolę dysydenta. Warto nie mitologizować późniejszych podziałów w Unii Wolności (na część rzekomo bardziej lewicową, wywodzącą się z UD oraz „twardych liberałów” z Kongresu Liberalno-Demokratycznego) i przypomnieć, że najważniejsza wówczas koncepcja polityczna Jacka Kuronia, czyli Pakt o Przedsiębiorstwie Państwowym, napotykała na silny opór również wśród unitów. Waldemar Kuczyński wspomina w swoich wydanych w ubiegłym roku dziennikach, jak przekonywał Mazowieckiego latem 1992 roku, że pomysły Kuronia „to droga wzmacniania siły związków zawodowych i udostępniania im pól, które w normalnej gospodarce do nich nie należą.” Z kolei Władysław Frasyniuk mówił w podobnym okresie na jednym z posiedzeń Rady Unii Demokratycznej: „Kuroń stanął na czele zespołu pracującego nad paktem o przedsiębiorstwie i tu też widzę wielkie niebezpieczeństwo, bo nie jest on człowiekiem, który czuje przedsiębiorstwo państwowe i w ogóle gospodarkę. Jacek czuje problemy społeczne załóg. W trudnej sprawie przekształceń w gospodarce, na czele zespołu powinien stać ktoś, kto twardą ręką wprowadza kapitalizm i potrafi podejmować decyzje; Jacek zaś powinien walczyć, by w trakcie tych przekształceń nie zapomnieć o naszej unijnej wrażliwości społecznej.”

W tym miejscu wypada krótko scharakteryzować, co stanowiło ideę owego Paktu o Przedsiębiorstwie Państwowym: w gruncie rzeczy była to reanimacja „Paktu dla Polski”, opracowanego na przełomie 1990 i 1991 roku, który miał być odpowiedzią powstającej wtedy Unii Demokratycznej na sukces wyborczy Stana Tymińskiego. Chodziło więc o to, aby w drodze wychodzenia z kryzysu poszczególne ciężary i sposób ich rozłożenia uzgadniać ze związkami zawodowymi i organizacjami pracodawców, tak aby reformy miały przyzwolenie społeczne. „Paktowanie” musiało oznaczać częściowe usztywnienie mechanizmów rynkowych, jednak Kuroń i inni twórcy tego planu uważali, że jest to niezbędna cena za to, aby reformy mogły być przeprowadzane w demokratycznych warunkach. Innymi słowy, należało wyciągnąć lekcję z doświadczenia lat 1989-1990, kiedy to wielkie zmiany, od rozmów Okrągłego Stołu poczynając, odbywały się ponad głowami społeczeństwa, realizowane heroicznym wysiłkiem stosunkowo niewielkiej elity.

Swoją koncepcję transformacji wyłożył Jacek Kuroń dokładnie na ostatnim kongresie Unii Demokratycznej, jaki miał miejsce wiosną 1994 roku. Przytaczam obszerny fragment tego wystąpienia, gdyż zdradza ono wiele z myślenia Kuronia o państwie i polityce:

„To jest największe zagro­żenie – nie gospodarka, która się rozwija i rozwijać będzie, ale rozkład więzi społecznych. Gdyby zro­bić taką analogię, że Polska jest okrętem płynącym po morzu, który to okręt w trakcie buduje się i doskonali, to my płyniemy coraz doskonalszym okrętem. Zarazem, z powodu postępującej utraty za­ufania do polityków, do władzy, okręt traci sterowność. W naszych sporach o racje możemy mieć 100 procent słuszności, ale jak ten okręt straci sterowność i wpadnie na skały, to już nie będą miały one żadnego znaczenia.

Pierwszym, podstawowym problemem, jest konflikt między oczekiwaniami, postawami różnych grup społecznych a wymogami racjonalności gospodarczej. Ta ostra sprzeczność jest główną, zasadni­czą przyczyną upadku autorytetów i rozkładu różnych więzi społecznych. (.)

Wszyscy mówimy, że chcemy być ugrupowaniem centrum. Pragnę takiego ugrupowania, jest ono dla Polski najlepsze. Lecz trzeba powiedzieć – centrum – wobec czego? Wobec lewicy, prawicy? To dziś w Polsce dokładnie nic nie znaczy. Ja chciałbym być w centrum wobec konfliktu: racjonalność gospodarcza-oczekiwania społeczne.

Czy można być w centrum wobec tego konfliktu? Właściwie trzeba być po stronie racjonalności gospodarczej, lecz najbardziej racjonalne programy, zgodne z wiedzą, fachowością, są nierealne, jeśli nie stoją za nimi odpowiednio wielkie siły społeczne. Programy, które odwołują się do oczekiwań spo­łecznych są destruktywne, lecz programy, które odwołują się wyłącznie do racjonalności gospodaro­wania, też są destruktywne, bo są nierealistyczne.

Unia powstała jako ugrupowanie ludzi popierających rząd Tadeusza Mazowieckiego i jego refor­my. Mamy skłonność do bycia zwolennikami jednej ze stron tego konfliktu – racjonalności gospodaro­wania. Ale powtarzam, to jest śmierć, racjonalność gospodarowania bez uruchomienia sił społecznych to katastrofa.”

Wkrótce potem Unia Demokratyczna połączyła się z KLD i powstała Unia Wolności, na której czele stanął Leszek Balcerowicz. Jacek Kuroń zdecydował się nie kandydować w 1995 roku do władz UW, co stanowiło wyraźny sygnał, że partia ta nie spełnia do końca jego oczekiwań. Nie chodziło wyłącznie o poglądy na politykę gospodarczą. Różne inne wystąpienia Kuronia świadczą o tym, że pragnął on realizować cele, które wykraczały w istocie poza kompetencje typowej partii politycznej. Wielokrotnie wspominał, że chciałby stworzyć ruch społeczny złożony głównie z młodych ludzi, swoisty „korpus pokoju”, który pomagałby realizować różne oddolne inicjatywy samopomocy w środowiskach zagrożonych społecznym wykluczeniem i w ten sposób „podciągać” wykluczonych w górę.

W 1995 roku Kuroń zgodził się kandydować na prezydenta (z poparciem Unii Wolności i Unii Pracy), kierując się zapewne również tym, że jako prezydent miałby większe możliwości na realizowanie swoich społecznikowskich idei. Jak wiadomo, zajął jednak dopiero trzecie miejsce.

W kolejnych latach nękany chorobami odsuwał się od czynnej polityki, ale wciąż bacznie ją obserwował i kiedy tylko mógł próbował inicjować różne działania mające na celu „uczynienie świata bardziej znośnym”. Jak podsumował to kiedyś Jacek Żakowski, dawny przywódca KOR „był już, ale też, by uznać, że widocznie.”

Na samym początku transformacji Kuroń wielokrotnie powtarzał, że najlepiej czułby się jako reprezentant umiarkowanej lewicy w przyzwoitym kapitalizmie, ale ponieważ w Polsce nie ma przyzwoitego kapitalizmu on sam musi wpierw ten kapitalizm zbudować. Można mieć nadzieję, że w Polsce powstanie kiedyś umiarkowana, przyzwoita partia lewicowa, która weźmie na swego patrona Jacka Kuronia i zechce uczyć się od niego, jak być „przyjacielem ludu” nie będąc jednocześnie populistą. Wszyscy inni uczestnicy życia politycznego bez względu na swe przekonania mogliby natomiast naśladować jego otwartość, determinację dialogu, samokrytycyzm i lojalność wobec przyjaciół.

A tak w ogóle: spierajmy się o Jacka Kuronia, niech żyje ciągle w tych dyskusjach.

Katarzyna Chimiak

Katarzyna Chimiak – ur. w 1985 roku, studiowała historię i stosunki międzynarodowe. Od 2008 roku doktorantka w Instytucie Historii Uniwersytetu Warszawskiego, specjalizuje się w najnowszej historii Polski, Niemiec, Rosji i Ukrainy. W 2010 opublikowała książkę o początkach polskiej transformacji p.t. „ROAD: Polityka czasu przełomu”.

Konserwatywna Polska i jej niekonserwatywna prawica – wywiad Piotra Beniuszysa :)

Prawicowej formacji, jaką sobie wymarzyłem, czy jaka byłaby mi najbliższa, w tej chwili na polskiej scenie politycznej nie ma. PiS uważam za formację awanturniczą. Są w niej oczywiście konserwatyści, którzy są zresztą także w innych partiach, ale nie oni nadają jej ton. Natomiast Platforma Obywatelska, która przechodziła różne meandry, dzisiaj jest raczej partią bardzo nieokreśloną w kategoriach ideowych i właściwie szukającą swoich zwolenników i na prawicy, i na lewicy, i w centrum. Trochę taką partią władzy po prostu.

Z punktu widzenia konserwatysty: liberalizm to zło? A może jest on dobrem, tyle że utopijnym i generującym zagrożenia w praktyce życia społecznego, natomiast to konserwatyzm jest złem, tyle że koniecznym? Czy też ocena obu tych idei współcześnie powinna się opierać na palecie odcieni szarości?

Ja deklaruję się jako konserwatysta, a w każdym razie z tych wielkich ideologii XIX i XX wieku ta jest mi najbliższa. Jeśli więc ją wybieram, to uważam, że ona oczywiście zawiera jakąś podstawową prawdę o człowieku i społeczeństwie. Natomiast liberalizm traktuję jako również ważną ideologię, która odcisnęła i w dalszym ciągu odciska swoje piętno na współczesnym świecie, z tym że patrzę na nią jednak jako na coś zewnętrznego w stosunku do mojej tożsamości i przede wszystkim widzę w niej zjawisko wielonurtowe. Nie chcę, aby nasza rozmowa nabrała charakteru nadmiernie teoretycznego, ale są różne konserwatyzmy i są różne liberalizmy. Są różni myśliciele liberalni. Jedni są mi bliżsi, inni są mi zdecydowanie bardziej odlegli. Najbliżsi są mi oczywiście tacy, których można zaliczyć do pogranicza pomiędzy konserwatyzmem a liberalizmem; by wymienić tu, myślę, z całą pewnością de Tocqueville’a, by wymienić ordoliberałów niemieckich na przykład, a na pewno są mi bardzo dalecy ci liberałowie, którzy właściwie całe swoje życie spędzili na walce z konserwatyzmem czy tradycyjnym społeczeństwem, tradycyjnym ładem.

Spójrzmy na koncepcje wolności. Z jednej strony mamy, kojarzoną z konserwatyzmem, koncepcję wolności metafizycznej, idealistycznej, którą sformułował Fichte i która polega na działaniu zgodnym z powołaniem człowieka – czyli na wtopieniu się we wspólnotę narodową jako byt wyższy od jednostki, na przestrzeganiu tradycyjnych norm, pielęgnowaniu przyjętych obyczajów i odnajdywaniu szczęścia w tej przynależności. Czy to można określić mianem wolności?

Myślę, że jest to jedna z możliwych definicji wolności i powiedziałbym tak, że oczywiście w ogóle w tradycji konserwatywnej pytanie o wolność jednostki nie jest tym pytaniem najważniejszym i pierwotnym. Nie przestaje być pytaniem ważnym. Mnie osobiście z tradycji konserwatywnej zdecydowanie najbliższa jest ta tradycja związana z nazwiskiem Edmunda Burke’a. Jest najbardziej realistyczna. Jest w niej oczywiście miejsce na wolność jednostki i jej prawo do samorealizacji, ale zawsze ta jednostka jest widziana na tle i, że tak powiem, we wspólnocie. Jest zakorzeniona w społeczeństwie i z tym pojęciem wolności wiąże się poczucie moralnego obowiązku.

To ciekawe, że wymienił pan nazwisko Burke’a. On, podobnie jak de Tocqueville bywa wymieniany jako jeden z myślicieli pogranicza obu nurtów ideowych. Również liberałowie pod niektórymi względami się do niego przyznają: był on, bądź co bądź, politykiem wigów.

Zgoda, ale jednak nie jest to przypadek, że właściwie w większości podręczników traktujących o doktrynach, ideologiach współczesności, konserwatyzm wywodzi się właśnie od niego. Moim zdaniem ten konserwatyzm, który jest jeszcze żywotny we współczesnym świecie, ma taką właśnie genealogię. Jednak widzę zasadniczą różnicę między tą linią, która idzie od Burke’a, która oczywiście jest przywiązana do pewnych zasad, do pewnych wizji relacji pomiędzy jednostką a społeczeństwem, do pewnych wizji społeczeństwa, a zarazem nie stawia sobie za cel powrotu do czasów przedrewolucyjnych. Jest w niej miejsce na zmianę, również jako na sposób dostosowania się czy przeżycia wartości konserwatywnych w zmieniającym się świecie. Natomiast ideałem drugiej linii, którą można by nazwać linią de Maistre’a, był powrót do społeczeństwa i stosunków sprzed Rewolucji Francuskiej.

Ryszard Legutko, krytykując Isaiaha Berlina, stwierdził, że liberalna wolność negatywna dopuszcza czynienie przez jednostkę zła wobec samej siebie. Tymczasem wolność wewnętrzna, tak jak on sam ją zdefiniował, czyli jako sumienie i jestestwo człowieka, nakazuje mu ze złem walczyć. Czy zgadza się pan z tym? Nie można tolerować w porządku prawnym neutralnego państwa czynienia zła wobec samego siebie i równocześnie działać na rzecz ograniczenia tego zjawiska?

Postawił pan od razu ważne pytanie, w pewien sposób filozoficzne. Jest tu kilka pytań. Wyczerpująca odpowiedź wymagałaby przemyślenia czy wstrzymania na pewien czas naszej rozmowy. Ja zwracam uwagę na to, że jeśli mówimy o państwie neutralnym światopoglądowo czy aksjologicznie, to mówimy jednak o pewnej utopii. To znaczy: zawsze mamy do czynienia z nazwanymi, albo nienazwanymi, odczytywanymi intuicyjnie, jakimiś ideowymi i moralnymi preferencjami, które nie muszą być zapisane w postaci jakiejś preambuły do konstytucji państwa czy wprost w ustawach, ale mniej więcej ten porządek jesteśmy w stanie odczytać z kształtu stanowionego prawa, z ducha tego prawa. Tak więc absolutna neutralność państwa w sferze światopoglądowej, ideowej czy moralnej nie jest, moim zdaniem, możliwa. Natomiast na pewno nie jest też tak, że konstytucja czy akty prawne mogą być prostym przeniesieniem porządku moralnego czy nauki któregoś z kościołów, gdyż nie wszystko można uregulować w sferze ustawowej i nie wszystko może i powinno być zapisywane literą prawa. Oprócz tego są tak ważne czynniki, jak ogólny klimat występujący w społeczeństwie, kategorie określające, że coś wypada a czegoś nie wypada robić, osąd moralny dokonywany przez opinię publiczną, przez elity tej opinii, nacisk środowiskowy. Oczywiście ustawy i konstytucja muszą zostawiać pewien, moim zdaniem szeroki zakres tego, gdzie jednostka będzie mogła dokonywać tych wyborów w sposób wolny.

A czy państwo jest uprawnione do tego, aby próbować uwolnić jednostkę od wpływów środowiska, gdy istnieje presja społeczna na jednostkę, która nie chce pielęgnować tradycji środowiska?

Musielibyśmy rozważać to na bardzo szczegółowych przykładach. Mam przed oczyma taki przykład. Jest to prawo francuskie, które wprowadziło zakaz pełnego zakrywania twarzy, burki. Osobiście jestem przeciwny temu. Widzę w tym nadmierną ingerencję państwa w sferę przekonań jednostki, w sferę religii i nie rozstrzygam w tej chwili kwestii, czy kobiety, które noszą burkę robią to z przyczyny presji środowiska czy robią to z własnej woli. Zakładem, że bardzo wiele robi to z własnego przekonania. Nie jestem za tym, aby ingerencja tak głęboko sięgająca w tę sferę występowała.

Osobowość narodu

W pracy „Jaka Polska?” pisze pan, że zadaniem polityki jest dbanie o interesy narodu, dopatruje się pan czegoś takiego jak „osobowość narodu”. Gdzie w tym miejsce na jednostki ludzkie nie identyfikujące się z interesem narodu zdefiniowanym zwykle przez kręgi władzy? Dlaczego kolektywowi przypisuje pan cechy jednostki ludzkiej, takie jak osobowość?

Czy innym jest oczywiście osobowość jednostki, czym innym osobowość narodu. Myślę, że jest w pełni uprawnione, aby mówić o czymś takim, jak charakter narodowy, indywidualność narodowa, ze świadomością, że ten charakter narodowy zmienia się, ewoluuje, czasami nawet w gwałtownej formie. Jednak pod względem temperamentu, sposobu zachowań różnimy się od np. Brytyjczyków, jesteśmy na pewno inni niż Grecy, inni niż Skandynawowie. Każdy polityk, który chce być skuteczny musi sobie z tej pewnej wrażliwości zdawać sprawę, inaczej w warunkach demokratycznych ma niewielkie szanse odniesienia sukcesu. Czy stwierdzenie, że naród ma swoją osobowość, ma swoją tożsamość, na którą wpływa w olbrzymiej mierze przecież historia, kultura, doświadczenie dziejowe, oznacza, że jednostka, która nie poczuwa się do tego dominującego w danym społeczeństwie typu, nie ma swojego miejsca w narodzie? Oczywiście, że nie. To jest zupełnie inny problem. W każdym narodzie jest sporo ludzi, którzy czują się w nim nie najlepiej, nie bardzo się im podoba ich własny naród, jego tradycja, sposób bycia rodaków. Żadna jednostka z tego powodu nie powinna oczywiście być dyskryminowana. Z tym, że jeszcze jedną uwagę poczynię. Andrzej Walicki, wybitny historyk idei, w tekście, który pierwotnie był opublikowany w „Znaku”, później w zbiorze jego artykułów, „Czy możliwy jest liberalny nacjonalizm” – zapamiętałem ten tekst, ponieważ uważałem go za ważny – zwracał na to uwagę, że naród jest wspólnotą bardzo szeroką i że składa się nań zawsze wiele rodzin ideowych, wiele rodzin politycznych, że próba zamknięcia narodu tylko w jednej politycznej czy ideowej rodzinie jest strasznym redukcjonizmem. Naród to nie sekta. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę.

Przy tak dużym zróżnicowaniu, kto jest uprawniony do definiowania interesu narodu? Z tym są problemy. Dobrym przykładem wydaje się polityka minionej administracji amerykańskiej, związana z neokonserwatywną ideą „eksportu” demokracji, standardów cywilizacyjnych Ameryki poza granice cywilizacji łacińskiej, z poważnymi przedsięwzięciami, takimi jak wojna w Iraku, z którą duża część narodu, ale przez większość tych lat jednak mniejszość, przy czym dość liczebna – około 30-40% – się nie identyfikowała i nie uważała, że to leży w interesie narodu. Więc kto jest, jeśli nie tylko po prostu kręgi władzy, podlegającej jednak częstym zmianom, uprawniony do identyfikowania interesu narodu w długiej perspektywie?

Myślę, że tych podmiotów jest bardzo wiele. Poczynając od jednostek – wszystko się w końcu zaczyna od myśli. W systemie demokratycznym mamy, przynajmniej w krótkim okresie, tą rozstrzygającą instancję, którą jest werdykt wyborców. Ale propozycje składać mogą wszyscy. Swoją wizję rozumienia interesu narodu mogą przedstawiać i kręgi ekspertów, i poszczególni myśliciele, artyści, partie polityczne. Skoro już rozmawiamy o neokonserwatystach, to proszę też zauważyć, że wszystko to się zaczynało od dosyć elitarnych kręgów myślicieli, który też zresztą przeszli daleką drogę w gruncie rzeczy od lewicy, nawet dosyć radykalnej lewicy, od Demokratów, ale i ich lewego skrzydła…

…choć oni porzucili Partię Demokratyczną po jej skręcie w lewo, po nominacji McGoverna w 1972 roku…

Jednym słowem, to dowodzi, że idee mają swoje konsekwencje. W pewnym czasie, w okresie administracji, zwłaszcza pierwszej kadencji prezydenta George’a Busha juniora mieli oni olbrzymi wpływ na definiowanie celów i strategii Stanów Zjednoczonych. Nota bene, ja, który z sympatią patrzyłem na środowisko neokonserwatywne w latach osiemdziesiątych, na tę linię w latach prezydentury Busha patrzyłem krytycznie. W gruncie rzeczy nie uważam ich za konserwatystów. W moim przekonaniu widać u nich, w ich myśleniu, te źródła lewicowe, ponieważ to są konstruktywiści, a konserwatyzm konstruktywizmu nie lubi.

Można jednak stwierdzić, że trudno o konsensus wokół takiej kategorii jak interes narodowy. Jednak jest to jakaś wypadkowa wyobrażeń jednostek o tym interesie, gra interesów jednostek.

Nie tylko. Tu się ścierają też obozy polityczne, szkoły myślenia mocno ukształtowane przez doświadczenie historyczne narodu. Powiedziałbym tak: każdy ma prawo do zgłaszania swoich wizji, rozumienia, co jest interesem narodowym, co jest racją stanu, ale w ostatecznym rezultacie, w warunkach demokracji o tym, która propozycja ma szanse na realizację, rozstrzygają wielkie liczby, rozstrzygają wyborcy.

Czy pomiędzy ideą wolności jednostki z jednej strony a patriotycznym przywiązaniem do wspólnoty narodowej oraz pielęgnowaniem tradycji chrześcijańskich z drugiej strony dostrzega pan napięcia?

Pewne napięcia oczywiście istnieją. Jednostka ma prawo wybrać inną drogę, odwrócić się tyłem do tego, co jest momentem zakorzenienia w historycznie ukształtowanej wspólnocie, odwrócić się od tego losu i zwłaszcza we współczesnym świecie, w tej globalnej wiosce jest to proste, łatwe. Natomiast oczywiście tego typu postawa może być i zresztą powinna być oceniana moralnie. Ale wolność wyboru jest rzeczą naturalną.

Użył pan nawet słowa „dezercja” w automatycznie negatywnej ocenie moralnej jednostek, które nie wykazują przywiązania patriotycznego. Co jednak z sytuacją, gdy władza, która nadużywa w swojej propagandzie pojęcia patriotyzmu, jest przez te jednostki postrzegana jako antywolnościowa i represyjna wobec ich własnych aspiracji życiowych? Czy wówczas ich postawa dezaprobaty i niemoc zmiany sytuacji, która wywołuje to ich odwrócenie, także zasługuje na tak jednoznacznie negatywną ocenę?

No tak, ale jeśli żyjemy w warunkach współczesnych demokracji europejskich, to właściwie z taką sytuacją nie mamy do czynienia.

Nie zgodzę się. Są bowiem mniejszości, które nie widzą szans na to, aby wpłynąć na zmianę sytuacji, ponieważ są nieliczne. To z jednej strony – dziś być może coś się tutaj zmienia, ale 10 lat temu – w Polsce środowiska homoseksualne prawdopodobnie odczuwały zupełny brak szans na zmianę swojego położenia czy, z drugiej strony, aby to odwrócić, w krajach Europy zachodniej środowiska skrajnie prawicowe, postrzegające politykę swoich państw, integrację europejską jako zdradę ideałów, mogą chcieć odwrócić się od tego państwa. Czy jest to „dezercja” w każdych okolicznościach?

Ja myślę, że tutaj mamy do czynienia z całą olbrzymią gamą różnych sytuacji, z których każda zapewne powinna być rozpatrywana oddzielnie, indywidualnie, aby móc kategorycznie postawić tezę, wydać pewnego rodzaju wyrok moralny. Ale nie ukrywam, że mnie jest bliska taka właśnie postawa, że jeśli nie poczuwasz się – nawet jeśli sytuacja jest trudna – do odpowiedzialności za swoją wspólnotę, swoje państwo, odwracasz się do nich tyłem, owszem masz prawo to zrobić, masz prawo emigrować, masz prawo udać się na emigrację wewnętrzną, ale nie oczekuj ode mnie specjalnego zachwytu. Oczekuj spojrzenia krytycznego. Tak, mam do niego prawo.

Czy nadal uważa pan, zgodnie z tym, co czytamy w „Jaka Polska?”, że w naszym kraju brak warunków dla kulturowej adaptacji indywidualistycznego liberalizmu i czy nadal kojarzy się panu on w polskim wydaniu jedynie z materialnym egoizmem jednostek, które odniosły sukces na rynku?

W dalszym ciągu uważam, że ta postawa takiego właśnie indywidualizmu bardzo nastawionego na samorealizację, bez oglądania się na to, co wokół i na środowisko, z którego wyrastam, mnie osobiście jest bardzo obca. Ale czy ona nie ma szans? Czy tak kategorycznie bym napisał, że dla niej nie bardzo jest przestrzeń? Nie wiem, ponieważ jednak następują tak duże przemiany obyczajowe, tak duże migracje, że może bym tak kategorycznie nie napisał. Ale w dalszym ciągu tego typu postawa jest mi bardzo obca.

Wyczytałem w pana pracy także postulat, iż postawy obywatelskie oraz tożsamość narodową należy w Polsce budować na wspólnocie Kościoła i wartościach chrześcijańskich, ale równocześnie deklarację, zresztą wspomniał pan już o tym i dzisiaj, że pluralizm wartości w narodzie jest czymś cennym. Czy te dwa elementy nie są do pewnego stopnia sprzeczne ze sobą?

Nie, nie sądzę. Uważam, że w dalszym ciągu zdecydowana większość Polaków odczuwa silniejszy, bądź niekiedy słabszy, ale odczuwalny związek z tą, nazwijmy to, tradycją chrześcijańską, z tym dziedzictwem. Odczuwa poczucie przynależności do Kościoła, chociaż oczywiście ono się wyraża w różny sposób i czasami jest też w tym poczuciu jakiś żal, niezadowolenie z takich czy innych zachowań hierarchów i księży. Wydaje mi się, że jest to najbardziej żywa i powszechna tradycja, w której jesteśmy bardzo długo zakorzenieni. Ale oczywiście nie jest to tradycja jedyna. W tej tradycji zakorzenionych jest wielu agnostyków i ludzi niewierzących, którzy nie wiedzą czy istnieje Pan Bóg, albo nawet są przekonani, że jest to bardzo mało prawdopodobne, ale doskonale wiedzą, że zasadnicza część naszej tradycji, naszego wartościowania zjawisk wynika z tradycji chrześcijańskiej, wynika z Dekalogu, że jednym słowem można uważać, że moralność chrześcijańska zasługuje na szacunek i się z nią utożsamiać mając wątpliwości co do Pana Boga.

To właśnie jest różnica. Wartości chrześcijańskie można pojmować w sposób całkowicie wyabstrahowany od samego pytania o istnienie Boga i uczestniczenia w życiu religijnym. Czy więc takie postawienie sprawy, że wspólnotę narodową i jej świadomość opiera się na wspólnocie Kościoła nie jest antagonizujące wobec tych osób, które być może wartości te po prostu – jak głosi nasza preambuła – czerpią z innych źródeł?

Myślę, że ta preambuła właściwie rzecz ustawia. Myślę, że to jest mądra preambuła. Bo zostawią tą przestrzeń, ale proszę zauważyć, że jest tu też ta kolejność: ci, którzy wierzą w Boga czy ci, którzy czerpią z tej tradycji jednak na pierwszym miejscu i ci, którzy wywodzą swoją postawę, aprobatę dla piękna, dobra, sprawiedliwości z innych źródeł. To nie jest przypadek, że zaczynamy od tych, którzy się do tej tradycji czy do wiary w Boga przyznają. To jest stwierdzenie pewnego faktu, że to jest nurt, który w Polsce stale dominuje. Nie znaczy to, że jest jedyny.

Problem dotyczy nie tylko Polski, ale także całej Europy. Tu pojawia się to samo pytanie. Pan napisał, że poważnym zagrożeniem cywilizacyjnym dla Europy jest spadek znaczenia i wpływów chrześcijaństwa na sferę aksjologiczną europejskiego życia publicznego. Czy jednak nie ma możliwości, aby wspólnota wartości Europy została ukształtowana na fundamencie wartości wyabstrahowanych od religijnych inspiracji, ale de facto w sporej mierze analogicznych do tych, taką inspirację posiadających? Wartości wolności, godności istoty ludzkiej, równości statusu człowieka, sprawiedliwości czy tolerancji są na tyle uniwersalne, że od czasów Oświecenia są one wywnioskowane z tradycji religijnej i niereligijnej, liberalnej czy jeszcze innej. Czy sam fakt, że religia, jako taka, traci na znaczeniu w Europie zachodniej jest automatycznie zagrożeniem dla europejskiej cywilizacji?

Tu są dwie kwestie. Nie ulega żadnej wątpliwości, że Europa została w olbrzymiej mierze ukształtowana przez dziedzictwo chrześcijańskie. I nie jest to tylko zabytek. To jest jeden z czynników, które zadecydowały o dynamizmie Europy, o jej stanie dzisiaj. Wydaje mi się, że wprowadzenie na to miejsce tych „zimnych” kategorii, które mogą być zresztą rozumiane w różny sposób, poczynając chociażby od wolności człowieka, koncepcji człowieka, to nie jest to samo. To znaczy, oczywiście w jakiejś krótkiej perspektywie myślę, że można sobie wyobrazić – i być może żyjemy w takiej epoce – że źródło już nie bije, ale stale żyjemy w rzeczywistości stworzonej przez epokę, w której źródło – mam na myśli w tej chwili źródło religijne – biło. W dłuższej perspektywie wydaje mi się wątpliwe, aby można było zachować taki kształt tej cywilizacji, jeśli źródło i pamięć o źródle zostaną utracone. Klimat się po prostu zmieni, okoliczności się zmienią i nasz sposób zachowania również się zmieni. Należę więc do tych, którzy zdają sobie sprawę z tego, że chrześcijaństwo nie jest jedyną tradycją europejską, ale wiem, że jest najważniejszą i najbardziej twórczą. Myślę również, że nie sposób wyobrazić sobie pojawienia się Oświecenia, które zresztą też jest przecież bardzo różnorodne i które w swoich poważnych nurtach kwestionowało religię chrześcijańską na glebie innej niż chrześcijańska.

Kościół w Polsce, Polska w Kościele

W roku 2003, gdy powstała książka „Jaka Polska?” napisał pan, że model relacji państwo-Kościół w Polsce jest zadowalający. Czy podtrzymałby pan to dziś? Czy do przyjęcia są, pana zdaniem, świadome działania Kościoła, nakierowane na modelowanie świeckiego prawodawstwa w Polsce?

Podtrzymuję, tak. Uważam, że model relacji państwo-Kościół jest w Polsce właściwy i że jest to jedna z tych rzeczy, które się nam udały.

Jeśli mógłbym przerwać: czy dotyczy to modelu, który jest zapisany w konstytucji i ustawach czy tego modelu, który funkcjonuje w praktyce, gdyż mojej ocenie to nie jest to samo.

Ta praktyka nie odbiega w sposób aż tak istotny od tego, co jest zapisane i w konstytucji, w konkordacie i w ustawach. Bo na czym ten model polega? Na pewnego rodzaju partnerstwie, oddzieleniu, które ma jednak charakter przyjazny. Te wspólnoty spotykają się w bardzo różnych miejscach, bo i życie człowieka, i życie społeczeństwa, i poszczególnych grup społecznych czy wspólnot nie jest życiem wyizolowanym. Tak jak uważam, że jest rzeczą zupełnie naturalną i zrozumiałą, że jak jest uroczystość państwowa, to biorą w niej udział przedstawiciele kościołów. Jeśli jest zaprzysiężenie prezydenta możemy być pewni, że będzie na nim prymas Polski, że będą biskupi – i odwrotnie. Uważam, że to jest właściwe. A druga rzecz: ten model pozwolił nam uniknąć jakiejś radykalnej separacji, klimatu zimnej wojny domowej. Oczywiście w obu wspólnotach, religijnej i państwa, są ludzie, którym ten model nie odpowiada, ale wydaje mi się, że on się zupełnie dobrze trzyma. Wracając do drugiego pana pytania. Tak, ja uważam, że Kościół ma prawo zwracać uwagę na kształt prawodawstwa, ma prawo się domagać i mówić „uważamy, że z chrześcijańskiego punktu widzenia to powinno być tak i tak”. Ale oczywiście w ostatecznym rozrachunku parlamentarzyści mają wolną wolę i powinni się kierować własnym sumieniem i rozeznaniem spraw publicznych. Drugim problemem jest oczywiście nie to, czy Kościół dobrze robi i czy ma prawo, tylko raczej jak to robi. I do tego, jak to robi, często można mieć zastrzeżenia. Tonem zbyt kategorycznym, zbyt pouczającym, ale jeśli Kościół w tej sprawie popełnia błędy, to przede wszystkim on za te błędy będzie płacił.

Tu się zgadzamy. Gdyby jednak podejść do tego problemu od drugiej strony, nie od strony państwa, a od strony Kościoła. Ja się zawsze zastanawiałem nad taką rzeczą i uważałem to za bardzo ciekawy temat do dyskusji z hierarchami Kościoła. Czy nie jest tak z religijnego punktu widzenia, że czas spędzony przez człowieka na ziemskim padole jest pewnego rodzaju testem i że w czasie tego testu człowiek ma posiadać wolność grzeszenia, tak aby w warunkach zupełnej swobody podejmować autonomiczne decyzje i wybierać drogę zgodną z przykazaniami lub drogę grzechu? I teraz, jeśli Kościół naciska na państwo świeckie, a więc instytucję wyłącznie doczesną, aby stanowiło świeckie prawo, które będzie zakazywać grzeszenia w niektórych aspektach i wsadzać za nie do więzienia czy wlepiać grzywnę, to czy to tego planu Boga wobec człowieka na tym padole nie zakłóca? Jaką wartość ma to, że człowiek zrezygnuje z popełnienia grzechu, jeśli źródłem tego wyboru będzie nie jego sumienie, a wyłącznie fakt, że czyn ten jest akurat w jego państwie nielegalny?

No tak, ale można by dalej iść tą drogą dotyczącą spraw, w przypadku których, jak in vitro czy aborcja, jest spór, który przebiega poprzez społeczeństwo, poszczególne rodziny i indywidualnych ludzi, którzy zmagają się z tym problemem, ale sprawa statystycznie rzecz biorąc nie jest jednoznaczna. Ale są przecież sprawy, które Kościół uważa za grzech, a do których się doskonale przyzwyczailiśmy, że prawo stoi na straży, że nie należy brać łapówek, zabijać, kraść. W tym sensie, idąc trochę dalej, w ogóle regulacje prawne wyznaczające właśnie te granice, oczywiście ludzką wolność ograniczają, ale dzieje się to zawsze przecież w imię pewnego porządku moralnego i ochrony pewnych dóbr indywidualnych, jak ludzka wolność, ludzkie życie czy dóbr społecznych, jak pewien ład i porządek. Myślę, że musimy na te sprawy patrzeć nie z punktu widzenia indywidualnego człowieka, jego sumienia i jego relacji z Kościołem, ale z punktu widzenia państwa i społeczeństwa, które ma prawo ustanawiać pewne regulacje i musi je ustanawiać. Oczywiście sprawą otwartą jest, jak daleko powinna iść ingerencja państwa.

Jak ocenia pan zmiany w postrzeganiu Kościoła na przestrzeni ostatnich 22 lat? Czy nie jest tak, że u progu III RP był on powszechnie postrzegany jako instytucja, która przyniosła Polsce wolność, a dziś coraz więcej ludzi, szczególnie młodego pokolenia dostrzega jego restrykcyjność i nadmierną skłonność do ingerowania w prywatną sferę życia?

Na pewno tak jest, jak pan mówi, że ten rok 1989 i 1990 to była niemal powszechna aprobata, a w każdym razie takie stanowisko było demonstrowane przez ludzi i wynikało to i z oceny roli Kościoła w okresie komunizmu, w tym najświeższym okresie stanu wojennego, oczywiście z pozycji papieża, z całą pewnością punktu odniesienia dla większości Polaków, ale proszę zauważyć, że to się zmieniło nie w ostatnich latach, ale już w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych w związku m.in. – to w mniejszym stopniu – z wprowadzeniem religii do szkół, ale później z ustawą o ochronie życia, ze sporami o konkordat. W pierwszej połowie tej dekady to odwrócenie się od Kościoła pewnej części tych, którzy z Kościołem się identyfikowali czy wysoko oceniali jego patriotyczną rolę w Polsce przed 1989 rokiem, już nastąpiło. Do tego oczywiście doszło nastawienie przynajmniej części starej, postkomunistycznej lewicy, które – jeśli się przejrzy roczniki „Nie” z tamtego okresu – było takim podstawieniem w miejsce dawnej władzy nowego czynnika represyjnego, którym mieli być właśnie ci „czarni”. W tym dwudziestoleciu były różne fazy, wydaje mi się, że druga połowa lat dziewięćdziesiątych i początek XXI wieku, na pewno do śmierci Jana Pawła II, to jest czas stosunkowego wyciszenia tej tendencji. I chyba przeżywamy lub przeżywaliśmy znowu jej uaktywnienie, ale wydaje mi się, że jest to stale zjawisko wyraźnie mniejszościowe i raczej nie wierzę w to, że uda się wokół właśnie takich haseł usunięcia Kościoła z życia publicznego, zapędzenia księży z powrotem do zakrystii, zmobilizować jakiś szerszy ruch społeczny i chyba można już powiedzieć, że niepowodzenie Palikota i jego inicjatywy świadczy o tym, że na tym w Polsce wielkiego ruchu społecznego zbudować się nie uda. Moim zdaniem realia są takie, że dzisiaj wielu ludzi do Kościoła może mieć pretensje, wielu ludzi może przyjmować jako coś bardzo niewłaściwego przekaz Radia Maryja czy wystąpienia niektórych hierarchów, ale – właśnie – żyjemy w warunkach wolności i myślę, że ludzi, którzy mają poczucie, że są osaczeni czy terroryzowani przez Kościół tak naprawdę jest bardzo mało.

Polska niekonserwatywna prawica

Zmieńmy teraz przedmiot rozmowy. Robert Krasowski stwierdził kiedyś, że tak jak Jacek Kuroń zmarnował szansę stania się liderem lewicy, tak pan szansę stania się liderem prawicy na początku III RP. Wiesław Walendziak w niedawnym wywiadzie dla „Krytyki Politycznej” powiedział zaś, że popełnił pan błąd, nie mogąc się zdecydować pomiędzy polityką partyjną, bieżącą a metapolityką. Czy jakieś konkretne decyzje z tamtych lat jak: brak startu do Sejmu w 1989 roku, wejście do rządu Tadeusza Mazowieckiego, wprowadzenie Forum Prawicy Demokratycznej do Unii Demokratycznej, rychłe wystąpienie z niej i założenie Partii Konserwatywnej, ale 3 lata po Okrągłym Stole i zbyt późno, aby przejąć inicjatywę na prawicy, uznałby pan dziś za błąd?

Taką rozrachunkową książkę niedawno napisałem. Myślę, że ona niebawem się ukaże. Ona się nazywa „Osobista historia naszego 20-lecia po 1989 roku” i taki osobisty, szczery bilans robię. Oczywiście, gdybym mógł cofnąć się, to pewnie bym w wielu momentach postąpił inaczej niż postępowałem. Z całą pewnością, to czego może najbardziej żałuję, to że w okresie, kiedy byłem ministrem Mazowieckiego, za mało wysiłku włożyłem w utrzymanie stałego kontaktu, w stałe myślenie i analizowanie sytuacji w gronie mojego środowiska. To nie był już ten historyczny Ruch Młodej Polski, gdyż wcześniej odeszli poznaniacy, ta opcja, która była kojarzona z Markiem Jurkiem, ale być może tej wspólnej refleksji nad sytuacją zabrakło. Ten proces dezintegracji zasadniczego trzonu tego środowiska, poza poznaniakami, udałoby się zahamować. Mówię: może, nie mając pewności co do tego. Ale tego na przykład żałuję. Usprawiedliwia mnie to, że czas był tak burzliwy i tak wiele się działo, że po prostu na to zabrakło czasu. Za bardzo byłem pochłonięty działalnością w rządzie Mazowieckiego w roli ministra i w gruncie rzeczy w roli jednego z jego bardzo bliskich doradców. Natomiast zaangażowania w ten rząd oczywiście nie żałuję.

Niestety istotna część środowisk, która nazywa się prawicą – i nie odmawiam im tego prawa, gdyż w gruncie rzeczy jest tak, że za kogo się uważamy, tym jesteśmy – prawica nie jest jedną sektą, są różne prawice – bardzo duża część tych środowisk popełnia ten podstawowy błąd, który polega na tym, że zamiast cieszyć się z wolnej Polski, z państwa powstałego po 1989 roku, stale właściwie tę Polskę kontestuje. Ustawiając się zresztą w bardzo niewygodnej sytuacji, ponieważ w pewien sposób wyrzekają się sukcesów, które były udziałem tego pokolenia. Rzeczywiście sukcesów, jak na polskie dzieje, bardzo znaczących. I w pewien sposób skazują się na klientelę w znacznej mierze złożoną z ludzi sfrustrowanych. W tym sensie nie wiem, czy gdybym był rzeczywiście od początku w roku 1989 czy 1990 przywódcą partyjnym lub przywódcą nurtu politycznego, czy bym był w stanie tę tendencję odwrócić. Ale z całą pewnością to jest coś bardzo niedobrego. To w pewien sposób wlecze się za dużą częścią polskiej prawicy do dzisiaj.

Jakie były przyczyny niepowodzenia Partii Konserwatywnej?

Ona powstała późno, w 1992 roku, w sytuacji, w której scena polityczna już była mocno zabudowana i w sytuacji, w której próba wyborcza – o czym nie wiedzieliśmy – będzie za pół roku. Tak więc, późny moment startu i bardzo szybka weryfikacja wyborcza. Później zaś, czego nie doceniłem, rozłam, który przyszedł w pierwszej połowie 1994 roku, który zepsuł nasz wizerunek. Wielu ludzi, pamiętam to, życzliwie patrzących na nas rzekło sobie: no tak, wydawało się, że oni są poważni i normalni, a i oni się kłócą. Myślę, że te trzy czynniki spowodowały, że gdzieś w 1994 roku uświadomiłem sobie, że z całą pewnością Partia Konserwatywna tym taranem, który przeorientuje polską scenę polityczną na prawicy, niestety się nie stanie.

W polskiej polityce prądowi świeckiego konserwatyzmu w stylu brytyjskich torysów nie udało się odegrać wpływowej roli. Czy nie taka właśnie formuła polityczna byłaby panu najbliższa?

Trudno powiedzieć, świecka czy nie świecka. Jest faktem, że takiej prawicowej formacji, jaką sobie wymarzyłem, czy jaka byłaby mi najbliższa, w tej chwili rzeczywiście na polskiej scenie politycznej nie ma. To konstatuję. PiS uważam za formację awanturniczą. Są w niej oczywiście konserwatyści, którzy są zresztą także w innych partiach, ale nie oni nadają jej ton. Natomiast Platforma Obywatelska, która przechodziła różne meandry, dzisiaj jest raczej partią bardzo nieokreśloną w kategoriach ideowych i właściwie szukającą swoich zwolenników i na prawicy, i na lewicy, i w centrum. Trochę taką partią władzy po prostu.

Poczucie braku wymarzonej partii nas z pewnością łączy. Mamy ten sam problem. Wracając jednak jeszcze to toryzmu. Czy niepowodzenie podobnego doń nurtu w Polsce było wynikiem intensywnego zaangażowania się Kościoła w politykę prawicy do 1993 roku?

Nie jestem pewien, nie mam na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Jest faktem, że rzeczywiście chyba trafnie określił pan tę fazę wyraźnego zaangażowania się przez Kościół, moim zdaniem uprawnionego, ale dla Kościoła o negatywnych konsekwencjach, w popieranie konkretnych szyldów partyjnych, konkretnych polityków. Ta faza sięga gdzieś do 1993 roku, później mamy odwrót i przejście na pozycje ostrożniejsze, bardziej metapolityczne, aż do ostatniego okresu, kiedy jednak niemała część księży bardzo wyraźnie udzieliła zaufania Jarosławowi Kaczyńskiemu i Prawu i Sprawiedliwości w wyborach prezydenckich 2010 roku. To cała skomplikowana wiązanka problemów i okoliczności, częściowo przypadkowych, zadecydowała o tym, że polska scena polityczna na prawicy wygląda tak, a nie inaczej – dynamika rozwoju sytuacji politycznej w Polsce, określania się dużych formacji politycznych w kategoriach rozliczenia z PRL czy stawianie na Lecha Wałęsę. Jednym słowem, być może postawa Kościoła też odegrała rolę, ale nie jako czynnik pierwszoplanowy.

A czy może ujawniły się inne zachodnie inspiracje? Może gaullizm, albo chadecja w stylu krajów niemieckojęzycznych i krajów Beneluksu? Czy też polski wytwór jest zupełnie oryginalny?

To jest właśnie pewien paradoks, że w Polsce chadecja nie powstała, taka licząca się chadecja. Oczywiście PO i PSL są w grupie w Parlamencie Europejskim, w międzynarodówce, w której chadecy odgrywają zasadniczą rolę, ale przecież nikt z nas nie powie „PO to chadecja”, „PSL to chadecja”. Gdybyśmy charakteryzowali najważniejsze elementy określające te partie, na pewno nie napiszemy, że to jest chadecja. Gaullizm, osobiście mi bardzo bliski, jako pewna inspiracja polityczna też ma dosyć ograniczone znaczenie. Ja widzę ten wpływ na część kręgu związanego z dawnym Ruchem Młodej Polski. Z polityków czynnych widzę, że Kazimierz Ujazdowski często nawiązuje do konstytucji V Republiki, jako pewnego wzorca, którego chciałby dla Polski. Ale te zachodnie inspiracje miały, w gruncie rzeczy, dosyć ograniczony wpływ na kształt obecnej sceny politycznej i polskiej prawicy.

Jakie refleksje przychodzą na myśl w kontekście późniejszych losów politycznych ludzi dawnego Ruchu Młodej Polski, którzy jednak rozpierzchli się w dosyć różnych kierunkach ideowych? Wystarczy wymienić takie nazwiska jak Jarosław Kurski, Jacek Bartyzel, Arkadiusz Rybicki, Marek Jurek czy Kazimierz Ujazdowski.

Rzeczywiście dzisiaj, z tych, którzy są politycznie czynni, niemała część to Platforma Obywatelska, Prawica Rzeczpospolitej Marka Jurka, część PiS – środowisko Kazimierza Ujazdowskiego, więc są to różne partie. Koniec RMP to przełom 1989/90 roku, ale nadal silne jest to poczucie tego, co nas łączyło i wspólnie przebytej drogi. Było tam wiele indywidualności myślących samodzielnie, które poszły w różnych kierunkach i już dzisiaj, w tej niepodległej Polsce, myślały na własny rachunek. Droga od Jacka Bartyzela do Jarosława Kurskiego to jest spora przestrzeń natomiast wybrał pan też trochę skrajne punkty. Większość mieści się jednak bliżej środka.

To tak jakby wspominając dzieje bliskiej mi Unii Demokratycznej wymienić Aleksandra Halla i Jacka Kuronia.

Tak, ale to w dosyć niezwykłych okolicznościach takie połączenie było możliwe.

Jak ocenia pan wpływ na życie intelektualne w Polsce konserwatystów – komentatorów życia publicznego? Jakich konserwatywnych publicystów czy analityków politycznych ceni pan sobie?

Musiałbym chwilę pomyśleć. [dłuższe zamyślenie] Sam pan widzi, że długo się zastanawiam, ale kompletuję nazwiska. Będę mówił o tych konserwatywnych publicystach, którzy reprezentują bliski mi nurt, tradycję Burke’owską. Nie będę wymieniał tych bardziej tradycjonalistycznych, co nie znaczy, że nie są oni ciekawi. Więc tak, to polityk, ale patrzę na niego także jako na publicystę wypowiadającego się o sprawach publicznych – na pewno szanuję i cenię wypowiedzi Jarosława Gowina. Rzadko zabiera głos, ale cenię wypowiedzi Wieśka Walendziaka. Żałuję, że ostatnio mało pisuje. Cenię Lilianę Sonik, Jana Wróbla i Marka Cichockiego. Oczywiście to nie jest krąg młodopolski, ale w swoim czasie nie był daleko. Zasadniczo cenię Piotra Zarembę, chociaż żałuję, że ostatnio tak bardzo utożsamia się politycznie z Prawem i Sprawiedliwością. Kogo jeszcze wymienić? Oczywiście jest on dzisiaj daleko w sensie programowym i ideowo rozeszliśmy się, ale zawsze z szacunkiem patrzę na teksty o polityce i ideach pisane przez Marka Jurka. To jest jasne. Zawsze też z uwagą śledzę i na ogół zgadzam się z tym, co pisze jeden z moich mistrzów, czyli Wiesław Chrzanowski. To jest jasne, ale zastanawiałem się tak długo, ponieważ jego w tej kategorii oczywiście nie umieszczałem, ale tej chwili doszedłem do wniosku, że jego nazwisko powinienem i to w pierwszej kolejności wymienić. On rzadko się w tej chwili odzywa. Boję się, że kogoś przeoczyłem. To człowiek też z innej parafii na pewno, ale cenię publicystykę Roberta Krasowskiego.

Jak ocenia pan polityczny i ustrojowy projekt PiS i IV RP, jeśli abstrahować od, powiedzmy, wykonawstwa w latach 2005-07?

Ja od strony ustrojowej tego zanadto nie analizowałem. Natomiast w praktyce działanie IV RP oceniam jak najgorzej, ponieważ był to projekt oparty o błędne założenie, że to, co się działo po 1989 roku jest porażką i to porażką jeśli chodzi o państwo, o strukturę społeczną, politykę zagraniczną i o konkluzję, że właściwie trzeba budować od podstaw. Tak naprawdę uważam, że ten projekt niósł zagrożenia w trzech sferach. Po pierwsze, rzeczywiście zagrożenia dla wolności obywatelskich. Nie ma wątpliwości, że trwały polowania na wybrane cele, osaczanie tych osób. To widziałem i nie mam wątpliwości, że tak było. Po drugie, wyzwalanie w społeczeństwie, w jego pewnych częściach, agresji, wrogości, pogardy dla innych części społeczeństwa, a więc właściwie rozbijanie tego, co uważam za sprawę bardzo ważną, czyli jednak to poczucie wspólnoty narodowej i państwowej. I po trzecie, błędną politykę zagraniczną. Jednym słowem, nie znajduję usprawiedliwienia dla tej myśli, dla tego konceptu. Prawie nigdy nie analizowałem, jaki oni projekt konstytucji złożyli, ponieważ to nie w tej sferze się rozgrywało. To się rozgrywało w sferze praktycznego funkcjonowania państwa i agend tego państwa i pewnego projektu właśnie ideologicznego. Nie zmieniłem tutaj zdania, mam nadal ten sam pogląd.

Czy hasło ustrojowej rewolucji, jaką była IV RP, przystoi w ogóle konserwatyście? Jeśli ten trzon dzisiejszego PiS to nie są konserwatyści ani prawica, to kim oni w sumie są? Czy to jest zupełnie jakieś nowe zjawisko w myśli politycznej?

Myślę, że to jest nowe zjawisko, wyrastające jednak z doświadczenia Polski po 1989 roku. Wiem jedno. Jeśli była tradycja, która była szczególnie bliska braciom Kaczyńskim, z tym że Lech Kaczyński dochodził do niej stopniowo, to była to tradycja sanacyjna. Ozdrowienia państwa, poskromienia opozycji czy sił, którym przypisuje się złe intencje oraz tej silnej władzy, która wie lepiej. Ale to też nie jest prosta analogia. Gdyby już szukać źródeł, to na pewno nie konserwatyzm, chociaż niektóre postulaty dotyczące kwestii obyczajowych PiS podnosi. Nie to jest głównych ich wyróżnikiem. Głównym wyróżnikiem była chęć stworzenia nowego państwa, odsunięcia dotychczasowych elit, rozliczeń z „układem”. To były elementy, które tę formację charakteryzowały i charakteryzują przede wszystkim.

A jak oceniłby pan PJN?

PJN jest bardzo trudno zakwalifikować. Kiedy to ugrupowanie powstawało dawałem im pewne szanse. Dzisiaj one wydają się mniejsze. Jest tam na pewno co najmniej kilka osób interesujących, budzących sympatię. Mam na myśli Cichockiego, Ołdakowskiego, czyli „muzealników”. Na pewno inteligentnym człowiekiem jest Paweł Kowal. Ale to jest jeszcze twór bardzo niedookreślony i chyba nie potrafiący zerwać pępowiny. Nie w sensie powiązań organizacyjnych, ale gdy politycy tego ugrupowania, w każdym razie ci, którzy publicznie występują, mówią o katastrofie smoleńskiej, to właściwie robi to wrażenie, że jest to dalej licytacja z PiS, przyjmowanie tej właśnie wizji. Ale na początku widziałem w nich pisowców, którzy nie stracili kontaktu z rzeczywistością, nie chcieli brnąć w absurd. Tak bym to powiedział.

Europa suwerenna

Na koniec chciałbym zadać jeszcze kilka pytań na temat integracji europejskiej, tego, co się dzieje w Europie. Pan oczywiście bardzo dużo napisał o postaci gen. Charlesa de Gaulle’a i okresie założycielskim V Republiki we Francji. Czy z ówczesnej strategicznej koncepcji polityki europejskiej Francji coś zachowuje po dzień dzisiejszy aktualność? Czy „Europa ojczyzn”, sceptyczna czy wręcz przeciwna integracji politycznej jest jeszcze realna w XXI wieku?

Ta koncepcja de Gaulle’a była koncepcją budowania autonomicznej pozycji Europy Zachodniej w oparciu o związek państw. W gruncie rzeczy konfederację państw. Nie wykluczała wcale integracji politycznej. Właśnie plan Foucheta z 1961 roku to był plan daleko idącej integracji politycznej, bez tworu w postaci Komisji Europejskiej, ale de facto integracja miała dokonywać się poprzez regularną współpracę rządów. Oczywiście w interpretacji gaullizmu de Gaulle’a (czym innym jest gaullizm jego następców czy tych, którzy się do niego przyznają) zawsze jest pewnego rodzaju dwoistość, ponieważ można znaleźć w działaniach i wypowiedziach de Gaulle’a elementy, które stanowią uzasadnienie dla postawy, która we francuskim pejzażu jest nazywana suwerennizmem, czyli kategoryczne odrzucenie instytucji ponadnarodowych i ponadnarodowych form integracji oraz ten drugi wątek, w którym de Gaulle jednak mówił o potrzebie budowania wspólnoty i to wspólnoty niezależnej w istocie od Stanów Zjednoczonych. Myślę, że w tym sensie tacy politycy, jak obecnie Sarkozy mają prawo się na te koncepcję powoływać. Jedno jest pewne. De Gaulle był świadomy tego, że ta Europa, jaką sobie wymarzył, miała stać na swoich własnych nogach i że, będąc partnerem USA, nie może uznawać permanentnie amerykańskiego przywództwa, że bez pewnej dozy antyamerykanizmu też się jej nie uda zbudować. W tym sensie wydaje mi się, że to jest aktualne. Oczywiście jest potrzeba partnerstwa z Ameryką, ale jest też potrzeba znacznej samodzielności i wiary we własne możliwości. Nigdy dla de Gaulle’a nie było dogmatem, że nie ma w tej Europie być Wielkiej Brytanii. To była konkretna ocena, że w tym momencie historycznym Wielka Brytania rozsadzi Europę ze względu na jej związki ze Stanami Zjednoczonymi i niepełnie utożsamienie się z losami kontynentu. Ale to była decyzja podjęta w konkretnym momencie historycznym, nie decyzja na wieki. Myślę więc, że całkiem sporo zostało z tego gaullistowskiego projektu.

Wracając do współczesności, na jakim etapie widzi pan debatę pomiędzy koncepcją tej międzyrządowej Europy państw a koncepcją Europy federalnej? Czy nie jest tak, że z jednej strony po pewnym zastoju, przerwaniu impetu idącego w kierunku Europy federalnej, związanego jak wiadomo z brakiem ratyfikacji projektu konstytucji europejskiej, teraz okoliczności zupełnie zewnętrzne i niezależne od woli polityków związane z kryzysem finansów, wymuszają pogłębienie unii politycznej – mówi się o koordynacji w zakresie polityki budżetowej, fiskalnej, emerytalnej, socjalnej, itd.. Z drugiej strony rola tych wspólnych, unijnych instytucji w rodzaju KE zmniejsza się i ustępuje pola inicjatywie i dominacji najsilniejszych państw, czyli rządów. Tak więc owszem większa integracja polityczna, co zawsze było w programie Europy federalnej, ale jednak osłabienie instytucji, które Europa federalna chciała widzieć najsilniejszymi?

Ja myślę, że pan trafnie określił aktualny punkt, w którym znajduje się Europa. Chyba jest właśnie tak, jak pan powiedział. Ale ja nie uważam, że to jest źle. Z tego właśnie względu, że tego, czego ewidentnie brakuje tym instytucjom wspólnotowym czy ponadnarodowym, to jest właśnie brak demokratycznej legitymacji, wynikający z faktu, że nie mamy demosu europejskiego.

Czy wzmocnienie Parlamentu Europejskiego, ale prawdziwe wzmocnienie, mogłoby to zmienić? Gdyby on miał takie samo znaczenie, jak Bundestag w Niemczech czy Izba Gmin w Wielkiej Brytanii?

Moim zdaniem nie bardzo. W każdym razie, ja tego nie widzę. W tym sensie, ja mam znacznie większe zaufanie do decyzji, które zapadają na posiedzeniu przede wszystkim Rady Europejskiej i to jest model, który myślę odpowiada dzisiejszym realiom. Jest to model, w którym Polska – umiejętnie się zachowując, mając ten status jednak państwa dużego, które ma szósty potencjał – może sporo wnieść i uzyskać pod warunkiem, że będzie wiedziała, czego chce.

W „Jaka Polska?” napisał pan, że wyklucza przyszłe członkostwo Rosji w UE. Jednak, co mnie zaciekawiło, jako powód wskazał pan w mniejszym stopniu geopolityczne aspekty, a bardziej cywilizacyjne. Czy nie jest tak, że jeśli przyjmiemy kryterium cywilizacyjne, to w konsekwencji należy wykluczyć perspektywę członkostwa takich państw jak Ukraina czy Serbia i uznać przyjęcie Bułgarii za nieporozumienie?

Nie, tak daleko bym nie szedł. Być może, już nie pamiętam tekstu, ale ten czynnik geopolityczny oczywiście też odgrywa w tym bardzo dużą rolę. Cywilizacyjny również, ale to jednak nie jest to samo przyjąć państwo małe a duże. To jest również połączone z pewną realistyczną oceną perspektyw spełniania przez Rosję w dającej się przewidzieć przyszłości tych standardów demokratycznych, ale chcę bardzo wyraźnie powiedzieć, że to nie oznacza, że nie widzę potrzeby zacieśniania więzi pomiędzy Unią Europejską a Rosją czy traktowania Rosji jako przeciwnika strategicznego. Myślę, że zwłaszcza rozwój Chin i w ogóle awans Azji powoduje, że Rosja powinna się stawać w coraz większym stopniu uprzywilejowanym partnerem UE i z sympatią patrzę na te poczynania polskiej polityki w ostatnich latach, które są próbą budowania tych mostów polsko-rosyjskich. Z całą świadomością, że Rosja jest inna.

Ukraina i Serbia mają perspektywę członkostwa w Unii?

Myślę, że Serbia ma, chociaż nie stanie się to bardzo szybko. Przy Ukrainie stawiam znak zapytania. Nie dlatego, żebym tę perspektywę wykluczał, ponieważ po 2004 roku wydawało się, że to jest perspektywa bardzo realna. Ale to jest perspektywa, w gruncie rzeczy, wyborów dokonywanych przez samych Ukraińców. W tym sensie wydaje się, że sprawdza się ta prognoza Samuela Huntingtona z jego głośnej książki „Zderzenia cywilizacji”, iż Ukraina stoi ewidentnie na takim skrzyżowaniu dróg i jest jej bardzo trudno zdecydować się na jasny wybór opcji. Tak więc z Ukrainą może być różnie, ale daleko jesteśmy od tego optymizmu, który cechował nas po zwycięstwie „pomarańczowej rewolucji”.

Jak ocenia pan europejską politykę Platformy Obywatelskiej w ciągu tych ostatnich trzech i pół roku?

Nieźle ją oceniam. To znaczy, wydaje mi się, że tego, czego im nie dostaje, to własnych inicjatyw. Można powiedzieć, że w pierwszej fazie to była przede wszystkim chęć zademonstrowania i pokazania, że się zmienia nastawienie Polski, że kończy się ta era grania przeciwko głównym aktorom Unii Europejskiej, prezentowana przez rząd PiS, szczególnie w okresie rządu Jarosława Kaczyńskiego. To było oczywiście potrzebne. Ale za mało było takich samodzielnych, przemyślanych inicjatyw Polski. Uważam za duży plus próbę otwarcia w stosunku do Rosji i to przeprowadzaną w ten sposób, że nie jest to zarazem wycofanie się z przyjaznych czy uprzywilejowanych kontaktów z Litwą, z Ukrainą czy także z Gruzją. Tak że to nie jest radykalna zmiana frontu – bo ewidentnie w okresie wcześniejszym, przed 2007 rokiem, mieliśmy próbę budowania koalicji z tymi państwami, która w gruncie rzeczy była jakąś koncepcją nawiązania do idei Międzymorza. To nie jest powiedzenie: „wami się nie interesujemy, straciliśmy do was serce”, ale jest to próba równoległego budowania, odblokowania stosunków z Rosją, w którą wydaje mi się polska polityka sporo inwestuje i to jest inwestycja sensowna.

Jak oceniłby pan taką propozycję polityki zagranicznej, aby przyjąć Niemcy jako partnera strategicznego Polski numer 1, szczególnie na arenie polityki brukselskiej i – poza sytuacjami, kiedy wystąpią rozbieżności interesów – popierać ich politykę?

Ja myślę, że polska polityka pod rządami Platformy dobrze zdaje sobie sprawę z wagi Niemiec i dba o to, aby to były dobre relacje. Natomiast myślę, że nie byłoby dobre i właściwe proklamowanie, że polska polityka podąża niemieckim szlakiem i tylko patrzy na sytuacje, w których jest bezpośrednia kolizja interesów. Nie byłaby dobra, dlatego że nie jest w interesie samych Niemiec i nie jest w interesie Europy, żeby przywódcą Europy były Niemcy. I tak będą one odgrywać i odgrywają w tej Europie bardzo znaczącą rolę. Rozstrzyga o tym ich potencjał gospodarczy, ich potencjał ludnościowy, ale polska polityka musi grać na kilku fortepianach i również niezwykle istotne są relacje z Francją, bardzo ważne są relacje z krajami Europy Środkowej, chociaż dotychczasowy bilans Grupy Wyszehradzkiej nie wygląda najlepiej. To musi być polityka, która rzeczywiście próbuje budować solidarność europejską, a solidarności europejskiej w grze na jednego partnera czy na jednego lidera zbudować się, moim zdaniem, nie da.

Aleksander Hall – opozycjonista w PRL, jeden z liderów Ruchu Młodej Polski, konserwatywny polityk i intelektualista, minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, współtwórca i wiceprzewodniczący Unii Demokratycznej, później SKL, poseł na Sejm RP w latach 1991-3 oraz 1997-2001, odznaczony Orderem Orła Białego, członek kapituły tego odznaczenia; doktor habilitowany, autor wielu prac naukowych, m.in. biografii Charlesa De Gaulle’a oraz „Historii Francuskiej Prawicy 1981 – 2007”.

Parytety – równość przeciwko wolności. Czy mamy prawo do różnic? :)

Zdaniem zwolenniczek parytetów listy wyborcze, a w konsekwencji parlament powinny odzwierciedlać strukturę społeczną, podczas gdy ich właściwą funkcją jest reprezentacja poglądów wyborców.

Kongres Kobiet Polskich zaproponował ustawowy 50-proc. parytet dla kobiet na listach wyborczych, w efekcie rozgorzała słuszna i wręcz pożądana dyskusja, bo stanowisko wobec tego zagadnienia wydaje się być świetnym miernikiem naszej demokracji. Takie debaty są potrzebne, wyraźnie pokazują bowiem, że mimo, iż pokolenia Polaków walczyły o wolność, definiować jej nie potrafimy. Zasada parytetu jako zamach na demokrację i wolności obywatelskie? To zarzut ciężkiego kalibru, zbyt ostry nawet, ale zjawisko to postrzegam jako ograniczenie, zagrożenie dla praw jednostki.

Aby ocenić szanse przedsięwzięcia warto spojrzeć na nie przez pryzmat państw w których wprowadzono analogiczne rozwiązania. Tylko w pięciu krajach europejskich są ustawowe kwoty płci na listach wyborczych: w Belgii, Francji, Hiszpanii, Portugalii i Słowenii. We Francji kwota jest 50-procentowa, w parlamencie zaś zasiada 18% kobiet. W Słowenii na każdej liście wymagane jest 33%. kobiet, w parlamencie reprezentowane są przez 14%. W parlamentach na świecie kobiety zajmują 18%. miejsc, w Europie średnio około 21%. W Polsce wartości te sięgają 20% w sejmie i 8% w senacie. Co ciekawe w Finlandii, gdzie nie ma parytetów, kobiety w parlamencie stanowią ponad 40%, inne są tam jednak metody promowania i aktywizowania obywatelek. Wnioski nasuwają się same: wprowadzenie systemu kwot nie determinuje zwiększenia udziału kobiet w życiu politycznym. Interesująco sytuacja przedstawia się w kraju uchodzącym za kolebkę wolności obywatelskich i ruchów emancypacyjnych, w Stanach Zjednoczonych. W Kongresie i Senacie większość stanowią mężczyźni, w dodatku w przeważającej mierze (blisko 80%. deputowanych) przedstawiciele zawodów prawniczych.

Ponieważ demokracja ma charakter reprezentatywny, zdaniem przedstawicielek Kongresu Kobiet kobiety, tak różne od mężczyzn, nie powinny być przez nich reprezentowane. W opinii zwolenniczek wprowadzenia systemu kwotowego, listy wyborcze, a w konsekwencji parlament powinny odzwierciedlać strukturę społeczną. To założenie nie pokrywa się z właściwą funkcją zgromadzenia narodowego, jaką jest reprezentacja poglądów wyborców, a nie idealne odwzorowanie składu społeczeństwa (co z racji na jego różnorodność jest nieosiągalne). W innym wypadku należałoby wyłonić kandydatów według parytetu społecznego, zagwarantować miejsca dla kobiet i mężczyzn, hetero- i homoseksualnych, wierzących różnych wyznań i ateistów, emerytów i rencistów, niepełnosprawnych. Ci ostatni stanowią znaczący procent naszego społeczeństwa, w świetle prawa są równi z innymi obywatelami. Nie wydaje mi się jednak, aby mimo tej pozornej równości, zdrowi posłowie byli zdolni pochylić się nad problemami osób trwale niepełnosprawnych i uznać za priorytetowe ich problemy, chociażby kwestię budowy podjazdów dla wózków inwalidzkich, o które od lat toczona jest batalia. Czy poseł katolik wykaże się empatią i będzie działał w interesie pana Kowalskiego, zdeklarowanego ateisty? Nie sądzę.. Czy osoby z nadwagą, po 50 roku życia traktowane są przychylnie, czy też narażone na środowiskowy ostracyzm, mają trudności ze znalezieniem pracy? Powstaje pytanie, czy jako grupa narażona na dyskryminację powinni mieć swoje przedstawicielstwo w parlamencie? Tak, pod warunkiem, że sami osiągną ten cel dzięki własnemu zaangażowaniu i aktywności, nie, jeśli miałoby to być efektem obligatoryjnego przepisu, twardo egzekwowanego przez państwo. Jednocześnie posiadanie swoich reprezentantów w parlamencie, nie gwarantuje spełnienia wszystkich postulatów i oczekiwań, niezależnie od wspólnych interesów i podobnych potrzeb.

Zwolenniczki wprowadzenia parytetu twierdzą, że aktualnie wybiera się polityków ze względu na płeć. Zamiast dobrze wykształconych, kompetentnych kobiet na listach pojawiają się mężczyźni bez odpowiednich kwalifikacji. Moim zdaniem istota problemu nie sprowadza się w tym wypadku do płci, a właśnie do posiadanych kwalifikacji. Do polityki trafiają osoby kiepsko wyedukowane, nie posiadające kluczowych umiejętności, jest to jednak odrębny temat. Jako społeczeństwo demokratyczne mamy takich polityków, jakich sami sobie wybieramy, a wciąż nie widać trendu wyznaczania osób dobrze przygotowanych do pełnienia funkcji państwowych. Feministki dokonują uproszczonego zestawienia kompetencji z płcią według następującego schematu: mężczyźni nie są dobrze przygotowani, a swoją pozycję zawdzięczają kulturowo i historycznie usankcjonowanym przywilejom, kobiety jakkolwiek dysponują niezbędnymi umiejętnościami, pozbawione są możliwości uczestnictwa w życiu politycznym. Ta argumentacja prowadzi w kierunku stwierdzenia, że mężczyźni, beneficjenci systemu zarezerwowali sobie prawo do decydowania o tym, co w polityce uważa się za ważne, a co za zbyteczne. Sprawy społeczne, prorodzinne są marginalizowane, bo nie dotyczą i nie interesują posłów. Propagatorki systemu parytetowego postulują zastosowanie kwot jako skutecznego narzędzia urzeczywistniania równości, gdyż ich zdaniem, bez parytetów wolność wyboru jest ograniczona. Zwiększenie ilości kobiet (choć nie ma gwarancji, że wyborcy na nie zagłosują) ma wprowadzić nowe standardy do świata polityki. Takim stwierdzeniem feministki strzelają sobie gola do własnej bramki. Z jednej strony głosząc brak różnic między płciami, argumentują, że kobiety są takie same jak mężczyźni, zaś w procesie socjalizacji obie płcie zostają skrzywdzone nadaniem im stereotypowych etykiet, wtłoczeniem ich w utarte schematy (dziewczynki zmuszone do zabaw lalkami, chłopcy zachęcani do agresywnych zachowań, etc.). Czytam artykuł Kingi Dunin i Magdaleny Środy i oczom nie wierzę, oto czołowe feministki, inteligentne, aktywne, wykształcone kobiety mówią, że: „im więcej kobiet w polityce, tym mniej awantur, ambicji i rywalizacji. Tym mniej brudów i agresji”.

Mniej ambicji? Co autorki tej wypowiedzi miały na myśli? Trudno dociec, w społecznym odczuciu to właśnie kobiety odbierane są jako ambitniejsze, bardziej wytrwałe, dążące do realizacji wytyczonych planów. Ambicja uchodzi za jedną z podstawowych, niezbędnych cech dobrego polityka. Tym właśnie powinna wyróżniać się osoba podejmująca ważne decyzje, pełniąca odpowiedzialne funkcje państwowe. Politycy pozbawieni ambicji nie będą ani charyzmatyczni, ani (co ważniejsze) efektywni. Rozpędzone w swoich wywodach zwolenniczki parytetów zaprzeczają same sobie i co gorsza operują żenującymi i prymitywnymi stereotypami. Agresywni, napakowani testosteronem mężczyźni i urocze kobietki z krainy łagodności, umilające czas i obyczaje. Obserwując działalność wpływowych kobiet polityków chociażby Margaret Thatcher – czy na polskiej scenie – Hanny Gronkiewicz-Waltz, Hanny Suchockiej, Zyty Gilowskiej nie sposób wnioskować o ich ugodowym, przemiłym usposobieniu. Skoncentrowane na osiąganiu zamierzonych celów, a nie na rozładowywaniu napięć i mediacji w męskich konfliktach uzyskały bardzo wiele, bez specjalnych i niezasłużonych przywilejów.

Postulat reglamentacji płciowej ma służyć aktywizacji politycznej kobiet, które zdaniem feministek nie partycypują w polityce z powodu męskiej hegemoni i narzuconych, niesprawiedliwyc
h ograniczeń. Odgórne, ustawowe wprowadzenie parytetu nie zmieni niezainteresowanych obywatelek w lwice politycznych salonów. W teorii załatwi to jednak pozornie sprawę i da iluzoryczne przekonanie, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku. Niewykluczone, że wzrośnie liczba kobiet udzielających się w polityce, kobiet przekonanych, że są odmienną klasą społeczną, zmuszoną do walki o swoje interesy z reprezentantami innej klasy społecznej. Równość „ze względu na płeć” fundamentem demokracji i wolności? Walka klas? Nie przekonuje mnie to. Jest jednak przekonujące dla 61% Polaków, popierających wprowadzenie parytetu dla kobiet na listach wyborczych. Symptomatyczne jest to, że za parytetem opowiada się więcej osób z wykształceniem podstawowym (72 %) i zawodowym (63%) niż średnim (59%), czy wyższym (42%). Hasło parytetu spotyka się z większym entuzjazmem wśród mieszkańców wsi (64%) niż wśród żyjących w dużych miastach (57%). Według psychologa społecznego prof. Janusza Czapińskiego może wynikać to z faktu, że osoby lepiej wykształcone zdają sobie sprawę, iż styl uprawianej w Polsce polityki bywa zły, co jest efektem krótkiej tradycji demokratycznej, skutkiem której do polityki garną się ludzie bez kwalifikacji za to z silną potrzebą władzy, zaś samo wprowadzenie parytetu tego nie zmieni. Osoby słabiej wykształcone podchodzą do polityki w sposób bardziej życzeniowy: miłe, uprzejme kobiety postrzegane są jako remedium na przesiąknięty konfliktami i rywalizacją „męski świat” .

W mojej opinii równouprawnienie widziane przez pryzmat płciowości jest już samo w sobie zaprzeczeniem idei równości i nieszczęśliwym paradoksem. Parytety dzielą, segregują i antagonizują, a konieczność ich stosowania sugeruje, że kobiety nie są na tyle zdolne i przedsiębiorcze, aby samodzielnie, bez dodatkowego wsparcia, osiągać sukces. To smutna i nieprawdziwa konkluzja.

Dodatkowych trudności przysparza fakt realizacji zamierzenia. Wprowadzenie zasady parytetu nie jest wcale proste, trzeba zwrócić uwagę na to, że parytet 50% – 50% jest niemożliwy do zrealizowania we wszystkich strukturach, których skład liczebny jest nieparzysty. W wypadku wakatu na stanowisku parytetowym, w konkursie na niego rozpisanym musi pojawić się wymagana płeć, co jest już sprzeczną z prawem dyskryminacją. W wyborach samorządowych parytet byłby możliwy tylko w większych miejscowościach, gdzie funkcjonują listy kandydatów.

Obecność kobiet w polityce powinna być większa dzięki działaniom edukacyjnym, promującym, aktywizującym, ułatwiającym godzenie życia publicznego z życiem prywatnym. Odgórnie nałożone sztuczne regulacje, nie uwzględniające rzeczywistych potrzeb nie są dobrym rozwiązaniem. Niwelowanie różnic poprzez negację ich istnienia prowadzi na manowce. Przychodzi tu na myśl, jakże chwytliwe hasło z poprzedniej epoki: : „Kobiety na traktory!”. Mimo takich „udogodnień” i zachęt nie sposób powiedzieć, że ostatnie półwiecze w Polsce było czasem wyrównania szans dla kobiet. Emancypacja kobiet w PRL była wysoce dyskusyjnym zjawiskiem. Pseudo-wyrównywanie szans nie przyniosło i nie przyniesie oczekiwanych efektów. Kobietom w natłoku domowych i zawodowych obowiązków bywa trudniej, jednak w obywatelskim, demokratycznym społeczeństwie licytacje komu jest ciężej niczemu nie służą. Stwierdzenie, że kobiety są krzywdzone przymusem godzenia pracy zawodowej z pracami domowymi, wychowaniem dzieci, etc., może niestety stać się mieczem obosiecznym. Kobiety walczyły przecież o prawo do edukacji i aktywności zawodowej, akcentowały chęć i możliwość poszerzenia pola swojej działalności,. Jednocześnie początkowo nie domagały się odciążenia z dotąd wykonywanych przez nie prac, co doprowadziło do patowej sytuacji. Aby kobiety mogły w pełni się realizować, także w polityce, niezbędne jest ich odciążenie, którego nie uzyska się wprowadzeniem parytetu. Nie zawsze proste rozwiązania są najlepsze, zwłaszcza gdy są to rozwiązania wymuszone. Jeśli kobiety pragną być aktywne politycznie, mają pełne prawo by czynić to bez przeszkód, ale i bez narzuconych kosztem innych, sztucznych reguł. Zabrzmi to banalnie, ale wolność jest jednym z najważniejszych dóbr jakie posiadamy. Cenię wolność w rozlicznych jej aspektach, cenię także wolność do różnic i nie chcę aby ktoś mi ją odbierał.

Promowanie kobiet w życiu politycznym jest bardzo ważne, ich obecność niezbędna, ale nie o płeć tu chodzi, a o kwalifikacje. W demokracji dyskryminacja jest nie do zaakceptowania, jeśli zgodzilibyśmy się na administracyjne łamanie podstawowych zasad demokratycznego państwa prawa, proponowałabym wprowadzenie systemu kwotowego opierającego się na kompetencjach i wykształceniu polityków. Co najmniej połowa miejsc dla inteligentnych, doświadczonych, dobrze wyedukowanych fachowców!

Liberalna inteligencja w III RP :)

Marek Beylin:

Jeśli mówi się o liberalnej inteligencji, jej roli w III RP, to oczywiście trzeba sięgnąć do ostatniego 20-lecia. Przede wszystkim liberalna inteligencja dała się wmanewrować w dyskusje często ważne, ale z szerszego punktu widzenia nieistotne. Gdyby sięgnąć do roku 1989, a potem szybko przesunąć się przez kolejne 20 lat, to głównymi tematami dyskusji były tematy o przeszłości, o wymiarze symbolicznym – o dekomunizacji, o tym, czy postkomuniści mają prawo funkcjonować na scenie demokratycznej, o lustracji, o symbolice narodowej. Potem – kiedy PiS doszedł do władzy – były to dyskusje niesłychanie ważne – o demokracji, o państwie praworządnym, o trójpodziale władz, o rzeczach fundamentalnych. Powiedzmy sobie jednak szczerze, jak na państwo po 20 latach demokracji były to dyskusje zawstydzające swoim banałem. Przez 20 lat polskiej demokracji liberalna inteligencja, bo z inteligencją konserwatywną było trochę inaczej, dyskutowała o rzeczach drugorzędnych, pomijając kwestie najważniejsze. Oczywiście, dyskusje o przeszłości są potrzebne, tak samo jak o symbolice narodowej, ale te tematy wypierały wszystkie inne. W pewnym sensie liberalizm został dla wielu ludzi związany z wirtualną dyskusją o przeszłości, dekomunizacji albo prawach publicznych dla postkomunistów. Został częściowo związany z myśleniem o przeszłości, a nie o przyszłości. W pewnym sensie liberalna inteligencja nie porzuciła myślenia z lat 70. i 80. Cały czas te tematy trzymały ją na uwięzi.

W tym 20-leciu były dwie bardzo uproszczone diagnozy Polski. Jedna – kontynuacji i stabilizacji, pod hasłem „wszystko jest dobrze”, z większymi bądź mniejszymi „ale”. Druga diagnoza to budowanie Polski od początku, co widzieliśmy w wykonaniu PiS- u. Nie chcę mówić o tej drugiej diagnozie, bo ona się skompromitowała, chociaż jej przyczyny są interesujące. W jakimś sensie ta diagnoza liberalnej inteligencji, chociaż dla mnie prawdziwa – też się wyczerpała. Stało się tak, ponieważ towarzyszyło jej przekonanie, że o pewnych rzeczach warto dyskutować, a o innych nie. Mianowicie my, w obrębie liberalnej inteligencji, zaczynamy dopiero od niedawna dyskutować o ludziach wykluczonych, o mniejszościach, o feminizmie, o homofobii; chociaż oczywiście byli wśród nas tacy, którzy podejmowali te tematy szczególnie intensywnie – np. Jacek Kuroń czy Karol Modzelewski, ale to schodziło na margines wielkiego nurtu polityki. W pewnym sensie diagnoza stabilizacji ulega unieważnieniu, ponieważ dochodzą nowe tematy, nowe podmioty polityczne, które każą na mijające 20-lecie spoglądać inaczej. Liberalny inteligent jest zagubiony między dwoma obszarami. Z jednej strony, nie bardzo wie, jak rozmawiać o państwie, o wielkiej polityce, żyje bowiem ciągle w przekonaniu, że polityka polska jest przede wszystkim polityką centralnego państwa. Z drugiej strony, nie patrzy na społeczeństwo i nie jest w stanie docenić różnicowania się roli społecznych i kształtowania się mniejszości z własnym głosem. W efekcie liberalny inteligent nie jest w stanie uprawiać dyskusji politycznej ani społecznej. Przyczyny tego są bardzo różne, można mówić o kryzysie idei w ogóle, nadmiarowości różnych wartości, albo o tym, że żyjemy w kryzysie obietnicy demokratycznej.

Andrzej Celiński:

Warto próbować odpowiedzi na pytanie zawarte w temacie debaty, posługując się znanym rozróżnieniem dwóch Polsk, dwóch polskości – Polski Marii Dąbrowskiej i Polski Romana Dmowskiego. Przywołuję tu króciutki, ale jakże istotny esej Jana Józefa Lipskiego: „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy”. Mamy z tym do czynienia na co dzień. Polska Michnika i Polska Kaczyńskiego. Polska Rydzyka i Polska Tischnera. Obie Polski. I jakże różne. Dla nas i dla ludzi z zewnątrz polskości. Co się stało, że ta lepsza Polska (dla mnie nie ulega wątpliwości, która Polska jest lepsza, dla „świata” Polską zainteresowanego – tym bardziej), więc co się stało, że ta lepsza wyraźnie przegrywa, oddaje pola tej gorszej?

Chcąc odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie trzeba być ekshibicjonistą, z pewnością kompetencja psychologiczna jest tu niezbędna.

Za bazę dla tej odpowiedzi przyjmuję niegdysiejszy artykuł Waldemara Kuczyńskiego, który w pierwszych tygodniach zdechłej już na szczęście IV Rzeczpospolitej, pisał dobrze o tej III, tak w wymiarze politycznym, jak społecznym, ekologicznym, gospodarczym. Pisał, cytując obficie Eurostat, o tym, jak wiele nam się udało.

Przyjmuję ocenę Kuczyńskiego za swoją, ale chcę wspomnieć druga stronę – „ich”.

Kiedy szedłem na studia w wieku 17 lat, moim sposobem na życie, na sprostanie strasznemu wyzwaniu konkurencji, było szukanie i zbliżanie się do ludzi z półki zupełnie innej niż moja, wyższej półki, do ludzi z pewnością mądrzejszych, oczytanych, myślących. Takim środowiskiem, w którym bardzo chciałem być, był warszawski KIK (dopiero po Sierpniu okazało się, jak ważny to jest przymiotnik – „warszawski”). Wszedłem nieśmiały na jakieś spotkanie i zapytałem kogoś tam, kto zdawał się kompetentny, czy mogę się zapisać. W odpowiedzi usłyszałem pytanie: „znasz tego, tamtego, owego?”. I padły dobre, znane mi skąd inąd, przecież nie osobiście, dobre, ziemiańskie nazwiska. Nie znałem tych osób. Do dzisiaj ich nie znam.

I teraz stawiam pytanie, fundamentalne dla mojego zrozumienia tego, dlaczego przegrywa dzisiaj ta lepsza Polska: czy mój ojciec, który pochodził z zupełnie przeciwległego bieguna niż ludzie o tych nazwiskach (mój dziadek był analfabetą, a ojciec, mimo że później zamożny, do końca życia cierpiał na chorobę głodową) i który miał poglądy cudownie liberalne, był otwarty na świat nieporównanie bardziej zamknięty niż nasz obecny świat, nie nienawidził, choć miał pewnie powody nienawidzić, nie bił choć był osiłkiem, fascynował się kulturą choć nie miał o niej żadnej wiedzy – mógłby znaleźć się, i być dobrze przyjęty w tym dzisiejszym świecie liberalnych wartości?

My „liberałowie” czasu przemiany, próbując realizacji tego wielkiego projektu 1989/1990 roku, zakładaliśmy przecież, oczywiście milcząco, że nasze wartości, nasze pojęcie świata są tak świetne, że ich tłumaczenie właściwie byłoby nietaktem. My nie podjęliśmy nawet marnej próby promocji naszego projektu Polski. Wydawał on się nam absolutną oczywistością.

Nie myślę o tak modnym teraz PR, myślę o jasnym przedstawieniu dylematów, o podjęciu choćby próby powiedzenia, jakiej Polski chcemy.

Druga rzecz, o której chcę coś powiedzieć, jest właściwie anegdotą. Pomyślałem sobie, że jeśli już mówimy o korzeniach tej Polski, w której realnie jesteśmy, powinni tu siedzieć: Mazowiecki, Geremek, Kuroń, Balcerowicz i Kaczyński. Natomiast my, jak tu teraz siedzimy, powinniśmy siedzieć za ich plecami i pełnić rolę złośliwych komentatorów.

W tamtej rzeczywistości robiliśmy projekt, który był projektem nienapisanym. I niepoddanym jakiejkolwiek debacie. To wszystko odbywało się w gronie przyjaciół!

Teraz chcę opowiedzieć o roku 1990. Mazowiecki był wtedy „wpychany” w kampanię prezydencką. Z mojego miejsca widzenia – kompletnie bez sensu. Nie było wtedy żadnych widocznych dla oka przeciętnego obywatela efektów reform. Była za to coraz wyższa fala sprzeciwu wobec tzw. „planu Balcerowicza”. W rzeczywistości – przeciwko nowym mechanizmom regulacyjnym gospodarki. Przeciwko rynkowi! Myślałem wtedy, że nam się nie udaje, bo jest nas za mało, brakuje energii, ludzi, wyobraźni, odwagi. Gdybyśmy to mieli, dałoby się uzasadnić przemiany. To był ten mój projekt „Livis’a” w Płocku. Zabawne, że udało się tamten projekt przeprowadzić dzięki pomocy Leszka Balcerowicza, który wówczas ufał (i sprawdzał!), ale większość w ogóle wówczas nie rozumiała, o co chodzi.

W 1990 roku był wśród polityków tej mojej „lepszej Polski” obraz takiego chama, który ze wsi przychodzi, wchodzi w to liberalne środowisko, z co prawda dobrymi projektami, ale mówi dziwnym dla tego środowiska językiem, mówi tak, jak w XIX wieku mógł mówić Żyd albo cham, bo przecież nie szlachcic, bo takimi tematami po prostu się nie interesuje.

Pośród osób, które w tej debacie powinny uczestniczyć, wymieniam także Jarosława Kaczyńskiego. Środowisko polityczne, w którym byłem na początku lat 90., nie życzyło sobie żadnego pluralizmu Solidarności. Myśleliśmy, że po odepchnięciu od władzy komuny, ale gdzieś tam przecież będącej, potrzebna jest spójna wobec niej alternatywa. Dzisiaj wiem, że Kaczyński wówczas myślał bardziej demokratycznie, politycznie. Nie wiem, czy miał rację w krótkiej ówczesnej perspektywie. Wiem, że my jej nie mieliśmy. Pluralizm bez ograniczeń, jest istotą demokracji. Z drugiej zaś strony, Kaczyński proponował jedynie inną strukturę udziałów we władzy, a nie inny projekt Polski. Nie politycznej Polski, ale po prostu Polski. Zderzyliśmy się z czymś, co dzisiaj można by nazwać „bezprojektowym” populizmem. Łatwa alternatywa, łatwa łatwością braku własnego programu i oczywistością roszczenia, bez odpowiedzialności.

Aleksander Smolar:

Kiedy w debatach na temat inteligencji ujawniają się rozmaite frustracje, wynikają one często z przekonania o przewodniej roli inteligencji. Nie będę sięgał tak daleko do historii, jednak cofnę się poza rok 1989. Jest to o tyle istotne, że inteligencja powraca do swojej dawnej, przywódczej, niezależnej od władzy roli dopiero w latach 70.-80., wraz z kształtowaniem się opozycji demokratycznej. Jest taki bardzo piękny, przejmujący tekst Andrzeja Kijowskiego o tym, jak wraca on do domu jako „syn marnotrawny”, i jak bardzo jest z tego powodu szczęśliwy. Wraca do narodu, przaśności, Kościoła, do tego wszystkiego, co definiuje tradycyjną Polskę. Można powiedzieć, że Kijowski – w sposób metaforyczny – opisał los tej części inteligencji, którą nazywamy liberalną (jest to pojęcie nieprecyzyjne, są ludzie, którzy byliby oburzeni tym, że uzurpuje się to określenie dla pewnej formacji). Jest to czas wielkiego szczęścia, powstaje wówczas niezależny obieg, wybitni pisarze jak Konwicki czy Brandys, którzy mają za sobą również okres mniej szlachetny, zaczynają w nim wydawać. Pamiętam doskonale, że jako emigrant widziałem ich przyjeżdżających do Paryża. Byli szczęśliwi w czasie rozkładu Polski Ludowej, odnaleźli bowiem swoje miejsce – niezależne, krytyczne, w jakimś sensie również kompensujące, rehabilitujące ich postawy w poprzednich dziesięcioleciach.

Dla tej grupy powstanie KOR-u było czymś wielkim, było spełnieniem marzeń liberalnej, często lewicowej inteligencji. Nieprzypadkowo punktem odniesienia był dla nich Stefan Żeromski. KOR – pojednanie, współpraca z robotnikami – to było coś wielkiego. Momentem degradacji dla tej inteligencji było powstanie Solidarności. W tym czasie okazało się, że nie są oni przywódcami, lecz doradcami. To jest zupełnie inna rola. Rola doradcy to rola człowieka uzależnionego, który nie podejmuje decyzji, tylko wykonuje polecenia szefa. Zwłaszcza jeżeli szef jest tak kapryśny jak Lech Wałęsa. Andrzej Celiński, który z nim współpracował, wie o tym doskonale. Oczywiście rola ta jest bardzo istotna – wielu ludzi, jak chociażby Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń czy Bronisław Geremek – odegrało wtedy wielką rolę. Byli oni jednak kontestowani przez formacje narodowe, przez „prawdziwych Polaków”, jednocześnie można to postrzegać jako swego rodzaju ludową kontestację pewnej uprzywilejowanej grupy.

Inteligencja odnalazła swoją rolę dzięki generałowi Jaruzelskiemu. Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego wojsko i policja wypędziły z placu publicznego miliony Polaków. Tak naprawdę opór z lat 90. to opór inteligencji, który przyjmuje w dużym stopniu formy symboliczne. Prasa niezależna, dni kultury w kościołach, samoedukacja, aktorzy bojkotujący telewizję, eseje Adama Michnika z więzienia – to były najbardziej wyraziste symbole opozycji z okresu stanu wojennego. Nie znaczy to oczywiście, że robotnicy nie działają, jednak ich rola jest mniejsza, ponieważ te formy oporu jako symboliczne pasują raczej do inteligencji. Poza tym inteligencja była bezpieczniejsza niż robotnicy, którzy mogli w każdej chwili stracić pracę, trafiali do więzień, bito ich. W tych warunkach inteligencja odnajduje swoją przywódczą rolę. Lech Wałęsa jest zresztą tego świadom. Mówił on w jednym z wywiadów o „przewodnikach stada”. O tym, że teraz nastał czas inteligencji. Język Lecha Wałęsy był jednak zbyt drastyczny jak na demokratyczne maniery. Z tego powodu inteligencja warszawska go ocenzurowała. W pełnej wersji wywiad ten ukazał się dopiero w krakowskim piśmie i widać tam cały antydemokratyzm w mentalności Lecha Wałęsy, który jako przywódca odegrał, paradoksalnie, ogromną rolę w budowaniu demokracji. Czym było powstanie Komitetów Obywatelskich, do których z obecnych tutaj osób należał Andrzej Celiński? Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie to był dokonany zamach na związek robotniczy. Inteligencja przejęła władzę. Komitety Obywatelskie powstały po to, aby budować Polskę polityczną, a nie społeczną, robotniczą czy związkową. Były oczywiście „rodzynki” robotnicze, np. Zbyszek Bujak, ale ich rola była drugorzędną. Nie jest zatem niczym dziwnym to, co chcieli zrobić Władek Frasyniuk z Lechem Wałęsą po wyborach, czyli zlikwidować Komitety Obywatelskie, przywrócić dominację robotniczą. To się jednak nie udało, inteligencja objęła wówczas władzę w Polsce, tak samo jak w II Rzeczypospolitej, chociaż mechanizm był inny.

Uważam, że inteligencja wiele osiągnęła, jednocześnie jednak sama się zlikwidowała, a mogła jako formacja wyłonić siłę polityczną. Dokonała wielkich rzeczy m.in. przez swoją antypolityczność. Prawdą jest, że tacy ludzie jak Michnik, Mazowiecki czy Geremek byli wówczas przeciwko pluralizacji sceny politycznej. Co więcej, Bronisław Geremek pozostawił ślady na piśmie – prowadził debaty międzynarodowe z premierem Portugalii, który mówił, że nie ma demokracji poza demokracją parlamentarną i pluralistyczną, natomiast Geremek twierdził, że jest, i że my ją wymyślimy. To samo mówił Havel w Czechach, on zresztą do dziś pozostaje średnim demokratą, jest arystokratyczny i odnosi się z pogardą do pluralistycznej demokracji. Był to wówczas rozpowszechniony tok myślenia – „my wymyślimy lepszą demokrację”.

Pojawiały się też argumenty poważniejsze, mniej ideologiczne. Na przykład taki, że w czasach tej traumy, jaką przechodzimy podczas przemian, lepiej jest zachować jedność. Logika wojska. Wiedzieliśmy, na przykład dzięki naszym doradcom, jak powinna wyglądać transformacja ekonomiczna, która została przeprowadzona radykalnie, żeby nie powiedzieć brutalnie (reforma Balcerowicza). Moim zdaniem – na szczęście. Trzeba widzieć dwie rzeczy – po pierwsze, nieuchronną tego konsekwencją musiało być powstanie pogłębiającej się luki między elitami. Wystąpił konflikt między tymi, którzy narzucili przemiany gospodarcze, a tzw. masami ludowymi, które za transformację ponosiły bardzo wysoką cenę, nawet jeżeli w dłuższej perspektywie na tym skorzystały. Tak naprawdę wszyscy dzisiaj z tego korzystają. Polska jest inna niż 20 lat temu. W międzyczasie ludzie płacili straszliwą cenę – psychologiczną, ekonomiczną itd.

Po drugie, w tym procesie dokonała się „zdrada” inteligencji. Ta, która przewodziła Polsce, sprzeniewierzyła się własnemu etosowi, własnej tradycji, co ja osobiście pochwalam. Wierność i zdrada są wartościami względnymi. Trzeba zawsze określić, wobec czego wierność i wobec czego zdrada. Wierność nie zawsze jest czymś godnym pochwały, podobnie zdrada nie zawsze jest godna potępienia. Tradycyjna inteligencja w Polsce była głęboko antykapitalistyczna, odnosiła się z pogardą do kultury mieszczańskiej. Dokonała wyboru, przecząc swojej całej tradycji i kulturze. Zaowocowało to zniknięciem tej formacji, która istnieje jako odrębna jednostka w czasach drastycznych przemian, kiedy naród nie ma własnego państwa, własnej gospodarki, dyplomatów itd. Tradycyjnie również inteligencja ma dwuznaczny stosunek do demokracji. Można bowiem powiedzieć, że demokracja jest w sferze publicznej odpowiednikiem tego, co rynek prezentuje w sferze ekonomicznej.

Marzenie o zjednoczonym narodzie pod przewodnictwem oświeconych elit było wyrazem dramatycznego wyboru związanego z ciężkimi zadaniami, które stały przed Polską, ale również z przesiedleniem kultury inteligenckiej. Pewne zarzuty, jakie padały pod adresem Unii Demokratycznej czy Unii Wolności, np. że jest to formacja „przemądrzała”, były poniekąd prawdziwe. Było tam trochę tego inteligenckiego stosunku elit do mas. Gardzono również polityką jako koniecznością zdobywania poparcia wyborców, w czym świetna jest partia, która obecnie rządzi. Partia ta, zainteresowana bardziej obrazem jaki stworzy, niż rzeczywistością, to druga skrajność. Ta inteligencja przejmująca władzę w Polsce w ogóle nie liczyła się ze zdobywaniem poparcia społecznego. Z przyjemnością popełniała stopniowe samobójstwo i osiągnęła to, do czego zmierzała. Jej celem było zbudowanie określonej Polski. Do tej „rodziny” należały różne osoby, od humanistycznego chrześcijanina Tadeusza Mazowieckiego po technokratę-ekonomistę Leszka Balcerowicza. Oni wszyscy byli antypolityczni, uważali, że są pewne wyższe cele, które należy realizować bez względu na koszty. W tym sensie ta formacja zniknęła wtedy, kiedy powinna – wraz z końcem transformacji. Wykonała zadanie, Polska przeszła w pewnym sensie do normalności, niezbyt może pięknej, ale normalność rzadko taka bywa. Ta formacja, która nie potrafiła zdobyć wyborców, zrealizowała własne idee.

Andrzej Jonas:

Moim zdaniem inteligencja nie zniknęła. Ma ona, od czasu do czasu, ogromną społeczną rolę do odegrania. Kiedy przychodzi normalność, inteligencja w naturalny sposób się wycofuje do uniwersytetów czy katakumb. Zgodnie ze starym spostrzeżeniem pani profesor Ossowskiej, „inteligencja nie nadaje się ani do biznesu, ani do polityki”. Ma po prostu inne cele, inne wartości. Nie wiem, czy znają państwo jakiegokolwiek reprezentanta inteligencji, nie mówię „inteligentnego człowieka”, bo to jest zupełnie inna sprawa.

Co do „płaczu” Andrzeja Celińskiego nad tym, że inteligencja odeszła od sterowania krajem – jest to przecież proces naturalny, inaczej mielibyśmy do czynienia z rzeczą straszną, mianowicie z realizacją projektu utopijnego. Tak długo, jak pozostawało to w sferze projektu, była to wizja, która przewidywała rzecz niemożliwą w realizacji, a mianowicie, że inteligencja będzie kierowała krajem w warunkach normalnych. Po to, aby kierować krajem, trzeba mieć przede wszystkim „ciąg” na władzę. Inteligencja go nie ma. Wydaje mi się, że obserwujemy pewną degradację roli inteligencji, równolegle do osłabienia roli elit. Nie jestem historykiem, socjologiem, etnografem, ale wydaje mi się, że w historii świata mamy do czynienia z pewnym falowaniem. Bierze się to z możliwości rynkowych, technologicznych, z niesłychanie długiego okresu prosperity. Jest wiele rozmaitych przyczyn natury politycznej, naukowej i społecznej, które sprawiły, że umasowienie we wszystkich dziedzinach życia społecznego, od kultury po gospodarkę, teraz triumfuje. Obserwujemy w związku z tym pewne zagubienie i naturalne poszukiwanie nowych wektorów. Wydaje mi się, że może je wskazywać tylko inteligencja i jestem przekonany, że wkrótce zaczną się kształtować nowe elity, a może nawet już się kształtują. Elity te odtworzą bieg wydarzeń, który obserwuje się w cywilizacji. Pojawią się nowe wizje, nowe kierunki, nowe cele. Wszystko jedno, czy te cele będą mówiły o ochronie środowiska naturalnego, czy o triumfie praw człowieka nad egoizmem kolektywnym. Nastanie z pewnością faza, kiedy cele te zostaną osiągnięte i nastąpi kolejne umasowienie. Zgadzam się tutaj całkowicie z Aleksandrem Smolarem – jesteśmy w okresie normalnym. Wszystkie negatywy i pozytywy naszego czasu, włącznie z dość przerażającą wizją IV Rzeczypospolitej, to zjawiska wyrastające z naturalnych przyczyn, zdarzały się zresztą już niejednokrotnie, i to nie tylko w Polsce. Myślę, że wielkim dziełem inteligencji jest przygotowanie na nie społeczeństwa. Kiedy nadchodzi odpowiedni moment, wygrywa co prawda Prawo i Sprawiedliwość, ale przynajmniej nie zostaje wybrany Tymiński, więc jest się czym pocieszać.

Leszek Jażdżewski:

Trochę paradoksalny ten optymizm. Chciałbym, żebyśmy przeszli do konstruktywnej krytyki liberalnej inteligencji. Problem polega na tym, że bardzo często ta krytyka wychodzi z ust ludzi, których nie chcemy słuchać. Jeżeli coś powie Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz albo inni ludzie tego pokroju, to często wszystkie zarzuty są negowane – poniekąd zresztą słusznie – tylko z racji tego, kim są ci ludzie. Z drugiej strony istnieje pewna martyrologia – co prawda nie mogę z racji wieku przyznać się do bycia częścią pokolenia, które angażowało się politycznie przez te 20 lat, ale mocno się z nim identyfikuję. Bardzo często wobec liberalnej inteligencji, to się już pojawiło w wypowiedzi Andrzeja Celińskiego, używa się określeń: „grupa towarzyska”, „grupa znajomych”. Tak naprawdę Unia Demokratyczna również była grupą znajomych, a nie partią, w której odnajdywało się tezy polityczne. Bardzo dużo zarzutów wobec tego środowiska, nazwijmy je umownie środowiskiem „Gazety Wyborczej” i Unii Wolności, tak bowiem należałoby zdefiniować liberalną inteligencję w szerokim znaczeniu, skupiało się wokół tego, że była to grupa zamknięta, w której etos inteligencki został zamieniony na odruchy stadne. Panowie z „Europy” [dodatek do „Dziennika” – przyp. red.], Krasowski i Michalski celują w takich zarzutach. Pytanie brzmi: czy takie zarzuty nie są uzasadnione? Poproszę o zabranie głosu Andrzeja Celińskiego, który użył dzisiaj określenia „grupa towarzyska”.

Andrzej Celiński:

Z mojego punktu widzenia fundamentalne jest pytanie, proszę wybaczyć osobistość tego pytania – czy mój ojciec, który pochodził z nizin społecznych, którego ojciec i brat byli analfabetami, ale który się wspiął, poprzez wykształcenie, energię, i coś wielkiego co w sobie miał – gdyby żył w 1989/1990 roku, mógłby znaleźć się w tym środowisku, czy też nie. I moja odpowiedź brzmi jednoznacznie – nie! Nasze wartości, liberalne wartości były z pewnością jego wartościami. On jednak, chłop z pochodzenia, inżynier z wykształcenia i powołania, wynalazca – każdą decyzję liczył. Cel i określone parametry – to były granice jego myślenia. A więc wszystko co ważne musiało być funkcją celu.

W naszym środowisku występował deficyt takiego myślenia. Zresztą, występuje do dziś.

Rola „naszej” inteligencji, nie inteligencji mojego ojca, ale naszej, opozycyjnej, „inteligenckiej”, warszawskiej – jak kto zwał – zakończyła się ostatecznie w roku 1993. Wtedy, kiedy w wyborach zwyciężyła Polska. Nie Polska naszych marzeń, nie Polska Dąbrowskiej, ale taka, która jest.

Od tamtego czasu, od roku 1993, nic się specjalnie nowego nie wydarzyło. Myślę o kreatywności, o jakiejś koncepcji, o czymś rzeczywiście nowym.

Pytanie – co dalej?!

My zawłaszczyliśmy w jakimś stopniu sferę publiczną. Może nie było innego wyjścia w 1989 roku. Lecz dalej tę sferę zawłaszczamy, ale już bez koncepcji, bez kreacji, bez tej wielkiej wizji celu.

Klasa polityczna jest coraz mniej twórcza. Mechanizmy prawa naszego państwa wymierzone są wprost przeciw innowacjom, kreatywności. One są z minionej epoki. Mało który polityk zdaje sobie z tego sprawę. A im młodszy, tym mniej.

Polska przestaje być podmiotem swojej polityki. Także polityki międzynarodowej. Demokracja jest w uwiędzie. Każdy kto ma oczy to widzi. Tę defensywę. To przeciwieństwo wielkiego solidarnościowego zrywu. To jest nasz dramat.

Leszek Jażdżewski:.

Jeśli się wczyta w „Gazetę Wyborczą” z początków transformacji, a myślę że jest to dobry sposób na poznanie, co ludzie z grona liberalnej inteligencji wówczas myśleli, znajdzie się tam głównie obawy przed odnową endecji, przed nowym rokiem ’68. Jest jednak również obawa przed vox populi, jaki reprezentuje Wałęsa. Trzeba przyznać, że pierwsze decyzje polityczne, które podejmuje ta grupa, np. wystawienie premiera Mazowieckiego w wyborach na prezydenta, jest ogromną porażką w walce z „ciemnogrodem”, ze Stanem Tymińskim. Należy też zwrócić uwagę na akcenty antysemickie w kampanii Lecha Wałęsy. Chciałbym, panie Marku, aby pan powiedział, jakie fobie, obsesje, idee – być może bardzo szlachetne – definiują tego inteligenta, który, jak pan stwierdził, po 20 latach walki o demokrację w tym kraju, wypalił się

Marek Beylin:

Myślę, że ta inteligencja organicznikowsko-emocjonalno-niepodległościowa wchodziła w 1989 roku w nową Polskę z bardzo prostymi, podstawowymi ideami: wolność, równość, niepodległość. W wolnej Polsce liberalna inteligencja pokłóciła się przy okazji różnych kwestii (spory o aborcję, lustrację, Irak itp.) Pomimo konfliktowości, nabierała ona jednolitości w zwarciu. Na przykład, na początku lat 90. zjednoczyła się z powodu zagrożenia ze strony SLD, które obejmowało władzę. Niwelowały się wówczas wszelkie różnice, a zostawały proste wartości. Podobnie było ostatnio, kiedy władzę objął PiS. Przyjęło się wtedy, że ci, którzy są przeciwko PiS-owi, są za demokracją i nie dyskutowaliśmy, za czym konkretnie optujemy. Inteligencja rzeczywiście wchodziła w rok 1989 z pewną utopią. To nie była bynajmniej utopia liberalna, raczej utopia „dobrego socjalizmu”, którego nikt nie widział na oczy, ale którego wszyscy pragnęli. Szerzyła się wówczas w społeczeństwie ogromna nieufność wobec kapitalizmu. Inteligencja dostała po głowie, ponieważ nie mogła sformułować żadnej rozsądnej alternatywy dla tej drogi, jaką promował Leszek Balcerowicz. To się po prostu działo – my za tym nie nadążaliśmy. Było to dla nas dramatyczne doświadczenie. Jacek Kuroń przeżywał gorzki dramat. Wiedział z jednej strony, że musi budować kapitalizm, natomiast ubolewał nad tym, że przez to „utleniły się” cenne dla niego wartości, tj. społeczna solidarność, wzgląd na słabszych itd. Dylemat tego lewicowego inteligenta, który budował kapitalizm po części z entuzjazmem, a po części z goryczą, doskonale oddaje stan ducha inteligenta, dzisiaj nazywanego liberalnym. W 1989 roku był to przede wszystkim inteligent utopijny.

Leszek Jażdżewski:

Pytanie brzmi również: czy nie było tam także czynników natury psychologicznej, swego rodzaju paternalizmu zarzucanego często liderom Unii Wolności oraz „Gazecie Wyborczej”? Czy nie jest tak, że liberalne elity same się od narodu odizolowały? Chciałbym przedstawić tutaj cytat z wypowiedzi pewnego katolickiego filozofa – „nie zrozumie pan nigdy swojego narodu, bo nie szedł pan nigdy na pielgrzymkę na Jasną Górę”. Być może ci ludzie powinni pójść na Jasną Górę?

Aleksander Smolar:

Trzeba sobie uświadomić dylemat, przed którym stała ta elita. W różnych zachodnich opracowaniach autorstwa najwybitniejszych specjalistów był głęboki pesymizm odnośnie możliwości transformacji w naszym kraju. To ze względu na bardzo prosty i oczywisty dylemat. Przemiany rynkowe i przemiany demokratyczne to jakby dwa pociągi, które muszą się ze sobą zderzyć. Ich logika jest zupełnie odmienna. Logika demokratyczna to logika równości. Logika rynkowa z kolei to logika różnicowania losów, szans na przyszłość. Dramat polega na tym, że logika demokratyczna poprzedza rynkową. Przemiany demokratyczne potrafią zablokować przemiany rynkowe, miało to miejsce w wielu krajach Ameryki Łacińskiej. To dlatego, że te grupy najbardziej poszkodowane w przemianach rynkowych mogą zebrać się w silną organizację i zablokować zarówno przemiany rynkowe, jak i demokratyczne. Takim zagrożeniem był Tymiński. Publicyści zachodnioeuropejscy byli przekonani, że zmierzamy ku cyklowi latynoamerykańskiemu. U nas ten problem został rozwiązany bez użycia środków dyktatorskich. Wielu liberałów, również tych na najwyższych stanowiskach, czyniło wyraźne aluzje jakoby bez „wzięcia za mordę” tego narodu nie da się Polski poprowadzić do nowoczesności. Wiele osób tak myślało. Te same środowiska, które wysuwały postulaty takie jak ograniczenie pluralizmu, były jednocześnie środowiskami głęboko demokratycznymi. Ujawniło się to podczas rządów Wałęsy, kiedy sprzeciwiały się one falandyzacji polityki.

W wyborach w 1990 roku to środowisko odczuwało autentyczne zagrożenie, na szczęście nieuzasadnione. Środowisko liberalnej inteligencji było niewzruszenie prodemokratyczne. Przeprowadzając niezgodne z jej duchem reformy rynkowe, pozostawała ona wierna wartościom demokratycznym. Ciężko znaleźć jakąkolwiek wypowiedź ze strony tej inteligencji, która by im zaprzeczała. Jeśli chodzi o paternalizm elit – przywoływanie tutaj zdania Geremka jest groteskowe. Nie ma w nim nic nagannego. Ja mogę zacytować setki podobnych wypowiedzi: „Jest Europa, ale nie ma jeszcze Europejczyków”, „Są Włochy, ale nie ma jeszcze Włochów”. To są cytaty z wypowiedzi wybitnych postaci europejskich. Tymczasem u nas środowiska wrogie Geremkowi zrobiły z niego antydemokratę, choć ich przedstawiciele sami często grzeszyli przeciwko podstawowym zasadom demokratycznym. Geremkowi natomiast nie można przypisać ani jednej decyzji czy wypowiedzi, która by zaprzeczała wartościom demokratycznym. Środowisko liberalnej inteligencji stanowiło elitę. Pamiętajmy, że na tę partię głosowały miliony Polaków. To nie były żadne wąskie elity, lecz szeroko pojmowana elita narodu, która chciała modernizacji kraju, nawet jeżeli przyszło jej potem zapłacić za to cenę, jak to miało miejsce w przypadku nauczycieli. To był oczywiście wielki rozdział w polskiej demokracji, ale musiał się on skończyć. Budowanie normalnej demokracji kosztowało to środowisko utratę racji bytu.

Głos z sali:

Prof. Zbigniew Pełczyński:

Mnie, jako zewnętrznego obserwatora, uderzył niesłychany idealizm tej grupy, która przejmowała władzę w 1989 roku. Dawna elita została zastąpiona przez nową, zupełnie nieprzygotowaną na czekające ją wyzwanie. Zadanie było bardzo proste, a jednocześnie niesłychanie trudne: zbudować na ruinach starego ładu, oczywiście likwidując szkodliwe pozostałości, nowy ład: gospodarczy, polityczny, społeczny, prawny. To było kolosalne historyczne zadanie, bez precedensu. „Forma pokojowej rewolucji”. Ta elita nie bardzo wiedziała, jak sobie z tym poradzić, jak przejść od marzeń do rzeczywistości XX wieku. Robiła co mogła, ale to przerastało jej możliwości. W Polsce tak naprawdę nikt nie był przygotowany do zmiany ustroju. Mam pewien przykład z własnego doświadczenia, z czasów, kiedy byłem doradcą prof. Geremka w Komisji Konstytucyjnej Sejmu. Trzy pierwsze posiedzenia zostały poświęcone aksjologii konstytucji. Trzy miesiące cennego czasu zmarnowane na intelektualne debaty o wartościach! Konstytucja demokratycznego państwa jest przecież praktycznym mechanizmem tworzenia silnej, a jednocześnie ograniczonej władzy, gdzie organy współpracują ze sobą, a nie wzajemnie utrudniają sobie funkcjonowanie. Konstytucja to również zabezpieczenie obywatelskie przed nadużyciami tejże władzy. Dopiero po wielu latach, i to nie do końca doszliśmy do tej wiedzy w Polsce.

Elita naiwnie sądziła, że społeczeństwo jakoś zaakceptuje te wszystkie drastyczne przemiany bez zastrzeżeń. Zadanie było więc niesłychanie trudne; brakowało wiedzy praktycznej, narzędzi politycznych. Nie zbudowano tego, co kultywowano od lat w nowoczesnych państwach, czyli silnego korpusu urzędniczego, który wspiera polityków. Jednym z koniecznych instrumentów, by stworzyć nowoczesne państwo, jest system partyjny, którego w przeciwieństwie do systemu służby cywilnej, nie da się niestety zadekretować. W Polsce powstał bardzo kiepski system partyjny, niezakorzeniony w interesach, odcięty od wyborców. Kiedy obserwuje się zachodnie systemy partyjne, widać, że najpierw był jakiś duży, wspólny interes: masowy, gospodarczy czy religijny, wokół którego gromadzili się ludzie, a potem politycy. Polskie partie powstały w jakiś dziwny sposób, od góry poprzez wydzielanie się małych elit i potem szukania sobie wyborców, to był niemal cud, że tyle dało się jednak osiągnąć.

Aleksander Smolar:

Elity formują się zupełnie na innej zasadzie, to znaczy nie na zasadzie ruchów społecznych, ale interwencji zewnętrznej (zieloni, ruchy kobiece) i to jest pozytywną oznaką destabilizacji, polityki wprowadzania nowych tematów, problemów, elit, ale to nie podstawowy kanał formowania się polityki demokratycznej. Te partie, które dzisiaj dominują, nie są stabilne, nie są przyszłością polskiej polityki, ona będzie jeszcze ewoluowała. Czy naprawdę można liczyć, że stabilne jest tylko Radio Maryja i Kościół Katolicki? Uważam, że nie. Moim zdaniem jesteśmy paradoksalnie w okresie antypolitycznym. Przede wszystkim reakcją na proces transformacji było wielkie zmęczenie, pojawił się język populistyczny. PO posługiwało się językiem, który niewiele odbiega od języka PiS-u. Sam Tusk mówił afirmatywnie o odpowiedzialnym populizmie. Miłość do Platformy ma w sobie rzecz paradoksalną. Kocha się Platformę, bo ona „nic nie robi”. W gruncie rzeczy partia ta zapewnia Polakom komfort. Przez te półtora roku reformy były minimalistyczne. Teraz podczas kryzysu jest oczywiście gorzej i od państwa oczekuje się obrony, co z pewnością doprowadzi do zmiany polityki.

W kwestii łączenia przeszłości z przyszłością. Miałem od początku świadomość, że formacja, z którą się identyfikowałem, i za którą odczuwam głęboką nostalgię, jest skazana na śmierć. Nie potrafiła ona łączyć wzniosłych celów i wizji z interesami swoich wyborców, żeby mieć poparcie i móc te cele realizować. Uważała, że wyborcy powinni wykazać się dojrzałością i mieć na uwadze dobro ogólne. Normalna partia polityczna, i dziś mamy tego przykład, jest zorientowana bardziej na zdobywanie wyborców niż na długofalowy interes narodowy. Musi powstać jakaś synteza nowego typu. Moim zdaniem będzie to wymuszane przez dojrzewanie społeczeństwa oraz zmiany, które przyjdą z zewnątrz.

Andrzej Jonas:

Wydaje mi się, że mamy za sobą okres rewolucyjny. Bez względu na to, jakie zmiany przyniesie kryzys. Co nie oznacza, że wyzwania, stojące przed polskim społeczeństwem, są małe. Inteligencja po okresie bohaterskim wróci do czegoś, co znamy z polskiej historii, czyli pracy u podstaw. Większość socjologów zauważa, że instrumentem państw zmierzających do zamożności, jest kapitał ludzki. W okresie tych ostatnich 20 lat Polacy inwestowali w siebie, uczyniliśmy ogromny skok edukacyjny, który nie ma sobie równych w historii. W tak krótkim czasie wzrosła przecież liczba ludzi, dysponujących dyplomami wyższych uczelni.

W momencie osiągnięcia zamożności dalszym instrumentem jest kapitał społeczny, pod tym względem zajmujemy jedno z ostatnich miejsc. Elementem kapitału społecznego jest przede wszystkim zaufanie oraz zdolność do wytwarzania najrozmaitszych wspólnych projektów. My w ogóle nie dysponujemy takimi umiejętnościami. To jest niesłychanie dramatyczna konstatacja. Według obliczeń po 10 latach wyeksploatujemy kapitał ludzki i na rynek powinien wejść kapitał społeczny. Przed inteligencją polską stoi więc wielkie zadanie, i chyba właśnie niepolityczne. Jest ona tą grupą, która nie koncentruje się na własnym merkantylnym interesie, ale widzi dalej.

Marek Beylin:

Myślę, że rola inteligencji jest podwójna. Z jednej strony praca organicznikowska, budowanie instytucji, świadomości, praca edukacyjna, działalność ośrodków lokalnych (ponieważ wiele rzeczy dzieje się poza wielkimi miastami). Ktoś powinien opowiedzieć Polakom o Polsce i o Europie, tak, by ta opowieść zawierała jakąś utopię. Głęboko wierzę, że na dłuższą metę ani polityka, ani życie społeczne nie daje się prowadzić bez elementów wizyjnych. To się niewątpliwie narodzi. Jak z liberalizmu stworzyć rodzaj utopii politycznej? To jest niesłychanie trudne, bo przyzwyczailiśmy się, że liberalizm jest czystą pragmatyką. To oczywiście nieprawda, bo liberalizm ma swoje korzenie ideologiczno- heroiczne, był ideologią sprzeciwu, walczącą. Być może czas wrócić do korzeni. Moim zdaniem najważniejsze są idee, szczególnie w Polsce, gdzie instytucje debaty są zdegenerowane. Proszę spojrzeć na telewizję, to niebywałe, co tam się dzieje. Gazety często są na takim samym poziomie. Zostają książki, stowarzyszenia, kluby, spotkania – takie jak to.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję