Jedność w wolności – historia niemieckiej partii liberalnej FDP :)

I. Okres założycielski (1947-49)

Już latem 1945 r. alianci pozwolili na tworzenie partii politycznych, które miały współdziałać w procesie budowy demokratycznych Niemiec. Powstanie tych partii dokonało się w sposób zdecentralizowany, w pewnym sensie od dołu do góry.

We wszystkich strefach okupacyjnych różne inicjatywy nawiązały szybko do najstarszego ruchu politycznego w Niemczech: liberalizmu. Przykładowo w Berlinie powstała w lipcu 1945 Liberalno-Demokratyczna Partia Niemiec (LDPD). We wrześniu 1945 powstała w Stuttgarcie Demokratyczna Partia Ludowa (DVP), a w Hamburgu Partia Wolnych Demokratów. Już w styczniu 1946 doszło w Opladen do pierwszego większego spotkania przedstawicieli partii liberalnych z brytyjskiej strefy okupacyjnej. W maju 1947 została powołana organizacja krajowa FDP w Nadrenii Północnej-Westfalii. W grudniu 1948 w końcu udało się spotkanie delegatów liberalnych grup partyjnych w Heppenheim, na którym narodziła się Wolna Partia Demokratyczna (FDP). Naturalnie połączyły się tutaj tylko ugrupowania z trzech „zachodnich” stref okupacyjnych.

Spotkanie założycielskie stało pod hasłem „Jedność w wolności”. Zarówno to motto, jak i miejsce obrad, można uznać za źródło wiedzy o politycznych fundamentach nowej partii: w 1947 r. odbyły się w zajeździe „Zum halben Mond” w Heppenheim słynne Obrady Heppenheimowskie. Ich uczestnicy opowiedzieli się za jednością Niemiec i za zapewnieniem praw obywatelskich – a więc za poszerzeniem wolności obywatelskich. Dokładnie do tej tradycji chciano teraz, w roku 1948, nawiązać hasłem „Jedność w wolności”. Niemcy nie miały, także po bezwarunkowej kapitulacji, zostać podzielone, a pozostać jednym krajem, którego obywatele posiadają prawo obrony przed państwem. Wzmocnienie praw obywatelskich, jak i przywiązanie do wolności gospodarczej, były filarami programatyki liberalnej. Równocześnie dla delegatów ważny był szczególny charakter nowej partii liberalnej. Ten charakter spuentował Ernst Mayer, pierwszy sekretarz generalny mówiąc że:FDP musi być partią „różnorodności i szacunku wobec życia indywidualnego”, a nie „zuniformizowaną ideowo jednością jako instrumentem rządów pożądającego władzy kierownictwa partyjnego”.

II. Społeczna gospodarka rynkowa, zachodnia integracja i przygotowanie nowej polityki wschodniej (1949-69)

23 maja 1949 weszła w życie konstytucja. 14 sierpnia zachodni Niemcy wybrali zgodnie z jej postanowieniami pierwszy Bundestag, nowy parlament. FDP uzyskała 11,9% głosów, stanowiła silną frakcję i utworzyła koalicję wraz z CDU/CSU, a także Partią Niemiecką (DP). Teraz zadaniem było ukształtowanie nowego, demokratycznego państwa zgodnie z własnymi wyobrażeniami. W tym kontekście pojawiły się centralne pytania zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zewnętrznej: Jaki porządek gospodarczy powinno uzyskać nowe państwo? Jak powinno ono znaleźć swoje miejsce w międzynarodowej wspólnocie państw?

W zakresie kwestii porządku gospodarczego FDP, jako jedyna partia, stała od początku na stanowisku, iż Republika Federalna potrzebowała zasadniczego porządku gospodarki rynkowej z osłonami socjalnymi, społecznej gospodarki rynkowej. Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) trwała w tamtym okresie jeszcze w przeświadczeniu, że powinno zostać utworzone państwo socjalistyczne. W swoim wezwaniu przed wyborami do Bundestagu 1949 określiła ona pojęcie społecznej gospodarki rynkowej „bezsensem”, żądała gospodarki centralnie planowanej oraz „uspołecznienia wielkiego przemysłu, instytucji kredytowych i finansowych”. Ale także Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU) upatrywała, zgodnie ze swoim „programem z Ahlen”, przyszłość niemieckiego porządku gospodarczego w gospodarce planowej. Berliński polityk CDU, Jakob Kaiser, mówił przez pewien czas nawet o celu „chrześcijańskiego socjalizmu”. FDP znalazła jednak w osobie ministra gospodarki z CDU, Ludwiga Erhardta, ważnego sojusznika dla jej wolnorynkowych wyobrażeń. On to już rok wcześniej, jako dyrektor ds. gospodarki w administracji Trizonii, w pewnym sensie na własną rękę zdecydował o zniesieniu ustalonych cen i położył w ten sposób fundament pod rynkowy mechanizm kreowania cen. FDP i minister Erhardt kontynuowali tą politykę. Jej szybkie sukcesy oraz mający wkrótce miejsce „cud gospodarczy” umożliwiły zaistnienie szerokiej akceptacji dla społecznej gospodarki rynkowej w Niemczech. Liczba bezrobotnych spadła z 10% w latach 1949/50 do 5,5% w lecie 1953. W tym samym czasie urosły płace.

Po wyborach w 1953 r. FDP ponownie zdecydowała się na koalicję z CDU/CSU, lecz wzajemne stosunki były napięte. FDP wspierała politykę zachodnią Adenauera. Równocześnie pozostała jednak mocno przywiązana do celu ponownego zjednoczenia Niemiec. Z tego powodu kontakty ze wschodem nie miały być zrywane. Tutaj pojawiły się wątpliwości, czy rzeczywiście – jak obiecywał Adenauer – integracja Niemiec w zachodnie sojusze doprowadzi do ponownego zjednoczenia Niemiec. Skierowane wyłącznie ku zachodowi wysiłki Adenauera, które zakończyły się wstąpieniem do NATO w 1955 r., zostały poddane silnej krytyce FDP, ponieważ nie odpowiadały one sytuacji Niemiec. Zostało to podsumowane w następujący sposób przez ówczesnego przewodniczącego partii i klubu parlamentarnego, Thomasa Dehlera: „Nasz kraj leży pośrodku narodów Europy. Nie pozwoli więc narzucić sobie przepisów ruchu drogowego, które z jego polityki zagranicznej czynią drogę jednokierunkową”.

Po całym szeregu różnic w poglądach co do polityki wewnętrznej i zagranicznej pomiędzy CDU i FDP, doszło do rozpadu koalicji w 1956 r., a FDP przeszła w roku 1961 do opozycji. Za sprawą nowej sytuacji braku związania koalicyjnego i wynikającego z niej nowego, wewnętrznego uporządkowania partii, FDP weszła w zakresie polityki niemiecko-niemieckiej na nowe tory. Liberałowie dostrzegli niebezpieczeństwo niemiecko-niemieckiego wyobcowania z powodu narastającej politycznej wrogości i uznali za swoje zadanie, zmniejszyć jej poziom w interesie ponownego zjednoczenia. W 1956 r. w Garmisch i w Weimarze odbyły się rozmowy pomiędzy wysokimi rangą zachodnimi wolnymi i wschodnimi liberalnymi demokratami. Próba ponownego nawiązania ogólnoniemieckiej, liberalnej nici porozumienia poniosła jednak wkrótce klęskę. Przyczyną był z jednej strony fakt, iż LDPD nie była już w stanie podejmować własnych decyzji i musiała się, jako partia satelicka, podporządkować SED. Tak oto kontakty pomiędzy FDP i LDPD mogły przebiegać tylko pod ścisłą kontrolą i sterowaniem SED. Krwawe stłumienie powstania węgierskiego przez oddziały sowieckie dodało swoje, przez co zbliżenie, pomimo zaangażowania FDP, wkrótce dobiegło końca, a stanowiska uległy ponownemu usztywnieniu.

Pomimo wszystko FDP w dalszym ciągu działała na rzecz zbliżenia pomiędzy Wschodem a Zachodem. W 1959 r. frakcja FDP w Bundestagu przedłożyła plan pod tytułem „Ponowne zjednoczenie poprzez traktat pokojowy”. Ponownie zjednoczenie nie miało teraz być już osiągnięte poprzez dołączenie Niemiec wschodnich do Republiki Federalnej, tylko zostać przyspieszone w ramach „europejskiego systemu bezpieczeństwa”. Wolfgang Schollwer, referent ds. polityki zagranicznej i niemieckiej w FDP, przedstawił w styczniu 1967 memorandum pod tytułem „Polityka niemiecka i zagraniczna”. Podkreślił w nim, że cel ponownego zjednoczenia Niemiec, przez wzgląd na pokój w Europie, musi na razie zostać odsunięty w czasie, a NRD musi zostać uznana, tak aby umożliwić zbliżenie między Wscho
dem a Zachodem.

III. Pojednanie z Europą wschodnią i reformy wewnętrzne (1969-82)

Ekonomiczny porządek społecznej gospodarki rynkowej sprawdził się i zdobywał coraz więcej akceptacji. Nawet niemieccy socjaldemokraci odwrócili się na drodze decyzji kongresu partii w Godesbergu od socjalistycznego modelu. Republika Federalna Niemiec uzyskała w międzyczasie także mocne miejsce we wspólnocie państw zachodnich. Została ona w ramach procesu integracji zachodniej członkiem założonej w 1952 r. EWWiS (Europejska Wspólnota Węgla i Stali), której członkowie tworzyli trzon późniejszej UE. Od 1955 r. Niemcy były członkiem NATO, a później także założonej w 1957 r. Europejskiej Wspólnoty Atomowej (Euratom).

FDP chciała teraz jednak zrealizować także swoje wyobrażenia co do nowej polityki wschodniej i demokratycznych reform wewnętrznych w Republice Federalnej. Do tego potrzebowała nowego partnera, ponieważ CDU nie podzielała jej stanowisk. Niekiedy dochodziło w tym kontekście do ostrych kontrowersji. Przykładowo polityk FDP Thomas Dehler zaatakował ostro nazwaną imieniem polityka CDU Waltera Hallsteina tzw. doktrynę Hallsteina. Uznanie NRD określano według doktryny Hallsteina jako „skierowany przeciwko żywotnym interesom narodu niemieckiego nieprzyjazny akt”, który był obarczony sankcjami. Dehler nazwał Hallsteina z tego powodu człowiekiem bez „mózgu, serca i jaj”!

Aby osiągnąć swoje cele z większością parlamentarną bez CDU/CSU, FDP zdecydowała się w 1969 r., pod przewodnictwem Waltera Scheela, na koalicję z socjaldemokratami. Celem miało być przeciwdziałanie oddalaniu się od siebie Wschodu i Zachodu za sprawą nowej polityki. Poprzez odprężenie i współpracę miała pojawić się szansa na przezwyciężenie podziału Europy i Niemiec. W podpisanym przez Scheela „Liście o niemieckiej jedności”, który został załączony do traktatu moskiewskiego i traktatu podstawowego z NRD, żądał on, aby „działać na rzecz stanu pokoju w Europie, w którym naród niemiecki będzie mógł w wolnym samostanowieniu dopełnić swojej jedności”. 7 grudnia 1970 został podpisany traktat warszawski dla odprężenia w stosunkach pomiędzy Republiką Federalną Niemiec a Polską.

Obok nowej polityki wschodniej, FDP parła w kierunku reform wewnętrznych. Na miejsce niemieckiego poddanego miał wejść pewny siebie niemiecki obywatel, który może wmieszać się w sprawy publiczne. Różne impulsy z tym związane FDP zebrała w końcu w 1971 r. w słynnych „tezach fryburskich” na rzecz liberalnej polityki społecznej. Teza 1 naszkicowała nowego ducha w niemieckiej polityce:

„Liberalizm opowiada się po stronie godności ludzkiej poprzez samostanowienie. Staje na stanowisku pierwszeństwa osoby przed instytucją. Angażuje się na rzecz największej możliwej wolności pojedynczego człowieka i zachowania godności ludzkiej w każdej danej czy zmieniającej się sytuacji politycznej i społecznej. Zachowanie godności człowieka i samostanowienia jednostki w państwie i prawie, w gospodarce i społeczeństwie wobec groźby zniszczenia osoby poprzez cudze stanowienie i presję na dopasowanie się ze strony instytucji politycznych i społecznych były i są stałym zadaniem tak klasycznego, jak i nowoczesnego liberalizmu. Najwyższymi celami liberalnej polityki społecznej są więc zachowanie i rozwój indywidualności osobowej egzystencji i pluralizmu współżycia ludzkiego”.

Nowy kurs programowy FDP wydawał się trafiać w ducha czasu. Odzwierciedliło się to także w wynikach przyspieszonych wyborów w 1972 r. SPD uzyskała 45,8%, a FDP 8,4% głosów. Dla FDP oznaczało to wzrost o 2,6 pkt. Obie partie założyły ponownie koalicję, aby kontynuować swoje reformy dla Niemiec. Jednak wpływ kryzysów paliwowego i bliskowschodniego dosiągł także Niemcy i zakończył okres wzrostu. Nie tylko cena ropy naftowej wzrosła, ale także poziom bezrobocia. Ten proces miał trwać do 1976 r.

W tym roku FDP prowadziła swoją kampanię wyborczą pod hasłem „Wolność-postęp-wydajność”. W programie wyborczym ponadprzeciętne uwzględnienie znalazły się przede wszystkim takie punkty jak polityka praw obywatelskich, ochrona środowiska, oświata, polityka transportowa, konkurencji i energetyczna. Szczególnie ze swoimi postulatami w zakresie polityki ekologicznej FDP objęła zupełnie nowe pole polityki, na lata zanim partia Zielonych w ogóle powstała. Także w nowej kadencji koalicja socjalliberalna z FDP i SPD z kanclerzem Helmutem Schmidtem na czele mogła kontynuować swoją pracę.

IV. Odnowa społecznej gospodarki rynkowej (1982-89)

W grudniu 1981 r. odbył się kongres partnera koalicyjnego. SPD podjęła na nim uchwały w zakresie polityki gospodarczej, które miały wywrzeć nacisk na jej własnego kanclerza Helmuta Schmidta, mającego w wielu kwestiach inne zdanie niż partia. FDP odpowiedziała na te uchwały własną gospodarczą koncepcją strategiczną. 9 września 1982 r. ówczesny minister gospodarki z FDP, Otto Graf Lambsdorff, opublikował „Koncepcję polityki przezwyciężenia słabego wzrostu i zwalczania bezrobocia”, tak zwany „papier Lambsdorffa„. Według tego tekstu gospodarcza dynamika powinna zostać wyzwolona poprzez więcej gospodarki rynkowej i zorientowanej na podaż polityki ekonomicznej. Z powodu wynikłej z tego kłótni o właściwy kurs w polityce gospodarczej oraz z powodu kształtu projektu budżetu na rok 1983 ministrowie z FDP podali się do dymisji i zakończyli w ten sposób koalicję socjalliberalną. 1 października 1982 r. CDU/CSU i FDP uchwaliły wotum nieufności wobec kanclerza Helmuta Schmidta i wybrali Helmuta Kohla na jego następcę. Wyborcy potwierdzili w przyspieszonych wyborach do Bundestagu 6 marca 1983 mandat nowej chrześcijańsko-liberalnej koalicji wyraźną większością.

Z nowym partnerem koalicyjnym FDP miała możliwość zrealizować swój kurs w polityce ekonomicznej pod hasłem „Odnowa społecznej gospodarki rynkowej”. Cały szereg reform, przede wszystkim w polityce socjalnej, został podjęty. Wydatki państwa uległy restrukturyzacji i mogły zostać zredukowane. Doszło do podatkowego odciążenia rynku kapitałowego oraz podniesienia poziomu zatrudnienia. Fundamenty systemu socjalnych zabezpieczeń zostały umocnione, badania i rozwój technologiczny niemieckiej gospodarki wzmocnione, system edukacyjny zrestrukturyzowany, zaś nowe drogi współpracy międzynarodowej otwarte.

V. Jedność niemiecka i integracja europejska (1989-98)

Ponowne zjednoczenie Niemiec było celem, na rzecz którego FDP angażowała się niestrudzenie od czasu podziału. Zbliżenie pomiędzy Wschodem a Zachodem było stale centralnym elementem jej polityki. Przed politycznym przełomem Hans-Dietrich Genscher przejmował coraz wyraźniej czołową, napędową rolę i awansował do miana „architekta jedności Niemiec”. Jego zaufanie dla reformatorskiej polityki Gorbaczowa oraz jego wysiłki na rzecz odprężenia wschód-zachód przygotowywały grunt pod wielką cezurę światowej polityki w latach 1989/90. Gdy NRD otworzyła 9 listopada 1989 granice, ponowne zjednoczenie Niemiec w końcu znalazło się w zasięgu ręki. Zdecydowane działanie Genschera na rzecz międzynarodowego zabezpieczenia procesu zjednoczen
ia miało znaczący wpływ na możliwość podpisania, na koniec tzw. konferencji 2+4, 12 września 1990 w Moskwie „umowy o końcowej regulacji w odniesieniu do Niemiec”. Była ona równoznaczna traktatowi pokojowemu pomiędzy Niemcami a potęgami zwycięskimi w II wojnie światowej. Rezultatem było ponowne ustanowienie jedności oraz pełna suwerenność Niemiec.

Genscher miał wielkie zasługi dla rozwiązania konfliktu wschód-zachód i uzyskania wolności przez Europę wschodnią. Określenie „genszeryzm” stało się wręcz synonimem dla z jednej strony niezbaczającego z drogi pomimo wszelkich pokus, ale jednak z drugiej strony elastycznego kursu w polityce zagranicznej Republiki Federalnej, którego celem było zapewnienie Europie pokoju i wolności.

12 sierpnia 1990 odbył się w Hanowerze kongres zjednoczeniowy FDP, już jako partii ogólnoniemieckiej. W pierwszych ogólnoniemieckich wyborach z 2 grudnia 1990 liberałowie uzyskali wynikiem 11% w starych, a nawet 13,4% głosów w nowych krajach związkowych potwierdzenie dla swojego kursu politycznego. 17 stycznia 1991 Helmut Kohl został wybrany pierwszym kanclerzem zjednoczonych Niemiec po 1945 r. Genscher został także w tym gabinecie ponownie ministrem spraw zagranicznych i wicekanclerzem. Do roku 1992 Genscher piastował urząd ministra spraw zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec – tak długo, jak nikt przed nim i jak dotąd nikt po nim. Od połowy lat osiemdziesiątych awansował on na długi okres czasu do miana najpopularniejszego niemieckiego polityka. Polityka zagraniczna Genschera była uznawana za znak jakości FDP. Składała się ona w zasadzie z trzech filarów: powiązanie Republiki Federalnej z Zachodem, wzmocnienie integracyjnych związków Europy oraz traktatowe uwzględnianie wzajemnych interesów z NRD. Przy tej polityce odprężenia Genscher pozostał także po zmianie partnera koalicyjnego w 1982 r..

Dla FDP niemiecka i europejska jedność były zawsze kwestiami powiązanymi ze sobą. Dlatego było niczym jak tylko konsekwencją, że „przekonany Europejczyk” Genscher drogę do jedności Niemiec celowo postawił w europejskim kontekście. Miało to zarówno osłabić opory sąsiadów wobec zjednoczonych Niemiec, jak też i publicznie pokazać, że przyszłość Niemiec może leżeć tylko w ramach europejskiej integracji. W ten sposób przełom w Europie Środkowej i Wschodniej miał zostać wykorzystany do tego, aby obok unii gospodarczej i walutowej, zrealizować także szybko, istniejące od dawna, dążenie do unii politycznej. Kamieniem milowym na tej drodze do integracji politycznej był traktat z Maastricht o Unii Europejskiej. Został on później uzupełniony o traktaty z Amsterdamu i Nicei. Centralną rolę w negocjacjach przede wszystkim traktatu amsterdamskiego odgrywał Werner Hoyer (FDP), za czasów ministra Klausa Kinkela, od 1994 do 1998 roku, sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Kierował on zespołem negocjacyjnym delegacji niemieckiej w trakcie negocjacji międzyrządowych na temat rozwoju traktatu z Maastricht.

VI. Odnowa w opozycji (1998-2009)

Przed wyborami do Bundestagu w 1998 r. partia odświeżyła swój program. W trakcie kongresu w Wiesbaden w maju 1997 został uchwalony nowy program podstawowy, „Założenia wiesbadeńskie – Na rzecz liberalnego społeczeństwa obywatelskiego”. Myśl przewodnia programu polegała na tym, że państwo musi się wycofać, zaś obywatel otrzymać więcej wolności i ponosić więcej odpowiedzialności za siebie samego. Także co do wiarygodności FDP była przekonująca. W latach 1996-98, pomimo dużego nacisku partnera koalicyjnego CDU/CSU, udało się zapobiec podwyżkom podatków. Przekonanie o dobrym wyniku w zbliżających się wyborach było silne.

W wyborach do Bundestagu z 27 września 1998 FDP zdobyła jednak tylko 6,2% głosów. Frakcja parlamentarna FDP przeszła po 29 latach odpowiedzialności za rządy do opozycji. W tych warunkach liberałowie także kontynuowali swój, rozpoczęty w Wiesbaden, rozwój programowy. Na kongresie partii w Norymberdze w czerwcu 2000 temat polityki socjalnej stanął w centrum zainteresowania. Uchwalono rezolucję „Bardziej liberalnie znaczy bardziej socjalnie”. Rezolucja ta żądała większej odpowiedzialności obywatela za siebie samego w kontekście zabezpieczenia socjalnego. Państwowy system rent miał pozostać, ale być rozbudowany o dodatkowe środki zapobiegawcze. Także upośledzenie dzieci, przede wszystkim z podatkowego punktu widzenia, było przedmiotem krytyki. FDP chciała pracować możliwie blisko obywatela i dlatego wzywała na swojej stronie internetowej coraz intensywniej do udziału w dialogu. W roku 2000 była pierwszą partią, której status dopuszczał elektroniczne głosowania. FDP stworzyła platformę internetową „buergerprogramm2002.de”, na której tematy programu wyborczego mogły być dyskutowane. Celem miało być dotarcie do wszystkich warstw społecznych. Jednak także wyniki wyborów do Bundestagu w latach 2002 i 2005 okazały się niewystarczające do utworzenia zadeklarowanej koalicji z CDU/CSU. Pomimo tego FDP kontynuowała kurs i stopniowo poszerzała swój program.

VII. Utworzenie chrześcijańsko-liberalnej koalicji (2009)

Poszerzenie platformy programowej przyniosło owoce. W wyborach 2009 r. FDP osiągnęła 14,6%, swój dotąd najlepszy wynik wyborczy i weszła do Bundestagu jako trzecia co do wielkości partia z 93 deputowanymi. Po negocjacjach koalicyjnych z CDU/CSU, u których końcu wypracowano umowę koalicyjną „Wzrost. Edukacja. Współpraca”, rząd chrześcijańsko-liberalny mógł rozpocząć swoje prace.

FDP nawiązała przy tym do głównych wytycznych, którymi kierowała się już w przeszłości: od początku tematy jedności i integracji Niemiec w międzynarodowy system państw stały wysoko na polityczno-programowej agendzie FDP. W umowie koalicyjnej zapisano: „Niemcy stawiają na ideę wspólnej Europy i europejskiego dopasowania. Poczuwamy się do naszej odpowiedzialności w świecie. Stawiamy przy tym na kooperację i międzynarodową współpracę (.) Będziemy aktywnie pracować nad wspólną przyszłością z naszymi partnerami w Unii Europejskiej”.

Minister spraw zagranicznych Guido Westerwelle z całą mocą angażuje się na rzecz tego, aby ta wspólna przyszłość była naznaczona światowym rozbrojeniem w zakresie wszystkich rodzajów broni masowego rażenia, zwłaszcza broni nuklearnej. Aby cel ten osiągnąć, FDP umieściła kwestię malejącego znaczenia broni nuklearnej, wraz z przyszłym ukształtowaniem posiadania broni nuklearnej, na porządku dziennym obrad NATO.

W zakresie kwestii porządku gospodarczego FDP, jako jedyna partia, od samego początku opowiadała się za społeczną gospodarką rynkową – i czyni to po dzień dzisiejszy. W umowie koalicyjnej zapisano: „Stoimy na stanowisku społecznej gospodarki rynkowej jako porządku społeczeństwa i gospodarki. (.) Naszym ideałem jest solidarne społeczeństwo wydajności, w którym każdy może rozwijać się według swoich umiejętności i przejmować odpowiedzialność”.

Dzięki FDP wolnorynkowe podejście stało się ponownie linią przewodnią niemieckiej polityki rządowej. Postawa odmowna względem przekazania kolejnych miliardowych pomocy państwowych firmie Opel ze strony ministra gospodarki Rainera Brüderle (FDP) była jasną deklaracją po stronie konkurencji i gospodarki rynkowej. Państwowe wsparcie dla pojedynczego przedsiębiorstwa spowodowałoby poważne zniekształcenie konkurencji, czemu liberałowie zapobiegli. Generalnie FDP opowiada się za konsekwentnym wycofywa
niem się państwa z mechanizmów kryzysowych. Pod postacią zamknięcia „funduszu niemieckiego” z końcem 2010 r. manifestuje się powrót do zasad społecznej gospodarki rynkowej.

Trzeci ważny motyw w historii liberałów stanowią prawa obywatelskie. FDP uchodzi od zawsze za partię praw obywatelskich. Już uczestnicy zjazdu założycielskiego w Heppenheim, które stało pod hasłem „Jedność w wolności”, opowiadali się za zagwarantowaniem wolności obywatelskich. „Tezy fryburskie” na rzecz liberalnej polityki społecznej z 1971 r. utrzymane były w tym samym duchu, tak samo jak „Założenia wiesbadeńskie – Na rzecz liberalnego społeczeństwa obywatelskiego” z 1997 r. czy aktualna umowa koalicyjna partii Unii i FDP, w której zapisano: „Będziemy chronić wolność obywatelek i obywateli oraz wzmacniać prawa obywatelskie”.

W zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego minister sprawiedliwości Sabine Leutheusser-Schnarrenberger (FDP) i frakcja FDP w Bundestagu osiągnęły bardzo wiele już w ciągu jednego roku. Podczas gdy w ostatnich latach zarysowywała się tendencja coraz głębszych ograniczeń wolności jednostki i jej praw podstawowych, tak od przejęcia władzy przez liberałów nie było już żadnych zaostrzeń ustaw o bezpieczeństwie. Czerwono-zielony rząd wywołał onegdaj tą tendencję wraz z pakietami min. Schily’ego, a koalicja CDU i SPD bezpośrednio kontynuowała tę politykę. Teraz rząd federalny, pod wpływem FDP, zrezygnował z blokad Internetu. Z wielkim zaangażowaniem walczyli liberałowie przeciwko wdrożeniu wytycznych o gromadzeniu danych. Dalej, gabinet uchwalił wzmocnienie wolności prasy, tak aby uniemożliwić w przyszłości przeszukania, takie jakie odbyło się w redakcji „Cicero”. W końcu frakcja FDP zastopowała dodatkowy pakiet ograniczający wolność („Pakiet bezpieczeństwa III”).

Budując na tych istotnych liniach programatyki, w pierwszych miesiącach chrześcijańsko-liberalnej koalicji, na wszystkich polach polityki uchwalono konkretne inicjatywy i ustawy, które mają w sposób bardzo wyraźny liberalny charakter. Ten kurs należy w kolejnych latach skutecznie kontynuować, tak aby historia FDP trwała z sukcesami nadal.

Tłumaczenie: Piotr Beniuszys

Liberalizm ufundowany na polityce społecznej? :)

Wprowadzenie

 Ludwig von Mises – jeden z głównych myślicieli zaliczanych do tzw. austriackiej szkoły ekonomicznej, libertarianin i zwolennik leseferyzmu w gospodarce – żył na tyle długo (1881-1973) i miał możliwość obserwowania tak wielu zjawisk gospodarczych, że nie można bagatelizować jego spostrzeżeń i pozostawiać mimochodem jego wniosków. Również fakt, że wiedeńska szkoła ekonomiczna zaliczana jest raczej do szkół heterodoksyjnych i niemainstreamowych, w pewnym sensie także doktrynerskich, nie powinien wykluczać von Misesa z dyskusji nad problemami współczesnego świata, w szczególności kiedy naszą refleksję ogniskujemy na tzw. polityce społecznej. W nazbyt uproszczonym, niesprawiedliwym i zarazem niezwykle wykrzywionym postrzeganiu libertarianizmu i jego koryfeuszy nie byłoby w ogóle mowy o czymś takim jak liberalna polityka społeczna. Jeśli jednak uważnie i z życzliwością czytać wielkie traktaty Ludwiga von Misesa, Friedricha von Hayeka i innych zwolenników liberalizmu w jego wersji zekonomizowanej, wtedy na pewno znajdzie się mnóstwo wskazań dotyczących liberalnej polityki społecznej.

Prezentowany poniżej tekst to fragment z wprowadzenia von Misesa do jego książki Liberalizm w tradycji klasycznej (wydanej pierwszy raz w 1927 roku), w której przyjmuje autor rolę historyka myśli liberalnej i prezentuje czytelnikowi podstawowe założenia liberalizmu w wersji klasycznej. Wskazuje jednocześnie na zmiany, jakie w perspektywie minionego wieku (od początku wieku XIX do okresu dwudziestolecia międzywojennego) zaszły również w ramach doktryny liberalnej. Znajdujemy więc szereg przykładów „liberalizmów” będących swoistymi socjalistyczno-liberalnymi hybrydami, znajdujemy także główne hasła krytyków liberalizmu zarówno ze strony socjalistyczno-komunistycznej lewicy, jak i nacjonalistyczno-etatystycznej prawicy. Von Mises obstaje jednak przy liberalizmie w jego wersji klasycznej – i choć zdaje sobie sprawę z środowiskowo-lokalnych, gospodarczych i historycznych uwarunkowań konkretnych wersji liberalizmu, to jednak wzywa do poszanowania podstawowych zasad, które legły u jego źródeł w XIX wieku.

Jedną z owych fundamentalnych zasad jest właśnie – zakorzeniona w refleksji wokół polityki społecznej – troska o dobrobyt jak najszerszych kręgów społecznych. Von Mises przypomina, że to liberałowie zaproponowali program polityczny, którego zasadniczym celem był wzrost gospodarczy, a w konsekwencji podniesienie poziomu życia obywateli – program polityczny, który miał być „drogowskazem w sprawach polityki społecznej”. Programu tego jednak – jak pisze von Mises – „nigdzie nie wprowadzono do końca”. Aby móc jeszcze wyraźniej zwizualizować sobie niekwestionowalne osiągnięcia liberałów klasycznych w zakresie polityki społecznej, von Mises wzywa do porównania poziomu życia przeciętnego robotnika pod koniec XIX wieku z poziomem życia człowieka pochodzącego z najniższych warstw społecznych dwieście bądź trzysta lat temu. Liberalizm przyczynił się – jego zdaniem – do zniesienia barier, które kiedyś skutecznie uniemożliwiały człowiekowi dążenie do podniesienia swojego poziomu życia i blokowały mu możliwość spożytkowania i konstruktywnego wykorzystania swoich „sił produkcyjnych”.

To, co odróżnia przedstawicieli liberalizmu, od wyznawców innych doktryn politycznych, to przede wszystkim właśnie nastawienie na dążenie do zapewnienia dobrobytu, czyli notabene skupienie na sprawach materialnych. Liberalizm rezygnuje bowiem z podejmowania prób mających zapewnić ludziom szczęście – tutaj liberałowie pozostają całkowicie neutralni i gwarantują człowiekowi prawo do samodzielnego i w pełni wolnego (dopóki to rzecz jasna nie zagraża swobodom, życiu i bezpieczeństwu innych ludzi) wyboru drogi do własnego szczęścia. Na tym – zdaniem niektórych krytyków – polega słabość liberalizmu: nie buduje on tożsamości jednostki, nie stawia jej zewnętrznych celów, nie pomaga w kreowaniu pomysłu na życie, nie przedstawia transcendentnych odniesień. I dlatego – zdaniem Ludwiga von Misesa – liberalizm jest właściwie ufundowany na polityce społecznej, polityka społeczna stała się budulcem, na którym postawiono doktrynę liberalną i zapominanie o tym jest głównym błędem w postrzeganiu liberalizmu przez jego krytyków-ignorantów.

Liberalna polityka społeczna ma być jednak, jak twierdzi autor Liberalizmu w tradycji klasycznej, oparta na liberalnej rozumności, na racjonalizmie. Etatystyczny i socjalistyczny mistycyzm nakazuje zapomnieć o rozumie, kiedy rozważa się problemy polityki społecznej. Niecierpliwość społeczeństwa, które chciałoby bogacić się jeszcze szybciej, posiadać jeszcze więcej, wydawać jeszcze szybciej, sprawia, że rządzący – także ci, którzy dotychczas przyznawali się do liberalnych korzeni – ulegając presji opinii publicznej, podejmują decyzje nieracjonalne, ale za to satysfakcjonujące masy społeczne. Nie „odczucia i impulsy”, ale rozum powinien lec u podstaw liberalnej polityki społecznej. Taki fundament proponuje Ludwig von Mises i wydaje się, że również inne jego wskazówki, jakie znaleźć można w poniżej zaprezentowanym fragmencie, powinny stać się wyznacznikami w projektowaniu polityki społecznej w jej szerokim spektrum. Zapewne niewielu spodziewało się takiego postawienia sprawy przez leseferystę i zwolennika – jak mówią niektórzy – „krwiożerczego kapitalizmu”.

Sławomir Drelich

Ludwig von Mises

LIBERALIZM A POLITYKA SPOŁECZNA

1. LIBERALIZM. Filozofowie, socjologowie i ekonomiści osiemnas­tego i początku dziewiętnastego wieku sformułowali program polityczny, który służył za drogowskaz w spra­wach polityki społecznej najpierw w Anglii i Stanach Zjednoczonych, później w Europie kontynentalnej, a ostatecznie również i w innych częściach zamiesz­kanego świata. Nigdzie jednak nie wprowadzono te­go programu do końca. Nawet w Anglii, którą nazywa się ojczyzną liberalizmu i uznaje za modelowy kraj liberalny, zwolennikom polityki liberalnej nie udało się wprowadzić w życie wszystkich swoich postulatów. W pozostałych krajach przyjęto tylko niektóre części tego programu, podczas gdy inne, nie mniej ważne, odrzucono na samym początku bądź zrezygnowano z nich po krótkim czasie. Tylko z pewną przesadą można powiedzieć, że świat przeżywał kiedyś erę libe­ralną. Liberalizmowi nigdy nie pozwolono wydać w pełni owoców.

Niemniej jednak, nawet tak krótkie i ograniczone panowanie idei liberalnych wystarczyło, by zmienić oblicze ziemi. Nastąpił wspaniały rozwój gospodarczy. Uwolnienie ludzkich sił produkcyjnych doprowadziło do wielokrotnego pomnożenia środków do życia. W przeddzień I wojny światowej (która sama była rezultatem długiej i zawziętej walki z duchem libe­ralizmu, a która zapoczątkowała okres jeszcze zawziętszych ataków na zasady liberalne), świat był gęściej zaludniony niż kiedykolwiek wcześniej, a każdemu jego mieszkańcowi wiodło się nieporównywalnie le­piej niż było to możliwe w minionych wiekach. Wy­tworzony przez liberalizm dobrobyt znacząco zmniej­szył śmiertelność niemowląt, która była niemiłosierną plagą wcześniejszych okresów oraz, w wyniku polep­szenia się warunków życiowych, wydłużył średni czas życia.

Pomyślność ta nie była udziałem tylko wybranej klasy osób uprzywilejowanych. W przededniu I woj­ny światowej robotnikowi z przemysłowych państw Europy, Stanów Zjednoczonych czy zamorskich posia­dłości angielskich żyło się lepiej i dostatniej niż szlach­cicowi w nie tak znów odległych czasach. Mógł on nie tylko jeść i pić wedle upodobania; mógł dać lepsze wykształcenie swoim dzieciom; mógł, jeśli tylko miał ochotę, brać udział w intelektualnym i kulturalnym życiu swego narodu; a także, jeśli tylko posiadał dość talentu i energii, mógł bez trudu podnieść swój status społeczny. To właśnie w krajach, które zaszły najdalej w realizacji programu liberalnego, szczyt piramidy społecznej składał się zasadniczo nie z tych, którzy od samego urodzenia cieszyli się uprzywilejowaną pozycją z racji bogactwa bądź wysokiego stanowiska swych rodziców, ale z tych, którzy w sprzyjających okolicznoś­ciach wydźwignęli się z biedy o własnych siłach. Barie­ry, które w dawnych czasach oddzielały panów i pod­danych, upadły. Teraz byli tylko obywatele z równymi prawami. Nikt nie był upośledzony bądź prześladowany z racji swej narodowości, swych poglądów, swej wiary. Ustały wewnętrzne prześladowania polityczne i reli­gijne, rzadsze stały się wojny między narodami. Opty­miści świętowali już nastanie ery wiecznego pokoju.

Ale historia potoczyła się inaczej. W dziewiętnastym wieku pojawili się silni i gwałtowni przeciwnicy libera­lizmu, którym udało się zniszczyć znaczną część tego, co osiągnęli liberałowie. Dzisiejszy świat nie chce więcej słyszeć o liberalizmie. Poza Anglią termin „libe­ralizm” jest jawnie zakazany. W Anglii co prawda wciąż istnieją „liberałowie”, ale większość z nich jest takimi tylko z nazwy. W gruncie rzeczy są raczej umiarko­wanymi socjalistami. Polityczna władza spoczywa dziś wszędzie w rękach partii antyliberalnych. Program antyliberalizmu wyzwolił siły odpowiedzialne za wybuch I wojny światowej i, za sprawą kontyngentów impor­towych i eksportowych, ceł, barier migracyjnych i po­dobnych kroków, doprowadził narody świata do stanu wzajemnej izolacji. W obrębie każdego państwa pro­wadziło to do socjalistycznych eksperymentów, któ­rych wynikiem jest spadek wydajności pracy, a tym samym wzrost niedostatku i ubóstwa. Ktokolwiek świa­domie nie zamyka swych oczu na fakty, musi wszędzie zauważać oznaki nadchodzącej katastrofy światowej gospodarki. Antyliberalizm zmierza ku ogólnemu upad­kowi cywilizacji.

Jeśli ktoś chce wiedzieć, czym jest liberalizm i jakie ma cele, nie może po prostu sięgnąć po informacje historyczne i przestudiować, za czym opowiadali się i co osiągnęli politycy liberalni. Bo nigdzie nie udało się liberalizmowi przeprowadzić swego programu zgo­dnie z zamierzeniami.

Również programy i działania partii, które dzisiaj mienią się liberalnymi, nie oświecą nas co do natury prawdziwego liberalizmu. Wspomnieliśmy już, że nawet w Anglii to, co rozumie się dziś jako liberalizm, o wiele bardziej przypomina toryzm czy socjalizm aniżeli stary program wolnorynkowy. Jeśli znajdują się liberałowie, którzy nie uważają za sprzeczne ze swoim liberalizmem popierać nacjonalizację kolei, ko­palń i innych przedsiębiorstw, a nawet popierać cła ochronne, to łatwo można zauważyć, że z liberalizmu nie zostało dziś nic oprócz nazwy.

Do zrozumienia liberalizmu nie wystarczy dziś już także studiowanie pism jego wielkich założycieli. Libe­ralizm nie jest zamkniętą doktryną czy ustalonym dogmatem. Wręcz przeciwnie: jest zastosowaniem wska­zań nauki do społecznego życia człowieka. I tak jak ekonomia, socjologia i filozofia nie stały w miejscu od czasów Dawida Hume’a, Adama Smitha, Dawida Ricardo, Jeremiego Benthama i Wilhelma Humboldta, tak doktryna liberalizmu jest dziś inna niż w ich czasach, mimo że jej podstawowe zasady nie uległy zmianie. Przez wiele lat nikt nie podejmował się zwię­złego przedstawienia zasadniczego znaczenia tej dok­tryny. Niech to służy za usprawiedliwienie obecnej próby dostarczenia takiej właśnie pracy.

2. DOBROBYT MATERIALNY. Liberalizm jest doktryną skierowaną wyłącznie na zachowanie się ludzi w tym świecie. W ostatecznym rozrachunku nie ma on na uwadze nic innego, jak tylko polepszenie ich zewnętrznego, materialnego do­brobytu; nie zajmuje się on bezpośrednio ich we­wnętrznymi, duchowymi i metafizycznymi potrzebami. Nie obiecuje ludziom szczęścia i zadowolenia, a tylko najpełniejsze z możliwych zrealizowanie tych prag­nień, które mogą być zaspokojone rzeczami zewnętrz­nego świata.

Liberalizmowi często zarzuca się to czysto zewnętrz­ne i materialistyczne podejście do tego, co ziemskie i przemijające. Życie człowieka, mówi się, nie polega tylko na jedzeniu i piciu. Są wyższe i ważniejsze po­trzeby niż pożywienie i picie, schronienie i ubranie. Nawet największe ziemskie bogactwa nie mogą dać człowiekowi szczęścia; pozostawiają one jego wewnętrz­ną istotę, jego duszę, niezaspokojoną i pustą. Naj­poważniejszym błędem liberalizmu jest to, że nie ma nic do zaoferowania głębszym i szlachetniejszym aspi­racjom człowieka.

Ale krytycy, którzy mówią w ten sposób, pokazują tylko, jak bardzo niedoskonałą i materialistyczną mają koncepcję tych wyższych i szlachetniejszych potrzeb. Polityka społeczna ze środkami, jakie ma do dyspo­zycji, może uczynić ludzi bogatymi bądź biednymi, ale nigdy nie uda jej się ich uszczęśliwić, ani zadość­uczynić ich najgłębszym tęsknotom. Tu wszystkie ze­wnętrzne środki zawodzą. Wszystko, co może sprawić polityka społeczna, to usunąć zewnętrzne przyczyny bólu i cierpienia; może ona forsować system, który nakarmi głodnych, odzieje nagich i da schronienie bezdomnym. Szczęście i zadowolenie nie zależą jed­nak od jedzenia, ubrania i domu, ale przede wszyst­kim od tego, co człowiek żywi w swoim własnym wnętrzu. To nie z pogardy dla dóbr duchowych libera­lizm zajmuje się wyłącznie materialnym dobrobytem człowieka, ale z przekonania, że żadne zewnętrzne re­gulacje nie mają dostępu do tego, co w człowieku naj­wznioślejsze i najgłębsze. Liberalizm próbuje wytwo­rzyć tylko zewnętrzny dobrobyt, ponieważ wie, że te wewnętrzne, duchowe bogactwa nie mogą przyjść do człowieka z zewnątrz, ale wyłącznie z głębi jego serca. Nie ma na celu stworzenia niczego innego, jak tylko zewnętrznych warunków do rozwoju życia wewnętrznego. A nie może być wątpliwości, że ciesząca się względnym dobrobytem jednostka w dwudziestym wieku może łatwiej zaspokoić swoje duchowe potrzeby niż, powiedzmy, osobnik z wieku dziesiątego, którego wciąż dręczył niepokój, czy uda mu się uciułać tyle, by wystarczyło na przeżycie, jak również strach przed niebezpieczeństwami, które groziły mu ze strony nie­przyjaciół.

Wprawdzie tym, którzy – jak zwolennicy wielu azjatyckich i średniowiecznych chrześcijańskich sekt – akceptują doktrynę całkowitego ascetyzmu i przyjmują za ideał ludzkiego życia ubóstwo i wolność od potrzeb właściwe ptakom leśnym i rybom morskim, nie może­my nic odpowiedzieć, gdy zarzucają liberalizmowi jego materialistyczną postawę. Możemy ich tylko poprosić, by pozwolili nam pójść bez przeszkód naszą drogą, tak jak my nie powstrzymujemy ich od dotarcia do nieba na własny sposób. Niech zamkną się w swoich celach, z dala od ludzi i świata, w pokoju.

Przeważająca większość współczesnych nie potrafi zro­zumieć ideału ascetycznego. Ale jeśli już ktoś odrzuca zasadę ascetycznego trybu życia, to nie może mieć za złe liberalizmowi dążności do zewnętrznego dobrobytu.

3. RACJONALIZM. Liberalizmowi zarzuca się również to, że jest racjonalistyczny. Chce wszystkim kierować rozumowo i tym samym nie dostrzega, że w sprawach ludzkich spory zakres swobody jest – i rzeczywiście być musi – zarezerwowany dla uczuć i ogólnie pierwiastka irracjonalnego, tj. tego, co nierozumowe.

Otóż liberalizm w żadnym wypadku nie jest nie­świadom faktu, że ludzie czasem działają irracjonalnie. Gdyby ludzie zawsze działali rozsądnie, zbytecznym byłoby napominać ich, by kierowali się rozumem. Liberalizm nie twierdzi, że ludzie zawsze postępują inteligentnie, lecz raczej, że powinni – w swoim do­brze rozumianym interesie – zawsze postępować in­teligentnie. I istotą liberalizmu jest właśnie to, że chce on, by w sferze polityki społecznej obdarzono rozum akceptacją, jaką bez dyskusji darzony jest we wszyst­kich innych obszarach ludzkiej działalności.

Jeśli komuś lekarz poleciłby rozsądny, tzn. higie­niczny styl życia, a ten ktoś odpowiedziałby: „Wiem, że pańska rada jest rozsądna, moje odczucia jednakże nie pozwalają mi się do niej zastosować. Chcę robić to, co szkodzi mi na zdrowiu, mimo że może to być niero­zumne”, to mało kto uznałby jego postępowanie za godne polecenia. Obojętne co w życiu podejmujemy się zrobić, by osiągnąć cel, który przed sobą posta­wiliśmy, usiłujemy robić to rozsądnie. Osoba, która chce przejść przez tory kolejowe, nie wybierze mo­mentu, w którym akurat przez przejście przejeżdża pociąg. Osoba, która chce przyszyć guzik, będzie uwa­żała, by nie ukłuć się w palec. W każdej dziedzinie swej praktycznej działalności człowiek rozwinął technikę lub technologię, która wskazuje, jak trzeba postępo­wać, jeśli nie chce się zachowywać nierozsądnie. Ogól­nie uważa się, że jest pożądane, by człowiek nauczył się technik, z których może zrobić użytek w życiu, a oso­ba, która wchodzi w dziedzinę, której technik nie posiadła, wykpiwana jest jako partacz.

Tylko w sferze polityki społecznej myśli się, że po­winno być inaczej. Tutaj decydować powinien nie rozum, ale odczucia i impulsy. Pytanie: „Jak trzeba wszystko zaplanować, by dostarczyć dobrego oświet­lenia podczas godzin ciemności?” na ogół rozważa się wyłącznie przy użyciu argumentów rozumowych. Ale gdy tylko w dyskusji dochodzi się do momentu, kiedy trzeba zadecydować, czy zakład energetyczny powi­nien być zarządzany przez jednostki prywatne czy przez zarząd miasta, wtedy przestaje się uważać rozum za użyteczny. Tutaj uczucie, światopogląd – słowem to, co irracjonalne – powinno decydować o wyniku. Na próżno pytamy: dlaczego?

Organizacja społeczeństwa ludzkiego zgodnie z mo­delem najwłaściwszym dla osiągania pożądanych celów to kwestia prozaiczna i rzeczowa, nie inaczej jak, powiedzmy, budowa kolei czy produkcja ubrań i me­bli. Sprawy państwowe i rządowe są, to prawda, ważniejsze niż jakiekolwiek inne kwestie dotyczące ludz­kiego postępowania, ponieważ porządek społeczny stanowi podstawę wszystkiego innego, a każda jed­nostka może z powodzeniem dążyć do swych celów tyl­ko w społeczeństwie sprzyjającym ich osiągnięciu. Lecz jakkolwiek wzniosła nie byłaby sfera, do której przyna­leżą kwestie polityczne i społeczne, to wciąż odnoszą się one do spraw, które poddają się ludzkiej kontroli i konsekwentnie muszą być osądzane zgodnie z kano­nami ludzkiego rozumu. W takich sprawach, nie mniej niż we wszystkich innych ziemskich przedsięwzięciach, mistycyzm przynosi tylko szkodę. Nasza zdolność ro­zumienia jest bardzo ograniczona. Nie możemy mieć nadziei na to, że kiedykolwiek odkryjemy najgłębsze, ostateczne sekrety wszechświata. Ale fakt, że nigdy nie uda nam się zgłębić znaczenia i celu naszej egzysten­cji, nie powstrzymuje nas od podejmowania środków ostrożności mających chronić nas przed chorobami zakaźnymi, ani od stosowania właściwych metod żywie­nia i ubierania się, ani też nie powinien nas odstręczać od organizowania społeczeństwa w taki sposób, by ziemskie cele, które staramy się osiągnąć, mogły być zrealizowane jak najskuteczniej. Nawet państwo i system prawny, rząd i jego administracja nie są zbyt wzniosłe, zbyt dobre, zbyt wielkie, byśmy nie mogli przywieść ich w granice naszych racjonalnych roz­ważań. Problemy polityki społecznej są problemami społecznej technologii i musimy próbować rozwiązać je tymi samymi środkami, jakie mamy do dyspozycji przy rozwiązywaniu innych problemów technicznych: poprzez racjonalną refleksję i analizę danych warun­ków. Wszystko, czym człowiek jest i co wywyższa go ponad zwierzęta, zawdzięcza rozumowi. Dlaczego miał­by zaniechać używania rozumu właśnie w sferze po­lityki społecznej i zdać się na nieokreślone, mętne uczucia i impulsy?

4. CEL LIBERALIZMU. Istnieje szeroko rozpowszechniona opinia, że libera­lizm tym różni się od innych ruchów politycznych, że przedkłada interesy części społeczeństwa – klasy właś­cicieli, kapitalistów, przedsiębiorców – ponad inte­resy innych klas. Jest to pogląd całkowicie mylny. Liberalizm zawsze miał na uwadze dobro całości, a nie żadnej szczególnej grupy. Właśnie to chcieli wyrazić angielscy utylitaryści – co prawda niezbyt udolnie – swym słynnym hasłem „the greatest happiness of the greatest numer” (by jak najwięcej ludzi było jak najszczęśliwszymi). Historycznie rzecz biorąc, libera­lizm był pierwszym ruchem politycznym, który za cel stawiał sobie wspieranie dobrobytu wszystkich, a nie tylko niektórych grup. Liberalizm różni się od soc­jalizmu, który wedle zapewnień również zabiega o do­bro wszystkich, nie celem, do którego dąży, lecz środkami, które wybiera do realizacji.

Jeżeli utrzymuje się, że konsekwencją polityki libe­ralnej jest lub musi być faworyzowanie szczególnych interesów pewnych warstw społeczeństwa, to wciąż jest to teza, nad która można dyskutować. Jednym z zadań niniejszej pracy jest wykazanie, że zarzut ten nie jest w żaden sposób usprawiedliwiony. Ale nie można od razu na wstępie zarzucać nieuczciwości osobie, która go podnosi; mimo iż uważamy jej pogląd za błędny, to może on być wysuwany w najlepszej wierze. W każdym bądź razie ktokolwiek atakuje liberalizm w ten sposób, przyznaje tym samym, że liberalizm kieruje się bez­stronnymi intencjami i nie dąży do niczego innego poza tym, co otwarcie głosi.

Inaczej rzecz się ma z tymi krytykami liberalizmu, którzy oskarżają go o chęć promowania nie ogólnego dobrobytu, lecz tylko szczególnych interesów pewnych klas. Tacy krytycy nie dość, że wykazują się niewiedzą, to jeszcze są nieuczciwi. Wybierając taki sposób ataku, pokazują, że w głębi duszy dobrze zdają sobie sprawę z kruchości swych racji. Chwytają się zatrutych strzał, bo inaczej nie mogliby mieć nadziei na sukces.

Jeżeli lekarz wykazuje pacjentowi mającemu upodo­banie w żywności szkodzącej mu na zdrowiu, nierozsądek jego gustów, to nikt nie będzie na tyle głupi, by powiedzieć: „Lekarz nie dba o dobro pacjenta; ktokolwiek dobrze życzy pacjentowi, nie może wzbra­niać mu przyjemności delektowania się tak pysznym jedzeniem”. Każdy zrozumie, że radzi on pacjen­towi, by odmówił sobie przyjemności związanych ze spożyciem szkodliwej żywności wyłącznie po to, by uchronić go przed utratą zdrowia. Ale gdy tylko sprawa dotyczy polityki społecznej, to skłonni jesteś­my patrzeć na nią całkiem inaczej. Kiedy liberał odradza pewne cieszące się popularnością kroki, bo przewiduje ich szkodliwe konsekwencje, zyskuje mia­no wroga ludu, natomiast wynoszeni pod niebio­sa są demagodzy, którzy bez rozważenia szkód, jakie nastąpią, zalecają to, co wydaje się być korzystne w danej chwili.

Rozsądne działanie różni się od działania nieroz­sądnego tym, że jest związane z tymczasowymi wyrzeczeniami. Te ostatnie są jednak wyrzeczeniami tylko pozornie, bo przeważają nad nimi następujące później pozytywne konsekwencje. Osoba, która rezygnuje ze smacznej, lecz niezdrowej żywności, ponosi tylko tym­czasową, pozorną ofiarę. Rezultat – uniknięcie szko­dy na zdrowiu – pokazuje, że nic nie straciła, a wręcz zyskała. By działać w ten sposób, potrzebne jest jed­nak rozeznanie w skutkach własnych działań. Z tego faktu czerpie korzyści demagog. Przeciwstawia się on liberałowi, który wzywa do chwilowych, czysto pozor­nych poświęceń i demaskuje go jako zatwardziałego wroga ludu, siebie tymczasem podając za przyjaciela ludzkości. Wie dobrze, jak dla poparcia kroków, które zaleca, poruszyć serca swych słuchaczy i doprowadzić ich do łez aluzjami do nędzy i niedostatku.

Polityka antyliberalna to polityka konsumpcji kapi­tału. Zaleca ona, by dziś cieszyć się większą obfitością kosztem przyszłości. Zupełnie jak w przypadku pacjen­ta, o którym mówiliśmy. W obydwu przykładach względ­nie ciężka strata w przyszłości przemawia przeciwko względnie dużej chwilowej satysfakcji. Mówienie więc w tej sytuacji, jakoby sprawa dotyczyła wyboru mię­dzy nieczułością a filantropią, jest głęboko nieuczciwe i kłamliwe. Zarzut ten można skierować nie tylko pod adresem zwykłych polityków i prasy anty liberalnej. Prawie wszyscy autorzy ze szkoły Sozialpolitik zrobili użytek z tego nieuczciwego sposobu walki.

To, że na świecie występuje niedostatek i nędza nie jest, w co nader chętnie uwierzyłby w swej tępocie przeciętny czytelnik gazet, argumentem przeciwko libe­ralizmowi. To właśnie nędzę i niedostatek pragnie liberalizm usunąć, a uważa, że środki, które proponu­je, są jedynymi wiodącymi do osiągnięcia tego celu. Ktokolwiek myśli, że zna lepszy, a chociażby inny sposób osiągnięcia tego celu, niech przedstawi nam jakiś dowód. Twierdzenie, że liberałowie nie zabiegają o dobro wszystkich członków społeczeństwa, ale tylko pewnych jego grup, w żadnym wypadku takiego dowo­du nie zastępuje.

Sam fakt istnienia nędzy i niedostatku nie stanowił­by żadnego argumentu przeciwko liberalizmowi, na­wet gdyby świat podążał dziś za wskazaniami polityki liberalnej. Zawsze pozostawałoby otwartym pytanie, czy gdyby prowadzono inną politykę, nędza i niedo­statek nie byłyby jeszcze większe. Zważywszy na wszyst­kie sposoby, w jakie polityka antyliberalna na każdym kroku ogranicza i utrudnia funkcjonowanie instytucji własności prywatnej, jest oczywistym absurdem próba wyciągania jakichkolwiek wniosków przeciwko zasa­dom liberalnym z faktu, że obecne warunki ekonomi­czne są dalekie od tego, czego można by sobie życzyć. By docenić osiągnięcia liberalizmu i kapitalizmu, po­winno się porównać współczesne warunki życia z tymi, jakie panowały w średniowieczu lub w pierwszych wiekach ery nowożytnej. O tym, co liberalizm i kapita­lizm mogłyby osiągnąć, gdyby dano im wolną rękę, możemy wnioskować tylko na podstawie teoretycznych rozważań.

Na podstawie: Ludwig von Mises, Liberalizm w tradycji klasycznej, przeł. Sz. Czarnik, Wydawnictwo ARCANA, Kraków 2009, s. 13-24 (tytuł fragmentu od Redakcji, śródtytuły na podstawie oryginału).

W poszukiwaniu liberalnego złotego Graala :)

Po raz pierwszy od lat pojawiają się w Polsce warunki do stworzenia liberalnej inicjatywy politycznej. Czy podaż spotka się z popytem i komu uda się wejść na zdominowany przez PO-PiSowy oligopol partyjny rynek?

Polityczna reprezentacja. W postaci stabilnej, ideowej partii. Oto „złoty Graal”, który nadal wymyka się polskim liberałom o integralnie, a nie wybiórczo liberalnych poglądach. Adherenci „szczerbatego liberalizmu” odnajdują się na scenie politycznej nie najgorzej. Lokują oni swoje polityczne sympatie w okolicach lewicy i centrolewicy, jeśli reprezentują opcję obyczajowego progresywizmu łączoną z wiarą w socjalne zaangażowanie państwa, lub bez większych oporów wspierają PO, jeśli z kolei – odwrotnie – skłonni są połączyć prorynkowe credo z tradycjonalizmem konserwatywnym. Tymczasem integralny liberał, a więc człowiek o równocześnie wolnorynkowym spojrzeniu na problemy ekonomiczne i progresywnych zapatrywaniach na stosunki społeczne, zmuszony jest błąkać się na pustyni w centrum sceny i stale wybierać „mniejsze zło”. Różne motywacje przy tym nim w historii III RP, a szczególnie w ostatniej dekadzie, kierowały i kierują. Ostatnio głos jego był zwykle produktem powszechnie sianego strachu przed Kaczyńskimi.

Na dłuższą metę jednak sytuacja taka nie może być uznana przez tych wyborców za zadowalającą, a 3 lata rządów partii, którą z braku lepszej alternatywy poparli, są w swoim bilansie dalekie od tego, aby stać się dla nich źródłem satysfakcji. PO zawiodła liberałów w polskim społeczeństwie pod każdym względem. Nie jest niespodzianką negatywna ocena bilansu rządu Donalda Tuska z punktu widzenia obyczajowego liberalizmu, ponieważ od początku mieliśmy świadomość konserwatywnego charakteru tej ekipy. Niemoc w sprawie in vitro wywołana strachem przed reakcją kościoła, a szczególnie ostatnie homofobiczne występy minister Elżbiety Radziszewskiej stanowią krótkie podsumowanie tej polityki od strony liberalnych oczekiwań. Jednak już klęska w zakresie polityki gospodarczej była zupełnie nieoczekiwana. W ciągu kadencji rządów rzekomo prorynkowej partii koszt obsługi polskiego długu publicznego ma wzrosnąć o ponad 1/3, nie zostały podjęte żadne środki, aby przeciwdziałać dalszemu narastaniu długu w średniej i długiej perspektywie czasowej (poza reformą „pomostówek” wymuszoną upływającym terminem obowiązywania poprzedniej regulacji prawnej), nieomal zakwestionowana została reforma emerytalna z czasów AWS-UW, zaś nacjonalizm antyprywatyzacyjny i molochowy etatyzm poprzedniej ekipy został ni stąd, ni zowąd wpisany na sztandary PO. W roku 2007 łatwo było zrozumieć głos polskich liberałów oddany na PO. Dwa lata rządów obozu IV RP były oczywistą i silną motywacją. W roku 2011 coś z tego jeszcze zostanie i prawdopodobny brak alternatywy uczyni z tych wyborów nieco wyblakłą kalkę tamtych. W roku 2015 jednak z tej motywacji nie pozostanie już nic. Najpóźniej wtedy liberałowie powinni odnaleźć swojego „Graala”.

Polityczne podaż i popyt

Jeśli w społeczeństwie istnieje dosyć liczna grupa o wyodrębniających ją poglądach politycznych, to wkrótce na jej potrzeby wyrasta partia, zgodna z jej podstawowymi oczekiwaniami. Tak jak na rynku podaż odpowiada na popyt. Przy czym w przypadku inicjatyw udanych impuls wychodzi od strony popytu, nie podaży. To różni rynek polityczny od wielu gałęzi rynku komercyjnego, gdzie udane kampanie powodują sztuczne kreowanie potrzeb, a więc i popytu pod podaż wymyślonego przez daną firmę produktu. Rzadko kiedy takie zjawisko objawia się w polityce, a jeśli już, to generuje partyjne efemerydy, a więc partie na 3-7 lat, a nie na 30-70. Być może z tego powodu nieudane okazały się dwie ostatnie próby przedstawienia nowych ofert politycznych w centrum sceny, w latach 2005 i 2009. Odgórne inicjatywy, stanowiące polityczną podaż i usiłujące wygenerować dla siebie popyt za pomocą znanych twarzy pod świeżym lub zrecyclingowanym szyldem nie natrafiły na wystarczający odzew i nie wykrzesały dość entuzjazmu, pomimo iż obie były wartościowe i jakościowo ulepszyłyby partyjny krajobraz Polski. Lekcja z tych niepowodzeń jest taka, że popyt musi poprzedzić podaż. To zaś oznacza potrzebę cierpliwości, bacznego obserwowania ewolucji poglądów społecznych i zmian w poparciu aktualnych partii parlamentarnych, w szczególności partii rządzącej.

Właśnie po stronie popytu w ostatnich tygodniach obserwujemy nowe zjawiska. Blisko pół roku po katastrofie smoleńskiej do głosu w głównym nurcie publicznej debaty dochodzą wątki do tej pory w najlepszym razie funkcjonujące okazjonalnie na jej marginesie. Skandal wywołany uczynieniem z krzyża substytutu pomnika ofiar katastrofy lotniczej objawił duży potencjał i gotowość znaczącej części społeczeństwa do politycznego wystąpienia o charakterze antykonserwatywnym, antynacjonalistycznym i antyzaściankowym. Doszło do kompromitacji hierarchów kościoła katolickiego, który zapłacił wysoką cenę z własnej wiarygodności za krótkowzroczną strategię politycznego zaangażowania się w kampanię wyborczą po stronie jednego z kandydatów na prezydenta. Zaufanie do instytucji kościelnych spadło. Pojawiło się znaczące pole dla aktywności liberalizmu etyczno-obyczajowego. Jeśli porównamy obecny stan debaty na „gorące” i „kontrowersyjne” tematy związane z tą dziedziną z jego stanem sprzed 5-6 lat, to z łatwością zauważymy daleko idące zmiany. W połowie ubiegającego dziesięciolecia było w Polsce możliwe, aby działacze partii współrządzącej krajem publicznie głosili hasła homofobiczne, antysemickie i szowinistyczne, a nawet brali udział w fizycznych aktach agresji na demonstracje mniejszości seksualnych, nie prowokując przy tym przeciwko sobie zdecydowanej negatywnej reakcji większości społeczeństwa, a raczej najnormalniej w świecie pozostając na salonach władzy. Poza przyjętą normą nie było publiczne przyznawanie się do nienawiści wobec różnych mniejszościowych grup, a opowiadanie się po stronie tolerancji, co dobitnie pokazał kazus publikacji w Polsce podręcznika Rady Europy na ten temat. Kilka lat później zjawiska te zostały wyeliminowane poza główny nurt życia publicznego, ale ton debaty był nadal jaskrawo konserwatywny. Dziś, w rezultacie zaognienia problematyki dotyczącej miejsca kościoła w życiu politycznym kraju (a z tym wiąże się w zasadzie każdy postulat z katalogu obyczajowego liberalizmu, ponieważ kościół jest najpotężniejszym strażnikiem tradycyjnego modelu myślenia o stosunkach społecznych, a zatem głównym oponentem liberalizmu), druga strona sporu dostrzega swoją siłę.

Koniec „papki”

Przez wiele lat nawet zadeklarowani mocno po stronie liberalizmu politycy polskiego centrum, w dużej części wywodzący się ze środowisk Unii Wolności, ulegali w ostatecznym rozrachunku tendencji do tabuizowania postulatów liberalizmu obyczajowego w partyjnych programach i retoryce. Istniała silna obawa, iż ponadprzeciętnie (w skali Europy) zaangażowane w praktyki religijne społeczeństwo polskie zareaguje na nie radykalnie źle i spowoduje to klęskę całej politycznej inicjatywy w centrum. Preferowano dlatego ograniczyć się do zakulisowego potwierdzania własnego progresywizmu etycznego i sugerowania, że na tego rodzaju program przyjdzie czas w bardziej odległej przyszłości. Zresztą, podobne podejście okazała nawet także lewica SLD w okresie swoich rządów w latach 2001-2004. Obok, nie do końca nieuzasadnionych, obaw o utratę części potencjalnych wyborców, inicjatywy liberalne ulegały także pokusie poszukiwania drogi do maksymalizacji swojego wyniku poprzez sięganie po typową dla wielkich partii ludowych (do których w Polsce jednak nigdy nie mogłyby one przynależeć) strategię „catch-all„. Pragnienie przypodobania się niemal wszystkim wyborcom, z wyjątkiem irracjonalnych ekstremistów z obu stron spektrum, powodowało naturalnie deideologizację programów partyjnych. Jasne idee zastępowała bliżej nieokreślona „papka” składająca się z w dużej części z całkowitych, „propaństwowych” truizmów, pod którymi mógłby się podpisać przynajmniej co drugi wyborca. Podczas gdy takie podejście było jak najbardziej uzasadnione na etapie lat 1989-1991 (truizmy z dziś nie były truizmami wtedy), a może i 1997, to jednak stopniowo traciło ono sens w latach po wyborach 2001. „Papka” ostała się jednak, jako przyzwyczajenie i bezpieczniejsza droga, obarczona mniejszym ryzykiem politycznym. Szła także w parze z tabuizowaniem trudnych postulatów. Stosowanie tej metody nie przyniosło sukcesu żadnej inicjatywie politycznej w centrum i w ogóle żadnej innej od czasów PO w 2001 roku.

Im częściej, im więcej razy dany postulat jest jednak stawiany w mainstreamie debaty publicznej, w mających sporo widzów mediach, tym słabsze przesłanki dla obaw i tabuizowania. Opinia publiczna być może w pierwszym odruchu reaguje szokiem i gniewem, ale wraz ze stopniowym otrzaskaniem się ze stale przewijającymi się poglądami, oswaja się z nimi. Ryzyko utraty poparcia i pogrzebania partii politycznej, związane ze zgłaszaniem tych postulatów, szybko maleje. Staje się tak nawet jeśli postulat ów nie cieszy się poparciem większości wyborców, ale jednak znaczącej liczebnie mniejszości. Przede wszystkim przestaje razić, przez co nawet część nie zgadzających się nań wyborców, ale popierających inne elementy programu, staje się skłonna udzielić poparcia pomimo niego. Już w zeszłym roku dało się zauważyć w debacie publicznej w Polsce mniejszą siłę i liczbę reakcji w rodzaju „świętego oburzenia” na, uważane onegdaj za ekstremistyczne, liberalne postulaty obyczajowe. Dużo wskazuje na to, że sprzeciw większości społeczeństwa przeciwko politycznemu zaangażowaniu kleru w kampanię prezydencką i nachalnym próbom delaicyzacji życia publicznego przeistacza się w większą przychylność części spośród tej większości wobec zgłaszania haseł liberalnych obyczajowo w głównym nurcie polityki. Oczywiście na to uwagę zwraca Janusz Palikot.

Pakiet Palikota

Niezależnie od tego, jak się ocenia ostatnie inicjatywy lubelskiego posła PO i czy ma się zaufanie do szczerości jego zamiarów polegających albo na założeniu centrolewicowej partii obyczajowo liberalnej, a w kwestiach ekonomicznych przynajmniej niesocjalistycznej, albo na przesunięciu PO w lewo, pewne jest jedno. Wykorzystanie przez medialnego polityka ostatnich wydarzeń w naszym życiu społecznym, na Krakowskim Przedmieściu, dla celów wprowadzenia do powszechnej debaty jaskrawo liberalnych tematów etyczno-obyczajowych zdejmuje z nich odium tabu, które paraliżowało dotąd wielu polskich polityków liberalnego centrum. Nie me już powodów do obaw, że odważne wystąpienie z tego rodzaju programem stanie się powodem politycznego ostracyzmu i skazania na banicję. Palikot mówi o sobie, że jako pierwszy wyczuł przemiany światopoglądowe w polskim społeczeństwie. Odnalazł popyt i wziął się za generowanie dlań podaży. Jest to dyskusyjne. Inna rzecz jest jednak na pewno jego zasługą. Był pierwszym spoza lewego skrzydła SLD i innych lewackich grupek, który tak jasno i odważnie sformułował cały szereg liberalnych obyczajowo postulatów i zażądał do swojej umiarkowanie konserwatywnej partii ich realizacji pod groźbą rozłamu. Zdobył się na odwagę, której zabrakło w centrum, w latach 2005 i 2009. Powiedział o pełnej legalizacji związków partnerskich, a nie o „przysposobieniu osoby bliskiej, z czego mogą korzystać np. dwie staruszki, żyjące w jednym mieszkaniu”. Zaryzykował i nie został zlinczowany. Mniejszość, ale niemała mniejszość, popiera wszystkie jego postulaty, zaś niektóre cieszą się poparciem wyraźnej większości (i te być może nawet poprą „czytelnicy słupków” z aktualnego rządu).

Janusz Palikot jak na tacy podaje nam cały plik postulatów, które siłą rzeczy powinny znaleźć się w liberalnym programie. Legalne in vitro ograniczone tylko względami medycznymi, liberalizacja ustawy o przerywaniu ciąży, testament życia, związki partnerskie w tym homoseksualne, wycofanie religii ze szkół, zapewnienie lekcji etyki, rozliczenie nieprawidłowości w Komisji Majątkowej, rezygnacja w sądzenia ludzi w procesach karnych za słowo, w tym wykreślenie paragrafu o obrazie „uczuć religijnych” i głowy państwa, parytet (przy czym ten ostatni postulat trudno uznać za liberalny). Według badań społecznych dla „Newsweeka” tylko w kwestii związków partnerskich przeciwko Palikotowi jest wyraźna większość wyborców.

Tak więc wygląda „pakiet Palikota”, połowa tego, co może wkrótce konstytuować ugrupowanie liberalne w Polsce. Z samym Palikotem jest ten problem, że znajduje się on w czołówce polityków budzących nieufność, Nic dziwnego skoro wywołuje skrajne emocje. Jednak od jego osoby można ewentualnie abstrahować. Słuszna jest jego teza, że dziś w Polsce, inaczej aniżeli 5 lat temu, „domieszka konserwatyzmu” nie jest już potrzebna do politycznego sukcesu. Jak najbardziej zgodzić się z nim należy, gdy prognozuje, że PO nie będzie w stanie spełnić choćby znikomej części postulatów z jego pakietu. W końcu zaś, koniecznie trzeba poprzeć go, gdy mówi, że w polityce należy być, aby coś zmieniać, a nie po to aby trwać i zdobywać bez celu mandaty. I robić to wszystko według zasady „byle jak – byle z kim – byle po co”.

Koniec wiary naiwnej

Czas upływający od katastrofy sprzyja nie tylko krystalizacji i „udomowieniu” liberalizmu obyczajowego. W miarę jak stygną emocję i zmniejszać się będzie dawka irracjonalizmu w debacie publicznej, do głosu silnie powróci liberalizm ekonomiczny. Już to się dzieje. Podczas gdy w zeszłym roku panowała jeszcze naiwna wiara w reformatorską gotowość PO i obowiązywała doktryna, zgodnie z którą rząd czeka z projektami reform na wygaśnięcie wszystkowetującej prezydentury, tak tej jesieni obszar debaty publicznej uczęszczanej przez ekonomicznych ekspertów zostaje zdominowany przez furię. Wbrew nadziejom i oczekiwaniom, pod koniec kadencji, w warunkach braku groźby weta dla rządowych przedłożeń, okazuje się, że PO i jej rząd nie są liberalne w zakresie ekonomicznym.

Nie o sam brak reform tu już chodzi. Wraz z rozwinięciem aktywności medialnej przez głównego doradcę gospodarczego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, stało się jasne, że w poglądach jego, a być może i kluczowych elementów całego politycznego środowiska, zaszła poważna zmiana. Rada Gospodarcza przy premierze stoi dziś na stanowisku potrzeby etatyzacji i wzmożonej regulacji kilku kluczowych branż polskiej gospodarki. Celem jest budowa w tych branżach wielkich koncernów, które będą spełniać dwa główne warunki. Będą państwowe, a przynajmniej będą kontrolowane przez polski kapitał. Jedno z drugim się oczywiście ściśle wiąże. Ponieważ jest rzeczą trudną, aby zorganizować przejęcie wielkich, drogich molochów przez polski kapitał prywatny, pozostaje wzięcie go pod skrzydła przez taką czy inną spółkę skarbu państwa. To prosta droga do etatyzacji. Ilustracją tego jest ćwiczenie z regulowania gospodarki i kreowania wydarzeń na rynku, przeprowadzone niedawno przez ekspertów wspomnianej Rady. Gdy stało się jasne, że irlandzki bank AIB będzie musiał sprzedać BZ WBK, podjęli oni próbę zorganizowania przejęcia go przez polskiego właściciela. Należy sobie uświadomić, co to znaczy. Ciało polityczne, instytucja władcza, nie tylko postanowiła zaingerować w gospodarkę, ale wręcz wykreować podmiot, który miałby zostać skłoniony do realizacji wskazanej przez nią, ważnej transakcji. Dlatego próbowano zainspirować utworzenie konsorcjum z polskich towarzystw emerytalnych, które jednak nie powstało, ponieważ towarzystwa te są wobec siebie konkurentami i nie mogą podejmować wspólnych inwestycji. W zamian za to rząd postanowił więc promować przejęcie WBK przez państwowy PKO BP. Produktem tej samej logiki jest „prywatyzacja” Energi poprzez zakupienie jej przez PGE.

Tego rodzaju polityka gospodarcza jest przejawem praktycznego zastosowania konserwatyzmu. Opowiada się on za mechanizmami wolnego rynku, ale nie występuje przeciwko interwencjom rządu, gdy te służą gospodarczym „interesom narodowym”. Europejski ekonomiczny konserwatyzm nie ma także nic przeciwko własności państwowej wielkich graczy w branżach uznawanych za strategiczne. Na takie, do złudzenia przypominające retorykę PiS, pozycje przeszła więc PO zainspirowana myślą JKB. Z punktu widzenia liberałów to z jednej strony zawód, a z drugiej dobra wiadomość. Za sprawą powszechnego przekonania o ekonomicznie liberalnym charakterze partii Tuska powstanie alternatywnej wobec niej inicjatywy liberalnej było znacząco utrudnione. W czasach gdy Jacek Żakowski chwali politykę gospodarczą rządu przekonanie to musi kruszeć. Podczas gdy przedstawienie mocnego liberalnego programu obyczajowego zostaje odblokowane dzięki detabuizacji Palikota, sięgnięcie po jaskrawo neoliberalny program staje się łatwiejsze, gdy PO demonstracyjnie opuszcza pozycje liberalizmu ekonomicznego.

Pakiet Rybińskiego

W tym obszarze jest dość dużo osób, które formułują liberalny program, opozycyjny wobec polityki rządu. Oczywiście znaczącą rolę w debacie odgrywa Leszek Balcerowicz i jego eksperci z Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR). Jednak w ostatnich tygodniach pakiet liberalnych postulatów gospodarczych coraz silniej kojarzy się z nazwiskiem Krzysztofa Rybińskiego. Podczas gdy Balcerowicz wskazuje na negatywne aspekty rezygnacji z prywatyzacji i kierowania się nacjonalistycznym etatyzmem w ekonomii, Rybiński podkreśla całkowitą niezdolność aktualnego rządu do długofalowej oceny sytuacji, przede wszystkim w finansach państwa. Mówi o kosztach zadłużenia, chronicznej niezdolności do reform, zgubnej filozofii „życia tu i teraz”. Podaje liberałom w centrum, na drugiej tacy, pakiet postulatów: podniesienie i zrównanie wieku emerytalnego, usunięcie farmerów z KRUS, likwidacja przywilejów emerytalnych i składkowych, przegląd wydatków na cele socjalne, powstrzymanie ustawodawczej biegunki oraz rozrostu liczby urzędniczych etatów, przeciwdziałanie w realny sposób narastającemu problemowi demograficznemu.

Czas wejść na rynek?

Rybiński oczekuje partii zdolnej do gospodarczej, instytucjonalnej i infrastrukturalnej modernizacji Polski, Palikot chce partii modernizacji stosunków społecznych. Oba ich pakiety mają wspólną cechę: są niesłychanie ambitnymi i trudnymi planami reform. Skoro trudnymi, to oczywiście można zasugerować, że wprowadzenie ich do programu partii tejże zaszkodzi. W istocie, gdyby partia taka chciał walczyć o poparcie rzędu 50%. Jednak rzecz w tym, że w Polsce jest dziś prawdopodobnie liczna mniejszość, która takiego podejścia do problemów kraju oczekuje i to jej oczekiwań nie spełnia, ani w zakresie pakietu Palikota, ani w zakresie pakietu Rybińskiego, żadna z czterech partii sejmowego oligopolu. Ani PO, ani tym bardziej żadna z pozostałych. To dla nich miałaby to być partia.

Palikot i Rybiński są przekonani, że istnieje popyt na ich pakiety. Jeśli tak jest, to jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, że istnieje zapotrzebowanie na partię liberalną. To zapotrzebowanie właśnie, które ostatnio często, szczególnie w latach 2005 i 2009, było niemalże zaklinane, ale się nie objawiło. Albo dlatego, że go nie było w warunkach traumy po śmierci Jana Pawła II i katastrofie smoleńskiej, albo dlatego, że nie potrafiono na nie odpowiedzieć w sposób przekonujący. Teraz zaś jest być może tak, że jest zapotrzebowanie, jest popyt, ale nie ma komu jeszcze wygenerować podaży.

Pozostaje jedno istotne pytanie, równoznaczne z jednym „ale”. Na ile zwolennicy pakietu Palikota i zwolennicy pakiety Rybińskiego są zbiorami nakładającymi się na siebie? Potencjałem partii łączącej oba pakiety w swoim programie nie będzie bowiem suma całych tych dwu zbiorów. Praktyka polityczna wielu krajów pokazuje, że istnieje duża grupa prorynkowych konserwatystów, jak i progresywnych socjalistów. Ich jeden z pakietów by przyciągał, lecz drugi od partii takiej odpychał. Tym niemniej, jeśli myśli się o budowie partii na całe dekady, to powinna ona dysponować całościowym światopoglądem, nie zachowywać milczenia w żadnym z ważnych obszarów. Dlatego pytanie o kompatybilność obu pakietów, które leżą przed nami jak na tacy, stoi teraz w centrum zainteresowania środowisk liberalnego centrum w Polsce. Od odpowiedzi na nie zależy najbliższa przyszłość. Potencjalni zwolennicy partii to osoby aprobujące oba pakiety plus gorący zwolennicy jednego z nich o neutralnej postawie wobec drugiego. Jak duży jest to odsetek głosujących w tym kraju ludzi?

W poszukiwaniu „kryterium liberalnego” cz. 3: Trzy elementy puzzli :)

Seria artykułów, którą kończy niniejszy tekst, miała za cel nakreślenie „kryterium liberalnego”, sposobu na skuteczne wydzielenie poglądów liberalnych z gąszczy współczesnej filozofii i praktyki politycznej. Jest to próba, którą podejmuje autor młody, stawiający pierwsze kroki w świecie analizy naukowej, świadom swoich ograniczeń. Nie pojawi się zatem tutaj żadna magiczna czy prosta formuła, która w cudowny sposób, jak linijka czy cyrkiel, z pełną dokładnością rozstrzygnie co jest liberalne, a co nie. „Kryterium liberalne” będzie raczej zestawieniem i uporządkowaniem podstawowych poglądów liberalnych, odnoszących się do spraw jednostki ludzkiej, państwa i społeczeństwa.

Ekspansja

Potrzebę ustalenia takiego kryterium potwierdzają nieporozumienia narosłe wokół terminu i zakresu pojęciowego liberalizmu, zarówno w nauce, jak i polityce. W poprzednich dwóch tekstach tej serii zajmowaliśmy się zatem liniami demarkacyjnymi, które w jakiś sposób oddzielają liberalizm od konserwatyzmu na jego prawych rubieżach oraz od socjaldemokracji i innych ideologii egalitarnych na rubieżach lewych. Udało się ponadto zidentyfikować dwie znaczące pod względem wpływów politycznych i ideowych grupy: „wolnorynkowych konserwatystów” i „roszczeniowych egalitarystów”, które często występują jako liberałowie, są w efekcie błędnego pojmowania liberalizmu tak identyfikowane, lub same tak się pragną identyfikować. Gdyby jednych i drugich, a także tych wszystkich, którzy na scenie politycznej znajdują się pomiędzy nimi, rzeczywiście zaliczyć do świata liberalizmu, to stałby on się w zasadzie pusty. Nadmiernie ekspansjonistyczne podejście do zakresu znaczeniowego liberalizmu wprowadziłoby weń idee sprzeczne ze sobą na poziomie absolutnie fundamentalnym. Pojawienie się takich sprzeczności zamieniłoby przeładowanie w faktyczną pustynię. Liberalizm byłby pustym terminem, nie odnoszącym się do niczego. Jedyną wspólną cechę, jaka pozostałaby i mogłaby służyć jako ostatni czynnik definiujący, zauważył Harold Laski, który twierdził, iż liberalizm jest „bliższy nawykowi myślowemu niż całościowej doktrynie”. Jeszcze drastyczniej sformułował to T. P. Neill, zdaniem którego liberalizm jest nastawieniem do życia „każdego normalnego przedstawiciela cywilizacji łacińskiej”.

Czy więc wszyscy, od USA i Kanady, przez Europę Zachodnią i Środkową, po Australię i Oceanię jesteśmy liberałami? Instynktownie powiemy, że oczywiście nie. Ale coś jest w tym poglądzie. Ludzie żyjący w cywilizacji łacińskiej i interesujący się sprawami publicznymi zazwyczaj mają w swoich światopoglądach mniej lub więcej elementów obecnych w ideologii liberalnej. Najlepszymi przykładami są choćby „wolnorynkowi konserwatyści” i „roszczeniowi egalitaryści”, w których świecie wartości jest nawet bardzo dużo poglądów liberalnych, tyle że sąsiadują one z także licznymi antyliberalnymi. Te dwie grupy to najbliżsi liberałom nie-liberałowie, ale także wśród bardziej nam obcych sposobów myślenia znajdziemy pojedyncze liberalne idee. Czy to będzie eurokomunista zawzięcie walczący o wolność jednostki w zakresie ekspresji artystycznej, czy faszyzujący skrajny prawicowiec, głoszący pochwałę wolnorynkowej konkurencji. Dlaczego tak się dzieje? Liberalizm od zarania nie tylko ewoluował, ale także na zasadzie ekspansji przez dyfuzję wpływał na zmianę oblicza ideowych konkurentów, można rzec „uliberalniał” ich. Jest tak po dzień dzisiejszy i świadczy to o niezwykłej sile idei liberalnych i najprawdopodobniej ich zasadniczej słuszności.

Puzzle

Z drugiej strony ekspansja ta powoduje zamazywanie się linii demarkacyjnych liberalizmu i pojawianie się nieporozumień, jak te związane z „wolnorynkowymi konserwatystami” i „roszczeniowymi egalitarystami”. Stąd pomysł nakreślenia „kryterium liberalnego”. Jego zasadnicza reguła została już zasygnalizowana w obu poprzednich tekstach. Teraz nadszedł czas, aby ją przypomnieć i z całą mocą podkreślić. Jest to bowiem rdzeń, sine qua non, całego „kryterium liberalnego”. Siedem fundamentalnych idei w interpretacji liberalizmu, czyli idea jednostki indywidualnej, jej wolności, państwa prawa, społeczeństwa, filozoficznej równości pomiędzy jednostkami, wolnego rynku i zmiany, są punktem wyjścia dla setek, czy nawet tysięcy szczegółowych poglądów filozoficzno-politycznych. Większość z nich ma charakter bardzo drobiazgowy, niekiedy banalny. Pewna grupa jest jednak zasadniczym elementem credo każdej myśli politycznej. Także liberalizm posiada taki katalog.

Wobec, jak już zaznaczyłem, powszechnego zjawiska „wypożyczania” pojedynczych zestawów poglądów liberalnych i integrowania ich w zasadniczo nie-liberalnych systemach, istotny jest podział tematyczny tych poglądów, zarówno zasadniczych, jak i banalnych, na działy problemowe. Można dokonać tu bardzo dogłębnego podziału na kilkanaście takich działów, które jednak będą się w znacznym stopniu zazębiać. Dla naszych potrzeb lepszy będzie klarowny podział na trzy działy problemowe: polityczno-ustrojowy, społeczno-etyczny i ekonomiczny. Otóż, podstawowym warunkiem stawianym przez „kryterium liberalne” jest RÓWNOLEGŁE przywiązanie danej jednostki lub grupy (np. partii politycznej) do poglądów liberalnych WE WSZYSTKICH TRZECH DZIAŁACH.

Są one jak trzy elementy puzzli, które tylko razem mogą utworzyć pełen obraz liberalizmu. Teraz nadszedł czas, aby w każdym z nich z osobna przestawić podstawowe założenia myśli liberalnej.

Ustrój liberalnej konstytucji

Liberalizm polityczno-ustrojowy za najlepszy ustrój uznaje współcześnie demokrację liberalną. Przymiotnikowe zastrzeżenie jest istotne, ponieważ poparcie dla demokratycznego systemu wyłaniania władzy nie jest bezwarunkowe. Zagrożeniem dla wolności może bowiem być demokracja egalitarystyczna (niekiedy określana z innych powodów także republikańską), w której większość (i jej polityczna reprezentacja) jest władna podejmować decyzje w sposób nieograniczony innymi przesłankami. Oczywistym jest wtedy niebezpieczeństwo pojawienia się zagrożenia dla wolności osobistej jednostki, która znajduje się poza większością, gdyż jest ona w zasadzie „w dyspozycji” władzy większości. Liberalna demokracja zakłada zamiast tego ograniczoną władzę większości, której określonych decyzji nie wolno podjąć, mimo posiadania demokratycznej legitymacji do rządzenia (ograniczenie kompetencyjne).

Władzy nie wolno w szczególności wkroczyć w zakres gwarantowanych prawem naturalnym i stanowionym praw oraz wolności obywatela (ograniczenie treściowe). Ponadto wszystkie decyzje i zmiany prawa muszą być podejmowane w sposób zgodny z procedurami legislacyjnymi oraz wcześniejszym ustawodawstwem (ograniczenie proceduralne) pod rygorem automatycznego unieważnienia. Jeśli rząd i wspierająca go większość społeczeństwa przekroczą swoje kompetencje, wówczas obywatele reprezentujący mniejszość mają nieodwołalne prawo do stawienia oporu, w postaci protestów, strajków, a także bojkotu nielegalnych regulacji i instytucji. Ich prawo do obrony swojej wolności indywidualnej posiada przy tym większą wagę i pierwszeństwo przed moralnym wymiarem lojalności obywatela względem swojego państwa (wynika to wprost z idei indywidualizmu).

Na straży porządku demokracji liberalnej stoi szereg mechanizmów. Najważniejszym jest konstytucjonalizm, który oznacza ograniczenie zakresu władzy państwa poprzez nienaruszalne normy prawne oraz rozwiązania instytucjonalne. W dzisiejszej praktyce chodzi o ustawy zasadnicze, które w sposób jednoznaczny gwarantują szeroki zakres wolności, swobód i praw obywatela, będących równocześnie obowiązkami państwa (zazwyczaj obowiązkami zaniechania działań np. opresyjnych) wobec
niego. Konstrukcja ustroju państwa liberalnego opiera się na wolnościowej konstytucji.

Kolejnym mechanizmem jest państwo prawa. Przyjęcie koncepcji, zgodnie z którą w państwie obowiązują rządy litery prawa stanowionego (zgodnego z ideą prawa naturalnego jednostki, która wynika z konstruktu umowy społecznej i wizji naturalnego stanu przedspołecznego), nie zaś rządy ludzi o charakterze arbitralnym jest absolutnie koniecznym składnikiem liberalizmu. Żadna ustawa nie może powstać z myślą o konkretnych osobach, prawo musi być całkowicie zdepersonizowane, aby było sprawiedliwe. Kryterium prawowitości konkretnego przepisu prawnego jest ponadto hipotetyczna zgoda obywatela co do zasadności przesłanek i argumentów, stojących za nim, szczególnie jeśli wprowadza on przymus lub zakaz względem jednostek. Tylko jeśli obywatel nie będzie mógł, z racjonalnego powodu, odrzucić tej argumentacji, będzie zobowiązany podporządkować się owemu przepisowi, gdyż tylko wówczas może on zostać uznany za legalny. Jeśli zaś przesłanki przyjęcia danego rozwiązania prawnego są nie do zaakceptowania dla obywatela (gdyż np. zamiast opierać się na argumentacji racjonalnej, u ich źródeł znajdują się wyobrażenia religijne, które nie są podzielane przez wszystkich obywateli), wówczas prawodawca nie może oczekiwać od niego przestrzegania tego przepisu. Kryterium prawowitości oznacza, że postanowienie prawne może być publicznie obronione za pomocą powszechnego poczucia słuszności. Praworządność oznacza zatem, iż litera prawa stoi ponad moralnymi wyobrażeniami jednostek sprawujących władzę oraz większości społecznych – praw obywatela nie wolno ograniczać odwołując się do subiektywnych zasad etycznych, których może on najzwyczajniej nie podzielać.

Także podział władzy chroni obywatela przed wykraczaniem rządu poza dozwolony zakres działania. Z punktu widzenia ustroju państwa prawa, najistotniejsza jest władza sądownicza, sprawująca realną kontrolę nad przestrzeganiem zapisów konstytucji. Rozdział władzy ustawodawczej i wykonawczej jest we współczesnych państwach nierzadko teoretyczną iluzją. Rządy silną ręką trzymają w garści swoje większościowe zaplecza parlamentarne. Ale, tak czy inaczej, w parlamentach reprezentowana jest także polityczna mniejszość, nieobecna w rządach. Pełnią one więc istotną funkcję włączającą obywateli w proces polityczny. Liberalizm zdaje sobie sprawę z pewnego konfliktu wartości występującego pomiędzy skutecznością i funkcjonalnością rządu, a ideą zagwarantowania jak największej liczbie obywateli wpływu na polityczny bieg spraw. Władza musi być dość rozproszona, ale nie na tyle, aby groziła jej inercja. Od czasów myśli Johna Stuarta Milla liberałowie skłaniają się ku systemowi parlamentarno-gabinetowemu i proporcjonalnej ordynacji wyborczej, które zapewniają udział grup mniejszościowych w procesie decyzyjnym, mimo iż nie mogą one – jako mniejszość – nie posiadać władzy wykonawczej. Ta ostatnia, zamiast w rękach jednego człowieka, jak w systemie prezydenckim, spoczywa w rękach rządu najczęściej koalicyjnego, co umożliwia docieranie się poglądów i bardziej kompromisowe podejmowanie decyzji.

Liberalizm polityczny to także neutralne państwo. Powinno ono stanowić pozbawiony ideologicznych konotacji szkielet proceduralno-instytucjonalny, w ramach którego swobodnie mogą współistnieć i konkurować nurty myśli politycznej – wśród nich sam liberalizm. Oznacza to, że liberalizm nie dąży do budowy ideologicznego państwa, w którym mógłby z mocy prawa dominować nad innymi doktrynami. Podczas gdy konserwatyzm i socjaldemokracja często usiłują przemycić i upowszechnić w całym społeczeństwie elementy swojej ideologii poprzez określone rozwiązania prawne, to liberałowie uznają uwolnienie państwa i prawa od ideologicznie motywowanych rozwiązań za swoje jak najbardziej ideologiczne zadanie. Inne doktryny pragną wykorzystać państwo do popularyzacji swoich założeń, niekiedy na drodze łagodnego przymusu. Liberalizm spełnia się ideowo poprzez dezideologizację państwa. Państwo liberalne pozostawia wybór światopoglądowy pojedynczym obywatelom.

Oczywistym założeniem filozoficznym liberalizmu polityczno-ustrojowego jest indywidualistyczna koncepcja podmiotu władzy, którym jest jednostka. Suwerenem państwa liberalnego jest nie tyle „naród” czy „lud”, ile obywatel. Państwo i inne wspólnotowe formy społecznego współżycia muszą ustępować przed uprawnieniami jednostkowymi, nie mogą stanąć na drodze jej autonomicznej samorealizacji. Oczywiście są sytuacje wyjątkowe, jak konieczność militarnej obrony liberalnego państwa przed agresją. Wówczas jednostka może zostać zobowiązana do służby wojskowej, ponieważ broni m. in. własnej wolności (zwycięstwo agresora może oznaczać upadek całego ustroju wolnościowego i powszechne zniewolenie).

Istotnym czynnikiem jest jeszcze warunek dopełnienia umocowanych prawem procedur wyłaniania władzy dla uzyskania przez nią legitymacji do rządzenia. Legitymizacja rządzących w państwie liberalnym nie jest oparta ani na czynniku tradycyjnym (uprawnienie dynastii do rządzenia), ani tym bardziej na charyzmatycznym. Nawet w monarchiach będących demokracjami liberalnymi król jest aprobowany ze względu na uzyskanie korony w sposób określony prawem. Sięgnięcie po władzę w sposób inny niż przewidziany w konstytucji i ustawach jest zawsze nielegalne i każdy taki przewrót oznacza pogrzebanie liberalnego państwa.

W ten sposób wygląda zasadniczy rys poglądów liberalnych w dziedzinie polityczno-ustrojowej. Bezpośrednio z nich wynikają niektóre zasadnicze idee liberalizmu społeczno-etycznego. Nietrudno zauważyć, że muszą one współwystępować ze sobą, jeśli całość ma być konsekwentna i integralna.

Jednostka bez nadzoru, ale z tolerancją

U podstaw współczesnego liberalizmu społeczno-etycznego leży koncepcja wolności indywidualnej Milla. Głosi ona, że społeczeństwo (i państwo) może pociągać jednostkę do odpowiedzialności tylko za te jej czyny, które „dotyczą” innych. Jest to teoretyczne sformułowanie. Dla praktyki politycznej istotne jest skonkretyzowanie tego, co znaczy w tym przypadku „dotyczyć”. Rozsądkowe rozumowanie prowadzi do wniosku, iż chodzi o stawianie drugiego człowieka w sytuacji przymusowej lub wywierające na niego inny negatywny i niepożądany przezeń wpływ bezpośrednio w efekcie naszych działań. Nie będzie to obejmować jednak sytuacji, w których ów przymus lub negatywny wpływ był w pierwszym rzędzie wynikiem obiektywnych warunków życia społecznego, których modyfikacja przez działającego nie jest możliwa bez podjęcia przez niego zobowiązań na rzecz innych, których podejmować on nie musi, jeśli nie chce. Tak więc zmuszenie kogoś do pracy przemocą lub groźbą zawsze oznacza krzywdę. Natomiast jeśli osoba ta czuje się zmuszona do pracy ze względu na swe złe położenie materialne i niewielkie pole manewru na rynku pracy, to zatrudnienie go i płacenie mu stawki minimalnej nie jest równoznaczne ze skrzywdzeniem go przez pracodawcę.

Do tego wrócimy przy okazji liberalizmu ekonomicznego. Dla działu społeczno-etycznego ważniejsza jest jednak druga część koncepcji Milla. Jest nią stwierdzenie, że w zakresie tej działalności jednostki, która „dotyczy” tylko jej samej, winna ona być absolutnie niezależna. Może ona więc wyrządzić sobie szkody. Nie jest zadaniem państwa i społeczeństwa kontrolować ją w tym zakresie i powstrzymywać przed ryzykowną działalnością. Państwo nie jest niańką. W związku z tym liberalizm stoi na stanowisku depenalizacji wszystkich „przestępstw bez ofiar”. Określenie to nie jest do końca precyzyjne. W istocie mamy do czynienia bowiem raczej z „prze
stępstwami”, przy których ofiara i sprawca są tą samą osobą. Skoro państwo ma być neutralne, skoro nie może opierać się na żadnej, nawet dominującej doktrynie aksjologicznej, to nie powinno karać za samobójstwo, narkomanię, alkoholizm, pornografię, prostytucję czy eutanazję. Ze względu na kontrowersje wokół początku istnienia osoby ludzkiej, odrębnym problemem jest aborcja i wykorzystanie komórek macierzystych do celów terapeutycznych. Wobec ewidentnej różnicy poglądów na te kwestie, prawdziwie neutralne państwo powinno powstrzymać się od zajmowania stanowiska po którejkolwiek ze stron. Oznacza to rezygnację z rozstrzygającej moralny dylemat legislacji w zakresie tej problematyki, a więc pozostawienie jej – podobnie jak pozostałe wyżej wymienione – indywidualnym decyzjom jednostek bezpośrednio zainteresowanych.

Obywatel nie ma jednak prawa oczekiwać, że w wypadku gdy jego wolna aktywność wpędzi go w kłopoty, z odsieczą przyjdzie mu państwo. Stąd bierze się ścisły związek liberalnej wolności z odpowiedzialnością. Wolny jest ten, kto potrafi udźwignąć skutki swoich decyzji i działań. W przypadku takich ludzi liberalizm postuluje permisywizm. Oczywiście część obywateli nie powinna zatem podejmować ryzyka. W ich przypadku można jednak tylko apelować o samoograniczenie. Ze względu na równość jednostek wobec prawa, nie jest możliwym zakazanie jednym tego, co wolno drugim. Nie można przewidzieć zresztą tego, kto podoła wymogowi odpowiedzialności za swoje czyny, a kto sobie nie poradzi. Nie można także zakładać, że nie poradzi sobie nikt i w związku z tym postulować zakazy prawne ograniczające wolność. Dla społeczeństwa i państwa zapewnienie wolności wiąże się zatem z ryzykiem, które jednak trzeba podjąć.

W stosunku do wyborów i stylów życia innych ludzi liberalizm postuluje tolerancję bez aprobaty. Jesteśmy różni, mamy różne hierarchie wartości, a więc siłą rzeczy nie będą się nam podobać wzajemnie nasze zwyczaje. Tolerancja jest konieczna, aby liberalne społeczeństwo, w którym brak jednego, obowiązującego przymusowo wszystkich systemu wartości, nie rozpadło się czy pogrążyło w wiecznych bojach i konfliktach. Ludzie nie aprobują, nie pochwalają zachowań innych, często reagują na nie z niechęcią, złością, odrazą, nawet czystą nienawiścią. Niemniej muszą żyć obok siebie, co więcej współtworzyć państwo, społeczeństwo, wspólnotę lokalną czy sąsiedzką. Tolerancja i wzajemny szacunek dla drugiego człowieka, pomimo jego obcych nam zachowań, są podstawowym postulatem liberalizmu społeczno-etycznego. Nie obejmuje on jednak roszczeń jednostek i grup mniejszościowych, które celem lepszego samopoczucia domagają się faktycznie aprobaty dla swoich zwyczajów ze strony reszty obywateli. Nikt nie jest przez liberalizm obyczajowy zobowiązany do jakichkolwiek pozytywnych działań lub gestów względem innych, a tylko do powstrzymania się od podejmowania działań negatywnych, dyskryminacyjnych, nieprzyjaznych, które mogą zakłócić spokój społeczny.

Prawa i wolność przysługują tylko jednostkom. Grupom należą się one tylko pośrednio, poprzez jednostki, z których się składają. Jednostka należąca w danym społeczeństwie do większości posiada dokładnie takie same prawa, jak człowiek reprezentujący tam mniejszość. Rzeczywistość jest jednak taka, że samorzutne działanie społeczeństwa doprowadza do zdominowania mniejszości przez większość i w końcu do realnego ograniczenia wolności jej członkom. Zaburza to równość wolności i uprawnień pomiędzy ludźmi. W zakresie społeczno-etycznym liberalizm postuluje zatem aktywność państwa w celu ochrony grup mniejszościowych przed skłonnością większości do generalizowania swoich poglądów etycznych i narzucania ich ogółowi. Nieinterweniujący model państwa, dominujący w liberalizmie ekonomicznym, w sprawach społeczno-obyczajowych nie ma zastosowania, a uogólnienia sugerujące jego przydatność tutaj z liberalnego punktu widzenia są nieporozumieniem. Żaden człowiek nie powinien podlegać dyktatowi tradycji, religii, obyczajów otoczenia, przesądów i lokalnych lub środowiskowych autorytetów, jeśli tego sobie nie życzy. Niedopuszczalne jest podporządkowanie wolności człowieka abstrakcyjnym konstrukcjom typu „moralność społeczna”, a także „moralny terror”, polegający na insynuowaniu, iż ludzie żyjący w sposób inny od tradycyjnie przyjętego są moralnie gorsi, są członkami społeczeństwa niższej jakości. Żadne kryterium, ani płeć, ani wiek, ani pochodzenie społeczne czy kulturowe, ani orientacja seksualna, ani niepełnosprawność nie uzasadniają tego typu dyskryminacji i moralnego wywyższania się.

Wolność gospodarowania

Trzecim działem problemowym, kluczowym dla liberalizmu, jest ekonomia. Mimo zróżnicowanego podejścia do kwestii szczegółowych, poszczególne nurty liberalizmu posiadają także tutaj wspólną podstawę ideową. Składa się na nią kilka zasadniczych poglądów.

Wolność gospodarowania i wolność wyboru zawodu (szerzej: miejsca zatrudnienia), wraz z wolnością handlu oraz wolnością przemieszczania się, w sposób naturalny i oczywisty wynikają z ogólnych założeń liberalnej idei wolności indywidualnej. W zasadzie cała reszta liberalnego stanowiska w kwestiach ekonomicznych jest przez to zdeterminowana. Ponieważ większość wymienionych swobód nie może istnieć w gospodarce planowej, liberalizm postuluje gospodarkę rynkową z wolną konkurencją, czyli kapitalizm. Wolny rynek z jego podstawowymi mechanizmami (podaży i popytu oraz cenowym) nie tylko stwarza jednostkom warunki korzystania z wolności gospodarowania, ale także wzmacnia równość formalną ludzi, każdemu zainteresowanemu udzielając równego dostępu do wiedzy o nim. W gospodarce planowej ta wiedza nie jest dostępna albo nikomu (zazwyczaj tuż przed katastrofą takiej ekonomiki), albo tylko planistom, ludziom władzy i ich uprzywilejowanym, koncesjonowanym wybrańcom. Nic dziwnego, że współgra ona z autorytaryzmem, arbitralnymi rządami antykonstytucjonalnymi i konserwatyzmem obyczajowym.

Liberalizm ekonomiczny nie tylko jest efektywnym programem gospodarczym dla technokratycznych rządów, ale posiada także ugruntowanie moralne. Instytucja własności prywatnej, choć dziś często atakowana i negowana z użyciem liberalnej argumentacji przez pozujących na liberałów „roszczeniowych egalitarystów”, jest konsekwencją liberalnego indywidualizmu. Jeśli liberalizm traktuje jednostkę ludzką podmiotowo, jako najwyższą wartość, to uzasadnia jej moralne prawo do zatrzymania przez nią wyników swojej pracy, a więc pozyskania własności. Dzięki niej zyskuje się możliwość samorealizacji, pragnienie zdobycia jej generuje postawy ambitne, przedsiębiorcze i samodzielne. Etyczny wymiar ma także postulat uwolnienia handlu międzynarodowego z ograniczeń celnych. Jego rozwój zawsze zmniejszał niebezpieczeństwo wojny, a dziś uznawany jest za jedyną realną szansę na zmniejszenie rozpiętości materialnej pomiędzy różnymi rejonami świata. Niestety, lobbing grup interesów, populistyczna polityka i arbitralny interwencjonizm państwa nadal biorą górę.

Liberałowie w różny sposób postrzegają zakres działań, jakie państwo winno podejmować w polityce społecznej, a które finansowane muszą być ze środków publicznych. Niemniej, nawet jeśli poziom sugerowanych przez nich wydatków z budżetu może się znacznie różnić, to zasady którymi się kierują w ramach polityki finansowej są wspólne. Liberalizm dąży do ogólnego celu, jakim jest stopniowa i odpowiedzialna redukcja kwoty państwowej. Rozumie się ją jako ogólny, przeciętny odsetek średnich dochodów na jednego obywatela, który jest on zmuszony oddać celem po
krycia obciążeń podatkowych, składkowych oraz innych parapodatków i danin. Z drugiej jednak strony populizm podatkowy, polegający na nawoływaniu do maksymalnych obniżek podatków, nie jest elementem prawdziwie liberalnego programu, ponieważ istotna jest także kwestia prowadzenia odpowiedzialnej polityki budżetowej, zrównoważenia wpływów i wydatków. Te drugie należy ograniczać, jasne. Ale te pierwsze nie powinny być na siłę zmniejszane, jeśli zachwiałoby to bilansem budżetu. Liberalna polityka finansowa polega na redukowaniu długu publicznego, ograniczaniu marnotrawstwa oraz zmniejszaniu lub zapobieganiu powstawaniu deficytu.

Uwolnienie działalności gospodarczej wymaga ponadto wycofania państwa z regulacji sfery ekonomicznej. Wspólnym celem liberałów jest maksymalne zmniejszenie liczy problemów, które państwo musi regulować. W zakresie polityki pobudzania wzrostu gospodarczego liberałowie preferują mechanizmy ekonomii podaży, czyli zmniejszania obciążeń podatkowych firm, które dzięki temu mogą zainwestować dodatkowe środki, zwiększyć produkcję i swoje dochody, a w rezultacie dochody swoich pracowników. Uzyskany w ten sposób ogólny wzrost płac oraz podaży na rynku spowoduje wzrost konsumpcji i przyczyni się do rozwoju gospodarczego. Jest to lepsza metoda od ekonomii popytu, która polega na bezpośrednim dofinansowaniu konsumentów za pomocą świadczeń socjalnych i na wyrost ciętych stóp procentowych i opiera się na nadziei, iż wzrost popytu spowoduje wzrost dochodów firm, które zwiększą zatrudnienie i płace swoim pracownikom, a mimo tego wszystkich zysków nie pochłonie wzrost cen, będący wynikiem wzrostu popytu przy stałej podaży oraz przyczyną inflacji.

Liberalizm integralny

„Kryterium liberalne” to wyliczanka podstawowych, uogólnionych poglądów, charakterystycznych dla liberalizmu i wynikających wprost z jego głównych idei. Bez wątpienia można tę listę poszerzyć, być może niektóre elementy doprecyzować. Na pewno wartym zachodu zabiegiem byłaby analiza logicznych powiązań pomiędzy pojedynczymi poglądami z różnych dziedzin problemowych – w ten sposób jeszcze mocniej potwierdzilibyśmy integralność całej doktryny. Jedno jest pewne: trzy zasadnicze kawałki liberalnych puzzli muszą współwystępować. Wszelkie zapożyczenia, wyrywania z kontekstu czy transplantacje niektórych obszarów i wszczepianie ich w obce organizmy nie mogą być uznane za twory liberalne. Tylko integralny, pełny liberalizm stanowi skuteczny program polityczny.

Wykorzystane zdjęcie jest autorstwa: intvgene ., zdjęcie jest na licencji CC

W poszukiwaniu „kryterium liberalnego” cz. 2: Jabłka i pomarańcze :)

Rozważania dotyczące sformułowania „kryterium liberalnego”, dzięki któremu moglibyśmy określić, jakiego typu idee, programy i projekty polityczne można realnie zaliczyć do świata liberalnego, a które poza jego granice już wykraczają, poprzedziłem wyliczeniem i zdefiniowaniem siedmiu podstawowych idei liberalizmu („Liberte” nr 1). Zarysowały one wspólny mianownik dla wszystkich nurtów liberalizmu. Są one mianownikiem bardzo ogólnym, funkcjonują na poziomie filozoficznej abstrakcji, ponieważ nurty liberalizmu są bardzo zróżnicowane. Na poziomie konkretnych, szczegółowych problemów codziennego życia politycznego, zajmują nierzadko stanowiska przeciwstawne. Nie mniej jednak, podstawowa hipoteza, potwierdzona przez siedem idei, jest następująca: pomimo głębokich różnic, istnieje jeden liberalizm.

Nieporozumienia na prawo i lewo

Heterogeniczność i pojemność kategorii liberalizmu jest tak znaczna, że powoduje pojawianie się nieporozumień. W ramy liberalizmu włączane są zatem zestawy poglądów, które nawet przy najszerszym, najbardziej pojemnym rozumieniu tej ideologii, nie mogą zostać uznane za jej część. Nie zgadzają się one bowiem z liberalną interpretacją wszystkich siedmiu podstawowych idei – fundamentów liberalizmu, choć są w zgodzie z niektórymi. Chcąc zapobiec rozmyciu pojęcia liberalizm przez włączenie w jego ramy niemal wszystkich nurtów politycznych, funkcjonujących współcześnie w państwach cywilizacji łacińskiej, musiałem uzupełnić to szerokie i heterogeniczne pojmowanie liberalizmu, jako jednej ideologii złożonej z silnie zróżnicowanych nurtów, o kryterium ograniczające. Dlatego przyjąłem, że nurtem liberalizmu będzie taki zestaw poglądów, który spełnia wymogi koncepcji 7 idei i zachowuje liberalny charakter we wszystkich trzech podstawowych wymiarach problemowych: polityczno-ustrojowym, ekonomicznym i społeczno-etycznym.

To podstawowe założenie „kryterium liberalnego” pomogło wyznaczyć przebieg granicy pomiędzy liberalizmem a konserwatyzmem („Liberte” nr 2), czyli rubieże liberalizmu na prawym skrzydle. Mianem oksymoronu zmuszony byłem określić pojęcie „konserwatywny liberał”, jeśli odnosi się ono do ludzi o wolnorynkowych (liberalnych) poglądach ekonomicznych, ale równocześnie konserwatywnych, więc antyliberalnych postawach wobec problematyki społeczno-etycznej. W ten sposób sprzeciwiłem się zaliczaniu do grona liberałów „wolnorynkowych konserwatystów”. Warto tutaj dodać, że nie oznacza to przekreślenia istnienia nurtu liberalizmu konserwatywnego w ogóle. Współczesny liberał konserwatywny to jednak człowiek, który także w kwestiach społeczno-etycznych posiada liberalne poglądy – z tym że cechuje je ostrożność (i niekiedy pewna obawa) wobec przemian kulturowych. Takich ludzi nie brakuje w niemieckiej FDP czy holenderskiej VVD. Nie mają oni jednak wiele wspólnego z „wolnorynkowym konserwatystą”, który po prostu odrzuca znaczącą część idei liberalnej i „wyjmuje” z niej jedynie liberalizm ekonomiczny – bo tylko on mu się podoba.

Liberalne poglądy w gospodarce często używane są jako jedyne kryterium zaliczania w szeregi liberałów, ale to prowadzi tylko do kuriozalnych nieporozumień. Szczególnie, że granica liberalizmu jest przeprowadzona w sposób nieostry także po drugiej stronie liberalnej przestrzeni ideowej – na lewym skrzydle. Aby w precyzyjny sposób nakreślić „kryterium liberalne”, koniecznym jest także wyznaczenie przebiegu granicy pomiędzy liberalizmem a socjaldemokracją, co jest tematem tego artykułu.

„Roszczeniowi egalitaryści”

Z jednej strony mamy zatem „wolnorynkowych konserwatystów”, którzy na własne potrzeby wyodrębniają w sztuczny sposób liberalizm ekonomiczny od reszty liberalizmu, którą odrzucają. Z drugiej strony mamy grupę, która robi w zasadzie to samo, tylko w przeciwnym celu. Ludzie ci wyodrębniają gospodarczy wymiar liberalizmu, aby to jego odrzucić, zaś właśnie ową resztę przyjąć do katalogu swoich wartości i poglądów. Nazywam ich „roszczeniowymi egalitarystami”. Podobnie jak „wolnorynkowi konserwatyści”, bywają niezwykle często – mylnie – określani mianem „liberałów” i zazwyczaj sami tak się definiują. W nie mniejszym stopniu niż „wolnorynkowi konserwatyści” doprowadzają do nieporozumień i rozmywania kategorii „liberalizm”; wspólnie z nimi wywołują wrażenie istnienia kilku różnych liberalizmów. W istocie, gdyby obie te grupy można było zaliczyć do liberalizmu, to stałby się on kategorią pustą, nie mającą żadnego znaczenia – lub po prostu byłaby to nazwa używana do określenia kilku różnych, a nie jednej ideologii. W świetle koncepcji siedmiu idei jest to błędny tok rozumowania. „Roszczeniowi egalitaryści” są umiarkowanymi socjaldemokratami, nie liberałami, gdyż odrzucają liberalizm (wyznają antyliberalne poglądy) w dziedzinie gospodarki. Wyłączamy ich poza nawias liberalizmu z tego samego powodu co „wolnorynkowych konserwatystów” – nie spełniają kryterium posiadania liberalnych poglądów we wszystkich zasadniczych wymiarach problemowych.

Skąd bierze się to nieporozumienie? Wydaje się przecież, że liberalizm jednoznacznie przeciwstawia się mentalności roszczeniowej. Jest ona jego jaskrawym zaprzeczeniem, gdy powoduje zgłaszanie coraz to rozleglejszych postulatów zaspokajania potrzeb poprzez zabezpieczenia socjalne, kosztem pracy innych ludzi. Gdy promuje egoistyczny, wygodny i pozbawiony ambicji styl życia, ocierający się o prymitywny hedonizm. Gdy upowszechnia pośród ludzi obawę przed utratą posiadanych przywilejów, zapewniając populistom poparcie wyborców. Tworzy w ten sposób marazm, zamiłowanie do niedoskonałego status quo i niechęć wobec zmian społecznych, przez co przekreśla szanse na postęp. Strach przed nieznanym to woda na młyn dla przeciwników liberalizmu, zarówno z lewa, jak i z prawa – obie strony eksploatują go, z taką tylko różnicą, że uwypuklają odmienne aspekty powszechnej paniki. Mentalność roszczeniowa rodzi zamiłowanie do rozrostu funkcji państwa, ubóstwia rozbudowaną biurokrację, wynosi na piedestał urzędnika, gardzi zaś przedsiębiorcą. Zysk z własności prywatnej potępia jako niemoralny, zaś esencję sprawiedliwości upatruje w redystrybucji środków finansowych, swoistej zemście na zdegenerowanych ludziach biznesu. Indywidualizm zamiera, zastąpiony przez ochocze poddanie się pod opiekę wspólnocie, dzięki której nie trzeba samodzielnie działać, myśleć, a szczególnie ponosić ryzyka.

Mentalności roszczeniowej liberalizm przeciwstawia mentalność samodzielności i aktywności, etos pracy, obowiązkowość i profesjonalizm, społeczeństwo ludzi lubiących wyzwania, zmiany i innowacje, nie obawiających się ani konkurencji, ani napływu i koegzystencji z ludźmi o odmiennych zwyczajach i stylach życia. Słowem – tolerancyjnych i otwartych na świat.

Roszczeniowość na liberalnych fundamentach

Skoro tak wyraźne są różnice, to skąd bierze się sugestia, że roszczeniowość i egalitaryzm to liberalizm? Otóż nie można nie zauważyć, że przeciwieństwo mentalności roszczeniowej i liberalizmu nie jest całkowite. Obie filozofie mają, wbrew pozorom, pewne cechy wspólne. Są one związane z koncepcją uprawnień jednostki ludzkiej. Zarówno liberalizm, jak i roszczeniowość pragną, aby człowiek posiadał jak najwięcej możliwości wolnego korzystania ze swojego życia, aby – jak tylko się da – posiadał szerokie uprawnienia i jak najmniej obowiązków w rozumieniu stawania wobec sytuacji przymusowych. Do tego momentu występuje zgoda. Rozbieżności dotyczą strategii umożliwienia jednostce prowadzenia takiego wolnego życia. „Roszczeniowi egalitaryści” zauważyli jednak jak przekonującej argumentacji na rzecz minimalizacji obowiązków dostarcza liberalizm i postanowili te rozbieżności zignorować. W celu uzyskania trafnego uzasadnienia roszczeniowości na gruncie
liberalnym, dokonali rozparcelowania liberalizmu, wyrzucając poza jego ramy te treści, które mogłyby świadczyć o rozdźwięku, o wsparciu przez liberalizm mentalności człowieka samodzielnego i aktywnego. Jak się okazało, sprowadza się to do usunięcia ekonomicznego wymiaru liberalizmu. „Roszczeniowi egalitaryści” podjęli zatem wysiłek odseparowania kapitalistycznej koncepcji wolności gospodarczej od idei wolności osobistej jednostki – co ciekawe, używając w tym celu nie standardowej i przebrzmiałej na przestrzeni wielu dekad bojów ideologicznych retoryki socjalistycznej, ale argumentacji własnej liberalizmu. Oto usłyszeliśmy od nich, że korzystanie z wolności gospodarczej jako takiej, a także instytucja własności prywatnej, są zawsze równoważne z ograniczeniem wolności osobistej jednostki w jej jak najbardziej liberalnym rozumieniu. W argumentacji tego nurtu tkwi co prawda szereg błędów filozoficznych i logicznych, ale do wielu odbiorców dotarł message następującej treści: liberalizm ekonomiczny jest nie do pogodzenia z liberalizmem jako takim, prawdziwy liberał musi się opowiadać za państwem opiekuńczym, neoliberałowie i libertarianie to „prawica”, liberałami jesteśmy tylko my. „Roszczeniowi egalitaryści” postanowili przywłaszczyć sobie label liberałów, ponieważ doszli do słusznego przekonania, że label socjalisty to skompromitowana i zgrana łatka. W efekcie, tak jak w Polsce często mianem „liberał” określa się konserwatystę (wolnorynkowego), tak w USA socjaldemokratę (egalitarno-roszczeniowego).

Socjalliberałowie są „nasi”

Oczywiście ekwilibrystyczny manewr „roszczeniowych egalitarystów” nie byłby możliwy, gdyby nie heterogeniczność liberalizmu. Nie mógłby się udać, gdyby nie istniał nurt liberalizmu socjalnego. Tak samo nikt nie uznałby za liberała „wolnorynkowego konserwatysty”, gdyby nie było neoliberałów, akcentujących tak mocno problematykę ekonomiczną. „Roszczeniowi egalitaryści” przykleili się do socjalliberałów i wytworzyli wrażenie, że mieszczą się w tym najbardziej lewicowym nurcie liberalizmu. Spróbuję jednak wykazać, że podczas gdy socjalliberałowie są jak najbardziej uprawnioną częścią składową liberalizmu, tak „roszczeniowi egalitaryści”, czyli umiarkowani socjaldemokraci – w żadnym razie.

Można w zasadzie odwołać się do wymogu posiadania liberalnych poglądów we wszystkich trzech podstawowych wymiarach problemowych. A także przeprowadzić prostą analogię. Gdy podejmowałem kwestię „wolnorynkowych konserwatystów” i wykluczyłem ich poza granice liberalizmu, uzasadniałem to brakiem liberalnych poglądów w przedziale społeczno-etycznym. Nie ulega dyskusji, że „roszczeniowych egalitarystów” można wykluczyć z powodu braku liberalnych poglądów w przedziale ekonomicznym. W pierwszym przypadku podkreślałem jednak, że neoliberałowie, libertarianie oraz prawdziwi konserwatywni liberałowie, którzy są liberałami społeczno-etycznymi, mieszczą się w ramach liberalizmu w świetle tego kryterium – mają liberalne poglądy w trzech podstawowych wymiarach. To samo winieniem powiedzieć teraz także w stosunku do socjalliberałów.

Like apples and oranges, they are nothing alike

 

Z socjalliberałami i socjaldemokratami jest bowiem tak, jak z jabłkami i pomarańczami w słynnym angielskim przysłowiu: są oni zupełnie od siebie różni z natury. Po pierwsze, przez zupełnie różny pryzmat spoglądają na życie polityczno-społeczne. Socjalliberałowie analizują je od strony podejścia indywidualistycznego: w centrum ich rozważań jest pojedynczy człowiek, zaś celem poszukiwania rozwiązań problemów współczesności jest wzmocnienie jednostki ludzkiej. Społeczność rozumieją jako sieć interakcji pomiędzy jednostkami, która silnie oddziałuje na nie, ale nie przekreśla ich fundamentalnego znaczenia. Socjaldemokraci wykorzystują podejście wspólnotowe – i to dobro wspólne, interes zbiorowości, jest ich głównym zmartwieniem. Pomyślność całości niejako wtórnie ma się przyczyniać do pomyślności poszczególnych członków społeczności. Szczęście garstki ludzi może być poświęcone w imieniu uszczęśliwienia liczniejszych mas.

Po drugie, różni ich ocena konfliktu pomiędzy wolnością a równością. Obie wartości są ważne dla obu grup, ale podczas gdy socjalliberałowie dają pierwszeństwo wolności, tak socjaldemokraci chcą maksymalizacji równości. Oczywiście rozumienie pożądanej wolności, które cechuje socjalliberałów, nie jest identyczne z rozumieniem neoliberalnym. Socjalliberałowie za niewystarczającą uważają wolność tylko negatywną („wolności od”). Popierają koncepcję wolności pozytywnej („wolności do”), szczególnie w zakresie wyrównywania szans tych, których pozycja wyjściowa jest słaba nie z ich winy, z szansami tych, których pozycja jest dobra, ale nie w wyniku ich zasług. Jest to, owszem, postulat korekty interwencyjnej, ale daleko mu do szeroko zakreślonej strategii maksymalizacji równości.

Po trzecie, różni ich geneza. Socjalliberałowie to ruch reform wolnego rynku. Popierają oni jego mechanizmy bez zasadniczych zastrzeżeń. Owszem, opowiadają się za interwencją państwa, ale w celu usprawnienia, a nie zastąpienia, wolnego rynku. W efekcie aktywności czynnika ludzkiego, wolny rynek natrafia bowiem na przeszkody w normalnym działaniu. Zadaniem państwa jest zapewnienie, że przeszkody te nie doprowadzą do pokrzywdzenia graczy rynkowych. Te poglądy sytuują socjalliberałów pośród liberałów ekonomicznych i decydują o wypełnieniu przez nich naszego kryterium. Tymczasem socjaldemokraci, onegdaj całkowicie przeciwni wolnemu rynkowi, opowiadają się dziś za interwencją państwa celem uzupełnienia wolnego rynku i zmodyfikowania wyników jego bezstronnego i niezakłóconego funkcjonowania.

Po czwarte, różni ich rozumienie celu działania państwa. Dla socjalliberałów celem tym jest zapewnienie wolności jednostki. Dlatego opowiadają się oni za tym, aby państwo regulowało jak najmniej sfer życia społecznego – tylko te, gdzie jego interwencja jest konieczna dla zapewnienia wolności pozytywnej w jej socjalliberalnym rozumieniu. Zgodnie z maksymą klasyka liberalizmu socjalnego Johna Hobsona: „Każde poszerzenie władzy i funkcji państwa musi znajdować usprawiedliwienie w poszerzeniu wolności osobistej”. Socjaldemokraci natomiast podchodzą do tego zagadnienia odwrotnie. Ich zdaniem, celem państwa winno być po prostu objęcie regulacjami jak największej liczby sfer życia społecznego, tak aby zapewnić bezpieczeństwo socjalne poprzez ograniczenie zasięgu działania wolnego rynku i konkurencji.

Po piąte, różne jest rozumienie idei sprawiedliwości. Dla socjalliberałów sprawiedliwym rozwiązaniem jest takie, które zapewni wolność jednostce (przy czym, inaczej niż neoliberałowie, są oni niekiedy skłonni ograniczyć wolność gospodarczą i podporządkować ją wolności osobistej, np. gwarantując wysokie standardy praw konsumenckich, które stawiają kosztowne wymagania przedsiębiorcom). Dla socjaldemokratów sprawiedliwością jest dystrybutywna „sprawiedliwość społeczna”, która to idea dominuje w ich świecie wartości nad wolnością każdego typu.

W końcu, po szóste, różne są koncepcje jednostki ludzkiej. Według socjalliberałów (jak wszystkich innych liberałów), człowiek to istota dobra z natury, silna, zaradna, pracowita i ambitna. Według socjaldemokratów jest zła z natury, bo egoistyczna, słaba i wymagająca zarówno pomocy, jak i kontroli ze strony państwa i jego instytucji.

Ta lista prawdopodobnie nie wyczerpuje wszystkich fundamentalnych, filozoficznych różnic pomiędzy liberalizmem socjalnym a socjaldemokracją. Pokazuje jednak dobitnie, że te dwie idee wywodzą się z odmiennych światów wartości.

Liczą się id
ee fundamentalne

Pozostaje do rozstrzygnięcia jeszcze jedna wątpliwość. Jeśli neoliberałowie i socjalliberałowie wywodzą się z jednego, wspólnego pnia liberalizmu, zaś „wolnorynkowi konserwatyści” i „roszczeniowi egalitaryści” socjaldemokratyczni pochodzą z innych krain, to dlaczego tak trudno to dostrzec w codziennej, zwyczajnej, banalnej praktyce politycznej? Dlaczego neoliberałowie tak często popierają konserwatystów, zaś socjalliberałowie socjaldemokratów, zamiast wspólnym frontem występować przeciwko jednym i drugim? To bardzo dobre pytanie, na które odpowiedzią jest koncepcja siedmiu idei fundamentalnych. Liberalizm nie jest zwartą ideologią, wspólnotą poglądów szczegółowych, katalogiem, albo biblią, z góry określającą, jak w konkretnym przypadku liberał ma interpretować ogólne założenia filozofii wolnościowej. Liberałowie z natury rzeczy są wolnomyślicielami, którzy nie byliby skłonni karnie podporządkować się jakiejś jednej wykładni programu liberalnego, od ogółu do szczegółu. Taki liberalizm przeczyłby sam sobie. Może on być tylko heterogenicznym nurtem myśli politycznej. Inny liberalizm nie jest możliwy. Nie mamy swojego Marksa czy Hegla. Nie chcemy mieć ani Habermasa, ani Kristola. My żyjemy z debaty i sporu pomiędzy Lockiem i Hobbesem, Smithem i Humem, Constantem i de Tocquevillem, von Humboldtem i Naumannem, Millem i Spencerem, Greenem i von Misesem, von Hayekiem i Galbraithem, Friedmanem i Dahrendorffem, Rawlsem i Nozickiem, Buchananem i Rortym, Llosą i Senem.

Poddajmy to testowi nadzwyczaj praktycznemu. Wyobraźmy sobie, że mamy w parlamencie cztery partie. Pierwsza (od prawej) to „wolnorynkowi konserwatyści”, w stylu brytyjskich torysów. Druga to neoliberałowie bliscy niemieckiej FDP. Trzecia to socjalliberałowie podobni do brytyjskich LibDemsów. W końcu czwarta to klasyczna partia socjaldemokratyczna, jak np. niemiecka SPD. Załóżmy, że partie te debatują ostro na gorący temat zwiększenia finansowania edukacji, konkretnie stypendiów dla ubogich uczniów i studentów, w przyszłorocznym budżecie. Nietrudno wyobrazić sobie, że pierwsze dwie partie będą przeciw, a dwie ostatnie za. A więc linia demarkacyjna przebiegnie w poprzek środowiska liberalnego, które tworzą partie druga i trzecia (sam fakt, że nie są one jedną partią już nam coś mówi o heterogeniczności liberalizmu). Tym niemniej, podjęcie analizy motywacji dla przyjęcia takich stanowisk w tych czterech grupach wykaże wspólnotę nurtów liberalnych i odróżni je od obu grup ideowo obcych. Zarówno neoliberałowie, jak i socjalliberałowie kierować się będą pragnieniem poszerzenia wolności i uprawnień jednostki. Dla pierwszych przeważy jednak dbałość o stan finansów państwa i obawa, iż zwiększenie wydatków na edukację osłabi w dłuższym czasie budżet i spowoduje konieczność podwyższenia podatków (lub uniemożliwi ich obniżkę), czyli ograniczy wolność ekonomiczną dużej części społeczeństwa, w tym tej, która kreuje wzrost gospodarczy. Może także dojść do zwiększenia zadłużenia publicznego, czyli narzucenia przyszłym pokoleniom obowiązku jego spłaty. Tego typu dywagacje nie będą miały natomiast większego znaczenia dla, zajmujących to samo stanowisko, konserwatystów. Oni w potencjalnym pogorszeniu się stanu finansów publicznych będą przede wszystkim upatrywać osłabienie siły władzy państwowej, która jest dla nich istotną wartością. Ponadto niektórzy konserwatyści mogą się wręcz obawiać zmian w tradycyjnej strukturze społecznej w efekcie zwiększenia szans edukacyjnych ubogiej młodzieży i nieufnie traktować zjawisko wertykalnej mobilności społecznej jako takiej.

Socjalliberałowie zajmą przeciwne stanowisko, ale na bazie identycznej z neoliberałami motywacji. Oni w idei równości szans i otwarciu zdolnej, ubogiej młodzieży drogi do awansu społecznego postrzegać będą możliwość poszerzenia obszaru wolności osobistej tych ludzi. Socjaldemokraci poprą ich, ale raczej ze względu na swoje egalitarne wyobrażenia o „sprawiedliwości społecznej” i pragnienie redukcji rozpiętości majątkowej społeczeństwa w dążeniu do równości materialnej. Pokazuje to niezbicie, iż liberałowie, niezależnie od ich ostatecznego stanowiska wobec problemów szczegółowych, kierują się wspólnym zestawem wartości i jedną koncepcją jednostki i społeczeństwa. Socjalliberałowie zgadzają się z neoliberałami, że państwo minimalne jest pożądanym ideałem, a życie społeczeństwa winno opierać się na żywiołowych procesach, ale dostrzegają utrudniające to przeszkody i uznają ich usunięcie za zadanie dla państwa.

Pozostaje teraz możliwie szczegółowo wskazać na „kryterium liberalne” w trzech podstawowych wymiarach problemowych. Wiemy już, że musi zostać wypełnione przez każdy nurt liberalizmu w każdym z owych trzech wymiarów. Moją propozycję składników tego kryterium przedstawię w kolejnym numerze „Liberte”.

Wykorzystane zdjęcie jest autorstwa: thebusybrain ., zdjęcie jest na licencji CC

Zwycięzcy i przegrani :)

Gigantyczna mobilizacja społeczna sprawiła, że władzę oddaje rząd nagminnie łamiący konstytucję i podstawowe zasady przyzwoitości.

Tysiące wyborców zaangażowało się w monitorowanie przebiegu wyborów, dziesiątki tysięcy oddało głos poza miejscem zamieszkania – co zwiększało jego siłę w przeliczeniu na mandaty. Kampania nie była, jak to zwykle bywa, tylko przestrzenią dla kandydatów i ich bezpośredniego zaplecza. Włączyli się w nią masowo obywatele. Nie będąc członkami partii nie mogą liczyć na żadne profity z tego tytułu, zrobili to dla sprawy – odsunięcia władzy, którą postrzegają jako zagrożenie. Bez nadzwyczajnej frekwencji nie byłoby tryumfu opozycji. To zobowiązanie, o którym politycy nie mają prawa zapomnieć.

Kampanie profrekwencyjne i okołowyborcze – te widoczne, skierowane do ogółu wyborców, w tym przekonanych i te bardziej dyskretne, precyzyjnie trafiające do wyborców niepewnych czy pójdą na wybory, okazały się decydujące dla nadspodziewanej i nieprzewidzianej w żadnych znanych mi analizach frekwencji.

Instrumentalną rolę odegrała emocja wywołana przez Donalda Tuska: której namacalnym przejawem były gigantyczne marsze w Warszawie oraz tysiące ludzi na spotkaniach na polskiej prowincji. Te wiece dawały energię i nadzieję, pomimo niekorzystnych sondaży. Żadna kampania wyborcza nie generowała takiego osobistego uwielbienia i zainteresowania liderem. Tusk zbudował sobie autorytet, osobistą pozycję i więź z wyborcami wykraczającą poza zwykłe sympatie polityczne dla partii i jej lidera. Od czasów Lecha Wałęsy z czasów Solidarności nie było polityka o takiej osobistej pozycji.

Jednocześnie w negocjacjach, które są chlebem powszednim w realiach wielopartyjnego rządu Tusk jest po prostu liderem największej z czterech partii, gdzie liczy się wielkość klubu parlamentarnego. Trudno oczekiwać, żeby Tusk wzorem Wałęsy mobilizował „ulicę” przeciw własnemu rządowi. Jak to napięcie między osobistą pozycją a liderem jednej z koalicyjnych formacji politycznych przełoży się na realia rządzenia przekonamy się już niedługo.

Obawa, że polaryzacja doprowadzi do anihilacji mniejszych partii nie sprawdziła się. Emocje mobilizowały, ale wyborcy głosowali świadomie. Taktyczne głosy oddane na Trzecią Drogę, aby ta przekroczyła 8% próg wyborczy dały jej – dawno niewidziane w sondażach – poparcie. To kredyt zaufania od wyborców opozycyjnych – a nie tylko fanów Hołowni czy Kosiniaka-Kamysza – który łatwo będzie zmarnować jeśli górę nad rozsądkiem weźmie tryumfalizm. Póki co zachowanie liderów PSL-u i Polski 2050 na to nie wskazuje.

Lewica okazała się partią ciekawych kandydatów, ale pozbawioną elektoratu. Gospodarczy socjalizm i poparcie dla LGBT łączy w sobie bardzo niewielu wyborców. Pomimo dobrych występów Włodzimierza Czarzastego na marszu 1 października i Joanny Scheuring – Wielgus w debacie przedwyborczej lewica straciła połowę oddanych na nią głosów i , co za tym idzie, mandatów w stosunku do roku 2019. Dopóki Platforma Obywatelska trzyma się tradycyjnej centroprawicowej tożsamości (pomimo zdecydowanej liberalizacji swojego elektoratu) lewica zapewni sobie przetrwanie, ale niewiele więcej.

Konfederacja ma odwrotny problem – to partia, która ma elektorat, ale zupełnie nieprzystających do niego liderów. Realne poparcie dla wolnorynkowych postulatów u najmłodszych wyborców (zmiany klimatyczne niestety nie okazują się dla większości z nich aż takim priorytetem) słabo łączy się z obyczajowym fundamentalizmem i katolicką ortodoksją. Zarówno lewica jak i Konfederacja żyją w „czasie pożyczonym” – pojawienie się autentycznej oferty dla liberalnych wyborców (na wzór kandydatury Rafała Trzaskowskiego) będzie końcem tych formacji.

Największym przegranym tych wyborów jest jednak ostatecznie nie Konfederacja, ale PiS. Żeby obronić się przed dezintegracją Kaczyński będzie za wszelką cenę mobilizował sprzeciw wobec niezbędnych reform koalicyjnego rządu. Trybunał Konstytucyjny, NBP, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji i Rada Mediów Narodowych oraz przede wszystkim prezydenckie weto (kadencja Andrzeja Dudy kończy się w maju 2025 roku) i największy klub parlamentarny, to narzędzia, którymi będzie starał się przez następne półtora roku osłabiać demontaż PiSowskiego państwa. Politycy tego ugrupowania będą walczyć o swoje kariery, być może nawet osobistą wolność – zapowiada się niestety konflikt polsko-polski z nowym natężeniem.

 

Autor zdjęcia: Karol Szejner, źródło: Wikipedia

Cold War Librals: Giovanni Malagodi :)

„Zimny snob, który w trakcie rozmowy za wszelką cenę starał się mnie skłonić do spróbowania whisky smakującej jak lekarstwo”. Tak Oriana Fallaci zapamiętała przy okazji robienia z nim wywiadu wieloletniego szefa Włoskiej Partii Liberalnej (PLI), Giovanniego Malagodiego. W epoce podwiniętych rękawów i unikania krawata, gdy niemal wszyscy politycy chcą uchodzić za prawowitych reprezentantów „nieuprzywilejowanej części społeczeństwa”, słabszych, potrzebujących wsparcia czy dyskryminowanych, Malagodi może służyć za encyklopedyczny wręcz kazus wymarłego dinozaura z innej ery polityki. Rzeczywiście, były kiedyś i takie czasy, gdy obok większości polityków partii masowych i lewicowych – oddanych z definicji i deklaracji obronie interesów uboższej części obywateli – swoje miejsce na scenie politycznej znajdowali także i ci, którzy brali na siebie rolę reprezentantów interesów bogatszej warstwy społecznej, w tym także zwłaszcza świata biznesu. Ich obecność w dyskursie była akceptowana, bo w demokracji w końcu prawo do przedstawicielstwa powinna mieć każda grupa społeczna: nie tylko ci, którzy od wspólnoty i państwa potrzebują wsparcia, ale także ci, którzy chcą jej zakres ograniczyć. „Cancelowanie” tych drugich przyszło znacznie później, wobec czego Malagodi mógł uchodzić za polityka reprezentującego kilka górnych procent społeczeństwa bez obaw o zamknięcie mu ust w debacie publicznej.

Malagodi urodził się w 1904 r. w Londynie, gdzie jego ojciec pracował jako publicysta i korespondent. Społeczne pochodzenie rodziny Malagodich związane było z dużą własnością ziemską, lecz pomimo tego poglądy liberalne posiadał już ojciec Giovanniego, Olindo, który w swoich tekstach pokazywał się jako zwolennik wieloletniego lidera przedwojennych liberałów, Giovanniego Giolittiego. Młody Malagodi kształcił się w kierunkach ekonomii i zarządzania. W latach 30-tych rozwijał karierę zawodową już na szczeblach kierowniczych w Banku Handlowym Włoch. Poprzez swojego współpracownika Raffaele Mattioliego wszedł do kręgu antyfaszystowskich intelektualistów, którzy regularnie spotykali się potajemnie w mediolańskim domu Mattioliego. Pojawiali się tam m.in.: Zanini, La Malfa, Zottoli czy Gerbi.

Zawodowe doświadczenie zdecydowało, że Malagodi był optymalnym kandydatem do reprezentowania wolnych już Włoch w Organizacji Europejskiej Współpracy Gospodarczej (OEEC) zaraz po II wojnie światowej. OEEC było dla niego przedsionkiem kariery politycznej. W 1953 r. Enzo Storoni namówił go do wstąpienia w szeregi PLI, w której właściwie z miejsca przejął funkcję sekretarza generalnego. Wkrótce Malagodi zyskał w partii znaczne wpływy i miał możliwość na blisko trzy dekady ukształtować jej ideowy wizerunek w kierunku liberalizmu klasycznego, nieco konserwatywnego, uwypuklającego przede wszystkim aspekt wolności gospodarczej jako fundamentu pozostałych swobód obywatelskich. 

Ten zwrot ideowy PLI niekiedy bywa ironicznie opisywany jako częściowe przynajmniej odejście od tradycyjnych dla włoskich liberałów epoki przed-faszystowskiej związków z ruchem niepodległościowym Risorgimento na rzecz bliskich relacji z Confindustrią – organizacją pracodawców zrzeszającą głównie dużych producentów przemysłu. Faktem jest, że już na konwencji PLI w 1953 r. partia przyjęła nowy program gospodarczy autorstwa Malagodiego, co było ogniwem jego wygranej w wewnątrzpartyjnym starciu z lewym skrzydłem liberałów skupionym wokół Nicolo Carandiniego. Do eskalacji napięć doszło dwa lata później, gdy PLI z inspiracji Malagodiego zablokowała propozycję chadeków, aby ówczesną koalicję rządową poszerzyć o socjalistów. Carandini i jego grupa odeszli z PLI i powołali nową Partię Radykalną.

Malagodi został w 1953 r. deputowanym z Mediolanu i sprawował ten mandat do 1979 r. Po szczególnie udanych wyborach 1963 (7% głosów) PLI uległa marginalizacji wskutek preferencji chadeków dla koalicji z centrolewicą. Malagodi był aktywny na forum parlamentu, gdzie jako ekspert gospodarczy i wiceprzewodniczący komisji ds. nowych podatków nieustannie opowiadał się za ich jak najniższym poziomem. Był aktywny także na arenie międzynarodowej: dwukrotnie przejmował funkcję szefa międzynarodówki partii liberalnych (LI), był aktywnym i regularnym uczestnikiem tzw. konferencji Bilderberga, a także działał w powołanym przez Jeana Monneta Komitecie na Rzecz Stanów Zjednoczonych Europy. Był więc zwolennikiem szybkiego pogłębiania integracji europejskiej.

W końcu, w roku 1972, został szefem PLI. Na półtora roku objął wtedy także urząd ministra skarbu w gabinecie Andreottiego, gdzie zajął się głównie odmłodzeniem kadr w państwowych strukturach, stawiając na urzędników o nowoczesnych wtedy, wolnorynkowych przekonaniach. 

W 1979 r. Malagodi przeniósł się do Senatu, na swoistą „polityczną emeryturę”. Nie stawał na drodze działaniom swoich następców, którzy otworzyli PLI szerzej na współpracę z niekomunistyczną lewicą, w tym także w celu realizacji wspólnych celów laicyzacji politycznej Włoch. W Senacie kierował wspólną frakcją liberałów z m.in. Partią Radykalną, a w 1987 r. został na krótko przewodniczącym Senatu. Zmarł w Rzymie w roku 1991, w wieku 86 lat.

W jednym z wywiadów w następujący sposób streścił swoje ideowe credo życiowego pragmatyka: „Nowoczesna myśl liberalna jest jedyną, która może naprawdę skupić się na nowej syntezie, która jest konieczna między interwencją publiczną a inicjatywą, autonomią jednostki. Dla współczesnego liberała jednostka powinna być autonomiczna. Powinna jednocześnie być także odpowiedzialna. Nie można mieć autonomii bez odpowiedzialności. Autonomia bez odpowiedzialności to anarchia. Anarchia w ostateczności oznacza rząd totalitarny jako nieuniknioną reakcję nań. Jednostka, będąc autonomiczną i odpowiedzialną, jest również z konieczności dobrowolnie solidarna z innymi jednostkami. Jeśli jednostka jest w tym kierunku edukowana, jeśli instytucje są stworzone w taki sposób, aby jej w tym pomóc, to mamy do czynienia z sytuacją, w której państwo szczerze interweniuje tam, gdzie jest to konieczne, ale uznaje, że jeśli jego interwencja nie opiera się o wolność i swobodną inicjatywę odpowiedzialnych jednostek, to nie jest skuteczna. Staje się jedynie biurokratyczną interwencją, pokonuje samą siebie i przygniata całe społeczeństwo swoim ciężarem.

W końcu biurokracja staje się totalitarna, nawet w „delikatny” sposób, co jest wielką obawą Tocqueville’a już w 1835 roku (…). To niebezpieczeństwo jest bardzo blisko nas teraz. Grozi nam to. Ale reakcja nie powinna polegać na próbach powrotu do całkowicie wolnego rynku, który nigdy nie istniał, ani na próbach zaprowadzenia większej ilości elementów socjalizmu. Sytuację można rozwiązać jedynie poprzez zrozumienie wzajemnego oddziaływania interwencji państwa oraz indywidualnej inicjatywy i odpowiedzialności. Ideą apelu liberałów powinno być, aby wolni ludzie zrozumieli, co implikuje ich wolność jako odpowiedzialność: a zatem z jednak strony implikuje ona pomoc państwu w interwencji, ale z drugiej także sprzeciw wobec państwa, jeśli za bardzo próbuje ono interweniować. Nie jesteśmy hamulcem, prawym czy lewym, ani zwykłą siłą równoważącą. Jesteśmy siłą inwencji, nową syntezą wolnej jednostki i wolnej społeczności”.


Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności 2023 „Punkt zwrotny”! 15-17.09.2023, EC1 w Łodzi. Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: https://igrzyskawolnosci.pl/

Fundacja Liberte! poszukuje: Analityczki / Analityka danych z wykształceniem ekonomicznym :)

 

Fundacja Liberte! poszukuje: Analityczki/Analityka danych z wykształceniem ekonomicznym. Termin aplikacji – 15.01.2023

Zakres obowiązków będzie składał się z trzech obszarów:

– Programowania badań społecznych oraz analizy danych statystycznych pochodzących z badań focusowych oraz badań trendów i odbiorców w mediach społecznościowych. Współpraca z międzynarodowym zespołem ekspertów naszego Partnera na przygotowanej metodologii i narzędziach. Współkształtowanie priorytetów komunikacyjnych Fundacji.

– Współtworzenie programu Fundacji „Wolna Gospodarka”. Dostarczanie artykułów o tematyce ekonomicznej. Współtworzenie raportów think tanku o tematyce ekonomicznej.

– Współtworzenie forum Igrzyska Wolności (15 – 17.09.2023). Rozwój międzynarodowy forum, pozyskiwanie międzynarodowych partnerów wydarzenia.

 

Umowa o pracę na 12 miesięcy z możliwością przedłużenia, pełen etat.

Miejsce pracy: Łódź.

Tryb pracy: hybrydowy (część obowiązków może być wykonywanych zdalnie ale niezbędna jest obecność co najmniej dwa razy w tygodniu w biurze).

 

Ważnym czynnikiem w pracy będzie znajomość i podzielanie misji programowej Fundacji:

„Naszą ambicją jest pozycja rzecznika społeczeństwa otwartego, racjonalnych, wolnorynkowych poglądów gospodarczych i kultury liberalnej w Polsce. Głównym długofalowym celem organizacji jest tworzenie w Polsce różnorodnych narzędzi służących do dokonania realnej liberalnej zmiany i budowania dla niej poparcia społecznego. Pracujemy nad tym aby stać się kompleksową i interdyscyplinarną instytucji zdolną do skutecznego edukowania obywateli w duchu poszanowania rządów prawa, praw człowieka, zasad gospodarki rynkowej i zasad integracji europejskiej. W działalności kulturalnej staramy się realizować projektu ambitne, często niszowe, które uważamy za warte pokazania szerszemu odbiorcy”.

Wymagania:

  • wykształcenie wyższe, kierunki związane z ekonomią,
  • bardzo dobra znajomość języka angielskiego,
  • umiejętność pracy w międzynarodowym środowisku,
  • podstawowa wiedza z zakresu statystyki i analizy danych; umiejętność szybkiego uczenia się metodologii pracy międzynarodowego Partnera,
  • szeroka wiedza z dziedziny ekonomii,
  • dobre pióro, umiejętności publicystyczne, pasja polemiczna,
  • umiejętność pracy pod presją czasu i dotrzymywania terminów realizacji zadań,
  • determinacja, poczucie odpowiedzialności za wykonywane działania,
  • bardzo dobra organizacja pracy, umiejętność zarządzania własnym kalendarzem,
  • kreatywność w rozwijaniu międzynarodowego zasięgu forum Igrzysk Wolności.

Co oferujemy?

  • pracę pełną wyzwań w dynamicznym zespole, nawiązanie ciekawych kontaktów,
  • unikalne doświadczenie pracy w rozwijającym się think tanku w Polsce oraz przy organizacji wiodącego ideowego wydarzenie w Polsce,
  • umowa o pracę.

 

Fundacja Liberté!  jest think tankiem i organizacją społeczną, który działa w Polsce od 2007 roku. Naszą ambicją jest pozycja rzecznika społeczeństwa otwartego, wolnorynkowych poglądów gospodarczych i kultury liberalnej w Polsce. Jesteśmy organizatorem wydarzeń i konferencji m.in. Igrzysk Wolności. Prowadzimy w Łodzi klub kulturalny 6. Dzielnica. Wydajemy czasopismo Liberté! Prowadzimy szeroką działalność międzynarodową w ramach m.in. w ramach sieci: 4liberty.eu oraz European Liberal Forum. Organizujemy i wspieramy wiele kampanii społecznych, przykład to Świecka Szkoła.

 

Więcej na temat Liberté! można znaleźć na stronach: www.liberte.pl oraz www.igrzyskawolnosci.pl

Oferty wraz z CV prosimy wysyłać na adres: [email protected] do 15.01.2023. Tytuł maila: Rekrutacja/Analityk.

Groźba równości w strachu i zniewoleniu :)

Podział na populistów i liberalnych demokratów zaczyna organizować systemy partyjne państw Zachodu i wypiera dawny ład z osią prawica-centrum-lewica. W efekcie dyskusja o niedomaganiach i niesprawiedliwościach liberalnej demokracji staje się punktem centralnym debaty, co ustawia liberałów i demokratów w pozycji defensywnej, niemalże na ławie oskarżonych, zaś populistów w roli groźnych prokuratorów egzekwujących ludową sprawiedliwość wśród poklasku tłumu.

 

W wydanym w 2019 r. zbiorze publikowanych wcześniej w Tygodniku „Polityka” rozmów Jacka Żakowskiego znajduje się zaraz na początku wywiad z prof. Grzegorzem Ekiertem, który wśród źródeł wzbierania fali populistycznej w krajach Zachodu wymienia nie tylko wzrost nierówności, ale także „rosnącą ich widoczność”. To m.in. ona ma według niego odpowiadać na narastające frustracje sporej części społeczeństwa, która – obawiając się trwałego utknięcia po stronie przegranych epoki globalizacji – usiłuje cofnąć zegar i powstrzymać przemiany.

Nad postawami tych obywateli pochylamy się z wielką troską od z górą dekady (i coraz częściej ignorujemy przy tym lub wręcz lekceważymy poglądy i potrzeby tej części społeczeństwa, która nadal całym sercem popiera liberalną demokrację, co jest dość paradoksalne). Nic dziwnego. Drżymy o przyszłość naszych jakże kruchych konstrukcji wolnościowego ustroju i działamy wyciągając lekcje z historii XX w. Boimy się dalszego rozrostu grupy popleczników populizmu. Co prawda marzenie o cofnięciu się do epoki sprzed globalizacji jest całkowicie nie możliwą do zrealizowania aberracją. Jednak wiemy, że choć nigdy nie osiągną  zadeklarowanego celu, to mogą na tyle dotkliwie ugodzić liberalną demokrację, że w grze geopolitycznej zatriumfuje  wizja świata ścierających się mocarstw pod dyktando Pekinu i jego moskiewskiego pomagiera.

Prawdopodobieństwo ziszczenia się tego scenariusza rośnie, gdyż podział na populistów i liberalnych demokratów zaczyna organizować systemy partyjne państw Zachodu i wypiera dawny ład z osią prawica-centrum-lewica. W efekcie dyskusja o niedomaganiach i niesprawiedliwościach liberalnej demokracji staje się punktem centralnym debaty, co ustawia liberałów i demokratów w pozycji defensywnej, niemalże na ławie oskarżonych, zaś populistów w roli groźnych prokuratorów egzekwujących ludową sprawiedliwość wśród poklasku tłumu. Kluczowymi ogniwami tej transformacji są zaś zdrada (części) prawicy konserwatywnej i dezaktualizacja oferty lewicowej.

Dobrym punktem wyjścia do tych rozważań jest właśnie uwaga prof. Ekierta o „rosnącej widoczności nierówności”. Otóż trafia ona w sedno, gdyż nierówności były zawsze, ale dotąd frustracje z nimi związane kanalizował ogólny wzrost poziomu życia także ludzi o zupełnie przeciętnych, a nawet niższych niż przeciętne dochodach. Owszem, były zazdrość i zawiść, ale i zadowolenie z własnego życia, lepszego niż życie rodziców i z perspektywą jeszcze lepszego życia własnych dzieci. Ten model wzrostu, jak wiemy, zaciął się w pierwszej dekadzie XXI w. i frustracje przestały być kanalizowane. Co prawda nadal przygniatająca większość zwolenników populizmu i rozliczenia liberalnej demokracji wiedzie dostatnie życie, ale mało to ich obchodzi, gdyż czują gniew wywołany poczuciem relatywnej deprywacji. W ich godność uderza to, że innym (przysłowiowemu sąsiadowi) żyje się lepiej niż im.

Problemem są więc nie tylko, a nawet nie tyle nierówności, co ich rosnąca widoczność, świadomość, internalizacja i ich emocjonalne przetrawianie. Powstaje oto społeczeństwo ze zdezintegrowaną klasą średnią, gdyż podział na dwie pęknięte jego półkule przebiega w poprzek jej łona. Jej słabsza część, wraz z tzw. klasą ludową, dawną robotniczą i nowoczesnym prekariatem opowiada się przeciwko widoczności nierówności, zaś jej mocniejsza część z wyższą klasą średnią i ludźmi majętnymi za utrzymaniem logiki przemian globalizacyjnych współczesnego kapitalizmu. Oto nowy podział społeczny, który ani chybi będzie organizować życie polityczne Zachodu przez najbliższe co najmniej kilkanaście lat, a więc przez większą część pierwszej połowy XXI w.

Przyjrzyjmy się bliżej tym dwóm zestawom wartości. Po jednej stronie mamy więc przeciwników widomych różnic w społeczeństwie. Są to równocześnie przeciwnicy widoczności nierówności materialnych, kontrastów luksusu i skromnych warunków życia na ulicach europejskich i amerykańskich miast, jak i zróżnicowania społecznego w sensie tożsamościowym, czyli heterogeniczności ludzi zamieszkujących jedno państwo w sensie kulturowym, aksjologicznym, moralnym, w sensie preferowanego stylu życia i wyborów życiowej drogi. Są przeciwni imigracji i mniejszościom, przeciwni emancypacji kobiet, niezależności młodzieży, wolności indywidualnej i zmianom kulturowym. Pragną społeczeństwa ludzi podobnych i pod względem zachowania, i zasobności portfela. Widząc, że w zdynamizowanym świecie zaczynają odstawać i ich pozycja słabnie, domagają się cofnięcia zmian, unieważnienia tej dynamiki i wtłoczenia wszystkich w realia życia podobnego, gdzie ich niepowodzenie będzie zasadniczo niedostrzegalne i nieczytelne.

Zdrada (części) prawicy polega na ochoczym dostosowaniu się do tych nastrojów i przekształceniu pod nie swojej oferty politycznej. Tak oto wykluwa się nowa prawica, już czysto populistyczna. Widzimy to w wielu krajach Zachodu, także na polskim podwórku. Dawna prawica była, owszem, zawsze przeciwna lub co najmniej sceptyczna wobec przemian kulturowych, które znamionowały większy indywidualizm czy tożsamościową heterogenizację społeczeństwa. Jednak w tym samym czasie optowała za wolnorynkowym podejściem do polityki gospodarczej, była więc nośnikiem tych wszystkich procesów, które legły 30 lat temu u podstaw globalizacji i przyniosły zmiany społeczne, stanowiące pole dla znaczniejszego różnicowania się położenia ludzi w zależności od ich potencjałów, nakładów pracy, gotowości do nauki i wysiłku.

Nowa prawica stopniowo usuwa element wolnorynkowy ze swojej wizji politycznej. Widzimy to od lat w Warszawie i Budapeszcie, widzimy w ewolucji, jaką przeszły partie Le Pen, Wildersa czy austriackich „wolnościowców”, w programie AfD, a nawet w retoryce Farage’a. Także w USA, gdzie większość republikanów starego typu nadal popiera wolne rynki, wraz z protekcjonistyczną i antyglobalistyczną retoryką Trumpa zaczyna się nowa epoka. W efekcie powstaje kompleksowo antyliberalna oferta dla populistycznych przeciwników liberalnej demokracji. Jej dopełnieniem jest projekt ustrojowego demontażu państwa prawa i wprowadzenie nowej formy wyborczego autorytaryzmu.

Wobec tego logicznym jest, że kompleksowa i spójna kontroferta winna mieć liberalny charakter. To wizja utrzymania liberalnej demokracji jako ram rozwoju społeczeństwa heterogenicznego, a więc właśnie naznaczonego różnorodnościami, w tym nierównościami. To wizja liberalizmu społeczno-obyczajowego, w którym obok siebie, w jednym państwie i w jednym społeczeństwie, rozwijać się mogą różne tożsamości i różne koncepcje życiowe ludzi, zarówno tych będących w arytmetycznej większości, jak i arytmetycznych mniejszości. To jednak także wizja liberalizmu gospodarczego, w której wysiłek, nauka, praca, kreatywność i zaangażowanie popłacają, gdyż generują materialne nierówności i jest to okay dopóki są one sprawiedliwym pokłosiem nierówności w nakładzie pracy i wysiłku (a nie pokłosiem przywileju, oszustwa czy naruszenia prawa). To logicznie spójna wizja także dlatego, że tożsamościowo zróżnicowane społeczeństwo i różnice materialnych statusów idą w parze, gdy pierwsze artykułowane są wyborami konsumenckimi opartymi na tych drugich. W ten sposób ludzie równocześnie demonstrują swoje tożsamości kulturowe czy światopoglądowe, jak i swoje możliwości finansowe.

W tych realiach na spalonym złapana może zostać klasyczna, socjalistyczna lewica, której oferta ulega dezaktualizacji. Usiłuje ona łączyć te dwie przeciwstawne logiki w dysfunkcyjną całość. Lewica chciałaby kolorowego społeczeństwa, złożonego z ludzi o różnych tożsamościach i tych tożsamości nieukrywających, lecz je wręcz intensywnie przeżywających, robiących więc to, co czasem spotyka się z prawicowym zarzutem o „obnoszenie” się innością. Słowem: chce widoczności różnic pomiędzy ludzkimi stylami życia. Ale równocześnie usiłuje redukować, minimalizować, zacierać i zwalczać nierówności materialne i ich widoczność, która, w jej retoryce, godzi w „godność” i poczucie komfortu osób słabiej sytuowanych. Zatem mniejszości tożsamościowe powinny „obnosić się” swoim stylem życia, ale osoby bogate powinny unikać „epatowania” luksusem. Z jednej strony pozytywne podejście do zróżnicowania, z drugiej oczekiwanie uniformizacji. To się nie może udać teraz, gdy kwestie frustracji wynikających z „widoczności różnic” trafiły do centrum debaty politycznej.

Lewica może więc podzielić los klasy średniej i ulec rozłupaniu na pół, na dwa odrębne ruchy. Zwiastuny tego procesu są już widoczne. Część lewicy może zdecydować o przyłączeniu się do obozu liberalnego, z którym wspólnie walczy o tożsamościowe zróżnicowane społeczeństwo ludzi cieszących się indywidualną wolności wyboru drogi życiowej. Wymagałoby to od niej stępienia retoryki antyrynkowej i antyglobalistycznej. To możliwe, lewica nie raz w przeszłości przesuwała się do centrum, a dzisiaj wydaje się to czynić jej bodaj najbardziej perspektywistyczny odłam, czyli Zieloni. Byłoby to korzystne dla obozu liberalnej demokracji, który w realiach politycznej praktyki nie potrzebuje totalnej dominacji wolnorynkowych liberałów, a raczej debaty, ucierania poglądów i łagodzenia polityk, które mają szanse wyrosnąć z dialogu gospodarczych liberałów z umiarkowanymi lewicowcami socjalliberalnymi.

Jednak druga połowa lewicy może stoczyć się w stronę obozu populistycznego. Już dziś widzimy, że jej niechęć wobec nierówności i różnic międzyludzkich nie ogranicza się do aspektu pieniądza. Coraz częściej niektórych lewicowców uwiera wolność słowa i chcieliby dyktować wszystkim dookoła, co mówić wolno, a co nie, a zwłaszcza komu wolno mówić więcej, a komu mniej. Z tych idei wyrasta tzw. ruch woke, cancel culture i aberracyjna koncepcja odwróconej, swoiście rewanżystowskiej dyskryminacji dawnej większości przez dotąd dyskryminowaną mniejszość. A zatem uniformizacja społeczna na bazie lewicowej wizji świata.

Dla liberałów wyłania się z tego jasne przesłanie – to przesłanie stanowczości w obronie własnych postulatów i wartości. Także w odniesieniu do postulatów wolnego rynku i ograniczonego państwa w gospodarce. Ich niepopularność ma wszelkie szanse przeminąć w świecie, który zafundował sobie inflację i porażające długi publiczne. Trzeba wytrwać i nie pozwolić na wtłoczenie sobie do głów, że liberalizm przestał być aktualny i jest jakikolwiek „nowy paradygmat”. We wstępie do wspomnianego na początku zbioru rozmów Żakowskiego sam autor – lewicowy zwolennik „nowego paradygmatu” – przyznaje, że w jego dziele brakuje czwartego rozdziału. Rozdziału o tym, co dalej po kryzysie liberalnej demokracji, rozdziału o „nowej liberalnej demokracji”. Tego rozdziału nie ma, bo nie ma żadnego nowego paradygmatu i żadnego nie będzie. Nawet jeśli populiści przebrani w szaty lewicowców nam to suflują. Będzie albo restytucja liberalnej demokracji, która tak dobrze sprawdziła się na przełomie XX i XXI w. doprowadzając do bezprecedensowej poprawy warunków życia ludzi w każdym otwartym na globalne rynki zakątku świata, albo nastąpi nowy ciemny wiek autorytaryzmów, tym razem wspartych technologicznymi możliwościami w rodzaju Pegasusa, sztucznej inteligencji i sieciowego zbierania danych o obywatelach.

Tak właśnie bowiem skończy się utyskiwanie nad „widocznością nierówności” – równością w strachu i zniewoleniu.

 

Autor zdjęcia:  Борис У

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję