Ugrupowania liberalne zaniedbały kwestię walki kulturowej :)

Autor: Tfioreze (CC BY-SA 3.0) Templo_de_SaturnoKażda siła rządząca – czy to wybrana demokratycznie, czy dziedzicząca władzę, czy przejmująca ją siłą – musi zdobywać poparcie lub przynajmniej akceptację społeczeństwa. Może to robić bezpośrednio – np. agitując (za sobą samą, albo przeciwko swoim przeciwnikom) – jak i w bardziej subtelne sposoby. Takim subtelniejszym, mniej wyraźnym działaniem jest animacja kulturowa. Kultura dla obywatela jest jak woda dla ryby – jest czymś na tyle powszechnym i wbitym w naturę otaczającej rzeczywistości, że większość ludzi nie zwraca na nią uwagi. Przekaz kulturowy jest dla przeciętnego odbiorcy pozornie niezwiązany z polityką. Jest też trwalszy i trudniejszy do zakłócenia przez przeciwnika. Stąd animacja kulturowa (walka kulturowa), jest jednym z potężniejszych narzędzi wywierania wpływu.

Obecnie patrząc ogólnie na polską politykę mamy dwie główne, istotne opcje polityczne – katolicką i liberalną. Istnieją też inne, ale są one marginalne i w praktyce niewiele znaczące w omawianym temacie. Opcja katolicka prowadzi walkę kulturową regularnie i na wielu płaszczyznach. Ugrupowania liberalne natomiast, nie tylko nie prowadzą swojej animacji kulturowej, ale czy to z lenistwa, niewiedzy, cynizmu czy niechlujstwa – potrafią podbierać pomysły opcji katolickiej i przenosić je w swoją sferę działania. Te pomysły to jednak nie metody działania a niesione treści – przez co ugrupowania te wbrew swoim oczekiwaniom – z jednej strony nie zdobywają zwolenników po stronie przeciwnej, z drugiej zaś umacniają przekaz przeciwnika i przede wszystkim zawodzą całe masy własnego elektoratu, który nie czuje tym samym do tych ugrupowań przywiązania. Nierzadko w końcu jakaś część tego elektoratu się buntuje i głosuje na konkurencyjne ugrupowania liberalne czy nawet w silnym poczuciu zemsty – na przeciwników politycznych.

Tym, którzy nie dostrzegają obecnie w Polsce przejawów animacji kulturowej proponuję zmienić czasy i miejsce obiektu obserwacji. Przyjrzeć się jak choćby działała propaganda w starożytnym Rzymie, Trzeciej Rzeszy czy współczesnych Stanach Zjednoczonych (przestrzegam tu jednak przed fiksowaniem się na treści – np. negatywnej jak w przypadku nazizmu – a skupieniu na metodach).

Animacja kulturowa była naciskiem na pewien trend przejawiający się w przekazie jaki niosły drobne, czasem nawet pozornie nieistotne elementy otoczenia. Przejawiała się w tym jakie święta obchodzono, jakie symbole na nich się pojawiały, kogo na nie zapraszano. W promowanych filmach, muzyce, rzeźbie i malarstwie (np. wyodrębnianie w Trzeciej Rzeszy „sztuki zdegenerowanej” oraz „muzyki zdegenerowanej”). W doborze treści w telewizji i radiu. W tym jakie prywatne media się wspiera (jakie idee one promują, jaką retoryką się posługują). Dekoracyjnych cechach przedmiotów użytkowych – jak elementy graficzne pojawiające się na znaczkach pocztowych, długopisach, naczyniach, zapalniczkach, banknotach i monetach. W języku – szczególnie w doborze pojęć, które pracują na rzecz perswazji wstępnej (np. używanie określeń takich jak „prawica” w odniesieniu do partii takich jak PiS – co pozwala im się wyróżniać a jednocześnie łagodzić swój wizerunek). W estetyce grobów, kształtowaniu cmentarzy, ceremoniach pogrzebowych i podejściu do śmierci. W ceremoniach ślubnych, podejściu do małżeństwa i rodziny. W doborze przedmiotów nauczania, lektur szkolnych, edukacji historycznej, wychowaniu społecznym, nazywaniu szkół (nadawaniu im patronów). W doborze i prezentowaniu symboli państwowych oraz symboli różnych instytucji (np. silny, jednoznaczny przekaz utożsamiany z flagą Stanów Zjednoczonych – niezależnie od tego czy wisi ona przy instytucji publicznej czy zdobi jakiś samochód; zakaz nadużywania symboli państwowych na niegodnych tego przedmiotach – w Trzeciej Rzeszy). W architekturze, zarządzaniu przestrzenią, pomnikach. W kształtowaniu stylu życia i zwyczajów. W podejściu do sportu czy rekreacji oraz publicznym prezentowaniu kwestii związanych ze zdrowiem.

Wróćmy do obecnej polityki i zaniedbań ugrupowań stawiających się po liberalnej stronie. Przykładem jednej z silniej oddziałujących akcji kulturowych ostatnich czasów ze strony katolickiej, był zainicjowany przez Leszka Żebrowskiego (publicystę m.in. „Naszego Dziennika” oraz doradcę Ruchu Narodowego) kult tzw. „żołnierzy wyklętych”. Byli to żołnierze katolickich, nacjonalistycznych organizacji partyzanckich – takich jak NSZ – dążących do budowy państwa totalitarnego zwanego (m.in.) Katolickim Państwem Narodu Polskiego i odpowiedzialnych za akty ludobójstwa – głównie na ludności prawosławnej i żydowskiej. Kult ten niesie silny przekaz – zwłaszcza do młodzieży – wskazując, że to ludzie walczący o katolicką Polskę, byli tymi prawdziwymi patriotami i bohaterami – a więc tacy jacy gromadzą się obecnie w PiS, RN i Kukiz’15. Niesie też tym samym przekaz, kogo uznać za „wrogów ojczyzny” i „komunistów”  – a mają być nimi m.in. wszyscy liberałowie, demokraci, lewicowcy, wyznawcy prawosławia czy ludzie o pochodzeniu żydowskim lub białoruskim. Zdarzali się po stronie liberalnej politycy, którzy walczyli z tym kultem, albo przynajmniej do niego się nie dokładali. Było jednak wielu takich, którzy go wspierali – wspierając tym samym przekaz, który uderzał w ich własne ugrupowania.

Przykładów zaś takiej niekonsekwencji było sporo. Było  oficjalne wspieranie Kościoła Katolickiego i katolickich uroczystości. Było zapraszanie biskupów na uroczystości państwowe. Były uchwały upamiętniające osoby lub organizacje reprezentujące przeciwną stronę polityczną (np. Jana Pawła II i NSZ), akty ustanawiające poświęcone im święta (np. Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych), nadawanie ulicom ich imion czy wybijanie na monetach ich wizerunków. Było obejmowanie ustawową ochroną symboli związanych z przeciwną opcją polityczną (jak symbol Polska Walcząca, dziś będący jednym z czołowych symboli przekazu antyliberalnego – można go zobaczyć m.in. na marszach obok falangi i rzymskiego salutu czy też na grafikach zdobiących kije bejsbolowe dystrybuowane wśród pseudokibiców).  Było współorganizowanie uroczystości lub odgórne oddawanie pewnych sfer publicznej działalności organizacjom takim ZHP i Caritas. Było wspieranie lokalnych wydarzeń promujących stronę katolicką i konsolidujących jej sympatyków – np. festynów parafialnych i wykładów. Było wspieranie mediów promujących przeciwną stronę polityczną – choćby poprzez centrację i egocentryzm poznawczy wyrażone w retoryce (np. pojawiające się u dziennikarzy pozornie neutralnych mediów, drobne frazy budujące kontekst kulturowy, takie jak „wszyscy tego dnia gromadzimy się w kościołach”, „zaczyna obowiązywać nas post”, „Kościół Katolicki przypomina nam”, „ludzie innej wiary niż nasza”).

Dla prawie wszystkich polityków liberalnych kwestia kształtowania kultury to kwestia trywialna, nieistotna, coś na co nie warto zwracać uwagi. Postawa ta przynosi właściwe jej skutki. Brak animacji kulturowej to brak wiernego elektoratu, który byłby skłonny za takimi ugrupowaniami stanąć i zmotywować się choćby do pójścia na wybory. To rozchwiani politycznie i niepewni wyborcy, którzy co jakiś czas czują się zdradzeni. Niestety, ale zbyt wielu mamy po stronie liberalnej polityków, którzy myślą tylko jak dorwać się na chwilę do stanowisk – i nawet nie interesuje ich za bardzo by swoje wpływy utrzymać i rzeczywiście rządzić. Nic więc dziwnego, że ugrupowania bardziej skonsolidowane pod względem ideowym, takie jak PiS będą czuły się pewniej.



Dla zainteresowanych tematem – dwa artykuły. Pierwszy dotyczy tego jak przydatne są szkolenia kulturowe – które w polskim wojsku nadal często postrzegane są jako coś bezcelowego. W omawianym tam przypadku działania kulturowe mają charakter bierny – dotyczą np. możliwości zdobywania informacji w ukształtowanym środowisku kulturowym. Problem tutaj poruszony, dotyczy aktywnego kształtowania kultury – co przynosi znacznie szersze efekty. Drugi artykuł jest na temat wyników badań dotyczących identyfikowania się obywateli z partiami na które głosują.

 1. Strategia z kulturą (Polska Zbrojna)

 2. Sondaż IBRiS dla „Rzeczpospolitej”: 51 proc. wyborców niezadowolonych z oferty partii (Rzeczpospolita)

W kierunku idei wiecznego konfliktu :)

Upadek eksperymentu wielokulturowości

21 Newsha Tavakolian, Iran, 2015Zacznę od Kanta i idei wiecznego pokoju. Czytając zawarte w jego eseju artykuły, można odnieść wrażenie, że gdyby postulaty zostały spełnione, kolejne pokolenia miałyby zapewniony pokój. Przez ostatnie 200 lat toczyły się wojny, występują ciągłe napięcia na tle społecznym, politycznym i gospodarczym. Kant widział źródła konfliktów właśnie w sferze gospodarczej oraz militarnej i opowiadał się m.in. za zniesieniem armii. Być może miał rację, ale jego poglądy wpisują się bardziej w nurt idealistyczny niż realistyczny. Paradoks ludzkości polega chyba na tym, że ludzie pragną pokoju tak samo żarliwie jak i wojny. Historia i życie codzienne pokazują, że okres pokoju jest niczym innym niż przygotowaniem do kolejnego konfliktu zbrojnego. Druga wojna światowa dała wyraz bestialstwu, dehumanizacji i przemocy na ogromną skalę. Zaczęto się zastanawiać, jak żyć po Holokauście, jak wspólnie budować pokój z tymi, od których doznaliśmy krzywd, jak wybaczać i wreszcie jak wychowywać przyszłe pokolenia. Intelektualiści, filozofowie, elity władzy doszły do wniosku: powszechna i ogólna edukacja sprawi, że ludzie będą mądrzejsi, a przeto bardziej świadomi, tolerancyjni, odpowiedzialni, empatyczni itp. Wierzono, że bardziej wykształcone społeczeństwo będzie lepiej prosperować gospodarczo, a tym samym nie będzie dążyć do wojny. Czy wiara w edukację i szkolnictwo okazała się mrzonką, czy też przybliżyła realizację idei globalnego pokoju? Patrząc na mapę świata i liczbę konfliktów zbrojnych, można odnieść wrażenie, że teza o relacji między wykształceniem społeczeństwa a stabilizacją społeczno-polityczno-gospodarczą się potwierdza. Z drugiej strony jednak rządy państw o wysokim stopniu rozwoju gospodarczego i społecznego (USA, UE, Japonia) wywołują wiele napięć, które nie zawsze prowadzą do konfliktu zbrojnego, ale nie dążą też do pokoju.

W celu uniknięcia napięć i konfliktów społecznych kolejnym krokiem było wprowadzenie edukacji wielokulturowej, która miała być lepszą wersją asymilacjonizmu. Coraz częściej uważa się, że ten eksperyment nie powiódł się tak, jak zakładali jego twórcy. Głosy przeciwników idei wielokulturowości (najczęściej związanych z prawą stroną sceny politycznej) słychać najgłośniej w konfrontacji z wydarzeniami o charakterze terrorystycznym. Kiedy w autobusie jadącym przez europejską stolicę wybucha bomba, w centrum handlowym atakuje nożownik albo ktoś strzela na ulicy do przechodniów, od razu głównymi podejrzanymi są muzułmanie. Słowa „muzułmanin” i „terrorysta” dla wielu mieszkańców kontynentu są synonimami. W Polsce chyba niewiele osób widzi różnicę między uchodźcą, terrorystą a muzułmaninem. Wszyscy oni mają jeden cel – poprzez akty terrorystyczne dokonać islamizacji Europy. W tym kontekście eksperyment wielokulturowości rzeczywiście się nie powiódł. Trzeba jednak zauważyć, że odsetek ludzi, którzy dopuszczają się przestępstw, w tym aktów terroru, jest mniejszy niż odsetek ludzi o pochodzeniu innym niż europejskie, którzy kończą szkoły, pracują, wychowują dzieci, stają się członkami lokalnej społeczności oraz lojalnymi obywatelami. Ci, którzy buntują się wobec istniejącego porządku społecznego, zawsze są widoczni i jako dewianci – stygmatyzowani. Problem polega na tym, że mimo wiedzy, którą zdobywamy z różnych źródeł każdego dnia, mimo godzin spędzonych w szkole, chociaż umiemy pisać i czytać, a niektórzy nawet wyciągają wnioski i myślą krytycznie – nadal mamy tendencję do upraszczania rzeczywistości. Nie zadajemy sobie trudu, by poznać siebie nawzajem i z góry ferujemy wyroki. Upraszczanie rzeczywistości jest krzywdzące dla wszystkich – i dla tych, którzy mieszkają w Europie od pokoleń, i dla tych, którzy przybyli tutaj niedawno, dla tych, którzy wierzą w Allaha, i dla tych, którzy w nic nie wierzą.

Ludzie lepiej rozumieją siebie, jeśli łączy ich „coś” wspólnego – religia, poglądy, piłka nożna, hobby itp. W lepszym porozumiewaniu się pomaga też podzielanie tych samych stanowisk w kwestiach etycznych. Toteż w społeczeństwach wielokulturowych zaczęto dążyć do nauczania wspólnych wartości, które miałyby być główną płaszczyzną budowania wspólnoty. Wspólne wartości, czyli jakie wartości? Intelektualiści często odpowiadają, że są to: miłość, zdrowie, rodzina, wolność. Zapewne moglibyśmy znaleźć jeszcze kilka powszechnie uznawanych wartości, które nie budziłyby kontrowersji. Spójrzmy, że jest ich niewiele, a na pewno nie tyle, aby mogły one stać się podstawą do instytucjonalnego wychowania moralnego. Zadaniem szkoły jest wychowanie, jednak nie można liczyć na to, że będzie się ono opierało na wartościach podzielanych przez wszystkich aktorów życia społecznego. System edukacji zawsze jest powiązany z określonym systemem wartości oraz nader często bywa uwikłany ideologicznie i politycznie.

Niektórzy obserwatorzy życia społecznego zauważają, że upadł mit wielokulturowej Europy oraz niepotrzebnie zrezygnowano z procesu asymilacji imigrantów (szczególnie w wersji radykalnej). Coraz więcej głosów obwiniających polityków i liderów społecznych za postawy zbyt tolerancyjne, zwłaszcza dla wyznawców islamu. Okazuje się bowiem, że w samym sercu Europy, w biedniejszych dzielnicach „wychowywaliśmy” terrorystów. „Wróg mieszka w naszym domu” – brzmiały nagłówki niektórych prawicowych mediów po atakach w Paryżu. Trzeba zauważyć, że zamachy terrorystyczne ostatnich lat przeprowadzone zostały przez obywateli państw europejskich, którzy się w nich urodzili, wychowali oraz edukowali. Pojawiają się też głosy, że to islam asymiluje Europę, a nie odwrotnie.

Można, a wręcz trzeba spojrzeć na tę kwestię inaczej. Oto bowiem mamy do czynienia z mitem wielokulturowości, gdyż nigdy jego postulaty nie zostały wprowadzone, a cały czas realizowano zawoalowaną wersję asymilacjonizmu. Dlatego też w samym sercu Europy „wychowaliśmy” terrorystów, bowiem jako członkom mniejszości nadano im status obywateli drugiej kategorii, a przeto ich wykluczono. W tym kontekście szkolnictwo poniosło klęskę, bowiem nie potrafiło przekazać wspólnych wartości ani zintegrować przedstawicieli mniejszości ze społeczeństwem. Od samego początku istniał podział – implicite – na „naszych” (Europejczyków) i „obcych” (przyjezdnych). Nie wydaje mi się jednak, że działania w obrębie systemu edukacji nastawione były na osiągnięcie celu odwrotnego niż założony. Prawdopodobnie zawiodły środki prowadzące do integracji i spójności społecznej. Asymilacjonizm opierał się na wyższości Europejczyków, natomiast wielokulturowość – na sztuczności: „rozumiem twoją odmienność, respektuję ją, bo jestem Europejczykiem”. Nie każdemu udało się prowadzić dialog międzykulturowy, wymaga on bowiem posługiwania się tym samym lub podobnym kodem językowym i kulturowym, co – jak pokazują ostatnie wydarzenia w Europie – nie zawsze jest możliwe.

Nie można jednoznacznie stwierdzić, że szkolnictwo zachodnie poniosło klęskę totalną. Istnieją w nim jednak luki wykorzystywane przez fundamentalistów. A może edukacja zachodnia przegrywa, ponieważ jest zachodnia? Ciekawie tę kwestię prezentuje Roger Scruton, pisząc: „Szkolnictwo islamskie może wydać się zacofane, jeśli spojrzymy na nie pod kątem swobody dociekań i rygoru naukowego, lecz z punktu widzenia moralnego i kulturowego ogromnie przewyższa edukację, do której ma dostęp większość młodzieży w zachodnich miastach”1. Szkoła islamska, w odróżnieniu od zachodniej, daje dzieciom gotowe odpowiedzi, nie stawia pytań, nie pozostawia w niepewności. I co najważniejsze, islamski system edukacji opiera się na autorytecie, a zatem na tym, czym zachodnie szkoły wzgardziły. Być może rację ma Roger Scruton, twierdząc, że różnica między Zachodem a całą resztą jest taka, że „społeczeństwami zachodnimi rządzi polityka, a pozostałymi siła”2.

Być może należy przyjąć, a tym samym poprzeć tezę sceptyków wobec wielokulturowości, że nie zawsze możliwe jest pokojowe współistnienie kultur i prowadzenie rozmowy. A przynajmniej nie ze wszystkimi. Czy zatem szukanie wspólnej płaszczyzny do dialogu międzykulturowego jest pozbawione sensu? Nie, wręcz przeciwnie. Trzeba jeszcze intensywniej rozmawiać, poznawać siebie nawzajem, gdyż to zbliża ludzi, niezależnie od tego, w jakiego boga wierzą, z jakiego kraju pochodzą, kogo kochają, a kogo nie lubią. Najgorsza byłaby w tym momencie polityka izolacjonizmu. Z perspektywy edukacji wygląda to następująco – trzeba rozmawiać o bieżących wydarzeniach z młodymi ludźmi. Poznawać ich obawy, rozwiewać je lub znajdować możliwe rozwiązanie dla nękającego ich problemu. Jeśli szkoła i inne instytucje zawiodą, wówczas ludzie odwrócą się w kierunku tych, którzy zrozumieją ich strach i będą go w nich pielęgnować, a jedyną formą rozwiązywania problemów będzie przemoc. Trzeba się jednak liczyć z możliwością poniesienia porażki i z tym, że w każdym społeczeństwie będzie pewien odsetek osób kontestujących rzeczywistość i nastawionych wobec niej buntowniczo, często rozwiązujących problemy tego świata i własne poprzez działania agresywne.

(De)sekularyzacja społeczeństwa vs fundamentalizm religijny

Do niedawna teza o sekularyzacji społeczeństw była bardzo stabilna. W krajach komunistycznych proces sekularyzacji był wzmacniany przez nową ideologię pozbawioną Boga, następowała masowa ateizacja wspierana przez propagandę. Z kolei w społeczeństwach demokratycznych uważano, że religia zniknie, co postrzegano jako coś pozytywnego, nieuniknionego i nieodwracalnego. W konsekwencji kultura zachodnia, w odróżnieniu od dalekowschodniej, oderwała się od swoich sakralnych źródeł. Współczesna Europa, jak pokazują badania, jest najbardziej zsekularyzowanym obszarem w świecie. Dane statystyczne wskazują, że w wielu państwach europejskich ludzie odeszli od tradycyjnego Kościoła, stali się ateistami lub wybrali inne formy duchowości. Niektórzy obserwatorzy życia społecznego, szczególnie ci o poglądach prawicowych, uważają, że Europa staje się bezbronna wobec zagrożeń terrorystycznych, ponieważ w społeczeństwie europejskim nastąpił rozkład wartości moralnych i duchowych. Jeszcze do niedawna Irlandia była państwem typowo katolickim, w którym rozwody, aborcja, antykoncepcja oraz edukacja seksualna w szkole były penalizowane. Dwa lata temu Irlandczycy w większości opowiedzieli się za legalizacją związków jednopłciowych. Ponad połowa Holendrów nie należy do żadnej wspólnoty religijnej, a obecnie toczy się debata nad wprowadzeniem całkowitego zakazu noszenia burek w miejscach publicznych. Wyznawcy islamu stanowią w Holandii mniej więcej 6% społeczeństwa. Z tej perspektywy warto zauważyć, że przyszło im żyć w świecie ateistów, w świecie zupełnie dla nich niezrozumiałym, gdzie religia i religijność są kwestią wyboru, gdzie tożsamość nie jest dana raz na zawsze, a pojęcie stylu życia zostaje zastąpione przez kanon wartości. Wszystko to jest w stanie płynnym i podlega fluktuacjom.

Wiele osób w obliczu poczucia zagrożenia, rozproszenia wartości, braku stabilności będzie poszukiwało fundamentu, korzeni, zapragnie przywrócenia ładu moralnego. I zapewne nie byłoby w tym nic złego, gdyby mieli mądrych i roztropnych wychowawców (czy to w roli rodziców czy pedagogów), odpowiedzialnych mistrzów i przywódców (religijnych, duchowych). Jednak osoby poszukujące stają się doskonałym materiałem dla indoktrynacji i manipulacji. Od kilku lat w krajach zachodnich obserwujemy wzrost fundamentalizmu religijnego. I nie mam na myśli jedynie stereotypowego podejścia do fundamentalizmu religijnego, którego wyrazem jest islam. Myślę raczej o wszystkich odłamach, ruchach, sektach, które z religią nie mają nic wspólnego. Projekt człowieka ponowoczesnego opiera się na kruchych fundamentach braku pewności. I ten oto człowiek, niczym Pascalowska trzcina na wietrze, miotany jest wątpliwościami i dylematami. Istota ta może łatwo dać się uwieść obietnicy stabilności, pewności, życia bez kompromisów i uproszczeń. Tę ofertę daje fundamentalizm. Z tego powodu niezwykle ważna jest edukacja, która do pewnego stopnia, może uchronić przed niebezpiecznym zwrotem ku niemu.

Islamofobia – czy to się leczy?

20 Newsha Tavakolian, Listen (Imaginary CD Covers), 2011Odpowiedzią na nasilenie się postaw fundamentalnych jest zjawisko islamofobii. Jedną z charakterystycznych cech odróżniających świat Zachodu od świata muzułmańskiego jest wiara w rozum oraz wywodząca się z Oświecenia potrzeba wątpienia. Wraz z pojawieniem się dyskursu postmodernistycznego zakwestionowano istnienie jednej, niepodważalnej prawdy, zaczęto afirmować relatywizm, szczególnie kulturowy. Ta postawa jest nie do przyjęcia w świecie muzułmańskim, w którym istnieje jedna jedyna prawda oraz odrzuca się relatywizm. Nic więc dziwnego, że człowiek ponowoczesny, pełen rozterek i wątpliwości, wychowany w poczuciu ryzyka i niestabilności nie będzie rozumiany przez muzułmanów, ale także jemu trudno jest zrozumieć ich stanowczą i bezkompromisową wiarę.

Po 11 września wyznawcy islamu postrzegani są przez ludzi Zachodu jako potencjalni terroryści. Islamofobia jest podsycana przez umiarkowanie i skrajnie prawicowe media, organizacje społeczne i polityczne. Huntingtonowskie „zderzenie cywilizacji” staje się jeszcze bardziej aktualne niż ponad 20 lat temu. Świat jest obecnie podzielony na dwie silne sfery: wolności i demokracji (czyli świat Zachodu) oraz świat „niesprawnych państw” i fanatyzmu religijnego, z ISIS na czele3. Jeśli spojrzymy na państwo przez pryzmat islamu, to zobaczymy, że nie ma żadnej kontynuacji prawa rzymskiego. Jest to niezwykle ważna informacja, bowiem pokazuje, że dialog międzykulturowy, o który się apeluje, jest możliwy między intelektualistami (uczonymi), bowiem na tej płaszczyźnie mogą oni prowadzić dysputę opartą na komparatystyce, nie starając się narzucić swojej wizji świata. W wypadku pozostałych osób dialog ten może być utrudniony, bowiem interlokutorzy osadzeni są w dwóch odmiennych kulturach, których wzajemne zrozumienie może przekraczać ich możliwości poznawcze. Zakłada się, że Europejczycy są tolerancyjni, a przynajmniej bywają, bowiem źródłem ich prawa jest suwerenna władza, a nie bóstwo4. Ponadto tolerancja ta jest pochodną wyznawanego w świecie zachodu relatywizmu.

Trzeba zauważyć, że mamy do czynienia przynajmniej z dwoma przejawami islamofobii w dyskursie publicznym: pierwszy z nich opiera się na założeniu, że nastąpi islamizacja Europy na drodze pokojowej, a mianowicie poprzez zasiedlanie jej imigrantami oraz poprzez konwersję na islam. Drugi z kolei, bardziej radykalny, zakłada, że islamizacja Europy będzie przebiegała w sposób agresywny, głównie na drodze terroru, wojny religijnej, w której to wyznawcy islamu uciekać się będą do coraz bardziej wyrafinowanych metod zastraszania oraz eliminacji Europejczyków.

Islamofobia bierze się z podsycanego przez różne grupy społeczne strachu. Dezintegracja społeczeństwa europejskiego jest na rękę tzw. dżihadystom, a więc odnoszą oni sukces. Zapewne nie tylko im odpowiada podsycanie lęków społecznych związanych ze społecznością muzułmańską. Ludzie, którzy żyją w strachu, usprawiedliwiają działania rządów poszczególnych państw takie jak inwigilacja, wkraczanie w przestrzeń prywatną, a nawet intymną obywateli w celu ochrony przed terroryzmem. Divide et impera też sprawdza się w tym przypadku – jeśli nastąpi dezintegracja, a ludzie będą żyć w strachu przed wspólnym wrogiem, to wówczas partie skrajnie prawicowe, a nawet faszystowskie będą odnosiły sukcesy. Spójrzmy na sukces PEGIDY w Niemczech, Marine Le Pen we Francji, Donalda Trumpa w USA. Strach powoduje, że ludzie dokonują irracjonalnych wyborów, łatwiej nimi sterować i manipulować, a zatem leczenie islamofobii może być z politycznego punktu widzenia nieopłacalne.

Obserwując ostatnie wydarzenia, można odnieść wrażenie, że zostaliśmy „zalani” muzułmanami, a ich odsetek gwałtownie wzrósł. Najwięcej muzułmanów żyje w Niemczech (5,8%) i we Francji (7,5%), co łącznie daje około 10 mln mieszkańców. Obserwuje się stały trend wzrostu liczby muzułmanów w Europie, wzrósł on z 4 proc. w roku 1990 do 6 proc. w roku 2010. Według Pew Reasearch do 2030 r. odsetek wyznawców Allaha będzie wynosił mniej więcej 8% całej populacji europejskiej. Kwestią otwartą pozostaje rozmieszczenie przedstawicieli tej grupy religijnej. Jeśli byłoby ono równomierne, to wówczas odsetek ten pozostaje niewielki – a zatem nie może być mowy o islamizacji Europy. Najbardziej interesującą kwestią jest stosunek Europejczyków wobec muzułmanów. Negatywne postawy prezentują głównie mieszkańcy Europy Wschodniej i Południowej, gdzie odsetek muzułmanów jest marginalny (w Polsce, na Litwie, w Czechach, na Węgrzech – poniżej 0,1 proc.), natomiast w krajach Europy Zachodniej obserwuje się większy odsetek postaw pozytywnych. Najbardziej uprzedzeni do muzułmanów są Węgrzy (72 proc.), Włosi (69 proc., odsetek muzułmanów wynosi tam 3,7 proc.), Polacy (66 proc.), Grecy (65 proc., odsetek muzułmanów – 5,3 proc.). Natomiast w Niemczech i we Francji negatywny stosunek wobec muzułmanów prezentuje 29 proc. mieszkańców, a w Wielkiej Brytanii – 28 proc.

Uchodźcy a sprawa Polska

25 listopada 2016 r. rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar wysłał pismo do komendanta głównego policji Jarosława Szymczyka w sprawie wzrostu liczby przestępstw na tle rasowym. Powołując się na dane statystyczne policji, Bodnar zauważa, że „w okresie od 1 stycznia do końca sierpnia 2016 r. wszczęto 493 postępowania przygotowawcze o przestępstwa z nienawiści, tj. o 41 więcej niż w porównywalnym okresie w roku ubiegłym. Wyraźnie widać przy tym, że gwałtownie rośnie liczba tego typu czynów popełnianych wobec muzułmanów i osób pochodzenia arabskiego: w sprawach, w których pokrzywdzonymi były osoby wyznające islam, wszczęto w tym roku, we wskazanym okresie, aż  116 postępowań przygotowawczych (podczas gdy w ubiegłym roku było ich 50), a w sprawach dotyczących osób pochodzenia arabskiego takich postępowań podjęto 80 (gdy w roku 2015 odnotowano jedynie 14 takich spraw)”. Potwierdzenie tych danych statystycznych przychodzi w kolejnych dniach. W Bydgoszczy zaatakowano studentów z Turcji i Bułgarii, incydent zostaje nagrany i upubliczniony, sprawcy zatrzymani. Wzrost nastrojów antymuzułmańskich obserwuje się nie tylko w Europie, lecz także w Stanach Zjednoczonych. Według danych FBI w roku 2015 roku zanotowano  257 przestępstw na tle wyznaniowym, których ofiarami byli muzułmanie. Oznacza to, że zbliżono się do stanu z roku 2001.

Zupełenie nie mogę zrozumieć tej sytuacji. Analiza wszelkich danych statystycznych wskazuje na sytuację absurdalną. Po pierwsze, w Polsce żyje marginalny odsetek muzułmanów, po drugie, notujemy relatywnie więcej przestępstw niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie wciąż pokutuje potrzeba odwetu za wydarzenia z roku 2001, a liczba wyznawców Allaha jest znacznie, znacznie większa.

Nie rozumiem polskiego fenomenu nienawiści wobec innego. Zawiedli politycy. Zawiedli nauczyciele, pedagodzy i wychowawcy. Zawiedli duchowni. Dziennikarze zresztą też. Poza tym organy i instytucje państwa. Nie można jednak oskarżać wszystkich Polaków o rasizm, tak samo jak nie można twierdzić, że wszyscy muzułmanie to potencjalni terroryści. Na łamach „The Guardian” w marcu 2016 r. ukazał się felieton Remiego Adekoyi, który w połowie lat 90. studiował w Warszawie. Przypomina on, że w tamtym okresie osoba czarnoskóra nie cieszyła się wśród Polaków popularnością. Była ona narażona na różnego rodzaju zaczepki na tle rasowym. W jego opinii sytuacja stopniowo zmieniała się na lepsze wraz z rozwojem gospodarczym i społecznym, a wejście do UE na pewno pomogło pokonać kompleksy oraz lęki i fobie na tle narodowościowym. Jednak Adekoya zwraca uwagę, że działania obecnego rządu zwiastują powrót do nastrojów z lat 90. Innymi słowy – cofamy się. Co więcej autor artykułu twierdzi, że obecna retoryka rządu przypomina tę z lat 30. w Niemczech. Przywołuje on słowa Jarosława Kaczyńskiego o tym, że uchodźcy są nosicielami różnych pasożytów i pierwotniaków. Tego samego, który głosi hasła o potędze Polski. Jest w naszym kraju wiele osób, które marzą o Wielkiej Polsce. Tyle że najczęściej wykrzykują te hasła z zasłoniętymi twarzami i z kijami bejsbolowymi w rękach. Sen o potędze tak się nie spełnia. O wielkości państwa świadczą jego obywatele gotowi do dialogu, bo tylko w ten sposób jesteśmy w stanie przekazać i przekonać kogokolwiek do naszych racji. Państwo, które jest potężne, nie musi się bać pierwotniaków i pasożytów. Państwo, które aspiruje do roli lidera w regionie, jest gotowe do dialogu, otwarte na negocjacje, a jego przedstawiciele są taktowni i wyważeni.

O „Arabach i innych dziwnych talibanach”5 nie będę pisać (nie wiem, kim są „talibany”), tak jak nie ma sensu pisać o pomyśle deportacji nie-Polaków i niechrześcijan. Jednak ci, którzy tak twierdzą, prezentują myśl Polski prowincjonalnej, a nie Polski przywódczej i silnej.

Mogło być o wiecznym pokoju, a wyszło o wiecznym konflikcie z religią w tle. Na zakończenie ku radości tych, którzy marzą o Wielkiej Polsce, zacytuję Zygmunta Baumana: „Ja za utopiami nie tęsknię. Dla mnie dobre społeczeństwo to takie, które wie, że nie jest dość dobre. Więcej mi nie potrzeba. Potrzebne są wizje rysujące odpowiedź na proste pytanie, jakie społeczeństwo mogłoby być lepsze. Natomiast utopie zawsze ginęły w detalu, popadając w dogmatyzm, a stąd już krok do totalitaryzmu. […] Wyobrażano sobie dobre społeczeństwo jako twór skończony, dookreślony w najmniejszym detalu, doskonały. Taki, w którym niczego nie trzeba już zmieniać i każda zmiana musi być zmianą na gorsze. Ostatecznym szczęściem miał być bezruch i monotonne samoodtwarzanie”6.

Bibliografia:

Gellner E., Postmodernizm, rozum, religia, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1997.

Mariański J., Religia w społeczeństwie ponowczesnymON Impuls, Kraków 2010.

Scruton R., Zachód i cała reszta, Wydawnictwo Zysk i s-ka, Poznań 2003.

1  R. Scruton, Zachód i cała reszta, Wydawnictwo Zysk i s-ka, Poznań 2003.

2  Tamże.

3  Tamże.

4  Tamże.

5  Nawiązuje do (nie)słynnej wypowiedzi wiceministra Pawła Brzezickiego.

6  J. Żakowski, Świat po pigułce, rozmowa z prof. Zygmuntem Baumanem, „Polityka”, 22 grudnia 2010.

Ciapaci, kozojebcy i terroryści. Islamofobia w Polsce :)

Realne problemy z integracją imigrantów i ich potomków w Europie Zachodniej, krwawe zamachy fundamentalistów, niekontrolowany napływ uchodźców, postkolonialne poczucie wyższości dawnych imperiów to realne czynniki, które mogą sprawiać, że w krajach takich jak Francja, Wielka Brytania czy Niemcy poglądy islamofobiczne, choć godne pożałowania, mogą być w jakimś stopniu zrozumiałe. Skąd jednak islamofobia w Polsce, gdzie nie ma potrzeby tworzenia ideologii obronnej przed islamem?

15 Newsha Tavakolian, Listen (Imaginary CD Covers), 2011W Polsce nie może być mowy o zagrożeniu ekonomicznym czy kulturowym ze strony islamu, niezależnie od percepcji społecznych tego problemu. Nie tylko ze względu na znikomą liczebność tej grupy, lecz także z uwagi na jej dobrą integrację. Katarzyna Górak-Sosnowska pisze o islamofobii platonicznej – istniejącej przy braku bezpośrednich doświadczeń z muzułmanami, a na marginesie odnotowuje, że islamofobia nie jest w Polsce statystycznie odnotowywana z braku danych1.

Polska wytworzyła własny mit „Polski jagiellońskiej”, następnie Kresów, który służył uwiarygodnianiu polskiej ekspansji, a potem pretensji na wschodzie – tam, gdzie etniczni Polacy znajdowali się w mniejszości. Przedrozbiorowa Rzeczpospolita Obojga Narodów, będąca wyobrażonym punktem odniesienia, mogłaby być zaklasyfikowana zarówno do świata Wschodu, jak i Zachodu. Polska wobec własnego Orientu, tj. Kresów, występowała z innych pozycji niż Zachód wobec kolonii. Polska, kolonizując wschód, jednocześnie się nim stawała w stopniu, jaki był niemożliwy dla potęg morskich, takich jak Wielka Brytania czy Francja, w stosunku do Afryki Północnej, Bliskiego Wschodu czy Indii. Polonizacja Rusinów oznaczała też inkulturację Rzeczpospolitej pierwiastkami orientalnymi. Wilno i Lwów stanowiły realne przestrzenie przenikania się Orientu i Okcydentu.

Słynny amerykański politolog Samuel Huntington przeprowadza linię podziału między cywilizacjami na linii oddzielającej katolicyzm od prawosławia (Polska jawi się jako „przedmurze chrześcijaństwa”), ale współczesna Polska placet potwierdzający pełnoprawną przynależność do Zachodu otrzymała w istocie dopiero w roku 2004, przystępując do Unii Europejskiej. Kraje Europy Środkowej zdominowane przez ZSRR wybitny czeski pisarz Milan Kundera opisywał jako „Zachód porwany”. A może Kundera nie miał racji, a Polska to Orient, któremu tymczasowo udało się przyłączyć do Zachodu, do którego – pozbawiona suwerennego rozwoju w czasach kształtowania się nowoczesnych pojęć na kanwie oświecenia – w znacznej mierze nie pasuje?

Muzułmanie w Polsce

Do lat 80. XX w. polscy Tatarzy stanowili większość polskich muzułmanów. W tamtym czasie zaczęły się pojawiać grupy napływowe, przede wszystkim z zaprzyjaźnionych z PRL-em socjalistycznych państw Bliskiego Wschodu. Z czasem, zwłaszcza po roku 1989, pojawili się imigranci ekonomiczni będący w drodze „na Zachód” bądź traktujący Polskę już jako kraj docelowy, a także uchodźcy z Bośni, Iranu, Afganistanu czy Czeczenii2. Do tego doliczyć można około tysiąca konwertytów na islam, co razem daje około 0,1 proc. populacji (30 tys. osób). Według badań CBOS-u z roku 2010 zaledwie 3 proc. Polaków miało kontakt z Arabem, a 1 proc. z Turkiem. Z konieczności obraz muzułmanina jest obrazem medialnym, a nie pochodzącym z bezpośredniego doświadczenia3.

W badaniach GUS-u czy spisie powszechnym wyznawcy islamu nie stanowią wystarczająco dużej próby statystycznej, żeby móc dokładnie oszacować ich liczbę, tym bardziej że wyznawcy tej religii są historycznie skoncentrowani na wschodnich rubieżach obecnej Rzeczpospolitej (polscy Tatarzy). W szacunkach liczebności społeczności muzułmańskiej uwzględnia się członków wspólnot religijnych. Dane GUS-u mówią o wzroście liczby członków sunnickiego związku religijnego Ligi Muzułmańskiej z 208 w 2006 r. do 3800 w 2010 r. W ciągu czterech lat prawie podwoiła się liczba członków Muzułmańskiego Związku Religijnego w RP – polskiego związku muzułmanów hanafickich, z 604 w 2007 r. do 1132 w roku 20114. Centrum Badań nad Uprzedzeniami szacuje, że liczba muzułmanów w Polsce wynosi od około 5 tys. do nawet 65 tys.5. Jak widać, nie są to twarde, ale raczej mocno szacunkowe dane.

Rozważania na temat polskiej islamofobii są szczególne, ponieważ mniejszość muzułmańska w Polsce jest na tyle niewielka, że w zasadzie niedostrzegalna. To tworzenie wizerunku muzułmanina wyobrażonego, ale – jak twierdzi Jean Baudrillard – prawdziwe jest to, co zobaczymy w telewizji, rzeczywistość stała się hologramem samej siebie. Tym, co uwodzi naprawdę, jest rzeczywistość „zredukowana o jeden wymiar mniej”6.

Przejawy islamofobii w badaniach opinii

Mimo że muzułmanie stanowią ułamek procenta populacji Rzeczpospolitej i w przeważającej części są dobrze zintegrowani – nie mieszkają w gettach, najczęściej nie wyróżniają się wyglądem ani ostentacją religijnych praktyk – stosunek Polaków do muzułmanów jest negatywny. 44 proc. Polaków deklaruje niechętny stosunek do muzułmanów, a niespełna jedna czwarta ma wobec nich uczucia pozytywne7. Arabowie od kilku lat znajdują się na końcu rankingu najmniej lubianych narodów razem z Romami (Arabów i muzułmanów się w Polsce ze sobą utożsamia, podobne zjawisko występuje w niemal całej Europie). A „przekonania na temat islamu – pisze Katarzyna Górak-Sosnowska – są nie tylko negatywne, ale także błędne”8.

Badanie w ogólnopolskim panelu badawczym Ariadna – który, jak piszą jego twórcy, „zbiera opinie Polaków na różne tematy dotyczące codziennego życia”9 – z września 2015 r. poświęcone identyfikacji postaw islamofobicznych i próbom ich diagnozy przyniosło kilka ciekawych spostrzeżeń. Panel skonstruowany był z wielu szczegółowych pytań i badał skojarzenia z islamem, muzułmanami, deklarowany stosunek do nich. Obejmował 711 osób. Wydaje się, że to za mała próba, żeby wyciągać daleko idące wnioski z cząstkowych korelacji przy podziale próby na mniejsze grupy (np. jaki stosunek do muzułmanów mają osoby z wyższym wykształceniem zamieszkałe na wsi i oceniające przeciętnie swoją sytuację materialną), powinna natomiast być wystarczająco reprezentatywna na potrzeby ogólnej analizy [Wykres 1].

1

Między 49 a 54 proc. ankietowanych odczuwało zagrożenie – rzeczywiste bądź symboliczne – ze strony muzułmanów (rzeczywiste zagrożenie to możliwość utraty pracy czy mieszkania na rzecz muzułmanina, zagrożenie symboliczne to zagrożenie, jakie stanowi islam dla polskiej kultury; pytano też o poczucie zagrożenia terroryzmem). Większość ankietowanych deklarowała duży dystans społeczny do muzułmanów, przy czym muzułmanki oceniano wyraźnie lepiej niż mężczyzn wyznających islam. Ponad 65 proc. badanych deklarowało, że odczuwałoby dyskomfort w relacjach z muzułmanami, a jedynie 15 proc. – że by go nie odczuwało [patrz: Wykres 2].

2Krytyka islamu korelowała w badaniu z postawami islamofobicznymi. Sugeruje to, że osoby mające najwięcej informacji o islamie zwykle jednocześnie odczuwają wobec niego największą niechęć. Prawdopodobnie jest tak, że niechęć do islamu wyczula na (selektywne) informacje na jego temat. Jednocześnie starsi ankietowani w mniejszym stopniu wyrażali postawy islamofobiczne.

Autorka raportu z badań nie poświęca szczególnej uwagi odpowiedziom na pytanie o postawy ekstremalne wobec muzułmanów. Wprawdzie większość osób sprzeciwia się przemocy fizycznej i podpalaniu meczetów (odpowiednio 10 i 12 proc. nie widziało w tym nic złego), ale to i tak szokujące dane. Co gorsza, wypędzenie z Polski muzułmanów popiera już przeszło 23 proc. (!) ankietowanych. To bardzo wiele wyjaśnia, jeśli chodzi o licytację między partiami o miano najbardziej niechętnej muzułmanom oraz otwarte deklaracje o islamofobii polityków, nawet tych zajmujących najwyższe stanowiska. Trudno sobie wyobrazić podobne deklaracje choćby w stosunku do przedstawicieli narodowości żydowskiej, niemieckiej czy ukraińskiej, choć i tu dokonuje się negatywny przełom.

Większość skojarzeń ankietowanych z islamem można sprowadzić do klisz pt. „religia”, „terroryzm”, „Arabowie”. Polacy nie są też szczególnie wyczuleni na mowę nienawiści wobec muzułmanów i w niewielkim stopniu są skłonni na nią reagować lub jej zakazywać. Badanie „Postrzeganie muzułmanów w Polsce” wskazało, że to młodzi ludzie najczęściej skłonni są do islamofobii, agresji fizycznej wobec muzułmanów; charakteryzuje ich też największa nieufność i dyskomfort w relacjach z muzułmanami. 80 proc. ankietowanych zadeklarowało, że nie ma kontaktu z muzułmaninem, a ponad 60 proc., że nikt z ich rodziny nie zna żadnego muzułmanina11.

Próba badania dokonywanego przez internet przeszacowywała, jak się wydaje, liczbę mieszkańców wsi (37 proc.) oraz korzystanie z internetu (ponad 4 godz. dziennie) w stosunku do średniej. Mimo to nie można lekceważyć ujawnionych w badaniu postaw, zwłaszcza że bardzo wyraźnie zarysowuje się grupa ewidentnie wroga islamowi, gotowa akceptować przemoc zarówno werbalną, jak i fizyczną. Brak styczności osobistej i bazowanie na wizerunkach medialnie zapośredniczonych sugeruje wyraźnie, że to przekazy medialne, a nie bezpośredni kontakt są podstawą budowy określonych postaw. Z drugiej strony brak realnej styczności nie powoduje wcale spadku poczucia zagrożenia ze strony muzułmanów.

Akty fizycznej agresji związane z islamofobią

Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar podał do wiadomości publicznej informację o przestępstwach pochodzących z nienawiści w przedziale czasowym od 1 stycznia do końca sierpnia 2016 r. W tym okresie wszczęto 493 postępowania przygotowawcze w sprawach o przestępstwa z nienawiści. To o 41 więcej niż w porównywalnym okresie w roku poprzednim (w ogóle, bez względu na przesłankę/cechę osobistą). RPO stwierdza gwałtowny przyrost spraw, w których pokrzywdzonymi były osoby wyznające islam. W roku 2016, we wskazanym okresie, wszczęto aż 116 postępowań przygotowawczych (podczas gdy w 2015 r. było ich 50), a w sprawach dotyczących osób pochodzenia arabskiego takich postępowań podjęto 80 (gdy w roku 2015 odnotowano jedynie 14 takich spraw). Łącznie liczba spraw, w których podmiotami ataków były osoby pochodzenia arabskiego i wyznania muzułmańskiego, wzrosła zatem trzykrotnie (196 we wskazanym okresie w stosunku do 64 rok wcześniej).

Brunatna księga”, czyli zestawienie prasowych informacji o incydentach na tle rasistowskim, szczegółowo wylicza około 30 takich aktów wymierzonych w muzułmanów w ciągu dwóch lat – od kwietnia 2014 r. do kwietnia 2016 r. Te niekompletne materiały pozwalają jednak stwierdzić, z czym muszą się liczyć osoby o „muzułmańskim (zdaniem napastników) wyglądzie”.

Wrocław, 5–6 kwietnia 2014 r. Dwóch Polaków bije do nieprzytomności Marokańczyka, łamiąc mu kości twarzy.

8 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Wrocław, 1 czerwca 2014 r. Atak na Egipcjanina, wyzywanie od „ciapatych” i „brudasów”, grożenie spaleniem lokalu, uderzenie pięścią w oko.

Kruszyniany, 28–29 czerwca 2014 r. Zdewastowanie tatarskiego cmentarza i meczetu w trakcie trwania ramadanu.

Bydgoszcz, 24 sierpnia 2014 r. Pobicie przez troje ludzi Libańczyka, właściciela lokalu gastronomicznego, i broniącego go policjanta po służbie w cywilu.

Białystok, 7 września 2014 r. Pobicie w autobusie i obrzucenie wyzwiskami dwóch czeczeńskich uchodźców przez dwóch mieszkań́ców miasta.

Zambrów, 13 października 2014 r. Pobicie przez trzech mężczyzn 14-letniego chłopca z Czeczenii na przystanku autobusowym.

Zabrze, 25 stycznia 2015 r. Atak sześciu mężczyzn na dwóch Algierczyków w tramwaju. Gdy napastnicy wsiedli do pojazdu, obrzucili cudzoziemców wyzwiskami: „Śmierdzące Araby”, „Czarnuchy” i „Brudasy, won z Polski”, a następnie użyli wobec nich przemocy fizycznej.

Poznań, 3 listopada 2015 r. Atak z powodów rasistowskich na obywatela Syrii. Napastnicy, trzej mężczyźni, grozili mu śmiercią i obrzucili go obelgami, Syryjczyk musiał być operowany.

Chełm, 11–12 listopada 2015 r. Brutalne pobicie przez zamaskowanego mężczyznę Palestyńczyka zatrudnionego w jednym z lokali gastronomicznych. Poszkodowany relacjonował: „Od razu wskoczył za ladę i zaczął mnie bić po nerkach ogromną pałką. W lokalu byli ludzie, ale nikt nie próbował go powstrzymać”.

Wrocław, 14 listopada 2015 r. Atak czterech mężczyzn na obywatela Egiptu. Sprawcy obrzucili go rasistowskimi wyzwiskami odnoszącymi się do jego koloru skóry i religii (islamu), a jeden z nich uderzył go pięścią w twarz.

Września, 15 listopada 2015 r. Na ulicy Sądowej małżeństwo Hindusów zostało zaatakowane przez mieszkańca miasta, który obrzucił ich rasistowskimi obelgami, a pod adresem mężczyzny krzyknął: „Jesteś Syryjczykiem” i uderzył go w twarz.

Adelsheim (Niemcy), 9 stycznia 2016 r. Próba wdarcia się przez grupę obywateli Polski na teren miejscowego ośrodka dla uchodźców. Napastnicy byli uzbrojeni w noże.

Warszawa, 20 lutego 2016 r. Pobicie z powodów rasistowskich obywatela Chile przez nierozpoznanego mężczyznę w pociągu Kolei Mazowieckich relacji Sochaczew–Warszawa. Napastnik pytał: „A kim ty właściwie jesteś? Arabem?” i bił go po głowie, kopał, uderzył też w twarz butelką i wybił mu ząb.

Łódź, 5 marca 2016 r. Atak dwóch mężczyzn na obywatela Egiptu, wykładowcę Uniwersytetu Łódzkiego w tramwaju linii 3. Mężczyzna został wypchnięty z tramwaju na przystanku kopnięciem w brzuch12.

Przejawy islamofobii w sieci i mediach

Piąty raport Europejskiej Komisji przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI) na temat Polski stwierdził w roku 2015, że w Polsce narasta problem islamofobii w sieci, zaznaczając obecność portalu agresywnie antymuzułmańskiej Polskiej Ligii Obrony, której celem jest niedopuszczenie do tego, żeby Polska stała się „islamskim kalifatem”13.

Portal naTemat.pl opisał akcję bloga Freikorps Polen, który zestawiał komentarze w polskim internecie na temat uchodźców ze zdjęciami nazistów. Nawet bez tego zabiegu ich wydźwięk jest jednoznacznie rasistowski. „Bydło. Strzelać, póki jeszcze możemy coś zrobić”, „Pobudować komory gazowe na granicach i jazda z ku**ami, a nie przygarniać!!!” albo „Porównanie tych robaków do szlachetnych i pożytecznych zwierząt, jakim jest bydło, jest obraźliwe14. Przejawów nietolerancji było tak wiele, że spółka wydawnicza Agora pod tekstami o uchodźcach na swoich portalach gazeta.pl i wyborcza.pl wyłączyła możliwość ich komentowania15.

Wspomniana „Brunatna księga” opisuje przypadek islamofobicznych, a przy okazji też antysemickich wypowiedzi osób powszechnie znanych. „21 stycznia Mariusz Pudzianowski, zawodnik MMA i właściciel firmy transportowej, zamieścił na swoim profilu na Facebooku następujący komentarz na temat uchodźców, którzy we francuskim porcie Calais z powodu dramatycznej sytuacji bytowej próbowali nielegalnie przedostać się do Wielkiej Brytanii: «Nie mam litości – śmiecie ludzkie! Mnie tam dać! Nie pożałuję bejsbola, zero tolerancji! Ludzie, jaka tolerancja? Ja już nie mam tolerancji dla tych śmieci – co niby nazywają się ludźmi!»”. Pudzianowski wyzwał na Facebooku działaczkę akcji HejtStop Joannę Grabarczyk, która do-

niosła na niego do prokuratury od „judeopolonii”. Poparł go Paweł Kukiz, poseł i lider ugrupowana parlamentarnego Kukiz’15, który o Grabarczyk napisał: „Gdybym był na jej miejscu, to też marzyłbym (marzyłabym) o imigrantach w kontekście sylwestrowej nocy”. Prokuratura sprawę umorzyła [patrz: wykres 3]16.

3Raport firmy Sotrender, badającej trendy w sieciach społecznościowych, wykazał, że profil „Nie dla islamizacji Europy” jest piątym wśród organizacji pozarządowych profilem na Facebooku z 308 tysiącami lajków17.

Pozornie tak „niewinne” z punktu widzenia islamofobii publikacje jak okładka „Newsweeka” z Antonim Macierewiczem w turbanie i podpisem: „Amok. Czy język nienawiści wywoła prawdziwą wojnę?”, która oburzyła nie tylko prawicowych komentatorów, utwierdza negatywny stereotyp muzułmanów18. Turban z tradycyjnego nakrycia głowy, kojarzącego się z beduinami czy historycznymi przedstawieniami muzułmanów, staje się w tym wypadku narzędziem stygmatyzacji nielubianego polityka jako fanatyka.

Skrajnym przypadkiem nietolerancji wobec muzułmanów w mediach głównego nurtu był tekst szefa działu opinii „Rzeczpospolitej” (czyli osoby decydującej o tym, jakie publicystyczne teksty ukazują się na łamach dziennika) – Dominika Zdorta – który wezwał do deportacji polskich Tatarów, którzy mieszkają na tych ziemiach od średniowiecza. Tatarzy jego zdaniem stanowią zagrożenie, ponieważ przez lata nie nawrócili się na chrześcijaństwo, a ich tożsamość opiera się na wierze. Powinny się nimi zainteresować odpowiednie służby i poważnie rozważyć konieczność ich deportacji19.

Zdort rozważał tekst amerykańskiego politologa George’a Friedmana, który sugerował, że konieczna będzie wywózka muzułmanów z Europy. Jak pisał Zdort, pomysł „w praktyce jednak byłby niesłychanie skomplikowany w realizacji. Nawet gdyby – dzięki „współpracy” islamskich terrorystów – udało nam się uciszyć głosy protestu naiwnych wyznawców praw człowieka, to trudno sobie wyobrazić, jak mielibyśmy usunąć z Europy wyznawców islamu”. Zastanawiał się też, w jaki praktyczny sposób można by deportować Tatarów z Polski ze względu na bunty i zdrady tatarskie w przeszłości.

Zdort został skrytykowany także na łamach mediów prawicowych, którym Tatarzy służą jako przykrywka dla ich własnej islamofobii, jednak nie spotkały go ani ostracyzm, ani konsekwencje zawodowe. Co więcej, przez dwa tygodnie jego tekst przeszedł w zasadzie niezauważony. Był to ważny sygnał przesuwania się dopuszczalnych granic debaty na łamach najbardziej opiniotwórczych mediów.

Należy sobie postawić pytanie, czy w Polsce panuje kultura przyzwolenia dla agresji wobec muzułmanów. Trzeba ze smutkiem stwierdzić, że niestety tak. Brakuje uniwersalnego potępienia agresji na osoby o odmiennym wyglądzie (często omyłkowo za Arabów uznawani są np. Latynosi). Liderzy polityczni nie zajmują w tej kwestii jednoznacznych postaw. Akty agresji są przemilczane, mimo że równolegle w sprawie antypolskiej ksenofobii w Wielkiej Brytanii następuje reakcja na najwyższym szczeblu, z niezapowiedzianą wizytą ministrów spraw zagranicznych i wewnętrznych włącznie.

Medialne przedstawienia islamu w Polsce – spór o karykatury proroka Mahometa

Pierwsza poważna debata na temat islamu w obrębie kultury europejskiej odbywała się w Polsce w latach 2005 i 2006 przy okazji publikacji karykatur proroka Mahometa w polskiej prasie, w geście solidarności w związku z groźbami pod adresem duńskiej gazety „Jyllands-Posten”. Autor karykatur, Kurt Westergaard, został we własnym domu zaatakowany przez młodego Somalijczyka i o mało nie zginął20.

Ówczesny redaktor „Rzeczpospolitej” – Grzegorz Gauden – napisał wtedy: „Doszło do najpoważniejszego w ostatnim czasie zderzenia między dwiema wielkimi kulturami. Spór dotyczy fundamentalnych dla nas wartości. Prawa do wolności, w tym swobody wypowiedzi. Zdecydowaliśmy się przedrukować te karykatury, bo całkowicie odrzucamy metody, do których odwołali się islamscy przeciwnicy publikacji. Wolności wypowiedzi trzeba bronić. Także wtedy, kiedy nie zgadzamy się z ich treścią”21.

Premier Danii Anders Fogh Rasmussen mimo gwałtownych protestów na całym świecie i retorsji wymierzonych w jego kraj ze strony niektórych państw muzułmańskich odmówił spotkania z ambasadorami krajów arabskich protestujących przeciwko karykaturom i domagających się potępienia przez rząd ich publikacji, stając na gruncie liberalnego państwa prawa, w którym kontrowersje wokół wolności słowa rozstrzyga niezależny sąd.

Był to pierwszy tak ostry konflikt dotyczący sfery wartości pomiędzy światem zachodnim a islamem, w którym aktywny udział wzięła również Polska. Można uznać, że publikacja karykatur i opowiedzenie się za wolnością słowa było w tamtym kontekście opowiedzeniem się po stronie Zachodu, tym bardziej że świat muzułmański zareagował nie tylko protestami, lecz także zerwaniem stosunków dyplomatycznych (m.in. Irak zerwał stosunki z Danią i Norwegią), bojkotem duńskich towarów i zamieszkami pod placówkami dyplomatycznymi Danii. W pewnym sensie była to próba sił – wystąpienie na pozycjach tradycyjnie zdystansowanych wobec religii ze strony prasy europejskiej, która zastosowała wobec islamu te same kryteria co wobec innych religii, tj. nie zawahała się poddać go krytyce, a nawet wyśmiać. Mniejszość muzułmańska w znacznej mierze nie dopuszcza obrażania ich religii czy drwin z niej. Jak podaje sondaż Instytutu Gallupa, potrzeba ochrony muzułmańskich symboli religijnych i Koranu przed bluźnierstwem w krajach europejskich jest „ważna” lub „bardzo ważna” aż dla 89 proc. ankietowanych [patrz: wykres 4].

4Koncepcja zakresu debaty publicznej i rozdziału religii od państwa okazała się radykalnie inna w koncepcji postoświeceniowej Europy Zachodniej i islamu. Co ciekawe, Polska, która sama nie jest krajem o silnej oświeceniowej i sekularnej tradycji, w tym aspekcie plasowała się gdzieś pomiędzy. Sojusz sił religijnych i państwowych, uznających potrzebę szczególnej ochrony religii przed satyrą czy krzywdzącą ich zdaniem krytyką przeciwko „obozowi oświeceniowemu”, tj. lewicowo-liberalnym zwolennikom wolności słowa stojącej ponad uczuciami religijnymi, w sporze o karykatury był faktem.

Jedynym rządem na świecie, który postanowił przeprosić za publikację karykatur, był rząd Prawa i Sprawiedliwości z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem22. Hierarchia kościelna także jednoznacznie potępiła publikację. Przewodniczący Komitetu ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi bp Tadeusz Pikus napisał w oświadczeniu: „Wolność słowa, która wyśmiewa, raniąc uczucia innych, jest wypaczoną wolnością, a solidaryzowanie się z nią jest źle pojętą solidarnością. Incydent ten potwierdza wątpliwej jakości szkołę dialogu społecznego, międzykulturowego i międzyreligijnego. Przez łamanie prawa człowieka wierzącego, zwłaszcza do należnego mu szacunku, uderza się w jego godność i wprowadza się «dyktaturę relatywizmu»23. Dla polskiej prawicy radykalizm dopuszczalnej w Europie Zachodniej czy USA krytyki prasowej był trudny do przyjęcia. Zakres tolerancji dla radykalnie odmiennych poglądów – niewielki. Polskie prawo penalizujące „obrażanie uczuć religijnych”24 jest odzwierciedleniem takiego stanu rzeczy.

Paradoksalnie większa religijność w wypadku Polaków mogłaby służyć budowaniu pomostów z kwestionującymi zasadność sekularnego prawa wspólnotami muzułmańskimi. Muzułmanów i polskich katolików podejście do „świętości” nie musiałoby koniecznie dzielić, tak jak oddziela zsekularyzowany Zachód od muzułmańskich imigrantów. W USA sojusz różnorodnych wspólnot religijnych (głównie protestanckich i katolickich fundamentalistów) opowiada się m.in. za radykalnym wsparciem dla Izraela, mimo że większość amerykańskich Żydów popiera demokratów. Tzw. „pas biblijny” (Bible Belt), tj. stany w USA, w których większość stanowią chrześcijańscy fundamentaliści, odgrywa bardzo istotną rolę w republikańskich prawyborach prezydenckich; kieruje do Izby Reprezentantów i do Senatu radykalnie konserwatywnych polityków, pokazuje, że możliwe są strategiczne sojusze religijnych fundamentalistów przeciwko sekularnemu państwu, nawet jeśli – jak w wypadku protestantów i katolików – występuje między nimi zadawniony głęboki konflikt (wywodzący się jeszcze z czasów zerwania Anglii z Rzymem).

Benjamin Barber w klasycznej już pracy „Dżihad kontra McŚwiat” opisuje modernizację i sprzeciw wobec niej25. Według niego świat jest areną starcia procesów globalizacji z „dżihadem” definiowanym szeroko, szerzej niż tylko w świecie arabskim, jako sprzeciw wobec nowoczesności, kosmopolityzmu, sekularyzacji. W tych kategoriach polscy religijni czy narodowi fundamentaliści sytuują się blisko swojego wroga, czyli muzułmańskiego fundamentalizmu, stanowią więc lokalną wariację tej samej odpowiedzi na globalny proces. Interpretacja Barbera stawia nas w sytuacji konfrontacji „dwóch dżihadów”. Muzułmański fundamentalizm i europejski nacjonalizm, mimo że wspólnie są wrogie globalizacji, w co najmniej równym stopniu wrogie są także sobie.

Przedstawienia medialne muzułmanów – zamachy w Paryżu i kryzys uchodźczy

6 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Zagadnienie islamofobii stało się palące w momencie, w którym tematem numer jeden w Unii Europejskiej stał się niekontrolowany napływ uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. Kryzys uchodźczy nie sięgnął wprawdzie Polski bezpośrednio, jednak setki tysięcy uchodźców, którzy przedzierali się przez Turcję, Bałkany i południowe Włochy do Niemiec i innych bogatych krajów UE sprawiły, że konieczność rozwiązania problemu stała się istotna dla całej wspólnoty. Propozycja tzw. kwot uchodźców wzbudziła gwałtowny opór krajów dawnego bloku komunistycznego, które nie zostały dotknięte kryzysem, więc nie odczuwały potrzeby stosowania nadzwyczajnych rozwiązań poza tymi dotychczas obowiązującymi (rozporządzenie Dublin II, konwencje genewskie itp.). Obrazy z dworca Keleti w Budapeszcie, z Grecji, z Lampedusy, z otwierających się na uchodźców w bezprecedensowy sposób Niemiec w połączeniu z gorącą dyskusją wokół zgody na przymusowe rozlokowanie uchodźców przez Komisję Europejską (ostatecznie stanęło na nieco ponad 7 tys. osób w Polsce, ale dotychczas nawet nie rozpoczęto relokowania pierwszych uchodźców) we wszystkich krajach UE spowodowały gigantyczną społeczną falę sprzeciwu.

Na kryzys uchodźczy nałożyły się doniesienia o serii zamachów we Francji: w Paryżu na redakcję „Charlie Hebdo”, a następnie 13 listopada w klubie Bataclan i trzech innych miejscach oraz zamachu w Nicei. Każdy z nich wywołał, co zrozumiałe, ogromne poruszenie, falę solidarności z ofiarami, ale też podsycał i tak już bardzo silną niechęć do mniejszości muzułmańskiej. Utożsamienie terrorystów z całą wspólnotą islamu stawało się przyczynkiem do dyskusji o tym, czy muzułmanie w Europie stanowią zagrożenie dla jej wartości. Przytoczone poniżej relacje medialne i komentarze polityków nie pretendują do pełnej medialnej analizy dyskursu, są jednak ilustracją dla bardzo wyraźnej tendencji. Wypowiedzi polityków dominowały na portalach i serwisach informacyjnych, to do nich odnosiły się komentarze ekspertów i publicystów.

Z wyjątkiem niektórych liberalnych mediów i polityków lewicy stanowisko było jednoznaczne: Polska nie zgodzi się na żadnych uchodźców ze względu na zagrożenie, jakie stanowią oni dla bezpieczeństwa jej obywateli. Świeżo zaprzysiężony rząd Beaty Szydło ustami przyszłego sekretarza stanu ds. europejskich Konrada Szymańskieg26o odmówił wykonania nawet tych bardzo ograniczonych zobowiązań rządu Ewy Kopacz, która dopiero postawiona w sytuacji bezalternatywnej zgodziła się na przyjęcie owych 7 tys. uchodźców, a wcześniej głośno protestowała przeciwko próbom wymuszania na Polsce jakichkolwiek tzw. kwot27.

Sprzeciw wobec przyjmowania uchodźców uwiarygadniał generalną linię nowego rządu przeciw „europejskiemu mainstreamowi” i dawał amunicję do walki z wrogiem zarówno wewnętrznym, jak i zewnętrznym. „Musimy dotrzeć do społeczności muzułmańskiej, która nienawidzi tego kontynentu i chce go zniszczyć. Musimy dojść również do lewicowych ruchów politycznych, które z uporem uważają, że należy się w dalszym ciągu otwierać” – mówił minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski w RMF FM. „Słyszę od rana dyskusje tego oszalałego lewactwa, które tłumaczy nam, że absolutnie to państwa zachodnie są winne, to myśmy nie stworzyli warunków do integracji dla tych ludzi. Biczowanie się, iż cała nasza cywilizacja jest ułomna, to ślepa uliczka” – odpowiedział na pytanie, czy zamachy w Paryżu można wiązać z falą uchodźców28.

Każdy zamach powodował, że opinie wcześniej radykalne, jak cytowana poniżej opinia Łukasza Warzechy z wPolityce.pl, zaczęły nadawać ton w głównym nurcie debaty: „[…] [To] oczywiste, że celem fanatyków jest wywołanie konfliktu pomiędzy muzułmanami, mieszkającymi w Europie, a jej rdzennymi mieszkańcami. Dlatego trzeba unikać stosowania odpowiedzialności zbiorowej. Zarazem jednak nie wolno dłużej unikać stwierdzenia podstawowego faktu: że źródłem problemów jest odmienność kulturowa, a pożywką dla fanatyków jest islam w jednej ze swoich, wcale nie najmniej popularnych, postaci. Werbalne potępienie zamachów przez francuską Radę Kultu Muzułmańskiego ma pewne znaczenie, lecz nie zapominajmy, że islam jest religią skrajnie zdecentralizowaną, a organizacje takie, jak rada nie mają żadnej mocy regulacyjnej wobec radykalnych imamów, którzy mogą głosić pochwałę fanatyzmu tuż pod jej nosem. Nawet jeśli wciąż większość żyjących w Europie muzułmanów odcina się od takich aktów (czego w obecnej chwili trudno być pewnym), to w najlepszym przypadku pozostają bierni. Czy gdziekolwiek odbył się masowy muzułmański protest przeciwko islamskiemu terroryzmowi? Czy wiadomo, aby jakakolwiek grupa europejskich muzułmanów efektywnie współdziałała ze służbami na rzecz ujawniania dżihadystów? Nie”29. Nawet fragmenty, w których autor sam sobie zaprzeczał – i to w tym samym akapicie (fragmenty pogrubione) – nie zmieniały podstawowego faktu – tę walkę wygrywali, i to zdecydowanie, przeciwnicy polityki otwartości na uchodźców i radykalni krytycy islamu. Notabene protesty się odbywały, i to masowe30, a informację prowadzącą do poznania tożsamości „mózgu” paryskiej operacji ujawniła policji muzułmanka31, o czym w Polsce w krótkiej notce poinformował niszowy antymuzułmański portal Euroislam.pl32.

W debacie pojawiały się bardziej wyważone eksperckie wypowiedzi. Andrzej Barcikowski, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, stwierdził, mocno upraszczając, że zamachy biorą się z braku możliwości społecznego awansu muzułmanów w Europie Zachodniej, gdyż dla młodych bezrobotnych wyznawców islamu autorytetami stają się radykalni imamowie33. Sławomir Sierakowski na łamach lewicowej „Krytyki Politycznej” pisał: „Uchodźcy to ofiary, a nie sprawcy terroryzmu”34. Wypowiadali się także eksperci, których interpretacje można by podważać, o czym świadczy ta relacja z portalu popularnego tabloidu: „To dopiero początek! To efekt polityki francuskiej i ich mocarstwowych planów” – mówi o zamachach w Paryżu ekspert ds. stosunków międzynarodowych i znawca kultury islamu dr Wojciech Szewko. Sygnalizuje też, że „istnieją plotki o radykalnych uciekinierach niemieckich, którzy mogli się pojawić w Polsce”35. Znaczenie tych odmiennych od głównego nurtu głosów, a przede wszystkim ich ranga były nieporównywalne z dominującą narracją o „zagrożeniu” ze strony muzułmanów generalnie i uchodźców w szczególności.

Kolejne zamachy stawały się pretekstem do dyskusji, czy model integracji muzułmanów zawiódł. Kwestia kryzysu uchodźczego i dyskusja o przyjmowaniu – na wniosek Brukseli – uchodźców w Polsce uczyniła temat wcześ>niej gorący i emocjonujący, ale wciąż odległy, tematem bliskim. „Zagrożenie” stało się czymś realnym – i trzeba było zareagować. Milczy się o tym, że jedno ma związek z drugim. Założenie, w którego ramach to na muzułmanach czy raczej ich rzecznikach (przeciwnikach stereotypizacji) leży konieczność udowodnienia, że muzułmanie jako całość w Europie Zachodniej nie są rozsadnikiem terroryzmu. W ramach tego przedstawienia każda odmienność – burkini, zasłanianie twarzy, tradycyjna rola kobiety, rytualny ubój zwierząt – przynależą do kategorii wzmacniania stereotypu groźnego obcego.

Miałem okazję występować m.in. z Łukaszem Warzechą w sztandarowym programie „Debata” w TVP, przedstawianym jako poważna dyskusja na temat uchodźców w godzinach najlepszej oglądalności i przyglądać się tej manipulacji od wewnątrz36. W trzeciej części programu żonę opozycjonisty z Tadżykistanu skazanego na 15 lat więzienia w obozie dla uchodźców na warszawskim Targówku przedstawiono jako żonę terrorysty, którego ugrupowanie walczy o ustanowienie kalifatu w Azji Środkowej we współpracy z Al-Kaidą. Partia Islamskiego Odrodzenia Tadżykistanu, o której była mowa w materiale, jest ugrupowaniem opozycyjnym, działającym przez lata w sposób legalny, ostatecznie zdelegalizowaną przez autorytarne władze Tadżykistanu dopiero w roku 2015. Jej działacze, którzy występowali przeciwko terrorystycznym metodom walki, byli prześladowani, torturowani, skazani na wieloletnie wyroki więzienia. Przedstawienie kobiety nieświadomej kontekstu, w jakim zostanie ukazana, jako żony terrorysty ukrywającej się przed wymiarem sprawiedliwości w Polsce było skrajnie nieuczciwą manipulacją narażającą ją na poważne zagrożenie. List do TVP, wysłany przez Ludwikę Włodek, socjolożkę, pisarkę i znawczynię Azji Środkowej pozostał, wedle mojej wiedzy, bez odpowiedzi37.

Poprzedzająca materiał debata była sformułowana w sposób mający wykazać niegotowość – mentalną i praktyczną – Polaków do przyjęcia uchodźców. Kontekst, dla którego ci uchodźcy w ogóle znaleźli się w Europie, został w zasadzie pominięty. Za „eksperta” uchodzi m.in. Miriam Shaded38, walczącą otwarcie z islamem. W ten sposób jako równoważne przedstawia się głosy osób, które mówią o delegalizacji Koranu, i te, które próbują tłumaczyć kontekst, w jakim Unia Europejska, w tym Polska, znalazła się w związku z kryzysem uchodźczym wywołanym przede wszystkim przez wojnę w Syrii. W sondzie towarzyszącej programowi głosujący w stosunku 95 do 5 poparli wniosek o to, żeby Polska nie przyjmowała uchodźców39.

Medialne relacje i opinie islamofobicznych komentatorów charakteryzuje jedna lub wiele z opisanych metod. W ewidentny sposób lokują się one po stronie „zamkniętej wizji” islamu, opisanej w raporcie o islamofobii dla Runnymede Trust:

  1. wyrwanie z kontekstu szokujących, często okrutnych przykładów zachowań muzułmanów;
  2. podparcie ich cytatami z Koranu lub osób, które wypowiadają się, zdaniem autorów, w „imieniu” islamu, umieszczając poszczególne niepowiązane ze sobą wydarzenia w kontekście;
  3. pokazanie słabej, nieadekwatnej reakcji w Europie Zachodniej, gdzie doszło do danego wydarzenia. Cytowanie wyrwanych z kontekstu wypowiedzi osób, które mają usprawiedliwiać zachowania muzułmańskich fundamentalistów;
  4. Mniej szokujące, ale powszechne przykłady łamania zachodnich standardów w Europie Zachodniej przez tzw. „zwykłych muzułmanów”;
  5. Przedstawianie skrajnych, nieakceptowalnych zachowań jako typowych, ilustrujących to, czym jest islam, np. wiek poślubianych kobiet;
  6. statystyki, które mają udowodnić nielojalność muzułmanów, nieakceptowanie przez nich zachodniego porządku;
  7. przedstawianie islamu jako całości;
  8. muzułmanie przedstawiani nie tylko jako wspólnota religijna, lecz także rodzaj tajnej struktury o tych samych celach politycznych. Teorie spiskowe powielające zimnowojenne schematy, w których komuniści spiskowali, żeby obalić rząd USA w czasach maccartyzmu, czy antysemickie teorie o Żydach, którzy rządzą światem.

Takie zjawisko nie jest czymś zupełnie swoistym dla polskich mediów. Jeśli chodzi o treść, to o jej doborze decydują różne czynniki. Przede wszystkim założenie o istniejących różnicach i podziale na Wschód i Zachód, muzułmanów i niemuzułmanów, często z podkreśleniem niższości tych pierwszych, nie odbiega od tego prezentowanego przez brytyjską prasę, np. „Daily Telegraph”, które dzieli społeczeństwo na Brytyjczyków i muzułmanów, mimo że ci drudzy są pełnoprawnymi obywatelami kraju40. Terroryzm, poniżanie kobiet, fundamentalizm religijny to częste tematy nie tylko brytyjskich, lecz także amerykańskich publikacji.

James Fallows na łamach „The Atlantic” już w roku 1996 oskarżał media o podkopywanie fundamentów demokracji, między innymi w związku z fałszywą zasadą równowagi, w której argumenty obu stron przedstawia się jako równoprawne, podobnie jak słabości i mocne strony kandydatów, mimo że w żadnym razie nie mogą być one porównywalne, pozorując pluralizm, a faktycznie negując sens debaty publicznej41.

Podobna fałszywa równowaga panowała również w polskich mediach. Dziennikarze „tylko zadawali pytania”: „Czy zamachy to jest kwestia nieudanej integracji muzułmanów w Europie?”, „Czy napływ uchodźców grozi nam kolejnymi zamachami?”. Dla uatrakcyjnienia debaty poszukiwali coraz radykalniejszych głosów. Budowali atmosferę strachu, przywoływali zmyślone lub niemal zmyślone fakty, jak słynne „strefy szariatu w Szwecji”, do których policja rzekomo się nie zapuszcza (co zdementowała ambasada Szwecji w Warszawie), z przemówienia prezesa PiS-u Jarosława Kaczyńskiego42.

Władza ramy – czyli jak komunikacja kształtuje przekonania

Manuel Castells, wybitny hiszpański socjolog, opisuje system, w którym procesy komunikacji, zaprogramowane i kontrolowane odpowiednio przez elity, mogą znacząco wpłynąć na przekonania odbiorców, a tym samym zmienić ich polityczne wybory43. Polityka dziś toczy się w mediach i przez media, do jej analizy należy zastosować narzędzia dekonstruujące władzę medialną.

Według badań Pew Research Center tylko 7 proc. informacji może liczyć na zwiększoną uwagę widzów amerykańskich mediów44. Są to informacje, które budują poczucie zagrożenia, odnoszą się do bezpieczeństwa oraz informacje donoszące o łamaniu konwencji społecznych. Bodźce w postaci newsów

wystarczą do tego, żeby wzbudzić odpowiednią reakcję, nie potrzeba samodzielnego przeżycia określonej sytuacji. Zgodnie z opisanym wcześniej mechanizmem emocje powodują skupienie uwagi na danym problemie i skłaniają do poszukiwania większej ilości informacji na jego temat10. Newsy medialne mogą budzić w odbiorcach gniew i niepokój. Niepokój służy unikaniu ryzyka i uruchamia skrypty racjonalne, gniew osłabia ocenę ryzyka, zwiększa zachowania ryzykowne, uruchamia skrypty emocjonalne. Gniew i niepokój wobec interwencji Amerykanów w Iraku w roku 2003 decydował o tym, czy dana osoba popierała wojnę, czy się jej sprzeciwiała.

5 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Newsy telewizyjne (główne źródło informacji politycznych) ustalają ważność określonych tematów poprzez powtarzanie wiadomości, umieszczanie poszczególnych wydarzeń w nagłówkach, zwiększanie czasu poświęconego danej informacji, podkreślanie ważności informacji, dokonywanie wyboru słów i obrazów ilustrujących wydarzenie oraz zapowiadanie informacji, która pojawi się w wiadomościach. Tworzenie ramy odbywa się za pośrednictwem struktury i formy narracji oraz poprzez dobór dźwięków i obrazów.

Castells wyróżnia trzy elementy procesu tworzenia ram w umysłach za pomocą przekazu. Są to: wyznaczanie hierarchii tematów (agenda-setting), wyjaskrawianie (priming) i ramowanie (framing).

Hierarchizowanie tematów przez odbiorców odbywa się na podstawie tego, w jaki sposób media podkreślają wagę danej informacji. „Badania wskazują też, że świadomość widowni, zwłaszcza dotycząca kwestii politycznych, jest silnie związana z czasem, jaki poświęcają jej media o zasięgu krajowym”45.

Wyjaskrawienie, jak podaje za Scheufelem i Tewksburym Castells, polega na tym, że treść przekazu sugeruje go jako punkt odniesienia do innych tematów, niezwiązanych nawet wprost z tym przekazem. W efekcie odbiorca zaczyna oceniać polityków czy debatę publiczną przez pryzmat wyjaskrawionego tematu.

Ramowanie jest procesem „wybierania i podkreślania pewnych aspektów wydarzeń i kwestii oraz tworzenia między nimi związków w celu propagowania określonej interpretacji, oceny lub rozwiązania”. Co ważne, „tylko te ramy, którym udaje się połączyć przekaz z ramami istniejącymi wcześniej w umyśle, stają się aktywatorami przewodzenia”46.

Gdyby założyć, że w Polsce otrzymaliśmy podobną jak w innych krajach Europy dawkę informacji na temat muzułmanów, terroryzmu, uchodźców i w efekcie wzrost nastrojów islamofobicznych był większy niż gdzie indziej, oznaczałoby to, że albo informacje podane w polskich mediach były sformatowane tak, by uruchamiać ramy strachu, niechęci, a nie np. współczucia lub też że zbliżona treściowo informacja dała inny efekt ze względu na wcześniej istniejące uwarunkowania. Analiza porównawcza przekazu w polskich i zachodnich mediach na tle stosunku do muzułmanów byłaby tu ciekawym i wiele wyjaśniającym zabiegiem.

Ramowanie to nie „formatowanie”, ale raczej aktywizowanie odpowiednich sieci neuronowych, co zakłada, że określone schematy powstały już w mózgu odbiorcy i reagują – bazując na informacjach i emocjach już zgromadzonych – na określony komunikat. Jeśli jest on powtarzany i nie wystąpi zjawisko przeciwramy inaczej definiującej dane zjawisko, to interpretacje zaczynają się utrwalać.

Opisywany przez Castellsa proces kształtowania opinii publicznej to nic innego niż najbardziej wyrafinowany przykład smart power, pojęcia zdefiniowanego przez Josepha K. Nye’a, gdzie zamiast koercji czy próby przekonania do własnego poglądu najbardziej efektywnym mechanizmem jest takie ułożenie agendy i zdefiniowanie problemu, żeby obiekt naszego działania nieświadomie zadziałał zgodnie z naszym interesem47.

Polityczne elity głównego nurtu sprawują największą kontrolę nad ramami newsów. Poziom ich kontroli się intensyfikuje, kiedy ramy

newsów odwołują się do wydarzeń spójnych kulturowo (np. obrony państwa przed wrogiem po wydarzeniach z 11 września 2001 r. lub w czasie wojny). Wpływ ram medialnych na elity polityczne okazuje się wyraźniejszy, kiedy decyzje polityczne nie są pewne. Przeciwramy, żeby okazały się skuteczne, muszą być zakorzenione kulturowo albo mieć wsparcie przynajmniej części elit i mediów, które podzielają dany punkt widzenia48.

Bardzo istotne jest również to, czy w mediach panuje jednomyślność w ocenie danego tematu – przykładowo jednomyślność panowała w kwestii 11 września i konieczności prowadzenia wojny z terroryzmem. W warunkach walczącej o dominację ramy bardzo ważnym elementem jest przedstawianie jej jako już dominującej – tę rolą odgrywają przede wszystkim sondaże opinii publicznej, ale także teksty opinii w gazetach, wypowiedzi komentatorów w telewizjach i radiu, a ostatnio w znacznej mierze ton nadają media społecznościowe, zwłaszcza ważny w kręgach opiniotwórczych Twitter. Konformizm elit i natura współczesnej polityki polega na tym, że po wstępnym ustaleniu hierarchii sił szybko znika potrzeba zmiany tej hierarchii, następuje chęć dostosowania się i niewalczenia z tym, co postrzegane jest jako opinia publiczna. Problem polega na tym, że im bardziej ulega się danej ramie zamiast występować z własną kontrramą, tym bardziej oddaje się pole (odbiorcę) przeciwnikowi, uniemożliwiając sobie przedstawienie spójnej i skutecznej kontrnarracji w danym temacie, co oznacza konieczność próby podjęcia innego zagadnienia lub dostosowania się do wyznaczonego pola przez przeciwnika.

Taki mechanizm wystąpił w Polsce, gdzie po stronie elit politycznych nie znalazła się żadna grupa, która w sposób zdecydowany i jednoznaczny przeciwstawiłaby ramę strachu i zagrożenia ze strony uchodźców (powiązanej z ramą terroryzmu) innej ramie, np. dumy i otwarcia w geście solidarności, zakorzenionej w historycznym doświadczeniu przymusowej emigracji i wojny. Potwierdzają to sondaże opinii publicznej. Według powtarzanych od maja 2015 r. badaniach CBOS-u w ciągu 14 miesięcy liczba osób niechętnych wobec przyjmowania uchodźców wzrosła dwuipółkrotnie, z 21 proc. do 53 proc., a liczba zwolenników ich przyjmowania spadła z 72 proc. do 40 proc. [patrz: Wykres 5]49.

5W omówieniu cytowanego badania pada spostrzeżenie, że w wypadku pytania o relokację do Polski uchodźców z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, znajdujących się na terenie UE, wyniki są jeszcze bardziej jednoznaczne: 66 proc. przeciw, 26 proc. za. „Mimo że w pytaniu nie ma mowy o pochodzeniu uchodźców, na wykresie prezentującym stosunek Polaków do pomocy osobom uciekającym przed wojną wyraźnie zaznaczają się ataki terrorystyczne. Do zamachu w Paryżu (w listopadzie 2015 r.) opinia publiczna była na ogół przychylna przyjmowaniu uchodźców, choć w przeważającej części za słuszne rozwiązanie uznawano azyl tymczasowy. Po tych wydarzeniach przewagę liczebną zyskali niezgadzający się na ich przyjmowanie, którzy od tego momentu stanowią ponad połowę badanych. Kolejny wzrost poziomu sprzeciwu w tej sprawie, który nastąpił po zamachu w Brukseli (w marcu 2016 r.), miał już charakter krótkotrwały”.

Niemiecki politolog mieszkający w Polsce, Klaus Bachmann, w odniesieniu do niechętnych uchodźcom deklaracji Polaków zauważył na spotkaniu w Fundacji Batorego, że przy takich nastrojach społecznych obecnie żaden polski rząd nie mógłby w kwestii uchodźców prowadzić innej polityki niż rząd PiS-u50.

Setki tysięcy uchodźców przestały być tematem „samym w sobie”, a stały się jedynie odpryskiem debaty o terroryzmie w Europie. Radykalizmem stało się w Polsce głoszenie wcześniej zupełnie umiarkowanego „centrowego” postulatu przyjmowania ograniczonej liczby uchodźców. Podjęcie walki w ramach tak zdefiniowanego sporu („Czy mimo wszystko powinniśmy przyjmować uchodźców?”) było z góry skazane na porażkę.

Zakończenie

Problem islamofobii jest zjawiskiem realnym i narastającym. Nie jest łatwo znaleźć odpowiedź na pytanie, czemu akurat w Polsce – która nie ma większych doświadczeń z mniejszością muzułmańską i której nie dotknął ani żaden atak terrorystyczny, ani kryzys uchodźczy – zjawisko islamofobii występuje z taką intensywnością. Wydaje się, że doszło do splotu kilku czynników i dopiero ich dokładne zbadanie pozwoli na udzielenie jednoznacznych odpowiedzi. Przede wszystkim warto wykorzystać wiedzę i doświadczenie z badań nad antysemityzmem. Co prawda w Polsce historia Żydów i muzułmanów jest nieporównywalna, jednak mechanizm konstruowania inności muzułmanina w ramach dyskursu zachodniego – a także w warunkach polskich – przypomina uderzająco to, w jaki sposób konstruowano bazujące na sklejeniu kategorii religijnej i rasowej pojęcie Żyda. Jak pisze Katarzyna Górak-Sosnowska: „idea kulturowego determinizmu Saida jest bardzo popularna w Polsce”, a muzułmanin, wobec braku możliwości osobistego z nim kontaktu, pełni tu funkcję „odległego obcego”51.

Obiecującym tropem w odkryciu przyczyn islamofobii jest analiza dyskursu medialnego na temat muzułmanów w połączeniu z zastosowaniem teorii neuropsychologicznych do badań nad komunikacją polityczną i polityką. Komunikaty dotyczące zamachów terrorystycznych w Paryżu były zestawiane z tematem muzułmanów oraz uchodźców i tworzyły skrypty wywołujący ogromny efekt społeczny oraz polityczny, co potwierdzało teorie Manuela Castellsa. Żeby uzyskać twarde dane dotyczące postaw islamofobicznych, należałoby przeprowadzić badania na grupach konfrontowanych z tradycyjnymi zachowaniami kojarzonymi z muzułmanami (np. modlitwa w miejscu publicznym) w zależności od kontekstu, w jakim są one przedstawiane – czy jest to tradycyjny kraj muzułmański, czy kraj europejski, czy też np. modlitwa terrorystów, film dokumentalny albo materiał prasowy. Warto poddać analizie szczególnie reakcje na materiały filmowe, tzw. migawki, z głównych wydań dzienników telewizyjnych, w których aktom terrorystycznym (podłożonym bombom, dekapitacji) towarzyszą obrazy przedstawiające muzułmanów w tradycyjnych strojach lub modlących się, i zbadać, jaki wpływ na postawy wobec islamu mają tak zmontowane materiały.

Ciekawa byłaby analiza porównawcza przekazów medialnych w kilku krajach europejskich oraz w Polsce pod kątem intensywności przekazu dotyczącego terroryzmu, muzułmanów oraz uchodźców. Gdyby się okazało, że przekazy te są zbliżone, oznaczałoby to, że Polacy pozostają bardziej podatni na islamofobię lub że skrypty uruchamiane za pomocą określonych przekazów medialnych działają na nich silniej. Gdyby jednak wyszło na to, że polskie przekazy medialne są bardziej nacechowane otwartą bądź ukrytą stereotypizacją islamu, wówczas to one byłyby odpowiedzialne za nieproporcjonalny do problemu wzrost islamofobii w Polsce.

Bez tworzenia uruchamiającej odpowiednie skrypty w mózgu narracji (ramy) dany przekaz nie może być skuteczny – zwłaszcza wtedy, gdy bazuje wyłącznie na suchych faktach. Jeśli tworzy się ramę, w której zestawia się zamachy terrorystyczne z uchodźcami, i do takiej dyskusji zaprasza ekspertów, to nawet ktoś tłumaczący, że nie można pociągać do odpowiedzialności całej grupy, w kontekście całej konstrukcji przekazu wyda się skrajnie niewiarygodny. Będzie wzmacniał stereotyp spisku elit próbujących ukryć prawdę przed społeczeństwem. Teoria komunikacji wyjaśnia, dlaczego próby objaśniania i tłumaczenia, czym jest islam w takim kontekście, okazały się społecznie zupełnie nieskuteczne. Jedynym sposobem byłoby wytworzenie innego skryptu – z innym przekazem – i odpowiednie jego nagłośnienie.

Tu dochodzimy do kolejnego elementu, czyli braku silnego i jednoznacznego głosu elit politycznych w Polsce sprzeciwiających się utożsamianiu islamu z terroryzmem i przede wszystkim zamachów terrorystycznych z uchodźcami. Ustąpienie pola tym, którzy na islamofobii zdobywali polityczne korzyści, sprawiło, że nastroje społeczne, początkowo akceptujące przyjęcie uchodźców, jednoznacznie zmieniły się na wrogie uchodźcom. Żaden polityk i żaden rząd nie mógłby w takich warunkach optować za przyjmowaniem uchodźców.

Islamofobia ma daleko idące konsekwencje społeczne i polityczne. Jest na rękę muzułmańskim terrorystom. Dzięki niej mogą oni pozyskiwać kolejnych wyalienowanych członków społeczności Europy Zachodniej. Muzułmanie widzą, że nie są obywatelami pierwszej kategorii. Poczucie niższości i upokorzenie prowadzą do poszukiwań ideologii, która może dać odpór poniżeniu, zapewnić poczucie wartości.

Podsycanie konfliktu na linii Zachód–islam jest jednym z najważniejszych celów i narzędzi budowania własnego wpływu przez liderów dżihadu, co potwierdza lektura prywatnego listu, który lider światowej Al-Kaidy – Ajman al-Zawahiri – napisał do przywódcy irackiej gałęzi Al-Kaidy, al-Zarkawiego. Wyrazisty konflikt z „niewiernymi”, taki jak w Iraku, oraz globalny konflikt wynikający z „prześladowania” muzułmanów są zdaniem ówczesnego lidera Al-Kaidy kluczem do zwycięstwa52. Jednym z najlepszych narzędzi propagandowych i rekrutacyjnych Al-Kaidy jest założenie, że Zachód znajduje się w stanie wojny z islamem i muzułmanami – argument, który jest wzmacniany każdego dnia przez tych, którzy sugerują, że wszyscy muzułmanie są terrorystami i wszyscy ci, którzy wyznają islam, stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa USA53.

Narastająca islamofobia w Polsce i Europie jest pokłosiem tego, w jaki sposób definiuje się tożsamość muzułmańską, ale też sposobu formułowania medialnych i politycznych komunikatów oraz ich wykorzystywania. Bez zrozumienia natury tych procesów ci, którym za względów moralnych, społecznych i politycznych zależy na tym, by islamofobię ograniczać, będą skazani na porażkę.

Tekst bazuje na pracy licencjackiej „Islamofobia w Polsce: przyczyny i konsekwencje” napisanej w Katedrze Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego pod kierunkiem dr Marty Woźniak-Bobińskiej.

1 K. Górak-Sosnowska, Deconstructing Islamophobia in Poland, Warszawa 2014, s. 10.

2 A. Stefaniak, Postrzeganie muzułmanów w Polsce: raport z badania sondażowego, Centrum Badań nad Uprzedzeniami, Warszawa 2015, s. 4.

3 K. Górak-Sosnowska, Dz. cyt.

4 K. Sadowa, Muzułmanie w Europie – asymilacja czy koegzystencja?, „Wrocławskie studia erazmiańskie”, zeszyt VIII, Wrocław 2014., s. 374.

5 A. Stefaniak, Dz. cyt., s. 4.

6 J. Baudrillard, Symulakry i symulacja, Warszawa 2005, s. 134.

7 Stosunek Polaków do innych narodów, badanie CBOS, luty 2012 r.

8 K. Górak-Sosnowska, Wizerunek islamu i muzułmanów w Polsce w świetle badań socjologicznych, [w:] Współczesne problemy świata islamu, M. Malinowski, R. Ożarowski (red.), Gdańsk 2007, s. 141–153.

9 Ariadna, Ogólnopolski panel badawczy, <http://panelariadna.pl/userpanel.php> (26 września 2016 r.).

10 Patrz: selektywny dobór informacji przez filtr istniejących już matryc poglądów i postaw – M. Castells, Władza komunikacji, Warszawa 2013; D. Westen, Mózg polityczny, Poznań 2014; J. Haidt, Prawy umysł, Smak Słowa, Sopot 2014.

11 A. Stefaniak, Dz. cyt., s. 22.

12 Brunatna księga, Stowarzyszenie Nigdy Więcej, nr 22, 2016, s. 1–14.

13 Raport Europejskiej Komisji przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI), <https://www.coe.int/t/dghl/monitoring/ecri/Country-by-country/Poland/POL-CbC-V-2015-20-POL.pdf> (18.07.2016 r.).

14 P. Marszałek, Zestawili komentarze Polaków ze zdjęciami nazistów. Przerażające, jak bardzo pasują, <http://natemat.pl/154067,blokowanie-mozliwosci-komentowania-tekstow-o-uchodzcach-nic-nie-zmieni> (26 czerwca 2016 r.).

15 Agora zablokowała w swoich serwisach możliwość komentowania tekstów o uchodźcach, <http://www.press.pl/tresc/40986,agora-zablokowala-w-swoich-serwisach-mozliwosc-komentowania-tekstow-o-uchodzcach> (28 września 2016 r.).

16 Tamże, s. 11.

17 Fanpage Trends, Sotrender, sierpień 2016 r., <https://www.sotrender.pl/trends/facebook/reports/201608/ngo#trends> (20 września 2016 r.).

18 „Newsweek”, nr 17/2012.

19 D. Zdort: Dokąd deportować Tatarów, „Rzeczpospolita”, 6 lutego 2015 r., <http://www.rp.pl/artykul/1177173-Dominik-Zdort–Dokad-deportowac-Tatarow.html?template=restricted> (24 września 2016 r.).

20 Karykatury Mahometa. Między satyrą a bluźnierstwem, <http://www.dw.com/pl/karykatury-mahometa-między-satyrą-a-bluźnierstwem/a-18756602> (18 września 2016 r.).

21 „Rzeczpospolita”, 4–5.02.2006, s. A5.

22 K. Fuchs, I.C. Kamiński, Spór wokół publikacji karykatur Mahometa, „Problemy współczesnego prawa międzynarodowego, europejskiego i porównawczego”, vol. VII, 2009.

23 Karykatury Mahometa – dezaprobata biskupów, 4 lutego 2006, <http://www.kosciol.pl/article.php/20060204212952134> (18 września 2016 r.).

24 Art. 196 Kodeksu karnego: Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

25 B.R. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, Warszawa 2007.

26 Wobec tragicznych wydarzeń w Paryżu Polska nie widzi politycznych możliwości wykonania decyzji o relokacji uchodźców, http://wpolityce.pl/swiat/271757-polska-musi-zachowac-pelna-kontrole-nad-swoimi-granicami-nad-polityka-azylowa-i-migracyjna, opublikowano 14 listopada 2015 r. (22 września 2016 r.).

27 RMF FM, <http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-zaden-unijny-kraj-nie-zrobil-ws-uchodzcow-mniej-niz-rzad-ewy,nId,1922022> (20 września 2016 r.).

28 Zamach w Paryżu. Przyszły minister ds. europejskich: „Nie wykonamy decyzji o przyjęciu uchodźców”, „Gazeta Wyborcza”, 14 listopada 2015 r., <http://wyborcza.pl/1,75398,19186929,zamach-w-paryzu-przyszly-minister-ds-europejskich-przeciw.html> (24.09.2016 r.).

29 Ł. Warzecha, Zamachy w Paryżu. To jest otwarta wojna. Wojna tutaj, u nas, na naszym kontynencie, nie na Bliskim Wschodzie, 14 listopada 2015 r., <http://wpolityce.pl/polityka/271740-zamachy-w-paryzu-to-jest-otwarta-wojna-wojna-tutaj-u-nas-na-naszym-kontynencie-nie-na-bliskim-wschodzie> (23 września 2016 r.).

30 Reakcje świata muzułmańskiego na zamach w Paryżu, Notatka BBN, <http://www.bbn.gov.pl/pl/prace-biura/publikacje/analizy-raporty-i-nota/6404,Notatka-BBN-Reakcje-swiata-muzulmanskiego-na-zamach-w-Paryzu.html> (25 września 2016 r.).

31 G. Miller, S. Mekhennet, One woman helped the mastermind of the Paris attacks. The other turned him in., „Washington Post”, 10 października 2016 r., <https://www.washingtonpost.com/world/national-security/one-woman-helped-the-mastermind-of-the-paris-attacks-the-other-turned-him-in/2016/04/10/66bce472-fc47-11e5-9140-e61d062438bb_story.html> (20 września 2016 r.).

32 Przywódcę zamachowców paryskich wydała muzułmanka, <https://euroislam.pl/przywodce-zamachowcow-paryskich-wydala-muzulmanka/> (20 sierpnia 2016 r.).

33 Szef ABW: Zamachy w Paryżu to zemsta za marginalizowanie muzułmanów, „Dziennik Gazeta Prawna”, 14 listopada 2016 r., <http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/905085,abw-zamachy-payz-zemsta-za-marginalizowanie-muzulmanow.html> (25 maja 2016 r.).

34 S. Sierakowski, Uchodźcy to ofiary, a nie sprawcy terroryzmu, 14 listopada 2016 r., <http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/francja/20151114/sierakowski-zamachy-paryz-uchodzcy> (23 września 2016 r.).

35 Ekspert o zamachach w Paryżu: to dopiero początek!, <http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/zamachy-w-paryzu-ekspert-o-przyczynach-zamachu/zf556zp> (13 listopada 2016 r.).

36 Debata: Uchodźcy, 23 lutego 2016 r., <http://vod.tvp.pl/23869358/23022016> (25 września 2016 r.).

37 L. Włodek, TVP manipuluje. Przedstawia kobietę z Tadżykistanu jako „żonę terrorysty”. To nieprawda. „Gazeta Wyborcza”, 11 marca 2016 r., <http://wyborcza.pl/1,75398,19754547,tvp-manipuluje-przedstawia-kobiete-z-tadzykistanu-jako-zone.html> (20 marca 2016 r.).

38 Miriam Shaded – działaczka NGO walcząca o delegalizację islamu, kandydatka do parlamentu partii KORWiN, szefowa Fundacji Estera, sprowadzającej do Polski wyłącznie uchodźców chrześcijańskich, <http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/514964,miriam-shaded-islam-konstytucja-religia-zakaz-szariat-dzihad.html> (27 sierpnia 2016 r.).

39 Debata: Uchodźcy, Dz. cyt., 55 minuta materiału (25 września 2016 r.).

40 M. Wolf, Orientalism and islamophobia as continuous sources of discrimination?, licencjat, University of Twente, Enschede 2015, <http://essay.utwente.nl/67684/>, s. 6, (28 września 2016 r.).

41 J. Fallows, Why Americans Hate the Media, „The Atlantic”, luty 1996 r., <http://www.theatlantic.com/magazine/archive/1996/02/why-americans-hate-the-media/305060/> (15 sierpnia 2016 r.).

42 Strefy szariatu w Szwecji? Jest reakcja na słowa prezesa PiS, 18 września 2015 r., <http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/jaroslaw-kaczynski-o-prawie-szariatu-w-szwecji-reakcja-szwecji,578242.html> (24 września 2016 r.).

43 M. Castells, Dz. cyt., s. 36–61.

44 Tamże, s. 162.

45 Tamże, s. 164.

46 Tamże, s. 163–164.

47 J.K. Nye, The Future of Power, New York 2011.

48 Tamże, s. 170–171.

49 Komunikat z badań CBOS, Stosunek do przyjmowania uchodźców, <http://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2016/K_111_16.PDF> lipiec 2016 r., (28 września 2016 r.).

50 Okrągły stół Fundacji Batorego, materiały własne.

51 K. Górak-Sosnowska, Deconstructing Islamophobia in Poland, Dz. cyt., s. 49.

52 Cyt. za: M. Cook, Ancient religions, modern politics. The Islamic case in comparative perspective, Princeton 2014, s. 360–370.

53 A. Wajahat, E. Clifton, M. Duss, Fang Lee, S. Keyes, F. Shakir, Fear, Inc.: The Roots of the Islamophobia Network in America, Waszyngton 2011, s. V, <http://www.americanprogress.org/issues/2011/08/pdf/islamophobia.pdf> (27 września 2016 r.).

Mój dziwny kraj i jego dziwna religia :)

Spróbuję spojrzeć na Polskę i jej religię oczami kogoś zupełnie bezstronnego – niebędącego Polakiem, niebędącego katolikiem, ale nieuprzedzonego, choć i nieszczególnie życzliwego – ani Polsce, ani katolicyzmowi. Jeśli sprzeniewierzę się temu, czyli napiszę tu coś stronniczego, to przegrałem. Proszę jednak nie mylić stronniczości z brakiem życzliwości. Życzliwość nie jest moim obowiązkiem (bo mogę być obojętny, jakkolwiek powinienem doszukiwać się u ludzi raczej dobrej niż złej woli); bezstronność zaś – owszem.

Polska jest państwem wyznaniowym

Polska jest krajem katolickim, jakkolwiek jej mieszkańcy na ogół nie uważają, aby była państwem wyznaniowym. Faktycznie, poza zapisami o wartościach chrześcijańskich (ludzie rozumieją przez to na ogół wartości Dekalogu, tysiąc lat od chrześcijaństwa starszego – ale trudno, aby naród nazywał swój matecznik aksjologiczny „wartościami żydowskimi”) w niewielu ustawach nie ma formalnoprawnych potwierdzeń wyznaniowego charakteru państwa.

Zwykle jednak, mówiąc „państwo wyznaniowe”, mamy na myśli nie tyle istnienie takiego zapisu w konstytucji, lecz pewne fakty – takie jak uprzywilejowana pozycja prawna i fiskalna pewnej organizacji religijnej, finansowanie praktyk religijnych i nauki religii ze środków publicznych, stałą obecność symboliki religijnej w ceremoniale państwowym i w budynkach publicznych oraz obecność doktryn religijnych w oficjalnym dyskursie władz państwowych, wreszcie tak daleko posuniętą niezależność dominującej instytucji religijnej od państwa, że nie ma ono możliwości kontrolowania jej działalności i finansów, tak jak kontroluje ono działalność i finanse wszystkich innych organizacji. Jeśli jakieś państwo spełnia wszystkie lub prawie wszystkie te warunki, jest „państwem wyznaniowym”.

Rzecz jasna, Polska spełnia wszystkie te warunki, a nawet więcej: oprócz wszechobecności religii katolickiej w oficjalnym życiu państwa polskiego, obfitego finansowania przez państwo Kościoła i nauczania religii w szkołach, oprócz przywilejów fiskalnych i ubezpieczeniowych, radykalnego uprzywilejowania (wraz z innymi Kościołami i związkami wyznaniowymi) w reprywatyzacji – Kościół nie może być w Polsce przedmiotem bezpośredniej krytyki, wyjąwszy media niszowe. Nie wynika to z żadnych zapisów, ale ze starannej autocenzury mediów, a nawet autorów. Nie ma mowy o krytyce nie tylko doktryn katolickich (zwanych zwykle Nauczaniem), lecz także biskupów (wyjątkiem są sprawy o pedofilię), nie mówiąc już o papieżu. Postać papieża, a nawet biskupa nie pojawia się nawet w programach satyrycznych. Odwrotnie zaś – jak najbardziej – poglądy z katolicyzmem sprzeczne lub mu niechętne – publicznie potępiane są w jak najostrzejszych słowach ocierających się o język nienawiści, by wspomnieć znaną inwektywę „cywilizacja śmierci”, z grubsza obejmującą współczesną kulturę życia publicznego i kulturę prawną społeczeństw liberalnych.

W normalnym sensie, w jakim bezstronni ludzie używają określenia „państwo wyznaniowe”, Polska jest więc bezspornie takim państwem. Nie próbuje się zresztą specjalnie tego maskować. Krzyże wiszą w sejmie, w pałacach władzy znajdują się katolickie kaplice, religia jest jednym z głównych przedmiotów nauczania w szkołach (jedna, a częściej dwie lekcje w tygodniu od przedszkola do matury dla ok. 80–90% uczniów), Kościół hojnie obdarzany jest gruntami i budynkami. Programy katolickie i propagujące katolicyzm (łącznie z krzewieniem wieści o cudach) w ogromnej liczbie nadawane są przez media publiczne, księża obecni są na wszelkiego rodzaju uroczystościach publicznych i proszeni o opinie we wszystkich sprawach (ciekawostka osobista: nigdy nie uczestniczyłem w programie telewizyjnym, do którego nie zaproszono by księdza). Pisma Jana Pawła II, przypominające te czy inne fragmenty doktryny katolickiej, traktowane są jak wyrocznia, z którą dyskusja jest niemożliwa, sama zaś postać papieża Polaka jest przedmiotem masywnego, nieznającego chyba żadnych granic kultu państwowego (w takiej skali nieobecnego w Polsce od czasów Józefa Piłsudskiego, choć jeszcze chyba większego – bo Stalina i Bieruta jako postacie zbrodniczego reżimu komunistycznego z porównań wyłączam). Co gorsza, prawie nikt nie ma dość odwagi na to, by powiedzieć głośno „kultowi jednostki stop!”, by sprzeciwić się nazwaniu imieniem Jana Pawła II kolejnej ulicy, szpitala czy szkoły. Swoją drogą, zwykle przywódcy nie lubią, gdy stawia się im za życia pomniki i oponują przeciwko temu. Pomniki takie nie sytuują ich bowiem w dobrym towarzystwie. Z Janem Pawłem II było jednak inaczej – nie tylko nie oponował (gdyby był to uczynił, z pewnością zastosowano by się do jego zalecenia), lecz także przychylnie patrzył na rosnący kult swojej osoby. Dla postronnego, nieuprzedzonego obserwatora nie jest to fakt zachęcający do katolicyzmu ani budzący szacunek. Warto pamiętać, że gdy w XVI w. zaczęto stawiać pomniki żyjącym papieżom, stało się to jedną z pobudek dla ruchu reformacji.

Trzeba w tym miejscu przyznać, że skrajnym przejawem ustroju państwa wyznaniowego jest istotny udział instytucji religijnej w stanowieniu prawa oraz w codziennym życiu politycznym, co w Polsce nie jest rutyną. Pomijając kwestię statusu prawa kanonicznego na terenie Rzeczpospolitej, o czym będzie jeszcze mowa, można wręcz powiedzieć, że w Polsce udział ten ograniczony jest tylko do kwestii bezpośrednio interesujących, z takich czy innych powodów, Kościół katolicki. Trudno wszelako sobie wyobrazić, by jakieś życzenie Kościoła w zakresie stanowienia prawa, a zwłaszcza prawnych gwarancji przywilejów kościelnych (odszkodowania za utracony majątek, reprywatyzacja, przywileje podatkowe, ubezpieczeniowe itd.), nie zostało przez władzę ustawodawczą uwzględnione. Co najwyżej w niektórych spornych przypadkach ustawodawstwo po prostu się nie rozwija, gdyż Kościół sobie tego nie życzy. Tak jest w dziedzinie bioetyki, w której przyjmowanie bardziej szczegółowych regulacji mogłoby oznaczać coś więcej (tj. jakieś bardziej elastyczne i różnicujące ujmowanie rzeczywistości) niż bezwzględne zakazywanie takiej czy innej praktyki potępianej przez Kościół.

Jeśli zaś chodzi bezpośrednio o uprawianie polityki przez Kościół (co jest typowe dla państw wyznaniowych, jakkolwiek samo w sobie bynajmniej naganne nie jest), to przynajmniej raz po 1989 r. Kościół odegrał rolę kluczową, a jednocześnie negatywną. Stało się tak w roku 2005, kiedy to w kurii warszawskiej, pod patronatem Kościoła, przed kamerami kościelnej telewizji, zawarto koalicję PiS-u z organizacjami, które trudno było podejrzewać o szczególne cnoty chrześcijańskie.

Wyznaniowy charakter państwa wiąże się jednak przede wszystkim z oficjalnym uznaniem przez państwo Kościoła katolickiego za niekwestionowany autorytet moralny, z którego stanowiskiem się nie dyskutuje. Bezstronny obserwator bardzo się dziwi zwłaszcza temu, że duchowni katoliccy z wyjątkowym upodobaniem i nader często komentują zagadnienia życia rodzinnego i seksualnego, w których to dziedzinach z zasady i z wyboru mają jak najmniejsze doświadczenia osobiste. Jan Paweł II napisał nawet książkę z zakresu seksuologii, w której we wstępie tłumaczy, że wprawdzie nie ma doświadczeń własnych, ale ma wiedzę pochodzącą ze spowiedzi. Broni się tam tezy, że kochanie się z kobietą, która nie jest własną żoną, narusza jej godność i oznacza traktowanie przedmiotowe (tzn. prawdopodobnie na podobieństwo rzeczy). Podobnie zdumiewające teorie są przez katolików głoszone w odniesieniu do innych spraw płci, np. homoseksualizmu. W polskich szkołach naucza się (na lekcjach religii), że czynny homoseksualizm jest „nieładem” (jest to bodajże eufemizm oznaczający „grzech”), i osoby o takiej seksualności powinny się powstrzymać od uprawiania miłości. Być może powstrzymywanie się od seksu jest dla duchownych betką, ale dla większości ludzi nie – przeto, jak zresztą dobrze wiadomo z psychologii, wzbudzanie w dzieciach poczucia winy w związku z homoseksualizmem i odwodzenie od życia płciowego szkodzi ich samopoczuciu i rozwojowi psychoseksualnemu. Tylko w państwie wyznaniowym możliwe jest, by za pieniądze państwa w szkołach publicznych uczyć dzieci, że homoseksualizm jest złem. W tych samych szkołach – z uwagi na znaczenie, jakie mają w nich księża oraz z powodu ogólnie panującej pokory w stosunku do Kościoła katolickiego – nie naucza się prawie wcale o rzeczach tak ważnych, jak pochodzenie i dzieje religii. Trudno też wyobrazić sobie otwarte mówienie (czy to w szkołach, czy to w mediach) o najciemniejszych stronach historii Kościoła, chyba że w kontekście umniejszania ich znaczenia.

W ogólności zadziwia występowanie Kościoła w roli autorytetu moralnego. Przecież Kościół katolicki nie brał udziału, a często gwałtownie przeszkadzał w rewolucji moralnej, która w ciągu ostatnich 250 lat nauczyła nas, że złem jest przemoc fizyczna, a dobrem są: równość, wolność i swobody polityczne, demokracja i jawność życia publicznego. Współczesny Kościół popiera wprawdzie wolność słowa, demokrację itp. wynalazki liberalne, ale czyni to jako spóźniony maruder po wielu latach burzliwego ich zwalczania. Czy to jest pozycja, z której wypada wchodzić w buty autorytetu i mentora moralności publicznej? Podobnie ma się sprawa z przywilejami, z których korzysta Kościół. Czy wypada występować w roli autorytetu publicznego instytucji, która godzi się na status ekonomicznego i prawnego uprzywilejowania, a więc na przykład na ustawowe pierwszeństwo w procesie reprywatyzacji (a kto wie, czy się go wręcz nie domaga), korzystając z dobrodziejstwa całkowitego zadośćuczynienia, podczas gdy osoby prywatne – zgodnie z duchem prawa i nauką chrześcijańską stojące przed każdą instytucją i mające pierwszeństwo przed nimi w kolejności wyrównywania krzywd – nie korzystają z podobnego dobrodziejstwa wcale?

Czy Polska naprawdę jest tak bardzo katolicka?

W myśl doktryny katolickiej należy żyć skromnie i w czystości. Nie wolno się rozwodzić i należy mieć sporo dzieci. Niedozwolone są: aborcja, antykoncepcja i nieskromne zachowanie, pijaństwo zaś jest bardzo ciężkim grzechem. Trudno jednak znaleźć kraj, gdzie tak wiele kobiet pokazuje publicznie brzuchy, a seksualność tak wyziera z każdego kąta. W niewielu krajach jest tyle nierządu, aborcji i pijaństwa. Mało gdzie moralność publiczna stoi tak nisko, a przestrzeń publiczna tak bardzo narażona jest na chuligańską dewastację. W niewielu krajach włóczą się po nocach pijane i rozwrzeszczane hordy, burdele mnożą się w najmniejszych nawet miasteczkach, a cokolwiek zostanie na ulicy lub w parku postawione, niezawodnie zostanie za jakiś czas zniszczone. Kto był w Skandynawii albo w Korei wie, jak wielka może tu zachodzić różnica w poziomie moralności publicznej, i to właśnie rozumianej tak, jak rozumieją to katolicy – w dość ścisłym związku z kwestią czystości i skromności.

Jeśli „bycie katolikiem” oznacza przestrzeganie nakazów moralności katolickiej, to z pewnością katolickość Polski pozostawia wiele do życzenia. Wiemy wszelako, że w odróżnieniu od paru innych religii katolicyzm nie wyklucza, aby grzesznik nadal pozostawał wyznawcą. Trzeba więc jakoś węziej zakreślić kryteria bycia katolikiem. Sądzę, że roztropnie będzie uznać za katolika kogoś, kto, po pierwsze, jest ochrzczony w Kościele katolickim, po drugie, ma pewne niewielkie choćby pojęcie o doktrynie katolickiej, a po trzecie, co najmniej czasami uczestniczy w nabożeństwach.

Faktem jest, że warunek pierwszy spełnia ogromna większość Polaków. Bywa to nawet postawą do głoszenia tezy, jakoby 90% Polaków była katolikami, jak gdyby zapomniano, że do chrztu zwykle nie idzie się z własnej woli. Znacznie gorzej jest z drugim warunkiem. Z moich doświadczeń nauczyciela filozofii wynika, że ogromna większość młodzieży nie zna podstawowych dogmatów katolickich, chociaż uczyła się religii przez wszystkie lata szkoły, nie mówiąc już o słuchaniu kazań. Ci sami młodzi ludzie nie przejawiają też zwykle żadnej gotowości do podporządkowywania się wezwaniom Kościoła w zakresie życia prywatnego, np. powstrzymywania się od seksu przedmałżeńskiego, życia w związkach homoseksualnych czy stosowania antykoncepcji. Nie posiadają żadnej wiedzy o Biblii, nie słyszeli o doktorach Kościoła, a tym bardziej nie wiedzą, jakie są ich poglądy. Nie mają też zwykle żadnego pojęcia o etyce Kościoła katolickiego, wyjąwszy to, że słyszeli wiele razy o godności i „prawie do życia od poczęcia do naturalnej śmierci”. Jeśli chodzi o kryterium trzecie, to faktycznie spełnia je bardzo wielu Polaków. Chodzenie do kościoła na mszę uważają oni jednak zwykle za rytuał społeczny, czyli obyczaj, a więc ich religijność jest raczej kulturowa niż autentyczna. Do tych utartych obyczajów należy również chrzczenie dzieci, stąd nawet osoby obojętne religijnie zwykle dzieci swoje chrzczą, utrzymując w ten sposób tak wysoki odsetek formalnych katolików w społeczeństwie.

Stosując wymienione rozsądne kryteria, należy uznać, że w Polsce jest wielu katolików, jakkolwiek zapewne nie jest to większość społeczeństwa, a na pewno nie jest to większość wśród młodzieży. Daleko nam do tego stopnia katolickości, którym poszczycić się mogą niektóre kraje Ameryki Łacińskiej, a w Europie Malta i Irlandia. Zapewne zresztą osób religijnych będzie w Polsce ubywać, bo takie są tendencje w świecie zachodnim. Na przykład w sąsiednim społeczeństwie czeskim religijność jest marginalna, co zresztą nie powoduje żadnego ubytku w moralności Czechów, a wręcz, zważywszy wyżej wspomniane aspekty życia moralnego, nasi południowi bracia stoją od nas wyżej.

Inna rzecz, że polski katolicyzm jest zupełnie czymś innym niż katolicyzm w takiej na przykład Europie Zachodniej. Dla katolików z Zachodu nie tylko „integryzm” pewnych odłamów polskiego Kościoła, nacjonalizm i ksenofobia, lecz także takie rzeczy jak zbieranie pieniędzy na tacę i nierozliczanie się z nich przed wiernymi albo wycieczki przeciwko homoseksualistom i liberałom są po prostu egzotycznym anachronizmem godnym politowania. (Mam takie wspomnienie: katolicki ksiądz z Australii, bioetyk, mówi do mnie: „Proszę mi łaskawie wybaczyć, jeśli okaże się, że uległem jakimś przesądom i uprzedzeniom, ale słyszałem, że w Polsce w kościołach rzuca się pieniądze na tacę. Czy to może być prawda?”).

O co chodzi w chrześcijaństwie?

Dla osób postronnych i nieuprzedzonych chrześcijaństwo jest bardzo osobliwą religią. Dziwną przede wszystkim dlatego, że nader trudną do zrozumienia, a jednocześnie tak bardzo pewną swych racji, że gotową krzewić się wśród wszystkich ludów kosztem śmierci ich lokalnych wyznań i kultów, jak to stało się i u nas w późnym średniowieczu, gdy rodziła się i krzepła katolicka Rzeczpospolita.

Może najtrudniej zrozumieć niekatolikom, że chrześcijanie oddają cześć boską człowiekowi (Jezusowi), twierdząc jednocześnie, że Bóg jest jeden i że jest niecielesny. Prawdę mówiąc, twierdzą nawet więcej niż to, że pewien człowiek jest Bogiem, lecz że Bóg jest jednością w aż trzech osobach. Ta jedność jest doskonała i absolutna, a ta troistość nie mniej przez to prawdziwa i rzeczywista. Trudno zrozumieć tę tezę i dlatego przedstawiana jest ona wyznawcom jako tajemnica wiary. Inna trudna do zrozumienia rzecz znowu wiąże się z postacią Jezusa. Wyznawca musi zrozumieć, że Jezus był Chrystusem, czyli zapowiadanym w Biblii Mesjaszem, choć przecież żadna odnowa i wybawienie Żydów ani innych narodów wraz z Jezusem ani po jego śmierci bynajmniej nie nastąpiło. Co więcej, chrześcijanie wierzą, że Jezus umarł na krzyżu dla odkupienia win ludzkich wobec Boga, co zakłada, że nieskończenie doskonały Bóg zdolny jest do odczuwania cierpienia i że dla wybaczenia ludziom grzechów sam (bo Jezus jest Nim samym – Synem w jedności z Ojcem) musi siebie przebłagać i złożyć sobie samego siebie w ofierze.

Wiemy, że teologowie tłumaczą te osobliwości wiary na różne sposoby (niektóre nawet znam), ale faktem jest, że zwykli wyznawcy najczęściej nic o tych wyjaśnieniach nie wiedzą. Tym bardziej mają prawo dziwić się postronni, którzy stają wobec osobliwości chrześcijaństwa zupełnie bezradni. Szczególny dreszcz metafizyczny przeszywa zaś niechrześcijanina, gdy styka się z jakże archaicznym i na ogół przecież wypartym już ze zbiorowej świadomości ludów motywem, jaki dochodzi do głosu w rytuale, którego częścią są słowa „bierzcie i jedzcie z tego wszyscy”. W ogólności jest czymś niezwykłym i wprost niewytłumaczalnym, że mitologia starożytnych Żydów, z całą jej osobliwością i historycznymi oraz geograficznymi uwarunkowaniami, stała się podłożem wyobraźni religijnej dla wielu ludów żyjących w wielkim oddaleniu od Palestyny i wszelkiej pustyni w ogóle.

Katolicy wierzą, że Bóg jest jeden, a żaden człowiek (poza Jezusem) nie ma natury boskiej. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że – na przekór doktrynie – traktują Matkę Boską jak boginię, a nie człowieka. Zdarza się nawet (i to nierzadko), że katolicy modlą się (choć nie jest to zgodne z nauką Kościoła) do świętych. Ci ostatni także są zresztą osobliwością katolicyzmu. Dlaczego modlitwa do Boga ma być skuteczniejsza, gdy za naszą sprawą orędować będzie jakiś święty? Czyżby Bóg słuchał doradców niczym król? Czyżby trzeba było załatwiać sobie do niego „dojścia” niczym do jakiegoś księcia? Kult świętych – opiekunów i orędowników – czasami przeradza się nawet w kult dygnitarzy Kościoła. W Polsce można wręcz odnieść wrażenie, zważywszy na przykład na liczbę czczonych wizerunków i miejsc nawiedzenia, że większym kultem darzony jest Jan Paweł II niż Jezus. Być może faktycznie nie jest to prawda, niemniej z pewnością w naszym kraju kult człowieka symbolizującego godność narodu polskiego w jakimś sensie rywalizuje z kultem Boga.

O wiele bardziej zrozumiałe od idei religijnych wydają się doktryny filozoficzne i etyczne Kościoła katolickiego. Pochodzą one głównie ze źródeł greckich i reprezentują to, co w nich najlepsze: łączą arystotelesowską metafizykę (teorię substancji) i doktrynę cnót (aretologię) z platońską teorią idei (rozumianych jako myśli Boże) i partycypacji oraz stoicką etyką prawa naturalnego, do czego pisarze chrześcijańscy dołączyli kilka nowych elementów, takich jak nauka o istocie i istnieniu, o transcendentaliach, o sumieniu i cnotach teologicznych. Jako filozof, uczony tych doktryn na KUL-u, muszę przyznać, że pomimo swego synkretyzmu (Platon, Arystoteles, stoicy i neoplatonicy do spółki) należą one do najpiękniejszych zabytków filozofii. Są to jednak właśnie tylko zabytki – nikt poza osobami z racji zawodowych zobligowanymi do ich krzewienia i obrony tych starożytnych i średniowiecznych zabytkowych doktryn nie wyznaje ani nie traktuje poważnie jako aktualnej propozycji teoretycznej. Robią to wyłącznie katolicy, zwykle zresztą duchowni. Choć jest ich wielu, to przecież nic nie zmienia faktu, że są to dziś doktryny podtrzymywane urzędowo, a nie broniące się w wolnej przestrzeni publicznej i akademickiej, a więc pewna formacja niszowa. Wyjątek stanowi przyjęty niedawno w katolicyzmie wątek personalistyczny (w średniowieczu jakoś obecny, ale słabo się zaznaczający), bo podobne przekonania (doktryna o osobie i jej godności) spotyka się w różnych wersjach również wśród protestantów i Żydów.

Tak czy inaczej są to wszystko całkowicie wyznaniowe poglądy niemające żadnego sensu i znaczenia poza kontekstem wiary w Boga osobowego. Roszczenie, że takie religijne na wskroś i metafizyczne poglądy, zupełnie nieobecne we współczesnym życiu intelektualnym poza Kościołem, mogły stanowić podstawę do stanowienia prawa (a w tym ustanawiania zakazów) dla wszystkich obywateli, również niekatolików, jest nad wyraz aroganckie. Niestety, w Polsce żądania stanowienia praw pod dyktando średniowiecznych doktryn religijno-filozoficznych w rodzaju doktryny prawno-naturalnej jest normą, a pytanie o moralny status wysuwania takich żądań nawet nie pada.

Chwaląc tradycję filozofii katolickiej, muszę jednakże wyłączyć z tego pewne doktryny etyczne (doktryny polityczne i społeczne w rodzaju potępienia pożyczki na procent pomijam, bo nikt ich już na serio nie głosi). Niektóre więc elementy etyki katolickiej wydają mi się bardzo mało przekonujące (także moralnie), nawet w intelektualnych warunkach średniowiecza. Katolik (wykształcony) uważa, że najważniejszym kryterium moralnej wartości czynu jest głos sumienia. Niestety, różnie głos ten brzmi, wobec czego implicite zakłada się, że będzie to nie byle jakie sumienie, lecz dobrze wychowane. Dobrze wychowane sumienie nie jest wszelako produktem wychowawczym liberałów, lecz bodaj samych tylko katolików. Co więcej, chociaż i niekatolik może osiągnąć znaczą doskonałość moralną, to nie może się równać z katolikiem, który otrzymał łaskę cnót teologicznych wiary, miłości i nadziei.

Gdyby tego było mało, mamy tu jeszcze na dokładkę doktrynę prawa naturalnego, którego wykładnia – tak przecież różna wśród zwolenników starej tezy, jakoby coś takiego w ogóle istniało i dawało się intuicyjnie poznawać – zastrzeżona jest raczej wyłącznie dla Kościoła. Nie można sobie przecież wyobrazić, aby ktoś podał coś za prawo naturalne, sprzecznie z doktryną katolicką (np. „niektórzy ludzie są homoseksualni i homoseksualizm jest dla nich dobry”), a Kościół uznał żądanie tej osoby, aby na podstawie tak odczytanego prawa naturalnego stanowione było prawo pozytywne. Nie ma więc w praktyce żadnej różnicy między „prawem naturalnym” a arbitralnym przesądzeniem doktrynalnym Kościoła. Cóż, wiemy już od czasów Oświecenia, że „prawo naturalne” nie jest niczym więcej niż strategią retoryczną, za której pomocą perswadowano najróżniejsze już rzeczy. Trzeba wyjątkowo złej woli, aby ignorować fakt, że pośród autorów wierzących w istnienie prawa naturalnego i jego poznawalność nigdy nie było zgody co do jego treści. Jeśli to nie kompromituje tej doktryny, to czego, u licha, trzeba jeszcze?

Watykan i my

Katolicyzm nie jest lubiany. Prawdę mówiąc, poza buddystami, którzy na ogół o wszystkich mówią dobrze, nie spotkałem nikogo, kto darzyłby katolików sympatią. Generalnie ma się im za złe, że uważają się za lepszych od innych, za depozytariuszy jedynego prawdziwego objawienia. Za to samo nielubiane są zresztą również islam i judaizm. Najbardziej niechętni katolikom są jednak chrześcijanie innych niż katolicyzm odłamów, a to głównie z powodu przekonania katolików, że są chrześcijanami par excellence, a inni wyznawcy Jezusa powinni zjednoczyć się z Kościołem powszechnym pod berłem papieża. Właśnie papiestwo jest instytucją, której niekatoliccy chrześcijanie nie lubią najbardziej i to papieże mają zwykle w świecie szczególnie złą prasę.

Tak, Watykan jest doprawdy wielkim problemem. Jeden z twórców idei tolerancji, John Locke, uważał, że Anglia powinna tolerować wszystko poza ateizmem i katolicyzmem (możemy mu wybaczyć to głupstwo, bo w końcu żył w epoce przedliberalnej). Katolicy bowiem, jak podkreślali zawsze protestanci, a zwłaszcza kler katolicki ma podwójną (a więc fałszywą) lojalność: krajową i watykańską. Cóż, faktycznie trudno sobie wyobrazić, żeby duchowny katolicki nie robił tego, co nakazuje mu władza watykańska, a łatwiej sobie wyobrazić, żeby nie robił tego, co nakazuje władza świecka. W razie konfliktu powinien przedkładać posłuszeństwo Kościołowi i papieżowi nad posłuszeństwo władzy świeckiej, nawet w wolnym i demokratycznym kraju. Czy w świetle tej konstatacji Polska jest suwerennym krajem, a księża są faktycznie jej lojalnymi obywatelami? Jakoś trudno mi sobie wyobrazić w polskich realiach, by jakiekolwiek życzenie Kościoła, zwłaszcza w zakresie jego własnych interesów materialnych, nie zostało przez władze publiczne gorliwie wykonane. To samo dotyczy życzeń płynących z Rzymu. Nie wiem, czy są one formułowane wprost, niemniej przyznacie, że sytuacja, w której powiada się Kościołowi – narodowemu lub Watykanowi – „nie wtrącajcie się w to – to nasza sprawa”, jest raczej fantastyczna.

Z prawnego punktu widzenia Kościół jest państwem (państwem watykańskim – monarchią absolutną) i jego prerogatywy i autonomia na terenie naszego kraju noszą cechy eksterytorialności, gdyż gwarantowane są konstrukcją prawną umowy międzynarodowej, którą jest konkordat. Stanowi on prawo najwyższe po konstytucji, a nawet równe z nią, a Kościół występuje w nim jako suwerenna i równa strona, zgodnie z zasadami prawa traktatowego. Pozycja Kościoła katolickiego nie jest więc pozycją wolnej instytucji w wolnym kraju – wolnej do działania, lecz poddanej prawu krajowemu i kontroli państwowej, jak to jest na przykład w wypadku stowarzyszeń lub związków wyznaniowych, lecz jest pozycją obcego państwa działającego mocą szczególnej prerogatywy na terenie państwa polskiego. Artykuł pierwszy konkordatu, w ślad za Konstytucją RP, stanowi, że „Rzeczpospolita Polska i Kościół Katolicki są – każde w swej dziedzinie – niezależne i autonomiczne”. Korzystając z państwowego statusu Watykanu, polski Kościół jako swego rodzaju „duchowe terytorium zależne” Watykanu uzyskuje quasi-państwową niezależność, coś w rodzaju eksterytorialności, jakiej nie posiada żadna inna instytucja czy organizacja w Polsce.

Byłby to być może budujący przykład wolności1. Szkoda tylko, że ta niebywała, anarchiczna wprost wolność nie przysługuje innym instytucjom i stowarzyszeniom. Suwerenność Polski jest ograniczona przez konkordat tak dalece, że pośrednio przyznaje zdolność stanowienia skutecznego prawa (kanonicznego) Kościołowi i nakazującego Rzeczpospolitej respektowanie tego prawa. Potwierdza to zresztą polski Trybunał Konstytucyjny, powołujący się na prawo kanoniczne w wyrokach oddalających skargi na ponadkonstytucyjne prerogatywy Kościoła. Jak pisze w swym autorytatywnym komentarzu prawniczym Józef Krukowski: „działania władz państwowych nie mogą rodzić skutków prawnych w porządku kościelnym. Takie skutki mogą wynikać jedynie na podstawie wzajemnego «uznania», zagwarantowanego w odpowiedniej dyspozycji prawnej”. Inaczej mówiąc, Kościół katolicki władny jest sam decydować, czy będzie łaskaw podporządkować się polskiemu prawu i je uznawać. Trudno o bardziej wymowny dowód, że stanowi Kościół katolicki dosłownie niemal „państwo w państwie”.

Konkordat nie tylko ogranicza suwerenność Polski i nadaje Kościołowi i duchowieństwu przywileje, które właściwie wyrywają je spod polskiej jurysdykcji i kontroli takich instytucji jak izby skarbowe czy naczelna Izba Kontroli, lecz także instauruje (wraz z Konstytucją RP i odpowiednimi rozporządzeniami władzy administracyjnej) państwowy system indoktrynacji religijnej, całkowicie opłacany przez rząd polski. Nauka religii jest wprawdzie nieobowiązkowa, ale presja społeczna na dzieci, by na te lekcje uczęszczały, jest bardzo silna. Dotyczy to zwłaszcza małych dzieci, w przedszkolu i pierwszych klasach szkoły podstawowej, które nie uczestnicząc w lekcji, muszą przebywać w innym pomieszczeniu (w świetlicy, w sali innej grupy przedszkolnej), co przez dziecko odczuwane jest jako napiętnowanie i rodzaj poniżającej kary. Nic dziwnego, że wielu rodziców, którzy wcale nie życzyliby sobie, by ich dziecko chodziło na religię, posyła je na katechezy, a co za tym idzie, oddaje je do chrztu i komunii. W ten sposób liczba katolików z pewnością wzrasta.

Trudno zresztą Polakowi formalnie nie należeć do Kościoła, skoro ze wszystkich stron – z radia, telewizji i gazet – bombardowany jest przekazem doktrynalnym. Panuje w Polsce powszechne przekonanie, że wyłamanie się z formalnego przynajmniej katolicyzmu jest trudnym i społecznie ryzykownym przedsięwzięciem – czymś na kształt odmowy udziału w pochodzie pierwszomajowym w czasach PRL-u. Polacy może nie wierzą specjalnie w dogmaty katolickie i katolickie doktryny (których zresztą zwykle wcale nie znają), ale na pewno dali się przekonać do uparcie powtarzanej tezy, że Polska to kraj katolicki i zdecydowana większość społeczeństwa to katolicy. A skoro prawie wszyscy są katolikami, to może lepiej się nie wyłamywać…

Dlaczego Kościół jest aż tak silny?

Trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo nie wiemy nawet, czy Kościół w Polsce to kolos na stalowych, czy glinianych nogach. Przekonamy się o tym dopiero za kilka czy kilkanaście lat, gdy okaże się, czy zajdzie w Polsce proces sekularyzacji podobny do tego, do którego doszło w Hiszpanii albo (w innej postaci) we Francji czy we wspomnianych już Czechach. Jest wysoce prawdopodobne, że tak właśnie się stanie, ale za wcześnie jeszcze, by o tym przesądzać.

Moja teoria na temat siły Kościoła w Polsce jest amatorska i nie należy brać jej całkiem poważnie. Jest to raczej pewna hipoteza badawcza. Sądzę mianowicie, że siła Kościoła wiąże się z jej zakorzenieniem w warstwie chłopskiej, a przywileje Kościoła należy rozpatrywać w kontekście przywilejów chłopów, którzy zwolnieni są w Polsce z podatków, korzystają z wielkich przywilejów ubezpieczeniowych i otrzymują ogromne dotacje państwowe. Narzuca się myśl, że duchowieństwo, wywodzące się w większości z warstwy chłopskiej i mające swe zaplecze głównie na wsi zawdzięcza swe przywileje temuż właśnie umocowaniu społecznemu.

Poniżana przez stulecia systemu feudalnego klasa chłopska, mająca zresztą oparcie właśnie w Kościele jako swym obrońcy, prawie całkowicie się w XX w. wyemancypowała i ukonstytuowała w niezwykle skuteczną grupę interesu. Potęga chłopska jest imponująca. Świadczą o niej nie tylko wielkie przywileje fiskalne i dotacje (w całej prawie Europie), lecz także „nietykalność” chłopstwa dla władzy politycznej, nawet totalitarnej. Nie dotyczy to wprawdzie ZSRR, ale już na przykład reżimów nazistowskich owszem. Były one (także w okupowanej Polsce) znacznie łagodniejsze dla chłopów niż dla mieszczan.

Podobnie rzecz się miała za komunizmu w Polsce. Wprawdzie nie mógł Kościół działać swobodnie, a wielu księży cierpiało prześladowania, ale też żadna pozapaństwowa struktura nie cieszyła się w tym kraju takim zakresem swobody. Komunistyczne państwo pozwalało (w ograniczonym zakresie) na wydawanie prasy katolickiej, na budowanie kościołów (czasami), zbieranie pieniędzy na tacę, a nawet prowadziło uczelnię katolicką (Akademię Teologii Katolickiej w Warszawie) i puszczało w potoku radiowej propagandy komunistycznej także audycje watykańskie (umiarkowanie przychylne demokracji i własności prywatnej, co z pewnością nie było władzom niemiłe). Trudno sobie wyobrazić, by jakakolwiek organizacja niechętna komunistom (a Kościół z pewnością był takową) mogła tak w Polsce prosperować. Jak mawiał (po winku)

ks. Tischner, „oni (Kościół) zawsze umieli się z nimi (komunistami) dogadać, bo i jedni, i drudzy lubili wypić”.

Coś w tym chyba jest. A może my, liberałowie, powinniśmy się uczyć od Kościoła, jak czynić sobie państwo powolnym? Jakże byłoby pięknie, gdybyśmy zdołali narzucić państwu polskiemu nasz liberalny dogmat: „nie wolno wam stanowić praw ograniczających wolność obywateli, jeśli nie wymaga tego ich własne fizyczne bezpieczeństwo; niechaj każdy – katolik, gej i ateista – żyje po swojemu i nie narzuca swych przekonań i sposobu życia innym ludziom!”. Może, idąc za wskazówką Tischnera, trzeba by wypić z właściwymi ludźmi?

Tekst ukazał się w pierwszym numerze „Liberté!” w roku 2008.

1Oficjalna racja zawarcia konkordatu jest zresztą liberalna – komentarz katolicki powołuje się tu na zasadę wolności religijnej; zob. J. Krukowski, Konkordat polski. Znaczenie i realizacja, Lublin 1999, s. 257.

Mali wodzowie tupiący nogami: Radykalizmy w Polsce i Europie – Rozmowa Sławomira Drelicha z prof. Radosławem Markowskim :)

Studium skrajności w przededniu politycznej zmiany warty – od widma nacjonalizmu, przez „Polskę w ruinie”, po kościelny monopol sfery publicznej. Czy to jeszcze sfera spekulacji, czy już stan faktyczny?

Sławomir Drelich:

Pani Henryka Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, w swoim przemówieniu otwierającym Europejskie Forum Nowych Idei powiedziała, że my, Polacy, żyjemy w najlepszych czasach z możliwych i że trudno jednoznacznie stwierdzić, skąd się biorą wszelkie przejawy radykalizmów w naszym dyskursie publicznym. Według niej jesteśmy krajem i kontynentem sukcesu, a polskie społeczeństwo to społeczeństwo permanentnego rozwoju. Wobec tego skąd się biorą te przejawy radykalizmu i ostrej krytyki skierowane przeciwko całemu naszemu 25-leciu wolności?

Prof. Radosław Markowski:

Zagrożenie radykalizmami dostrzegam raczej w innych częściach Europy. Czy z takim zagrożeniem będziemy mieli do czynienia w Polsce, to się jeszcze okaże. Jeśli zaś mówić o tym, z czym mamy teraz do czynienia w polskim dyskursie publicznym, czyli o obserwowanym przez nas wielkim sporze politycznym, to można dostrzec, niewątpliwie skuteczną, demobilizację obozu umiarkowanego rozsądku, który w ostatnich latach definiował nasz dyskurs. Zgadzam się z Henryką Bochniarz odnośnie do tego, że jesteśmy krajem sukcesu. Jakich wskaźników byśmy nie użyli – czy to wysokość bezrobocia, które wreszcie jest jednocyfrowe, czy to wskaźnik inflacji – sukces jest wyraźny i niezaprzeczalny. Także nierówności społeczne nie rosną i jeśli nie spadają radykalnie, to na pewno od roku 2005 systematycznie spadały, aktualnie zaś utrzymują się na średnim poziomie OECD czy Unii Europejskiej. Przypominam, że nasz współczynnik Giniego wynosi 0,30–0,31 – tyle, ile średnia europejska, a nasz kontynent jest – z perspektywy globalnej – egalitarny, jeśli chodzi o zróżnicowanie społeczne. Ale oczywiście mamy kraje takie jak Wielka Brytania czy Portugalia, gdzie skala nierówności jest większa, oraz społeczeństwa bardziej egalitarne – szwedzkie czy czeskie.

Zagrożenia radykalizmami oczywiście istnieją, ale to zależy, jakiemu aspektowi życia publicznego się przyglądamy. Mnie się wydaje, że w tej chwili w Polsce mamy do czynienia z zagrożeniem, z którym dojrzałe demokracje radzą sobie bardzo dobrze, natomiast niedojrzałe mogą mieć problemy – tym zagrożeniem jest wielkie uproszczenie rzeczywistości. Pojawia się ono zarówno po stronie popytowej, jak i podażowej. Mówiąc inaczej: po stronie popytowej pojawił się wielki naiwniak, który zdobył znaczącą pozycję wśród mas, te zaś podejmują przecież decyzje w systemie demokratycznym. Otóż temu wielkiemu naiwniakowi wydaje się, że wszystko można bardzo łatwo załatwić i naprawić. Nie rozumie on związków przyczynowo-skutkowych ani też skomplikowanych relacji gospodarczych. Właściwie to liczy raczej na cuda. Został zresztą wychowany w kulturze, w której cuda są na piedestale. Ten wielki naiwniak nie rozumie wartości i kultury sfery publicznej, natomiast jest bardzo skoncentrowany na rodzinie. Z kolei po stronie podażowej w całej Europie mamy peleton takich małych wodzów tupiących nogami, wygrażających wielkim krajom i wielkim procesom historycznym, patrzących na swoje narody jak na plemiona. Wydaje im się, że rację może mieć wyłącznie własne plemię.

Na dodatek jest to zakrapiane nie rzetelną historią, tylko tzw. polityką historyczną – papką konfabulacji na temat wyższości własnego plemienia nad innymi. Nawiasem mówiąc, polityka historyczna jest zjawiskiem – muszę się do tego przyznać – które czasami nie mi daje spać. Bo przecież jak można we współczesnej Europie, w której rzetelni historycy nie mogą się dogadać co do niektórych faktów, proponować, by zamiast solidnej nauki uprawiać politykę historyczną, która jest stekiem banałów i kłamstw? Przecież każde plemię wymyśla sobie szereg własnych historyjek, w które później wierzy: w tej konkurencji narodowych konfabulacji absolutnymi czempionami są Litwini – ich opowiastki o wielkim narodzie i księstwie biją wszelkie rekordy, mam na myśli wszystko, począwszy od poprzekręcanych faktów, aż po niezdolność do przyznania, w jakim języku ludność tego księstwa mówiła. My także mamy takie mity! Jakiś czas temu rozgorzała burza medialna wokół krytycznych wobec Polski słów ambasadora rosyjskiego. Było to oczywiście niestosowne. Z drugiej strony ciekawe jest to, dlaczego my, Polacy, nie zastanawiamy się nad kierunkami działań naszej polityki zagranicznej z lat 1935–1939, a przecież w tej historii jest bardzo wiele do opowiedzenia. Okazuje się, że to wyparliśmy. Zupełnie nie uznajemy tego, że to my z Hitlerem napadliśmy na Czechosłowację i ograbiliśmy z kawałka terytorium przyzwoity kraj demokratyczny: nie dość, że zrobiliśmy to całkiem niepotrzebnie, to jeszcze chodziło o bardzo niewielki obszar. Faktycznie jednak byliśmy wtedy z Hitlerem w tym samym obozie. Ludziom brakuje odwagi, by o tym mówić. A takie są fakty. To my rozwaliliśmy wszystkie pakty montowane na linii Paryż–Praga–Moskwa, które w latach 30. XX w. mogły ewentualnie stanowić szansę na zapobieżenie II wojnie światowej. Nie jestem pewien, czy ten scenariusz by się udał, ale przecież dziś dobrze wiemy, że ten drugi – rzeczywisty – scenariusz można nazwać kataklizmem, a i to – mamy poczucie – określenie umiarkowane. Miliony ludzi poszły na tym kontynencie z dymem, ale to nowojorski żyd polskiego pochodzenia musiał przyjechać do Polski, wziąć nas i większość polskich historyków za rękę i pokazać Jedwabne. A takich Jedwabnych jednak kilka jest. Gdzie byli polscy historycy? Czy oni o tym nie wiedzieli? I to jest właśnie polityka historyczna w pełnej okazałości, jej politycznym zamysłem jest odbarwianie swojej historii oraz pokazywanie narodów ościennych jako podłych i niegodnych. Żeby była jasność: polska karta ratowania Żydów jest imponująca i nikt w Europie tak bohatersko się nie zachowywał, ale właśnie dlatego możemy i powinniśmy pokazywać, że było też inaczej. Nie zamierzam, rzecz jasna, panikować, ale zadaję pytanie: jak zachowywały się elity i intelektualiści, kiedy Adolf Hitler, pozbawiony talentu malarzyna, intelektualny prymityw, zaczynał zyskiwać poparcie, a potem dochodził do władzy? Mam wrażenie, że czasami lekceważymy również to, co się dzieje w tej chwili, a niejednokrotnie dzieją się rzeczy niebezpieczne.

Czyli nie dostrzega pan profesor żadnego podłoża do potencjalnych radykalizmów w Polsce?

Dokładnie. W Polsce nie ma obiektywnego podłoża do jakichś nowych radykalizmów. Widzimy jednak, że w perspektywie wyborów parlamentarnych jeden z obozów politycznych zaostrzył swoją retorykę. Drugi obóz pozwolił się zmarginalizować, pomimo tych wszystkich świetnych wskaźników pokazujących polską gospodarkę, biorących się przecież z ciężkiej pracy Polaków, którzy wzięli sprawy w swoje ręce i wypracowali ten nasz wspólny sukces. Dziś jednak dominuje retoryka obozu, który od wielu lat w swoich politycznych adwersarzach dopatruje się zdrajców, a kraj widzi w zgliszczach – to im udało się narzucić narrację o rzeczywistości, koncentrującą się na problemach, które co prawda istnieją, ale ich skala jest jednak inna. Weźmy chociażby kwestię, która zawsze mnie niezwykle interesowała, czyli system tzw. sprawiedliwości społecznej – ten system w Polsce to jest przecież katastrofa: to, jak działają sądy powszechne, te wieloletnie procesy, ta niemożność podejmowania szybkich i sprawnych decyzji itp. A kiedy już słyszymy uzasadnienie wyroku, to się dosłownie – powiem kolokwialnie – nóż w kieszeni otwiera. Mnóstwo rzeczy jest oczywiście do poprawienia także w służbie zdrowia. Chodzi jednak o to, byśmy te naprawy rzeczywistości przeprowadzali skutecznie.

Nie możemy sobie i ludziom wmawiać, że wszystko nam zupełnie nie wyszło, bo przede wszystkim to nieprawda. Ponadto taka postawa koszmarnie demobilizuje, bo utwierdza nas w nieuzasadnionym przekonaniu, że jesteśmy bandą nieudaczników. Namawiam więc do tego, żeby chwalić i propagować, jak tylko się da, wszystko to, co nam się w ostatnich latach udało, np. system bankowy, który w dużym stopniu jest współodpowiedzialny za sukces ekonomiczny i za to, że udało nam się w tych najtrudniejszych latach uniknąć recesji. Powinniśmy być wdzięczni sektorowi bankowemu, że postępował konserwatywnie i ostrożnie – a przecież nie rząd to robił, tylko konkretni ludzie. Teraz jednak z powodu proceduralnego nieudacznictwa obozu prezydenta, któremu się wydawało, że ot tak wygra wybory, została nakręcona koniunktura wmawiająca Polakom, że cały ten obóz polityczny to patałachy. Wszystko to razem wzięte wywołało przekonanie, że najwyższy czas, aby władzę w Polsce powierzyć innej ekipie, bo to ona ma teraz lepsze pomysły na jeszcze szybszy rozwój Polski oraz jeszcze lepsze rozwiązywanie tych najbardziej kłopotliwych spraw wewnętrznych. Mamy jednocześnie dalsze podsycanie oczekiwań ludzi, które – przykro mi to mówić – w stopniu, w jakim zostały już rozbudzone, nigdy nie zostaną zaspokojone.

A może ekipa rządząca i w ogóle cały obóz rządzący niepotrzebnie tak mocno odcięli się od hasła przeciwników politycznych o chorym państwie, które wymaga naprawy?

Jeśli miałbym odpowiedzieć na to pytanie jako osoba, która przeprowadza szereg badań i zarazem wierzy w to, co pokazują ich wyniki, jako osoba wierząca w te wszystkie liczby i wskaźniki wykazywane przez GUS, to muszę się z tą diagnozą zdecydowanie nie zgodzić. Otóż państwo jako całość nie jest do naprawy. Owszem, są do naprawy konkretne elementy tego państwa i bynajmniej nie mam poczucia, żeby rząd dotychczas o tych właśnie sprawach nie dyskutował (np. problemy górnictwa). Oczywiście, pewnie można było podjąć takie bądź inne działania i decyzje, pewnie można było lepiej czy gorzej pewne rzeczy zrobić, ale pamiętajmy o tym, że po drugiej stronie sporu – pozostańmy przy przykładzie górnictwa – mamy roszczeniowe związki zawodowe, które tupią nogami i mają w nosie fakt, że cena baryłki ropy spadła poniżej 40 dol. Wydaje im się, że można nadal sensownie zjeżdżać pod ziemię, wydobywać węgiel i że w bieżących warunkach ekonomicznych będzie się to opłacało. Niestety, to się nie będzie opłacało. Bez wątpienia więc mamy wiele obszarów, które na pewno wymagają naprawy, ale teza, że państwo jest w ruinie i trzeba zupełnie nowego początku, nowego otwarcia, jest absolutnie nieprawdziwa.

Czy porównywanie przez wielu działaczy oraz polityków i publicystów naszych związków zawodowych do związków zawodowych chociażby w krajach skandynawskich ma w ogóle sens?

Takie porównanie nie ma sensu. Ja bym nic nie miał przeciwko związkom zawodowym, gdyby – tak jak w Niemczech czy Skandynawii – większości swoich pieniędzy przeznaczały nie na nowe koszulki, tuczenie działaczy i płacenie im za nicnierobienie, lecz były de facto instytutami badawczymi, think tankami, które mają swoich ekspertów, dysponują rzetelnymi wyliczeniami, a kiedy siadają do rozmów z pracodawcami, to są zawsze dobrze przygotowane i potrafią ocenić rzeczywistość realistycznie. W takich Niemczech chociażby, jeśli związkom zawodowym nie uda się dogadać z pracodawcami, to dopiero wtedy ewentualnie podejmują rozmowy z rządami landowymi albo z rządem federalnym. Ponadto tam umowy są dotrzymywane. W Polsce natomiast stało się niestety tak, że komisja trójstronna całkowicie straciła swoje znaczenie, czemu niestety winne są przede wszystkim związki zawodowe, jednak tę sprawę również rząd mógł rozegrać lepiej i nie pozwolić związkowcom na opuszczenie stołu negocjacyjnego. Nie można jednak zapominać również o tym, że największa centrala związków zawodowych stała się przybudówką jednej z partii politycznych i w tej sytuacji z tym związkiem musi się trudno rozmawiać.

Chciałbym, żebyśmy teraz chwilę porozmawiali o efektach naszych ostatnich wyborów prezydenckich. Zastanawiam się, co o Polakach mówi sukces Pawła Kukiza. Pomijam całkowicie to, jak szybko roztopiło się 20-proc. poparcie uzyskane przez niego w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Co jednak ten niespodziewany sukces antysystemowca – bo przecież taki wizerunek Paweł Kukiz sam sobie zbudował – i jednocześnie populisty, bo tak trzeba by go charakteryzować, mówi o nas, Polakach, 25 lat po odzyskaniu pełnej suwerenności? Kukiz przecież nie zaproponował nam żadnej alternatywy, wręcz zadeklarował wprost, że nie zamierza zaprezentować żadnego programu wyborczego. Jak to się stało, że udało mu się oczarować tak wielu ludzi?

Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle złożona. Po pierwsze, nie ma nic złego w tym, że znajdują się pewne grupy ludzi, szczególnie w jakichś sytuacjach trudnych bądź w okresach kryzysowych, którzy są niezadowoleni, a jednocześnie nie za bardzo wiedzą, w jaki sposób naprawić swój świat. Ludzie ci są dosyć bezradni i dlatego wsłuchują się w głosy populistyczne, takie jak właśnie głos Pawła Kukiza. Proste rozwiązania, walnięcie pięścią w stół, zapowiedź rozgonienia elit itp. to na pewno hasła, które takich ludzi przyciągną. Jednak to aż 20-proc. poparcie dla Kukiza w wyborach prezydenckich niestety bardzo źle o nas świadczy. O ile bowiem wyobrażam sobie partię populistyczną w parlamencie i człowieka takiego jak Kukiz na stanowisku szefa bloku populistycznego, który co prawda ma fatalne recepty na rozwiązanie problemów Polaków, ale jednak wskazuje ich bolączki, bo przecież parlament musi reprezentować także tych, którzy są wyłączeni, wykluczeni, niezdarni. Jednak pomysł – kto o zdrowym umyśle mógł być jego autorem – że Paweł Kukiz nadaje się na głowę państwa, zakrawa na absurd. Pomysł ten był zupełnie chybiony i niestety o Polakach świadczy źle. Takiego populistę możemy ulokować w parlamencie, ale na pewno nie jako prezydenta kraju. Oczywiście naiwnością było oczekiwanie, że on w ogóle może wygrać.

Czy jednak możemy widzieć w Kukizie przyszłego koalicjanta Prawa i Sprawiedliwości?

To zależy, kogo zapytamy. Są oczywiście ludzie, którzy by się z takiego rozwiązania ucieszyli. To jest jednak prosta droga do powtórki z lat 2005–2007. Z pewnością obóz polityczny, który szykuje się do przejęcia władzy, chce, by Kukiz ze swoim ruchem wszedł do parlamentu, ale na pewno obóz ten ma zupełnie inny pomysł na posłów Kukiza, a mianowicie chce ich zwyczajnie podkupić. Dać im jakieś ważne stanowiska, z których później zostaną wykopani. Mówię jeszcze raz: to byłaby powtórka tego, co już oglądaliśmy kilka lat temu przy okazji koalicji PiS-u z Samoobroną i LPR-em. Obie partie w tamtej koalicji były przecież traktowane instrumentalnie, a w końcu nasłano na nich służby specjalne. I taki sam pomysł – moim zdaniem – mają członkowie PiS-u na ugrupowanie Kukiza.

Niezwykle często wielu komentatorów porównuje Kukiza, a także niektóre hasła głoszone przez PiS, do radykalnych partii europejskich takich jak Szwedzcy Demokraci, Front Narodowy we Francji czy UKIP w Wielkiej Brytanii. Wiemy, że tak naprawdę każda z tych partii to zupełnie inna bajka, ale może istnieją jakieś wspólne przyczyny tego, że w ogóle takie ruchy polityczne w Europie powstają?

Moim zdaniem – ale moja opinia jest poparta wynikami badań – przyczyną sukcesu Kukiza w Polsce była niewątpliwie jego retoryka wzywająca do rozwalenia systemu. Jednak trudno już mówić o elektoracie Kukiza, bo mamy do czynienia raczej z elektoratami Kukiza. Są to bowiem bardzo różni ludzie i dlatego Kukizowi będzie niezmiernie trudno zlepić to wszystko w jakąś koherentną całość. Kukiz jednak, jak się okazuje, sam nie miał na to wszystko pomysłu, przez co nie zrobił następnego kroku. Nie powiedział ludziom, co wybuduje w Polsce, gdy już rozwali to wszystko, co rozwalić zamierza. Polacy – nawet ci radykalni – nie są w ciemię bici i oni też stawiają pytanie: „Ale jeśli rozwalimy, to co zbudujemy w to miejsce?”. Tej odpowiedzi się jednak nie doczekali. Nie jestem pewien, czy szerzenie niechęci do istniejącego ładu oraz niemówienie niczego na temat przyszłości w obawie, że przy okazji planowania przyszłej zmiany ktoś się od ugrupowania odwróci, było zamierzone, czy też po prostu Kukiz nie miał innego pomysłu.

Może to drugie?

Tak. Myślę, że chyba to drugie. Ale nie mam pewności.

Ostatnio Kukiz bardzo mocno podkreśla konieczność zmiany konstytucji. Zresztą podobnie ostatnio coraz częściej wypowiada się Jarosław Kaczyński, który choć nieczęsto występował podczas całej kampanii prezydenckiej, to jednak co jakiś czas pokazuje się publicznie i widać, że wraca do retoryki, z którą PiS szedł do podwójnego zwycięstwa wyborczego dziesięć lat temu. Zresztą tegoroczna kampania pod wieloma względami przypominała kampanię z roku 2005, kiedy to pojawiały się hasła sprawiedliwości społecznej czy Polski solidarnej, a wraz z nimi postulaty zniesienia dotychczasowego ładu, czyli faktycznie zburzenia Trzeciej Rzeczpospolitej. Może będziemy mieli powtórkę z rozrywki?

PiS ma szansę na jednopartyjne rządzenie, choć mówi coś o budowie obozu biało-czerwonego, co nie jest potrzebne do zarządzania krajem. Przypomnijmy, wynik wyborów wskazuje, PiS aktywnie poparło dokładnie 19 proc. uprawnionych do głosowania Polaków. To jest mandat do rządzenia, ale to nie jest mandat do wywracania porządku konstytucyjnego kraju. Prezydent pochodzący z tego obozu jest całkowicie oddany partii, na pewno nie będzie niczego wetował. Cała władza w rękach Jarosława Kaczyńskiego. Sytuacja jasna – Polacy winni wezwać PiS: „Zakasujcie rękawy i do roboty, tyle naobiecywaliście, że każdego dnia szkoda. Stocznia szczecińska – proszę bardzo. Zasiłki – proszę bardzo. Deficyt budżetowy – ograniczajcie, uszczelnijcie ten wypływ 50 mld, zróbcie to”. Wtedy za dwa, trzy albo i cztery lata ocenimy to, co zrobią. Już teraz jednak widać, że z wielu obietnic PiS się wycofuje, a trzeba będzie to jakoś tym biednym, zagubionym ludziom wyjaśnić. Oczywiście, polityczni przeciwnicy, kapitał zagraniczny i cykliści do pewnego czasu wystarczą, by ich obarczyć winą za stan gospodarki, ale potem będzie coraz trudniej.

Dość ciekawa jest wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, który podczas spotkania Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu powiedział, że po wygranych wyborach konieczne jest spełnienie kilku obietnic, zrealizowanie najważniejszych haseł kampanii nie tylko ze względu na sytuację obywateli i sprawiedliwość społeczną, lecz także z uwagi na wiarygodność. Możliwe więc, że celem PiS-u będzie pokazanie społeczeństwu, że jest partią wiarygodną, która realizuje obietnice wyborcze. Może to jest klucz do długoterminowego sprawowania władzy przez partię Kaczyńskiego? Czy to jest klucz do sukcesu?

To możliwy scenariusz. Ja jednak należę do osób, które nigdy nie uważały Kaczyńskiego za jakiegoś wybitnego, wielkiego myśliciela czy politycznego guru. Według mnie jest to wyłącznie polityczny spryciarz, który na tym sprycie czasami dosyć dobrze wychodził. Oprócz tego jest to polityk typu dziewiętnastowiecznego. Tak samo zresztą jak jego brat – który odnośnie do polityki europejskiej czy światowej miał świadomość polityków ery fin de siècle’u czy okresu międzywojennego, ze wszystkimi negatywnymi tego konsekwencjami. Naród, plemię, nasza ziemia, nasza krew, opozycja my–oni, traktowanie oponentów jako wrogów politycznych, z którymi się nie dyskutuje i nie zawiera porozumienia – to jest sposób postrzegania polityki przez Kaczyńskiego. W tym, co Kaczyński i jego partia robią ostatnio, jest nieustanne małpowanie wszystkiego, co robił Orbán po roku 1998, zarówno w czasie, gdy zasiadał w opozycji, jak i w okresie, kiedy przejmował rządy. Nie widzę tutaj niczego oryginalnego. Jeśli Kaczyński rzeczywiście tak powiedział, to jest to przykład daleko posuniętego cynizmu, oznacza bowiem, że będzie realizował także te postulaty, które należałoby uznać za najbardziej absurdalne, bo w dłuższej perspektywie doprowadzą do katastrofy gospodarczej Polski. Czy tak się stanie, tego, rzecz jasna, nie wiem. Nie widzę tutaj jednak niczego oryginalnego. Kaczyński to drugi Orbán.

W ostatnich tygodniach mamy w Polsce wysyp wypowiedzi na temat chyba najważniejszego dziś problemu społecznego w Europie, jakim jest kwestia uchodźców. Trudno to oczywiście w polskich warunkach nazwać debatą czy tym bardziej uporządkowaną refleksją na ten temat. Odnoszę wręcz wrażenie, że w Polsce mamy do czynienia z jakąś formą jazgotu medialnego czy politycznego. Czy ta sprawa jest teraz przez PiS rozgrywana jako element kampanii wyborczej, czy też retoryka tej partii stanowi jedynie emanację niechęci i rzeczywistych obaw Polaków?

Elektorat popierający PiS – i w tym miejscy od razu chciałbym zaznaczyć, że mówiąc o tym, nie obrażam części suwerena, tylko konkluduję na podstawie badań naukowych – to ta część polskiego społeczeństwa, która na pewno jest gorzej wykształcona, bardziej wykluczona z procesów cywilizacyjnych, w zdecydowanej większości nie czyta nawet jednej książki rocznie. PiS, podobnie zresztą jak partia Orbána, doskonale wie, do kogo mówi, i dlatego zawsze mówi to, co ta grupa chce usłyszeć. Trudno było oczekiwać, że w wypadku uchodźców czy imigrantów Kaczyński i PiS okażą się wielkimi kosmopolitami, którzy pochyliliby się nad losem przybyszów z odległych części świata. Nie zamierzam wnikać w to, czy przybywający do Europy to rzeczywiście sami uchodźcy wojenni, chociaż wśród nich i tacy niewątpliwie się znajdują. Tak na marginesie dodam, że ja z wielką namiętnością oglądam Al Jazeerę i jakiś czas temu śledziłem los arabskiej dziewczyny, która podróżowała z walizką i chciała się dostać do Szwecji. Co ciekawe, posiadała bardzo precyzyjną wiedzę o tym, że welfare state w Danii od dwóch lat nie jest już tak rozbudowane, jak w Szwecji. Ona chciała się dostać konkretnie do Uppsali. Kiedy się widzi takie rzeczy, trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że nie powinniśmy być naiwniakami. Wśród tych uchodźców jest wielu bardzo cwanych ludzi, którzy wykorzystują całą tę sytuację. Tam prawdopodobnie nie ma żadnych terrorystów, bo – prawdę powiedziawszy – terroryści, jeśli tylko będą chcieli, przylecą do nas business class, z całą pewnością nie będą szli 5 tys. kilometrów pieszo…

Ale pomijając już fakt, kim ci imigranci są, trzeba powiedzieć, że cała ta sprawa pozwoliła nam zobaczyć nasze lustrzane odbicie: ujrzeliśmy zarówno tych, którzy chcą się pochylić nad czyimś nieszczęściem i pomagać bezwarunkowo, tych, którzy gotowi są pomagać tylko pewnym grupom uchodźców, jak i tych, którzy w ogóle nie chcą pomagać obcym. Dostrzegam dwa zasadnicze problemy związane z całą tą niechęcią wobec imigrantów. Po pierwsze, tak wielu z nas ostro protestuje, choć przecież przez wiele lat my też byliśmy migrantami i mamy różne doświadczenia z tym, jak nas przyjmowano za granicą, choć częściej przyjmowano nas dobrze niż źle. Po drugie, problem z uchodźcami rozważa się tylko w kontekście Unii Europejskiej, a ja chciałbym podkreślić, że jest to też problem NATO. Przecież przywódcy NATO mogą pomyśleć tak: skoro ten 40-milionowy naród w obliczu 10 tys. imigrantów ma takiego cykora, to czy my możemy na Polaków liczyć, gdy wybuchnie jakaś większa zawierucha wojenna, czy oni w ogóle ruszą nam na pomoc? Mam więc wątpliwość, czy my aby nie pokazujemy się jako drobnomieszczańscy cwaniacy, którzy nie chcą się narażać? Nikt poważny w Polsce nie obawia się, że gdy wyjdzie do pracy, czyhający za rogiem muzułmanin z kindżałem zrobi mu krzywdę. Takich sytuacji w tym kraju w przewidywalnej przyszłości nie będzie.

W kontekście całej tej dyskusji trzeba sobie jednak postawić również pytanie następujące: „Jak to się dzieje, że naród tak mocno podkreślający tę swoją prawicową tradycję i tak często przypominający o tragedii powstania warszawskiego mądrością swych przywódców posłał na śmierć 220 tys. ludzi w bitwie, która nie mogła być wygrana i którą przez dwa miesiące bezmyślnie kontynuował? Należę do zwolenników tego, by rocznicę powstania warszawskiego świętować nie 1 sierpnia, kiedy ono wybuchało i jeszcze miało jakieś pespektywy, ale 3 października, czyli w dniu, kiedy powstanie upadło. Zawsze wychodziłem z tym postulatem i apelowałem o to również do władz Muzeum Powstania Warszawskiego. Wskazywałem, że muzeum to pozostanie projektem niepełnym, dopóki jego dyrektor nie wybuduje wielkiego ogrodu, w którym znajdowałby się ułożony z plastiku wielki stos 220 tys. ciał, by każdy Polak, który tam wejdzie, widział, do czego nasza bohaterszczyzna prowadziła. Nie znam żadnego innego narodu, który obchodziłby z czcią rocznicę bitwy, w której nasze straty w stosunku do wroga wyniosły jak dwieście do jednego. Ja bardziej niż muzułmanów boję się podobnych nacjonalistycznych szaleńców gotowych poświęcić tysiące ludzkich istnień w imię obrony „honoru”. Zresztą w XX w. Europa dwukrotnie zafundowała sobie jatkę, w której wyniku wyparowało 100 mln ludzi… i to – o ile się nie mylę – bez żadnego współudziału muzułmanów.

Ale wracając do imigrantów… Tak łatwo przychodzi nam wysłać na śmierć tysiące młodych ludzi, a boimy się, że istnieje jakiś ułamek procenta prawdopodobieństwa, że za lat 10 czy 15 jakiś arabski terrorysta, który znajdzie się wśród tych 10 tys. przybyszów, zmajstruje jakąś domorosłą bombę, która wybuchnie na dworcu w Bydgoszczy i zabije bądź rani 5 czy nawet 20 osób. Mamy zamiast tego problem z bogobojnymi obywatelami, którzy parę godzin po wyjściu ze świątyni w niedzielę podlani wódeczką wsiadają za kierownicę i pozbawiają życia niewinnych ludzi. Takich ofiar przez wiele lat będzie o wiele więcej niż ofiar muzułmanów. Obawiam się, że to wszystko zwyczajnie nie trzyma się kupy.

A poza tym do zamachu może dojść teraz, chociażby tutaj…

Ależ oczywiście. Sprawa ta jest skomplikowana, jednak dużo mówi o nas, o naszych lękach i – jak się okazuje – są siły polityczne, które te lęki potęgują. Podsycając strach, można w wyborach dojść bardzo daleko. W młodych demokracjach to nie gospodarka jest czynnikiem kluczowym, tylko sprawy socjokulturowe: religia, etnos, emocje wokół nakręcanych czasami iluzji. Gospodarka jest ważna dla politycznych decyzji w dwóch wypadkach: w razie tzw. cudu gospodarczego typu chińskiego czy chilijskiego albo gdy borykamy się z dramatycznym kryzysem. Gdy natomiast wzrost gospodarczy wynosi między 1 a 3 proc. PKB, wówczas kwestie gospodarcze niespecjalnie działają na ludzką wyobraźnię. Chyba że zacznie się wmawiać ludziom, jak bardzo jest źle, a oni w to uwierzą.

A w jakim stopniu nasze socjalistyczne dziedzictwo wpływa na tę polską niechęć czy nieufność wobec imigrantów? Obok Polski mamy przecież w Unii Europejskiej kraje takie jak Czechy, Słowacja i Węgry – one wszystkie są niechętne wobec problemu imigracji. Czy tę nieufność wobec wszelkich obcych, przybyszów mogło wyzwolić w nas doświadczenie socjalistyczne?

Ja nie widzę żadnego związku. Trzeba pamiętać, że główny kraj ideologicznego bloku socjalistycznego, czyli Związek Radziecki, był państwem multietnicznym. Oczywiście tam się działy różne niedobre rzeczy, ale nie można powiedzieć, by panowała tam ksenofobia. Symptomatyczny jest fakt, że przez tyle lat na czele tego państwa stał Gruzin Józef Stalin. Wielu przywódców sowieckich miało ukraińskie, żydowskie czy polskie korzenie i nigdy nie stanowiło to żadnego problemu. Ale proszę spojrzeć jeszcze na inny model, jakim przecież była Jugosławia. Do pewnego momentu Sarajewo było najbardziej kosmopolitycznym miastem w Europie, gdzie obok siebie żyli muzułmanie, katolicy i prawosławni, wszyscy oni pili tę samą śliwowicę, zawierali ze sobą małżeństwa i wspólnie śpiewali piosenki. Romska mniejszość w Bułgarii za socjalizmu miała się lepiej niż dzisiaj – w państwie przecież demokratycznym i wolnorynkowym.

Raczej nie upatrywałbym więc źródeł tych problemów w komunizmie. W Polsce charakterystyczne jest to, że w wyniku II wojny światowej staliśmy się społeczeństwem niesłychanie homogenicznym, o wiele bardziej niż wszystkie społeczeństwa ościenne. Węgrzy nie są tak religijni, jak Polacy, silne są tam elementy protestanckie, była też tradycja siedmiogrodzka, której znaczącym elementem są przecież etniczni Niemcy z Saksonii. W Polsce ta jednolitość wydaje się czynnikiem o pewnym znaczeniu, ale w tej kwestii również bym nie przesadzał. Na naszym pograniczu wschodnim ludzie o różnych korzeniach kulturowych mieszają się ze sobą, żyją obok siebie i nie mają z tym żadnego problemu. Stereotypy pojawiają się w czysto katolickiej części Polski oraz w czysto prawosławnych miejscowościach zamieszkanych przez Białorusinów. Tam, gdzie ludzie żyją wymieszani ze sobą, takich problemów nie ma.

Nie zaskoczyła pana profesora postawa niektórych hierarchów Kościoła katolickiego wobec problemu imigrantów? Mam na myśli tych, którzy podjęli wezwanie papieża Franciszka w sprawie przyjmowania jednej rodziny uchodźców w każdej parafii. Bo to w sumie dość chwalebny postulat.

Na pewno chwalebny, na pewno. Myślę, że ci, którzy z wielkim zainteresowaniem śledzą tę dyskusję i losy tego postulatu papieskiego, będą jednocześnie przyglądać się ewolucji polskiego episkopatu. Na początku pontyfikatu Franciszka polski episkopat jakby chciał przeczekać ten niepotrzebny incydent do momentu, kiedy na papieską kolację zostaną podane jakieś grzybki. Teraz jednak okazało się, że duch narzucony przez papieża Franciszka może odmienić centralę watykańską, i to na dłużej. Na pewno czekają nas ciekawe czasy. Ja jestem niezwykle krytyczny wobec Kościoła katolickiego jako instytucji i tym bardziej wobec polskiego episkopatu. Ale wytłumaczeniem ich postaw jest fakt, że byli to w większości ludzie przygotowywani przez poprzednich papieży do długiej walki z komunizmem i oni w demokratycznym otoczeniu po prostu sobie nie radzą. Oni nie rozumieją tego świata. Współczesny Kościół katolicki to przecież autorytarna i hierarchicznie zorganizowana instytucja, która w realiach demokratycznych odcina się od ustanowionego porządku konstytucyjnego, bo przecież istnieje prawo naturalne, wyższe od tych ziemskich bzdur, które uchwalają politycy. Gdyby tak naprawdę skupić się na tym, co hierarchowie mówili o naszej konstytucji, to trzeba by tę organizację natychmiast rozwiązać jako niekonstytucyjną. Oczywiście to nikomu nie przyjdzie do głowy i byłoby trudne, przyznaję. Ale demografia i to, co wiemy o życiu współczesnego człowieka, na pewno zrobią swoje z biegiem czasu. Przyjdą nowi i oni być może spojrzą na ten świat inaczej.

Już przecież mamy młodego prymasa.

Ale jeszcze potrzeba młodej mentalności, a to niestety wciąż przed nami. W tej instytucji wszystko się dzieje bardzo powoli.

I ostatnia sprawa, panie profesorze, o którą chciałbym zapytać, to inicjatywa Świecka Szkoła, w którą obok środowiska „Liberté!” zaangażowały się tysiące ludzi z całej Polski. Dzięki zaangażowaniu ludzi niezwiązanych instytucjonalnie z naszym środowiskiem udało się zebrać 100 tys. podpisów pod projektem znoszącym finansowanie religii w szkole z budżetu państwa. Sprawa trafi więc teraz do sejmu. Jak pan profesor ocenia tę inicjatywę?

To jest inicjatywa niesłychanie istotna. Jedna z wielu, które mają rację bytu. Chciałbym podkreślić, że jest to propozycja dobra, zarówno dla wierzących, jak i niewierzących. W naszym kraju całkowicie niesłusznie uznaliśmy, że Kościół katolicki i ta dominująca wiara mają jakiś ponadnormatywny status, który jest uwarunkowany szczególną historią. A ja, przyznam szczerze, nie widzę w historii jakichś wyjątkowo bohaterskich czynów tej instytucji i chyba nadeszła wreszcie pora zacząć to spokojnie i w sposób demokratyczny zmieniać. Przede wszystkim trzeba znieść dominację narracji katolickiej, która trwa od kolebki aż po grób. Proszę sobie przypomnieć, jak wyglądały uroczystości po tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i 95 innych osób: była to przecież kompletna, imperialna dominacja Kościoła, państwa tam w ogóle nie było, ono ponosiło koszty sprowadzania zwłok, organizacji pochówków, natomiast same uroczystości miały charakter religijny. W wielu wypadkach odbywało się to bez szacunku dla tych, którzy tam zginęli, bo część z nich nie była osobami wierzącymi.

Przechodzę do kwestii nauczania religii w szkole… Przecież w takiej formie, w jakiej się to odbywa, jest po prostu skandaliczne. Wszyscy musimy pracować nad tym, aby osoby wierzące nie miały monopolu, w szczególności ci fundamentaliści, bo przecież mamy również wielu bardzo światłych katolików, którzy rozumieją, że lepiej dla ich wiary, by kwestie religijne pozostawały w sferze prywatnej. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że w Polsce katolikom czegoś się zabrania. Wręcz odwrotnie, to wielu innym mniejszościom może czegoś brakować, choć pod tym względem nie ma co przesadzać. Nie widzimy tego ani w Warszawie, ani w Gdańsku, ani w Toruniu – choć odnośnie do Torunia to wcale nie jestem pewien… Dictum tej instytucji w małych miejscowościach i na wsiach jest dojmujące i czasami narusza wolność osobistą człowieka. Trzeba po prostu w sposób spokojny minimalizować wpływ tej instytucji na nasze życie publiczne. To wszystko.

Widzi pan profesor w ogóle szansę na wprowadzenie w życie tej inicjatywy w ciągu kilku najbliższych lat? Bo żadne środowisko polityczne oficjalnie – może poza Nowoczesną Ryszarda Petru, bo nawet lewica przebąkuje na ten temat bardzo nieśmiało – nie chce tej sprawy wziąć na siebie.

Ale przecież większość polityków to straszliwi oportuniści. Oni po prostu wszystkiego się boją. Bardzo mało jest w tej grupie ludzi odważnych. Dlatego właśnie oni zawsze będą klepać biskupa po plecach, będą przed nim klękać, tak już u nas jest. To się musi zmieniać i myślę, że należy myśleć o takiej zmianie niczym o kropli, która drąży skałę. Trzeba próbować zmieniać rzeczywistość i wyraźnie oddzielać sprawy religijne od państwowych, religijność zaś pozostawiać prywatności. My ostatnio w ramach Polskiego Generalnego Studium Wyborczego zamieściliśmy w naszej ostatniej książce jeden rozdział na temat wpływu katolicyzmu na kapitał społeczny i na zaufanie społeczne. Okazuje się, że wpływ katolicyzmu na te kwestie jest destrukcyjny. Zresztą potwierdza się wszystko to, co na Zachodzie zostało przeanalizowane i uznane za trywialny pewnik już wiele lat temu. W Polsce funkcjonuje teza, że nasz niski kapitał społeczny to pochodna komunizmu, a okazuje się, że wcale nie komunizmu, tylko katolicyzmu. Gdyby chodziło o komunizm, to dużo gorsza jego wersja w krajach takich jak NRD, Bułgaria czy Czechosłowacja powinna się przekładać na znacznie niższy poziom kapitału społecznego w tych krajach. A tak nie jest…

Pokazujemy w tym rozdziale, co nasi zachodni koledzy wiedzą od lat, a mianowicie, że to katolicyzm w czystej postaci, po odrzuceniu wszystkich innych hipotetycznych przyczyn niskiego kapitału – słabego wykształcenia czy starszego wieku – za to odpowiada. Od kolebki przeciętny Polak jest przyzwyczajany do słuchania z ambony o konieczności ukorzenia się, o braku przyczynowości, o tym, że wszystko wokół jest jedynie zamysłem istoty wyższej, że człowiek to tylko mały i nieznaczący pyłek, który nie powinien przyjmować od świata wszystkiego, co świat mu oferuje. Oprócz tego człowiek ten słyszy ciągle, że rodzina, rodzina, rodzina, później długo, długo, długo nic, co w konsekwencji prowadzi do tego, co dostrzegamy przecież wśród działaczy PSL-u, którzy zupełnie nie rozumieją, co to jest kumoterstwo, nepotyzm itd. Pyta później działacz PSL-u, co w tym złego, że zatrudnił w urzędzie rodzinę, skoro każdy by tak zrobił, a ponadto Kościół mówi, że tak trzeba, że rodzina…

Ta niezdolność Kościoła do wygenerowania przekazu, że istnieje coś takiego jak sfera publiczna, jak kontrakt społeczny, jak przyzwoitość między obcymi ludźmi, że my wszyscy powinniśmy być we współczesnym społeczeństwie równoprawni, to są podwaliny niskiego kapitału społecznego w Polsce. Co tu dużo mówić? Przecież Kościół, o którym dyskutujemy, dopiero kilkadziesiąt lat temu przemówił do swoich owieczek językiem, który owieczki rozumieją. Do tamtego czasu mamrotał do nich po łacinie. A kiedy już przemówił, to na Zachodzie Europy ci, którzy go usłyszeli, w większości się od niego odwrócili. Mamy więc oprócz tego wszystkiego hierarchiczną strukturę i mętne relacje. Podporządkowanie się prawu kanonicznemu, a nie jakichś tam świeckim sądom powszechnym…

Musimy spokojnie, krok po kroku budować normalność i przekonanie, że Kościół jest ważną instytucją, ale jednak tylko jedną z wielu instytucji, które w tym kraju funkcjonują. Pierwszym zaś jej psim obowiązkiem jest płacenie podatków i pozwolenie na monitorowanie swoich finansów, bo szefostwo tej instytucji znajduje się w obcym państwie! Wszyscy macie PESEL-e, więc płaćcie podatki i zacznijcie się ubezpieczać.

Rozmowy z Oksaną :)

11 marca 1959. Szef misji CIA we Frankfurcie do Centrali: ” Tajne (…) Chociaż nic na to nie wskazuje, to ukraiński ruch rewolucyjno-wyzwoleńczy ma charakter wybitnie katolicki. Jest to tym bardziej oczywiste skoro wziąć pod uwagę, że jego pochodzący z Wołynia, Polesia, Bukowiny i ukraińskiego Zakarpacia uczestnicy jakkolwiek są deklaratywnymi reprezentantami ortodoksyjnego nurtu [chrześcijaństwa] to właściwie bronią interesów ukraińskiego Kościoła katolickiego, postrzegając go jako siłę walczącą z komunizmem. [Tak więc] wychodząc naprzeciw wiarygodnym doniesieniom koła watykańskie zmuszone są przyznać, że ukraiński ruch narodowo-wyzwoleńczy występuje [de facto] w obronie Kościoła katolickiego. Ktokolwiek twierdzi inaczej, nie rozumie projektu ( w oryginale: intention) Kościoła katolickiego na Wschodzie, a szczególnie interesów Watykanu na Ukrainie.(…) Niektóre z ukraińskich ugrupowań nacjonalistycznych, takie jak banderowska frakcja Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów akcentują swoje pełne oddanie i lojalność ( w oryginale: devotion) wobec Koscioła katolickiego. Można to częściowo wytłumaczyć faktem otrzymywania przez frakcję banderowską OUN wydatnej pomocy finansowej ze strony kół watykańskich aż do roku około 1950. [Pomoc ta ustała, kiedy stało się powszechnie wiadomym, że] OUN(b) to totalitarna, prymitywna (w oryginale: narrow minded) a nawet amoralna organizacja, mająca na sumieniu masowe mordy m.in. niewinnej ludności cywilnej ( w oryginale: mass murders of guilty as well as innocent persons”, tłum. JK (1)

W całej sprawie chodzi także o interesy zakonu ojców redemptorystów, do którego należy Radio Maryja. Jego greckokatolickie placówki na Kresach Wschodnich II RP odegrały haniebną rolę w trakcie ludobójstwa Polaków. Zakonnicy podżegali do zbrodni,święcili broń i narzędzia tortur. Należąca do nich wołyńska stacja radiowa lżyła Polaków.”(K. Nesterowicz, P. Czerwiński – „Rzeź pamięci”, Faktycznie, numer 3/2016, 21-27.07.2016

Cytuje też Swianiewicz opowieść Stanisława Mackiewicza ” o jakimś księdzu (…), z którym miał dłuższa rozmowę i który był szczególnie optymistyczny co do współdziałania z Rosją Sowiecką w razie wybuchu konfliktu zbrojnego z Niemcami” … ” Trzeba pamiętać, że był to okres po wielkich procesach pokazowych i wielkich czystkach, kiedy wiele setek tysięcy ludzi zesłano do łagrów, o czym na ogół w Polsce wiedziano. Mentalność społeczeństwa polskiego w przededniu wojny 1939 roku może być przedmiotem interesujących studiów socjologicznych i psychologicznych” ( R. Ziemkiewicz „Jakie piękne samobójstwo”, str. 204 )

Oksanę poznałem przypadkowo. Pani Oksano, o co w tym wszystkim chodzi? -zagadnąłem – patrząc na to co się dzieje na portalach społecznościowych to mam wrażenie, że utknąłem w jakiejś dziurze w czasoprzestrzeni, w jakiejś paralelnej rzeczywistości: trwa właśnie “nacjonalna rewolucja 1941 roku”  a ja przyglądam się jak rasowo czyste rycerstwo “Ukroreichu” walczy z bolszewicką nawałą… – Wie pan, większość  tych radykałów to radykałowie w gębie, ludzie nie wiedzą już komu ufać. Tam jest ogromny potencjał ludzki i zerowy polityczny, wielu powiem panu to  nawet nie wie, powiedzmy,  że Jarosz jest z Dnieprodzierżyńska, że on wcale nie pochodzi z zachodniej Ukrainy, oni są oszukiwane strasznie. Mają mało dostępu do prawdziwej informacji a najważniejsze, że mają zero dostępu do informacji zachodnich. Młodzież jest teraz manipulowana nacjonalistami to fakt, ale te kto się uczy i wyjeżdża gdzieś za granicę to już są zupełnie inne, a nie każdego stać na studia i to są pierwsze ofiary manipulacji . Jakby nie wojna to by ten proces był o wiele mniej emocjonalny i trudniejszy do przeprowadzenia. Starsze ludzie wieku mojej mamy to boją się nacjonalistów, oni czekają bo nie wiedzą co robić. A nie ma tam po prostu żadnej jakiejś rozsądnej siły, jest jałowe pole do działania na gruncie demokracji, ale kto będzie Don Kichotem żeby walczyć z wiatrakami ?

Aleksiej jest archeologiem. Specjalizuje się w m.in. problematyce związanej z rzezią wołyńską. Kilka dni temu na jednym z portali społecznościowych opublikował następujący tekst:

„Szanowni Państwo, przyjaciele i koledzy! My – ukraińscy naukowcy, historycy, krajoznawcy, patrioci Wołynia – zwracamy się do Państwa w następującej sprawie. Jesteśmy zaniepokojeni i bardzo oburzeni powstałą w naszym kraju sytuacją z postawą wobec wielkiej wspólnej pamięci, historii oraz dziedzictwa narodów-braci – polskiego i ukraińskiego. Dziś na Wołyniu spotykamy totalne zniszczenie i plądrowanie pamięci i zabytków, które wcześniej były symbolami duchowego i kulturowego rozwoju kraju. Budynki kościołów i pomieszczeń, które dawniej należały do katolickich wspólnot zakonnych, ulegają plądrowaniu i zniszczeniu. Budynki, związane z życiem wybitnych działaczy kultury ukraińskiej i polskiej, są rujnowane i znikają. Całe cmentarze z setkami grobów są cynicznie wyrzucane na śmietnik. Organy władzy oraz urzędnicy samorządu terytorialnego zaniechali wykonania swoich obowiązków i przestępczo obserwują to nowoczesne barbarzyństwo. Wszystkie nasze próby zatrzymania tego haniebnego zjawiska na poziomie prawnym wyczerpały się. Dlatego apelujemy do naszych braci Polaków, do naukowców i rządu Polski z wołaniem o założenie wspólnego „frontu” w walce o ocalenie naszych wspólnych historycznych korzeni i kultury. Tylko przez wspólny wysiłek myślących patriotów zdążymy uratować naszą historię i przekazać wnukom wzorzec porozumienia dziadków i ojców. Za naszą i waszą wspólną historię! Członkowie Grupy roboczej ds. zachowania i rozwoju środowiska historycznego miasta Łucka. ([email protected])”

Brodzące w złocie, zalepione miodem, słoneczne popołudnie. W ciszy „Sklepów cynamonowych” bujny ogród jak ze starego gobelinu tonie w drzemce. Odurzona światłem kamera jest dyskretna, raz pokazuje błękitny żar nieba by potem odetchnąć widokiem niewybrednych kwiatuszków stojących bezradnie w swych nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach. Jacyś ludzie chcą, żeby drobniutka staruszeczka wróciła pamięcią do czasów dzieciństwa. Siedzi właśnie teraz i przędzie delikatnie swoją opowieść, pełną niemożliwej do opisania grozy. Głos ma dobry i ciepły, czasem westchnie głęboko. A pamięta wszystko, tak jakby to było wczoraj: uprowadzone w nocy przez ludzi w maskach Katię i Nadię (nikt ich więcej nie zobaczył), zaszlachtowanego bagnetami „dida”, zamordowane przez policajów młode Żydówki, skrępowane drutami trupy, żyjących w biedzie wojenną wdowę z dzieckiem zarąbanych potem w ogródku przez „zapekłego nacjonalista” , strach, że wszystko obserwują, nocny strach czy przyjdą, prowokacje „Polaki kogoś zabiły”, „stribkiw” . Wielokrotnie podkreśla, że do pojawienia się banderowców nie było nienawiści między Ukraińcami i Polakami. A potem „w jeden dzień idą bandery, a na drugi AK”, wspomina. „Straszniejsze to było, ne pereskazaty…”

Pismo do IPN-u nr. 1

„Jestem w posiadaniu materiału dotyczącego ukrywania oraz udzielania różnych form pomocy Polakom ( donoszenie żywności w nocy na bagna) przez ukraińską rodzinę. Proszę o wskazanie procedury wpisu do księgi pamięci „Sprawiedliwych Ukraińców”. Proszę również o wskazanie, czy na wyraźną prośbę osoby zainteresowanej możliwy jest wpis anonimowy.”

Coraz lepiej opracowywane zasoby archiwalne dostarczają coraz to nowych łamigłówek, prosto mówiąc: im dalej w las, tym ciemniej. Ich rozwiązywaniu nie sprzyja dyspozycyjność polityczna niektórych historyków podejrzewanych nawet o preparowanie czy wręcz fałszowanie powierzonych sobie materiałów – jaskrawym, podręcznikowym przykładem tutaj może być  sugestywna wizja breakdance’a meduzy w wiadrze z wodą chlorowaną jaką jest działalność publicystyczna dokonującego cudów kazuistyki i nadinterpretacji Wołodymyra Wiatrowycza. (2) Mimo że całą dotychczasową karierę zbudował na politycznym aktywizmie w neobanderowskich witrynach „badawczych” (zawieźli go nawet z prelekcjami na Harvard) to znalezienie jakiejkolwiek informacji na temat jego przynależnosci organizacyjnej jest obecnie niemożliwe, gdzieniegdzie pojawiają się tylko śladowe wzmianki dotyczące rzekomego członkostwa w neonazistowskiej, jak chcą niektórzy, partii Swoboda a wcześniej Socjal Nacjonalnej Assambleji oraz bliskich związków z kryptonazistą Parubijem, o którym w dalszej części tego materialu (3) (aktualizacja 2016-07-11 Jarosław Hrycak niedwuznacznie sugeruje, że obskakiwany jakiś czas temu przez A. Michnika Wiatrowycz może być faktycznie prokremlowskim prowokatorem:http://uamoderna.com/blogy/yaroslav-griczak/kyiv-streets-renaming ) W świecie bizantyjskich manipulacji Swoboda jest tworem ciekawym: jej geneza ma związek z bardzo skomplikowaną grą wyborczą prezydenta Janukowycza, istnieją przekonujące dowody na to, że była projektem finansowanym przez prezydencką Partię Regionów w celu rozbicia i przejęcia nacjonalistycznej opozycji a tym samym stworzenia dla Janukowycza bezwolnego partnera sparringowego do ustawki o przesądzonym z góry wyniku. ( Kuzio, Rudling; por. Mitterand i Front National)(4)(5)(6). Dosyć paradoksalnie natomiast, zdecydowanych pro-kremlowskich tym razem prowokatorów wśród nacjonalistów może być o wiele więcej niż się wydaje, (7)(8)(9) zaś modelowo samodestrukcyjny charakter wrzawy wokół pilotażowej swego czasu „ustawy językowej” to tylko wierzchołek góry lodowej. Według znawcy zagadnienia Antona Szechowcowa, do tych pierwszych należy gwiazda ukraińskich telewizyjnych plateaux, ex-duginista i instruktor pro-putinowskich „Naszych”( w tym samym czasie co „prowadzący” rebelię na Donbasie agent GRU Girkin – „Striełkow”, aktualizacja 2016-06-07 Kim jest dla służb rosyjskich Girkin? – dyskusja: https://web.facebook.com/ivan.katchanovski/posts/1260808400615710?pnref=story), mistyk i nacjonalista Dmytro Korczyński (10)(11)(12)(13). Wiaczesław Lichaczew, inny badacz post-sowieckiej faszosfery, nazywa uczestniczących wcześniej w „operacji antyterrorystycznej” na Wschodzie Ukrainy a obecnie zasiadających w Werchownej Radzie członków „Bractwa” Korczyńskiego „prowokatorami” i wie, o czym mówi. (14) Równie ciekawym jest, że „psy wojny” z nacjonalistycznej ukraińskiej organizacji UNA/UNSO podczas konfliktu w Transdniestrii (kierowana była wtedy przez Korczyńskiego) walczyły wspólnie z rosyjskimi kozakami przeciwko wojskom mołdawskim (15), podczas gdy kilka lat później ta sama organizacja wzywała już do wojny z Rosją, występując przeciwko tym samym kozakom w „Noworosji”. (16) Natomiast BBC i to od razu w 2014 roku zdiagnozowała prowokacyjny charakter bojówek neobanderowskiego parasola jakim jest „Prawy Sektor” (17) wraz z jego mętnym trzonem, organizacją „Tryzub im. S. Bandery” (oczkiem w głowie Sławy Stećko, o której dalej, patrz również: przypisy) (18)(19) , zaś wcale spora liczba obserwatorów wydarzeń zaczęła węszyć ukrytą mechanikę pro-kremlowską coraz natrętniej charakteryzującą środowiska „patriotyczne” . (20)(21) Wielu zauważyło przede wszystkim dziwną i kłującą w oczy synchronizację działań bojówkarzy z następującym niejako automatycznie, szczególnie agresywnym rosyjskim jazgotem propagandowym, całość na zasadzie sprzężenia zwrotnego: akcja-reakcja. Kanadyjski politolog Ivan Katchanovski broni ponadto tezy, że tzw. masakra snajperów na kijowskim Majdanie była w istocie krwawą prowokacją nacjonalistycznych bojówek kontrolowanych przez Majdan (w tym kontekście wymieniane są nazwiska sotnika Parasiuka i komendanta Parubija) (22) w celu możliwie jak najbardziej skrajnego zradykalizowania pokojowego protestu, doprowadzenia do zbrojnego konfliktu i w ostatecznym chaosie siłowe przejęcie władzy przez konkurencyjną w stosunku do Janukowycza opcję oligarchiczną. (23) Efektem w skali makro był Anschluss Krymu oraz rosyjska agresja na Donbasie. Last but not least, goszczący jakiś czas temu w Warszawie na zaproszenie fundacji Otwarty Dialog przedstawiciele Prawego Sektora też zajmowali się tym, co umieją robić najlepiej czyli prowokacjami, najchętniej dla uzyskania pełni efektu przy udziale polskich narodowców w charakterze pudła rezonansowego . (24)(25) (aktualizacja 2016-07-09  poszlakę kałamarnicy oplatującej m.in. kokietowaną przez koła PiS-owskie  Fundację Otwarty Dialog zasugerowali analitycy z wirtualnej grupy „Rosyjska V kolumna w Polsce”, odnośny fragment: „Listopad 2015 – przemyscy narodowcy wyjeżdżają do Warszawy na Marsz Niepodległości. Wśród nich jest Bogdan Łucak [https://goo.gl/oQhS6V], o dziwo młodociany ukraiński nacjonalista, który na swojej stronie FB w zakładce „polubione” ma niemal wszystkie oddziały Prawego Sektora [https://goo.gl/jI2dhM] i przede wszystkim jest synem zamieszkałego we Lwowie Artema Łucaka [https://goo.gl/krYSfA], pełniącego (wówczas) funkcję naczelnika sztabu 8 roty „Prawego Sektora”, pseudonim „Doktor”. Łucak senior należy do bezpośredniego otoczenia politycznego Dmytra Jarosza [http://goo.gl/nJ25OY]. Natomiast Łucak junior publikuje [https://goo.gl/Fb5D4u] zdjęcie siebie z Majkowskim z 11 listopada w Warszawie: obydwaj trzymają broń i widoczna jest między nimi zażyłość. Pod spodem ktoś komentuje: „na imigrantów” [https://goo.gl/U5eKce]. Dowiedzieliśmy się, że naczelny „antybanderowiec” miasta (chodzi o Przemyśl – JK) Majkowski często odbiera ze szkoły młodego Bogdana Łucaka, który do niego mówi „wujek”, podczas gdy jego ojciec Artem pod czerwono-czarnymi flagami walczy na wschodzie Ukrainy jako dowódca batalionu oddziału „Aratta” [https://goo.gl/Hfj7yB]. (…) W Polsce Artem Łucak stał się znany po tym, jak w czerwcu 2015 roku prezentował wystawę o „Prawym Sektorze” [http://goo.gl/iDCOk0] w warszawskim lokalu „Ukraiński Świat” prowadzonym przez fundację „Otwarty Dialog”, a wcześniej w maju w tym samym miejscu prowadził spotkanie zachęcające obywateli ukraińskich zamieszkałych w Polsce do glosowania na kandydatów Prawego Sektora [http://goo.gl/8ezUS3], podczas którego swoimi delikatnie mówiąc nieprzemyślanymi (czyżby?) enuncjacjami o mordowaniu Polaków na Wołyniu („niech ktoś to najpierw udowodni”) dał pożywkę antyukraińskiej propagandzie na długie tygodnie [http://goo.gl/TZmb0t], kompletnie niwecząc nadzieje, które niektórzy kładli we wcześniejszych pro-polsko brzmiących wypowiedziach Dmytra Jarosza. Artem Łucak [https://goo.gl/M43azu] urodził się w Moskwie w 1972 roku. (…) W latach 1991-93 służył [http://goo.gl/YyyOHz] w wojskach pogranicznych Federacji Rosyjskiej (Краснознамённом Новороссийском пограничном отряде в/ч 2156 11- ПОГЗ) [http://goo.gl/XdVtmVhttps://goo.gl/NQNKBK]. KGB a potem FSB bardzo uważnie przyglądała się doborowi do takich oddziałów pogranicznych operujących na Kaukazie. W roku 2001 Artem Łucak zakończył [https://goo.gl/zP0yUL] rosyjski medyczny uniwersytet im. Pyrogowa – elitarny, gdzie dostać się było bardzo trudno. Przeważnie uczyły się tam dzieci medyków z tytułami, dyplomatów i ludzi z tzw. elity politycznej. W Moskwie zajmował się między innymi biznesem ochroniarskim w ramach firmy „Lajkon” [http://goo.gl/zEZlGi]. Chyba nie będzie przesadną aluzją stwierdzić, że firmy ochroniarskie w Federacji Rosyjskiej (ktoś powie, podobnie jak w Polsce…) prowadzą przeważnie nieco specyficzni obywatele. Artem Łucak mieszkał wówczas w Moskwie przy ul. Wynogradowa 6/144 [http://goo.gl/EOS1tH]. (…) Prawdopodobnie rosyjskie obywatelstwo ma do dziś, ale niewykluczone, że mogło się to zmienić w ostatnim czasie. (…) Wczesnym latem 2014 roku zjawił się w Przemyślu. Prawy Sektor tego faktu w ogóle oficjalnie nie komentował, ale rosyjskie wydania owszem i to  raczej  aktywnie [http://goo.gl/ShpR4x,http://goo.gl/mG0R5Whttp://goo.gl/sRi6Gghttp://goo.gl/uPbP80]  . (…) W kontekście tego, że panowie Majkowski i Łucak, każdy po swojej stronie granicy, całkiem skutecznie psują stosunki polsko-ukraińskie jednocześnie przyjaźniąc się, podczas gdy na użytek gawiedzi stoją na kompletnie przeciwstawnych pozycjach politycznych uważamy, że powołane do tego instytucje obu krajów powinny pójść, najlepiej razem, zarysowanym tu tropem.” całość tekstu: https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=408936772609861&id=218251225011751&pnref=story )

Natomiast łysoli ze Swobody widywano nie tylko z pozostającym pod kremlowską kroplówką Jean-Marie le Penem (26) ale również na Marszach Niepodległości w Polsce, co Grzegorz Rossolinski-Liebe tłumaczy swojego rodzaju syndromem faszystowskiej międzynarodówki, w ramach której neobanderowcy najnaturalniej w świecie znajdują wspólny język z radykałami wszystkich maści (27) a jak nie, to równie naturalnie powstaje wzajemnie uzależniony, samonapędzający się, ekstremalny układ dwubiegunowy lub mamy do czynienia z czymś w rodzaju „nocy długich noży” o zmiennym natężeniu, jaką na przykład zdaje się być obecna faza wojny na Donbasie: „nasi” nihilistyczni fanatycy przeciwko „ich” fanatykom i co, umiejętnie podsycane, może trwać wiecznie i o to chodzi. Świat permanentnej „bumfight”, punktowany medialnymi „incydentami z Gleiwitz”.

Manipulacja ukraińskim ruchem nacjonalistycznym przez sowiecką agenturę ma długą i typowo pogmatwaną historię. W tajnym opracowaniu CIA czytamy w jednym i tym samym zdaniu o mistrzowsko opanowanych przez koła OUNowskie strategiach dywersji propagandowej przy równoczesnej wysokiej podatności tego środowiska na sowiecką penetrację. (28) Jest wiadomym, że w latach 20. i 30. OUN współpracowała nie tylko z Abwehrą ale również z sowiecką razwiedką, bliskie kontakty z Sowietami utrzymywał zamordowany na koniec przez Sudopłatowa (tego samego, który zajmował się werbunkiem polskiej arystokracji) Jewhen Konowalec.(29) W podobnym duchu utrzymane i wcale nie karkołomne spekulacje pojawiły się na temat Romana Szuchewycza oraz skali działania i charakteru oddziałów dywersyjnych NKWD. (30)(31) ( na marginesie: zdaniem Grzegorza Motyki, nie ma nic co wskazywałoby na udział tych oddziałów w rzezi wołyńskiej). Według dokumentów z archiwów KGB opublikowanych i skomentowanych przez Jeffreya Burdsa (32) (patrz również: 33) tylko jeden tajemniczy agent sowiecki działający wewnątrz OUN a którego tożsamości do dziś nie udało się ustalić przyczynił się do „neutralizacji” około 400 działaczy nacjonalistycznych. Przy czym okrężnych analogii może być co najmniej kilka. Roman Garbacik  w recenzji książki Piotra Zychowicza ” Obłęd ’44” pisze : „Na szczytach władzy Polskiego Państwa Podziemnego, Delegatury Rządu na Kraj, a także w samym Londynie niewątpliwie działała sowiecka agentura, dążąc do takich a nie innych rozwiązań, często poza wiedzą Naczelnego Wodza. Wymieniane są tu dwa nazwiska, będące dla większości Polaków ikonami patriotyzmu i poświęcenia – Okulickiego i Tatara. Trzeci, premier Stanisław Mikołajczyk jest dla autora nie tyle zdrajcą, co postacią żałosną – naiwniakiem i nieudacznikiem. Ze względu na te tezy właśnie książka Zychowicza będzie wstrząsem dla wielu czytelników. (…) Odruch czasowej i czysto koniunkturalnej lokalnej współpracy z Niemcami na Kresach nie został zaaprobowany przez najwyższe dowództwo AK i rząd polski w Londynie. Przeciwnie – nakazał on zerwanie wszelkiej kolaboracji z Niemcami na rzecz współpracy z Armią Radziecką. Współpracy, która oczywiście w mniemaniu władz nie była już „kolaboracją”. Tymczasem oddziały AK, które wykonały ów rozkaz, odsłaniając swe struktury i dzielnie wypierając Niemców wespół z Czerwoną Armią były następnie otaczane przez NKWD. Oficerów najczęściej spotykał katyński strzał w potylicę, reszta miała wybór; albo Armia Berlinga, albo wywózka wgłąb Rosji. Nieporównanie lepiej wyposażone, umundurowane i przeszkolone – w zestawieniu z powstańcami warszawskimi oddziały AK z Kresów (i nie tylko) mogły też skutecznie za cichą aprobatą Niemców uratować od okrutnej rzezi ok. 130 tys. bestialsko zamordowanych przez UPA Polaków na Wołyniu. Nie uczyniono tego, bo najwyższe czynniki PPP i rządu polskiego w Londynie ten problem zlekceważyły. (…) Drugim człowiekiem, wyraźnie sympatyzującym z komunistami był gen. Tatar, który umieszczony na niezwykle newralgicznym punkcie odpowiadającym za łączność z okupowanym krajem sabotował depesze od i dla Naczelnego Wodza. W tej sytuacji zapobieżenie katastrofie było niezwykle trudne. „Kropkę nad i” czyli zdemaskowanie roli Tatara dopisał rozwój wydarzeń w końcu wojny i afera w sprawie polskiego złota zdeponowanego w Anglii. Podobnie jak późniejsze uwięzienie gen. Tatara przez komunistów i słynny proces „TUN” nie mogły zmazać jawnej jego zdrady, tak skazanie Okulickiego w procesie „szesnastu” nie zniwelowały jego „zasług” wobec Narodu. Bowiem korzyści odniósł tylko Stalin i „rząd” lubelski.” (34) A Jan Sidorowicz dodaje: „Pochówek zapewnili Okulickiemu sowieci, zgodnie z ich zwyczajem likwidując własnego agenta, który wykonał powierzone mu zadanie.” (35)

W latach 30 i 50 głównym obiektem terroru OUN byli sami Ukraińcy, niedostatecznie „narodowo uświadomiona” miejscowa ludność cywilna. Lista czynów kwalifikujących się jako „zdrada” nacjonalnej rewolucji była nieskończona. Najmniejsze podejrzenie, również wobec członków UPA, oznaczało śmierć (36). Szuchewycz rozkazał nawet „prewencyjnie” mordować Ukraińców ze Wschodu w szeregach UPA jako „agentów Moskwy”. (37) Publiczne egzekucje odznaczały się wyjątkowym sadyzmem. Na przykład w sierpniu 1944 w okolicach Lwowa podejrzanym o pro-sowieckie sympatie wyłupiono najpierw oczy a następnie porąbano ich siekierami na kawałki, wszystko przed zmuszonymi przyglądać się kaźni współbraci, skamieniałymi z przerażenia mieszkańcami wioski. Ludzkie szczątki sprofanowano. (38) Nie sposób nie widzieć tutaj pewnego szerokiego pendant do hipotezy „Lodołamacza” Suworowa (39): Sowieci sami tworzyli jakiś „problem” by następnie móc go „rozwiązywać”. W opracowaniu Alexandra Statieva „The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands” czytamy : ” W wiosce Piesocznoje UPA zastrzeliło 8 chłopców i powiesiło 4 dziewczynki w wieku 15-17 lat. Ich ojcowie zgłosili się wcześniej do poboru zarządzonego przez Armię Czerwoną. Tego rodzaju działania zmuszały krewnych [mordowanych] do wstępowania do sowieckiej milicji [ w celu samoobrony]. Ponieważ rodzin żołnierzy sowieckich było zdecydowanie więcej, terror OUN-owski w rezultacie tylko dramatycznie zwielokrotnił ilość [początkowo bardzo nielicznych] sympatyków władzy sowieckiej(…)„.(40) W latach 1944-46 około 500,000 Ukraińców zostało deportowanych na Syberię podczas gdy pod koniec lat 40. sowiecka agentura wewnątrz ruchu nacjonalistycznego szła już w dziesiątki tysięcy (41), a diaspora chwilowo zdystansowała się od twardego banderowskiego rdzenia widząc w samym Banderze osobnika nieudolnego, żałosnego w swojej megalomanii i nieodwracalnie niezrównoważonego. (Goda, 42). Nasuwa się więc dość oczywiste pytanie czy zamordowani przez KGB Szuchewycz i Bandera byli częścią głeboko zakonspirowanej sowieckiej agentury, która w pewnym momencie przestała być już operacyjna? Czy „zainstalowanie” obscenicznego kultu Bandery, Szuchewycza i Klaczkiwśkiego na zachodniej Ukrainie, uprawianego również przy zaangażowaniu ukraińskich placówek dyplomatycznych przez obecne pokolenie diaspory (podczas Majdanu przez media przetoczyła się fala artykułów sponsorowanych w rodzaju „7 mitów o Banderze i UPA”) jest chichotem historii czy śladem wciąż aktualnej, złożonej, wielopoziomowej sowieckiej prowokacji sprzed lat? Wbrew temu, co wydaje się na wyrost i w oderwaniu od realiów sugerować Anne Applebaum (43), stereotyp Ukraińca/banderowca nie służy ukraińskiej eurointegracji natomiast znakomicie służył historycznej dyskredytacji ukraińskiego ruchu niepodległościowego a obecnie utrzymywaniu stosunków międzyludzkich ze wszystkimi (!) sąsiadami Ukrainy (abstrahuję tu od kontekstu geopolitycznego) na poziomie wrzenia .
Suworow pisze: „Komunistyczny żargon zawiera niemało zwrotów typu ‚kampania wyzwoleńcza’, ‚kontratak’, ‚przejęcie inicjatywy strategicznej’, które oznaczają odpowiednio agresję, atak i wojnę z zaskoczenia. Każde z tych określeń przypomina walizkę o podwójnym dnie: to, co widoczne służy temu, co chce się ukryć”” (…) (44). „Dwaj kolejni następcy ‚generalissimusa’ – Chruszczow i Breżniew – choć różny mieli do niego stosunek, obaj zgodnie potwierdzali jego zamiar wycieńczenia Europy w wojnie przy zachowaniu własnej neutralności po to, by ją nastepnie „wyzwolić”. (…) Półtora tygodnia po podpisaniu paktu [ Ribbentrop-Molotow] Hitler toczył wojnę na dwa fronty, a Niemcy od początku znalazły się na przegranej pozycji. Innymi słowy, (…) w dniu podpisania paktu o nieagresji, Stalin wygrał II wojnę swiatową – jeszcze zanim Hitler do niej przystąpił. Dopiero latem 1940 Hitler zrozumiał, że dał się podejść. Usiłował jeszcze odwrócić sytuację, ale było już za późno.” (45) Dalej: „Stalin dopiął swego: w konflikcie wojennym zachodnie nacje wyniszczały się wzajemnie, bombardując swoje miasta i fabryki. (…) Gdy wreszcie sam popadł w tarapaty, natychmiast otrzymał od Zachodu wszelka niezbędną mu pomoc. Zachód przystąpił do wojny stając w obronie Polski, by w 1945 roku oddać ją Stalinowi w jasyr, wraz z całą Europą Wschodnią i częścią Niemiec. Ale nic nie zdoła zachwiać wiary Zachodu w to, że jest zwycięzcą II wojny światowej. Hitler popełnił samobójstwo. „Wyzwoliciel” Stalin został nieograniczonym władcą potężnego antyzachodniego imperium, stworzonego dzięki pomocy samego Zachodu. Nawet po śmierci zachował opinię człowieka prostego, naiwnego i ufnego, podczas gdy Hitler wszedł do historii jako diabelski zbrodniarz” (46) , cytując samego Hitlera: ” Tylko jeden kraj może wyjść zwycięsko z generalnego konfliktu: Związek Sowiecki” (47)

Pytam Oksany, co o tym myśli. ” Ja nie wiem z kim oni tam wszyscy w ogóle walczyli. Bandera był sprytniejszy, pierwszy poleciał, dogadał się z Hitlerem. A teraz zwalają jedne na drugich i każdy swoje błoto chwali. ” – mówi Oksana. (48)

Pismo do IPN-u nr. 2

Zwracam się z uprzejmą prośbą o udzielenie pomocy merytorycznej w następującej sprawie:

Z rozmowy prywatnej przeprowadzonej latem 2015 roku z miejscowym świadkiem historii wynika, że w 1943 lub 1944 roku w ukraińskiej wiosce Klusk (rejon turyjski) miała miejsce zbrodnia dokonana przez niezidentyfikowany oddział polski. Rozmówca twierdzi, że podczas „akcji odwetowej” spalono wtedy żywcem w zaryglowanej chacie grupę starszych ukraińskich kobiet.
W tym kontekście wioska Klusk wymieniona jest również tutaj: (link). Cytat, w którym jest mowa m.in. o „polskich nacjonalistach” brzmi: „Із 14 убитих у Клюській сільраді 9 стратили німці, 5 замучили “польські націоналісти”.”
Z ogólnie dostępnych materiałów wiadomo, że w pobliskich Zasmykach znajdował się ośrodek samoobrony oraz zgrupowanie AK pod dowództwem Władysława Czermińskiego ps. „Jastrząb” oraz Michała Fijałka ps. „Sokół” w sile 120-150 ludzi. Według wikipedii, oddział Władysława Czermińskiego „5 października 1943 r. wspólnie z oddziałem AK Kazimierza Filipowicza – „Korda” dokonał odwetowego ataku na ukraińskie wsie Połapy i Sokół (…)”

Proszę o wskazanie czy było lub jest prowadzone śledztwo w przedmiotowej sprawie oraz czy znane są nazwiska sprawców zbrodni jaka miała wtedy miejsce w Klusku?

Pismo zostało przyjęte przez Główną Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i przekazane do Komisji Oddziałowej w Lublinie. Odpowiedzi, jak na razie, nie ma.

aktualizacja 2016-04-21

W nawiązaniu do Pana korespondencji z dnia 29 marca 16 r. przesłanej drogą elektroniczną na adres sekretariatu Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, a następnie przekazanej według właściwości do dalszej realizacji Oddziałowej Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie informuję, iż w tut. Komisji nie było prowadzonego śledztwa w sprawie .,zbrodni dokonanej w 1943 lub 1944 r. w ukraińskiej wiosce Kluski przez niezidentyfikowany oddział polski”. Nadto zawiadamiam, iż zgodnie z ustawą z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu ( tekst jednolity: Dz.U. z 2016 r. poz. 152 z późn. zm. ) przedmiotem działań Instytutu Pamięci Narodowej jest ewidencjonowanie, gromadzenie, przechowywanie, opracowywanie, zabezpieczenie, udostępnianie i publikowanie dokumentów organów bezpieczeństwa państwa, wytworzonych oraz gromadzonych od dnia 22 lipca 1944 r. do dnia 31 lipca 1990 r.. a także organów bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, dotyczących popełnionych na osobach narodowości polskiej lub obywatelach polskich innych narodowości w okresie od dnia I września 1939 r. do dnia 31 lipca 1990 r.  zbrodni nazistowskich, zbrodni komunistycznych, innych przestępstw stanowiących zbrodnie przeciwko pokojowi, zbrodni wojennych, zbrodni przeciw ludzkości lub innych repreșji z motywów politycznych. jakich dopuścili się funkcjonariusze polskich organów ścigania lub wymiaru sprawiedliwości albo osoby działające na ich zlecenie, a ujawnionych w treści orzeczeń zapadłych na podstawie ustawy 7. dnia 23 lutego 1991 r. o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego ( Dz.U. Nr 34, poz. 149 z późn. zm.), (…) [oraz] ochrona danych osobowych osób, których dotyczą dokumenty zgromadzone w archiwum Instytutu Pamięci [i] prowadzenie działań w zakresie edukacji publicznej.

***

 

Jakieś 80% informacji w obiegu to czyste kłamstwo. Celowo wprowadzone elementy prawdy mają tylko to kłamstwo uwiarygodnić” – Richard Doty, specjalista od dezinformacji, pracujący dla rządu USA w latach 60.

Krym jest sceną zmagań rosyjskiego imperializmu z ukraińskim nacjonalizmem, ujmując rzecz jak najbardziej oględnie. (49) Według Andrieja Iłłarionowa, byłego doradcy Putina, plany ostatniej inwazji Krymu omawiano jeszcze na długo przed 2004 rokiem. (50) Ukraińskie źródła wywiadowcze podawały, że w ostatnim ćwierćwieczu Rosja na różne sposoby destabilizowała półwysep, wykorzystujac nawet przy tym bliskość Kaukazu do prób przeszczepu islamskiego dżihadu. (51) Oczywiście nie mogło tam też zabraknąć stalinobanderowca Korczyńskiego, niezmiennie nazywanego przez te same źródła agentem operacyjnym Kremla (na stronie internetowej jego „Bractwa” jest wiele symboliki inspirowanej radykalnym islamem).(52)(53)(54) W 2008 roku „Bractwo” przeprowadziło na Krymie wąsko zakrojone, pozorowane manewry na wypadek rosyjskiej inwazji i konieczności podtrzymywania długotrwałej wojny partyzanckiej (55)(56)(57)(58) a aktualną okupację Krymu rosyjska propaganda określa jako działanie w stanie wyższej konieczności w obliczu rzekomego zagrożenia „przygotowywaną przez ukraińskich nacjonalistów rzezią podobnej do tej jaka miała miejsce w Odessie”. Dużo wcześniejszą zaś wypowiedź dziennikarza Mustafy Nayyema, człowieka-od-którego-rozpoczął-się-Majdan o tym, że … „Krym nie jest Ukrainą” można więc post-factum uznać za absurdalnie komiczną.(59)

Wyraźnie odmiennego zdania są wspomniane już środowiska PiS-u i około-pisowskie, które ze szczególną troską i zrozumieniem pomagały bogatemu w elementy neonazistowskie (patrz: sprawa Wity Zawieruchy i „Dirlewangerowców”, 60; NB według Stephena Dorrila zajmującego się historią brytyjskiego wywiadu MI6, sztandarowy polski projekt polityczny „Międzymorze” (Intermarium), ze swoją charakterystyczną retoryką równocześnie antyrosyjską i antyeuropejską jest projektem quasi-watykańskim, zdominowanym po 1945 przez ukrywanych przez tenże Watykan byłych nazistów i przyciągajacym jak magnes przeróżne środowiska skrajne polskie, ukraińskie itd., str. 171-173:  https://books.google.pl/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA172&lpg=PA172&dq=Intermarium+The+covert+world+of+her+majesty&source=bl&ots=hzvz-lnl1w&sig=rmytAEL0s5zcyJ7Ne2hA34SbzCE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwif_9WTqIXNAhWG3iwKHdTMAwoQ6AEIHDAA#v=onepage&q=Intermarium%20The%20covert%20world%20of%20her%20majesty&f=false, więcej o nitkach łączących Intermarium z Antybolszewickim Blokiem Narodów, o którym niżej: http://www.bookpump.com/dps/pdf-b/1123698b.pdf ) oraz oskarżanemu o zbrodnie wojenne batalionowi „Ajdar”, uprawiając w skrajnych przypadkach i zapewne z pobudek humanitarnych propagandę OUNowską na portalach społecznościowych (podejrzanie biezdarna inicjatywa „niesiemy prawdę do Polaków – prawda was wyzwoli”), a obecnie występując w charakterze spiritus movens raportu dotyczącego zbrodni wojennych, dla odmiany rosyjskich, jakie miały i mają miejsce podczas proxy war na Donbasie. W tym kontekście niezwykle ciekawe są spekulacje na temat „pomocy” udzielanej swoim podopiecznym przez dyżurnego adwokata rosyjskich procesów pokazowych, Marka Fejgina, jednego z obrońców związanej z „Ajdarem” Nadiji Sawczenko . Sama Sawczenko, według cytowanego już Antona Szechowcowa jawi się jako karta przetargowa w skrajnie skomplikowanej grze, za pomocą której Putin w perspektywie możliwości wcześniejszych wyborów usiłuje wpływać na pozycję Julii Tymoszenko w starciu z Poroszenką. (61) Wracając do Fejgina: nie tylko nie uzyskał zmniejszenia orzekanych wyroków w żadnym z procesów politycznych, czego zresztą nikt rozsądny nie oczekiwał (miało dojść do „ugody” z FSB w jednym przypadku)(62), ale i jego działalność „adwokacka” przed epizodem „Pussy Riot” jest owiana głęboką i szczelną tajemnicą,  zazdrośnie strzeżoną przez głównego zainteresowanego. Nie jest natomiast tajemnicą co innego: otóż podczas wojny w Jugosławii najmłodszy deputowany Gosdumy Fejgin wraz z grupą rosyjskich ultranacjonalistów walczył w Bośni pod dowództwem Mladićia po stronie Republiki Srpskiej. Potem podczas pierwszej wojny czeczeńskiej będzie jeszcze negocjował z Maschadowem wymianę jeńców a kilka lat później Moskwa pomoże mu zneutralizować polityczno-biznesowy klan Szatskiego w Samarze. Jako przedstawiciel Samary w Moskwie (od 1997) Fejgin nie wyróżni się absolutnie niczym. W roku 2011 ogłosi powstanie nowej, opozycyjnej wobec Putina partii politycznej.(63)(64)(65) (aktualizacja 2016-06-08 nota bene, wspomniany już wcześniej szef donbaskiej rebelii Strelkov również walczył w Czeczeni, Transdniestrii i po stronie serbskiej w Bośni: „Strelkov himself is a former colonel in the Russian army who fought in Chechnya, in the breakaway Moldovan republic of Transdnestr, and alongside the Serbs in Bosnia”, za: http://www.theamericanconservative.com/articles/putins-right-flank/ ).

 

O kontrolowanej opozycji w Rosji tak pisze Alicja Labuszewska: ” Nowa kremlowska inżynieria dusz eksperymentuje z techniką wyborczą – do udziału w regionalnych wyborach zostali dopuszczeni ludzie spoza układu władzy. Do lamusa (przynajmniej gdzieniegdzie) odesłano stosowaną przez wiele lat układankę z ludzi partii władzy i dekoracyjnej opozycji systemowej (uczestnictwo usłużnych kontrkandydatów miało imitować konkurencję wyborczą). Protesty uliczne po ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich, będące reakcją na fałszerstwa i konserwowanie bezalternatywnego systemu władzy, sprawiły, że decydenci uznali: coś trzeba jednak w tych wytartych politycznych puzzle’ach zmienić. Kreml zastosował zabieg ryzykowny, ale od początku do końca kontrolowany. ” (66) Szechowcow dostrzega ponadto, że antyzachodnie mantry Kremla należy odczytywać w lustrzanym odbiciu i właśnie taka lektura dostarcza wielu, zupełnie zaskakujących informacji, jako że Kreml ubiera Zachód dokładnie w to, co sam praktykuje. Oto co ogłasza na przykład francuski „pożyteczny idiota”: „Istnieje kontrolowana opozycja, opowiadająca się przeciwko kapitalizmowi, krytykująca NATO itd., lecz gdy tylko zaczyna się mówić o bombardowaniu Libii czy Mali, operacji w Republice Środkowoafrykańskiej, wsparciu rebeliantów w Syrii, zawsze jest po stronie władzy„.(67) Wypisz, wymaluj, obraz jak najbardziej mającej miejsce sytuacji, w której umiarkowana rosyjska opozycja z kręgów Nawalnego i Chodorkowskiego jednoznacznie popiera zajęcie Krymu przez rosyjskich komandosów! (68) Na tej samej zasadzie również wszelkie afirmacje należy rozumieć jako negacje i na odwrót: „Na Donbasie nie ma wojsk rosyjskich”, „Rosja bombarduje pozycje ISIS w Syrii” itd.
Idąc jeszcze dalej tym tokiem rozumowania i chcąc w świetle koniunkturalnej, niekompetentnej, mało asertywnej, naiwnej, rozwijającej się epizodycznie polskiej polityki wschodniej podjąć próbę zrozumienia pewnych zachowań klasy politycznej oraz tonu wypowiedzi medialnych jakie wynikają z uznania zamaskowanej euroatlantyzmem ( a niosącej przy okazji domniemane uzależnienie polskiego establishmentu od ukraińskich ośrodków radykalno-oligarchicznych) amerykańskiej racji stanu za własną, to trzeba najpierw wyjść z zaklętego kręgu skrajnie zawężonej choć posługującej się bardzo pojemnymi kategoriami, pełnej egzotycznej pasji pseudodebaty, którą charakteryzuje przede wszystkim brak zdefiniowanych zakresu i używanych podstawowych pojęć oraz rozbudowana argumentacja na bazie sekwencji błędów rzeczowych, logiczno-syntaktycznych, harcownictwa ad personam , sofizmatu rozszerzenia, victim blaming w kontekście nacjonalistycznych pretensji , różnych form wyrafinowanego szantażu, whataboutyzmu ( na pytanie amerykańskich dziennikarzy o wysokość zarobków w ZSRR sowieccy czynownicy odpowiadali „a u was Murzynów biją” , co zapewne w zależności od lokalnej specyfiki przełożono potem na „murzyńskość”) oraz zgodzić się z tym, że nadużywana i zinstrumentalizowana historia, eklektyczne, skonfliktowane pamięci historyczne i zideologizowana polityka historyczna to trzy bardzo różne pojęcia, mające ze sobą niewiele wspólnego („nie ma sytuacji, której człowiek nie byłby w stanie nadać sensu tylko po to, by sobie z nią poradzić. Ten mechanizm jest fascynujący” – Harald Welzer). W tym celu należy cofnąć się co najmniej do roku 1945 lub nawet 1943 kiedy to po bitwie pod Stalingradem Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów pod niemieckimi auspicjami założyła Komitet Narodów Zniewolonych . Przemianowany w 1946 na Antybolszewicki Blok Narodów funkcjonował z pomocą CIA jako bezpieczna przystań najpierw dla byłych nazistów, potem stopniowo agentów Czang Kaj-szeka, członków południowo-amerykańskich szwadronów śmierci, tureckich „Szarych Wilków” i całej rasistowsko-antysemickiej fauny, którą CIA ( wraz z MI6) uważała za niezwykle cenny asset, dysponujący unikalną ekspertyzą w dziedzinie antysowieckiej dywersji. Przejęta w ten sposób niemalże kompletna siatka wschodnioeuropejskich nazistowskich kolaborantów, którzy z gracją baletnicy, podobnie jak sowieccy rzeźnicy, uniknęli trybunału pokazowego w Norymberdze, (69) wywierała pod kierownictwem małżeństwa Stećków kolosalny wpływ na amerykańską politykę wewnetrzną i zagraniczną jeszcze w późnych latach 90. (70)(71)(72)(73)(74)(75)(76) Symptomatycznym jest, że jakkolwiek według materiałów przeznaczonych do powszechnego użytku szkolnego i dostępnych w sieci, profil ABN-u (podobnie jak Instytutu Studiów Wschodnich w Warszawie) był „kontynuacją koncepcji prometejskiej” to ci, którzy zetknęli się bezpośrednio ze strukturą zapamiętali jednak zupełnie co innego: „Drugim miejscem, które wówczas poznałem, był Antybolszewicki Blok Narodów, który prowadziła Sława Stećko, żona Jarosława, szefa krótkotrwałego ”rządu” ukraińskiego po wkroczeniu hitlerowców do Lwowa w czerwcu 1941 roku. Jako Polak dotknąłem najbardziej ostrego, wyjałowionego nacjonalizmem środowiska Ukraińców. ” (77)(78). Reprezentanci Konfederacji Polski Niepodleglej nie mieli już takich objekcji i entuzjastycznie uczestniczyli w pracach zacnego gremium. (79)(80)(81)(82) Równolegle, w latach 50. CIA założyła „Instytut Badawczo-Wydawniczy” Prolog , którym do 1974 kierował dobrotliwie pykający fajkę zbrodniarz wojenny, szef banderowskiej Służby Bezpeky, Mykoła Lebied. Po początkowych trudnościach z uzyskaniem zgody na pobyt w USA, sprawą jako priorytetową dla bezpieczeństwa kraju zajął się osobiście Allen Dulles i nic już nie stało na przeszkodzie w zainicjowaniu i prowadzeniu pod przykrywką Prologu operacji AERODYNAMIC (dywersja propagandowa w Europie Wschodniej, werbunek itd.) (83)(84) Icing on the cake i ironia historii, specjalista od zagadnień amerykańskiego wywiadu wojskowego John Loftus uważa, że ochraniany prawdopodobnie przez Philby’ego Lebied mógł być jednym z najcenniejszych sowieckich agentów wewnątrz CIA. (85)

 

Według historyka ukraińskiego nacjonalizmu Tarasa Kuzio, kontaktem z którym w Polsce Prolog współpracował w tworzeniu pozytywnego wizerunku środowisk reprezentowanych przez twardą nacjonalistyczną diasporę był w latach 80. działacz opozycji demokratycznej Bronisław Komorowski. (86) Do dzisiaj w polskich mediach pojawiają się wywiady z nawróconymi polonofilami z OUN(b) i kuriozalne teksty w rodzaju „Nasz brat z UPA” (GW z 31.01.2014) lub ten: http://wiadomosci.wp.pl/kat,36474,title,Mloda-ukrainska-dziennikarka-na-froncie-Odwaga-i-determinacja-Natalii-Kockowycz-zachwycily-media,wid,17726069,wiadomosc.html?ticaid=1170c9&_ticrsn=3 (bohaterka artykułu w towarzystwie rosyjskiego neonazisty Zeleznowa „Zuchela”, eksponując SS Galizien nostalgics i inne fotografie na stronie facebook https://web.facebook.com/photo.php?fbid=752877708111539&set=pb.100001679503929.-2207520000.1463843959.&type=3&theater oraz więcej o środowisku rosyjskich neonazistów w Kijowie, również „Zuchel” pierwszy po prawej na pierwszej fotografii  http://nr2.com.ua/News/politics_and_society/Russkiy-centr-imeni-Adolfa-Gitlera-v-stolice-Ukrainy-119858.html) a rating środowisk ultranacjonalistycznych w USA, Kanadzie i Wielkiej Brytanii jest niezmiennie bardzo wysoki.(87) Świadczą o tym nie tylko triumfalne kanadyjskie tournèes (fetowanego przez Instytut im. L. Wałęsy) Andrija Parubija i innych kryptonazistów, (88)(89), ale również chociażby finansowanie z pieniędzy amerykańskiego podatnika neonazistowskiego batalionu „Azov”, a pośrednio groźnej, uzbrojonej po zęby neonazistowskiej sekty o profilu coraz bardziej międzynarodowym „Misanthropic Division” ( obecnej w Polsce), i to mimo wcześniejszych prób położenia ustawowo kresu podobnym praktykom (90). W Kijowie zaś i we współpracy z Rosją (sic!), trwa polowanie na czarownice alias rosyjskich agentów wewnątrz nacjonalistycznych bojówek i w zdominowanych przez radykałów strukturach siłowych ze wskaźnikiem wykrywalności, a jakże, bliskim 100% (91)(92)(93) Toteż w swietle rosyjskich prowokacji, takich jak ostatni incydent na Bałtyku, szczególnie złowrogo zabrzmiały niedawne wypowiedzi Stephena Walta (obok apologetów Kremla Williama Engdahla, Johna Mearsheimera i Stephena Cohena wybitnego przedstawiciela nurtu „realistycznego” w amerykańskiej polityce zagranicznej) o błędzie jakim było udzielenie przez administrację Obamy poparcia stronie ukraińskiej w rosyjsko-ukraińskim imbroglio i o tym że, jak twierdzi przynajmniej analityk wojskowy Chuck Nash, Putin właściwie już teraz może wyeliminować amorficzne NATO z wojennej gry nie oddając przy tym ani jednego wystrzału. (94)(95)

 

Wracając na koniec do narodowo-wyzwoleńczych właściwości prawdy, Stanisław Srokowski tak opisuje swój powrót do rodzinnej ukraińskiej wioski: „Pokłoniłem się nad grobem Olgi Misiuraczki, która jako młodziutka dziewczyna uratowała mnie i moim rodzicom życie. Zapaliłem na jej grobie świeczkę i pomodliłem się za jej duszę. Zatrzymał mnie stary, może osiemdziesięcioletni człowiek, który pamiętał rzeź Polaków i znał mego ojca i dziadka. Wziął mnie na bok, by uniknąć świadków, i poprosił o chwilę rozmowy. Powiedział, że bardzo mu ciąży tamten grzech i chce przeprosić za mordy, jakich dopuścili się banderowcy. Widziałem, że było to dla niego ogromnie ważne wyznanie. Miał opuszczoną głowę, drżał mu głos. (…)

Całe życie pisarz zmagał się też z wciąż aktualnym tabu , jakim były i są wydarzenia na Wołyniu w 1943 roku i latach późniejszych: „Cenzor z Mysiej dzwonił do mnie i namawiał, bym zrezygnował z jednego fragmentu, a potem z drugiego, trzeciego i czwartego, a wreszcie, kiedy wciąż się nie zgadzałem, z pojedynczych zdań lub słów. W końcu książka [„Repatrianci”] się ukazała. A ja już wiedziałem, że nie mam żadnej szansy napisania całej prawdy. (oba cytaty ze wstępu do „Nienawiści”)

Z prawdą, ze sobą i rodzinno-środowiskowym ostracyzmem zmagał się Stefan Dąmbski, egzekutor AK. Na krótko przed samobójczą śmiercią napisał: „Przez lata po zakończeniu wojny próbowałem analizować siebie samego i w końcu uznałem, że doszedłem do tego zwierzęcego stadium głównie przez moje wychowanie w młodych latach – w atmosferze do przesady patriotycznej. (…) Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. (…) Za późno dziś, by prosić kogokolwiek o przebaczenie, tak się ludziom życia nie przywróci. Niech to będzie jeszcze jedno ostrzeżenie dla przyszłych pokoleń (…). Niech pamiętają, że każda wojna to tragedia, że w niej zawsze giną ludzie młodzi, mający całe życie przed sobą – i to giną niepotrzebnie”.

– Narobili biedy i tyle – mówi Oksana. „Mieszkając w Polsce już od 12 lat zrozumiałam jedno, że dzieli nas z Polakami jedynie religia, są tak podobne ludzi, mentalność, ze nie mogę pojąć jak i z czego mogła wyniknąć rzeź wołyńska i niemiłość Ukraińców do Polaków w czasy
II Rzeczypospolitej. Jak mi zadają pytanie w Polsce, skąd się wziął Bandera, to zawsze mówię że II Rzeczpospolita sama porodziła tego Banderę
(…) Jakby potraktowali Ukraińców inaczej, pozwoliliby im na gospodarowanie , daliby zaporożcom ziemi, o które oni nie jeden raz prosili, to by to okatoliczanie skończyło się powodzeniem , a nie krwią i nienawiścią. Jakie mity by dla nas nie stwarzali, powinniśmy i Polacy i Ukraińcy odnaleźć wspólny mianownik do zdradliwej historii, bo tak naprawdę jesteśmy jedną cześcią tego samego narodu . Dla tych, kto za nas pisze historię, stwarza swoje własne mity, w które tak chce żebyśmy wierzyli, dla nich wszystkich jest ważna nie wspólna historyczna pamięć i wspólna część polsko-ukraińskiej historii a wspólna nienawiść i bezkonieczna, kłótliwa dyskusja z której oni wyszarpią własne korzyści. Nie dajmy się oszukać kolejny raz, już ile podobnych wydarzeń było , to trzeba być naprawdę głupcem żeby znowu dać się wciągnąć w sztuczną pułapkę.(…) Patrząc ile doczepiło się różnych sił politycznych do dzisiejszej wojny i rządu to już poszło w zapomnienie dla czego te ludzi stali na Majdanie , a najwięcej tam było młodzieży . Widzę teraz tą młodzież z torbami na autokarach przekraczających granicę polsko -ukraińską w poszukiwaniu lepszego miejsca dla życia , z różnych części Ukrainy jadą razem, kto z Doniecka, kto z Krymu, kto z Zachodniej czy Centralnej Ukrainy, młode ludzie, nie rozmawiają o polityce, o języku jakim mają rozmawiać, dogadują się nawzajem i nie ma między nimi żadnych kłótni . Tu najwięcej widać absurd obecnej sytuacji i zadajesz sobie pytanie: a czy był potrzebny ten Majdan, czy była potrzebna ta wojna ? Dla czego i kto podzielił politycznie te ludzi ?

Romuald Niedzielko w „Kresowej Księdze Sprawiedliwych” odnotowuje 384 przypadki mordu dokonanego na Ukraińcach przez wykonawców „akcji antypolskiej” , uważających udzielanie pomocy „Lachom” za zdradę ukraińskich ideałów narodowych. Warto też wiedzieć, że państwo polskie nigdy, w żaden sposób nie podziękowało Sprawiedliwym Ukraińcom niosącym ratunek sąsiadom. Nie pasują do politycznie poprawnej wizji powszechnej, czerwono-brunatnej idylli. Niech zasypie wszystko, zawieje… Pułapka eskapizmu jest bezwzględna.

Dramatycznie samotną walkę o ich upamiętnienie toczą od lat Wiesław Tokarczuk z drugiego pokolenia ocalonych i grupa osób odczuwających taką potrzebę. Bezskutecznie. Zwracają uwagę na zanik empatii, dokonującą się niepostrzeżenie zamianę uniwersalnych pojęć dobra i zła, brutalną obojętność wobec powolnej agonii oświeconego humanizmu, grozę doświadczaną przez ofiary i świadków wszystkich ludobójstw wobec takich postaw, brak zakotwiczonych w historii precyzyjnych drogowskazów moralnych. (96) „Być może fakt uratowania życia mojej Mamy i Jej chłopskiej rodziny jest dla Rzeczypospolitej bez znaczenia, bo ta chłopska rodzina była dla Rzeczypospolitej niewiele warta. Być może ci ukraińscy wieśniacy, którzy uratowali życie mojej Mamy i Jej rodziny, dla Rzeczypospolitej nie są warci odznaczenia i wdzięczności. ” (…) „Dotychczas wszystkie organy i instytucje państwa polskiego zignorowały wszelkie tego typu inicjatywy. Dopiero Rzecznik Praw Obywatelskich św. p. Janusz Kochanowski po stwierdzeniu absolutnej bezczynności polskich organów i instytucji podjął próbę uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców. Pracownicy Jego biura rozpoczęli zbieranie wniosków personalnych o Medal Sprawiedliwych. Otrzymali także mój wniosek o odznaczenie dla Giergielów, otrzymanie wniosku potwierdziła pani Marta Kukowska. To, co następcy św. p. Janusza Kochanowskiego uczynili z wnioskami po Jego tragicznej śmierci pod Smoleńskiem, pozwolę sobie nazwać aktem haniebnym. Otóż oni wyrzucili nasze wnioski o Medale dla Sprawiedliwych Ukraińców na śmietnik. Tak po prostu. Moje zapytanie do RPO o kontynuację projektu Medalu Sprawiedliwych pozostaje bez odpowiedzi od prawie 6 lat.” (97) Wniosek ocalonego przez Ukraińców Romualda Drohomireckiego ze Stowarzyszenia Polskich Dzieci Wojny w Olsztynie, napisany do byłego prezydenta Komorowskiego z równoczesną prośbą o wsparcie skierowaną do Donalda Tuska, Grzegorza Schetyny i Bogdana Borusewicza – póki żyją jeszcze świadkowie tamtych wydarzeń, a odchodzą bardzo szybko i jest ich coraz mniej – wylądował w koszu. (98) Kolejny wniosek właśnie zarasta kurzem w prezydenckiej kancelarii.

Jestem pewny – pisze dalej Wiesław Tokarczuk – że ja i moja rodzina bardzo potrzebujemy oficjalnego i osobistego wyrażenia wdzięczności przez polskie państwo. [Chociaż] już się nie dowiemy, czy potrzebowali i oczekiwali tego od państwa polskiego św. p. Tolko i Ziuńka Giergielowie, [to taki gest] „może pomóc wielu osobom uwierzyć, że dobro nie tylko powinno, ale realnie może być nagradzane i pochwalane, nawet jeśli zło nie zawsze – w życiu doczesnym sprawcy – bywa ukarane. Przywróci – w naszej rodzinnej historii – równowagę moralną. Będzie drogowskazem moralnym dla wielu. Będzie wzorem polsko-ukraińskiej przyjaźni. Przywróci także prawdę.” (99)

Do Prezesa Rady Ministrów Pani Beaty Szydło: Uprzejmie proszę o informacje czy istnieją a jeżeli tak, to jakie są formy uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców ratujących Polaków podczas rzezi na Wołyniu w 1943 roku?

Odpowiedzi nie było.

 

PS. od autora: Dziękuję Panu Wiesławowi Tokarczukowi za udostępnione materiały i cenne wskazówki.

przypisy i bibliografia:

(1). źródło cytowanego fragmentu: sekcja odtajnionych w 1998 roku przez rząd USA archiwów CIA dotycząca nazistowskich zbrodni wojennych: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/HRINIOCH,%20IVAN_0020.pdf , patrz również: Anton Shekhovtsov,By cross and sword: ‘Clerical Fascism’ in Interwar Western Ukraine wClerical Fascism in Interwar Europe (Totalitarian Movements and Political Religions, ed. Matthew Feldman, Marius Turda, Tudor Georgescu oraz http://dx.doi.org/10.1080/14690760701321098 i John Pollard: „Klerykalny faszyzm” http://www.tandfonline.com/doi/full/10.1080/14690760701321528
Motywy chrystyczne są częstym elementem przekazu środowisk skupionych wokół skrajnie prawicowych, neobanderowskich bojówek „Prawego Sektora”, w swojej wykładni ideologicznej organizacja ta odwołuje się również do postaci św. Matki Teresy z Kalkuty (patrz: http://banderivets.org.ua/z-hrystom-u-sertsi.html oraz I. Zahrebelny, publicysta m.in. „Nacjonalisty.pl – Dziennika Narodowo-Radykalnego” :„Nacjonalizm i katolicyzm razem po tej samej stronie frontu” http://banderivets.org.ua/natsionalizm-i-katolytsyzm-po-odnu-storonu-frontu.html). „Pan Bóg jest po naszej stronie, a zachodnie reżimy pożałują tego, że wspierały tę rewolucję – ponieważ ta rewolucja stanie się forpocztą dla Nowej Rekonkwisty.” (I. Zahrebelny w http://www.nacjonalista.pl/2013/12/13/ihor-zahrebelny-co-sie-dzieje-na-ukrainie-krotki-raport-dla-zachodnich-towarzyszy/)

(2) http://www.thenation.com/article/how-ukraines-new-memory-commissar-is-controlling-the-nations-past/ Absolutna większość znawców tematu uważa publicystykę W. Wiatrowycza za paranaukowe mitotwórstwo:http://krytyka.com/en/articles/open-letter-scholars-and-experts-ukraine-re-so-called-anti-communist-law orazhttps://ukraineanalysis.wordpress.com/2015/05/02/volodymyr-viatrovych-and-ukraines-de-communization-laws/

Andreas Umland:

1. In which peer-reviewed scholarly high-impact journals did Viatrovych’s articles appear?
2. At which international conventions of relevant academic organizations were Viatrovych’s papers selected for presentation?
3. Which known scholarly book series or established academic publishers with independent peer review have published Viatrovych’s books?
4. Which institutions without links to Ukrainian nationalist circles, i.e. which groups of scholars without some biographical connection to the research topics of Viatrovych, have hosted him?
I have noted many publications, presentations, affiliations, activities etc. of Viatrovych, but these by themselves do not establish academic status. Instead, they indicate that he would have sufficient funding or support available that could be used to get his Ukrainian texts translated into English or other languages, in order to be published in respected, selective and peer-reviewed scholarly journals. Maybe there are such publications by Viatrovych – and I simply have not noticed them.(…) If there are properly academic publications by Viatrovych, I shall be genuinely interested to read them. (…) He published with his own institution – something usually not highly respected among scholars. I would be interested to know whether Viatrovych’s book with Mohyla university press went through proper independent peer review by recognized experts on his book’s topic.
” za: https://web.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10205257075639920
O politycznie motywowanej mitologizacji (patrz: Rudling http://carlbeckpapers.pitt.edu/ojs/index.php/cbp/article/view/164Rossolinski-Liebe http://www.kakanien-revisited.at/beitr/fallstudie/grossolinski-liebe2.pdf, Katchanovski https://www.cpsa-acsp.ca/papers-2010/Katchanovski.pdf , Marples http://pdfebookdl.com/politics-sociology/109443-heroes-and-villains-creating-national-history-in.html) i próbach naukowej demitologizacji ruchu banderowskiego („bojownicy o wolność, faszyści czy ustasze?”), dyskusja:
http://spps-jspps.autorenbetreuung.de/files/14-reviewessays.pdf

-aktualizacja 2016-05-03:  https://foreignpolicy.com/2016/05/02/the-historian-whitewashing-ukraines-past-volodymyr-viatrovych/

-aktualizacja 2016-05-04, Per Rudling o projekcie CIA pod kierownictwem Lebiedia „Litopys UPA” i zawartych w nim fałszerstwach:  ” You can pretty much pick up any volume of Vyzvol’nyi Rukh, or any single one of Viatrovych’s booklets; they are systematically manipulated. As is the Litopys UPA (which, I imagine is what Cohen, and Burds, refer to here) it was initially a CIA-funded project, run by Lebed and his circle, with an explict mandate to glorify the OUN and UPA. Sure, Cohen could have chosen to make this already long article even longer by providing exact references to the many omissions, distorting editing, and included facsimiles of the original documents, trimmed by the Litopys UPA/TsDVR circles, and their selective renderings in the Litopys UPA. To Cohen’s credit, he provides links to the review forums of both Druha pol’s’ko-ukrains’ka viina and Viatrovych’s book on OUN and the Jews. In his Stavlennia OUN do evreiv Viatrovych includes the well-known Krentsbach forgery, a fake autobiography of a fictitious Jewess produced by the ZCh OUN in 1957 to the effect that the UPA rescued her during the Holocaust. In UPA – Armiia neskorennykh he claims the UPA killed the leader of the SA in Volhynia in 1943 – when he was, in reality killed in a car crash in Potsdam. These are not factual errors, but systematic distortions, serving a political agenda. As to Druha pol’s’ka-ukrains’ka viina Cohen provides a link to the Ab Imperio book discussion, with the comments by Zieba, Motyka, Iliushyn, Grachova, and yours truly. The ZCh OUN – the same group which funds the TsDVR and Viatrovych’s annual lecture tours to North American universities – but also the ZP UHVR – systematically manipulated, seeded, and selectively distorted the records after the war. This was OUN(b) policy from mid-1943.
As the person who happened to chair the session at the workshop; yes, „crashing” is a matter of perspective. Viatrovych was brought to the workshop late by his sponsor, the OUN(b)’s Borys Potapenko, came for one session only, and insisted to take up the limited time we had for questions to read a several page long statement in Ukrainian, then translated by Potapenko,doubling the time. This was something the organizers could not allow. When being forced to enforce our rule of no speeches from the floor, laid out at the begining of the workshop, Viatrovych writes on social fora that his freedom of speech was infringed. (And yes, this is the same man who authored of the laws outlowing disrepect for „the fighters for Ukrainian statehood in the 20th century”). Of course, we can nit-pick on individual formulations (Viatrovych also wrote in Ukrains’ka Pravda, not in Pravda, for example), but what Cohen does, in my opinion, is bringing attention to an issue at a time when others, including the bulk of the Ukrainian studies establishment in North America and the current Ukrainian government have chose to look the other way (or, worse, empowering, enabling or applauding him). The problem is rather that the timing for this critical scrutiny is late; the time to raise these issues was March 24, 2014 (yes, before Poroshenko became president – another error in Cohen’s text!), when Viatrovych was appointed director of the UINP. That is, before he was given another chance to use state institutions to do harm to scholarship – and yes, Ukraine. (…) Given his first stint at memory manager, in 2008-2010, his dismal record was well-known to all of us by then.” 
za: https://www.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10207774748740174

aktualizacja 2016-05-14, Raul Cârstocea: „In addition to concerns about the limits to freedom of expression and of the media that [decommunization] laws introduced, one of them explicitly includes within the scope of its protection the OUN and UPA, two organisations responsible for collaboration with the Nazis, anti-Jewish pogroms and assistance in the perpetration of the Holocaust in Ukraine, and the mass murder of Poles in Volhynia and eastern Galicia between 1943 and 1945. In turn, these aspects of Ukrainian history acquire special significance for contemporary politics in the context of the ongoing conflict in Ukraine, as well as of the so-called ‘information war’ waged by the Russian Federation, where the association of the post-Maidan Ukrainian state with ‘fascism’ is a central component.” za: http://www.ecmi.de/fileadmin/downloads/publications/JEMIE/2016/RCarstocea.pdf

(3) „By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives” za: http://everything.explained.today/Neo-Nazism/

aktualizacja 2016-07-12 wersja z 2014: „In 1991 Svoboda (political party) was founded as ‚Social-National Party of Ukraine’. The party combined radical nationalism and neo-Nazi features. It was renamed and rebranded 13 years later as ‚All-Ukrainian Association Svoboda’ in 2004 under Oleh Tyahnybok. By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives. This allowed Viatrovych not only to sanitize ultra nationalist history, but also officially promote its dissemination along with OUN(b) ideology based on ‚ethnic purity’ coupled with anti-Russian, anti-Polish and anti-semitic rhetoric; denial of UPA war crimes, and the paradoxical glorification of Nazi history with concomitant denial of wartime collaboration wrote Professor Per Anders Rudling” (https://en.wikipedia.org/w/index.php?title=Neo-Nazism&oldid=626673398#Ukraine) . W wersji obecnej zniknęło sformulowanie „Svoboda member Volodymyr Viatrovych” na rzecz „Volodymyr Viatrovych”. Internet został dokładnie wyczyszczony z jakichkolwiek informacji na temat organizacyjnej przynależności Wiatrowycza, jakoże ten obecnie jest „niezależnym” ekspertem. Czytaj dalej: http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255#
(4) https://books.google.pl/books?id=XMIG9aJxuxAC&pg=PA249&lpg=PA249&dq=Svoboda+Party+of+regions+project+Kuzio&source=bl&ots=B4rqMlSSsj&sig=z70THIK0yvYjvN7NGgu8MQJbuEE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwjijuWClOnLAhVjvHIKHc5oA6sQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20regions%20project%20Kuzio&f=false
(5) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA182&lpg=PA182&dq=Svoboda+Party+of+Regions+kuzio&source=bl&ots=p9l7YRvIFg&sig=nixk9CG5-8ibCV9nc9aBEWm3Mdg&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwiPl87DlunLAhVE8ywKHb8qAgkQ6AEINzAD#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20Regions%20kuzio&f=false
(6)http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255
(7) „Тогда Хорт возглавлял винницкое отделение правой организации Социал-национальной ассамблея и был приговорен к трем годам условно по обвинению в разжигании межнациональной розни.” za: https://vindaily.info/khort-geroy-ili-provokator.html
(8) „The very fact that it was mainly the pro-Kremlin media who were circulating the information could have aroused some suspicion. (…) Pavlenko does not just rip up the portrait (…) but also prompts the others to chant that Poroshenko is a ‘dickhead’. This was perfect for the pro-Kremlin media as an antidote to similar chants often heard about Russian President Vladimir Putin. (…) It is possible that Pavlenko liked the role of hero and political prisoner. (…) Certainly in this situation, he and his supposed patriot comrades have done Ukraine only a disservice, chanting in unison with the Russian media what Bulgakov refers to as “an insane mantra” about a prison term for destroying a portrait of the President. ” za: http://khpg.org/en/index.php?id=1459889982
(9) http://vesti-ukr.com/lvov/139682-na-zakarpate-proshel-fakelnyj-marsh-protiv-vengerskih-okkupantov-i-ih-posobnikov oraz http://www.therussophile.org/not-moskals-this-time-the-nazists-are-threatening-hungarians-with-the-knives.html/. Oryginalne video „Magiarów na noże” zostało skasowane: https://www.youtube.com/watch?time_continue=15&v=Z8NkglzXdmk
(10) http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2013/12/ukrainian-extra-parliamentary-extreme.html
(11) “This just confirms my suspicion that Russian intelligence agencies are behind these people, though the killers themselves may not even know this,” Fesenko wrote. “The statement also gives us grounds to suspect that the campaign of assassinations will continue and may be directed against top government representatives.” (…) Analysts have speculated that Russia allegedly uses some Ukrainian nationalists to present Ukraine as a “fascist” country and to destabilize the political situation. One of those accused, Dmytro Korchinsky, used to cooperate with Alexander Dugin, a pro-Kremlin Russian imperialist who has called for killing Ukrainians. Korchinsky was on the board of Dugin’s International Eurasian Union before falling out with his Russian ally in 2007. In 2005 Korchinsky trained Russia’s Nashi pro-Kremlin youth group on ways to combat “color revolutions.” Secret services often attempt to influence nationalist groups to use them for their goals, Fesenko told the Kyiv Post. “Intelligence agencies often act this way,” he said. “They use local nationalist groups and plant moles there. They give them ideas and funding.” za: http://www.kyivpost.com/article/content/kyiv-post-plus/mysterious-group-takes-claim-for-high-profile-murders-386483.html ;

При этом российское ФСБ вполне может поддерживать украинские национально ориентированные формирования, а СБУ русских националистов.  Идеология тут не причем, все зависит от задачи, которая перед спецслужбой стоит или может стоять в будущем. Так что Дмитрий Ярош может быть на содержании, как у одной силовой структуры, так и у другой.” , http://skelet-info.org/yarosh-i-pravyj-sektor-na-kogo-rabotaem/
(12) https://www.youtube.com/watch?v=skbz95Bfkxc
(13) https://twitter.com/christogrozev/status/566377671089991680
(14) „Даже откровенные провокаторы из «Братства» Дмитрия Корчинского в героическом ореоле участников АТО становятся народными депутатами.”
za : http://www.forumn.kiev.ua/newspaper/archive/150/svoykh-fashystov-ne-byvaet.html
(15) http://rusnsn.info/analitika/zaby-ty-j-soyuz-russkie-kazaki-i-ukrainskie-natsionalisty-v-pridnestrov-e.html ; http://rusnsn.info/istoriya/ob-uchastii-una-unso-v-pridnestrovskom-konflikte.html
(16) http://www.politnavigator.net/una-unso-zovjot-moldovu-v-vojjnu-protiv-rossii-video.html
(17) http://www.bbc.com/news/world-europe-26784236 ; ” Яроша и соратников обвинили в развязывании войны с Россией и срыве мирного процесса.” za: http://korrespondent.net/ukraine/3673500-vyzytka-yarosha-okazalas-pravdoi ; „Правий сектор” майстерно роздутий російським телебаченням” za: http://gazeta.dt.ua/internal/viyna-za-lyudey-_.html ;

https://www.youtube.com/watch?v=0di2czVC_6Q

(18) „Провокация удалась. Провластные и российские телеканалы получили впечатляющую картинку, на которой отнюдь не мирные студенты, а озверевшая толпа вступает в вооруженную стычку с милицией (как после схватки «беркутята» добивают покалеченных людей, конечно же, не покажут). (…) Отдельно стоит остановиться на ВО «Тризуб» имени Степана Бандеры. Это еще одна организация, которая открыто поддержала штурм Администрации президента и заклеймила позором тех, кто назвал «штурмовиков» провокаторами. (…) Надо заметить, что, по одной из версий, эта поддержка, выражавшаяся в призывах штурмовать Верховную Раду, была провокацией, направленной на эскалацию насилия. (…) Весьма интересны отношения между «Тризубом» и ВО «Свобода»: незадолго до выборов в местные органы власти 2010 года в некоторых регионах распространялись листовки с критикой Олега Тягнибока с ультраправых позиций. Тризубовцы, будучи куда более радикальными националистами, чем «Свобода» могли успешно воздействовать на часть партийного электората. Словом, «Тризуб» – «контора» мутная, вызывающая немало подозрений на счет сотрудничества с властью вообще, и спецслужбами в частности.”

za: http://crime.in.ua/statti/20131202/voskresenie
(19) „This involvement by Tryzub as agents provocateurs is indeed strange because Slava Stetsko, the head of both OUN(b) and KUN, spoke against President Kuchma at the monument to Shevchenko at the same time as other leaders of the Ukraine Without Kuchma group. One can only deduce from this that either OUN(b)/KUN are supporting both President Kuchma and the opposition, or Tryzub is no longer under the control of OUN(b)/KUN and has been bought out by the authorities” za: http://www.ukrweekly.com/old/archive/2001/120119.shtml
(20) https://twitter.com/strobetalbott/status/450034007863201792
(21) http://www.politico.com/magazine/story/2014/03/putins-imaginary-nazis-105217_Page2.html#ixzz2xcOgkK1A
(22) http://www.eioba.pl/files/user79280/a237277/jagrgsxkbsa.jpg
(23) „This academic investigation concludes that the massacre was a false flag operation, which was rationally planned and carried out with a goal of the overthrow of the government and seizure of power. It found various evidence of the involvement of an alliance of the far right organizations, specifically the Right Sector and Svoboda, and oligarchic parties, such as Fatherland. Concealed shooters and spotters were located in at least 20 Maidan-controlled buildings or areas. The various evidence that the protesters were killed from these locations include some 70 testimonies, primarily by Maidan protesters, several videos of “snipers” targeting protesters from these buildings, comparisons of positions of the specific protesters at the time of their killing and their entry wounds, and bullet impact signs. The study uncovered various videos and photos of armed Maidan “snipers” and spotters in many of these buildings. The paper presents implications of these findings for understanding the nature of the change of the government in Ukraine, the civil war in Donbas, Russian military intervention in Crimea and Donbas, and an international conflict between the West and Russia over Ukraine.” za: http://www.academia.edu/8776021/The_Snipers_Massacre_on_the_Maidan_in_Ukraine
(24) http://prawy.pl/5747-prawy-sektor-w-warszawie-na-wolyniu-nie-nie-mordowano-polakow/
(25) http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/1121661,Narodowcy-protestuja-przeciw-promowaniu-w-Polsce-kandydatow-na-prezydenta-Ukrainy; „ochotnicze patrole antybanderowskie” spod znaku Falangi/ONR: https://www.youtube.com/watch?v=o0o4UMCG7Hw oraz https://www.zycie.pl/informacje/artykul/7234,zniszczono-pomnik-upa-w-molodyczu-tyma-to-rosyjska-prowokacja
(26)http://www.ukrainebusiness.com.ua/news/345.html
(27) http://uainfo.org/news/12129-gzhegozh-rossolinskiy-libe-ob-oun-upa-evreyskih-pogromah-i-bandere.html
(28) „Ukrainians [were considered] „adroit political intriguers and past masters in the art of propaganda” who would not hesitate to use the United States for their own ends. Moreover, emigre groups in general—and Soviet ethnic minority groups in particular—were obvious targets of Soviet penetration and manipulation.” ( za: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf)
(29) Aleksandr Gogun (wywiad) https://www.youtube.com/watch?v=7UGE3l_wQ0g @22:55, 24:15

На сотрудничество УВО-ОУН с ОГПУ-НКВД на антипольской основе в 1920—1930-е годы косвенно указывает как ряд публикаций украинского исследователя Анатолия Кентия, так и факт длительных доверительных отношений между Павлом Судоплатовым и… взорванным им в Роттердаме в 1938 году вождем ОУН Евгением Коновальцем. Пособничество обычно оставляет агентурный след. А материалов об этом в киевских архивах ничтожно мало по объективной причине — согласно ведомственным правилам, наиболее ценная зарубежная агентура со всей сопутствующей документацией передавалась республиканскими органами госбезопасности на Лубянку. Украинские праворадикалы представляли значительный интерес не только для чекистов, но и для советской армейской разведки, в том числе потому, что собирали о Польше — наиболее вероятном противнике — ценные данные сугубо военного характера, а также обладали определенными знаниями о рейхе.” http://gazeta.zn.ua/SOCIETY/starye_pesni_bez_glavnogo_v_moskve_izdan_sbornik_dokumentov__ob_ukrainskih_natsionalistah_v_gody_vto.html

(30) http://witas1972.salon24.pl/586733,cyngiel-ktory-zdetonowal-rzez-wolynia
(31) http://blogpublika.com/2015/02/08/mord-w-parosli-9-02-1943-tajemniczy-poczatek-rzezi-wolynskiej/
(32) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10101457892254049&set=a.10100416026321729.2562469.1814623&type=3&theater
(33) Jeffrey Burds http://www.academia.edu/3420138/_Agentura_Soviet_Informants_Networks_and_the_Ukrainian_Underground_in_Galicia_1944-48_Eastern_European_Politics_and_Societies_January_1997_
(34)
http://kangur.uek.krakow.pl/biblioteka/biuletyn/artykuly.php?Strona=Art&Wybor=42&Art=wp_obled_44
(35) http://www.bochnianin.pl/forum/viewtopic.php?t=20853
(36) Alexander Statiev, The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands (Cambridge University Press), str. 128; ponadto Timothy Snyder:  „UPA prawdopodobnie zamordowała tylu Ukraińców, co i Polaków, jako że mordowała wszystkich niepasujących do jej szczególnej wizji nacjonalizmu jako „zdrajców„, za: http://www.nybooks.com/daily/2010/02/24/a-fascist-hero-in-democratic-kiev/
(37) Ibid., str. 126
(38) Burds, op. cit. str. 106
(39) Wiktor Suworow „Lodołamacz” (Editions Spotkania)
(40) Statiev, op. cit. str. 131
(41) Ibid., str. 233
(42) https://newcoldwar.org/stepan-bandera/
(43) https://newrepublic.com/article/117505/ukraines-only-hope-nationalism
(44) Suworow, op.cit., str. 104
(45) Ibid., str. 42
(46) Ibid., str. 53-54
(47) Ibid., str. 47
(48) „Despite all their efforts, nationalist historians have found no materials in foreign archives that testify to authentic battles of the UPA with Hitlerite military units. The reason is that there were no such battles. (…) Later, grassroots UPA unite periodically engaged German forces, but acted on their own initiative, without orders from above. (…) From 1944 , moreover, the UPA became an overt ally of the Germans in the struggle against the advancing Red Army. An interview wih former insurgent Petro Hlyn, who received a 25 prison sentence from a Soviet tribunal, also offers evidence that the UPA ‚massacred not only Poles but their own fraternal Ukrainians’. (…) Further support for the theory of a sustained alliance between the UPA and the German forces is derived from archival documents from both the Germans and the KGB. Between 1988 and 1991, this interpretation constituted the official Soviet line (…)” David R. Marples, Heroes and Villains: Creating National History in Contemporary Ukraine (Central European University Press, 2007); str. 146 oraz: http://www.academia.edu/577931/_Falsifying_World_War_II_History_in_Ukraine_; o trudnościach w prowadzeniu badań nad działalnością nacjonalistycznego prowokatora we Lwowie w 1945 roku http://uamoderna.com/blogy/martynenko/nazi-archives

SS Dirlewanger, ukraiński 118 batalion Schuma (zwalczał wspólnie z ROA m.in. „polskie podziemie” http://www.academia.edu/1211423/_Terror_and_Local_Collaboration_in_Occupied_Belarus_The_Case_of_Schutzmannschaft_Battalion_118._Part_I_Background_Nicolae_Iorga_Historical_Yearbook_Romanian_Academy_Bucharest_Vol._VIII_2011_195-214, str. 204-10), ukraiński 57 batalion Schuma i polski 202 batalion Schuma (od 1943 również podporządkowany SS Dirlewanger, większość schutzmanów następnie zdezertowała zasilając najprawdopodobniej polską samoobronę na Wołyniu) wspólnie przeprowadzali antypartyzanckie operacje na Białorusi w rejonie Mińska.
( za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667 )

Fragmenty ksiażki Czesława Piotrowskiego „Krwawe żniwa” (Bellona):
” Sami jednak Niemcy też nie zaznali dłuższego spokoju, gdyż w nocy z 13 na 14 kwietnia (1943) zostali zaatakowani w Stepaniu przez nacjonalistyczną bandę, udającą partyzantów radzieckich. (…) Po tym napadzie Niemcy zaczęli tam na stałe utrzymywać, oprócz żandarmerii, również pododdziały wojskowe (policyjne). Przebywali tam żołnierze Wehrmachtu, własowcy, Słowacy, Ukraińcy oraz tzw. zieloni Polacy ze Śląska, Poznańskiego, Pomorza itp. Wcale to jednak w niczym nie przeszkodziło [banderowcom] w realizacji swoich zbrodniczych planów eksterminacji Polaków. Podjęto natomiast próby wciągnięcia Niemców do tego dzieła (…)„, str. 151-153; ” W końcu czerwca (1943) na jakiś czas do Stepania została skierowana kompania tzw. zielonych składająca się w wiekszości z Polaków (…) a także ze Słowaków i Ukrainców, z niemiecką kadrą oficerską. Kiedy zostały zaatakowane osiedla Brzezina, Soszniki i Ziwka przez liczne oddziały nacjonalistyczne [członkowie samoobrony otrzymali od „zielonych” natychmiastową pomoc]” , str. 171-172; „W naszych szeregach podano nam wiadomość, że od strony Stepania razem z banderowcami idą Niemcy tzw. zieloni – Ślązacy (…) Po systematycznym ogniu i jego nasileniu uwierzyłem, że z banderowcami są Niemcy. Lecz do dziś nie wiem, jak było naprawdę” ( obrona Huty Stepańskiej, str. 236).

Lektura dodatkowa: Droga do nikąd. Wojna Polska z UPA (Bellona), Antoni B. Szcześniak, Wiesław Z. Szota; Pany i rezuny. Współpraca AK-WiN i UPA 1945-1947 (Oficyna Wydawnicza VOLUMEN), Grzegorz Motyka, Rafał Wnuk , „Kresowa Księga Sprawiedliwych” (IPN), Romuald Niedzielko (http://www.nawolyniu.pl/sprawiedliwi/sprawiedliwi.pdf)

(49) http://www.ndkt.org/krym-arena-razgula-velikoderzhavnogo-shovinizma-i-ukrainskogo-natsionalizma.html
(50) http://joinfo.com/world/1013835_russian-president-planned-invasion-of-ukraine-before-2004-putins-ex-aide.html
(51) Penetracja Krymu przez islamski dżihad to temat do osobnego opracowania: „Moscow artificially divided the [nationalist] Majlis, which is the unofficial political organization of the Crimean Tatars. (…) Among the Crimean Tatars, a group supportive of Vladimir Putin has emerged and is prepared to push through ideas unpopular among the Majlis members (…) This allows Russia to play these organizations against each other and prevent the Crimean Tatars from making unified statements against Moscow. Over time this could be used to great effectiveness to neutralize Crimean Tatar nationalism and their support for being part of Ukraine.” za: http://www.jamestown.org/single/?tx_ttnews[swords]=8fd5893941d69d0be3f378576261ae3e&tx_ttnews[any_of_the_words]=Yemen&tx_ttnews[pointer]=3&tx_ttnews[tt_news]=42559&tx_ttnews[backPid]=7&cHash=4c7be2cb0f42d6fa5bfb359a40db2220#.VxOlxXpbHIV;
również: „One of the main three initiators of the blockade, Lenur Islyamov, would call the food supplies to Crimea ‘a trade made in blood’, but his position is morally problematic: not only is he a Russian businessman (he holds a Russian passport), but he also has business interests in Crimea and Moscow, as well as being a former ‘Vice Prime Minister’ of Russia-annexed Crimea. ” za: https://www.opendemocracy.net/od-russia/anton-shekhovtsov/crimean-blockade-how-ukraine-is-losing-crimea-for-third-time; Lenur Islyamov sprowadza „Szare Wilki” na blokadę Krymu zaraz po ogłoszeniu udziału tychże w zamordowaniu zestrzelonego rosyjskiego pilota w Syrii: https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205599583604715&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater i https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205600258661591&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater; por. ślady FSB i czeczeński terroryzm, sprawa Abri Barajewa: „Abu Bakar osobiście werbował smiertnice do zamachu na Nord Ost. Po Czeczenii poruszał się czarną wołgą równie swobodnie jak Abri Barajew na równie mocnych papierach współpracownika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych„, za: http://archive-pl.com/page/519808/2012-10-25/http://terroryzm.wsiz.pl/artykuly,Milczenie-czarnych-wdow.html
(52) https://wikileaks.org/plusd/cables/08KYIV2323_a.html
(53) https://theintercept.com/2015/03/18/ukraine-part-3/
(54) https://larussophobe.wordpress.com/2008/10/04/russia-is-destabilizing-the-crimea/
(55) https://lenta.ru/news/2008/12/22/train/
(56) http://freedomparty.ru/read/1878/
(57) http://www.newsru.com/world/22dec2008/ukr_1.html
(58) korrespondent.net/ukraine/politics/687261-bratstvo-gotovit-partizanov-dlya-zashchity-kryma-ot-rossijskogo-vtorzheniya
(59) http://blogs.pravda.com.ua/authors/nayem/4adc22c19f1b6/ ;

(60) „Dirlewangerowcy” w ukraińskich batalionach ochotniczych nie wzięli się „znikąd”: Iwan Melniczenko, Zug- lub Hauptscharführer ukraińskich ochotników SS Dirlewanger był członkiem OUN(b). Około 50 dezerterów z kontrolowanego przez SS Dirlewanger 118 batalionu Schuma zasiliło nastepnie UPA na Wołyniu;  za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667

(61) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205956384884524
(62) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205112281822475?pnref=story
(63) „Таким образом, свою полугодовую борьбу с губернаторским кланом Фейгин, при поддержке Москвы, выиграл. Местные наблюдатели подчеркивали „тщательно спланированный” характер этой операции.” za: https://lenta.ru/articles/2012/11/20/feigin/
(64) artprotest.org/cgi-bin/news.pl?id=4049
(65) http://www.voanews.com/content/russian-police-raid-opposition-leaders-home-ahead_of_protests/1205751.html?s=1=
(66) http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/09/10/odwilz-kontrolowana/
(67) http://pl.sputniknews.com/swiat/20151105/1355185/Francja-telewizja-Putin.html#ixzz45cGlud5E
(68) https://globalvoices.org/2014/10/21/russia-opposition-ukraine-crimea-navalny-mbk/
(69) http://willzuzak.ca/cl/bookreview/Salter2007NaziWarCrimesOSS.pdf
(70) Eric Lichtblau „The Nazis next door”
cz.1 http://www.democracynow.org/2014/10/31/the_nazis_next_door_eric_lichtblau
cz.2 http://www.democracynow.org/2014/10/31/part_2_eric_lichtblau_on_the
(71) Russ Bellant „Old Nazis, the new right, and the Republican party: domestic fascist networks and U.S. cold war politics” za: http://www.thenation.com/article/seven-decades-nazi-collaboration-americas-dirty-little-ukraine-secret/
(72) Breitman, Goda „US intelligence and the Nazis” http://ebooks.cambridge.org/ebook.jsf?bid=CBO9780511618178
(73) Breitman, Goda „Hitler’s Shadow” https://www.archives.gov/iwg/reports/hitlers-shadow.pdf
(74) https://books.google.ru/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA163&lpg=PA163&dq=Antibolshevik+Bloc+of+Nations+nazis&source=bl&ots=hzvvXjns2z&sig=Bd2VoAvlORj4t51el6obBR6VEdQ&hl=ru&sa=X&ved=0ahUKEwj5xpWD2YTMAhUGP5oKHchnBDAQ6AEIRDAG#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20Nations%20nazis&f=false
(75) http://www.gao.gov/products/GGD-85-66
(76) http://www.thirdworldtraveler.com/Fascism/Politics_B_CS.html
(77) http://wyborcza.pl/magazyn/1,134494,14723816,Jego_ekscelencja_uciekinier.html
(78) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf
(79) http://www.videofact.com/polska/gotowe/a/abn/relacja.html
(80) http://www.videofact.com/kpn_na_zachodzie.html
(81) http://www.historia.kpn-1979.pl/doku.php?id=tomasz_sokolewicz
(82) „Wolność dla wszystkich Narodów! Wolność dla każdego Człowieka! „http://www.cdvr.org.ua/content/бандерівський-фактаж-російського-агітпропу – to hasło z oryginalnej ulotki propagandowej OUN/UPA autorstwa Nila Chasewycza z lat 40. i Konferencji Narodów Zniewolonych z listopada 1943 (hasłem „za wolność narodów” [od bolszewizmu] posługiwała się również na Ukrainie niemiecka propaganda http://ar25.org/sites/default/files/13_propaganda.jpg) , a następnie koncepcja przewodnia Antybolszewickiego Bloku Narodów pod kierownictwem małżeństwa prominentnych działaczy historycznego OUN(b) „przejętych” w swoim czasie przez CIA , Jarosława i Sławy Stećków (współpraca z nazistami i pogrom lwowski 1941 patrz: str. 27-28, przykład próby racjonalizowania kolaboracji w historiografii ukraińskiej http://www.history.org.ua/LiberUA/Book/Upa/1.pdf ; identyfikacja członków banderowskiej milicji biorących udział w pogromie lwowskim na podstawie zachowanych legitymacji http://www.istpravda.com.ua/columns/2013/02/25/114048/ ; dyskusjahttp://www.aapjstudies.org/manager/external/ckfinder/userfiles/files/Carynnyk%20Reply%20to%20Motyl.pdf  ” Основними відповідальними особами за створення «міліції» були Ярослав Стецько та Іван Равлик , tłum.głównymi inicjatorami utworzenia [banderowskiej] milicji byli Jarosław Stećko i Iwan Rawlik”) . za: ukr.wikipediaУкраїнська народна міліція — Вікіпедія) ;

” In April 1944 Stepan Bandera and his deputy Yaroslav Stetsko were approached by Otto Skorzeny to discuss plans for diversions and sabotage against the Soviet Army.”  Завдання підривної діяльності проти Червоної армії обговорювалося на нараді під Берліном у квітні того ж року (1944) між керівником таємних операцій Bермахту О.Скорцені й лідерами українських націоналістів С.Бандерою та Я.Стецьком» D.Vyedeneyev O.Lysenko OUN and foreign intelligence services 1920s–1950s Ukrainian Historical Magazine 3, 2009 p.137– Institute of History National Academy of Sciences of Ukraine https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf ; ” In September 1944 Stetsko and Stepan Bandera were released by the German authorities in the hope that he would rouse the native populace to fight the advancing Soviet Army. With German consent, Bandera set up headquarters in Berlin. The Germans supplied the OUN-B and the UPA by air with arms and equipment. Assigned German personnel and agents trained to conduct terrorist and intelligence activities behind Soviet lines, as well as some OUN-B leaders, were also transported by air until  early 1945”   http://content.time.com/time/magazine/article/0,9171,892820,00.html , https://web.archive.org/web/20090325095047/http://history.org.ua/oun_upa/upa/18.pdf p.338,https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf p. 136-137 za: „Yaroslav Stetsko” en.Wikipedia ; „Gehlen-Skorzeny-Dulles connection is described in E.H. Cookridge’s ‚Gehlen: Spy of the Century’ (New York: Random House, 1971)„, za: D. Miller ‚The JFK Conspiracy’, p.42

„12 marca zmarła Sława Stećko, wybitna postać ukraińskiej polityki, nacjonalistka w najlepszym znaczeniu tego słowa. Miałem zaszczyt ją znać (…) Każde spotkanie z panią Sławą było dla mnie ogromnym przeżyciem. W okresie stanu wojennego wspierała polską opozycję. Organizowała pomoc finansową. (…)” czytaj dalej: http://www.wprost.pl/ar/42006/Bez-granic/?I=1060

Patrz również: Krzysztof Janiga „Gdy banderowiec staje sie polskim bohaterem” http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/gdy-banderowiec-staje-sie-polskim-bohaterem

(83) https://books.google.pl/books?id=GnkBYN8ipYcC&pg=PA253&lpg=PA253&dq=Lebed+Dulles&source=bl&ots=DiFqhmlh-M&sig=JPfngu9XKZnq9KyMOq0jJcpMGl4&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjsqMG9lI7MAhWDYZoKHabZBb4Q6AEILDAC#v=onepage&q=Lebed%20Dulles&f=false
(84) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/AERODYNAMIC%20%20%20VOL.%205%20%20(DEVELOPMENT%20AND%20PLANS)_0004.pdf
(85) https://books.google.pl/books?id=vvwBBAAAQBAJ&pg=PT60&lpg=PT60&dq=Mykola+Lebed+Bush&source=bl&ots=VuW4TXmT5S&sig=JVjLqqoiZ1GRX1vwMsmay333EZU&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjIx_yQgYrMAhUDjywKHd1tCdMQ6AEIWDAM#v=onepage&q=Mykola%20Lebed%20Bush&f=false
(86) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA132&lpg=PA132&dq=Antibolshevik+Bloc+of+nations+Poland&source=bl&ots=p9m_YMrONj&sig=FVbiC1dmG0oCeZZHWDS03kYnHgA&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjswqaZ3YTMAhVqMZoKHUlUA0kQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20nations%20Poland&f=false
(87) „Royal United Services Institute has considered both the speaker’s past and his current political activities and has decided that none fail the stringent qualifying tests applied by the Institute.” za: http://www.thejc.com/news/uk-news/147693/far-right-party-founder-ukraine-welcomed-uk
(88) http://www.ukrinform.net/rubric-politics/1970991-canada-to-continue-supporting-ukraine-pm-trudeau.html
(89) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10151101890997051&set=ecnf.549022050&type=3&theater
(90) „В «Азове» присутствуют представители международной праворадикальной структуры «Misanthropic Division» (MD)” za: http://korrespondent.net/ukraine/3678807-polk-belykh-luidei-chto-my-znaem-ob-azove?utm_source=facebook.com (udostępnione przez: Tomasz Maciejczuk facebook); Misanthropic Division i Swoboda na Majdanie: http://4.bp.blogspot.com/-T_MtwIp1N4w/UzTG-LJnDbI/AAAAAAAABVA/ZI5jy52_mw8/s1600/MD-KMDA-2.jpghttp://2.bp.blogspot.com/-lgIInxbcCFs/UzTHCPgBJQI/AAAAAAAABVI/TBLwlDcrkiQ/s1600/MD-KMDA-1.jpg  za: http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2014/03/blog-post_28.html ; http://www.thenation.com/article/congress-has-removed-a-ban-on-funding-neo-nazis-from-its-year-end-spending-bill/
(91) http://ru.tsn.ua/ukrayina/poligraf-podtverdil-chto-krasnov-rabotal-na-specsluzhby-rf-i-poluchal-sredstva-na-terakty-601778.html
(92) http://khpg.org/en/index.php?id=1460280717
(93) http://news.liga.net/news/politics/10053190-zaderzhannyy_v_rf_sotrudnik_sbu_ne_mozhet_obyasnit_svoikh_deystviy.htm
(94) http://foreignpolicy.com/2016/04/07/obama-was-not-a-realist-president-jeffrey-goldberg-atlantic-obama-doctrine/
(95) http://www.wnd.com/2016/04/putin-trying-to-take-down-nato-without-firing-a-shot/
(96) wypowiedź Wiesława Tokarczuka udostępniona autorowi.
(97) Wiesław Tokarczuk, Ibid.
(98) Wiesław Tokarczuk, Ibid, za: oryginał wniosku
(99) Wiesław Tokarczuk, Ibid.

(oryginał artykułu z portalu natemat.pl)

Wyzwania dla polityki bezpieczeństwa w regionie :)

Tekst pochodzi z XXI numeru kwartalnika Liberté! „Jak uratować demokrację”, dostępnego w sklepie internetowym. Zachęcamy również do zakupu prenumeraty kwartalnika na cały rok 2016.

Leszek Jażdżewski: Dopóki Adam Michnik może w Polsce mówić, dopóty nie ma putinizmu w Polsce, to jest dobry papierek lakmusowy. Zapraszam na scenę Janusza Lewandowskiego – ekonomistę i polityka, obecnie przewodniczącego Rady Gospodarczej przy Premierze RP Ewie Kopacz, posła do Parlamentu Europejskiego, komisarza europejskiego ds. programowania finansowego i budżetu w KE i – co dla mnie szczególnie przyjemne i zaszczytne – członka rady patronackiej„Liberté!”.

Płynnie przechodzimy do dyskusji, która ma być poświęcona problemom bezpieczeństwa w regionie. Można powiedzieć, że ten region nam się ostatnio bardzo poszerzył, bo – jak się okazało, wyzwanie dla Europy pojawiło się na granicy, a jego źródło bije kilka tysięcy kilometrów stąd, w Syrii. Europejczycy wreszcie się zorientowali, że gdzieś toczy się krwawa wojna, w której zginęło już ćwierć miliona ludzi i kolejni giną, gdy teraz o tym rozmawiamy. Okazało się, że Rosja, o której była mowa, znów stała się – niespodziewanie chyba nawet dla najpotężniejszego mocarstwa na świecie, Stanów Zjednoczonych – istotnym graczem, ponieważ wysłała tam kilka czy kilkadziesiąt samolotów i rakiet.

Chciałbym Janusza Lewandowskiego zapytać o wyzwania z punktu widzenia Unii Europejskiej. Oto czytam, że Erdoğan, mocno „putinizujący” – gdyby użyć terminologii Adama Michnika – prezydent, a wcześniej premier Turcji, jest przyjmowany w Brukseli tak ciepło, jak jeszcze żaden lider turecki przyjmowany nie był, chociaż w Turcji absolutnie się nic nie poprawiło, jeśli chodzi o przestrzeganie praw człowieka, a wręcz się pogorszyło. My jako Unia Europejska w żaden sposób nie byliśmy zaangażowani w próby rozwiązania konfliktu w Syrii. Jak – zdaniem naszego szanownego gościa – Unia Europejska może się angażować, nie dając się podzielić, w to, by zmieniać swoje najbliższe otoczenie, czy to w Turcji, czy to w Rosji, czy to na Bliskim Wschodzie? A może musimy uznać, że tę rolę odegrają jednak państwa narodowe, które mają za sobą nie tylko dyplomację, lecz także siłę oręża?

Janusz Lewandowski: Dobry wieczór państwu. Spotykają się państwo na tegorocznych Igrzyskach Wolności, by mówić o ratowaniu demokracji. Ratowanie demokracji jest ściśle związane z bezpieczeństwem naszego regionu. Jeżeli padło pytanie, jak UE radzi sobie ze swoim otoczeniem, to odpowiem, że strategią wspólnoty europejskiej było inwestowanie w pokój rozumiany szerzej niż tylko brak wojny – w demokratyzację naszego otoczenia czy tworzenie elementarnego rządu prawa, bo na ogół demokracje są pacyfistyczne, nie nagradzają przywódców wysyłających ludzi na wojnę. Strategia ta, zwana również polityką sąsiedztwa, miała właśnie dwa oblicza – jedno skierowane na Wschód, w stosunku do Rosji, Ukrainy, Mołdawii, Azerbejdżanu i innych dawnych części imperium sowieckiego, a drugie skierowane na przeciwny brzeg Morza Śródziemnego, opłacane sporymi pieniędzmi właśnie w imię stworzenia z obu tych obszarów „The Ring of Friends”. I niestety, mówimy w tej chwili o ogromnym rozczarowaniu, bo zamiast „The Ring of Friends” mamy „The Ring of Fire”. Zajmowałem się budżetem Unii Europejskiej, dlatego wiem, że to były bardzo poważne wysiłki, miliardy euro inwestowane w projekty budujące zręby i gospodarki rynkowej, i elementów demokratyzacji tych systemów. Kluczowa oczywiście cały czas była postawa Rosji. Rosja, jeszcze na początku lat 80. została obdarzona olbrzymim zaufaniem, którego rezultatem było porozumienie o współpracy z 1984 r., które miało być następnie pogłębiane. Podobnie to wyglądało na początku lat 90. – udział Rosji w Radzie Europy, tworzenie organizacji takich jak OBWE – to wszystko stanowiło element budowy pewnych wspólnych wartości na kontynencie europejskim, a im większa UE, tym większa odpowiedzialność za własny kontynent. Optymizm panował jeszcze w roku 2003. Mam dokumenty z tego czasu mówiące o tym, że cały obszar – i Wschód, i drugi brzeg Morza Śródziemnego, i sama Europa – to rejon pokoju i prosperity, jakie nie były udziałem tych części świata przez długi, długi czas.

Lata 2014–2015 to natomiast próba budowania bezpieczeństwa wzięta bardziej z Marsa niż z Wenus, to znaczy pozostająca już w zakresie NATO. Stąd przewartościowanie strategii NATO w Newport w roku 2014. Następny szczyt NATO odbędzie w Polsce w roku 2016 – to jest sięgnięcie po te zapisy traktatów europejskich, które mówią o wspólnej polityce bezpieczeństwa, a nawet o wspólnych siłach manewrowych UE, które przez pewien czas były uśpione. Do roku 2014 – mimo wcześniejszych ostrzeżeń takich jak sytuacja w Gruzji czy próba budowania szantażu gazowego za pomocą Gazpromu – to zaufanie trwało. Rok 2014 zupełnie odwrócił sytuację i dlatego w roku 2015 bezpieczeństwo europejskie to współpraca z Unią Europejską i przewartościowanie strategii NATO, które wydawało się paktem już Europie niepotrzebnym, może „strażnikiem globalnych interwencji”, ale nie regionalnym ugrupowaniem obronnym w konfrontacji z byłym Związkiem Radzieckim. Unia Europejska sięga po te uśpione zapisy traktatów europejskich, które mówią o wspólnej polityce bezpieczeństwa i polityce zagranicznej, i robi to na serio – liczy, ilu żołnierzy ma Unia Europejska, do czego przez wiele lat nie dochodziło. Wiadomo, że odpowiedzią na pokusy, by w jakiś sposób budować podległość poprzez tzw. broń gazową, jest tak zwana Unia Energetyczna, czyli budowanie bezpieczeństwa zaopatrzenia w surowce energetyczne. To jest odpowiedź długofalowa. Dzisiaj przywódcy Unii Europejskiej, wezwani przez Donalda Tuska, zastanawiają się przede wszystkim, jak uszczelnić granice zewnętrzne, aby nie trzeba było strzec granic wewnętrznych. Odchodzimy od miękkiego budowania kręgu przyjaciół, zaczynamy się odgradzać, sięgamy po inne metody budowania bezpieczeństwa wspólnoty europejskiej. To jest bardzo przykre nie tylko dlatego, że chodzi o bezowocne inwestycje miliardów euro, lecz także dlatego, że to oznacza zupełną zmianę klimatu wokół Europy. Przyznaję się do fiaska misji, która została rozpoczęta wraz ze stworzeniem Rady Europy, OBWE, Trybunału Sprawiedliwości UE, mającego dotyczyć wszystkich mieszkańców Europy. Nie wiem, jak długo ta diagnoza pozostanie trafna. Wierzę, że nie będzie tak już zawsze.

Przyznaję się do fiaska misji, która została rozpoczęta wraz ze stworzeniem Rady Europy, OBWE, Trybunału Sprawiedliwości UE, mającego dotyczyć wszystkich mieszkańców Europy. Nie wiem, jak długo ta diagnoza pozostanie trafna. Wierzę, że nie będzie tak już zawsze.

Leszek Jażdżewski: Bardzo gorzkie, ale szczere słowa. Gdyby wszyscy w PO mówili tak inteligentnie i subtelnie, jak Janusz Lewandowski, to pewnie wiele osób, łącznie ze mną, nie wahałoby się, na kogo zagłosować, ale właśnie dlatego zaprosiliśmy cię na scenę.

Moje następne pytanie będzie skierowane do Michaiła Kasjanowa. W Polsce mamy kompleks niewysłuchanej Kasandry. Wydaje nam się, że zawsze mamy rację w sprawie Rosji i całego Wschodu, ale nasze tezy, nasze diagnozy Europa Zachodnia ignoruje. Chciałbym prosić pana o argumenty, których pan używa w rozmowach z politykami na Zachodzie, którzy – pytanie z jakich pobudek – ignorują faktyczne dążenia, cele i naturę polityczną systemu Putina, jednocześnie nie widząc, jak bardzo zagraża to demokracjom, w których sprawują władzę. Chciałbym zapytać pana, czy kiedy mówią panu, że alternatywą dla Putina jest Rosja słaba, Rosja upadła, której należy bać się jeszcze bardziej niż Rosji silnej, to jest im pan w stanie udowodnić, że istnieje trzecia Rosja. Między słabą i upadłą Rosją, z którą kojarzą się lata 90., a silną, zamordystyczną, autorytarną czy półautorytarną Rosją Putina jest droga do trzeciej Rosji. Ale żebyśmy tam wspólnie doszli, potrzeba solidarności całego kontynentu europejskiego.

Michaił Kasjanow: Bardzo interesujące pytanie. W swoim wystąpieniu mówiłem już o błędach, o błędzie z roku 2008, dotyczącego wojny z Gruzją. Prelegenci potwierdzili również, że rok 2014 był momentem przełomowym i że liderzy zachodni nie postrzegają już Putina jako partnera, który się zabłąkał. Rzeczywiście, odtąd żadnego zaufania do Putina i współpracy z nim świat cywilizowany nie będzie miał. Zaufanie nie może być odbudowane ani w strefie politycznej, ani w strefie bezpieczeństwa, ani w strefie gospodarczej – tu mam na myśli inwestorów. Przez wiele lat Putin opowiadał wszystkim, próbując wywołać poczucie winy u zachodnich liderów, że rzekomo Rosji obiecano nieposzerzanie NATO. I wielu polityków w UE mówi: „Ale zastanówmy się, przecież to jest Rosja, mają swoją wizję, myśmy obiecali, teraz nie dotrzymujemy słowa …”. To wywołane w ten sposób u siebie poczucie winy często skłaniało do decyzji kompromisowych – chodzi mi o okres przed rokiem 2014. Dziś, jak sądzę, nikt już nie ma żadnych złudzeń. Mój argument jest bardzo prosty – nie padły żadne obietnice ani wobec Związku Radzieckiego, ani wobec Federacji Rosyjskiej. Wiem to, osobiście znam ludzi, którzy kierowali i Związkiem Radzieckim, i Federacją Rosyjską. Mam na myśli Michaiła Gorbaczowa, mam na myśli Borysa Jelcyna. Putin wymyśla tę całą historię i próbuje Zachód, szczególnie starą Europę, zmusić do tego, by czuła się winna. Po pierwsze, trzeba o tym zapomnieć i nigdy więcej nie wspominać. A po drugie, to nie jest tak, że Rosjanie nie są gotowi do demokracji. Rozwój demokracji, możliwość korzystania przez obywateli z praw, które daje im konstytucja, to obowiązki wszystkich kierujących każdym krajem. Wykorzystując normy konstytucji, władze kraju powinny umożliwiać obywatelom obronę własnych praw i wykorzystywanie możliwości przewidzianych konstytucją. U nas się dzieje odwrotnie, Putin własnymi działaniami zakazuje obywatelom korzystać ze swobód konstytucyjnych, bo obawia się, że obywatele nauczą się, jak to robić. Obecnie propaganda, która jest propagandą totalną – chodzi mi zwłaszcza o propagandę telewizyjną – zniekształca obraz tego, co się dzieje zarówno w Rosji, jak i za granicą. Dlatego też dzisiejszy reżim opiera się na efekcie mobilizacji dookoła lidera – skoro rzekomo kraj jest w niebezpieczeństwie, jesteśmy otoczeni przez wrogów, więc siądźmy razem w okopach, poczujmy obok rękę przyjaciela i walczmy razem. Naszych obywateli już te kłamstwa o ukraińskich wrogach zmęczyły. Teraz są niezadowoleni, że z powodu aneksji Krymu mają mniejsze pensje, mniejsze emerytury itd. Sytuacja jest coraz bardziej napięta i kwestie związane z realnym poprawieniem sytuacji gospodarczej są teraz kluczowe dla obywateli Federacji Rosyjskiej. Rosja jest normalnym państwem, a kierownictwo kraju jest nienormalne, mam nadzieję, że to stan przejściowy. Rosjanie to normalni ludzie zdolni do demokracji, do korzystania z własnych praw tak samo jak Polacy, Ukraińcy, Węgrzy, Bułgarzy; to ludzie kierujący obywatelami są niepoprawni, szkodzą długoterminowym interesom Federacji Rosyjskiej, problem tkwi po stronie reżimu i sfałszowanych wyborów. Dzisiaj Putin chce czerpać siłę z Zachodu, dzięki rzekomej współpracy w sprawie Syrii i Iranu, także w związku z tragicznymi wydarzeniami na Ukrainie. Ale nie udaje mu się to, więc brnie w ślepą uliczkę. Nadszedł okres rzeczywistych, zasadniczych decyzji. Nie nawołuję Zachodu ani naszych przyjaciół, by zrobili coś z naszym reżimem, to my sami musimy się z nim policzyć. Ale zrobić to, opierając się na zasadach, na których istnieje demokracja w innych państwach – mam na myśli zasady OBWE, zasady Rady Europy.

Rosja jest normalnym państwem, a kierownictwo kraju jest nienormalne, mam nadzieję, że to stan przejściowy. Rosjanie to normalni ludzie zdolni do demokracji, do korzystania z własnych praw tak samo jak Polacy, Ukraińcy, Węgrzy, Bułgarzy.

Leszek Jażdżewski: To bardzo ważne słowa i dziękujemy za nie. Chciałbym nawiązać do tego, co pan Kasjanow mówił na temat wartości, i poprosić ciebie, Adamie, o to, byś pomógł rozstrzygnąć polski dylemat. Oto czytam, że Polacy w zasadzie nie będą przeciw osłabieniu sankcji wobec Białorusi, ponieważ zależy nam na tym, żeby wesprzeć Łukaszenkę wobec Putina. Polska z jednej strony wciąż była oskarżana o to, że nie prowadzi wobec Rosji polityki opartej na wartościach, a z drugiej strony musi sobie przecież jakoś z Rosją układać stosunki. Jest też kwestia Ukrainy – na ile powinniśmy kierować się odruchem serca, a na ile domagać realizacji twardych interesów? To pytanie padało choćby w kwestii broni, której rzekomo nie chcieliśmy Ukraińcom dać czy sprzedać, a prawda była taka, że my broni, której oni potrzebowali, po prostu nie mieliśmy. Jak należy rozstrzygnąć ten dylemat między wartościami? Czy należy oczekiwać od władz Polski, że w imię wierności, solidarności i naszej niedemokratycznej przeszłości będziemy popierać demokrację i walczyć o dysydentów zarówno w regionie, jak i na całym świecie, czy jesteśmy do tego zobowiązani, czy raczej, na przykład tak jak wobec Azerbejdżanu, powinniśmy prowadzić politykę, nazwijmy ja, realistyczną, politykę w stylu Kissingera, czyli przymykać oczy na to, co się tam dzieje, ponieważ dzięki temu zdywersyfikujemy sobie energię? Jesteś właściwą osobą, by o to spytać. Jak ty doradzasz? A wiem, że doradzasz, bo często jesteś o to pytany przez naszych polityków, naszych decydentów.

Adam Michnik: Transformacja europejska to nie jest spacer po Marszałkowskiej czy po Piotrkowskiej. Polityka transformacji musi być elastyczna i przemyślana. Nie może być dogmatyczna i doktrynerska. Ja na to patrzę z kilku perspektyw. Rusofobia to droga donikąd. Kto mówi językiem rusofobii, ten wprost zmierza do piekła idiotyzmu. I to jest rada, której udzielam z tego miejsca Prawu i Sprawiedliwości – jeżeli będziecie rusofobami, to będziecie kretynami, nie zapominajcie o tym. Uważam, że amerykańska polityka sankcji w stosunku do Polski w latach stanu wojennego, w stosunku do Polski naszych generałów i sekretarzy, była polityką racjonalną, sprawiedliwą, skuteczną. Ona była elementem długofalowej polityki, która wymusiła ustępstwa ze strony naszej dyktatury. Jeśli chodzi o politykę sankcji w stosunku do Rosji w kontekście Krymu i Donbasu – to ja popieram tę politykę w stu procentach jako rusofil, antysowiecki rusofil, a nie jako rusofob, którym przecież nie jestem. Przychodzi taki moment, kiedy trzeba sobie odpowiedzieć, gdzie jest większe zło i mniejsze zło. Aleksander Sołżenicyn pisał, że wielkim błędem Zachodu było zawiązanie koalicji ze Stalinem przeciwko Hitlerowi. Moim zdaniem on nie miał racji. Największym złem tamtego czasu był Hitler. Można dyskutować o polityce Zachodu po klęsce Hitlera i ustępstwach w stosunku do Stalina, których może było zbyt wiele, ale to już inny temat. Jeśli chodzi o stosunek do takiego kraju jak Azerbejdżan – oczywiście to jest aksamitna tyrania – zawsze pozostaje problem, gdzie jest większe zło, a gdzie mniejsze. Mówiłeś, Leszku, że masz wątpliwości, jak głosować w wyborach parlamentarnych za tydzień. Ja tych wątpliwości nie mam – będę głosował na PO nie dlatego, że ona mi się we wszystkim podobała – podoba mi się Janusz Lewandowski i podoba mi się wasza łódzka pani prezydent, na nich bym głosował bez zastrzeżeń, mam natomiast wiele wątpliwości co do bilansu. Ale wiem, że jest większe zło i mniejsze zło. Otóż z tego punktu widzenia można oczywiście pytać, dlaczego Ameryka, która broni wolności, jest w sojuszu z Arabią Saudyjską, która ma do wartości demokratycznych „stosunek śródziemnomorski”, tak bym to ujął. Zawsze w geopolityce będziemy skazani na rozliczne niekonsekwencje i kompromisy, trzeba bardzo z tym uważać. Chyba to Franklin Delano Roosevelt powiedział o Somozie: „Somoza może być sukinsynem, ale to jest nasz sukinsyn”. Myśmy chyba nie powinni do końca go naśladować.

Rusofobia to droga donikąd. Kto mówi językiem rusofobii, ten wprost zmierza do piekła idiotyzmu.

Czasami w imię geopolityki można pewnych działań nie podejmować, można zacisnąć zęby i coś przemilczeć. Ale nie wyobrażam sobie, że w imię geopolityki można mówić, że Arabia Saudyjska jest krajem demokratycznym, to nie jest możliwe. Czy że Kuba jest krajem demokratycznym, że Korea Północna jest krajem demokratycznym. Albo że Putin jest demokratą, jak to zrobił amerykański prezydent Bush, który miał niby wyczytać to z oczu Putina… Amerykanów bardzo denerwuje, gdy im to przypominam, ale taka jest prawda. Kissinger też – przecież człowiek niesłychanie inteligentny, ale jednocześnie jakoś w tej swojej inteligencji cyniczny, który nie chce się przyznać do tego, że Ameryka wspierała naprawdę bandyckie reżimy w Ameryce Łacińskiej, że wspierała zamach stanu w Chile i w innych krajach, że wspierała reżimy stosujące tortury i bandyckie sposoby sprawowania władzy. Amerykanie czasem udają Greka, twierdząc, że nic takiego się nie dzieje. Nie, tak właśnie nie można postępować. Jeżeli już, to ja mogę się zgodzić z tym, że politycy idą na kompromisy. Ale mnie, intelektualiście, redaktorowi gazety, publicyście nie wolno pójść na takie kompromisy, ja mam po prostu obowiązek, który jest wpisany w mój zawód i moje życie – ja mam bronić prawdy i wolności. Gdybym tego nie robił, tobym był jak lekarz, który, przystąpiwszy do operacji z brudnymi rękami, zabija swojego pacjenta.

Leszek Jażdżewski: Jest wielki nieobecny w tej debacie – chodzi mianowicie o Stany Zjednoczone. To wydaje się niemożliwe, że po tylu latach od wejścia do NATO, które w Rosji wciąż wzbudza tyle kontrowersji, w Europie, zwłaszcza w Europie Zachodniej, zaczyna się chyba dewaluować niekwestionowana jeszcze 10 lat temu supremacja amerykańska, która rozkładała nad nami bardzo bezpieczny parasol. Dzisiaj słucham Radka Sikorskiego, który występuje w Deutsche Welle z generałem Philipem Breedlove’em, szefem wojsk NATO w Europie. Sikorski mówi, że to nie do niego pytanie, czy Amerykanie będą bronić Polski, tylko do Amerykanów, i że wierzy w to, że prewencja zapobiegnie konfliktowi. Breedlove twierdzi, że jeśli Rosja wkroczy do krajów bałtyckich, bo takie było pytanie, to zacznie się wojna, bo po to żołnierze amerykańscy tam są. To chyba Churchill powiedział, że aby obronić Europę, wystarczy jeden amerykański żołnierz, najlepiej martwy. Mimo wszystko dostrzegamy coraz bardziej, że nie wszyscy generalnie podzielają ten nasz entuzjastyczny stosunek do amerykańskiej obecności, że wielu liderów Unii Europejskiej, również tych, którzy sprawują najważniejsze funkcje – zarówno w strukturach UE, jak i w poszczególnych krajach – najchętniej by się tej Ameryki pozbyło. Ameryka rządzona przez Baracka Obamę w zasadzie bardzo im sprzyja. I chciałem zapytać Janusza Lewandowskiego – któremu nie można zarzucić, że jest jakoś specjalnie antyamerykański, może poza traktatem handlowym TTIP, który też jest teraz kwestionowany – czy są jakieś sposoby, by jednak ten sojusz transatlantycki utrzymać przez następne 25 lat, kiedy już nie będzie generacji ludzi pamiętających, czym się kończy jego brak, zdających sobie sprawę, że to może być zagrożenie dla suwerenności europejskiej. Już dziś są tacy, co się obawiają, że obecność amerykańska tę suwerenność Europie odbiera.

Janusz Lewandowski: Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą diagnozą. Ona była trafna w latach 90. Dziś mamy akuszerów tego związku. Pierwszym akuszerem tego związku poprzez Atlantyk jest przede wszystkim Rosja i ten imperialny zryw Putina. A drugim jest światowy terroryzm, który nagle przestał być fenomenem afgańskim i stanął u wrót Europy. Oczywiście są w Europie pożyteczni idioci, którzy mając wrażenie nieporządku we własnym kraju, uwielbiają Putina jako takiego macho. Silny człowiek u władzy fascynuje iluś tam intelektualistów na Zachodzie, którzy też chcieliby wziąć za mordę swoje nieuporządkowane społeczeństwa. I są inni pożyteczni idioci – ci, którzy uważają, że amerykańska dominacja – a teraz właśnie ta próba budowania porozumienia handlowego, które jest czymś więcej niż porozumieniem handlowym – zagraża europejskim wartościom. Francuzi zwłaszcza obawiają się, by Hollywood nie zniszczył ich wielkiego przemysłu filmowego i audiowizualnego…

Ale rzeczywiście w latach 90. doszło do pewnego przewartościowania tej relacji. Doszło do tego pod wpływem wydarzeń w Jugosławii, gdy wojna wybuchła wewnątrz kontynentu europejskiego i nagle wyszło na jaw, jak bardzo jesteśmy zależni od interwencji amerykańskiej. Wtedy uważałem za zdrowy odruch odbudowanie jakiejś zdolności manewrowej własnymi siłami. W roku 1997 bodajże odbył się szczyt NATO – w Berlinie zresztą – który umożliwił samodzielne działania europejskie w dziedzinie militarnej, ale to się stało pod wpływem europejskiej bezradności wobec konfliktów na Bałkanach.

Obie strony Atlantyku cementują się ze względu na neoimperialną Rosję i terroryzm docierający do wrót Europy. NATO wraca na kontynent europejski. I moim zdaniem, niezależnie od pożytecznych idiotów, tak już w najbliższych latach będzie.

Mamy rok 2015, obie strony Atlantyku się cementują ze względu na neoimperialną Rosję i terroryzm docierający do wrót Europy. NATO wraca na kontynent europejski. I moim zdaniem, niezależnie od pożytecznych idiotów, którzy albo wielbią Putina, albo nie znoszą Hollywood, tak już w najbliższych latach będzie, nie może być inaczej, chociaż Ameryka jest bardzo zmęczona odgrywaniem roli strażnika światowego, bo jest demokracją, a demokracja nie nagradza przywódców, którzy wysyłają na niebezpieczeństwo i na śmierć żołnierzy poza granice własnego kraju. Jedynymi momentami, kiedy matki wysyłanych w daleką podróż żołnierzy błogosławiły prezydenta, były reakcja na zamachy w Nowym Jorku i interwencja w Afganistanie. To jest demokracja zmęczona swoją rolą, a musi w nią wejść ponownie z uwagi na Syrię, skoro po raz pierwszy od iluś lat Rosja interweniuje poza granicami tego, co uważa za dawne imperium, poza obszarem uważanym za sferę swojej dominacji. Ameryka musi się obudzić, choć zrobi to niechętnie, i wejść do tej gry. Obserwuję coraz więcej kontaktów pomiędzy Donaldem Tuskiem a szefem NATO. Nieprzypadkowo nagle te dwie organizacje – z których jedna jest organizacją militarna, a druga pokojową wspólnotą narodów – zaczynają rozmawiać wspólnym językiem o wspólnym bezpieczeństwie, które musi być budowane na innych zasadach niż te, w które dotąd inwestowaliśmy czas, wysiłek i pieniądze.

Leszek Jażdżewski: Zanim oddamy państwu głos, chciałem ostatnie swoje pytanie skierować do Michaiła Kasjanowa. W Polsce chyba nikt nie ma wątpliwości, że dopóty nie będzie całkowicie bezpiecznej Polski, dopóki za naszą wschodnią granicą nie będzie całkowicie demokratycznej Rosji. I kiedy Rosja najechała Gruzję, a potem odebrała Ukrainie Krym, wielu ludzi w Polsce – czasem podświadomie, a czasem zupełnie na serio – zaczęło dostrzegać, że za ich życia może wybuchnąć w Polsce konflikt zbrojny. Dziś Rosjanie masowo popierają Putina – bo oczywiście on ma propagandę i wszystkie potrzebne do tego narzędzia – on się cieszy większym poparciem niż którykolwiek przywódca polityczny od czasów Stalina… Czy pan jako Rosjanin, demokrata, widzi taką możliwość, że gdy Putin odejdzie, ta Rosja będzie nie tylko inna, lecz także lepsza, wyrzeknie się swojej sowieckiej przeszłości, zrezygnuje z Krymu i powie: „Bracia Ukraińcy, zabraliśmy go wam niegodnie, nawet jeśli kiedyś był nasz”, wycofa się z Donbasu, nie będzie patrzyła na kraje dawnego Związku Radzieckiego jak na bliską zagranicę? Czy taka Rosja jest tylko marzeniem, czy ona jest rzeczywistością? I czy to nie jest tak, że od tej Rosji dzieli nas nie tylko Putin, lecz także istotna część narodu rosyjskiego?

Michaił Kasjanow: To, co dzisiaj państwo widzą, a mianowicie tę bardzo dużą liczbę Rosjan wspierających reżim Putina, jego działania zarówno wewnątrz kraju, jak i za granicą, z czegoś wynika. Większość Rosjan nie będzie wspierać reżimu, gdy tylko skończy się totalna propaganda. Mniej więcej połowa ludności Federacji Rosyjskiej za jedyne źródło informacji ma telewizję, czyli kłamstwa, manipulacje, grę faktami. To po pierwsze. Po drugie – czy ten reżim stanowi niebezpieczeństwo dla Europejczyków? Tak, stanowi. On nie może funkcjonować bez czynnika zewnętrznego, bez szybkich zwycięstw i demonstracji tego, że Rosjanie są bardzo ważni, najlepsi na świecie, a cały świat powinien się ich bać. Trochę to wyolbrzymiam, ale tylko po to, by uwypuklić istotę. Stąd się biorą te cyfry. Państwo je wykorzystujecie, chociaż nawet my już tego nie robimy? Faktycznie, było takie badanie, które mówiło o tym, że politykę Putina wspiera 86 proc. społeczeństwa, ale ono było przeprowadzone natychmiast po aneksji Krymu, a teraz już wszystko wygląda inaczej. Co więcej, te badania nie odzwierciedlają rzeczywistości, ponieważ społeczeństwo nie chce ściągać na siebie szczególnej uwagi, by ktoś na górze nie pomyślał, że ludzie nie wspierają władzy itd. Stąd te 86 proc. Z drugiej strony aneksję Krymu poparły nawet te osoby, które nie wspierały i nie wspierają Putina. Dlaczego? Wszystkie żyjące obecnie pokolenia Federacji Rosyjskiej czytały te same podręczniki i tam zawsze mówiono, że Krym był częścią Rosji, Imperium Rosyjskiego, Związku Radzieckiego, Federacji Rosyjskiej. Sewastopol, miasto sławy rosyjskiej, nigdy się nie tłumaczyło, że na Krymie mieszkają jeszcze inne narody i że Krym dopiero od 300 lat jest częścią Rosji. Brak wiedzy odnośnie do tego, czym jest Krym, to główny czynnik, który przełożył się na tak wysokie poparcie. Sądzą tak nawet wykształceni ludzie w miastach, popierający nasze ugrupowanie. Ja miałem problemy w swojej partii, ponieważ w dwóch obwodach na południu Rosji – w obwodzie astrachańskim i stawropolskim – po tym, jak wygłosiliśmy nasze stanowisko wobec aneksji Krymu, ludzie zaczęli od nas odchodzić, i to z tego samego powodu, ponieważ uważają, że Krym to część naszej ojczystej rosyjskiej ziemi. Wykształcone osoby w dużych miastach generalnie rozumieją, że w XXI w. nie można dokonywać podziału terenu w taki sposób. Rozumieją, że są zasady, pod którymi się podpisaliśmy. I nawet jeśli to niesprawiedliwe z historycznego punktu widzenia, niezależnie od tego, co by się działo, nie będziemy niczego zmieniać w sprawie Wysp Kurylskich czy Sachalinu itd. Ale rozumiejąc to, mimo wszystko nie chcą publicznie zdradzać, że mają inną opinię. Oni w dniu dzisiejszym już mają inny pogląd i wiedzą, jaką cenę płacą za Krym. Jeżeli chodzi o Donbas, to w ogóle nie ma o czym mówić, to nie jest gra polityczna. Jak wyłączymy telewizję, to za tydzień ludzie już nie będą o tym pamiętać. Nie zapomną natomiast, że zabito tam tysiąc ludzi. Kto poniesie za to odpowiedzialność? Kiedy mówimy o odpowiedzialności społecznej, to w sprawie Syrii ludzie mówią: „Nie daj Boże, żeby było tak jak w Afganistanie”. A więc jestem przekonany, że Putin chce zakończyć historię z Donbasem i wykonać porozumienie mińskie. Krym natomiast będzie problemem, ponieważ jego rozwiązanie wymaga pracy nad mentalnością, a tego nie można zrobić jednego dnia, to trzeba tłumaczyć, razem z władzą Ukrainy, z OBWE, z organizacjami międzynarodowymi. To jest trudniejsze, ale możliwe. Odpowiadając na pytanie – jeśli nie będzie Putina, to Rosja będzie inna.

Czy reżim Putina stanowi niebezpieczeństwo dla Europejczyków? Tak, on nie może funkcjonować bez czynnika zewnętrznego, bez szybkich zwycięstw i demonstracji tego, że Rosjanie są najlepsi, a cały świat powinien się ich bać.

Leszek Jażdżewski: Ta wizja wielkiej, ale nieimperialnej Rosji jest bardzo kusząca, ale nie będziemy jej teraz zgłębiać, ponieważ podnoszą się ręce. Posłuchamy pytań, a potem będziemy odpowiadać.

Głos z sali, Andriej Sannikow, koordynator programu społecznego „Europejska Białoruś”: Putin podjął decyzję, że umieści wojskową bazę lotniczą na Białorusi. Jestem pewny, że uzgodnił to z Łukaszenką, który dzisiaj próbuje udawać, że nie do końca rozumie, o co chodzi, lecz sądzę, że chce tylko podbić stawkę. Pytanie do Michaiła Kasjanowa: jaki jest stosunek państwa partii do takich kroków niebezpiecznych dla nas, dla Białorusi, dla naszej niepodległości. Do Adama i Janusza mam to samo pytanie. Zupełnie niedawno bardzo otwarcie w państwowej prasie rosyjskiej mówiono o tym, że najważniejszym celem tej bazy lotniczej będą siły powietrzne Polski. Otóż czy warto, by Polska kontynuowała poparcie dla anulowania sankcji, związane z poprawą stosunków z dyktaturą na Białorusi, skoro chodzi już nawet nie o wartości, ale o bezpieczeństwo, zarówno Polski, jak i Europy.

Głos z sali, Witalij Portnikow, dziennikarz: Mam pytanie do pana Michaiła Kasjanowa. Chcę je zadać od 12 lat, ponieważ wtedy zaczął się konflikt terytorialny pomiędzy Rosją a Ukrainą, a dotyczył on wyspy Tuzła, a dokładniej budowy grobli przyłączającej wyspę do Federacji Rosyjskiej. Ukraińcy zorientowali się wtedy, że po pierwsze, może zostać przeciw nam zastosowana siła, po drugie, że nikt nie uwzględnia naszej jedności terytorialnej, a po trzecie, że stosunki między Rosją i Ukrainą dzięki propagandzie dosłownie w ciągu tygodnia mogą zostać doprowadzone do histerii. Tak jak to się stało w wypadku Krymu, wszystko się zmieniło w ciągu kilku dni. Nie mieliśmy wówczas żadnego kierownictwa demokratycznego – naszym prezydentem był Leonid Kuczma, a premierem Wiktor Janukowycz – a ze strony rosyjskiej właściwie pracował Władimir Putin oraz pan. Konflikt został wygaszony po pana negocjacjach z Janukowyczem. Ale dobrze pamiętam, że pan podczas wspólnej konferencji prasowej nie udzielił konkretnej odpowiedzi odnośnie do przynależności terytorialnej wyspy Tuzła, więc nie zostało to do końca wyjaśnione. Dlatego chciałem raz jeszcze o to zapytać. Jest to kwestia bardzo ważna, bo od tego de facto się zaczęło. Był to moment przełomowy, który potem spowodował to wszystko, czego byliśmy świadkami po latach. Jak w ogóle udało się temu przeciwdziałać i z czym to było związane? Chciałem się tego nareszcie dowiedzieć, jeśli oczywiście można się tego dowiedzieć publicznie.

Głos z sali, Radosław Markowski, dyrektor Centrum Studiów nad Demokracją SWPS: Bardzo ciekawa dyskusja, bardzo ciekawa diagnoza wszystkich problemów z demokracją, z którymi się zmagamy. Ogarnęła mnie straszna tęsknota za bohaterami, którzy nie pojawili się w państwa dyskusji. Według mnie nie jest możliwe zrozumienie tej zawieruchy, która dzisiaj panuje wokół Europy i w samej Europie bez przyjrzenia się umysłowości Rumsfeldów, Cheneyów i George’a W. Busha. Proszę mnie przekonać, że się mylę i że on nie jest potrzebny dla całości obrazu.

Głos z sali, Mikołaj Mirowski, historyk, Muzeum Tradycji Niepodległościowych: Mam pytania do Michaiła Kasjanowa i do Adama Michnika. Pociągnę temat rosyjskich perspektyw na obalenie Putina. Spójrzmy, jak w Rosji w ostatnich czasach zmieniała się władza. W 1917 r. ona leżała na ulicy i podnieśli ją bolszewicy, a nieudolność Aleksandra Kiereńskiego niemalże ich do tego zapraszała. W grudniu 1991 r. Związek Radziecki zbankrutował. Dwukrotnie do zmiany systemu doprowadziła słabość państwa. Co musiałoby się wydarzyć obecnie, żeby państwo rosyjskie osłabło tak jak w latach 1917 czy 1991?

Pozwolę sobie nie zgodzić się z tezą pana Michaiła Kasjanowa na temat kluczowości propagandy rosyjskiej dla utrwalenia reżimu Putina. Wydaje mi się, że sama propaganda by nie wystarczyła. Putin doszedł do władzy po jelcynowskiej smucie, po wojnach z Czeczenią, obiecał twarde rządy, które Rosjanom podobają się do tej pory. To wszystko miało ogromne znaczenie dla utrwalenia jego władzy. I ostatnia moja teza – czy tym czynnikiem, który mógłby podkopać siłę państwa Władimira Putina może się okazać Ukraina? Czy Ukraina i jej ewentualny sukces mogą doprowadzić do erozji, do pogrzebania tego reżimu?

Głos z sali, Łukasz Jurczyszyn, Akademia Humanistyczna im. Aleksandra Gieysztora: Mam dwa pytania do naszego szanownego gościa z Rosji. Na przełomie 2011 i 2012 roku w wielu miastach Rosji odbyły się masowe protesty przeciwko fałszowaniu wyborów. Pierwsze pytanie: chciałem się dowiedzieć, gdzie energia i potencjał tamtego sprzeciwu wobec władzy podziały się dzisiaj, czyli po ponawianych operacji wojennych. Jako socjolog zajmowałem się dwoma ruchami ultranacjonalistycznymi w Rosji – Ruchem Przeciwko Nielegalnej Imigracji (DPNI) i Drugą Rosją. Stąd kolejne pytanie: chciałem się dowiedzieć, czy pańskim zdaniem w środowiskach ultranacjonalistycznych tkwi potencjał, jeśli chodzi o przemiany w Rosji, ponieważ są to ruchy antyputinowskie? Jakie wiążą się z tym niebezpieczeństwa?

Michaił Kasjanow: Będę się starał odpowiadać na pytania krótko. Po pierwsze, niewątpliwie reżim jest chwiejny. Utrzymuje swoją pozycję dzięki propagandzie. Rozdeptano u nas system sądowy, nie ma niepodległego sądu, mamy problem z wolną prasą, z podziałem władzy, parlament nie jest niezależny – to instytucja, która produkuje prawa w ciągu trzech dni. To wszystko można pokonać dzięki wyborom, walczymy o to. Władze nas pytają, czy my nie rozumiemy, że nie ma wyborów. Moja odpowiedź jest taka, że instytucja wyborów to nie jest instytucja Putina, tylko nasza, demokratów. Putin jest zmuszony, by to znosić, dlatego my bardzo mocno o to walczymy i jestem przekonany, że to jest jedyna metoda, by zmienić władzę w Rosji w drodze pokojowej. Czy Ukraina będzie przełomowym etapem tej drogi? Myślę, że nie, ponieważ źródło zmiany bije w społeczeństwie rosyjskim, chodzi mi o klasę średnią, czyli mieszkańców dużych miast, to jest około 40 milionów ludzi. Właśnie oni chcą zmian. A to olbrzymia część ludności, większa niż w innych krajach, to oni są siłą napędową gospodarki, mały i średni biznes, inteligencja, czyli klasa średnia w wielkich miastach. Oni nas popierają. Wprowadzone przez nas reformy na początku XXI w. pozwoliły im zrozumieć, że mogą mieć wpływ na swoją przyszłość, zabezpieczać swoje rodziny i dbać o nie, oni w to uwierzyli i zaczęli planować na 10 lat, a nie na rok, jak dzisiaj. Zaczęło się rodzić więcej dzieci, rodziny powiększały swój dostatek. Dzisiaj zrozumieli, że swoją polityczną wolność oddali Putinowi, a stracili to, z czego korzystali – nie ma wolności ekonomicznej. Dla klasy średniej to zupełnie jasne, i to mimo odczuć związanych z Krymem i mimo całego problemu zmniejszania przestrzeni politycznej. Właśnie te osoby wychodziły na masowe demonstracje w latach 2011 i 2012. Putin to rozdeptał, uważał, że mechanizmy zmuszania pozwolą mu pokonać ten protest. Miał rację, ponieważ ludzie nie byli gotowi stracić tego, co mają.

Instytucja wyborów to nie jest instytucja Putina, tylko nasza, demokratów. Putin jest zmuszony, by to znosić, dlatego my bardzo mocno o to walczymy i jestem przekonany, że to jest jedyna metoda, by zmienić władzę w Rosji w drodze pokojowej.

Teraz odniosę się do pozostałych pytań. Jeśli chodzi o Tuzłę, to odpowiem tak: pan dobrze opisał sytuację, rok 2003, byłem wówczas premierem, Janukowycz był premierem, prezydentem był Kuczma. Już mówię, jak to się odbywało. Do wszystkich tych działań doszło za moimi plecami i ja potem musiałem to rozgrzebywać. Zorganizowaliśmy specjalne negocjacje i znaleźliśmy sposoby rozwiązania problemów, a potem, pamiętają państwo, Kuczma wziął to wszystko w swoje ręce i doszło do porozumienia. Pytają państwo, dlaczego nie zająłem wyraźnej stanowiska. Dlatego, że wówczas byłem premierem, nie mogłem powiedzieć, że Putin za moimi plecami dogadał się z gubernatorem kraju, dlatego ta sytuacja nie do końca została wyjaśniona. Ale na podstawie mojej reakcji w prasie wszyscy zrozumieli, że ja o niczym nie wiedziałem – tak samo jak nie wiedziałem o odłączenie gazu na Białorusi czy długach za gaz Ukrainy. W krótkim czasie wszystko uregulowaliśmy i zaczęła się normalna praca ekonomiczna. Tak więc to nie ma globalnego znaczenia i nie wpływa na dzisiejszą sytuację.

Jeśli zaś chodzi o Białoruś i o bazę, to Rosjanie jeszcze o tym nie wiedzą. Tak, trwają przygotowania, decyzje zostały podjęte, jak rozumiem. Stanowisko naszej partii jeszcze nie zostało wypracowane, bo tego nie omawialiśmy, ale moja opinia jest taka, że to jest szkodliwe rozwiązanie. Nie powinniśmy z NATO organizować zawodów, tylko współpracować. Putin i Łukaszenka, dwaj dzisiejsi liderzy, oddalają nas od Europy.

Janusz Lewandowski: Za mało wiem o okolicznościach dotyczących lokowania bazy na Białorusi, żeby tu – mając kogoś, kto zna lepiej te zagadnienia – prezentować jakieś poważne stanowisko. O tym, czy należy różnicować sankcje, wolałbym z tobą porozmawiać w kuluarach, to wtedy będzie bardziej pożyteczne.

Racja, że było paru nieobecnych w tej naszej rozmowie o bezpieczeństwie. George W. Bush na pewno miał swój udział w obecnym chaosie w Iraku i w Syrii, ale i prezydent Sarkozy dla obecnej kondycji Libii. Tylko że jeżeli będziemy analizowali nie mentalność i motywy, ale to, co się pojawiło w wyniku interwencji, które przewracały dyktatorów, to dojdziemy do ponurej konkluzji, że te części świata stabilizuje albo dyktator, albo utrwalona kulturowo monarchia, zakotwiczona monarchia – taka jak w Jordanii, bo to jest taki nasz wzorowy uczeń po drugiej stronie Morza Śródziemnego, z którym ciągle łączymy pewne nadzieje na demokratyzację – umożliwia również jakiś poziom demokratyzacji systemu. Jeżeli brakuje monarchy lub dyktatora, to rodzi się chaos, a tego typu konkluzja właściwie zmusza nas do przestawienia się na zupełnie inne instrumentarium budowania bezpieczeństwa regionalnego.

Nie zgodzę się z panem Mirowskim, który jakby nie do końca doceniał siłę rażenia propagandy w kreowaniu wizerunku Putina w Rosji. Wedle rachunków Komisji Europejskiej nie więcej niż 5 proc. społeczeństwa rosyjskiego zna języki obce i to dlatego siła rażenia własnej propagandy jest dużo większa niż w krajach, gdzie znajomość języków obcych i możliwość docierania do innych przekazów i źródeł informacji jest większa.

Chciałbym jeszcze powiedzieć o jednym swoim doświadczeniu wiążącym się z bezpieczeństwem regionu. Otóż byłem uczestnikiem wyprawy 27 komisarzy z 27 krajów samolotem czarterowym do Moskwy – już po katastrofie smoleńskiej. Jakie wnioski można było wyciągnąć z tej wizyty? Spotkaliśmy się z Polakami mieszkającymi w Moskwie, którzy mówili nam o niezwykle serdecznym współczuciu dla Polski 10 kwietnia, o tym, że na ulicy widać było autentyczny żal, że do tego doszło, ale tylko do czasu, kiedy Rosjanie usłyszeli, że to był ich zamach. Wtedy zupełnie się odwrócili. Ten zarzut spowodował olbrzymie szkody w relacjach Polacy–Rosjanie, już poniżej poziomu polityki.

Będąc w Moskwie i rozmawiając z przywódcami rosyjskimi, mieliśmy nieodparte wrażenie, że bardzo im się nie podoba, że tych 27 komisarzy z 27 krajów przyjechało razem. Bardzo by chcieli rozmawiać inaczej, bo inaczej by rozmawiali z Litwą, a inaczej z Berlinem. I dlatego po tej wizycie mam niezwykle silne poczucie, że elementem polskiego bezpieczeństwa – zarówno militarnego, jak i gospodarczego – jest zbiorowe bezpieczeństwo. I ktokolwiek by twierdził – a słyszę takie głosy – że najlepszym sposobem na przyszłość Polski jest osłabianie Unii Europejskiej, nie może już być bardziej antypolski, bardziej sprzeczny z polską racją stanu. A przecież mieliśmy cały blok polityczny, który nas zniechęcał do Unii Europejskiej, NATO, a siły dodawał mu miły głosik z Torunia. Tę swoją konkluzję będę powtarzał za każdym razem, niezależnie od tematu spotkania.

Rosjanie nie są żadnym wyjątkiem, są takim samym europejskim narodem jak my wszyscy, podatnym na narkotyk etnicznego nacjonalizmu.

Adam Michnik: Króciutko tylko chciałem się odnieść do tej propagandy. Niedawno byłem w Moskwie i miałem okazję występować publicznie. Dałem oczywiście wyraz swojemu obrzydzeniu po wysłuchaniu kilku audycji w rosyjskiej telewizji. Wtedy moi rosyjscy przyjaciele spytali mnie, po co to oglądam. Jak to po co? Ja się muszę przekonać, że w Polsce jeszcze nie jest najgorzej.

Jeśli chodzi o siłę propagandy – wie pan, mnie się zdaje, że my Polacy chętnie zadajemy takie pytania Rosjanom, a niechętnie zaglądamy we własną historię. Jako historyk z wykształcenia mogę panu powiedzieć, że entuzjazm polskiego społeczeństwa i mediów po wkroczeniu w 1938 r. polskiego wojska na Zaolzie był absolutnie porównywalny z entuzjazmem rosyjskiego społeczeństwa po wkroczeniu na Krym. Namawiałbym do pewnego rodzaju wstrzemięźliwości. Rosjanie nie są żadnym wyjątkiem, są takim samym europejskim narodem jak my wszyscy, podatnym na narkotyk etnicznego nacjonalizmu.

See No Evil, Hear No… :)

Raport Senatu USA w sprawie nielegalnych tortur stosowanych przez CIA wobec podejrzanych o terroryzm w okresie ostatniej republikańskiej administracji stawia soczystą kropę nad „i” w polskim wątku tej sprawy. Polskie władze, wywodzące się z SLD, wzięły w latach 2002-03 udział w procederze skandalicznego naruszenia praw człowieka, międzynarodowych przepisów prawa oraz naturalnie Konstytucji RP w imię podkreślenia nuworyszowskiego entuzjazmu sojuszniczego 5 lat po przystąpieniu do NATO, być może z dobrą wolą i zamiarami, którymi jednak i ta droga do piekła okazała się wybrukowana. W kolejnych latach, gdy amerykańskie media, międzynarodowe instytucje strzegące przestrzegania standardów praw człowieka, a w końcu postępowanie polskiej prokuratury odkrywały coraz więcej szczegółów torturowania ludzi w Starych Kiejkutach, Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski raz po raz składali wobec opinii publicznej kłamliwe dementi, aby teraz w końcu od nich odstąpić, zmienić strategię swojej rozpaczliwej obrony na przedstawianie argumentów mających usprawiedliwiać naruszenia konstytucyjne i lekceważenie ochrony praw człowieka. Inaczej niż media amerykańskie, które nadal z całą surowością usiłują kontrolować postępowanie tamtejszej władzy (co skutkuje odkrywaniem spraw w rodzaju programu dronów, masowego zbierania danych, szpiegowania liderów sojuszniczych państw i ich obywateli) nasze, w miażdżącej większości, szukają wymówek dla decydentów rządu SLD, które pozwoliłyby zwolnić ich z odpowiedzialności, albo przedstawić w oczach opinii publicznej ich czyn jako zrozumiały i uzasadniony. Być może dlatego w Polsce obywatel stoi na tak słabej pozycji w porównaniu z agendami aparatu przymusu państwa.

 

Argumenty, a raczej usprawiedliwienia, jakimi próbuje się nas przekonać o znikomym ciężarze gatunkowym sprawy starokiejkuckiej są nietrafne. Powtarzany, niemal z dumą, co jest co najmniej dziwne, argument, iż polskie władze nie wiedziały nic o tym, co Amerykanie wyczyniają w użyczonym im „lokalu” na polskiej prowincji, w najmniejszym stopniu nie zwalnia polskich władz z odpowiedzialności za tortury. Władze państwa odpowiadają z automatu za wszystko, co dzieje się na ich terytorium za ich zgodą. Skoro wiedziały o aktywności CIA w Polsce miały obowiązek wiedzieć, na czym ona polega. Brak wiedzy to zrzeczenie się jurysdykcji nad częścią terytorium państwa, co jest naruszeniem konstytucji. Dziś Kwaśniewski narzeka, że nie pomyślano o zawarciu z USA memorandum w sprawie zasad przebiegu ówczesnej współpracy (umowę o obowiązywaniu polskiego prawa na terenie ewentualnych amerykańskich instalacji militarnych itp. w RP Polska zawarła z USA dopiero w 2009 r.). To zaniedbanie stworzyło warunki do pogwałcenia w Polsce praw człowieka. Niewiedza, tak jak w przypadku niewiedzy obywatela o kształcie prawa, nie zwalnia z odpowiedzialności. Raczej ją potęguje, gdyż podnosi w tym przypadku do rangi naruszenia konstytucji.

Three_wise_monkeys

Żadnym argumentem nie jest też usiłowanie przedstawienia działań z lat 2002-03 jako uzasadnionej „pomocy sojusznikowi, który został napadnięty”. Stany Zjednoczone nie cierpiały na deficyt lokali do przetrzymywania podejrzanych o terroryzm i poddawania im niedozwolonym formom traktowania. Żadnej pomocy Polski, Litwy i Rumunii nie potrzebowały, nie do tego. Polska była potrzebna w roli „czarnej dziury”, nieszanującego się i własnego prawa bantustanu, w którym „taki numer przejdzie”. Była potrzebna tylko po to, aby nielegalne czynności nie miały miejsca na terytorium USA, co generowałoby zupełnie inny poziom odpowiedzialności po stronie pracowników uczestniczących w operacji. Jeśli to w czyimś rozumieniu oznacza „stanięcie na wysokości zadania”, to pozostaje pogratulować.

 

Najczęściej pada argument o „atmosferze czasu”, kilka miesięcy po atakach z 11.09.2001. Stawianie tego argumentu w zderzeniu z przepisami prawa to fatalny pomysł, przynoszący na myśl np. obozy internowania dla Amerykanów japońskiego pochodzenia po Pearl Harbour. Zaskakujące jest, że ten argument pada z ust dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, najbardziej konsekwentnych bojowników przeciwko idei IV RP, która przecież także była próbą naruszania porządku konstytucyjnego pod wpływem atmosfery czasu, antykorupcyjno-prolustracyjnego wzmożenia w połowie lat zerowych XXI wieku.

 

Udział Polski w tamtej operacji CIA to moralne bankructwo polskiego państwa. Niewielu w Polsce, którzy tak często piszą o wizerunku naszego kraju za granicą, o Solidarności, pokojowym obaleniu totalitaryzmu, o historii sukcesu modernizacyjno-gospodarczego w latach 90tych, a następnie w okresie kryzysu po roku 2008, zwraca uwagę na to, że w dość licznych i czytanych/słuchanych kręgach na ten wizerunek ma także postawa Polski w tej sprawie. I rzuca się cieniem. Było tak już wtedy, gdy Zachód podzieliła sprawa iracka, a Polska stanęła w tej dyskusji po złej stronie. Teraz raz jeszcze wraca to rykoszetem. Nie powiodły się próby tuszowania, wieloletnie kłamstwa nic nie dały. Prawda, jak zwykle, w końcu wypływa na powierzchnię. Czas najwyższy na rachunek za grzechy, mocne postanowienie poprawy, wyznanie win, przyjęcie kary, pokutę i zadośćuczynienie.

Dlaczego liberał „myśli o słoniu” – rozważania kognitywisty :)

by Wikipedia
by Wikipedia

„Nigdy nie używaj języka drugiej strony. Jej język narzuca bowiem jej ramę”. A jeśli ramę tę tworzy akurat wyobrażenie słonia, to przygniecie cię ona swoim ogromem, a twój sprzeciw nakarmi jedynie duże zwierzę i doda mu mocy. Cóż bowiem może powiedzieć liberalny demokrata, stojąc naprzeciw kilkutonowego giganta? Że urósł zbyt wielki? Że jego siła narusza kruchą równowagę społeczną? To wszystko prawda, ale im więcej będziemy o tym mówili, tym więcej ludzi dostrzeże, że słoń naprawdę posiada siłę, za którą być może warto podążyć.

Słonie to mocarne zwierzęta, język zaś to narzędzie, które przesądza o sile polityka. Sposób, w jaki mówimy, może więc stać się źródłem politycznej potęgi. Może jednak również sprawić, że staniemy się słoniem w składzie porcelany. Gruboskórnym zwierzęciem, które nie dostrzega swojej siły i niszczy wszystko wokół.

Wprowadzenie słonia do rozważań o tym, w jaki sposób język kształtuje naszą rzeczywistość polityczną, nie wyrasta jednak z sieci metaforycznych asocjacji, jakie nakreśliłem we wstępnym akapicie. Skojarzenie siły słonia z mocą wyrażeń, którymi się posługujemy, powstało w mojej wyobraźni za sprawą lektury książki George’a Lakoffa „Nie myśl o słoniu!”, w której amerykański językoznawca dokonuje charakterystyki języka amerykańskich konserwatystów i demokratów. Książka Lakoffa nie jest jednak chłodną naukową analizą funkcji języka w polityce, ale raczej gorącym poradnikiem, w którym wybitny profesor uniwersytetu w Berkeley stara się wskazać demokratom drogę do zwycięstwa. Wydana w 2004 roku po kolejnej porażce demokratów książka stała się dla nich drogowskazem do odzyskania pola i wyjścia z zapaści.

Tytułowego słonia można zatem potraktować jako figurę autoironii. Z drugiej jednak strony w ogromie swojej materialności nakierowuje on uwagę czytelnika na twardą pragmatykę. Lakoff stara się bowiem w tym swoistym podręczniku politycznej mowy powiązać ulotne idee i ideały z namacalną skutecznością wypowiedzi. Dlatego już na samym jego początku formułuje stanowcze polecenie, aby czytelnik przestał myśleć o słoniu, wyjaśniając w następnym zdaniu, że jak dotąd nikomu nie udało się zrealizować tego zakazu. Starając się bowiem go wypełnić, myślimy przecież intensywnie, aby nie myśleć, i tym sposobem idea słonia umacnia się w naszym umyśle. To właśnie ze względu na ten mechanizm działania naszego mózgu „nie powinniśmy mówić językiem strony przeciwnej”. Bowiem używając słów naszych oponentów, zmuszamy naszych słuchaczy do myślenia zgodnie z porządkiem wartości, który staramy się podważyć. Jeśli więc na przykład próbujemy opisać istotę współczesnego „kryzysu rodziny”, to bardzo trudno nam uciec od wdrukowywanego w nasze głowy przez słowo „kryzys” przekonania, że zmiany zachodzące w relacjach społecznych zmierzają w kierunku rozwiązań bezwzględnie negatywnych. Aby ludzie przestali się bać nadchodzącej nowej rzeczywistości, musimy zaproponować odmienny sposób ujmowania zachodzących przemian. Innymi słowy, chcąc zmienić rzeczywistość, musimy zmienić nasz język.

Takie właśnie zadania stawia sobie Lakoff, którego książka to swoiste kompendium nowego języka amerykańskich demokratów. Zgodnie bowiem z diagnozą wykładowcy z Berkeley konserwatyści opanowali język publiczny, skutecznie ubierając swoje wartości w popularne formuły i czyniąc go tym samym obowiązującym dyskursem społecznym. W czym jednak powstałe niemal dekadę temu kompendium retoryki amerykańskich demokratów może być pomocne polskiemu czytelnikowi? Jacek Wasilewski, autor wstępu do polskiego wydania książki Lakoffa, zaznacza, że publikacja ta pojawia się w Polsce „w dobrym czasie i jest co najmniej inspirująca”. Tak ogólne ujęcie wartości pracy Lakoffa sprowadza jego książkę do kolejnego podręcznika sztuki politycznej perswazji. Dla amerykańskiego czytelnika wyróżnikiem książki pozostaje metodyczne uporządkowanie języka, który skutecznie wyraża idee tamtejszych demokratów. Dla Polaka czytającego książkę jako instruktarz polityczny pozostaje ona w głównej mierze zbiorem ciekawych przykładów, często niestety już przebrzmiałych lub mało dobitnych.

Przyjrzyjmy się opisywanemu przez Lakoffa zabiegowi przyprawiania demokratom „gęby”. Dokonali tego konserwatyści, którzy dzięki „kilkudziesięcioletniej pracy swoich najwybitniejszych intelektualistów, specjalistów od języka, pisarzy, agencji reklamowych oraz znawców mediów sprawili”, że ludzie zaczęli myśleć o liberalnych demokratach jako o ugrupowaniu elitarnym, odseparowanym od codziennych problemów życia szarego człowieka. W celu stworzenia takiego negatywnego wizerunku przedstawicieli partii demokratycznej zaczęto nazywać: „liberałami hollywoodzkimi, liberałami limuzynowymi czy liberałami latte”. Mechanizm wprzęgnięcia języka do wytworzenia dystansu pomiędzy partią demokratyczną a jej potencjalnymi wyborcami jest tutaj całkowicie przejrzysty. Tyle że w kontekście współczesnego życia politycznego w Polsce negatywne określenia liberałów wydają się zaledwie drobnymi uszczypliwościami wobec politycznych konkurentów. Porównując wyniki – jak podkreśla Lakoff – „kilkudziesięcioletniej pracy” najlepszych specjalistów amerykańskich z produktywnością i barwnością dzisiejszego języka polskich polityków, można dojść do wniosku, że wyniki inwencji twórczej politycznych marketingowców zza oceanu blakną w konfrontacji z kreatywnością i wigorem naszych rodzimych „wytwórców” języka oraz inżynierów społecznej wyobraźni. Dobrze znane Polakom określenia takie jak: „oszołomy”, „porno grubasy”, „mohery”, „lumpenliberałowie”, „łże-elity”, „wykształciuchy” z pewnością stanowią znacznie bardzie intrygujący materiał odkrywający pokłady ludzkiej wyobraźni oraz żywotności języka politycznego. Przytoczone przykłady można oczywiście potraktować także jako dowody braku umiaru czy wręcz degrengolady politycznej.

Wykładowca rzadko sprawdza się w roli copywritera. Dlatego przykłady argumentacji, jakie przedstawia Lakoff, wydają mi się mało porywające. Idea ramowania, którą w pewnym uproszczeniu można przedstawić jako narzucanie oponentom swoich definicji sytuacji, jest bowiem toporna (choć skuteczna w sztuce perswazji) w porównaniu do koncepcji metafory, jaką w swoich pracach naukowych rozwinął Lakoff. Głównym jego wkładem w ten aspekt wiedzy o naszym języku było zwrócenie uwagi na kilka niedocenianych (niedostrzeganych) wymiarów procesu metaforyzacji. Po pierwsze więc, wedle amerykańskiego językoznawcy metafora nie ogranicza się do wyrażeń wyjątkowych, ale funkcjonuje często w sposób niezauważalny w potocznym języku. Po drugie, nie stanowi ona jedynie domeny wyobraźni poetyckiej, ale podlega systematyzacji, tworząc spójne i praktyczne sposoby pojmowania/ujmowania rzeczywistości.

Podobne spostrzeżenia można odnieść do procesów ramowania. Z jednej strony mamy do czynienia z fajerwerkami  spin doctorów czy innych mistrzów językowej manipulacji. Z drugiej strony nasz codzienny język jest przepełniony „niewinnymi” formułami, które wydają nam się niemal przezroczyste, podczas gdy ich wpływ na nasz sposób myślenia oraz system wartości jest przemożny.

Reprezentantem pierwszego rodzaju inwencji twórczej jest w książce Lakoffa między innymi wprowadzony przez konserwatystów slogan „podatek od śmierci”. Pojawia się on za każdym razem, kiedy dyskutowana jest sprawa opodatkowania spadku, na plan dalszy spychając racjonalne argumenty. Określenie „podatek od śmierci” sprowadza opodatkowanie spadku do czynu wręcz niemoralnego, a jego zwolenników do hien cmentarnych. Dla mnie osobiście znacznie bardziej zaskakującym wskazaniem źródła ramowania sposobu myślenia o naszych zobowiązaniach finansowych wobec państwa było tak oczywiste przecież stwierdzenie, jak „obciążenia podatkowe” czy jego pozytywny rewers „ulga podatkowa”. Koncentrując się na tej drugiej frazie, Lakoff odkrywa dość oczywistą prawdę, że mówienie o ulgach podatkowych zakłada istnienie jakiegoś niemiłego obciążenia. Dotknięty tym strapieniem człowiek czeka więc na bohatera, który wybawi go od tej przykrości. Każdego zaś, kto podatki podnosi, „traktuje jak łajdaka próbującego uniemożliwić ukojenie”. W pozytywnej części swojego wywodu Lakoff stara się przeramować myślenie o podatkach, pokazując, w jaki sposób należy mówić o podatkach jak o mądrej inwestycji, o koniecznej składce itd. Afirmatywna koncepcja podatków wydaje mi się mało przekonująca, ale to sprawa na inną dyskusję. Najważniejsze jest to, że Lakoff uczy nas przyglądać się tym sferom języka, które na co dzień tworzą pozór niewinności.

Drugim odkryciem amerykańskiego językoznawcy była koncepcja systematyczności i spójności języka metafor, a w konsekwencji także i ram, które – jak zapewne czytelnicy zdążyli się już zorientować – często są metaforami. Rama rozrasta się zatem w rozbudowany system obrazów, które układają się w logiczną sumę. Co przy tym ważne, logika ta nie jest wynikiem jakiegoś imperatywu, ale własnością naszego umysłu, który często nieudolnie, ale konsekwentnie dąży do spójności wyobrażeń (tak przynajmniej pouczają kognitywiści).

Dzięki temu Lakoffowi udaje się zarysować klarowną różnicę pomiędzy sposobem myślenia o państwie i społeczeństwie, jaki jest charakterystyczny dla konserwatystów oraz liberałów. Najogólniej rzecz ujmując, myślenie o państwie konserwatystów rozwija się zgodnie z ramą „surowego ojca”. Zakłada ona, że państwo odgrywa rolę surowego ojca, obywatele zaś dzielą się na dobrze i źle wychowane dzieci. Te właściwie przystosowane do życia płacą podatki i przyczyniają się do ogólnego wzrostu dobrobytu. Te złe to osoby, które powinny być ukarane za zbyt mały wkład w rozwój wspólnoty. Obywatele-dzieci wychowywani są więc przez konserwatystów zgodnie z przewrotnie traktowaną zasada biblijną „tym, co mają, będzie dodane, a tym, co nie mają, zabrane”. Obraz surowego rodzica rozciąga się jednak znacznie szerzej na wszystkie przestrzenie aktywności państwa. Surowy ojciec to przecież także twardy obrońca rodziny, który nie tylko bierze odwet na tych, którzy skrzywdzili oddanych mu pod opiekę, ale także potrafi – a jako ojciec ma do tego prawo – uderzyć z wyprzedzeniem kiedy przewiduje niebezpieczeństwo. Dla swoich dzieci (obywateli) jest on także wcieleniem ideału, wzorem nie tylko dla swojej rodziny, lecz także dla innych. Zgodnie z tą ramą stojący na czele USA prezydent jest także ojcem odpowiedzialnym za cały świat, który jednak, w pewnym uproszczeniu, dzieli się na rozwinięte państwa świata Zachodu i te, które jeszcze nie dojrzały i tym samym wciąż pozostają dziećmi. A skoro tak, to zgodnie z konserwatywnym porządkiem rodzinnym należy je wychować, stosując kary i zachęty.

Temu mocno zakorzenionemu w naszej świadomości obrazowi państwa Lakoff przeciwstawia demokratyczno-liberalny wizerunek rodzica opiekuńczego i współczującego. Zadaniem rodziców (dodajmy – obojga rodziców) w takim modelu „jest opieka, a ostatecznie wychowanie dzieci na dobrych opiekunów. Opieka ma dwa aspekty: empatię oraz odpowiedzialność (za siebie i za innych). Empatia oznacza, że chcemy dla innych obrony przed krzywdą, spełnienia w życiu, uczciwości, wolności oraz otwartej i dwustronnej komunikacji”. W ogólnym zarysie model ten wydaje się atrakcyjną kontrpropozycją dla konserwatywnego wzoru surowego ojca. Szczególnie bliskie wydają mi się jako liberałowi te fragmenty, w których Lakoff pisze o wzajemnej odpowiedzialności, szczerej, obustronnej komunikacji czy wspólnocie ludzi obdarzonych prawami, ale i wzajemnymi obowiązkami (odpowiedzialnością za innych).

Niezwykle istotne jest także spostrzeżenie, że możliwość pomagania innym wymaga zadbania o własny interes. A jednak w koncepcji wspólnoty, jaką promuje Lakoff, uparcie powraca obraz rodziców odpowiedzialnie wychowujących swoje dzieci. To jasne, że modele wychowania młodego pokolenia stanowią istotną kwestię społeczną, którą warto poruszać w wystąpieniach ideologicznych. Jak jednak ma się ona do ustanowienia właściwych relacji pomiędzy państwem a obywatelami? Można by wprawdzie uznać, że wychowanie dziecka pojawia się w opisach Lakoffa jako element całościowego ujęcia modelu rodziny. Jego własne wykłady pouczają jednak, że logika metafor oraz ram jest inna. Wciąż przywoływane jako modelowe relacje pomiędzy rodzicami i dziećmi sprawiają, że rama ta staje się istotna także dla naszego pojmowania rzeczywistości państwowej. Mówiąc krótko, państwo to rodzice, a jego obywatele to dzieci, z czego wynikają szczególne obowiązki jednej i drugiej strony takiego układu. Z koncepcji odpowiedzialnego współczującego rodzica Lakoff wyprowadza więc całość lewicowego programu, zobowiązującego państwo do opieki zdrowotnej, zapewnienia obywatelom bezpieczeństwa, dostępu do wiedzy oraz informacji, stworzenia możliwości korzystania z infrastruktury, a nawet nauczenia, jak być szczęśliwym i spełnionym.

Przywołane przykłady zadań państwa wobec obywatela w swojej ogólności wydają się słuszne. Rzecz jednak w tym, że w gruncie rzeczy pod wieloma z nich podpiszą się także konserwatyści, proponując być może inne sposoby działania, ale jednak wciąż podkreślając konieczność przynajmniej częściowej odpowiedzialności państwa za wymienione dziedziny życia społecznego. Czym zatem różnią się amerykańscy demokraci od amerykańskich konserwatystów? Z tekstu Lakoffa wynika, że kluczowymi ramami, które tworzą różnicę, są współczucie i odpowiedzialność. I tu znów wracamy do rodziców, gdyż konkretne przykłady Lakoffa swobodnie przeplatają zadania państwa z obowiązkami rodziców. Wszystkie wartości w wychowaniu (sic!) wyrastają bowiem ze wspomnianych ram, jakie tworzą koncepcje współczucia i odpowiedzialności. I tak na przykład „jeśli troszczysz się o swoje dziecko, będziesz je ochraniał. Przed czym chronisz swoje dzieci? Z pewnością przed narkotykami i zbrodniami. Starasz się również ustrzec swoje dzieci przed jazdą samochodem bez pasów bezpieczeństwa, przed paleniem czy też toksycznymi substancjami w jedzeniu. Takie postępowanie – zdaniem Lakoffa – przechodzi do polityki na wiele sposobów, w postaci ochrony środowiska, ochrony pracowników i konsumentów oraz ochrony przed chorobami”. W przytoczonym fragmencie książki „Nie myśl o słoniu!” Lakoff potwierdza zatem, że relację pomiędzy państwem a obywatelem kształtuje wyobrażenie o odpowiedzialnych za swoje dzieci rodzicach. Ten sposób myślenia nie odpowiada jednak nakreślonej wcześniej ramie społeczeństwa wzajemnie odpowiedzialnych za siebie obywateli. Innymi słowy, model partnerski oparty na wzajemności ma swoje granice, które zdradza porządek ram oraz metafor, jakimi posługuje się Lakoff.

Obywatele jednak to nie dzieci i tu rozchodzą się drogi demokraty Lakoffa i ludzi identyfikujących się jako liberałowie. Jednym z głównych powodów, dla którego zajmuję się koncepcją, jaką Lakoff przedstawił w swojej książce „Nie myśl o słoniu!”, jest to, że jej lektura uświadomiła mi zasadniczą różnię pomiędzy myśleniem liberalnym a konserwatywnym i lewicowym (amerykańskich demokratów). Zanim jednak przejdę do przedstawienia zasadniczych konkluzji, chciałbym wrócić na chwilę na nasze rodzime podwórko. Geneza niniejszego tekstu wyrasta bowiem tylko w połowie z rozważań amerykańskiego językoznawcy. Drugą połowę stanowi znakomite opracowanie mojej koleżanki z katedry Łucji Iwanczewskiej. Opisując postać dziecka bohatera w polskiej kulturze XX w., swoje rozważania zamyka ona obrazem stanowiącym diagnozę postawy polskiego społeczeństwa wobec rzeczywistości i jednocześnie wskazującym na jej źródła. Obrazem tym jest tradycyjna polska szopka, która przenika naszą kulturę zarówno w rejestrach kultury wysokiej, jak i w przestrzeniach życia codziennego.

Motywem przewodnim, który staje się przewodnikiem po historii polskiej fascynacji szopką, jest w tekście Iwanczewskiej utwór Lucjana Rydla „Betlejem polskie”, o którym na początku wieku XX w następujący sposób pisał recenzent „Gazety Lwowskiej”: „Urok niewypowiedziany ma ten utwór gołębiej prostoty i szczerego poetyc­kiego natchnienia, przetopiony w gorącym polskim sercu! Przenosi on widza czarem słów naiwnej kolędy w jego dzieciństwo sielskie, anielskie, stawia mu przed oczami przeszłość górną jego narodu, a dalej i wszystkie bóle i wszystkie łzy, i klęski wszystkie, aż po dzień dzisiejszy…”.

Zaprojektowane przez Rydla widowisko rozpalało polskie serca przez cały trudny dla naszego kraju wiek XX, by po roku 1989 stać się – jak podkreśla Iwanczewska – widowiskiem niemalże obowiązkowym, „wystawianym w każdym województwie. Polacy zyskali tym samym szansę uczestnictwa w wielkim narodowym rytuale, podczas którego przed żłóbkiem stawiają się wszyscy polscy bohaterowie, składając przed Jezusem narodowe pamiątki i symbole walk. Sens tego pochodu polskiej historii przed obliczem dzieciątka dobrze oddają słowa jednej z postaci – Mieszczki z Księstwa Poznańskiego – która mówi: „Cała Polska ze wszystkimi swoimi bohaterami znajduje schronienie pod płaszczem Matki, pod skrzydłami białego orła i staje przed obliczem Dziecięcia”.

Dla Iwanczewskiej procesja Polaków do żłóbka staje się praktyką utwierdzającą stan, w którym „zarówno Polska, jak i jej bohaterowie są jak dzieci projektem niegotowym i niedomkniętym […]. Wciąż oczekującym na dorosłość, która nie nadchodzi. Zamiast niej przychodzi kolejny regres, osunięcie w zdziecinnienie”.

Tak sformułowana konkluzja odnosić się może do okresu przejściowego, w którym Polska niefortunnie znajduje się już od ponad wieku. Myślę jednak, że to, co Iwanczewska słusznie rozpoznaje jako jedną z charakterystycznych cech Polaków, jest jednocześnie mechanizmem dość powszechnym w pozostałych demokracjach, choć być może nie tak ostro uwydatnionym. Inne narody także pożądają wodzów, nadnaturalnych opiekunów, ojców, przywódców, którzy zdejmą z nich odpowiedzialność. Bycie dzieckiem jest bowiem dość wygodne. Nie wyklucza możliwości spełnienia czynów wielkich czy wręcz bohaterskich, nie zobowiązuje nas jednak do ponoszenia odpowiedzialności za efekty naszych codziennych działań. W razie porażki możemy przecież zawsze liczyć na interwencję rodzica lub przynajmniej jego zrozumienie.

Druga strona medalu wygląda jednak znacznie mniej korzystnie. Rama rodzica – niezależnie czy srogiego, czy opiekuńczego – daje bowiem państwu narzędzia oraz prawo do „wychowywania” swoich obywateli. Obojętne, czy władza działa wedle reguł srogiego ojca, czy współczującego rodzica – w obu przypadkach zyskuje wyłączne prawo do decydowania o tym, co dla obywateli jest dobre i bezpieczne. Za jeżdżenie bez zapiętych pasów możemy zatem być karani mandatami lub nakłaniani do bezpiecznej jazdy przez różnego rodzaju zachęty czy nauki. Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku zostajemy jednak postawieni w pozycji ludzi, którzy nie wiedzą, których trzeba wychować, pouczyć lub przymusić. Taka sytuacja stanowi oczywisty atak na naszą wolność i godność. Na tym jednak nie kończą się skutki myślenia z wykorzystaniem ramy wyznaczanej przez relację rodzic–dziecko.

Postulat konieczności wychowania obywateli skazuje ich bowiem na niemotę. Ktoś, kto nie wie, może wprawdzie mówić, ale jego mowa nie ma większego znaczenia. W takiej zaś sytuacji deklarowana przez Lakoffa światła idea obustronnej i szczerej komunikacji jest niewykonalna. Jak można mówić o obustronności, kiedy jednej ze stron odmawia się zdolności do przedstawiania swoich racji. W tym zatem miejscu łamie się spójność „rodzinnej ramy” troskliwego rodzica, którą promuje Lakoff. Zaś konsekwencje tego pęknięcia nie ograniczają się jedynie do jego identyfikacji w ramach analizy zaproponowanego przez Lakoffa modelu.

Idea ojca (rodzica), który poucza, wie lepiej, jest odpowiedzialny oraz słucha swojego dziecka, ale tylko po to, aby naprostować jego naiwne, czasem niebezpieczne pomysły, odciska mocne piętno w praktycznym funkcjonowaniu życia politycznego w Polsce (a także w innych krajach). Oczywiście, nie da się wskazać ośrodka władzy rodzicielskiej, gdyż zależy on od tego, kto będzie się starał go określić. Nietrudno za to wskazać, częściową przynajmniej, listę pretendentów do pozycji wychowawcy narodu. Najpierw wśród różnych opcji politycznych szermujących określeniami „oszołomy”, „wykształciuchy”, „mohery” itp. Znacznie wyraźniej mechanizm „upupiania” społeczeństwa zarysowuje się natomiast w podziale na centrum oraz prowincję, w odmawianiu ludziom z regionów biedniejszych racji w sporach o metody rozwiązywania problemów państwa polskiego. O wciąż istniejącym podziale na ośrodki miejskie, klasę średnią oraz prowincję z zamieszkującymi ją „nienadążającymi grupami” nie trzeba wspominać. I nie ma tu większego znaczenia, czy obrażamy naszych oponentów za pomocą epitetów ideologicznych, czy z troską pochylamy się nad pokrzywdzonymi. W jednym i drugim przypadku traktujemy ich jak niesforne lub niedojrzałe dzieci, które można wysłuchać, ale z którymi nie trzeba się liczyć. W końcu, jak stwierdził po przegranej Tadeusza Mazowieckiego w wyborach prezydenckich Bronisław Geremek: „Polacy nie dorośli do demokracji”. Wszyscy zatem nadajemy się do oddania pod opiekę surowego ojca, w którego rolę podajże najlepiej wcielił się George W. Bush, lub dobrego rodzica, którego sugeruje Lakoff.

Paradoksalnie tytuł książki Lakoffa jest frazą wymierzoną w samo serce wyrażonej w treści książki idei wspólnoty rodzinnej, budowanej zgodnie z zasadą wzajemnej odpowiedzialności oraz zaufania. Znajdująca się na okładce prowokacyjna formuła jest bowiem wstępem do paternalistycznego w swojej formule pouczenia, aby nigdy nie mówić (a zatem – zgodnie z złożeniami kognitywizmu – także nie myśleć) językiem naszych politycznych przeciwników. Taka postawa stanowi jednak fundament walki o przywództwo, które z jednej strony ujawnia patriarchalną wolę władzy symbolicznej nad całością społeczeństwa, z drugiej strony, paradoksalnie, ujawnia dziecięce lęki przed zgodą na fakt istnienia konkurencyjnych modeli rzeczywistości. Jeśli jednak przestaniemy myśleć o społeczeństwie jak o rodzinie, której ramy określa stosunek rodzic–dziecko, dostrzeżemy, że zakres wartości, jaki tworzy wspólnota, wykracza poza obowiązki kreślone postawą współczucia i odpowiedzialności, wzbogacając nas o szacunek dla innych, który czyni z nas nie tylko osoby bardziej etyczne, lecz także silniejsze i skuteczniejsze. Niezależnie bowiem od sympatii do dzieci, która jest mi bliska, współpraca z osobami dorosłymi jest w przytłaczającej większości przypadków znacznie bardziej efektywna. Dlatego nie warto ustawiać sobie innych, nawet naszych oponentów, w pozycji dzieci. Znacznie lepiej jest żyć i myśleć wedle metafory, w której ramach państwo to szeroka wspólnota rodzinna ludzi dojrzałych, choć – jak to w modelu wielkiej rodziny bywa – różnorodnych. Taki właśnie sposób myślenia o państwie odróżnia moim zdaniem liberałów zarówno od konserwatystów, jak i lewicowców (demokratów). Wcale jednak nie dlatego, że czują się oni bardziej dojrzali, ale dlatego, że jako dojrzałych traktują zarówno swoje siostry z lewej strony sceny politycznej, jak i braci z prawej. Lepiej bowiem i praktyczniej jest pomyśleć o „innym” jak o słoniu, który narzuca nam się z odmiennymi od naszych ramami, aniżeli odnosić się do ludzi myślących inaczej od nas ze współczuciem należnym osobnikom niedojrzałym lub nieszczęsnym zwierzątkom zamkniętym w klatkach swojej „umysłowej ciasnoty”. Apeluję więc: „liberale, nie bój się myśleć o słoniu!”.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję