Ten człowiek może zmienić historię Polski :)

Ten człowiek może zmienić historię Polski. Nie ukrywam, że głosowanie 12 lipca to będzie najważniejszy akt wyborczy w moim 37-letnim życiu i w III RP. Jeszcze nigdy nie miałem poczucia tak wielkiej stawki o którą toczy się gra, tak wyrównanego wyścigu i tak wielkiej szansy na zwycięstwo. Rok 2007 był przy tym błahostką, nie znaliśmy jeszcze prawdy o tym czym jest PiS.

Wszystkim, którzy wciąż uważają Rafała Trzaskowskiego za „mniejsze zło” chciałbym przypomnieć nie tylko wszystkie działania PiS i Andrzeja Dudy przez ostatnie 5 lat, ale również i przede wszystkim osobowość i umiejętności Trzaskowskiego versus wszelkie alternatywy na opozycji. Przypomnijcie sobie Ewę Kopacz, Grzegorza Schetynę, Małgorzatę Kidawę – Błońską – można ich za pewne działania cenić – ale nikt poważny nie może porównywać ich potencjału liderskiego z Trzaskowskim. Albo czy naprawdę czujecie, że Biedroń, Kosiniak – Kamysz, Bosak, Czarzasty, Zandberg lub Kukiz byliby dziś lepszymi liderami z większymi szansami na triumf niż Trzaskowski? Wiecie, że nie. W drugiej linii partyjnej również ciężko szukać. Jeden Hołownia miał również to „coś”, ale ludzie wybrali inaczej. I czuję podskórnie, że w przyszłości o współpracy na linii Trzaskowski – Hołownia będzie jeszcze głośno. Oceniając kandydata trzeba mieć perspektywę alternatywy.

Jeśli ktoś uważnie śledzi moje poglądy i historię, powinien znać mój (i wielu osób ze środowiska w którym działam) stosunek do Platformy Obywatelskiej. Przez lata będąc często wyborcą tej partii – z pozycji liberalnych krytykowałem tę formację. Moją polityczną inicjacją na początku studiów było przystąpienie do upadającej Unii Wolności w proteście przeciw skutecznej anihilacji tej partii przez Donalda Tuska. Przez lata rządów PO byłem krytyczny wobec polityki „ciepłej wody w kranie” Donalda Tuska, którego uważałem za najsprawniejszego w tamtych czasach medialnie polityka, który nie potrafił tego wykorzystać do w pełni odważnego i skutecznego rządzenia. W roku 2015 popierałem powstanie Nowoczesnej.

Jednak dziś sytuacja jest zupełnie inna. To wszystko co uczynił PiS przez ostatnie 5 lat, sprawia że walczymy o pryncypia, o miejsce Polski w świecie przyszłości. Rafał jest najlepszym liderem jaki mógł przytrafić się w tych wyborach opozycji. Jest zupełnie innym pokoleniem Platformy, on rozumie potrzebę głębokich zmian w tej formacji. Charyzma, umiarkowanie, wspaniała rodzina, brak historycznych obciążeń, optymalny wiek, otwartość na postulaty różnych grup opozycyjnych, świetne kompetencje do działania na polu międzynarodowym, pryncypialność w kwestiach zasadniczych – to mieszanka naprawdę wyjątkowa. Ten człowiek może odmienić sprawy, które jak sobie przypomnimy jeszcze dwa miesiące temu wydawały się zupełnie przegrane.

A tym którzy nadal wątpią, którzy wyznają nieco inne wartości czy poglądy niż Trzaskowski, chciałbym bardzo mocno przypomnieć o prostej prawdzie, która w nawale obietnic w tej kampanii wydaje się umykać. Prezydent nie jest Premierem i nie stoi na czele sejmowej większości, to nie on będzie kształtował ewentualne nowe kierunki zmian i reform. Prezydent jest w polskim ustroju jest rodzajem bezpiecznika, którzy może stabilizować system, powstrzymywać niemądre zmiany, strzec Konstytucji, przeciwdziałać jedynowładztwu jednego człowieka z Nowogrodzkiej, godnie reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej. Ale niewiele więcej. Rafał Trzaskowski nie stanie na czele żadnej rewolucji czy fali zmian, która może nie spodobać się wyborcom lewicowym, liberalnym czy narodowym, kompetencje Prezydenta na to nie pozwolą. On po prostu będzie skutecznym bezpiecznikiem, który powstrzyma niszczącą państwo, nasze społeczeństwo i naród rewolucję Jarosława Kaczyńskiego i umożliwi powrót do normalnej, demokratycznej polityki.

Wybierzcie proszę 12 lipca mądrze. Wzbijmy się ponad podziały, aby uratować coś więcej niż nasze liberalne, socjalistyczne, ludowe, libertariańskie czy narodowe poglądy. Ratujemy pluralizm i demokrację w naszej ojczyźnie, ratujemy również to abyśmy mogli się w swoim zróżnicowaniu w przyszłości spierać o przyszły kształt Polski. PiS niszczy wszelką debatę, samodzielność myślenia, konstruktywne poszukiwanie rozwiązań dla kraju. Czas z tym skończyć. 12 lipca będziemy pisać kluczowy rozdział w historii Polski.

Od Hotelu Lambert do PO-PiS-u, czyli dwa wieki polskiego konserwatyzmu :)

Konserwatyści to bowiem nie tylko endeccy nacjonaliści czy antysemiccy szowiniści z okresu dwudziestolecia międzywojennego, ale również galicyjscy stańczycy z okresu zaborów oraz przedstawiciele wolnorynkowej krakowskiej szkoły ekonomicznej.

Choć nie zawsze przedstawiciele polskiego konserwatyzmu określali się mianem konserwatystów, to jednak dorobek tych środowisk – zarówno na poziomie ideowo-intelektualnym, jak i politycznym – jest dość imponujący. Niewątpliwie obok ruchu robotniczego i myśli socjalistycznej to właśnie nurt konserwatywny jest trwale obecny w polskiej myśli politycznej i polityce od prawie dwóch wieków. Konserwatyści to bowiem nie tylko endeccy nacjonaliści czy antysemiccy szowiniści z okresu dwudziestolecia międzywojennego, ale również galicyjscy stańczycy z okresu zaborów oraz przedstawiciele wolnorynkowej krakowskiej szkoły ekonomicznej. Trudno zatem się dziwić, że dzisiejszych konserwatystów znaleźć można nie tylko w Prawie i Sprawiedliwości czy Konfederacji, ale również w Platformie Obywatelskiej.

Początki konserwatyzmu polskiego

Fundamenty polskiego konserwatyzmu kształtowały się jeszcze przed Powstaniem Listopadowym. W początkach XIX w. pierwsze refleksje nawiązujące do wątków konserwatywnych znaleźć można w tekstach i wypowiedziach Józefa Kalasantego Szaniawskiego, Józefa Gołuchowskiego, Henryka Rzewuskiego i Pawła Popiela. Tymczasem po roku 1830 najprężniejsze środowisko ideowe, które jak najbardziej można już określić mianem konserwatywnego (najwłaściwiej mówiąc: konserwatywno-liberalnego), rozkwitło wokół Adama Jerzego Czartoryskiego i stworzonego przez niego ruchu politycznego nazywanego – od swojej siedziby – Hotelem Lambert. Istotny wkład w rozwój tego nurtu włożyli przede wszystkim m.in. Janusz Woronicz i Karol Kazimierz Sienkiewicz. W Paryżu także działalność swoją rozwijał – nawiązujący również do ideałów republikańskich – Joachim Lelewel1. W oparciu o obóz Czartoryskiego powstały Towarzystwo Monarchiczne Trzeciego Maja, działająca jawnie niepodległościowa organizacja domagająca się odtworzenia Królestwa Polskiego, oraz Związek Jedności Narodowej, mający charakter tajnej organizacji politycznej, która poprzez kooperację ze środowiskami elit krajów europejskich miała dążyć do odbudowy państwa polskiego. Obie organizacje zakładały monarchiczny charakter odnowionego państwa polskiego, zaś królem miał być Czartoryski2.

Wśród polskich działaczy emigracyjnych funkcjonowało również środowisko nawiązujące do koncepcji ultramontańskich, zorganizowane wokół Bogdana Jańskiego i powołanego przez niego w późniejszym czasie Bractwa Służby Narodowej. Z tym środowiskiem związani byli m.in. Piotr Semenenko czy Hieronim Kajsiewicz. Jak widać, mnogość nurtów konserwatywnych, jakich można dopatrzeć się w pierwszej połowie XIX w. – przede wszystkim oczywiście wśród działaczy emigracyjnych – nie pozwala na sformułowanie twardego jądra ideowego łączącego ich wszystkich. Niemalże równie różnorodny wewnętrznie był najprężniej działający obóz konserwatywny tamtych lat, czyli Hotel Lambert. Niezależnie jednakże od różnorodności konceptów i teorii, do których nawiązywali współpracownicy środowiska kierowanego przez Czartoryskiego, zasadnie – jak twierdzi Bogdan Szlachta – można uznać, iż „wszyscy jego członkowie godzili się, że miarą powinności ciążących na członkach narodu jest dobro wspólnoty jako całości, że miara ta jest jawna i praktyczna3. Jak najbardziej współgra to z tym, jak tzw. postawę konserwatywną definiował Roger Scruton, wskazujący, że „konserwatyzm zakłada istnienie organizmu społecznego. Konserwatywny program polityczny dąży do podtrzymania życia tego organizmu, w zdrowiu i chorobie, w okresie zmian i rozkładu”4.

Wśród dziewiętnastowiecznych nurtów polskiego konserwatyzmu niewątpliwe najbardziej interesujący zdaje się ten, który okazał się mieć realne znaczenie polityczne i społeczne na ziemiach polskich. Niewątpliwie słusznym będzie określenie tego nurtu mianem lojalizmu, choć niektórzy raczej opowiadają się za pojęciem realizmu politycznego. W tzw. kongresówce ucieleśnieniem jego ideałów i postawy politycznej był Aleksander Wielopolski5. W publikacjach niektórych konserwatystów uznaje się go wręcz za „ojca konserwatywnej polityki polskiej”6. Natomiast w Galicji jako przykład konserwatywnych środowisk o proweniencji lojalistycznej czy realistycznej wskazać można tzw. stańczyków, czyli kręgi intelektualistów związane z dziennikiem „Czas” i miesięcznikiem „Przegląd Polski”. Stańczycy stawali mocno na straży ładu politycznego, krytykując expressis verbis czasy, kiedy – jak pisał Michał Bobrzyński – „nieład nasz wewnętrzny podnoszono do wysokości teorii politycznej, że w nim dopatrywano się prawie narodowego naszego posłannictwa”7. Zarówno Wielopolski, jak i stańczycy, przeciwstawiali się ruchom rewolucyjnym i narodowowyzwoleńczym, upatrując jako swojego celu – utrzymania tradycyjnych instytucji i zagwarantowania przy ich pomocy porządku społecznego. „Najwyższym celem państwa” – jak wskazywał Paweł Popiel – powinna być „wolność w porządku”, a zatem konieczność walki „z dwoma potężnymi przeciwnikami: z ustrojem biurokratycznym i ze stronnictwem rewolucyjnym”8.

Konserwatyzm międzywojenny

Konserwatyzm międzywojenny miał również wiele twarzy. Najbardziej znaną i rozpoznawalną jest – całkiem zresztą słusznie – jego twarz endecka. Środowisko tzw. narodowej demokracji stanowiło formę polskiej myśli nacjonalistycznej, w której elementy konserwatywne znajdowały swoje poczesne miejsce. Twórcą endecji był Roman Dmowski, który wskazywał, że „polityka, jako zakres czynności dotyczących organizacji zbiorowego życia społeczeństw, za główny swój cel uważać musi dobro całości społecznej – narodu, oraz utrzymanie i pomyślny rozwój organizacji jego zbiorowego życia – państwa”9. Choć różnice między ideologią nacjonalistyczną a konserwatywną są dość istotne, to jednak zasadnicze zdaje się być to, co je obie łączy, a mianowicie centralna dla nich obu idea wspólnego dobra i wspólnoty politycznej (w przypadku nacjonalizmu definiowana jako dobro narodu) oraz przywiązanie do ładu politycznego czy też znaczenia instytucji państwowych. Tworzone przez Dmowskiego bądź przez jego najbliższych współpracowników ugrupowania: Liga Narodowa, Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne, Związek Ludowo-Narodowy i Stronnictwo Narodowe stały się jednak zapleczem wyłącznie dla części aktywistów o konserwatywnych poglądach politycznych10. Częściej ideowi konserwatyści wiązali się z organizacjami o charakterze chadeckim. Szowinizm narodowy i antysemityzm endeków stanowiły dla większości konserwatystów – szczególnie zaś tych o „stańczykowskim” rodowodzie – postawy nie do zaakceptowania. Z oczywistych względów jednak to właśnie endecja stanowiła naturalnego koalicjanta i głównego współpracownika dla konserwatystów zrzeszonych w organizacjach chrześcijańsko-demokratycznych.

Szczególne miejsce na scenie politycznej dwudziestolecia międzywojennego zajmowali intelektualiści łączący z konserwatywnymi poglądami na społeczeństwo i państwo liberalne przekonania gospodarcze. Najprężniejszym środowiskiem o takim charakterze była Krakowska Szkoła Ekonomiczna, której najbardziej znanymi przedstawicielami byli: Adam Krzyżanowski, Adam Heydel i Ferdynand Zweig. Łączyli oni indywidualistyczne przekonania na jednostkę ludzką z wiarą w gospodarkę wolnorynkową, a jednocześnie niezwykle krytycznie odnosili się do etatyzmu i wszelkich form interwencjonizmu państwowego. Krystyna Rogaczewska podkreślała, że „etatyzm jest zjawiskiem szczególnie ostro krytykowanym przez polskich liberałów, nie tylko ze względu na nieefektywność ekonomiczną. Jest on zagrożeniem dla systemu demokratycznego i kulturowego rozwoju społeczeństwa, ponieważ w skrajnej postaci przeobraża się w komunizm bądź faszyzm”11. Jak widać środowiska konserwatywno-liberalne były jednoznacznie wrogie względem wszelkich form ideologii totalitarnej, stąd także zdecydowane odcięcie się ich od protofaszystowskiego marszu obozu rządowego w Polsce po 1935 r. oraz od podobnych skłonności środowisk endeckich.

Trzecim nurtem, w ramach którego znaleźć można międzywojennych konserwatystów, było środowisko chrześcijańskich demokratów. Ugrupowania odwołujące się w tym okresie do chadeckich ideałów to m.in. Polskie Stronnictwo Chrześcijańskiej Demokracji, Chrześcijańsko-Narodowe Stronnictwo Pracy, a później Stronnictwo Pracy. Pewne elementy tej ideologii – podobnie zresztą jak wątki nacjonalistyczne i robotnicze – znaleźć można również w postulatach Narodowej Partii Robotniczej12. Najwybitniejszym politykiem międzywojennej polskiej chadecji był niewątpliwie Wojciech Korfanty. Główne wątki polskiej chadecji, które można potraktować jako elementy częściowo zbieżne z ideami konserwatywnymi, znajdują swoje uzasadnienie w katolickiej nauce społecznej, przede wszystkim zaś w papieskich encyklikach. Ugrupowania chadeckie nie cieszyły się jednak aż tak dużym poparciem, jak chociażby socjalistyczne czy endeckie. Część badaczy wskazuje, że „mocny status Kościoła w międzywojniu, wyrażający się jego dużą autonomią, a także możliwością wpływania na życie społeczne, jest pod wieloma względami zbliżony do sytuacji Polski po roku 1989”13, a to zaś wpływa na fakt, iż nie jest Kościołowi katolickiemu potrzebna emanacja w postaci partii chrześcijańsko-demokratycznej, jak to się działo w krajach Europy zachodniej. Kościół katolicki miał w międzywojniu na tyle silną i samodzielną pozycję, iż nie potrzebował oparcia w partii o charakterze chadecko-konserwatywnym.

Konserwatyści w Polsce po 1989 r.

Najwięcej jednakże pytań pojawia się, kiedy zaczynamy przyglądać się polskiemu życiu intelektualnemu po 1989 r. oraz polskiej polityce dobie III RP i w nich poszukiwać śladów idei konserwatywnej. Wynika to przede wszystkim z tego – na co zwraca uwagę Rafał Matyja – iż polski „konserwatyzm po komunizmie” siłą rzeczy „powstawał w warunkach zerwanej ciągłości. Wyrastał z poszukiwania adekwatnego języka opisu polityki i kultury. W sposób naturalny był »zaprzyjaźniony« z poszukiwaniami natury religijnej, filozoficznej i historycznej”14. Z oczywistych względów w Polsce po 1989 r. nie można było znaleźć konserwatystów, którzy broniliby ustrojowo-polityczno-gospodarczego status quo czy tez postulowali ochronę tej realności, „z którą ludzie zżyli się na mocy przyzwyczajenia i długiego z nią obcowania”15. Matyja jako prekursorów odrodzonego polskiego konserwatyzmu wskazuje Henryka Krzeczkowskiego i Pawła Hertza, środowiska „Debaty”, „Res Publiki Nowej”, „Kwartalnika Konserwatywnego”, a także autorów wywodzących się z Ruchu Młodej Polski. Natomiast jako swoistych „prawicowych liberałów”, których łączy wiele z konserwatyzmem, wskazuje Stefana Kisielewskiego, Mirosława Dzielskiego i Janusza Korwin-Mikkego16. Co do tych ostatnich dyskusja musiałaby być jednak znacznie dłuższa i zdecydowanie za bardzo wychodząca poza niniejszą krótką formułę.

Niezwykle ciekawa wydaje się historia polityczna polskich środowisk konserwatywnych, gdyż partii politycznych tego typu – szczególnie w pierwszych latach III RP – powstało jednak całkiem sporo. Najracjonalniejszą propozycją periodyzacji formowania się środowisk konserwatywnych w Polsce – analogicznie do rekonfiguracji polskiej sceny politycznej – będzie ujęcie trójetapowe. Pierwszy etap obejmować będzie lata 1989-1997, kiedy to mnogość ugrupowań prawicowych – w tym przede wszystkim konserwatywnych i „konserwatyzujących” – zdecydowanie nie szła w parze z ich wpływowością. Drugi etap to lata 1997-2001, a mianowicie wstępna faza konsolidacji, której przejawem było uformowanie się Akcji Wyborczej Solidarność, która zgromadziła większość ugrupowań o charakterze konserwatywnym. Lipiński wskazuje, że „instytucjonalizacja oraz stabilizacja systemu wyraża się przede wszystkim w przezwyciężaniu skrajnego rozdrobienia oraz we wzrastającej koncentracji” i podkreśla, że teza ta „opisuje dobrze procesy, które zachodziły wewnątrz AWS w pierwszym okresie jego istnienia. Polegały one na stopniowej redukcji wewnętrznego zróżnicowania koalicji, na drodze jednoczenia się poszczególnych ugrupowań w większe podmioty”17. Etap trzeci rozpoczął się w latach 2001-2004, kiedy to dwie dominujące partie na prawicy – Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska – rozpoczęły systematyczne przejmowanie elektoratu oraz rozbudowę swoistych „bocznych skrzydeł” polityczno-programowych.

Od 2005 roku polska scena polityczna znalazła się w fazie – używając słów Artura Lipińskiego – „prawicowej dwubiegunowości”18. Poskutkowało to przejęciem przez dwie prawicowe i zarazem konserwatywne partie polityczne dominującej części politycznego rynku. Prawo i Sprawiedliwość zbudowało swoją partyjną potęgę na ideowym trzonie konserwatywno-narodowym, który wzbogacony został chadecką retoryką solidarystyczną i populizmem ruchów ludowych, a umocniony został przez nieszczególnie subtelny sojusz z Kościołem katolickim, a przynajmniej z tymi bardziej zachowawczymi hierarchami i duchownymi. Platforma Obywatelska oparła się na trzonie konserwatywno-liberalnym – konserwatyzmie kulturowym i światopoglądowym oraz liberalizmie gospodarczym – któremu dodano modernizacyjno-oświeceniowy pierwiastek europejsko-westernizacyjny, a także skutecznie zaimplementowaną w Polsce indywidualistyczną retorykę sukcesu i przedsiębiorczości. Choć obie partie zmieniały się i zmieniają się nieustannie, rozbudowywały swoje skrzydła, przyjmowały kolejnych członków, wasalizowały pomniejsze ugrupowania, to jednak ich trwały trzon pozostał niezmienny, a jest nim właśnie konserwatyzm.

Konserwatyści z Prawa i Sprawiedliwości – mówiąc językiem Ryszarda Legutki19 – „bronią rzeczy wiecznych”, zaś konserwatyści z Platformy Obywatelskiej „stoją na straży konkretnej cywilizacji czy kultury”. „Obrona rzeczy wiecznych” przez obóz konserwatywno-narodowy ucieleśnia się w głębokim przywiązaniu do tradycyjnych wartości, roli religii i Kościoła katolickiego w życiu społecznym, sprzeciwie względem liberalizacji obyczajowej i laicyzacji. „Stanie na straży cywilizacji i kultury” przez obóz konserwatywno-liberalny przejawia się w dobitnej obronie zasady państwa prawa, demokracji przedstawicielskiej i proceduralnej, kapitalistycznego porządku i podporządkowanych jemu stosunków społecznych, a także indywidualistyczno-ekonomicznej wizji natury ludzkiej. Egzystencjalny charakter wojny pomiędzy obu środowiskami wynika wyłącznie z niezwerbalizowanej świadomości – pewnie bardziej poprawnym byłoby posłużenie się w tym miejscu językiem Zygmunta Freuda bądź Jacquesa Lacana – że na polskiej scenie politycznej na dłuższą metę utrzymać się może tylko jedna znacząca siła konserwatywna. Wojna jest więc nie tylko wojną o władzę, nie tylko wojną o wyborcę, ale przede wszystkim wojną o przetrwanie. Przegrani trafią do podręczników najnowszej historii Polski, bo w tej wojnie żadna ze stron nie bierze jeńców.


B. Szlachta, Z dziejów polskiego konserwatyzmu, Wydawnictwo Dante, Kraków 2003, s. 41-48

Zob. M. Kukiel, Dzieje Polski porozbiorowe (1795-1921), Wydawnictwo Puls, Londyn 1993, s. 263.

3 B. Szlachta, Z dziejów polskiego konserwatyzmu, Wydawnictwo Dante, Kraków 2003, s. 50.

 R. Scruton, Co znaczy konserwatyzm, przeł. T. Bieroń, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2014, s. 44.

Zob. Z. Stankiewicz, Dzieje wielkości i upadku Aleksandra Wielopolskiego, Wiedza Powszechna, Warszawa 1967.

B. Szlachta, Konserwatyzm. Z dziejów tradycji myślenia o polityce, Wydawnictwo Dante Ararat, Kraków 1998, s. 186.

J. Kłoczkowski (red.), Realizm polityczny. Przypadek polski. Wybór tekstów, Ośrodek Myśli Politycznej, Wyższa Szkoła Europejska im. ks. J. Tischnera, Kraków 2008, s. 83.

Tamże, s. 68.

R. Dmowski, Myśli Nowoczesnego Polaka, Wydawnictwo Penelopa, Warszawa 2013, s. 161.

10 B. Szlachta, Z dziejów polskiego konserwatyzmu, s. 180-185.

11 K. Rogaczewska, Ekonomiczny wymiar polskiego liberalizmu. Od fizjokratyzmu do Szkoły Krakowskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2011, s. 278.

12 D. Sozańska, Chrześcijańska demokracja w Polsce. Przyczyny słabości i szanse rozwoju, Krakowskie Towarzystwo Edukacyjne – Oficyna Wydawnicza AFM, s. 77.

13 Tamże, s. 104.

14  R. Matyja, Konserwatyzm po komunizmie, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, s. 12.

15 R. Legutko, Etyka absolutna i społeczeństwo otwarte, Wydawnictwo Arcana, Kraków 1994, s. 110.

16 R. Matyja, Konserwatyzm po komunizmie, s. 43-49.

17  A. Lipiński, Prawica na polskiej scenie politycznej w latach 1989-2011. Historia, organizacja, tożsamość, Dom Wydawniczy Elipsa, Warszawa 2016, s. 183.

18 Tamże, s. 296.

19 R. Legutko, Etyka absolutna i społeczeństwo otwarte, s. 110.

Polskie błędy w walce z pandemią :)

Polska popełnia wszystkie możliwe błędy w ograniczaniu epidemii Covid-19. Takie muszą być konsekwencje prowadzenia polityki kierującej się jedynie propagandą, a nie wiedzą epidemiologiczną i doświadczeniem innych krajów. To ostatni moment, żeby z tą polityką skończyć, inaczej czeka na scenariusz włosko-hiszpański.

Od 20 marca tempo przyrostu liczby chorych wyraźnie się zwiększyło (podwojenie liczby w ciągu 3-3,5 dni). Nie potrafmy szybko znajdować osób zarażonych. Mamy też wysoki odsetek zmarłych w stosunku do liczby zdiagnozowanych. Osiągnięcie w ciągu 2 tygodni 10 tys. chorych jest realne. Oznacza to 2000 zakażonych w szpitalach, z czego 200 na intensywnej terapii, czy black-out polskiego systemu ochrony zdrowia.

Wprawdzie działamy we mgle wojny i wszelkie ekstrapolacje, także te robione przez matematyków modelujących epidemie, muszą być obarczone dużym błędem, o czym trafnie pisze Szychta w Danych. Jednak o samym SARS-Cov-2 i efektach różnych metod zapanowania nad epidemią wiemy już dosyć dużo. Odsyłam do Grzegorza Linderberga, który codziennie robi bardzo rzetelną kwerendę informacji na ten temat.

Zbierzmy zatem to, co już wiemy. Koronawirus jest groźny dla seniorów, osób z chorobami układu oddechowego i kardiologicznymi. Do 23. marca zachorowało 350 tys. osób, ale żadne dziecko poniżej 10 lat nie umarło. Spośród osób poniżej 30 r.ż. umarło 0,2% chorych. Największym wyzwaniem w trakcie epidemii nie jest spowodowanie, aby jak najmniej osób zachorowało. To nowy patogen i większość z nas na Covid-19 przejdzie.

Chodzi o „spłaszczenie krzywej”, czyli rozłożenie tego procesu na jak najdłuższy okres. Kluczowe jest także zapewnienie ochrony osobom z grup ryzyka. Mimo tego, że zarówno uczelnie, jak i firmy farmaceutyczne przestawiły się na poszukiwanie leków i szczepionek, to skutecznych i bezpiecznych środków leczniczych najprawdopodobniej nie będziemy mieli przed końcem roku. A liczba chorych podwaja się co tydzień i wzrost ten przyspiesza.

Wszystkie kraje, które miały problem z SARS i MERS radzą sobie dużo lepiej niż reszta Świata, bo wyciągnęły wnioski ze swoich doświadczeń. Co zatem robiły? Już kila dni po pojawieniu się informacji o przypadkach nowej choroby Hong Kong zaczął mierzyć temperaturę pasażerom samolotów… przed wejściem na pokład w Wuhan. Byli oni kierowani na kwarantannę poza granicą Hong Kongu.

Przykładem niezwykłej skuteczności jest Korea Południowa. Gdy jeden pacjent spowodował wybuch epidemii (zaraził około 1000 osób), Korea nie zamykała szkół i restauracji, tylko robiła masowe testy – blisko 200.000 w ciągu tygodnia. Zaczęli tam także działać „epidemiolodzy śledczy”, którzy potrafili bardzo szybko dotrzeć do zakażonych i skierować ich na kwarantannę.

Wszyscy obserwowaliśmy co zrobiły Chiny. Jednak trzeba pamiętać, że jest to państwo policyjne, a do zamkniętej prowincji skierowano siły z całego kraju (w Wuhan mieszka 4% ludności Chin). Co więcej, poza bezwględnie egzekwowaną kwarantanną prowadzili masowe testy.

Ważnym przykładem z naszego punktu widzenia jest Szwecja. To jedyny kraj w UE, który konsekwentnie nie prowadzi polityki social distancing. W momencie, gdy nad epidemią zapanowali zmniejszyli liczbę testów (ale i tak zrobili ich 4 razy więcej na liczbę mieszkańców nż my), jednocześnie monitorując sytuację osób z grup ryzyka. Można powiedzieć, że Szwecja ma dużo lepszy system ochrony zdrowia, tylko że w kwestii epidemii nie miało to dużego znaczenia, bo skutecznie spłaszczyli krzywą.

Wizualizacja, pokazująca jak przebiega epidemia w krajach, które praktykują radykalny social distancing i tych, które tego nie robią (wykres jest standaryzowany do dnia, w którym pojawił się 50 chory), dostępna jest TUTAJ.

Jakie zatem błędy popełnia Polska?

Brak testów

Szef WHO od dwóch tygodni powtarza „testuj, testuj, testuj!”. Polska testów nie robi, a Szumowski w tej sprawie ordynarnie kłamie. Robimy 3 razy mniej testów na milion mieszkańców niż Czechy, 4 razy mniej niż Szwecja i 10 razy niż Niemcy! Pokazuje to wykres poniżej. W wielu przypadkach (także osób już leżących w szpitalach) zrobienie testu graniczy z cudem. Operatorka 112 potrafi powiedzieć choremu, który prosi o test „jak będzie Pan rzygał krwią i miał gorączkę powyżej 38, to przyjedziemy”. Włochy zrozumiały to za późno, ale od kilku dni robią ponad 20 tys. dziennie.

Co gorsza robimy testy nie tym osobom, co trzeba  mamy niską wykrywalność na jeden test. I nie wynika z tego, że jest u nas mało chorych. Wysoki odsetek zmarłych pokazuje, że jest ich dużo więcej niż zdiagnozowanych, bo w Europie (poza Niemcami) ten odsetek jest stały. Pokazuje, że diagnozujemy za późno, żeby wielu ludzi uratować.

Kłamstwa

Amerykanie mówią: you can bulshit some people for long time, or all the people for some time. But bulshiting all the people forever is impossible. Duda i Morawiecki powiedzą wszystko, co może się dobrze sprzedać. Tylko co zrobią, kiedy chorych za dwa tygodnie będzie 10 tysięcy? Będą dalej opowiadali o skuteczności tekturowej tarczy koronowirusowej. Utrata zaufania jest największym błędem w sytuacji kryzysowej. Ludzie przestają wierzyć władzy i podejmują decyzje w oparciu o plotki. Konsekwencje bywają dramatyczne, także dla ich zdrowia.

Kwarantanna narodowa

Rząd wywołał panikę i jako metodę przeciwdziałania epidemii stosuje narodową kwarantannę. Oznacza to, że Polska została zatrzymana na wiele tygodni, a przypuszczalnie miesięcy. Nie przyniesie to pozytywnych skutków dla opanowania epidemii, ale jeżeli wezwało się ludzi do zostania w domu, gdy chorych było 50, to trudno będzie ich przekonać, że można wychodzić, gdy chorych jest 10.000. Zatrzymana gospodarka spowoduje kryzys, z którego przez lata nie wyjdziemy. Co gorsza jest to polityka nieskuteczna (poza Chinami, Rosją i Koreą Północną). Na bagnecie nie da się długo siedzieć, szczególnie w liberalnym i nie traktującym poważnie prawa społeczeństwie. Pamiętam, jak była przestrzegana godzina milicyjna w Stanie Wojennym. A przecież po ulicach chodzili żołnierze z ostrą bronią, na ulicach stały czołgi. Nie trzeba nawet sięgać po tak odległe przykłady – wystarczy wybrać się nad bulwary nad Wisłą. Młodych ludzi nie byliśmy w stanie utrzymać w domu 2 tygodnie, więc jak chcemy to robić przez 2 miesiące?

Niekonsekwencja i niesprawność państwa

Widać to chociażby po organizacji akcji „powrót do domu”. Nie dość, że LOT bezczelnie okradł obywateli (UE chciała przewieźć ich za darmo), to po przylocie tłoczyli się oni na Okęciu. To samo można powiedzieć o czysto propagandowym zamknięciu ranic. W sytuacji, gdy praktycznie wszystkie zakażenia są lokalne jest to zupełnie bez sensu i powoduje ogromne problemy dla obywatel (63 kilometry klejki TIR-ów na granicy niemieckiej).

Wzywamy seniorów do zostania w domu. Ale czy ktoś policzył ile jest samotnych starszych osób, których rodzina mieszka w innym mieście? Czy państwo zajmuje się tym, żeby mieli jedzenie i leki? Często bywam w Biedronce i połowa klientów, to osoby powyżej 50 roku życia. Jesteśmy dramatycznie nieskuteczni w epidemii śledczej i koronawirus jest trzy kroki przed nami. Widać to po analizie pierwszych 50 przypadków Covid-19. Zakładając, że u nas, tak jak na świecie, chory zaraża 2-3 osoby, to już w drugim kroku rozchodzenia się epidemii „zgubiliśmy” ponad połowę osób zakażonych. To ile zgubiliśmy w trzecim?

Zabrzmi to dramatycznie, ale mamy do czynienia z sytuacją, którą Angela Merkel określa jako najpoważniejszą od zakończenia II Wojny Światowej. Nie dzieje się tak ze względu na zjadliwość SARS-CoV-2, ale dramatyczne błędy popełniane przez polityków. WHO woła „PULL-UP!”, Kaczyński mówi do Dudy „zmieścisz się”, a ten we mgle leci na spotkanie ziemi. Tylko że na pokładzie jest nie 100, a 38 milionów osób.

Dzisiaj jest ostani moment na skończenie z narodową kwarantanną. Trzeba ją ograniczyć do seniorów i osób zdiagnozowanych pozytywnie. I robić 10 razy więcej testów niż dzisiaj, a pracownikom ochrony zdrowia zapewnić skuteczne środki ochrony. Może unikniemy jeszcze scenariusza włoskiego.


Photo: Yuri Samoilov / yuri.samoilov.online 

Czy Polska może być krajem liberalnym? :)

Zamiast tradycyjnego ekskluzywizmu narodowego, będącego źródłem tożsamości, która dawała poczucie bezpieczeństwa, potrzebny jest dzisiaj inkluzywizm, oznaczający płynną tożsamość, przy której poczucie bezpieczeństwa czerpie się z umiejętności tworzenia efektywnych sieci współdziałania obejmujących partnerów z różnych krajów i kręgów kulturowych. Rozwój cywilizacyjny i związany z nim dobrostan obywateli może być dzisiaj osiągnięty nie dzięki procesom gospodarczym, społecznym i politycznym zachodzącym niezależnie od siebie w poszczególnych krajach, ale w silnie zintegrowanym łańcuchu zależności pomiędzy tymi krajami.

Konserwatyzm jest w Polsce na ogół rozumiany nie tylko jako niechęć do zmian i kurczowe trzymanie się tradycji, ale także jako pochwała społecznej jednolitości. Jest to istotna różnica w porównaniu ze współczesnym konserwatyzmem w krajach zachodnich, gdzie akceptuje się społeczny pluralizm, na przykład w postaci małżeństw homoseksualnych. Naszemu konserwatyście nie wystarcza zatem, gdy sam postępuje zgodnie z utrwalonymi w przeszłości zasadami, ale wymaga tego również od innych. Obrazoburczy film lub sztuka ranią jego uczucia religijne bez potrzeby ich oglądania. Wystarczy, że w ogóle powstały. Łamanie zasad przez innych, którym on sam jest wierny, traktuje jako osobistą krzywdę, która skłania go do protestu przeciwko tym, którzy zachowują się inaczej niż on. Konserwatyzm oparty na pochwale jednolitości z natury rzeczy skierowany jest na ograniczanie wolności myślenia i zachowania. Skutkiem tego jest zmuszanie wszelkich mniejszości i odmieńców do akceptacji norm i wartości, którym hołduje większość, albo spychanie ich na margines życia społecznego, aby stali się niewidoczni i nie demoralizowali innych.

W przeciwieństwie do tego, istotą liberalizmu jest pochwała różnorodności. Ludzie mają prawo żyć zgodnie ze swoimi przekonaniami, jakiekolwiek by one nie były, jeśli tylko innym nie odbierają wolności. Liberał zatem nigdy nie będzie protestował przeciwko komuś, kto będzie wierny konserwatywnym wartościom. Co więcej, jakakolwiek próba prześladowania ludzi ze względu na ich wyznanie czy takie a nie inne poglądy polityczne, spotka się z jego zdecydowanym sprzeciwem. Prawa człowieka są bowiem dla niego najważniejsze, a nie jakiejkolwiek wspólnoty narodowej, wyznaniowej czy ideologicznej. Różnica polega więc na tym, że konserwatysta czuje się strażnikiem określnego porządku społecznego, podczas gdy liberał czuje się strażnikiem wolności osobistej ludzi. Konflikt między tymi postawami jest zatem nieuchronny.

Dlaczego więcej ludzi chciałoby żyć w środowisku, w którym są do siebie podobni? Dlaczego tak wielu z nas razi odmienność?

Odpowiedź na te pytania wydaje się stosunkowo łatwa. Na pewno daje tu o sobie wciąż znać atawistyczny lęk przed obcym. To głęboko zakorzeniona i genetycznie utrwalona obawa przed czymś nieznanym, na co brakuje wyuczonej reakcji. Łatwo zrozumieć także przyczyny psychologiczne. Należy do nich mechanizm projekcji, w którym człowiek, dzięki przyjęciu założenia, że inni są do niego podobni, upraszcza sobie komunikację z nimi. W przypadku, gdy założenie to okazuje się błędne, pojawiają się rozmaite bariery komunikacyjne, czego nikt nie lubi. Ludzie do siebie podobni pod względem wspólnych doświadczeń życiowych, wzorów myślenia i zachowania, przekonań światopoglądowych, mają oczywistą łatwość komunikowania się. Nie muszą uzgadniać znaczenia komunikatów, tłumaczyć ich na język zrozumiały dla rozmówcy, odszyfrowywać ukrytych znaczeń i sygnałów. Komunikacja często ma w tym wypadku charakter wysokokontekstowy, a więc nie musi opierać się na werbalnym przekazie. Często wystarczy określony gest lub porozumiewawcze spojrzenie. Blisko z tym związana jest naturalna skłonność do minimalizacji wysiłku, która skłania do uproszczeń poznawczych, czyli posługiwania się stereotypami. Wygląda więc na to, że umiłowanie jednolitości bierze się z chęci ułatwienia sobie życia. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby owa gnuśność życiowa nie była przyczyną nietolerancji i dyskryminowania osób, które z tej jednolitości się wyłamują.

Lęk przed pluralizmem w życiu społecznym wydaje się mieć jeszcze jedną przyczynę, która u miłośników jednolitości wynika z braku wiary w realność liberalnej wizji życia społecznego. Obawy konserwatystów, że dopuszczenie do małżeństw homoseksualnych zagraża tradycyjnej rodzinie, a przyjmowanie uchodźców z krajów arabskich prowadzi do islamizacji Polski, wydają się absurdalne z punktu widzenia ideologii liberalizmu. Polscy toporni konserwatyści nie wyobrażają sobie jednak funkcjonowania społeczeństwa kulturowo zróżnicowanego. Dlatego są przekonani, że pluralizm kulturowy oznaczający tolerancję dla odmiennych obyczajów i stylów życia, to tylko okres przejściowy, po którym nieuchronna im się wydaje dominacja jednej kultury, którą będzie przeciwieństwo norm i wartości, do których są przywiązani. Tak więc całkiem poważnie obawiają się, że presja kulturowa wcześniej czy później doprowadzi do jednolitości i małżeństwa tradycyjne będą wyparte przez homoseksualne, a katolicyzm przez islam. Można się z tego śmiać, ale wielu ludzi naprawdę w to wierzy. Doskonale o tym wiedzą populistyczni politycy i te lęki umiejętnie podsycają, aby zdobyć i utrzymać władzę. Okazuje się, że zagrzewanie do walki z pozornym zagrożeniem, przez odwoływanie się do najbardziej barbarzyńskich pokładów ksenofobii, bigoterii i obskurantyzmu, jest bardzo skuteczne w walce politycznej. Ludzie bez wielkich ambicji, pragnący żyć łatwo i spokojnie, chętnie bowiem wyzwalają się z pęt powierzchownej przyzwoitości oraz politycznej poprawności. Inspirowani przez polityków nie traktują już swojej niechęci do ludzi obcych kulturowo jako czegoś niestosownego, z czym należy się raczej ukrywać, ale przeciwnie – jako godną pochwały postawę patrioty i obrońcy tradycyjnych wartości. Chętnie więc popierają obóz polityczny, który pozwala  wreszcie otwarcie wyrażać swoją nienawiść do „żydków”, „pedałów”, „asfaltów”, „arabusów” i wszelkiego „lewactwa”. Polska prawica, która w swoim mniemaniu przywróciła w ten sposób godność wielu prostym ludziom, utwierdzając ich w przekonaniu o słuszności podłych stereotypów i bezsensownych resentymentów, ponosi odpowiedzialność za regres cywilizacyjny Polski. Jego skutki długo stanowić będą przeszkodę w powrocie Polski do świata cywilizacji zachodniej.

Zło konserwatyzmu opartego na umiłowaniu jednolitości kulturowej polega na hamowaniu rozwoju zarówno jednostek, jak i całego społeczeństwa. Swojskość relacji społecznych jest przyjemna dlatego, że nie zmusza do myślenia. W społeczeństwach homogenicznych kreatywność jest uznawana za zbędną fanaberię, która niepotrzebnie mąci stabilność i przewidywalność otaczającego świata. Pogłębianie wewnętrznej integracji przez eliminowane odmieńców czyni te społeczeństwa coraz bardzie wyizolowanymi ze swojego otoczenia. Tymczasem wszelki rozwój i doskonalenie zawsze wymaga przekraczania granic, które dzielą nas od innych. Heterogeniczność społeczeństwa, chociaż stale naraża ludzi na nieporozumienia, konflikty i zaskoczenia, to jednocześnie stwarza szanse ciągłego uczenia się, zdobywania nowych doświadczeń i wielostronnego podejścia do rozmaitych problemów. Różnorodność nie pozwala ludziom uwieść się przez stereotypy i pogrążyć w rutynie.  Zmniejsza to poczucie pewności i bezpieczeństwa, ale zarazem sprzyja rozwojowi osobistemu jednostek, a przez to rozwojowi całego społeczeństwa. Jedyną tego wadą może być utrudnienie sterowania nim przez autorytarnego przywódcę. Dlatego każdy system autorytarny dąży do ujednolicenia kultury społecznej.

Jak rozwiązać dylemat naturalnej w końcu potrzeby ludzi do ułatwiania sobie życia, a koniecznością stworzenia warunków do przestrzegania podstawowych praw człowieka, jakimi są wolność i równość? Co należy zrobić, aby więcej ludzi uznało potrzeby rozwoju za ważniejsze od potrzeb bezpieczeństwa?

Przynajmniej wiadomo, czego robić nie należy. Otóż nie należy ludzi przekonywać o wyższości liberalizmu, a w szczególności wytykać im gnuśność intelektualną. Tego rodzaju propaganda wartości liberalnych jest z góry skazana na niepowodzenie. Co więcej, jest ona przeciwskuteczna, bo skłania, choćby przez przekorę, do tym większego oporu przed przyjmowaniem nowych wzorów myślenia i zachowania. Propaganda liberalna trafia wyłącznie do liberałów, podobnie jak propagowanie wartości konserwatywnych znajduje zrozumienie wyłącznie u konserwatystów. Spór ideologiczny jest zatem jałowy, bo prowadzi tylko do okopywania się przeciwników na swoich stanowiskach. Aby dokonać zmiany kulturowej, bez której Polska skazana będzie na cywilizacyjną degradację, trzeba poszukać innej drogi.

Tą drogą jest wyjście naprzeciw potrzebie podobieństwa, które ludzie uważają za warunek różnych form współdziałania i współżycia. Prawdą jest bowiem, że z kimś, z kim nie łączy nas żadne podobieństwo, trudno byłoby nie tylko nawiązać bliższy kontakt, ale nawet przebywać w jego towarzystwie. Obcość odpycha nie dlatego, że budzi lęk, ale dlatego, że nie budzi żadnych pozytywnych emocji.

Podobieństwa poszukuje się zazwyczaj w cechach przynależnych wspólnotom takich, jak narodowość, wyznanie, rasa, orientacja seksualna itp. Można więc na przykład uważać za podobnego sobie, a więc bliskiego, kogoś, kto jest heteroseksualnym Polakiem i katolikiem. Po bliższym poznaniu tej osoby może się jednak okazać, że poza wymienionymi cechami, nic więcej nas z nią nie łączy i nie widzimy potrzeby utrzymywania z nią jakichkolwiek bliższych kontaktów. Podobieństwo wspólnotowe służy realizacji celów zbiorowych i jest wykorzystywane przez inspiratorów rozmaitych ruchów społecznych. Stąd jest najbardziej popularne i traktowane jako pomocne w poszukiwaniu partnerów do realizacji także indywidualnych celów. Tymczasem jest to mit, o czym przekonują się na przykład ci, którzy na obczyźnie zaczynają odnosić sukces dopiero wtedy, gdy wyrywają się ze swojego narodowego getta i wchodzą w bliskie interakcje z reprezentantami całkiem innych kultur.

Istota sprawy polega więc na tym, aby ludzie przekonali się, że zakres podobieństw między ludźmi, wśród których można szukać bliskich partnerów w różnych formach działalności jest bardzo szeroki i znaczne wykracza poza cechy tożsamości zbiorowej, tak uparcie podkreślane przez zwolenników kulturowej jednolitości. Poszukując podobieństwa, człowiek powinien nauczyć się koncentrować uwagę na cechach osobistych ludzi, decydujących o ich tożsamości indywidualnej, a nie na cechach typowych dla ich tożsamości zbiorowej. Istotne będą więc zainteresowania, posiadane umiejętności, obszary wrażliwości, otwartość komunikacyjna, inteligencja emocjonalna itp., a nie narodowość, rasa, wyznanie czy orientacja seksualna.

Aby wyzwolić się z kolektywistycznych stereotypów i skupić uwagę na indywidualności ludzi, wśród których można wtedy łatwiej znaleźć partnerów do realizacji rozmaitych zamierzeń, trzeba stworzyć po temu odpowiednie warunki. Część z nich wynika z zasad ustrojowych państwa, część jest skutkiem rozwoju cywilizacyjnego, a zwłaszcza rewolucji informacyjnej, a część zależy od osobistej aktywności człowieka, pozwalającej mu wyrwać się z niewoli tradycyjnych stereotypów.

Uwarunkowania ustrojowe związane są z zasadami demokracji liberalnej i wynikają wprost z ochrony praw człowieka, które nie dopuszczają do dyskryminacji mniejszości. Aby jednak prawa te nie były martwym zapisem, konieczny jest rozwój społeczeństwa obywatelskiego. W ustroju demokracji liberalnej szczególne znaczenie ma zasada pomocniczości, która zakłada daleko posuniętą decentralizację władzy państwowej i rozwój samorządności. Ważną rolę w funkcjonowaniu państwa pełnią rozmaite organizacje pozarządowe. Społeczeństwo obywatelskie oznacza aktywny udział ludzi w działaniach i przedsięwzięciach, które do tej pory albo nie były podejmowane, albo wchodziły w zakres kompetencji organów państwowych. Taki wzrost aktywności ludzi przejmujących od państwa funkcje dotychczas im obce, choć bezpośrednio oddziałujące na poziom ich życia, daje im poczucie sprawstwa i niepomiernie zwiększa ich obywatelską świadomość. Realizacja zasady pomocniczości wymaga jednak zasadniczej zmiany sposobu życia. Konieczne jest zainteresowanie różnymi obszarami funkcjonowania państwa na danym terenie, otwartość na informacje na ten temat i gotowość reagowania na nie. Jeszcze ważniejsza wydaje się umiejętność współdziałania, organizowania się i tworzenia rozmaitych grup nacisku. Aby temu sprostać, ludzie muszą znacznie poszerzyć obszar swoich kontaktów interpersonalnych. Muszą spotykać się  i rozmawiać z wieloma ludźmi spoza swojego stałego środowiska. Nie ulega wątpliwości, że pozwala to przełamywać stereotypy i lepiej rozumieć zróżnicowanie ludzkich postaw i interesów.

Do kulturowego pluralizmu przyzwyczajają ludzi również skutki rewolucji informacyjnej i globalizacji, które zasadniczo zmieniły obraz współczesnego świata. Granice państw i geograficzne odległości straciły na znaczeniu w obliczu współczesnych możliwości komunikacyjnych. Dzięki temu świat skurczył się, a jego problemy uległy zagęszczeniu. Rozwiązywanie tych problemów wymaga ścisłej współpracy międzynarodowej. A są to problemy nie byle jakie – groźba katastrofy klimatycznej, kryzys uchodźczy, walka z terroryzmem i przestępczością zorganizowaną, zapobieganie skutkom klęsk żywiołowych itp. Ponadto, współczesna technologia i globalizacja stwarzają możliwości realizacji wielkich projektów społecznych, naukowych i gospodarczych w obszarze ponadnarodowym. Współczesne państwa muszą umieć odnaleźć się w tej sieci zależności i właściwie określić swoją strategię, w której dawne rozumienie suwerenności ustąpić musi miejsca umiejętności współdziałania. Oznacza to, że zamiast tradycyjnego ekskluzywizmu narodowego, będącego źródłem tożsamości, która dawała poczucie bezpieczeństwa, potrzebny jest dzisiaj inkluzywizm, oznaczający płynną tożsamość, przy której poczucie bezpieczeństwa czerpie się z umiejętności tworzenia efektywnych sieci współdziałania obejmujących partnerów z różnych krajów i kręgów kulturowych. Rozwój cywilizacyjny i związany z nim dobrostan obywateli może być dzisiaj osiągnięty nie dzięki procesom gospodarczym, społecznym i politycznym zachodzącym niezależnie od siebie w poszczególnych krajach, ale w silnie zintegrowanym łańcuchu zależności pomiędzy tymi krajami. Otwarte granice, intensywna wymiana ludzi i idei w naturalny sposób poszerza pole poszukiwań partnerów do realizacji wspólnych projektów, wychodząc daleko poza krąg nie tylko lokalnych, ale i krajowych środowisk społecznych. Częste kontakty zbliżają do siebie ludzi żyjących daleko od siebie w sensie przestrzennym i kulturowym, a pojęcie „obcy” traci swoje dawne znaczenie.

Tak kształtuje się społeczność, w której czyjeś nietypowe zachowania, poglądy czy styl życia nie wywołują zdziwienia ani irytacji. Coś może się podobać albo nie podobać, ale dopóki mieści się w granicach prawnie i moralnie akceptowanych, czyli nie powoduje czyjejś krzywdy, uważane jest za normalne. Normą jest bowiem różnorodność, w której nic nie jest typowe. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu ludzi życie w takiej społeczności byłoby trudne do zaakceptowania. Wprawdzie mogliby żyć zgodnie ze swoimi przekonaniami, ale wokół nie byłoby nic, co by ich utwierdzało, że są one słuszne. I na tym polega w Polsce różnica między konserwatystą a liberałem. Ten pierwszy musi mieć wspólnotę, temu drugiemu wystarczy poczucie osobistej wolności.

Rozwój Internetu i portali społecznościowych stwarza wreszcie nieograniczone możliwości komunikowania się ludzi, dzielenia się pomysłami, zachęcania do rozmaitych inicjatyw, tworzenia środowisk poparcia dla określonych osób lub idei. Możliwości te wykorzystywane są przede wszystkim w biznesie. Stanowią one podstawę do tworzenia zespołów realizujących rozmaite projekty biznesowe, w których uczestniczą partnerzy z różnych środowisk, często zagranicznych. Służy temu rozpowszechnianie różnych form kojarzenia partnerów biznesowych, jak spotkania networkingowe czy pomieszczenia coworkingowe. Aby te szanse wykorzystać trzeba wykazać odpowiednią aktywność w nawiązywaniu kontaktów, co, zwłaszcza w młodym pokoleniu, jest coraz lepiej widoczne. Prócz tego współczesny człowiek, zwłaszcza w większych miejscowościach, ma coraz więcej możliwości uczestniczenia w rozmaitych wydarzeniach naukowych, kulturalnych, samorządowych, gdzie spotyka ludzi o podobnych zainteresowaniach i gustach. Dzięki temu krąg ludzi mu bliskich ulega znacznemu poszerzeniu Nieprzypadkowo postawy liberalne znacznie częściej spotykane są w dużych ośrodkach miejskich aniżeli na wsi, gdzie dominuje zaściankowy konserwatyzm.

W Polsce te naturalne tendencje do upowszechniana postaw liberalnych są od 2015 r. poważnie tłumione przez populistyczną władzę, która hołduje staroświeckiej konserwatywnej ideologii. Zniszczone bowiem zostały instytucjonalne bezpieczniki demokracji liberalnej, w postaci Trybunału Konstytucyjnego i Krajowej Rady Sądownictwa, co wyraźnie wskazuje na tendencje autorytarne. Oznacza to ograniczenie prerogatyw samorządu terytorialnego i niechęć do społeczeństwa obywatelskiego. Wyraźne są także dążenia do osłabienia więzi z Unią Europejską pod fałszywym hasłem „wstawania z kolan”, podczas gdy chodzi o zapewnienie sobie swobody w sprawowaniu autorytarnych rządów. W sferze propagandowej populistyczna prawica nie ustaje w zachwalaniu „jedynie słusznych” wartości konserwatywnych. Rządzący Polską populiści nie są jednak w stanie powstrzymać skutków rewolucji informacyjnej. Stąd nadzieja, że wartości liberalne dotrą w końcu pod strzechy.

Liberalizm w imię narodu :)

Narodowy liberalizm wysoko cenił ideową „elastyczność”. Mówiono, iż w polityce nie chodzi o to, aby zachowywać się do bólu konsekwentnie (doktrynalnie), ale raczej być patriotą, nie tracić z oczu kluczowych celów, uzgadniać program polityczny z uczciwie odczytanym „duchem czasu”, z konkretną sytuacją społeczno-polityczną.

Zrodzony w połowie XIX wieku narodowy liberalizm był dzieckiem swojego czasu. W epoce odkrywania przez mieszkańców Europy swoich tożsamości narodowych, odchodzenia od koncepcji państw opartych na władzy dziedzicznej dynastii ku wizji państw narodowych, w czasach erupcji nacjonalizmów, szeroko praktykowany przez władze wielu państw liberalizm nie był kosmopolitycznym odruchem. Przeciwnie. Liberalna koncepcja pozbawienia monarchów absolutnej władzy danej od Boga i narzucenia im konstytucyjnych ram państwa prawa zazębiała się z ideą państwa narodowego w punkcie poszukiwania nowych źródeł legitymizacji władzy. Skoro już nie Bóg był źródłem uprawnień władczych, to musiało ono bić poniżej władzy, wśród ludzi. Odkrycie narodu było więc konieczne do zbudowania liberalnych państw konstytucyjnych. Wielu ówczesnych liberałów było nacjonalistami, budowano liberalne imperia, aby nieść kaganek oświaty i kultury „niżej rozwiniętym” ludom, „tworzono Włochów”, aby mieć na czym oprzeć świeżo zbudowane w kontrze do Kościoła państwo włoskie, liberalne normy i przywiązanie do praw obywatelskich uznawano za naturalny element własnej (wyższej) kultury narodowej, więc podbite mniejszości etniczne dyskryminowano, aby wolność paradoksalnie bronić przed ich naturalnym ciążeniem ku regresowi do porządku przedoświeceniowego, klerykalnego i absolutystycznego. 

Najbujniej rozkwitł narodowy liberalizm w krajach niemieckich, gdzie procesy państwotwórcze wlekły się niemiłosiernie, a zagrożeń dla ustrojowego postępu było bez liku. Uformowało się tutaj zupełnie inne podejście liberałów do państwa, zwykle danego, istniejącego, z natury groźnego, nastającego na wolności człowieka zjawiska, które tam jednak nie istniało w zjednoczonej formule i było raczej celem wymarzonym liberalizmu niż jego nemezis. Nie byli przeto narodowi liberałowie nadmiernie skoncentrowani na idei „wolności od państwa”, a już zupełnie nie zgadzali się z poglądem, jakoby państwo siłą rzeczy musiało być instytucją ograniczającą wolność jednostki i tylko sfera życia człowieka, z której państwo się wycofało, mogła być sferą rzeczywiście wolną. Niemiecki liberalizm narodowy (ale i włoski, i w znacznej mierze i francuski) od wczesnego stadium swojej politycznej aktywności głosił ideę „wolności w państwie i do państwa”. Prawo konstytucyjnego państwa nie ograniczało wolności, ono wręcz jej udzielało i ją chroniło. Z tego powodu żądanie wycofania się państwa byłoby nieporozumieniem, gdyż w miejsce pustki wróciłoby arbitralne zniewolenie przez kapryśnego, lokalnego księcia. Problem nie leżał w samej legislacji państwowej, ale w jej charakterze. Jeśli była oparta o wolnościową konstytucję, nie było z liberalnego punktu widzenia powodów do obaw i stawiania państwa czy prawa w roli antytezy wolności indywidualnej. Nawiązując do koncepcji Benjamina Constanta o „wolności starożytnych” i „wolności nowożytnych”, można w przybliżeniu rzec, iż czysta koncepcja „wolności od państwa” była wolnością nowożytną, ale ograniczającą swobody człowieka do sfery życia prywatnego. Narodowy liberalizm nie był powrotem do wolności starożytnej Constanta, gdzie jednostka miała prawo uczestnictwa w procesach rządzenia państwem, ale musiała się podporządkowywać, także zniewalającym ją, werdyktom władzy, której część stanowiła. Był syntezą obu tych sposobów myślenia. Chciano tutaj takiego państwa, które udzielałoby swoim obywatelom tych uprawnień, które wynikały ze starożytnej „wolności w państwie i do państwa”, ale bez negatywnych konsekwencji z punktu widzenia nowożytnych potrzeb wolnościowych. W praktyce politycznej oznaczało to jednak ugodowość i nawet „potulność” narodowych liberałów wobec status quo, ostrożność w podejmowaniu reform oraz tendencję do zawierania kompromisów z władzą państwową, pomimo naruszania przez nią niektórych liberalnych wartości. 

Istniało zatem pewne napięcie pomiędzy celem opartej o idee indywidualistyczne wolności i gwarantującego ją (dzięki osłabieniu władzy państwowej) ustroju a celem osiągnięcia narodowej, a więc wspólnotowej jedności na drodze działań podejmowanych przez silne państwo. W czasach bismarckowskich dylemat ów urósł do rozmiarów fundamentalnych. Konieczne stało się wskazanie jednego priorytetu pomiędzy wolnością a jednością. Narodowi liberałowie byli tymi, którzy – nawet jeśli z bólem – określili jedność jako pierwszy cel, postawili kwestię narodową przed liberalną, przynajmniej w sensie chronologicznym. 

Stanowiło to decydujący krok w kierunku zwrotu dezideologizującego narodowy liberalizm, który przekształcał się w filozofię pragmatycznego sprawowania władzy o płynnej orientacji aksjologicznej. Propaństwowość, dbałość o instytucje, o ich stabilność, stały się kluczowymi drogowskazami. Narodowi liberałowie z gruntu odrzucali np. strategie występowania z radykalnym sprzeciwem wobec oficjalnej polityki rządu (protesty, strajki, a już w żadnym razie jakakolwiek rewolta). Promowali etos, w którego logice państwu (jako instytucji) należą się do pewnego stopnia wsparcie i lojalność zawsze, niezależnie od rodzaju prowadzonej przezeń polityki. Dawały tu o sobie znać wręcz heglowskie inspiracje ideowe, które potrafiły zaprowadzić narodowych liberałów w pułapkę wspierania w praktyce nieliberalnych rozwiązań politycznych. Wykluwał się z tego program ideowo mieszany, z wizją państwa organicznego, prawnego i antyfeudalnego, wyrastającego z tradycji narodowych, ale nie interwencjonistycznego. Narodowy liberalizm wysoko cenił ideową „elastyczność”. Mówiono, iż w polityce nie chodzi o to, aby zachowywać się do bólu konsekwentnie (doktrynalnie), ale raczej być patriotą, nie tracić z oczu kluczowych celów, uzgadniać program polityczny z uczciwie odczytanym „duchem czasu”, z konkretną sytuacją społeczno-polityczną. Ewolucja liberalna w ramach istniejącej infrastruktury instytucjonalnej, owszem, jest wskazana, ale nie może przebiegać nagle, chwiejąc całą strukturą. Państwo prawa zaś można interpretować nie tyle w kategoriach politycznego ideału, co jako pragmatycznie pojęty i obiektywnie istniejący porządek prawny.

W monarchii Habsburgów narodowy liberalizm działał w realiach państwa wielonarodowego. Wobec silnej od drugiej połowy XIX wieku pozycji ruchów narodowej (węgierskiej i słowiańskiej) emancypacji o zabarwieniu nacjonalistycznym i jednocześnie reakcyjnym w zakresie zagadnień ustrojowych, liberałowie z niemieckojęzycznej części Austro-Węgier rozwinęli swoisty liberalny nacjonalizm austriacki, którego źródłem autoidentyfikacji była nie niemiecka etniczność, a przywiązanie do wartości liberalnego konstytucjonalizmu, który uznali oni jednak wręcz za synonim czy też autentyczną formułę niemieckości. Liberalność wyrastała zatem z niemieckości, a poza nią była zagrożona kulturowym wstecznictwem. W ich pojęciu „Niemcem” był ten, kto identyfikował się z etosem wielonarodowego państwa wolnościowego, konstytucją, prawami jednostki oraz pewnym ideałem liberalnej kultury, zatem była to kategoria otwarta dla wszystkich obywateli, niezależnie od ich pochodzenia czy języka. Słowo „Niemiec” było wręcz używane jako synonim słowa „liberał”. Pomimo tej deklarowanej anty-etniczności, konflikt narodowych liberałów z ruchami narodowymi na wschodzie Austro-Węgier był nieunikniony. Nie tylko ze względu na antyliberalne nastawienie większości spośród nich i częste utożsamianie się z konserwatywnym reakcjonizmem, ale także ponieważ austriaccy liberałowie za element składowy konstytucjonalizmu uznawali obronę dominującej pozycji języka i (nawet jeśli otwartej dla wszystkich) kultury niemieckiej w sferze publicznej państwa, jako najbardziej rozwiniętych, wyrafinowanych i znanych za granicą. Niemiec nie był więc tutaj w żadnym razie Übermenschem, ale niewątpliwie kultura niemiecką była Überkulturą i to przez wzgląd na jej przesiąknięcie duchem liberalizmu. W filozofii narodowego liberalizmu było zatknięte więc ziarno szowinizmu, które w istocie po pół wieku zaowocowało przerodzeniem się tego nurtu politycznego w zwyczajny nacjonalizm niemiecki, już pozbawiony liberalnego kwietnika.

Przedkładając elastyczność i skupienie na realiach ponad ideowe filary w dziedzinie konstrukcji ustroju państwa, narodowi liberałowie pozostawali w klasycznym sensie liberalni w niektórych innych obszarach. Opowiadali się za wolnością słowa i liberalnym prawem prasowym. Ujawniali wyraźny rys antyklerykalny w odniesieniu do wizji oświaty i relacji państwo-kościół. Ich poparcie dla antykatolickiego Kulturkampfu nie było podyktowane w pierwszym rzędzie rozrachunkami narodowościowymi (jak tzw. walka o kulturę zwykle jest prezentowana w polskiego punktu widzenia), ale jako liberalne narzędzie ograniczenia potęgi i samowoli ośrodków kościelnych i zagwarantowania niekatolikom równych praw. Narodowi liberałowie opowiadali się za państwem neutralnym światopoglądowo i religijnie. Kościół katolicki niewątpliwie dążył zaś (na obszarach zamieszkiwanych większościowo przez katolików) do zakwestionowania tego charakteru sfery publicznej, m. in. poprzez silną obecność religii w szkole publicznej. Do tego dochodziła jeszcze kolizja światopoglądów i wynikająca z niej wola, racjonalistycznych i akcentujących rolę nauki w poznaniu świata, liberałów, aby uwolnić społeczeństwo i jego kulturę od wpływów religijnych dogmatów, gdy te aspirowały do kształtowania spraw świata doczesnego. Kulturkampf miał w pierwotnym założeniu ochraniać kulturę mieszczańskich, liberalnych Niemiec przed wpływami religijnej dogmatyki. W ten sposób miał służyć klasycznie liberalnym celom laickiej sfery publicznej w wolnościowym państwie, stojącym na straży wolności religijnej. Rozdział kościołów od państwa w wizji narodowych liberałów był jednak niepełny. Nie szło tylko o troskę o neutralność konfesyjną państwa, ale także o dominację państwa nad kościołami w przypadku sporów o kompetencje. Ponieważ zjednoczenie Niemiec dokonało się w okolicznościach wojen z katolickimi państwami i bywało uznawane za polityczne dopełnienie procesu reformacji, społeczność katolicka niemal automatycznie traktowana była z reguły nieufnie, jako potencjalnie nielojalna wobec nowego państwa narodowego. Partia Narodowoliberalna pojmowała Kulturkampf w kategoriach „wojny prewencyjnej” na rzecz wyłączenia z realnej walki o polityczne wpływy sił „konserwatywno-klerykalnej reakcji”. I w końcu oczywiście fakt, iż w szczególnym przypadku katolickiej mniejszości narodowej, takiej jak mniejszość polska, gdzie pielęgnowanie narodowej tożsamości wiązało się ściśle z tradycyjną narodową religią, Kulturkampf zyskiwał rysy mechanizmu wynaradawiającego i asymilującego, nie budził większych oporów narodowych liberałów niemieckich. 

Liberałowie angażowali się także na rzecz rozdziału kościołów protestanckich od państwa, przy czym uznawali zagrożenie klerykalizacją z ich strony za dużo niższe aniżeli w przypadku katolików i za wystarczające uznawali wspieranie procesów wzmacniających synodalny system zarządzania tymi kościołami, możliwie zdecentralizowany i z udziałem wiernych świeckich. 

Pragmatyzm był naczelnym impulsem narodowych liberałów w zakresie problematyki ich liberalizmu ekonomicznego. W ich ocenie silne państwo narodowe było zasadniczym elementem skutecznego programu gospodarczego. Powinno ono posiadać możliwość oddziaływania na rozwój produkcji i handlu oraz wspomagać powstawanie miejsc pracy i wzrost płac. Klasowemu społeczeństwu ery industrialnej narodowi liberałowie przeciwstawiali wizję harmonijnego społeczeństwa o dużej pionowej mobilności społecznej, w którym wolny dostęp do zawodów przyczyniałby się do korzystnej konkurencji handlu, rzemiosła i produkcji fabrycznej, ponieważ handel i konkurencja byłyby wolne. 

W praktyce jednak, w zakresie problemów gospodarczych narodowi liberałowie byli gotowi na daleko idące ustępstwa i porzucanie idei gospodarczo liberalnych. Trzon narodowych liberałów składał się działaczy, którzy uznawali zapewne wolny handel za słuszną koncepcję, ale równocześnie za postulat drugorzędny, z którego z łatwością mogli zrezygnować dla pierwszorzędnego celu, czyli utrzymania wpływu na kierunek polityki państwa. Narodowe hasła z łatwością komponowały się z koncepcjami protekcjonistycznymi, wprowadzaniem ceł oraz wysokich podatków dla idei sprawnego i silnego państwa, traktowaniem promowanych przez państwo narodowych potentatów jako elementu machiny państwowej realizującego jej interesy na płaszczyźnie międzynarodowej. 

Po doświadczeniach obu wojen światowych – a przynajmniej w kontekście wybuchu pierwszej z nich i zaprowadzonego po niej dramatycznie niestabilnego układu pokojowego filozofia narodowego liberalizmu (bynajmniej nie tylko w państwach centralnych) ponosi znaczącą część odpowiedzialności – nurt narodowego liberalizmu wygasał. Liberalizm orientował się ponownie na jednostkę ludzką, jej prawa, wolności i godność, jako wartość najwyższą, przy której interesy narodowe i państwowe schodzą na drugi plan. W przypadku narodowych liberałów oznaczało to ewolucję, która prowadziła ku zanikowi ich szczególnych rysów i wtopieniu się tego nurtu w pod wieloma względami podobny nurt liberalizmu konserwatywnego. Po dzień dzisiejszy jednak istnienie pewnych odruchów o narodowo-liberalnym charakterze jest źródłem nieufności np. postmaterialistycznej lewicy wolnościowej (zwłaszcza umiarkowanego skrzydła Zielonych) wobec liberalizmu, co blokuje wydawałoby się naturalne sojusze ideowo-programowe w wielu miejscach Europy. Dla liberałów jasnym jest, że bycie patriotą nie stoi w sprzeczności z podstawowymi wartościami liberalnymi. Historia narodowego liberalizmu pokazuje jednak, że pewne napięcie pomiędzy nimi istnieje.

Dyskurs liberalny i antyliberalny. Polskie zmagania i polskie spory :)

Głód wolności znajdował swój muzyczny akord zarówno u Jacka Kaczmarskiego, który wzywał: „Wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany, połam bat, a mury runą, runą, runą i pogrzebią stary świat!”, jak też w polskich kościołach, w których niejednokrotnie pobrzmiewał modlitewny ton: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!”

 

Kiedy w 1989 r. obradami okrągłego stołu i wyborami czerwcowymi rozpoczynano w Polsce proces demontażu ustroju komunistycznego, społeczeństwo polskie cierpiało na gigantyczny głód wolności. Głód wolności, którą niemalże dokładnie sześćdziesiąt lat temu zagarnęły sąsiadujące z II Rzeczpospolitą totalitaryzmy: nazistowski i sowiecki. Ten głód wolności prowadził Polaków przez powojenną historię ścieżkami bohaterskich zrywów: od czerwca 1956 roku, aż po falę wiosenno-letnich strajków roku 1988. Ów głód wolności werbalizowany był w okresie Polski Ludowej przez różnorodne grupy polskiego społeczeństwa: od robotników wszelkich branż, aż po intelektualistów. Głód ten znajdował swój muzyczny akord zarówno u Jacka Kaczmarskiego, który wzywał: „Wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany, połam bat, a mury runą, runą, runą i pogrzebią stary świat!”, jak też w polskich kościołach, w których niejednokrotnie pobrzmiewał modlitewny ton: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!”

 

Dyskurs o wolności

W okresie Polski Ludowej oraz w pierwszych miesiącach przemian systemowych dyskurs liberalny miał albo charakter marginalny, albo w ogóle nie był obecny w dyskursie publicznym. W większym stopniu można mówić o obecności dyskursu wolnościowego, czyli wszelkich form refleksji i werbalizacji potrzeby wolności oraz debat na temat jej wartości oraz zakresu. Już w czerwcu 1956 r. obok postulatów dotyczących sfery socjalnej, bytowej i zarobkowej pojawiały się również hasła ze spektrum wolnościowego, jak chociażby: „My chcemy wolności”, „Żądamy wolnych wyborów pod kontrolą ONZ”, „Precz z Ruskami, żądamy prawdziwie wolnej Polski”” „Precz z bolszewizmem”, „Precz z komunistami”[1]. Taka wolnościowa retoryka bynajmniej nie dominowała w przebiegu polskich przełomów antykomunistycznych w okresie PRL, jednakże hasła takie się pojawiały. Obawy klasyfikowania tego typu haseł jako prób zamachu na konstytucyjne organy władzy komunistycznej skutecznie sprawiały, że kanalizacja niezadowolenia społecznego dokonywała się poprzez żądania płacowe oraz socjalne.

 

Wyraźnie zarysowane żądania wolnościowe znalazły się wśród tzw. postulatów sierpniowych. Już w pierwszym punkcie znalazło się żądanie akceptacji przez władze „niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych”, czyli żądanie pluralizmu społecznego i związkowego. Punkt drugi zawierał żądanie prawa do strajku, zaś punkt trzeci – żądanie przestrzegania wolności słowa, druku i publikacji. W punkcie szóstym natomiast domagano się umożliwienia „wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform”. Niewątpliwie to te 21 postulatów i zapoczątkowany nimi okres karnawału „Solidarności” przyczyniły się w pewnym stopniu do tego, co miało się wydarzyć w Polsce w 1989 r. Wszystko to zaś działo się właśnie pod hasłami realizacji zasady wolności właśnie. Na ten niemalże metafizyczny pęd do wolności zwracał uwagę Timothy Garton Ash w Polskiej rewolucji, kiedy sugerował, że nijak się on ma do realiów sowieckiego komunizmu. Przywoływał wręcz słowa Stalina, który miał stwierdzić, że „wprowadzać komunizm w Polsce to tak jak siodłać krowę”[2].

Dyskurs liberalny

Dyskurs o wolności zostawał systematycznie zastępowany przez dyskurs liberalny po tym, jak rozpoczęto w Polsce intensywny proces przekształceń ustrojowych, zarówno na poziomie politycznym, jak i ekonomicznym. W pierwszych kilku latach transformacji systemowej hasła modernizacji, liberalizacji i prywatyzacji stanowiły niewątpliwie dowód rozwoju cywilizacyjnego i swoistej gospodarczo-społecznej westernizacji Polski. Początkowo postulaty liberalizacyjne nie niosły z sobą negatywnych konotacji, a wręcz stanowiły obietnicę dobrobytu i dobrostanu, które rychło miały stać się udziałem wszystkich Polaków.  W swoim exposé Tadeusz Mazowiecki wspominał, że „długofalowym strategicznym celem poczynań rządu będzie przywrócenie Polsce instytucji gospodarczych od dawna znanych i sprawdzonych. Rozumiem przez to powrót do gospodarki rynkowej oraz roli państwa zbliżonej do rozwiniętych gospodarczo krajów. Polski nie stać już na ideologiczne eksperymenty”. Słowa Mazowieckiego wskazywały, iż będzie on chciał zerwać z dysfunkcyjną gospodarką centralnie planowaną i pójść w kierunku wolności gospodarczej.

 

Dyskurs liberalny po okrągłym stole miał charakter idealistyczny i zarazem optymistyczny. Przekonywano, że budowa demokracji musi być sprzężona z wejściem na ścieżkę gospodarki kapitalistycznej. Bronisław Geremek wykazywał, jak „nierozdzielny jest to związek” oraz że „próby budowy gospodarki rynkowej bez demokracji prowadziły do klęski”[3]. Był on przekonany, że „polska Solidarność zbudowała pewien układ nadziei”, bo „właśnie nadzieja ludzi wytwarza cierpliwość, wytwarza akceptację poświęceń i wyrzeczeń. A te są niezbędne w procesie przechodzenia do demokracji”[4]. Dyskurs liberalny – zarówno na politycznym, jak i ekonomicznym poziomie – przyjął się w świecie nowych polskich elit politycznych, jak również wśród publicystów. Był to niewątpliwie efekt panującej jeszcze w Stanach Zjednoczonych reaganomiki oraz ciągle przynoszącego Brytyjczykom pozytywne rezultaty thatcheryzmu.

 

Idealistyczno-optymistyczna wizja liberalnej demokracji zyskała jednak również instytucjonalne wsparcie ze strony międzynarodowych organizacji i instytucji finansowych, jak chociażby Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy czy Europejska Wspólnota Gospodarcza. Ireneusz Krzemiński w 1990 r. wskazywał, że „pojawia się palący problem wizji przyszłego ładu gospodarczego” i choć – jak dowodził – nie chodzi o „utopijny obraz raju na ziemi, który konstruowali komuniści. Jednakże potrzeba wizji, która skonkretyzuje zasady wolnego rynku i dobrego życia ogółu społeczeństwa”[5]. Wizja lepszej przyszłości, jaka wyłaniała się z wypowiedzi polityków i publicystów, którzy przekonywali do wolnorynkowej demokratycznej przyszłości Polski, budowała wśród Polaków wiarę w lepszą przyszłość i systematyczne zbliżanie się polskiego stylu życia i jego jakości do standardów zachodnioeuropejskich. Jeszcze w 1989 r. zdawało się, że wobec beznadziei komunistycznych lat osiemdziesiątych nowa Polska z pewności nie będzie w stanie postawić Polaków przed jeszcze większymi wyzwaniami. Tymczasem narastające bezrobocie, będące efektem masowego upadku przedsiębiorstw, postępujące ubożenie społeczeństwa i nieobecny dotychczas problem ubóstwa, hiperinflacja, która stała się nie tylko symbolem legalnej grabieży, ale również niepewności – te właśnie demony przywitały Polaków w nowej Polsce, tej liberalno-demokratycznej.

 

Socjaldemokratyczny dyskurs antyliberalny

Dyskurs antyliberalny wyłonił się niczym Heglowska antyteza względem zakorzeniającego się w pierwszych latach III Rzeczypospolitej dyskursu liberalnego. Pierwsze jego symptomy pojawiły się wraz z pierwszymi negatywnymi społecznie konsekwencjami wdrażanego planu Balcerowicza. Józef Kaleta pisał 13 października 1991 r. o „polskim harakiri”, wskazując, iż „stan polskiej gospodarki jest dramatyczny”. Przekonywał jednocześnie, że „we współczesnej historii nie ma państwa, w którym szokowa terapia doprowadziła do ożywienia gospodarki”[6]. Włodzimierz Bojarski i Stefan Kurowski pisali o „fiasku liberalizmu”, dowodząc, że „liberalna koncepcja kolejnych rządów odpowiada prymitywnemu, skompromitowanemu kapitalizmowi z początku minionego wieku, zachowanemu do dziś w nadal eksploatowanych krajach postkolonialnych”[7]. Bp Tadeusz Pieronek wskazywał na wzrost negatywnych skutków przemian gospodarczych, które w największym stopniu ponosili najsłabsi i najbiedniejsi. Podkreślał, że „bogactwa tej ziemi powinny być dostępne każdej istocie ludzkiej. Każdy, kto przyszedł na świat, ma prawo do jego dóbr, a rzeczą zapobiegliwości ludzkiej jest takie urządzenie ziemskiego porządku, by tych dóbr starczyło dla wszystkich”[8].

 

Problemy, które dotknęły Polskę i Polaków w trakcie pierwszych lat transformacji systemowej sprawiły, że osłabło poparcie społeczne do przemian gospodarczych, zachwianiu uległo społeczne zaufanie do wyznaczanych przez elity polityczne kierunków przemian, zaś postsolidarnościowe elity zostały obciążone odpowiedzialnością za wszelkie niepowodzenia dobry transformacji. Również dyskurs liberalny zaczął być utożsamiany ze środowiskami, które niejako stały się przyczyną tych wszystkich problemów. Dyskurs antyliberalny musiał stać się swoistym remedium na dyskurs liberalny. Pierwszym symptomem triumfu antyliberalnej retoryki było zwycięstwo Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego w 1993 r. oraz Aleksandra Kwaśniewskiego w 1995 r. Jeden z głośniejszych postulatów, które znalazły się w Deklaracji Wyborczej SLD w 1993 r., brzmiał następująco: „Tak dalej być nie musi: niech reformy służą ludziom”. Jak najbardziej oddawał on klimat antyliberalnej retoryki szerzącej się w społeczeństwie i coraz bardziej obecnej w mediach. Antoni Dudek w Historii politycznej Polski 1989-2005 podaje, iż w latach 1991-1993 aż o 13 punktów procentowych wzrósł odsetek ankietowanych przekonanych, że „rządy solidarnościowe wpędziły Polskę w stan chaosu i ubóstwa. Jednocześnie prawie o 20 punktów procentowych zmniejszył się odsetek respondentów mających analogiczną opinię o rządach PZPR[9].

 

Wczesna forma kształtowania się dyskursu antyliberalnego miała jednakże charakter stosunkowo umiarkowany i w pewnym sensie konstruktywny. Przede wszystkim wskazywano na niedostatki w zabezpieczeniu socjalnym gospodarczych przemian, które przecież – z perspektywy trzydziestolecia – wydają się dziś ewidentne. W ciągu tych pierwszych kilku lat kształtowania się dyskursu antyliberalnego w zasadzie nie podważano sensu całego procesu transformacji systemowej, zaczęto jednak dostrzegać w tym procesie człowieka. Edmund Wnuk-Lipiński wskazywał, że „pewna część społeczeństwa czuje się zagubiona i cierpi na coś, co można by nazwać – z pewną przesadą – sieroctwem społecznym. Życie w wolności okazało się trudne, trudniejsze niż wyidealizowane marzenia o wolności sprzed sześciu lat, oraz mało przewidywalne”[10]. Dyskurs antyliberalny zdawał się być przejawem werbalizacji niezadowolenia z negatywnych dla społeczeństwa skutków ubocznych przekształceń gospodarczych, jakie dokonywały się w Polsce. Ten wyłaniający się dyskurs liberalny miał jednakże jeszcze – nazwijmy to umownie – twarz socjaldemokratyczną.

Populistyczny dyskurs antyliberalny

Do podważenia samego sensu liberalnych reform doszło pod koniec dwudziestego wieku, kiedy to do wyobraźni społecznej coraz skuteczniej zaczął się przebijać dyskurs antyliberalny w jego populistycznej formie. W latach 1998-2001 w Polsce systematycznie wzrastało bezrobocie, a społeczeństwo polskie zaczynało odczuwać negatywne konsekwencje czterech wielkich reform systemowych wdrożonych przez rząd Jerzego Buzka. Reformy te wiązały się z kosztami finansowymi, a szereg niedoróbek w ustawach wprowadzających te reformy przynosił kolejne fale niezadowolenia społecznego. Jednakże dopiero niekorzystna sytuacja w branży rolnej wywindowała w rankingach popularności obecnego w życiu publicznym od początku lat dziewięćdziesiątych Andrzeja Leppera. Ten przywódca rolniczego związku zawodowego a później również partii politycznej kreował się na trybuna ludowego, obrońcę społeczeństwa i przywódcę antyestablishmentowego ruchu domagającego się odejścia z polityki ojców polskiej transformacji systemowej. Tak właśnie ukształtował się populistyczny dyskurs antyliberalny.

 

Lepper i działacze Samoobrony nie przebierali w słowach. Nie mieli wątpliwości, że to właśnie „liberały-aferały” odpowiadają za fatalną sytuację społeczeństwa polskiego i ruinę polskiej gospodarki. Symbolem polskiej transformacji i zarazem symbolem błędów tejże transformacji Lepper uczynił Leszka Balcerowicza. W Liście Leppera przeczytać można wspomnienie pierwszego spotkania tego działacza rolniczego z ojcem polskiej transformacji gospodarczej. Lepper wspomina, jak „do mrocznego gabinetu Balcerowicza” wprowadził go „jeden z jego licznych asystentów”, jak to „minister finansów nie odzywał się (…), zapadał w rodzaj krótkotrwałego letargu, po czym wychodził z odrętwienia, wracał do świadomości, próbował słuchać, ale zaraz jakieś słowo go irytowało, więc znów popadał w rodzaj psychicznej zaciętości”[11]. „Balcerowicz musi odejść” – tak wykrzykiwał z poselskiej mównicy przyszły poseł, wicemarszałek, minister i wicepremier Lepper. Zapowiadał również, że postawi Balcerowicza przed sądem, trybunałami międzynarodowymi oraz że doprowadzi do jego skazania na obóz pracy za zbrodnie, jakich dokonał na narodzie polskim.

 

To była niewątpliwie nowa jakość, jeśli chodzi o specyfikę dyskursu antyliberalnego w Polsce. Z jednej bowiem strony podważone zostały właściwie wszystkie „świętości” polskiej transformacji, z drugiej zaś – rzeczywiście otwarto pole do bardziej krytycznej i może istotnie bardziej obiektywnej refleksji historycznej na temat polskiej transformacji. Populistyczna wersja antyliberalnego dyskursu, jaką wypromował Lepper, stała się na pewno kamieniem węgielnym tego ostrego i niestety kompletnie niemerytorycznego sporu, jakiemu przyglądamy się od kilku lat w polskiej polityce. Uruchomiona w 2005 r. retoryczna wojna między Polską solidarną a Polską liberalną byłaby na pewno możliwa bez Leppera, jednakże bez jego wątpliwej jakości spuścizny na pewno nie byłaby wojną tak zaciętą, dehumanizującą przeciwnika, dewaluującą jego jakiekolwiek zasługi i niemalże domagającą się jego ewaporacji. Paradoksalnie obie strony tego wyniszczającego dziś Polskę i Polaków sporu są „godnymi” kontynuatorkami dyskursu politycznego, którego ojcem był Andrzej Lepper.

 

 


 

[1]                     J. Eisler, Poznański Czerwiec’56. Uwarunkowania – Przebieg – Konsekwencje, Poznań 2007, s. 37.

[2]                     T. G. Ash, Polska rewolucja. Solidarność 1980-1981, Warszawa 1987, s. 4.

[3]                     B. Geremek, Polski układ nadziei, „Tygodnik Powszechny”, 17.06.1990.

[4]                     Tamże.

[5]                     I. Krzemiński, Szybko i powoli. Polski tygiel przemian, „Odra” 1990, nr 9.

[6]                     J. Kaleta, Harakiri?, „Wprost”, 13.10.1991.

[7]                     W. Bojarski, S. Kurowski, Fiasko liberalizmu, „Ład”, 4.07.1993.

[8]                     T. Pieronek, Kościół i gospodarka, „Ład”, 30.10.1994.

[9]                     A. Dudek, Historia polityczna Polskie 1989-2005, Kraków 2007, s. 257.

[10]                   E. Wnuk-Lipiński, Wyuczone bezradność, „Nowe Życie Gospodarcze”, 23.11.1995.

[11]                   A. Lepper, Lista Leppera, Warszawa 2002, s. 24-25.

 


 

„Postcards from Salem” / „Pocztówki z Salem”

Niewinność czarownic. Celebracja „dziewczyństwa” („siostrzeństwa”). Bycie razem.

 

Fotografie, scenografia: Magdalena Franczuk

Modelki: Orina Krajewska, Anna Jarosik-Tomala, Maria Dębska, Elżbieta Mielnik, Monika Kaleńska, Joanna Zagórska, Sabina Karwala, Zuzanna Rabiega, Anna Paliga, Małgorzata Twardowska, Magdalena Żak, Justyna Bugajczyk

Make-up, fryzury: Aga Zajdel

Jaka jest przyszłość polskiego liberalizmu? [Ankieta Liberté!] – Tomasz Kamiński :)

Zapytaliśmy przedstawicieli środowiska Liberté! i osoby, którym bliskie są idee liberalizmu o ocenę międzynarodowej i polskiej sytuacji polityczno-społecznej oraz ich wizję przyszłości. Oto odpowiedzi Tomasza Kamińskiego.

[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXX numeru kwartalnika Liberté!, który ukazał się drukiem w lutym 2019 r.]

Jaka powinna być przyszłość polityczno-partyjnej reprezentacji liberalnych idei w Polsce? Czy powinno się znaleźć miejsce dla niezależnej partii liberalnej, czy raczej dla liberalnego skrzydła w większej strukturze? Czy skazanie się na kompromisy koalicyjne nie pozbawia idei liberalnych potencjału oddziaływania na społeczeństwo?

First things first. Najważniejsze zadanie to obrona systemu demokratycznego w Polsce, w szczególności niezależnego sądownictwa. W tym celu należy pozbawić władzy partię, która ten system niszczy. Powinien być to nadrzędny cel wszystkich sił prodemokratycznych w Polsce, niezależnie od ich rysu ideologicznego. Obowiązująca ordynacja wyborcza w sposób bardzo wyraźny promuje dużych, a bezwzględnie karze małych. Dlatego jeśli liberałowie chcą w nadchodzących wyborach odebrać władzę partii rządzącej, to powinni wejść do szerokiej koalicji prodemokratycznej. Zdecydowanie optuję więc za współpracą zarówno z republikańską prawicą, jak i ugrupowaniami lewicowymi, nawet za cenę daleko idących kompromisów programowych. Zanim zaczniemy się spierać o najlepszy sposób uprawy róż, najpierw trzeba ochronić je przed szalejącym pożarem.

W reakcji na globalny kryzys 2008 roku wzmocniła się narracja antyliberalna gospodarczo. Jaka jest pożądana reakcja liberałów na tę nową rzeczywistość? Czy ewolucja myśli liberalnej powinna iść w kierunku „zmiękczania” postulatów wolnorynkowych i uwzględnienia oczekiwań dużej części społeczeństwa związanych z potrzebą bezpieczeństwa socjalnego?

Pragnienie bezpieczeństwa socjalnego jest zupełnie naturalne w społeczeństwie i nie ma sensu z tym walczyć. Liberałowie powinni natomiast postarać się o sprawiedliwe zasady redystrybucji, o politykę społeczną opierającą się na rzetelnej analizie danych (evidence-based policy) czy wreszcie o tworzenie systemowych, pozytywnych bodźców do pracy. W praktyce oznacza to kierowanie pomocy do grup najbardziej potrzebujących, z jednoczesnym ograniczaniem jej dla mniej potrzebujących. Zostawmy więc program Rodzina 500 plus, ale obejmijmy nim również ubogie rodziny z jednym dzieckiem (dziś w dużej mierze wykluczone ze wsparcia), wprowadzając jednocześnie ograniczenia w dostępie do programu dla rodzin lepiej sytuowanych. Zapewnijmy godne życie rodzinom wychowującym niepełnosprawne dzieci, a zrezygnujmy z pomysłów opłacania obiadów w szkołach wszystkim uczniom. Polityka społeczna w Polsce wymaga dogłębnego przeglądu i racjonalizacji. Nie po to, żeby ją ograniczać, ale po to, żeby ją uczynić bardziej sprawiedliwą.

Liberałowie i lewica mają w Polsce szerokie możliwości współdziałania. Obejmuje ono nie tylko tradycyjne pola zbieżności poglądów w zakresie praw różnego rodzaju mniejszości, praw obywatelskich czy obyczajowych przemian społeczeństwa, ale także obrony ustroju państwa prawa. Tymczasem część lewicy uwypukla swoją niechęć wobec liberałów, winiąc ich za zły stan Trzeciej Rzeczpospolitej czy za obrót spraw po roku 2015. Jak na te postawy powinni odpowiadać liberałowie?

Lewica w Polsce całą swoją ideologiczną tożsamość budowała latami na walce z „neoliberalizmem”. Wielu ludzi lewicy może nawet uważać, że Polsce bardziej zaszkodził prof. Leszek Balcerowicz niż Jarosław Kaczyński. Taka postawa oczywiście utrudnia dialog, ale będę się upierał, że

lewica i liberałowie są dziś naturalnymi sojusznikami. Lista wspólnych spraw do załatwienia jest naprawdę długa: walka o prawa obywatelskie (w tym prawa mniejszości), prawdziwa reforma sądownictwa, świeckie państwo, pilna kwestia reformy służby zdrowia, zmiana programów nauczania, tak aby dzieci lepiej przygotowywać do wyzwań przyszłości, poprawa relacji  zagranicznych z naszymi partnerami europejskimi…

W tych wszystkich sprawach, a nawet w kwestii większej sprawiedliwości programów pomocy społecznej, można się będzie z lewicą dogadać. Weźmy przy tym pod uwagę, że potencjał intelektualny polskiej lewicy jest bardzo duży, tylko beznadziejnie rozdrobniony pomiędzy różne partyjki. Gdyby politykę w naszym kraju kształtowały dyskusje i spory z działaczami lewicowymi pokroju Barbary Nowackiej czy Adriana Zandberga, to na pewno Polska znajdowałaby się dziś w dużo lepszej sytuacji.

W Polsce przemiany religijności zachodzą dość powoli, ale uwikłanie Kościoła w świat polityki postępuje. Jaki powinien być stosunek liberałów do roli religii w życiu społecznym? Jakie modus vivendi polskiego państwa z hierarchami Kościoła katolickiego jest osiągalne i pożądane?

Katolicy stanowią w Polsce malejącą, ale wciąż istotną grupę społeczną, która nie zniknie szybko. Choćby ten fakt powinien skłaniać liberałów do rozmowy z Kościołem, a nie do walki z nim. Budowa świeckiego państwa w sposób oczywisty uderzy w interesy kościelnych hierarchów, ale żeby jego fundamenty były trwałe, to warto uzgodnić pewne kompromisy. Przykładem niech będzie religia w szkole. Zamiast ją likwidować jednym cięciem, może lepiej najpierw zmniejszyć o połowę liczbę godzin i bezwzględnie pilnować, aby była na pierwszej lub ostatniej lekcji? Sytuacja, w której lekcji religii uczeń ma więcej niż biologii, chemii czy fizyki, jest absurdalna i szkodliwa dla dzieci. Zmiana będzie więc racjonalizacją, a nie uderzeniem w Kościół. Realizację istotnego dla liberałów postulatu budowy świeckiego państwa oparłbym właśnie na wprowadzaniu cząstkowych, bardzo dobrze umotywowanych zmian, w dialogu ze środowiskami kościelnymi i z szacunkiem dla poglądów milionów katolickich współobywateli. Realizowana z przytupem rewolucja antykościelna może i przyniesienie poklask antyklerykałów, ale będzie skutkować kontrrewolucją po następnych wyborach. To spowolni tylko zmiany pożądane przez liberałów. Dlatego trzymałbym się zasady tiszej jediesz dalsze budiesz

Wielu liberalnych polityków europejskich ze zgrozą obserwuje sytuację w Polsce i na Węgrzech, w efekcie postulując marginalizację tych państw w modelu „Europy kilku prędkości”. Z drugiej strony ich wizje są szansą na pomyślność projektu europejskiego w XXI wieku. Jaka powinna być postawa polskich liberałów wobec tych projektów reform, jeśli ich realizacja może osłabić pozycję Polski w UE?

Realizacja wizji Europy wielu prędkości wydaje się przesądzona. Już dziś zresztą mamy różne „kręgi integracji”, z jądrem (strefa euro) i peryferiami (np. Norwegia). Chęć pogłębiania integracji jest zrozumiała w kontekście wspólnych problemów i wyzwań, przed którymi stoją państwa europejskie. Polscy liberałowie nie powinni starać się hamować procesu pogłębiania współpracy części krajów, ale raczej tłumaczyć własnym obywatelom sensowność dołączenia do tej grupy. Koszty pozostawania poza najściślejszym kręgiem integracji będą dla Polski wysokie, korzyści z wejścia do niego – bardzo wyraźne. Pogłębienie współpracy gospodarczej i szybszy wzrost gospodarczy, zwiększenie bezpieczeństwa, większy wpływ na decyzje… argumentów jest naprawdę wiele. Wejście do strefy euro powinno być więc sztandarowym postulatem liberałów. Nie powinniśmy bać się głośno mówić, że miejsce Polski jest w centrum Europy, a nie na jej peryferiach.

Kultura jest dzisiaj znowu ważnym ogniwem światopoglądowego formowania społeczeństw. Jaka powinna być rola liberałów w kształtowaniu współczesnej kultury?

Liberałowie na pewno powinni bardzo mocno bronić zasady wolności twórców, a jednocześnie neutralności światopoglądowej instytucji państwowych i sprawiedliwości. Wolność tworzenia wymaga finansowania, dlatego zachowałbym państwowe dotacje. Z drugiej zaś strony należałoby gruntownie zreformować mechanizm dystrybucji tych środków, tak aby były rozdzielane w sposób przejrzysty, apolityczny i sprawiedliwy, tzn. oparty na kryteriach merytorycznych. Zwiększyłbym zasadniczo pulę środków rozdzielanych na zasadach projektowych kosztem zmniejszenia finansowania stałego. Poprawiłoby to efektywność wydatkowania środków, ale wiązałoby się z koniecznością prywatyzacji części placówek kulturalnych, na czele z telewizję publiczną, która w swojej obecnej, skrajnie upolitycznionej wersji, stała się własną karykaturą. Zamiast marnować miliony na pudrowanie trupa przy ul. Woronicza w Warszawie lepiej dać te pieniądze faktycznym twórcom polskiej kultury.

Jaka jest przyszłość polskiego liberalizmu? [Ankieta Liberté!] – Bartłomiej Sienkiewicz :)

Zapytaliśmy przedstawicieli środowiska Liberté! i osoby, którym bliskie są idee liberalizmu o ocenę międzynarodowej i polskiej sytuacji polityczno-społecznej oraz ich wizję przyszłości. Oto odpowiedzi Bartłomieja Sienkiewicza.

[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXX numeru kwartalnika Liberté!, który ukazał się drukiem w lutym 2019 r.]

Jaka powinna być przyszłość polityczno-partyjnej reprezentacji liberalnych idei w Polsce? Czy powinno się znaleźć miejsce dla niezależnej partii liberalnej, czy raczej dla liberalnego skrzydła w większej strukturze? Czy skazanie się na kompromisy koalicyjne nie pozbawia idei liberalnych potencjału oddziaływania na społeczeństwo?

Problemem jest raczej brak jakiejkolwiek reprezentacji liberalizmu w Polsce. Nie trzeba głębokiej analizy wystąpień PO, żeby dostrzec zanik języka liberalnego. Przede wszystkim w rozumieniu liberalizmu jako najgłębszego projektu nowoczesności skupionego na ludzkiej wolności, prawie do wyboru, ochronie równości i powszechności tego wyboru. Zanik tej warstwy emancypacyjnej i przełożenie tego na „techniczną” walkę polityczną z rządzącą prawicą spycha nieuchronnie partię mającą korzenie liberalne na pozycję nieokreśloną ideowo w trosce o poszerzenie spektrum wyborców. Tymczasem ta bezideowość jest złudzeniem pragmatyczności: ludzie potrzebują w niepewnych czasach, w jakich przyszło nam żyć, wyraźnej busoli, atakowani co rusz nachalną propagandą o „końcu liberalizmu” i jego rzekomych przewinach, konfrontowani na co dzień z wyrazistym przesłaniem narodowo- -prawicowym. Tylko odważne mówienie o liberalizmie i demokracji liberalnej jako zestawie idei, które pozwoliły wyzwolić człowieka z kondycji podległości stanowej, gospodarczej czy religijnej, mogą dać nadzieję na przyszłość, a tym samym wygraną w walce o uznanie większości. Z tej perspektywy wybór zaczyna się od gotowości „podłączenia do liberalnego prądu” opinii publicznej i nacisku na istniejące byty polityczne, by tę wersję swojego istnienia przyjęły jako oczywiste ideowe przesłanie. Dopiero fiasko tej działalności wymusza inny wybór.

Nie mogę się zgodzić na perspektywę, w której kompromisy niezbędne do politycznego działania mają być przeszkodą, a alternatywą jest „czystość środowiska” jako osobnego bytu. Skończyłoby się to ideową obawą o utrzymanie ideowości. Liberałowie mieliby sami się pilnować w niewielkim gronie, czy ktoś czasem nie zmienia zdania? Ekskluzywność jest poza tym przeciwieństwem „możliwości odziaływania na społeczeństwo”. Przestrogą jest tu partia Razem, która z lewicowości utworzyła sekciarstwo stosowane, ponosząc zupełne fiasko w kontakcie ze społeczeństwem i wyborcami. Przestrzegał przed takim rodzajem liberalizmu Mark Lilla, nawet jeśli jego diagnoza była adresowana do bardziej lewicowych – z naszej perspektywy – niż liberalnych środowisk w USA. Propozycja liberalna nie może także operować językiem sprowadzającym się wyłącznie do kwestii gospodarczych, bo w finale kończy się jak liberalizm à la Petru, dla wąskiego zakresu wyborców.

Odnowienie narracji liberalnej musi się odwoływać do polskich tradycji myślenia wolnościowego, do przynależności cywilizacyjnej i wciąż żywego smoka paternalizmu postfeudalnego w Polsce, za którym często stoi projekt odbierania ludziom wolności w imię własnej władzy (PiS).

W reakcji na globalny kryzys 2008 roku wzmocniła się narracja antyliberalna gospodarczo. Jaka jest pożądana reakcja liberałów na tę nową rzeczywistość? Czy ewolucja myśli liberalnej powinna iść w kierunku „zmiękczania” postulatów wolnorynkowych i uwzględnienia oczekiwań dużej części społeczeństwa związanych z potrzebą bezpieczeństwa socjalnego?

W tej sprawi stoję blisko Tony’ego Judta oraz jego wizji przekształceń społecznych i gospodarczych w Europie. W złożonym procesie zawierania kompromisów socjaldemokraci, chadecy i liberałowie wypracowali w powojennej Europie drogę niekrępującą wolności gospodarczych, różnorodną, zapobiegającą nadmiernym podziałom społecznym. Europa stała się jednym z filarów światowego rozwoju gospodarczego i nowych technologii. Pamięta się o politycznym podmiocie, który zapewnił tryumf wolności, czyli klasie średniej, ale i umiejętnie dba o najsłabszych. Szok roku 2008 (i to, co do niego doprowadziło) trwa do dziś i być może nadal jeszcze będzie napędzał populizmy wszelkiej maści właśnie dlatego, że uderzał w stabilność owego podmiotu politycznego będącego bazą społeczną wszelkich projektów liberalno-emancypacyjnych. Strach przed upadkiem i zubożeniem od tego czasu nie osłabł. Niemniej sądzę, że stoimy przed dwoma niebezpieczeństwami, jakie niosą za sobą skrajności: libertarianizmem i populizmem lewicowym, realizowanym przez prawicę. Oba skrzydła są wrogami liberalizmu i oba czerpią siłę z tego samego – opisanego wcześniej – źródła. Libertarianizm jest niczym innym jak darwinizmem społecznym, a populistyczna obietnica wspólnotowości skrywa czystej wody autorytaryzm. Wyjściem z tego nie jest tylko odrzucenie i przeciwstawienie się obu, ale wypracowanie nowego kompromisu pozwalającego na zaspokojenie potrzeb klasy średniej, aspirującej, ochrona najsłabszych w imię stabilności społecznej i pilnowanie wzrostu gospodarczego opartego na zachowaniu elementarnych zasad konkurencji. Jednym z najsilniejszych obciążeń liberalizmu jest utożsamienie go z neoklasycznym modelem ekonomii, traktowanym jak Fukuyamowski „koniec historii”, jako jedyną i ostateczną szkołę myślenia ekonomicznego. Po roku 2008 tego typu myślenia liberałowie bronić nie mogą, gdyż prowadzi do takiego rozminięcia się z oczekiwaniami społecznymi, że skutek może być tylko jeden: trwała marginalizacja. A to oznacza także koniec drogi wolności człowieka, różnorodności wyboru i jego prawnych gwarancji. Warto przypomnieć, że w 1945 roku Zachód pokonał faszyzm gigantycznym wysiłkiem i kosztem wielu ofiar, a znalazł się w sytuacji zagrożenia komunizmem z jego atrakcyjną ofertą emancypacji poprzez totalitaryzm. I jedno, i drugie zostało pokonane. Nie ma więc powodu, by stracić wiarę, że i tym razem liberalizm może przepłynąć między Scyllą i Charybdą libertianizmu i prawicowo- -lewicowego populizmu. Warunkiem tego jest jednak powrót do korzeni: liberalizm nie jest szkołą ekonomiczną, jest troską o rozumną wolność, i potrafi się dostosować do okoliczności. W tym tkwiła zawsze jego siła – wystarczy przeczytać filipiki Žižka ze wstępu do Rewolucji u bram Lenina – zarzut obłaskawiania rzeczywistości brzmi tam jako główne oskarżenie przeciw liberalizmowi. Słuszność tego zarzutu jest potwierdzeniem tej drogi.

Liberałowie i lewica mają w Polsce szerokie możliwości współdziałania. Obejmuje ono nie tylko tradycyjne pola zbieżności poglądów w zakresie praw różnego rodzaju mniejszości, praw obywatelskich czy obyczajowych przemian społeczeństwa, ale także obrony ustroju państwa prawa. Tymczasem część lewicy uwypukla swoją niechęć wobec liberałów, winiąc ich za zły stan Trzeciej Rzeczpospolitej czy za obrót spraw po roku 2015. Jak na te postawy powinni odpowiadać liberałowie?

To istotnie problem – bo wydawałoby się, że wobec ofensywy prawicy w każdym segmencie życia społecznego i politycznego oba obozy powinny się do siebie zbliżyć. Dzieje się inaczej. Od 2015 roku zdarzało mi się pisać o tym dla „Krytyki Politycznej” – zawsze bez skutku. Nowa Lewica jest w moim przekonaniu zdeterminowana, by na trupie liberalizmu wyrosnąć jako główny przeciwnik prawicy w Polsce, a argument, że na gruzowisku po zniszczeniu liberalizmu nie będzie miejsca na żadną formę istnienia lewicy i jej postulatów – zupełnie do tych środowisk nie trafia i wręcz budzi ich wściekłość. Na to nakłada się problem sporu międzypokoleniowego. Dla nowej lewicy przedstawiciele liberalizmu o pokolenie starsi są nie do przyjęcia, także dzięki paternalistycznemu językowi. Widać było to wyraźnie w wypadku sporów o nieobecność młodego pokolenia w protestach ulicznych, gdzie przedstawiciele pokolenia Solidarności formułowali zarzuty o obojętność na działania PiS-u zabierające wszystkim wolność. Odpowiedzi były brutalne i sprowadzały się do jednego: „W świecie, który wy nam urządziliście, nie mamy szans, żeby się tym zająć, bo walczymy o przeżycie każdego dnia”. Ten splot uraz, przesadzonych z obu stron, buduje dodatkowy podział. Jak zwykle w takich wypadkach wyjściem okaże się polityka. Bo tylko na jej gruncie można wypracować porozumienie bądź określić wyraźne rozbieżności. A to z kolei wymaga obecności lewicy w polityce innej niż na marginesach – świadczą o tym choćby wyniki ostatnich wyborów samorządowych w Polsce. Tak długo, jak lewica stanowi margines, nie mogę się przejąć tym konfliktem, bo w istocie nie ma partnera do rozmowy. Nie jest nim także SLD (z przyczyn zbyt oczywistych, by o nich pisać). Zmiana może nastąpić tylko wtedy, gdy Robert Biedroń odniesie sukces i będzie musiał z tej perspektywy jakoś określić się wobec reszty sceny politycznej. Określić się nie tylko politycznie, lecz także bardziej konkretnie w sensie ideowym, niż to czyni teraz w kampanii, zadowalając się ogólnikami typu „partia progresywna”. Wtedy dopiero będziemy mieli sprawdzian rzeczywistej intencji lewicy w Polsce. Póki to nie nastąpi, nie widzę – piszę to z przykrością – konieczności odpowiadania lewicy na cokolwiek.

W Polsce przemiany religijności zachodzą dość powoli, ale uwikłanie Kościoła w świat polityki postępuje. Jaki powinien być stosunek liberałów do roli religii w życiu społecznym? Jakie modus vivendi polskiego państwa z hierarchami Kościoła katolickiego jest osiągalne i pożądane?

Tu nie ma kompromisu. Kościół, wbrew swojemu powołaniu i wbrew większości społeczeństwa, stanął po stronie odbierania ludziom wolności i żądania ograniczenia wolności sumień. Kościół zdradził wolność w Polsce – jak to się stało i dlaczego, to bardzo obszerny temat. W moim przekonaniu jedynym rozwiązaniem jest ograniczenie działań Kościoła w sposób, który nie narusza swobody praktyk religijnych, ale wytycza obszar, w którym Kościół nie może sobie uzurpować żadnych praw w stosunku do sfery świeckiej. W finale oznacza to wycofanie się państwa z finasowania Kościoła, odzyskanie świeckości szkoły, przegląd konkordatu pod kątem jego utrzymania lub nie. Ale także egzekwowanie prawa chroniącego ofiary Kościoła (pedofilia) i nakładającego odpowiednie rozwiązania z zewnątrz na organizację kościelną. Jako chrześcijanin pragnę dodać, że Kościół w Polsce – o czym świadczą niektóre jego zachowania – przemienia się zdumiewająco szybko w organizację postchrześcijańską, omalże pogańską. Ale to już inna historia i inny ból. Wielu liberalnych polityków europejskich ze zgrozą obserwuje sytuację w Polsce i na Węgrzech, w efekcie postulując marginalizację tych państw w modelu „Europy kilku prędkości”. Z drugiej strony ich wizje są szansą na pomyślność projektu europejskiego w XXI wieku. Jaka powinna być postawa polskich liberałów wobec tych projektów reform, jeśli ich realizacja może osłabić pozycję Polski w UE? Wspomóc wszystkimi siłami odsunięcie PiS-u od władzy. Cała reszta jest w tym temacie jedynie teoretyzowaniem.

Kultura jest dzisiaj znowu ważnym ogniwem światopoglądowego formowania społeczeństw. Jaka powinna być rola liberałów w kształtowaniu współczesnej kultury? 

Zawsze była, co nie znaczy, że zawsze o tym pamiętaliśmy. Ale nie ma czegoś takiego jak „kultura liberalna” (oprócz środowiska wokół czasopisma, rzecz jasna). Kultura liberalna to po prosu wolność tworzenia bez ograniczeń prawnych czy społecznych. I na straży tej wolności ma stać liberał, nie próbując wykorzystać kultury do własnego kulturkampfu, wspomagając ją tam, gdzie się da, i czyniąc to w przekonaniu, że jest najwyższym powołaniem człowieka, zwieńczeniem jego możliwości indywidualnych i cywilizacyjnych. To oznacza, że po pierwsze, należy zawsze stać po stronie twórców i odbiorców kultury, których prawa do niej są ograniczane, nawet jeśli wydźwięk ich dzieł jest zwrócony przeciw nam (np. lewicowy teatr zaangażowany politycznie). Powinniśmy być wszędzie tam, gdzie władze państwowe czy samorządowe próbują tę wolność tworzenia ograniczać, powinniśmy być tam z protestem, mocnym nazwaniem rzeczy po imieniu. Po drugie, należy wspierać kulturę, dbać o jej powszechność, zapewniać finansowanie ze środków publicznych. Nie można bowiem udawać, że między państwem a kulturą ma być żelazna kurtyna i mają działać wyłącznie prawa rynku. Sztuka podlega prawom rynku, ale jej trwanie nie może się opierać wyłącznie na nich. Inaczej zawęża się jej spektrum, a tym samym ogranicza się wolność jej tworzenia i krąg odbiorców.

Jaka jest przyszłość polskiego liberalizmu? [Ankieta Liberté!] – Sławomir Drelich :)

Zapytaliśmy przedstawicieli środowiska Liberté! i osoby, którym bliskie są idee liberalizmu o ocenę międzynarodowej i polskiej sytuacji polityczno-społecznej oraz ich wizję przyszłości. Oto odpowiedzi Sławomira Drelicha.

[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXX numeru kwartalnika Liberté!, który ukazał się drukiem w lutym 2019 r.]

Jaka powinna być przyszłość polityczno-partyjnej reprezentacji liberalnych idei w Polsce? Czy powinno się znaleźć miejsce dla niezależnej partii liberalnej, czy raczej dla liberalnego skrzydła w większej strukturze? Czy skazanie się na kompromisy koalicyjne nie pozbawia idei liberalnych potencjału oddziaływania na społeczeństwo?

Liberalne partie już w Polsce powstawały i już w Polsce działały. Na pewno z punktu widzenia osób przywiązanych do liberalnych wartości właśnie formuła klasycznej partii liberalnej byłaby najwłaściwsza. Partia taka – deklaratywnie centrowa, gdyż bliska liberalizmowi obyczajowemu i kulturowemu oraz liberalizmowi ekonomicznemu – stanowiłaby swoisty bufor między lewicą i prawicą, a w koalicyjnych grach byłaby partią zawiasową o doskonałym potencjale koalicyjnym. Partia taka nie mogłaby się jednocześnie nastawiać na trwałość koalicyjnych układów, a raczej przyjąć postawę maksymalizującą realizację konkretnych postulatów wolnościowych. Niestety finalna klęska polskich projektów liberalnych – ostatnio chociażby w wykonaniu Nowoczesnej – pokazuje, że albo liberalne wartości i liberalna tożsamość nie była przez te partie wystarczająco werbalizowana, albo szanse na przetrwanie takiego liberalnego ugrupowania są w Polsce po prostu niewielkie. Osobiście uważam, że poprawna jest odpowiedź pierwsza: dotychczasowe liberalne projekty okazały się miałkie w swojej „liberalności”, zrywały ze swoimi wstępnie deklarowanymi liberalnymi wartościami, ulegały nędznym wpływom swoich koalicjantów i partii, z którymi współpracowały.

W reakcji na globalny kryzys 2008 roku wzmocniła się narracja antyliberalna gospodarczo. Jaka jest pożądana reakcja liberałów na tę nową rzeczywistość? Czy ewolucja myśli liberalnej powinna iść w kierunku „zmiękczania” postulatów wolnorynkowych i uwzględnienia oczekiwań dużej części społeczeństwa związanych z potrzebą bezpieczeństwa socjalnego?

Nie można obstawać na pozycjach radykalnie wolnorynkowych, bynajmniej nie dlatego, że są one z jakiegoś powodu złe, ale raczej z tego powodu, że radykalny wolny rynek jest niestety mrzonką i utopią. W zglobalizowanej gospodarce późnego kapitalizmu coraz większą rolę odgrywają wielcy globalni gracze, a rolą państwa jest chronienie wolności człowieka w relacjach z tymi wielkimi globalnymi aktorami. Rolą państwa jest chronienie małego przedsiębiorcy, który wobec gigantów korporacyjnych jest niczym mrówka gotująca się na wojnę ze słoniem. Liberałowie nie mają się stać wrogami wolnego rynku, ale powinni sobie uświadomić, że we współczesnym świecie realna ochrona tejże wolności znaczy coś zupełnie innego niż jeszcze pół wieku temu. Człowiek nie może być sprowadzony do roli nieświadomego i bezradnego konsumenta targanego przez manipulującą nim reklamę i wysysanego przez wielki kapitał. Liberałowie muszą chronić człowieka i jego wolność zamiast pozwalać na uczynienie go niewolnikiem sił globalnego kapitału.

Liberałowie i lewica mają w Polsce szerokie możliwości współdziałania. Obejmuje ono nie tylko tradycyjne pola zbieżności poglądów w zakresie praw różnego rodzaju mniejszości, praw obywatelskich czy obyczajowych przemian społeczeństwa, ale także obrony ustroju państwa prawa. Tymczasem część lewicy uwypukla swoją niechęć wobec liberałów, winiąc ich za zły stan Trzeciej Rzeczpospolitej czy za obrót spraw po roku 2015. Jak na te postawy powinni odpowiadać liberałowie?

Chyba nadszedł już czas, aby liberałowie w Polsce powiedzieli głośno o wszelkich zaniedbaniach Trzeciej Rzeczpospolitej, za które byli współodpowiedzialni.

Podporządkowanie praktyki polskiego liberalizmu po 1989 roku założeniom liberalizmu ekonomicznego sprawiło, że na boczny plan odsunięte zostały kwestie obywatelskie, cywilne, obyczajowe i kulturowe. Ponadto polscy liberałowie odpowiadają za to, że bezmyślnie starano się przeszczepiać ideał państwa minimalnego, nie budując jednocześnie państwa skutecznego. Koniecznie należy dokonać korekty w tym zakresie: przeprowadzić konieczny remont instytucjonalny państwa, tak aby skutecznie zakończyć epokę państwa z tektury. Trzeba wreszcie zdać sobie sprawę, że w pierwszej kolejności potrzebne jest nam państwo skuteczne, później dopiero możemy minimalizować jego wpływ na życie obywatela w tych obszarach, w których rzeczywiście wpływ ten jest niepotrzebny. Konieczne jest również udowodnienie, że liberałowie – nie zaś wyłącznie lewica! – troszczą się o idee takie jak prawa mniejszości czy tolerancja. W pewnych obszarach – do których należą chociażby kwestie obyczajowe – liberałowie nie tylko powinni z lewicą współpracować, ale wręcz lewicę wyprzedzać. Jednakże zawsze należy zachować właściwy liberalizmowi umiar i racjonalność, a także świadomość, że niektóre zmiany społeczne i kulturowe już się dokonały, niektóre zaś dokonują się niezwykle wolno. Zawsze trzeba pamiętać, że funkcjonujemy na polskim podwórku i należy brać pod uwagę jego specyfikę i do niej dostosowywać dynamikę procesów odgórnych zmian prawnych czy instytucjonalnych.

W Polsce przemiany religijności zachodzą dość powoli, ale uwikłanie Kościoła w świat polityki postępuje. Jaki powinien być stosunek liberałów do roli religii w życiu społecznym? Jakie modus vivendi polskiego państwa z hierarchami Kościoła katolickiego jest osiągalne i pożądane?

Polska się laicyzuje, ale niewątpliwie jest jednym z tych państw europejskich, w których religijność i związki obywateli z Kościołem katolickim są nadal duże. Nie można postulować modelu radykalnie laickiego na wzór francuski czy holenderski, gdyż ani nie będzie on dostosowany do polskiej specyfiki, ani nie spotka się z masowym poparciem. Trzeba jednak zagwarantować rzeczywisty rozdział Kościoła od państwa i równouprawnienie wszystkich Kościołów i związków wyznaniowych. Mając świadomość, że Kościół katolicki jest nadal ważnym aktorem życia społecznego, należy zapewnić również prawne ramy transparentności funkcjonowania tego aktora w życiu społecznym. Chodzi przede wszystkim o wprowadzenie opodatkowania wszystkich Kościołów i związków wyznaniowych oraz urealnienie ich obecności w obszarach sensu stricto państwowych, jak chociażby publiczna edukacja. Zmiany te powinny się dokonać w dialogu z Kościołem katolickim i innymi związkami wyznaniowymi, jednakże w dialogu tym państwo polskie nie może przyjmować postawy żebrzącego petenta ani tym bardziej przywdzianego w pokutny worek pielgrzyma wędrującego do Canossy. Wydaje się oczywiste, że wraz z postępującym procesem laicyzacji społeczeństwa polskiego oraz coraz mniejszą liczbą powołań już dziś widoczną w polskim Kościele katolickim za jakiś czas Kościół w Polsce przestanie być samowystarczalny finansowo, a wiele świątyń, kaplic i nekropolii, które dziś są zarządzane i utrzymywane z datków wiernych oraz pracy księży, będzie musiało trafić – jako dobro narodowe i dziedzictwo kulturowe – na utrzymanie państwa. Nadchodzi czas, aby i o tym rozmawiać.

Wielu liberalnych polityków europejskich ze zgrozą obserwuje sytuację w Polsce i na Węgrzech, w efekcie postulując marginalizację tych państw w modelu „Europy kilku prędkości”. Z drugiej strony ich wizje są szansą na pomyślność projektu europejskiego w XXI wieku. Jaka powinna być postawa polskich liberałów wobec tych projektów reform, jeśli ich realizacja może osłabić pozycję Polski w UE?

Osłabianie pozycji Polski i Węgier w Unii Europejskiej i rzeczywiste marginalizowanie obu tych państw okazać się może narzędziem przeciwskutecznym i liberałowie tego typu polityki wspierać nie powinni. Polacy i Węgrzy – szczególnie zaś Polacy – to społeczeństwa pozytywnie oceniające integrację europejską, którym przytrafiły się (sic!) wyjątkowo eurosceptyczne ekipy rządowe. Elity europejskie muszą zrozumieć – i polscy liberałowie powinni wziąć na siebie rolę tłumaczących i wyjaśniających – że Polska pełną suwerenność uzyskała w 1989 roku, a do Unii Europejskiej przystąpiła w 2004 roku. Tymczasem Francuzi, Belgowie czy Niemcy swoją drogę ku integracji europejskiej rozpoczęli w 1950 roku. Tym samym nasze rozumienie integracji europejskiej nolens volens jest inne. Wciąż jesteśmy tym „nieco młodszym europejskim bratem”, od którego nie można wymagać od razu jazdy rajdowym samochodem. Środowiska liberalne muszą również wykonać ogromną pracę w kraju: edukowanie w zakresie zagadnień europejskich, kształcenie dojrzałych i świadomych obywateli, namawianie do partycypacji obywatelskiej. Ta praca u podstaw jest cały czas przed nami, a ostatnie 30-lecie bynajmniej nie zostało zbyt dobrze wykorzystane przez polskie elity na realizację tychże celów. Europa musi również pamiętać, że my naszą demokrację budujemy od niespełna 30 lat, Zachód zaś pielęgnuje demokratyczne tradycje znacznie dłużej. Demokracja nie jest – o czym pisał już kilkanaście lat temu Fareed Zakaria – modelem uniwersalnym, a wdrażanie poszczególnych jej mechanizmów powinno być dostosowane do lokalnych – społecznych i kulturowych – realiów.

Kultura jest dzisiaj znowu ważnym ogniwem światopoglądowego formowania społeczeństw. Jaka powinna być rola liberałów w kształtowaniu współczesnej kultury?

Przede wszystkim liberałowie muszą zejść ze ślepej ścieżki indywidualistycznego zanegowania wspólnoty. Kultura jest zawsze dziełem wspólnot, choć w każdej z tych wspólnot głos zabierają jednostki: często indywidualiści i nonkonformiści. Mark Lilla wskazuje, że jedną z przyczyn słabości współczesnego liberalizmu jest właśnie zanegowanie wspólnoty, odejście od pojęcia wspólnoty politycznej i prób budowania wspólnej tożsamości. Język różnic – typowy dla współczesnej lewicy – jest ślepą uliczką i sprawia, że zadanie budowania wspólnoty i pielęgnowania wspólnotowych wartości biorą na siebie środowiska konserwatywne, a czasami wręcz nacjonalistyczne. Różnorodność, pluralizm, tolerancja i wolność przecież nie muszą oznaczać rezygnacji ze wspólnotowego myślenia. Okazuje się coraz bardziej, że w sporze liberałów z komunitarystami ci drudzy mieli wiele racji – nadchodzi czas, aby liberałowie otworzyli się na niektóre z komunitarystycznych postulatów.

 

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję