Czy inna Rosja jest możliwa? :)

Tekst pochodzi z XXI numeru kwartalnika Liberté! „Jak uratować demokrację”, dostępnego w sklepie internetowym. Zachęcamy również do zakupu prenumeraty kwartalnika na cały rok 2016.

Uważam, że inna Rosja nie jest prawdopodobna, że jej przeobrażenie jest niewykonalne, zwłaszcza kiedy Rosją rządzi Putin. Uważam również, że Putin nigdy nie ustąpi, nie widzę takiej możliwości. Sądzę, że Rosja może się stać innym krajem tylko po tym, gdy Putin odejdzie, niestety to chyba nie nastąpi szybko ze względu na bardzo wiele czynników, o których za chwilę opowiem.

Najpierw jednak chcę powiedzieć kilka słów o tym, że nie uważam Rosji za dziwne społeczeństwo. W roku 2010 byłem we Francji, gdzie uczestniczyłem w wydarzeniu dotyczącym kontroli autorytarnej w wolnych krajach. Tak właśnie wygląda dziś Rosja – to jest naprawdę wolny, swobodny kraj. Oczywiście mamy ograniczony dostęp do informacji, ale można u nas choćby prowadzić działalność gospodarczą. Może tych swobód nie jest zbyt dużo, ale istnieje sporo możliwości osiągnięcia sukcesu. Cieszymy się wolnością osobistą – można wyjechać z kraju, można do niego wjechać, kiedy się tylko chce, co nie było możliwe w czasach Związku Radzieckiego.

To prawda, że nasz kraj i jego polityka są bardzo ściśle kontrolowane przez rząd, ale jeśli mielibyśmy rozmawiać o Rosji, która nie jest wolna, to według mnie nie byłaby to słuszna teza, bo Rosja jest wolna. Nie znaczy to, że nie powinna być lepiej zorganizowana pod kątem tych swobód.

Nie uważam Rosji za dziwne społeczeństwo – to jest naprawdę wolny, swobodny kraj. Może tych swobód nie jest zbyt dużo, ale istnieje sporo możliwości osiągnięcia sukcesu.

Na początku chciałbym powiedzieć, dlaczego według mnie Rosja na zmianę nie jest gotowa i długo gotowa nie będzie, pewnie potrwa to kilka, o ile nie kilkadziesiąt lat. Pan Michaił Kasjanow, który przemawiał tutaj dwa dni temu, stwierdził, że Putin niestety pogwałcił zasady demokracji, a społeczeństwo Rosji również nie jest demokratyczne. Jeżeli weźmiemy pod uwagę klasyczną definicję demokracji, ważną kwestią jest w niej to, że demokracja jest systemem, w którym wybiera się rządy i wymienia je na podstawie sprawiedliwych i uczciwych wyborów. Kiedy spojrzymy na historię Rosji, uświadomimy sobie, że ten kraj tak naprawdę nie miał w swojej historii rządu, który został zmieniony w ramach procedury demokratycznej. Najbardziej demokratyczni liderzy Federacji Rosyjskiej i Związku Radzieckiego to Michaił Gorbaczow i Borys Jelcyn, ale oni także nie zostali odwołani w demokratycznych wyborach. Gorbaczow zrezygnował ze swojego stanowiska, ponieważ kraj zmierzał ku upadkowi, a Jelcynowi władza została przekazana. Dlatego twierdzę, że taka zmiana w najbliższej przyszłości nie nastąpi. To jest chyba zakorzenione w naszych rosyjskich tradycjach, a żeby te tradycje można było zmienić, powinniśmy zintegrować Rosję z europejskim systemem politycznym. Dopiero to by te zmiany umożliwiło.

Po drugie, w każdym kraju demokratycznym musimy mieć przynajmniej dwie partie, partię wygrywającą wybory i opozycję. Te dwie partie powinny być w stanie wymieniać się władzą, a żeby tak się stało, potrzeba zmiany postawy obywateli. Analizując historię Rosji, znowu można stwierdzić, że nigdy nie było tam żadnej opozycji. Może w latach 30., kiedy mówiono o prawym i lewym skrzydle partii komunistycznej. Ale potem okazało się, że ta opozycja to tak naprawdę wróg ludu, a w latach 60. nazwano ich dysydentami. Ci, którzy byli niezadowoleni z reżimu, którzy starali się go zmienić, nie byli uznawani za opozycję, lecz właśnie za dysydentów – to pojęcie odzwierciedla społeczeństwo rosyjskie, a nie tylko Putina. W Rosji nie ma dużego szacunku dla osób, które mają inne poglądy, dlatego uważam, że nawet teraz nie ma w Rosji znaczącej opozycji, jest co prawda kilka małych partyjek, które w ramach interesów Putina bawią się w opozycję, mamy wielu dysydentów, którzy jednak nie mają zdolności prezentowania żadnego programu, a tym bardziej reprezentowania kraju. Ci dysydenci, jak już wspomniałem, zaczęli się pojawiać w latach 60., potem była pierestrojka, ten sowiecki system został zniszczony i wtedy właśnie wszyscy ci ludzie zostali odsunięci od władzy. W latach 90. nie było w Rosji zbyt wielu demokratów, zbyt wielu przedstawicieli opozycji, mimo że mieliśmy już wtedy postkomunizm. Dlatego twierdzę, że dopóki nie będziemy mieć prawdziwej opozycji w Rosji, dopóty nie mamy co liczyć na zmiany.

Dopóki nie będziemy mieć prawdziwej opozycji w Rosji, dopóty nie mamy co liczyć na zmiany

Kolejna sprawa to kwestie polityczne. Putin bez względu na to, co państwo sądzą o jego działalności, nie narzuca swojej opinii obywatelom. On jest oczywiście populistą i dlatego stara się przemawiać do ludzi, chce ich przekonać do swojego programu. A więc jakiekolwiek starania prowadzące do otwarcia Rosjanom oczu są bardzo trudne. Rosja to wolny kraj, a większość osób popierających Putina korzysta z propagandy. To pokazuje drogę, jaką obrali Rosjanie. Tak właśnie działa reżim Putina. Jeżeli ktoś mówi, że w przyszłym roku to się zmieni, to w mojej ocenie jest w błędzie. We współczesnej Rosji naprawdę tylko znikoma mniejszość jest przeciwna Putinowi.

Chciałbym też powiedzieć nieco o gospodarce. W czasie rządów Putina mamy wzrost z 4% do 6%, jeśli chodzi o przedsiębiorczość. Dzięki takim właśnie kwestiom Putin zyskuje poparcie zwykłych ludzi. Oczywiście, mamy teraz poważny kryzysy finansowy, który przekłada się na cierpienie ludzi. W Rosji 25–30% osób jest niezadowolonych z tego powodu, za kilka lat coś się w związku z tym wydarzy, a jeśli nie, to grozi nam destabilizacja. Ciężarem dla Rosji są ostatnio sankcje narzucone przez zagranicę, co ma spory wpływ na naszą gospodarkę, ale nawet w tych trudnych warunkach radzi sobie ona całkiem dobrze. Efekt dewaluacji z 2014 r., brak rezerw finansowych jakby nie mają na to większego wpływu, ponieważ działania Putina pozwalają zachować to wszystko pod kontrolą. Myślę że do roku 2018 nasz system gospodarczy będzie w miarę stabilny, nie ma dla niego większego zagrożenia.

Należy wspomnieć również o tym, że przez ostatnie 5–6 lat emigracja z Rosji cały czas się intensyfikuje, powstaje pewien ruch sprzeciwu, ludzie protestują i emigrują. W roku 2011 ten potencjał był znacznie większy niż teraz. Mówiono: „Powinniśmy zjednoczyć diasporę rosyjską na terenie Europy, musimy stworzyć fundament dla oporu przeciwko Putinowi”. Uważam, że to myślenie jest błędne. Tak naprawdę tylko ci Rosjanie, którzy zostali, mogą zmienić ten kraj. Mamy w Rosji starą tradycję, by ignorować głosy z zagranicy, dlatego rady imigrantów naprawdę nie będą się cieszyć dużą popularnością. Ludzie wiedzą, że emigranci nie mają nic do powiedzenia, ponieważ zostawili Rosję, która przeżywa kryzys gospodarczy. Skoro oni teraz żyją na przykład w Paryżu i tam wiodą bardzo luksusowe życie, głosu w Rosji nie mają.

Jeżeli ktoś mówi, że w Rosji panuje okrutna korupcja, to proszę takim osobom nie wierzyć. To nie są specjaliści, w Rosji nie ma korupcji, ale raczej fuzja biznesu, administracji, rządu – bardzo ścisła współpraca. W Rosji można prowadzić działalność gospodarczą na podstawie prawa, które zostało stworzone, by wspierać rozwój biznesu. Jeśli przyjrzymy się regionom, to wszystko, co tam się dzieje, jest tak naprawdę zgodne z prawem. Wszystkie przepisy przyjmowane są przez Dumę, po prostu taki mamy system, a elity pozwalają wykorzystywać ten system biznesmenom. Tak jak powiedziałem, w Rosji nastąpiło zintegrowanie sektora publicznego oraz przedsiębiorców i to ci ludzie tworzą system gospodarczo-polityczny. Dzięki temu jest on bardzo stabilny.

Jeszcze raz podkreślę, niech nikt nie ma nadziei, że w Rosji nastąpi jakaś radykalna zmiana, destabilizacja w polityce czy społeczeństwie, przynajmniej przez kolejne 6–10 lat. Putin wygra następne wybory, cały czas będzie zaangażowany w życie polityczne. Najciekawsze jest to, jaka będzie przyszłość. Rosja się nie zmieni, dopóki pan Putin żyje, według niego Rosja to Putin. Jeśli Putin czegoś chce, to Rosja to robi, ale Putin nie będzie żył wiecznie. Co się stanie, gdy go zabraknie? Wydaje mi się, że powinni się nad tym zastanowić przede wszystkim politycy zajmujący się sprawami zagranicznymi. Znamy dzisiejszą Rosję, najlepszą strategią wobec niej jest izolacja.

Niech nikt nie ma nadziei, że w Rosji nastąpi jakaś radykalna zmiana w polityce czy społeczeństwie, przynajmniej przez kolejne 6–10 lat. Putin wygra następne wybory, cały czas będzie zaangażowany w życie polityczne.

Jeżeli Putin będzie chciał kolejnej zimnej wojny – nad czym się bardzo intensywnie w Rosji debatuje – to proszę mu ją dać, bo Rosja – tak naprawdę słabsza niż Związek Radziecki – jest mocno uzależniona od gospodarek państw sąsiednich, więc taka konfrontacja nie jest jej potrzebna i to oczywiste, że system przestanie być wydolny. Jaki błąd w latach 90. popełniła Europa? Był to ten sam błąd, który w latach 20. popełniono w Niemczech, wierząc, że Niemcy to kraj demokratyczny, że u władzy są demokratyczni socjaliści. Niestety, wiemy, co się stało. Niemcy stały się krajem ksenofobicznym, dyktatorskim, nazistowskim i to przez tę ideologię w Europie wybuchła II wojna światowa. Na szczęście później Europa się zjednoczyła, wyciągnęła wnioski, przez co dzisiaj Niemcy zasiadają w instytucjach europejskich oraz NATO-wskich i nie ma możliwości, by powrócili do ideologii nazistowskiej. Podobne podejście w latach 90. było w Rosji, stworzono Federację Rosyjską, w której powstał front prozachodni chcący korzystać z gospodarki rynkowej. Rosja otrzymywała od innych państw wsparcie w budowie gospodarki wolnorynkowej i instytucji demokratycznych. Takim wzorem były wówczas Czechy i Polska, to te kraje się zmieniły, miały chęci stać się krajami europejskimi, planowały doganiać Zachód, a nie się alienować. Rosja de facto wprowadziła instytucje demokracji, podobne jak na Węgrzech czy Estonii, lecz sytuacja przypomina tu to, co się działo w Niemczech w latach 20. Nasz kraj stracił wiele terytoriów, Rosja została podzielona. Trzeba było podnieść kraj z kolan. Dzisiaj widzimy drugie otwarcie – próbę odbudowy cesarstwa czy imperium rosyjskiego, co się po prostu nie uda. Ewentualna druga zimna wojna nie będzie przypominać II wojny światowej, co do tego jestem przekonany. Jeżeli Putin tę wojnę by przegrał, to jego reżim również przegra, Rosja zostałaby zmuszona do integracji, bo nie czułaby się bezpieczna, nie mogłaby sama działać na granicy wschodniej, zwyczajnie szukałaby sojuszników. Rosja musi być zeuropeizowana, powinna być częścią Europy pod względem instytucjonalnym, politycznym i gospodarczym. Moim zdaniem wyzwaniem dla Europy w najbliższym czasie jest to, by Europejczycy doszli do wniosku, że Rosja, Ukraina i Białoruś powinny się stać częścią Europy.

Nie mówimy tu o wspólnocie demokracji, o wspólnych przestrzeniach, mówimy o strukturze instytucjonalnej. Wydaje mi się, że wówczas byłaby szansa na inną Rosję, na tą drugą Rosję. Moglibyśmy mieć większą Unię Europejską, a Rosja mogłaby korzystać ze wszystkich możliwości, jakie dają gospodarki europejskie, a UE z możliwości, jakie stwarza Rosja.

Jeżeli wydaje się to państwu niemożliwe, możemy być pewni, że problem Rosji znowu ujrzy światło dziennie, i to przy najbliższej okazji.

Powtórzę, Rosja nie jest normalnym krajem, nie zachowuje się jak inne kraje europejskie. Mieszkańcy Rosji nie czują się Europejczykami. Twierdzę, że Putin jest śmiertelnikiem, więc Rosja kiedyś się otworzy, ale Europa musi dać jej szansę, by stała się jej częścią. Będzie trzeba stworzyć pewną strategię i przyjąć Rosję do UE, bo jeśli to się nie stanie, pojawi się kolejny Putin krzyczący, że Rosja to szczególny kraj, który musi się stać państwem imperialistycznym, znowu pojawią się te same problemy co teraz i będą ciągle do nas wracać.

Niech państwo nie wierzą w możliwość gwałtownej zmiany w Rosji. Jeśli te zmiany chcemy zobaczyć, musimy spojrzeć, jakie błędy popełniono wewnątrz Europy, i na ich podstawie stworzyć kompleksową strategię dotyczącą tego, jak zintegrować Rosję z Unią Europejską, jak stworzyć jedną wspólnotę polityczną.

Putin jest śmiertelnikiem, więc Rosja kiedyś się otworzy, ale Europa musi dać jej szansę, by stała się jej częścią.

Maciej Nowicki: Zanim oddam głos publiczności, o coś zapytam. Mówił pan o perspektywie długoterminowej, a co z konfliktem na Ukrainie? Czy jest on zamrożony? Czy Putin będzie tam działał? Czy chciał tylko nastraszyć Ukrainę i sprawdzić reakcje Zachodu?

Władysław Inoziemcew: Konflikt na Ukrainie jest tematem bardzo złożonym, ale chciałbym powiedzieć o dwóch rzeczach. Większość obywateli rosyjskich uważa Ukrainę za część Rosji. Z historycznego punktu widzenia Kijów był miejscem, gdzie narodziła się kultura rosyjska, były zresztą trzy takie miejsca: Kijów, Nowogród i Włodzimierz. Po inwazji mongolskiej Rosja stała się księstwem moskiewskim, którego częścią był Kijów, dopiero później powstała Ukraina, jakby wywodząca się z tego księstwa. W nowej Rosji Ukraina była objęta złożoną polityką Rosji, więc jeśli stracimy Ukrainę, to wrócimy do księstwa moskiewskiego, co będzie ogromną traumą historyczną. Ukraina nigdy nie była kolonią, lecz zawsze pozostawała częścią państwa, dlatego w 2011 r. Putin powiedział, że Związek Radziecki był taką samą Rosją jaką jest ona dzisiaj. Putin wierzył, że Białoruś, Ukraina i Rosja to jeden kraj. Dlatego gdy Ukraina zaczęła zmierzać w stronę Zachodu, był to dla niego znak do działania, chciał być szybki i radykalny, najpierw Krym, potem destabilizacja innych części państwa i ogłaszanie niepodległości poszczególnych regionów, lecz to mu się nie udało. Zorientował się, jak na jego państwo działają nakładane przez Zachód sankcje, miał w planach podział Ukrainy na dwie części, jedna miała być niepodległa, a druga stać się częścią Rosji. Ten konflikt jest teraz zamrożony, Putin nigdy nie pogodzi się z tym, że musi oddać Ukrainie Donbas, myślę, że to nie jest potrzebne samej Ukrainie. Będzie się on teraz starał wpływać na rząd. Teraz próbuje zwrócić uwagę Zachodu na Syrię, ale niestety – dopóki Putin żyje, konflikt z Ukrainą będzie trwał.

Maciej Nowicki: Wspomniał pan o Syrii i jej dotyczy moje kolejne pytanie. Istnieje teoria mówiąca o tym, że Obama stworzył Putina, pozwalając mu na wszystko. O co właściwie chodzi w Syrii? Czy Rosja pokazuje tam swoją siłę? Przecież sam pan powiedział, że Rosja jest słabsza, niż nam się wydaje. Czy chodzi o ropę naftową? Czy chce chaosu na Bliskim Wschodzie? Czy może robi to dlatego, że złożył obietnice nacjonalistyczne i nie będąc w stanie zaanektować dalszej części Ukrainy, skupia uwagę na Bliskim Wschodzie?

Władysław Inoziemcew: Putin stworzył bardzo skuteczny mechanizm zarządzania sprawami swojego kraju. Mówię o przerzucaniu uwagi z jednego problemu na drugi. Na początku mówił, że przywrócił integrację terytorialną (Czeczenia), ale gdy ktoś zaczyna zajmować się tą kwestią, Putin wywołuje inny problem np. kryzys gospodarczy albo Ukrainę. Aby zmniejszyć zainteresowanie Ukrainą, propaganda rosyjska skupia się na Syrii i ma problem z głowy. Inną kwestią jest to, że Putin – wyłącznie dla celów wewnętrznych – utrzymuje, że Rosja jest tak silna, jak nigdy dotąd, że potrafi wpływać na problemy światowe, że jest zdolna je rozwiązywać, że może się sprzeciwić USA na międzynarodowej arenie politycznej. To jest bardzo ważne, tę konkurencję było widać w zasadzie zawsze, a przede wszystkim w czasach zimnej wojny. Nie wiem, czy interwencja w Syrii to jakaś decyzja strategiczna, myślę, że ona nie rozwiąże problemów energetycznych na Bliskim Wschodzie.

Putin stworzył bardzo skuteczny mechanizm zarządzania sprawami swojego kraju – przerzucanie uwagi z jednego problemu na drugi.

Głos z sali, Jarosław Wysokiński: Zapomniał pan o innych zasadniczych kwestiach. Nie mówił pan o Chinach, o relacjach gospodarczych pomiędzy Rosją a Państwem Środka ani o relacjach wojskowych. Obawiam się, że po odejściu Putina ta relacja się utrzyma i będzie miała duży wpływ na politykę zagraniczną.

Władysław Inoziemcew: To faktycznie zasadnicze kwestie. To prawda, relacje między Rosją i Chinami zyskują na znaczeniu, ale w tej relacji Rosja będzie młodszym partnerem. To duży problem dla Rosji, dlatego że takiej sytuacji nie było nigdy wcześniej. To najważniejszy problem tej relacji i nie wiemy, jak to się może skończyć. Dzisiaj Chińczycy nawet starają się pokazać, że to są relacje partnerskie, ale myślę, że za 10 lat to się zmieni i wtedy zobaczymy, co na to Rosja. Nie można mówić o nowej jakości stosunków pomiędzy Chinami a Rosją jako o fakcie. Oczywiście mamy do czynienia ze zwiększeniem eksportu ropy do Chin, ale nie ma czegoś takiego jak jakieś wspólne projekty. Jest relacja gospodarcza, ale łatwo ją zburzyć, bo to tylko i wyłącznie handel, interesy, nie żadne tam partnerstwa. Dlaczego Putin zwraca się w kierunku Chin? Odwraca się w ten sposób od Europy, a patrząc z tej perspektywy, może w jakiś sposób zyskać, bo zwraca się do państw, które nigdy nie będą chciały narzucić swoich wartości czy zasad. Chiny nie mówią o prawach człowieka ani o demokracji, tylko o gospodarce, a to dla Putina ważne, by nikt mu nie mówił, co ma robić. Przed tą relacją stoi bardzo dużo wyzwań.

Głos z sali, Gabriela Krauze: Co pan sądzi na temat sprawy Nadii Sawczenko? Jaka będzie jej przyszłość?

Władysław Inoziemcew: Nie mam pojęcia. Wszystko zależy od jednej osoby i wszyscy wiedzą, o kim mówię.

Głos z sali: Rosja wciąż jest siłą, która zarządza bezpieczeństwem atomowym na świecie. Czy Putin może doprowadzić do sytuacji, kiedy wszystko wymknie się spod kontroli? Drugie pytanie dotyczy czasu po Putinie. Czy niż demograficzny w Rosji może mieć wpływ na sytuację na świecie?

Władysław Inoziemcew: Putin jest bardzo inteligentnym politykiem, który zna zagrania taktyczne. Działał kategorycznie w kwestii Gruzji, Krymu, Donbasu, dlatego że te regiony nie należały do NATO i nie były zobowiązane żadnymi układami dotyczącymi bezpieczeństwa, więc jego kalkulacje pokazały, że najeżdżając postsowieckie kraje nienależące do NATO, nie podejmuje prawie żadnego ryzyka. Myślę, że zdaje sobie sprawę, co może zrobić, a czego nie. Putin nie chce, by Rosja była imperium, chce mieć silną władzę do końca, buduje swoją pozycję.

Co do sytuacji demograficznej – jest taka amerykańska tradycja, by podkreślać znaczenie problemów demograficznych. M.in. w USA mamy do czynienia z dużym wzrostem demograficznym, gospodarka radzi sobie świetnie z napływem dużej ilości taniej siły roboczej. Są natomiast gospodarki takie jak niemiecka czy francuska, które nie radzą sobie tak dobrze, ale mimo to się rozwijają. Nie dostrzegam problemów z tym związanych, można je rozwiązać poprzez zwiększanie wydajności gospodarczej, ale nigdy nie będziemy w stanie w pełni wykorzystać zasobów, których mamy w nadmiarze. Gdy posiadamy dużo ropy, to nie oszczędzamy energii, kiedy mamy dużo ludzi, nie wprowadzamy nowych technologii, więc uważam, że to wyzwanie dla Rosji.

Głos z sali: Mówi się, że w Rosji istnieje niezależne sądownictwo, ale realia pokazują coś innego, żeby wspomnieć chociaż sprawy Pussy Riot czy Siergieja Magnickiego skazanego po śmierci. Wydaje się, że coś takiego jak niezależne sądownictwo w Rosji nie istnieje, a wręcz przeciwnie – sędziowie są jeszcze bardziej posłuszni, niż się od nich oczekuje.

Władysław Inoziemcew: Jak wszystko w Rosji, tak i sądownictwo jest problemem bardzo złożonym. Nie można odpowiedzieć jednym zdaniem, czy sądy są niezawisłe, czy też nie. Z jednej strony w większości wypadków – przede wszystkim jeśli chodzi o sprawy gospodarcze – istnieje możliwość obrony siebie i swoich interesów, jeśli zarzuty są bezpodstawne. Jest od tego wiele wyjątków i to one tworzą ogólny obraz sądownictwa. Jeśli dany przypadek jest drażliwy z punktu widzenia społecznego, może być rozwiązany w sposób niesprawiedliwy, tak było choćby w sprawie Magnickiego. Uważam, że te osoby zostały skazane niesprawiedliwie, z powodów politycznych. Mam przeczucie, że to szybko się nie zmieni. Wrócę do Nadii Sawczenko – to jest sprawa Putina, to trochę tak, jakbyśmy mieli się zmierzyć z terrorystą, który bierze zakładników. Trzeba podejmować negocjacje, skoro terrorysta tych zakładników już przetrzymuje…

Sprawa Nadii Sawczenko to sprawa Putina, trochę tak, jakbyśmy mieli się zmierzyć z terrorystą, który bierze zakładników. Trzeba podejmować negocjacje, skoro terrorysta tych zakładników już przetrzymuje…

Leszek Jażdżewski: W naszym regionie wiele osób myśli, że Putin może się starać prowokować NATO, że może rozpocząć atak hybrydowy czy cyberatak na kraje nadbałtyckie. Czy uważa pan, że to jest możliwe? Bo jeśli NATO obleje ten egzamin, to rola Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego osłabi swoją pozycję, co może być największym sukcesem Putina.

Władysław Inoziemcew: Tak jak wcześniej powiedziałem – jest to niemożliwe, ponieważ Putin jest gotowy podejmować ryzyko, ale przede wszystkim chce to robić tylko wtedy, gdy jest pewien swojej siły, tak jak w wypadku Krymu. Po aneksji Krymu poparcie dla Putina wzrosło. Działania, o których pan mówi, są dla niego bezsensowne. Trudno stwierdzić, czy Putin zaangażuje się w działania militarne, może szybciej zająć się problemami gospodarczymi. W Syrii Putin jest tylko i wyłącznie po to, by nie powiedziano, że chciał stworzyć sobie nowy punkt do negocjacji. A więc jest to dla niego pewnego rodzaju schronienie, może teraz zresetować swoje stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Nie chodzi mu o to, by zaatakować Zachód, gdyby teraz wystąpił przeciwko NATO, to byłby jego koniec.

Leszek Jażdżewski: Mówił pan o kalkulacji ryzyka, jakie Putin przeprowadził w związku z Syrią, ale konsekwencje jego wyboru mogą dotknąć zarówno USA, jak i Rosję. Czy uważa pan, że Rosja jest gotowa, by zmierzyć się ze światem islamskim? Czy jeśli reżim Baszara Al-Asada nie upadnie, to dojdzie do eskalacji konfliktu, dlatego że Putin zainwestował zbyt dużo, a koszty tej interwencji będą rosły z każdym miesiącem, czy też będzie punkt, w którym powie dość? Bo nie chciałby popełnić tego błędu, który został popełniony przez Amerykanów w Iraku.

Władysław Inoziemcew: Nie mogę udzielić panu odpowiedzi, bo nie wiem, co Putin ma w głowie. Uważam, że nie będzie chciał angażować się w operację lądową z dwóch powodów. Po pierwsze, to są to za duże koszty, a po drugie, ważna jest też kwestia Afganistanu. Jeśli żołnierze rosyjscy zaangażowaliby się w walki lądowe, to byłoby jasne, że Rosja jest w dziwnej sytuacji, działa bez żadnej strategii. Proszę zobaczyć, co się działo w Donbasie. Putin nigdy nie powiedział, że wojska Rosji brały udział w tym konflikcie, mówił o ochotnikach, lecz w Syrii sytuacja jest inna, tam zostało wydane pozwolenie na udział wojska, więc gdyby Putin wysłał do tego wojska lądowe, to nie dałoby się ukryć, że to nie ochotnicy.

Trudno będzie wyjaśnić Rosjanom, dlaczego ich kraj angażuje się w konflikty na Wschodzie i dlaczego żołnierze rosyjscy biorą udział w konflikcie w Syrii. Jeśli Putin nie zobaczy, że Zachód chce współpracować, szybko może się z tamtych terenów wycofać.

Głos z sali: Trwa dyskusja poświęcona poziomowi pomocy, jaką skrajnie prawicowa partia otrzymuje od reżimu Putina. Wydaje mi się, że wiele krajów w Europie wini Putina za tego rodzaju pomoc. Wychodzę jednak z założenia, że nie ma dymu bez ognia, więc pytam, jak duży jest ten ogień.

Wszystkie problemy, z jakimi zmagają się kraje europejskie – problem imigracji, niezadowolenia z instytucji unijnych itp. – zdecydowanie nie pochodzą od Putina, to są problemy wewnętrzne Europy.

Władysław Inoziemcew: Myślę że wszystkie problemy, z jakimi zmagają się kraje europejskie – problem imigracji, niezadowolenia z instytucji unijnych itp. – zdecydowanie nie pochodzą od Putina, to są problemy wewnętrzne Europy. Putin wspiera jednak skrajne partie: ultralewicowe w Grecji oraz prawicowe na Węgrzech. Myślę, że Putin chce destabilizacji UE z dwóch powodów. Uważa, że taka gra ma sens, bo w takiej sytuacji w porównaniu z Europą Rosja będzie lepsza, silniejsza, stabilniejsza i okaże się lepszym partnerem do negocjacji ze Stanami Zjednoczonymi. Drugim powodem jest to, że Putin nie chce, by UE odniosła sukces, bo wie, że jego marzenia o integracji postsowieckiej spełzną wówczas na niczym. Zatem przy współpracy z takimi partiami może coś ugrać. Niektórzy z państwa o tym wiedzą: wprowadzono u nas prawo, które mówi o tym, że organizacje pozarządowe finansowane ze środków zagranicznych trzeba traktować jako zagraniczne. Może Putin uważa też, że takie coś trzeba by wprowadzić w Europie. Jeśli Rosja będzie wspierać takie organizacje, to będzie mógł je uważać za swoje instytucje badawcze.

I love nowoczesna Polska! Rzeczpospolita 25 lat później. :)

Kiedy rozmawiam z ekonomiczno – społecznymi ekspertami III RP wszelkiej maści i wątpliwej proweniencji (choć nie tylko takowej) zastanawiam się jak uchwycić i przedstawić im istotę tego co zaszło w Polsce w sferze społeczno – gospodarczej przed ćwierćwieczem i jak koreluje to z dniem dzisiejszym. Pomijam swoiście ideologiczny spór jaki rozegrał się w łonie samej Solidarności pomiędzy związkowo lewicowymi Małachowskim, Modzelewskim i Bugajem, a rynkowo liberalnym Balcerowiczem. Spór, który w istocie zdecydował o kierunku przemian i ich społecznej cenie, ale który de facto nie był/nie jest jego istotą. Nigdy się oczywiście nie dowiemy jak wyglądałaby Rzeczypospolita dzisiaj gdyby ów związkowo lewicowy nurt wykazał się większym uporem i determinacją, ale dzisiejszy jej stan nie jest już tylko bezpośrednią pochodną Balcerowiczowskiej terapii szokowej i ewentualnej siły (nie)przebicia wspomnianej trójki (skądinąd znakomitych postaci polskiej lewicy o jakiej SLD może tylko dzisiaj pomarzyć) lecz w znakomitej mierze ostatnich dziesięciu lat zaniechań w przeprowadzeniu systemowych zmian w najważniejszych obszarach funkcjonowania naszego państwa (brak reform w systemie ubezpieczeń społecznych, archaiczny model edukacji, rozbudowany system przywilejów w wybranych grupach zawodowych, skomplikowany system podatkowy wraz z fiskalizmem blokującym rozwój przedsiębiorczości, legislacyjna biegunka wraz z niewydolnym systemem sądowniczym i prokuratorami nadużywającymi swoich mandatów) oraz populistycznych i pozornych rozwiązań w obszarach górnictwa, administracji, energetyki, a nawet polityki historycznej za które już niebawem wyraźnie widzialna ręka rynku każe nam słono zapłacić. Tak więc istota sporu o drogę, którą wybrał przed 25 laty Leszek Balcerowicz, jest obecnie stricte teoretyczna, a próba jej interpretacji z dzisiejszej perspektywy, w której mamy pełne dane empiryczne, byłaby intelektualnym oszustwem i siłą rzeczy czystą spekulacją.

Pomijając zatem ów ideologiczny spór oraz terapię szokową z początku lat ’90, Leszek Balcerowicz dał przed laty polskiej polityce pryncypialność, którą karmiło się moje pokolenie do końca stycznia 2007 roku (od 10 stycznia 2001 do 10 stycznia 2007 Leszek Balcerowicz był Prezesem NBP dop. red.). Polityka dzisiejsza z panią premier Kopacz wraz z ministrem Szczurkiem (o Cezarym Grabarczyku nie wspominając) na czele są zaprzeczeniem owej pryncypialności. To, co przed ćwierćwieczem stanowiło fundament w myśleniu o Polsce dla Mazowieckiego, Osiatyńskiego, Skubiszewskiego i Balcerowicza jest dla dzisiejszej klasy politycznej zamgloną karykaturą Thatcherowskiej i Reaganowskiej polityki na którą uwielbia powoływać się owa klasa, chcąc podkreślić, że czerpie wzorce z byłych liderów światowej polityki, kiedy w istocie jest ich dogmatycznym zaprzeczeniem. Kiedy zatem Leszek Balcerowicz wraz z prof. Stanisławem Gomułką, dr Wojciechem Misiągiem oraz dr Stefanem Kawalcem stworzyli we wrześniu 1989 roku plan reform (oparty o wcześniejszy zarys/myśl prof. Jeffreya Sachsa), było jasne (dla nich), że robią coś, co nie miało jeszcze miejsca w historii ekonomii (a także i obszarze nauk społecznych, z czego akurat zdawali sobie sprawę już znacznie mniej).  Skala tamtych zmian jest dla większości uprawiających dzisiaj politykę (łącznie z premier Kopacz i ministrem Szczurkiem) poza szerokorozumianą percepcją. Czymże bowiem jest zmiana/naprawa dzisiejszej ordynacji podatkowej, reforma ZUSu czy zlikwidowania przywilejów górników, prokuratorów i kolejarzy względem wyzwań z jakimi mierzyła się ustawa o zmianie ustawy o gospodarce finansowej przedsiębiorstw państwowych czy zmiana całego prawa celnego…? Przed 25 laty stan Rzeczypospolitej był nieporównywalny w żadnej mierze z komfortem życia Polaków i kondycją moralną struktur dzisiejszego państwa, a jednak to wówczas rząd Mazowieckiego i Balcerowicza dokonali rzeczy wielkich dla polskiej gospodarki o których premier Kopacz z ministrem Szczurkiem nie śmią nawet pomarzyć. Myślę, że po tym co zdarzyło się wówczas w Polsce w sferze „bezczelnej” śmiałości i moralnej odwagi ówczesnych politycznych liderów zostało już tylko wspomnienie. Jak dalece dalej, jak bardzo nowocześni i sprofesjonalizowani moglibyśmy być dzisiaj z naszą gospodarką i strukturami państwa gdyby pani premier z ministrem finansów posiadali ową śmiałość i odwagę i umieli patrzeć w przyszłość dalej niż najbliższy sondaż. Nie posiadają jej. Nie umieją patrzeć.

Polska z perspektywy globalnej wygląda znacznie lepiej niż Polska widziana z perspektywy lokalnej. Oczywiście archaiczno/populistyczny model uprawiania polityki przez koalicję PO/PSL oraz nie najlepsza tkanka intelektualna wielu urzędników ministerstwa finansów wraz bezczelnością i nierozumieniem przez związki zawodowo swojej roli w gospodarce wolnorynkowej są nadal ciążącym ciężarem dla naszego państwa. Na szczęście biznes zdecydowanie bardziej lubi skupiać się na teraźniejszości i przyszłości niż na przeszłości. W Polsce istnieje obecnie potencjał do rozwoju gospodarczego jakiego nie miał ten kraj nigdy wcześniej ale istnieje jednocześnie mnóstwo zagrożeń, w tym fundamentalne i szczególnie newralgiczne w gospodarce wolnorynkowej – czynniki ludzki i polityczny populizm. Słabość polskiej klasy politycznej, czarnowidztwo mediów, małostkowość i złe nawyki urzędników czy zwykła malkontentność związkowców rujnują ów potencjał. Nie musi to prowadzić do katastrofy o ile przeciwstawi się im optymizm, wiarę w „niemożliwe”, samodoskonalenie, otwartość na nowe sposoby zarządzania, odwagę do podejmowania trudnych, często niepopularnych społecznie decyzji/reform, problem pojawia się wówczas kiedy sprawy we własne ręce bierze pesymistycznie/populistycznie nastawiona większość. Parafrazując słowa Edmunda Burka „Wystarczy by dobrzy ludzie nic nie robili, a zło zatriumfuje”, w Polsce zaś wystarczy aby Polacy przestali wierzyć w sukces, a marazm i stagnacja zatriumfują. Dlatego pryncypialność Leszka Balcerowicza, jego konsekwencja i upór w dążeniu do wyznaczonego celu były przed 25 lat tak ważne i dlatego tak ważne są również dzisiaj, będąc jednocześnie zbiorem przymiotów, które przestały przed kilku laty istnieć w świecie rodzimych polityków i zbiorowej świadomości wyborców. Wszechobecna ciepła woda zastąpiła ową pryncypialność i dążenie do tworzenia lepszego państwa, a przywiązanie rządzących polityków do bylejakości zastąpiło upór/konsekwencję i strategiczny sposób myślenie o tym, co będzie za kolejne 25 lat – après nous, le déluge (po nas choćby potop, dop. red.).

Polska to moje miejsce na ziemi, tutaj się urodziłem, tutaj podjąłem pierwsza pracę, tutaj skończyłem studia, tutaj jestem u siebie. Podobnych do mnie są setki tysięcy (za chwilę miliony) czekają na możliwość powrotu do swojej ojczyzny i skorzystania z ich doświadczenia, wiedzy, optymizmu i wiary, wiary, że Polska może być nowoczesna i wielka. I love nowoczsna Polska!

25+od podwykonawcy do kreatora, czyli jak zapewnić Polsce kolejne 25 lat sukcesu :)

WSTĘP

Przez ostatnie 25 lat Polsce udało się przestawić gospodarkę na tory rynkowe i zmniejszyć dystans dzielący nas od zamożnych krajów Europy. Głębokie i dość konsekwentnie realizowane reformy gospodarcze w minionym ćwierćwieczu nadały Polsce pęd, który teraz jednak wygasa. Kończą się proste rezerwy wzrostu, choć jest ich więcej niż w innych krajach naszego regionu. Dlatego też przyszłe tempo rozwoju w obecnych warunkach instytucjonalnych będzie znacznie wolniejsze niż w minionym ćwierćwieczu.

Doświadczenia krajów, w których tempo wzrostu nie zwolniło, pokazują, że kluczem do sukcesu jest odpowiedzialna polityka makroekonomiczna i dokonane we właściwym czasie zmiany instytucjonalne przestawiające gospodarkę na nowe tory wzrostu produktywności. Tylko takie podejście pozwoli na pełne wykorzystanie potencjału tkwiącego w polskich firmach i w Polakach. Ale niewłaściwa czy krótkowzroczna polityka makroekonomiczna może zniweczyć najlepsze zmiany instytucjonalne, co boleśnie pokazał ostatni kryzys finansowo-fiskalny. Dlatego niezbędne reformy strukturalne, kładące podwaliny pod nasz przyszły rozwój, muszą znaleźć oparcie w odpowiedzialnej policy mix, czyli polityce gwarantującej niski dług publiczny, zbilansowany strukturalnie budżet i przewidywalną niską inflację, wspierającej akumulację krajowych oszczędności dla finansowania niezbędnych inwestycji rozwojowych. Tylko na takim solidnym fundamencie można budować reformy strukturalne.Celem kolejnych 25 lat jest osiągniecie poziomu dochodów na głowę mieszkańca (według parytetu siły nabywczej) porównywalnego do średniej w krajach Europy Północnej[1]. I jest to realne. Aby tak się stało musimy rozwijać się o 2–2,5 punktu procentowego szybciej od tych krajów. Na to nie wystarczy inercyjny wzrost na bazie przemian z lat 90.

Wyzwania, które stoją przed nami w perspektywie najbliższych 25 lat, nie odbiegają zasadniczo od tych, z którymi mierzy się świat rozwinięty. Jest więc o tyle łatwiej, iż przyszłe reformy nie muszą być aż tak radykalne, jak te sprzed 25 lat. Ale jest o tyle trudniej, że muszą one być bardziej precyzyjne i finezyjne w konstrukcji. Trudniej też o polityczną wolę ich przeprowadzenia, gdyż inercyjny wzrost w tempie 2–3 proc. PKB dla wielu polityków stał się atrakcyjną alternatywą, nawet jeśli nie spełnia szerszych aspiracji społeczeństwa. Przy takim inercyjnym wzroście nie będzie możliwe obniżenie stopy bezrobocia do poziomu zbliżonego do niemieckiego, czyli do 5 proc. Na szczęście większość Polaków akceptuje podstawowe zasady wolnego rynku, co jest silną bazą do tego, aby proces transformacji i zmian kontynuować.

Syntetyczne spojrzenie na minione ćwierć wieku pokazuje, że efektem wprowadzonych zmian w systemie gospodarczym był olbrzymi skok w dochodach ludności, szczególnie wyraźnie widoczny w porównaniu ze średnią dla krajów UE15[2]. O ile na początku lat 90., po spadku PKB związanym z szokiem transformacji, dochód w przeliczeniu na jednego mieszkańca stanowił niewiele ponad 30 proc. poziomu w UE15, to w 2012 r. relacja ta wyniosła 61 proc.[3]. Nasz sukces był zbliżony do tego osiągniętego przez inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej (rys. 1).

Tak duży skok cywilizacyjny był możliwy m.in. dzięki uwalniającej energię prywatną wolnej konkurencji, szybkiej imitacji i absorpcji doświadczeń zagranicznych oraz budowie nowego ładu instytucjonalno-prawnego inspirowanego perspektywą członkostwa w Unii Europejskiej. W ciągu ćwierćwiecza polskiej wolności udało się zasadniczo przeobrazić nieefektywną gospodarkę centralnie planowaną w zintegrowaną z Zachodem, konkurencyjną gospodarkę rynkową. Zmieniły się zasadniczo struktura i wolumen produkcji oraz handlu zagranicznego, a polska gospodarka jest dziś silnie wbudowana w europejskie sieci kooperacji. W eksporcie nie dominują już surowce i towary niskoprzetworzone. Ich miejsce zajęła produkcja średnio zaawansowana technologicznie o wyraźnie większej wartości dodanej. Reformy gospodarcze lat 90. i późniejsza integracja z Unią Europejską wywołały zmiany nie tylko w kierunku i strukturze naszej oferty handlowej. Zmieniły też standardy biznesowe i sposób myślenia polskich przedsiębiorców, menedżerów i pracowników. Pierwsze polskie firmy – choć skala tego zjawiska nie jest jeszcze bardzo duża – stają się liderami swoich branż na europejską, a w niektórych wypadkach nawet na globalną skalę.

Ważnym elementem zmian systemowych było usamorządowienie. Gminy i województwa samorządowe okazały się dobrym i efektywnym gospodarzem, coraz lepiej zarządzającym powierzonym im majątkiem. W ostatniej dekadzie sprawnie koordynowały liczne, nierzadko bardzo złożone inwestycje infrastrukturalne, których skala po roku 2006 istotnie wzrosła dzięki znaczącemu współfinansowaniu ze strony środków unijnych.

Tyle historii. Docenienie dokonań ostatniego dwudziestopięciolecia nie oznacza, że dziś możemy spocząć na laurach. Dynamicznie zmienia się otoczenie wokół nas. Postęp technologiczny przyśpiesza. Głębokie zmiany strukturalne w krajach południa Europy mogą oznaczać skokową poprawę ich konkurencyjności i większą rywalizację o produktywne inwestycje w obrębie Unii Europejskiej. Szczególnie jeśli towarzyszyć im będą dobrze zaprojektowane instytucjonalne przekształcenia strefy euro. Równolegle następują zmiany o charakterze geopolitycznym, pociągające za sobą niebagatelne skutki gospodarcze dla naszego kraju. Przede wszystkim nastąpiło przesunięcie globalnego centrum wzrostu do szybko rozwijającej się Azji. Między innymi z tego powodu od roku 1990 ceny surowców i paliw na rynkach światowych uległy potrojeniu, a globalny rynek energii doświadcza prawdopodobnie najszybszych przeobrażeń od kryzysów naftowych połowy lat 70. Dodatkowym wyzwaniem dla naszej konkurencyjności będzie kształtowana obecnie umowa o wolnym handlu między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. Integracja z bardzo innowacyjną, a jednocześnie opierającą się na dużych zasobach energetycznych i surowcowych gospodarką amerykańską jest dziś dla Europy nie tylko niewątpliwą ekonomiczną szansą, lecz także poważnym wyzwaniem strukturalnym. W nadchodzącym ćwierćwieczu Polskę czeka więc konfrontacja z dużo bardziej wymagającym i konkurencyjnym otoczeniem zewnętrznym, niż to, które towarzyszyło transformacji lat 1989–2013. Kluczowa w tej sytuacji jest budowa gospodarki stabilnej i silnej, a więc przede wszystkim produktywnej i innowacyjnej oraz zdolnej do szybkiej adaptacji. Bez tego nie będzie możliwe realizowanie celów społecznych takich jak poprawa dobrobytu ludności, podniesienie jakości usług publicznych czy też stworzenie nowoczesnej i zdolnej do skutecznej obrony naszego terytorium armii.

Sprostanie temu wyzwaniu nie będzie możliwe bez spełnienia czterech warunków.

Pierwszy to zbilansowana strukturalnie gospodarka, która wspiera wzrost oszczędności i nie naraża obywateli na ryzyko gwałtownej destabilizacji makroekonomicznej.

Drugi to takie kształtowanie mechanizmów rynkowych i rozwiązań instytucjonalnych, aby ułatwiały one przedsiębiorcom szybkie zmiany i dostosowanie do zmieniających się warunków.

Trzeci to przełamanie blokad uniemożliwiających naszej gospodarce osiągnięcie poziomu zaawansowania technologicznego i organizacyjnego charakterystycznego dla państw Europy Północnej czy Stanów Zjednoczonych. A więc odejście od modelu podwykonawcy do modelu kreatora i wykonawcy nowoczesnych wyrobów i usług.

Czwarty to lepsze niż dotychczas wykorzystanie rezerwuaru siły roboczej, widocznego w nadmiernym zatrudnieniu na terenach wiejskich oraz mającego odbicie w niskiej aktywności zawodowej Polaków.

Brakuje takiej strategii. Obecnie pod względem struktury gospodarczej, ładu instytucjonalnego i jakości regulacji Polska przypomina takie kraje jak Hiszpania czy Grecja. Ich dynamika rozwoju zwolniła, na długo zanim osiągnęły one poziom dobrobytu charakterystyczny dla Skandynawii czy Ameryki Północnej. Jeśli nie chcemy podzielić tego losu, potrzebne są nam spójne i całościowe reformy drugiej generacji. Historia gospodarcza[4] dobitnie pokazuje, że wraz z rozwojem gospodarki musi ewoluować otaczający ją system instytucjonalno-prawny. Przy braku postępu procesy doganiania zostaną zatrzymane. Innymi słowy rozwiązania, które zapewniały Polsce sukces w warunkach transformacji, nie są już wystarczające dla kraju o średnim poziomie zamożności i ukształtowanej gospodarce rynkowej.

W strategii na następne 25 lat nie można dokonywać wybiórczych zmian. Potrzeba całościowego podejścia, gdyż poszczególne elementy systemu gospodarczego wzajemnie się uzupełniają. Konieczność zmian nie może być traktowana w żadnym wypadku jako zachęta do interwencjonizmu – chodzi o poprawę jakości systemu gospodarczego poprzez zmianę roli państwa z biurokratyczno-administracyjnej do strategicznej. Celem powinno być tworzenie regulacji, dzięki którym skutecznie będzie działał wolny rynek, stworzenie systemu bodźców zachęcających gospodarstwa domowe do produktywnych wyborów w obszarze pracy, oszczędzania i edukacji, zbudowanie otoczenia instytucjonalnego wzmacniającego proefektywnościowe procesy w przedsiębiorstwach.

Niezbędnym elementem zmian jest też szybka poprawa świadomości ekonomicznej obywateli. Impulsem zmian zapoczątkowanych 25 lat temu były wolność i przedsiębiorczość, których wcześniejszy, nakazowo-rozdzielczy system starał się nie dopuszczać. Dziś niezbędna jest edukacja ekonomiczna od najmłodszych lat, kształtująca określone postawy zarówno przyszłych przedsiębiorców, jak i ich pracowników. Pierwsi z nich muszą sobie zdawać sprawę, że bez wydajnych, dobrze opłacanych pracowników i menedżerów ich firmy nie będą się rozwijać, tak aby móc konkurować na rynku krajowym i międzynarodowym. Drudzy natomiast muszą być świadomi tego, że wzrost ich wynagrodzenia (komfortu i poziomu życia) zależy od ich produktywności i zaangażowania – od sukcesu firmy, w której pracują, a nie od decyzji na szczeblu rządowym. Zmiana takiej postawy to z jednej strony podstawowa wiedza ekonomiczna, która powinna być przekazywana już od szkoły podstawowej na równi z innymi przedmiotami takimi jak matematyka, historia czy geografia. Z drugiej strony to promowanie i pokazywanie, że wydajność i produktywność we wszelkim działaniu jest opłacalna i doceniana. Tu dużą rolę powinny odegrać media i organizacje pozarządowe pokazujące przykłady takich postaw zarówno w grupie przedsiębiorców (co się częściowo dzieje), jak i ich pracowników.

STRESZCZENIE

Nadrzędnym celem strategii 25+ jest osiągnięcie dochodów na mieszkańca na poziomie zbliżonym do poziomu dochodów w krajach Europy Północnej. Wymaga to rozwoju w tempie o 2–2,5 punktu procentowego wyższym niż w tych krajach. Musi ono następować równocześnie z likwidacją barier ograniczających możliwość korzystania z wytwarzanego bogactwa przez wszystkich obywateli. Osiągnięcie tego stanu możliwe jest poprzez realizację celów szczegółowych na poziomie makro- i mikroekonomicznym.

Cele szczegółowe o znaczeniu makroekonomicznym niezbędne w realizacji celu nadrzędnego to trwałe podniesienie konkurencyjności polskich firm oraz podniesienie produktywności polskich pracowników. Ich realizacja odbywać się będzie poprzez przesuwanie produkcji w kierunku wytwarzania zaawansowanych dóbr i usług, koncentrowanie działalności w najbardziej wydajnych podmiotach oraz upowszechnienie wdrażania postępu technologicznego w przedsiębiorstwach.

Na poziomie mikroekonomicznym podniesienie produktywności firm wymaga zmian otoczenia regulacyjno-prawnego. Muszą zostać zlikwidowane regulacje ograniczające konkurencję. Konieczne są: wzmocnienie ochrony firm przed nieuczciwą konkurencją, poprawa jakości działania sądów gospodarczych, zmniejszenie liczby obowiązków administracyjnych, zlikwidowanie podziałów na rynku pracy poprzez reformę prawa pracy. Zmianie musi ulec także otoczenie instytucjonalne firm tworzone przez sektor publiczny, którego rola musi ewoluować od stricte biurokratycznej, do wspierania kreatywności przedsiębiorstw i obywateli oraz działania na korzyść ogółu społeczeństwa. Realizacja strategii 25+ musi odbywać się w warunkach społecznego dialogu i szerokiej współpracy różnych środowisk, przyczyniając się do budowy kapitału społecznego.

Dalsza część raportu składa się z sześciu sekcji. W pierwszej z nich opisane zostały czynniki wpływające na międzynarodową konkurencyjność gospodarek. W rozdziale tym zwracamy szczególną uwagę na zdolność do przesuwania zasobów z obszarów specjalizacji o niskiej produktywności w kierunku wytwarzania na większą skalę dóbr i usług bardziej zaawansowanych. To właśnie naszym zdaniem jest głównym wyzwaniem Polski na następne lata.

W kolejnej sekcji opisane są czynniki determinujące produktywność na poziomie makro. W ramach diagnozy zwracamy uwagę na fakt, iż w Polsce dominują sektory pracochłonne o niskim poziomie wydajności, co wiąże się również z nieefektywnym wykorzystaniem zasobów pracy. Kolejny rozdział opisuje pożądane w tym zakresie kierunki zmian, które sprzyjać będą wzrostowi udziału konkurencyjnego sektora wytwórczego. Nie proponujemy działań interwencjonistycznych, lecz podażowe, czyli takie jak deregulacja, wsparcie dla migracji ze wsi do miast czy też zaprzestanie wspierania branż przestarzałych, pracochłonnych.

Kolejne dwie sekcje poświęcone są kwestiom mikroekonomicznym. W diagnozie zwracamy uwagę na to, że polski przemysł koncentruje swą działalność na tych elementach globalnego łańcucha tworzenia wartości, na które przypada relatywnie niska wartość dodana. W ramach rekomendacji proponujemy zniesienie barier regulacyjnych ograniczających konkurencję, poprawę otoczenia administracyjno-prawnego (w tym działalności sądów), stabilność orzecznictwa podatkowego oraz większy nacisk na współpracę nauki z biznesem.

Przedostatnia część poświęcona jest zmianom w sektorze publicznym, które naszym zdaniem są warunkiem wstępnym dla wszelkich innych istotnych przemian w naszym kraju.

Ostatnią część raportu stanowi podsumowanie. Wskazujemy w nim, że Polska potrzebuje impulsu inicjującego nową falę modernizacji. Aby realizacja takiego planu się powiodła, proponujemy skupienie działań na następujących pięciu obszarach: (I) prowadzeniu odpowiedzialnej polityki makroekonomicznej, sprzyjającej wzrostowi oszczędności krajowych i zabezpieczającej gospodarkę przed narastaniem nierównowag; (II) realizacji szerokiej agendy deregulacyjnej; (III) wspieraniu procesu rozbudowy w gospodarce kompetencji związanych z innowacyjnością; (IV) uwolnieniu ogromnego potencjału zasobów pracy, zwłaszcza siły roboczej zaangażowanej dziś w rolnictwie; (V) realizacji głębokich zmian instytucjonalnych, w szczególności zmian w funkcjonowaniu sektora publicznego.

Raport ten nie obejmuje wszystkich obszarów gospodarki. Nie zajmujemy się więc szczegółowo tak ważnymi dziedzinami, jak ochrona zdrowia, edukacja czy system emerytalny. Skupiamy się wyłącznie na warunkach niezbędnych do zwiększania wydajności ogółem. Oczywiście zmiany proefektywnościowe w nieobjętych analizą obszarach celowi temu również by sprzyjały. Niemniej klucz do zrozumienia najważniejszych dla polski wyzwań dotyczy szeroko rozumianego otoczenia regulacyjno-instytucjonalnego. I na nim się w niniejszym raporcie koncentrujemy.

DLACZEGO PRODUKTYWNOŚĆ I MIĘDZYNARODOWA KONKURENCYJNOŚĆ SĄ KLUCZOWE

Aby osiągnąć poziom gospodarek Europy Północnej, polska polityka powinna skoncentrować się na budowie produktywnej gospodarki opartej na innowacjach i konkurencji rynkowej.

Najważniejszym wyzwaniem na kolejne dekady jest odpowiedź na pytanie, jak w sposób trwały i skuteczny podnieść konkurencyjność polskich firm i produktywność polskich pracowników. Istnieje ścisłe powiązanie pomiędzy międzynarodową konkurencyjnością działających w danym kraju przedsiębiorstw a produktywnością pracy i wzrostem gospodarczym (rys. 2). Międzynarodowa konkurencyjność podmiotów z danego kraju określa skalę jego nadwyżki ekonomicznej, czyli zysków firm i wynagrodzeń, jakie mogą otrzymać pracownicy w zamian za swoją pracę. Im nadwyżka ekonomiczna jest większa, tym wyższa jest skłonność i zdolność gospodarki do inwestowania, czyli akumulowania kapitału fizycznego (budynki, maszyny, środki transportu itd.), ludzkiego (wiedza) i kreatywnego (nowe idee). Dzięki temu następuje poprawa efektywności wykorzystania czynników produkcji (kapitału, pracy, technologii), czemu zazwyczaj towarzyszy zmiana struktury branżowej gospodarki. Procesy te sprzyjają poprawie międzynarodowej konkurencyjności firm krajowych, czyli ich zdolności do rywalizacji z przedsiębiorstwami zagranicznymi na rynku globalnym. Jeśli proces ten przebiega w sposób efektywny, to gospodarka nieustannie ewoluuje w kierunku dóbr i usług o wyższym poziomie zaawansowania. Dzięki temu właściciele kapitału zyskują wysoki zwrot z inwestycji, pracownicy doświadczają trwałego wzrostu płac, a realizacja zadań publicznych może opierać się na solidnej bazie podatkowej, umożliwiającej efektywne realizowanie funkcji państwa. Problem pojawia się wtedy, gdy otoczenie instytucjonalno-prawne zaburza funkcjonowanie tego procesu, skłaniając poszczególne podmioty gospodarujące i obywateli do zachowań bardziej kontr- niż pro-produktywnych. Kraj taki zatrzymuje się w rozwoju, nigdy nie osiągając poziomu dobrobytu porównywalnego ze światową czołówką gospodarczą.

Czynniki, które decydują o dynamice procesu modernizacji gospodarki, mogą występować na poziomie kraju, sektora/branży oraz poszczególnych firm. Na poziomie krajowym kluczowa jest zdolność do przesuwania zasobów z obszarów specjalizacji o niskiej produktywności w kierunku wytwarzania na większą skalę dóbr i usług bardziej zaawansowanych, takich, do których produkcji potrzeba relatywnie mniej pracy, a więcej kapitału i wiedzy. Oznacza to umiejętność przyciągania i rozwijania wysoce produktywnych rodzajów działalności, a więc zdolność do tworzenia nowych idei i wczesnego zajmowania nisz rynkowych.

Jeśli chodzi o branże, na poziom produktywności w dużej mierze wpływa zdolność do koncentrowania działalności w najbardziej wydajnych firmach. Są to firmy, które najlepiej wykorzystują ograniczone zasoby kapitału, pracy, energii i materiałów. Oznacza to także efektywny proces zastępowania upadających, mało wydajnych przedsiębiorstw nowymi, bardziej produktywnymi. Mechanizm ten sprowadza się do obecności zarówno tzw. ducha przedsiębiorczości, jak i mechanizmów chroniących i wzmacniających konkurencję rynkową, sprzyjających powstawaniu nowych przedsiębiorstw i szybkiemu wzrostowi najbardziej efektywnych z nich.

Z kolei na poziomie firm potencjał do nieustannego podnoszenia produktywności wiąże się głównie z postępem technologicznym. Może on przybrać formę absorpcji istniejących lub rozwoju własnych technologii produkcji. Innymi ważnymi elementami wpływającymi na postęp są zmiany organizacyjne w postaci wdrażania bardziej efektywnych metod organizacji pracy, kontroli jakości, zarządzania marką itp. Proces ten jest nierozłącznie związany z inwestycjami w kapitał rzeczowy i ludzki, a także gotowością przedsiębiorstw do podejmowania ryzyka i ponoszenia nakładów na badania i rozwój.

Niewielka jest liczba przykładów państw peryferyjnych, które zdołały utrzymać na tyle szybki wzrost gospodarczy, by dołączyć do światowego centrum. Za to liczne jest grono tych, którzy w tym procesie się zatrzymali. Wniosek z tego jest taki, że proces podnoszenia produktywności może na różnych etapach napotkać na bariery, których pokonanie blokowane jest przez procesy polityczne w danym kraju. Nieadekwatna identyfikacja lub błędne zaadresowanie wyzwań rozwojowych na dziesięciolecia spowolniły wzrost zamożności w takich państwach jak Grecja, Hiszpania czy Argentyna. Z kolei peryferyjne jeszcze w połowie XIX w. gospodarki Niemiec, Szwecji czy Austrii zdołały na przestrzeni następnych kilkudziesięciu lat dołączyć do światowej czołówki technologicznej. W XX w. ich śladem podążyły m.in. Japonia, Finlandia czy Korea Południowa. Wnioski dla nas są oczywiste.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MAKRO – DIAGNOZA OBECNEGO STANU I JEGO PRZYCZYNY

Budowa gospodarki konkurencyjnej instytucjonalnie, stabilnej makroekonomicznie i tworzącej warunki dla rozwoju innowacyjnych przedsiębiorstw jest warunkiem sine qua non dobrobytu społecznego. Produktywność, choć nie jest ostatecznym celem społecznym, jest jednak kluczowa, bowiem bez niej nie da się osiągnąć wysokiego standardu
i jakości życia.

Potwierdza to porównanie Polski do UE15 w ostatnich 25 latach. Pokazuje ono jednoznacznie, że nadrabianie dużej części dystansu cywilizacyjnego dzielącego nasz kraj od Zachodu było w znacznej mierze wynikiem wzrostu produktywności. Początkowa luka była jednak tak duża, że wydajność pracy w naszym kraju wciąż jest znacznie niższa od najzamożniejszych krajów Europy – Szwecji, Niemiec czy Holandii. Nominalna wartość dóbr wytwarzanych przez przeciętnego polskiego pracownika jest dziś około czterokrotnie mniejsza niż w Niemczech. Jeśli uwzględnimy różnice w parytecie siły nabywczej obniżające nominalny poziom produktywności w polskich usługach, różnica ta spadnie do około 50 proc. Ponad dwukrotnie niższa produktywność pracy w Polsce w porównaniu z zachodnim sąsiadem oznacza, że przeciętny polski pracownik nie tylko wytwarza dobra o niższej wartości, lecz także produkuje ich mniej i, mimo że z reguły pracuje znacznie więcej. Czyli w godzinę pracy wytwarza połowę tego, co jego niemiecki odpowiednik.

Ten stan rzeczy wiązać należy z relatywnie dużym znaczeniem w naszej gospodarce sektorów pracochłonnych o niskim poziomie wydajności. Są to przede wszystkim takie sektory jak rolnictwo (4 proc. PKB w porównaniu z mniej więcej 1 proc. w Niemczech), budownictwo (7 proc. PKB przy 5 proc. w Niemczech) oraz nisko i średnio przetworzona produkcja przemysłowa (ok. 12 proc. PKB wobec 9 proc. w Niemczech). Z kolei w Polsce rola branż bardzo wydajnych jest niska. Dla przykładu udział przemysłów średnich i wysokich technologii w Polsce wynosi 6 proc. PKB na tle 13 proc. w Niemczech, a usługi informatyczne i finansowe stanowią 9 proc. PKB w Polsce wobec blisko 11 proc. w Niemczech. Negatywnie na poziom produktywności pracy w Polsce wpływa także unikalny na skalę europejską wysoki udział handlu detalicznego i hurtowego w wartości dodanej – 18 proc. PKB w Polsce wobec 9 proc. w Niemczech. Można powiedzieć, że w Polsce dominują dziś sektory zorientowane na rynek wewnętrzny (handel, rolnictwo, górnictwo, energetyka, usługi publiczne, usługi finansowe, przemysł spożywczy itp.) oraz sektory nastawione na eksport podzespołów lub wyrobów finalnych o relatywnie niskiej wartości dodanej. Boom centrów usług wspólnych, pracujących na rzecz podmiotów zagranicznych, oraz silny rozwój przemysłu drzewnego, spożywczego, branży AGD to tylko wybrane przejawy przewagi sektorów pracochłonnych nad branżami nasyconymi kapitałem i wiedzą w polskiej gospodarce.

Niską wydajność polskich pracowników na tle innych państw Europy wzmacnia nieefektywne wykorzystanie zasobów pracy. Kontrproduktywna struktura zatrudnienia jest szczególnie widoczna w rolnictwie, które angażując ponad 12 proc. pracujących, wytwarza zaledwie 3 proc. polskiego PKB. Te same wielkości w Niemczech wynoszą odpowiednio mniej więcej 2 proc. i 1 proc. Z drugiej strony zatrudnienie w najbardziej produktywnych branżach usługowych (obsługa nieruchomości i firm, komunikacja i IT oraz finanse i bankowość) jest w naszym kraju relatywnie niskie i wynosi 5,5 proc., podczas gdy w Niemczech 7 proc. Efekt ten wzmacniany jest przez państwo preferujące wysokie zatrudnienie kosztem niższych płac (i jakości) w usługach publicznych takich jak ochrona zdrowia, nauka, edukacja czy administracja.

Konsekwencją luki w produktywności pracy jest adekwatnie niższy poziom wynagrodzeń w sektorze produkcyjnym i usługowym. Stawka godzinowa uzyskiwana przez polskich pracowników jest dziś około czterokrotnie niższa – a po uwzględnieniu parytetu siły nabywczej dwukrotnie niższa – niż w Europie Zachodniej. Można powiedzieć, że Polska znajduje się w nieatrakcyjnej z punktu widzenia społecznego równowadze niskiego zaawansowania technologicznego i niskich płac. Jeśli bowiem produktywność sektora przetwórczego jest niska, to i niski musi być poziom oferowanych przez niego płac. A to z kolei wpływa na ogólny poziom wynagrodzeń w gospodarce, bowiem usługi i sektor publiczny konfrontują się z barierą popytową, wyznaczoną przez dochody pracowników przemysłu. Konkurencja kosztowa sektora przemysłowego jest następstwem niedostatecznej podaży kapitału krajowego oraz deficytu know-how w firmach małych i średniej wielkości. Wobec braku możliwości konkurowania marką i pozycją rynkową muszą one sprzedawać swoją produkcję po niskich cenach, skupiając się na wyrobach mało zaawansowanych technologicznie i pracochłonnych. Najczęściej na tych, których wytwarzanie stało się nieopłacalne w zaawansowanych technologicznie i organizacyjnie gospodarkach rozwiniętych. W przyszłości również u nas część produkcji stanie się nieopłacalna.

Czynnikiem sprzyjającym rozbudowie pracochłonnych typów produkcji w Polsce jest nadwyżka relatywnie dobrze wykształconej i jednocześnie taniej siły roboczej. Brak odpowiedzi na wyż demograficzny w postaci reform w poprzedniej dekadzie, zamiast go wykorzystać, doprowadził do jego eksportu – emigracji. Szczególnym problemem polityki tego okresu była niezbalansowana polityka fiskalna utrzymująca deficyt sektora finansów publicznych na średnim poziomie wynoszącym mniej więcej 4,5 proc. PKB i rosnący dług publiczny. Ograniczyło to znacząco poziom krajowych oszczędności, a tym samym zmniejszyło potencjał inwestycyjny polskiej gospodarki i jej możliwości kreacji produktywnego zatrudnienia. Relatywnie wysoki koszt finansowania projektów inwestycyjnych sektora prywatnego sprawia, że niezmiennie inwestuje on w Polsce mniej od innych krajów naszego regionu, co zmniejsza liczbę tworzonych miejsc pracy i tempo nadganiania zaległości rozwojowych przez naszą gospodarkę[5].

Taka sytuacja rodzi na poziomie makroekonomicznym wiele niekorzystnych sprzężeń zwrotnych. Udział osób w wieku produkcyjnym na krajowym rynku pracy pozostaje niski. Eksportowane są relatywnie małowartościowe wyroby, a importowane drogie surowce i dobra zaawansowane technicznie. Permanentna nierównowaga między oszczędnościami a inwestycjami uzależnia nasz rozwój od napływu kapitału zagranicznego jako źródła finansowania inwestycji. Równocześnie baza podatkowa jest ograniczona przez niedostatek kapitału oraz politykę podatkową i strategię regulacyjną preferującą niektóre rodzaje działalności o niskiej produktywności (rolnictwo, górnictwo). Przy hojnym systemie zabezpieczenia społecznego potęguje to strukturalne niezbilansowanie polskich finansów publicznych, tj. znaczącą różnicę między ustawowymi zobowiązaniami państwa a zbieranymi przez nie podatkami.

W okresie transformacji opisany model gospodarczy wystarczał do tego, by Polska zmniejszała dystans rozwojowy do Zachodu, bowiem potencjał wzrostu tkwiący w eliminacji absurdów gospodarki niedoboru był bardzo duży. Dziś jednak, kiedy proste rezerwy efektywności w przedsiębiorstwach zostały już wykorzystane, jego możliwości się wyczerpują.

Po pierwsze, konkurowanie niskimi kosztami pracy w pozyskiwaniu inwestycji stoi w coraz większej sprzeczności z oczekiwaniami obywateli co do poziomu ich życia, dobrobytu, jakości zatrudnienia i usług publicznych. Społeczny nacisk na wzrost poziomu płac ogranicza się jednak, jak dotąd, do propozycji rozwiązań służących podziałowi istniejącej nadwyżki ekonomicznej, takich jak płaca minimalna, rola zbiorowych układów pracy czy związków zawodowych. Opinii publicznej umyka natomiast to, że warunkiem sine qua non wzrostu płac nie jest podział obecnej – małej – nadwyżki ekonomicznej, lecz podniesienie wydolności polskiego systemu gospodarczego i produktywności polskich przedsiębiorstw.

Po drugie, pomimo wysokiej konkurencyjności kosztowej (niższe koszty pracy wśród krajów UE są jedynie w Bułgarii, Rumunii, na Łotwie i Litwie) nasza gospodarka nie jest w stanie zapewnić zatrudnienia dla ponad 4 mln osób. Na liczbę tę składają się bezrobotni, emigranci zarobkowi oraz bierni zawodowo. Polskie firmy tworzą więc zbyt mało miejsc pracy w porównaniu z potrzebami, płacąc jednocześnie zbyt mało, by zachęcić osoby bierne do wejścia na rynek pracy. Wąskim gardłem jest zbyt niska stopa inwestycji, deficyt know-how oraz system bodźców podatkowych i regulacyjnych zniechęcający przedsiębiorców prywatnych do aktywności w sektorach kapitałochłonnych o dużym nasyceniu zaawansowanymi technologiami.

Po trzecie, silna obecność (a w niektórych branżach dominacja) zagranicznego kapitału[6], dla którego podstawową motywacją do inwestowania w naszym kraju są niskie koszty pracy, czyni naszą gospodarkę wrażliwą na zmiany jego sentymentu. Nie można wykluczyć, że w przypadku gdy utracimy istniejące dziś przewagi kosztowe, całe obszary działalności mogą zostać relokowane do krajów rozwijających się w podobny sposób, jak stało się to w innych krajach znajdujących się na obrzeżach centrum i peryferii.

Po czwarte, relatywna słabość, skala i sposób finansowania polskiego sektora nauki, w połączeniu z niskimi wydatkami na badania i rozwój „flagowych” polskich przedsiębiorstw z branż energetycznej, chemicznej, wydobywczej czy maszynowej, ograniczają możliwości wzrostu całej gospodarki. Obraz ten pogarsza fakt, że ułomne rozwiązania instytucjonalne zniechęcają przedsiębiorców do podejmowania ryzyka innowacji. Polska traci więc większość korzyści związanych z procesem rozwoju technologicznego. Korzyści te, czyli płace osób zaangażowanych w proces tworzenia, prawa własnościowe, licencje, dochody z obsługi posprzedażowej, przypadają twórcom technologii, właścicielom marek[7], a nie wykonawcom produkcji per se. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy ci drudzy włączeni są w międzynarodowe sieci kooperacyjne koncernów globalnych, występując w roli ich podwykonawców pracujących na podstawie dostarczonych im rozwiązań technologicznych i organizacyjnych. Nie chodzi bynajmniej o to, by przestać korzystać z zagranicznych rozwiązań i nie wchodzić w globalne sieci kooperacyjne. Kluczowe jest natomiast, aby przepływ następował w obie strony – by importowi jednych technologii towarzyszył eksport innych, know-how pracowników firm międzynarodowych przepływał do przedsiębiorstw krajowych i vice versa, i aby średniej wielkości polskie firmy nauczyły się budować własną markę i rozpoznawalność międzynarodową.

Pomimo tak licznych słabości obecnego modelu gospodarczego można odnieść wrażenie, że polska polityka gospodarcza go wzmacnia i konserwuje. Zwraca na to uwagę chociażby OECD[8]. Znaczna część dozwolonej pomocy publicznej w ostatnich latach trafiała do rolnictwa, spowalniając proces odchodzenia od jego archaicznej i silnie nieefektywnej struktury. Było to widoczne m.in. w spadku dynamiki likwidacji gospodarstw o niskich bądź bardzo niskich areałach oraz we wsparciu zatrudnienia w sektorze poprzez subsydiowanie miejsc pracy. Równocześnie relatywnie niewiele środków przeznacza się na wsparcie innowacji i zmian organizacyjnych w przetwórstwie przemysłowym. Niska innowacyjność polskiej gospodarki widoczna jest m.in. w rankingu „Innovation Union Scoreboard” opracowywanym dla wszystkich państw UE. Nasz kraj niezmiennie zajmuje tam jedno z ostatnich miejsc, co jest bezpośrednim następstwem z jednej strony niedofinansowania, a z drugiej strony archaicznej struktury i instytucjonalnej słabości polskiej nauki. Słabość szkolnictwa utrudnia przedsiębiorcom rozwinięcie własnej innowacyjności. Słaba finansowo i ułomna organizacyjnie polska nauka nie tworzy bowiem – w odróżnieniu od nauki amerykańskiej, niemieckiej czy brytyjskiej – niezbędnego rezerwuaru kadr i idei dla przemysłu. Bez jej wzmocnienia wewnętrznego oraz sprzężenia z gospodarką nie powstanie w Polsce innowacyjna, kreatywna i przedsiębiorcza gospodarka na miarę np. Izraela, Singapuru, Korei Południowej czy Finlandii. A więc państw, które skutecznie wykorzystują innowacyjność, by wyrwać się ze swojej peryferyjności.

Niewłaściwy rozkład priorytetów jest także widoczny w polityce wsparcia nowych inwestycji – pomoc zależy od liczby tworzonych miejsc pracy, a nie od produktywności przedsięwzięcia. W efekcie firmom opłaca się kształtowanie procesów produkcyjnych, tak aby były one praco-, a nie kapitało- i wiedzochłonne. To samo można powiedzieć zarówno o praktyce zamówień publicznych – sektora samorządowego (transport i infrastruktura transportowa, systemy informatyczne itp.), jak i szczebla centralnego (ICT, technologie wojskowe etc.). W żaden sposób, wbrew praktyce m.in. USA, Francji, Niemiec czy Chin, nie wpisuje się ona w formułę polityki przemysłowej premiującej np. w przemyśle maszynowym wysokiej jakości rozwiązania technologiczne wypracowane w kraju. Postępując w ten sposób, polskie państwo, nie będąc tego do końca świadomym, utrudnia rodzimym producentom budowę własnej marki i zdobycie referencji niezbędnych do konkurowania na rynku globalnym.

Podsumowując: efektem naszej polityki gospodarczej nie jest produkcja dużej liczby wysoko przetworzonych i nasyconych wiedzą dóbr przemysłowych, ale zatrudnienie możliwie dużej liczby nisko opłacanych pracowników (nierzadko poniżej ich kompetencji). Ten stan rzeczy zderza się z oczekiwaniami społecznymi, w tym zwłaszcza z oczekiwaniami coraz lepiej wykształconej młodzieży, która – nie mogąc znaleźć satysfakcjonujących ich warunków pracy i płacy – masowo wyjeżdża za granicę.

Wzrost produktywności w kolejnych latach będzie wymagał nie tylko realokacji zasobów z mniej wydajnych sektorów – takich jak rolnictwo – do branż o wyższym poziomie produktywności, takich jak przemysł przetwórczy czy usługi dla biznesu. Potrzeba będzie przede wszystkim dynamicznego wzrostu wydajności w poszczególnych branżach, a więc w konsekwencji zmian technologicznych i organizacyjnych na poziomie poszczególnych firm i ich konglomeratów. W tym kontekście warto zauważyć, że w większości sektorów średnioroczne tempo zmian produktywności w ostatnich latach było umiarkowane (od -2 do +3 proc.). Wyjątek stanowiły górnictwo (gdzie odnotowano silne spadki) i przetwórstwo przemysłowe, które jako jedyne systematycznie odnotowuje silne wzrosty produktywności. Motorem wzrostu były zwłaszcza branże o wysokim nominalnym poziomie produktywności[9], które na większą skalę pojawiły się w naszym kraju relatywnie niedawno. Fakt ten dobitnie potwierdza znaczenie procesu rozwijania nowych, nietradycyjnych obszarów działalności dla wzrostu produktywności w gospodarce. Warto również zwrócić uwagę, że w przypadku większości branż przetwórstwa przemysłowego następował równoczesny wzrost produktywności i zaangażowania pracy. Oznacza to, że produktywność i miejsca pracy w przemyśle nie muszą być wobec siebie substytucyjne, czyli że można mieć i jedno, i drugie.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MAKRO – POŻĄDANE KIERUNKI ZMIAN

Polityka państwa powinna stwarzać warunki dla wzrostu udziału w gospodarce sektora przetwórczego. Przez zwrot „stwarzanie warunków” nie należy rozumieć interwencjonizmu, ale raczej tworzenie bodźców, szczególnie w najbardziej efektywnych gałęziach gospodarki. Trzeba przy tym odejść od wspierania tradycyjnej specjalizacji przemysłowej w sektorach o niskim i średnim stopniu technicznego zaawansowania. Chodzi o to, aby nie zniechęcać inwestycji przemysłowych i usługowych o dużym poziomie produktywności lub znacznym potencjale wzrostu. Takie protechnologiczne nastawienie gospodarki sprzyjać powinno powstawaniu nowych miejsc pracy w dużych i średnich ośrodkach miejskich i wokół nich, nie tylko w samym przemyśle, lecz także w usługach.

W tym kontekście niezbędnym jest ograniczenie pośredniego i bezpośredniego wsparcia firm państwowych w sektorach tradycyjnych (górnictwo, energetyka itp.) z wyjątkiem polityki rekultywacji terenów postindustrialnych. W chwili obecnej polska polityka energetyczna wydaje się nadmiernie koncentrować na konserwowaniu istniejącego status quo, w tym zwłaszcza na ochronie krajowej branży górniczej przed koniecznością restrukturyzacji. Nie służy natomiast, w odróżnieniu od m.in. polityki energetycznej Niemiec, wsparciu dla krajowych innowacji. Implikowane przez priorytety europejskiej polityki klimatycznej przekształcenia w sektorze energetycznym nie są więc w Polsce – w przeciwieństwie do Europy Zachodniej – pretekstem do wsparcia dla dostawców nowoczesnych technologii. Wręcz przeciwnie, polskie państwo koncentruje się na ochronie węgla jako podstawowego nośnika energii pierwotnej, mimo że dostarczycielami technologii produkcji energii w energetyce zawodowej są głównie firmy zagraniczne. Priorytetem w tym względzie powinno być przesunięcie akcentów w polskiej polityce energetycznej w kierunku włączenia jej w szerszą politykę gospodarczą równoważącą interesy różnych branż gospodarki (np. energetyki, przemysłu wydobywczego, elektroniki, usług IT), a nie koncentrującą się na ochronie status quo ante tylko jednej z nich.

Sektorem wymagającym zasadniczej rewizji dotychczasowego modelu prowadzenia polityki sektorowej jest sektor rolny. Polityka gospodarcza państwa powinna w jego wypadku sprzyjać procesowi scalania gospodarstw i wspierać tworzenie grup producenckich. W tym kontekście niezbędna jest weryfikacja warunków wsparcia ze środków unijnych[10], tak aby możliwa stała się redukcja nawisu zatrudnienia w rolnictwie i jego przeniesienia z rolnictwa do przemysłu i usług. Barierą zmniejszenia pracochłonności rolnictwa jest przede wszystkim obecny system podatkowy i ubezpieczeniowy faworyzujący działalność rolną. Jego rewizja i włączenie rolników do reguł obowiązujących w systemie powszechnym powinno stać się priorytetem polskiej polityki zabezpieczenia społecznego i polityki fiskalnej. Nowa fala migracji ze wsi do miast sprzyjać będzie rozwojowi nowoczesnego przemysłu i usług, o ile znajdzie wsparcie w postaci minimalizowania/likwidacji barier ją utrudniających, w tym zwłaszcza w obszarze infrastruktury komunikacyjnej i mieszkaniowej. Na poziomie mikro czynnikiem dodatkowo utrudniającym ten proces są wysokie bariery wejścia na rynek pracy w miastach, w tym m.in. koszty wynajmu mieszkań. Mogłyby być one z powodzeniem budowane przez sektor prywatny, wymaga to jednak mniejszej ochrony lokatorów, gdyż obecny jej poziom zniechęca do inwestycji w tym segmencie rynku.

Wzrost produktywności w kolejnych latach będzie wymagał realokacji zasobów z mniej wydajnych sektorów, takich jak rolnictwo, do branż o wyższym poziomie produktywności – takich jak przemysł przetwórczy czy usługi dla biznesu. Równie ważny będzie jednak dynamiczny wzrost wydajności w poszczególnych branżach oraz tworzenie warunków do rozwoju nowych, wysoce produktywnych działalności przemysłowych w Polsce.

Dlatego w ramach polityki gospodarczej wśród konkretnych działań dla zapewnienia rozwoju przemysłu niezbędne będzie przełamanie tzw. bariery informacyjnej i tzw. bariery koordynacji[11]. Brak w danym kraju odpowiedniej skali przemysłu o wysokiej wartości dodanej zniechęca nowo wchodzących do inwestycji, trudno bowiem ocenić, czy takie działanie jest opłacalne. Równocześnie inwestycje w nowych obszarach wymagają z reguły sieci kooperantów, specyficznej infrastruktury, odpowiednich zasobów pracy. Problem z nimi często polega na tym, że tych zasobów nie ma, ponieważ do tej pory nie było finalnego odbiorcy. Z tych też względów w procesie nasycania gospodarki nowymi rodzajami działalności niezbędne jest tworzenie warunków dla pionierskich inwestycji w nowych obszarach. Te pionierskie inwestycje niosą ze sobą olbrzymie korzyści społeczne, dlatego też system wspierania inwestycji powinien koncentrować się właśnie na nich.

Przyciąganie nowych rodzajów działalności przemysłowej możliwe jest na dwa sposoby. Pierwszy to identyfikacja przez instytucje sektora publicznego sektorów, które mają szansę na rozwój w Polsce i wsparcie procesu ich „zaszczepiania”. Drugą możliwość stanowi natomiast system szerokiego wsparcia procesu „eksperymentowania”, bez określonych z góry preferencji, z nowymi rodzajami działalności o wysokiej wartości dodanej[12]. Ta pierwsza droga, pomimo jej atrakcyjności, niesie ze sobą liczne zagrożenia. Przede wszystkim dlatego, że brak jest dobrych metod określania „właściwych” sektorów. Doświadczenia historyczne pokazały, że polityka taka może być bardzo kosztowna, a sektor publiczny ma znacznie bardziej ułomne narzędzia niż sektor prywatny w takiej właśnie identyfikacji. Wskazywanie potencjalnych „wygranych” rodzi przy tym szerokie pole do nadużyć. Dlatego też lepsze wydaje się to drugie podejście, polegające de facto na wspieraniu konkurencyjności i kreatywności. W ramach tego drugiego rozwiązania można wyróżnić dwa modele: niemiecki i amerykański. Model niemiecki opiera się na szerokim froncie innowacji we wszystkich sektorach, tworząc dodatkowe synergie i międzygałęziowe powiązania. Natomiast model amerykański zakłada, że branże tradycyjne w sposób naturalny „wypadają” z rynku. Optymalne byłoby połączenie obu tych rozwiązań.

W segmencie usług prostych z kolei kluczowa będzie kontynuacja procesu deregulacji poszczególnych zawodów oraz ograniczenie obecności państwa i pomocy publicznej. Dzięki temu będzie możliwa poprawa relatywnej atrakcyjności działalności przetwórczej wobec prostej działalności usługowej[13], a także spadek kosztów wytwarzania w przetwórstwie[14]. Finalnym efektem takiego procesu będzie wzrost zaawansowania przetwórstwa oraz sektora usług.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MIKRO – DIAGNOZA OBECNEJ SYTUACJI

Dzisiejszy stan sektora przedsiębiorstw w Polsce jest odbiciem procesów, jakie kształtowały je na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza – w czasie transformacji w latach 1989–2003 oraz w okresie członkostwa w Unii Europejskiej w latach 2004–2014. Doszło wtedy do znaczącego przeobrażenia nieefektywnych przedsiębiorstw państwowych. Dokonane zostało ono zarówno poprzez redukcję skali ich działalności, upadłość i restrukturyzację, jak i poprzez prywatyzację, której dominujący ton nadawał – wobec deficytu oszczędności krajowych – kapitał zagraniczny. To w dużej mierze za pośrednictwem inwestorów zagranicznych upowszechniała się w Polsce nowa kultura organizacyjna, którą ogólnie można nazwać wytwarzaniem w klasie światowej, a którą dziś stopniowo przejmują wchodzące w kooperację z koncernami globalnymi oraz konfrontujące się z nimi w konkurencji rynkowej firmy polskie. Procesowi przekształceń państwowych przedsiębiorstw towarzyszył spontaniczny proces powstawania wielu nowych firm. U źródeł tego procesu leżała przedsiębiorczość i pomysłowość Polaków.

Dziś podstawowe wyzwania obecnych w Polsce firm przemysłowych związane są z koncentracją swojej działalności na tych elementach globalnego łańcucha tworzenia wartości, na które przypada relatywnie niska wartość dodana. Innym istotnym problemem sektora przedsiębiorstw jest swoisty dualizm – silne zróżnicowanie pod względem produktywności i efektywności w segmencie małych i średnich firm.

Badania prowadzone dla krajów Unii Europejskiej[15] pokazują, iż rośnie zaangażowanie działających w Polsce podmiotów w globalnych łańcuchach tworzenia wartości. Równocześnie jednak obecność ta koncentruje się na „środkowych” ogniwach, obejmujących faktyczny proces wytwarzania – nierzadko jedynie montowania – wyrobów lub półproduktów. Tymczasem dziś za najbardziej wartościowe ogniwa, którym z reguły towarzyszy także najwyższy poziom produktywności i płac, uznaje się te, które znajdują się na początku lub na końcu łańcucha. Na te pierwsze składa się znacząca wartość dodana związana z fazami koncepcyjnymi i badawczymi. Na te drugie zaś np. usługi około- i posprzedażowe. W tej sytuacji sam fakt zwiększania stopnia udziału lokalnych firm w ramach globalnych łańcuchów tworzenia wartości nie zapewnia postępu cywilizacyjnego. Tym bardziej że zajmowane przez działające w Polsce firmy środkowe ogniwa łańcucha podlegają w największym stopniu procesowi arbitrażu pracy – tzn. w globalnej gospodarce są przenoszone tam, gdzie w danym momencie koszty pracy są relatywnie najniższe. Może się więc okazać, że przy zmianie relacji kosztowych produkcja wykonywana dziś przez polskie firmy zostanie z czasem przeniesiona gdzie indziej.

W odniesieniu do sektora małych i średnich przedsiębiorstw kluczowym wyzwaniem jest ich podział na dwa światy. Z jednej strony wiele firm to dziś nowoczesne, dobrze zarządzane i dobrze prosperujące przedsięwzięcia. Z drugiej strony zaś badania pokazują[16], że około 50 proc. małych i średnich firm działających w Polsce to firmy uznawane za zagrożone lub stojące na rozdrożu. W tym drugim segmencie typowa firma to firma rodzinna, która wyrosła na boomie lat 90. Wciąż zapewnia swym właścicielom (pierwsze lub drugie pokolenie) środki na godne życie. Rzadko korzysta z zewnętrznego zarządu i koncentruje swoją działalność na rynku lokalnym. W mniej korzystnym w ostatnich latach otoczeniu makroekonomicznym skala jej działalności pozostała w zasadzie niezmieniona. Firmy te charakteryzuje dość prosty, a nierzadko już dziś przestarzały park maszynowy, w rezultacie w swych sektorach lokują się one w ogonie produktywności. Większość procesów w tych firmach oparta jest na taniej pracy, co właścicielom firm stwarza swego rodzaju poczucie komfortu i bezpieczeństwa (gdy spada liczba zamówień, koszty ogranicza się poprzez redukcję zatrudnienia). Taki model funkcjonowania związany jest ze swego rodzaju obawą przed dokonaniem „skoku”, który wymagałby znaczących inwestycji oraz rodził wyzwania związane z koniecznością poszukiwania nowych rynków zbytu.

Za takim myśleniem idzie brak zasobów dedykowanych innowacyjności. Firmy te charakteryzuje również niska skłonność do otwarcia na współpracę z zagranicą i na współpracę w ogóle. Ten dualizm w sektorze małych i średnich firm powoduje, że na tle europejskich przedsiębiorstw w Polsce odsetek firm korzystających z nowoczesnych, proefektywnościowych rozwiązań pozostaje stosunkowo niski (rys. 4).

Dla wzrostu produktywności na poziomie mikro potrzebne jest wyraźne przyśpieszenie transferu zasobów z mało efektywnych firm do liderów lub też do innych, bardziej nowoczesnych rodzajów działalności. Tymczasem procesowi temu nie sprzyjają obowiązujące w Polsce rozwiązania w zakresie regulacji rynków i produktów. W wielu sektorach rynki są nadmiernie uregulowane (rys. 5), a Polskę na tle innych krajów UE i OECD charakteryzuje nadmierna obecność państwa w gospodarce. Zaburza to konkurencję i presję proefektywnościową.

Na produktywność całego sektora firm negatywny wpływ mają również nadmierna biurokracja oraz brak stabilnych warunków działalności gospodarczej, szczególnie w zakresie kwestii podatkowych. Taka sytuacja powoduje konieczność angażowania znacznych (w relacji do wielkości firm) zasobów w działania nieprzekładające się na rezultaty biznesowe oraz znacząco utrudnia podejmowanie decyzji inwestycyjnych.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MIKRO – POŻĄDANE KIERUNKI ZMIAN I NIEZBĘDNE DZIAŁANIA

Zmiany mające na celu wzrost produktywności na poziomie mikro muszą odnosić się do kluczowych barier blokujących rozwój efektywnych form gospodarowania w naszym kraju. Po pierwsze – do wspomnianych już wcześniej niewłaściwych rozwiązań regulacyjnych, zwłaszcza tych, które ograniczają konkurencję. Po drugie – do problemu braku należytej ochrony firm przed nieuczciwą konkurencją, którego podstawą są nieefektywne mechanizmy identyfikacji i eliminowania z rynku firm łamiących prawo. Brak jest też należytej ochrony przed zawłaszczeniem korzyści z działalności gospodarczej, co związane jest z niską jakością działalności sądów gospodarczych. Potrzeba także wypracowania nowych rozwiązań dostosowanych do realiów rynku pracy określających zasady relacji pomiędzy pracodawcami i pracownikami. Te dzisiejsze prowadzą do podziału rynku pracy na dwie skrajne formy zatrudnienia: etat (często zbyt ryzykowny dla pracodawcy) i praca na podstawie umowy cywilnoprawnej – w wielu wypadkach niezapewniająca nawet namiastki stabilności zatrudnionemu, a tym samym niemotywująca go do większego zaangażowania[17].

Powyższe czynniki zniechęcają przedsiębiorców do adaptowania najnowszych technologii i inwestowania w innowacyjność. Prowadzą zwłaszcza do wolniejszego wdrażania tzw. technologii ogólnego zastosowania (np. technologie informacyjno-komunikacyjne), których znaczenie dla podniesienia produktywności pracy jest dziś szczególnie wysokie. Równocześnie spowalniają one proces realokacji zasobów od firm mniej efektywnych do tych bardziej efektywnych. To właśnie wysoka dynamika firm (ich powstawanie, upadanie, łączenie się) jest w wielu branżach wehikułem implementacji innowacyjnych rozwiązań. Odnosi się to w szczególności do tych branż, gdzie implementacja innowacji wymaga znacznych zmian w organizacji produkcji i w zakresie wymagań kompetencyjnych.

W kontekście rozwiązań proefektywnościowych istotną kwestią są także powiązania międzysektorowe – brak presji konkurencyjnej w jednym sektorze może prowadzić do niekorzystnych efektów w innych sektorach. Głównym kanałem oddziaływania są w tym wypadku nadmierne koszty wyrobów/usług pośrednich. Należy jednak pamiętać również o negatywnym oddziaływaniu niskiej elastyczności dostawców oraz jakości dostaw i usług.

Oprócz opisanych powyżej zewnętrznych uwarunkowań kluczowa dla procesu nieustannej modernizacji firm jest wewnętrzna zdolność absorpcji nowych technologii i nowych praktyk organizacyjnych. Ta z kolei jest pochodną jakości kapitału ludzkiego w firmach. Stąd też polityka państwa powinna wspierać proces nieustannej modernizacji tego kapitału i jego dostosowanie do potrzeb rynku. W szczególności rozwijanie lokalnej bazy innowacji, postępu technologicznego nie będzie możliwe bez wysokiej jakości systemu szkolnictwa (w tym zawodowego) i uczelni wyższych. W wypadku uczelni kluczowe jest zwiększenie skali finansowania publicznego przy dalszej reformie zasad finansowania nauki, tak aby tworzyć bodźce do podnoszenia jakości badań naukowych, szerszego kształcenia doktorantów i większej współpracy oraz działania na rzecz biznesu.

Konkretne działania w celu wspierania wzrostu produktywności na poziomie firm powinny obejmować przede wszystkim przegląd prawa pod kątem jego wpływu na poziom konkurencji oraz szybkie wdrożenie niezbędnych zmian. W tym zakresie pomocne będą wnioski płynące z opracowań OECD i Banku Światowego. Niezbędne są również stabilizacja prawa podatkowego, ograniczenie dowolności orzeczeń aparatu skarbowego, wprowadzenie wiążących interpretacji podatkowych oraz koncentracja działalności aparatu skarbowego na podmiotach łamiących prawo.

Dla wzmocnienia ochrony przed nieuczciwymi praktykami konieczne jest doinwestowanie sądów gospodarczych o największym obciążeniu, ale przede wszystkim uruchomienie mechanizmów wprowadzających bodźce efektywnościowe oraz programów edukacji finansowej i ekonomicznej sędziów orzekających w sprawach gospodarczych.

Niezbędna jest także radykalna zmiana sposobu funkcjonowania sektora publicznego poprzez eliminację obecności państwa tam, gdzie nie jest ono konieczne (w tym ograniczenia obowiązków informacyjnych) oraz wdrożenia rozwiązań usprawniających relacje pomiędzy sektorem publicznym a firmami i obywatelami (e-government).

Mając na uwadze to, że wartość dodana tworzona jest w znacznej mierze w krajach eksportujących kapitał, koncentrujących badawczo-rozwojowe i strategiczne działy koncernów globalnych, wzmocnienie firm krajowych i wsparcie procesu ich internacjonalizacji powinno leżeć w żywotnym interesie państwa polskiego. Na szczególne wsparcie zasługuje zwłaszcza promocja działalności innowacyjnej przedsiębiorstw realizowana zarówno w formie wsparcia bezpośredniego – w postaci m.in. środków dostępnych w ramach polityki spójności UE – jak i pośredniego, w formie ulgi na innowacje, umożliwiającej przedsiębiorcom efektywne zmniejszenie swoich obciążeń podatkowych, o ile zaoszczędzone środki przeznaczą na badania i rozwój.

W zakresie produktywności na poziomie mikro nie wszystko jednak da się osiągnąć przez właściwą politykę gospodarczą. W tym obszarze wiele bowiem zależy od postaw samych przedsiębiorców. Z tych względów potrzeba budowania wśród właścicieli firm świadomości, że dotychczasowa formuła funkcjonowania w przypadku wielu rynków się wyczerpuje. Wynika to z faktu, że model konkurencji kosztowo-cenowej osiąga w polskich warunkach swoje granice. Stoi on coraz bardziej w konflikcie z dążeniem do zwiększenia dochodów społeczeństwa. Co więcej dziś, w porównaniu z sytuacją przed globalnym kryzysem, tempo wzrostu krajowego popytu – a tym samym wzrostu gospodarczego – jest znacznie silniej uzależnione od zdrowego wzrostu płac[18]. Budowanie wspomnianej wyżej świadomości to główne zadanie dla organizacji zrzeszających pracodawców, liderów opinii itp.

Właściciele najmniej produktywnych firm muszą albo zdecydować się na dokonanie wspomnianego wcześniej „skoku”, albo rozważyć sprzedaż swojego biznesu i zainwestowanie kapitału w nową, perspektywiczną działalność. Korzyści w takiej sytuacji odniesie zarówno sprzedający, jak i kupujący. Ten drugi będzie miał szansę na uzyskanie efektów skali i poprawę efektywności. Procesy przekształceń i konsolidacji powinny jednak dotyczyć nie tylko przedsiębiorstw słabszych, lecz także tych mocnych – tylko w ten sposób możliwe będzie zbudowanie form zdolnych do skutecznego konkurowania w skali globalnej. Procesy te przebiegałyby sprawniej, gdyby rozbudowana była infrastruktura instytucjonalna wspierająca sukcesję, przekazywanie firm, poszukiwanie dla nich nowych właścicieli itp.

Potrzebna jest też większa współpraca firm, nawet tych, które na co dzień z sobą konkurują. Dotyczy to obszarów takich jak na przykład inwestycje w budowanie za granicą wizerunku wysokiej jakości polskich wyrobów (np. wspólny branding uniwersalną marką określonej kategorii wyrobów wytwarzanych w naszym kraju) czy też podejmowanie wspólnych wysiłków w celu eliminowania z rynku firm nieuczciwych.

W kontekście pozycji polskich firm w ramach globalnych łańcuchów tworzenia wartości niezbędna jest jej ewolucja w kierunku pozycji gwarantujących większy udział w generowanej wartości. Może ona przybierać różne formy. Jedną z nich jest przejmowanie zagranicznych firm (np. dzisiejszych odbiorców) i uzyskiwanie w ten sposób bezpośredniego dostępu do klientów, a nierzadko także innego rodzaju aktywów, takich jak marki czy patenty. Możliwe jest także budowanie i/lub rozbudowywanie wewnętrznych kompetencji w zakresie kreowania innowacji, (zespoły zajmujące się działalnością badawczo-rozwojową), a tym samym tworzenie wartości na etapie koncepcyjnym i badawczym. Inną opcją jest zmiana profilu działalności i zajęcie w ramach tej nowej działalności bardziej atrakcyjnych ogniw łańcucha tworzenia wartości.

ZMIANY INSTYTUCJONALNE

Oddzielną kwestię stanowi sposób przeprowadzenia zmian. Dziś wola bardziej znaczących reform wydaje się mocno ograniczona. Jednym z powodów takiej sytuacji jest fakt, że wiele z koniecznych w Polsce zmian odnosi się do funkcjonowania sektora publicznego. Tymczasem zmiany w jego obrębie – przekształcające sposób jego funkcjonowania – oznaczają naruszenie istniejącego status quo, a więc także pozycji istniejących grup interesów i sieci powiązań. Nic więc dziwnego, że szereg inicjatyw zmierzających do rewizji zastanego stanu rzeczy jest torpedowanych – w sposób mniej lub bardziej jawny w parlamencie lub wręcz na etapie przygotowawczym w obrębie administracji centralnej.

Innym problemem są kompetencje sektora publicznego. Dobitnym dowodem deficytu w tym zakresie jest chociażby jakość stanowionego w Polsce prawa. Badania przeprowadzone przez Instytut Badań nad Demokracją i Przedsiębiorstwem Prywatnym wskazują na niską ocenę aktów prawnych istotnych dla prowadzenia działalności gospodarczej. Jedną z przyczyn tego stanu jest, w ocenie autorów, wadliwy proces legislacyjny, skutkujący koniecznością częstego poprawiania błędów prawnych (inflacja prawa).

Dlatego też wyzwań związanych z konkurencyjnością gospodarki nie da się rozwiązać w obecnym otoczeniu instytucjonalno-regulacyjnym. Nowy kształt instytucjonalny powinien zostać wypracowany w procesie dialogu pomiędzy rządem, pracodawcami, pracownikami, nauką i instytucjami pozarządowymi. Ten nowy konsensus musi mieć również szerokie wsparcie polityczne. Polska potrzebuje porozumienia w rodzaju „okrągłego stołu”, którego ustalenia powinny obejmować: nowy kształt instytucji centralnych, nowe rozwiązania na poziomie samorządów oraz wypracowanie najlepszych rozwiązań instytucjonalnych w zakresie większego zaangażowania sektora prywatnego w przekształcenia i realizację zadań sektora publicznego.

W wypadku instytucji centralnych istotą reform powinna być zmiana obecności państwa w gospodarce z biurokratycznej na strategiczną, a także wyraźne rozdzielenie – na poziomie konkurencyjnym i organizacyjno-operacyjnym – funkcji długofalowych od bieżących działań. Równolegle należy usprawnić obsługę firm i obywateli w duchu New Public Management, by w możliwe wielu instytucjach publicznych doprowadzić do podniesienia jakości świadczonych usług publicznych dzięki wprowadzeniu racjonalności charakterystycznej dla sektora prywatnego.

Niezwykle istotne jest, aby podejmowaniu jakichkolwiek decyzji przez sektor publiczny towarzyszyło zrozumienie całego łańcucha ich konsekwencji dla gospodarki i społeczeństwa. W tej sytuacji jednym z największych wyzwań jest takie zaprojektowanie, a następnie wdrożenie wewnętrznych procesów w sektorze publicznym, by kreował on najbardziej optymalne rozwiązania: innowacyjne, długoterminowe, uwzględniające szerokie spektrum opinii oraz wiążące się z możliwie najniższymi kosztami dostosowania dla firm i obywateli.

Stworzenie nowoczesnego i efektywnego aparatu administracyjnego wymaga bodźców sprawiających, że punktem odniesienia dla wszelkich jego działań będzie dobro obywateli (a nie biurokracji). Konieczne jest skorzystanie z wartości wypracowanych przez kulturę „korporacyjną”: uczciwości, bezstronności, transparentności
i odpowiedzialności, zachęcających do kreatywności i innowacyjności, a także rozwiązań takich jak: właściwe zaprojektowanie struktur, efektywne zarządzanie i umiejętność pozyskiwania pracowników zdolnych realizować wizję nowoczesnej administracji oraz stworzenie systemu kreowania i wyłaniania liderów. W ramach nowoczesnego państwa niezbędne są systemy motywowania i zarządzania wydajnością – zapewniające, że ustalane priorytety znajdą przełożenie na codzienne działania oraz systemy identyfikacji i upowszechniania najlepszych wzorców i praktyk działania różnych szczebli administracji.

Wsparciem dla tego procesu powinno być wzmocnienie procesu transparentności działań publicznych, osiągnięte poprzez znaczące rozszerzenie dostępu obywateli, instytucji naukowych i organizacji społecznych do danych gromadzonych przez administrację i inne instytucje publiczne. Polska administracja, w odróżnieniu od najbardziej efektywnych biurokracji, takich jak szwedzka czy brytyjska, w znikomym stopniu wykorzystuje dziś szansę, jaką niesie otwarcie danych publicznych dla wszystkich zainteresowanych stron (open data), by te mogły wykorzystać je z korzyścią dla gospodarki i dobra publicznego. W tym kontekście rewizji wymaga zarówno ustawa o ochronie danych osobowych, jak i rola Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych w polskim systemie prawnym. Podniesienie standardów dostępu do danych zarówno w Głównym Urzędzie Statystycznym, jak i w poszczególnych ministerstwach, urzędach centralnych i samorządach sprzyjać będzie wzmocnieniu obywatelskiej kontroli nad działaniami publicznymi, podnosząc ich jakość i zgodność z interesem ogólnospołecznym.

Zwiększenie udziału sektora prywatnego w rozwiązywaniu problemów odnoszących się do sektora publicznego może pomóc w pokonaniu bariery braku woli i zdolności przeprowadzenia rzeczywistych zmian w tym sektorze. Rozwiązania zmierzające do większego zaangażowania sektora prywatnego w sprawy publiczne powinny m.in. obejmować:

  • zaangażowanie sektora prywatnego w fazy koncepcyjne i realizacyjne strategicznych projektów typu e-government,
  • zwiększenie skali obsługi instytucji rządowych przez sektor prywatny, np. poprzez wydzielenie centrum usług wspólnych świadczących na rzecz całej administracji usługi w zakresie finansowo-księgowym, HR, itp.; powinno się również dokonać oceny możliwości oddania części usług publicznych (np. w ochronie zdrowia) w outsourcing sektorowi prywatnemu,
  • wypracowanie instytucjonalnych form wymiany informacji pomiędzy administracją publiczną i sektorem firm w celu lepszego ukierunkowania strategicznych działań rządu,
  • zmianę świadomości – poprzez odpowiedni system bodźców – u pracowników administracji, modyfikację ich postawy z „władczej” na „usługowej” na rzecz firm i obywateli.

Równolegle niezbędne jest zdefiniowanie (a następnie promowanie wśród firm) kanonu podejmowanych na poziomie przedsiębiorstw działań sprzyjających osiąganiu szerokich celów społeczno-gospodarczych. Działania te powinny odnosić się do tak istotnych kwestii, jak: wsparcie polityki prorodzinnej, wsparcie polityki flexicurity, wsparcie procesów współpracy/zrzeszania się czy wreszcie internacjonalizacji firm. W procesach tych istotną, jeśli nie kluczową, rolę powinny odgrywać instytucje zrzeszające pracowników i pracodawców. Nowy okrągły stół powinien stać się przyczynkiem do szerszego dialogu i współpracy różnego rodzaju środowisk, do budowania tak bardzo potrzebnego w Polsce kapitału społecznego.

PODSUMOWANIE I WNIOSKI

Polska potrzebuje impulsu inicjującego nową falę modernizacji. Istotą przeprowadzanych zmian musi być ograniczenie obecnej – administracyjno-biurokratycznej – formy obecności i roli państwa w gospodarce i zmniejszenie tym samym ciężarów nakładanych na sektor prywatny. Przy czym wzrosnąć powinna rola strategiczna państwa, szczególnie w zakresie tworzenia warunków dla budowy podstaw nowoczesnej gospodarki. Impuls ten powinien zainicjować nową falę przemian i uruchomić samonapędzający się mechanizm przekształceń strukturalnych.

Aby w kolejnych 25 latach osiągnąć poziom dochodów krajów Europy Północnej, niezbędne jest z jednej strony większe wykorzystanie dostępnych w Polsce zasobów pracy, z drugiej strony zaś zwiększanie produktywności. Dlatego konieczne jest skupienie się na następujących pięciu obszarach:

Po pierwsze – i przede wszystkim – na prowadzeniu odpowiedzialnej polityki makroekonomicznej sprzyjającej wzrostowi oszczędności krajowych. Dlatego tak ważne jest utrzymywanie zrównoważonego cyklicznie budżetu, utrzymanie niskiej relacji długu do PKB i unikanie nierównowag na poziomie makro i mikro. W tym zakresie niezbędna jest ścisła koordynacja polityki fiskalnej, pieniężnej i nadzorczej.

Po drugie – realizacja szerokiej agendy deregulacyjnej. Podstawowym warunkiem jest tu stworzenie lepszych warunków dla przedsiębiorczości. Docelowo więcej musi być rynku i konkurencji na poziomie poszczególnych mikrorynków, a stabilne i przejrzyste regulacje powinny kształtować relacje rynkowe w obszarach, gdzie rynek zawodzi. Niezbędne jest więc:

  1. odbiurokratyzowanie gospodarki,
  2. wzmocnienie ochrony efektów działalności gospodarczej przed nieuczciwym zawłaszczaniem (system sądownictwa),
  3. wspieranie konkurencji: dalsza prywatyzacja i demonopolizacja.

Po trzecie, wspieranie procesu rozbudowy w gospodarce kompetencji związanych z innowacyjnością. Oznacza to z jednej strony stworzenie warunków do produktywnego działania polskiej nauce, a z drugiej strony stymulowanie postępu technologicznego w firmach i wspieranie współpracy nauki z biznesem. Szczególnie ważne jest kreowanie bodźców, by zaistniały u nas nowe, dotychczas nieobecne rodzaje zaawansowanej działalności przetwórczej.

Po czwarte, ogromny potencjał leży w lepszym wykorzystaniu zasobów pracy, zwłaszcza niewykorzystanej siły roboczej zaangażowanej w produkcję rolną. Naszym wielkim wyzwaniem cywilizacyjnym jest zachęcenie młodych ludzi mieszkających na wsi do porzucenia obszaru niskiej wydajności i biedy na rzecz tej części gospodarki, która da im szanse na rozwój i godne życie. Ze względu na trendy demograficzne Polska musi też przygotować i już realizować przemyślaną politykę migracyjną. Do roku 2040 będzie nam potrzeba około 3 mln pracowników. Te dwa strumienie podaży pracy w sposób zasadniczy mogą zmienić perspektywy naszego kraju.

Po piąte, głębokich zmian instytucjonalnych wymaga sektor publiczny. Bez poprawy jakości jego pracy i ograniczenia niekorzystnego oddziaływania nieefektywnej sfery publicznej na sektor prywatny tempo zmian będzie hamowane. Efektywniejsza alokacja zasobów w gospodarce pozostanie bowiem ograniczana, a zmiany w sferze instytucjonalnej będą nieadekwatne do stojących przed nami wyzwań rozwojowych. Patrząc z tej perspektywy, zmiany te są warunkiem wstępnym efektywnego przeprowadzenia pozostałych reform.

Celem tak rozumianej agendy modernizacyjnej winno być przesunięcie polskiej gospodarki na globalnej drabinie produktywności. Dopiero wtedy zdrowa, bo wynikająca ze wzrostu całkowitej produktywności, presja na płace wymusi większe inwestycje kapitałowe w mechanizację procesów. Rosnąca siła nabywcza pracowników branż eksportowych i przemysłu przełoży się na stopniowy wzrost płac w usługach skierowanych na lokalny rynek. Z kolei wyższe płace zwiększą atrakcyjność pracy wobec bierności zawodowej. To natomiast spowoduje wzrost atrakcyjności polskiego rynku pracy wobec zagranicy, co powinno zachęcić do powrotu wielu wykształconych osób z emigracji, a także pozytywnie wpłynąć na dzietność.

Te proponowane podażowe zmiany znajdą po stronie popytu odzwierciedlenie w tak potrzebnym naszej gospodarce wzroście inwestycji sektora przedsiębiorstw. To z kolei stosunkowo szybko przełoży się na wzrost eksportu i prywatnej konsumpcji, tworząc tym samym samonapędzający się mechanizm (rys. 6). W dzisiejszych czasach, gdy globalizacja i integracja gospodarcza powodują, że obywatele i biznes są dużo bardziej mobilni niż kiedyś, znaczenie konkurencyjności poszczególnych systemów gospodarczych wrasta. Tym samym ani przedsiębiorcy, ani pracownicy nie są „skazani” na to, by funkcjonować w określonym miejscu. Jeśli więc jakość systemu gospodarczego lub tempo jego poprawy nie są zadowalające – przenoszą się w inne miejsce. Taki scenariusz już się w Polsce realizuje. Jeśli w ciągu najbliższych kilku lat nie stworzymy wysoce produktywnej gospodarki, to rosnące obciążenia podatkowe z powodu pogarszającej się demografii zwiększą ryzyko kolejnych fal emigracji nie tylko ludzi, lecz także firm. Prowadzić to będzie do destruktywnej spirali – kurcząca się baza podatkowa wymusi zwiększenie obciążeń podatkowych i regulacyjnych, szczególnie jeśli system instytucjonalny nie będzie w stanie elastycznie dostosować wydatków. A to dodatkowo zwiększy skłonność do emigracji. Taki czarny scenariusz nie musi się jednak spełnić, trzeba mu skutecznie i aktywnie przeciwdziałać.


[1] To umowne określenie obejmuje kraje Unii Europejskiej o najbardziej zaawansowanym i sprawnym modelu gospodarczym (Niemcy, Austria, kraje Beneluksu oraz kraje skandynawskie).

[3] Dane z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej.

[4] Obszerną analizę procesów rozwojowych zawiera m.in. D. Acemoglu, J. Robinson, Why Nations Fail: The Origins of Power, Prosperity, and Poverty.

[5] Jak podaje raport „Niski poziom inwestycji przedsiębiorstw wyzwaniem dla polskiej gospodarki” Biura Analiz Makroekonomicznych Banku Pekao SA, w ostatniej dekadzie wydatki inwestycyjne polskich firm stanowiły średnio 10 proc. PKB wobec 16 proc. w pozostałych krajach członkowskich UE z naszego regionu.

[6] Według danych GUS („Rocznik Przemysłu 2013”) inwestorzy zagraniczny kontrolują ok. 50 proc. kapitału firm przetwórstwa przemysłowego. W skrajnych przypadkach (produkcja pojazdów samochodowych, produkcja komputerów, wyrobów elektronicznych i optycznych oraz produkcja wyrobów tytoniowych) udział ten wynosi ponad 80 proc.

[7] Komisja Europejska (”Innovation Union Report”) zwraca uwagę na bardzo wysoki udział Polski w wydatkach na badania i rozwój płatności z tytułu honorariów oraz opłat licencyjnych na rzecz zagranicy, przy równoczesnych, niemalże zerowych dochodach z tego tytułu.

[8] „OECD Economic Survey: Poland 2014”

[9] Dane Eurostatu wskazują, że w latach 2004–2012 najwyższe wzrosty produktywności (wartość dodana liczona w cenach stałych w przeliczeniu na godzinę pracy) odnotowano w produkcji komputerów, urządzeń elektronicznych i optycznych (ponad 24 proc. rocznie), produkcji urządzeń elektrycznych (ponad 16 proc.) oraz pozostałego sprzętu transportowego (ponad 13 proc.).

[10] Chodzi m.in. o zasady dostępu do środków z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich, a w szczególności wykluczenie z możliwości wsparcia większych gospodarstw.

[11] Na istotną rolę tego typu barier w procesach rozwojowych zwraca m.in. uwagę D. Rodrik („Jedna ekonomia, wiele recept – globalizacja, instytucje i wzrost gospodarczy”).

[12] W tym wariancie sektory zidentyfikowane w ramach projektów Foresight czy Krajowa Inteligentna Specjalizacja mogą być wykorzystywane przez sektor prywatny jako swego rodzaju wskazówka. Znalezienie się na ich liście nie powinny jednak stanowić podstawy dla polityki wsparcia..

[13] Analizy OECD (OECD Economic Survey: Poland 2014) wskazują na niską rentowność działalności przemysłowej na tle wielu obszarów usługowych. Powoduje to przekierowywanie zasobów do sektora usług.

[14] W efekcie wzrostu popularności outsourcingu usługi stanowią coraz większą część „wsadu” do działalności przemysłowej.

[15] Zob. Competing in global value chains – EU industrial structure report 2013 oraz Global value chains: Poland.

[16] Zob.: Mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa – mocne i słabe strony, szanse i zagrożenia rozwojowe, Lewiatan, 2011; Rzemieślnicy i biznesmeni. Właściciele małych i średnich przedsiębiorstw prywatnych – materiały z konferencji „Polscy przedsiębiorcy wobec nowych wyzwań” (2014).

[17] Sytuacja taka rodzi także negatywne skutki społeczne np. w postaci niskiej skłonności do posiadania dzieci.

[18] Przed kryzysem prywatną konsumpcję wspierały malejąca stopa oszczędności (sprawiająca, że wydatki gospodarstw rosły szybciej niż dochody) oraz rosnąca penetracja kredytów konsumpcyjnych. Dziś przy stopie oszczędności na poziomie 0-5% dalszy jej spadek jest w zasadzie niemożliwy, a penetracja kredytów konsumpcyjnych (w relacji do dochodów) jest na poziomie średniej unijnej.

Żyd, pedał, neoliberał :)

Faktycznie poziom życia Amerykanów uległ stagnacji z powodu przenoszenia produkcji do Azji. Jednocześnie dzięki temu miliony mieszkańców Dalekiego Wschodu awansowało z poziomu obrzeży śmierci głodowej do znośnej egzystencji. A to wszystko kosztem tego, że amerykańska rodzina ma tylko 2, a nie 3 samochody. Akurat osoby o lewicowej wrażliwości powinny takie rozwiązanie docenić.

Tworzenie kozła ofiarnego, słomianego psa do bicia, na którego można zrzucić odpowiedzialność za wszelkie problemy ma długą tradycję. Mniejszości etniczne, wyznaniowe, seksualne długo były ofiarą tego procederu. Obecnie na celowniku mamy ideologie, które obrażać można do woli – bo nie dotyka to podobno ludzi. Podobno – bo wystarczy oznaczyć człowieka jako wyznawcę zohydzonej wcześniej ideologii i cała praca wykonana. To nawet łatwiejsze, nie trzeba sprawdzać czy Żyd jest Żydem. Wystarczy ideologiczna łatka.

Przykładem ostatnia afera z gender studies. To dziedzina socjologii zajmująca się badaniem w jaki sposób płeć jest wyrażana w różnych kulturach. Okazuje się, że to, co jest symbolem męskości w jednym społeczeństwie może być symbolem kobiecości w innym. Choćby takie spódniczki, które u nas noszą kobiety, a w Szkocji wojownicy. Zwrócenie uwagi na to, że wyrażanie płci jest dość względne może budzić zaniepokojenie w co bardziej konserwatywnych umysłach, którym wydaje się, że nasze wartości są uniwersalne i trwają od zawsze. Na takie dictum można pokazać zdjęcie Franklina Delano Roosevelta jako dziecko ubranego w sukienkę. Ledwie sto pięćdziesiąt lat temu była to norma. Dziś sugestia przebierania chłopców w sukienki wywołuje dreszcze oburzenia w redakcji Frondy.

Jednak pomimo wywoływania zaniepokojenia nie są to konkluzje bardziej oburzające niż te wynikające z genetyki, teorii ewolucji czy geologii. Jednak nasi biskupi postanowili podłączyć pod szacowną dziedzinę socjologii wszystko co konserwatystom wydaje się groźne: edukację seksualną, LGBTQ, feminizm, ruchy równościowe, a w domyśle także inne ciemne siły od wieków czyhające na ludzkość w ogóle, a Kościół w szczególności. Publicznie wystarczy powtarzać, że genderysci chcą uczyć dzieci w przedszkolach masturbacji i przebierać chłopców w sukienki. Teraz wystarczy nielubianej przez siebie osobie przylepić łatkę genderysty i nich sam tłumaczy się, że nie jest wielbłądem.

Neoliberalna bestia

Rozpocząłem od bardzo aktualnego przykładu by pokazać jak wyglądało budowanie innego wroga publicznego. Bo o ile gender to przerażające widmo prawicy, lewica straszy neoliberalizmem. Neoliberalizm to ideologia, której celem jest to, by bezdomni ludzie umierali pod płotem z głodu i na mrozie, a majątek narodowy złodziejsko sprywatyzować. Jej założeniem jest bogacenie się najbogatszych i banksterów wyzysk klasy średniej i systematyczna grabież najuboższych. Słowem neoliberał to bestia bez serca żywiąca się krwią robotników i inteligencji pracującej, dążąca do nowych form niewolnictwa. Ślepe wyznawanie tej ideologii powoduje występowanie kryzysów takich jak ten ostatni zapoczątkowany w USA, czy też bolączki okresu transformacji w Polsce. Podejście to kultywowane od lat powoduje, że określenie kogoś „liberałem” nosi znamiona obelgi.

noose

Co ciekawe neoliberalizm wykształcił się jako szkoła ekonomiczna w latach trzydziestych niejako w opozycji do klasycznego liberalizmu, który preferował całkowity brak państwa i regulacji. Alternatywą było centralne planowanie, znajdujące wielu zwolenników, jako że przyczyn Wielkiego Kryzysu upatrywano w nieuregulowanym kapitalizmie. Neoliberalizm proponował trzecią drogę, wolności gospodarczej pod nadzorem silnego państwa narzucającego reguły gry. Zasadniczo był to obraz niezwykle zbliżony do innej propozycji szkoły liberalnej (ordoliberalizmu) czyli społecznej gospodarki rynkowej. Ta ostatnia jest teraz fetyszem socjalistów – choć rozumieją przez nią coś zupełnie innego niż termin ten oznacza. Zwykłe pomieszanie pojęć – do wyjaśnienia przy innej okazji.

Sugerowanie, że społeczna gospodarka rynkowa i neoliberalizm mają ze sobą cokolwiek wspólnego musi brzmieć dziś jak herezja. Ale to nie jedyne zaskoczenie.

Neoliberalizm uległ zapomnieniu w latach sześćdziesiątych i wrócił do obiegu dopiero dwadzieścia lat później. Został on zupełnie nieprawidłowo użyty do opisania reform w Argentynie i od tego czasu jest używany jako synonim całkowitej deregulacji, wycofania się państwa z wszelkich dziedzin życia społecznego. To zaś ma prowadzić do rosnącego rozwarstwienia dochodowego i ogólnej nędzy i rozpaczy. W ustach osób o lewicowych poglądach rajem liberała jest Somalia gdzie państwa nie ma w ogóle. Na tej samej zasadzie rajem lewicowca musiałaby być Korea Północna gdzie poza państwem nie istnieje nic innego.

Nie udawajmy jednak, że neoliberalizm to socjalizm. Jak każda szkoła liberalna optuje za wolnym handlem, deregulacją i prywatyzacją. Liberalizm zyskał dominację w latach 70, kiedy dominująca wówczas teoria interwencjonizmu państwowego znana jako keynesizm przestała działać. Po prostu jej narzędzia nie były w stanie rozwiązać problemów gospodarczych tamtych czasów. Pomogła natomiast deregulacja. Kolejny cios w poglądy zwolenników zaangażowania państwa w gospodarkę zadał upadek bloku komunistycznego. Liberalizm stał się ideologią obowiązującą w gospodarce – przynajmniej deklaratywnie.

Faktycznie jednak ingerencje w gospodarkę trwały w najlepsze – choć w sposób dużo bardziej zakamuflowany. Nieustanne deficyty budżetowe i niskie stopy procentowe wyraźnie sugerowały, że zarządzanie gospodarką nie ma wiele wspólnego z liberalizmem. Właśnie kombinacja luźnej polityki pieniężnej oraz agresywnej polityki rządowej zachęcającej wszelkimi sposobami do zwiększania akcji kredytów hipotecznych jest praprzyczyną kryzysu w 2008. Powszechnie obwinia się jednak o niego chciwość bankierów. Oczywiście odegrała ona swoją rolę, jednak obwinianie chciwości o kryzys gospodarczy to jak obwinienie grawitacji o katastrofę lotniczą. Jednak to rząd do spółki z bankiem centralnym umożliwił rozpętanie orgii krociowych zysków bez ryzyka. Bez ryzyka dla banków.

Następnie runda wykupywania długów banków i gigantyczne problemy gospodarcze spowodowały falę oburzenia – skierowaną na podobno winny wszystkiemu neoliberalizm. Jednocześnie przymknięto oko, że wszystkie wydarzenia od genezy po rozwiązanie z liberalizmem nie mają nic wspólnego. Jednak zwolennicy interwencjonizmu nie mogli przepuścić takiej okazji. Dwie dekady powszechnego przekonania o wyższości mechanizmów rynkowych blokowało możliwości eksperymentowania przy gospodarce w drodze ku powszechnej szczęśliwości. Dzięki załamaniu jednak można było złamać hegemonię liberalizmu. Nieznane w przeszłości akcje mające stymulować gospodarkę są pokłosiem tego podejścia, ich skutki zaś dopiero poznamy.

Kanapowe zwycięstwa

Jednak powierzchowne i nietrafione ataki obliczone na zohydzenie liberalizmu to drobiazg w porównaniu z różnego rodzaju samokrytykami. Paul Craig Roberts – jeden z architektów reaganomiki stwierdził w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”, że liberalizm wprowadził zachodnie gospodarki na drogę samozniszczenia. To, co miało działać w czasie zimnej wojny podobno przestało działać później. Produkcję przechwyciły inne kraje, a korzyści przejęły korporacje. Dochody większości amerykanów nie rosną. Tylko dlaczego patrzy jedynie ze swojej wąskiej perspektywy? Faktycznie poziom życia Amerykanów uległ stagnacji z powodu przenoszenia produkcji do Azji. Jednocześnie miliony mieszkańców Dalekiego Wschodu awansowało dzięki temu z poziomu obrzeży śmierci głodowej do znośnej egzystencji. A to wszystko kosztem tego, że amerykańska rodzina ma tylko 2, a nie 3 samochody. Akurat osoby o lewicowej wrażliwości powinny takie rozwiązanie docenić. Jednak korzyści nie ominęły także Amerykanów w postaci tańszych towarów. Nie wspominając już o tym, że zwiększone zyski amerykańskich korporacji trafią do rozproszonego akcjonariatu. Roberts słusznie diagnozuje dominację korporacji, które poprzez wpływ na rząd realizują swoje interesy. Jednak rządowe wsparcie dla biznesu to znowu pomysły najdalsze od liberalizmu co możemy sobie wyobrazić.

Lokalnie zaś na przykład Marcin Król w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” utyskuje na model polskiej transformacji i jej społecznych kosztów. Prywatyzacja często przeprowadzana siekierą dawała wiele niepożądanych skutków. Czy można było to zrobić lepiej? Pewnie tak. Jednak wybiórcza krytyka dziś to jak krytykowanie sąsiada, że postawił na złe liczby w totolotku we wczorajszym losowaniu.

Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że startowano z pozycji państwa, które zbankrutowało i nie było luksusu wybierania łagodniejszych dróg. Państwa, które spróbowały alternatyw są po dziś dzień gospodarczo dużo słabiej rozwinięte od Polski, często trapione lokalnymi satrapami. Alternatywą dla bolesnej prywatyzacji okazało się przejęcie majątku przez oligarchów lub wręcz rodziny rządzących. To była zupełnie realna alternatywa dla naszego kraju. Wskazywanie lepszych rozwiązań powinno wziąć pod uwagę realne przykłady, a nie tylko teoretyczne konstrukty myślowe tak lubiane na przykład przez profesora Kieżuna.

Pozostaje liczyć na to, że odwrót liberalizmu osiągnął już apogeum, czas na wychylenie wahadełka w drugą stronę. Mam nadzieję, ze nie pomogą w tym procesie opłakane skutki drukowania pieniądza i kolosalnych deficytów. Sytuacja się normuje choć jest to proces powolny i niezwykle kruchy. Jednak prawdziwe wyzwania strukturalne dopiero przed światem wraz z nadciągającym demograficznym tsunami. Tylko przedsiębiorczość i innowacyjność może pomóc złagodzić jego skutki, a te najlepiej rozwijają się w atmosferze wolności.

Kim jest liberał, który nie kocha wolności? Recenzja wyboru tekstów źródłowych pod redakcją Leszka Balcerowicza „Odkrywając wolność: przeciw zniewoleniu umysłów”. :)

Problemy gospodarcze Zachodu, które rozpoczęły się kilka lat temu, w niebywale interesujący sposób wpłynęły na debatę publiczną na temat roli państwa w gospodarce i zależności pomiędzy nim a obywatelem. Chór lewicowych intelektualistów oraz działaczy jednoznacznie i autorytatywnie orzekł, przy aplauzie większości najważniejszych mediów, że winę za zubożenie części społeczeństwa i problemy finansowe całych państw ponosi bliżej nieokreślony przez nich sposób myślenia i działania zwany neoliberalizmem. To on winien był upadkowi finansów Grecji, utracie przez wielu Amerykanów „swoich” nieruchomości, spadkowi PKB w państwach Unii Europejskiej, ogromnemu bezrobociu wśród hiszpańskiej młodzieży. Opinia publiczna karmiona demagogią wylewającą się z ekranów telewizorów i łam gazet z ochotą przyłączyła się do tego chóru, który zgodnie ze starym powiedzeniem „na złodzieju czapka gore” usiłował konsekwencje własnej nieodpowiedzialności i hołdowania fałszywym paradygmatom zrzucić na barki wspólnego, choć bliżej nieokreślonego wroga. Było to na rękę zwłaszcza tym, którzy ponosili faktyczną odpowiedzialność za krach systemu finansowego i ubóstwo, które dla wielu mieszkańców Zachodu było doświadczeniem zupełnie nowym. Rządy z ochotą zrzuciły winę za swoją rozrzutność i niekompetencję na rynki finansowe, postulując jednocześnie zwiększenie pola własnej ingerencji w procesy ekonomiczne. Narodził się równocześnie spontaniczny ruch oburzonych, pikietujący nie pod Białym Domem, jak być powinno, lecz pod siedzibą nowojorskiej giełdy. Efektem tego społecznego oburzenia były postulaty zwiększenia kontroli nad procesami gospodarczymi i oddanie ich we władanie w ręce kompetentnych biurokratów. Przypominało to sytuację, kiedy to strażacy wezwani do pożaru miast do hydrantów podłączyli swoje węże do dystrybutorów na stacji paliw.

 

by Wikipedia
by Wikipedia

Na własne oczy mogliśmy się zatem przekonać o mechanizmie, który 150 lat temu opisał Frédéric Bastiat w słynnym eseju „Co widać i czego nie widać”. Mało bowiem który zwykły obserwator tytanicznych zmagań światowych rządów z kryzysem wiedział, że to właśnie one, zaślepione socjalistycznymi absurdami, ponoszą pełną i jedyną odpowiedzialność za to, co się stało. Jeśliby szukać bezpośrednich powodów wydarzeń ostatnich lat, cofnąć się musimy aż do czasów rządów Franklina Delano Roosevelta – ikony dzisiejszych lewicowych salonów – kiedy powstała osławiona (choć z dzisiejszej perspektywy lepsze byłoby określenie niesławna) Fannie Mae, a potem do roku 1970 – gdy powołano do życia Freddie Mac. Te znajdujące się pod parasolem rządu federalnego instytucje poprzez udzielenie gwarancji kredytowych bankom uruchomiły proces, który po czasach nieodpowiedzialnej w tym względzie administracji Billa Clintona musiał wcześniej czy później doprowadzić do znanego wszystkim finału. Egalitarne przekonanie, że każdy powinien być właścicielem mieszkania czy domu, sprawiło ostatecznie, że wielu z nich, zamiast żyć skromnie, lecz godnie, zasiliło wielką armię bezdomnych. Kryzys na rynku nieruchomości obnażył równocześnie stan finansów publicznych wielu zachodnich państw, zadłużonych ponad miarę i rozsądek. Nawet John Maynard Keynes byłby zdziwiony, słysząc niektóre propozycje rozwiązania problemów wygenerowanych przez gospodarkę opartą na jego założeniach. Mamy bowiem dzisiaj przed sobą prostą, acz posępną alternatywę. Z jednej strony możemy wybrać powrót do korzeni, które dały Zachodowi ekonomiczną hegemonię i bogactwo jej mieszkańcom, z drugiej strony zaś proponuje się nam model, z którego dumny mógłby być niejeden miłośnik Karola Marksa i Włodzimierza Lenina, a który doprowadzić musi do nieznanego wcześniej zniewolenia jednostek, całych społeczeństw, a w końcu tak upragnionej przez socjalistów równości – tym razem w ubóstwie.

Ten przydługi wstęp wydaje się niezbędny, by móc dokonać rzetelnej oceny publikacji, która ukazała się wysiłkiem Forum Obywatelskiego Rozwoju. „Odkrywając wolność” pod redakcją Leszka Balcerowicza nie jest bowiem tylko kolejną antologią tekstów źródłowych, lecz przede wszystkim niebywale ważnym głosem w dyskusji, która toczy się w naszym kraju, dyskusji, której stawką jest nie tylko ekonomiczna i moralna kondycja obecnego pokolenia, lecz także, jakkolwiek może to brzmieć pompatycznie, los kolejnych pokoleń, które będą musiały zmagać się z konsekwencjami nieodpowiedzialnej polityki gospodarczej prowadzonej obecnie. Podtytuł książki – „Przeciw zniewoleniu umysłów” – wskazuje równocześnie cel, jaki przyświecał ogromnemu wysiłkowi zmierzającemu do jej wydania. Polskie społeczeństwo padło bowiem ofiarą przeprowadzonej na wielką skalę manipulacji. Jej animatorom udało się je przekonać, że rzeczywistość społeczna i ekonomiczna Trzeciej Rzeczpospolitej jest emanacją liberalnego paradygmatu, że korupcja, nadużycia gospodarcze, samowola władzy, niekompetencja urzędnika, sprzedajni politycy, niewydolne sądy, dyspozycyjna prokuratura, pozbawione moralnych zasad media są owocem kapitalistycznej rewolucji, do której doszło po upadku PRL-u. Wszystkie patologie nowego państwa przypisane zostały „drapieżnemu” kapitalizmowi, a całe pokolenie polityków zrobiło kariery na bohaterskiej walce z gospodarczym liberalizmem, czyli z czymś, czego Polska właściwie nie doświadczyła. Trudno bowiem uznać za liberalne gospodarczo państwo, w którym funkcjonują setki zezwoleń i koncesji, gdzie przedsiębiorca zdany jest na łaskę i niełaskę urzędnika skarbowego, gdzie ogromna większość PKB pozostaje w dyspozycji władzy publicznej, gdzie przedsiębiorąca traktowany jest jak potencjalny przestępca, gdzie system podatkowy zniechęca do pracowitości i przedsiębiorczości, a każdy niemal aspekt życia jest poddany troskliwej kurateli państwa.

Jej akuszerzy, co wydaje się najbardziej perfidne, obrali przy tym niebywale przewrotną taktykę, dokonując semantycznej kradzieży, czyli inwazji na pojęcia. Jeszcze wiek temu nikt nie miał wątpliwości, co oznacza bycie liberałem lub liberalnym politykiem, że liberał kocha wolność, której gwarantem jest własność prywatna i wolny rynek, z którymi łączy się odpowiedzialność za własne czyny, że państwo, choć czasem przydatne, podobne jest do dżina, którego nie wolno nieopatrznie wypuścić z butelki. Równocześnie kolejne fiaska lewicowych eksperymentów sprawiły, że terminy „socjalista”, „socjaldemokrata” coraz bardziej kojarzyły się z szaleńcem próbującym bezskutecznie realizować swoje gnostyckie mrzonki. Stąd wielu z nich, tworząc kolejne projekty naprawy świata i społeczeństwa powszechnej szczęśliwości, sięgać zaczęło w warstwie retorycznej do liberalnych kategorii, a samych siebie określać mianem liberałów. Z czasem liberalny mainstream opanowany został przez liberałów renegatów, intelektualistów – takich jak John Rawls, Bruce Ackerman czy Amartya Sen – którzy nie wahali się poświęcić wolności na ołtarzu równości czy kolejnej postaci sprawiedliwości społecznej. Figura Szekspirowskiego Romea, jako wzoru romantycznego kochanka, jest definiowana poprzez miłość do Julii, tak jak prawdziwego liberała określa afekt, jakim darzy wolność. Kim zatem jest Romeo, który nie kocha Julii, kim jest liberał, który nie kocha wolności? Nie bez powodu więc renesans klasycznego liberalizmu, do którego doszło za sprawą szkoły austriackiej i szkoły chicagowskiej, dokonał się nie pod sztandarem liberalizmu, zawłaszczonego przez lewicę, lecz libertarianizmu i neoliberalizmu.

Recenzowana publikacja ma zatem przede wszystkim ten walor, że stara się porządkować pojęcia poprzez wskazanie, czym jest prawdziwy liberalizm i jakie kategorie definiują ten styl myślenia i uprawiania polityki. Jest to niezbędne dla skuteczności w debacie toczonej w naszym kraju nad obecnością państwa w gospodarce i życiu każdego obywatela. Żaden szanujący się fizyk nie będzie prowadził dyskusji naukowej ze zwolennikiem perpetuum mobile, wolnorynkowcy zmuszeni są tymczasem do polemiki z wyznawcami nawet najbardziej absurdalnych ekonomicznych twierdzeń, wyjątkowo głupie tezy mają bowiem, używając słów Nicolása Gómeza Dávili, wyjątkowo wielu zwolenników. Dyskusja ta nie ma, co ważne, charakteru akademickiego, gdzie nietrudno doprowadzić ad absurdum argumenty interwencjonistów i etatystów. Widownią i sędziami w tym sporze są wyborcy, zwykli ludzie, którym brak odpowiedniego aparatu pojęciowego, którzy reagują emocjonalnie i odruchowo. Dlatego tak ważne jest to, o czym pisał Ludwig von Mises, stworzenie ideologii wolnego rynku, która pozwoli zwykłym ludziom na utożsamienie się z jego ideałami, na dostrzeżenie, że tylko on, połączony z ich pracowitością, zapobiegliwością i przedsiębiorczością pozwoli na ich indywidualny sukces, że tylko wolny rynek stwarza jasne reguły dające szansę na bycie człowiekiem wolnym, a nie zniewolonym klientem Lewiatana, żebrzącym o resztki z jego stołu. Ideologia wolnego rynku ma pokazać, że kapitalizm stwarza możliwości każdemu, by własnym wysiłkiem osiągnąć swoje cele, zaspokoić pragnienia, a równocześnie pomnożyć dobrobyt i zasobność całego społeczeństwa. Antologia pod redakcją Leszka Balcerowicza jest z tego punktu widzenia wkładem w stworzenie w naszym kraju wolnorynkowej ideologii, budowanej od lat przez środowiska takie jak Instytut Misesa czy Centrum im. Adama Smitha. Autorski wykład redaktora antologii na temat tego, czym jest liberalna filozofia polityczna i liberalna ekonomia, został zawarty w obszernym analitycznym wstępie. Jest on interesujący przede wszystkim dlatego, że Leszek Balcerowicz nie jest tylko uczonym, który z wysokości swej katedry dokonuje recenzji otaczającej go rzeczywistości, lecz czynnym i prominentnym uczestnikiem życia publicznego, swego czasu aktywnym politykiem i jednym z autorów polskiej transformacji. Ten empiryczny komponent dorobku autora – niezależnie od tego, czy się z nim zgadzamy, czy nie – pozwala mu na posługiwanie się różnorodną argumentacją z zakresu ekonomii, filozofii politycznej, prawa lub po prostu zdrowego rozsądku. Spełnia więc wszystkie wymogi, jakie postawić należy przed wspomnianą wyżej ideologią wolnego rynku, z którą utożsamić mogą się nie tylko specjaliści. Z pomocą prostych argumentów Leszek Balcerowicz stara się opisać kategorie i procesy porządkujące nasze myślenie o polityce, ekonomii i życiu społecznym. W sposób intuicyjny i przystępny dla każdego czytelnika próbuje, jak sam określa, „rozrzedzić mgłę wieloznaczności, jaka spowija” takie pojęcia jak: wolność, własność, przymus, sprawiedliwość, prawo, władza, państwo.

I właśnie od tego ostatniego rozpoczyna swój wywód. Wydaje się to dla liberała paradoksalne, jeśli jednak pokusimy się o pobieżną choćby obserwację rzeczywistości, to właśnie w opozycji do państwa (rzecz jasna, nie na płaszczyźnie koncepcyjnej) zdefiniowane zostają fundamentalne liberalne kategorie lub, patrząc historycznie, to monarszy absolutyzm dał impuls dla rozwoju zwalczających go koncepcji liberalnych. W analizie problemu państwa został zastosowany pewien zabieg upraszczający. Autor nie dokonuje bowiem gruntownej analizy genezy i istoty państwa, co tak naprawdę nie jest potrzebne, lecz ogranicza się do przeciwstawienia jego dwóch modeli idealnych. Pierwszym jest model Hobbesjański, nie do końca fortunnie, choć w sposób oddziałujący na wyobraźnię utożsamiany z wszechogarniającym państwem totalnym, drugi z Nozickowskim państwem minimum, którego rola jest redukowana do funkcji stricte ochronnych. Są one podstawą kategoryzacji i oceny realnych bytów państwowych z punktu widzenia liberalnej filozofii politycznej, a więc przede wszystkim dialektyki pomiędzy władzą a wolnością. Jak bowiem trafnie zauważa Leszek Balcerowicz, powołując się na Friedricha Hayeka, najbardziej pierwotne i intuicyjne rozumienie wolności odnaleźć można w jej przeciwstawieniu niewolnictwu czy zniewoleniu. Wskazuje równocześnie na powszechny w wieku XX błąd, który zwiódł wielu miłośników wolności na manowce egalitaryzmu, ponieważ utożsamiali oni wolność z możliwościami czy szansami, co ostatecznie doprowadziło do sformułowania postulatów radykalnie sprzecznych z liberalnym credo. Tymczasem najlepszą chyba definicję liberalnej wolności sformułował wspomniany wyżej Hayek, który określił ją jako brak przymusu, czyli niepodleganie arbitralnej woli innych, przy zastrzeżeniu, że granicą wolności jednostki jest analogiczna wolność innych, czyli – jak ujął to Isaiah Berlin – „wolność twojej pięści musi być ograniczona bliskością mojego nosa”. Jest to, wydaje się, lepsza formuła niż zaproponowana przez Leszka Balcerowicza: „co nie jest zakazane, jest dozwolone”. Bez dodatkowego bowiem zastrzeżenia prowadzić może ona do wniosku, że nawet obywatele Korei Północnej są w pewnym sensie wolni, bowiem nawet tam znaleźć można aspekty życia, które nie są regulowane przez prawo. Nie można więc utożsamiać wolności, jak czyni to autor, z „domniemaniem wolności”, lecz te dwie reguły traktować łącznie, dodając warunek o charakterze substancjalnym, jak czynią to chociażby Locke, Mill, a ze współczesnych Hayek czy von Mises. Tylko tak możliwe staje się opisanie i zdefiniowanie tego, czym jest najbardziej klasyczna z liberalnych wolności, czyli wolność negatywna. Definicja Leszka Balcerowicza jest prawdziwa tylko w państwie liberalnym.

Jest to tym bardziej istotne, że w dalszej części wstępu autor porusza fundamentalne zagadnienie granic wolności. Na ich początku stawia zawsze obecne w dyskursie filozoficznym i politycznym pytanie o to, „wedle jakiego kryterium należy ustalać zestaw działań zakazywanych przez państwo, czyli jakie kryterium powinno wyznaczać granice wolności”. Absolutnym minimum, jak wskazuje, jest tutaj krzywda innych, która wyznaczać winna zakres swobody jednostki. Jak zauważa jednak, samo pojęcie krzywdy analizowane być może w rozmaitych aspektach i prowadzić do zgoła odmiennych wniosków. Na początku tych rozważań Leszek Balcerowicz odwołuje się do autorytetu Johna Stuarta Milla, który sformułował krytykę godzącego w wolność jednostki paternalizmu. Dla Milla bowiem uzasadnieniem ograniczenia wolności może być jedynie zapobieżenie wyrządzeniu szkody, czyli naruszenie dwóch istotnych interesów innych jednostek – autonomii i bezpieczeństwa. Nie można więc zmusić czy nakazać świadomej i racjonalnej jednostce działań zgodnych z jej interesem, bowiem tylko ona ponosi pełną odpowiedzialność za własne działania i zaniechania. Łączy więc Mill kategorie zawsze obecne w klasycznym liberalizmie, bowiem by wolność nie zamieniła się w lekkomyślną samowolę, zawsze towarzyszyć jej musi odpowiedzialność za indywidualne wybory dokonywane w ramach wolności, jaką dysponuje jednostka. „W tej części – pisał – która dotyczy wyłącznie jego samego, [każdy] jest absolutnie niezależny; ma suwerenną władzę nad sobą, nad swoim ciałem i umysłem”. Na marginesie zauważyć jednak należy, że dychotomia wolności i paternalizmu Milla nie jest tak radykalna, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Dopuszczał on bowiem słabszą wersję paternalizmu, gdyż akceptował ingerencję państwa tam, gdzie ignorancja czy inne czynniki wyłączają dokonanie autonomicznego wyboru, lub tam, gdzie działania samej jednostki pozbawić ją mogą autonomiczności. Równocześnie, podkreślając dokonania Milla na polu zdefiniowania liberalnej wolności w sposób konkurencyjny dla wcześniejszych teoretyków liberalizmu, pamiętać należy, że nie był on wzorem wolnorynkowa. Jego afirmacja wolnego rynku nie jest jednoznaczna i bezkrytyczna, a niektóre z jego argumentów służyć mogą doskonale uzasadnieniu głębokiej ingerencji państwa w gospodarkę. Siłą rzeczy ten aspekt jego dorobku nie jest akcentowany przez autora, choć może słuszny wydaje się postulat poczynienia na marginesie stosownego komentarza. Skoro bowiem próbujemy definiować wolność w kategoriach zaproponowanych przez Milla, musimy nie tylko być świadomi tych konsekwencji, które są zgodne z naszymi poglądami, lecz także mieć świadomość możliwości rozmaitych – czasem radykalnie odmiennych od naszych – interpretacji. Chyba że Millowska autonomia ma jedynie walor regulatywny, wtedy nie wypada nie zgodzić się z autorem, że „chcieć szerokiej autonomii i jednocześnie chcieć nie odpowiadać za własne czyny jest niespójne nie tylko moralnie, ale i praktycznie”.

To klasyczne połączenie wolności i odpowiedzialności każe autorowi zastanowić się nad kilkoma przypadkami dyskusyjnymi czy granicznymi. Słodko brzmią w uszach każdego liberała i konserwatysty wywody profesora Balcerowicza na temat absurdalnych i antycywilizacyjnych konsekwencji radykalnego ekologizmu, porównywanego do nowej religii. Profesor wspomina też – szkoda, że tak zdawkowo – o ekonomicznych interesach stojących za tyranizującym dzisiaj społeczeństwa i rządy wielu państw ekologicznym lobby. Nie można jednak podczas lektury rozważań na temat krzywdy, która powinna lub która może uzasadniać ograniczenie wolnościowego paradygmatu, przejść do porządku dziennego nad kilkoma niekonsekwencjami i nie do końca fortunnymi sformułowaniami. Autor twierdzi bowiem, że wolnorynkowa konkurencja „krzywdzi tych, którzy w niej przegrywają”. Oczywiście, porażka nie jest niczym przyjemnym, ale taka jest istota konkurencji w każdej dziedzinie, a trudno przecież nazwać skrzywdzonym sportowca, który przegrał w uczciwej rywalizacji. I właśnie wolny rynek, co często podkreślali Mises i Hayek, stwarza najuczciwsze, znane wszystkim reguły współzawodnictwa. Interwencję państwa w tym kontekście porównać można do sportowca zażywającego niedozwolone środki albo niezgodnie z przepisami sabotującego poczynania konkurentów. Z krzywdą możemy mieć do czynienia tylko tam, gdzie reguły rynku doznają zaburzenia przez wyłączające wolność działania jednej ze stron, arbitralną ingerencję władzy, przyznaje to zresztą sam autor, słusznie widząc w państwie autora antykonkurencyjnych restrykcji. Liberalizm odwołujący się do tradycji klasycznej przyjmuje bowiem proceduralną, a nie teleologiczną koncepcję sprawiedliwości, na której gruncie każdy wynik rynkowej dystrybucji w warunkach wolności i swobody umów jest wynikiem sprawiedliwym (o czym za chwilę). Autor jednak przy okazji zwraca uwagę na inny istotny problem: krzywdę, jakiej doznać mogą członkowie liberalnego społeczeństwa w wyniku konsekwentnie realizowanej wolności słowa i środków masowego przekazu. Leszek Balcerowicz zajmuje tu stanowisko mające długą tradycję w liberalnym dyskursie, bardzo wąsko określając wyjątki od tej generalnej zasady, które opierać się mają na powszechnym konsensusie. Następnie autor przechodzi do najważniejszego chyba fragmentu tej części wstępu dotyczącego ścisłego powiązania wolności oraz własności, które wyraża się w wolności umów.

Prezentuje tutaj Balcerowicz, co nie może dziwić, ortodoksyjne stanowisko, którego źródeł szukać należy u samego zarania filozofii liberalnej. Z samej bowiem natury ludzkiej wynika liberalny postulat swobody treści interakcji, w jakie wchodzą z sobą jednostki w wolnym społeczeństwie, a „poszczególni ludzie są najlepszymi sędziami swoich interesów nie tylko w działaniach, które odnoszą się jedynie do nich samych, ale w stosunkach z innymi ludźmi”. Leszek Balcerowicz zwraca przy tym uwagę na wspomniany wcześniej fenomen określania mianem „kapitalistycznych” państw, gdzie ta fundamentalna dla wolnego rynku i wolności jednostki zasada uległa daleko idącym ograniczeniom. W istocie, na co zwraca uwagę, erozja tej zasady prowadzi nieuchronnie do zmniejszenia zakresu wolności i rozciągnięcia imperium państwa na kolejne obszary w imię takich szczytnych zasad jak: sprawiedliwość społeczna, obrona słabszych, wyrównywanie szans. Wszystkie one, niezależnie od treści i proweniencji, muszą skutkować tym, na co zwracał już uwagę Hayek, a niedawno Nozick – traktowaniem wolnych z natury jednostek jako środków realizacji celów leżących poza nimi i które z reguły wcale im nie służą. Przykładem, który przywołuje w tym miejscu autor, jest państwowa reglamentacja umów o pracę, która w imię ochrony „słabszej strony” powoduje wzmocnienie związków zawodowych, zaburzenie relacji pomiędzy popytem i podażą na rynku pracy, a w ostatecznej konsekwencji skutkuje bezrobociem.

Kwestia swobody umów i wolności osobistej łączona jest przy tym z kolejną ważką problematyką, podnoszoną w dyskusjach na temat relacji jednostka–państwo. Jest nią zakres i podstawa penalizacji niektórych zachowań, z istoty niebędących przyczyną bezpośredniej szkody osób trzecich i wynikających z konsekwentnego zastosowania indywidualizmu. Mówiąc krótko, czy mamy do czynienia z przestępstwem, gdy nie ma ofiary, lub czy prawo dopuszcza konsekwentnie zasadę volenti non fit iniuria. Jest to klasyczne pole sporu pomiędzy liberałami a konserwatystami, który wyraża się w różnicy co do normatywnego ciężaru zasad moralnych. Leszek Balcerowicz nie prezentuje tu dogmatycznego, lecz w najlepszej tradycji szkockiego oświecenia czysto empiryczny i pragmatyczny punkt widzenia. Wskazuje, że moralny purytanizm na płaszczyźnie legislacyjnej przynieść może efekty odwrotne od zamierzonych, z drugiej jednak strony świadom jest tego, że związki wolności, prawa i moralności są materią delikatną, której nie można zamknąć w postaci prostych i łatwych reguł, że ich opisanie zawsze musi nastąpić w odniesieniu do konkretnego przypadku w bardzo określonym społecznym kontekście.

Druga część wstępu poświęcona jest kolejnemu problemowi znajdującemu się w samym centrum rozważań politycznych od samego ich początku. Określenie dialektycznych zależności wolności i równości jest bowiem jednym z kamieni probierczych pozwalających usytuować każdą niemal współczesną doktrynę w określonym miejscu politycznego spektrum. Jak socjalizm i konserwatyzm, tak liberalizm zajmuje w tej kwestii określone stanowisko, które – nieco trywializując – sprowadza się do odpowiedzi na pytanie, czy trawnik może być równocześnie wolny i równo przycięty. Samo postawienie tego trywialnego pytania ilustruje klasyczne liberalne stanowisko wobec problemu relacji wolności i równości. Niestety, słabo pamięta się dzisiaj o fakcie, iż klasyczni liberałowie – zaczynając od Johna Locke’a, Monteskiusza, poprzez Benjamina Constanta, na Herbercie Spencerze kończąc – nie byli entuzjastami równości, że oprócz równości w wolności i formalnej równości wobec prawa każdą jej postać, szczególnie polityczną i ekonomiczną, postrzegali jako zagrożenie dla wolności jednostki. Sama równość wobec prawa wydaje się, co podkreśla autor, wielką zdobyczą liberalizmu, choć pamiętać należy, że jej korzenie tkwią głęboko w chrześcijańskiej refleksji moralnej. Nie ona jednak stanowi dziś przedmiot dyskursu, weszła bowiem w skład zachodniego dziedzictwa prawnego i nie jest podważana przez żadnych liczących się uczestników debaty. Spory natomiast, także wśród samych liberałów, dotyczą równości szans. I w tym miejscu Leszek Balcerowicz prezentuje stanowisko najbliższe duchowi liberalizmu tradycji klasycznej. Różnorodność jednostek, ich talentów, predyspozycji, uzdolnień sprawia, że nie mogą być one ignorowane, jak czyni to lewica, lecz jej konsekwencją jest różnorodność szans realizacji indywidualnych aspiracji. Ta różnorodność jest konieczną konsekwencją zastosowania zasady wolności, a administracyjna, oparta na przymusie ingerencja niszczy Hayekowski ład spontaniczny, dokonując przy okazji redukcji wszystkich unikalnych jednostek do najniższego wspólnego mianownika. I w tym miejscu argument profesora Balcerowicza nie ma charakteru abstrakcyjnych dywagacji, lecz odwołuje się do zdrowego rozsądku i powszechnego doświadczenia. Konkurują tutaj bowiem dwa przeciwstawne paradygmaty. Wedle pierwszego, nazwijmy go publicznym, dostęp do pozycji społecznej kojarzonej z prestiżem i sukcesem określony jest nie przez indywidualne zalety i kompetencje, lecz jest wynikiem arbitralnej decyzji władzy, za którą stoją konkretni ludzie i konkretne interesy. Model wolnorynkowy oparty jest natomiast na konkurencji wolnych jednostek, które osiągają sukces lub ponoszą klęskę w dostępie do pozycji społecznych za sprawą swych kompetencji. W modelu pierwszym konsekwencje nietrafionej decyzji ponoszą wszyscy podatnicy, w drugim – prywatni dysponenci. Wobec tego w interesie wszystkich (z wyjątkiem, oczywiście, ludzi władzy) jest rozszerzenie zasad wolnorynkowych i maksymalne ograniczenie sfery oddziaływania państwa. Przenosząc argument na poziom zupełnie trywialny, nikt dzisiaj nie wierzy, że w konkursach na stanowiska w administracji publicznej czy w przedsiębiorstwach, w których największym udziałowcem jest Skarb Państwa, wygrywają ci, co mają największe kompetencje.

O ile jednak zasada równości szans budzi wśród liberałów ożywione dyskusje i nie zawsze bywa tak ortodoksyjnie rozumiana (vide Rawls), to nie wywołuje większych kontrowersji problem równości własności, która – jak pisze autor – „musi być w konflikcie z szeroką wolnością” i nie jest ważne, czy realizuje się ją w państwie socjalistycznym (w potocznym sensie tego słowa), czy w „państwie dobrobytu”. Rozważania te pozwalają przejść autorowi do analizy wzajemnych relacji pomiędzy liberalną wolnością negatywną a wolnością pozytywną. Nie jest to przeciwstawienie pokrywające się z Berlinowskim argumentem, lecz w sposób jasny i przekonujący pokazuje niekonsekwencje i słabość argumentów tych, którzy z wolności negatywnej wywodzą uprawnienia o charakterze socjalnym, a z nich konieczność redystrybutywnej roli państwa. W sposób właściwy dla klasycznego liberalizmu Leszek Balcerowicz dyskredytuje rozbudowaną socjalną funkcję władzy, wskazując na jej nieefektywność i moralne spustoszenie, które czyni ona w społeczeństwie. Przeciwstawia jej afirmowaną przez liberałów i skuteczną w praktyce dobroczynność prywatną, opartą nie na prawnych nakazach, lecz na moralnych zobowiązaniach wobec innych członków społeczności. To zatem, czego mimo ogromnych nakładów nie może zapewnić państwo, z powodzeniem może być realizowane w ramach społeczeństwa obywatelskiego konkurującego z państwem i w przeciwieństwie do niego gwarantującego jednostkom ogromną sferę autonomii. Autonomii, którą realizować można na płaszczyźnie osobistej, społecznej, politycznej, a w końcu gospodarczej.

Tej ostatniej profesor Balcerowicz poświęca w swej narracji najwięcej miejsca. Dydaktyczny walor jego wywodów polega przede wszystkim na wskazaniu idealnego liberalnego modelu autonomii gospodarczej i zestawieniu go z praktyką polityczną i prawną. Pozwala mu to na pokazanie, w jak ogromnym stopniu w ciągu ostatnich lat posunął się proces ciągłego ograniczania tej autonomii poprzez prawną reglamentację oraz rozwój fiskalizmu. W efekcie, mimo deklaratywnej afirmacji autonomii w państwach zachodnich, jej oblicze jest w niczym niepodobne do tego, jakim cieszyli się dla przykładu Brytyjczycy i Amerykanie jeszcze wiek temu. To rozwodnienie prawa własności sprawia, że trudno, trzymając się klasycznych kategorii, serio traktować państwa zachodnie jako kraje, w których obowiązuje kapitalistyczny paradygmat. Oczywiście, owo rozwodnienie jest niczym wobec teorii i praktyki komunizmu, z założenia negującego własność prywatną, a co za tym idzie wolność gospodarczą, lecz jest przyczynkiem do opisania zjawiska, na które wcześniej zwrócił uwagę Murray Rothbard. Chodzi tu o niebywałe poparcie, jakim interwencjonistyczne, etatystyczne i komunistyczne idee cieszyły się i cieszą wśród zachodnich intelektualistów. Odesłać w tym miejscu należy do rozważań wspomnianego przed chwilą Rothbarda oraz proroka lewicowej rewolucji intelektualnej – Antonia Gramsciego. Sam Leszek Balcerowicz wskazuje na marginesie swego wywodu najważniejszą przyczynę sytuacji, nad którą boleje: „z krytyki kapitalizmu – pisze – można w kapitalizmie nieźle żyć; natomiast nie dało się dobrze żyć z krytyki socjalizmu w socjalizmie”. Obok koniunkturalizmu drugą przyczyną „zniewolenia umysłów” jest fundamentalny błąd o charakterze antropologicznym, o którym za chwilę, oraz niczym nieuzasadniona kariera keynesizmu w powojennym świecie. I w tym miejscu w sukurs obrońcom wolnego rynku idzie doświadczenie. Tylko bowiem ideologiczne zaślepienie, nieznajomość elementarnych praw ekonomii i historii ekonomicznej może stać za przywiązaniem niektórych do fetyszu państwa dobrobytu. Problemy ekonomiczne Unii Europejskiej nie są przecież spowodowane przez nadmiar rynkowej wolności, lecz przekonanie, że to rządy państw – na przekór oczywistemu doświadczeniu – są w stanie zlikwidować wszelkie domniemane niedomagania rynku i zastąpić je swą kuratelą.

Dochodzimy w tym miejscu do problemu, od którego każdy niemal liberalny myśliciel rozpoczynał swą argumentację. Liberalny porządek, tak samo jak wszystkie socjalistyczne projekty doskonałego ładu, jest oparty na pewnej wizji natury ludzkiej. Liberalny punkt widzenia można, zdaniem autora, streścić w postaci kilku fundamentalnych przymiotów ludzkiej natury, których cechą wspólną jest jej zasadnicza niezmienność. Nie jest więc ona, jak chcą lewicowi przeciwnicy liberalizmu, plastycznym, podatnym na obróbkę tworzywem bez żadnych immanentnych właściwości. Z tego błędu antropologicznego wynikają wszystkie inne kontrowersje pomiędzy liberalną i konserwatywną prawicą, a progresywistyczną lewicą. Tak charakterystyczne kategorie klasycznej tradycji politycznej Zachodu, jak: wolność, przekonanie o ograniczonym charakterze władzy, formalne rozumienie równości, sceptycyzm poznawczy oraz afirmacja własności prywatnej są konsekwencją wnikliwej analizy natury ludzkiej dokonanej przez tytanów zachodniej filozofii, od świętego Augustyna począwszy (świetnie, że przy okazji profesor Balcerowicz wskazuje na scholastyczne źródła uzasadnienia wolnego rynku i prywatnej własności). Te wszystkie kategorie wywiedzione zostają bowiem z analizy ładu spontanicznego, tworzonego przez wyposażone w moralne uprawnienia jednostki, które wchodzą z sobą w dobrowolne zależności i interakcje. Interwencja państwa, wszelkie postacie socjalizmu zaburzają lub niszczą ten naturalny mechanizm owocnej współpracy i muszą w konsekwencji doprowadzić do zniewolenia jednostek i całych społeczeństw. Błędne założenie co do natury ludzkiej skutkuje z kolei koniecznością odwołania się do przemocy jako najlepszego i jedynego środka wymuszenia posłuchu i nie jest to wynaturzenie czy błąd, lecz prosta konsekwencja realizacji utopijnych założeń. Uświadomieniu tego mechanizmu służy właśnie recenzowana antologia.

Część źródłowa podzielona jest na kilka sekcji, które przybliżać mają główne zasady liberalnej refleksji i najważniejsze liberalne kategorie. Dotyczą one kolejno: natury ludzkiej i wizji ustroju; państwa, demokracji, wolności; państwa, własności, rynku; państwa socjalnego, społeczeństwa, człowieka; liberalizmu–antyliberalizmu. Opisują zatem najważniejsze obszary zainteresowania liberalnej refleksji i główne pola starcia z lewicowymi ideologiami. Liberalizm oczywiście, jak każdy wielki nurt politycznego myślenia, nie jest jednorodny. Występują w nim rozmaite, czasem opozycyjne wobec siebie tradycje. Lecz takie zestawienie tekstów źródłowych świadczy niewątpliwie o wielkiej żywotności liberalnej argumentacji i zdolności przystosowywania się do zmieniających się okoliczności społecznych. Stąd wśród autorów znajdziemy ojców szkockiego oświecenia – Hume’a i Smitha, teoretyka liberalnego konstytucjonalizmu i zapamiętałego krytyka demokracji – Constanta, utylitarystę Milla, konserwatywnego Alexisa de Tocqueville’a, bezkompromisowego wolnorynkowa Bastiata, jednego z ojców założycieli – Jamesa Madisona, przedstawicieli szkoły austriackiej – von Misesa  i von Hayeka, monetarystę Friedmana, minarchistę Roberta Nozicka, libertarianina Murraya, ale także Llosę, Poppera, Kołakowskiego, Anthony’ego de Jasaya i wielu innych, których pomimo dzielących ich różnic łączy nieskrywana miłość do wolności i wiara, że tylko wolna jednostka może nazwać siebie dumnie człowiekiem. Rzecz jasna, mimo że antologia (bez wstępu) liczy prawie 950 stron, to niemożliwe było oddanie w niej całego bogactwa i dorobku myśli liberalnej, a każdy wybór uznać należy za niepełny. Moim zdaniem brakło w niej jednak kilku autorów, bez których trudno w pełni oddać obraz XX-wiecznego ruchu wolnościowego. Szkoda więc, że nie znajdziemy w antologii tekstów Jaya Alberta Nocka, Rothbarda, Henry’ego Hazlitta, Davida Friedmana czy Hansa-Hermanna Hoppego, którzy w wolnościowym paradygmacie przekraczają liberalny Rubikon, posuwając się do zanegowania instytucji państwa traktowanego jako największa w dziejach organizacja przestępcza. Traktując to jednak jako sugestię dla przyszłej działalności wydawniczej FOR-u, podkreślić należy niebywałą wartość poznawczą recenzowanej antologii. Każdy bowiem, kto pragnie być świadomym uczestnikiem społecznej debaty, kto chciałby odkryć istotę i zasady liberalnej filozofii politycznej oraz gospodarki wolnorynkowej, kto w końcu chce być obywatelem znającym realne alternatywy, powinien po nią sięgnąć. Wierzących bez wątpienia umocni w wierze, błądzącym wyprostuje ścieżki, przeciwnikom każe raz jeszcze przemyśleć swoje argumenty i z pewnością zasieje w nich niejedno ziarno wątpliwości.

prof. nadzw. dr hab. Tomasz Tulejski

Pracownik Katedry Doktryn Polityczno-Prawnych Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego oraz Centrum Myśli Polityczno-Prawnej im. Alexisa de Tocqueville’a.

Polityka Margaret Thatcher wobec ZSRR w latach 1985-1990 :)

SPIS TREŚCI

WSTĘP……………………………………………………………………………………………………….3

ROZDZIAŁ I……………………………………………………………………………………………….8

Związek Sowiecki w poglądach i działalności Margaret Thatcher w latach 1975-

1985.

ROZDZIAŁ II……………………………………………………………………………………………29

Margaret Thatcher wobec polityki Michaiła Gorbaczowa w początkowym okresie jego reform (marzec 1985-listopad 1986 ).

ROZDZIAŁ III………………………………………………………………………………………….56

Od wizyty Margaret Thatcher w Moskwie w marcu 1987 roku do rewizyty Michaiła Gorbaczowa w Londynie w kwietniu 1989 roku.

ROZDZIAŁ IV…………………………………………………………………………………………90

Polityka Margaret Thatcher wobec przemian w Związku Sowieckim i Europie Środkowo-Wschodniej w latach 1989-1990.

Podsumowanie………………………………………………………………………………………..109

Bibliografia……………………………………………………………………………………………..115

Wstęp 

Celem niniejszej pracy jest ukazanie polityki Margaret Thatcher wobec ZSRR w latach 1985-1990. Centralny punkt pracy stanowi stosunek premier Thatcher do zmian jakie zachodziły w Związku Sowieckim po przejęciu władzy na Kremlu przez Michaiła Gorbaczowa w marcu 1985 r., aż do momentu ustąpienia Margaret Thatcher ze stanowiska szefa rządu Zjednoczonego Królestwa w listopadzie 1990 r. Poza tym scharakteryzowano kształtowanie się poglądów Margaret Thatcher dotyczących ZSRR-jego polityki zagranicznej i wewnętrznej-w latach 1975-1979, kiedy pozostawała ona przywódcą opozycji w parlamencie brytyjskim oraz przedstawiono politykę wschodnią premier Wielkiej Brytanii w okresie pierwszych pięciu lat sprawowania rządów tj. do 1985 r. Autor opisał politykę Margaret Thatcher wobec podjętych przez Michaiła Gorbaczowa prób wprowadzania reform w ZSRR. Następnie przedstawiono bardzo aktywne działania premier Wielkiej Brytanii mające wspierać realizację „pierestrojki” i „głasnosti” w Związku Sowieckim. Pracę kończy omówienie polityki premier Thatcher w dobie schyłku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i końca przywództwa Michaiła Gorbaczowa w ZSRR, a co za tym idzie także idei reform zapoczątkowanych przez niego w 1985 r.

Premier Thatcher odegrała szczególną rolę w stosunkach między państwami zachodniej Europy i Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim. Polityka wsparcia przez Margaret Thatcher reform Gorbaczowa przyczyniła się w dużym stopniu do ostatecznego zdyskredytowania komunizmu. Jednocześnie działalność premier Wielkiej Brytanii wielokrotnie stabilizowała napięte stosunki amerykańsko-sowieckie, co pozwoliło w konsekwencji na odejście od „zimnowojennej” polityki Ronalda Reagana, na rzecz dialogu między Wschodem i Zachodem, który umożliwił w ZSRR ewolucyjne przejście od haseł „pierestrojki” i „głasnosti” do postulatów wprowadzenia gospodarki rynkowej i wolności obywatelskich.

Margaret Thatcher pozostawała premierem Zjednoczonego Królestwa do listopada 1990 r., co zbiega się z zapoczątkowanym przez Borysa Jelcyna i Michaiła Gorbaczowa w sierpniu 1990 r., procesem odchodzenia od idei „pierestrojki” jedynie modyfikującej komunizm, na rzecz demokracji i wolnego rynku. Dlatego też autor niniejszej pracy przyjmuje cezury 1985-1990.

Podstawowymi źródłami wykorzystanymi w niniejszej pracy są publikacje zawarte w „Biuletynie Specjalnym” Polskiej Agencji Prasowej, a także w prasie brytyjskiej i sowieckiej, w tym przede wszystkim pochodzące z dwóch dzienników:„Timesa” i „Prawdy”. Publikacje sowieckie posłużyły autorowi niniejszej pracy w opisaniu reakcji władz ZSRR na politykę wschodnią Margaret Thatcher, pomogły także w prześledzeniu zmian zachodzących w Związku Sowieckim w latach 1985-1990.

Bardzo pomocne okazały się także artykuły zawarte w wydawnictwach specjalistycznych zajmujących się problematyką międzynarodową. Należą do nich przede wszystkim: „International Affairs”, „Foreign Affairs” i „Sprawy międzynarodowe”, gdzie autor mógł odnaleźć założenia brytyjskiej polityki wobec ZSRR w dobie reform Gorbaczowa i przeanalizować je w kontekście stosunków Wschód-Zachód obejmujących m.in.: problem kontroli zbrojeń, łamania praw człowieka w ZSRR, sporów co do treści haseł „pierestrojki” i „głasnosti” itd. Publikacje zamieszczone w wyżej wymienionych wydawnictwach pozwoliły autorowi także na wyodrębnienie sprzeczności interesów Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, których konsekwencją były odmienne często założenia obu państw w polityce wobec ZSRR. Określenie różnicy stanowisk dzielących Margaret Thatcher i kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych w kwestii stosunku do reform Gorbaczowa, jest bardzo istotne dla oceny wkładu premier Wielkiej Brytanii w doprowadzeniu do pokojowego upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i ZSRR.

Autor sięgnął również do manifestów brytyjskiej partii konserwatywnej z lat 1979-1987, w których można prześledzić zmiany w założeniach brytyjskiej polityki zagranicznej, w tym także polityki wobec ZSRR.

Oddzielny rodzaj źródeł stanowią nieliczne pamiętniki i wspomnienia przywódców oraz dyplomatów Wielkiej Brytanii i ZSRR. Wśród tego typu materiałów fundamentalną pracą okazały się pamiętniki Margaret Thatcher, które obejmują chronologicznie okres sprawowania przez nią funkcji premiera rządu brytyjskiego tj. lata 1979-1990[1]. Pamiętniki te były pisane bądź to w trakcie dziejących się wydarzeń, bądź też z krótkiej perspektywy czasu, nie brakuje więc w nich ocen sporządzanych na bieżąco. Świadczą one o wyjątkowej cenności tego źródła. Margaret Thatcher w swych pamiętnikach poświęciła wiele miejsca polityce zagranicznej (w tym znaczną część polityce wobec ZSRR) prowadzonej przez rządy, którym przewodziła. Następną z zalet tego źródła jest szczerość premier Wielkiej Brytanii w opisywaniu ludzi i zdarzeń, z którymi się zetknęła. Nie są tu wyjątkiem relacje Margaret Thatcher z jej spotkań z Gorbaczowem, które zawierają nie tylko analizę stosunków brytyjsko-sowieckich w danym momencie historii. Ważną rzeczą jest to, iż pozwalają one określić jaki był osobisty stosunek premier Wielkiej Brytanii do Gorbaczowa jako polityka i człowieka. Należy jednocześnie podkreślić, że Margaret Thatcher, choć nie pomija trudnych dla siebie problemów, (tj.: sprawa odrzucenia sankcji wprowadzonych przez Ronalda Reagana w efekcie wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, czy próby spowolnienia zmian w Europie Środkowo-Wschodniej w latach 1989-1990), bardzo często stara się uzasadnić swoje decyzje-bądź to racją stanu Wielkiej Brytanii, bądź też obawami przed destabilizacją w Europie i świecie. Autor niniejszej pracy, był więc zmuszony do konfrontowania podanych w pamiętnikach, okoliczności dotyczących polityki Margaret Thatcher wobec ZSRR, z innymi dostępnymi mu źródłami i opracowaniami.

Podobnie cenne okazały się wspomnienia ambasadora ZSRR w Londynie w latach 1986-1991-Leonida Zamiatina[2]. Był on bezpośrednim uczestnikiem spotkań między Margaret Thatcher i Gorbaczowem. Relacje Zamiatina, choć nie przynoszą wielu nowych informacji dotyczących stosunków brytyjsko-sowieckich w latach 1985-1990, stanowią uzupełnienie pamiętników Margaret Thatcher .

Dużą wartość źródłową przedstawiają wspomnienia sowieckiego tłumacza przy Gorbaczowie-Igora Korcziłowa[3]. Był on świadkiem wielu negocjacji i rozmów „na szczycie”. Uczestniczył także w spotkaniu Margaret Thatcher i Gorbaczowa w Londynie w marcu 1989 r. I.Korcziłow odsłania w swych wspomnieniach kulisy wydarzeń, w których brał udział, jednocześnie zwraca uwagę na ton i klimat prowadzonych rozmów, co jest bardzo ważne dla oceny wzajemnych relacji przywódców Wielkiej Brytanii i ZSRR.

Autor niniejszej pracy korzystał także z publikacji napisanych przez samego Gorbaczowa, z których najważniejszą stanowi „Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata”[4]. Posłużyły one do prześledzenia zmian, jakie zachodziły w rozumieniu przez Sekretarza Generalnego treści haseł: „pierestrojki” i „głasnosti”. Stanowią one także dobre źródło do przeprowadzenia charakterystyki celów polityki zagranicznej prowadzonej przez Gorbaczowa, choć z uwagi na swój propagandowy w dużej mierze charakter, zostały porównane z działalnością Gorbaczowa na arenie międzynarodowej, prześledzoną na łamach prasy sowieckiej i brytyjskiej oraz tezami zawartymi w zbiorowym opracowaniu pod redakcją W.Materskiego „Polityka zagraniczna Rosji i ZSRR”[5].

W pracy została wykorzystana literatura ogólna i monograficzna dotycząca różnych aspektów stosunków brytyjsko-sowieckich w latach 1985-1990. Najważniejsza jest tu zbiorowa publikacja „Soviet-British relations since the 1970’s”[6], w której autor odnalazł wiele cennych informacji dotyczących m.in.: zmian jakie zaszły w brytyjskiej polityce wschodniej po objęciu rządów przez Margaret Thatcher, najważniejszych rozbieżności w relacjach Londynu i Moskwy, a także charakterystyki Wielkiej Brytanii w mediach sowieckich, przed i po wizycie Margaret Thatcher w Moskwie na przełomie marca i kwietnia 1987 r. Publikacja ta z uwagi na zakres chronologiczny zawartych w niej problemów została wykorzystana przede wszystkim w rozdziale trzecim niniejszej pracy.

Ważna okazała się także monografia „Britain’s Security Policy. The Modern Soviet View”[7], która informuje o kontrowersjach jakie w stosunkach brytyjsko-sowieckich wzbudziła sprawa rozbrojenia.

Równie istotna jest również pozycja „Britain and the Soviet Union: 1917-89”[8], w której autor mógł prześledzić jak zmieniały się stosunki brytyjsko-sowieckie od rewolucji bolszewickiej 1917 r. aż do momentu „okrzepnięcia” „pierestrojki” w ZSRR. Praca ta nie wnosi jednak nowych wiadomości, poza tymi które autor mógł odnaleźć w „International Affairs” i innych źródłach.

K.Harris w biografii „Margaret Thatcher” poświęcił część jednego z rozdziałów poglądom premier Wielkiej Brytanii na temat komunizmu i ZSRR; krótko opisał także wizytę Margaret Thatcher w Moskwie w 1987 r[9]. Nie jest to jednak publikacja, która wniosła do niniejszej pracy informacje jakich nie można by odnaleźć w innych źródłach.

Autor sięgał także incydentalnie do monografii i opracowań autorstwa Z.Brzezińskiego, O.Gordijewskiego, G.Ionescu, H.Kissingera, J.Kriegera, W.Malendowskiego, G.Smitha, P.Schweizera, J.Smagi, Z.Szczerbowskiego, S.Wordena.

ROZDZIAŁ I: ZWIĄZEK SOWIECKI W POGLĄDACH I DZIAŁALNOŚCI MARGARET THATCHER W LATACH 1975-1985.

W grudniu 1962 r. były sekretarz stanu Dean Acheson w następujący sposób określił pozycję Zjednoczonego Królestwa w „zimnowojennym” świecie: „(…) Wielka Brytania straciła imperium i nie odnalazła jeszcze swojego miejsca. Próby odegrania samodzielnej roli w oderwaniu od Europy, opartej na szczególnym stosunku łączącym ją ze Stanami Zjednoczonymi a także na jej przywództwie w Brytyjskiej Wspólnocie Narodów, która nie posiada struktury politycznej, ani nie przedstawia jedności lub siły a tylko korzysta z niepewnych lub kruchych powiązań gospodarczych, opartych na strefie szterlingowej i preferencjach na rynku brytyjskim, są wyeksploatowane niemal do końca. Wielka Brytania próbując działać sama i pełnić funkcję maklera między Stanami Zjednoczonymi a Rosją sowiecką, wydaje się prowadzić politykę tak słabą jak mierna jest jej potęga militarna (…)”[10].

Rola Zjednoczonego Królestwa w układzie międzynarodowych potęg ulegała kilkakrotnym przewartościowaniom. W momencie zakończenia II wojny światowej Wielka Brytania należała do Wielkiej Trójki, choć co trzeba podkreślić już wówczas zaznaczyła się jej słabsza pozycja wobec Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego. Wielokrotnie w trzech powojennych dekadach Wielka Brytania usiłowała współtworzyć historię na równi z Moskwą i Waszyngtonem. Dopiero w 1970 r. konserwatywny premier Edward Heath stwierdził że Wielka Brytania stała się „wiodącym mocarstwem średniego zasięgu”[11]. Eufemistyczne określenie Heatha ujawniało faktyczną rangę Zjednoczonego Królestwa, które było tylko jednym z wielu państw wmontowanych w szerszy układ dwubiegunowy z ośrodkami w Moskwie i Waszyngtonie. Wielka Brytania mogła wpływać na bieg zdarzeń międzynarodowych przede wszystkim poprzez jej członkostwo w ONZ, Wspólnocie Brytyjskiej, EWG Międzynarodowym Funduszu Walutowym i NATO[12].

Celem tych działań, bez względu na ugrupowanie dzierżące w danej chwili władzę, było m.in. przeciwstawienie się wyzwaniu jakie kapitalizmowi rzucił komunizm. Czynnik antykomunistyczny stanowił więc nie tylko treść stosunków Wielkiej Brytanii z Commonwelthem, Stanami Zjednoczonymi i Europą Zachodnią, ale zarazem wyznaczał kierunek jej polityki zagranicznej[13]. Nie znaczy to, iż Związek Sowiecki był postrzegany jednakowo przez Partię Pracy i Partię Konserwatywną. Ocena zagrożenia ze strony ZSRR była różna w czasie i zależna w dużym stopniu od osobowości i poglądów partyjnych przywódców.

W 1974 r. konserwatyści dwukrotnie przegrali wybory parlamentarne. W styczniu 1975 r. były premier Edward Heath odszedł ze stanowiska szefa partii; jego miejsce zajęła 49-letnia Margaret Thatcher[14]. W latach 1975-79 propozycje wysuwane przez Thatcher i jej współpracowników w „gabinecie cieni”, stanowiły alternatywę dla polityki (w tym polityki zagranicznej) prowadzonej przez dwa kolejne rządy laburzystowskie: Harolda Wilsona i Jamesa Callaghana.

W 1975 r. nastąpiła bardzo ważna zmiana w położeniu Zjednoczonego Królestwa na arenie międzynarodowej. 10 kwietnia większość parlamentu brytyjskiego wypowiedziała się za pozostaniem Wielkiej Brytanii w EWG[15]. 7 czerwca 1975 r. dwie trzecie wyborców biorących udział w referendum poparło stanowisko swoich parlamentarzystów. Potwierdzenie członkostwa w EWG stworzyło dogodną sytuację do podjęcia działań mających na celu aktywizację brytyjskiej polityki zagranicznej w płaszczyźnie stosunków Wschód-Zachód, w rokowaniach z krajami Trzeciego Świata, a także w polityce wobec ChRL. Od 1975 r. konserwatyści konsekwentnie przeciwstawiali się wszelkim dyskusjom (częstym w Partii Pracy) na temat brytyjskiego członkostwa we Wspólnocie Europejskiej mocno akcentując, że rola Wielkiej Brytanii „(…)musi być europejską aby zagwarantowana była realizacja naszych wpływów politycznych i gospodarczych(…)”[16]. Torysi unikali także od tego momentu wyraźnego opowiadania się czy to po stronie Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych, kładąc nacisk na komplementarność stosunków Wielkiej Brytanii z EWG i Waszyngtonem. Wysuwali także odtąd postulaty nie tylko „upolitycznienia” EWG ale i zacieśnienia współpracy między Wspólnotą Europejską a Paktem Północnoatlantyckim[17].

Bardzo zbliżone do wyżej wymienionych poglądy głosił w tamtym czasie laburzystowski minister spraw zagranicznych James Callaghan pozostający w bardzo dobrych stosunkach z Henry Kissingerem -swoim odpowiednikiem przy prezydencie Stanów Zjednoczonych G.Fordzie.Różniła go natomiast z Margaret Thatcher i partią konserwatywną ocena polityki odprężenia, której efektem było min. podpisanie Aktu Końcowego KBWE w Helsinkach w 1975 r. oraz sowiecko-amerykańskie rokowania i porozumienie SALT z 1972 r.

Mimo tych niewątpliwie pozytywnych rezultatów jakie przyniosło detente, szereg faktów wskazywał na to, że polityka sowiecka stawała się coraz bardziej pewna siebie i arogancka wobec Zachodu. To zachowanie wynikało głównie z kalkulacji Moskwy wierzącej, że „ostry kryzys kapitalizmu” będzie miał szersze konsekwencje polityczne a w Ameryce pokutuje uraz wywołany wojną wietnamską. Dla Związku Sowieckiego strategicznym celem detente było odwiedzenie Stanów Zjednoczonych od skutecznego reagowania na zmienioną sytuację polityczną. Rzecznicy Moskwy zaczęli coraz głośniej i częściej powtarzać, że pokojowa koegzystencja nie ma nic wspólnego z zamrożeniem społecznego status quo, ani z żadnym sztucznym odłożeniem na bok procesu rewolucyjnego. Przeciwnie detente i zrównanie potencjałów militarnych miały ich zdaniem ułatwić znaczne zmiany polityczne w Europie Zachodniej i całym świecie[18].

Margaret Thatcher jako szef opozycji początkowo bardzo rzadko zajmowała publicznie stanowisko co do stosunków Wschód-Zachód. Wynikało to przede wszystkim z braku doświadczenia w sprawach międzynarodowych ale było także pochodną trudności z jakimi spotykała się w łonie własnej partii. Jednak jej stosunek do komunizmu był jasny. Jako przykład można przytoczyć jej wypowiedź z okresu kiedy to rywalizowała o przywództwo w partii: „(…) Karol Marks i Disraeli byli sobie współcześni. I mieli coś wspólnego. Obaj chcieli poprawić los zwykłych ludzi. Na tym jednak analogia się kończy. Metody jakimi się posługiwali były kompletnie odmienne. Metody marksistowskie zawiodły. Metody jakie zalecał Disraeli odniosły sukces (…)”[19].

W tym samym tonie utrzymane były jej oświadczenia w czasie wizyty w Stanach Zjednoczonych we wrześniu 1975 r. Spotkania z prezydentem Fordem, sekretarzem stanu Kissingerem , sekretarzem generalnym ONZ Waldheimem oraz przedstawicielami amerykańskich kół politycznych i gospodarczych, przyniosły Margaret Thatcher ogromną popularność zarówno w Stanach Zjednoczonych (jej publiczne wystąpienia na forum Narodowego Klubu Prasy w Waszyngtonie wywołały entuzjastyczne reakcje) jak i Wielkiej Brytanii[20].

Kilkanaście dni po wizycie Margaret Thatcher w Stanach Zjednoczonych 7 października 1975 r., odbył się zjazd partii konserwatywnej. Chociaż konserwatyści potraktowali tylko marginalnie problematykę międzynarodową to w rezolucji zjazdowej znalazło się zdanie postulujące: „(…) poważne zaangażowanie się w politykę europejską (…)”. To żądanie uzasadniano „(…) gwałtowną ekspansją potencjału Układu Warszawskiego oraz niepokojącą sytuacją w Portugalii, Grecji i Turcji -państwach stanowiących część zachodniego aliansu (…)”[21]. Był to pierwszy w okresie przywództwa Margaret Thatcher w partii konserwatywnej bezpośredni i oficjalny atak na politykę odprężenia. Od tej chwili antysowiecka retoryka Thatcher stała się ostra i dosadna. Jej apogeum przypadło na początek 1976 r.

19 stycznia 1976 r. Margaret Thatcher wygłosiła przemówienie na temat stosunków Wschód-Zachód, w którym stwierdziła m.in., że Związek Sowiecki dąży do dominacji w świecie. Przestrzegała także przed „złudnym odprężeniem”[22]. Kilka dni później ambasada sowiecka w Londynie, przekazała ministrowi spraw zagranicznych w konserwatywnym „gabinecie cieni” Reginaldowi Mandlingowi list rady ambasadorów stwierdzający, że polityka partii konserwatywnej charakteryzuje się niezwykle „(…) nieprzejednanym stosunkiem a nawet otwartą wrogością wobec ZSRR (…)”. List stwierdzał, iż dowodem tego było wystąpienie Margaret Thatcher z 19 stycznia. 25 stycznia ambasador sowiecki udał się do Foreign Office i tam kategorycznie zaprotestował przeciwko antysowieckim wypowiedziom Thatcher. Radykalizm przywódcy torysów spotkał się także z ostrą reprymendą ze strony Roya Masona ministra obrony narodowej Wielkiej Brytanii (trwały wówczas rozmowy NATO-Układ Warszawski ), który stwierdził iż: „(…)nakazem dnia są cierpliwość i negocjacje przy wystarczającym bezpieczeństwie. Dysponując siłą odstraszającą nie było potrzeby odwoływać się do prowokacji (…)”. Tego samego dnia publicysta „Krasnej Zwiezdy” określił Margaret Thatcher „(…) Żelazną Damą usiłującą odnowić zimną wojnę (…)”. 26 stycznia konserwatyści oskarżyli Roya Masona, iż przejawia „(…) spokojne zadowolenie w sytuacji gdy świat zachodni poniósł dwie duże porażki: w Libanie i Angoli (…)”[23].

26 stycznia 1976 roku „Izwiestia” oskarżyła Ministra Spraw Zagranicznych Jamesa Callaghana o „(…) wywoływanie ducha zimnej wojny wypowiedziami wrogimi odprężeniu, wygłoszonymi na konferencji prasowej w Berlinie Zachodnim (…)”[24]. James Callaghan stwierdził w swym przemówieniu, że problem Berlina przypomina o granicach odprężenia.

27 stycznia premier Wilson zajął na forum parlamentu oficjalne stanowisko w sprawie ataku prasy sowieckiej skierowanemu przeciwko J.Callaghanowi i Margaret Thatcher. Jego zdaniem reakcja Moskwy była przesadzona[25]. Tego samego dnia Thatcher uznała sowieckie działania za „histeryczny wybuch” w zamian za co obrzucona została zbiorem inwektyw przez prasę moskiewską. Co ciekawe z drugiej strony z poparciem przywódcy „opozycji J.K.M.” wystąpił chiński dziennik „Żenmiżipao”, który z uznaniem porównał Thatcher z Churchilem i pochwalił jej ostrzeżenia przed militaryzmem sowieckim[26].

Napięcie w stosunkach brytyjsko-sowieckich wywołane wystąpieniem Thatcher stało się rodzajem psychologicznego bodźca dla partii konserwatywnej, która w owym czasie ciągle poszukiwała wyraźnego kierunku politycznego. Ostra reakcja Związku Sowieckiego w rzeczywistości ucieszyła Margaret Thatcher i umocniła w tym co początkowo uchodziło za jej najsłabszy punkt. Kiedy Thatcher została wybrana na szefa partii uważano, że największym mankamentem tego wyboru był jej brak doświadczenia w sprawach polityki zagranicznej. Pierwsze tak wyraźne antyodprężeniowe wystąpienie, zyskało Margaret Thatcher znaczną popularność zarówno w partii jak i wśród szeregowych konserwatystów.

Margaret Thatcher powoli ale konsekwentnie włączała się do wielkiej dyskusji na temat stosunków Wschód-Zachód. Oponenci polityczni zarzucali jej nie bez racji, iż opiera swoje sądy o odprężeniu, rozmowach o ograniczeniu zbrojeń, czy polityce zagranicznej Związku Sowieckiego na negacji propozycji laburzystowskiego rządu Jamesa Callaghana, nie budując przy tym żadnych alternatywnych rozwiązań. Nie znajdziemy bowiem w wypowiedziach Margaret Thatcher z okresu sprawowania przez nią funkcji szefa partii opozycyjnej w parlamencie, recept na ułożenie współżycia ze Związkiem Sowieckim (w tym np. rozwiązań co do stosunków handlowych między Wielką Brytanią a ZSRR).

Z drugiej strony faktem jest, że idealistyczna wiara premiera Callaghana w możliwość wzajemnego odprężenia w kontaktach Wschodu i Zachodu bardzo szybko rozbiła się m.in. o niemożność wyegzekwowania od bloku sowieckiego realizacji postanowień helsińskich dotyczących praw człowieka; w tym swobodnego przepływu ludzi, idei i informacji. W 1977 r. sekretarz generalny Partii Pracy Ronald Hayward pisał, iż: „(…) powitalibyśmy i poparlibyśmy inicjatywy, które pozwoliłyby wszystkim Europejczykom korzystać z nieograniczonych możliwości podróżowania, dostępu do gazet, telewizji i radia całej Europy, jak również wolności jednostki do czytania i pisania tego co zechce (…)”[27]. Bardzo szybko spotkał się on z zarzutami ze strony sowieckiej o próby rzekomej destabilizacji państw socjalistycznych; „(…) nasz kraj podpisał wiele porozumień i zamierza skrupulatnie je wykonać  ale nie zgodziliśmy się na ułatwianie akcji zmierzających zaszkodzić socjalizmowi. Plany reakcyjnych kręgów, które z owymi zamiarami korespondują nie mają odpowiednich pieczątek w stosownych częściach dokumentu podpisanego w Helsinkach (…)”[28].

Już w 1977 r. jednoznacznie można było stwierdzić, iż Związek Sowiecki dążył do selektywnego odprężenia czego dowodem stał się kryzys somalijski. 17 listopada „New York Times” wydrukował na pierwszej stronie sprawozdanie wraz z mapą wskazującą szczegółowo inspirowaną przez Moskwę akcją wojsk kubańskich w Afryce Północnej[29]. Oznaczało to, że Sowieci wciąż stali na pozycjach „proletariackiego interwencjonizmu” i tzw. „solidarności z walką ludzi o wolność i postęp socjalny”.

W kwietniu 1977 r. Margaret Thatcher przebywając w Chinach ostrzegła przed militarną ekspansją sowiecką. Uczyniła to jednak ostrożnie, uwzględniając w swej wypowiedzi potrzebę utrzymania i kontynuowania stosunków z Moskwą[30]. Celem Thatcher nie było oczywiście przestraszenie Związku Sowieckiego czy też wywarcie na niego wpływu. Margaret Thatcher pragnęła przede wszystkim „obudzić” brytyjską opinię publiczną, uzmysławiając jej naturę zagrożenia sowieckiego. Biorąc pod uwagę to, że rząd laburzystowski proponował w tamtym czasie ograniczenie wydatków na obronę do krytycznie niskiego poziomu racja była niewątpliwie po stronie przywódczyni „opozycji J.K.M.”. Mimo tego, że Thatcher uznawała każdą formę komunizmu za zło,w Chinach widziała sprzymierzeńca w walce ze wspólnym wrogiem. Często więc traktowała swój antykomunizm instrumentalnie.

W czerwcu 1978 r. oceniając sytuację w Afryce, Margaret Thatcher zaatakowała premiera Callaghana za „zbyt miękką” postawę wobec walk w Zairze. Według argumentacji Thatcher Wielka Brytania znalazła się „na uboczu” zairskiego konfliktu w odróżnieniu od takich krajów jak Francja, która podjęła działania w obronie istnień ludzkich, a przede wszystkim wpływów Zachodu. Taka postawa lewicowego rządu była zdaniem Thatcher, częściowo rezultatem słabości militarnej Wielkiej Brytanii oraz: „(…) naturalnej słabości w stosunkach ze Związkiem Sowieckim (…)”[31]. Alternatywę Margaret Thatcher widziała w „twardym” pokoju tzn. takim, którego utrzymanie opiera się na sile.

Trzeba podkreślić, iż partia konserwatywna w latach 1975-79 nie wypracowała całościowej koncepcji stosunków ze Związkiem Sowieckim. Postulowała jednak wyraźnie konieczność ponownej oceny polityki detente. Bliski współpracownik Margaret Thatcher Francis Pym twierdził, iż Zachód znalazł się na: „(…) szczególnie ważnym skrzyżowania dróg historii (…)” i dlatego konieczne było bardziej całościowe, globalne podejście w brytyjskiej polityce zagranicznej[32].

W Związku Sowieckim Margaret Thatcher widziała niewątpliwie wroga. Nieustannie w swych wypowiedziach podkreślała niebezpieczeństwo płynące ze strony państw marksistowskich dla całego świata: „(…) zagrożenie ze strony państw socjalistycznych, które w różnym czasie i miejscu przybiera zróżnicowane formy, nie ogranicza się do Wspólnoty Europejskiej, dlatego nasz obecny sojusz wykracza poza jej granice (…)”[33].

Taka postawa w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, czyniła Thatcher zjawiskiem wyjątkowym wśród rzeszy polityków wierzących w możliwość odprężenia i koegzystencji z ZSRR. Konserwatyści obawiali się tego, że ustępstwa wobec Sowietów uśpią czujność Zachodu i pozwolą Moskwie na uzyskanie przewagi strategicznej. By przeszkodzić temu opowiadali się zdecydowanie za produkcją broni neutronowej i twardymi negocjacjami w ramach rozmów o ograniczeniu broni strategicznych[34].

W maju 1979 roku, w czasie kampanii poprzedzającej zwycięskie dla siebie wybory, torysi powtórzyli to co głosili od kilku  już lat. W manifeście wyborczym partii znalazło się zdanie postulujące: „(…) znaczne zwiększenie wydatków na cele obrony z powodu zagrożenia ze strony państw socjalistycznych (…)”[35]. Jednocześnie podkreślali chęć szerokiej współpracy Wielkiej Brytanii z EWG, Stanami Zjednoczonymi i Commonwealthem oraz uwzględnienie roli, jaką w polityce zagranicznej zaczęły odgrywać Chiny. Punktem wyjścia do opracowania koncepcji współpracy z krajami socjalistycznymi miała być nowa analiza stosunków Wschód-Zachód. Odejście od polityki „apeasementu” wobec ZSRR niewątpliwie zapowiadało pogorszenie i tak nie najlepszych kontaktów między Moskwą i Londynem. Ciekawą rzeczą jest to, iż część zagraniczna w mowie tronowej królowej Elżbiety II [przygotowywanej przez premiera przyp. M. A.] potraktowana została skrótowo, przy czym najkrócej bo w jednym zdaniu skwitowano relację między Wschodem-Zachodem. Królowa powiedziała, że „(…) rząd będzie działać dla osiągnięcia większej stabilności w stosunkach Wschód-Zachód (…)”[36]. W ten sposób Margaret Thatcher jako nowy premier Wielkiej Brytanii i pierwsza w historii tego kraju kobieta na tym stanowisku, zostawiała sobie możliwość wypracowania nowych koncepcji dotyczących polityki wschodniej Zjednoczonego Królestwa.

Margaret Thatcher obejmując rządy w maju 1979 r. stanęła przed ogromem nierozwiązanych problemów. Zjednoczone Królestwo musiało przede wszystkim wydobyć się z kłopotów finansowych. Dlatego też priorytetem dla premier Wielkiej Brytanii stała się walka z inflacją. Prowadzenie polityki zagranicznej Thatcher powierzyła doświadczonemu dyplomacie lordowi Peterowi Carringtonowi[37].

Niespodziewanie szybko bo już w czerwcu 1979 r. premier Wielkiej Brytanii zetknęła się z najwyższymi władzami Związku Sowieckiego. Margaret Thatcher rozmawiała w Moskwie z ówczesnym premierem ZSRR Aleksjejem Kosyginem przede wszystkim o exodusie setek tysięcy Wietnamczyków. Rząd brytyjski nie godził się na przyjęcie nowej fali migracyjnej. Nie chciały tego zrobić także władze Singapuru, Malezji, Tajwanu czy wreszcie Stanów Zjednoczonych. Spotkanie szefów rządów obu państw z uwagi na jego nieoficjalny charakter nie przyniosło żadnych rezultatów[38].

W 1979 r. Thatcher tylko raz musiała wiązać interesy brytyjskie z szeroko pojętymi stosunkami Wschód-Zachód. Miało to miejsce w czasie rozmieszczania amerykańskich rakiet średniego zasięgu na terenie Europy Zachodniej, w tym Wielkiej Brytanii. Przewaga jaką posiadali Sowieci dysponujący nowymi rakietami balistycznymi SS 20 nad wojskami NATO, wymuszała modernizację zachodniej broni średniego zasięgu. W praktyce oznaczało to rozlokowanie na terenie Europy Zachodniej kilkuset amerykańskich rakiet. Margaret Thatcher stała się gorącym zwolennikiem tych rozwiązań. Dzięki jej uporowi, 12 grudnia 1979 r. ministrowie obrony państw NATO podjęli decyzję o przyjęciu wszystkich 572 amerykańskich rakiet[39]. Równolegle do tych działań Margaret Thatcher starała się unowocześnić niezależny system odstraszania nuklearnego Wielkiej Brytanii. Z uwagi na amerykańsko-sowieckie rozmowy rozbrojeniowe a także polityczne interesy prezydenta Cartera, dopiero po zmianie na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, udało się premier Wielkiej Brytanii kupić od Amerykanów bardzo nowoczesny system Trident II[40].

W listopadzie 1979 r. czterdzieści dziewięć osób z amerykańskiego personelu dyplomatycznego w Iranie wzięto jako zakładników. Stało się to przyczyną głębokiego upokorzenia dla największego zachodniego mocarstwa[41].

Zaniepokojona tym premier Thatcher złożyła w grudniu 1979 r. krótką wizytę w Stanach Zjednoczonych. W wygłoszonym tam przemówieniu szczególnie mocno podkreśliła poparcie Wielkiej Brytanii dla przewodniej roli Ameryki wśród państw demokratycznych; ostrzegła też przed niebezpieczeństwem jakie stanowiły ambicje Związku Sowieckiego: „(…) Bezpośrednie zagrożenie ze strony sowietów ma charakter raczej militarny niż ideologiczny. Jest to zagrożenie nie tylko naszego bezpieczeństwa w Europie i Ameryce Północnej, ale także bezpośrednio bądź pośrednio bezpieczeństwo Trzeciego Świata (…). Owszem, możemy się spierać co do motywów którymi kieruje się Związek Radziecki lecz faktem jest, że Sowieci mają broń i z czasem będą jej mieli coraz więcej. Tak więc odpowiednia reakcja ze strony Zachodu byłaby jedynie rozwagi (…)”[42]. Słowa premier Wielkiej Brytanii wkrótce znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości.

27 grudnia 1979 r. prezydent Afganistanu Hafizullah Amiu został zamordowany. Jego miejsce zajął Rosbak Karmel wspierany przez wojska sowieckie. Ewentualne opanowanie Afganistanu przez Związek Sowiecki mogło doprowadzić do usamodzielnienia się Beludżystanu, zapewniając Moskwie dostęp do Oceanu Indyjskiego a także rozbioru Iranu i Pakistanu. Poza tym sukces Sowietów mógł stworzyć precedens, który umożliwiłby podobne do afgańskiej interwencję Sowietów w Trzecim Świecie. Agresja sowiecka w Afganistanie zakończyła krótki okres, jak  się okazało pozornego, odprężenia w stosunkach Wschód-Zachód.

28 grudnia 1979 r. premier Wielkiej Brytanii zdecydowała się na ścisłą współpracę ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie wojny afgańskiej. Wystosowała też do Sekretarza Generalnego KC KPZR Leonida Breżniewa oficjalne telegramy potępiające działania Sowietów. Razem z prezydentem Carterem przedsięwzięła konkretne kroki wymierzone w agresora: ograniczenie wizyt, zmniejszenie liczby zawieranych umów, nie odnowienie brytyjsko-sowieckiej umowy kredytowej oraz zaostrzenie zasad według których przekazywano Sowietom najnowsze osiągnięcia techniki. Podobnie jak prezydent Carter, premier Thatcher usiłowała przeszkodzić Sowietom w wykorzystaniu olimpiady w Moskwie do celów propagandowych. Afganistan stał się także tematem obrad na forum ONZ, gdzie ambasador brytyjski przy tej organizacji Tony Parson wezwał kraje niezaangażowane do potępienia Związku Sowieckiego[43].

Londyn w odpowiedzi na wydarzenia w Afganistanie zaczął realizować powrót do aktywnej polityki w Zatoce Perskiej (w dziewięć lat po wycofaniu swych sił stacjonujących na wschód od Suezu), zarówno na płaszczyźnie dyplomatycznej jak i militarnej. Dowodem tego była wizyta jaką 10 stycznia 1980 r. złożył w Maskacie lord Carrington. Sułtanat Omanu miał istotne znaczenie dla Wielkiej Brytanii ze względu na swą strategiczną pozycję u wejścia do Zatoki Perskiej i tradycyjne więzy między Maskatem a Londynem Oman, który kontrolował południowy brzeg Zatoki dysponował armią około 20 tysięcy ludzi, szkolonych przez sześciuset Brytyjczyków. Obecność Wielkiej Brytanii była dużo bardziej dyskretna w innych państwach Bliskiego Wschodu, ale w większości z nich szkoleniem sił zbrojnych zajmowali się Brytyjczycy. Podróż lorda Carringtona stała się zapowiedzią polityki mającej polegać nie na zastąpieniu Iranu w roli „żandarma nad Zatoką” ale na wspieraniu państw tego regionu przez Zjednoczone Królestwo i przeciwdziałaniu ewentualnej akcji Związku Sowieckiego[44].

Margaret Thatcher określiła jeszcze jeden cel przyświecający polityce brytyjskiej w tym regionie. 30 kwietnia 1980 r. oświadczyła, iż państwa zachodnie „(…) powinny przekazać krajom eksporterom ropy naftowej (OPEC), że nie leży w ich interesie podminowywanie gospodarki zachodniej ciągłymi zwyżkami cen ropy (…)”[45]. Premier Thatcher odwiedziła kraje Zatoki Perskiej w kwietniu 1981 r. ( jej wizyta była poprzedzona pobytem brytyjskiego ministra obrony Johna Notta ). We wrześniu tego roku przebywała kilka dni w Kuwejcie, któremu przyznała 1,8 mln dolarów na zakup broni. Premier Wielkiej Brytanii poparła również pomysł Ronalda Reagana, który zastąpił J. Cartera na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, na stworzenie sił szybkiego reagowania w Zatoce[46].

Nową jakość zyskały na początku 1980 r. stosunki brytyjsko-pakistańskie. Wielka Brytania przez cały czas trwania wojny afgańskiej dostarczała Pakistanowi broń. Kontakty między oboma krajami były bardzo regularne (dwukrotnie w latach 1980-81 przebywał w Pakistanie minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, raz w październiku 1981 r. premier Thatcher)[47].

Pogorszenie kontaktów na linii Wschód-Zachód związane z wojną w Afganistanie, pobudziło premier Wielkiej Brytanii do ataków na Związek Sowiecki. 11 października 1980 r. na zjeździe partii konserwatywnej powiedziała m.in.: „(…) radziecki marksizm jest zbankrutowany ideologicznie i politycznie, gospodarczo i moralnie. Ale Związek Sowiecki jest potężny wojskowo i narasta z jego strony groźba dla świata. Rząd brytyjski nie pozwoli zapomnieć o Afganistanie, będziemy mówić o agresji. Niektórzy twierdzą, że wystawiamy na niebezpieczeństwo odprężenie. Odprężenie jest niepodzielne i dwukierunkowe. Związek Sowiecki nie może podejmować agresywnych działań w różnych częściach świata i oczekiwać, że w Europie wszystko będzie tak jak dawniej. Albo wszyscy będą realizować założenia polityki odprężenia albo nikt (…)”[48].

Mimo ochłodzenia stosunków z ZSRR, Margaret Thatcher próbowała poszerzać kontakty z tymi krajami socjalistycznymi, które w jakiś sposób wyróżniały się wśród innych państw Układu Warszawskiego. Za cel tych działań Thatcher uznała tworzenie infrastruktury powiązań między-blokowych, utrudniających „nagłe manewry” i łagodzących napięcia między supermocarstwami[49].

W 1980 r. relacje Wschód-Zachód stały się napięte także na skutek wydarzeń w Polsce. 11 października 1980 r. Margaret Thatcher określiła swój stosunek do zrywu „Solidarności”: „(…) marksizm twierdzi, że kapitalizm znalazł się w kryzysie. Polscy robotnicy pokazali że w kryzysie jest komunizm. Polacy powinni być pozostawieni sami sobie, żeby mogli określić swój los bez zewnętrznej ingerencji (…)”[50]. 13 grudnia 1981 r. wprowadzono w Polsce stan wojenny. Stany Zjednoczone już 19 grudnia, bez porozumienia ze swoimi sojusznikami, wprowadziły sankcje na Związek Sowiecki[51]. W styczniu 1982 roku Margaret Thatcher określiła politykę Ronalda Reagana mianem niekorzystnej dla państw Zachodu. 18 czerwca 1982 r. Amerykanie uchwalili zakaz udzielania pomocy technologicznej Związkowi Sowieckiemu w wydobyciu ropy i gazu[52]. Posunięcie to równało się rozpętaniu prawdziwej wojny ekonomicznej z Moskwą; spotkało się także z oporem wszystkich państw w Europie Zachodniej, których interesy ekonomiczne zostały poważnie naruszone[53]. Kompromis osiągnięto dopiero jesienią 1982 r., kiedy to Stany Zjednoczone zrezygnowały z sankcji. W ogromnej mierze przyczyniła się do tego postawa premier Wielkiej Brytanii. Dzięki jej naciskom na prezydenta Reagana, opracowano wspólną strategię wobec bloku sowieckiego, obejmującą m.in.: „(…) zobowiązanie się do nie podpisywania i nieakceptowania umów dotyczących zakupu sowieckiego gazu ziemnego w okresie, w którym przebadane zostaną możliwości korzystania przez Zachód z innych źródeł energii; (po drugie) wzmocnienie kontroli transferu środków strategicznych do Związku Sowieckiego; (po trzecie) ustalenie procedur pozwalających na kontrolowanie stosunków finansowych ze Związkiem Sowieckim oraz zharmonizowanie w sprawie kredytów eksportowych (…)”[54].

Porozumienie to, pomijając wzrost prestiżu premier Wielkiej Brytanii, podkreśliło niezależność polityki globalnej Zjednoczonego Królestwa od Stanów Zjednoczonych[55]. Konflikt wokół sankcji wprowadzonych przez Reagana w odpowiedzi na próbę „zduszenia” Solidarności, świadczył także o ogromnej dwuznaczności poparcia Margaret Thatcher dla ruchów antykomunistycznych. Zyskiwały one zawsze jej aprobatę, czasami wymierną pomoc ale tylko wtedy gdy było to zbieżne z wąsko pojętym interesem Wielkiej Brytanii.

W latach 1980-83 stosunki brytyjsko-sowieckie mimo prób ich normalizacji układały się coraz gorzej. Związek Sowiecki odrzucał pomysły brytyjskie o neutralizacji Afganistanu a zarazem przy każdej okazji przypuszczał frontalny atak na premier Thatcher i jej „zimnowojenną” politykę. Moskwa wielokrotnie ostrzegała Londyn przed skutkami jakie mogła jej zdaniem spowodować „imperialistyczna” polityka brytyjska w stosunkach międzynarodowych. Stanowisko takie pozostawało niezmienne przez cały czas trwania wojny o Falklandy w 1982 r. Sowieci podkreślali, że występują przeciwko kolonializmowi w każdej postaci. Twierdzili iż „(…) przywrócenie statusu kolonialnego wysp [Malwinów przyp. M.A.] jest rzeczą niedopuszczalną (…)”[56].

Przełom roku 1982 i 1983 w kontaktach Londynu i Moskwy stał pod znakiem „wojny wydaleń dyplomatów”-brytyjskich ze Związku Sowieckiego i sowieckich z Wielkiej Brytanii. W tym czasie przybrała na ostrości antyradziecka retoryka Thatcher: „(…) Czy jest jakieś sumienie na Kremlu? Czy ludzie ci zapytali kiedykolwiek siebie jaki jest cel życia? Przekonania komunistyczne są pozbawione sumienia, niedostępne dla dobra czy zła. Liczy się tylko system, któremu muszą się wszyscy podporządkować. Niemniej jednak w Polsce mogli oni ujrzeć, że nawet przebrani za rząd wojskowy nie byli w stanie zdławić duszy ludzi (…). Czy kiedykolwiek się zastanawiają, czy obawiają się, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym ich właśni ludzie dadzą wyraz swoim uczuciom i frustracjom. Wolność przekonań jest rzeczą naturalną, której nie dało prawo i prawo nie może odebrać (…)”[57].

13 lutego 1984 r. zmarł następca Leonida Breżniewa na stanowisku Sekretarza Generalnego KC KPZR Jurij Władymirowicz Andropow. Margaret Thatcher wzięła udział w jego pogrzebie[58]. Prawdopodobnie gest ten oznaczał, iż premier uznała „zimnowojenną grę” Ronalda Reagana, który 23 marca 1983 r. ogłosił rozpoczęcie badań nad Inicjatywą Obrony Strategicznej, za zbyt niebezpieczną. Pragnęła tym samym doprowadzić do ocieplenia stosunków na linii Londyn-Moskwa. 29 czerwca 1984 r. minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii G.Howe złożył wizytę w Związku Sowieckim. Ton rozmów jakie tam prowadził był dosyć chłodny. Poruszano sprawę zbrojeń, sytuacji w Polsce a także praw człowieka. Pobyt szefa Foreign Office w Moskwie służył raczej „przełamywaniu lodów” niż osiągnięciu konkretnych celów[59]. Dokładnie taki sam wydźwięk miała obecność G. Howa na przyjęciu w ambasadzie sowieckiej 6.11.1984 r., wydanym w 67 rocznicę przewrotu bolszewickiego[60].

Następnym krokiem dążącym do nawiązaniu bliższych stosunków dyplomatycznych między Wielką Brytanią a Związkiem Sowieckim, było spotkanie Margaret Thatcher i członka Biura Politycznego KC KPZR Michaiła Gorbaczowa w grudniu 1984 r[61]. Gorbaczow został zaproszony do Zjednoczonego Królestwa przez brytyjską sekcję Unii Międzyparlamentarnej. W sensie protokolarnym jego wizyta nie była więc oficjalna. Mimo to jej waga była ogromna, gdyż Gorbaczowa uważano powszechnie za następcę Sekretarza Generalnego Czernienki[62]; poza tym był on najwyższym rangą gościem sowieckim od pobytu premiera Kosygina w Londynie w 1967 r. Rozmowy Margaret Thatcher i Michaiła Gorbaczowa odbyły się w Chequers. Obok premier i jej gościa w spotkaniu uczestniczyli: żona Gorbaczowa Raisa, ambasador sowiecki w Londynie Leonid Zamiatim oraz doradca Gorbaczowa Aleksander Jakowlew; po stronie brytyjskiej : minister spraw zagranicznych G.Howe a także minister spraw wewnętrznych Willie Whitelaw, minister obrony Michael Heseltine, oraz najbliżsi doradcy Margaret Thatcher- Michael Jopling, Malcolm Rifkin i Poul Chanon. Początkowo dyskusja dotyczyła ogólnych rozważań, w których każda ze stron usiłowała przekonać drugą o wyższości systemów-demokracji i komunizmu. „(…) gdybym na tym etapie zwracała uwagę tylko na treść wypowiedzi pana Gorbaczowa-w większości utrzymanych w standardowym stylu marksistowskim-musiałabym dojść do wniosku, że był właśnie z takiej gliny ulepiony. Lecz jego osobowość nie mogła bardziej różnić się od przeciętnych sowieckich aparatczyków, sztywnych jak brzuchomówcy. Uśmiechał się a nawet śmiał, gestykulował, chcąc coś podkreślić modulował głos, żywo brał udział w sporze, był wnikliwym rozmówcą (…)”[63]. Najważniejszą sprawą jaką poruszali Gorbaczow i Thatcher była kontrola zbrojeń. Genewskie rozmowy na ten temat znajdowały się w 1984 r. w impasie, z uwagi na paraliżujące Sowietów prace prowadzone przez Amerykanów nad Inicjatywą Obrony Strategicznej. Sowieci za wszelką cenę pragnęli zaniechania tych badań. To stanowiło najważniejszy powód, dla którego Gorbaczow przyjął zaproszenie Thatcher, traktowanej przez Sowietów jak pośrednik między nimi a Waszyngtonem. Premier dała Gorbaczowowi do zrozumienia, że popiera plan badań nad Inicjatywą Obrony Strategicznej, choć nie zgadza się z prezydentem Reaganem co do tego, iż prace nad inicjatywą są wstępem do całkowitego wyzbycia się broni atomowej. Margaret Thatcher dodała, że traktuje rozwój zbrojeń kosmicznych jako dalsze nakręcenie spirali zbrojeń. Wydaje się, że Gorbaczow był bardzo zadowolony z takiego stanowiska premier Wielkiej Brytanii, czego dał wyraz w swym pojednawczym przemówieniu w parlamencie brytyjskim[64].

22 grudnia premier Thatcher udała się do Camp Dawid żeby zdać prezydentowi Reaganowi relację ze spotkania z Gorbaczowem. Thatcher miała tutaj po raz pierwszy okazję wysłuchać bezpośrednio wypowiedzi prezydenta Reagana na temat Inicjatywy Obrony Strategicznej. Reagan podkreślił, że Inicjatywa Obrony Strategicznej jest systemem defensywnym i że jej celem nie jest uzyskanie przez Stany Zjednoczone jednostronnej przewagi. Zapewniał też, iż zgodzi się na umiędzynarodowienie badań o czym napomknął już wcześniej Sowietom. Podkreślił także, iż za swój dalekosiężny plan uważa całkowite uwolnienie świata od broni jądrowej. Oczywiście ani Sowieci, ani tym bardziej Thatcher nie przejęli się wizjonerstwem Ronalda Reagana. Premier wiedziała, iż bezpośrednim celem badań nad Inicjatywą Obrony Strategicznej jest próba wymuszenia na Sowietach zwiększenia wydatków na zbrojenia, na które, co potwierdzały materiały wywiadowcze Amerykanów, nie było ich stać. Rzecz oczywista w opracowanym przez panią Thatcher i prezydenta Reagana oświadczeniu, nie było o tym mowy. Uzgodniono natomiast m.in. iż:

1/ celem Stanów Zjednoczonych i krajów zachodnich nie jest osiągnięcie jednostronnej przewagi lecz utrzymanie równowagi przy jednoczesnym śledzeniu wydarzeń w Związku Sowieckim,

2/ rozmieszczenie nowej broni w ramach Inicjatywy Obrony Strategicznej będzie musiało zostać poddane negocjacjom zgodnie z wymogami poprzednich porozumień,

3/ celem nadrzędnym nadal pozostaje umacnianie, nie zaś osłabienie idei odstraszania nuklearnego,

4/ negocjacje pomiędzy Wschodem a Zachodem powinny dążyć do osiągnięcia bezpieczeństwa przy jednoczesnym ograniczeniu systemów ofensywnych po obu stronach[65].

Wizyta Margaret Thatcher u prezydenta Reagana świadczyła o tym, że premier Wielkiej Brytanii po czterech latach rządów udało się osiągnąć bardzo silną pozycję wśród innych przywódców Zachodu. Wynikało to nie tylko ze „specjalnych więzi” łączących ją z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Jedną z najważniejszych przyczyn takiego stanu rzeczy, była prowadzona przez Thatcher i jej współpracowników, polityka wschodnia Zjednoczonego Królestwa. Po objęciu władzy w 1979-tym roku o poglądach Margaret Thatcher w kwestii stosunków Wschód-Zachód było wiadomo tylko tyle, że jest ona zagorzałym wrogiem komunizmu i politykiem sceptycznie oceniającym efekty polityki odprężenia. Już jako premier Wielkiej Brytanii wielokrotnie potępiała działania ZSRR i sam komunizm. Nie przeszkadzało to jej w utrzymywaniu bardzo dobrych kontaktów z Chińską Republiką Ludową. Stosunek Margaret Thatcher do polskiego zrywu antykomunistycznego, także świadczył o stawianiu przez premier na pierwszym miejscu brytyjskiej racji stanu przed ideałami walki z komunizmem. W przypadku sporu o sankcje prezydenta Reagana wymierzone w Moskwę, racja stanu Wielkiej Brytanii oznaczała dla Margaret Thatcher obronę kilkuset milionów funtów, potrzebnych do odbudowy brytyjskiej gospodarki. Thatcher od początku swoich rządów, próbowała prowadzić politykę wschodnią niezależną od nacisków Stanów Zjednoczonych. Stało się to szczególnie ważne w 1983 r., kiedy napięcia między Waszyngtonem i Moskwą uniemożliwiały jakikolwiek dialog między wolnym i komunistycznym światem. Thatcher na przełomie 1984 i 1985 r. była zdecydowana odgrywać ważną rolę na scenie międzynarodowej. To właśnie dlatego chciała być siłą motoryczną w dążeniu do odnowienia kontaktów z „blokiem wschodnim”. Politykę rozmów ze Związkiem Sowieckim zainicjowała wystąpieniem w Waszyngtonie 29 września 1983 r. W ciągu dziewięciu miesięcy po wyborach parlamentarnych 1983 r., Thatcher odwiedziła Węgry i pojechała na pogrzeb Andropowa. Kreml zaczął zauważać premier Zjednoczonego Królestwa; doceniał też jej kontakty z prezydentem Reaganem. Sowieci do pewnego stopnia odczuwali respekt dla siły militarnej Wielkiej Brytanii. Wywarło na nich wrażenie zwycięstwo Brytyjczyków i premier Thatcher w wojnie o wolność Falklandów. Wizyta Gorbaczowa w Londynie w grudniu 1984 r., miała się stać szansą dla Wielkiej Brytanii do sformułowania ambitniejszej polityki wschodniej. Kontakty Wschód-Zachód nadal były zdominowane przez dwa supermocarstwa Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki. Ambitna polityka Thatcher sprawiała, że relacje na linii Waszyngton-Moskwa przestawały być synonimem stosunków między wolnym i komunistycznym światem.

ROZDZIAŁ II: OD OBJĘCIA WŁADZY PRZEZ MICHAIŁA GORBACZOWA W MARCU 1985 ROKU DO SPOTKANIA Z RONALDEM REAGANEM W CAMP DAVID W LISTOPADZIE W 1986 ROKU.

8 lutego 1985 r. minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Geoffrey Howe złożył wizytę w komunistycznej Rumunii. Kilka dni później odwiedził Bułgarię. Następnie w kwietniu 1985 r. przebywał w Niemczech Wschodnich, Polsce i Czechosłowacji. Ofensywa dyplomatyczna Zjednoczonego Królestwa zbiegła się ze wznowionymi 12 marca rozmowami rozbrojeniowymi w Genewie. Z tego powodu wzbudziła zainteresowanie zarówno Sowietów jak i sojuszników Wielkiej Brytanii. Podróż Howea była jednym z elementów działań podejmowanych przez Margaret Thatcher, mających na celu ponowne włączenie bloku sowieckiego do dialogu i poprawy stosunków z krajami Europy Zachodniej. Howe w odwiedzanych przez  siebie państwach podkreślał wielokrotnie potrzebę poszerzenia sfery kontaktów Wschód-Zachód. Wyrażał też obawę, że zostaną one: „(…) zmonopolizowane i zredukowane przez stan sowiecko-amerykańskich rozmów rozbrojeniowych.(…) Dlaczego mielibyśmy pozostawić całą tę gonitwę Waszyngtonowi ? Nie zawsze zgadzamy się z nim w 100%-tach. Jest tu jeszcze wiele miejsca dla wzajemnych rozmów poszczególnych krajów (…)”[66]. Specjalny charakter miał pobyt Howea w Czechosłowacji w kwietniu 1985 r. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii spotkał się tam z sygnatariuszami Karty 77. Zapewnił ich, że Zjednoczone Królestwo opowiada się za pełnym wprowadzeniem w życie Aktu Końcowego z Helsinek. Rozmawiał też z kardynałem Frantiszkiem Tomaszkiem m.in. o restrykcjach wobec czechosłowackiego kościoła katolickiego[67]. Duży nacisk na kwestie praw człowieka, duchowe wsparcie dla ciemiężonego kościoła i dysydentów nie były nowymi elementami w polityce Wielkiej Brytanii wobec krajów Europy Środkowej i Wschodniej.

Działania dyplomacji brytyjskiej w stosunku do krajów demokracji ludowej przynosiły ograniczone rezultaty. Państwa takie jak Czechosłowacja, Węgry czy Polska były pozbawione suwerenności i nie mogły wnieść do dialogu Wschód-Zachód niczego, co nie byłoby zgodne z wytycznymi ZSRR. Wizyty Howea w dobie napięcia na linii Waszyngton-Moskwa, poprawiały jednak stosunki brytyjsko-sowieckie, prowadziły także do „ocieplenia” relacji Wschód-Zachód. Było to jednym z powodów, dla których Ronald Reagan liczył się ze zdaniem Margaret Thatcher.

Śmierć Konstantina Czernienki i wybór Michaiła Gorbaczowa na pierwszego sekretarza KC KPZR nie stanowiły cezury w polityce Thatcher wobec ZSRR. Gorbaczow był siódmym po Leninie szefem partii. Dojrzewał politycznie gdy Związek Sowiecki przeżywał bezprecedensowy okres prestiżu i potęgi. Obejmując rządy w marcu 1985 r. stanął na czele supermocarstwa w stanie gospodarczego i społecznego rozkładu[68]. Jak wszyscy jego poprzednicy budził na Zachodzie jednocześnie lęk i nadzieję.

Zbigniew Brzeziński-były doradca prezydenta Cartera pisał o wyborze Gorbaczowa: „(…) przeszedł on przez szeregi partyjne pod opieką Andropowa i Susłowa. Oczekuję bardziej zręcznego, energicznego i pod wieloma względami bardziej niebezpiecznego sowieckiego przywódcy (…)”[69].

Dwoistość ocen wyboru Gorbaczowa była bardzo wyraźna w brytyjskich mediach. „Ekspert rolny” z południowej Rosji na stanowisku Sekretarza Generalnego zwiększał nadzieję komentatorów na odwilż w stosunkach międzynarodowych. Ci sami dziennikarze podkreślali, że Gorbaczow nie będzie prowadził liberalnej polityki wobec Zachodu. Ewentualne reformy nowego sekretarza mogły uczynić ZSRR silniejszym przeciwnikiem. Spekulacjom nie było końca[70].

Rząd Margaret Thatcher, podobnie jak laburzystowska opozycja, z zadowoleniem przyjął zmianę przywódcy sowieckiego mocarstwa. Thatcher uważała, że grudniowa wizyta Gorbaczowa w Londynie sprzyjała w podjęciu roboczych kontaktów z nowym pierwszym sekretarzem i jego przyszłą ekipą[71]. W marcu 1985 r. Thatcher była zdania, iż decyzja o wyborze Gorbaczowa będzie miała najbardziej doniosłe skutki od śmierci Stalina. W jej ocenie zaczynał on sprawowanie władzy bez obciążeń przeszłością-latami wojny i stalinizmu. A to one, w mniemaniu premier Thatcher, w dużym stopniu wyznaczały działania poprzedników siódmego Sekretarza Generalnego[72].

Brytyjskie Foreign Office wiosną 1985 r. wyrażało przekonanie, że Gorbaczow poprowadzi ZSRR w kierunku przemian, zwłaszcza w sferze gospodarki. Taka potencjalna modernizacja miała zwiększyć oddziaływanie Zachodu na gospodarkę sowiecką, jednocześnie zmniejszając ostrość konfrontacji zbrojeniowej. Oczywiście w takim wypadku Wielka Brytania widziałaby dla siebie szczególną rolę w ewolucji systemu sowieckiego. Londyn liczył także na korzyści gospodarcze związane z ewentualnym wzrostem eksportu do ZSRR. Bardzo zależało mu przy tym na umocnieniu swojej szczególnej pozycji w wielokącie Europa Zachodnia-Stany Zjednoczone-Europ Wschodnia-ZSRR[73]. Rząd Margaret Thatcher przyjął od początku rządów Gorbaczowa bardzo ważne założenie mówiące, iż poprawa sytuacji gospodarczej ZSRR nie stanowi zagrożenia dla państw sprzymierzonych w NATO. Co więcej może być gwarancją poprawy sytuacji międzynarodowej. Takie stanowisko było diametralnie różne od reaganowskiej polityki gnębienia „Imperium Zła” wszelkimi możliwymi sposobami.

Margaret Thatcher była obecna na pogrzebie Konstantina Czernienki. Z bliska przyglądała się przejęciu władzy przez Gorbaczowa. 14 marca 1985 r. odbyła z nim ponad godzinne spotkanie. Bezpośrednio po jego zakończeniu określiła je jako: „(…) bardzo dobre i pożyteczne. Nowy przywódca [przyp. M. A.] jest człowiekiem którego lubię i z którym można się dogadać. Jest między nami pewna doza zaufania (…) możemy rozmawiać szczerze i na całkowicie różne problemy. Ale obydwoje wiemy, że nie możemy się nawracać (…).”[74]. Po latach napisała w swoich wspomnieniach: „(…) Przeszkadzała obecność pana Gromyki. Na Kremlu w sali Świętej Katarzyny panowała bardziej oficjalna atmosfera niż w Chequers ale udało nam się przybliżyć następstwa polityki, jaką uzgodniłam z prezydentem Reaganem w grudniu 1984 roku w Camp Dawid (…)”[75].

Po powrocie do Londynu Margaret Thatcher kilkakrotnie wypowiadała się o wyborze Gorbaczowa. Wydaje się, że dosyć chłodne spotkanie z nowym sekretarzem na Kremlu zasiało ziarnko niepewności co do wcześniejszych wyobrażeń o Gorbaczowie. W wywiadzie dla telewizji BBC premier stwierdziła: „(…) różnimy się z nim w wielu sprawach ale jesteśmy zgodni w dwóch kwestiach. Po pierwsze, że nigdy nie powinno dojść do konfliktu między Wschodem a Zachodem, po drugie co do roli redukcji zbrojeń.(…) Swoich stosunków z Gorbaczowem nie określiłabym mianem specjalnych, mimo że możemy ze sobą dyskutować (…)”[76].

Wydarzeniem, które zamykało okres podniecenia, spekulacji i często braku trzeźwych ocen zmian na Kremlu, była wypowiedź ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Geoffreya Howea. 15 marca 1985 r. ostrzegł on przed budowaniem linii Maginota w przestrzeni kosmicznej. „(…) Rozmieszczenie systemu SDI może trwać wiele lat. Wiele lat niepewności i braku stabilizacji nie może być naszym celem. Wszyscy sojusznicy na każdym etapie muszą mieć poczucie, że bezpieczeństwo obszaru NATO jest niepodzielne. W przeciwnym bowiem wypadku zachwieją się dwa filary Sojuszu Atlantyckiego (…)”[77].

„Times” skrytykował Howe’a i oskarżył go o dostarczanie Związkowi Sowieckiemu argumentów przeciwko polityce Reagana. Zdaniem redaktorów gazety wystąpienie ministra spraw zagranicznych mogło zaszkodzić zwartości Sojuszu Atlantyckiego w przełomowym momencie negocjacji Wschód-Zachód. „Times” wskazał też trafnie przyczynę zachowania szefa Foreign Office: „(…) objęcie przez Gorbaczowa funkcji sekretarza generalnego KC KPZR bez wątpienia zawróciło w zbyt wielu głowach w Londynie (…)”[78]. Sceptycyzm partnerów Stanów Zjednoczonych  w NATO wobec programu tzw. wojen gwiezdnych nie był czymś niezwykłym. Kontekst wypowiedzi Howe’a i długoletnia przyjaźń Reagana i Thatcher potwierdzają jednak słuszność ocen „Timesa”.

Stosunki brytyjsko-sowieckie szybko wróciły do stanu normalnego. 2 kwietnia 1985 r. rząd Margaret Thatcher zablokował dostawy do ZSRR kluczowych komponentów do pieców, które pozwoliłyby Sowietom wyprodukować lekki i odporny na wysokie temperatury materiał. Miał on posłużyć do produkcji sowieckich pocisków nuklearnych[79]. W połowie kwietnia 1985 r. Sowieci wystosowali do rządu Margaret Thatcher zaproszenie dla delegacji brytyjskiej, która miałaby wziąć udział w obchodach czterdziestolecia Dnia Zwycięstwa[80]. W tym samym czasie zostali wydaleni z Londynu za działalność szpiegowską: zastępca attache morskiego ambasady ZSRR kapitan Oleg Los i pracownik londyńskiego przedstawicielstwa  Aerofłotu Wiaczesław Grigorow[81]. 22 kwietnia 1985 r. w ramach odwetu, władze sowieckie poleciły opuszczenie terytorium ZSRR trzem pracownikom ambasady brytyjskiej w Moskwie. Byli to attache morski kapitan John Marshall, jego zastępca Martin Nelson i drugi sekretarz odpowiedzialny za sprawy współpracy naukowej Elizabeth Robson[82]. 23 kwietnia rząd Thatcher nakazał opuszczenie Zjednoczonego Królestwa trzem kolejnym dyplomatom sowieckim. Byli to: zastępca attache morskiego kapitan Wiktor Zajkinow, zastępca attache wojskowego podpułkownik Wadim Czerkasow oraz trzeci sekretarz ambasady odpowiedzialny za sprawy nauki i techniki Oleg Białowiencow[83].

Rząd Margaret Thatcher próbował łagodzić skutki wydaleń dyplomatów. 23 kwietnia 1985 r. wiceminister spraw zagranicznych Malcolm Rifkind oświadczył w Izbie Gmin, że Wielka Brytania przywiązuje duże znaczenie do kontynuowania poprawy stosunków ze Związkiem Sowieckim. Musi jednak przedłożyć ponad to sprawy bezpieczeństwa państwowego. Brytyjczycy zaproponowali Sowietom, że nie będą ujawniać powodów wydaleń. W zamian za to prosili Moskwę aby powstrzymała się przed wszelkimi posunięciami represyjnymi wobec dyplomatów brytyjskich w ZSRR. Gorbaczow potępił jednak działania rządu premier Thatcher[84]. Sytuacja uspokoiła się kilka tygodni później. 8 maja 1985 r. opublikowano treść listu Gorbaczowa przekazanego na ręce Thatcher z okazji Dnia Zwycięstwa. Pierwszy Sekretarz stwierdził w nim m.in., że ZSRR zamierza współpracować z Wielką Brytanią aby uniknąć wybuchu wojny nuklearnej. Przesłanie Gorbaczowa było odpowiedzią na list Thatcher, który miał wyciszyć aferę szpiegowską[85].

Kontakty na linii Londyn-Moskwa nie uległy drastycznemu pogorszeniu przede wszystkim z powodu absorbującego Gorbaczowa Plenum KC KPZR, które obradowało w kwietniu 1985 r. Ochłodzenie stosunków między obydwoma krajami było jednak bardzo wyraźne. Dowodem na to był chociażby afront jaki spotkał ustępującego ambasadora Wielkiej Brytanii w Moskwie, sir Iana Satherlanda. Zgodnie z protokołem dyplomatycznym chciał on złożyć ostatnią wizytę ministrowi spraw zagranicznych ZSRR Gromyce. Ten jednak odmówił. Wiosną 1985 r. zmniejszyła się także ilość kontaktów Londynu z ambasadorem sowieckim Wiktorem Popowem. Komentując tę sytuację Geoffrey Howe stwierdził, iż wysiłek dyplomacji brytyjskiej był potrzebny „(…) Wymaga to [próba polityki dialogu przyp. M.A.] przekonania i subtelności, jak również cierpliwości. Jest to jednak o wiele lepsze od frustracji, obawy i nieporozumienia, które mnożyłyby się w okresie braku kontaktów (…)”[86].

Kwietniowe plenum KC KPZR potwierdziło obawy wielu polityków na Zachodzie. Gorbaczow chciał reformować komunizm ale tylko po to, żeby ZSRR był krajem naprawdę wcielającym w życie zasady marksizmu-leninizmu. Chciał walczyć z biurokratycznym aparatem, którego sam był głównym ekspozytariuszem. Nie zdawał sobie przy tym sprawy z ogromu problemów, jakie podejmował na płaszczyźnie wewnętrznej[87].

Politykę zagraniczną ZSRR na kwietniowym plenum uznano tradycyjnie za pokojową. Jej głównym celem było niedopuszczenie do katastrofy jądrowej. Wymieniono też przyczyny międzynarodowego napięcia. W pierwszej kolejności był to imperializm Stanów Zjednoczonych, które zostały oskarżone o dywersyjną działalność przeciwko państwom socjalistycznym. Za zagrożenie dla niezawisłości narodów uznano „(…) rozszerzenie i aktywizację ekspansji ekonomicznej USA (…)”[88].

Szereg wypowiedzi najbliższych współpracowników Gorbaczowa świadczyło o tym, że poglądy nowego kierownictwa ZSRR na sprawy międzynarodowe  nie różniły się od utartych przez dziesięciolecia wzorców. Aleksander Jakowlew w wywiadzie dla „La Republiki” twierdził: „(…) wydaje mi się, że można mówić o pogłębieniu analizy, o powszechnym kryzysie kapitalizmu, o tradycyjnych sprzecznościach między-imperialistycznych oraz o ciągle pojawiających się nowych, które zwiększają tendencje destabilizujące. Pomimo wspólnoty celów polityczno-strategicznych Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników ujawniają się rozmaite rozbieżności. Międzynarodowe awanturnictwo obecnego rządu Stanów Zjednoczonych daleko nie odpowiada rządom Europy Zachodniej i Japonii. Stopniowo te kraje nabierają świadomości, że wojskowa potęga sowiecka ma na celu jedynie korzyści obronne i przeciwstawienie się imperialnym aspiracjom USA. Podczas gdy oligarchia amerykańska kieruje się egoizmem gospodarczym, tendencje odśrodkowe mogą uzyskać realny wymiar w sferze strategiczno-wojskowej (…)”[89]. Oczekiwania na tarcia między sojusznikami w NATO były starą bronią dyplomacji sowieckiej, którą zamierzał wykorzystać Gorbaczow. Rząd premier Thatcher w dalszym ciągu musiał uważnie śledzić rokowania amerykańsko-sowieckie i pilnować żeby ewentualne ustalenia w Genewie nie naruszały racji stanu Wielkiej Brytanii. Jednocześnie Margaret Thatcher nie mogła pozwolić na to, żeby jakakolwiek prowokacja Gorbaczowa powiodła się i rzeczywiście zagroziła spoistości Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Przykładem gry Gorbaczowa jest wywiad jakiego udzielił „Timesowi” 9 września 1985 r. Pierwszy Sekretarz wyłożył w nim swoją koncepcję pokojowego współistnienia: „(…) Pytacie mnie jaki główny czynnik określa stosunki sowiecko-amerykańskie. Myślę, że zasadnicze znaczenie ma fakt, iż bez względu na to czy się lubimy, czy nie, możemy albo przetrwać razem albo razem zginąć. Podstawowa kwestia, na którą musimy odpowiedzieć polega na tym, czy wreszcie jesteśmy gotowi uznać, że nie ma innego wyjścia niż żyć w pokoju ze sobą i czy jesteśmy gotowi zmieniać świadomość i sposób postępowania z wojennego na pokojowy (…)”[90].Te deklaracje Gorbaczow połączył z propozycją utworzenia strefy bez broni chemicznej w Europie. Poza tym zachęcał Stany Zjednoczone do odrzucenia programu SDI, w zamian za co obiecywał wysunięcie radykalnych postulatów rozbrojeniowych.

Gorbaczow celowo pomijał oficjalne forum w Genewie, na którym powinien przedstawić swoje pomysły. Zyskiwał dzięki temu dwie korzyści. Po pierwsze trafiał do spragnionej odprężenia zachodnioeuropejskiej opinii publicznej, która zaczynała w nim dostrzegać reformatora niosącego światu pokój. Po drugie, rządy krajów Europy Zachodniej były zdezorientowane nieoficjalną formą propozycji Gorbaczowa. Nie mogły się więc do nich ustosunkować. Narażały się tym samym swoim obywatelom, którzy mogli oskarżać swoich przywódców o oportunizm i służalczość wobec Stanów Zjednoczonych.

Brytyjskie Foreign Office nie miało czasu by zająć jasne stanowisko wobec propozycji Gorbaczowa. 12 września 1985 r. zakomunikowano w Londynie o ucieczce Olega Gordijewskiego, radcy ambasady ZSRR w Londynie. Rząd brytyjski udzielił mu azylu politycznego. Jednocześnie władze Zjednoczonego Królestwa wydaliły 25-ciu obywateli sowieckich. Ambasada sowiecka potępiła to posunięcie jako niczym nie uzasadnione i nieprzyjazne. Ostrzegła też, iż ten krok Wielkiej

Brytanii może zaszkodzić stosunkom między obydwoma krajami. W rzeczywistości Gordijewski współpracował z Secret Intelligence Service od 1974 r. W 1985 r. został mianowany szefem placówki KGB w Londynie. Jego przejęcie było ogromną zdobyczą służb specjalnych Wielkiej Brytanii. Sowieci wiedzieli, że Brytyjczycy dysponują doskonałymi informacjami na temat ich działań. Ta operacja wywołała ogromne echo w Stanach Zjednoczonych. Reagan przyjął ją z entuzjazmem gdyż potrzebował dowodu sowieckich poczynań skierowanych przeciwko Zachodowi. Pomogło to oczywiście obnażyć kłamstwa Gorbaczowa o walce o pokój na świecie; pogorszyło jednak i tak nie najlepsze stosunki brytyjsko-sowieckie[91].

Podobnie jak to miało miejsce w kwietniu 1985 r., brytyjskie Foreign Office próbowało łagodzić zaistniałą sytuację. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii G.Howe podkreślał w wielu wypowiedziach, że Wielka Brytania wyraża zainteresowanie rozwijaniem konstruktywnych stosunków z ZSRR. Zastrzegał jednak, iż nie może się to odbywać kosztem bezpieczeństwa narodowego[92].

Sowieci interpretowali te wydarzenia w sposób jednoznacznie spiskowy „(…) reakcyjny rząd torysowski podjął próbę sabotowania listopadowego szczytu między Reaganem i Gorbaczowem (…)”[93]. Ze Związku Sowieckiego usunięto w odwecie 25-ciu dyplomatów brytyjskich.

Premier Thatcher w odpowiedzi na te działania podjęła nowe decyzje co do szpiegów KGB podających się za dyplomatów sowieckich. Nie było to dla niej posunięcie łatwe. Twarda reakcja Sowietów na wiosenną ekspulsję niepokoiła brytyjskie Foreign Office. Nie powstrzymała jednak wydalenia z Wielkiej Brytanii dwóch dyplomatów, dwóch pracowników technicznych ambasady, handlowca i dziennikarza.

16 września 1985 r. premier Thatcher złożyła oświadczenie, w którym oceniła retorsje sowieckie jako „mściwe”. Dodała, że strona sowiecka nie miała żadnych podstaw do usuwania 25-ciu Brytyjczyków z Moskwy. Zadeklarowała jednocześnie, iż rząd brytyjski wyraża gotowość pracy nad poprawą stosunków z ZSRR[94].

Ambasada sowiecka w Londynie określiła nowe decyzje Brytyjczyków także jako „mściwe” i „prowokacyjne”. Całkowitą odpowiedzialnością za skutki posunięć Moskwy obarczono stronę brytyjską. Przez cały czas trwania afery Sowieci zaprzeczali szpiegowskiej działalności swoich ludzi[95].

Po dwóch rundach wydaleń w Londynie pozostało 205-ciu sowieckich dyplomatów, handlowców, dziennikarzy itp. Liczba Brytyjczyków w Moskwie skurczyła się do 72. Proporcje w porównaniu ze stanem sprzed objęcia władzy przez Gorbaczowa zmieniły się więc na niekorzyść Wielkiej Brytanii[96].

19 września 1985 r. Margaret Thatcher ogłosiła zakończenie afery szpiegowskiej. Oświadczyła, że decyzje Moskwy stawiały ZSSR w nienajlepszym świetle. Uznała, że brytyjskie służby specjalne wyeliminowały kościec sowieckich operacji wywiadowczych „(…) rząd brytyjski nie ma zamiaru odpowiadać na całkowicie nieusprawiedliwione wydalenia ze strony sowieckiej. Mamy nadzieję, że sprawa jest zakończona i obecnie możemy powrócić do konstruktywnych stosunków (…)”[97].

23 września 1985 r. w misji sowieckiej przy ONZ w Nowym Yorku spotkali się ministrowie spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i ZSRR E.Szewardnadze i G.Howe pozostali przy swoich interpretacjach związanych z wydaleniami dyplomatów. Szewardnadze „zauważył” jednak oświadczenie Thatcher dotyczące chęci zakończenia afery. Minister spraw zagranicznych ZSRR wyraził życzenie rozwoju stosunków między obydwoma krajami. Pozostała część rozmowy dotyczyła relacji Wschód-Zachód i kontroli zbrojeń. Howe domagał się by Związek Sowiecki przybył do Genewy ze szczegółowymi propozycjami dotyczącymi redukcji zbrojeń i nie warunkował całego postępu rozmów od osiągnięcia porozumienia w sprawie SDI. Szewardnadze ze swej strony podkreślał, że strona sowiecka respektuje ducha i literę istniejących porozumień. Opowiada się też za znacznymi redukcjami broni strategicznych średniego zasięgu i broni konwencjonalnych. Trwające 70 minut spotkanie w Nowym Yorku przywróciło poprawne stosunki brytyjsko sowieckie. Świadczyło też o tym, że Gorbaczow nie chciał i nie mógł pominąć Margaret Thatcher i Wielkiej Brytanii w swojej polityce wobec Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej[98].

Jesienny zjazd brytyjskiej partii konserwatywnej ugruntował pełne dystansu spojrzenie torysów na politykę nowego kierownictwa Kremla. 10 października 1985 r., w kontekście debaty na temat wojska, minister obrony M. Haseltime zasygnalizował usztywnienie stanowiska  Wielkiej Brytanii wobec oferty złożonej przez Gorbaczowa w Paryżu. Pierwszy sekretarz KC KPZR zaproponował tam 50% redukcję broni strategicznych. Haseltime podkreślił, że brytyjskie siły jądrowe były wszystkim czym w dziedzinie odstraszania dysponowała Wielka Brytania. Sowieckie SS-20 stanowiły jedynie część ogromnego arsenału nuklearnego ZSRR[99].

W międzynarodowej części zjazdu Margaret Thatcher wygłosiła przemówienie, w którym trafnie oceniła nowe kierownictwo sowieckie: „(…) dla każdego kto obserwuje działalność Gorbaczowa jest jasne, że nie szanuje on słabości. To właśnie uznanie siły Zachodu skłoniło ZSRR do powrotu do Genewy (…)”[100].

11 listopada 1985 r. premier Thatcher, na bankiecie wydanym przez lorda majora Londynu, ustosunkowała się do mającego się odbyć w Genewie szczytu Reagan-Gorbaczow. Ostrzegła przed nierealistycznymi oczekiwaniami związanymi ze spotkaniem przywódców supermocarstw. Zdaniem Margaret Thatcher nie mogło ono rozstrzygnąć o głębokich rozbieżnościach dzielących Stany Zjednoczone i ZSRR. Premier Wielkiej Brytanii określiła realistyczne, jej zdaniem, rezultaty szczytu. Miały się one sprowadzać do: ustanowienia lepszej podstawy zaufania między supermocarstwami, dostarczenia impulsu rokowaniom w kwestii zasadniczych redukcji zbrojeń jądrowych, wzmocnienia istniejących porozumień na ten temat oraz doprowadzenia do lepszego zrozumienia przez Sowietów celów amerykańskiej SDI i ograniczeń jakich zamierzali się trzymać Amerykanie realizujący badania w ramach tzw. wojen gwiezdnych[101].

Margaret Thatcher nie myliła się co do efektów listopadowego szczytu w Genewie. Sowieci nalegali tam na połączenie redukcji zbrojeń z zakończeniem badań nad SDI. W takiej sytuacji nie mogło dojść do żadnych porozumień. Jedynym rezultatem pierwszego spotkania Reagana i Gorbaczowa było wzajemne poznanie przywódców supermocarstw, które dobrze wróżyło poprawie stosunków Wschód-Zachód.

Równolegle ze szczytem genewskim, media w Wielkiej Brytanii próbowały ukazywać ZSRR w dosyć ciepłym świetle. Taki charakter miał przedstawiony przez BBC, wielogodzinny program dokumentalny „Comrades” traktujący o życiu codziennym w Związku Sowieckim. Dużą część doniesień z Genewy, stanowiły rozważania nad zmianą podejścia sowieckiego do kwestii prezentacji wizerunku Gorbaczowa i ZSRR środkom masowego przekazu. Brytyjscy dziennikarze w Genewie podkreślali, że rzecznicy i doradcy sowieccy byli otwarci, potrafili i chcieli rozmawiać; nie unikali też żadnej tematyki. Bardzo dobrą prasę w Wielkiej Brytanii mieli Gorbaczow i jego żona Raisa[102]. Taka reakcja dużej części środowisk opiniotwórczych w Wielkiej Brytanii świadczyła o tym, że działania propagandowe pierwszego sekretarza KC KPZR szybko odniosły zamierzony skutek.

Pod koniec 1985 r. nie dało się zauważyć żadnych zmian wewnątrz ZSRR. Także polityka zagraniczna Gorbaczowa budziła wiele pytań i wątpliwości. Propozycje Sowietów w sprawie zbrojeń były zasługą twardej polityki Reagana a nie rzekomych pacyfistycznych zapędów przywódcy Związku Sowieckiego. Fakty nie przemawiały jednak do większości społeczeństwa Zjednoczonego Królestwa. Margaret Thatcher  wiedziała o tym i musiała brać pod uwagę rodzącą się na Zachodzie „gorbaczomanię”.

Wielka Brytania w kontaktach Wschód-Zachód utrzymała pozycję państwa, z którym oba supermocarstwa musiały się liczyć. 19 grudnia 1985 r. urzędnik ambasady ZSRR w Londynie Gerhard Gwendżadze złożył wizytę w Foreign Office. Oświadczył tam, że ZSRR jest gotowy do wznowienia trójstronnych rozmów z Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi w sprawie całkowitego i powszechnego zakazu doświadczalnych wybuchów broni jądrowej. Odwiedziny Gwendżadze w Foreign Office zbiegły się z opublikowanym artykułem w „Prawdzie”, wyrażającym chęć zaakceptowania przez Moskwę kontroli na miejscu wybuchów jądrowych. Warunkiem było przyłączenie się Stanów Zjednoczonych do sowieckiego moratorium[103]. Gwendżadze przekazał zaproszenie dyrektorowi politycznemu brytyjskiego Foreign Office Derekowi Thomasowi. W odpowiedzi na nie rzecznik brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych stwierdził, że Wielka Brytania czuje się zachęcona faktem, iż Sowieci odnoszą się do problemów będących przedmiotem „zatroskania” Londynu. Zażądał jednak wyjaśnień co do rozumienia kontroli in situ[104]. Rząd Thatcher musiał błyskawicznie analizować podobne propozycje Gorbaczowa. Zakaz prób z bronią nuklearną trafiał w oczekiwania zachodnioeuropejskiej opinii publicznej. Sowieci jednak uznawali badania nad amerykańskim systemem tzw. wojen gwiezdnych za część prób nuklearnych. Ich zaprzestanie oznaczałoby dla Sowietów uzyskanie czasu na podbudowanie gospodarki ZSRR, która w połowie lat osiemdziesiątych nie mogła wypracować środków finansowych potrzebnych do prac nad systemami laserowymi podobnymi do amerykańskiej SDI.

Najbardziej radykalnym postulatem Gorbaczowa była propozycja likwidacji broni atomowych do 2000 roku. Wstępem do tego miały być regulacje dotyczące broni średniego zasięgu. Od 15 stycznia 1986 r. sowieccy wysłannicy odwiedzali stolice państw Europy Zachodniej. Przedstawiali tam wersję całkowitego rozbrojenia różniącą się „(…) w odniesieniu do niektórych kluczowych aspektów od tego co zostało przedłożone na Genewskim stole rokowań(…)”. Były one „zbyt różowe” w porównaniu z propozycjami genewskimi[105]. W tym samym czasie ZSRR zaprosił Wielką Brytanię i Francję, aby przyłączyły się do rozmów w sprawie redukcji zbrojeń jądrowych.

30 stycznia 1986 r. Margaret Thatcher  porozumiała się z rządem Francji, co do pozostania w ścisłym kontakcie w związku z działaniami Sowietów. W oświadczeniach ministrów spraw zagranicznych G.Howe’a i Rolanda Dumas określono współpracę angielsko-francuską jako niezbędną w podtrzymywaniu jedności sojuszu północnoatlantyckiego. Rozważano przyłączenie się do rozmów na temat niezależnych potencjałów atomowych Francji i Wielkiej Brytanii. Warunkiem miały być uzgodnienia przez Waszyngton i Moskwę istotnych redukcji ich arsenałów jądrowych. 30 stycznia na ten sam temat zabrał głos sekretarz generalny NATO i były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Peter Carrington. Uznał on, że propozycje Gorbaczowa „(…) są zachęcające, mimo wszelkich trudności, które trzeba przezwyciężyć. Gorbaczow, jak się wydaje, jest gotów do podjęcia wyzwania. Zachęcające jest to, że podkreślił on, chociaż jak dotąd tylko w sposób ogólny, kluczowy problem weryfikacji (…)”[106].

Na początku 1986 r. premier Thatcher przyjęła pozycję wyczekującą na dalsze posunięcia supermocarstw. Wielka Brytania nie mogła w tym czasie zgodzić się na sowieckie propozycje rozbrojeniowe dotyczące zamrożenia sił jądrowych. Oznaczałoby to dla Zjednoczonego Królestwa rezygnację z zakupu rakiet „Trident” od Stanów Zjednoczonych. Taka postawa, zbieżna ze stanowiskiem sojuszników, była przyczyną ataku przypuszczonego przez „Prawdę” w lutym 1986 r., na państwa NATO. Sowieci oskarżyli Zachód o ignorowanie inicjatyw rozbrojeniowych Moskwy[107]. Gorbaczow coraz bardziej niecierpliwił się z powodu braku konkretnych efektów swojej polityki zagranicznej. Sytuacja wewnątrz kraju zmuszała go do nerwowych reakcji w odpowiedzi na pełną dystansu politykę zachodnich mężów stanu.

Zastrzeżenia Sowietów do brytyjskiej polityki wschodniej, nie przeszkodziły w zawarciu umowy o współpracy gospodarczej i przemysłowej między Wielką Brytanią a ZSRR. Dokument podpisano 6 lutego 1986 r. Było to pierwsze takie porozumienie między obydwoma krajami od 1975 r. Początek rządów Gorbaczowa przyniósł zmniejszenie eksportu brytyjskiego z 735 milionów funtów w 1984 r. do 537 milionów w1985 r. Obie strony były z tego niezadowolone[108].

15 marca 1986 r. brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych zawiadomiło przez swojego ambasadora w Moskwie Bryana Cartledge’a, stronę sowiecką, że rząd brytyjski uważa kwestię zamrożenia arsenałów nuklearnych za nie do przyjęcia. Thatcher stwierdzała w liście do Gorbaczowa, że „(…) w dającej się przewidzieć przyszłości broń nuklearna spełniająca rolę czynnika odstraszającego, będzie nadal stanowić istotny wkład na rzecz pokoju i stabilizacji (…)”[109]. Premier Thatcher zaznaczyła jednocześnie, że uwolnienie świata od broni jądrowej powinno pozostać „(…) celem w dłuższej perspektywie (…)”. Dała tym samym do zrozumienia, że nie podziela poglądów Reagana, który chciał żeby jego polityka doprowadziła w konsekwencji do wyeliminowania broni jądrowej. W dalszej części listu, Thatcher zaznaczyła, że następne kroki na drodze kontroli zbrojeń powinny być podejmowane na podstawie propozycji wysuwanych przez Waszyngton. Zasugerowała również aby główne wysiłki w dziedzinie kontroli zbrojeń skupiono na osiągnięciu „(…) realistycznych, wyważonych i sprawdzalnych posunięć opartych na istniejących szczegółowych propozycjach (…)”[110].Thatcher zwróciła też uwagę na dysproporcje sił konwencjonalnych, w których ZSRR miał znaczną przewagę nad Europą Zachodnią. Na koniec premier Wielkiej Brytanii postulowała rozszerzenie rokowań między Wschodem i Zachodem o sprawy regionalne, dwustronne i problemy praw człowieka[111].

Sowieci uznali odpowiedź Thatcher za najgorszą z możliwych: „(…) polityka torysów przekształciła Wielką Brytanię w beczkę prochu, której lont tli się w Waszyngtonie (…)”[112]. Londyn jako ostatni, po Stanach Zjednoczonych i Francji, odrzucił propozycje rozbrojeniowe Gorbaczowa. Było to dowodem poważnego potraktowania jego inicjatywy przez rząd Thatcher. Jak się wydaje, premier Wielkiej Brytanii, nie uznała pomysłów Gorbaczowa za wybieg propagandowy. Jej zdaniem były one jednak niepełne oraz nie uwzględniające interesów i bezpieczeństwa Zjednoczonego Królestwa, o którego sile stanowiła broń jądrowa.

25 marca 1986 r. sekretarz generalny w NATO lord Carrington, ostrzegł w Rejkiaviku przed likwidacją na Wschodzie i Zachodzie broni jądrowej, bez uwzględnienia korzystnego dla Związku Sowieckiego stosunku sił na płaszczyźnie konwencjonalnej. „(…) nie jest to argument przeciwko radykalnym rozwiązaniom w zakresie rozbrojenia jądrowego. Jest to głos negujący sens wyłącznego koncentrowania się na wielkościach jądrowych rachunku sił oraz tendencji lekkomyślnego lekceważenia rozbrojenia i wojny konwencjonalnej (…). Problem stosunków Wschód-Zachód jest szerszy niż tylko kontrola zbrojeń i rozbrojenia. Próżnia musi być wypełniona czymś bardziej zasadniczym niż wymiana tancerzy baletowych i delegacji (…)”[113]. Lord Carrington był zdania, że amerykańsko-sowieckim rokowaniom w Genewie trzeba przypisać centralną rolę w dialogu Wschód-Zachód. Nie wolno było jednak lekceważyć znaczenia negocjacji w Sztokholmie i Wiedniu. W przeciwnym wypadku Carrington przewidywał powstanie „(…) zdeformowanej i potencjalnie niebezpiecznej perspektywy stosunków między obu systemami sojuszów (…)”[114]. Były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii opowiadał się za postępem dyskusji na „szerokim froncie” i korelacją rozmaitych tematów rozbrojeniowych-jądrowego, chemicznego, konwencjonalnego, środków budowy zaufania i weryfikacji itd. Poglądy sekretarza generalnego NATO były zsynchronizowane z polityką wschodnią rządu Margaret Thatcher. Lord Carrington był tubą interesów Wielkiej Brytanii wśród zachodnich sojuszników.

Początek 1986 r. był ważny w stosunkach brytyjsko-sowieckich także za sprawą XXVII zjazdu KPZR, obradującego pomiędzy 25 lutym a 6 marcem. Ze stosów dokumentów wyprodukowanych przez partyjnych reformatorów przebijało kilka tez, które wywołały na Zachodzie poruszenie:

–         wzrost autonomii gospodarstw rolnych ( tylko w regionach górskich ) i zakładów przemysłowych, które  miały otrzymać swobodę wykorzystania we własnym zakresie i interesie ponad planowej produkcji;

–         wzmocnienie systemu bankowego i kredytowego, które miało się stać warunkiem rzeczywistego finansowania zakładów pracy;

–         związanie zarobków z wartością produkcji sprzedanej i co za tym idzie podniesienie jej jakości;

Wprowadzenie pewnych elementów, naśladujących postulaty gospodarki rynkowej do systemu centralnego planowania, miało poprawić kondycję sowieckiego państwa. Gorbaczow mówił na zjeździe o wzmocnieniu kierowniczej roli centrum w ustaleniu odgórnych planów ekonomicznych. Ostrzegał przy tym przed nadmierną ingerencją ośrodków centralnego planowania w produkcję zakładów. XXVII Zjazd wypracował setki podobnych paradoksów, dotykających niemal wszystkich dziedzin życia w ZSRR[115].

Na XXVII Zjeździe Gorbaczow zainicjował także nowe spojrzenie na politykę zagraniczną ZSRR. Pierwszy sekretarz odrzucił walkę klasową jako instrument skierowany na zewnątrz Związku Sowieckiego. Gorbaczow proklamował współistnienie jako cel sam w sobie. Do marca 1986 r. uznawano je za chwilowe przerwy niezbędne do skorygowania sił, w czasie gdy nadal trwała walka klasowa. Uznając ideologiczne różnice między Wschodem a Zachodem, Gorbaczow obstawał, że muszą one ustąpić wobec konieczności międzynarodowej współpracy. Zadeklarował więc, że współistnienie nie będzie interludium przed nieuniknioną konfrontacją ale stanie się trwałym czynnikiem stosunków między światem komunistycznym a kapitalistycznym. Uznanie pewnego status quo nie było zdaniem Gorbaczowa koniecznym etapem do ostatecznego zwycięstwa komunizmu. Było ono niezbędne dla osiągnięcia pokoju i dobrobytu całej ludzkości[116]. W „Pierestrojce” opisał to tak: „(…) oczywiście różnice pozostaną czy jednak powinniśmy z tego powodu walczyć ze sobą? Czy nie lepiej wznieść się ponad różnice w imię interesu całej ludzkości, w imię życia na Ziemi? Dokonaliśmy wyboru, potwierdziliśmy nową politykę w wiążących oświadczeniach, a przede wszystkim w czynach. Ludzie mają dość napięcia i konfrontacji. Pragną budować bezpieczniejszy i bardziej przewidywalny świat, w którym każdy zachowa własne poglądy filozoficzne, polityczne i ideologiczne i własny styl życia (…)”[117].

XXVII Zjazd KC KPZR był uważnie obserwowany przez premier Zjednoczonego Królestwa. Nie wpłynął jednak na zmianę jej stosunku do Gorbaczowa i „pierestrojki”. Margaret Thatcher musiała czekać na wymierne efekty reform, które w marcu 1986 r. pozostawały wciąż mglistymi postulatami pierwszego sekretarza komunistycznej partii Związku Sowieckiego. Co najważniejsze, dokumenty zjazdu jednoznacznie wskazywały na to, że w stosunkach międzynarodowych priorytetem dla ZSRR pozostawały relacje z Waszyngtonem. Rola Wielkiej Brytanii musiała ograniczać się do wspierania Stanów Zjednoczonych przy jednoczesnej obronie własnej racji stanu, która mogła być zagrożona wynikiem negocjacji między obydwoma supermocarstwami[118].

W marcu 1986 r. Gorbaczow złożył kolejną propozycję, która udowadniała, że XXVII Zjazd nie oznaczał w praktyce zaprzestania działań obliczonych na poklask zachodnioeuropejskiej opinii publicznej. Pierwszy sekretarz zaproponował państwom zachodnim zakaz prób z bronią jądrową. Bardzo dobrze wybrał też termin ogłoszenia nowego pomysłu, który zbiegł się z tradycyjnymi w Europie Zachodniej, pacyfistycznymi „marszami wielkanocnymi”. Stany Zjednoczone bardzo szybko odrzuciły pomysł Gorbaczowa. Reagan uznał go za jeden z wielu propagandowych chwytów, w dyplomatycznej ofensywie Sowietów. Decyzja Waszyngtonu mogła wzmocnić napięcia między Stanami Zjednoczonymi a Europą Zachodnią. Margaret Thatcher potraktowała ideę Gorbaczowa z dużo większą uwagą niż Amerykanie. Premier Wielkiej Brytanii zauważyła intensyfikacje działań ZSRR na arenie międzynarodowej. Obawiała się skutków sowieckiej propagandy, która mogła stać się punktem wyjścia dla zdominowania rozmów między obydwoma supermocarstwami, przez inicjatywy Gorbaczowa. Taka sytuacja powodowałaby zagrożenie dla starań Margaret Thatcher o utrzymanie brytyjskiego potencjału nuklearnego. W konsekwencji premier przyłączyła się do stanowiska Reagana[119].

Z 14 na 15 kwietnia 1986 r., amerykańscy piloci zbombardowali wybrane cele w Trypolisie i Bengazi. Do ataku na kwatery Kadafiego użyto samolotów F-111 stacjonujących w Wielkiej Brytanii. Margaret Thatcher zdecydowanie poparła Ronalda Reagana zwalczającego libijski terroryzm. W wystąpieniu parlamentarnym ustosunkowała się także do nerwowej reakcji Moskwy na wydarzenia w Libii, określając ją mianem „rytualnych gestów”. Działania Gorbaczowa w kontekście prewencyjnego i obronnego charakteru amerykańskich bombardowań, świadczyły o ciągłości sowieckiej polityki zagranicznej. ZSRR wciąż czuło się mocarstwem, dla którego wszystkie posunięcia Stanów Zjednoczonych, bez względu na ich intencje, mogły być interpretowane w kategoriach zmagań klasowych. Deklaracje o współistnieniu, podnoszone w czasie XXVII Zjazdu KCKPZR, bardzo długo nie znajdowały więc przełożenia w rzeczywistości[120].

Twarda i sceptyczna polityka Thatcher wobec ZSRR, już w 1986 r. przynosiła pozytywne rezultaty. Gorbaczow musiał zabiegać o polepszenie stosunków ze Zjednoczonym Królestwem. Kwestia posiadanej przez Londyn broni nuklearnej mogła się stać trudną do pokonania przeszkodą w negocjacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Wielka Brytania konsekwentnie odrzucała inicjatywy Gorbaczowa i wspierała potępiane przez ZSRR działania Ronalda Reagana. Nie wpływało to jednak na pogorszenie kontaktów między Londynem a Moskwą. 18 kwietnia 1986 r. doszło do spotkania szefa delegacji ZSRR na sowiecko-amerykańskie pertraktacje rozbrojeniowe w Genewie, z przedstawicielami brytyjskimi do spraw kontroli zbrojeń. Wiktor Karpow rozmawiał z Timothym Rentonem i Timem Danutem o redukcjach francuskich i brytyjskich sił nuklearnych. Żadna ze stron nie zmieniła zajmowanego przez siebie stanowiska. Wydano jednak wspólne oświadczenie, w którym stwierdzono, że „(…) wymiana poglądów była potrzebna by osiągnąć postęp w dziedzinie kontroli zbrojeń (…)”[121].

Od 23 maja do 2 czerwca 1986 r., pod przewodnictwem lorda Whitelawa, przebywała w Moskwie delegacja parlamentarzystów brytyjskich. Była to rewizyta pobytu Gorbaczowa w Londynie, w grudniu 1984 r. 27 maja pierwszy sekretarz KC KPZR w trakcie rozmowy z Whitelawem, wyraził gotowość wynegocjowania z Londynem oddzielnych, wzajemnych redukcji broni nuklearnych. Takie stanowisko Sowietów było ogromnym sukcesem Margaret Thatcher. Oznaczało bowiem, że Gorbaczow zgadzał się nie włączać sprawy brytyjskiego potencjału jądrowego do negocjacji z Ronaldem Reaganem[122].

Kontakty dyplomatyczne między Londynem a Moskwą stały się bardzo ożywione także z uwagi na zbliżające się drugie spotkanie na szczycie. Gorbaczow znał relacje łączące Thatcher z Białym Domem. Dlatego zabiegał o nasilenie rozmów sowiecko-brytyjskich, które pomagały przygotować porozumienia jakie zamierzał zawrzeć z Reaganem. Margaret Thatcher ze swej strony także chciała poprawy stosunków z ZSRR by móc realizować ambitną politykę wschodnią, której założenia zostały opracowane w 1984 r. i nie zostały zrealizowane po objęciu władzy przez Gorbaczowa w 1985 r. Efektem starań obu państw była trzydniowa wizyta ministra spraw zagranicznych ZSRR w Wielkiej Brytanii.

Szewardnadze przybył do Londynu 13 lipca 1986 r. Na lotnisku Heathrow złożył krótkie oświadczenie: „(…) Dziękujemy rządowi Jej Królewskiej Mości za zaproszenie mamy nadzieję, że podczas krótkiego pobytu w Zjednoczonym Królestwie przeprowadzimy rozmowy bogate w treści i wzajemnie korzystne. Wyobrażamy je sobie jako kontynuację nowego etapu dialogu sowiecko-brytyjskiego, który został zapoczątkowany przez wizytę M.Gorbaczowa w waszym kraju w grudniu 1984 r. (…)”[123].

W czasie trzydniowego pobytu w Wielkiej Brytanii, Szewardnadze przeprowadził szereg rozmów z ministrem spraw zagranicznych G.Howem  W ich rezultacie, 15 lipca 1986 r. obie strony podpisały trzy porozumienia. Pierwszym z nich był ramowy układ dotyczący współpracy gospodarczej i przemysłowej. Jego celem było zachęcenie firm brytyjskich do kooperacji ze Związkiem Sowieckim i ułatwienie inwestycji, przede wszystkim w modernizowanej gospodarce sowieckiej. Ten długofalowy program miał przyczynić się do nasilenia dwustronnego handlu między obu krajami. Howe i Szewardnadze podpisali ponadto porozumienie w sprawie unikania incydentów na morzu, które miało przeciwdziałać kolizjom w czasie spotkań okrętów wojennych i samolotów obu państw. Podobnie jak układ sowiecko-amerykański z 1972 r., dokument przewidywał założenie połączeń telekomunikacyjnych dla porozumiewania się w niebezpiecznej sytuacji. Trzeci dokument dotyczył likwidacji roszczeń finansowych Wielkiej Brytanii i ZSRR z czasów przed rewolucją październikową. Roszczenia Londynu wobec Moskwy z tytułu anulowania długów wojennych przez rząd  Rosji Radzieckiej oraz konfiskaty mienia brytyjskiego i aktywów wkrótce po zdobyciu władzy w listopadzie 1917 r., sięgały 500 mln funtów. Związek Sowiecki ze swej strony domagał się 2 mld funtów od Wielkiej Brytanii z tytułu odszkodowania za straty spowodowane przez wojska brytyjskie w czasie wojny domowej w latach 1918-1921. Na mocy porozumienia Wielka Brytania otrzymała 45 mln funtów a Sowieci 2,65 mln, w celu zrekompensowania rosyjskich aktywów dyplomatycznych z 1917 r. Najważniejszym efektem podpisania tego dokumentu, było to, że otwierał on drogę do zaciągania przez rząd sowiecki kredytów na londyńskim rynku kapitałowym[124].

Rozmowy Szewardnadze-Thatcher-Howe skupiły się na sprawie rozbrojenia, stosunków dwustronnych brytyjsko-sowieckich, a w następnej kolejności kwestii praw człowieka i możliwości wzmocnienia relacji Wschód-Zachód o wielostronny dialog wszystkich zainteresowanych państw. Premier Thatcher określiła spotkanie z Szewardnadze jako „odprężone i konstruktywne”. Oboje podkreślili potrzebę osiągnięcia podczas drugiego szczytu Gorbaczow-Reagan, jakichś porozumień dotyczących kontroli zbrojeń. Zadeklarowali także chęć nadania kontaktom między ministerstwami spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i ZSRR, bardziej regularnego i zorganizowanego charakteru. Niezmiernie ważnym faktem było przyjęcie przez Margaret Thatcher od Szewardnadze, zaproszenia Gorbaczowa do złożenia wizyty w Moskwie[125]. Mimo różnic dzielących obydwa państwa oferta Gorbaczowa świadczyła o tym, że stosunki brytyjsko-sowieckie w połowie 1986 r. były dobre. Wizyta Szewardnadze w Londynie potwierdziła jednak drugoplanową pozycję Wielkiej Brytanii w rozstrzyganiu sporów między komunistycznym i wolnym światem. Szewardnadze nie próbował skłonić Margaret Thatcher do wywierania presji na Reagana w sprawie ustępstw co do badań nad SDI. W trakcie rozmów nie określono także stanowiska obu państw w kwestii pożądanego zakresu redukcji arsenałów nuklearnych obu mocarstw. Konsekwencją tego było ogromne zaskoczenie Thatcher efektem negocjacji Reagana i Gorbaczowa w Rejkiawiku.

Szczyt w Rejkiawiku odbył się w dniach 11-12 października 1986 r. W jego trakcie Sowieci zgodzili się na bardzo duże ustępstwa. Zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami nie wyrazili sprzeciwu, aby brytyjskie i francuskie siły odstraszania nuklearnego zostały wyłączone z negocjacji dotyczących broni średniego zasięgu. Zaakceptowali także fakt, iż redukcje broni strategicznej powinny być wyrażane raczej w kategoriach ilościowych niż procentowych. Pod koniec szczytu Reagan zaproponował porozumienie, na mocy którego cały arsenał broni strategicznej-bombowce, pociski „Cruise” i rakiety balistyczne-w ciągu pięciu lat zostałby zmniejszony o połowę. Strategiczne rakiety balistyczne miały zostać wyeliminowane do 1996 r. Gorbaczow wysunął jeszcze śmielszy pomysł. Chciał wyeliminowania całej broni strategicznej przed upływem dziesięciu lat[126].

Propozycja Reagana oznaczała odrzucenie systemu odstraszania nuklearnego, który dla Thatcher był synonimem bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii. Bezpośrednim następstwem ewentualnego porozumienia obu supermocarstw, byłaby likwidacja rakiet typu „Trident”. Zjednoczone Królestwo zostałoby zmuszone do zakupu innej broni w celu utrzymania niezależnego systemu odstraszania. Idea opcji zerowej dla broni średniego zasięgu nigdy nie została przyjęta przez Margaret Thatcher. Premier Wielkiej Brytanii tolerowała ją dlatego, iż nie spodziewała się sowieckiej aprobaty dla pomysłów Reagana. Szczyt w Rejkiawiku uświadomił Thatcher konsekwencje różnic dzielących ją z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Propozycje, które padły w czasie rozmów między Gorbaczowem i Reaganem mogły zanegować skuteczność polityki wschodniej prowadzonej przez Thatcher od 1985 r. Spychały one Wielką Brytanię do roli państwa nie liczącego się już w dialogu Wschód-Zachód. W praktyce oznaczały rodzaj amerykańsko-sowieckiego kondominium. Dla premier Thatcher taka sytuacja była nie do zaakceptowania. Nie miała ona jednak żadnego wpływu na wydarzenia w Rejkiawiku. Margaret Thatcher musiała wyciągnąć wnioski z przebiegu rozmów Reagana i Gorbaczowa. Prezydent Stanów Zjednoczonych korzystał z każdej nadarzającej się okazji, aby wcielać w życie wizję świata bez broni nuklearnych. Wykluczenie wojny atomowej uważał za sprawę tak doniosłą, że był gotów pójść ramię w ramię z Moskwą w kwestiach o fundamentalnym znaczeniu-bez konsultacji z sojusznikami, którzy mieli własny interes narodowy. Premier Thatcher nie mogła prowadzić skutecznej polityki wobec ZSRR przy tak ogromnych rozbieżnościach stanowisk Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Pod koniec 1986 r. sprawą o zasadniczym znaczeniu dla Zjednoczonego Królestwa, było wpłynięcie na zmianę poglądów Reagana. Margaret Thatcher nie mogła pozwolić aby sytuacja z Rejkiawiku się powtórzyła.

14 listopada 1986 r. Margaret Thatcher spotkała się z prezydentem Reaganem w Camp Dawid. Po krótkich rozmowach udało się obojgu przywódcom ustalić treść oświadczenia, które „zadowoliło” premier Wielkiej Brytanii. Ustalono, że priorytet w rozmowach z Moskwą powinny otrzymać: porozumienie w sprawie broni średniego zasięgu, z pewnymi ograniczeniami w zakresie systemów krótkiego zasięgu; 50% redukcja strategicznego uzbrojenia Stanów Zjednoczonych i ZSRR w ciągu pięciu lat oraz uchwalenie zakazu na broń chemiczną. We wszystkich trzech przypadkach skuteczna weryfikacja miała być niezbędnym elementem. Prezydent Reagan i premier Thatcher zgodzili się co do potrzeby kontynuowania programu badań w ramach Inicjatywy Obrony Strategicznej. W wydanym oświadczeniu podkreślono, iż redukcja broni nuklearnych zwiększa wagę wyeliminowania dysproporcji w uzbrojeniu konwencjonalnym. Margaret Thatcher uzyskała także poparcie Ronalda Reagana dla modernizacji brytyjskiego systemu odstraszania nuklearnego opartego na rakietach „Trident”.[127]

Przejęcie władzy w ZSRR przez Michaiła Gorbaczowa w marcu 1985 r., wzbudziło nadzieję Margaret Thatcher na zintensyfikowanie polityki wschodniej Wielkiej Brytanii. Premier Zjednoczonego Królestwa od początku rządów Gorbaczowa zadeklarowała swój pozytywny stosunek do reform, które miał on przeprowadzić. Bardzo szybko okazało się jednak, że Sekretarz Generalny pod hasłami „pierestrojki” ukrywał te same treści, które Moskwa głosiła od przewrotu bolszewickiego w 1917 r. Postulaty ekonomicznych zmian nie wykraczały poza utarte komunistyczne wzory z okresu, kiedy to W.I.Lenin próbował łagodzić skutki decyzji z okresu wojny domowej. „Głasnost” ujawniła swoje oblicze w czasie katastrofy elektrowni atomowej w Czarnobylu, która miała miejsce z 25 na 26 kwietnia 1986 r[128]. W latach 1985-1986 nie zmienił się także styl polityki zagranicznej prowadzonej przez ZSRR. Margaret Thatcher wielokrotnie mogła się przekonać jak bardzo nieprawdziwe były intencje Gorbaczowa dotyczące rozbrojenia. Z drugiej strony należy podkreślić, iż taki stan rzeczy leżał w interesie Wielkiej Brytanii. Ewentualne przyjęcie przez obydwa supermocarstwa radykalnych haseł rozbrojeniowych, godziły w brytyjski system odstraszania nuklearnego. Dlatego tak ważne dla Margaret Thatcher były ustalenia jakich dokonała z Ronaldem Reaganem w Camp Dawid w listopadzie 1986 r. W latach 1985-1986 kontakty między Wschodem i Zachodem nadal były zdominowane przez Waszyngton i Moskwę, czego najlepszym dowodem był szczyt w Rejkiawiku. Nie znaczy to jednak, że premier Thatcher była pozbawiona wpływu na relacje między wolnym i komunistycznym światem i nie mogła skutecznie bronić brytyjskiej racji stanu. Dzięki bardzo dobrym stosunkom Margaret Thatcher z prezydentem Stanów Zjednoczonych a także polityce rozmów z ZSRR, prowadzonych w dobie napięcia między Waszyngtonem i Moskwą, Wielkiej Brytanii wciąż udawało się utrzymać bardzo silną pozycję wśród innych państw Europy Zachodniej.

ROZDZIAŁ III: OD WIZYTY MARGARET THATCHER W MOSKWIE W MARCU 1987 ROKU DO REWIZYTY MICHAIŁA GORBACZOWA W LONDYNIE W KWIETNIU 1989 ROKU.

 

Oświadczenie z Camp David z listopada 1986 r. zostało zrozumiane w Moskwie jednoznacznie. Oznaczało ono dla Związku Sowieckiego konieczność dotrzymania kroku Stanom Zjednoczonym pracującym nad Inicjatywą Obrony Strategicznej Gorbaczow zdawał sobie sprawę ze słabości gospodarki swojego kraju i musiał szukać rozwiązań, które z jednej strony nie naruszyłyby prestiżu Związku Sowieckiego, z drugiej zaś uwolniły choć w części budżet kraju od olbrzymich wydatków na zbrojenia. Spotkanie premier Wielkiej Brytanii z Ronaldem Reganem podkreśliło jeszcze raz duży wpływ Margaret Thatcher na politykę Stanów Zjednoczonych w zasadniczych sprawach dotyczących Paktu Północnoatlantyckiego. M.Gorbaczow, starał się więc wykorzystać znajomość z premier Wielkiej Brytanii do rozreklamowania polityki „głasnosti” i „pierestrojki” i skłonienia zachodnich mężów stanu do nowego spojrzenia na Związek Sowiecki. Z punktu widzenia Sowietów wymiana poglądów z innymi liczącymi się przywódcami w Europie Zachodniej była niemożliwa lub mocno utrudniona i dlatego to właśnie Margaret Thatcher została zaproszona do złożenia oficjalnej wizyty w Moskwie w marcu 1987 r.

Strony-brytyjska i sowiecka-starannie przygotowywały się do pierwszego po dwunastu latach spotkania na szczycie. Pani premier 27 lutego 1987 r. zwołała kolejne seminarium w Chequers poświęcone Związkowi Sowieckiemu. Podsumowano na nim dwa lata rządów nowego Pierwszego Sekretarza KC KPZR i omówiono efekty i zakres  jego reform. Ich oceny wahały się od głębokiego sceptycyzmu aż po umiarkowany optymizm. Seminarium było tylko jednym z elementów przygotowań. Margaret Thatcher dokładnie przeanalizowała przemówienia Gorbaczowa dotyczące polityki zagranicznej i wewnętrznej ZSRR. Przez cały marzec spotykała się z ekspertami dostarczającymi jej informacje o Związku Sowieckim obejmujące m.in. stosunki panujące na linii KGB-armia-Gorbaczow[129].

Premier Thatcher wyraźnie określiła swoje spojrzenie na Rosję Gorbaczowa na posiedzeniu Centralnej Rady Partii konserwatywnej w Torquej:„(…) Z przemówień pana Gorbaczowa przebija wyraźne stwierdzenie, że system komunistyczny się nie sprawdza. Zamiast umożliwić dogonienie Zachodu powoduje, że zostaje on z tyłu. Słyszymy, że sowieccy przywódcy zaczęli używać innego języka. Pojawiły się u nich słowa, które my znamy od dawna „otwartość” i „demokracja”. Ale czy dla nich znaczą dokładnie to samo co dla nas ? Niektórzy z tych, którzy byli więzieni za swoje przekonania polityczne i religijne, znaleźli się na wolności. Ogromnie nas to cieszy. Jednak wielu nadal przebywa w więzieniu lub odmawia im się prawa do emigracji.(…) Kiedy w przyszłym tygodniu pojadę do Moskwy, by spotkać się z panem Gorbaczowem, moim celem będzie dążenie do pokoju opartego nie na iluzji czy uległości, ale na realizmie i sile.(…) Pokój oznacza koniec zabijania w Kambodży, koniec mordów w Afganistanie. Oznacza też wypełnienie obowiązków, które Związek Sowiecki z własnej woli zaakceptował ratyfikując w 1975 roku akt końcowy konferencji helsińskiej(…)”[130].

26 marca Margaret Thatcher przedstawiła w Izbie Gmin oficjalne stanowisko jakie miała zamiar zająć w czasie rozmów z Gorbaczowem. Za priorytetowe dla Wielkiej Brytanii uznała posiadanie niezależnej siły nuklearnej, której potencjał był nieporównywalny do sowieckiego. Oznaczało to, że rozmowy między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim dotyczące rozbrojenia nie mogły obejmować broni posiadanej przez Wielką Brytanię. Margaret Thatcher zamierzała w Moskwie położyć duży nacisk na związek kontroli zbrojeń z kwestią łamanych w ZSRR praw człowieka a także na zakończenie wojny w Afganistanie. Miała także zamiar zażądać weryfikacji porozumienia w sprawie rakiet średniego zasięgu, które jej zdaniem powinno było objąć również zamrożenie arsenału sowieckiego i umożliwić Stanom Zjednoczonym zlikwidowanie nierównowagi korzystnej dla Sowietów. Pani premier nie przewidywała podpisania jakichkolwiek ważnych porozumień z Sowietami.

Strona sowiecka oczekiwała, iż rozmowy w Moskwie zdominowane zostaną przez problematykę wyścigu zbrojeń a także ogólną dyskusję nad możliwością współpracy w Europie i środkami zapobiegania groźbie wybuchu wojny nuklearnej. Obawiano się, że Margaret Thatcher powiąże kwestię ewentualnych porozumień w sprawie rakiet średniego zasięgu z broniami taktycznymi lub nawet konwencjonalnymi. Rzecz ciekawa, uznano premier Thatcher  za przedstawiciela Europy Zachodniej a nie tylko Wielkiej Brytanii. Do takiej roli Margaret Thatcher nie pretendowała mimo, iż na kilka dni przed wyjazdem do Moskwy spotkała się z prezydentem Francji F.Mitterandem i kanclerzem R.F.N H.Kohlem, z którymi konsultowała cel swojej wizyty. Margaret Thatcher oficjalnie odrzucała także rolę pośrednika między supermocarstwami i rzecznika prezydenta Reagana. Dzięki takiemu stanowisku dawała Sowietom sygnał do większego otwarcia i neutralizowała ostry ton wypowiedzi z Torquej[131].

Pięciodniowa wizyta premier Wielkiej Brytanii w Związku Sowieckim rozpoczęła się 28 marca 1987 r. W czasie jej trwania zachowano wprawdzie ścisły protokół dyplomatyczny, jednak Gorbaczow w swej kurtuazji wobec premier rządu brytyjskiego wkroczył daleko poza normalną kremlowską praktykę. Rozmowy toczone w czasie przerwy w przedstawieniu teatralnym czy na obiedzie u Gorbaczowów, były nie mniej ważne niż oficjalna część wizyty. Świadczyły one o zmianie formy ale częściowo także i treści życia wśród decydentów sowieckich. W swym pamiętniku Margaret Thatcher oddała atmosferę tamtych spotkań:„(…) Palący się jasnym płomieniem ogień w kominku oświetlał pokój, gdzie nad kawą i likierami rozważaliśmy sprawy tego świata. Dwukrotnie miałam możliwość przekonać się, że w Związku Sowieckim kwestionuje się stare marksistowskie dogmaty. Po raz pierwszy miało to miejsce przy okazji ożywionego sporu jaki wiedli ze sobą państwo Gorbaczowowie, który to dotyczył definicji klasy robotniczej.(…) Drugą oznakę stanowiła opowieść Gorbaczowa o planach zwiększenia dochodów obywateli, a następnie wprowadzenia opłat za publiczne usługi państwowe tj. służbę zdrowia czy edukację (…)”[132].

Ogromne znaczenie dla potwierdzenia tezy o pewnej otwartości „gorbaczowskiej Rosji”, miał także fakt, iż pozwolono pani Thatcher spotkać się z dysydentami żyjącymi w państwie sowieckim. A.Sacharow i inni opozycjoniści byli wielkimi zwolennikami reform Gorbaczowa. Zupełnie inaczej miała się rzecz z rosyjskimi Żydami. Prześladowani i dyskryminowani przez władze komunistyczne nie ukrywali swojego rozczarowania „pierestrojką”. Przykład Josifa Beguna, jednego z przywódców żydowskich więzionego przez sowiecki reżim, dowodzi jak daleki nawet od pozorów normalności był Związek Sowiecki w 1987 roku. Margaret Thatcher wiedziała jak marginalną rolę wśród mieszkańców ZSRR odgrywają nieliczni przeciwnicy komunizmu. Nie łudziła się także, że jej uczestnictwo we mszy, w tak symbolicznym jak Zagorsk miejscu może w minimalnym chociażby stopniu, przyczynić się do odnowy życia duchowego w komunistycznej Rosji. Większość hierarchów kościoła prawosławnego kolaborowała z ateistycznym systemem. Zapalona przez panią premier świeca na intencję „pokoju, wolności i sprawiedliwości” była tylko polityczną manifestacją poglądów dotyczącą nieprzestrzegania praw człowieka w Związku Sowieckim. Została ona zauważona jedynie przez władze; w biernym społeczeństwie nie znalazła żadnego zrozumienia[133].

Margaret Thatcher dopiero 30 marca czyli trzeciego dnia pobytu w Moskwie przystąpiła do oficjalnych rozmów z M.Gorbaczowem. Ich początek nie zapowiadał tego, że będą jednymi z najważniejszych dyskusji lat osiemdziesiątych. Strona sowiecka chciała skupić się na omówieniu problemu redukcji broni nuklearnej w Europie. Stało się jednak inaczej. Gorbaczow, który wytknął pani premier prowokacyjne jego zdaniem przemówienie z posiedzenia Centralnej Rady Partii Konserwatywnej w Torquej, wywołał polemikę wykraczającą daleko poza zakres kwestii rozbrojenia. Zarzuty pierwszego sekretarza KC KPZPR spotkały się z twardym opisem agresywnej polityki zagranicznej jaką prowadził Związek Sowiecki. W mniemaniu premier Thatcher nie było w ciągu dwóch lat sprawowania rządów przez Gorbaczowa przesłanek, które pozwoliłyby wierzyć w to, że Sowieci porzucili pokusę zapewnienia komunizmowi światowej dominacji, czego dowodem pozostawała nierozstrzygnięta sprawa afgańska. Nie zmieniały tego obrazu reformy przeprowadzane wewnątrz państwa sowieckiego. Margaret Thatcher atakowała Gorbaczowa także w związku z sowieckim ustawodawstwem dotyczącym emigracji i dysydentów. Gorbaczow w zamian przytoczył przykłady łamania praw człowieka w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza w Irlandii Północnej. Poza tym bardzo wyraźnie dał do zrozumienia swojej rozmówczyni, iż nie będzie tolerował wtrącania się w wewnętrzne sprawy kraju[134].

Dla właściwej oceny rozmów premier Wielkiej Brytanii i przywódcy Związku Sowieckiego daleko mniej istotne są różnice zdań w rozumieniu praw człowieka czy znaczenia kontroli zbrojeń, które w tamtym czasie były oczywiste. Natomiast bardzo ciekawa i znacząca wydawała się ogólna dysputa filozoficzna na temat zalet i wad: komunizmu i kapitalizmu. Każda ze stron, co jest zrozumiałe, musiała uznać prawo do rozwoju swojego systemu politycznego, pozostając wierna wyznawanym przez siebie ideałom. Jednak sam fakt zaistnienia takiego dialogu na najwyższym szczeblu dowodził otwarcia Gorbaczowa i jego umiejętności słuchania argumentów adwersarza stojącego na przeciwległym biegunie światopoglądowym.

Interesująca jest także relacja pani premier opisująca w kontekście dyskusji o zbrojeniach stan ducha Sekretarza Generalnego KC KPZR: „(…) Gorbaczow wiedział, że na Zachodzie za rzecz oczywistą uznawano, iż Związek Sowiecki będzie musiał dokonać redukcji w swoim budżecie wojskowym aby finansować rozwój cywilnej gospodarki i dlatego Sowietom zależało na porozumieniach rozbrojeniowych. Był zmartwiony i jednocześnie przewrażliwiony na punkcie tego, że jest tak przez Zachód poniżany.”[135].

Wieczorem 30 marca, na obiedzie wydanym na cześć pani Thatcher na Kremlu, oboje przywódcy wygłosili oficjalne przemówienia. Pisane znacznie wcześniej wyraźnie kolidowały w swej wymowie z przyjazną atmosferą toczonej tamtego dnia dyskusji. Gorbaczow odrzucił punkt po punkcie krytykę Sowieckiej polityki wewnętrznej i zagranicznej. Uznał politykę „odstraszania nuklearnego” za złą i niemoralną w odpowiedzi na zdecydowany zamiar utrzymania tych sił przez Wielką Brytanię jako podstawy do zachowania pokoju. Nazwał niepoważną próbę powiązania postępu w dziedzinie kontroli zbrojeń z przestrzeganiem przez Związek Sowiecki praw człowieka. Sięgnął przy tym po arsenał środków wypracowanych przez komunistyczną propagandę, która język zapełniała eufemizmami zacierającymi skutecznie znaczenie słów a dzięki temu także proporcje zdarzeń. „(…) Jesteśmy gotowi mówić tak głośno, aby słyszeli nas bezrobotni, bezdomni i prowadzący nędzne życie, bici przez policję i ograniczeni w prawach, ci których godność poddana jest dyskryminacji tylko za kolor skóry, żeby nas słyszały związki zawodowe, którym odbierają prawo do obrony swoich członków (…)”. Gorbaczow odrzucił wezwanie Margaret Thatcher do wycofania wojsk sowieckich z Afganistanu i oskarżył „niektóre siły na Zachodzie” o to, iż są zainteresowane jedynie torpedowaniem szans politycznego rozwiązania kwestii afgańskiej. Obciążył także państwa zachodnie odpowiedzialnością za konflikty regionalne: „(…) popatrzmy na Nikaraguę, Bliski Wschód- tam wchodzą w grę dolary i opłacani nimi najemnicy (…)”. Żądanie Margaret Thatcher by porozumieniu o likwidacji eurorakiet towarzyszyło zamrożenie rakiet krótkiego zasięgu było dla pierwszego sekretarza „(…) uniemożliwianiem dokonania redukcji zbrojeń poprzez stawianie nowych warunków (…)”. Całe przemówienie Gorbaczowa poprzekładane było gęsto propagandową „papką”, często agresywną w swej wymowie. Kryły się za nią jednak kompleksy i obawy o prestiż swojego kraju i żywotność idei komunizmu:„(…) potrzebujemy pokoju by rozwiązywać problemy ludzi radzieckich. Nie jest to oznaką słabości ZSRR czego doszukują się ludzie zachodu żądając ustępstw. To duży błąd. (…) Ustrój socjalistyczny nieraz wykazywał przewagę zalet nad kapitalizmem i nie jest to bałwochwalstwo a realia (…) Pierestrojka jest nową jakością ustroju ZSRR i kultury duchowej narodu (…)”[136].

Dużo bardziej stonowane było przemówienie premier Wielkiej Brytanii . Głównym wątkiem wystąpienia Margaret Thatcher była sprawa większego zaufania między krajami Wschodu i Zachodu, które uzależniła m.in. od dotrzymania przez Związek Sowiecki zobowiązań w kwestii praw człowieka: „(…) zakres w jakim rząd sowiecki spełni swe zobowiązania jakie dobrowolnie przyjął podpisując Akt Końcowy z Helsinek, określi na ile kraje i inne narody będą miały zaufanie do przedsięwzięć jakie Związek Sowiecki podejmuje, na przykład w dziedzinie kontroli zbrojeń (…)”. I dalej „(…) im większa będzie wasza gotowość uwalniania więźniów sumienia i zezwalania tym, którzy tego pragną opuszczać swobodnie wasz kraj, a powitaliśmy te kroki, które już podjęliście z zadowoleniem, tym większa będzie gotowość na Zachodzie, aby uwierzyć, że pokojowe i przyjacielskie stosunki ze Związkiem Sowieckim mogą być utrzymane i poszerzone (…)”. Co do kwestii wojny w Afganistanie, Margaret Thatcher stwierdziła, iż: „(…) gotowość Związku Sowieckiego do wycofania swych wojsk z Afganistanu w możliwie najkrótszym czasie po to, aby naród afgański mógł skorzystać ze swego prawa do samookreślenia, będzie mieć istotne znaczenie nie tylko dla przyszłości Afganistanu. Spowoduje to także zmianę waszego wizerunku na Zachodzie, gdzie zadawane jest pytanie o to czy można wam ufać, czy też trzeba was się wciąż obawiać (…)”. Premier Wielkiej Brytanii  uznała także wypowiedzi Gorbaczowa dotyczące „mesjanizmu sowieckiego” czyli walki o triumf komunizmu na świecie, za zagrożenie dla zachodnich społeczeństw. Dosyć zręcznie Margaret Thatcher wplotła do swojego przemówienia wiele uwag, z których wynikało, iż nie jest „rzecznikiem” prezydenta Reagana. Po raz pierwszy publicznie właśnie w Moskwie wyraziła wątpliwości co do wartości programu Inicjatywy Obrony Strategicznej. Zdystansowała się także od najskrajniejszych postulatów warunkujących redukcję pocisków średniego zasięgu od sprawy pocisków krótkiego zasięgu. Dała jednocześnie do zrozumienia, że działania Związku Sowieckiego w sprawie broni chemicznej są zbyt powolne. Ważna dla Sowietów była także propozycja Margaret Thatcher żeby przyjąć terminarz, w którym uwzględniono by realizację planowanych wówczas programów badawczych super mocarstw, dotyczących ewentualnego rozmieszczenia systemów obrony przeciwrakietowej[137].

Rozmowy prowadzone 30 marca 1987 roku nie przyniosły żadnych istotnych decyzji. Dziewięciogodzinne spotkanie Gorbaczowa i Thatcher i oficjalne oświadczenia na Kremlu podkreśliły ogrom sprzeczności interesów Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego. Udowodniły jednak potencjalną możliwość odprężenia w stosunkach Wschód-Zachód, mającą swoje uzasadnienie przede wszystkim w osobowości Gorbaczowa, którego dla Zachodu „odkryła” premier Thatcher.

Pobyt Margaret Thatcher w Moskwie był ważny dla dwustronnych stosunków brytyjsko-sowieckich. Ministrowie spraw zagranicznych obydwu krajów podpisali porozumienia dotyczące połączenia teleksowego, czyli tzw. gorącej linii między Kremlem a siedzibą premiera Wielkiej Brytanii przy Downing Street 10, a także porozumienie o rozwoju i współpracy w dziedzinie badań przestrzeni kosmicznej, terenów pod budowę nowych ambasad w Moskwie i Londynie oraz w sprawie rozwoju wymiany kulturalnej i współpracy gospodarczej i handlowej[138]. Były to jedyne konkretne rezultaty wizyty premier Thatcher w Moskwie. Nie one jednak świadczyły o jej wyjątkowości.

31 marca Margaret Thatcher udzieliła wywiadu moskiewskiej telewizji. Gorbaczow wyraźnie pozwolił na to by media sowieckie szeroko komentowały przebieg całej wizyty. Nagrany wywiad został wyemitowany przez moskiewską telewizję, co było rzeczą niezwykłą, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę popieraną przez Gorbaczowa politykę „ograniczonej otwartości” w środkach masowego przekazu. Rozmawiając z trzema sowieckimi dziennikarzami premier rządu brytyjskiego ponownie zakwestionowała sowieckie „oddanie” dla sprawy pokoju i rzuciła wyzwanie stanowisku Kremla, jakoby sowieckie rakiety SS-20 zostały rozmieszczone dopiero w odpowiedzi na amerykańskie rakiety średniego zasięgu w Europie.: „(…) Nie rozumiem dlaczego koncentrujecie się jedynie na usunięciu broni nuklearnej. Nie możemy ignorować tego, że nikt inny tylko wy lekceważycie fakt, że wy pierwsi rozmieściliście rakiety nuklearne SS-20 (…)”. Margaret Thatcher zwróciła również uwagę na fakt, iż na terenie Związku Sowieckiego znajdowało się więcej broni jądrowej niż w jakimkolwiek innym kraju; przypomniała o olbrzymiej dominacji Sowietów w dziedzinie broni nuklearnej, chemicznej i antybalistycznej. Przy wszystkich zastrzeżeniach poparła jednak reformy Gorbaczowa: „(…) Uważam, że nowe propozycje waszego przywódcy takie jak: bardziej otwarte społeczeństwo, nowe bodźce, przebudowa, są najbardziej podniecające jakie usłyszałam od bardzo długiego czasu. Uważam, że jest to fantastyczne wyzwanie (…)”. Mimo tego, iż audycja telewizyjna została nadana o godzinie 23, a wielu z punktu widzenia reżimu prowokacyjnych zdań nie przetłumaczono na język rosyjski, trudno przecenić jej znaczenie. Z całą pewnością można założyć, że nigdy wcześniej telewizja w Związku Sowieckim nie zrobiła czegoś podobnego, nie próbowała przestać kłamać[139]. 1 kwietnia po krótkim pobycie w stolicy Gruzji Tibilisi, premier Wielkiej Brytanii wróciła do swojego kraju.

2 kwietnia 1987 roku Margaret Thatcher na forum Izby Gmin zdała relację ze swojego pięciodniowego pobytu w Związku Sowieckim. Uwaga ogromnej większości brytyjskich obserwatorów życia politycznego przez te kilka dni skupiona była na Moskwie. Media brytyjskie otrzymywały dokładne informacje z przebiegu rozmów. Mimo to oczekiwano na podsumowanie przez premier Thatcher wizyty, która chociaż nie przyniosła porozumień rozwiązujących jakiekolwiek problemy dzielące Wschód i Zachód, zmieniła jednak powszechnie obowiązujący w Wielkiej Brytanii stereotyp przywódcy Związku Sowieckiego, a co za tym idzie także i wizerunek komunistycznego państwa.

Główną tezą przemówienia parlamentarnego premier Thatcher, przy podkreśleniu wszystkich rozbieżności między Wschodem i Zachodem, było uznanie ogromnej, fundamentalnej wagi jej wizyty w Moskwie, która „(…) mogłaby oznaczać punkt zwrotny w historii (…)”. Taka ocena spotkania z Gorbaczowem jest zrozumiała z punktu widzenia interesu politycznego premier Wielkiej Brytanii. Nie mogła ona jednak zmienić ówczesnych realiów polegających na tym, że przyszłość kontroli zbrojeń miała być rozstrzygnięta przez Związek Sowiecki  i Stany Zjednoczone przy ograniczonym udziale Wielkiej Brytanii, a sukces reform Gorbaczowa zależał przede wszystkim od jego determinacji. Słusznie Margaret Thatcher w dalszej części swojego sprawozdania zauważyła, że „(…) po raz pierwszy od siedemdziesięciu lat tj. od czasu rewolucji, kierownictwo w Związku Sowieckim doszło do przekonania, że tamtejszy system w jego obecnym kształcie nie funkcjonuje (…)”. ale wynik reform nie musiał, jak chciała pani premier w marcu 1987 roku, „(…) doprowadzić do bardziej otwartego społeczeństwa, większego podziału odpowiedzialności i poprawy sytuacji gospodarczej (…)”. Bardzo trafnie Margaret Thatcher podsumowała kwestię afgańską: „(…) jest całkiem jasne, że Związek Sowiecki chciałby wycofać blisko 115 tysięcy swych żołnierzy, ale jest również jasne, że nie wie jak to zrobić (…)”[140]. Przy wszystkich zastrzeżeniach co do przejaskrawienia znaczenia wizyty w Moskwie, nie ulega wątpliwości, iż była ona osobistym sukcesem premier Wielkiej Brytanii. Przyczyniła się do polepszenia i tak bardzo poprawnych stosunków z Gorbaczowem i większego zrozumienia między obojgiem przywódców. Nie doprowadziła jednak do zmiany polityki zagranicznej Wielkiej Brytanii wobec Związku Sowieckiego. Margaret Thatcher utwierdziła się w przekonaniu: „(…) że leży w naszym tj. Zachodu interesie zachęcać i popierać kurs podjęty przez Gorbaczowa (…)”[141].

Dla sowieckiej racji stanu było to stanowisko bardzo ważne. Gorbaczow uważał Margaret Thatcher za zachodniego przywódcę, z którym dialog był: „(…) owocny i wzajemnie korzystny (…)”, czyli leżał w interesie Związku Sowieckiego. „(…) Uważamy [tj. „my władza sowiecka” przyp. M.A.] ją za bardzo inteligentną kobietę, która aczkolwiek ulega pewnym przesądom w odniesieniu do naszego kraju, jest otwarta na poważną dyskusję i gotowa zmodyfikować swe poglądy w zależności od faktów (…)”[142].

Odrzucenie przez Margaret Thatcher tezy podtrzymywanej przez wielu zachodnioeuropejskich konserwatystów, iż modernizacja Związku Sowieckiego będzie oznaczać większe zagrożenie dla Zachodu, wzmacniało pozycję Gorbaczowa na arenie międzynarodowej, a co za tym idzie i wewnątrz kraju wbrew części partyjnego „betonu”.

Dla Gorbaczowa najważniejszą rzeczą w odniesieniu do polityki wschodniej Wielkiej Brytanii było zdefiniowanie przez premier Thatcher charakteru poparcia dla reform w Związku Sowieckim. Pierwszy sekretarz KC KPZR nie łudził się co do elastyczności światopoglądu premier Zjednoczonego Królestwa. W czasie spotkania z premierem Zimbabwe Robertem Mugabe w czerwcu 1987 roku, nazwał premier Thatcher „upartym dogmatykiem” wierzącym, że kapitalizm stanowi najwyższy stopień rozwoju cywilizacji. Jej politykę zagraniczną uznał za kontynuację filozofii Churchila ogłoszoną w przemówieniu fultońskim. Takie stanowisko świadczy o rozbieżności ocen stosunków sowiecko-brytyjskich wyrażanych bezpośrednio po spotkaniu z Margaret Thatcher i tych formułowanych z krótkiej perspektywy w obecności osób oczekujących od Gorbaczowa ciągłości polityki państwa marksistowsko-leninowskiego. Ich przyczyn należy szukać po pierwsze w niepewności Gorbaczowa co do możliwości poparcia przez Margaret Thatcher propozycji dotyczących kontroli zbrojeń, po drugie należy pamiętać o niesprecyzowanej nigdy przez Gorbaczowa wizji państwa sowieckiego po zrealizowaniu postulatów „głasnosti” i „pierestrojki”[143].

Jednocześnie zmienił się sposób opisywania, a co za tym idzie, i rozumienia Wielkiej Brytanii w prasie sowieckiej. Po wizycie premier Thatcher w Moskwie spojrzenie na Zjednoczone Królestwo wydawało się być bardziej obiektywne. Ekonomiczną politykę Thatcher pozbawiano miana sukcesu bardzo długo, ale sama premier bywała pokazywana w korzystnym świetle. Jako przykład zmian można podać też dosyć rzeczową dyskusję na łamach pism naukowych zajmujących się problematyką międzynarodową. W tym samym czasie publikacja plenum KC KPZR z 1987 roku miała stereotypową treść i temat „Apartheid-brytyjski styl”[144].

Probierzem stosunków brytyjsko-sowieckich w 1987 roku była przede wszystkim kwestia finalizacji układu INF (Intermediate–Range Nuclear Forces), dotyczącego pocisków nuklearnych średniego zasięgu znajdujących się w arsenałach Związku Sowieckiego i Stanów Zjednoczonych. Thatcher uważała, iż warunkiem wstępnym do zawarciu traktatu INF powinno być porozumienie o podjęciu rokowań w sprawie pocisków krótkiego zasięgu. W kwietniu 1987 r. Moskwa poczyniła ustępstwo wobec Stanów Zjednoczonych i zgodziła się na łączenie problemu broni średniego i krótkiego zasięgu. Propozycja Gorbaczowa wyszła więc naprzeciw oczekiwaniom państw NATO. Wydaje się, iż premier Thatcher była zaskoczona takim tokiem wydarzeń. Bardzo szybko wyraziła też niepokój o zasięg redukcji broni atomowej Zachodniego Sojuszu, w sytuacji gdy Związek Sowiecki zachowywał ogromną przewagę w broni konwencjonalnej. Nie znalazł on odbicia w czasie kampanii wyborczej w maju 1987 r. W jej trakcie premier Thatcher ponownie wyraziła nadzieję na zmiany w stosunkach międzynarodowych związane z reformami Gorbaczowa. Torysi postulowali w swym programie wyborczym dążenie do :

–  eliminacji pocisków jądrowych średniego zasięgu w Europie i w miarę możliwości w skali światowej

–  uzgodnionych ograniczeń wobec pocisków krótkiego zasięgu

–  50% redukcji strategicznych pocisków jądrowych

–  globalnego zakazu broni chemicznej

Podkreślono wagę Zjednoczonego Królestwa w kształtowaniu polityki międzynarodowej i wykorzystano nie po raz pierwszy do celów propagandowych wizytę Margaret Thatcher w Moskwie. Należy jeszcze raz podkreślić, iż konserwatyści nie akcentowali przy tym obaw co do sowieckiej polityki zagranicznej[145].

Nie znajdziemy także nowych elementów dotyczących polityki międzynarodowej Wielkiej Brytanii w mowie tronowej Elżbiety II z czerwca 1987 r[146]. Takie stanowisko rządu Zjednoczonego Królestwa wynikało przede wszystkim z braku wystarczających przesłanek do wypracowania jakiejś nowej polityki wschodniej. Margaret Thatcher musiała czekać na rozstrzygnięcia w sprawie INF i jednocześnie obserwować efekty posunięć Gorbaczowa wewnątrz ZSRR.

W lipcu 1987 r. Thatcher złożyła wizytę w Stanach Zjednoczonych. Wyraziła tam niezachwiane zaufanie do prezydenta Reagana. W kontekście afery „Irangate” nie było to bez znaczenia. Z wypowiedzi jakie tam wygłaszała można wnioskować, iż przez poparcie dla reform w Związku Sowieckim rozumiała nie jakikolwiek nowy program działań lecz raczej dopatrzenie tego, aby zrealizowano to co było przedmiotem rokowań. Można więc stwierdzić, że premier Thatcher akceptowała zmiany zachodzące w Związku Sowieckim występując jednocześnie z pozycji chłodnego obserwatora i bardzo twardego negocjatora. Margaret Thatcher postulowała w Waszyngtonie konieczność powstrzymania rozmów dotyczących broni krótkiego zasięgu; zaproponowała także szereg posunięć wzmacniających zachodnioeuropejski potencjał nuklearny. Premier Wielkiej Brytanii uznała siły krótkiego zasięgu za najważniejszy element zachodniego systemu odstraszania nuklearnego[147]. Takie stanowisko doprowadziło do ogromnych kontrowersji w ramach NATO, przyczyniło się także do ochłodzenia stosunków na linii Londyn-Moskwa[148].

W październiku 1987 r. pojawiły się pierwsze zapowiedzi zmiany akcentów w polityce wschodniej Margaret Thatcher. Na zjeździe partii konserwatywnej część torysów uznała politykę Reagana za pasmo ustępstw wobec Związku Sowieckiego. Podkreślono tam też potrzebę wzmocnienia własnego systemu nuklearnego. W podsumowaniu zjazdu premier Thatcher poparła ponownie reformy Gorbaczowa. Jednocześnie jednak wyraziła nieufność co do polityki zagranicznej Związku Sowieckiego[149].

We wrześniu 1987 r. sowieckie ministerstwo spraw zagranicznych zapowiedziało wycofanie wojsk Armii Czerwonej z Afganistanu. Było to jedno z najważniejszych postanowień Gorbaczowa w czasie sprawowania jego rządów. Moskwa zgodziła się także na odstąpienie od łączenia kwestii układu INF i amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej SDI. Związek Sowiecki nadal jednak uzależniał podpisanie porozumienia START (dotyczącego rakiet dalekiego zasięgu i strategicznej broni nuklearnej) od rozwiązania problemu tzw. wojen gwiezdnych. Gorbaczowowi bardzo potrzebne było jednak uznanie Zachodu i spokój w stosunkach z innymi państwami, by przełamać opór w kraju wobec coraz poważniejszych zmian, jakie zamierzał wprowadzić. Sekretarz Generalny i jego najbliżsi współpracownicy w Biurze Politycznym zdawali sobie sprawę, że muszą przedsięwziąć konkretne kroki w celu przebudowania zrujnowanej gospodarki sowieckiej. Ustępstwa Gorbaczowa stanowiły najważniejszy powód do zwołania spotkania na szczycie, które odbyło się w Waszyngtonie w dniach 7-10 grudnia 1987 r.[150]. W jego konsekwencji podpisano układ o likwidacji rakiet średniego zasięgu[151].

7 grudnia 1987 r. doszło w Brize Norton do dwugodzinnego spotkania premier Thatcher i Sekretarza Generalnego KC KPZR. Gorbaczow zatrzymał się w Wielkiej Brytanii udając się na szczyt waszyngtoński. Jego wizyta była gestem szacunku dla Margaret Thatcher i jej roli w zainicjowaniu rozmów rozbrojeniowych między Wschodem a Zachodem. Na terenie Zjednoczonego Królestwa i czterech innych państw NATO znajdowały się podlegające eliminacji bronie jądrowe średniego zasięgu. Premier Thatcher nie mogła w grudniu 1987 roku wycofać swojego poparcia dla układu INF. Takie stanowisko przekazała Gorbaczowowi. Rozmowa między obojgiem przywódców skupiła się wokół układu START a także kwestii wycofania wojsk sowieckich z Afganistanu i przestrzegania praw człowieka w ZSRR. Co do żadnego z wymienionych problemów nie osiągnięto porozumienia. Gorbaczow zdawał sobie sprawę z pozycji premier Thatcher wśród zachodnich przywódców. Zbliżająca się zmiana na urzędzie prezydenta Stanów Zjednoczonych oznaczała, że sprawująca trzecią kadencję władzę premier Wielkiej Brytanii była instytucją, której nie można było pominąć przy rozstrzygnięciach problemów dzielących Wschód i Zachód [152].

Margaret Thatcher wyraziła zadowolenie z postanowień waszyngtońskich. Podpisanie układu INF stawiało jednak pod znakiem zapytania skuteczność brytyjskiego systemu nuklearnego. Pojawiła się więc kwestia kompensacji dla państw, które miały utracić amerykański parasol nuklearny. Premier Wielkiej Brytanii nie chciała rezygnować z zasady „skutecznego odstraszania”. Z tego powodu już „nazajutrz” po porozumieniu Reagana i Gorbaczowa w Waszyngtonie, Margaret Thatcher zaczęła promować tezę o potrzebie modernizacji broni nuklearnej pozostającej w dyspozycji NATO. Biorąc pod uwagę odprężenie na linii Moskwa–Waszyngton, ta propozycja musiała spotkać się z ostrą reakcją Gorbaczowa [153].

Premier Thatcher począwszy od zjazdu partii konserwatywnej coraz ostrzej krytykowała Sowietów, których polityka zagraniczna i obronna, jej zdaniem, nie nadążały za zmianami wewnętrznymi. Taka ocena sytuacji nie była jednak prawdziwa. Ustępstwa Gorbaczowa wobec Stanów Zjednoczonych były rzeczywiste. Tymczasem polityka wewnętrzna Sekretarza Generalnego nie miała jeszcze w 1987 roku cech radykalnie zmieniających rzeczywistość sowiecką. Interes Wielkiej Brytanii zmusił Margaret Thatcher do posługiwania się „sowieckim straszakiem”. Kulminacją tej polityki  było wystąpienie premier Thatcher na posiedzeniu rady NATO w lutym 1988 r., gdzie Margaret Thatcher postawiła kilka tez, które przypominały „zimnowojenną” atmosferę przełomu lat 1983–1984. Po pierwsze stwierdziła, że Związek Sowiecki stanowi zagrożenie dla Zachodu, które ignorować można tylko na własne ryzyko. Następnie podkreśliła potrzebę utrzymania przez Zachód przewagi technicznej nad Układem Warszawskim. Z tej przesłanki wnioskowała o wadze jaką dla państw NATO miały amerykańskie plany dotyczące tzw. wojen gwiezdnych. Na koniec zaś uznała dalsze rokowania w sprawie redukcji broni nuklearnych za dopomaganie Związkowi Sowieckiemu w osiągnięciu jego celu, jakim była jej zdaniem, denuklearyzacja Europy ustępującej Sowietom pod względem ilości broni konwencjonalnej. Deklaracja końcowa szczytu NATO poparła tezę Margaret Thatcher o konieczności modernizacji broni krótkiego zasięgu. Odrzucono jednak sprzeciw premier Wielkiej Brytanii wobec dalszych redukcji zasobów nuklearnych [154].

Premier Zjednoczonego Królestwa chciała utrzymać pozycję najważniejszego obok ustępującego Reagana polityka Zachodu i jednocześnie wymóc na oponentach w NATO poparcie dla swojej polityki. Wystąpienie brukselskie Margaret Thatcher było jednak bardzo ryzykowne. Premier Wielkiej Brytanii wiedziała, iż Gorbaczow nie mógł na początku 1988 r. pozwolić sobie na redukcje sowieckich sił konwencjonalnych. Jednocześnie dalsze postępy w rozmowach dotyczących broni jądrowych mogły oznaczać dla sowieckiego przywódcy „być albo nie być” w walce z partyjnym „betonem”. Sposób w jaki Margaret Thatcher broniła interesu Wielkiej Brytanii stawiał pod znakiem zapytania jej dobre stosunki z Gorbaczowem; mógł się on także przyczynić do zdyskredytowania Sekretarza Generalnego w Związku Sowieckim.

W tym samym czasie minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii G.Howe złożył trzydniową wizytę w Moskwie. W jej trakcie poruszył sprawę Afganistanu, kwestię kontroli zbrojeń, konfliktów regionalnych, praw człowieka i w końcu dwustronnych stosunków brytyjsko-sowieckich. G.Howe zaapelował do Gorbaczowa o 50% redukcję arsenałów broni strategicznej wielkich mocarstw. Zażądał też zmniejszenia ogromnej przewagi armii sowieckiej w siłach konwencjonalnych. Przypomniał jednocześnie Sowietom o oczekiwaniach Zachodu dotyczących broni chemicznej. G.Howe obwiniał Sowietów o blokowanie rozmów wiedeńskich dotyczących redukcji sił zbrojnych i zbrojeń w Europie poprzez odmowę uznania: „(…) poważnej przewagi w dziedzinie broni konwencjonalnej ze strony Układu Warszawskiego (…)”. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii wezwał też Sowietów o większą otwartość co do danych na temat stanu ich broni konwencjonalnej i chemicznej. Postawa G.Howe’a była ofensywna i wyprzedzająca oskarżenia Sowietów o obchodzenie przez Brytyjczyków układu INF. Wymowny charakter miały spotkania Howe’a z dysydentami sowieckimi, których gościł w ambasadzie brytyjskiej. Wizyta Howe’a w Moskwie współgrała z ówczesnymi wypowiedziami premier Thatcher[155].

Wyciszenie akcentów antysowieckich w polityce wschodniej Wielkiej Brytanii przyniosło dopiero spotkanie Reagana i Gorbaczowa w Moskwie w maju 1988 roku. 8 lutego ogłoszono, że 15 maja ZSRR zacznie wycofywać się z Afganistanu. 14 kwietnia 1988 roku w Genewie ministrowie spraw zagranicznych ZSRR i Stanów Zjednoczonych podpisali porozumienie dotyczące Afganistanu i Pakistanu. Obie strony zobowiązały się nie interweniować w Afganistanie. Porozumienia genewskie nie mówiły nic na temat sowieckich i amerykańskich dostaw zbrojeń dla walczących stron. 28 maja 1988 roku Prezydium Rady Najwyższej ZSRR jednomyślnie ratyfikowało układ INF. Nastąpiło to dzień po ratyfikacji traktatu przez.. senat amerykański. Wizyta Reagana w Moskwie w końcu maja 1988 roku odbywała się więc w atmosferze odprężenia. Świadczyła też, iż polityka Gorbaczowa cieszy się aprobatą Zachodu. Najważniejszym rezultatem szczytu była kontynuacja dialogu między dwoma supermocarstwami. Głównym jego celem było nadanie spotkaniom sowiecko-amerykańskim bardziej regularnego charakteru i przybliżenie końca zimnej wojny. Z tego punktu widzenia konferencja była sukcesem. Nie dokonano jednak konkretnych postępów w rozmowach rozbrojeniowych[156].

2 czerwca 1988 roku prezydent Reagan przybył do Londynu. W swoim przemówieniu z 3 czerwca podkreślił rolę Margaret Thatcher w zwycięskiej jego zdaniem „krucjacie na rzecz wolności”. Premier Wielkiej Brytanii była zadowolona, że pobyt Reagana w Moskwie był okazją do zademonstrowania zachodniego poparcia dla wysiłków sowieckiego przywódcy[157].

Relacje Reagana i analiza zmian wewnątrz ZSRR sprawiły, iż Margaret Thatcher zaprzestała ataków na politykę Gorbaczowa. W jednym z dokumentów wydanym w czerwcu 1988 roku przez brytyjskie ministerstwo obrony, zamieszczono następującą ocenę działań Moskwy : „(…) Zaczynamy wreszcie dostrzegać oznaki zmian w ZSRR odzwierciedlane też i w Europie Wschodniej (…) bardziej pragmatyczna, mniej agresywna polityka zagraniczna powinna uczynić z ZSRR mniej niedogodnego sąsiada (…) aczkolwiek byłoby nierozważne polegać na tym, iż zmiana w postawie ZSRR utrzyma się, perspektywa taka jest wyzwaniem jakie Zachód musi przyjąć (…)”[158].

8 czerwca 1988 roku przybył do Londynu osobisty wysłannik Gorbaczowa ambasador Oleg Griniewski. Miał on poinformować premier Thatcher o wszystkich aspektach spotkania sowieckiego przywódcy z prezydentem Stanów Zjednoczonych w Moskwie. Ta „nieortodoksyjna” w sensie dyplomatycznym wizyta, była dowodem ponownego ocieplenia w stosunkach Londynu i Moskwy. Pobyt Griniewskiego w Londynie był odpowiedzią na wcześniejszy o kilka dni gest Margaret Thatcher, która przesłała na ręce Gorbaczowa list z gratulacjami w związku z moskiewskim szczytem. Premier Wielkiej Brytanii złożyła też Sekretarzowi Generalnemu życzenia przed konferencją partyjną KPZR, która odbyła się pod koniec czerwca[159]. Udzieliła również wywiadu sowieckiej telewizji. Powiedziała w nim m.in.: „(…) Myślę, że zwiększona liczba kontaktów, która jest czymś stosunkowo nowym, dobrze rokuje narodom krajów przez nas reprezentowanych.(…) Czas negatywnych podejść w stosunkach Wschód-Zachód już minął. Nadszedł teraz czas pozytywny, czas nadziei (…)”[160].

Jednocześnie Margaret Thatcher musiała wsłuchiwać się w głos partyjnych kolegów zalecających dystans w stosunku do reform Gorbaczowa. Na zjeździe Partii Konserwatywnej ponownie wygłosiła przemówienie, w którym znalazła się porcja nieufności wobec Gorbaczowa. „(…) Wielka Brytania nie może pozwolić sobie na odprężenie. Czas wielkich przemian jest bowiem także, zwłaszcza w Europie Wschodniej, czasem wielkiej niepewności. Zachód musi być dziś, bardziej niż kiedykolwiek, zjednoczony i gotowy do obrony(…)”[161].

W październiku 1988 roku premier Wielkiej Brytanii sprecyzowała nowe zasady kierujące polityką wschodnią Zjednoczonego Królestwa. Postulowała w nich:

–  negocjowanie porozumień w dziedzinie kontroli zbrojeń w sposób twardy, ostrożny, przy utrzymaniu przez cały czas niezbędnego potencjału obrony;

–  wywieranie presji na Związek Sowiecki w kwestii praw człowieka, które z uwagi na Akt Końcowy KBWE nie były sprawą wewnętrzna Związku Sowieckiego;

–  dalsze rozwijanie kontaktów politycznych między ZSRR a Wielką Brytanią i popieranie Gorbaczowa w jego działalności reformatorskiej;

–  rozwijanie kontaktów międzyludzkich ( podróże do ZSRR, porozumienia o wymianie międzyszkolnej, rozszerzanie kontaktów kulturalnych itd.);

–  podejmowanie decyzji umożliwiających udzielanie kredytów dla zwiększenia handlu z ZSRR ;

–  uznanie potrzeby powołania spółek z mieszanym kapitałem sowiecko-brytyjskim;

–  pełne docenienie doniosłości faktu, iż pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa współdziała ze sobą w ONZ przyczyniając się do rozwiązywania konfliktów regionalnych;[162].

Thatcher coraz częściej wyrażała zadowolenie z celów do jakich dążył Gorbaczow. W końcu 1988 roku przestała naciskać Sekretarza Generalnego w sprawie dalszych redukcji sowieckiego potencjału nuklearnego. Podkreślała jednocześnie dysproporcje w ilości broni konwencjonalnej pozostającej w dyspozycji Układu Warszawskiego i państw Europy Zachodniej. Mocno skrytykowała plany zwołania w Moskwie międzynarodowej konferencji poświęconej prawom człowieka. W styczniu 1989 roku zapowiedziała jej bojkot w razie niespełnienia przez Gorbaczowa postawionych mu przez nią warunków. Obejmowały one m.in.:

–  zwolnienie osób więzionych za przekonania religijne i polityczne, stworzenie skutecznej gwarancji swobody wypowiedzi, przekonań religijnych, prawa do emigracji i prawdziwej niezależności sądownictwa sowieckiego;

–  wprowadzenie zmian w sowieckim prawie karnym;

–  zniesienie bądź wprowadzenie poprawek do artykułów dotyczących religii i polityki[163].

Dzięki zwycięstwu Partii Republikańskiej w Stanach Zjednoczonych w wyborach 1988 r., pozycja Margaret Thatcher w zachodnim sojuszu ogromnie się umocniła. W czasie gdy w Waszyngtonie trwało przekazywanie władzy, kontakty Gorbaczow-Thatcher stały się podstawą stabilizacji w stosunkach Wschód-Zachód. Premier Wielkiej Brytanii zyskała więc ogromny atut w jej próbach wymuszenia na Gorbaczowie dalszej demokratyzacji Związku Sowieckiego. Dlatego też nie zmieniła formuły prowadzonej przez siebie polityki. W dalszym ciągu zapewniała Sekretarza Generalnego o poparciu dla jego reform; jednocześnie trwała w swoich żądaniach dotyczących praw człowieka czy sowieckiego potencjału militarnego. Gorbaczow musiał więc systematycznie zapewniać o swych szczerych intencjach by nie utracić wiarygodności rządów i społeczeństw Zachodu. W grudniu 1988 roku na forum ONZ  zaproponował m. in. znaczną redukcję sowieckich sił zbrojnych obejmującą 500 tys. żołnierzy. Zapewnił też sceptyków o swym przywiązaniu do idei zmian i próbował wyjść naprzeciw żądaniom co do praw człowieka w ZSRR. Rzeczą wartą podkreślenia jest to, że w jego przemówieniu nie było śladu sowieckiej retoryki (odwołań do marksizmu itd.)[164].

W efekcie polityki Gorbaczowa, zarówno wewnętrznej jak i zagranicznej, stosunki Związku Sowieckiego ze światem Zachodnim na początku 1989 roku były tak dobre jak nigdy wcześniej. Pod koniec marca 1989 roku z jego inicjatywy w ZSRR odbyły się pierwsze od 1917 roku częściowo wolne wybory. Miano powołać nowy Zjazd Deputowanych Ludowych. Komunistyczni kandydaci mieli przewagę i cieszyli się poparciem partyjnego establishmentu. Wielu z nich przegrało jednak wybory. Inną oznaką liberalizacji życia kraju było opublikowanie przez Kreml, po trzydziestu trzech latach milczenia, pełnego tekstu referatu wygłoszonego przez Nikitę Chruszczowa na XX Zjeździe KC KPZR. Jednocześnie przepaść między stanem gospodarki a reformami politycznymi niebezpiecznie się pogłębiała. Europa Wschodnia nadal była rządzona przez komunistów. Proces rozkładu bloku wschodniego rozpoczęty w 1980 r przez „Solidarność” trwał jednak nadal. Zgodnie z obietnicą Gorbaczow wycofał wojska sowieckie z Afganistanu. Podczas negocjacji w Wiedniu Moskwa wystąpiła z propozycją radykalnej redukcji broni konwencjonalnej. Jak się wydaje największym postępem w kontaktach Wschód-Zachód było stopniowe unieważnianie doktryny marksistowskiej o walce klas jako podstawy sowieckiej polityki zagranicznej. Zastępowano ją polityką opartą na ogólnoludzkich wartościach i wspólnym interesie ludzkości. Teoria walki klasowej przez ponad siedemdziesiąt lat uzasadniała prowadzeniu wojny ideologicznej a później Zimnej Wojny z Zachodem. Zmagania dwóch krańcowo różnych systemów-kapitalizmu i komunizmu-miało szansę przestać być głównym problemem powojennego świata. W takiej sytuacji politycznej Gorbaczow miał złożyć oficjalną wizytę państwową w Wielkiej Brytanii[165].

Gorbaczow zabiegał o spotkanie z Margaret Thatcher od początku 1988 r. Jego wizyta w Londynie została wyznaczona na grudzień, jednak z powodu tragicznego w skutkach trzęsienia ziemi w Armenii, doszła do skutku dopiero w kwietniu 1989 roku[166].

4 kwietnia 1989 r. premier Thatcher udzieliła wywiadu sowieckiej telewizji. Nazwała w nim Gorbaczowa: „człowiekiem o niezwykłej odwadze politycznej”. Porównała też jego wizję reform do: „reflektora skierowanego w przyszłość”. W Wielkiej Brytanii Gorbaczow był jednak krytykowany. W przeddzień jego wizyty w prasie brytyjskiej pojawiły się artykuły informujące, że Związek Sowiecki sprzedał Libii nowoczesne bombowce odrzutowe SU-24. Miały one dostatecznie duży zasięg by zbombardować Izrael. Ta wiadomość skłoniła Ministra Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii G. Howe’a do podważenia wiarygodności gorbaczowowskiej polityki kontroli zbrojeń. G.Howe uznał apel Gorbaczowa o eliminację broni jądrowej za próbę mamienia opinii publicznej. „(…) Rzecz w tym, że największe zagrożenie dla kontynentu europejskiego stanowi ten olbrzymi niedźwiedź jakim jest armia sowiecka, przerażająco dobrze uzbrojona, potężna armia doskonale wyposażona w czołgi i artylerię (…)”[167].W tym samym czasie sowiecka „Prawda” zaatakowała politykę nuklearną premier Thatcher: „(…) sądzimy, że zapewnienie bezpieczeństwa Europie nie polega na modernizacji broni nuklearnej ale na modernizacji systemu stosunków państwowych na naszym kontynencie (…)”[168].

Kontrola zbrojeń miała być głównym tematem spotkania. Sowiecki ambasador w Londynie Leonid Zamiatin  sugerował dyplomatom brytyjskim, że Gorbaczow zamierza poruszyć szersze problemy. Według Zamiatina Sekretarz Generalny chciał się dowiedzieć na ile Wielka Brytania była gotowa zaangażować się w proces przezwyciężania podziałów w Europie. Co znamienne Gorbaczow pragnął również rozmawiać o zwiększeniu obrotów handlowych Związku Sowieckiego z Wielką Brytanią. Brytyjska prasa domniemywała, że Margaret Thatcher zażąda od Związku Sowieckiego zaprzestania działalności szpiegowskiej. Jeszcze w styczniu 1989 roku G.Howe wyraził zaniepokojenie z powodu  wzrastającej działalności służb wywiadowczych w Wielkiej Brytanii i na całym świecie. Premier Thatcher na dzień przed przybyciem Gorbaczowa oświadczyła w Izbie Gmin, że działania KGB na świecie bynajmniej nie zmalały od czasu gdy Gorbaczow został Sekretarzem Generalnym[169].

W dniu przybycia Gorbaczowa do Wielkiej Brytanii „Times” opublikował wyniki badań opinii publicznej. Wykazywały one, że w odczuciu Brytyjczyków Związek Sowiecki stanowił mniejsze zagrożenie dla świata, od czasu gdy władzę objął Gorbaczow. Jednak w tym samym wydaniu „Timesa” znalazło się oświadczenie 212 członków parlamentu, którzy chłodno ustosunkowywali się do wizyty Gorbaczowa ze względu na nieustanne naruszanie praw człowieka w Związku Sowieckim[170].

Dzień przed rozpoczęciem „szczytu londyńskiego” Moskwa pozwoliła na wyjazd z kraju osiemnastu dysydentom i dziewięciu „więźniom sumienia”. Znalazł się wśród nich także sześćdziesięcioletni matematyk Georgij Samojtowicz. O jego wypuszczenie z ZSRR walczyło brytyjskie Foreign Office. G.Howe skomentował ten fakt w wywiadzie dla telewizji brytyjskiej : „(…) Pięć lat temu Związek Sowiecki nie respektował praw człowieka. Dziś jednak jest to temat, o którym możemy już rozmawiać z panem Gorbaczowem. Czynimy w tej sferze postępy (…)”[171].

Mimo istnienia pewnych drażliwych kwestii stosunki między ZSRR a Wielką Brytanią były co najmniej dobre. Brytyjskie źródła rządowe określały je słusznie jako najlepsze od czasu drugiej wojny światowej. Brytyjska prasa nazwała szczyt „spotkaniem przyjaciół o innym sposobie myślenia”. Wizyta Gorbaczowa w Londynie była pierwszym tak poważnym pobytem sowieckiego przywódcy w Wielkiej Brytanii od czasu przyjazdu Sekretarza Generalnego N.S.Chruszczowa i ówczesnego ministra spraw zagranicznych ZSRR Bułganina w 1956 r.

Gorbaczow przybył do Londynu późnym wieczorem 5 kwietnia 1989 r. Towarzyszyli mu (poza żoną Raisą): minister spraw zagranicznych E.Szewardnadze, członek Biura Politycznego i Sekretarz KC A.Jakowlew, pierwszy wicepremier ZSRR L.Kamieńcow. W skład delegacji wchodziło także dwudziestu urzędników m.in.: S.Achromiejew, J.Primakow, W.Falin, N.Kruczin.

Pierwsze nieoficjalne spotkanie odbyło się w ambasadzie sowieckiej gdzie ustalono czas i temat rozmów przywódców i ministrów spraw zagranicznych obu państw. 6 kwietnia 1989 r. Thatcher i Gorbaczow odbyli kilkugodzinne rozmowy. Wynikało z nich , iż oboje zgadzali się co do potrzeby zachowania porozumień dotyczących spraw w Afryce Południowej. Margaret Thatcher podziękowała Gorbaczowowi za wycofanie wojsk sowieckich z Afganistanu. Sekretarz Generalny wyraził wdzięczność za pomoc Wielkiej Brytanii dla Armenii. Thatcher i Gorbaczow nie różnili się także co do potrzeby poszerzania kontaktów handlowych między ZSRR a Wielką Brytanią. Dzieliły ich natomiast poglądy w kwestii modernizacji europejskich rakiet nuklearnych znajdujących się w posiadaniu NATO. Premier Wielkiej Brytanii uważała, że należy zrównoważyć sowiecką przewagę w dziedzinie broni konwencjonalnej na terenie Europy. Gorbaczow obawiał się, że może to zwolnić proces rozbrojenia. Podkreślał też, iż celem polityki Związku Sowieckiego było całkowite zlikwidowanie broni nuklearnej. Przywódcy dyskutowali także na temat rozbieżności w amerykańskiej polityce zagranicznej. Gorbaczow obwiniał nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych G.Busha o zwlekanie z podjęciem działań w dziedzinie polityki zagranicznej. Jego zdaniem postęp jaki osiągnięto w stosunkach sowiecko-amerykańskich podczas kadencji Ronalda Reagana mógłby na skutek tego  zostać zniweczony. Gorbaczow wierzył, że premier Wielkiej Brytanii ma duży wpływ na nową administrację w Waszyngtonie. Wykorzystał więc Margaret Thatcher , podobnie jak robił to wielokrotnie wcześniej, do pośrednictwa między nim a przywódcą Stanów Zjednoczonych. Bardzo ciekawy jest fakt, że połowę spotkania zajęło obojgu przywódcom omawianie sprawy opozycji w ZSRR wobec „pierestrojki”. Znamienne jest to, że inne delikatne kwestie tj. sowieckie zasoby broni chemicznej, sprawa przestrzegania praw człowieka w ZSRR pozostawiono do omówienia ministrom spraw zagranicznych. Dyskusje Margaret Thatcher i Gorbaczowa nie przyniosły żadnych nowych rozwiązań. Premier Wielkiej Brytanii określiła je jako: „(…) bardzo, bardzo głębokie, bardzo wszechstronne i bardzo przyjacielskie (…)”[172].

W przeciwieństwie do rozmów Gorbaczow–Thatcher, między G.Howem i E.Szewardnadze doszło do ostrej wymiany zdań. G.Howe wyraził zaniepokojenie rządu brytyjskiego z powodu sprzedaży sowieckich samolotów do Libii. E.Szewardnadze oskarżył Wielką Brytanię o dostawy broni do innych krajów Bliskiego Wschodu. Nawiązał do wielomilionowej umowy Wielkiej Brytanii z Arabią Saudyjską. Zastosował więc stary chwyt dyplomacji sowieckiej porównując ze sobą dwa fakty o pozornie tej samej wymowie i znaczeniu. Libia była w tym czasie państwem,  którego reakcje były nieprzewidywalne, podczas gdy Arabia Saudyjska pozostawała pod stabilnym i prozachodnim rządem. Ministrowie spraw zagranicznych różnili się także w kwestii broni chemicznej, roli broni nuklearnej w obronie Europy, modernizacji rakiet bliskiego zasięgu i wyłączenia ich z wiedeńskich negocjacji CFE (Conwencional Forces in Europe). Nie doszło między nimi także do porozumienia w sprawie praw człowieka. Mimo braku zgody co do wielu istotnych problemów 6 kwietnia 1989 roku E.Szewardnadze i G.Howe podpisali porozumienia dotyczące:

-angielsko-radzieckich joint ventures (zabezpieczało ono inwestorów przed ryzykiem związanym z wydarzeniami politycznymi oraz umożliwiało nieograniczony transfer kapitałów i zysków); a także:

–  memorandum o wzajemnym zrozumieniu ( miało na celu liberalizację przepisów wizowych i ułatwienie zarówno handlowych jak i prywatnych podróży między Wielką Brytanią a Związkiem Sowieckim;

-memorandum dotyczące budowy szkoły w armeńskim Leninakanie[173].

Umowy te świadczyły, że obie strony, przede wszystkim jednak Sowieci, przywiązywały większą wagę do poprawy wzajemnych stosunków handlowych, niż do rozwiązywania drażliwych problemów takich jak prawa człowieka czy kontrola zbrojeń.

Wieczorem 6 kwietnia 1989 r. na uroczystym obiedzie wydanym przez Margaret Thatcher przywódcy Związku Sowieckiego i Wielkiej Brytanii wygłosili krótkie przemówienia. Thatcher w niezwykle przychylnych słowach opisała reformy Gorbaczowa. Chwaliła go za przeprowadzenie „pokojowej rewolucji”. Wybory na Zjazd Deputowanych Ludowych z kwietnia 1989 r. nazwała punktem zwrotnym w historii. Wymieniła także, szczególne jej zdaniem, osiągnięcia polityki Gorbaczowa: przeniesienie akcentu w polityce sowieckiej na obronę państwa, podpisanie układu INF, wycofanie wojsk z Afganistanu, rozszerzenie współpracy z ONZ, postęp w respektowaniu praw człowieka, zastąpienie ideologii klasowej wartościami ogólnoludzkimi i wreszcie rozwiązanie konfliktów regionalnych. Podkreśliła jednak różnice dzielące ZSRR i Wielką Brytanię, przede wszystkim dotyczące kontroli zbrojeń. „(…) Oba nasze państwa wiedzą z gorzkich doświadczeń, że groźba użycia broni konwencjonalnej nie odstraszyła widma wojny w Europie, podczas gdy broń nuklearna odsuwała je przez ponad czterdzieści lat (…)”. Margaret Thatcher wyraziła także zaniepokojenie problemem broni chemicznej. Podsumowując jej przemówienie można stwierdzić, iż było ono najbardziej przychylne Gorbaczowowi odkąd przejął on władzę w Związku Sowieckim. Gorbaczow ze swej strony podjął dyskusję na temat rozbrojenia: „(…) Jestem zagorzałym przeciwnikiem broni nuklearnej i stanowczo doradzam jej likwidację.(…) pani Thatcher przejawia w tej kwestii zbyt duży idealizm. Nie mogę tego zaakceptować. Moje stanowisko uwzględnia surowe realia naszych czasów.(…) Jesteśmy zdecydowani podążać w kierunku świata wolnego od broni nuklearnej (…)”. Sowiecki przywódca w swym przemówieniu prosił by nie wierzyć podejmowanym na Zachodzie próbom dyskredytowania „pierestrojki”: „(…) Próby wzbudzania nieufności i siania podejrzeń co do założeń „pierestrojki” a także kwestionowania jej postępów mają na celu storpedowanie wysiłków, by poprawić stosunki międzynarodowe (…)”. Gorbaczow pochwalił jednocześnie Margaret Thatcher i stwierdził, że władze brytyjskie jako jedne z pierwszych na Zachodzie doceniły znaczenie zmian w ZSRR. Oba wystąpienia nie wniosły nic nowego w stosunki brytyjsko-sowieckie. Także drugie przemówienie Gorbaczowa wygłoszone 7 kwietnia 1989 r. w Guildhall nie  zawierało, z dwoma wyjątkami, zapowiedzi nowych i śmiałych posunięć. Gorbaczow określił w nim „pierestrojkę” jako proces nieodwracalny. Zaapelował przy tym o ustanowienie nowego porządku międzynarodowego opartego na poszanowaniu wzajemnej niezależności, a nie na groźbie użycia broni nuklearnej. Oświadczył, że ZSRR postanowił wstrzymać produkcję wzbogaconego uranu i zawiesić wytwarzanie materiałów rozszczepialnych, a także zamknąć dwa reaktory, produkujące pluton dla celów militarnych. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że ten gest nie zmieni poglądów Thatcher dotyczących broni nuklearnej. Ważną rzeczą było ujawnienie przez Gorbaczowa liczebności sowieckich sił zbrojnych. Mimo tego, iż podał on dane zaniżone, sam fakt poinformowania opinii międzynarodowej o potencjale Armii Czerwonej stanowił wyłom w kilkudziesięcioletniej praktyce Związku Sowieckiego. Sekretarz Generalny zapowiedział także redukcję sowieckiej armii zgodnie ze zobowiązaniem z grudnia 1988 r. złożonym na forum  Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych[174].

Podobnie do wizyty Margaret Thatcher w Moskwie w 1987 r., także spotkanie obojga przywódców w Londynie nie ograniczyło się do rozmów na szczycie. Część nieoficjalna obfitowała w wydarzenia ogromnej wagi. Są one niezbędne do zrozumienia tego jak bardzo zmieniły się relacje między Wielką Brytanią a Związkiem Sowieckim od objęcia przez Gorbaczowa władzy w 1985 r.. W kwietniu 1989 r. Sekretarz Generalny swoim zachowaniem i deklaracjami składanymi często pod wpływem chwili, dawał dowód tego, że choć pozostawał on komunistą, jego osobisty światopogląd nie był już zredukowany do leninowskiego marksizmu.

Pierwszego dnia wizyty w Londynie Gorbaczow spotkał się w Lancaster House z brytyjskimi biznesmenami. Stwierdził tam, że ZSRR odejdzie w pewnym stopniu od gospodarki planowanej na rzecz systemu rynkowego. Bardzo ciekawa jest uwaga Gorbaczowa na temat modelu państwa, do którego Związek Sowiecki miałby dążyć. Najlepszym wzorem do naśladowania była według niego Hiszpania, czerpiąca ogromne zyski z turystyki. Przykładem tego kraju Gorbaczow posługiwał się wielokrotnie w rozmowach z premier Thatcher. Możliwość przyjmowania na terytorium państwa sowieckiego kilkudziesięciu milionów obcokrajowców rocznie musiałaby sparaliżować skuteczność aparatu bezpieczeństwa. Realizacja tego pomysłu Gorbaczowa byłaby posunięciem faktycznie demontującym komunizm w Rosji[175].

Bardzo istotnym punktem pobytu Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii była uroczystość złożenia wieńców na grobie nieznanego żołnierza w opactwie Westminster. Sekretarz Generalny spędził w brytyjskim sanktuarium ponad dwadzieścia minut. Złożył tam krótkie przemówienie, w którym powiedział m.in., że polityka i zasady moralne powinny iść w parze, a w osiągnięciu tego celu może pomóc religia. Wspomniał również o tysięcznej rocznicy istnienia kościoła prawosławnego w Rosji. Należy pamiętać, że oficjalną ideologią Związku Sowieckiego w 1989 r. pozostawał ateizm[176].

Najważniejszym momentem wizyty Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii stało się jego spotkanie z Elżbietą II. Miało ono miejsce 7 kwietnia 1989 r. Zaproszenie Sekretarza Generalnego na lunch u królowej było ogromnie wymowne. Gorbaczow był przywódcą kraju, który potencjalnie stanowił wielkie zagrożenie dla Zjednoczonego Królestwa. Przebieg wydarzeń na zamku Windsor potwierdził jednak ogromną zmianę jaka zaszła w stosunkach brytyjsko-sowieckich od 1985 r. Stronę sowiecką reprezentowali: Gorbaczow i jego żona, Szewardnadze, Jakowlew, Kamiencow i Zamiatin. Wśród 28 gości brytyjskich znajdowali się: Thatcher i jej mąż, ambasador brytyjski w Moskwie, Michael Haseltime, minister spraw zagranicznych G.Howe a także profesor uniwersytetu w Oxfordzie Izaak Berlin, były dyrektor „Nationalle Theatre” Peter Hall, dyrektor „Opera House” Jeremy Izaak, historyk lord Blake i inni przedstawiciele elity intelektualnej Zjednoczonego Królestwa.

Spotkanie rozpoczęło się od krótkiego zwiedzania Windsoru. Elżbieta II przez cały czas tytułowała Gorbaczowa jego ekscelencją. Thatcher zastosowała także ciekawy zabieg i zwracała się do Sekretarza Generalnego „panie prezydencie”. Obydwa określenia były dowodem uznania dla Gorbaczowa, który nie oponował przed używaniem tytulatury nie zgodnej z rzeczywistością. Sprawą bez precedensu było zaproszenie przez Gorbaczowa brytyjskiej monarchini do Związku Sowieckiego[177]. Elżbieta II pozytywnie zareagowała na propozycję Gorbaczowa.

Atmosfera i treść rozmów na zamku królewskim były jeszcze jednym dowodem na to, że Gorbaczow chciał rzeczywistej demokratyzacji systemu sowieckiego. Margaret Thatcher nie miała wątpliwości co do intencji Sekretarza Generalnego. Podsumowując dwudniową wizytę sowieckiego przywódcy w Londynie powiedziała: „(…) sądzę, że jest to człowiek obarczony historyczną misją i jeśli będzie kontynuował „pierestrojkę” otrzyma nasze całkowite poparcie. Chcemy by było ono widoczne ponieważ służy mieszkańcom Związku Sowieckiego w osiągnięciu większych swobód, co w efekcie przyniesie im także dobrobyt. Naszym zdaniem zyska na tym cała ludzkość (…)”[178].

Wizyta Margaret Thatcher w Moskwie w marcu 1987 r. była ważną cezurą w stosunkach brytyjsko-sowieckich. Premier Wielkiej Brytanii w czasie rozmów z Gorbaczowem doszła do wniosku, że jej polityka wspierania reform Sekretarza Generalnego była słuszna. Należy zauważyć, iż Margaret Thatcher oceniała szansę na realizację zmian zachodzących w ZSRR, przede wszystkim na podstawie osobistych cech Gorbaczowa. W latach 1987-1989 deklaracje o demokratyzacji życia w Związku Sowieckim rozmijały się jednak z rzeczywistą polityką Sekretarza Generalnego, który wciąż wierzył, że komunizm można ulepszyć dzięki kilku „kosmetycznym” poprawkom. Z drugiej strony takie gesty Gorbaczowa jak zezwolenie na wyemitowanie wywiadu z Margaret Thatcher w sowieckiej telewizji, świadczyły że w ZSRR rozpoczynał się proces, który mógł zmienić sowiecką rzeczywistość. Warty podkreślenia jest fakt, że premier Wielkiej Brytanii, podobnie jak i przywódca Związku Sowieckiego, nie wiedziała jak ma wyglądać ZSRR po zrealizowaniu haseł „głasnosti” i „pierestrojki”.

Dobre stosunki panujące na linii Londyn-Moskwa były wykorzystywane przez Margaret Thatcher do umacniania prestiżu Zjednoczonego Królestwa. Szczególną rolę odegrały one w czasie zmiany na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, kiedy to premier Thatcher stała się czynnikiem stabilizującym relacje Wschód-Zachód. Gorbaczow także doceniał „specjalny status” jaki Margaret Thatcher zajmowała wśród innych przywódców Zachodu. To właśnie z tego powodu udając się na szczyt w Waszyngtonie, zatrzymał się 7 grudnia 1987 roku w Brize Norton, gdzie odbył kilkugodzinne rozmowy z premier Wielkiej Brytanii.

W latach 1987-1989 kilkakrotnie dochodziło do „zgrzytów” między Wielką Brytanią i ZSRR. Wynikało to przede wszystkim z różnego stosunku Margaret Thatcher i Gorbaczowa do sprawy rozbrojenia. Premier Wielkiej Brytanii broniła skuteczności potencjału nuklearnego Zjednoczonego Królestwa co stało w sprzeczności z dążeniami Gorbaczowa, który chcąc reformować sowiecką gospodarkę musiał ograniczać wydatki na zbrojenia. Margaret Thatcher zawsze jednak stawiała interes narodowy ponad wsparcie dla reform Sekretarza Generalnego. Rozbieżności w poglądach dotyczących kwestii likwidacji broni atomowej nie spowodowały jednak stałego pogorszenia na linii Londyn-Moskwa.

Dowodem tego była wizyta Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii w kwietniu 1989 r. Odbyła się ona w atmosferze, którą można określić jako „przyjazną” i kończącą „zimnowojenną” erę stosunków brytyjsko-sowieckich. Wielką Brytanię i ZSRR nadal dzieliły sprawy takie jak rozumienie pojęcia „praw człowieka” czy rola broni nuklearnej w utrzymaniu pokoju na świecie. W latach 1987-1989 r. obydwa państwa utrzymywały jednak bardzo dobre kontakty dwustronne. Podpisano szereg porozumień dotyczących m.in. wymiany handlowej i kulturalnej. ZSRR stawał się państwem częściowo otwartym na przyjmowanie brytyjskiej myśli ekonomicznej i inwestycji. Polityka wschodnia Margaret Thatcher odnosiła więc zamierzone skutki. Należy jednak podkreślić, że pozytywne efekty poparcia premier Wielkiej Brytanii dla reform Gorbaczowa, zależały przede wszystkim od determinacji Sekretarza Generalnego w demokratyzowaniu Związku Sowieckiego.

ROZDZIAŁ IV: POLITYKA MARGARET THATCHER WOBEC PRZEMIAN W ZSRR I EUROPIE ŚRODKOWO-WSCHODNIEJ W LATACH 1989-1990.

Budzące się oznaki niepodległościowych dążeń narodów wchodzących w skład ZSRR a także efekty rozmów Okrągłego Stołu w Polsce, nie wpłynęły na zmianę polityki premier Thatcher wobec „pierestrojki”. W dalszym ciągu Margaret Thatcher dążyła do wsparcia idei reform, podjętych przez Gorbaczowa. 19 kwietnia 1989 roku w jednym z wywiadów dała wyraz ciągłości prowadzonej przez siebie polityki: „(…) W ZSRR realizowany jest ambitny program reform, który wchodzi w decydujący okres, a jego sukces będzie miał istotne znaczenie na forum międzynarodowym. Dwa lub trzy następne lata będą dla ZSRR najtrudniejsze. Dokonujące się tam zmiany będą miały wpływ na wiele innych państw. Mam zaufanie do Gorbaczowa, on wierzy w to co robi (…)”[179].

Po wizycie Gorbaczowa w Londynie, Margaret Thatcher zadeklarowała chęć rozszerzenia stosunków gospodarczych Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego. 10 kwietnia 1989 roku brytyjski minister do spraw energii Cecil Parkinson z grupą biznesmenów udał się z pięciodniową wizytą do ZSRR. Otworzył tam pierwszą od dwudziestu pięciu lat wystawę handlową. Starał się skłonić władze sowieckie do zainteresowania się brytyjskimi technologiami usprawniającymi wiele dziedzin gospodarki. Zaproponował zwiększenie liczby dwustronnych spółek a także wyraził zainteresowanie specjalnymi strefami gospodarczymi[180]. Sowieci nie mieli jednak dewiz na kupno technologii. Tak więc działania rządu brytyjskiego były w dużej części skazane na niepowodzenie. Gospodarka sowiecka po czterech latach rządów Gorbaczowa wciąż była nie zreformowana. Pojawiał się więc problem co do form pomocy jakiej Zachód miałby zaoferować Moskwie. Margaret Thatcher odrzucała możliwość udzielania wielomiliardowych pożyczek państwu sowieckiemu. Stawiała raczej na wsparcie zmian strukturalnych, liberalizujących gospodarkę ZSRR[181].

W maju 1989 roku odkryto, że sowieccy szpiedzy prowadzili w Wielkiej Brytanii wielkie operacje łapówkarsko-wywiadowcze, które miały na celu kradzież tajemnic przemysłowych[182]. 19 maja 1989 roku rząd Margaret Thatcher zdecydował się na wydalenie 11 dyplomatów sowieckich, za „działalność niezgodną z ich statusem”. Premier Wielkiej Brytanii próbowała łagodzić skutki swoich działań[183]. Reakcja Moskwy była jednak bardzo ostra. Strona sowiecka posunęła się do zapowiedzi, że zredukuje liczbę obywateli brytyjskich akredytowanych w ZSRR o połowę[184].. Ambasadorowi brytyjskiemu w Moskwie polecono by sam przedstawił listę osób, które miałyby opuścić Związek Sowiecki. Margaret Thatcher odrzuciła jednak wszelkie żądania strony sowieckiej. Bardzo szybko wymusiła też na Gorbaczowie zakończenie kryzysu szpiegowskiego[185].

1czerwca 1989 roku w jednym z wywiadów, Thatcher stwierdziła że afera szpiegowska w niczym nie zmieniła jej poparcia dla reform Gorbaczowa: „(…) będziemy nadal próbowali robić z nimi interesy, ale dając do zrozumienia, że nie będziemy tolerować tego co nie jest do tolerowania (…).”[186].

Margaret Thatcher nie chciała pogorszenia bardzo dobrych stosunków z Gorbaczowem. Coraz rzadziej atakowała też politykę zagraniczną ZSRR. W 1989 roku kończyła się „zimna wojna”. Realizacja porozumień w sprawie broni średniego zasięgu, nie budziła zastrzeżeń ani Moskwy ani Zachodu. Gorbaczow wciąż inicjował nowe propozycje rozbrojeniowe. Trwające rokowania CFE i START przebiegały bardzo pomyślnie. W połowie 1989 roku Sowieci zaoferowali, że wycofają z Europy Środkowo-Wschodniej znaczne siły konwencjonalne i nuklearne[187]. Wszystko to złożyło się na nowy rozdział w stosunku Thatcher do „pierestrojki” i „głasnosti”. W latach 1989-1990 premier Wielkiej Brytanii bardzo silnie wspierała Gorbaczowa w jego działaniu. Pierwszy Sekretarz KC KPZR stał się dla Margaret Thatcher głównym gwarantem zmian jakie zachodziły w całym „bloku wschodnim”.

25 lipca 1989 r. minister obrony ZSRR Dmitrij Jazow złożył wizytę w Wielkiej Brytanii. Jazow, podobnie jak inni sowieccy wojskowi, nie odgrywał żadnej rzeczywistej roli politycznej[188]. Gorbaczow liczył się jednak z zachowawczymi poglądami panującymi w armii. Wizyta ministra obrony ZSRR w Wielkiej Brytanii miała go przekonać, że w stosunkach między Wschodem a Zachodem zaszły pozytywne zmiany. Margaret Thatcher doskonale zdawała sobie sprawę ze znaczenia takich kontaktów dla jej polityki popierania reform Gorbaczowa. Przykładała więc do nich dużą wagę[189].

Premier Wielkiej Brytanii bardzo często w 1989 r., apelowała do państw Zachodu o głębsze zaangażowanie się po stronie twórcy „pierestrojki”. 21 września 1989 r. w Tokio, na konferencji Międzynarodowej Unii Demokratycznej, chwaliła Gorbaczowa i jego reformy. Podkreślała też, że potrzebuje on pomocy by sprostać „(…) bardzo wielkim trudnościom (…)”[190].

W czasie wizyty Thatcher w ZSRR, 20 września 1989 r. premier Wielkiej Brytanii wielokrotnie dawała dowody bezwarunkowego i niemal totalnego poparcia dla Gorbaczowa. Krótki pobyt w Moskwie miał ogromne znaczenie dla stosunków brytyjsko-sowieckich. Margaret Thatcher po raz kolejny utwierdziła się wtedy w przekonaniu o słuszności swojej polityki wobec ZSRR.

Specjalne więzi łączące premier Thatcher z przywódcą sowieckim, zapewniały przez długi czas Wielkiej Brytanii mocną pozycję wśród państw Zachodu; m.in. z uwagi na odgrywaną przez premier rolę pośrednika między Moskwą a Białym Domem. Margaret Thatcher wierzyła w pokojowe intencje Gorbaczowa. Uważała, że podjął się on w zasadzie tego samego co ona zadania-czyli zreformowania przestarzałego systemu społeczno-gospodarczego. W 1989 r. „pierestrojka” i „głasnost” przyniosły pierwsze bardzo wymierne efekty. Dokonany został częściowy demontaż komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej. Przyjaźń premier Thatcher z człowiekiem, który przekształcał ZSRR, sprawiała, iż miała ona wpływ na kształt wydarzeń zamykających pewien etap w dziejach ludzkości. Udzielanie poparcia Gorbaczowowi, było osobistym wkładem Margaret Thatcher w ostatecznym zdyskredytowaniu komunizmu. Jednak stałość w polityce wschodniej, której zasady zostały przyjęte przez premier Wielkiej Brytanii jeszcze w 1984 r. i 1985 r., już cztery lata później w 1989 r. stały się przyczyną jej porażek.

George Bush, następca Ronalda Reagana na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, w obliczu upadającego komunizmu, prowadził bardzo wyraźną politykę wspierania idei silnej Wspólnoty Europejskiej. Europa Zachodnia związana konfederacją państw miała jego zdaniem, wytrzymać każdy możliwy w przyszłości atak. Było to stanowisko sprzeczne z poglądami Margaret Thatcher[191]. Rozbieżności w polityce Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, doprowadziły premier Zjednoczonego Królestwa do utraty roli pośrednika w konfrontacji między Wschodem a Zachodem[192]. Pomniejszenie wagi głosu Margaret Thatcher było także wynikiem zmian jakie zachodziły w Europie Środkowej i Wschodniej a także ZSRR. Możliwość konfliktu między Wschodem i Zachodem wydawała się w 1989 r. nieprawdopodobna[193]. Moskwa coraz bardziej potrzebowała zachodniej pomocy. Gorbaczow nie musiał już upatrywać w premier Thatcher rzecznika „pierestrojki” w sytuacji, gdy prowadzona przez niego polityka spotykała się z powszechną akceptacją.

Margaret Thatcher coraz bardziej dawała się wyprzedzać wydarzeniom mającym miejsce wewnątrz ZSRR. Były one związane z podważaniem władzy Gorbaczowa, z jednej strony przez partyjny „beton”, z drugiej przez radykalnych reformatorów, dla których „ulepszanie” komunizmu nie było już celem reform. „Pierestrojka” była dla premier Wielkiej Brytanii równoznaczna z osobą Pierwszego Sekretarza. Prowadziło to do uznania przez nią Gorbaczowa za człowieka nie do zastąpienia[194]. 26 stycznia 1990 roku w wywiadzie dla „Wall Street Journal”, Margaret Thatcher stwierdziła, iż „(…) Obalenie Gorbaczowa przyniosłoby w rezultacie nowy rząd sowiecki o charakterze represyjnym. W interesie każdego kto wierzy w demokrację i prawa człowieka jest to, by Gorbaczow nadal sprawował władzę (…)”[195].

Margaret Thatcher nie zmieniła swojego stanowiska także po spotkaniu z Borysem Jelcynem, do którego doszło 27 kwietnia 1990 r. Premier Wielkiej Brytanii rozmawiała z głównym oponentem Gorbaczowa zaledwie 45 minut. Jelcyn próbował uświadomić premier Thatcher, że założenia „pierestrojki” nie wystarczają do uzdrowienia gospodarki ZSRR. Opowiadał się jednoznacznie za wprowadzeniem systemu rynkowego. Podkreślił też związek między reformą gospodarczą a kwestią uprawnień, jakie jego zdaniem należało nadać poszczególnym republikom sowieckim: „(…) Wyjaśnił mi-pisała premier Thatcher-jak w rzeczywistości niewielką autonomię posiadają rządy republik. Zasadniczo pełniły one rolę często niekompetentnych i skorumpowanych wykonawców decyzji podejmowanych odgórnie. Stwierdził, że teraz każda z nich musi otrzymać odpowiedni budżet oraz uprawnienia, by decydować o tym, jak go wykorzystać. Każda republika powinna powinna tez mieć własne prawo i konstytucję. Jego zdaniem, to niemożliwość uporania się z problemem decentralizacji doprowadziła do obecnych trudności (…)”[196]. Poglądy Jelcyna były sprzeczne z polityką Gorbaczowa, który w1990 roku wciąż wierzył, iż uda mu się uczynić sowiecki komunizm wydajniejszym w sferze gospodarki i demokratycznym jeżeli chodzi o stosunki społeczne. Margaret Thatcher obawiała się jednak destabilizacji wewnątrz ZSRR. Nie wyobrażała sobie także reform w państwie sowieckim bez człowieka, który był ich inicjatorem. Dlatego do końca swoich rządów nie wsparła Jelcyna, który był w 1990 r. politykiem, posiadającym konkretną wizję zmian w zrujnowanym państwie[197].

7 czerwca 1990 r. Margaret Thatcher rozpoczęła, ostatnią w swej karierze premiera Wielkiej Brytanii, wizytę w ZSRR. W jej trakcie spotkała się nie tylko z Gorbaczowem. Rozmawiała także z radykalnymi reformatorami, dla których osoba prezydenta ZSRR była przeszkodą w ostatecznym zwycięstwie nad komunizmem. Należał do nich m.in. burmistrz Moskwy Gawryła Popow, który był zwolennikiem Miltona Friedmana i chicagowskiej szkoły ekonomii. Takie poglądy, wyznawane przez osobę na wysokim stanowisku w państwie, były dowodem na to, jak bardzo zmienił się ZSRR od czasu wizyty Margaret Thatcher na przełomie marca i kwietnia 1987 r.[198]..

Z drugiej strony premier Thatcher miała okazję przekonać się, jak wielu ludzi w Związku Sowieckim nie akceptuje zmian zachodzących zarówno w ich kraju, jak i całym „bloku wschodnim”. 8 czerwca spotkała się z grupą sowieckich wojskowych, na czele których stał minister obrony D.Jazow. W trakcie rozmowy z Margaret Thatcher, Jazow wyrażał często stanowisko sprzeczne z poglądami Gorbaczowa. Wojskowi w połączeniu z partyjną opozycją wobec sekretarza generalnego, byli największym zagrożeniem dla „pierestrojki” i demokratycznych reform[199].

9 czerwca 1990 r. Margaret Thatcher odwiedziła Kijów. Uczestniczyła tam w obchodach Dni Brytyjskich, które stanowiły kontynuację wymiany kulturalnej zainicjowanej Miesiącem Kultury Radzieckiej w Birmingham w 1988 r[200].

Ostatnim etapem wizyty Thatcher w ZSRR był Leninakan w Armenii, Premier dokonała tam otwarcia szkoły wybudowanej przy brytyjskiej pomocy po trzęsieniu ziemi w 1988 r[201]. Podobnie jak to miało miejsce na Ukrainie, Margaret Thatcher mogła doświadczyć, jak bardzo w ZSRR na skutek narodowych żądań potrzebna jest decentralizacja, której domagał się prezydent Jelcyn[202].

Rozmowy prowadzone przez Thatcher z przywódcą sowieckim dotyczyły głównie spraw europejskich: zjednoczenia Niemiec oraz roli NATO i Układu Warszawskiego w nowej rzeczywistości politycznej. Po kilku godzinach  wymiany zdań, nie doszło do ogłoszenia wspólnych stanowisk, chociaż jedyne znaczące różnice dzielące Thatcher i Gorbaczowa dotyczyły Litwy. Premier Wielkiej Brytanii w trakcie wizyty wielokrotnie podkreślała jak ogromny jest jej podziw dla odwagi Gorbaczowa, którego zapewniła o swym pełnym poparciu[203].

Rezultatem pobytu Margaret Thatcher w ZSRR była zmiana stosunku premier Wielkiej Brytanii do problemu decentralizacji państwa sowieckiego i przekazania większych kompetencji poszczególnym republikom. Mimo pomniejszającego się poparcia dla polityki Gorbaczowa wewnątrz ZSRR, premier Thatcher wciąż upatrywała w Sekretarzu Generalnym KC KPZR gwaranta demokratycznych reform.

Bezwarunkowe poparcie Thatcher dla „pierestrojki” Gorbaczowa połączone z własną wizją „pozimnowojennej” Europy, składało się na sformułowanie przez nią postulatów spowolnienia wyjścia zniewolonych narodów z komunistycznego ucisku. 30 maja 1989 r. szczyt NATO przyjął deklarację polityczną, w której znalazło się m.in. stwierdzenie, iż: „(…) minie jeszcze wiele lat, zanim ambitny radziecki program reform, który sojusznicy NATO przyjmują z zadowoleniem, zostanie zakończony. Wobec problemów jakie napotyka ten proces, sukces nie może być uważany za oczywisty. Postępy w konstruktywnych reformach w Europie Wschodniej są nadal niejednakowe i dopiero się okaże, jak daleko pójdą reformy. Podstawowe prawa człowieka dopiero muszą znaleźć trwałe miejsce w ustawodawstwie i w praktyce. Chociaż w niektórych państwach Układu Warszawskiego można już zaobserwować poprawę (…).”[204]. Margaret Thatcher była jednym z sygnatariuszy tego bardzo ostrożnego w swych sformułowaniach dokumentu.

W czerwcu 1989 roku brytyjskie Foreign Office, przyjęło plan pomocy reformującym się państwom socjalistycznym. Obejmował on wsparcie dla mających powstać min. na Węgrzech i Polsce fundacji, które służyłyby radą w organizowaniu wyborów, a także publikacji materiałów propagandowych, przygotowaniu audycji radiowych itp.[205]. Zarówno Polacy jak i inne narody Europy Środkowo-Wschodniej w ogromnym stopniu samodzielnie poradzili sobie ze zwycięstwem nad komunizmem. Wypadki w krajach, które zamierzała wspierać Margaret Thatcher potoczyły się bardzo szybko. Nie spotkało się to z jej pełną akceptacją. „(…) wydarzenia te [ tzw. jesień ludów przyp. M.A.] były częścią najbardziej oczekiwanej zmiany w moim życiu. Ale bez względu na to, jak cieszyło mnie obalenie komunizmu we Wschodniej i Środkowej Europie, nie zamierzałam pozwolić, aby euforia zawładnęła rozsądkiem i rozwagą. Nie wierzyłam, że przywracanie demokracji i wolnej przedsiębiorczości odbędzie się łatwo i bezboleśnie. Niektóre ze zliberalizowanych lub oswobodzonych krajów miały silniejsze tradycje wolnościowe od innych. Ale było jeszcze za wcześnie, by dokładnie stwierdzić czy wyłonią się jakieś nowe reżimy. Co więcej Europa Środkowa i Wschodnia a w jeszcze większym stopniu Związek Radziecki, stanowiły skomplikowany zlepek narodów. Wolność polityczna mogła spowodować wybuch sporów etnicznych i kwestionowanie istniejących granic. Nie można było więc wykluczyć wojny (…)”[206].

W czasie pobytu w Tokio na konferencji Międzynarodowej Unii Demokratycznej Thatcher stwierdziła, że przemiany w Związku Radzieckim i Europie Wschodniej ujawniły znacznie gorsze problemy gospodarcze i społeczne, niż te z których zdawał sobie sprawę Kreml i Zachód. „(…) Zakres i tempo przemian w  ZSRR i Europie Wschodniej były znacznie szersze i znacznie szybsze, niż ktokolwiek z nas przewidywał. Nawet rok temu nie przepowiadano, że Polska będzie teraz miała premiera z Solidarności, czy że partia komunistyczna na Węgrzech będzie się przygotowywać do możliwości przejścia do opozycji (…)”[207].

W czasie spotkania z Gorbaczowem w Moskwie 24 września 1989 r., Thatcher poruszyła sprawę skutków wydarzeń w krajach wschodnio-europejskich, dla stabilności stosunków Wschód-Zachód. Jej sugestie można określić jako próbę sformułowania tezy o potrzebie „ułożenia” się Zachodu z ZSRR co do zakresu reform w Europie Środkowo-Wschodniej[208].

14 listopada 1989 roku Margaret Thatcher określając przemiany w Europie Wschodniej mianem historycznych, jednocześnie podkreśliła, że Zachód powinien okazywać ostrożność wobec dokonującej się ewolucji. Zdaniem premier Wielkiej Brytanii przybierała ona czasami zbyt szybkie tempo. „(…) Może ono być niebezpieczeństwem i dlatego należy patrzeć dziś w przyszłość z umiarem (…).”[209].

Od października 1989 roku rząd Margaret Thatcher przyjął orientację, której cechą było przeciwstawianie się poszukiwaniom nowych formuł bezpieczeństwa europejskiego i obstawanie przy nienaruszalności podziału na dwa bloki. 18 października minister obrony Wielkiej Brytanii Tom King, w Izbie Gmin uznał potrzebę dalszego istnienia, przez „jakiś krótki czas”, struktury Układu Warszawskiego: „(…) gdy wchodzimy w okres trudności, zarówno Układ Warszawski jak i NATO, powinny zostać zachowane, jako że dają one jakieś zapewnienie stabilności (…)”[210].

Takie poglądy można uznać za próby zachowania porządku pojałtańskiego. Margaret Thatcher bardzo wyraźnie głosiła tezy o konieczności podtrzymywania status quo w Europie we wszelkich jego aspektach. Uważała, że Zachód nie powinien czynić nic, co mogłoby pomnożyć wewnętrzne trudności Gorbaczowa. Układ Warszawski nie był jednak dobrowolnym sojuszem jego członków, zawiązanym dla ochrony ich wzajemnego bezpieczeństwa. Premier Wielkiej Brytanii wiedziała, iż pozostawał on instrumentem sowieckich rządów w Europie Wschodniej. Wielokrotnie udzielała jednak takiemu stanowi rzeczy poparcia. 18 listopada 1989 r. na spotkaniu paryskim stwierdziła, że „(…) chociaż zachodzące na naszych oczach zmiany mają znaczenie historyczne, nie wolno nam popadać w euforię. Upłynie kilka lat zanim w Europie Wschodniej będziemy mieli do czynienia z prawdziwą demokracją i reformą gospodarczą. Nie może być mowy o zmianie granic, musi bowiem obowiązywać Akt Końcowy konferencji helsińskiej” [211].

Zmiana granic dotyczyła przede wszystkim samego Związku Sowieckiego. Niepodległościowe dążenia państw nadbałtyckich-Litwy, Łotwy i Estoni a także Ukrainy i Białorusi, spotkały się z chwiejną niejednokrotnie reakcją premier Wielkiej Brytanii. Rząd Margaret Thatcher nie chciał podjąć się roli negocjatora w kryzysie między Wilnem a Moskwą, mimo wyraźnej sympatii dla narodu litewskiego. W czasie wizyty w ZSRR w kwietniu 1990 r., m.s.z. Wielkiej Brytanii D.Hurd zaapelował jednak do Gorbaczowa o rozpoczęcie rozmów z Litwą: „(…) Wierzymy, że naród litewski wyraźnie zadeklarował swe życzenie decydowania o własnym losie. Wierzę, że władze sowieckie to uznają. Wiemy z własnego doświadczenia po wojnie jak trudno jest ustosunkować się do aspiracji ruchów narodowych (…). Wyrażamy zaniepokojenie sytuacją na Litwie, ponieważ w ogólnych ramach stosunków Wschód-Zachód stawką jest wielkie porozumienie (…)”[212]. Gesty poparcia jakie Thatcher okazywała narodom bałtyckim, były jednak bardzo ostrożne. 10 maja 1990 r. doszło do spotkania Margaret Thatcher z premier Litwy Kazimierą Prunskiene. Została ona przyjęta na Downing Street nie jako szef rządu, lecz „wybrany przedstawiciel narodu litewskiego”[213]. Margaret Thatcher podkreśliła wtedy, że rozwiązania konfliktu należy szukać na drodze rokowań, nie może on jednak zagrozić stosunkom Wschód-Zachód. Takie stanowisko zajmowała aż do momentu odejścia z urzędu premiera w listopadzie 1990 r[214].

Zupełnie inna była polityka premier Thatcher wobec Ukrainy i Białorusi. W czerwcu 1990 r. premier Wielkiej Brytanii odwiedziła Kijów. W czasie zaimprowizowanego wystąpienia, w nowo wybranej Radzie Najwyższej Ukrainy, Thatcher została zapytana czy Zjednoczone Królestwo byłoby gotowe do nawiązania stosunków dyplomatycznych z Ukrainą. Odpowiedź była krótka ale bardzo bogata w treść: „(…) przecież nie utrzymujemy stosunków z Kalifornią (…)”[215]. Nie mogło więc być mowy o poparciu premier Wielkiej Brytanii dla niepodległej Ukrainy. Margaret Thatcher była bardzo zaskoczona wydarzeniami jakie zaobserwowała w Kijowie: „(…) Nie poinformowano mnie właściwie o sytuacji na Ukrainie. Wszędzie widziałam błękitno-żółto chorągiewki i flagi oraz inne znaki mówiące, że domaga się ona niepodległości. Nie wiedziałam, co robić. Chociaż bardzo podziwiałam generała de Gaulle’a, nie zamierzałam znieważać moich radzieckich gospodarzy wygłaszając uwagi podobne do jego wypowiedzi „Vive le Quebec libre”. Nie chciałam tego robić nie tylko dla tego, że byłam pewna, iż pan Gorbaczow nigdy nie pozwoli Ukrainie oderwać się bez walki od Związku Sowieckiego. Pogląd mówiący, że nie tylko ZSRR, ale nawet Rosja poczują się zagrożone powstaniem odrębnego państwa ukraińskiego, był wyznawany zarówno przez Rosjan nie będących komunistami, jak i przez komunistów (…)”[216].

Polityka Margaret Thatcher wobec procesów niepodległościowych przebiegających w Europie Środkowej i Wschodniej, miała różny charakter zależny w dużej mierze od położenia danego kraju i determinacji jego mieszkańców w dążeniu do niezależności. Premier Wielkiej Brytanii nie miała wątpliwości, że narody takie jak polski czy węgierski, muszą i chcą wyzwolić się z zależności od Moskwy. Jej niepokój budziło jednak tempo zmian. Stąd poparcie Margaret Thatcher dla sensowności istnienia Układu Warszawskiego i jej wątpliwości co do zdolności nowych elit do wprowadzania zmian w sferze gospodarki i instytucji państwowych, które miały przestać służyć komunistycznym władcom na rzecz wolnych i demokratycznych społeczeństw. Inaczej traktowała antysowieckie wystąpienia narodów będących częścią ZSRR. Z dużą dozą sympatii potraktowała trzy państwa bałtyckie, przede wszystkim Litwę, chcące zrzucić sowieckie jarzmo. Nie uznała jednak ich niepodległości w obawie przed podważeniem pozycji Gorbaczowa i możliwością wybuchu konfliktu zbrojnego w ramach ZSRR. Margaret Thatcher była przerażona wizją rozpadu Związku Sowieckiego, który nieodłącznie kojarzył jej się z destabilizacją w Europie, a nawet na całym świecie. Premier Wielkiej Brytanii nie miała zupełnie zrozumienia dla narodowych uczuć Ukraińców, nie wspominając o Białorusinach, których w ogóle nie widziała na nowej mapie Europy. Margaret Thatcher uznawała prawo do samostanowienia narodów. Kiedy jednak w grę wchodziło bezpieczeństwo Wielkiej Brytanii i Zachodu, Żelazna Dama brała pod uwagę memorandum na jego stosowanie. W swym pamiętniku przyznała, że jej polityka opierała się na fałszywej przesłance: „(…) Obecnie jestem zdania, że my wszyscy na Zachodzie przeceniliśmy zdolność imperium sowieckiego, którego trzon stanowiła ideologia marksistowska i komunistyczna nomenklatura-imperium zbudowanego i utrzymywanego przy użyciu siły-do przetrwania pierwszego etapu politycznej wolności. Być może zbyt bezkrytycznie słuchaliśmy dyplomatów i zachodnich ekspertów, zbyt małą zaś wagę przywiązywaliśmy do opinii emigrantów politycznych (…)”[217].

Zgadzając się zasadniczo z powyższą oceną należy dodać, że Margaret Thatcher wyraźnie nie nadążała za ogromem wydarzeń, które przyniósł rok 1989 i 1990. Jej szczerą chęcią było obalenie komunizmu w każdym zakątku Ziemi. Premier Wielkiej Brytanii była jednak konserwatystką i chciała zobaczyć ewolucyjne przejście od świata rywalizacji supermocarstw, do ery współpracy wolnych narodów. Czas „zimnej wojny” skończył się, wbrew jej życzeniom, rewolucją. Wszyscy żyjący współcześnie wiemy, że była ona bezkrwawa. Margaret Thatcher dobrze znała historię, dlatego nie mogła tego przewidzieć.

1 sierpnia 1990 r. między prezydentem ZSRR Michaiłem Gorbaczowem a przewodniczącym Rady Najwyższej Federacji Rosyjskiej Borysem Jelcynem doszło do bardzo ważnego porozumienia. Obaj politycy postanowili opracować wspólny plan wprowadzenia w Związku Sowieckim gospodarki rynkowej. Datę tą można uznać za koniec „głasnosti” i „pierestrojki”. Od tego momentu zaczął się nowy etap historii ZSRR, który przestawał być państwem komunistycznym[218].

Stosunków brytyjsko-sowieckich w1989 i 1990 r. nie można zrozumieć bez brania pod uwagę „problemu niemieckiego”. Działania rządu Thatcher wobec ZSRR bardzo często były pretekstem do wymuszenia na partnerach w NATO, pożądanej przez premier Wielkiej Brytanii polityki określającej pozycję Niemiec w Europie. 9 kwietnia 1989 roku Thatcher oświadczyła, że będzie kontynuowała kampanię na rzecz modernizacji broni nuklearnej krótkiego zasięgu, mimo opozycji ze strony Gorbaczowa. „(…) Związek Sowiecki modernizuje swoje bronie. My wierzymy w broń nuklearną. Jest to część elastycznej odpowiedzi NATO (…) nie możemy opierać polityki obronnej na czyichś dobrych intencjach. Niektóre państwa na świecie kupują samoloty przeznaczone do atakowania (…) [aluzja do sprzedaży przez ZSRR piętnastu myśliwców bombardujących do Libii-przyp. M. A. ]”[219]. Rozniecanie nastrojów antysowieckich, na etapie daleko idących posunięć rozbrojeniowych, było skierowane nie w stronę Moskwy lecz ku Bonn. Służyły one rozgrywaniu wewnętrznych sporów w NATO i wzmaganiu presji na władze niemieckie. Miały one zaakceptować dalsze ponoszenie ciężarów wynikających z obecności wojsk państw NATO na terytorium niemieckim i przystać na rozlokowanie tam nowej generacji taktycznych broni jądrowych. Strach przed neutralizacją Niemiec zmuszał Thatcher do atakowania ZSRR[220]. Dyplomacja sowiecka trafnie odczytywała powody demonizowania ZSRR. Dlatego plany modernizacji broni jądrowych NATO określono delikatnie mianem „nie najwłaściwszej” odpowiedzi na dokonane już i mające nastąpić sowieckie kroki zmniejszające poczucie zagrożenia na Zachodzie[221].

Z tego samego powodu rząd Margaret Thatcher odrzucił propozycje rozbrojeniowe Gorbaczowa, które przedłożył on w połowie maja 1989 roku[222]. Zdaniem Thatcher miały one znikome znaczenie militarne. Zgłoszenie ich tuż przed ważnymi spotkaniami na forum NATO, premier Wielkiej Brytanii oceniła jako działania polityczne mające na celu destabilizację NATO i oderwanie Europy od USA[223]. Sprawa taktycznych broni jądrowych była w istocie mało ważna. Margaret Thatcher interesowała się przede wszystkim kształtem jednoczącej się Europy i rolą jaką miały w niej odegrać Niemcy. Chwiejne stanowisko kanclerza Kohla wobec modernizacji broni jądrowych a także jego stosunek do propozycji Gorbaczowa stał się powodem jej niepokoju[224].

Sprawa zjednoczenia Niemiec spowodowała dużą zmianę w stosunku Margaret Thatcher do Gorbaczowa. Premier Wielkiej Brytanii była zdecydowanym przeciwnikiem tego procesu. Ogromne państwo niemieckie było dla premier Thatcher zagrożeniem równowagi w Europie Zachodniej. Takiego samego stanowiska spodziewała się ona ze strony ZSRR. Dla Gorbaczowa powstanie silnych Niemiec, zjednoczonych na sposób zachodni, oznaczało jeszcze jedną kompromitację systemu sowieckiego. Kwestia niemiecka była najważniejszą przyczyną spotkania Thatcher i Gorbaczowa w Moskwie 23 września 1989 roku[225]. „(…) W Moskwie pan Gorbaczow i ja otwarcie rozmawialiśmy na temat Niemiec. Wyjaśniłam, że chociaż NATO tradycyjnie w swoich oświadczeniach popierało aspirację Niemiec do zjednoczenia, to w praktyce byliśmy pełni obaw.(…) Pan Gorbaczow stwierdził, że ZSRR także nie pragnie zjednoczenia Niemiec. To umocniło mnie w postanowieniu, by spowolnić zawrotne już wtedy tempo wydarzeń.(…)”[226]. Postawa Thatcher oznaczała, iż widziała ona w Gorbaczowie sprzymierzeńca. We wrześniu 1989 r., po raz pierwszy od czasów Wielkiej Koalicji, interes Wielkiej Brytanii i ZSRR był zbieżny. Spontaniczna postawa Niemców a także osamotnienie premier Thatcher wśród innych przywódców Zachodu, spowodowały iż zjednoczenie państw niemieckich dokonało się szybko. Już w lutym 1990 roku w czasie spotkania Kohl-Gorbaczow, przywódca ZSRR zgodził się na to, że: „(…) decyzję o jedności narodu niemieckiego muszą podjąć sami Niemcy (…)”[227]. W lipcu 1990 r. Gorbaczow potwierdził publicznie, iż zjednoczone Niemcy powinny być członkiem NATO. Wszystko to złożyło się na największą klęskę w karierze Margaret Thatcher na stanowisku premiera Wielkiej Brytanii.

23 lipca 1990 r. wiceminister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii W.Waldegrave wygłosił przemówienie na Kongresie Studiów Sowietologicznych, które zapowiadało zwrot w polityce Zjednoczonego Królestwa wobec ZSRR. W.Waldegrave stwierdził, iż „(…) miejsce ZSRR w Europie i świecie rodzi zasadnicze pytania (…)”, jednocześnie „od niechcenia” wtrącił „(…) a może powinienem powiedzieć piętnastu republik sowieckich? (…)”[228]. Takie stanowisko oznaczało, iż dla Foreign Office sprawa, jak to określiła premier Thatcher w czasie wizyty w Kijowie, „stosunków z Kalifornią” istniała jednak na porządku dziennym. W.Waldegrave przedstawił pięć podstawowych zasad, o które miała się opierać polityka Wielkiej Brytanii wobec przemian w ZSRR. Zjednoczone Królestwo miało wspierać: „(…) dobrowolność więzi w ramach związku opartych nie na przymusie i kontroli z centrum lecz na szczerym pragnieniu współdziałania; pluralizm systemu politycznego-wraz z gwarancjami swobody słowa i zrzeszania się, w którym partia komunistyczna będzie musiała rywalizować z innymi partiami; gospodarkę reagującą na prawomocne oczekiwania społeczeństwa sowieckiego, w której produkcja kieruje się popytem, nie zaś na odwrót; ZSRR powinien być krajem nie zagrażającym nikomu, jak też i nie czującym się zagrożonym przez nikogo; powinien być integralną częścią społeczności międzynarodowej, w której jego głos będzie mieć należytą wagę. (…)”[229].

Wśród sposobów bezpośredniego przyczynienia się do większej otwartości, dobrobytu i demokracji w ZSRR, wiceminister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii wymienił działania w czterech strefach: bezpieczeństwa międzynarodowego, instytucji europejskich, włączenia ZSRR do gospodarki światowej oraz pomocy gospodarczej. Pierwszą z nich miała wyczerpywać deklaracja londyńska NATO. Jeśli chodzi o drugą, Waldegrave zauważył, że istnienie zarówno Układu Warszawskiego jak i RWPG nie miało w 1990 r. długiej przyszłości: „(…) realistycznym pytaniem jest-kiedy odbędzie się ich ostatnie namaszczenie (…)”. Wiceminister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii stwierdzał także, iż bezpośrednią drogą zintegrowania ZSRR w ramach nowej Europy [tzn. tej w ramach której pozostawały zjednoczone Niemcy i która miała być gotowa na przyjęcie nowych członków przyp. M.A] miało być KBWE. Waldegrave potwierdził, że wśród krajów Zachodu istniała zgoda co do tego, iż ZSRR powinien powinien dokonać zdecydowanych kroków w kierunku gospodarki rynkowej. Jego zdaniem, utrzymujący się w 1990 r. brak realnej reformy gospodarczej, zasadniczo ograniczał możliwość pomocy ze strony Wielkiej Brytanii i innych krajów Europy Zachodniej: „(…) Dopóki nie będą istnieć niezbędne struktury, pomoc finansowa z zagranicy nie ma sensu (…)”[230].

Z postulatami W.Waldegrave’a, współgrało studium o sytuacji w ZSRR opracowane w Foreign Office w lipcu 1990 r. Podstawowa jego teza stwierdzała, iż: „(…) władza i wpływy Gorbaczowa nieodwracalnie maleją a rozpad ZSRR jest dziś nieunikniony (…)”. Opinia analityków z Foreign Office stanowiła zasadnicze odejście od poglądów wyznawanych przez Margaret Thatcher od 1985 r. Zdaniem autorów dokumentu, Gorbaczow w 1990 r. dokonał wszystkiego czego mógł dokonać-zarówno w gospodarce jak i polityce. Rozbił władze w KPZR i aparat centralnego planowania; następne kroki Sekretarza Generalnego były już tylko: „(…) ograniczaniem szkód, wydarzenia biegną bowiem już własnym biegiem. Gorbaczow pragnie spiesznie przeforsować ustawy przekształcające ZSRR w federację na wpół niezależnych republik, mających wspólną armię i politykę zagraniczną, ale-z uwagi na uchwalanie niepodległości przez kolejne republiki-zaczyna mu brakować czasu.(…)”[231].

Konsekwencją poglądów wyrażanych przez W.Waldegrave’a i innych dyplomatów brytyjskich, było uznanie B.Jelcyna za polityka, który powinien kontynuować reformy Gorbaczowa[232]. Jak się wydaje, Margaret Thatcher nie mogła się pogodzić z faktem, iż jej polityka wschodnia musi ulec zmianie. Jedna z brytyjskich gazet „złośliwie” podsumowała takie stanowisko premier Wielkiej Brytanii pisząc, iż: „(…) Margaret Thatcher najwyraźniej sądzi, że oboje oni [tzn. Gorbaczow i premier Thatcher przyp. M.A.] będą wieczni.(…)”[233].

22 listopada 1990 r. Margaret Thatcher po jedenastu latach sprawowania rządów, złożyła rezygnację z funkcji premiera Wielkiej Brytanii . Z perspektywy kilku lat, które dzielą nas od upadku komunizmu w ZSRR i Europie Środkowo-Wschodniej, należy stwierdzić, że zmiana na stanowisku premiera Zjednoczonego Królestwa w listopadzie 1990 r. była końcem pewnej epoki w dziejach stosunków brytyjsko-sowieckich, zdominowanych przez dwie wybitne osobowości: Margaret Thatcher i Michaiła Gorbaczowa. Ustąpienie polityka, który „przetrwał” trzech Sekretarzy Generalnych KC KPZR, dwóch prezydentów Stanów Zjednoczonych, osiągnął dominującą pozycję wśród innych przywódców Europy Zachodniej i w dużym stopniu przyczynił się do zdyskredytowania komunizmu, było jednak Wielkiej Brytanii bardzo potrzebne. Umożliwiało ono wypracowanie takiej polityki wschodniej, która odpowiadała nowym zjawiskom zachodzącym wewnątrz Związku Sowieckiego i w krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

PODSUMOWANIE

Przeprowadzona analiza pozwala autorowi niniejszej pracy na przedstawienie ogólniejszych spostrzeżeń i wniosków. Margaret Thatcher obejmując w 1979 r. funkcję premiera Wielkiej Brytanii, była politykiem już w pełni ukształtowanym, chociaż jednocześnie pozbawionym doświadczenia w dziedzinie problematyki międzynarodowej. Cztery lata przewodzenia opozycji w parlamencie brytyjskim nie zmieniły tego stanu rzeczy. Margaret Thatcher miała jednak bardzo sprecyzowany światopogląd, w oparciu o który chciała budować wizję polityki zagranicznej Zjednoczonego Królestwa. Wierzyła w wartości, które jej zdaniem zadecydowały o rozkwicie cywilizacji Zachodu: wolność jednostki, indywidualną odpowiedzialność, wolny rynek, instytucje demokratyczne, silne-ale ograniczone w swych funkcjach-państwo a także w ład moralny wynikający z chrześcijaństwa.

Wyznając takie zasady, nie mogła mieć żadnych złudzeń wobec systemu komunistycznego i politycznych celów ZSRR. Jej najbliższy polityczny sojusznik Ronald Reagan użył wobec niego określenia „imperium zła”. Bez wątpienia jednak odzwierciedlało ono także poglądy Margaret Thatcher na naturę systemu komunistycznego. Liczne tego dowody można odnaleźć w jej wypowiedziach z okresu 1975-1979 kiedy Margaret Thatcher pozostając szefem „gabinetu cieni”, dała się poznać jako przeciwniczka komunizmu i krytyk polityki odprężenia.

Margaret Thatcher stanęła na czele państwa w okresie trudnym zarówno dla jej kraju, jak też dla całego Zachodu. Wielka Brytania uważana była za „chorego człowieka Europy”. Gospodarka brytyjska coraz wyraźniej pozostawała w tyle za zachodnioeuropejskimi konkurentami. Na arenie międzynarodowej Zachód znajdował się w defensywie. Rozmieszczenie sowieckich rakiet średniego zasięgu w Europie naruszyło równowagę strategiczną na kontynencie. W konwencjonalnych siłach zbrojnych ZSRR uzyskał przewagę. Trwała sowiecka ekspansja w krajach Trzeciego Świata. Zachód nie dysponował przywództwem zdecydowanym na skuteczne przeciwstawienie się sowieckiej polityce stwarzania faktów dokonanych. Bardzo wielu poważnych publicystów i komentatorów międzynarodowej polityki przychylało się do tezy, że system komunistyczny, mimo swej niewydolności gospodarczej, zaczyna wygrywać walkę o prymat nad światem.

Margaret Thatcher chciała przeciwdziałać takiemu stanowi rzeczy. W latach 1979-1985 brała udział w inicjatywach skierowanych przeciwko sowieckiej ekspansji. Premier Wielkiej Brytanii była przekonana, ze sowieccy przywódcy rozumieli przede wszystkim argument siły, dlatego w 1979 r. stała się gorącym zwolennikiem rozmieszczenia amerykańskich rakiet średniego zasięgu na terenie Europy Zachodniej. Podjęła także ścisłą współpracę ze Stanami Zjednoczonymi w obliczu sowieckiej agresji w Afganistanie. Starała się jednocześnie zaktywizować brytyjską politykę w rejonie Zatoki Perskiej, co miało być jednym z elementów powstrzymujących poszerzanie przez ZSRR swojej strefy wpływów. Margaret Thatcher konsekwentnie popierała wszelkie przejawy antykomunistycznej opozycji w Europie Środkowo-Wschodniej, przede wszystkim powstanie i działalność „Solidarności”. Po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, biorąc pod uwagę wciąż słabą kondycję brytyjskiej gospodarki, nie poparła jednak sankcji prezydenta Reagana, które miały przyczynić się do destabilizacji sowieckiej gospodarki. Premier Wielkiej Brytanii, mimo iż pozostawała w bardzo dobrych stosunkach z Ronaldem Reaganem, prowadziła niezależną od Waszyngtonu politykę wobec ZSRR. Nie podzielała poglądu prezydenta Stanów Zjednoczonych, który upatrywał końca epoki nuklearnej w badaniach nad Inicjatywą Obrony Strategicznej. Broń atomowa była dla Margaret Thatcher czynnikiem stabilizującym stosunki międzynarodowe. W 1983 r. premier Thatcher uznała „zimnowojenną” politykę Stanów Zjednoczonych za zbyt ryzykowną. Z tego powodu próbowała poszerzać kontakty z ZSRR. Najlepszym dowodem tego, iż była to decyzja słuszna stało się spotkanie premier Zjednoczonego Królestwa z M.Gorbaczowem w Londynie w grudniu 1984 r. Wizyta Gorbaczowa, którego uznawano za następcę Sekretarz Generalnego K.Czernienki, świadczyła o tym, że Moskwa doceniała rolę jaką odgrywała Margaret Thatcher w dążeniu do poprawy stosunków Wschód-Zachód.

Wybór Gorbaczowa na stanowisko Sekretarza Generalnego KC KPZR w marcu 1985 r., spotkał się z bardzo życzliwym przyjęciem premier Wielkiej Brytanii. Margaret Thatcher miała nadzieję na jeszcze większe zaktywizowanie brytyjskiej polityki wschodniej. Taka postawa premier Thatcher była wynikiem bardzo pozytywnego wrażenia jakie wywarł na niej Gorbaczow w czasie wizyty w Londynie. Szczególna, w porównaniu z poprzednimi sowieckimi przywódcami, osobowość Gorbaczowa została „odkryta” dla Zachodu właśnie przez Margaret Thatcher. Fundamentem brytyjskiej polityki wobec ZSRR, przyjętym od początku objęcia rządów przez Gorbaczowa i podtrzymanym aż do odejścia Margaret Thatcher ze stanowiska premiera Wielkiej Brytanii, stało się założenie, iż powodzenie reform w Związku Sowieckim nie stanowiło zagrożenia dla demokratycznego świata. Przyjęcie takiego kursu w brytyjskiej polityce wschodniej, wbrew poglądom wyznawanym przez wielu konserwatywnych polityków na świecie, dla których każde pogorszenie się sytuacji wewnętrznej ZSRR było dla Zachodu korzystne, stanowi osobisty wkład Margaret Thatcher w pokojowe obalenie komunizmu.

Przebieg i postanowienia pierwszego w okresie sprawowania władzy przez Gorbaczowa plenum partyjnego a także XXVII Zjazdu KC KPZR, świadczyły o tym, że Sekretarz Generalny chce wprowadzić zmiany, które zwiększą jedynie wydolność systemu komunistycznego. O żadnym zwrocie w kierunku demokracji nie mogło być mowy. Poglądy nowego kierownictwa na sprawy międzynarodowe także nie różniły się od utartych przez dziesięciolecia wzorców. Stosunki brytyjsko-sowieckie uległy nieznacznemu pogorszeniu za sprawą afer szpiegowskich, które miały miejsce w kwietniu i wrześniu 1985 r. W latach 1985-1986 polityka Margaret Thatcher wobec ZSRR musiała być bardzo ostrożna. Premier Thatcher z niepokojem śledziła zintensyfikowane działania dyplomacji sowieckiej, która od początku sprawowania władzy przez Gorbaczowa wysuwała liczne propozycje rozbrojeniowe. Ewentualne wprowadzenie niektórych z nich w życie, podważyłoby skuteczność brytyjskiego systemu odstraszania nuklearnego. Margaret Thatcher w latach 1985-1986 wielokrotnie usiłowała zanegować zarówno intencje jak i sens sowieckich planów rozbrojeniowych. W czasie spotkania Ronalda Reagana i Gorbaczowa w Rejkiawiku okazało się , iż prezydent Stanów Zjednoczonych gotów był poświęcić interes Wielkiej Brytanii, po to by móc zrealizować swoją wizję świata uwolnionego od broni jądrowej. Należy jednocześnie podkreślić, że wspólne oświadczenie Margaret Thatcher i Ronalda Reagana w Camp Dawid z listopada 1986 r. nie byłoby możliwe, gdyby nie błąd Gorbaczowa i dyplomacji sowieckiej w Rejkiawiku. Wielkiej Brytanii udało się jednak utrzymać pozycję państwa, z którym oba supermocarstwa musiały się liczyć. Margaret Thatcher w dalszym ciągu prowadziła politykę dialogu ze Związkiem Sowieckim. Takie działania wzmacniały prestiż Zjednoczonego Królestwa, przyczyniały się także do polepszenia stosunków między Wschodem i Zachodem. Ich rezultatem było nie tylko zaproszenie Margaret Thatcher do złożenia wizyty w Moskwie, ale także powolna zmiana w sposobie myślenia Gorbaczowa. Sekretarz Generalny doceniał, w odróżnieniu od swych poprzedników, potrzebę wymiany poglądów z przywódcami stojącymi na przeciwległym biegunie światopoglądowym. Był otwarty na obce sobie idee, co zaowocowało w konsekwencji odrzuceniem przez niego części doktryn marksistowsko-leninowskich.

Wizyta Margaret Thatcher w ZSRR na przełomie marca i kwietnia 1987 r., była przełomowa dla stosunku premier Wielkiej Brytanii do „pierestrojki” Gorbaczowa. Mimo braku radykalnych zmian w ZSRR, Margaret Thatcher miała okazję przekonać się o zmianie akcentów w polityce Gorbaczowa, który drobnymi posunięciami starał się zmienić wizerunek totalitarnego państwa. Premier Zjednoczonego Królestwa utwierdziła się w przekonaniu, że Gorbaczow szczerze pragnął demokratyzacji Związku Sowieckiego. Z tego powodu udzielała bezwzględnego poparcia reformom Gorbaczowa na arenie międzynarodowej. Nie przeszkodziło to Margaret Thatcher w sformułowaniu poglądu o kompensacji dla państw pozbawionych, na skutek podpisanego w Waszyngtonie układu INF, amerykańskiego „parasola nuklearnego”. Takie stanowisko doprowadziło do zadrażnień z Moskwą. Gorbaczow musiał ograniczać wydatki na zbrojenia w ZSRR. Powodzenie negocjacji rozbrojeniowych było kwestią, która pośrednio wpływała na przeprowadzanie reform Sekretarza Generalnego. Stosunki brytyjsko-sowieckie w latach 1987-1989 były jednak najlepsze w powojennej historii obu krajów. Gorbaczow odwiedził Wielką Brytanię w drodze na spotkanie z prezydentem Reaganem w Waszyngtonie. Był to wyraz uznania dla roli jaką odgrywała Margaret Thatcher w kontaktach między Wschodem i Zachodem. Dialog Thatcher-Gorbaczow stał się podstawą stabilizacji w stosunkach między wolnym i komunistycznym światem w okresie przekazywania władzy w Stanach Zjednoczonych w 1988 r. Dwutorowa polityka premier Zjednoczonego Królestwa odniosła więc pełny sukces. Gorbaczow, pomimo sceptycznego stosunku Margaret Thatcher wobec radykalnych postulatów rozbrojeniowych, nie mógł i nie chciał pomijać stanowiska premier Wielkiej Brytanii. Świadczy to o tym jak wielka była różnica w postrzeganiu osoby Margaret Thatcher przez sowieckie kierownictwo od czasu, gdy jedna z moskiewskich gazet nadała jej ironiczny przydomek „Iron Lady”. W czasie wizyty w Londynie w kwietniu 1989 r., Gorbaczow rozmawiał nie z jednym z wielu przywódców Zachodu, ale z politykiem, o którego poparcie zabiegał. Pobyt Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii zamknął „zimnowojenny” etap stosunków brytyjsko-sowieckich. Margaret Thatcher uznała sowieckiego przywódcę za człowieka, który ma do spełnienia historyczną misję. Jej celem było ewolucyjne przejście od komunizmu do demokracji. Powodzenia tego procesu nie wyobrażała sobie bez udziału Gorbaczowa, który był niekwestionowanym inicjatorem zmian w ZSRR.

Margaret Thatcher nie przewidziała upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i ZSRR. Wydarzenia, które miały miejsce w 1989 r. zaskoczyły premier Wielkiej Brytanii. „Okrągły Stół” i powstanie rządu Tadeusza Mazowieckiego, „jesień ludów”, zburzenie muru berlińskiego i postulat zjednoczenia obu państw niemieckich, wszystko to złożyło się na pokojową rewolucję, która obaliła komunizm.. Zmiany w Europie nie wzbudziły jednak entuzjazmu Margaret Thatcher. Premier Zjednoczonego Królestwa obawiała się destabilizacji, która często w historii świata towarzyszyła gwałtownym procesom. Z tego powodu starała się opóźnić zjednoczenie Niemiec oraz poparła potrzebę istnienia Układu Warszawskiego; nie uznała także niepodległości państw nadbałtyckich-Litwy, Łotwy i Estonii i nie brała pod uwagę dążeń niepodległościowych narodu Ukraińskiego. W latach 1989-1990, wbrew wielu przesłankom, które świadczyły o tym, że hasło „pierestrojki” musi zostać zastąpione przez demokrację i wolny rynek, wciąż popierała Gorbaczowa jako gwaranta reform w ZSRR. Premier Wielkiej Brytanii w końcowym okresie swoich rządów, próbowała więc do pewnego stopnia bronić porządku stworzonego w Jałcie.

Wydaje się, że w powszechnej świadomości Margaret Thatcher jawi się jako polityk, który konsekwentnie obok Ronalda Reagana, zwalczał komunizm. Jest to oczywiście prawdą. Należy jednak pamiętać, że premier Wielkiej Brytanii od 1985 r. aż do odejścia z urzędu, popierała „pierestrojkę” i „głasnost”, których realizacja miała jedynie usprawnić komunizm a nie doprowadzić do jego upadku. Wspierała także Michaiła Gorbaczowa, który nigdy nie odrzucił ideologii marksistowskiej. Do 1989 r. polityka ta miała swoje uzasadnienie i stanowi wkład Margaret Thatcher w uwolnienie Europy od komunizmu. Po 1989 r. działania premier Thatcher budzą wiele zastrzeżeń autora niniejszej pracy. Ocena działań wielkich mężów stanu, tak jak i przeciętnych ludzi, rzadko bywa jednoznacznie pozytywna bądź negatywna. Margaret Thatcher nie jest wyjątkiem od tej zasady.

BIBLIOGRAFIA

Wspomnienia, pamiętniki, opracowania i monografie:

  1. Ch.Andrew i Oleg Gordijewski, KGB, Warszawa 1997.
  2. Z. Brzeziński, Cztery lata w Białym Domu-wspomnienia, Warszawa 1990.
  3. A.Brown, The Gorbachev factor, Oxford 1996.
  4. K.Curtis, Britain and the Soviet Union: 1917-89, London 1990.
  5. K.Dawisha, Eastern Europe, Gobachev and the reform: the great challenge, Cambridge 1990.
  6. J.Duncan,A.Prawda, [pod red.], Soviet-British relations since the 1970’s, Cambridge 1990.
  7. M.Gorbaczow, Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata, Warszawa 1988.
  8. M.Gorbaczow, Jawność i przebudowa: wybór prac z lat 1986-1988, Warszawa 1989.
  9. M.Gorbaczow, Socjalistyczna idea i rewolucyjna przebudowa, Moskwa 1989.
  10. K.Harris, Margaret Thatcher, przeł. J.Chociłowski, Łódź 1992.
  11. G.Ionescu, Leadership in an interdependent world: the statesmaship of Adenauer, De Gaulle, Thatcher, Reagan and Gorbachev, Harlow 1991.
  12. H. Kissinger, Dyplomacja, Warszawa 1996.
  13. I.Korcziłow, Kulisy dyplomacji-historyczne rozmowy na szczycie we wspomnieniach rosyjskiego tłumacza, przeł. M.Słysz, Warszawa 1998.
  14. J.Krieger, Reagan, Thatcher and the politics of decline, Cambridge 1986.
  15. W.Malendowski, Zimna wojna: sprzeczności, konflikty i punkty kulminacyjne w radziecko-amerykańskiej rywalizacji, Poznań 1994.
  16. W.Materski, [pod red.], Polityka zagraniczna Rosji i ZSRR, Łódź 1994.
  17. F.L.Robbin, S.Clarc, Britain’s security policy. The modern soviet view, London 1987.
  18. P.Schweizer, Victory czyli zwycięstwo, przeł. I.Apiński, Warszawa 1994.
  19. J.Smaga, Era Gorbaczowa?, Warszawa 1989.
  20. G. Smith, Reagan and Thatcher, London 1990.
  21. Z.Szczerbowski, Dialog rozbrojeniowy ZSRR-USA [1981-1988], Warszawa 1989.
  22. Z.Szczerbowski, Radziecko-amerykański dialog rozbrojeniowy. Europejskie implikacje układu ZSRR-USA o likwidacji rakiet średniego i krótszego zasięgu, Warszawa 1989.
  23. Z.Szczerbowski, Radziecko-amerykański dialog rozbrojeniowy 1990: zbrojenia strategiczno-kosmiczne, Warszawa 1990.
  24. M.Thatcher, Lata na Downing Street- wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz, K.Michalska, Gdańsk 1996.
  25. L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach- Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995.
  26. P.S.Worden, SDI [Strategic Defence Initiative] and the alternatives, Washington 1991.
  27. The Conserwatiwe Manifesto 1979, London 1979.
  28. The Conserwatiwe Manifesto 1983, London 1983.
  29. The Next Moves Forward. The Conserwatiwe Manifesto 1987, London 1987.

Prasa i czasopisma specjalistyczne:

  1. 1.     „Prawda”, „Times”, „Biuletyn Specjalny PAP” z lat 1975-1990.
  2. 2.     S.Bialer, J.Afferica, The Genesis of Gorbachev’s World, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., Nr 3.
  3. 3.     A.Brown, Change in the Soviet Union, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., Nr 3.
  4. C.Clements, Beyond INF: West Germany’s centre-right party and arms control in the 1990’s, International Affairs, Vol. 65, 1990 r., Nr 1.
  5. Freedman, Nuclear Weapons in Europe: Is there an Arms Race?, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1.
  6. 6.     I.Goldman, Gobachev and economic reform, Foreign Affairs, Vol. 65, 1985 r., Nr 1.
  7. R.G.Kaiser, The soviet pretens, Foreign Affairs, Vol. 65, 1986 r., Nr. 2.
  8. 8.     L.Kańtoch, Polityka Wielkiej Brytanii wobec Chin w latach siedemdziesiątych, Sprawy Międzynarodowe, 1980 r., Nr 3.
  9. 9.     J.Kirkpatrick, Beyond the Cold War, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 1.
  10. 10.    M. Koldov: Europe after Cruise and Pershing 2, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1.
  11. 11.     L.Kościuk, Nowe podejście do czynnika wojskowego w polityce ZSRR, Sprawy Międzynarodowe, 1988 r., Nr 12.
  12. A.Lynch, Does Gorbachev matter anymore?, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 1.
  13. M.Mandelbaum, S.Talbot, Reykjavik and beyond, Foreign Affairs, Vol.65, 1986 r., Nr 2.
  14. M.Mandelbaum, Ending the Cold War, Foreign Affairs, Vol.68, 1989 r., Nr 2.
  15. 15.    W.Multan, Układ o likwidacji rakiet średniego zasięgu, Sprawy Międzynarodowe, 1988 r., Nr 10.
  16. M.B.Olcott, The Lithuanian crisis, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 3.
  17. P.Sabin, Proposals and propaganda: arms control and British public opinion in the 1980’s, International Affairs, Vol. 63, 1986/87 r., Nr.1.
  18. J.Schlesinger, Reykiavik and revelation: a turn of tide?, Foreign Affairs, Vol.65, 1987 r, Nr.3.
  19. J.Sharp, After Reykiavik: arms control and the allies, International Affairs, Vol.63, 1987 r., Nr2.
  20. 20.    D.K.Simes, Gorbachew: a new foreign policy?, Foreign Affairs, Vol. 65, 1987 r., Nr 3.
  21. 21.    J.Symonides, Perspektywy rozbrojenia europejskiego po spotkaniu w Rejkiawiku, Sprawy Międzynarodowe, 1987 r., Nr 5.
  22. H.Trevelian, Reflections on soviet and western policy, International Affairs, 1976, Vol.52., Nr 4.
  23. H. Trevelian, Towards a british role in foreign affairs, International Affairs, 1978 r., Vol. 54., Nr 2.
  24. T.Williams, U.S.-Soviet relations: beyond the Cold War?, International Affairs, Vol.65., 1990 r., Nr 2.
  25. A.Zięba, Ewolucja współczesnego konserwatyzmu brytyjskiego, Sprawy Międzynarodowe, 1979 r., Nr 1.
  26. 26.    A.Zięba, Polityka zagraniczna Wielkiej Brytanii w świetle doktryny konserwatystów, Sprawy Międzynarodowe, 1980 r., Nr 11.
  27. 27.    A.Zięba, Thatcheryzm a zasady brytyjskiej polityki zagranicznej, Sprawy Międzynarodowe, 1988 r., Nr 10.

[1] M.Thatcher, Lata na Downing Street-wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz, K.Michalska, Gdańsk 1996, ss 783.

[2] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi-zapiski posla o dwuch izwiestnych politikach-Michaile Gorbacewie i Margaret Tetcer, Ljubercy, 1995, ss 184.

[3] I.Korcziłow, Kulisy dyplomacji-historyczne rozmowy na szczycie we wspomnieniach rosyjskiego tłumacza, przeł. M.Słysz, Warszawa 1998, ss 391.

[4] M.Gorbaczow, Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata, Warszawa 1988, ss 243.

[5] W.Materski, [pod red.], Polityka zagraniczna Rosji i ZSRR, Łódź 1994.

[6] Soviet-British relations since the 1970’s, pod red. A.Pravda.,P.Duncan, Cambridge 1990, ss 263.

[7] F.R.Laird, S.Clark, Britain’s security policy. The modern Soviet view, London 1987, ss 74.

[8] K.Curtis, Britain and the Soviet Union: 1917-89, London 1990.ss.134.

[9] K.Harris, Margaret Thatcher, przeł. J.Chociłowski, Łódź 1992, ss 187.

[10] H. Trevelian, Towards a british role in foreign affairs, International Affairs, 1978, Vol. 54., Nr 2, s. 203-204.

[11] Tamże.

[12] A. Zięba, Polityka zagraniczna Wielkiej Brytanii w świetle doktryny konserwatystów, Sprawy Międzynarodowe, 1980 r., Nr 11, s.45-59. Zobacz też: A. Zięba, Ewolucja współczesnego konserwatyzmu brytyjskiego, 1979, Nr 1, s.63.

[13] Tamże, s.46.

[14] K. Harris, Margaret Thatcher, przeł. J. Chociłowski, Łódź 1992, s. 13 i dalej.

[15] PAP BS, 1975 r., RW XXXI, Nr 685(B), s.2.

[16] A. Zięba, dz. cyt., s. 48-49.

[17] Tamże, s.50.

[18] Z. Brzeziński, Cztery lata w Białym Domu-wspomnienia, Warszawa 1990, s.139 i dalej.

[19] K. Harris, dz. cyt., s.91.

[20] PAP BS, RW XXXI, 1975 r., Nr 816, s. 28.

[21] PAP BS, RW XXXI,1975 r., Nr 831, s. 18.

[22] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 912, s.4.

[23] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 913, s.21.

[24] Tamże, s. Werbalny atak na Callaghana, który z premierem Wilsonem od roku 1974 podejmował wysiłki na rzecz normalizacji stosunków między Londynem a Moskwą głosząc przy tym systematycznie konieczność odprężenia ze Wschodem musiał wydawać się dziwny ówczesnym obserwatorom życia politycznego Wielkiej Brytanii.[przyp. M. A.]

[25] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 914, s.12.

[26] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 915 i 916, s.16 i 24.

[27] H.Trevelian, Reflections on soviet and western policy, International Affairs, 1976, Vol.52, Nr 4, s.527-529.

[28] Tamże, s.530. Humprey Trevelian pisał:„(…) oszacowanie polityki Sowietów jest tym trudniejsze, iż ogromna potęga Rosji kreuje straszne komplikacje dla nich samych, czyniąc bardzo trudnym dojście do trwałej i spoistej polityki także ze względu na to że mają oni kłopot w pojednaniu aktualnego rozwoju w świecie z ich powstałymi wcześniej doktrynami (…).”

[29] New York Times, 17 listopad 1977, s.1

[30] L. Kańtoch, Polityka Wielkiej Brytanii wobec Chin w latach siedemdziesiątych, Sprawy Międzynarodowe, Warszawa 1980, RW XXXIII, Nr 328, s. 117-131.

[31] PAP BS, RW XXXIV, 1978 r., Nr 1606, s.15.

[32] A. Zięba, dz. cyt., s.55 i dalej.

[33] Tamże, s.60.

[34] Tamże, s.62.

[35] The Conserwatiwe Manifesto 1979, London 1979.

[36] PAP BS, Zeszyty Dokumentacyjne, Seria biograficzna: Profile, 1979 r., Nr 3, s.23.

[37] Należy podkreślić, że gros posunięć premier rządu brytyjskiego na arenie międzynarodowej w początkowych latach sprawowania władzy, było determinowanych stanem budżetu jak i sytuacją wewnętrzną WielkiejBrytanii. Dlatego pierwsze decyzje Margaret Thatcher i Foreign Office dotyczyły uregulowania spraw związanych z członkostwem Wielkiej Brytanii w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej. Kwestia wielkości udziału Zjednoczonego Królestwa w finansowaniu wydatków EWG była problemem powracającym przez cały okres rządów Margaret Thatcher. Napięcia na linii Londyn-Bruksela były na rękę Związkowi Sowieckiemu.

[38] M.Thatcher, Lata na Downing Street- wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz i K.Michalska, Gdańsk 1996, s.54-59. Thatcher przelatywała nad terytorium ZSRR w drodze na szczyt G-7; zgodnie z protokołem dyplomatycznym premier ZSRR Kosygin musiał spotkać się z Margaret Thatcher w czasie gdy samolot, którym leciała do Tokio tankował paliwo.

[39] L. Freedman, Nuclear Weapons in Europe: Is there an Arms Race?, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1, s. 57-64.; M. Koldov: Europe after Cruise and Pershing 2, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1, s. 73-81.

[40] M. Thatcher, dz. cyt., 215-217.; s. 220-224.

[41] Tamże, s.76.; Zobacz też: Z.Brzeziński, dz. cyt., s. 339-360.

[42] Tamże, s. 76.

[43] Tamże, s. 77-80.

[44] PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10444, s.26.

[45] PAP BS, RW. XXXVII, 1980 r., Nr 10574, s.22.

[46] PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10790, s.13.; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10907, s.19.

[47] PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10442, s.11. ; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10751, s.23.; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10915, s.14.

[48] Ciekawie w zestawieniu z tego typu wypowiedziami Margaret Thatcher wygląda 10%-towy wzrost eksportu towarów brytyjskich do Związku Sowieckiego, w pierwszych miesiącach 1980 roku w porównaniu z analogicznym okresem 1979 roku. Dodać do tego należy, iż w lipcu 1981 roku minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii lord Carrington zapowiedział roboczą wizytę w Moskwie. Deklaracja ta została życzliwie przyjęta przez Sowietów. Należy z tego wnioskować, iż stosunki brytyjsko-sowieckie wbrew pozorom pozostawały w normie. PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10733 i 10845, s.4.

[49] Lord Carrington złożył wizytę w Rumunii 20 marca 1980 roku i na Węgrzech 20 października 1980 roku. Wykorzystał pobyt w tych dwóch krajach do rozreklamowania pomysłu neutralizacji Afganistanu; wizyta Thatcher na Węgrzech w grudniu 1984 także przyczyniła się do złagodzenia zimnowojennych nastrojów w Europie. PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10484 i 10490, s.27 i 16.; PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr11507, s.11. ; patrz także M.Thatcher, dz. cyt., s.409-412.

[50] PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10659, s.21.

[51] Ostatni ich punkt przewidywał wstrzymanie eksportu zachodnich materiałów do budowy sowieckiego gazociągu biegnącego z Syberii, aż do granicy sowiecko-czeskiej, dalej do Francji, Włoch i Niemiec Zachodnich. W chwili wprowadzenia sankcji, brytyjskie oraz niemieckie i włoskie firmy miały prawnie wiążące umowy na dostawę sprzętu dla gazociągu zachodnio-syberyjskiego. Patrz: M.Thatcher, dz. cyt., s.228-229.

[52] Zakaz ten miał dotyczyć nie tylko przedsiębiorstw amerykańskich ale także tych filii za granicą oraz firm zagranicznych, które produkowały części na amerykańskiej licencji. P.Schweizer, Victory czyli zwycięstwo, przeł. I.Apiński, Warszawa 1994, s.98-125.

[53] Thatcher nie była wyjątkiem wśród innych przywódców Zachodu i od razu podjęła działania legislacyjne zgodne z ustawą o ochronie interesów handlowych, aby obronić się przed zbyt daleko idącą interwencją amerykańską. M.Thatcher, dz. cyt., s.230.

[54] P.Schweizer, dz. cyt., s.137-138.

[55] Często podnosi się w literaturze temat przyjaźni łączącej Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Rzeczywiście w listopadzie 1980 roku premier zyskała sprzymierzeńca w walce z socjalizmem w gospodarce i co ważniejsze z sowieckim zagrożeniem. 25 lutego 1981 roku Thatcher jako pierwszy szef obcego rządu złożyła wizytę prezydentowi Reaganowi. W jej trakcie poparła amerykańskie działania w Salwadorze, wydała też wspólne z prezydentem oświadczenie w sprawie złożonych w tym czasie przez Leonida Breżniewa postulatów, które zakładały zwołanie wcześniejszego niż to przewidywano zebrania na szczycie w celu ogłoszenia moratorium na broń masowego rażenia. Nie ulega wątpliwości, iż Margaret Thatcher wielokrotnie apelowała o jedność państw Zachodu, o podjęcie ideologicznej ofensywy i nasilenia aktywnego zwalczania komunizmu; tak więc w sferze werbalnej promowała zgodność polityki Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Fakty jednak świadczą o tym , iż interesy brytyjskie i amerykańskie często były sprzeczne. Dowodem tego stały się m.in. wydarzenia jesieni 1983 roku kiedy to oba rządy przyjęły odmienne stanowiska wobec kryzysów politycznych w Grenadzie i Libanie. Tak było i wtedy gdy Thatcher wsparła Amerykanów w genewskich rozmowach rozbrojeniowych a jednocześnie wymusiła na prezydencie Reaganie decyzję o nie włączaniu do tych negocjacji brytyjskich sił odstraszania nuklearnego. Porównaj: G. Smith, Reagan and Thatcher, London 1990, ss 343; J.Krieger, Reagan, Thatcher and the politics of decline, Cambridge 1986, ss 224.; M. Thatcher, dz. cyt., s.142-145, s.292-300, s.406-408.

[56] Wojna o Falklandy miała swój brytyjsko-sowiecki epilog. Latem 1982 roku w wodach kanału La Manche doszło do kolizji wodzi podwodnych obu państw. Sprawa została zręcznie zatuszowana. PAP BS, RW. XXXVIII, 1982 r., Nr 11058 i 11114, s.16 i 3.; M.Thatcher, dz. cyt., s.157-213.

[57] PAP BS, RW. XXXVIII, 1982 r., Nr 11219, s.22. ; PAP BS, RW.XXXIX, 1983 r., Nr 11306 i 11418, s.21 i 13. Nie mogła poprawić stosunków brytyjsko-sowieckich polityka Thatcher wobec Chin. O aktywności na linii Londyn-Pekin świadczy ilość wizyt wysokich urzędników brytyjskich w Państwie Środka (m.in.: 24 marca 1980 roku minister obrony Francis Pym; 20 września 1980 i 2 kwietnia 1981 lord Carrington; 23 września 1982 roku premier Thatcher; 16 kwietnia 1984 roku nowy minister spraw zagranicznych G.Howe; wielokrotne wizyty szefów sztabu brytyjskiego). Oba państwa łączyło spojrzenie na Związek Sowiecki. Tradycją stały się brytyjsko-chińskie oświadczenia skierowane w „sowieckiego hegemona”. Londyn i Pekin zbliżyły się do siebie szczególnie po podpisaniu porozumienia w kwestii przynależności Hongkongu. PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10497 i 10695, s.3.; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10784 i 10928, s.14 ; PAP BS, RW XXXVII, 1982 r., Nr 11157, s.11 ; PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11557, s. 4.

[58] M.Thatcher, dz. cyt., s.412.; PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11512, s.11.

[59] PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11608, 11609, 11612, s.15,12,3.

[60] PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11699, s. 13.

[61] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach-Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995, s.16-21.

[62] M. Thatcher, dz. cyt., s.408-409.

[63] Tamże, s.415.

[64] PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11702, 11730,11731, s. 6,8,10.

[65] M.Thatcher, dz. cyt., s.420-421.

[66] PAP BS, RW XLI, 6 luty 1985, Nr 11760, s.11; PAP BS, RW XLI, 8 luty 1985, Nr 11762, s.12.

[67] PAP BS, RW XLI, 15 i 16 kwiecień 1985, Nr 11806 i 11807, s.11-12 i s.16; „Times” z  16 kwietnia 1985 roku, s.18.

[68] J.Smaga, Era Gorbaczowa?, Warszawa 1989, ss 50.; S.Bialer, J.Afferica, The Genesis of Gorbachev’s World, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., Nr 3, s.605-645.

[69] PAP BS, RW XLI, 12 marzec 1985, Nr 11784, s. A-E.

[70] Dosyć rozsądną ocenę wyboru Gorbaczowa dał Times 12 marca 1985 roku „(…) byłoby naiwnością oczekiwanie szybkich zmian w ZSRR i jego polityce. Nie można też liczyć na to, że nowe kierownictwo wprowadzi większy pragmatyzm i elastyczność. Nie byłoby jednak rzeczą głupią mieć na to nadzieję(…)”.

[71] Telewizja brytyjska wielokrotnie powtarzała wypowiedzi premier z grudnia 1984 roku. Powiedziała ona wtedy, że Gorbaczow się jej podoba i że można z nim robić interesy. W 1985 roku powtórzyła swoje słowa, dodała przy tym, iż taka opinia nie oznacza zaprzestania przez obie strony obrony swoich racji i swoich modeli życia. Thatcher chodziło o to, że w ramach ogólnych założeń Gorbaczow wydawał jej się chętny do podejmowania dialogu, dyskusji i przetargów.

[72] PAP BS, RW XLI, 12 marzec 1985, Nr 11784, s.A-E.

[73] PAP BS, RW XLI, 14 marzec 1985, Nr 11786, s.11.

[74] PAP BS, RW XLI, 15 marzec 1985, Nr 11787, s.7.; Prawda z 14 marca 1985, Nr 73(24330), s. 3.

[75] M.Thatcher, Lata na Downing Street, Gdańsk 1996, s. 442.

[76] PAP BS, RW. XLI, 15 marzec 1985, Nr 11787, s.7.

[77] H. Kissinger, Dyplomacja, Warszawa 1996, s.858. oraz PAP BS, RW. XLI, 19 marzec 1985, Nr 11789, s.13.

[78] Tamże, s.13.

[79] PAP BS, RW. XLI, 2 kwiecień 1985, Nr 11799, s. 18.

[80] PAP BS, RW. XLI, 19 kwiecień 1985, Nr 11811, s.13.

[81] Tamże, s.14.

[82] PAP BS, RW XLI, 23 kwiecień 1985, Nr 11813, s.8.

[83] Tamże, s.9.

[84] PAP BS, RW XLI, 24 kwiecień 1985, Nr 11814, s.17-18.; PAP BS, RW XLI, 25 kwiecień 1985, Nr 11815, s.13.

[85] PAP BS, RW XLI, 8 maj 1985, Nr 12113, s.3

[86] PAP BS, RW XLI,18 czerwiec 1985, Nr 12300, s.7. Dokładnie w tym samym tonie utrzymane było wystąpienie Thatcher w Waszyngtonie w maju 1985 roku „(…) Musimy mieć do czynienia ze Związkiem Radzieckim, żyjemy na tej samej planecie. Musimy być dlatego gotów-jeżeli i kiedy okoliczności będą właściwe-na rozmowy z kierownictwem sowieckim(…).”.

[87] Prawda z kwietnia 1985, Nr 101 (24358)-120 (24377).; I.Goldman, Gobachev and economic reform, Foreign Affairs, Vol. 65, 1985 r., Nr 1, s.56-74.; R.G.Kaiser, The soviet pretens, Foreign Affairs, Vol. 65, 1986 r., Nr. 2, s.236-252.; A. Brown, Change in the Soviet Union, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., s. 1048-1066. Z haseł plenum: „Podniesienie poziomu życia ludności jest głównym sensem działalności KPZR”, „Zdecydowanie walczyć z negatywnymi zjawiskami obcymi socjalistycznemu stylowi życia”, „Troska o człowieka, jego warunki pracy, życia i wypoczynku kluczowym problemem polityki partii”, „KPZR wypróbowaną awangardą narodu radzieckiego”, „Wzrost kierowniczej roli KPZR w społeczeństwie radzieckim”, „Troska partii o umacnianie więzi z masami”, „Głównym kryterium oceny komunisty są jego czyny”, „Umocnienie związku pracy ideologicznej z życiem jest pilnym zadaniem”, „Prasa, radio i telewizja jako skuteczne środki organizowania i wychowania mas oraz kształtowania opinii publicznej”. Za kluczowe, plenum uznało przyspieszenie rozwoju społeczno-gospodarczego. Gorbaczow zażądał od partyjnego aktywu opracowania metod zwiększenia tempa wzrostu wydajności pracy i przestawienia gospodarki na tory intensyfikacji. Postulował też umacnianie dyscypliny kontraktowej i zdecydowanie zapowiedział walkę z marnotrawstwem. Do tych starych dezyderatów dorzucono kilka nowych. Gorbaczow wiedział, że ZSRR będzie potrzebował wielu lat aby choć zbliżyć się do takiego poziomu produkcji przemysłowej, który stanowiłby konkurencję dla świata kapitalistycznego. Dlatego położył duży nacisk na przyspieszenie postępu naukowo-technicznego i poprawę jakości sowieckich wyrobów. Sporą zagadką dla polityków Zachodu była wyartykułowana na plenum potrzeba wdrażania rozrachunku ekonomicznego. Lekarstwem na problemy gnębiące Państwo Rad miały być w dalszym ciągu marksistowskie dogmaty, które stanowiły przecież zasadniczą, jeżeli nie jedyną, przyczynę wszystkich kłopotów ZSRR.

[88] Tamże-Z haseł skierowanych na zewnątrz: „Wspólnota państw socjalistycznych siłą nie do pokonania w walce o pokojową przyszłość ludzkości”, „Organizacja Układu Warszawskiego niezawodnym narzędziem zapobiegania wojnie nuklearnej oraz umacniania bezpieczeństwa międzynarodowego”, „Osiągnięcia wojskowo-strategicznej równowagi z państwami kapitalistycznymi historyczną zdobyczą krajów socjalistycznych”.

[89] PAP BS, RW XLI, Nr 11841, s.5.

[90] Times z 9 września 1985 roku.; Patrz także: P.Sabin, Proposals and propaganda: arms control and British public opinion in the 1980’s, International Affairs, Vol. 63, 1986/87 r., Nr.1 , s.49-65.

[91] Times z 12 września 1985 roku, s.1, Margaret Thatcher, dz. cyt., s.423 patrz także Ch.Andrew i Oleg Gordijewski, KGB, Warszawa 1997, s.11-24.

[92] Times z 13 i 14 września 1985 r.

[93] PAP BS, RW XLI, Nr. 11900, s.2 Wydalenia sowieckich szpiegów były wsparciem dla Reagana i jego twardej polityki wobec Moskwy. Choć był to efekt niezamierzony i uboczny całej afery, Thatcher próbowała go wykorzystać. We wrześniu 1985 roku prosiła listownie Reagana by kupił brytyjski system łączności wojskowej „Ptarmigen” zamiast francuskiego „Rita”. Kontrakt opiewał na 5 mld dolarów.

[94] PAP BS, RW XLI, 17 wrzesień 1985, Nr 11915, s.8.

[95] Tamże, s.9.

[96] PAP BS, RW XLI, 19 wrzesień 1985, Nr 11917, s.8.

[97] Tamże, s.9.

[98] PAP BS, RW XLI, 24 wrzesień 1985, Nr 11920, s.18.

[99] PAP BS, RW XLI, 10 październik 1985, Nr 11932, s.7.

[100] PAP BS, RW XLI, 11 październik 1985, Nr 11933, s.13.

[101] PAP BS, RW XLI, 12 listopad 1985, Nr 11954, s.1-2. Thatcher powtórzyła wtedy stanowisko wobec SDI, które w zasadzie podtrzymywała aż do końca swoich rządów: „(…) Sugerowano, że SDI Stanów Zjednoczonych są przeszkodą dla pomyślnego wyniku tego spotkania. W rzeczywistości tak nie jest. Nie można cofnąć postępu naukowego i technologicznego. W toku całej historii odpowiedzią na nową broń ofensywną była nowa obrona. Byłoby dziwne gdyby nie było takiej odpowiedzi na najbardziej niszczycielską ze wszystkich broni (…)”. O ewolucji poglądów Thatcher w kwestii amerykańskich badań nad SDI patrz także: Margaret Thatcher, dz. cyt., 417-420.

[102] PAP BS, RW XLI,  20 listopad 1985, Nr 11960, s.1-3.

[103] Prawda z 19 grudzień 1985, Nr 353 (24610), s.1-4.

[104] PAP BS, RW XLI, 20 grudzień 1985, Nr 11982, s. 1-3a.

[105] PAP BS, RW XLII, 4 luty 1986, Nr 12009, s.2-3.

[106] PAP BS, RW XLII, 31 styczeń 1986, Nr 12007, s.4-5.

[107] Prawda z 13 luty 1986 roku, Nr 44 (24666), s.1.

[108] PAP BS, RW XLII, 7 luty 1986, Nr 12012, s.10.

[109] PAP BS, RW XLII, 11 marzec 1986, Nr 12034, s.1.

[110] Tamże, s.2.; 28 marca 1986 roku Thatcher w wywiadzie dla „Timesa” określiła swój stosunek do marzeń Reagana o świecie bez broni jądrowej „ Zarówno prezydent jak i pan Gorbaczow powiedzieli, że pragną ujrzeć świat bez broni jądrowej. Niech mi będzie wolno podejść do tego od strony praktycznej. Wiedza, jak produkować tę broń jest dostępna. A więc nie starajmy się zbyt usilnie sięgać po te gruszki na wierzbie. Każdy chciałby je zobaczyć ale nie wierzę, że do tego dojdzie (…)”.- „Times” z 28 marca 1986 roku.

[111] Tamże s.2.

[112] PAP BS, RW XLII, 12 marzec 1986, Nr 12035, s.1.

[113] PAP BS, RW XLII, 26 marzec 1986, Nr 12045, s.15.

[114] Tamże, s.15.

[115] PAP BS, RW XLII, 28 luty 1986, NR 12027, s.1.; Prawda 25 luty-6 marzec 1986 r., Nr 56 (24678)-65 (24687). Jako przykład takiego myślenia można podać stosunek Gorbaczowa do artystów żyjących w ZSRR. Pierwszy sekretarz nakazał im zajmowanie bardziej krytycznej i analitycznej postawy. Jednocześnie podkreślał, że kontrola partyjna nad sprawami sztuki będzie równie ścisła jak kiedykolwiek. Krytykował pisarzy, artystów i dziennikarzy za bezruch oraz za to, że nie zdołali dostosować się do nowych tendencji w postaci samokrytyki i otwartości. O żadnym złagodzeniu kontroli ideologicznej w sferze sztuki nie mogło być mowy. „(…) Najważniejsze dla artysty jest kształtowanie umysłów społeczeństwa i mówienie prawdy, jedynie umotywowana ideologicznie literatura może uczyć uczciwości i czynić ich zdolnymi, by stawili czoła ciężarom współczesnego życia(…)”.

[116] PAP BS, RW XLII, 27 luty 1986, Nr 12026, s.5.; PAP BS, RW XLII, 3 marzec 1986, Nr 12028, s.A-I.; PAP BS, RW XLII, 4 marzec 1986, Nr 12029, s.A-G.; PAP BS, RW XLII, 5 marzec 1986, Nr 12030, s.A-G.; PAP BS, RWXLII, 6marzec 1986, Nr 12031, s.A-G.

[117] M.Gorbaczow, Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata, Warszawa 1988, s.179-184.; D.K.Simes, Gorbachew: a new foreign policy?, Foreign Affairs, Vol. 65, 1987 r., Nr 3, s.477-501. Przemówienia Gorbaczowa na Zjeździe poza nowymi propozycjami były poprzeplatane starą antyimperialistyczną retoryką. Gorbaczow unikał jednak wszystkiego co mogłoby zagrozić perspektywie drugiego spotkania z Reaganem. Nie stawiał mu też żadnych warunków wstępnych.

[118] PAP BS, RW XLII, 11 marzec 1986, Nr 12034, s.3-6.

[119] PAP BS, RW XLII, 2 kwiecień 1986, Nr 12049, s. 1.

[120] Sowieci odwołali spotkanie swojego ministra spraw zagranicznych z amerykańskim sekretarzem stanu. Wysłali okręty podwodne do Libii. Sowieccy żołnierze składali kwiaty ku czci ofiar amerykańskich nalotów. Libijscy ministrowie byli zapraszani do ZSRR. PAP BS, RW XLII, 15 kwiecień 1986, Nr 12058, s.4.; PAP BS, RW XLII, 16 kwiecień 1986, Nr 12059, s.15.; PAP BS, RW XLII, 17 kwiecień 1986, Nr 12060, s.20a.

[121] PAP BS, RW XLII, 21 kwiecień 1986, Nr 12062, s.6.

[122] PAP BS, RW XLII, 27 maja 1986, Nr 12087, s.15.

[123] PAP BS, RW XLII, 14 lipiec 1986, Nr 12120, s.5.

[124] PAP BS, RW XLII, 15 lipiec 1986, Nr 12121, s.4.

[125] PAP BS, RW XLII, 16 lipiec 1986, Nr 12122, s.6-7.

[126] Margaret Thatcher, dz. cyt., s.423-424.; M.Mandelbaum, S.Talbot, Reykjavik and beyond, Foreign Affairs, Vol.65, 1986 r., Nr 2, s.215-236.; J.Schlesinger, Reykiavik and revelation: a turn of tide?, Foreign Affairs, Vol.65, 1987 r, Nr.3,. s.426-447.; J.Sharp, After Reykiavik: arms control and the allies, International Affairs, Vol.63, 1987 r., Nr2., s.239-259. Pod koniec szczytu w Reykiawiku, Gorbaczow uzależnił podpisanie daleko idących porozumień, od ograniczenia badań nad SDI do laboratoriów. Reagan odrzucił taką możliwość i spotkanie przywódców supermocarstw zakończyło się fiaskiem.

[127] M.Thatcher, dz. cyt., s.425-426.Premier Wielkiej Brytanii uzyskała więc w Camp Dawid wszystko co chciała.

[128] Komunikat o tym wydarzeniu władze ZSRR podały dopiero trzy dni później pod naciskiem Szwecji, która odnotowała na swoim terytorium bardzo silne promieniowanie. Dla Gorbaczowa ważniejsze od ludzkiego życia były prestiż podupadającego mocarstwa nuklearnego i spokój w czasie obchodów święta pierwszego maja. J.Smaga, dz. cyt., s.9-11.

[129] M.Thatcher, Lata na Downing Street-wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz, K.Michalska, Gdańsk 1996, s. 426-430.

[130] Tamże, s.429.

[131] PAP BS, RW XLIII, 26 marzec 1987, Nr 12296, s.10.

[132] M.Thatcher, dz. cyt., s.435.

[133] Tamże, s.434.; PAP BS, RW XLIII,30 marzec 1987, Nr 12298, s.9.

[134] PAP BS, RW XLIII,31 marzec 1987, Nr 12299, s.8-9.; „Pravda”, 29 marzec 1987, Nr 88 (25075), s.1-2.; „Pravda”, 30 marzec 1987, Nr 89 (25076), s.1-2.

[135] M.Thatcher,dz. cyt., s 433.

[136] „Pravda”, 31 marzec 1987, Nr 90 (25077), s.1.

[137] Tamże, s.2.

[138] PAP BS, RW XLIII,31 marzec 1987, Nr 12299, s.10.

[139] PAP BS, RW XLIII, 27 kwiecień 1987, Nr 1987, Nr 12317, s.13.; K.Harris, Margaret Thatcher, przeł. J.Chociłowski, Łódź 1992, s.47.; P.Duncan, Soviet perspectives on Britain and British foreign policy, [w:] Soviet-British relations since the 1970’s, Cambridge 1990 s.49.

[140] PAP BS, RW XLIII, 1 kwiecień 1987, Nr 12300, s.20-21.; PAP BS, RW XLIII, 3 kwiecień 1987, Nr 12302, s.5-8 i s.10. Wizyta Thatcher także w: „Times” z 28,29,30,31, marca i 1,2 kwietnia 1987 r.

[141] Znaczenie wizyty Thatcher w Moskwie podkreślają m.in.: M.Light, Anglo-Soviet relations: political and diplomatic, [w:] Soviet-British relations since the 1970’s, Cambridge 1990, s.120.; Tamże, C.Keeble, The historical perspective, s.42.; F.L.Robbin, S.Clarc, Britain’s security policy. The modern soviet view, London 1987, s.36-38.

[142] PAP BS, RW XLIII, 3 kwiecień 1987, Nr 12302, s.11.

[143] I.Korcziłow, Kulisy dyplomacji-historyczne rozmowy na szczycie we wspomnieniach rosyjskiego tłumacza, przeł. M.Słysz, Warszawa 1998, s.34-35.

[144] P.Duncan, dz. cyt., s.54-55.

[145] The Next Moves Forward. The Conserwatiwe Manifesto 1987, London 1987, ss23.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12334, s.12.

[146] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12361, s.16-17.

[147] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12374, s.15-16.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12376, s.15.; „Times” z 15,16 lipca 1987 r., s.1-2

[148] M.Thatcher, dz. cyt., s.639-694. Interesy Wielkiej Brytanii w zakresie jej bezpieczeństwa były ściśle związane z amerykańsko–sowieckimi negocjacjami rozbrojeniowymi. Rola Zjednoczonego Królestwa w tym czasie ograniczała się jednak do obserwowania zmian zachodzących w ZSRR i tylko w niewielkim stopniu kreowania polityki obronnej Zachodniego Sojuszu.

[149] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12432, s. 15.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12435, s. 19.; „Times” z 13 października 1987 r.

[150] Związek Sowiecki wydawał rocznie na zbrojenia około 30 % produktu krajowego brutto. Gorbaczow musiał więc podjąć negocjacje z Reaganem. W połowie 1987 r. Jego stosunki z wojskiem były wtedy nie najlepsze. Chcąc poprawić stan gospodarki sowieckiej Gorbaczow naraził się tysiącom partyjnych działaczy związanych z przemysłem zbrojeniowym. W maju 1987 r. wykorzystując incydent na Placu Czerwonym [lądowanie młodego Niemca z RFN Mathiasa Rusta jednosilnikowym samolotem!] przeprowadził częściową czystkę w armii. Po niej Związek Sowiecki zaczął występować z coraz dalej idącymi propozycjami dokonania inspekcji in situ wyrzutni rakiet i zakładów produkujących rakiety. Były one tak radykalne, że pod koniec 1987 roku nawet amerykańscy urzędnicy zaczęli się im sprzeciwiać, ponieważ uświadomili sobie, jaki dostęp do zasobów militarnych Stanów Zjednoczonych uzyskaliby Sowieci. Dodać należy, iż odłożenie decyzji na temat kontroli zbrojeń do czasu wyboru nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych oznaczałoby dla Gorbaczowa stratę co najmniej jednego roku. Ewentualny sukces mógł stać się dla Sekretarza Generalnego pierwszym doniosłym osiągnięciem w polityce międzynarodowej po przeszło dwóch latach sprawowania rządów. I.Korcziłow, dz. cyt. , s.693-694.

[151] Układ miedzy Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich a Stanami Zjednoczonymi o likwidacji rakiet średniego zasięgu, Rzeczpospolita, 17 grudzień 1987.; W.Multan, Układ o likwidacji rakiet średniego zasięgu, „Sprawy Międzynarodowe”, RW XLI, 1988 r., Zeszyt 10 (419), s.7-25. Był on dla ZSRR większym osiągnięciem niż dla Stanów Zjednoczonych. Na mocy traktatu miały być zlikwidowane rakiety rozmieszczone w Europie Zachodniej, bezpośrednio zagrażające Sowietom. Poza tym Kreml użył ogromnej machiny propagandowej by rozreklamować sukces Gorbaczowa w samym Związku Sowieckim. Przy braku namacalnych osiągnięć w polityce wewnętrznej bardzo ważne było dla Sekretarza Generalnego kreowanie jego osoby na polityka, który potrafił skłonić do porozumienia antykomunistycznego Reagana.

[152]  PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12470, s.9.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12475, s.1; „Pravda” z 8 grudnia 1987 r., Nr 342 (25329), s.1.; M.Light, dz. cyt., s.87.

[153] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12479, s.7.; W.Multan, dz. cyt., s.18-20.

[154] PAP BS, RW XLIV, 1988 r., Nr 12524, s.1.; M.Thatcher, dz. cyt., s.696-697.

[155] PAP BS, RW XLIV, 1988 r., Nr 12521, s.20.; PAP BS, RW XLIV, 1988 r., Nr 12522, s.21.; Pravda” z 17 lutego 1988 r., Nr 48 (25400), s.1-3.

[156] „Pravda” z 30,31 maja i 1,2 czerwca 1988 r., Nr 151 (25503)-154 (25506), s.1-2.Na początku 1988 roku w Związku Sowieckim można było zauważyć pierwsze zmiany, które były wynikiem głasnosti i pierestrojki. Postępowało rozluźnienie cenzury w prasie, literaturze, teatrze muzyce i filmie. Coraz częściej krytykowano sowiecką przeszłość i teraźniejszość. W całym państwie sowieckim pojawiły się sklepy spółdzielcze, kawiarnie i restauracje ( w tym pierwszy bar „Mc’Donaldsa” ). Były to oznaki transformacji systemu sowieckiego. W maju pod kierunkiem Aleksandra Jakowlewa, którego Gorbaczow mianował szefem do spraw ideologii, zakończono przygotowanie tez do dyskusji na 19 konferencję partyjną. Tezy przewidywały wprowadzenie wolności słowa, prasy, zgromadzeń, wolnych i tajnych wyborów, praw obywatelskich, podziału władzy, niezależnego sądownictwa itd. Potencjalnie stanowiły one podwaliny prawdziwej demokracji. Sowieckie gazety coraz częściej donosiły o przestępczości, korupcji wśród najwyższych dostojników partyjnych, politycznych nadużyciach władzy a nawet patologiach społecznych.Opisywały więc problemy, które oficjalnie nie miały miejsca w państwie sowieckim. Rosjanie, którzy znali języki obce bez problemu mogli czytać „The New York Times”, „The Washington Post”, „Time”, „News Week”, „Le Monde”, „Figaro”, „Der Spiegel” itd. Dawniej wszystkie zachodnie periodyki były w ZSRR zakazane. 15 stycznia Gorbaczow spotkał się z członkami nowo powstałej. Międzynarodowej Fundacji na rzecz Przetrwania i Rozwoju Ludzkości. Działały w niej znane osobistości świata nauki, techniki, kultury i biznesu z różnych krajów świata Wśród nich był także Andriej Sacharow. Fakt, że został zaproszony na elitarne spotkanie na Kremlu, był wyraźną oznaką przemian zachądzących w ZSRR. I.Korcziłow, dz. cyt., 141-148.

[157] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12581, s.3.

[158] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12588, s.2.

[159] „Times” z 9 czerwca 1988 r.

[160] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12602, s.5.

[161] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12693, s.14-18.

[162] „Times” z 30 października 1988 r.

[163] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12761, s.3.

[164] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12734, s.12.

[165] I.Korcziłow, dz. cyt., s191-193.

[166] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach-Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995, s.60-65.

[167] „Times” z 4 kwietnia 1989 r.

[168] „Pravda”, 8 kwiecień 1989, Nr 96 (25815), s.2.

[169] I.Korcziłow, dz. cyt., s.194-195. Paradoksalnie, na podstawie wcześniejszej umowy z Sowietami bezpieczeństwa Gorbaczowa podczas jego pobytu w Londynie strzegli agenci ochrony KGB.

[170] „Times” z 5 kwietnia 1989 r.

[171] I.Korcziłow, dz. cyt., s.196.

[172] PAP BS, RW XLV, 1989 r., Nr 12812, s.14.

[173] I.Korcziłow, dz. cyt., s.205.

[174] „Times” z 6 i 7 kwietnia 1989 r.; „Pravda” z 7 i 8 kwietnia 1989 r., Nr  97 (25815) i 98 (25816).; I.Korcziłow, dz. cyt., s.213-214 i 223-224.

[175] I.Korcziłow, dz. cyt., s.208-209.

[176] „Times” z 6 kwietnia 1989 r.

[177] Propozycja ta wiązała się dla dworu brytyjskiego z ogromnymi dylematami. Jedną z zasadniczych trudności było ustosunkowanie się do zamordowania cara Mikołaja II i członków jego rodziny. Bestialskie zabójstwo ostatnich Romanowów stanowiło przez kilkadziesiąt lat drażliwą kwestie w stosunkach brytyjsko-sowieckich. I.Korcziłow, dz. cyt., s.208-209.

[178] Tamże, s.235. Po powrocie Gorbaczowa z Londynu nocą 8 kwietnia 1989 roku odbyło się nieoficjalne spotkanie biura politycznego. Jego tematem było powstanie narodowe Gruzinów. 9 kwietnia sowieccy żołnierze zabili w Tbilisi 19 spokojnie demonstrujących gruzińskich dziewcząt i kobiet. W rezultacie, podczas zjazdu Deputowanych Ludowych partyjny „beton” próbował obciążyć odpowiedzialnością za masakrę Gorbaczowa i Szewardnadze. Te wydarzenia można uznać za epilog udanej i ważnej wizyty Gorbaczowa w Londynie, kończącej etap stosunków brytyjsko-sowieckich rozpoczęty spotkaniem na szczycie w Moskwie w marcu 1987 roku.

[179] PAP BS, RW XLV, 20 kwiecień 1989, Nr 12823, s.10.

[180] PAP BS, RW XLV, 11 kwiecień 1989, Nr 12816, s.1-2.

[181] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach-Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995, s. 66-80.

[182] PAP BS, RW XLV, 26 maj 1989, Nr 12847, s.12 Głównym celem tej działalności miało być uzyskanie informacji o nowoczesnych materiałach dla przemysłu elektronicznego i nowych technologiach wytwarzania tworzyw sztucznych.

[183] PAP BS, RW XLV, 23 maj 1989, Nr 12845, s.10-12. Thatcher dawała także wyraz swojej wściekłości z powodu odkrycia szeroko zakrojonych działań KGB. Stwierdziła m.in., że w Moskwie nic się nie zmieniło. Większość wypowiedzi premier Wielkiej Brytanii, w początkowej fazie kolejnej w jej karierze afery szpiegowskiej, było jednak stonowanych. Bardzo wielu polityków brytyjskich wyrażało ubolewanie z powodu, tak niepomyślnego dla stosunków sowiecko-brytyjskich, skandalu. G. Howe posunął się nawet do składania cichych komplementów pod adresem KGB. Powiedział on, że sowiecka działalność wywiadowcza w Wielkiej Brytanii stanowiła klasę samą w sobie.

[184] Z 375 do 205 osób.

[185] Thatcher zlekceważyła groźby poważnych redukcji brytyjskiego personelu dyplomatycznego. Dała też Gorbaczowowi do zrozumienia, że ma on bardzo dużo do stracenia stawiając stosunki z Wielką Brytanią na ostrzu noża.

[186] PAP BS, RW XLV, 1 czerwiec 1989, Nr 12851, s.13.

[187] M.Mandelbaum, Ending the Cold War, Foreign Affairs, Vol.68, 1989 r., Nr 2, s.16-37.

[188] Była to pierwsza w dziejach stosunków brytyjsko-sowieckich, wizyta ministra obrony ZSRR w Zjednoczonym Królestwie. W sowieckich siłach zbrojnych, byli od pewnego momentu rządów Gorbaczowa awansowani wyłącznie technicy. Rokowania rozbrojeniowe prowadzili zaś tylko cywile [ przyp. M.A. ].

[189] PAP BS, RW XLV, 26 lipiec 1989, Nr 12890, s.13-14.; PAP BS, RW XLV, 30 lipiec 1989, Nr 12893, s. 1-2.

Jazow w czasie pobytu w Wielkiej Brytanii spotkał się z Margaret Thatcher, ministrem obrony Georgem Youngerem i jego zastępcą Tomem Kingiem. Zwiedził bazę RAF  w Szkocji, lotniskowiec „ Invicible”, pułk spadochronowy w Aldershot, słynną uczelnię wojskową piechoty Sandhurst. Wygłosił też odczyt w Chatham House. Jazowowi towarzyszyło sześciu wysokiej rangi wojskowych, m.in. Władimir Czerniawin.

[190] PAP BS, RW XLV, 22 wrzesień 1989, Nr 12930, s.13-14.

[191] PAP BS, RW XLV, 20 grudzień 1989, Nr 12992, s.26;Thatcher uważała, że ściślejsza integracja prowadziłaby do odizolowania jej od nowo powstających, demokratycznych państw wschodnioeuropejskich „ (…) kokonem coraz większej biurokracji (…)”. Bush popierając silną Wspólnotę Europejską, godził się na dominującą w niej rolę Zjednoczonych Niemiec. Była to kolejna „kość niezgody” między premier Thatcher i prezydentem Stanów Zjednoczonych.

[192] O rozbieżnościach w polityce Busha i Thatcher patrz: M.Thatcher, dz. cyt., s.713-714, 717, 726-728.

[193] T.Williams, U.S.-Soviet relations: beyond the Cold War?, International Affairs, Vol.65., 1990 r., Nr 2., s.125-145.; J.J.Kirkpatrick, Beyond the Cold War, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 1, s.1-17.

[194] Należy w tym miejscu podkreślić, że Margaret Thatcher nie była w swoich poglądach odosobniona. Wielu zachodnich komentatorów zastanawiało się czy pozycja Gorbaczowa da się utrzymać. A.Lynch, Does Gorbachev matter anymore?, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 3, s.19-20.

[195] PAP BS, RW XLVI, 26 styczeń 1990, Nr 13086, s. 16-17; Władza Michaiła Gorbaczowa zmieniała z czasem swój charakter, paradoksalnie im więcej przybywało Gorbaczowowi funkcji tym była ona słabsza.

-11 marca 1985 roku bezpośrednio po śmierci 73-letniego Konstantina Czernienki, 54-letni wówczas Michaił Gorbaczow został wybrany na czołową funkcję w KCKPZR.

-1 października 1988 roku; Gorbaczow został wybrany przewodniczącym Prezydium Rady Najwyższej (głową państwa), zastępując na tym stanowisku Andrieja Gromykę i łącząc je z funkcją sekretarza generalnego KCKPZR

-25 maja 1989 roku; zjazd deputowanych wybrał Gorbaczowa na 5 lat przewodniczącym Rady Najwyższej (ze zwiększonymi uprawnieniami), przy wyniku głosowania: 2123 głosy za, 87 głosów przeciw, 11 wstrzymujących się.

-14 marca 1990 roku; Michaił Gorbaczow został wybrany na pięcioletnią kadencję prezydentem ZSRR; funkcja ta została utworzona w wyniku zmiany konstytucji; deputowani wybrali go 1329 głosami, przy 495 głosach sprzeciwu i 54 nieważnych.

-10 lipca 1990 roku; XXVIII zjazd wybrał Gorbaczowa ponownie na Sekretarza Generalnego KCKPZR.

[196] M. Thatcher, dz. cyt., s. 721-722.

[197] L.M.Zamiatin, dz. cyt., s.81-87. Pod koniec maja 1990 Borys Nikołajewicz  Jelcyn został wybrany na stanowisko przewodniczącego Rady Najwyższej Federacji Rosyjskiej (czyli na prezydenta). Niedługo później oświadczył, iż „W związku z wybraniem mnie na stanowisko przewodniczącego RN RFSRR i ogromną odpowiedzialnością przed narodami Rosji; uwzględniając przechodzenie społeczeństwa do systemu wielopartyjnego, nie mogę realizować tylko decyzji KPZR. Stojąc na czele organu władzy przedstawicielskiej powinienem podporządkować się woli narodu i jego pełnomocnych przedstawicieli. Dlatego zgodnie ze zobowiązaniami złożonymi przed wyborami, oświadczam, że występuję z KPZR”. Tym samym zaczął rzeczywistą demokratyzację sowieckiego aparatu władzy.

[198] M. Thatcher, dz. cyt., s.722.

[199] Tamże, s.723; patrz też PAP BS, RW XLV, 11 czerwiec 1990, Nr 13109, s. 28.

[200] Więcej o wizycie na Ukrainie patrz s.11-12.

[201] Między Armenią a Azerbejdżanem trwały wówczas walki o enklawę Nagorno-Karabachu.

[202] Jelcyn zamierzał zaraz po objęciu urzędu prezydenta, nawiązać bezpośrednie kontakty między Rosją i republikami nadbałtyckimi. Uważał też, że w spornych przypadkach ustawy republikańskie muszą mieć pierwszeństwo przed ustawami związkowymi. Twierdził, że suwerenne republiki radzieckie mają prawo do prowadzenia własnej polityki zagranicznej, wewnętrznej, utrzymywania suwerennych kontaktów gospodarczych z zagranicą. PAP BS, RW XLVI, 30 maj 1990, Nr 13101, s.5.

[203] M.Thatcher, dz. cyt., s.722-723.

[204] PAP BS, RW XLV, Nr 12 850, 31 maj 1989, s.1.

[205] PAP BS, RW XLV, Nr 12852, 2 czerwiec 1989, s.16.

[206] M.Thatcher, dz. cyt., s.709-710.

[207] PAP BS, RW XLV, Nr 12930, 22 wrzesień 1989, s.13-14.

[208] PAP BS, RW XLV, Nr 12931, 25 wrzesień 1989, s.10.

[209] PAP BS, RW XLV, Nr 12966, 14 listopad 1989, s.22.

[210] PAP BS, RW XLV, Nr 12977, 29 listopad 1989, s.26.

[211] M.Thatcher, dz. cyt., s.713. Akt Końcowy z 1975 roku zawierał następujące zobowiązanie: „ Państwa członkowskie uznają swe granice za nienaruszalne, jak również granice wszystkich państw europejskich, dlatego też i teraz, i w przyszłości nie będą tych granic atakować. A zatem nie dopuszczą się także żądania ani też aktu zajęcia i uzurpacji praw do części lub całości terytorium któregoś z państw członkowskich”. Jednakże Akt Końcowy postanawiał także, że „ granice mogą zostać zmienione, zgodnie z prawem międzynarodowym, drogą pokojową i drogą porozumienia”.

[212] PAP BS, RW XLVI, Nr13069, 11 kwiecień 1990, s.16.

[213] PAP BS, RW XLV, Nr 13087, 10 maj  1990, s. 1.

[214] O znaczeniu dążenia narodu litewskiego do uwolnienia się z komunizmu na stosunki Wschód-Zachód patrz: M.B.Olcott, The Lithuanian crisis, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 3, s.30-47.

[215] PAP BS, RW XLVI, Nr 13147, 3 sierpień 1990, s. 6 W swym pamiętniku Thatcher usiłuje wytłumaczyć tak daleko idącą ostrożność w następujący sposób: „Nie podobało mi się twierdzenie, że decyzja co do przyszłego kształtu-czy nawet istnienia-ZSRR należy do państw Zachodu. Sądzę, że naszym obowiązkiem było wówczas myślenie o konsekwencjach wydarzeń, jakie się tam rozegrają, dla naszego bezpieczeństwa. Właśnie ten wzgląd skłonił mnie do bardzo ostrożnego działania. Czym innym jest oczekiwać, że militarne mocarstwo-nawet tak wewnętrznie chore jak ZSRR- zmieni swą politykę wewnętrzną i zagraniczną, aby przetrwać, a czymś zupełnie innym spodziewać się, że spokojnie popełni samobójstwo.” M. Thatcher, dz. cyt. s.720.

[216] M.Thatcher, dz. cyt., s.724.

[217] M.Thatcher, dz. cyt., s.719.

[218] PAP BS, RW XLVI, 2 sierpień 1990, Nr 13146, s.11.

[219] PAP BS, RW XLV, 10 kwiecień 1989, Nr 12815, s.9-10.

[220] Henry Kissinger ostrzegał w tym czasie Niemcy przed neutralizmem „ (…) Chcą być aktywni w Europie Wschodniej, jednocześnie chcą pozostać bliscy Waszyngtonowi. Są to cele wysoce pożądane ale ze sobą nie do pogodzenia. Nie mogą być równie bliscy Moskwie jak i Waszyngtonowi nie popadając w neutralizm”. Tamże, s.11.

[221] Tamże,s.12.

[222] Chodziło min. O zaprzestanie produkcji materiałów rozszczepialnych dla celów wojskowych jak i wycofanie pięciuset jednostek taktycznej broni jądrowej z Europy.

[223] PAP BS, RW XLV, Nr 12841, 17 maj 1989, s.16-17. Kilka tygodni wcześniej w pałacu westminterskim na spotkaniu grupy euroatlantyckiej, członkowie zdominowanej przez konserwatystów międzypartyjnej komisji spraw zagranicznych opublikowali tezę o potrzebie pozytywnego wyjścia naprzeciw propozycjom rozbrojeniowym zgłaszanym przez sowieckiego przywódcę. Brak takiego podejścia miał grozić podważeniem poparcia własnej opinii publicznej dla NATO. Tezę tę powtórzono 15 maja. Margaret Thatcher nie wzięła jej jednak pod uwagę.

[224] Margaret Thatcher, Lata na Downing Street, Gdańsk 1996, s.704-709. Kompromis osiągnięto na szczycie w NATO pod koniec maja 1989 roku. Bonn musiała się zgodzić, że rokowania w sprawie redukcji broni krótkiego zasięgu nie rozpoczną się szybko i nie będą prowadzone równolegle z rozmowami wiedeńskimi w sprawie zbrojeń konwencjonalnych. Dokument NATO nie zawierał zapisu dotyczącego bezpośrednio ewentualności opcji zerowej w kategorii SNF. Margaret Thatcher była zadowolona z takiego rozwiązania.Patrz też: C.Clements, Beyond INF: West Germany’s centre-right party and arms control in the 1990’s, International Affairs, Vol. 65, 1990 r., Nr 1, s.55-75.

[225] Thatcher złożyła wizytę w Moskwie, wracając z konferencji Międzynarodowej Unii Demokratów w Tokio. O problemie zjednoczenia Niemiec w kontekście stosunków brytyjsko-sowieckich patrz także L.Zamiatin, dz. cyt., s.99-111.

[226] M.Thatcher, dz. cyt., s.712.

[227] M. Thatcher, dz. cyt., s.717 Takie stanowisko Gorbaczowa wynikało z propozycji wielomiliardowych kredytów jakie rząd Kohla obiecał udzielić ZSRR. Rząd Thatcher po zorientowaniu się, że zjednoczenie Niemiec jest nieodwracalnym procesem, starał się odegrać jakąś rolę w przekonaniu Gorbaczowa, iż całe Niemcy powinny się znaleźć w NATO. Wydaje się, że działania m.s.z. Wielkiej Brytanii D.Hurda nie miały większego wpływu na ostateczną zgodę Gorbaczowa.

[228] PAP BS, RW XLV, 3 sierpień 1989 r., Nr 13147, s.6.

[229] Tamże, s.7

[230] Tamże, s.8.

[231] Tamże, s.9.

[232] „Times” z 28 lipca 1990 r.

[233] „Sunday Telegraph” z 2 sierpnia 1990 r.

Klimat polityczny europejskiego kryzysu :)

Ucieczka elit od rzeczywistości: Odłóżmy na później trudne dyskusje i decyzje o ograniczeniu rozdętego „socjalu”

W latach 60. XX w. modna była czas jakiś piosenka: „Stop the world, I want to get off”. Dzisiaj dla odmiany w naszej Europie słucha i czyta się o kolejnym „przełomowym” szczycie krajów strefy euro. Ogląda się polityków, którzy z całą (udawaną) powagą opowiadają o znakomitych formułach ratowania wspólnej waluty. Jednocześnie wysłuchuje się poważnych – z założenia przynajmniej! – polityków, miotających obelgi pod adresem rynków finansowych i jednym tchem biadających, że banki siedzą na pożyczonych pieniądzach i nie chcą ich pożyczać firmom. I tak dalej, ad nauseam.
Trudno nie odnieść w tych warunkach wrażenia, że europejskie elity polityczne, podobnie jak autorzy piosenki sprzed lat, też najchętniej wysiedliby z realnego, nieprzyjemnego dla nich świata. Oczywiście razem z Europą, bo gdzieś przecież musieliby rządzić. Bez tego nie czuliby się elitą.

Francuz Guy Sorman, liberalny pisarz polityczny i ekonomista, podaje tutaj przykład Francji, w której problemy narastają – podobnie jak w wielu innych krajach Europy – ale poważne próby ich rozwiązania wymagałyby podejmowania wielu niepopularnych decyzji. Wobec tego „oszukują siebie i wyborców, że wciąż można żyć jak przez ostatnich 50 lat”. Nowy prezydent François Hollande „stanowczo” domagał się działań na rzecz wzrostu gospodarczego i dostał, co chciał (on i inni), mianowicie jakąś „sklejkę” rzędu 120 mld euro z różnych resztek niewykorzystanych funduszy. Tylko żeby osiągnąć jakieś efekty wzrostowe, to jeszcze ci, którzy tworzą bogactwo, muszą potrzebować tych pieniędzy i je wykorzystać na produkcję nowych, lepszych i potrzebnych na rynku produktów i usług. A tymczasem, w obliczu ogromnej niepewności, powiększanej jeszcze populistycznymi zapowiedziami w rodzaju stawki 75 proc. podatku dochodowego dla „bogaczy”, przedsiębiorcy nie sięgną po kredyty na rozwój i w najlepszym razie postanowią przeczekać falę populizmu, utrzymując obecny poziom produkcji.

No to wydać pieniądze na modernizację infrastruktury. Ale na to potrzeba więcej pieniędzy. No to wydrukujmy euroobligacje. To zawsze lepiej brzmi – ironizuje Sorman – niż francuski deficyt czy dług publiczny Francji. Ale to przecież właśnie jest typowa ucieczka od rzeczywistości. Nawet jeśli Niemcy i inne kraje się zgodzą, kto te euroobligacje kupi i za jaką cenę? A jeśli ktoś zaryzykuje, to z ogromną premią za ryzyko (bo przecież ktoś będzie je musiał spłacać).

Te i inne pomysły na Eurostrefę nie tylko świadczą o „rozjechaniu” się dyskusji politycznej i rzeczywistości, co podkreśla Sorman, ale wręcz o koncentracji na tematach nierzeczywistych, zastępczych niejako, a nie o tym, co tkwi u źródeł europejskiego, a właściwie zachodniego kryzysu cywilizacyjnego. Sorman pyta: „Jak im [ludziom z zamożnego Zachodu Europy – J.W.] powiedzieć, że państwo dobrobytu to przeżytek?”, a wzrostu gospodarczego nie ma właśnie z powodu rozdętej opiekuńczości.

Jeżeli tak obficie cytujemy Sormana, to dlatego, że jest on jednym z niewielu, którzy nie uciekają od rzeczywistości. I, co nie mniej ważne, potrafi on dostrzec rzeczywiste tendencje tkwiące u podstaw długookresowego kryzysu państwa opiekuńczego. Na ogół dyskusje zachodnioeuropejskich elit pomijają wstydliwie ten problem.

Rzadko kiedy zwraca się uwagę na fakt, że kryzys strefy euro nigdy nie stałby się problemem w takiej skali, gdyby nie to, że jest on po prostu jednym z elementów owego długookresowego kryzysu państwa opiekuńczego. Wyjaśnienie tego, co jest pomijane w dyskusjach polityków, zacząć należy jednak od sprostowań terminologicznych. Błędne stosowanie pewnych terminów utrudnia bowiem zrozumienie realiów. Sorman też błędnie używa terminu: „państwo dobrobytu”, mając na myśli państwo opiekuńcze (inaczej: państwo socjalne).

Tymczasem ludziom – w tym i politykom – należy przypominać przy każdej okazji, że „państwo dobrobytu” to kapitalistyczna gospodarka rynkowa, jedyny system gospodarczy, który daje ludziom szanse na rosnącą zamożność. Nazwać by ją można zdrowym drzewem. Natomiast „państwo opiekuńcze” można by raczej nazwać jemiołą. Gdy jest jej niewiele, to drzewo z tą jemiołą nawet wygląda ładniej, bardziej kolorowo. Ale gdy jej przybywa, drzewo zaczyna usychać.

I należy tłumaczyć, że stąd właśnie bierze się rosnąca niewydolność kapitalistycznej gospodarki rynkowej, obarczonej zbyt wielkim i nadal rosnącym ciężarem „socjalu”, jak w skrócie określa się esencję państwa opiekuńczego. Świat zachodni (nie tylko kraje strefy euro) czeka w najbliższych 5–10 latach bolesne zmierzenie się z twardymi wymaganiami przykrojenia „socjalu” do możliwości kapitalistycznego rynku, coraz bardziej osłabionego przez rozrastającą się jemiołę państwa opiekuńczego. (Grecja to tylko pierwszy, bardziej patologiczny od innych, przypadek).

Te nieuniknione cięcia wydatków publicznych nie są – jak twierdzą niefrasobliwi majsterkowicze gospodarczy – jakimiś aktami swoistego masochizmu. Nie ma skuteczniejszej drogi powrotu na ścieżkę szybszego i stabilniejszego wzrostu gospodarczego. Nie są dla cięć wydatków skuteczną alternatywą podwyżki podatków (nawet z ulubionym przez demagogów dodatkiem: „dla milionerów i miliarderów”). Liczne badania wskazują jednoznacznie, że największe szanse na sukces w przywracaniu stabilności gospodarce mają programy ze znaczną przewagą cięć wydatków nad podwyżkami podatków. Najnowsze badania mówią o proporcji 85 proc. do 15 proc..

Tak więc szanse stabilności i szybszego wzrostu nie zwiększą się, jeśli zwiększać się będzie podatki. Może da to trochę satysfakcji zawistnym, ale skutki dla wzrostu gospodarczego będą raczej negatywne. Natomiast zwiększenie wydatków, czyli stymulacje keynesowskie, przynieść może marginalne jedynie efekty. Źródłem trwałego spowolnienia są bowiem wysokie udziały wydatków publicznych w PKB. Już tutaj przypomnieć należy, że udział tych wydatków w PKB świata zachodniego, nie tylko Europy, rośnie od lat 60. XX w. Po każdej dekadzie takich przyrostów następuje dłuższy okres niższego tempa wzrost gospodarczego. W miarę, jak z dekady na dekadę rośnie udział wydatków publicznych w PKB, z pewnym opóźnieniem maleje tempo wzrostu gospodarczego.

Pamiętajmy bowiem, że relacja wydatków publicznych do PKB pokazuje nam jednocześnie miarę tego, ile państwo zabiera tym, którzy tworzą owo bogactwo zwane produktem krajowym brutto. A jest to dziś w bogatych krajach europejskich ponad połowa! Tak więc jeśli przedsiębiorcy i inni słyszą o konieczności zwiększenia podatków, a wiedzą, że popyt rośnie powoli, to na pewno nie będą inwestować, zwiększać produkcji i zatrudnienia. Konkludując, droga do szybszego wzrostu gospodarczego w przyszłości zależy od uprzedniego zmniejszenia skali ssania przez jemiołę, czyli państwo opiekuńcze. Żeby dzielić, trzeba najpierw tworzyć, aby mieć co dzielić w dłuższym okresie, trzeba pozwolić temu drzewu rosnąć…

Kiedy autor niniejszej części raportu rozmawia w Polsce i za granicą na te tematy, często słyszy pytanie: „Jak to się stało, że nie było sygnałów ostrzegawczych, że wcześniej jakoś starczało tych pieniędzy?”. I wyjaśnia: sygnały ostrzegawcze były i analitycy nie raz ostrzegali przed nadchodzącym kryzysem. Byli oni jednak zakrzykiwani przez chór obrońców państwa opiekuńczego, że domaganie się cięć wydatków jest aspołeczne, że to nieuzasadnione czarnowidztwo i że należy bogatych cisnąć jeszcze bardziej, by zapewnić pieniądze na „niezbędny socjal” (to samo słyszymy zresztą – i widzimy w działaniu – także obecnie!). Natomiast powody, dla których udawało się tak długo unikać bankructwa państwa opiekuńczego są bardziej złożone.

Po pierwsze, powojenna ekspansja gospodarcza na Zachodzie uczyniła na politykach wrażenie niemal nieograniczonych możliwości. Na rynek pracy w latach 50. i 60. XX w. wchodziły znacznie liczniejsze roczniki niż zeń odchodziły na emeryturę czy rentę. Pieniędzy ze składek ubezpieczeniowych było więc w bród i politycy mogli dzięki temu okazywać się dobrymi wujkami, podnosząc poziom emerytur znacznie powyżej tego, który wynikałby z wysokości składek wnoszonych przez okres pracy zawodowej osób przechodzących na emeryturę. Nie oznaczało to wówczas naruszenia równowagi między wpływami ze składek a wydatkami systemu ubezpieczeń.

Ale proporcje demograficzne stopniowo ulegały niekorzystnym zmianom, więc politycy w latach 60., które były także latami ideologicznej ekspansji kolektywistycznych idei, zaczęli rosnąco dorzucać pieniędzy na „socjal” z kolejnego źródła, jakim były coraz wyższe podatki. W krajach OECD relacja wydatków publicznych do PKB (w skrócie: WP/PKB) zaczęła rosnąć: z 29 proc. w latach 60., do 37 proc. w latach 70., 47 proc. w latach 80. i 50 proc. w latach 90. XX w. Podatki, rzecz oczywista, rosły w podobnym tempie. Dodajmy też, że w Europie Zachodniej te relacje były z reguły jeszcze wyższe niż w szerszym gronie krajów OECD.

Niemiecki ekonomista Bernhard Heitger z Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej podjął próbę znalezienia zależności między wzrostem relacji WP/PKB a spadkiem dynamiki wzrostu gospodarczego. Heitger obliczył, że wzrost udziału wydatków publicznych o 10 pkt. proc. owocuje w okresie dekady spadkiem tempa wzrostu PKB o 0,5 proc. rocznie. Nowsze studia potwierdzają te negatywne relacje między rosnącym poziomem podatków i wydatków publicznych a słabnącą dynamiką PKB.

Wyniki wzmiankowanych badań potwierdzają – warto przypomnieć – pesymistyczne poglądy Ludwiga Erharda, ojca powojennego niemieckiego cudu gospodarczego. Erhard, obserwując szybki wzrost redystrybucji w zachodnich Niemczech, stwierdził już w 1964 r., że system oparty na zasadzie „życia z ręką w kieszeni sąsiada” nie może przynieść dobrych efektów gospodarczych w dłuższym okresie.

Wracajmy jednak do wyjaśnień, jak narastały problemy finansowania państwa opiekuńczego. Coś zaczęło zmieniać się pod koniec lat 70. XX w. Coraz wyraźniejsze było niezadowolenie obywateli ze wzrostu podatków, niestabilności wzrostu gospodarczego i rosnącej inflacji. Jednocześnie następował intelektualny powrót do klasycznej ekonomii, wzmocnionej nowymi nurtami ekonomii neoinstytucjonalnej (teorii praw własności, teorii ekonomicznej analizy polityki, logiki działań zbiorowych i in.). Efektem zmian politycznych i intelektualnych był wybór takich wolnorynkowych polityków jak Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii i Ronald Reagan w Stanach Zjednoczonych.

Ta liberalna kontrrewolucja „odsztywniła” w pewnym stopniu niektóre gospodarki zachodnie, przyśpieszyła nieco ich wzrost gospodarczy i przyczyniła się do wzrostu nastrojów niechętnych dalszym podwyżkom podatków. Jednakże znaczne odłamy podatników opierających się dalszym podwyżkom podatków nadal domagały się wzrostu rozmaitych świadczeń społecznych. Jak to określił dowcipnie znany politolog z Kalifornii, prof. Aaron Wildavsky, „dostrzegliśmy nieprzyjaciela – i okazaliśmy się nim my sami”.

Politycy dostrzegli owe swoiste rozdwojenie jaźni większości elektoratu i zaczęli szukać nowych sposobów umizgiwania się do wyborców. Wcześniej już zresztą dostrzegli jeden jeszcze sposób, niewymagający podnoszenia podatków i sprawiający wśród wyborców wrażenie otrzymywania czegoś za nic. Były to regulacje zastępujące podatki jako instrument podnoszenia poziomu materialnego komfortu wyborców.

Regulacje więc podnosiły co jakiś czas na wyższy poziom płacę minimalną, zwiększały liczbę dni wolnych od pracy (świąt i urlopów), skracały tydzień pracy, itd. Koszty tych regulacji nie musiały być ponoszone przez budżet, z wyjątkiem kosztów dotyczących pracowników sektora publicznego. Ponosili je pracodawcy. Ale, jak to przez lata podkreślał noblista Milton Friedman, nie istnieje obiad za darmo. Ktoś za niego musi zapłacić i tym kimś nie byli tylko pracodawcy. Pracobiorcy aktualni i potencjalni płacili również za tę hojność z cudzych kieszeni utratą pracy lub – częściej jeszcze – dłuższym okresem bezowocnego poszukiwania pracy, gdyż wyższe koszty przerzucone na pracodawców przekładały się na wyższe ceny produktów i usług, a w efekcie ceteris paribus na niższy popyt i niższe zatrudnienie.

Skala umizgiwania się do elektoratu via regulacje jednakże nie wystarczała. Ponadto niepracująca część elektoratu niewiele mogła na tych regulacjach skorzystać. Zaczął się kolejny, brzemienny w skutki, okres, mianowicie zwiększania wydatków publicznych bez ekwiwalentnego zwiększania dochodów budżetu. Mówiąc otwarcie: okres zadłużania kraju. I okres ten zaczął się na długo przed wielkim kryzysem finansowym i trwa do dziś. Zaciąganie długu u przyszłych pokoleń, które płacić miały za dzisiejszy „socjal” i za dzisiejsze zobowiązania wobec jutrzejszych emerytów, stało się zjawiskiem charakterystycznym dla większości krajów zachodnich. Deficyty budżetowe ostatecznie przestały być zjawiskiem charakterystycznym dla fazy recesji w cyklu koniunkturalnym.

Ta era finansowania „socjalu” z deficytu budżetowego trwała niezmieniona do roku 2007, do początku wielkiego kryzysu finansowego. W folklorze politycznym świata zachodniego ów kryzys miał być jakimś zdarzeniem szczególnym, jakąś katastrofą spowodowaną przez zachłanne, ciemne siły międzynarodowych finansów. Z punktu widzenia sposobów finansowania „socjalu” w świecie zachodnim czas kryzysu jest tylko kontynuacją. Zmieniła się jedynie skala tych deficytów. Zaczęło się „wielkie zadłużanie”.

A oto kilka przykładów tego, jak szybko od 2006 r. (ostatniego roku przed kryzysem) do roku 2010 rosła relacja wydatków publicznych do PKB w wybranych krajach:

w USA z 36,0 proc. do 42,3 proc.;

w Wielkiej Brytanii z 44,3 proc. do 51,0 proc.;

we Francji z 52,7 proc. do 56,2  proc.;

w Hiszpanii z 38 proc. do 45 proc;

w Portugalii z 44,5 proc. do 50,7 proc.;

w Grecji z 45,2 proc. do 52,9 proc.  (w 2009 r.).

Uwaga polityków, finansistów i analityków koncentruje się zwykle na skali deficytów budżetowych i na relacji długu publicznego do PKB. Ale, jak autor niniejszej części raportu podkreślał wyżej, to właśnie rosnąca relacja wydatków publicznych do PKB jest czynnikiem redukującym bodźce do pracy, zarabiania, oszczędzania i inwestowania i to ona powoduje spadek dynamiki wzrostu gospodarczego.

Ma to poważne następstwa, gdyż zamyka politykom drogę „ucieczki z zadłużenia” przez stymulację makroekonomiczną. Wiele wskazuje na to, że politycy nie mają już więcej królików, które – w celu kontynuacji finansowania „socjalu” – mogliby jeszcze wyciągnąć z coraz bardziej wyświechtanego cylindra. Nieprzyjemna fiskalna arytmetyka – by sparafrazować najnowszego noblistę z ekonomii, prof. Thomasa Sargenta – zmusi ich niezadługo do zmierzenia się z rzeczywistością.

Ucieczka elit od rzeczywistości: Niemcy wygrali na kryzysie, to niech Niemcy zapłacą za kryzys…

Innym przejawem ucieczki od rzeczywistości jest rosnąca presja na Niemcy jako kraj, który rzekomo zyskał najwięcej na powstaniu strefy euro, a więc powinien wnieść największy wkład w jej ratowanie. Mówiąc otwarcie: niech Niemcy sfinansują rozmaite przedsięwzięcia ratunkowe. Rosnącej presji towarzyszy też rosnąca niechęć do Niemiec, kanclerz Angeli Merkel i Niemców w ogólności, że ci mają czelność domagać się, by inni uporządkowali najpierw swoje finanse.

Niechęć do Niemców aż bulgocze w tytułach i tekstach wypowiedzi. Jedna z niedawnych okładek londyńskiego „The Economist” pokazywała tonący statek „Europa” i pytanie do kanclerz Merkel: „Czy może wreszcie zechciałaby pani zmienić kurs?”, a wcześniej „Wall Street Journal” opublikował artykuł pod tytułem: „Groźna niemiecka maszyna eksportowa wymaga włączenia biegu wstecznego”. Polska nie wyróżnia się, niestety, na plus, bo i u nas w „Dzienniku Gazecie Prawnej” można znaleźć tytuł: „Jak Niemcy zarabiają na kryzysie”, z zawistnym tekstem, że jest tylko jeden kraj, który wiedzie dziś prawdziwe dolce vita. A przecież nie cytuje się w niniejszym raporcie prasy brukowej!

Ci wszyscy zawistnicy, w tym politycy szukający usprawiedliwienia dla braku odwagi do podejmowania trudnych reform, powinni zadać sobie kilka pytań. Po pierwsze, jak to się dzieje, że arogancki, agresywny, nieczuły na potrzeby innych nacji rząd i wspierająca go koalicja od dawna „dołuje” w sondażach i przegrywa jedne po drugich regionalne wybory? I, po drugie, dlaczego skoro Niemcy rzekomo tak bardzo skorzystali z wprowadzenia strefy euro, tak wielu Niemców ma pretensje do rządzących, że są zbyt miękcy wobec leni i utracjuszy?

Koronnym argumentem, że to głównie Niemcy skorzystały na stworzeniu Eurostrefy, są osiągane przez nie nadwyżki w handlu zagranicznym, które w 2009 r., roku najgłębszego kryzysu, przekroczyły 5 proc. niemieckiego PKB. Tylko ci, którzy tak twierdzą – o wstydzie, czasem także ekonomiści, którzy powinni wiedzieć lepiej – nie zadali sobie pytania, czy owe 5 proc. PKB w 2009 r. to był wyjątek, który nie zdarzył się wcześniej, np. przed wprowadzeniem strefy euro, czy też nadwyżka w handlu zagranicznym jest immanentną cechą niemieckiej gospodarki.

Odpowiedź znajdziemy w tabeli, w której statystyki bilansu handlowego Niemiec dla lat 1955–
–1983 pokazują wyraźnie, że przez cały ten okres Niemcy miały – mniejszą lub większą – nadwyżkę eksportu nad importem. Już w 1955 r. szybko odbudowujące swą gospodarkę Niemcy Zachodnie miały nadwyżkę eksportu rzędu ponad 5 proc. PKB. Czyli znaczenie posiadania wspólnej waluty, o ile istnieje w ogóle, jest raczej niewielkie. O nadwyżce eksportowej decydują najwyraźniej inne czynniki.

W handlu, nie tylko międzynarodowym zresztą, obok czynnika cenowego ważną rolę odgrywa jakość wykonawstwa, nowoczesność i inne pozacenowe czynniki konkurencji. W dużym stopniu można je określić jako reputacyjne. Otóż Niemcy od dawna mają wysoką reputację jako producenci maszyn i urządzeń, artykułów precyzyjnych i optycznych, czy materiałów chemicznych. I dlatego popyt na ich produkty jest nieodmiennie tak wysoki.

Saldo obrotów handlu zagranicznego Niemiec jako proc. niemieckiego PKB, w latach 1955–1983

Rok     Saldo (w proc. PKB)

1955

1960

1965

1970

1975

1980

1983    +5,4

 +3,0

 +1,0

 +1,2

 +2,7

 +1,6

 +4,3

Źródło: The Economist, Economic Statistics 1900–83, London, 1985.

Tego stanu rzeczy nie zmieniały przez dziesięciolecia kolejne rewaluacje marki. Jak dziś wobec Chin, tak przedtem wobec Niemiec wywierano presję w kierunku wzmocnienia marki, w czym widziano lekarstwo przeciw trwałym niemieckim nadwyżkom w bilansie handlowym i płatniczym. W odróżnieniu od Chin komunistycznych, Niemcy podchodzili ze zrozumieniem do problemów swoich zachodnich partnerów i co jakiś czas rewaluowali markę. Nadwyżka na krótko zmniejszała się, a następnie zaczynała ponownie rosnąć. Po prostu, trudno było w gospodarce opartej na prywatnej własności i zysku zrezygnować z kupowania najlepszego produktu potrzebnego firmie.

Jeśli nie z pasożytowania na Eurostrefie, to skąd się biorą tak dobre wyniki Niemiec? Ano z ciężkiej pracy i licznych wyrzeczeń. Był taki okres, od końca lat 80. XX w., że Niemcy byli przez wysokiej klasy analityków uważani za „chorego człowieka Europy”, który w następstwie ogromnego ciężaru państwa opiekuńczego i przeregulowania gospodarki (zwłaszcza rynku pracy!) nie był w stanie sprostać konkurencji i rósł najwolniej spośród „starych” krajów Unii.

W którymś momencie zrozumiano w Niemczech, że tak dalej już się nie da. Zaczęto, na niemiecki sposób, to znaczy powoli i po tysiącu konsultacji, zmieniać pewne rzeczy. Rządy chadecji pod przywództwem kanclerza Helmuta Kohla zaczęły zmniejszać nieco górę „socjalu”. Ta, jak to w rozmowach z niemieckimi kolegami nazywałem Millimeterpolitik, zaczęła przynosić efekty. Udział wydatków publicznych w PKB (który jest dobrą miarą istniejących bodźców do pracy, zarabiania, oszczędzania i inwestowania) osiągnął szczyt w 1995 r. – 54,8 proc. – a potem zaczął się zmniejszać, aby wreszcie ustabilizować się poniżej 50 proc. Nawet w kryzysowym 2009 r. nie przekroczył on połowy PKB (47,5 proc.), a dzisiaj jest na tym samym poziomie co w Polsce (45–46 proc). Dla nas to bardzo dużo, ale biorąc pod uwagę punkt startowy Niemiec, to niemałe osiągnięcie.

Zmieniać się zaczęły też regulacje. Niemcy jako jedni z pierwszych w Europie wyciągnęli wnioski ze starzenia się społeczeństw i zagrożenia, jakie stanowi ono dla finansów publicznych w ogóle, a w krajach patologicznie przerośniętego państwa opiekuńczego w szczególności. Dlatego ustawę o (stopniowym) wydłużaniu wieku przechodzenia na emeryturę do 67. roku życia dla mężczyzn i kobiet wprowadzono tam wcześniej niż gdzie indziej. Zwiększono też minimum czasu pracy w uprzywilejowanych zawodach, takich jak np. nauczyciele, z – wyższego niż w Polsce – minimum 21 godz. tygodniowo najpierw do 24, a potem do 28 godz.

Po chadekach przyszli socjaldemokraci, którzy też dołożyli cegiełkę do budowy bardziej efektywnej i konkurencyjnej gospodarki niemieckiej. Za rządów kanclerza Gerharda Schroedera rozluźniono niesłychanie restrykcyjne reguły zwolnień z pracy, ograniczono też nieco możliwości żerowania na systemie zasiłków dla bezrobotnych, a także wprowadzono szereg innych innowacji.

Skoro mówimy tutaj o odwadze niemieckich elit, to warto też podkreślić umiarkowanie i dyscyplinę niemieckiego społeczeństwa. Płace w Niemczech prawie nie rosły w wymiarze realnym przez więcej niż dekadę. Konsumpcja prywatna znajdowała się w stanie stagnacji. Reformy czasów Kohla i Schroedera nie zmieniły, rzecz jasna, gospodarki niemieckiej w wolnorynkową, ale dały nieco więcej swobody niemieckim firmom. I te wykorzystały stworzone możliwości. Gospodarka przyśpieszyła, a zatrudnienie rośnie i to, co ważniejsze, w sektorze prywatnym, a nie jak np. we Francji, poprzez tworzenie na poły fikcyjnych miejsc pracy w administracji (co obiecał w kampanii wyborczej kandydat, a obecnie prezydent Hollande).

Jest sprawą oczywistą, że reformy, tak wydatkowe, jak i regulacyjne, potrafią dla niektórych być bolesne. Część niemieckiego społeczeństwa była (i jest nadal) niezadowolona z faktu, że manna socjalna spada z nieba (nieco) węższym strumyczkiem. Nauczyciele są niezadowoleni z podwyższonego minimum czasu zajęć w szkole. A wszyscy pracujący mają za sobą dekadę i więcej bardzo wolnego tempa wzrostu płac.

Ale to dzięki temu umiarkowaniu w drugiej połowie poprzedniej dekady nastąpiła poprawa konkurencyjności niemieckich produktów. Nic więc dziwnego, że poniósłszy owe – wcale niemałe – koszty ustabilizowania gospodarki i przyśpieszenia wzrostu gospodarczego, większość Niemców z niechęcią patrzy na tych, których mieliby wziąć częściowo na swój garnuszek. I to garnuszek, w którym przez długi czas przybywało tak niewiele (a zaczęło przybywać właśnie w wyniku kosztownych reform). Niedawno redaktor liberalnego „Die Zeit” Joseph Joffe przypomniał, że niemiecka konkurencyjność wzięła się z przeprowadzonych reform, do których nie palił się „Club Med”. Obok niechęci Niemców do płacenia za rozrzutność innych, nie mniej ważny wydaje się argument, który do lata 2012 r. praktycznie prawie nie pojawiał się w dyskusjach politycznych, kiedy to domagano się od Niemiec finansowania różnych pomysłów na ratowanie strefy euro. Autorom niniejszego projektu idzie mianowicie o niebezpieczeństwo ekonomiczno-finansowego przeciążenia Niemiec zobowiązaniami z tytułu rozmaitych przedsięwzięć ratunkowych.

Bierze się ono z forsowania rozwiązań instytucjonalnych, które mają wysokie prawdopodobieństwo niepowodzenia, tworzą zachęty do kontynuacji „jazdy na gapę” w strefie euro i zmniejszają presję na rządy i społeczeństwa w kierunku realizacji trudnych reform. Ale nie tylko. Niebezpieczne jest także i to, że większość spośród nich opiera się – co tu udawać – na wykorzystywaniu wysokiego standingu finansowego jednego kraju strefy euro, to znaczy Niemiec.

Prawie wszyscy amatorzy ratowania strefy euro w jej dotychczasowym kształcie proponują rozwiązania, które opierają się na jednym filarze. Tym filarem jest wspomniany wyżej wysoki standing finansowy Niemiec. Tyle że filar ten nie pozostanie niewzruszony na wieki, gdy nawiesza się na nim zbyt wielki zakres zobowiązań. A co się stanie, gdy rynki finansowe ocenią, iż skala narzuconych Niemcom zobowiązań przekracza granice bezpieczeństwa finansowego tego kraju? I Niemcy utracą swą najwyższą wiarygodność kredytową? Warto zauważyć, że pierwsze sygnały zaniepokojenia agencji ratingowych mamy już za sobą.

Należy rozumieć obawy samych Niemców przed kolektywizacją kosztów eurostrefy i jednoczesną prywatyzacją korzyści z „jazdy na gapę” oraz unikania trudnych i kosztownych kroków stabilizacyjnych przez kraje prowadzące rozrzutną politykę fiskalną. Ale krytycyzm wobec Niemiec zaczynają równoważyć – nieliczne na razie – głosy rozsądku. Pojawiają się więc artykuły, które ostrzegają, że ci Europejczycy, którzy „izolują i przeciążają Niemcy, [czynią to – J.W.] na własne ryzyko”.

Tak czy inaczej, z sympatii czy z rozsądku (oświeconego interesu własnego), warto wspierać Niemców w ich staraniach o zachowanie równowagi i racjonalnej oceny konsekwencji oczekiwanych od nich poświęceń. Załamanie standingu ekonomiczno-finansowego tej największej i najbardziej sprawnej gospodarki europejskiej byłoby znacznie większym zagrożeniem niż cokolwiek, co mogłoby się wydarzyć ze strefą euro. Zagrożeniem nie tylko dla samych Niemiec, lecz także dla tych krajów, których gospodarki są ściśle splecione z gospodarką niemiecką. A więc także i dla Polski. Zamiast ślepo wspierać różne wielce ryzykowne przedsięwzięcia ratunkowe strefy euro należy, wspierając Niemcy, nawoływać do zdroworozsądkowej analizy kosztów i efektów oraz określenia poziomu ryzyka tych przedsięwzięć.

Z tej perspektywy należy zresztą patrzeć na całą Unię Europejską, nie tylko na wspólną walutę. Klasyczne podejście liberalne wiąże przyczyny i skutki: poziom wolności ekonomicznej i efekty funkcjonowania w warunkach takiej wolności. Taka analiza kosztów/efektów podpowiada, że fundamentem wzrostu zamożności i stabilności (nie tylko ekonomicznej!) w powojennej zachodniej Europie są liberalne konstrukcje unii celnej i wspólnego rynku. Po upadku komunizmu stały się one takimi również i dla naszej części Europy.

Wartość dodana, że użyję czysto ekonomicznej terminologii, całej reszty unijnego bagażu jest w najlepszym razie dyskusyjna. Dotyczy to zarówno ponad stu tysięcy stron unijnych regulacji, owego acquis communautaire, środków pomocowych, antyociepleniowej krucjaty czy wreszcie unii walutowej w jej przyjętym – i dotychczas realizowanym – kształcie. Należy dokonać ponownej oceny tychże i albo je w bezpieczny sposób poprawić, albo – jeśli okaże się to niemożliwe – mieć odwagę spisać na straty. Niestety, na razie ogromna większość europejskich elit ciągle ma nadzieję, że nic nie trzeba będzie zmieniać, jeśli tylko uda się zmusić Niemców, by raz jeszcze okazali się „dobrymi Europejczykami” i sypnęli groszem, nie myśląc o konsekwencjach sytuacji, w której niemieckie pieniądze czy gwarancje pieniędzy mogłyby się okazać niewystarczające…

Ucieczka od rzeczywistości: recepty populistycznych antyelit

Zanim przyjrzymy się populistycznej opozycji w zachodniej Europie, warto jeszcze dokończyć oceny rządzących elit. Otóż te elity – lewicowe (socjaldemokratyczne) czy prawicowe (konserwatywne bądź konserwatywno-liberalne) – cierpią nie tylko na disconnect, czyli rozłączenie preferowanych przez nie rozwiązań i realnego świata, lecz także na grzech pychy.

Przypadek wad konstrukcyjnych i wad polityki prowadzonej w ramach skonstruowanych instytucji strefy euro jest doskonałym przykładem popełnianego notorycznie grzechu pychy europejskich elit. Ich sposób myślenia można scharakteryzować następująco: „Oto my, rządzący Europą, możni tego europejskiego świata, stworzyliśmy – czerpiąc z zasobów naszej nieskończonej mądrości – europejską unię walutową, która ma trwać po wiek wieków. I nie tyle dla wygody życia gospodarczego i obywateli tu żyjących, ile jako dowód naszej dalekowzroczności i potrzeby postępowych przemian”.

Otóż takie podejście do problemu stwarza ogromne bariery dla racjonalnego dyskursu na temat niezbędnych zmian w strefie euro. Wszelkie koncepcje ograniczeń liczby członków strefy do tych, którzy zdolni są stosować się do reguł gry Eurostrefy, spotyka się z natychmiastową krytyczną kontrą, że to pogrzebie „wielki projekt europejski”. To samo dotyczy reguł gry Eurostrefy, których stosowanie prowadziłoby do automatycznego wykluczania tych, którzy chcą w niej „jeździć na gapę”. Akceptowalne są tylko te rozwiązania, które nie odnoszą się do faktu, iż członkostwo w klubie nakłada na członków pewne obowiązki, ci zaś, którzy się z tych obowiązków nie wywiązują, powinni zostać z klubu wykluczeni.

Jest to sytuacja doskonale opisana w esejach filozoficznych Leszka Kołakowskiego zatytułowanych „Rozmowy z diabłem”. Jedno z opowiadań dotyczyło sytuacji, w której ktoś dostał się do nieba i tam właśnie się „zbiesił”. Problem filozoficzny był następujący: czy można wydalić z nieba kogoś, kto boskim wyrokiem został uznany za osobę godną niebiańskiej przyszłości? Przecież taka decyzja oznaczać musi podważenie zasady, że Bóg jest nie tylko wszechmogący, lecz także wszechwiedzący – a więc nie może się mylić! Z czymś podobnym mamy właśnie do czynienia w Europie. Oto możni strefy euro zdecydowali się stworzyć instytucję, która istnieć ma po wiek wieków. I każda propozycja zmiany, która nie podtrzymuje fikcji wiecznotrwałości Eurostrefy, podważa domniemanie nieskończonej mądrości, czyli nieomylności jej twórców.

Mamy więc europejskie elity niezdolne do oparcia swoich propozycji ratunkowych na fundamentalnej zasadzie filozoficznej zachodniej cywilizacji, jaką jest racjonalność instrumentalna. To znaczy, że podejmowane działania muszą być adekwatne do realizacji celów, które chce się osiągnąć, stosując owe instrumenty.

Niestety, antyelity – czyli rozmaite ugrupowania populistyczne – oferują jeszcze mniej kompetencji i rozsądku. Oczywiście, są one popularne i ta popularność rośnie w miarę, jak pogarsza się sytuacja gospodarcza i jak pojawiają się zapowiedzi i próby (dość nieśmiałe, na ogół) dokonania korekt ilości manny spadającej z nieba, czyli strumienia beneficjów „państwa socjalnego”. Pomysły populistycznych antyelit, jeśli wychodzą poza protesty, są rozpaczliwie mało kompetentne. Przyjrzyjmy się poglądom i postulatom antyelit we Francji, gdzie i lewackie (skrajna lewica), i „prawackie” (skrajna prawica) ugrupowania zdobyły łącznie około jednej trzeciej głosów w niedawnych wyborach prezydenckich i parlamentarnych.

I co one oferują niezadowolonemu społeczeństwu? Skrajna lewica stare, zużyte komunały: cisnąć bogatych, opodatkować banki, podnieść płace, zakazać zwolnień z pracy, itd. Jeśli czymś różnią się te propozycje od tego, co zapowiadają rządzący socjaliści w stylu prezydenta Hollande’a, to raczej formą niż treścią. Historia dowiodła, że nic dobrego z tego nie może wyniknąć i nie wyniknie. Niezależnie od tego, czy rządzić będzie lewica należąca do elity, czy do antyelity.

A co z pomysłami na przyszłość antyelitarnego Frontu Narodowego na prawicy? Ich pomysły nie są lepsze. Wprawdzie można zrozumieć postulat wyjścia Francji ze strefy euro, ale gdy dwóch mówi to samo, to wcale nie musi znaczyć to samo! Szefowa stronnictwa, pani Marine Le Pen, mówi bowiem jednym tchem o wyjściu nie tylko ze strefy euro, lecz także z unii celnej, czyli faktycznie z Unii Europejskiej, co oznacza, iż nie rozumie, że to właśnie unia celna i wspólny rynek są fundamentem, na którym zbudowana została zamożność „starych” krajów Unii, w tym także Francji. Całą resztę można różnie oceniać, ale to jedno jest bezsporne w świetle wiedzy ekonomicznej.

Obalenie tego fundamentu zamożności ma się odbywać pod hasłem ochrony miejsc pracy dla Francuzów. Może zwabić wielu, którzy nie mają pojęcia o ekonomii i nie rozumieją, że utrzyma się istniejące, na ogół gorsze, miejsca pracy w niskowydajnych gałęziach produkcji, ale utraci się miejsca w proeksportowych, bardziej wydajnych i lepiej płatnych gałęziach. Ale to tylko początek problemów!

Pojawia się bowiem pytanie, czy Francuzi znów pójdą pracować do zakładów włókienniczych, tkalni, zakładów odzieżowych i innych. Przecież będą tam mieli stawki znacznie niższe od tych, które otrzymywali w zakładach pracy, z których zostali zwolnieni. Także nowo wchodzący na rynek pracy mają inne (często mało realistyczne zresztą) oczekiwania. I jedni, i drudzy zwrócą się raczej do i tak już przeciążonego systemu opieki społecznej po zasiłki, których we Francji jest – jak Mickiewiczowskich much na Litwie – dostatek.

Jedyni, którzy być może pojawią się w tych zakładach (o ile takie powstaną!), to będą imigranci. I to też tylko tacy imigranci, którzy przybyli do Europy, by tu pracować, a nie po to, by wygodnie (według ich poziomu oczekiwań) żyć sobie z „socjalu”. Ale partia pani Le Pen jest też przeciwko imigracji. I w dodatku, jak większość partii – tak mainstreamowych, jak i populistycznych – nie rozumie różnicy między tymi dwoma rodzajami imigracji do bogatej Europy. O polityce imigracyjnej, a raczej jej braku w Unii Europejskiej i w poszczególnych krajach będzie jeszcze mowa na końcu raportu. Tutaj wystarczy tylko podsumować, że oferty antyelit – ocenione na przykładzie Francji – nie wnoszą prawie nic sensownego do dyskusji o problemach Europy.

Ucieczka od rzeczywistości: Południe patrzy na Europę

Jak do tej pory opisywaliśmy celowe najczęściej odrzucenie realiów i poszukiwanie tematów oraz rozwiązań zastępczych przez polityczne elity Europy. Włączyliśmy w te rozważania także antyelity – rosnące w siłę partie populistyczne – aby udowodnić, że antyelity również nie mają niczego do zaoferowania borykającej się z poważnymi problemami Europie. Problemy są poważne, natomiast środki, które mogłyby rozwiązać te problemy, poważne najczęściej nie są.

Zauważają to nie tylko nieliczni Europejczycy czy szerzej: część (znacznie mniejsza) zachodnich elit. Zauważają to także w krajach Południa, jak od pewnego czasu określa się kraje Azji, Afryki, Bliskiego i Środkowego Wschodu oraz Ameryki Łacińskiej.

Politycy z tych obszarów naszego globu, zwłaszcza ci, którzy uczestniczą w spotkaniach rozmaitych instytucji gospodarczych i finansowych współczesnego świata, patrzą na zachowania Europejczyków, zwłaszcza tych ze strefy euro, z pewnym zaskoczeniem i – nie czarujmy się – także z rosnącą irytacją. W oczach tych polityków wszystkie pomysły w rodzaju euroobligacji, mutualizacji zobowiązań banków, dodruku pieniądza przez Europejski Bank Centralny i inne propozycje jawią się jako działania zastępcze, jako chęć uniknięcia tych – dobrze znanych – programów stabilizacyjnych, które pociągają za sobą bolesne cięcia wydatków publicznych i jako takie mających określone koszty społeczne i polityczne.

Inaczej mówiąc, Europejczycy po prostu nie chcą zastosować się do recept, które przedtem oferowali popadającym w ekonomiczne tarapaty krajom Południa. Elity krajów Południa podejrzewają jeszcze coś gorszego, mianowicie że Europejczycy w swojej pysze uważają w głębi duszy, iż oni są powyżej takich prostych, bolesnych, ale skutecznych – jak dowodzi historia – działań. I trudno dziwić się Południu, że tak uważa. W końcu gry i zabawy wokół zmian konstrukcyjnych w strefie Euro przez możnych europejskiego świata wskazują, że tak jest w istocie.

Zmienia się zatem stosunek do Europy. Niegdyś pełen rewerencji i skłonności do akceptacji europejskich rekomendacji w sprawach rozwoju m.in. gospodarki i nauki, dzisiaj pełen widocznej irytacji, a nawet rosnącego protekcjonalizmu graniczącego z lekceważeniem. Wiele mówi na ten temat rysunek, który jeden z autorów zauważył w hinduskim dzienniku „Economic Times” podczas konferencji w New Delhi. Jest to satyryczna wizja XXI w., z Indiami w roli najszybciej rosnącej gospodarki światowej. Europę na owym rysunku reprezentuje staruszek z naszyjnikiem z eurogwiazdek na szyi i napisem: „Unia Zbankrutowanych Emerytów”.

Oczywiście, można – patrząc na takie ukazanie UE i w ogóle Zachodu – potraktować to jako typową Schadenfreude. Oto byłe europejskie kolonie i w ogóle biedota pozostawiona w tyle przez szybko rosnący w ostatnich kilkuset latach świat zachodni odreagowuje swoje frustracje i kompleks niższości. To wszystko prawda. Tyle że rodzaj złośliwego komentarza trafia w dziesiątkę. (Tak samo jak z drugiej strony ideologicznego spektrum nie mniej złośliwy i celny jest komentarz na tym samym rysunku do Kuby i Wenezueli, opatrzonych nazwą: „Socjalistyczny Park Jurajski”).

Krajom Południa, a zwłaszcza tej ich części, która szybko przekształca się w uprzemysłowioną średnio rozwiniętą gospodarkę, nie podobają się też inne pomysły Europy – tym razem dotykające ich bezpośrednio. W niniejszym raporcie nie zajmujemy się szczegółowo polityką klimatyczną Unii Europejskiej, głównego proponenta takiej polityki w skali światowej. Niemniej nie sposób nie uwzględnić tej kwestii także w kontekście relacji Europy z Południem, bowiem dotyka ona szybko słabnącej pozycji Europy w stosunkach międzynarodowych, a zwłaszcza stosowania tego, co politycy europejscy i ich apologeci nazywają soft power. Otóż w miarę jak Europa, oferując swoim obywatelom coraz więcej „socjalu”, wydawała coraz mniej na obronność, stworzyła sobie usprawiedliwienie właśnie w postaci doktryny „miękkiej siły”. Miałaby to być siła moralna, działań w dobrej sprawie. Takiej jak np. walka z globalnym ociepleniem spowodowanym przez człowieka.

Pozostawmy na uboczu dość wątłą – i coraz silniej podawaną w wątpliwość – wiedzę naukową stojącą za ową „walką”. Pozostawmy na uboczu nawet absurdalną ekonomikę walki z globalnym ociepleniem. Lord Nigel Lawson, były minister finansów w rządzie Margaret Thatcher, przedstawił tę ostatnią kwestię w swej niedawnej książce. Potraktował on alarmistyczne projekcje ONZ-owskiej komisji (IPCC) poważnie i ocenił na bazie ich własnych projekcji różnice kosztów między zlekceważeniem owego postępującego ocieplenia, a wydatkowaniem monstrualnych pieniędzy na niedopuszczenie do owego ocieplenia (zresztą, dodajmy, bez większych szans na sukces w postaci obniżenia temperatury!).  Otóż gdyby nie robić nic, pisze Lawson, to różnice w sensie uszczerbku dla wzrostu zamożności w wyniku globalnego ocieplenia byłyby minimalne. Bogaty Zachód w XXI stuleciu zwiększyłby swój PKB o 260 proc., a kraje Południa zwiększyłyby swój łączny PKB ponad ośmiokrotnie. Tymczasem, wydając monstrualne pieniądze (i rujnując po drodze gospodarkę świata zachodniego), PKB Zachodu wzrósłby raptem o 270 proc., a tenże PKB krajów Południa zwiększyłby się nieco ponad dziewięciokrotnie. Oczywiście, same liczby znaczą mniej niż nic; ilościowe projekcje tempa wzrostu w skali stulecia mają wartość niewiele większą niż wróżenie z fusów. Niemniej pokazują one, że wielce kosztowne poświęcenia nie służą niczemu. Oczywiście, poza zademonstrowaniem przez utwierdzone w swej nieomylności elity europejskie przekonania, iż podejmują one jedynie słuszne moralnie kroki – bez żadnego związku z oczekiwanymi efektami.

Szaleństwa Zachodu – mógłby ktoś powiedzieć – obciążają kosztami tylko Zachód i kraje Południa na zasadzie Schadenfreude powinny cieszyć się, że te pierwsze same strzelają sobie w stopę, spowalniając własny rozwój gospodarczy. Jednakże i historia gospodarcza ostatniego stulecia, i teoria ekonomii temu przeczą. Osłabienie w krajach bogatych zawsze spowalnia wzrost gospodarczy w krajach mniej zamożnych (dotyczy to nie tylko Europy Środkowo-Wschodniej!). I choćby z tej tylko przyczyny kraje Południa mogą czuć się zaniepokojone.

Ale to nie wszystko. Chęć krucjaty antyociepleniowej każe Europie domagać się od innych zobowiązań zmniejszenia emisji gazów ociepleniowych z CO2 na czele. A to już oznaczałoby bezpośrednie komplikacje i koszty dla słabiej rozwiniętych gospodarek Południa. Ponadto ambicje przywództwa kreują nowe pola konfliktu, jak np. wspomniany już podatek antyociepleniowy od samolotów latających do i po Europie.

Męczące niekiedy moralizatorstwo europejskich elit w tej sprawie – i w innych też! – budzi nie tylko irytację, lecz także opór. Oczywiście, europejskie elity nigdy nie przyznają się, że tak reklamowana przez nie same „miękka siła” Europy coraz mniej znaczy poza Europą (a w najlepszym razie poza światem zachodnim). Nawrócenia na antyociepleniową ekoreligię Zachodu prawie nie występują poza Zachodem. Z tym że upadek mitu o „miękkiej sile” Europy ma swoją własną dynamikę. W skali globalnej pozycja Europy najwyraźniej słabnie. Niezdarne majstrowanie przy okazji kolejnych globalnych zjazdów ociepleniowych (Kopenhaga, Cancún, Durban czy niedawne „Rio+20”), że nie wspomnę o innych zachowaniach mocarstw europejskich w sprawach interwencji w Libii, a potem w Syrii, pokazują, że miękki powinien być papier toaletowy. Siła natomiast powinna być twarda. A przede wszystkim powinna istnieć nie tylko w słowach; wówczas, być może, nie trzeba będzie jej używać za każdym razem.

Politolog Karl Deutsch używał określenia „siła netto” (net power). Rozumiał przez to różnicę między przekonaniem jakiegoś podmiotu międzynarodowego do określonego działania bez zaangażowania przez przekonujący podmiot siły („twardej” siły, w świetle powyższych rozważań) a zaangażowaniem tej „twardej” siły, która zmusiłaby ów podmiot do pożądanych zachowań. W kategoriach tej teorii siła netto Europy Zachodniej jest coraz mniejsza. Same intencje, a nawet przykład, już nie wystarczają.

Tekst niniejszy jest częścią większego przedsięwzięcia podjętego przez czwórkę wymienionych autorów na zamówienie Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, w której autorzy ci są wykładowcami. Przedsięwzięcie nosi tytuł „Projekt Europa: problemy i pespektywy”.

Jan Winiecki

Profesor ekonomii, członek Rady Polityki Pieniężnej, profesor Uniwersytetu Aalborg (Dania) i Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie nad Odrą. Jest współzałożycielem i prezesem fundacji Centrum im. A. Smitha oraz współzałożycielem i byłym prezesem Towarzystwa Ekonomistów Polskich. Zasiadał w Radzie Nadzorczej EBOiR. Laureat Nagrody Kisiela.

Kazimierz Tarchalski

Doktor ekonomii. Z przyczyn politycznych w 1977 r. wyemigrował do Australii. Pracował na Uniwersytecie w Sydney. W administracji federalnej Australii pełnił funkcję doradcy w Ministerstwie Finansów Papui Nowej Gwinei. Wykładał ekonomię, finanse publiczne i tematykę ekonomii Dalekiego Wschodu na kilku polskich uczelniach. Obecnie jest związany z Wyższą Szkołą Informatyki i Zarządzania z siedzibą w Rzeszowie.

Bartłomiej Kamiński

Profesor ekonomii, wieloletni doradca Banku Światowego w sprawach handlu i inwestycji międzynarodowych, autor bądź współtwórca licznych publikacji głównie z zakresu integracji regionalnej i globalnej. Członek Rady Programowej „Bank and Credit” – czasopisma Narodowego Banku Polskiego. W latach 80. zaangażowany we współpracę z Międzynarodowym Biurem Solidarności w Brukseli oraz wspieranie organizacji polonijnych na emigracji. W latach 1992–1995 członek grupy badawczej Poland Policy Research Group Uniwersytetu Warszawskiego, kierowanej przez profesora Marka Okólskiego. Absolwent Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Wykładowca Wydziału Nauk Rządowych Uniwersytetu Marylandzkiego w College Park, założyciel tamtejszego Ośrodka Badań Społeczeństw Pokomunistycznych, którym kierował w latach 1990–1996. Od 2008 r. prowadzi również zajęcia dydaktyczne w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.

Tomasz Mickiewicz

Profesor ekonomii, wykładowca Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, współpracownik University College London, odznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Oficerskim Orderu Polonia Restituta. Członek zespołu redakcyjnego „Post Communist Economies”. Należy do European Association of the Comparative Economic Studies oraz American Economic Association. W przeszłości związany z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim oraz University of California at Davis. W czasach PRL-u należał do Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, działał na rzecz Niezależnego Zrzeszenia Studentów, był także współtwórcą i redaktorem niezależnego czasopisma „Uczeń Polski”. W latach 90. był wiceprezydentem Lublina ds. ekonomicznych. Zaangażowany w liczne projekty badawcze z zakresu ekonomii, autor wielu publikacji naukowych dotyczących m.in. problemów przedsiębiorczości, funkcjonowania przedsiębiorstw, prywatyzacji i zmian instytucjonalnych

Ekonomiczne dylematy polskiej inteligencji :)

O ile wiem, nie przeprowadzono nigdy rzetelnych badań dotyczących poglądów ekonomicznych polskiej inteligencji. Najpierw trzeba byłoby zresztą precyzyjnie określić, kogo zaliczamy do tej grupy. Jeśli mimo to piszę o ewolucji ekonomicznych poglądów polskich inteligentów, mam na myśli nie całą zbiorowość, lecz ważne dla niej opiniotwórcze media i autorytety.

http://www.flickr.com/photos/abphoto/13129780/sizes/m/in/photostream/
by ab.photo

Fala etatyzmu

Początek rządów komunistów w Polsce zbiegł się z wzbierającą falą etatyzmu na całym świecie. Ostrzegał przed nią Friedrich von Hayek w napisanej w roku 1944 „Drodze do zniewolenia”: „Jest rzeczą niezwykłą, że socjalizm, który nie tylko że wcześnie został rozpoznany jako najpoważniejsze zagrożenie wolności, ale wręcz otwarcie powstał jako reakcja przeciw liberalizmowi rewolucji francuskiej, zyskał zarazem powszechną akceptację, występując pod sztandarem wolności”.

Odwrót od wiary w wolny rynek miał swoje korzenie w wielkiej depresji. Warto przy tym pamiętać, że w II Rzeczpospolitej etatyzm brał górę nad liberalizmem, zarówno w dyskusjach teoretycznych, jak i w praktyce. Według szacunku historyków gospodarczych należące do państwa przedsiębiorstwa wytwarzały około 30 proc. PKB. To bardzo dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę znaczną rolę rolnictwa (na szczęście prywatnego) oraz drobnego rzemiosła i handlu. W bankowości i dużym przemyśle rola państwa była decydująca.

W ciągu 20 lat niepodległości państwowa własność rozszerzała się. Najbardziej znaczące sukcesy gospodarcze II RP – ujednolicenie dróg kolejowych, budowa Gdyni,  COP-u, Zakładów Azotowych – to zasługa państwa. W okresie PRL-u sentyment inteligencji do II RP łączył się z przekonaniem, że przedwojenne państwo sprawnie organizowało gospodarkę. Mało kto pamiętał, że państwowy sektor w Polsce przedwojennej  przynosił niewielkie zyski i pochłaniał szczupłe zasoby kapitałowe.

Wszystkie legalne partie działające do 1948 r. miały programy lewicowe i etatystyczne. Popierały nacjonalizację dużego przemysłu (w polskiej praktyce oznaczało to głównie nacjonalizację średnich przedsiębiorstw) i banków. PSL mówił w swym programie o „trzeciej drodze”, pomiędzy gospodarką upaństwowioną a prywatną, PPS natomiast kładł nacisk na rozwój spółdzielczości. W 1945 roku powstał Centralny Urząd Planowania, w którym znaczne wpływy mieli ekonomiści związani z PPS-em (prezes CUP-u Czesław Bobrowski był przewodniczącym komisji ekonomicznej CKW PPS). W lutym 1948 r. ekonomiści PPR-u (przede wszystkim Hilary Minc) skrytykowali CUP, którego kierownictwo zmieniono. Powojenny PPS był partią inteligentów, którzy szukali kompromisu z nowymi władzami, a ostatecznie znaleźli się w jednej partii z komunistami. Krótka historia CUP-u była jednym z mitów, które przetrwały przez cały okres PRL-u – w 1989 r., pod sam koniec PRL-u, Komisję Planowania, która była organem centralnego sterowania gospodarką, ponownie nazwano Centralnym Urzędem Planowania. Nawet jeśli działalność CUP-u w latach 1945–1948 była bardziej racjonalna niż późniejszych instytucji komunistycznych, z pewnością nie miał on na celu tworzenia w Polsce gospodarki rynkowej.

Socjalizm tak, wypaczenia nie

Aż do początku lat 80. dla większości polskiej inteligencji słowo „socjalizm” miało konotację pozytywną. Ruchy dysydenckie starały się raczej socjalizm zmienić, naprawić, niż odrzucić. Dotyczyło to zwłaszcza lewicy. Z kolei prawica (ROPCiO, KPN) albo w ogóle nie miała programów gospodarczych, albo były one mgliste. Przeciętny inteligent uznawał pryncypia ustrojowe : państwową własność gospodarki, centralne planowanie, brak rynku (poza szczątkowym rynkiem płodów rolnych) i był przywiązany do socjalnych przywilejów pracowników. Denerwowały go absurdy gospodarki centralnie planowanej, ale nie widział związku między nimi a pryncypiami ustrojowymi. Miarodajny dla PRL-owskiej inteligencji tygodnik „Polityka” wspierał rozwiązania, które w ówczesnych warunkach wydawały się racjonalne: zatrudnianie fachowców bezpartyjnych, promowanie innowacji, otwarcie gospodarki na Zachód, lecz nigdy nie podważał zasad ustrojowych.

W środowisku reformatorsko nastawionych ekonomistów panowało przekonanie, że kluczem do naprawy socjalistycznej gospodarki jest jej decentralizacja i większa samodzielność państwowych przedsiębiorstw.  „Reformatorzy” niekoniecznie byli dysydentami. Często pełnili funkcje wpływowych doradców władz PRL-u. Pierwsi „reformatorzy” pojawili się już w latach 50. Ich ruch był związany z politycznymi przemianami, jakie nastąpiły po śmierci Stalina, które w Polsce nazwano symbolicznie Październikiem. Politycy, a zwłaszcza ich ekonomiczni doradcy, zdawali sobie sprawę z tego, że gospodarka oparta na wydawaniu rozkazów działa źle, ale nie zamierzali wracać do sprawdzonego kapitalizmu. Wymyślili więc „socjalizm rynkowy”.

Propozycje zmian  nie były zbyt radykalne. Nie przekraczały Rubikonu, jakim były pryncypia upaństwowionej gospodarki centralnie planowanej. W roku 1956 powołano doradczy organ Rady Ministrów – Radę Ekonomiczną – w której znalazło się wielu „ekonomistów reformatorów”. Z dzisiejszej perspektywy dyskusje na posiedzeniach Rady Ekonomicznej były żenująco prymitywne: „Chcę zwrócić uwagę na problemy, które, zdaje się, są bardzo istotne. Po pierwsze, znany powszechnie problem spekulacji” – zaczynał swoją wypowiedź Michał Kalecki, który uchodził za najpoważniejszego polskiego kandydata do nagrody Nobla.

„Sprawę spekulacji i drenażu rynku poprzez import towarów konsumpcyjnych proponuję traktować łącznie” – dodawał Oskar Lange – obok Kaleckiego najbardziej znany polski ekonomista na świecie.

W 1957 r. Rada Ekonomiczna opracowała tezy „W sprawie przeprowadzenia zmian w handlu wewnętrznym”,  które zalecały między innymi zniesienie obowiązujących dotychczas cenników i receptury oraz związanie wysokości uposażenia kelnerów z wysokością zrealizowanych rachunków po odliczeniu wódki”.

W 1962 r. Gomułka rozwiązał Radę Ekonomiczną, uznając najwyraźniej, że sam potrafi mobilizować kelnerów do wydajniejszej pracy.

W latach 80. niemal wszystkie postulaty dawnych reformatorów zostały w końcu wprowadzone w życie.  Państwowe przedsiębiorstwa stały się samodzielne, centralne nakazy zostały rozluźnione, a na dodatek coraz większy wpływ na zarządzanie miały samorządy pracownicze. A mimo to gospodarka kręciła się coraz wolniej, rosła inflacja, a półki były puste. Stało się jasne, że rynek, aby działał dobrze, musi mieć więcej swobody, a graczami na nim nie mogą być państwowe przedsiębiorstwa, lecz prywatne podmioty.

Solidarność, czyli więcej socjalizmu

W sierpniu 1980 r. fala socjalizmu w Polsce osiągnęła punkt kulminacyjny. Intelektualiści, którzy pielgrzymowali do gdańskiej stoczni, dziękowali robotnikom za to, że walczą o wolność słowa i prawa obywatelskie. Odkrywali robotniczą kulturę i wartości, kłaniali się „rewolucji robotniczej”, jak Broniewski, „czapką do ziemi”. Powiało socrealistycznym kiczem. Andrzej Wajda w filmie „Człowiek z żelaza” świadomie lub nie nawiązywał do „Matki” Gorkiego.

Drewniane tablice, na których spisano 21 postulatów strajkujących, stały się relikwiami Solidarności (w 2003 r. trafiły na listę UNESCO „Pamięć świata”. Przypomnijmy kilka z nich:

  • podnieść zasadnicze uposażenie każdego pracownika o 2 tys. zł na miesiąc jako rekompensatę dotychczasowego wzrostu cen,
  • zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza,
  • realizować pełne zaopatrzenie rynku wewnętrznego w artykuły żywnościowe, a eksportować tylko nadwyżki,
  • znieść ceny komercyjne oraz sprzedaż za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym,
  • wprowadzić na mięso i jego przetwory bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku),
  • obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 55 lat, a dla mężczyzn do lat 60 lub przepracowanie w PRL-u 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek,
  • wprowadzić wszystkie soboty wolne od pracy.

 Jednocześnie strajkujący robotnicy i ich doradcy żądali, by władze przedstawiły „realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej”. Jak wyprowadzać kraj z kryzysu, rozdając jednocześnie pieniądze bez pokrycia, skracając czas pracy i eliminując jakiekolwiek bodźce rynkowe? Doradcy starali się hamować najbardziej radykalne roszczenia. Nie mieli jednak odwagi powiedzieć robotnikom, że braki w sklepach wynikają nie z eksportu mięsa do ZSSR, lecz ze sztywnych cen, których władzom nie udało się podnieść od dziesięciu lat mimo zbyt szybko rosnących płac.

Społeczeństwo przeżywało ciężki dysonans poznawczy. Racjonalne argumenty ekonomiczne były po stronie władzy, której propaganda do znudzenia przypominała, że dzielić można to, co się wyprodukuje. Z drugiej strony PZPR był odpowiedzialny za kryzys, a w dodatku nie miał zamiaru podzielić się władzą z Solidarnością. Dysonans poznawczy rozwiązano w prosty sposób: dopóki PZPR zachowuje monopol władzy, musi spełniać obietnice stworzenia w Polsce społeczeństwa dobrobytu. Że są nierealne? No to nie trzeba było obiecywać.

Atmosfera strajku w stoczni zrobiła ogromne wrażenie na Jadwidze Staniszkis, która pod jej wpływem sformułowała teorię „martwej struktury”, czyli błędnego koła socjalizmu. Według niej radykalne odrzucenie realnego socjalizmu przez buntujących się robotników jedynie umacnia socjalizm. Żądania płacowe i socjalne odwołują się do aktywności państwa w gospodarce. Robotnicy chcą jeszcze mniej rynku, a więcej równości. Zmiana polityczna wynosi więc do władzy kolejną ekipę, która obiecuje, że tym razem będzie realizowała ideały socjalistyczne.

Ta elegancka teoria zupełnie pomijała fakt, że gospodarka socjalistyczna osiągnęła kres swojego rozwoju i bez radykalnego odejścia od niej nie sposób wyjść z kryzysu.

Qui pro quo przy „okrągłym stole”

6 lutego 1989 roku rozpoczęły się rozmowy okrągłego stołu, podczas których władze starały się wciągnąć opozycję do współodpowiedzialności za rządy w Polsce. W kilku podstolikach dyskutowano o sprawach gospodarczych. Najważniejszymi reprezentantami po stronie opozycji w rozmowach gospodarczych byli: Andrzej Wielowieyski, Ryszard Bugaj, Jerzy Osiatyński, Witold Trzeciakowski, Cezary Józefiak. Szefem strony solidarnościowej  przy stoliku zajmującym się reformą gospodarczą był profesor Witold Trzeciakowski, ale ton nadawał Ryszard Bugaj i kilku ekonomistów związanych z Instytutem Polityki Społecznej. Stronie rządowej przewodniczył Władysław Baka, a w delegacji byli też: Grzegorz Kołodko, Andrzej Olechowski, Marcin Święcicki, Mieczysław Wilczek. Po obu stronach było kilku liberałów (to znaczy ekonomistów reprezentujących liberalne poglądy: Beksiak, Józefiak, Olechowski, Wilczek, Paszyński), ale nie odegrali oni większej roli. Ton nadawała opcja związkowa (solidarnościowa i OPZZ-owska), samorządowa, socjalna.

Solidarnościowi inteligenci przystąpili do rozmów z władzami komunistycznymi bez wizji programu reform gospodarczych. Opozycja stała na stanowisku, że to rząd powinien przedstawić sposób wyjścia z kryzysu, a zadaniem strony solidarnościowej jest kontrolowanie przebiegu reformy i dbanie o to, by jej koszty nie były dla społeczeństwa zbyt wysokie. Niektórzy przedstawiciele rządu reprezentowali znacznie bardziej prorynkowe stanowisko od ekspertów solidarnościowych. Kilka razy doszło do ostrego sporu Ryszarda Bugaja z Władysławem Baką (prezesem NBP) i Mieczysławem Wilczkiem. Szczególnie ten ostatni prezentował poglądy jednoznacznie prokapitalistyczne.

Porozumienia Solidarności z władzami, zawarte 5 kwietnia 1989 r., umożliwiły ewolucyjną zmianę sytuacji politycznej w Polsce, ale nie dawały podstaw do ukształtowania się nowego ładu ekonomicznego. W dodatku istniało poważne zagrożenie, że indeksacja płac przyspieszy jeszcze inflację i doprowadzi do jej utrwalenia.

Inteligenci wolnorynkowi

Na początku lat 80. punkt ciężkości w dyskusjach ekonomicznych w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej przesunął się w stronę wolnego rynku.  Jeszcze w 1971 r. prezydent Richard Nixon mówił: „Wszyscy jesteśmy keynesistami”, ale stagflacja sprawiała, że recepty keynesowskie stawały się bezużyteczne. W głównym nurcie ekonomii znalazły się: monetaryzm, szkoła racjonalnych oczekiwań, ekonomia podaży. Popularność odzyskała austriacka szkoła ekonomii. W Stanach Zjednoczonych wybory wygrał Ronald Reagan, w Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher. Nie przepraszali, jak ich poprzednicy za kapitalizm, nie szukali „trzeciej drogi”, lecz wprowadzali zmiany w kierunku wolnego rynku.

Tymczasem po drugiej stronie muru berlińskiego był rozległy obszar gospodarki pogrążonej w kryzysie. Nie tylko PRL, lecz także inne kraje, w tym ZSSR, przeżywały ogromne kłopoty gospodarcze.

W latach 80. liberalizm zaczął być modny – może po raz pierwszy w naszej  historii. Jeszcze nie był głównym nurtem w szeroko rozumianym ruchu Solidarności, ale nie był już marginesem. Bestselerami drugiego obiegu stały się książki prorynkowych ekonomistów i ideologów: Guya Sormana: „Rewolucja konserwatywna w Ameryce” i „Rozwiązanie liberalne”, Michaela Novaka „Duch demokratycznego kapitalizmu”, Miltona Friedmana „Wolny wybór”, George’a Gildera „Bogactwo i ubóstwo”.

W opozycji, rozbitej na dziesiątki grup skupionych zwykle wokół wydawanych nielegalnie pism, pojawiły się takie, które jawnie głosiły afirmację kapitalizmu: gdańscy liberałowie wydawali nieregularny periodyk „Przegląd Polityczny”, Grupa Polityczna „Niepodległość” –miesięcznik „Niepodległość”, liberałowie krakowscy – miesięcznik „13”, a poznańscy – miesięcznik „Nurt”.

Liberałowie wnieśli do dyskusji  kilka tematów, które okazały się dla Polski ważne, a których nie dostrzegano przedtem – prywatyzację, tworzenie instytucji rynkowych (np. giełdy, banków). Co więcej, przedstawili rozwiązania, które w latach 80. wydawały się zupełnie utopijne, a które po kilku latach wszyscy uznali za oczywiste. Ta utopijność sprawiała, że liberałów można było uznać w końcu lat 80. za najbardziej radykalnych antykomunistów. Proponowali bowiem całkowitą destrukcję materialnych podstaw komunizmu i powrót do głównego nurtu rozwoju współczesnej cywilizacji, w oparciu o rynek. Teoretyczne rozważania liberałów okazały się przydatne nadspodziewanie szybko.

W latach 80. liberalny, wolnorynkowy przechył inteligentów zaowocował też ruchem towarzystw gospodarczych. Powstało ich w Polsce kilkadziesiąt i ogromna większość z nich przestała działać na początku lat 90. Tworzyli je inteligenci – często byli pracownicy naukowi, dziennikarze, urzędnicy, nauczyciele, którzy mieli dość pracy „na państwowym”. Mieli własne, małe biznesy i potrzebę działalności dla dobra publicznego.Środowiska te – zwłaszcza Krakowskie Towarzystwo Przemysłowe i Warszawskie Towarzystwo Gospodarcze – wpływały na liberalny kierunek elit politycznych, które kształtowały się po roku 1989.

Plan Balcerowicza

Po wyborach w czerwcu 1989 r. gospodarka była w stanie chaosu, rząd Mieczysława Rakowskiego praktycznie już nie rządził, a opozycja nie miała pomysłu na wyjście z kryzysu. Działania przywódców OKP i Solidarności blokowała obawa przed wybuchem społecznym. Kolejne zakłady strajkowały, choć nie bardzo było wiadomo, kto miałby spełnić ich nierealne żądania.

2 miesiące później sytuacja się zmieniła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 21 sierpnia przyjechał do Polski Jeffrey Sachs, młody ekonomista z Harvardu, znany jako doradca kilku krajów, które przezwyciężyły inflację. Był dobrym znajomym kilku ekonomistów z pokolenia 40-latków, których kontakty z Zachodem były już intensywne. Spotkał się z senatorami i przekonał ich do „skoku” w gospodarkę rynkową poprzez urealnienie cen, ujednolicenie i stabilizację kursu walutowego, likwidację dotacji i deficytu budżetowego, otwarcie dla przedsiębiorczości krajowej i inwestycji zagranicznych. Wielkim zwolennikiem radykalnych przemian rynkowych stał się, przynajmniej na pewien czas, Jacek Kuroń – dla opozycyjnej inteligencji jeden z największych wówczas autorytetów moralnych. Przygotowało to polityczne i mentalne przedpole dla planu Balcerowicza.

Wprowadzane od początku 1990 r. reformy uderzały w interesy niemal wszystkich ważnych grup ukształtowanych w okresie PRL-u, w tym nawet w interesy drobnych przedsiębiorców. Były korzystne dla kraju, dla całej wspólnoty, ale koszty płaciły konkretne jednostki i grupy. Także inteligencja.

Zła sytuacja budżetowa sprawiła, że realne dochody pracowników państwowych – nauczycieli, lekarzy, naukowców, artystów, nawet prawników – przez kilka lat po rozpoczęciu reform spadały. To zniechęcało inteligencję do wolnego rynku, który nie jest jej naturalnym środowiskiem. Wielką zasługą polskiej inteligencji jest to, że mimo wszystko przez pierwsze, najtrudniejsze lata wspierała, wbrew grupowym interesom, przemiany rynkowe. Leszek Balcerowicz, który był ich twórcą i symbolem, przez pewien czas pozostawał poza krytyką głównych mediów, które na początku lat 90. były głosem polskiej inteligencji i kształtowały jej poglądy.

Odwrót od idei wolnorynkowych

Opisując nastroje społeczne, nie należy używać wielkich kwantyfikatorów. Inteligencja polska nigdy nie była jednolita. Duża jej część już w 1993 roku poparła w wyborach SLD lub PSL – partie głoszące wówczas dość otwarcie poglądy antyrynkowe. Jednak reformy okazały się na tyle trwałe, że nie udało się ich cofnąć. Polska gospodarka i Polska jako kraj weszły na początku lat 90. w obszar oddziaływania globalnych trendów, które wymuszały na kolejnych rządach utrzymywanie zasad rynkowych. Dla części społeczeństwa, także środowisk inteligenckich, było to niezrozumiałe. Na prawicy i na lewicy zaczynał dojrzewać mit o istnieniu tajemniczego układu, który nie pozwala dokonać ostrego (i pożądanego przez grupy o skrajnych poglądach) zwrotu w polityce gospodarczej.

W 2002 r. powstała „Krytyka Polityczna” – dynamiczna grupa młodych, mocno lewicowych intelektualistów, którzy buntowali się przeciwko „polityce bezalternatywnej”. W praktyce oznaczało to sprzeciw wobec polityki gospodarczej głównego nurtu lub – mówiąc umownie – polityki Balcerowicza. Środowisko „Krytyki” wzywało do uprawiania „polityki”. Nie godziło się na jeden – technokratyczny – scenariusz modernizacji Polski. Wierzyło w istnienie innych scenariuszy, które z niewiadomych powodów odrzucają elity III RP.

Niemal równocześnie z powstaniem „Krytyki Politycznej” prawicowi politycy i intelektualiści zaczęli mówić o konieczności „rewolucji moralnej”. Nie miała być skierowana przeciw wolnemu rynkowi jako zasadzie, ale przeciwko realnej polityce gospodarczej uprawianej przez kolejne rządy. Także przeciw otwarciu Polski na świat i jej integracji z Unią Europejską.

Rewolucyjni konserwatyści nie stworzyli jednego centrum decyzyjnego. Jednym z ich przyczółków był istniejący od 1992 r. krakowski Ośrodek Myśli Politycznej, w którym publikowali m.in.: Marek Cichocki, Dariusz Gawin, Zdzisław Krasnodębski, Miłowit Kuniński, Ryszard Legutko, Rafał Matyja, Bogdan Szlachta. Inne ośrodki to Warszawski Klub Krytyki Politycznej (Cichocki, Gawin, Tomasz Merta) i Centrum Europejskie Natolin.

Ich ideologię można by nazwać – za Ryszardem Legutką – „republikanizmem”. „Dzisiejszy republikanizm to coś więcej niż odrodzenie pojęcia cnoty – pisał Legutko w eseju «Demokracja i republika». – Stanowi on także próbę odbudowy klasycznego pojęcia polityki, które zostało zapoznane w wyniku dominacji myślenia liberalno-demokratycznego. […] Klasyczni republikanie nie bali się pisać o logice władzy, o obowiązkach z tym związanych, o nakazach, o zwierzchności i posłuszeństwie, o honorze i oddaniu, a więc o wszystkim, co w wyniku przyjęcia politycznego sentymentalizmu albo zniknęło, albo zostało potępione i wygnane poza obszar akceptowalności”.

O potrzebie „polityki” rozumianej jako zmiana nieustannie pisała „Europa” – intelektualny dodatek do „Dziennika”,  gazety, która przez pewien czas była nieformalnym organem „moralnej rewolucji”.

Za największą wadę państwa obóz „rewolucjonistów” uznał „imposybilizm”, czyli bierność. Słabe państwo w publicystyce rewolucjonistów było utożsamione z liberalnym państwem prawa. W praktyce więc polska „konserwatywna rewolucja” była skierowana przeciw liberalizmowi i wolnemu rynkowi.

Odwrót od idei wolnorynkowych nasilił się wraz z rozpoczęciem globalnego kryzysu finansowego. Środowiska lewicowe i konserwatywne uznały, że winę za wybuch kryzysu ponoszą  „neoliberałowie”. „Neoliberalizm” stał się etykietką, którą przylepiają przeciwnicy rozwiązań wolnorynkowych tym, którzy uznają realia rynkowe.

Przeciwnicy wolnego rynku czują wsparcie międzynarodowych autorytetów naukowych i intelektualnych. Przeciwko liberalizmowi opowiedział się brytyjski myśliciel John Gray, przed dwudziestu laty wybitny myśliciel liberalny. Zwolennikami ograniczenia rynku są nobliści: Joseph Stiglitz, Paul Krugman, George Akerlof.

Globalny kryzys został niemal entuzjastycznie przyjęty przez polską inteligencję lewicową. Związany z „Krytyką Polityczną” Jacek Żakowski, powołując się na słoweńskiego filozofa Slavoja ŽiŽka, wzywa: „Znów wolno myśleć”, a rozumie przez to – w polityce gospodarczej i społecznej można wytyczać nowe drogi.

Ale rozwiązania antykryzysowe przyjmowane w USA i w Europie oznaczają raczej powrót do zdrowej polityki rynkowej i ograniczenie roli państwa w gospodarce. Jest to nieuchronne choćby dlatego, że wiele państw niebezpiecznie zbliżyło się do granic wypłacalności. Jest zatem prawdopodobne, że moda na antyrynkowość szybko minie, a polska inteligencja, podążając za głównym nurtem myśli światowej, znów polubi wolny rynek.

Konferencja Edukacja. Wersja 2.011 :)

Krzysztof Iszkowski: Co jest głównym elementem, który może sprawić, że edukacja może być czynnikiem wzmacniającym konkurencyjności polskiej gospodarki?

dr Bohdan Wyżnikiewicz: Sprawa poprawy konkurencyjności w Polsce absolutnie stoi na głowie. Mam wrażenie, że działa tutaj prawo Parkinsona, które znamy z lat 70.: im więcej jest programów rządowych poświęconych wzmacnianiu przedsiębiorczości i konkurencyjności w Polsce, tym gorzej wyglądamy w tej dziedzinie. Zależność jest dosyć oczywista. Programy, głównie firmowane przez Ministerstwo Gospodarki, są przeznaczone dla przedsiębiorców, czyli dla elementu, który jest na samym końcu łańcucha pokarmowego. A żeby działać skutecznie, trzeba te pieniądze dosypać na jego początek, czyli już w przedszkolu, szkole podstawowej i średniej. Druga ulubiona zabawa urzędników to mierzenie efektów nakładami. Im więcej dosypaliśmy, tym będziemy mieli lepiej, mimo że rzeczywistość pokazuje co innego. Udział wysokich technologii w eksporcie jest większy w Etiopii niż w Polsce.

Teraz przejdę do najważniejszej rzeczy, do zaniedbań edukacyjnych i różnych kulturowych barier, które nie pozwalają być nam bardziej konkurencyjnym i innowacyjnym. Pierwszą jest powszechne przyzwolenie na oszukiwanie. Nie wierzyłem własnym oczom, jak lider, przywódca jednej z czterech partii politycznych w Parlamencie, publicznie się chwalił w telewizji, że ściągał na maturze. Po co się męczyć i uczyć, skoro kolega albo nauczyciel przyniesie ściągę w kanapce? Te postawy później pokutują w życiu gospodarczym. Afery łapówkarskie, przekupstwo – wszystko bierze się stąd, że w Polsce jest przyzwolenie na oszustwo i to zupełnie oficjalne. Po drugie, brakuje nam etosu rywalizacji. Wypuszczamy całe pokolenia „ciepłych klusek”. W Stanach Zjednoczonych wiadomo, że gdy młody człowiek kończy 18 lat to się wyprowadza z domu albo przynajmniej zarabia rozwożąc gazety czy mleko… U nas tego nie ma zupełnie, sam znam wielu trzydziestolatków, którzy są przy rodzicach. Tam, gdzie puszcza się ludzi na głęboką wodę, staje się to ich atutem. Zwiększają swoją innowacyjność i konkurencyjność. Miałem przyjemność być stypendystą Fulbrighta i widziałem, że tam to się odbywa tak, że przychodzi profesor, rozdaje testy, mówi „jestem u siebie w biurze macie trzy godziny, jakby był jakiś problem to przyjdźcie do mnie”. Pomyślałem, że zaraz zaczną ściągać, ale tam nikomu nawet na myśl nie przyszło, żeby oszukiwać. Zapytałem, jak to jest że oni nie ściągają. I ktoś mi odpowiada: „Wiesz, zapłaciłem za te studia to nie będę sam siebie oszukiwał. A poza tym chcę się czegoś nauczyć, sprawdzić się”. A jeśli ktoś nie ma takich ambicji jak ten człowiek i będzie ściągał, to natychmiast uzyska opinię oszusta i nikt nie będzie się z nim zadawał. Bardzo bym chciał, żeby Polsce było podobnie. Wówczas nie będziemy musieli robić konferencji na temat tego, jak poprawić konkurencyjność. To są takie proste rzeczy, elementarne. Oczywiście nie zrobi się tego z dnia na dzień, ale w którymś momencie trzeba zacząć o to dbać.

Krzysztof Iszkowski: Mamy szczęście mieć wśród panelistów przedstawicieli trzech uczelni prywatnych. Oczywiście idea jest taka, żeby w rynkowej gospodarce inicjatywa szła z sektora prywatnego i żeby nie zaczynać od zmiany prawa tylko w jakiś sposób dostosowywać się i działać w warunkach niedoskonałego prawa, z jakim mamy do czynienia. Jak w tej dosyć trudnej sytuacji mogą poradzić sobie prywatne uczelnie tak, żeby wykształcić studentów, których potrzebuje polska gospodarka? By byli zdolni do konkurowania zarówno między sobą jak i z kolegami z innych krajów. I jak przy okazji utrzymać się na rynku? Jako pierwszego o odpowiedź na to pytanie poproszę pana rektora Pawłowskiego.

dr Krzysztof Pawłowski: Nie jest łatwo. Proszę pamiętać że jesteśmy w skrajnie niekonkurencyjnych warunkach, Z jednej strony uczelnie publiczne oferują co roku dwieście tysięcy miejsc na studiach darmowych, gdzie studenci nie płacą ani jednego złotego czesnego. A my, żeby oferować dobre kierunki studiów, nie sprzedawać dyplomów tylko oferować przyzwoite studia na wysokim poziomie, musimy wyznaczyć czesne na minimalnym poziomie 6-7 tysięcy złotych za rok. Jeżeli ktoś powie, że w Polsce można na studiach stacjonarnych wykształcić absolwenta za 3 tysięcy złotych, to mówi nieprawdę. Jest pewien próg minimum, przy którym można oferować dobre studia, czyli nie tylko takie, które przekazują wiedzę, ale też formują postawy i uczą miękkich umiejętności, co jest niezwykle ważne. Proszę zobaczyć, że zarówno student szczególnie uzdolniony jak i ten przeciętnie zdolny ma do wyboru takie rozwiązania: albo pójdzie na studia darmowe wiedząc, że za wiele się tam nie nauczy, albo będzie musiał w ciągu 3 czy pięciu lat zapłacić równowartość dobrego samochodu. Sytuacja jest więc dla nas niezwykle trudna, szczególnie jeśli chodzi o studia stacjonarne. A te studia są bardzo potrzebne, bo w Polsce system studiów zaocznych jest jeszcze wciąż chory. To nie są normalne studia, z okrojonym programem i godzinami. Nie jest tak jak np. w Stanach czy w innych krajach, że oferuje się studia part time, ale one są dokładnie w tym samym wymiarze godzin, z tymi samymi wymaganiami jak studia w trybie normalnym, tylko rozłożone na znacznie dłuższy czas. Jeżeli popatrzymy na studia zaoczne z innej strony, to proszę zobaczyć, że nasze uczelnie sobie znakomicie radzą, bo mamy wzrost liczby studentów na studiach niestacjonarnych, a spadek w uczelniach publicznych. Będzie spadało tym bardziej, im bardziej będzie ściśliwe prawo nie pozwalające przerzucać na finansowanie studiów stacjonarnych części pieniędzy, które uczelnie publiczne dostają od państwa na sfinansowanie dodatkowo studiów niestacjonarnych. Istotne jest to, że mamy ograniczoną liczbę kandydatów na studia stacjonarne, więc nie możemy wybierać najbardziej zmotywowanych i uzdolnionych, tak jak robią najlepsze uczelnie amerykańskie. Ja mogę powiedzieć o swoich absolwentach, że dają sobie znakomicie radę i nie ma żadnego problemu z ich zatrudnieniem, co w obecnej sytuacji gospodarczej jest prawie mistrzostwem świata. Dostajemy słabszych lub średnich studentów, a potrafimy ich przygotować do działania w warunkach konkurencji. Wiele razy słyszałem, jak profesorzy dziwili się, że jesteśmy zobowiązani do formowania postaw, że powinniśmy kształtować umiejętności. Mówili, że mieli tylko przekazać wiedzę, a co student z nią zrobi, to jest jego problem. Gdybyśmy przyjęli taką postawę, nie mielibyśmy szans, nie istnielibyśmy. Musimy walczyć o to, żeby nasi absolwenci byli lepsi od konkurencji. I to, że się nam udaje to jest ogromny sukces kilkunastu bądź kilkudziesięciu najlepszych szkół prywatnych, które powstały po 1990r.

Natomiast jeżeli mówimy o problemie generalnie, to mam ogromne pretensje do polskiej klasy politycznej, która pogodziła się z tym, że Polska będzie państwem Trzeciego Świata. Jednym z niewielu obszarów, który nam został jako potencjalna szansa uzyskania przewagi konkurencyjnej w nowoczesnych obszarach gospodarki jest efektywnie działający obszar nauki i szkolnictwa wyższego, pod warunkiem że będzie konkurencyjny. W tej chwili w polskim szkolnictwie wyższym publicznym nie ma nawet pozorów konkurencji i to jest największe nieszczęście, które nas ciągnie w dół. Jeżeli nie usuniemy tego, a są różne sposoby na wprowadzenie konkurencyjności, to nie da s
ię Polski pociągnąć w górę. Wyczerpują się proste rezerwy, które Polskę ciągnęły przez ostatnie lata w górę. To był rozwój imitacyjny, kapitał zagraniczny, który się skończy, więc musimy uruchomić w tej chwili nowe szanse rozwojowe.

Krzysztof Iszkowski: Myślę, że mamy w pierwszy szkic rekomendacji, w jaki sposób edukacja może stać się motorem konkurencyjności polskiej gospodarki. Mianowicie sama edukacja powinna stać się konkurencyjna. Chciałbym zwrócić uwagę państwa na pewien ważny aspekt polskiej edukacji, ostatnio szeroko omawiany w mediach: problem bezrobocia wśród absolwentów, który pokazuje, że polskie szkoły wyższe nie kształcą tego, czego potrzebuje rynek. Jest to być może wynikiem złych decyzji podejmowanych przez samych studentów, ale kryją się za tym pewne także czynniki strukturalne. Wykształcenie kogoś na kierunku humanistycznym jest tańsze niż na kierunku inżynierskim czy w naukach ścisłych. Sprawia to, że większość szkół prywatnych to szkoły o profilu humanistycznym, specjalizujące się w naukach społecznych czy zarządzaniu. Według artykułów prasowych Polska potrzebuje więcej inżynierów. Czy rzeczywiście tak jest? Czy nie wylejemy dziecka z kąpielą, jeżeli pójdziemy w tym kierunku? Co humanistyka może zaoferować gospodarce? To pytanie kieruję do profesora Mocka.

Prof. Stanisław Mocek: Zanim odniosę się do tego, o czym mówił pan Pawłowski, pozwolę sobie przytoczyć jedną liczbę, która obrazuje pewną tendencję określaną jest powszechnie jako boom edukacyjny lat 90. W tej chwili zarejestrowanych jest 460 uczelni wyższych niepublicznych i publicznych. W roku 1990 szkół wyższych różnego typu było okołostu. To jest jednocześnie pocieszające i trochę przerażające, bo rzeczywiście wiele z tych uczelni nigdy nie powinno było powstać. Natomiast rzeczywiście szokujące jest to, że w 1990 roku kadry akademickiej było 64 tysięcy osób o różnych stopniach naukowych, w tej chwili jest 48 tysięcy. Nastąpił więc spadek liczebności kadry akademickiej. Gros uczelni, włącznie z uczelniami państwowymi, to są „nauczalnie” o kiepskich programach, niskim poziomie i słabej kadrze. Jeden z mitów związanych że szkolnictwem wyższym, a jest ich zresztą wiele, to mit szkolnictwa bezpłatnego. Było 10 lat temu orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, gdzie rozważano konstytucyjny zapis o bezpłatnym szkolnictwie wyższym i w którym pojawiło się dziwne stwierdzenie, że jeśli na uczelni jest 50 procent studentów stacjonarnych, to ma ona prawo pobierać pieniądze. Nie wiadomo, skąd się ta liczba wzięła, jaka była interpretacja. Z naszych danych wynika, że niewiele uczelni państwowych ten warunek spełnia, czyli w zasadzie nie powinny pobierać opłat od studentów niestacjonarnych. Inny mit twierdzi, że w bezpłatnych uczelniach może się uczyć uboższa młodzież. To jest absolutna nieprawda. Na bezpłatnych studiach są dzieci rodziców dobrze sytuowanych, na studiach płatnych studiuje młodzież z mniejszych i biedniejszych ośrodków, dzieci gorzej sytuowanych rodziców. I takich stereotypów i mitów można wymienić znacznie więcej, To jest diagnoza sytuacji, w której ugruntowuje się nieprawdziwy podział na uczelnie publiczne i niepubliczne. Prawdziwy podział byłby na dobre i złe uczelnie, bo zarówno w publicznych i niepublicznych znajdujemy oba rodzaje. Dobre są te uczelnie, które w przeciągu ostatnich 20 lat ugruntowały swoją pozycję na rynku edukacyjnym i tutaj zaryzykuję kolejne stwierdzenie, z którym nie wszyscy się zgadzają. A mianowicie, że to właśnie dobre uczelnie niepubliczne były motorem zmian w szkolnictwie publicznym związanych że zmianą przestarzałych i skostniałych programów nauczania, z kadrą akademicką, która potrafi uczyć łącząc dobrą wiedzę akademicką z praktycznymi umiejętnościami, z wykorzystaniem modeli, umiejętności i zdolności, które pozwolą studentom być konkurencyjnymi na rynku pracy. To są nowoczesne systemy obsługi studentów, które wprowadziły właśnie uczelnie niepubliczne. To także nowoczesne technologie, które pozwalają studiować w niektórych uczelniach w sposób wręcz luksusowy. To są zasługi wielokrotnie podważane i niestety, zarówno ustawa sprzed 6 lat jak i nowelizacja, ugruntowują ten niesprawiedliwy podział. Wspomnę o działalności Lewiatana, który uczestniczy od dwóch lat w egzekwowaniu od Ministerstwa rozporządzenia o dotacjach dla najlepszych uczelni niepublicznych na studia stacjonarne, co pewnie po raz kolejny skończy się niepowodzeniem. Żeby mówić o konkurencyjności, trzeba doprowadzić do równowagi tych sektorów. Czasami błędnie się mówi, że jest podział na uczelnie publiczne i niepubliczne, a przecież nie wszystkie niepubliczne są prywatne, niektóre są społeczne. Np. nasza uczelnia Collegium Civitas jest uczelnią społeczną, nikt nie jest właścicielem, założycielem jest stowarzyszenie. Tak zresztą jest z wieloma uczelniami. Więc nie do końca terminologia odpowiada temu, z czym mamy do czynienia na rynku edukacyjnym. Ale żeby myśleć o pełnej konkurencyjności i innowacyjności, trzeba dążyć do zrównoważenia tych sektorów, a niestety w ciągu 20 lat tego się nie udało zrobić i mam wrażenie, że niestety przez najbliższe lata się nie uda.

Krzysztof Iszkowski: Chciałbym zapytać, jakie są główne ograniczenia zmian. Dlaczego proces poprawy jakości polskiej edukacji idzie tak wolno, jeśli w ogóle idzie. Pytanie to kieruję do senatora Wittbrodta, który posiada długie doświadczenie zarówno jako minister, jak i członek parlamentu.

prof. Edmund Wittbrodt: Jeśli nauczyciel mówi, że on nie może być zwolniony, bo nie znajdzie pracy, to jak ma uczyć ludzi tego, żeby byli elastyczni, zdolni do takiego dokształcania się i zmiany profilu, żeby znaleźć sobie pracę? Jeśli chodzi o system kształcenia i o spadek liczebności kadry, to w latach 90. mieliśmy sytuację luksusową – trzech studentów na jednego nauczyciela. Czy to był standard, kiedy w świecie, który miał dużo wyższą jakość, średnio było to 20-30 studentów? Te proste rezerwy wzrostu można było jednak wykorzystać zdecydowanie lepiej. W polskich szkołach mamy ponad 70-letnich profesorów, w uczelniach w ogóle to jest 30%, w instytutach PAN i JBR 46%. 66% kadry profesorskiej pracuje na więcej niż jeden etat. Pojawia się więc pytanie, czy rzeczywiście to jest nauczanie czy chałturzenie, czy tam jest jeszcze miejsce na badania, kreatywność, lepsze przyłożenie się do procesu kształtowania również postaw. Mieliśmy raport UE, który podsumowywał nieudaną strategię lizbońską i z którego wynika, że właściwie jedyne osiągnięcie to wzrost liczby osób, które zdecydowały się na studia inżynierskie, bo potrzeba ich w Polsce i w UE. W innych pięciu parametrach jest fatalnie. W Polsce jeśli chodzi o edukację dorosłych to średnio liczba ta jest jedną z najmniejszych w UE. Dyskusja w szkolnictwie trwająca już od bardzo dawna dotyczy tego, czy mamy kształcić wiedzę ogólną czy specjalistyczną. Okazuje się, że wielkie firmy mówią, że wiedzę specjalistyczną tylko w niektórych wąskich zakresach, Natomiast dużo mówią o postawach, zdolności komunikowania się i pracy w zespole, o kreatywności itd. Jeżeli schodzimy na grunt uczelni i dyskutujemy o programach kształcenia, to ściera się ta wizja z myśleniem konserwatywnym, żeby jak najmniej zmieniać, przyzwolenie na zmiany jest bardzo słabe. Nie ma tego rodzaju myślenia w wystarczającej masie, żeby się szybko dostosowywać do aktualnych potrzeb. Pierwsza rzecz to wykreowanie postaw kształcenia, które się pr
zenosi na kształcenie ustawiczne. Po drugie, zmiana jeśli chodzi o to, jaką wiedzę, jakie kompetencje kształtuje się w szkole. A trzecia rzecz to partnerstwo uczelni z przedsiębiorstwami i przemysłem, bo tylko to może później podciągać jednych i drugich.

Krzysztof Iszkowski: W takim razie chciałbym pociągnąć ten wątek i zadać pytanie pani Rusewicz. Czy te trzy rzeczy, o których mówił prof. Wittbrodt to rzeczywiście to, czego chcą przedsiębiorcy?

Małgorzata Rusewicz: Mogę potwierdzić pewne tezy postawione przez pana Ministra. Rzeczywiście jest tak, że nie tylko same firmy i pracodawcy przychodzą i mówią, że istnieją duże braki w obszarze kompetencji miękkich, społecznych, ale to potwierdzają także badania Lewiatana czy nawet Banku Światowego. Większe bądź średnie przedsiębiorstwa, które się rozrastają mówią, że dzisiaj te kompetencje są kluczowe z ich punktu widzenia. Mimo wszystko szkoły średnie i uczelnie wyższe, mają problemy z nadążeniem za tym, co się dzieje na rynku. Często jest tak, że student kończąc jakieś specjalistyczne studia wychodzi na rynek, ale musi się wszystkiego uczyć od nowa w związku z tym, że edukacja pozaformalna ma bardzo istotne znaczenie. Myślę, że to jest też powód, dla którego jest coraz większe bezrobocie wśród osób z wyższym wykształceniem. Jeżeli popatrzymy na rynek pracy to jest dzisiaj 10% wszystkich osób bezrobotnych. Jeszcze trzy lata temu było ponad połowę mniej. Oczywiście możemy mówić, że kryzys miał na to wpływ, ale na pewno także fakt, że te potrzeby pracodawców nie mają charakteru ilościowego, lecz jakościowy. W związku z ty zgadzam się z tezą, że postawy, czyli nieumiejętność rozwiązywania konfliktów, organizacji pracy, to najczęściej wskazywane przez pracodawców braki kompetencyjne. Niechęć do przestrzegania prawa, a w związku z tym także reguł funkcjonujących w firmie, brak dyscypliny… To wszystko ma bardzo istotne znaczenie i rekomendacje, które wypracowywaliśmy w ramach naszych badań, wskazują na konieczność zmiany w programach nauczania i dążenia do wprowadzenia bardziej ogólnych przedmiotów. Oczywiście te stricte zawodowe kompetencje także powinny być kształtowane, ale przy większych nakładach. Z drugiej strony zaobserwowaliśmy, że pracodawcy rzadko są zaangażowani w jakiejkolwiek formie w to, aby razem z nauczycielami kształtować programy nauczania. Jest wiele dobrych przykładów szkół i uczelni na wyższym poziomie, które w taki sposób operują i zbierają tego pozytywne żniwa, ponieważ mają coraz więcej chętnych, które do nich się zwracają. Dostarczają wiedzę i umiejętności, a także mogą korzystać z rożnego rodzaju praktyk zawodowych, które dane firmy oferują. Niemniej jednak gros szkół nie korzysta z tego potencjału i z tych świeżych wiadomości, najbardziej bieżących, które może dostarczyć firma lub pracodawca. To naszym zdaniem jest problem i powinno zostać wypracowane systemowe rozwiązanie na każdym poziomie, również na terenie województw, gmin. Wymaga to uruchomienia nie tylko władz centralnych, ale też samorządowych. Formuła jest oczywiście do dyskusji, wydaje nam się jednak, że takie rozwiązanie wpłynie pozytywnie na jakość kształconych osób i na jakość oferowanych w szkołach programów. Chciałabym odnieść się też do sprawy edukacji poza formalnej, a więc wszystkich systemów doszkalania i dokształcania się. Zaskoczyły mnie informacje przekazane na zakończonym wczoraj Kongresie Polskiej Edukacji, z których wynika, że w 2009/2010r. 12% nauczycieli się dokształciło, a niespełna 40 % wyraża chęć dokształcania. W zawodach specjalistycznych, np. branży ICT następują ciągłe zmiany i do 2020r. blisko 80% usług ma być świadczonych poprzez internet, w 2012r. na Podlasiu ma się otworzyć park technologiczny i już dzisiaj firmy poszukują tam pracowników. Zastanawiam się więc, czy przy tak niskim poziomie chęci do uczenia się samych nauczycieli, będą oni w stanie wykształcić konkurencyjnych studentów i przyszłych pracowników. W kontekście pana pierwszego pytania uważam, że tylko i wyłącznie jakość polskiej edukacji sprawi, że będziemy mogli stworzyć konkurencyjną gospodarkę.

Krzysztof Iszkowski: Dorzuciłbym jeszcze jedną obserwację. Po ostatniej nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym jednym z głównych ruchów protestu, także że strony studentów, było ograniczenie liczby osób, którym są przyznawane stypendia naukowe. Widać tu wyraźną preferencję, żeby dawać mniej pieniędzy, za to bardziej po równo. Jak w tej sytuacji przekonywać studentów do podejmowania wysiłku? I w jaki sposób przekonać ich nie tylko do wysiłku intelektualnego w czasie studiów, ale także do wysiłku finansowego, o którym mówił pan dyrektor Pawłowski? To pytanie kieruję do pani rektor Nałęcz.

Prof. Daria Nałęcz: Po części odpowiem na to pytanie, choć nie mogę się nie odnieść do innych kwestii, które zostały poruszone. Zwłaszcza chciałabym wyjść naprzeciw postulatowi, który pan prezes Jaworski zgłosił. Czyli co możemy zrobić, żeby cokolwiek zmieniać. Bo samym narzekaniem niewiele osiągniemy. Problem, o którym pan mówił dotyczy jakości zarówno kształcenia jak i absolwenta. Chciałabym w tym miejscu przypomnieć eksperyment GW, która była gotowa założyć szkołę, która w pół roku da, a właściwie sprzeda dyplom. Znaleźli się i chętni do pracy w takiej szkole i do podjęcia nauki. Pokazuje to, że jest duża część publiczności wcale niezainteresowana otrzymaniem wykształcenia, tylko otrzymaniem kwitu. I jeżeli nie potrafimy wyeliminować takiego sposobu myślenia, to nasza debata o konkurencyjności Polski w świecie jest skazana na niepowodzenia. Jako prowadzący zajęcia z kolejnymi rocznikami doświadczamy systematycznego obniżania poziomu absolwenta szkoły średniej, choć najpewniej proces zaczyna się już znacznie wcześniej, może nawet i w przedszkolu. Absolwenci szkoły średniej, z którymi mam co roku do czynienia, w coraz mniejszym stopniu potrafią wysławiać się, pisać, czytać ze zrozumieniem, wyciągać wnioski. Jednym słowem dostajemy coś tak makabrycznej jakości, że szkoła wyższa zamienia się w szkółkę uzupełniającą podstawową edukację i elementarne umiejętności, które absolwent szkoły średniej powinien wynieść właśnie z tej szkoły. Jeżeli nie zaczniemy reformy od innych etapów szkoły to nie jesteśmy w stanie, zwłaszcza że duża część młodzieży ogranicza się tylko do pierwszego szczebla kształcenia czyli do licencjatu, nauczyć w trzy lata tego, czego ich nie nauczyli przez 12 lat. To jest niemożliwe. Oczywiście to się wiąże z umasowieniem szkolnictwa, kiedyś 10% osób szło na studia wyższe, a nie 50% jak teraz. Wciąż mamy te 10% ginące w tej masie, która nas przytłacza. Osobiście za każdym razem mam dylemat, z kim nawiązać kontakt. Czy rozmawiać z tymi trzema znakomitymi osobami w grupie, ale wtedy reszta nie rozumie o czym mówię, czy z tą masą, która nic nie rozumie, a tamci zdechną z nudów w międzyczasie. To jest bardzo poważny problem i zastanawiam się, czy można to w jakikolwiek sposób uleczyć. Nie widzę tu jakiejkolwiek strategii rozwoju. Czy chcemy zajmować się przetwórstwem węgla, czy być pierwszym państwem w świecie w dziedzinie IT, czy poświecić się przetwórstwu rolnemu. Pani minister co roku zamawia jakieś kierunki, a ja nie wiem z czego to wynika. Nie wiem, czy jak otworzę kierunek wysoko zaawansowany, technologiczny to czy nie będę produkować w większym stopniu bezrobotnych niż w przypadku nauczania administracji i
zarządzania. Największa chłonność rynku jest właśnie w obszarze administracji publicznej, ludzie wchodzą w ten rynek jak w masło, 96% moich absolwentów dostaje pracę czyli wiem, co mówię. Jak się popatrzy, jakie dziedziny gospodarki najbardziej wchłaniają absolwentów to wcale nie są to te wysoko technologiczne. Chciałabym wiedzieć, jaki jest związek przyczynowo-skutkowy między strategią rozwoju państwa a systemem szkolnictwa, kierunkami w jakich mamy kształcić tak, żeby to logicznie z siebie wynikało. Brakuje mi też bardzo ważnego elementu, a mianowicie systemu szkolnictwa. Systemu, czyli sposobu profilowania szkół. Jeżeli bogate Niemcy o wiele wyżej stojące na drabinie konkurencyjności mają wyższe szkoły zawodowe i się tego nie wstydzą to dlaczego u nas w ogóle nie ma takiego myślenia. Wszystkie szkoły wyższe są rozliczane według tego samego strychulca, wszystkie teoretycznie mają kreować naukę, zajmować się kształceniem, w związku z czym procent udawactwa znacznie rośnie. Powinny być różne typy szkół, na których spoczywają różne typy obowiązków i są z związku z tym, z czego innego rozliczane. Jeśli chodzi o konkurencyjność, mówimy w takim pozytywnym sensie, że Polska ma podskoczyć wyżej. Ale jeżeli patrzymy na to z punktu widzenia reform w sektorze szkolnictwa wyższego, to stworzyliśmy ostatnią reformą najmniej konkurencyjny system, jaki można sobie wyobrazić. System, w którym będą wypasione leniwe szkoły publiczne i zdychające szkoły prywatne. Po części bardzo dobrze, bo do niczego się nie nadają i oszukują, że edukują. Ale dlaczego one wszystkie muszą podlegać negatywnej selekcji wynikającej z nierównego finansowania. Jeżeli zastosowalibyśmy zasadę konkurencyjności w sektorze nauki, to wszyscy mielibyśmy prawo obiegać się o te same środki, na zasadzie tego, kto stwarza lepszy produkt. Jak się w tej chwili popatrzy, który sektor wygrał najwięcej pieniędzy na kształcenie wedle nowych kierunków i pomysłów to 2/3 w tej konkurencji zgarnęły szkoły niepubliczne. Czyli można powiedzieć, że nam zależny na zmianie. Jeżeli ta konkurencyjność w ramach studiów dziennych zostanie drastycznie ograniczona, bo jest niż demograficzny i musimy sobie z tego zdawać sprawę, to będzie tyle miejsc w szkołach publicznych, że trzeba ze świecą szukać tego, który przyjdzie do szkoły niepublicznej na studia dzienne. Oni przyjdą, bo jestem przekonana, że tworzymy bardzo dobrą ofertę edukacyjną, bardziej dbamy o studenta, staramy się zagwarantować mu kontakt z kadrą. Ale jak się przełoży prosto demografię na finansowanie to widać, że dla szkół niepublicznych nie ma przyszłości w statystycznym wymiarze. Natomiast konkurencyjność będzie w szkolnictwie zaocznym, na studiach niestacjonarnych. Czy można rozwijać naukę i myśl na studiach niestacjonarnych? Odpowiedź jest jasna. Nie można, to jest zawracanie głowy i dokształt niedzielny. Jeśli nas się spycha w stronę szkolnictwa zaocznego, to cały nasz wysiłek modernizacyjny jest skazany na porażkę. Tych elementów, gdzie państwa brakuje w myśleniu jest dużo. Dlaczego w społecznościach dobrze rozwiniętych edukacja jest na wysokim poziomie i life long learning występuje, a u nas ten eksperyment nie wychodzi? Dlatego, że prawo jest kulawe. Tam, żeby lekarz mógł wykonywać swój zawód musi poddawać się w pewnej sekwencji czasowej egzaminom wewnętrznym, musi przechodzić doszkalania. U nas prawo tego nie narzuca, nie wymaga dokształtu, jeśli chcemy to się doszkolimy. Wracając do postulatów pozytywnych, moja szkoła czyli Łazarski od lat zabiega o kontakty z firmami, ale pomyślane bardzo pozytywnie. Nie chodzi o kontakt na zasadzie podpisania umowy i świecenia logo firmy w internecie, ale o rzetelnie pomyślaną współpracę. Firma decyduje się na współpracę przy tworzeniu programu i przy jego wykonaniu. Przedstawiciele tej firmy wpuszczani są na zajęcia, prowadzą je wedle wymyślonego wspólnie scenariusza. I wcale nie jest tak, że biznes chce. Z jednej strony duża część firm nie ma żadnej strategii, szukają każdych pieniędzy, które się da zarobić i wcale nie myślą o tym, żeby jeszcze kierować swoich pracowników na sztuczne odcinki. Lepiej pojęczeć, że absolwent jest źle przygotowany niż samemu go sobie przygotować. Z drugiej strony, znowu brakuje państwa w wielu wymiarach. Dlaczego te firmy miałyby przyjść do szkół wyższych, zarówno w sektorze nauki jak i edukacji? Jakie są zachęty finansowe dla firm, żeby one chciały składać zamówienie na innowacyjne pomysły czy wynalazki w polskich szkołach? Otóż nie ma żadnego mechanizmu zachęt. Co do uczonych. Szkolnictwo publiczne nie ma żadnych zachęt, żeby cokolwiek zmienić, bo nie musi, bo dostaje pełną dotację od państwa niezależnie czy ma badania, wdrożenia, publikacje, umowy z firmami. Przykład jest więc jak najgorszy. A przecież w uczonym trzeba też zobaczyć człowieka, który musi za coś przeżyć, mieć szansę rozwoju swoich ambicji, każdy z nas ma swoje naukowe ambicje, których nie można rozwijać w Polsce. Młodzi ludzie uciekają na Zachód do laboratoriów nie dlatego, że dostaną 5 złotych więcej, ale dlatego że mogą prowadzić tam eksperymenty. A więc mamy perspektywę rozwoju zawodowego, a z drugiej strony finansowego, czyli utrzymania się. Uczony, który pracuje z chęcią za 3tys zł i świata poza tym nie widzi to według mnie raczej ekstremum zachowania i wcale nie chciałabym nauki budować na kimś takim, bo to nie jest pozytywny przykład dla młodego człowieka. Czyli trzy elementy: system edukacji począwszy od szkół niższych szczebli, poprzez system zachęt dla firm, które czułyby biznes w tym, że się wiążą że szkołami wyższymi, i zauważenie uczonego w całym systemie, który nie jest dodatkiem, lecz istotnym elementem i nie wierzę w to, że ludzie bez perspektywy rozwoju zawodowego czy finansowego będą nada chcieli tu funkcjonować. Potrzebny jest system rozwoju, który by szkołom niepublicznym pozwalał równo startować do wszystkich projektów. Proszę popatrzeć, na co idą strukturalne pieniądze z funduszy europejskich: tylko na szkoły publiczne. Mogłabym rozwinąć wiele kierunków, ale przecież nie z czesnego, bo to jest niemoralne. Natomiast powinnam móc w porozumieniu z ministerstwem, które widzi że jest jakaś perspektywa niezaspokojona i trzeba rozwijać kierunek studiów. Niech mi więc umożliwi inwestowanie i tworzenie zaplecza edukacyjnego, bo z tych biednych studentów którzy do nas przychodzą, nie mogę wycisnąć pieniędzy na stworzenie zaplecza laboratoryjnego, jest to absurdalne.

dr Krzysztof Pawłowski: Pani rektor przywołała przykład niemiecki Fachhochschule . Uważam, że jedną z największych porażek polskiego szkolnictwa wyższego jest stworzenie pod koniec lat 90. państwowych wyższych szkól zawodowych, które produkują niemal wyłącznie bezrobotnych i to w obszarach, o których wiadomo było, że nie będzie tam zapotrzebowania rynkowego. Np. ogromne ilości pedagogów, bo wiadomo że liczba dzieci spada i nie potrzeba nowych nauczycieli. Proszę sprawdzić ile absolwentów nowosądeckiego PWSZ miota się w urzędach pracy. Fachhochschule niemieckie zostały mądrze zaprojektowane jako uczelnie, które kształcą wyłącznie w zawodach rzemieślniczych, przygotowujących do pracy w przemyśle. Siłę niemieckiej gospodarki pokazał ostatni kryzys. Niemcy jako pierwsi wrócili do normalnego rozwoju właśnie dzięki m.in. systemowi edukacji. Druga uwaga dotyczy tego, że zbyt skupiliśmy się dzisiaj, z naturalnych powodów, na szkolnictwie wyższym. Jeżeli mówimy o długoterminowym przygotowaniu Polski do wyzwań konkurencyjnych to niezwykle ważny jest początek kształcenia. Dzieci w wieku 3-6 lat są często kreatywne, przedsiębiorcze, poszukujące. Szkoły niszczą te zachowania, które są natura
lne dla człowieka. Kluczem jest podjęcie działań na tym etapie. Moja szkoła jest autorem projektu realizowanego wspólnie z urzędem marszałkowskim, który nazwaliśmy „Diament”. Z jednej strony przygotowuje on najbardziej uzdolnionych, a z drugiej strony wprowadzamy specjalny program w szkole podstawowej w klasach I-IV, który ma tworzyć postawy kreatywne i przedsiębiorcze przez naukę rozwiązywania problemów poprzez zabawę. Takie metody istnieją też na świecie. Moją ambicją było to, żeby nie robić tego dla wybranych dzieci, ale dla wszystkich. Przecież wtedy można wyrwać z rodzin biednych, dysfunkcyjnych dzieci, które da się jeszcze ukształtować w pozytywny sposób. Pierwsze wyniki będziemy mieli w ciągu najbliższych trzech lat. Ale cóż z tego. Eksperyment się skończy, a problem zostanie utopiony w biurkach ministerialnych. Brakuje pomysłu na polskie państwo, to jest dramatyczny problem. Zadowalanie się tym pięknymi rezultatami z przeszłości i tym, że zrobiliśmy ogromny postęp w ciągu 20 lat, jest naprawdę nieporozumieniem, a urzędnicy podejmują decyzje dla nich wygodne.

Krzysztof Iszkowski: Tym bardziej chciałbym nakreślić te rekomendacje, mimo że nie zostały one zarysowane tak jasno w czasie debaty. Ale ujawniły się przynajmniej trzy rzeczy, czyli dokładnie tyle ile pan prezes Jaworski proponował. Pierwsza to więcej konkurencji wśród szkół wyższych i to wydaje się najłatwiejsze do zrealizowania, bo jest to kwestia zmiany prawa. Lub być może najłatwiejsze w porównaniu z z innymi pomysłami. Po drugie, zadbanie o jakość na wcześniejszych etapach edukacji, już w przedszkolu. Aby studenci, którzy zaczynają studia wyższe byli do nich rzeczywiście przygotowani. I trzecie, najtrudniejsze według państwa, to poprawa moralności społecznej i zwiększenie motywacji ludzi, żeby chcieli się kształcić i robili to w sposób przemyślany i odpowiedzialny. Pytanie do pana Jaworskiego: co pan myśli o tych rekomendacjach?

Michał Jaworski: Liberté! jest tu właśnie dlatego, że oni mają tyle lat i tyle energii, że myślą jeszcze, że zrobią tę rewolucję. Rzecz, która przewijała się we wszystkich wypowiedziach to wewnętrzna konkurencyjność systemu edukacji. Nie chodziło tylko o uczelnie wyższe, ale też tyczyło się to szkolnictwa podstawowego i średniego. Wydaje się, że jesteśmy w świecie małej stabilizacji. Tzn. po 1989r. polska edukacja otrząsnęła się i wybudowała sobie nowy fajny grajdołek, w którym siedzi i głównym wydatkiem energetycznym jest zachowania status quo. Myówimy o budowaniu konkurencyjności wewnątrz systemu edukacyjnego, wówczas nie 12% nauczycieli będzie się kształciło tylko 88% i niemal wszyscy będą chcieli się dokształcać. Druga rzecz, która przewinęła się w niemal wszystkich wypowiedziach to jest kwestia postaw, etosu, ja bym dołożył do tego jeszcze dobre przykłady. Dla mnie najbardziej wredny tekst w gospodarce jest taki, że ten drugi milion można już zarobić uczciwie. Musimy sobie znaleźć mistrzów, których będziemy pokazywali i mówili, to są ludzie sukcesu, którzy coś wymyślili, coś zmienili, uruchomili. Potrzebne nam są dobre przykłady polskich Gatesów. Zuckerbergów. Moim celem, i myślę że wszyscy na tej sali to podzielą, jest głośne mówienie o tym wszystkim. Nie wierzę, żeby którykolwiek z polityków wpisał sobie w program budowanie postaw prokonkurencyjnych, pozytywnej rywalizacji etycznej, nie oszukiwania. Zapisałem sobie też takie hasło: „Innowacyjność, tu nie musisz mieć znajomości”. Być może jedynym miejscem, gdzie nie trzeba mieć znajomości jest właśnie to, co innowacyjne. Oczywiście jeśli wyzbędziemy się tego, że pierwszy milion trzeba ukraść. Co do dyskusji o nauczaniu ogólnym i zawodowym. Myślę, że przy tak szybkim tempie zmian, które nas otaczają trzeba nauczyć umiejętności działania z wiedzą, pozyskiwania, weryfikacji, łączenia informacji. Ale brak nauczania ogólnego jest bardzo niebezpieczny, Kanadyjczycy podobno stwierdzili, że związku z tym, że jest Wikipedia nie trzeba uczyć co, ale gdzie tego wyszukać. W wyniku tej reformy wykształcili ludzi, którzy nie wiedzą ani co ani jak wyszukać. A więc trzeba to dobrze wyważyć. Ważne jest sprzężenie zwrotne państwo-uczelnie, przemysł-uczelnie na poziomie pozytywnych roboczych rzeczy, ale także myślenie strategiczne, a nie próba wyciągnięcia pieniądza czy załatwienia sprawy. Nauczanie dorosłych, jeśli chcemy mieć konkurencyjną gospodarkę, musi być w to włączone. I na koniec próbujmy to wszystko pomierzyć, mam taką słabość człowieka biznesu, że jeśli nie potrafię pomierzyć, to coś nie istnieje. A wszystkim państwu dziękuje, bo nie zatrzymaliśmy się na poziomie analizy, ale znajdowaliśmy syntetyczne rozwiązania.

Krzysztof Iszkowski: Panelistów poproszę teraz o bardzo krótkie komentarze i podsumowanie debaty.

Stanisław Mocek: Zrobiliśmy w zasadzie przegląd od przedszkola do kształcenia ustawicznego dorosłych. Element, na który zwrócił senator Wittbrodt jest bardzo istotny, bo w pakiecie ustaw była także nowelizacja ustawy o PAN-ie i akurat jestem z uczelni, którą tworzył instytut PAN-owski. Mieszamy trochę pojęcia mówiąc o innowacyjności w sektorze szkolnictwa wyższego i nauki, które się zlewają. Oczywiście zlewają się w obszarze naukowo-badawczym. Jest to jeszcze jeden element do szerszej dyskusji, myślę że po Pakcie dla Kultury kolejnym etapem paktowania powinien być Pakt dla Nauki.

Dr Krzysztof Pawłowski: Żeby nie wpaść w depresję postanowiłem popracować jeszcze 10 lat i być rektorem przez te 10 lat po to, żeby swoją uczelnię dociągnąć do klasy uniwersytetu światowego. Po to buduję park technologiczny, na którego otwarcie będziemy organizować forum innowacyjności, żeby pokazać że można bardzo ambitne projekty zrealizować w warunkach skrajnie niekorzystnych, ponieważ lokalizacja Nowego Sącza z punktu widzenia gospodarki jest niekorzystna. Wszystko zatem w Polsce jest możliwe, ale musimy być ambitni i chcieć więcej, a nie tylko zadowalać się tym, co osiągnęliśmy w ciągu 20 lat. I mówi wam to były senator, który zaczynał w ’89r., więc mógłbym się chwalić tym okresem 20 lat, a uważam, że szkoda myśleć o tym, co było. Myślmy o tym, co będzie i twórzmy dla swoich następców autentyczne szanse w konkurencyjnym świecie.

Małgorzata Rusewicz: Jestem daleka od myślenia takiego, że popatrzmy wstecz, że te parę punktów w górę jeśli chodzi o konkurencyjność to jest świetnie. Uważam, że trzeba sobie stawiać ambitne cele, że w ciągu kolejnych kilku lat powinniśmy być co najmniej na 15. miejscu. Jedna rzecz, która pokazuje, że warto bić się o to, żeby konkurencyjność między szkołami wyższymi istniała to absolwenci na rynku pracy. Lewiatan od dłuższego czasu mówi o braku monitoringu losów absolwentów i potrzeb kompetencyjnych. Idea budowania konkurencyjności między uczelniami przez pryzmat jakości, a nie ilości powinna być głównym przesłaniem dzisiejszego spotkania.

Prof. Daria Nałęcz: Oczywistym jest, że model gospodarki rynkowej, który przyjęliśmy, oparty jest na konkurencyjności. Czym ona jest? Odwołam się do przykładu. W czasach słusznie minionych wszystkie kiecki w sklepach były
szare, bure i bezkształtne. Odkąd zmienił się system gospodarowania, mogę sobie kupić dowolnie kolorowe w dolnych kształtach. To konkurencja rynkowa powoduje, że oferta jest ciekawa. W sektorze edukacji mamy do czynienia z pozbawianiem elementów konkurencyjności. Może w sektorze samej nauki nasze uczelnie mogą konkurować o pieniądze na badania, ale w sektorze edukacji nie. W warunkach odradzającego się monopolu, który przełoży się na sytuację demograficzną, szkoły publiczne niewątpliwe będą się rozwijały jak monopolista nie czując na plecach oddechu konkurencji, bo ona siłą rzeczy będzie malała. Moim zdaniem nie mogą istnieć w tym samym sektorze dwa różne modele – jeden oparty na rachunku ekonomicznym, czyli szkolnictwo prywatne, i drugi na dotacjach państwowych, czyli szkolnictwo publiczne. To nie prowadzi do tego, na czym nam najbardziej zależy czyli do zdrowego mechanizmu konkurencji. Szkoły publiczne przez lata wcale się nie zmieniały, bo nie musiały, to konkurencja je obudziła. Jak się otworzył nowy sektor to poczuły, że na tym rynku trzeba coś zrobić. Absolutnie nie twierdzę, że trzeba podtrzymywać każdy byt, który jest na rynku. Chodzi o dobre byty jakościowe, czyli szkoły, które prowadzą normalne studia dzienne wedle kryteriów takich samych jak dla szkolnictwa publicznego. Czyli dotacje tylko dla realizacji zadania studiów dziennych na uczelniach publicznych.

prof. Edmund Wittbrodt: Ja też myślę, że powinniśmy patrzeć do przodu, ale pamiętać o tym, co było. Postulowałbym także, abyśmy robili to, co możemy, bo w ramach istniejących regulacji prawnych jest wielka przestrzeń do działania, którą my nie do końca wykorzystujemy. Jeżeli nie ma woli działania, to nawet przy najlepszych regulacjach i zapisach, co widać w Unii, niewiele się da zrobić. Druga rzecz to pomiar. Kiedyś myśleliśmy, że będzie on funkcjonował poprzez rynek. Absolwent się sprzeda, dobrze funkcjonująca firma kupi takiego, jakiego potrzebuje. Okazuje się, że rynek nie weryfikuje. Dyskutujemy więc, jak to zrobić i jak to określić. Element, który jest wprowadzany do ustawy jako nowość, to dyplom uczelni, a nie dyplom państwowy. Pani profesor kręci głową, że to jest złe rozwiązanie. Ale dopiero wtedy zacznie się konkurencja. Teraz każdy zadba o swój dyplom, a nie obojętnie jaka szkoła daje szyld i pieczęć państwową. Ostatnią rzeczą jest strategia rozwoju państwa. Zastanawiałem się, czym mogłaby ona istnieć w zakresie projektowania edukacji i różnych zawodów. Kwestia zawodów opłacalnych, modnych, przyszłościowych… Wydaje mi się, że to nie jest tylko zadanie państwa, ale także organizacji i instytucji pozarządowych robiących badania i prognozy. Młodzi ludzie przyzwyczajają się do śledzenia trendów i analizy, co jest potrzebne i praktyczne. Edukacja nie jest zadaniem tylko państwa. Państwo tworzy ramy, a edukacja jest problemem nas wszystkich, całego społeczeństwa.

Michał Jaworski: Z rzeczy nowych dopowiedziałbym tylko, że chodzi o zarządzanie edukacją tak, jak zarządza się procesem. Mamy wrażenie, że jeśli powstał dokument strategiczny to realizujemy go i to jest koniec drogi. Tak naprawdę to jest jej początek. Jeżeli się okazuje, że źle mierzymy to

zmieńmy sposób pomiaru, bo może mierzymy rzeczy nieistotne dla tego procesu. Monitorujmy talenty. Od ponad 15 lat prof. Madej pokazuje zwycięzców licznych konkursów informatycznych, oni mają dziś po 40 lat. Gdzie są? Ilu z nich pracuje w Polsce? Ja wiem, ile pracuje w Dolinie Krzemowej. Dlaczego nie ma ich w Polsce? Monitorujmy, co się z nimi dzieje, bo oni nam uciekają i trudno się temu dziwić. Część z nich ucieknie i tak. Ale wiedzmy, dlaczego uciekają, to może uda nam się ich zatrzymać.

dr Bohdan Wyżnikiewicz: Ja mam dla państwa mieszankę optymistyczno-pesymistyczną. Rok temu miałem przyjemność uczestniczyć w zespole autorskim rozwoju szkolnictwa wyższego w Polsce. Wspólnie z firmą Ernst&Young ogłosiliśmy strategię, w której było nawiązanie do większości tych problemów, które dzisiaj poruszyliśmy. Konkurencja była na pierwszym miejscu. I co się z tym stało? Nacisk lobby rektorów szkół publicznych był tak niesamowity, że pani minister, która początkowo wyglądała na zdeklarowana reformatorkę cofnęła się i puściła nowelizację, w którym jest drobny ułamek naszych propozycji. Optymistyczna wiadomość jest taka, że ta strategia ciągle istnieje i można do niej sięgać.

Belweder Klonowa, 7 czerwca 2011r. Debata zorganizowana we współpracy z Microsoft Polska i PKPP Lewiatan

 

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję