Co z tą Łodzią? :)

Perła XIX-wiecznego kapitalizmu wciąż powoli podnosi się po nokaucie, jakiego doznała na początku lat 90. XX w. Ale czy na pewno tak powoli i czy naprawdę w Łodzi żyje się aż tak źle? Czy fatalny wizerunek miasta ma swoje odzwierciedlenie w faktach, czy raczej jest wyuczoną kalką powtarzaną do znudzenia przez dziennikarzy i mieszkańców innych miast, którzy nigdy tu nawet nie byli? Łódź to miasto z wieloma historycznymi problemami, ale to, w jaki sposób wciąż się o nim mówi, przestaje odpowiadać faktom i przystawać do rzeczywistości w roku 2014.

Łódź powstała z niczego w kilkadziesiąt lat dzięki przedsiębiorczości i ciężkiej pracy zarówno fabrykantów, jak i robotników, stała się ośrodkiem wielokulturowym, w istocie „niepolskim”, w którym żyli obok siebie Niemcy, Żydzi, Polacy i Rosjanie. Dzieje tego miasta można by porównać jedynie do historii metropolii amerykańskich.

Dziś tamtej Łodzi już nie ma. To kolejny paradoks. Tkanka miejska przetrwała tutaj w zasadzie nienaruszona dwie wojny światowe, ale miasto de facto ekonomicznie i kulturowo zostało zniszczone i ma to wiele wspólnego z odzyskiwaniem przez Polskę niepodległości. I wojna światowa, rok 1918 to odcięcie Łodzi i jej przemysłu włókienniczego od rosyjskich rynków zbytu i pierwsze wielkie załamanie jej rozwoju. Historia powtórzyła się w roku 1989, dokonując anihilacji łódzkiego przemysłu. Może zatem to Polska jest coś winna temu miastu, dla którego niepodległość miała raczej gorzki smak rozczarowania? Jednocześnie Łódź to metropolia z bardzo słabymi tradycyjnymi elitami i proporcjonalnie nielicznymi mieszkańcami żyjącymi tu od wielu pokoleń. XIX-wieczne, multikulturowe elity zniszczył nazizm, a dzieła dopełnił swoimi przesiedleniami Stalin. Historia Łodzi po 1945 r. to masowe zasiedlanie przemysłowego miasta chłopstwem z wszelkimi konsekwencjami tego procesu. Ta historia jest dość dobrze znana i determinuje myślenie o Łodzi przez mieszkańców innych polskich miast. Łódź otrzymała łatkę upadłego miasta włókienniczego, z walącym się centrum, wypełnionym wszelkiego typu patologiami społecznymi, które szczególnie drastycznie pokazały swoją twarz w latach 90. Mass media i dziennikarze chętnie podchwytywali kalkę myślową, która – choć kilka lat temu nosiła znamiona prawdy – wkrótce zaczęła zacznie odstawać od rzeczywistości. Wbrew pozorom historia w Łodzi nie zatrzymała się w ostatnim dziesięcioleciu ubiegłego wieku – nawet jeśli inne miasta rozwijały się szybciej, to tutaj również dokonuje się wielka zmiana. O tym, jak głęboko w stereotypach tkwi dzisiejsze myślenie Warszawy o Łodzi świadczyć może pisany w jak najlepszej wierze niedawny raport tygodnika „Polityka”. W mojej opinii autorzy tego dokumentu wciąż patrzą wstecz, skoro dokument ukierunkowany był na przeszłość, czego najlepszym dowodem był wielki artykuł poświęcony byłym łódzkim włókniarkom. Łódzka rzeczywistość nie ma już dziś nic wspólnego z dawnym włókiennictwem i czas, aby Polska to dostrzegła. Mamy przecież rok 2014, a nie 1994, o czym wiele osób zdaje się zapominać. Polska nie dostrzega – a może nie chce dostrzec – zmian i szans, jakie drzemią w Łodzi.

Jaka Łódź jest?

Jak można więc opisać Łódź dziś? Po pierwsze, to wielki ośrodek akademicki, do którego rokrocznie przyjeżdżają dziesiątki tysięcy studentów. Uniwersytet Łódzki, Politechnika Łódzka, Akademia Medyczna, Akademia Sztuk Pięknych, Szkoła Filmowa i kilkanaście uczelni niepublicznych (w tym jedna z pierwszych w Polsce prywatnych uczelni okołomedycznych) to łódzka rzeczywistość, która idzie pod prąd (czy już tylko historycznej?) opinii o tym, że Łódź to wciąż miasto bez elit. Owszem, uczelnie nie mają tak imponującej tradycji, jak w innych ośrodkach, ale ich praca jest zauważalna. W 2011 r. wykształceniem wyższym legitymowało się 22,6 proc. łodzian podczas gdy w roku 1988 10,3 proc., a w 1960 zaledwie 3,9 proc. Coraz prężniej działa też kilka ośrodków obywatelskich, które animują dyskusje o mieście, świecie i społeczeństwie. Bardzo prężnie działają w Łodzi Świetlica Krytyki Politycznej oraz założona przez byłych dziennikarzy „Gazety Wyborczej” klubokawiarnia Niebostan. Mamy nadzieję, że swój pozytywny wkład w ten proces ma również prowadzona przez „Liberté!” 6. Dzielnica. Łódź to wielki eksporter specjalistów, którzy się tutaj kształcą, a następnie zasilają rynki pracy w wielu miastach zarówno w Polsce, jak i zagranicą. Warto pamiętać, że w samej Łodzi również rozwija się wiele firm, w tym również w branży wysokich technologii. To tutaj znajduje się główna siedziba firmy Ericpol, wielkiego podwykonawcy technologicznego marki Ericsson, to tutaj inwestują w ostatnich latach liczne firmy branży IT, jak na przykład Comarch czy Fujitsu. To naturalne i ten proces powinien postępować. Łódź oferuje świetnych specjalistów również w branżach politechnicznych i to po lepszej cenie niż inne miasta. Ostatnie lata upłynęły pod znakiem pączkowania w Łodzi mikrofirm branży zaawansowanych technologii, start-upów. Historie takich firm jak Listonic czy Blue Brick naprawdę napawają optymizmem i dają nadzieję, że Łódź przedsiębiorcza w nowym wydaniu jest możliwa. Właśnie w Łodzi firma Mabion posiada swoje Centrum Badawczo-Rozwojowe Biotechnologicznych Produktów Leczniczych, gdzie inżynierowie pracują nad tworzeniem nowych, rewolucyjnych technologii leków. Łódź to też miasto coraz ciekawszych festiwali, oddolnych inicjatyw kulturalnych, centrów kultury alternatywnej, artystów i designerów. To w Łodzi powstaje kilkanaście ambitnych artystycznych i intelektualnych czasopism: „Arterie”, „Tygiel Kultury”, „Purpose”, „Nowy Obywatel”, „Liberté! – na co dzień udowadniają, że nazywanie Łodzi intelektualną pustynią jest nieporozumieniem. To w Łodzi działa jedna z najlepszych prywatnych galerii sztuki w Polsce, a mianowicie Atlas Sztuki. To w tutejszym Muzeum Sztuki znajdują się najbardziej cenione w kraju zbiory sztuki nowoczesnej. Do miasta coraz częściej przyjeżdżają artyści światowego formatu, czemu sprzyja funkcjonowanie hali sportowo-rozrywkowej – Atlas Areny. Łódź to też wielki projekt rewitalizacyjny. Już dziś można tutaj znaleźć kilka przykładów ciekawego odnowienia XIX-wiecznej architektury, przystosowania terenów pofabrycznych do nowych funkcji, mam na myśli Manufakturę, byłą elektrownię EC1 oraz wiele budynków w okolicach tzw. Księżego Młyna. One mogą stanowić prawdziwą atrakcję turystyczną. Ruszyły prace związane z odnawianiem kamienic w centrum miasta. Władze Łodzi w roku 2014 oddadzą setną kamienicę odnowioną w ciągu obecnej kadencji samorządu. A to dopiero początek. Na gruzach przemysłu włókienniczego rozwijają się inicjatywy związane z designem i wzornictwem – świetnie mają się dwie duże imprezy w tej branży – Festiwal Designu i Fashion Week. Co więcej – dzięki położeniu na skrzyżowaniu autostrad i na trasie planowanej kolei dużej prędkości – Łódź jest o krok od tytułu najlepiej skomunikowanego ze światem miasta w Polsce. To tutaj realizowany jest unikalny w skali Europy projekt budowy tzw. Nowego Centrum Łodzi, ogromnego projektu konstrukcji i rewitalizacji potężnego terenu w centrum miasta wokół całkowicie przebudowanego podziemnego dworca kolejowego Łódź Fabryczna. Decyzja firmy Atlas, by wyłożyć ponad 300 mln zł na budowę prowadzącej do Nowego Centrum tzw. Bramy Miasta – futurystycznego budynku zaprojektowanego przez (notabene pochodzącego z Łodzi) Daniela Libeskinda – świadczy o pozytywnym trendzie, jaki nadchodzi dla Łodzi.

urban-forms-lodz

Rozwój Łodzi

Oczywiście, ta pozytywna i oparta na faktach narracja nie opisuje całej łódzkiej rzeczywistości, która jest bardziej skomplikowana. Łódź wciąż potrafi straszyć całymi kwartałami niegdyś pięknych kamienic, dziś zwykle ruder podobnych raczej do slumsów niż jakiegokolwiek innego europejskiego miasta. To w Łodzi kontrast dwóch światów – ludzi kreatywnych, dobrze wykształconych i przebojowych oraz ludzi z zupełnego marginesu społecznego, których znakiem rozpoznawczym są kibolskie bojówki, kije bejsbolowe i ślepa agresja – jest szczególnie widoczny. Jednak Łódź znów ma szansę na dynamiczniejszy rozwój. Aby było to możliwe, potrzebne są zdecydowane działania w kilku strategicznych obszarach. Tyle że Łódź nie poradzi sobie sama, dlatego tym ważniejsze jest wyciągnięcie ręki do tych, którzy są zdeterminowani, aby to miasto zmieniać, aby przestać skazywać ogromny procent kolejnych generacji na migrację.

Rewitalizacja

Marzenia o dynamicznym rozwoju miasta okażą się mrzonką, jeśli Łódź nie będzie w stanie przeprowadzić rewitalizacji unikalnej tkanki miejskiej, pięknych kamienic, pałacyków i fabryk w swoim centrum i nadać im nowego życia, jeśli z miasta nie znikną slumsy, będące wstydem dla całej Polski. W cywilizowanym mieście takie kontrasty są niedopuszczalne. To wyzwanie o tak wielkiej skali, że powinno zostać uznane za priorytet w skali ogólnopolskiej. Stopień dewastacji centrum Łodzi jest tak ogromny, że osamotnione miasto i lokalni przedsiębiorcy temu zadaniu nie podołają. Wspaniała architektura w Łodzi zasługuje na bycie traktowaną jako zabytek klasy zero, którego odratowanie powinno być kulturalną racją stanu dla naszego państwa. Jego dziedzictwem jest przecież nie tylko Wawel, lecz także zabytki ery rewolucji przemysłowej. Zrewitalizowana Łódź, ze swoimi przepięknymi fabrykami i fabrykanckimi pałacami, będzie przyciągać turystów z całego świata. Premier Donald Tusk zapowiedział niedawno w Łodzi stworzenie specjalnego i wspieranego środkami unijnymi programu ukierunkowanego na rewitalizację miast. To bardzo ciekawy kierunek – liczy się jednak skala. Decydujące będą tu lata 2014–2020, dlatego na ten cel powinno zostać skierowane jak najszybciej o wiele więcej środków, niż ostatecznie chce to uczynić rząd. Co więcej, wydaje się, że Łódź zasługuje na program specjalny skierowany tylko do niej. Warto w ten sposób wyrównywać szanse i zadośćuczynić zapaści gospodarczej, jaką przeżyła Łódź w latach 90., a jednocześnie uratować jeden z unikalnych obszarów architektonicznych na terenie Polski. Bardzo ważne w tym kontekście będą również decyzje nowych władz samorządowych w Łodzi po tegorocznych wyborach. Utrzymanie kursu na rewitalizację i harmonijna współpraca w tym względzie z Warszawą wydają się absolutnym priorytetem dla miasta.

Duopolis i komunikacja

Łódź potrzebuje Warszawy, a Warszawa potrzebuje Łodzi. Te dwa wielkie miasta skazane są na współpracę i zacieśnianie więzi, jeśli Polska chce być poważnym graczem na międzynarodowej arenie gospodarczej w XXI w., gdzie – jak nigdy dotąd – liczyć się będą ogromne metropolie, skupiska bogactwa, siły nabywczej, technologii i energii kreatywnej. Dynamiczny rozwój Warszawy ma swoje ograniczenia z racji rozmiarów naszej stolicy. Trudno przecież wyobrazić sobie rywalizację tej wielkości miasta z Londynem czy Tokio. Warszawa zrośnięta gospodarczo z Łodzią i jej satelitami to – jak by na to nie patrzeć – obszar większy o milion mieszkańców i bardziej atrakcyjny dla międzynarodowego kapitału. Naprzeciw tym naturalnym tendencjom wychodzi projekt budowy wokół nowego kolejowego Dworca Fabrycznego Nowego Centrum Łodzi, czyli potężnych i nowoczesnych terenów inwestycyjnych w odległości zaledwie 50 minut podróży pociągiem od samego centrum Warszawy. Dokończenie remontu torowiska na trasie Łódź–Warszawa oraz budowy dworca może być kluczowym momentem dla tworzenia duopolis. W naturalny sposób tereny te powinny stać się obszarem do inwestowania dla firm, które chcą operować w środkowej Polsce. Tańsze tereny inwestycyjne niż w Warszawie, niższe koszty życia i pracy powinny zdynamizować procesy inwestycyjne. Centrum Warszawy stanie się równie osiągalne z Łodzi, co z warszawskich dzielnic takich jak Targówek lub Włochy. Warszawa nie powinna bać się tego procesu, ale sprzyjać mu, rozumiejąc wagę procesu zrastania się obu obszarów miejskich. Ta współzależność będzie pozytywnie działać na rzecz pozycji rynkowej obu miast na arenie globalnej, w których tak czy inaczej wiodącą rolę będzie odgrywać Warszawa. Dlatego takim pozytywnym symbolem otwarcia stolicy na ten proces powinno być przeniesienie jednej z centralnych instytucji państwowych do Nowego Centrum Łodzi.

Z tej perspektywy niezwykle ważne wydaje się zrealizowanie dwóch pozostających w dalekich planach wielkich inwestycji infrastrukturalnych. Po pierwsze, kolei dużej prędkości, tzw. linia Y, łącząca Warszawę i Łódź (podziemny Dworzec Łódź Fabryczna i tunel pod centrum miasta) z Wrocławiem oraz Poznaniem, a dalej z Berlinem. Szybka kolej to przyszłość transportu i warto w tej kwestii słuchać obecnego Komisarza Unii Europejskiej ds. Transportu Siima Kallasa z estońskiej liberalnej Reform Party. Jego zdaniem szybka kolej może być realną konkurencją dla linii lotniczych wszędzie tam, gdzie przejazd z miasta do miasta zajmowałby do czterech godzin, czyli mniej więcej tyle, ile trwałby lot razem z odprawami, nadaniem bagażu itd. Oznacza to, że szybka kolej Warszawa–Berlin (via Łódź) czy Warszawa–Praga (via Łódź) ma podstawy ekonomiczne. Komisarz zakłada, że aby urealnić inwestycje, należy planować szybkość pociągów nie na 350 km/h, ale na 250 km/h, co znacząco zmniejsza koszty jej budowy. Po drugie, budowa w połowie drogi między Łodzią a Warszawą interkontynentalnego lotniska, zdolnego do konkurowania o globalny ruch lotniczy zmierzający w kierunku Europy. Polska bez transkontynentalnego wielkiego portu lotniczego pozostanie na obrzeżach procesów globalizacyjnych, będąc krajem peryferyjnym wobec państw wyposażonych w taką infrastrukturę. W naszym kraju istnieje szkodliwa paranoja budowania niepotrzebnych lotnisk regionalnych, które nie będą w stanie się utrzymać. Zdecydowanie sensowniejsza w tym kontekście byłaby koncentracja kapitału na jednej poważnej inwestycji. Lotnisko w takiej lokalizacji byłoby też prawdziwym zwornikiem łączącym i zbliżającym do siebie Warszawę i Łódź, a w konsekwencji otwierającym centrum Polski na przybyszów z całego świata.

Miasto przedsiębiorców

Łódź ze swoim XIX-wiecznym mitem kapitalistycznym, świetną kadrą absolwentów łódzkich uczelni, stosunkowo niskimi kosztami wynajmu powierzchni biurowej i kosztami pracy jest potencjalnym rajem dla rozwijania innowacyjnych mikroprzedsiębiorstw. Już dziś przecież miasto kipi od takich pomysłów. Władze przy ul. Piotrkowskiej 104 mogłyby zrobić jeszcze więcej, aby takie inicjatywy wspomagać. Skoro miasto dysponuje ogromną bazą lokali komunalnych, warto tak dysponować tym zasobem, aby mieszkania czy biura na atrakcyjnych warunkach trafiały właśnie do osób podejmujących ryzyko prowadzenia własnej działalności. Rozszerzenie programu mieszkań dla absolwentów i mieszkań dla „kreatywnych” mogłoby być bodźcem sprawiającym, że ci najzdolniejsi zostaliby w mieście, a także czynnikiem skutecznie przyciągającym do Łodzi ludzi spoza jej granic. Władze samorządowe mogłyby również podjąć wysiłek łączenia, tworzenia ram do możliwości spotkania funduszy typu seed capital czy venture capital i młodych przedsiębiorców. Budowanie wizerunku miasta jako ukierunkowanego na taką działalność może mieć fundamentalne znaczenie. Warto też zmieniać zasady programów unijnych przeznaczonych dla młodych przedsiębiorców w taki sposób, by nie były skierowane jedynie do osób przebywających na bezrobociu, ale po prostu do tych, którzy mają najlepsze pomysły, kończą studia i kipią pozytywną energią do działania. A może, idąc za przykładem specjalnych stref ekonomicznych, można byłoby zorganizować w mieście strefę specjalnych przywilejów podatkowych dla innowacyjnych mikrofirm? Rozwijaniu małych firm sprzyja też bliskość Warszawy, a więc potencjalnych klientów, oraz niskie koszty życia i działania w Łodzi.

Łódź to miasto nieodkryte, które powinno zacząć być traktowane jako miejsce szans. Kapitalistyczny sen z XIX w. może się tu powtórzyć, a wiele wskazuje na to, że powoli ten proces właśnie się w tym paradoksalnym miejscu w centrum Polski na dobre rozpoczął.

Tekst pochodzi z XVII numeru „Liberte!”.

Łódź rewolucji przemysłowej – co po niej pozostało? :)

Niedawno gorąco dyskutowany przez łódzką Radę Miejską projekt Marka Janiaka o polityce rozwoju przestrzennego Łodzi czyni debatę o urbanistyce miasta niezwykle aktualną. W tym kontekście warto spojrzeć w przeszłości naszego miasta, aby lepiej je zrozumieć.

Historyczne centrum Łodzi jest wyjątkowo rozległe. Zawdzięczamy to niezwykle szybkiemu rozwoju miasta w XIX i na początku XX wieku. Aby lepiej zrozumieć obecną sytuację śródmieścia, cofnijmy się do czasów świetności Łodzi i zastanówmy się nad sposobami organizacji miasta w tym okresie. Pomoże nam w tym ekspozycja reprodukcji wybranych map z wydanej we wrześniu publikacji „Łódź na mapach 1793-1939”.

Czy z doświadczeń tego okresu możemy skorzystać dzisiaj? Jakie elementy struktury miasta trzeba chronić, a jakie zreorganizować? Czy słuszna jest teza, że Łódź mogła prawidłowo funkcjonować tylko w określonych warunkach geopolitycznych? Czy pogląd ten został rozpropagowany przez twórców modernistycznych wizji przebudowy Łodzi, aby uzasadnić wyburzenia na ogromną skalę? Czy obecna sytuacja śródmieścia jest problemem odziedziczonym po dziewiętnastowiecznym okresie rozwoju, czy wynikiem wieloletnich powojennych zaniedbań i szkodliwej polityki?

Na te i inne pytania odpowiedzą autorzy znakomitego albumu „Łodzi na mapach 1793 -1939”: Zdzisław Szambelan – geodeta, Maciej Janik – historyk badający przeszłość Łodzi, Jacek Kusiński – fotograf, wydawca książek oraz Mariusz Stępniewski

Łódź na mapach 1793-1939” to znakomicie zaprojektowany album sztuki kartograficznej, wzbogacony fotografiami i interesującymi opisami. Poznawanie historii miasta poprzez zebrane w albumie plany to wciągający na wiele godzin proces odkrywania przeszłości. Podczas spotkania będzie można obejrzeć reprodukcje zamieszczonych map w części wystawienniczej lokalu, a po spotkaniu kupić książkę w promocyjnej cenie.

Wydarzenie jest elementem cyklu „Nowy Łodzianin”. Spotkanie organizujemy we współpracy z Narodowym Centrum Kultury. Inicjatywa wspierana jest przez program Młodzież w działaniu.

29.11.12, 19.00 – 20.30  

Szósta Dzielnica, ul. Piotrkowska 102

(II piętro nad Wydziałem Kultury UMŁ prosimy dzwonić domofonem).

Spotkanie z kulturą nad Wydziałem Kultury :)

W przyszłym roku przy Piotrkowskiej 102, obok galerii i dwóch artystycznych klubów, powstanie kolejne miejsce kultury, sztuki i rozrywki. Na drugim piętrze frontowej kamienicy, nad Wydziałem Kultury, powoli nabiera kształtu nowa przestrzeń spotkań i wymiany myśli. Ósmego i dziewiątego listopada zapraszamy na pierwsze otwarte wydarzenia w nowopowstającym klubie: dyskusję i projekcje filmów.

Czwartek, 08.11, godzina 19.00

Utopia, kontestacja, pop… – co napędza łódzką kulturę?

To nie miasto ministrów, prezesów wielkich spółek i kulturalnych attaché z całego świata. To nie narodowa skarbnica mitów, utrzymująca na kroplówce z portfeli turystów resztki klimatu bohemy. Kultura w Łodzi, niezależnie od okoliczności, jest unikalna. Ma bogatą historię, pełną ciekawych (często ukrytych) zjawisk teraźniejszość i ambitne plany na przyszłość.

Porozmawiajmy o niej w szerszym kontekście, nie koncentrując się tylko na bieżących problemach i pomysłach. „Łódź kreuje!” to jedno z najbardziej abstrakcyjnych haseł promujących polskie miasta. Intryguje, ale nie niesie jasnego komunikatu. Spróbujmy wypełnić je treścią.

Czy utopię, kontestację i pop można uznać za najważniejsze kierunki, które ukształtowały kulturę w Łodzi? Jak wykorzystać specyfikę kultury naszego miasta do promowania jej na całym świecie? Czy hasło „Łódź kreuje” kryje niemoc – „nie wiemy co zrobić z miastem… więc wykreujcie coś sami”, czy jest próbą nadania znaczenia łódzkiej kulturze? Jaka będzie przyszłość kultury w starzejącym się społeczeństwie? Jaką rolę odegra nowa infrastruktura, m.in. EC1, i kto będzie w niej działał?

Na dyskusji gościć będą przedstawiciele różnych twórczych dziedzin, m.in.:

Przemysław Owczarek – poeta, prozaik, antropolog kultury, redaktor naczelny kwartalnika „Arterie”,

Jan Wasiński – artysta plastyk, dj, animator kultury,

Piotr Kardas – filmoznawca, organizator wydarzeń kulturalnych.

Spotkanie poprowadzi: Błażej Filanowski

Piątek, 09.11, godzina 19.00

Łódź w roli głównej: filmy krótkometrażowe

Wśród interesujących, krótkometrażowych produkcji polecamy:

„MIASTO PŁYNIE” Balbiny Bruszewskiej, film animowany (2009), 17 min.

Słodko-gorzki animowany dokument o życiu w Polsce. Rozmowy, utwory muzyczne i „materiały reporterskie” składają się w opowieść, której bohaterką jest Łódź i wraz z jej mieszkańcami. Ludzie w różnym wieku opowiadają o tak różnych sprawach, jak mundurki szkolne, noc poślubna, obowiązki premiera, poszukiwanie miłości, zapinanie pasów w samochodzie, religia i władza. Mówią też o swoich problemach: kompleksach wyniesionych z PRLu, bezrobociu, biedzie, walkach pseudokibiców, niskiej jakości życia i zagrożeniu przestępczością. Niebanalne ujęcie newralgicznych problemów społecznych.

„BŁĘKITNA PLANETA” Rafała Kotasa, etiuda dokumentalna (2005), 13 min

Planeta: Ziemia. Kraj: Polska. Miasto: Łódź. Artysta… Artystą jest Łukasz Cieślak (Łukasz z Bałut) z niezwykłą pewnością siebie przedstawiający się jako artysta totalny. W monologu, niemal w każdym zdaniu zawierającym przerywnik „kurwa”, opowiada swoim życiu osobistym, stosunku do kobiet, przyjaciół, o swoich niezwykłych wierszach, których tomik ma wkrótce zostać wydany. Ile w jego wypowiedziach jest prawdy, a ile fikcji? Oceńcie sami.

„TAKIE MIASTO” Barbary Konieckiej, film animowany (2009), 14 min.

Film przedstawia Łódź w ujęciu historycznym, jej powstanie i rozwój. Obrazkowa historia sięga czasów, gdy w miejscu centrum Łodzi rósł prawiekowy las. Opowiada o spokojnej egzystencji miasta w średniowieczu i czasach nowożytnych i o tym, jak w XIX wieku do Łodzi przybyli liczni cudzoziemscy tkacze, a następnie secesja i obronny styl fabryk. Rosjanie wzbogacili łódzki pejzaż cerkiewnymi kopułami. Żydzi wybudowali pałace i synagogi. Polacy stworzyli jedną z najdłuższych ulic Europy. Tak powstało miasto, różnorodne niczym kolorowa tkanina, tworzona wspólnie przez wielu tkaczy. Wkrótce wybuchła druga wojna światowa. Pierwsi opuścili Łódź Rosjanie. Później zagładzie ulegli Żydzi, a Niemcy zmuszeni zostali do ucieczki. W mieście pozostają tylko Polacy. Jak poradzą sobie z niezwykłą przeszłością?

Wydarzenie jest wstępem do cyklicznych spotkań z filmem, prowadzonych przez: Joannę Łopat

Miejsce: Piotrkowska 102, w lokalu nad Wydziałem Kultury Urzędu Miasta Łodzi

Wydarzenia wchodzą w skład cyklu „Nowy Łodzianin”, którego celem jest stworzenie miejsca spotkań mieszkańców, którym nie jest obojętna przyszłość miasta. To dla nich wkrótce zostanie otwarty nowy punkt na kulturalnej mapie Łodzi, przy Piotrkowskiej 102. Spotkania organizujemy we współpracy z Narodowym Centrum Kultury. Inicjatywa wspierana jest przez program Młodzież w Działaniu.

Nowy Łodzianin startuje! :)

Serdecznie zapraszamy Państwa na pierwszą dyskusję z cyklu Nowy Łodzianin. Spotykamy się w czwartek 20 września o godzinie 19.00 w Zaraz Wracam na ul. Piotrkowskiej 101. Pierwszy temat to: : „Kim są Łodzianie?”. Dyskutować będą:

– Krzysztof Babij – Radio Łódź,

– Błażej Filanowski – Stowarzyszenie Fabrykancka,

– Magdalena Prasoł – Liberté!,

– dr Andrzej Rostocki – Uniwersytet Łódzki.

Moderować będzie Błażej Lenkowski.

Chcemy poprzez intelektualną dyskusję, tworzyć sieć kontaktów, sieć osób, które będą w stanie wytworzyć nowe kreatywny ruch społeczno – artystyczny w naszym zastanym mieście. Pod koniec roku na użytek tej grupy rozpocznie działalność lokal przy ul. Piotrkowskiej 102, który prowadzić będzie nasza Fundacja (na Wydziałem Kultury UMŁ).

Nowy Łodzianin to przedsięwzięcia z gatunku społeczno – artystycznego. W Łodzi dzięki rozpoczętym inwestycjom infrastrukturalnym pojawia się unikalna szansa rozwojowa dzięki temu, że miasto nie tylko geograficznie, ale faktycznie znajdzie się wreszcie w centrum Polski. Jeszcze ważniejszy jest unikalny w skali nie tylko kraju, ale i Europy projekt Nowego Centrum Miasta. Pojawia się podstawowe pytanie, jak te przemiany infrastrukturalno – gospodarcze wpłyną na charakter i tożsamość miasta? Czy w Nowej Łodzi będą prawdziwi mieszkańcy? Czy nie grozi nam, że zbudujemy miasto, w którym jego aktualni mieszkańcy będą zupełnie obcy, nie będą pasować, okażą się z innej epoki. Szklane domy zasiedlone przez ludzi „z chat krytych słomą”. Takie zagrożenie istnieje o ile cały projekt Nowego Centrum nie będzie ściśle skorelowany z działaniami społecznymi, których celem ma być budowa nowej tożsamości łódzkiej – Nowego Łodzianina.

A więc poszukujemy Nowych Łodzian.

Podczas inaugurującej cykl debaty chcemy zastanowić się nad prawdziwą tożsamością mieszkańców naszego miasta. Jeśli myślimy o „Nowym Łodzianie”, najpierw musimy wiedzieć, kim jest „Łodzianin Dzisiejszy”. Jakie wartości są dziś wspólne dla mieszkańców miasta, czy cokolwiek poza egzystowaniem w tym miejscu ich łączy? Czy odwoływanie się do dziedzictwa i wartości XIX wiecznej przemysłowej Łodzi nie jest nieporozumieniem, bo po migracjach po II wojnie światowej Łodzianie to nawet nie społeczeństwo post robotnicze, ale wciąż post chłopskie? Gdzie możemy poszukiwać inteligenckich i artystycznych korzeni, które mogłyby nas inspirować? Co kształtuje myślenie łódzkiej elity?

Zapis dyskusji opublikujemy na blogu: Nowego Łodzianina na portalu liberte.pl.

Plik Fotel Jaracza Lodz.JPG znajduje się w Wikimedia Commons – repozytorium wolnych zasobów
Plik Fotel Jaracza Lodz.JPG znajduje się w Wikimedia Commons – repozytorium wolnych zasobów

Korzenie Łodzi i przyszłość Łodzi to biznes. :)

Odpowiedź na list otwarty Krytyki Politycznej i Młodych Socjalistów do Pani Prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej.

Z dużym zainteresowaniem i satysfakcją przyjąłem informację o złożeniu przez Krytykę Polityczną i Młodych Socjalistów na ręce Prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej programowego otwartego listu na temat ważnych spraw miasta. Listu, który jak piszą autorzy jest: „zbiorem (…) spostrzeżeń i postulatów związanych z dziedzinami, które uważamy za szczególnie ważne – kulturą, polityką społeczną, transportem, rewitalizacją, wizjami rozwoju Łodzi”. Dyskusja programowa jest naszemu miastu niezwykle potrzebna i bardzo dobrze, że jest inicjowana przez młode i ciekawe środowiska, które gotowe są podejmować tematy nieobecne w codziennej debacie publiczno – medialnej. Chciałbym również podkreślić, że zgadzam się z niektórymi przemyśleniami zaprezentowanymi w liście. Potrzeba zmian w strukturze budżetu wydatkowanego przez miasto na kulturę lub wsparcie takich pomysłów jak program „100 kamienic dla Łodzi” to bardzo ważne projekty. Niestety jednocześnie wydaje się, że w wielu kwestiach Krytyka Polityczna ulega mitowi, mówiącemu, że władze miejskie same będą w stanie załatwić wszystkie łódzkie problemy. Oczywiście po stronie miasta jest wiele działań, które muszą zostać zrealizowane. Jednak naiwna wiara w możliwości władzy publicznej, która działa samodzielnie, a nie kreuje możliwości aktywności podmiotów trzecich, zwykle przynosi rozczarowanie. Władza publiczna powinna więc tworzyć jak najlepsze warunki do działania, zgodnie z ideą władzy samo ograniczającej się, która nie rości sobie prawa do ingerencji we wszystkie dziedziny życia. Jednocześnie autorzy listu nie wskazują jak działać, aby możliwości miasta, szczególnie te finansowe rozwijać. Autorzy nie zadają sobie pytań o tzw. koła zamachowe rozwoju miasta, które sprawią, że miasto zacznie się szybciej rozwijać, w mądry sposób powiększając swoją bazę dochodową. Polityka społeczna czy polityka kulturalna miasta jest przede wszystkim wypadkową dobrego zarządzania oraz jego kondycji ekonomicznej. Nie można mówić o nich w oderwaniu od możliwości finansowych. To co również niezwykle razi to absolutnie niezrozumiała i bijąca z listu KP niechęć do biznesu i inicjatywy prywatnej. Lewicowe doktrynerstwo nie pozwala autorom dostrzec, że tylko prężnie działające przedsiębiorstwa, zatrudniające łodzian i płacące podatki w naszym mieście mogą sprawić, że Łódź zmieni swoje oblicze. Władze miasta mają ograniczone pole działania. To przedsiębiorcy muszą zmienić Łódź, tak jak ją zbudowali w XIX-wieku w unikalnym projekcie na skalę światową jakim było powstanie tego przemysłowego miasta. Zadaniem nowych władz Łodzi powinno być więc przede wszystkim nawiązanie do dziedzictwa Staszica i Rembielińskiego czyli zapewnienie biznesowi możliwości dynamicznego rozwoju w Łodzi właśnie. Oczywiście działalności, zgodnej z interesem miasta i jego mieszkańców, dzięki czemu Łódź będzie zarazem odrestaurowywana w sposób realistyczny i funkcjonalny, a jej zabytkowe centrum stanie się estetyczne, przy zachowaniu jego unikalnego charakteru.

W niniejszym tekście chciałbym odnieść się do propozycji zaprezentowanych w liście KP i MS oraz zaproponować kilka własnych pomysłów.

Polityka kulturalna

Należy spojrzeć prawdzie w oczy i stwierdzić, że Łódź nie jest dziś miastem kultury. Nasze miasto miało szansę na walkę o takie miano około 5 lat temu. Niestety ostatnie dwa lata drastycznie zmieniło sytuację. Niezależnie od powodów, Łódź straciła dwa najbardziej prestiżowe festiwale: Camerimage oraz Festiwal Dialogu Czterech Kultur (który po przekształceniach jest namiastką świetności dawnego). Przegraliśmy również w przedbiegach starania o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Łódzcy politycy nie potrafią skutecznie lobbować za finansowaniem dla łódzkich inicjatyw kulturalnych czego przykładem mogą być wyniki ostatniego konkursu MKiDN dla czasopism kulturalnych, w których środków nie otrzymały ani Arterie, ani Liberté, ani Tygiel Kultury. Miasto, po upadku projektu ŁESK, nie ma dziś strategicznej wizji polityki wspierania kultury.

Zgadzam się z Krytyką Polityczną, że miasto uczyniło błąd wydając ogromne środki na promocję, a nie na produkty kultury. Promować należy dobre produkty, a nie niespełnione obietnice – jak niezrozumiałą idee „przemysłów kreatywnych”. Dziś wiemy, że lepiej byłoby inwestować w FotoFestiwal niż w promocję ŁESK. Ja jeżdżę do Gdyni albo do Poznania, nie dlatego że są miastami „innowacji i kreacji” tylko dlatego że mają odpowiednio Open’er Festival oraz Festiwal Malta. Łódź potrzebuje ich odpowiedników.

Zgadzając się jednak z diagnozą KP, nie zgadzam się z ich receptą na zmiany. Miasto nie powinno zbyt radykalnie rozdrabniać swoich niewielkich środków na większe finansowanie słabo działających bibliotek, domów kultury czy niewielkich organizacji wykonujących tzw. pracę u podstaw. Aby zaistnieć Łódź musi skoncentrować finansowanie najlepiej na jednej (nie więcej niż trzech) dużej flagowej imprezie, która zastąpi Camerimage, będzie naszym Festiwalem Malta. Nie jest też prawdą, że duże imprezy nie są dla mieszkańców miasta. Na Camerimage zgłaszały się setki mieszkańców – wolontariuszy, łodzianie walczyli o bilety. Poznawali innych fantastycznych, kreatywnych ludzi, z którymi mogli potem realizować inne nowe projekty. Jednocześnie o Łodzi było głośno w Polsce i nie tylko, właśnie dzięki takiemu wydarzeniu. Taki festiwal to realna promocja miasta, a nie promowanie niespełnionych obietnic. Teraz tego w mieście brakuje i nie zastąpi tego najlepsza działalność dzielnicowej biblioteki, która jakkolwiek bardzo słuszna, nie stanie się kołem zamachowym rozwoju miasta.

Miasto nie jest i nie będzie w stanie finansować sektora kultury w zadowalającym zakresie. Jest zbyt biedne. To co jednak powinno zrobić to przegląd wydatków, które przeznaczone są na finansowanie miejskich podmiotów kultury. Trzeba sprawdzić czy pieniądze są racjonalnie wydawane i czy nie lepiej alokować części tych środków w konkursach dla podmiotów trzecich i organizacji pozarządowych. Miasto i łódzcy politycy powinni też nauczyć się aktywnie i skutecznie lobbować o wsparcie finansowe na kulturę z środków centralnych, europejskich i pochodzących od biznesu. Bez tego łódzki sektor kultury będzie po prostu mało zasobny i mało efektowny.

Bardzo dobrym pomysłem KP jest propozycja zezwolenia organizacjom pozarządowym na ubieganie się o wynajem frontowych lokali na Piotrkowskiej. Takie rozwiązanie może wprowadzić na naszą główną ulicę aktywność i życie obywatelskie, którego dzisiaj brakuje. Nie ma też racjonalnych powodów, dla których organizacje pozarządowe miałyby być dyskryminowane w porównaniu z innymi podmiotami.

Rewitalizacja i przestrzeń miejska.

„Jedną z najbardziej rozpoznawalnych cech Łodzi jest jej unikalna struktura przestrzenno-urbanistyczna. XIX-wieczny kompleks zabudowy śródmiejskiej, unikalny na skalę europejską, jest jednocześnie, z uwagi na ogrom dewastacji, jednym z największych problemów miasta.” – tak rozpoczyna się fragment listu KP dotyczący rewitalizacji. Trudno się z nim nie zgodzić. Łódzki skarb jest jednocześnie przekleństwem miasta. Fantastyczna a jednocześnie głęboko zdewastowana architektura, z głęboko chorą strukturą społeczną. Żadne miasto nie może być zdrowe jeśli jego centrum jest jednocześnie dzielnicą biedoty i slumsem, a bogaci mieszkańcy masowo wyprowadzają się na obrzeża miasta. Skuteczne odnowienie centrum miasta będzie możliwe tylko w przypadku działań radykalnych. W kamienicach w centrum miasta muszą mieszkać osoby, które będą płacić na tyle wysokie czynsze, aby można było z nich utrzymywać kamienice w dobrym stanie. Dlatego duża część obecnych mieszkańców centrum powinno zmienić mieszkania. Miasto musi znaleźć na to receptę. Jeśli będziemy prowadzić rewitalizację utrzymując obecną strukturę społeczną mieszkańców – nigdy jej nie przeprowadzimy. Miasto samodzielnie nie jest i nie będzie w stanie znaleźć środków na masowe odnawianie kamienic. Właściciele prywatni nie będą inwestować w odnawianie kamienic jeśli nie będą mieli gwarancji zwrotu w realnym terminie. Trzeba, koncentrując miejskie finansowanie na renowacji kamienic, szukać też innych niż miejskie źródeł pozyskiwania funduszy na ten cel. Pozostawienie obecnej struktury społecznej, czy też tzw. społeczna rewitalizacja, którą proponuje Krytyka Polityczna, zaowocuje tym, że za 30 lat w dużej części nie będzie już czego w Łodzi odnawiać. Tu nie ma alternatywy.

Rewitalizacji nie da się też przeprowadzić bez prywatnych inwestycji komercyjnych. KP tego nie rozumie. Manufaktura, o której mowa w liście jest świetnym przykładem w jaki sposób obumarłe fabryki można zmienić w świetnie się finansującą wizytówkę miasta. Mam nadzieje, że podobnym projektem i szansą okaże się Nowe Centrum Miasta. Krytykowanie takich inwestycji to skazywanie go na szerzenie się „raka ulicy Wschodniej” na całe miasto.

Łódź koncentrując swoje niewielkie zasoby finansowe na odnawianiu kamienic, powinna przede wszystkim pełnić rolę podmiotu, który będzie umożliwiał rewitalizację za pieniądze prywatne. Miasto powinno pomagać w rozwiązywaniu problemów własnościowych, sprzyjać zmianom struktury społecznej, poszukiwać inwestorów. Jednocześnie powinno pełnić także rolę strażnika dziedzictwa Łodzi, nie pozwalając na wyburzenia lub sprzedaż kamienic bez klauzuli obowiązku ich odnowienia w określonym, realnym czasie.

Polityka społeczna.

Trudno mówić o prowadzeniu polityki społecznej tylko w kontekście łódzkim. Aby poprawić wydajność polityki społecznej należy wprowadzić wiele zmian natury systemowej. Polityka społeczna musi mieć na celu realną zmianę sytuacji danej jednostki, a nie utrzymywanie stanu zależności od państwowej jałmużny, musi być właściwie ukierunkowana i najefektywniej wykorzystywać ograniczone środki. Polityka społeczna w Polsce w znacznej mierze bazuje na prostej redystrybucji, utrzymywaniu status quo, czyli realnego upośledzenia osób biednych. Co więcej duża część pomocy społecznej rozdzielana jest z pomięciem kluczowego kryterium dochodowego. Prof. Witold Orłowski podkreśla, że aż 80% pomocy społecznej nie jest dystrybuowana na postawie kryterium dochodowego. Sytuacja ta powoduje, że znaczna część pomocy społecznej trafia do osób, które jej nie potrzebują, zamiast do tych w najtrudniejszej sytuacji (sztandarowy przykład becikowego). Do tego dochodzi fikcyjność kursów dla bezrobotnych, które de facto służą dziś głównie uzyskiwaniu dochodów dla firm szkoleniowych z Programu Kapitał Ludzki, a nie realnej pomocy. Ponadto organizowanie   kursów umożliwiających przekwalifikowanie się jest dobrym rozwiązaniem tylko pod warunkiem, że będą one przymusowe (oczywiście w przypadku dostępności oferty) dla wszystkich którzy, przez dłuższy okres czasu pobierają zasiłki dla bezrobotnych. Dopóki możliwe będzie stałe utrzymywanie się z zapomogi zaktywizowanie do pracy mieszkańców enklaw biedy będzie niemożliwe i żadne starania miasta tu nie pomogą. Potrzebna jest systemowa rewolucja. Należy też zastanowić się nad sposobem dystrybucji środków bezpośrednio do rodzin. Być może MOPS-y powinny mieć możliwość udzielania pomocy nie w postaci środków pieniężnych a np. żywności, ubrań albo artykułach szkolnych. To mogłoby być działanie wspierające szczególnie dzieci z rodzin alkoholików, w których znaczna część środków jest po prostu przepijana. Należy też pamiętać, że skuteczna polityka społeczna i zmiana społeczna możliwa jest poprzez edukację i prowadzenie przez miasto polityki równych szans. Główny wysiłek miasta w prowadzeniu polityki społecznej powinien być więc skoncentrowany na zapewnieniu dzieciom z biednych rodzin możliwości rozwoju i edukacji, czyli próba wyrwania ich z kręgu biedy. Należy zastanowić się, które rozwiązania w tym duchu można wprowadzić na poziomie miejskim.

Wydaje się, że komunały Krytyki Politycznej, o tym że polityka społeczna to ważny problem, miasto musi to dostrzegać i musi być lepiej – to za mało, aby o tej skuteczniejszej polityce rozmawiać. Potrzebne są nowe założenia strategiczne dotyczące polityki społecznej, a potem konkretne propozycje działań.

Polityka transportowa.

Zasadniczo chciałbym podkreślić, że większość postulatów łódzkich organizacji pozarządowych, dotyczących polityki transportowej ukierunkowanej do wewnątrz miasta uważam za słuszne. Miasto powinno rozwijać transport miejski, tworzyć specjalne pasy dla autobusów (tam gdzie to możliwe), wyłączać z ruchu samochodowego niektóre kwartały, tworząc jednocześnie wielopoziomowe parkingi na obrzeżach centrum Łodzi oraz przy głównych trasach (al. Kościuszki, al. Piłsudskiego). Sprzyjanie rozwojowi ruchu rowerowego to również słuszny postulat. Dużą szansą może być przyszłe wykorzystanie przyszłych podziemnych linii kolejowych dla stworzenia odpowiednika Warszawskiej Kolei Dojazdowej. Niezbędne jest też usprawnienie dojazdów do samego centrum.

Poruszając kwestię polityki transportowej miasta, nie należy jednak zajmować się jedynie rozwiązaniami dotyczącymi transportu wewnętrznego naszej metropolii (choć tylko te w pełni leżą w kompetencji miasta). Należy zająć się przede wszystkim kwestią połączeń Łodzi ze światem zewnętrznym. Na tym polu miasto może również aktywnie działać. To jest właśnie źródło wielkiej rozwojowej szansy dla Łodzi. Dlatego łódzkie organizacje pozarządowe powinny wywierać ogromny nacisk, aby szansa wynikająca z dobrych relacji obecnych władz miasta z aktualnym ministrem transportu była w pełni wykorzystana. Powinniśmy zacząć zastanawiać się w tym kontekście jak wykorzystać bliskość Warszawy. Sąsiedztwo stolicy, która jak przekleństwo przez lata pozbawiała Łodzi najlepszych ludzi, należy przekuć w przewagę konkurencyjną. Kluczem jest tutaj budowa szybkiej kolei z Łodzi do Warszawy oraz nowe zagospodarowanie terenów wokół Dworca Fabrycznego, które dziś umownie nazywamy Nowym Centrum Miasta. Należy doprowadzić do sytuacji w której, po pierwsze droga z centrum Łodzi do centrum Warszawy będzie trwała koleją tylko godzinę. Po drugie w okolicy odnowionego Dworca Fabrycznego będziemy mogli oferować wysokiej klasy przestrzeń biurową. Przestrzeń, w której będą mogły lokować się duzi inwestorzy. To spowoduje, że otworzy się dla Łodzi możliwość konkurowania o inwestycje (nie mówimy tu o halach produkcyjnych) lokowane wciąż masowo w Warszawie. Dlaczego duży inwestor miałby otwierać swoje biuro w Warszawie, gdzie ceny wynajmu lokali są wyższe niż w Łodzi, gdzie lokale mieszkaniowe są droższe, a statystyczny (wcale nie lepszy od łódzkiego) pracownik żąda więcej niż ten z Łodzi? Dlaczego miałby to czynić w sytuacji, gdy przejazd do Warszawy na spotkanie biznesowe zajmie mu tyle samo czasu albo mniej co przejazd z Bielan na Mokotów w godzinach szczytu? To wielka szansa i Łódź aktywnie musi zacząć z niej korzystać. Szansa, której domknięciem może być rozwijanie łódzkich inicjatyw kulturalnych, będących kolejnym argumentem do przyciągania inwestorów. Być może świetnym pomysłem jest otworzenie w Warszawie łódzkiej ambasady, która będzie zajmować się promocją miasta, a jednocześnie swojego rodzaju białym wywiadem i zbieraniem informacji o inwestorach poszukujących lokalizacji do inwestycji w Warszawie.

Wielką, wielokrotnie już podkreślaną szansą dla Łodzi jest też usytuowanie jej na skrzyżowaniu autostrad A2 oraz A1. Połączenie naszego miasta z Warszawą, Wrocławiem i Poznaniem szybką koleją tzw. linią Y oraz (pomysł najbardziej odległy) budowa transkontynentalnego, głównego polskiego portu lotniczego w połowie drogi pomiędzy Łodzią a Warszawą. To również ważne projekty, które nasze miasto powinno uwzględnić w swojej strategii rozwoju. Zrealizowanie tych planów oznaczałoby zrewolucjonizowanie sytuacji komunikacyjnej miasta, co fantastycznie wpłynie na inwestycje w Łodzi oraz przyciągnie wielu turystów. Dlatego niejako łódzką racją stanu jest wywieranie nacisku, aby wykorzystać możliwość bliskiej współpracy prezydent Zdanowskiej z ministrem Grabarczykiem i realizacji tych projektów komunikacyjnych w maksymalnej skali. Wydaje się, że łódzkie środowisko pozarządowe i medialne przywiązuje zbyt małą wagę do tych planów.

Ekologia.

Działania ekologiczne miasta potrzebne są przede wszystkim w dwóch sferach. Skuteczne budowanie postaw społecznych, jakim jest również stosunek obywateli do kwestii ekologicznych, możliwe jest tylko poprzez edukację. Dlatego miasto powinno starać się wprowadzać już od nauki przedszkolnej do programów edukacyjnych kwestie wrażliwości na przyrodę, czystości parków i czystości miasta. Z drugiej strony miasto po prostu musi zacząć dbać o wygląd przestrzeni publicznej, o czyste trawniki, o kosze na śmieci, o kwiaty, o czyste parki. Łódź prezentuje się tutaj tragicznie na tle innych metropolii. Ważną rolę odegrać może miasto w uczynieniu z łódzkich parków, szczególnie tych znajdujących nad stawami, miejsc bardziej przyjaznych dla mieszkańców. Czystość wody, próba aktywnego pozyskania i wpuszczenia na teren parków inwestorów, którzy mogliby zapewnić infrastrukturę rozrywkową: restauracje, dobre boiska do siatkówki plażowej, boiska do pétanque, wypożyczalnie czystego sprzętu do pływania, leżaków, czystych placów zabaw dla dzieci itd. Warto starać się również w lecie wypełnić łódzkie parki drobnymi wydarzeniami kulturalnymi. To może znacząco podnieść komfort życia mieszkańców oraz korzystnie wpłynąć na wizerunek miasta.

Sport.

Miastem targają obecnie emocje wokół ewentualnej budowy stadionu piłkarskiego Widzewa Łódź i udziału miasta w tym przedsięwzięciu. Wydaje się, że Hanna Zdanowska słusznie opiera się naciskowi władz klubu i kibiców. Piłka nożna to patologiczny obszar życia sportowego i publicznego w Polsce. Zamiast prawdziwego sportu mamy bandytyzm i powiązania mafijne tzw. kibiców, korupcję, strach zwykłych  mieszkańców przed pójściem na mecz, żenujący w skali międzynarodowej poziom. Co więcej Łódź, tak czy inaczej przegrała wyścig o organizację spotkań podczas Euro 2012. Logiczną strategią byłoby więc odróżnianie się od innych miast w Polsce i inwestowanie w inny sport np. siatkówkę czy koszykówkę. A nie rywalizowanie na polu piłkarskim, gdzie tak czy inaczej jesteśmy w dużo gorszej pozycji. Uważam, że z pieniędzy publicznych, jeśli ma być finansowany sport, to tylko taki, który jest społecznie użyteczny dla wszystkich, a nie dla patologicznej grupy pseudokibiców. „Łódź miasto siatkówki” to bardzo dobre skojarzenie i możliwość przyciągania fantastycznych kibiców zamiast demolujących miasto pseudokibiców piłkarskich. Natomiast jeśli miasto pod naciskiem ugnie się i będzie chciało przeznaczać środki na piłkę nożną, to jedyną sensowną ekonomicznie strategią jest budowa nowego stadionu miejskiego, na którym grać będzie i Widzew i ŁKS.

Łódzka Specjalna Strefa Ekonomiczna.

Powstanie specjalnych stref ekonomicznych w Polsce było uzasadnionym pomysłem na przyciąganie inwestorów w początkowych latach polskiej transformacji. Dziś nasz kapitalizm można zacząć nazywać ukształtowanym, dlatego prowadzenie działalności gospodarczej, która jest niezgodna z zasadą równych szans dla wszystkich podmiotów gospodarczych wydaje się nieuzasadnione. Polska jako kraj europejski nie może myśleć o globalnej konkurencji tylko na zasadzie niskich kosztów produkcji, na tym polu nigdy nie wygramy z krajami trzeciego świata. Natomiast jeśli rozporządzenie rządowe, na które Polska otrzymała pozwolenie z Unii Europejskiej, zakłada, że strefy mają funkcjonować do 2020 roku w całej Polsce, to nie ma powodu, aby Łódź osłabiała swoje szanse w konkurencji z innymi miastami i zamykała swoją strefę. Rozwijając ŁSSE należy przede wszystkim zastanawiać się co zrobić, aby utrzymać funkcjonowanie tych firm w naszym regionie po 2020 roku. ŁSSE nie może być też jedynym wykonawcą polityki miasta w zakresie przyciągania inwestorów. Łódź musi przygotować tereny do inwestycji firm „biurowych” w centrum miasta, które nie będą objęte ŁSSE, będą normalnie płacić podatki i będą trwale związane z naszym miastem.

Łódź powinna również postawić na poszukiwanie inwestorów z krajów, w których inne polskie miasta nie mają jeszcze dobrych kontaktów. Z krajów, których siła gospodarcza dynamicznie się rozwija i siłą rzeczy firmy z tych państw będą chciały być obecne na rynku europejskim. Mam tu myśli trzy wschodzące potęgi gospodarcze: Indie, Chiny i Brazylię. Początki tej polityki wobec Chin stara się prowadzić wiceprezydent Marek Cieślak. To dobry kierunek, które zdecydowanie trzeba intensyfikować.

Błażej Lenkowski – specjalista ds. strategii. Absolwent Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego oraz podyplomowego Studium Finansów i Strategii Przedsiębiorstw UŁ. Ukończył kurs „Strategic Planning” w Academy of Leadership w Gummersbach. Prezes i twórca Fundacji Industrial – wydawcy „Liberté!”. Współpracownik Szkoły Liderów. Od 2003 roku działa w Stowarzyszeniu Młode Centrum/Projekt:Polska.

Współpraca: Dominika Stachlewska – Studentka filologii polskiej Uniwersytetu Łódzkiego ze specjalnością – edytorstwo. Interesuje ją literatura i historii Polski. Członek Stowarzyszenia Projekt Polska.

ŁÓDŹ. Którędy do Europejskiej Stolicy Kultury? :)

Pytanie „na jakich filarach powinny opierać się projekty realizowane w ramach inicjatywy Łódź ESK 2016?” stanowi kluczowe zagadnienie projektu. Aby stworzyć dobrą koncepcję programową, należy przeanalizować najistotniejsze aspekty, zjawiska i procesy jakie wyróżniają Łódź pośród innych miast. Odniesień trzeba poszukać zarówno w XIX, XX jak i XXI wieku.

Zanim dojdziemy do szczegółów merytorycznych programu ŁESK 2016 należy skoncentrować się na głównych wytycznych Komisji Europejskiej oraz kluczowych przesłaniach Raportu Palmera dotyczących koncepcji programowej. Podstawę stanowi przygotowanie koncepcji z dużym wyprzedzeniem czasowym i jej konsekwentne realizowanie. Wizja programowa nie może powstać ad hoc w momencie tworzenia aplikacji. Należy postawić sobie jasne cele oraz mieć wyobrażenie tego, co się chce osiągnąć. Koncepcja musi przede wszystkim przedstawiać klarowną i spójną wizję, stworzoną z uwzględnieniem „filozofii” tytułu ESK. Należy zbudować nową jakość na bazie istniejącej już tradycji i tożsamości kulturalnej miasta.

Kryteria oceny ESK

Wnioski miast kandydujących oceniane będą przez Komisję Europejską (a dokładnie poprzez specjalnie powołana Komisję Selekcyjną) z uwzględnieniem szczególnych celów i kryteriów wymaganych do tytułu. Kryteria te są pogrupowane w dwóch kategoriach: „wymiar europejski” oraz „miasta i obywatele”. W kryterium „wymiar europejski” najważniejsze jest, aby miasto kandydujące podkreśliło rolę, jaką odegrało w kulturze europejskiej, miejsce i przynależność do Europy oraz obecny udział w europejskim życiu artystycznym i kulturalnym. Ten wymiar powinien być wyrażony poprzez dialog, integrację i wymianę wartości kulturalnych. Natomiast kryterium „miasta i obywatele” ma na celu zachęcić miasto do stworzenia programu o trwałych efektach, programu, który wpisze się w długoterminowy rozwój miasta wykraczający poza ulotne fajerwerki wydarzeń kulturalnych. Kryterium to nakłada na miasta obowiązek tworzenia długofalowych projektów. Obchody ESK będą więc stanowić okazję, która ma szansę przyczynić się do zmiany lub do utrwalenia i rozwinięcia kulturalnych praktyk w mieście.

Nowa tożsamość – nowa ziemia obiecana

Łódź jest miastem, które poprzez przyznanie tytułu Europejskiej Stolicy Kultury może zyskać nową tożsamość. Nowe oblicze miasta rodzi się od momentu upadku wielkiego przemysłu na początku lat 90. XX wieku. Od tego czasu funkcja przemysłowa miasta zostaje systematycznie wypierana przez funkcje: kulturalną, turystyczną, rozrywkową i usługową. Łódź potrzebuje redefinicji swojej tożsamości. Niegdyś robotnicze miasto zamienia się w metropolię opartą na kulturze, nowych mediach, przemyśle kreatywnym oraz życiu akademickim.

A zatem wracając do pytania „na jakich filarach powinny opierać się projekty realizowane w ramach inicjatywy Łódź ESK 2016?„, wiadomo już, gdzie i jak szukać odpowiedzi. Najistotniejsze odniesienia, jakie zostały wygenerowane w procesach prac nad wizją programową kandydatury Łodzi mają swoje korzenie zarówno w XIX i XX wieku, ale głównie odnoszą się do przyszłości. Wizja Łodzi XXI wieku to obraz miasta opartego na sektorze kulturalnym, przemyśle kreatywnym, nowych mediach, nowych technologiach oraz aktywności akademickiej. W nawiązaniu do przeszłości, czyli gigantycznego potencjału rozwojowego, Łódź musi raz jeszcze „rozwinąć skrzydła”, tym razem nie tylko na polu przemysłowym, lecz głównie w oparciu o sektor kulturalny, turystyczny i rozrywkowy. Kluczowym hasłem, czy też kategorią, która ma tworzyć nowy porządek i nową tożsamość miasta jest pojęcie „Nowej Ziemi Obiecanej”. Najważniejsze klucze pojęciowe to dynamika, rozwój, awangarda, kreatywność i przyszłość. Na płaszczyźnie tych pięciu kategorii stworzyliśmy główne filary projektu.

Filar pierwszy: Miasto awangardowe

Ważnym obszarem, na którym powinien opierać się program ŁESK 2016 są korzenie awangardowe miasta. „Łódzka awangarda” jest już niewątpliwie funkcjonującym symbolem. Dziś tradycje awangardowe widoczne są pod postacią rozwijających się ruchów artystycznych oraz rozmaitych przejawów kultury progresywnej i alternatywnej. Kluczowym, wciąż rozwijającym się zjawiskiem jest synteza dwóch obszarów kulturowych – tzw. offu z kulturą elitarną.

Filar drugi: Miasto kreatywne

Filar drugi polega na opracowaniu i realizacji licznych inicjatyw, projektów z sektora przemysłu kreatywnego, nowych mediów oraz nowych technologii. Istotnym elementem jest wspieranie i współtworzenie projektów z obszaru Art & Business. Wymiarem europejskim tego filaru powinno być utworzenie sieci miast kreatywnych oraz aktywność łódzkich partnerów w ramach tej platformy.

Filar trzeci: Miasto wizualne

Kolejnym istotnym wyznacznikiem w przyszłym programie ŁESK 2016 powinny być sztuki wizualne. Łódź w głównej mierze słynie z instytucji oraz wydarzeń kulturalnych z zakresu filmu, sztuki współczesnej, animacji, fotografii, komiksu, mody i wzornictwa (designu). Dziedziny te, tworzące razem specyficzną „kulturę wizualną”, powinny być w szczególny sposób stymulowane i rozwijane.

Filar czwarty: Miasto postindustrialne

Ostatni bardzo pojemnym obszar przyszłego programu ŁESK 2016 to charakter postindustrialny Łodzi. Istotnym pojęciem jest tu „przestrzeń postindustrialna” rozumiana dosłownie jako industrialne dziedzictwo, spuścizna architektoniczna i symbolicznie jako subiektywna topografia miasta oraz wielokulturowy wymiar społeczno-historyczny. Łódzkie fabryki, to nie tylko fragment kultury materialnej miasta, ale także wielki potencjał społeczny, duchowy i symboliczny. Fabryczny charakter Łodzi jest bowiem nie tylko elementem architektury miasta, ale najistotniejszym, najbardziej swoistym wyróżnikiem Łodzi (tzw. USP – unikalną cechą marki).

Główne wymiary projektu ESK

Program obchodów ESK, a także sam fakt kandydowania do tego tytułu należy potraktować dwubiegunowo. Z jednej strony istotnym elementem jest to, jakie korzyści i wartości dodane związane są z ubieganiem się o tytuł ESK (czyli wszystko to, co otrzymujemy). Z drugiej zaś strony ważne jest to, co Łódź i łodzianie wniosą do inicjatywy ESK (czyli wszystko to, co dajemy). Oba te wymiary łączy fakt, iż przestrzenią, na której rozgrywają się wszystkie projekty jest Łódź. Bez względu na to, kto jest beneficjentem danego projektu, czy dany projekt spełnia kryterium „miasta i obywatele” czy „wymiar europejski”, to wciąż wspólnym mianownikiem jest ta sama arena – miasto Łódź. Ze względu na to, iż projekt jest skierowany zarówno do mieszkań
ców miasta, jak i do przyjezdnych, należy skupić się nad tym, co miasto może zaoferować obydwu grupom. Dlatego też, obok głównych filarów projektu Łódź – Europejska Stolica Kultury 2016 ważny jest wymiar przestrzenny projektu. Do głównych obszarów, na które trzeba zwrócić uwagę podczas planowania konkretnych projektów ŁESK 2016 należą: wymiar artystyczny, społeczny, ekonomiczny, turystyczny, ekologiczny, topograficzny oraz wymiar wizerunkowy.

Na koniec: od siebie

Kilkadziesiąt lat temu dzięki artystom i ruchom oddolnym powstała łódzka awangarda i tak też dziś rodzą się nowe niezależne nurty. To w Łodzi powstała Konstrukcja w Procesie, Warsztat Formy Filmowej, kultura Zrzuty, grupa Łódź Kaliska, pierwsze Biennale Sztuki. Aktualnie takich pionierskich inicjatyw w Łodzi jest wiele – Alternatywna Łódź, Fabrykancka, grupa Nud-no, Białe Gawrony, Grupa Pewnych Osób etc. Podróżując po innych miastach nie widzę takiej aktywności wśród młodych ludzi, którzy biorą sprawy w swoje ręce (tak jak w Łodzi). Nie możemy być przecież miastem wyłącznie kultury elitarnej jak Paryż czy Florencja. Marzę, aby Łódź była bardziej jak Berlin, czy Amsterdam.

Nie mam żadnych wątpliwości, że Łódź jest najlepszym, wręcz modelowym kandydatem do Europejskiej Stolicy Kultury. Czuje, że dopiero nadchodzi nasze 15 minut. W Łodzi zaczyna się coś na nowo rodzić. Myślę, że nawet jeśli nie uda nam się zdobyć tytułu ESK to i tak wygramy. Musimy konsekwentnie „robić swoje”. Ważne, żeby Łódź rozwijała się w każdym aspekcie. Sam tytuł to tylko flaga, logo, z którym maszerujemy.

Od kultury walki do kultury pracy :)

 „Siłę przyciągającą narodu, jego wpływy ościenne, wywołują nie jego potęga polityczna, przewaga wojskowa, ani bogactwo ekonomiczne, lecz kultura, obyczajowość, oświata, i najpiękniejszy ich kwiat, sztuka” 

– Aleksander Brückner, „Dzieje Kultury Polskiej”

Jestem Polakiem. Polska to mój dom. Jednak mocno niewygodnie czuję się w kostiumie zwanym polskością. Polskość, w którą ubrali nas wieszczowie i historycy, szkoły, nasze rodziny i sąsiedzi, jest nieatrakcyjna oraz szkodliwa. Nie daje nam spójnej odpowiedzi na pytania kim jesteśmy, dokąd podążamy, oraz dlaczego podróż w przyszłość pod biało-czerwonymi barwami jest warta wysiłku.  Polskość, w którą jesteśmy ubrani, wymyślona została pod zaborami i w swej istocie jest przepisem na walkę i przetrwanie. Ale mamy XXI wiek i już najwyższy czas przejść od kultury walki i przetrwania do kultury pracy i dobrobytu. Upłynęło wiele czasu i mocno zmienił się świat. Czas dotychczasową polskość przebudować, by była atrakcyjna i przydatna. 

Po upadku pierwszej Rzeczypospolitej przetrwanie polskości wymagało nowych mitów narodowych. Mitów koniecznych do uzasadnienia klęski, dających siłę przetrwać i wybić się na niepodległość. Mitów, które z narodu szlacheckiego oraz zniewolonego przezeń ludu skleić mogły naród polski. Mity te wówczas były konieczne – dziś jednak są szkodliwe. Wartości tłoczone Polakom w głowy przez państwo i społeczeństwo są nieprzydatne, a nowych nie potrafiliśmy jak dotąd wypracować. Ta dezorientacja nam szkodzi. Człowiek jest istotą społeczną: by być bezpiecznym i szczęśliwym, musi działać z innymi ludźmi. Społeczność koordynuje małe i duże zachowania jednostek poprzez normy moralne, nakłaniające lub przymuszające do podporządkowania się wspólnym wartościom. Mity i symbole mają realną wartość, która stanowi kapitał kulturowy społeczności i przesądza o jej konkurencyjności. Szybkie zebranie się pod flagą to przenośnia, ale również skuteczny sposób zachowania życia na polu  bitwy. Niestety dziś nie mamy dobrych flag, pod którymi moglibyśmy się zbierać.

Z bagażem zmurszałych i zatęchłych wartości daleko nie zajedziemy. Nasze matryce zachowań zakodowane w wartościach narodowych są dziś bezużyteczne. Polskość każe walczyć. Ale dziś nie mamy z kim walczyć – przyjmując taką strategię możemy co najwyżej sami sobie zaszkodzić. Polacy pod naciskiem i krytyką obcych jednoczą się i stają się gorącymi patriotami. Gdy jednak zostajemy na chwilę sami bez wroga, to zaczynamy walczyć, przezywać się, obrażać nawzajem – tak po prostu bezinteresownie, z przyzwyczajenia. Polskość każe świętować porażki typu Katyń i powstanie warszawskie oraz nurzać się i taplać w statusie ofiary.  Lecz gdy sami jesteśmy katami (jak w Jedwabnem), lub mamy szansę na spokojną budowę własnego dobrobytu – gubimy się i nie potrafimy postąpić mądrze. Polskość za bohatera każe uznać niezbyt rozgarniętego narwańca typu Piotr Wysocki – za to, że wywołał powstanie listopadowe skończone likwidacją autonomii Królestwa Polskiego. Za zdrajców uważa się natomiast Franciszka Ksawerego Druckiego-Lubeckiego, który uratował finanse Królestwa Polskiego, skutecznie wspierał rozwój polskiego przemysłu i otworzył na nasze produkty rynek rosyjski, czy też Aleksandra Wielopolskiego, który średniowieczną pańszczyznę odrabianą w naturze na rozkaz pana zamieniał na czynsz płacony w gotówce, rozwijał szkoły, spolszczył administrację na terenie Polski, oraz dążył do równouprawnienia Polaków wiary starozakonnej.

Słabość polskości widać w kontaktach z obcymi kulturami. Większość polskich emigrantów bardzo szybko się roztapia w kulturach lokalnych; drugie pokolenie zazwyczaj duka kilka słówek po polsku, a trzecie jest ledwie świadome kraju pochodzenia dziadków. Niektóre jednak narody, takie jak chociażby Włosi i Irlandczycy, które miały podobną lub nawet bardziej dramatyczną historię, potrafią – będąc obywatelami nowych państw – trzymać się kultury swych praojców. W polskich mediach królują wytwory kultury zagranicznej. Własnych nie jesteśmy w stanie sprzedać zagranicznym odbiorcom. Amerykańska „Ulica Sezamkowa” wyprodukowana w ramach misji państwa amerykańskiego jest produktem odnoszącym w mediach na świecie większy sukces niż nasza cała kultura narodowa razem wzięta.

Polskość jest marną rekomendacją dla Polaka na obczyźnie. W wielu zagranicznych domach słowa „mamo, tato wychodzę za Polaka” wywołują konsternację nieporównywalną z dreszczem wywołanym słowami „mamo, tato wychodzę za Francuza/Włocha/Szweda”. Bolesne i niesprawiedliwe? Tak, bo chcemy wierzyć, że liczą się zalety konkretnej osoby, a nie jej narodowość. Ale polskość jest obciążeniem, które trzeba przezwyciężać własną indywidualną postawą i pracą; nie jest rekomendacją podnoszącą status osoby obdarzonej tym atrybutem. Zresztą, patrząc niedomytych i nieokrzesanych współplemieńców w samolotach do USA i pociągach do Niemiec, wcale się nie dziwię. Pośród obcych polskość jest dziś rekomendacją co najwyżej na posadę pracowitej niańki, opiekunki, hydraulika i pielęgniarki. I nie mówmy,  że to przez nasze ubóstwo. Przed wiekami Szwajcar był synonimem ubóstwa. A czasy, w których Hiszpanie byli tak biedni jak Polacy, pamiętają żyjący pośród nas całkiem młodzi ludzie.

Czas przestać wyznawać dyrdymały o dobrym narodzie i złych zaborcach.  Polskę straciliśmy przez własną głupotę. Zlikwidujmy w końcu kanon lektur, który powiela szkodliwe stereotypy narodowe. Pozwólmy młodym myśleć samodzielnie. Tak długo, jak będą nauczani, że cham stracił złoty róg, bo nie poszedł z kosą na armatę – tak długo będziemy marnować energię w źle przygotowanych zrywach, zamiast tworzyć dobrobyt w dobrze zorganizowanych przedsięwzięciach. Przestańmy odmieniać słowa „naród” i „patriotyzm” na wszelkie możliwe sposoby. Skończył się już czas, gdy to co dobre dla Polski było jednocześnie dobre dla Polaka, nawet jeśli przez to musiał zginąć. Mamy dziś epokę, w której to co dobre dla Polaka jest dobre dla Polski.

Kochana prawico – odspawaj się od mitu Polaka jako białego heteroseksualnego katolika. Każdy, kto chce żyć z nami i pracować na nasz wspólny dobrobyt, będzie dobrym Polakiem. Kochana lewico – przestań tworzyć kasty uciśnionych zasługujących na pomoc z kieszeni pracujących obywateli rozdzielaną wedle uznania lewicowych elit; przy tym rozdzielaniu zostaje zbyt dużo w waszych kieszeniach. Najlepszym środkiem rozwoju jest odblokowanie biedniejszym szans na konkurowanie o swoje miejsce na drabinie społecznej.

Uniwersytet, świątynia wiedzy – z prof. Alojzym Z. Nowakiem, rektorem Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Maciej Chmielewski :)

Maciej Chmielewski: Panie Profesorze, w jaką wizję uniwersytetu pan wierzy? Niezależność uczelni wyższych gwarantuje nam Konstytucja, potrzebę wolności i niezależności ośrodków akademickich dało się w ostatnich latach odczuć. Mam jednak wrażenie, że koncept uniwersytetu jako wspólnoty wykładowców i studentów się rozmywa. W rozmowach słyszę, że z jednej strony wykładowcy nie traktują studentów po partnersku, z drugiej strony podejście studentów wobec uczelni jest coraz bardziej klienckie. Czy ta idea się po prostu nie przeterminowała?

Alojzy Z. Nowak: Mój ideał uniwersytetu, także Uniwersytetu Warszawskiego funkcjonuje wokół dwóch kanonów: po pierwsze, kształcenie akademickie i badania naukowe powinny się łączyć; po drugie, wolność intelektualna i swoboda w badaniach oraz nauczaniu muszą być gwarantowane przez autonomię uniwersytetu. Uniwersytet Warszawski powinien być instytucją wzorcotwórczą i miejscem poszukiwania prawdy. Te zasadnicze kanony od czasu Uniwersytetów Humbolta nie wymagają przedefiniowania. Ważna i wciąż aktualna jest też misja uniwersytetu wobec swojego otoczenia. Badania, rozwój niezależnych dyscyplin z własnymi standardami i priorytetami powinny być w możliwie największym stopniu istotne z ekonomicznego oraz społecznego punktu widzenia. Takie właśnie podejście powinno przyczyniać się do zachowania uniwersytetu jako wspólnoty wykładowców i studentów. Przecież to jedno z pierwszych miejsc, gdzie młodzi ludzie uczą się wolności i odpowiedzialności, a my dajmy im ku temu platformę. 

Nowa, uchwalona w tej kadencji strategia UW na lata 2023 – 2032 tworzona była na zasadach partycypacyjnych – w jej tworzeniu brali udział na równych prawach pracownicy naukowi i administracyjni oraz także właśnie studenci i doktoranci. Widzimy oczywiście komercyjne podejście do edukacji wyższej, ale uniwersytet to coś więcej, wspomnianych wcześniej wartości uniwersyteckich nie możemy zatracić. W dydaktyce uniwersyteckiej nie może to być prosta relacja klient, czyli student, a świadczący usługi – uczelnia. Mam nadzieję, że wychodzenie w tej relacji poza dydaktykę, dla przykładu włączanie studentów w badania naukowe czy inne projekty realizowane przez uczelnię, wzmacnia relacje pomiędzy członkami wspólnoty uniwersyteckiej. Nasze obecne działania z jednej strony zmieniają warunki pracy i studiowania na uczelni, a z drugiej pokazują społeczności akademickiej, a jestem przekonany – także pozaakademickiej – korzyści płynące z naszej działalności. Na przykład z ochroną klimatu, wykorzystaniem naturalnych źródeł energii, etc. Analizujemy i wyciągamy wnioski z doświadczeń największych i najbardziej renomowanych uczelni na świecie. Wiele czerpiemy z aktywnego uczestnictwa w Sojuszu 4EU+, konsorcjum europejskich uczelni badawczych. Jednym z moich priorytetów jako rektora Uniwersytetu Warszawskiego był powrót medycyny w struktury uczelni. Ideę tę mocno wspierał Senat i społeczność akademicka UW. Kształtujemy w ten sposób Uniwersytet Warszawski jako instytucję wszechstronną, obejmującą zakresem swoich badań i kształcenia możliwie najszersze spektrum nauki. Wspieranie badań prowadzonych na najwyższym poziomie, zarówno na wydziałach przyrodniczych, ścisłych, społecznych i humanistycznych oraz w jednostkach pozawydziałowych, jak np. Centrum Nowych Technologii, Centrum Optycznych Technologii Kwantowych, czy Centrum Nauk Biologiczno-Chemicznych, to potwierdzenie, że Uniwersytet Warszawski konsekwentnie realizuje swoją misję i przyjętą strategię.

Gdzie dostrzega pan największe wyzwania oraz szanse na przyszłość? Pytam zarówno o Uniwersytet Warszawski, jak i całość polskiej nauki.

Chcąc odpowiedzieć na tak postawione pytanie, należy zdefiniować te wyzwania i szanse stojące przed szkolnictwem wyższym czy polską nauką, a więc i przed Uniwersytetem Warszawskim. Naukę można definiować na wiele sposobów. Dla mnie wiąże się w pierwszej kolejności z dochodzeniem do prawdy. Bliski jest mi także pogląd, iż nauka to zobiektywizowany (niezależny od postaw i poglądów badawcza) sposób powiększania zasobu dostępnej wiedzy o różnych aspektach otaczającej nas rzeczywistości. Z tego punktu widzenia musi się ona obecnie zmierzyć z próbą opisu, diagnozy i rozwiązywania przede wszystkim wielu problemów globalnych, takich choćby jak zagrożenia klimatyczne, demograficzne, energetyczne, ale także te związane z nierównościami społecznymi, ekonomicznymi, wszelkiego rodzaju próbami wykluczenia społecznego. W wielu miejscach na świecie problemy pojawiają się w związku z polityką migracyjną, azylową, czy szerzej, kwestiami zarządzania granicami w skali globalnej. Osobnym, ale w dużym stopniu integralnym problemem w najbliższych latach jest kwestia wykorzystania sztucznej inteligencji. Już tylko te subiektywnie wyszczególnione wyzwania nakładają na naukę obowiązek ich analitycznego, dogłębnego badania i formułowania teoretycznych i praktycznych rozwiązań oraz zastosowań.

Uniwersytet Warszawski chce odgrywać coraz większą rolę w kształtowaniu i implementacji zdobyczy naukowych w Polsce. Szanse na podniesienie na wyższy poziom jakości badań naukowych dostrzegam między innymi w aktywnym, jak dotychczas, uczestnictwie Uniwersytetu Warszawskiego w Sojuszu 4EU+. Już teraz instytucje uniwersytetów europejskich tworzą coraz liczniejsze obszary współpracy, kooperacji, podejmują inicjatywy związane z innowacjami, transferami najnowocześniejszych technologii. To dzięki tej kooperacji, doświadczeniom z niej wynikającym możemy lepiej, sprawniej zarządzać uniwersytetem, czy tworzyć nową jakość kultury organizacyjnej. We współpracy z uczelniami europejskimi, amerykańskimi czy azjatyckimi nie chodzi jednak tylko o innowacje czy nowoczesne rozwiązania technologiczne, które w realnej gospodarce prowadzą do tworzenia nowoczesnych towarów tudzież usług i które zapewnią firmom zwrot z inwestycji i konkurencję na rynku globalnym. Uniwersytet Warszawski, pełniąc rolę „świątyni wiedzy” w swej misji podkreśla znaczenie realizacji takich wartości jak dobrobyt społeczny, rozwój kulturowy oraz troska o zrównoważony rozwój społeczny. Poprzez współpracę z wieloma uniwersytetami zagranicznymi widzimy też wielką szansę w zapewnianiu i tworzeniu warunków do rozwijania umiejętności i w budowaniu tzw. miękkich kompetencji społecznych. Uniwersytet Warszawski już dziś jest miejscem wolności, tolerancji i niczym nieskrępowanej wymiany poglądów. Tworzy warunki do dialogu dla ludzi różnych przekonań, środowisk, wyznań. Spory i dyskusje są u nas na porządku dziennym, gdyż to one leżą u podstaw rozwoju badań, zwalczania uprzedzeń i nacisków. W tym właśnie widzę szansę dla dalszego pomyślnego rozwoju naszej uczelni.

Podstawowe zagrożenie dla perspektyw rozwoju dla nauki dotyczy dziś stabilności systemu bezpieczeństwa i współpracy międzynarodowej, opartych na Karcie Narodów Zjednoczonych. Reguły ponadnarodowego porządku są dramatycznie naruszane. Jest prawdopodobne, że w ciągu najbliższych dekad rywalizacja o globalne wpływy może osiągnąć najwyższy poziom konfliktów od czasów zimnej wojny. Te możliwe fatalne perspektywy siłą rzeczy mogą także przekładać się na rozwój, stabilność oraz przyszłość całej nauki światowej.

Rozwój nauki musi przebiegać we współpracy z biznesem. W zakresie edukacyjnym wydaje się, że jest nieźle. Uczelnie współpracują z biurami karier korporacji, udało się jako tako dostosować strukturę kierunków do potrzeb rynku pracy. Otwierają się na interesariuszy. Gorzej sytuacja wygląda w czystej nauce. Komercjalizacja wyników badań idzie słabo, co w pana ocenie wymaga największej poprawy?

Jestem zwolennikiem korekty systemu finansowania uniwersytetów, tak by obok grantów i subwencji znaczący udział stanowiły środki zewnętrzne. Ten aspekt, w tym przychody z komercjalizacji wyników badań, jest po prostu niezwykle ważny dla samego funkcjonowania wyższych uczelni. Pytanie o środki pochodzące od zewnętrznych partnerów czy darczyńców w mojej opinii dotyka problemu zacznie szerszego, mianowicie zasadności i potrzeby relacji pomiędzy uczelniami a szeroko rozumianym biznesem. Spotkałem się niedawno z pytaniami, czy nie przespaliśmy w pewnym momencie w Polsce czasu na udział uniwersytetów i politechnik w innowacyjnym świecie technologicznej zmiany. To ważna kwestia. Jestem przekonany, że coraz wyższy poziom rozwoju technologicznego staje się obecnie kluczowy także dla jakości zarządzania uczelnią. Wszechstronne, innowacyjne technologicznie, cyfryzacyjne i merytoryczne kształcenie, oparte na jedności badań naukowych i dydaktyki, a jednocześnie szanujące wolność działalności badawczej to klucz do zrozumienia przemian dokonujących się w europejskich uniwersytetach.

Z moich licznych doświadczeń z funkcjonowania uniwersytetów amerykańskich próbuję także wyciągać jeszcze inne wnioski. W USA narodził się typ uniwersytetu przedsiębiorczego. Dziś, w szczególności takie uczelnie jak Harvard, Berkeley, MIT, Yale, Princeton, mogą stanowić uosobienie z jednej strony akademickiego prestiżu i bardzo wysokiego poziomu badań naukowych i nauczania, a z drugiej owego związku z wykuwaniem innowacji, nowoczesności i przedsiębiorczości. Oczywiście na rolę i znaczenie uczelni wyższych należy spojrzeć z punktu widzenia całego systemu edukacji, regulacji prawnych i  – co niemniej ważne – narodowych uwarunkowań i tradycji.

Podstawą amerykańskiej filozofii zarządzania uczelniami wyższymi jest imperatyw konkurencyjności. W warunkach amerykańskich podstawowym ogniwem łączącym aktywność przedsiębiorczą na uczelniach z gospodarką opartą na wiedzy jest głównie rynek oraz zamówienia instytucji prywatnych. Jeśli wprowadzane przez uczelnie innowacje i podejmowane ryzyko pomagają przyspieszyć tworzenie wiedzy i jej transfer do praktyki społecznej i gospodarczej, to wtedy polepszają one swoją reputację i zwiększają znaczenie, a w konsekwencji zwiększają swoje budżety. Związek amerykańskich uczelni z biznesem, pozyskiwaniem grantów jest kluczem do ich funkcjonowania.

Naturalnie, nie da się wszystkiego importować czy pozyskiwać tylko z doświadczeń amerykańskich. W Europie szkolnictwo wyższe jest bardziej regulowane oraz finansowane w dużej mierze z środków publicznych. Tym niemniej, od kilkudziesięciu lat w Europie regulacje dotyczące misji wyższych uczelni, głównie publicznych, stają się też coraz częściej nastawione w dużym stopniu na większą autonomię w zakresie działania oraz na większą niezależność źródeł finansowania. Faktem jest też, że europejska kultura akademicka ceniła zawsze bardziej tradycyjne i sprawdzone nurty nauczania i badań naukowych, ale to się szybko zmienia. Jeśli chodzi o związki szkół wyższych z biznesem, to także moje dotychczasowe doświadczenie krajowe prowadzi do oczywistej konkluzji. Uniwersytet Warszawski w jeszcze większym stopniu kształci również przyszłych przedsiębiorców, innowatorów i kreatorów rynku. Dla sukcesu modernizacyjnego Polski będzie miało przedsiębiorcze i proinnowacyjne nastawienie firm publicznych i prywatnych, pracowników i konsumentów. W tej sytuacji istnieje absolutna potrzeba nowej i przyspieszonej adaptacji nauki i gospodarki do nowych wyzwań, związanych m.in. z tzw. Gospodarką 4.0 – a więc gospodarki zorientowanej w coraz większym stopniu na nowoczesne technologie, innowacje, sztuczną inteligencję, szeroko rozumianą przedsiębiorczość. Często o tym mówię – nauka musi zatem szybko podążać, a nawet wyprzedzać potrzeby nowoczesnej gospodarki. To nie może być tylko myślenie życzeniowe. Do tego potrzebne jest zrozumienie nie tylko konieczności konkretnych działań, ale także same praktyczne działania. To już się dzieje na Uniwersytecie Warszawskim. Uważam, że wybitni przedstawiciele biznesu powinni częściej znajdować miejsce w uczelniach, czy to w postaci ciał doradczych czy w pomocy w prowadzeniu działalności badawczej i dydaktycznej, a przedstawiciele uczelni powinni zasiadać w radach nadzorczych firm czy też w radach dyrektorów. W rezultacie wzajemnego poznania się, współpracy oraz niejednokrotnie i wspólnych celów, część badań naukowych mogłaby być i już jest finansowana ze środków zewnętrznych, a studenci i absolwenci mogliby zdobywać doświadczenie i umiejętności w dobrze prowadzonych firmach. To w przyszłości zwiększałoby ich atrakcyjność na rynku pracy.

Udział firm w sponsorowaniu badań wciąż jest niewielki. W biznesie często słychać: chcielibyśmy, ale uczelnie chcą badać, a nie zbadać. Biznes oczekuje, że badania będą prowadziły w kierunku efektów, a inwestycja przyniesie zwrot. Jak to zjawisko wygląda z perspektywy Uniwersytetu? Co może zrobić rektor, by poprawić współpracę nauki z biznesem, szczególnie wydziałów technicznych i przyrodniczych?

Jak wspomniałem wcześniej, rozumiem, że szeroko rozumiany biznes i jego otoczenie słusznie oczekują, że badania naukowe będą w większym stopniu prowadziły do konkretnych efektów. Będąc zwolennikami znacznie większego zaangażowania nauki na rzecz bardziej ścisłej i efektywnej z nim współpracy, musimy zdać sobie sprawę, że bez wyników badań podstawowych nie będzie badań stosowanych. Błędy strategii badawczo-rozwojowych wielu krajów pokazały, jakie są niedobre skutki braku zrównoważenia w badaniach. Nie we wszystkich dyscyplinach zwrot z nakładów na badania będzie tak samo widoczny i mierzalny. Duża część pracy uczelni przynosi efekty nie tyle trudno mierzalne, co wręcz niemierzalne. Nie powinniśmy bać się oceny działania uczelni, powinniśmy jej podlegać, ale nie może ona być jedno- lub kilkuwymiarowa i ograniczać się do efektywności czy określonej wydajności. Uczelnia nie może przypominać nawet sprawnie funkcjonującego przedsiębiorstwa. Takie podejście technokratyczne stanowi zagrożenie dla humboldtowskiego kanonu. Uniwersytet był i jest nadal postrzegany jako „świątynia wiedzy”.

Obecnie polska nauka w dużej mierze jest zależna od czynników zewnętrznych. Praktycznie nie ma polskich czasopism naukowych o odpowiedniej renomie, a chcąc zaistnieć, polscy akademicy zmuszeni są publikować w czasopismach zagranicznych, często płacąc za publikację, co niekoniecznie wiąże się z jej faktyczną jakością czy późniejszymi cytowaniami. Rocznie wypływa nam z tego powodu z Polski ponad 120 mln złotych. Czy nie lepiej byłoby te pieniądze zainwestować w rozwój polskich czasopism, tak, by za kilka lat samemu odgrywać istotną rolę w światowej nauce? 

Potencjał naukowy i organizacyjny Uniwersytetu Warszawskiego pozwala myśleć nie tylko o konkurowaniu z zagranicznymi uczelniami w tych zakresach, ale także o odgrywaniu ważnej praktycznej roli w promocji naszych osiągnięć naukowych na akademickiej arenie międzynarodowej. Uniwersytet Warszawski potwierdził, iż zajmuje czołowe miejsce w krajowej lidze uniwersytetów badawczych. Ewaluowaliśmy 24 dyscypliny i 8 z nich otrzymało kategorię A+, 12 – A, a 4 – B+. Oczywiście, gdybyśmy mieli same A+, bylibyśmy jeszcze bardziej zadowoleni. W ostatnich trzech latach wzmocniliśmy znacząco pozycję w nauce europejskiej i światowej. Od 2020 roku nasi pracownicy uzyskali 12 grantów ERC. Uczestniczymy w licznych konsorcjach europejskich. Rośnie, choć jeszcze nie w stopniu przez nas pożądanym, odsetek prac publikowanych w najbardziej prestiżowych czasopismach i wydawnictwach. Jesteśmy członkiem grupy CE7 – najlepszych uniwersytetów badawczych z Europy Środkowo-Wschodniej. Osobiście uważam, że rzeczywiście istnieje problem niskiej kompatybilności działalności naukowej i wysiłku naukowego na Uniwersytecie Warszawskim z ocenami międzynarodowymi w tych zakresach. 

Wysokie oceny tych działalności w kraju nie przekładają się na pozycje w rankingach zagranicznych. Wpływ na to ma między innymi niska cytowalność powstających w Polsce prac naukowych, w szczególności takich, które mają walor implementacji do żywotnych dziedzin życia społecznego i gospodarczego w kraju, ale i potencjalnie ich implementacji za granicą. Dylemat jak zwiększyć widoczność dorobku naukowego polskich uniwersytetów jest niezmiernie ważny i aktualny. Uniwersytet Warszawski, Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego (ICM) organizuje bezpłatne spotkania i szkolenia poświęcone Platformie Polskich Publikacji Naukowych, udostępnianiu treści w otwartym dostępie i licencjom Creative Commons. Szkolenia te organizowane są na terenie całego kraju. Ale zgadzam się z opiniami, że duże znaczenie dla polskich uczelni wyższych mogą mieć również przemyślane inwestycje w rozwój i doskonalenie, także nowych polskich czasopism, również w językach obcych. Podniesienie ich jakości i widoczności to jeden z warunków koniecznych dla obecności w stosownych bazach czy uzyskania przez nie Impact Factor. Program wsparcia organizacyjnego czy finansowego najlepszych polskich wydawnictw i czasopism naukowych byłby bardzo pożądany. 

Może Ministerstwo powinno się skłonić ku pilotażowemu programowi, w którym podnieślibyśmy jakość polskich czasopism? Profesjonalizacja, partnerstwo w know-how, wsparcie w tworzeniu czasopisma i profesjonalnych naukowych redakcji, podniesienie roli recenzentów wraz z dialogiem recenzenckim. Wymaga to pewnej pracy, ale wydaje się, że w perspektywie kilku lat może przynieść same korzyści.

Przede wszystkim podniesienie jakości polskich czasopism  – cel jak najbardziej pożądany  – w pierwszej kolejności zależy od autorów publikacji, poziomu ich badań naukowych, wyboru tematów badawczych, które możliwie najczęściej powinny wykraczać poza jednostkowy czy lokalny charakter, a ich celem powinna być maksymalizacja naukowego efektu publikacyjnego. Na przykład takiego, jak wniesienie oryginalnego wkładu do badanej dziedziny czy danej wiedzy. Osiąganie takiego efektu jest też zależne (o czym zbyt mało się dyskutuje) od właściwej komunikacji i współpracy autora z wybraną redakcją lub wydawnictwem. Tymczasem właśnie jakość takiej współpracy na ogół szwankuje. Wymagania instytucjonalne polskich wydawców są co prawda co do takiej kooperacji zróżnicowane, ale raczej niewymagające w odróżnieniu od wydawców zagranicznych. Zdecydowanie lepiej w polskich warunkach funkcjonują w tej materii wydawnictwa prywatne. 

Istotną kwestią wydaje się przemyślenie sprawy zdecydowanie silniejszego powiązania kariery naukowej nie tyle z ilością, ale i jakością dorobku publikacyjnego. W szczególności dorobku w językach obcych (na czele w angielskim), pogłębionego współpracą z liczącymi się zagranicznymi ośrodkami badawczymi, a przede wszystkim współpracą podkreśloną obecnością w czasopismach indeksowanych w głównych bazach publikacyjnych.

Czy ministerstwo może pomóc podnieść jakość polskich czasopism naukowych? Na przykład poprzez wsparcie w tworzeniu czasopisma i profesjonalnych naukowych redakcji, podniesienie roli recenzentów wraz z dialogiem recenzenckim. Może, ale pod warunkiem, że będzie to robić najpierw w konsultacji ze środowiskami naukowymi. Być może w ich rezultacie powinien powstać algorytm dotyczący finansowego wsparcia na rzecz podniesienia jakości czasopism. Warunkiem koniecznym jest też separacja polityki od często dyskusyjnej oceny jakości danego czasopisma. Stąd takie znaczenie może mieć powstanie wspomnianego wcześniej algorytmu. Widzę też bardziej szczegółowe powiązanie grantów z wynikami badań, które zostaną potwierdzone w publikacjach. W tej perspektywie warto stworzyć system pozyskania czy nawet przeniesienia pewnych rozwiązań z krajów o większym doświadczeniu, głównych wydawnictw światowych, które obsługują kluczowe czasopisma naukowe (tj. Wiley&Sons, Routledge czy europejski Springer), organizacji oferujących rozwiązania wspierające rozwój wydawnictw i inne formy promocji wyników badań (np. Index Copernicus Intl.) oraz innych funkcjonujących w otoczeniu publikacji naukowych, które pozwoliłyby przenieść na polski grunt projakościowe i profesjonalne rozwiązania w tym zakresie. Wsparcie rządu dla podniesienia jakości, widoczności i pozycji międzynarodowej polskich czasopism poprzez długoterminowy program, poprzedzony choćby działaniami pilotażowymi, uważam za bardzo potrzebne. Jest to szansa na zwiększenie tak istotnej cytowalności międzynarodowej wyników badań powstających na polskich uczelniach, a w konsekwencji również poprawienie ich pozycji międzynarodowej.

Jak zarządzać takimi procesami z perspektywy rektora, współpracy z ministerstwem, współpracy z resztą środowiska naukowego, a może właśnie z ekspertami zewnętrznymi?

Oczywiście dostrzegam potrzebę takiej współpracy. Największą nadzieję pokładam w szerokich konsultacjach środowisk naukowych, w tym oczywiście i rektorów uczelni na rzecz zobiektywizowanego i powszechnie akceptowanego modelu wsparcia ministerstwa na rzecz podniesienia jakości przede wszystkim polskich czasopism naukowych. Także w większym zaangażowaniu ministerstwa, niekoniecznie bezpośrednio, w promocji czy wsparciu na rzecz tak zwanej widoczności polskiego dorobku naukowego za granicą. W tym także we wspomnianych wcześniej programach wsparcia i promocji czasopism naukowych, z wykorzystaniem doświadczeń np. z pilotaży czy o ile to będzie możliwe, wspomnianych wcześniej partnerów międzynarodowych.

Pokładam też nadzieję w funkcjonowaniu Wydziału Lekarskiego na Uniwersytecie Warszawskim, ale także w związku z tym z instytucjonalną współpracą z Warszawskim Uniwersytetem Medycznym oraz Wojskowym Instytutem Medycznym. Wydział Lekarski przyczynia się już teraz do coraz lepszego wykorzystania zaplecza nie tylko nauk przyrodniczych, ale także społecznych i humanistycznych. Oczekujemy zwiększenia ilości publikacji i cytowalności wyników badań w najlepszych czasopismach naukowych. Chcę także zauważyć, iż Uniwersytet Warszawski przywiązuje dużą wagę do grantów na rozwój, dostosowanie i umiędzynarodowienie periodyków wydawanych na naszej uczelni.

Działania na rzecz zwiększenia międzynarodowego zasięgu periodyków wydawanych na UW, a co za tym idzie – potencjalnego wpływu ukazujących się w nich tekstów na naukę światową legły u podstaw projektu w ramach Działania I.2.1. Projekt zakłada rozwój wszystkich czasopism naukowych UW poprzez dostosowanie ich do standardów międzynarodowych (COPE, etyka, polityka wydawnicza, umiędzynarodowienie itp.), by zwiększyć ich szanse na dostanie się do międzynarodowych baz indeksujących, a co za tym idzie, zwiększyć wydolność publikacyjną pracowników uniwersytetu poprzez dostarczenie wysokiej jakości źródła do publikacji. Przeprowadzamy szkolenie przeznaczone dla redaktorów oraz pracowników redakcji czasopism, wydawnictw UW oraz wszystkich osób zainteresowanych promocją dorobku naukowego w mediach społecznościowych z poziomu autora, czasopisma, jak i wydawnictwa. Partnerstwo z ministerstwem w zakresie programu czy choćby pilotażu takiego programu byłoby dla UW i jego wydawnictwa bardzo interesujące.

Rozmawiając o jakości polskiej nauki, nie uciekniemy od trawiących ją patologii. W zasadzie przyzwyczailiśmy się już do rozsianych po całej Polsce wyższych szkół tego i owego oferujących stopień licencjata, rzadziej magistra we wszelkich specjalizacjach. Płacisz czesne zdajesz, płacisz w terminie zdajesz na pięć. Jak się niedawno dowiedzieliśmy, ta patologia osiągnęła kolejny szczyt w postaci niesławnego Collegium Humanum, wcześniej mające status instytucji państwowej Akademie Kopernikańskie. Jak przeciwdziałać istnieniu takich tworów?

W ostatnich latach doświadczyliśmy reformy nauki i szkolnictwa wyższego, kojarzonej przede wszystkim z Jarosławem Gowinem. Efekty tej reformy spotkały się z różnym przyjęciem przez pracowników nauki. Zasadne jednak wydaje się pytanie, czy potrzebna nam jest kolejna reforma nauki i szkolnictwa wyższego. Nauce raczej szkodzą niż pomagają częste i nagłe zmiany. Jak niejednokrotnie dawałem temu wyraz przed wprowadzeniem w życie tzw. reformy Gowina, wiele jej elementów nie sprawdziło się w rzeczywistości. Należy je zatem skorygować. Proces ten mógłby być przeprowadzony po podjęciu odpowiedniej, środowiskowej debaty, podczas której ustalono by, co jest niezbędne do stworzenia wszelkich warunków, aby badania naukowe w Polsce weszły na poziom najlepszych uniwersytetów europejskich. Warunkiem podstawowym powodzenia takiego przedsięwzięcia jest ograniczenie do maksimum wszelkiej ingerencji politycznej, w szczególności w tematykę i sposób prowadzenia badań naukowych.

Jeśli chodzi o patologię Collegium Humanum, to co dziś z pewnością można stwierdzić, iż jest ona niestety faktem. Właścicielem Collegium Humanum – Szkoły Głównej Menedżerskiej  – jest spółka z o.o. o nazwie Instytut Studiów Międzynarodowych i Edukacji Humanum z Warszawy, która została założona w 2011 r. z kapitałem zakładowym zaledwie 5 tys. zł. Uczelnia ta przejdzie zapewne do historii jako drukarnia dyplomów. Na konkretne przesądzające ustalenia jest jeszcze za wcześnie. Ważne jest jednak konsekwentne stosowanie prawa przy zakładaniu i kontrolowaniu funkcjonowania szkół wyższych oraz by przyjmować i stosować powszechnie obowiązujące międzynarodowe standardy edukacyjne, w tym w zakresie np. dyplomów MBA, a także zwiększyć zachęty do uzyskiwania przez polskie uczelnie powszechnie uznawanych akredytacji międzynarodowych.

Z nauką oraz Uniwersytetem jest pan związany całe życie zawodowe. Dziekan wydziału, prorektor, w końcu rektor. Jak się zarządza tak wielkim organizmem, jakim przecież jest Uniwersytet Warszawski? Jak pogodzić różne, a często sprzeczne interesy wydziałów, ich różne potrzeby oraz kierunki rozwoju?

Uniwersytet Warszawski to złożony organizm o dużej skali działania. Jego rozwój w dynamicznym świecie wymaga wizji uniwersytetu innowacyjnego, ambitnego, otwartego na dialog i zmiany. Bycie uczelnią promującą postawy społecznej odpowiedzialności i działalności na rzecz zrównoważonego rozwoju wymaga dużej wiedzy i umiejętności menedżerskich. W swojej obecnej działalności rektorskiej, ale i wcześniej prodziekana i dziekana Wydziału Zarządzania staram się opierać zarządzanie instytucją na wyznaczeniu jej konkretnych celów, a następnie realizacji strategii, która pozwoli na ich osiągnięcie. Jestem jednak głęboko przekonany, że wyznaczanie i osiąganie celów, w szczególności celów strategicznych, takich właśnie jak wspomniana wcześniej „Strategia na Uniwersytecie Warszawskim na lata 2023 – 2032”, jest możliwe tylko poprzez zaangażowanie i lojalną współpracę z całym środowiskiem uniwersyteckim  – w tym naturalnie ze środowiskiem studenckim. Posiadanie przez rektora wizji uczelni nie jest automatyczną gwarancją jej powodzenia, jednak stwarza taką szansę. Oczywiście, nie bez znaczenia jest też wiedza merytoryczna, umiejętność pracy zespołowej, zdolność przekonywania do swoich racji oraz akceptacja poglądów i zdania innych osób. Tylko poprzez dialog, współpracę i dobrą wolę można z sukcesem pogodzić różne, a niekiedy i sprzeczne interesy wydziałów, ich zróżnicowane potrzeby oraz kierunki rozwoju. Tym bardziej, że na Uniwersytecie Warszawskim pozostawiliśmy maksymalny dopuszczony tzw. reformą Gowina zakres niezależności jednostek organizacyjnych, której to szerokiej niezależności środowisk naukowych skupionych wokół tradycyjnych wydziałów i instytutów byłem i jestem zwolennikiem. Od początku swojej kadencji stawiałem na uniwersytet demokratyczny, zdecentralizowany, solidarny i badawczy. Dzisiaj mogę powiedzieć, że daje to pozytywne skutki w rozwoju naszej Alma Mater.

Zarządzanie uniwersytetem to sprawy znane i długofalowe, ale też nagłe i niespodziewane. Co z perspektywy czasu wskazałby pan jako największe wyzwanie w obecnej kadencji rektorskiej? 

Obecnie nie tylko uniwersytety, ale różne inne ośrodki naukowe na całym świecie stoją przed wyzwaniami badawczymi i edukacyjnymi o charakterze globalnym. Jeśli spoglądamy tylko z europejskiego punktu widzenia, to już od początku Procesu Bolońskiego z 19 czerwca 1999 roku postępuje wiele przemian w sposobie funkcjonowania szkolnictwa wyższego w krajach europejskich. Uniwersytet Warszawski uczestniczy w umiędzynarodowieniu procesu tych zmian. Jest on korzystny dla naszej uczelni, bowiem europejskie ośrodki akademickie mają do spełnienia między innymi zadanie w procesie kreowania rozwiązań opartych na wiedzy dla dobra gospodarki, społeczeństwa. Na naszej uczelni aktualne wzywania nie są rozbieżne z tymi dylematami czy pytaniami, przed którymi stoi teraz gospodarka światowa, w tym również polska. 

Są też wyzwania o wyjątkowym charakterze, pojawiające się często w sposób nieprzewidziany i od razu stają się problemem nie tylko dla uniwersytetów, ale i dla rządów czy całych państw. Wspomnę tylko o pandemii COVID-19. „Czarny łabędź” pandemii, a także konsekwencje inflacji i kryzysu energetycznego w sposób istotny wpłynęły na funkcjonowanie największej polskiej uczelni, jaką jest Uniwersytet Warszawski. Pandemia nauczyła nas solidarności, racjonalności, opiekuńczości i większej empatii. Jednocześnie kluczem do efektywnego zarządzania stały się w coraz większym stopniu kompetencje związane z posługiwaniem się i korzystaniem z nowoczesnych rodzajów dydaktyki, komunikacji, sztucznej inteligencji. Kryzys energetyczny spowodował szybsze wdrażanie Programu Inteligentnego Zielonego Uniwersytetu, a inflacja spowodowała zwiększenie liczby powrotów młodzieży studenckiej do akademików, co z kolei wskazało na potrzeby remontu istniejących już domów studenckich i budowy nowych.

Co uważa pan za swój największy sukces w zarządzaniu Uniwersytetem?

Wszystkie działania, z których jestem dumny zostały zrealizowane z członkami wspólnoty Uniwersytetu i dla nich. Bez moich współpracowników z zespołu rektorskiego, zespołu kanclerskiego, członków Senatu, dziekanów i kierowników jednostek, Samorządu Studentów i Doktorantów i wielu innych osób nie byłyby one możliwe. Najważniejszym jest chyba utworzenie Wydziału Medycznego we współpracy z Wojskowym Instytutem Medycznym. Powstanie wydziału daje szanse na jeszcze większą integrację istniejących w ramach dotychczasowych wydziałów zespołów badawczych dla prowadzenia badań medycznych. Daje jednocześnie możliwości lepszego wykorzystania potencjału naukowego UW i WIM oraz umożliwia stworzenie tzw. hubu dla potrzeb prowadzenia badań medycznych. Umożliwi to z jednej strony wejście lekarzy z międzynarodowymi osiągnięciami w zakresie badań klinicznych w międzynarodowe sieci badawcze, a z drugiej publikacje w czasopismach o uznanej renomie światowej. Studentom Wydziału Medycznego zapewniliśmy też dzięki umowie z WIM oraz Szpitalem Południowym miejsce do odbywania zajęć praktycznych. Pośrednio z medycyną wiąże się sposób przeprowadzenia uniwersytetu przez kryzys covidowy. Udało się uporządkować zajęcia zdalne, co pokazało potencjał Uniwersytetu, ale też zorganizować niezależne punkty dobrowolnych szczepień dla pracowników i studentów, co wraz z akcją promocyjną przełożyło się na duży udział osób zaszczepionych. Dużym wyzwaniem była odpowiedź na kryzys związany z wojną w Ukrainie. Przygotowaliśmy pakiet finansowo-adaptacyjno-organizacyjny dla uchodźców z Ukrainy. Zabezpieczyliśmy na UW miejsca dla ok. 2000 studentów ukraińskich na uczelni i w akademikach, przeszkoliliśmy kilka tysięcy Ukraińców – ucząc ich języka polskiego, angielskiego, chińskiego oraz wiedzy na temat Polski i Unii Europejskiej. Stworzyliśmy centra pomocy psychologicznej i prawnej. Wysyłaliśmy i wysyłamy na Ukrainę pomoc humanitarną. Bez perturbacji finansowych i organizacyjnych przeżyliśmy kryzys energetyczny. Nie ograniczaliśmy ani zajęć dla studentów, ani pracy laboratoriów, ani wykładów czy innych aktywności pracowników, studentów oraz doktorantów. W rezultacie ewaluacji poszczególnych dyscyplin naukowych uzyskaliśmy na UW liczne oceny A+, co pokazuje siłę merytoryczną UW i daje szanse na podwyższenie pozycji w rankingach międzynarodowych. Ustabilizowaliśmy oraz poprawiliśmy sytuację finansową uczelni. Daje to szanse na dalszy rozwój naukowy i dydaktyczny UW, a także na poprawę warunków materialnych pracy i studiów. Terminowo prowadziliśmy na Uniwersytecie inwestycje, zarówno badawcze, jak i dydaktyczne czy socjalne, jak nowy akademik na Służewie, co w okresie pandemii, kryzysu energetycznego i wojny w Ukrainie nie było sprawą prostą. Jak już wcześniej wspominałem, opracowaliśmy na zasadzie partycypacyjnej i przyjęliśmy Strategię Rozwoju UW na najbliższe 10 lat. Bardzo ważne było też opracowanie i przyjęcie w ostatnich dniach nowych rozwiązań i regulacji zapobiegających wszelkiej dyskryminacji oraz mobbingowi na UW. To tylko wybrane działania, których było znacznie więcej, jak choćby pozyskanie dodatkowych środków finansowych na rozwój naszej Uczelni, podpisanie wielu umów z podmiotami krajowymi i zagranicznymi w tym z firmami i uczelniami wspierającymi rozwój badań na UW i oferującymi staże czy praktyki dla naszych studiujących.

––––––-

Prof. dr hab. Alojzy Z. Nowak – Rektor Uniwersytetu Warszawskiego, ekonomista, ekspert w zakresie finansów i ubezpieczeń. Znawca międzynarodowych stosunków gospodarczych. Laureat wielu nagród i wyróżnień. Członek licznych rad programowych czasopism (w tym międzynarodowych) rad nadzorczych i naukowych. Członek Rady Naukowej Instytutu Nowej Ekonomii Strukturalnej w Pekinie.

„Pokojowa rewolucja przy urnach wyborczych” – z Basilem Kerskim, dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności, rozmawia Piotr Beniuszys :)

Piotr Beniuszys: Rozmowy o wyborach 2023 r. z dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności nie sposób nie zacząć od tak często w komentarzach przywoływanych paraleli pomiędzy tymi wyborami a głosowaniem z czerwca 1989 r. Czy także pan dostrzega tego rodzaju analogie?

Basil Kerski: Bardzo się cieszę z tego porównania. Jest bardzo dużo paralel. Chciałbym zastrzec, że nie chcę porównywać rządów PiS z okresem komunistycznym, jednak mieliśmy do czynienia z systemem jednopartyjnym, który dążył do ograniczenia demokracji i o tym otwarcie mówił, operując pojęciem „nieliberalnej demokracji”. Odpowiedzią na te działania nie mogło być zwycięstwo jednej formacji czy postawienie na jedną partię, tylko budowanie list w całej przestrzeni społecznej. Tak samo jak wtedy, gdy siłą Solidarności i jej cechą była jej heterogeniczność. Te analogie oczywiście nie są bezpośrednie, lecz chodzi tutaj o pewną inspirację. Otóż Solidarność stworzyła, wpierw pod parasolem związku zawodowego, a następnie pod parasolem listy wyborczej, wspólnotę środowisk od lewicy, w tym nawet mocno ateistycznej i zdystansowanej wobec Kościoła i katolicyzmu, po wierzących katolików-konserwatystów, którzy jednak nie wyobrażali sobie swojego życia w państwie, które nie jest państwem praworządnym i pluralistyczną demokracją. 

W tegorocznych wyborach – podobnie – powstał blok bodaj jedenastu ugrupowań, który nie był jednak tyle sumą tych partii, co reprezentował szeroki ruch społeczny od lewej do prawej. Jego celem nie było przede wszystkim zwalczanie wspólnego wroga politycznego, bo to nie wystarczy jako spoiwo, a wspólny program naprawy. 

W 1989 r. to także była siła Solidarności. Ona poszła do rozmów przy Okrągłym Stole i na wybory w czerwcu 1989 roku nie po to, aby z miejsca obalić komunizm, tylko aby podjąć koncepcję budowy gospodarki i struktur państwa polskiego kompletnie od podstaw. Dzisiaj mamy do czynienia z bardzo podobną sytuacją.

Głosujący szli do wyborów z Solidarnością z tyłu głowy?

W tych wszystkich protestach ostatnich lat, czy to kobiet, czy sędziów, czy samorządowców czy innych grup, ludzie poszukiwali jakiejś inspiracji z przeszłości, chcieli być częścią jakiejś tradycji. Na ulicach pojawiały się więc motywy nawiązujące do rewolucji Solidarności – słynny plakat z Garym Cooperem, logo Solidarności niosące już inne treści. Symboliczna była także kampania samorządów, nie tylko metropolii, ale i mniejszych gmin i regionów, która powoływała się na symbolikę Solidarności i użyła hasło pro-frekwencyjne z 1989 roku „Nie śpij, bo cię przegłosują” pisane solidarycą. To przeniesiono całkowicie na XXI w. (www.niespij.pl)

Zarówno wtedy, jak i teraz mieliśmy wielogeneracyjny ruch społeczny. Współczesny ruch demokratyczny współtworzyli w ostatnich latach najważniejsi żyjący aktorzy Sierpnia 1980 – Lech Wałęsa, Bogdan Borusewicz, Henryka Krzywonos, Bożena Grzywaczewska-Rybicka, Władysław Frasyniuk czy Bogdan Lis, aby wymienić niektórych – aż po 18-19-latków. Był to więc nie tylko politycznie szeroki ruch społeczny, który się zorganizował w trzech listach, ale także sojusz trzech pokoleń. Od Porozumienia Gdańskiego z 31 sierpnia 1980 roku do wyborów 15 października 2023 roku.

Historia wróciła, aby zmienić współczesną rzeczywistość. Wszelkie analogie do 1989 r. są ciekawe, jeśli mówimy o pewnych lekcjach i tradycjach. Natomiast nie jest tak, że historia się powtarza, bo ani te trzy listy nie są Solidarnością, ani PiS nie jest władzą komunistyczną. 

Natomiast istnieją podobieństwa wyzwań, jeśli chodzi o to, jak po wyborach będzie trzeba zmieniać Polskę. Będziemy mieli kohabitację. Latem 1989 Solidarność mogła teoretycznie sięgnąć po pełną władzę, ale uważała, że nie ma po temu warunków społecznych i międzynarodowych. Obecnie mamy prezydenta, który jest związany z antyliberalnym, nacjonalistycznym środowiskiem, ale nadal ma pełną legitymację demokratyczną, więc nie ma alternatywy dla wypracowania jakiejś formy współpracy nowego rządu z nim, przynajmniej w najważniejszych kwestiach. Jak każda kohabitacja, tak i ta będzie się odznaczać polem konfliktu i różnic oraz poszukiwaniem pola porozumienia. Będzie to więc okres przejściowy.

Fot. Justyna Malinowska CC BY-SA 4.0 DEED

Będzie teraz trzeba odbudować państwo i demokrację, nie według wyobrażeń ideowych, tylko adaptując rzeczywistość zastaną. Nie ma na pewno prostego powrotu do jakiegoś modelowego stanu. Także pierwsze lata transformacji solidarnościowej nie polegały na wyciąganiu z szuflad akademickich planów, tylko na dostosowaniu idei i wartości do rzeczywistości, np. ekonomicznej z dużą inflacją i zadłużeniem zastanym w chwili upadku komunizmu. Także i tutaj przed koalicją, która powoła nowy rząd, podobnie trudne wyzwania.

Realia dziś to wojna w Ukrainie oraz na Bliskim Wschodzie i inne napięcie geopolityczne, bardzo trudna sytuacja finansów publicznych i rysujący się przed nami kryzys gospodarki niemieckiej. Ostatnie cztery lata to dodatkowo korzystanie przez PiS z zasobów ekonomicznych, wypracowanych przez przejęciem władzy przez Jarosława Kaczyńskiego, i właściwie zastój długofalowych inwestycji.

Podsumowując, ja bym nazwał te wybory „pokojową rewolucją przy urnach wyborczych”. W tym zakresie dostrzegam w pełni analogię do 4 czerwca 1989 i to w duchu tekstów Hannah Arendt, która pochodząc z Europy środkowej i mając następnie styczność ze światem anglosaskim, doskonale dostrzegała słabość i płytkość tradycji demokratycznych, nawet tych dłużej istniejących. Arendt podkreślała, że demokracja to nie jest coś stałego i statycznego. Nie jest to coś pozbawionego okresowych kryzysów, a nawet autorytarnych zapaści i krwawych konfliktów w stylu wojny domowej w USA, przecinającej rzekome ponad 200 lat amerykańskiej demokracji, które następnie długo obciążał brak pełnych praw obywatelskich dla wszystkich Amerykanów. Arendt mówiła, że co około pokolenie demokracja jest podatna na przeżywanie bardzo głębokich kryzysów oraz na głębokie przemiany systemowe w jej logice. W Polsce mieliśmy więc „moment autorytarny”. I teraz niezależnie od niego przechodzimy przez fazę nowej definicji naszej demokracji. Te wybory 15 października dość niespodziewanie okazały się wspomnianą rewolucją pokojową, która nie tylko odsuwa od władzy pewną formację, ale także wymaga od nas odbudowy naszej demokracji. 

A jak pan ocenia źródła tego sukcesu wyborczego? Czy był to bardziej herkulesowy wręcz wyczyn polskiego społeczeństwa, które niesłychaną mobilizacją zawróciło kraj znad przepaści? Czy też jednak też okazało się, że ten pisowski system autorytarny w tej aktualnej fazie jego powstawania był słaby, był takim papierowym potworem?

W ogóle nie zgodziłbym się, że ten system autorytarny był słaby. Był bardzo konsekwentnie realizowany. Co prawda z tego obozu padają teraz i takie tezy, że ich porażka była skutkiem braku konsekwencji. Ja tego tak nie widzę – to była systemowa, głęboko idąca, przemyślana zmiana systemu politycznego, która przegrała, ponieważ natrafiła na wielki i silny opór. Ten opór miał wiele twarzy. Z jednej strony opór zorganizowany – na przykład ze strony środowiska sędziów, które mi bardzo zaimponowało. Pokazało twarz, wyszło na ulicę, zorganizowało lobbing przeciwko tym działaniom, użyło instytucji europejskich, w tym sadów UE, do ich zablokowania. Z drugiej strony naturalnie był, widoczny jak na dłoni, protest spontaniczny na ulicach. 

Te wybory pokazały coś, co nastąpiło szybciej niż myślałem. Społeczny opór, gdy nie osiągnął pełnego sukcesu w postaci zablokowania przemian, musiał zmienić swoją strategię. Wypracowano uprzedzająco cały zestaw naprawiających zmian prawnych. Przykładowo kobiety, które zorganizowały najdłużej trwający opór w związku z decyzją o zaostrzeniu ustawy aborcyjnej. W pewnym momencie przyszła u nich refleksja, że ich opór długo trwa, ale niczego nie zmienia. Przestawiono się więc na przygotowanie inicjatyw ustawodawczych na przyszłość. Czyli uznano, że nie wystarczy oponować, trzeba tworzyć rzeczywistość prawną. Dla mnie symboliczne jest to, że pierwszymi ustawami złożonymi z nowym Sejmie są ustawy związane z prawami kobiet. 

Niesamowite było przyspieszenie tych spontanicznych, masowych protestów w stronę inicjatyw politycznych i systemowych. To nastąpiło niezwykle szybko. Ci aktywiści weszli także bardzo głęboko w te wybory, znaleźli się w komisjach wyborczych, w ruchu kontroli wyborów, czy nawet na listach kandydatów. 

Czy tej sprawczości można się było spodziewać?

W ostatnich dwóch latach głosiłem taką tezę i równocześnie nadzieję, że – tak – mamy co prawda w Polsce do czynienia ze zmianą systemową, ale jej dokończenie będzie bardzo trudne, ponieważ polskie społeczeństwo, mimo swojego dystansu wobec polityki i krytycyzmu wobec politycznych elit, jest jednak społeczeństwem w głębi demokratycznym. Pod często krytykowaną w ostatnich dekadach pasywnością obywatelską skrywało się jego przekonanie, że nie ma alternatywy dla życia w otwartym społeczeństwie i demokratycznym państwie.

Testem tego były te wybory z niesamowitą frekwencją. Do urn poszło wielu ludzi, którzy na co dzień nie są aktywni obywatelsko. Oni zrozumieli, że jest to szansa, aby wyrazić swoje radykalnie pro-demokratyczne poglądy. Tak więc bardzo trudno jest stworzyć system autorytarny nad głowami społeczeństwa demokratów, zaś demokracja potrzebuje społeczeństwa przekonanego, że nie ma dlań alternatywy. 

Tego nie było przykładowo w 1933 r. w Niemczech. Dojście Hitlera do władzy nie opierało się tylko na zamachu stanu i przemocy NSDAP. Hitler mógł się oprzeć na tym, że większość społeczeństwa była autorytarna. Co prawda nie nazistowska wtedy jeszcze, ale prawicowo-autorytarna. Nie identyfikowała się z demokracją, więc mało kto chciał stanąć w obronie Weimarskiej Republiki. 

W ostatnich latach w każdym obszarze – policji, wojska, kadry urzędniczej – spotykałem ludzi z etosem, którzy stanęli po stronie prowadzonej przeze mnie instytucji i nie wpisywali się w polityczne oczekiwania rządzących. Było to nie tyle nieposłuszeństwo wobec nadrzędnej instancji, co raczej posłuszeństwo albo wierność wobec konstytucji i jej zasad. Przy czym także bałem się tego, że jeszcze jedno zwycięstwo PiS stworzy już tak wielką presję systemową, że bardzo, bardzo trudno będzie zmierzyć się z tą zmianą ustrojową. 

Przejdźmy teraz do wymiany międzynarodowego. Rok 1980 i 1989 zbudowały pewien wizerunek Polski na świecie i umacnianie go stanowi misję Europejskiego Centrum Solidarności. Niewątpliwie ostatnie osiem lat postawiły bardzo gruby znak zapytania obok tezy o autentyczności tego wizerunku. Jednak wybory 2023 przynoszą ze sobą podobne przeżycia do roku 1989. Jakie będzie ich znaczenie dla międzynarodowego odbioru Polski – kraju, który jako pierwszy wyrwał się z bloku socjalistycznego, a teraz przynosi światu nadzieję na pokonanie populizmu przez liberalną demokrację? Czy to nie niebagatelne doświadczenie nawet wobec perspektywy wyborów, które za rok czekają USA?

Zacznę od kilku słów na temat historii, tak aby podkreślić siłę pewnych skojarzeń. Historia Solidarności jest częścią historii światowej fali demokratyzacji. Generacja powojenna, globalnie myśląca i żyjąca w pewnej wspólnej kulturze masowej, domaga się w pewnym momencie peace and love oraz praw człowieka. Taki świat zakochał się nie tylko w Solidarności, ale we wszystkich dysydentach Europy środkowo-wschodniej. Wzmacniali tą falę demokratyzacji i praw człowieka nie tylko pisarze i intelektualiści, ale także muzycy i artyści. 

Po strasznej wojnie światowej, potem „zimnej wojnie”, krwawych wojnach o zasięgu lokalnym – Korea, Wietnam, Afganistan – i dekolonizacji wraz z reakcją na nią, wyrósł światowy ruch na rzecz demokratyzacji, z takim centrami jak RPA (solidarność światowej kultury popularnej z więzionym tak wiele lat Nelsonem Mandelą stała się symbolem uniwersalnym, oddziałującym globalnie), Korea Południowa, liczne kraje Ameryki Łacińskiej i nasz region z wychodzącym stąd istnym politycznym trzęsieniem ziemi. W międzyczasie mamy także złagodzenie „zimnej wojny”, którego wyrazem jest przede wszystkim proces helsiński, dokumenty KBWE z 1975 roku, do których odtąd mogą się odwoływać dysydenci i demokraci. Powstaje taka atmosfera: świat się zmienia, a uniwersalne siły pro-demokratyczne bronią praw człowieka, są atrakcyjne i mają siłę. 

W Polsce mamy do czynienia z trzema fenomenami. Pierwszy pozostaje słabo dostrzeżony. Otóż kultura polska od 1956 r. staje się uniwersalna. Wykorzystuje ograniczone przestrzenie wolności w każdym obszarze – literatura, film, grafika, malarstwo, teatr – aby zająć się najtrudniejszymi tematami, takimi jak doświadczenie totalitaryzmu (tylko na pozór wyłącznie jednego, tego związanego z III Rzeszą). Artyści polscy skonfrontowani z doświadczeniem Zagłady, wojny i totalitaryzmów stworzyli dzieła uniwersalne. Nigdy wcześniej sztuka polska nie była równocześnie w tylu obszarach tak wielką siłą, jak w latach 60-tych i 70-tych. 

Drugi to jednak wybór Wojtyły na papieża w 1978 roku. To była po prostu rewolucja wewnątrz Kościoła, instytucji uniwersalnej, to każdego człowieka interesowało, także protestantów i ateistów. Oto człowiek z bloku wschodniego zostaje głową państwa niezależnego od imperium sowieckiego! Państwa, które systemowo jest sojusznikiem Zachodu. Ktoś stamtąd ma nagle mandat dla działania z zewnątrz na rzecz praw człowieka w Polsce i w Europie środkowej. Postać Wojtyły wtedy rysuje się bardzo pozytywnie. To jest człowiek, który rozumie, że wojna przyniosła Polakom bardzo trudne i uniwersalne doświadczenie. To jest ktoś, któremu jest bardzo bliski los żydowski, doświadczenie Zagłady, kto widzi w tym zobowiązanie. To kompletnie inna narracja niż ta, którą dziś PiS próbuje nadać temu pontyfikatowi. Język i spojrzenie Wojtyły na los Europy środkowej były uniwersalnie nienacjonalistyczne. Oczywiście silny był tu też wątek ekumenizmu. 

Zatem Wojtyła wywołuje rewolucję kulturową i polityczną, staje się bardzo ważnym aktorem także poza wspólnotą Kościoła katolickiego i mówi w imieniu Polski i Polaków.

Trzecim elementem jest oczywiście Solidarność. Ona fascynowała świat jako bardzo szeroki sojusz społeczny, od lewej do prawej, czy w sensie sojuszu robotników i intelektualistów. To jest czas, kiedy na Zachodzie po 1968 r. wielu młodych ludzi wchodzi w sferę polityczną, ale nie chce być częścią jakiejś wąsko zdefiniowanej tradycji, partyjnej czy ideowej. Tacy ludzie lepiej się odnajdują w szerokich sojuszach przeciwko czemuś, na przykład przeciwko wojnie w Wietnamie. To nie tylko, przepraszam, jacyś „młodzi lewacy”. Krytyczne podejście do sposobu prowadzenia tej wojny też jednoczy ludzi od prawej do lewej. Solidarność fascynowała wtedy także jako ogniwo nowoczesnego modelu organizowania polityki. 

Często zapominamy też, że nie było w historii komunizmu tak symbolicznej postaci, jak Lech Wałęsa. Robotnika, prawdziwego robotnika, z typową dla robotnika biografią i wszystkimi typowymi dla niej tragediami, który w tak ważnym dla propagandy PZPR zakładzie pracy, jakim była Stocznia Gdańska imienia Lenina, powiedział, że nie akceptuje tej ewolucji politycznej, w której partia reprezentująca interesy robotników je gwarantuje, organizując dyktaturę. To było novum w historii globalnej, że robotnik powiedział, że tylko demokracja oparta na prawach człowieka gwarantuje robotnikom ich prawa: awans społeczny, dobrobyt, bezpieczeństwo pracy. To była rewolucja. Wielu to mówiło wcześniej, ale tutaj pierwszy raz zrobił to robotnik, który w dodatku był otwarty na dialog z komunistyczną władzą, nie akceptował przemocy w sporze politycznym. To oczywiście skupiło uwagę na Polsce, choć przecież ta demokratyzacja była ruchem w całym regionie i czerpała z ludzi takich jak Havel, Šimečka, młody Orban… [śmiech], Sacharow i jego żona Jelena Bonner. Świat wiedział, że musi spojrzeć na ten region, bo tutaj dzieje się więcej niż tylko strajki robotnicze w Polsce. 

A co z naszym wizerunkiem dziś?

Przechodząc do współczesności – to tutaj jest jednak problem. W oczach świata w ostatniej dekadzie nastąpiła radykalna przemiana kultury politycznej w naszym regionie. To nie tylko doświadczenie PiS, to także doświadczenie czeskiego prezydenta Zemana, wcześniej też już eurosceptycyzmu premiera i prezydenta Czech Klausa, który wysadził w powietrze konsensus intelektualny zachodni, na przykład negując ocieplenie klimatu. Czechy miały więc po Havlu dwóch prezydentów, którzy negowali jego dziedzictwo. W Słowacji sytuacja jest dramatyczna, stały konflikt między demokratami a populistami już od lat 90-tych. Mamy bardzo bolesną sytuację na Węgrzech, bo tam tej zmiany dokonuje teraz dawny ważny aktor demokratyzacji, co trochę przypomina zresztą Polskę. Czym się natomiast jednak zdecydowanie różni orbanowska nieliberalna rewolucja od Polski PiS, to przywracaniem do debaty publicznej sugestii oczekiwania rewizji granic, co najmniej w postaci przywrócenia intelektualnego rewizjonizmu. A to już bardzo niebezpieczny populizm. Mamy też oczywiście bardzo późne zrozumienie tego, że proces transformacji w Rosji w bodaj żadnym momencie po upadku Związku Sowieckiego nie prowadził do budowy potencjału demokratycznego.

Podsumowując, straciliśmy przed 15 października jako Polska i jako region absolutnie te wszystkie pozytywne konotacje, które powstawały od lat 70-tych i których kulminacją były skutki przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Wtedy jednak Zachód był zaskoczonym tym, że akcesja Polski przynosi tak dobre i namacalne efekty ekonomiczne. Dostrzeżono, że mimo wielkich sukcesów już przed rokiem 2004, mimo pozytywnej percepcji reform Mazowieckiego i Balcerowicza, to jednak obecność w UE dała Polsce dalej idące efekty i korzyści dla obydwu stron. 

Przejęcie władzy przez PiS i budowa innego systemu politycznego kompletnie zakończyły tą pozytywną percepcję, pojawiła się gigantyczna obawa, momentami bezsilność, refleksja, że w zasadzie należałoby się pożegnać z takimi państwami jeśli chodzi o członkostwo w UE.

Teraz możemy starać się zmieniać retorykę. Pokazać na nowego prezydenta Petra Pavla i rząd w Czechach, którzy powołują się znów na ideały 1989 r., na dziedzictwo Havla i na prawa człowieka jako priorytet interesów narodowych. A teraz także zmiana w Polsce i szansa na dołożenie do tego dodatkowych czynników. Pewnym problemem natomiast może być Ukraina, która skupiła tak wiele uwagi i zafascynowała świat, lecz pojawiają się pytania o efektywność tego państwa i o stały problem korupcji. Ukraina jest dzisiaj ideowo bardzo bliska zachodnim demokracjom, jest w drugą stronę lojalność wobec niej i wola wspierania transformacji tego państwa w kierunku członkostwa w NATO i UE, ale coraz częściej elitom ukraińskim stawiane są niewygodne pytania, o to czy rzeczywiście ich państwo i praktyka polityczna jest adekwatna do naszych wartości zachodnich.

Tak czy inaczej, Ukraina, która nie była 30 lat temu ważnym czynnikiem percepcji naszego regionu, teraz nim na pewno jest.

Pomówmy o przyszłości. Donald Tusk powiedział, że najpierw wygra – to już się dokonało – następnie, że naprawi krzywdy, potem rozliczy winy i na końcu pojedna. Na ile realna jest równoczesna realizacja obu ostatnich celów w warunkach tak głębokich podziałów politycznych i silnych emocji, jakie mamy w Polsce?

Jeśli chodzi o rozliczenie, to musi ono zostać zrealizowane według jasnych kryteriów państwa prawa. Wpierw oczywiście trzeba ten system praworządności zrekonstruować, szczególnie prokuraturę, a potem jest tutaj absolutna autonomia i prokuratury, i sądów, żeby z punktu widzenia prawnego rozliczyć politykę ostatnich ośmiu lat. To jest zawsze długotrwały proces i musi być procesem niezależnym od ludzi sfery publicznej, mediów oraz oczywiście od polityków, którzy odpowiadają za państwo. Zatem zadaniem Donalda Tuska, jako menadżera politycznej większości, będzie tylko zrekonstruowanie wymiaru sprawiedliwości niezależnego od niego i jego większości. 

Czymś innym jest natomiast komunikowanie i dokumentowanie dokonanych szkód, zarówno tych kryminalnych, jak i tych dokonanych na przykład w finansach publicznych. To komunikowanie to arcytrudne zadanie. Trzeba pokazać wszystkim, w jakiej rzeczywistości dzisiaj przychodzi podejmować decyzje. To jest potrzebne, aby ponownie wrócić do racjonalnych decyzji i dyskusji na wszelkie trudne tematy, od możliwości finansowych w ochronie zdrowia, poprzez kwestie około-demograficzne i emerytalne. 

Cechą polityki populistycznej, co widzieliśmy przez te osiem lat, jest to, że taka debata się nie odbywała. Dlatego gdy mowa o rozliczeniach, myślę nie tylko o aspekcie prawnym, ale także o stworzeniu takiej przestrzeni, w której staramy się znowu o racjonalne myślenie. 

Dla pojednania, w świetle tego, co sygnalizuje Jarosław Kaczyński, czyli przyjęcia przez PiS postawy prawdziwej „opozycji totalnej”, konieczna jest też ze strony przyszłego rządu deeskalacja. Może to naiwne, ale życzę sobie tego, żebyśmy w język eskalacji już nie wchodzili. 

Od strony racjonalnej na pewno tak winno to przebiegać. Jednak w polityce dominują emocje. Sama informacja, że któryś z polityków PiS został przesłuchany, może aresztowany, albo skazany, ma potencjał rozbudzić na nowo atmosferę wrogości ze strony trzonu elektoratu PiS, który raczej nigdy nie uwierzy w winę swoich ulubieńców. Czy to nie gotowa recepta na nowy etap konfliktu i pogrzebanie idei pojednania?

Pojednanie nie może oznaczać zakwestionowania praworządnego rozliczenia z przestępstwem. To są te obszary, które PiS pomieszał. PiS starał się pozbawić państwa polskiego mechanizmów niezależnej sprawiedliwości. Symbolem tego była komisja ds. wpływów rosyjskich, twór w zasadzie autorytarno-rewolucyjny. 

Praworządne rozliczenie ewentualnych przestępstw jest kompletnie niezależne od polityki czy publicystyki, ma swoją logikę. To są długotrwałe procesy i one będą w rękach niezależnych sądów. Nie obejmą przecież zbiorowo wszystkich, którzy byli u władzy. Będą to też procesy trudne, bo oni tworzyli swoją rzeczywistość prawną, na którą ich obrońcy będą się przecież powoływali. Jest to trudność znana choćby z wysiłków na rzecz rozliczenia komunizmu czy faszyzmu. 

Zwróciłem uwagę na obszar istotny, a za mało obecny w naszej perspektywie. PiS wykonał rzecz bardzo ważną dla polskiej polityki. Powiedział: „Koniec uprawiania polityki społecznej według logiki transformacji, logiki zaciskania pasa”. Siłą PiS było to, że politycy wcześniejszych rządów mówili ludziom, że jeszcze nas na pewne rzeczy nie stać. W latach 90-tych pokój społeczny w Polsce przy tak dramatycznych przemianach i poziomie ubóstwa udało się zachowywać mówiąc: „Nie wiemy, czy wasza generacja dziś żyjąca będzie profitowała z wysiłków transformacji; ale już pokolenie waszych dzieci będzie żyło w państwie dobrobytu europejskiego”. To było związane z ograniczeniem transferów. PiS zrobił rzecz bardzo inteligentną, a może po prostu trafił w ten czas, gdy powiedział: „Już stać nas na wyższe transfery; jesteśmy bardziej zamożni”. 

Teraz trzeba znaleźć nowy język komunikacji z obywatelkami i obywatelami na temat możliwości państwa polskiego. A one będą teraz częściowo zależne od czynników, które PiS stworzył, czy to w wymiarze finansów, czy w wymiarze ekonomicznym. 

Z naszego punktu widzenia, jako demokratów, rozliczenia to będzie bardzo kompleksowy proces. Rozliczenie będzie definicją realistycznych standardów i warunków, na których dzisiaj budujemy od nowa Rzeczpospolitą. 

I do tego są potrzebne media. Media, które kontrolują każdą władzę, ale – jako media publiczne – są także elementem państwa. Są nie tylko po to, aby krytykować, ale także wchodzą w pewien sojusz z państwem, aby komunikować racjonalność pewnych decyzji. 

Po swojej klęsce głównym pomysłem PiS na nową narrację wydaje się bardziej agresywna niż kiedykolwiek krytyka Unii Europejskiej. Czy stoimy, podobnie jak Brytyjczycy około 2000 r., u progu sytuacji, w której jedna z głównych sił politycznych skłania się jednak ku idei wyjścia z UE?

Poruszył pan problem niezwykle istotny. Z jednej strony mamy zapowiedź radykalizacji PiS w opozycji, które liczy na to, że z pomocą prezydenta uda mu się zablokować działania nowego rządu i doprowadzić go do utraty zaufania społecznego. Ale druga rzecz, która mnie martwi, jest taka, że PiS stają się partią anty-integracyjną. Kopernikańską rewolucją w głowach Polaków, która doprowadziła nas do suwerenności oraz do zmiany geopolityki bez zmiany geografii, była rewolucja akceptacji powojennych granic i zrozumienie, że realną suwerenność Polska uzyska jako naród dzięki integracji europejskiej. Ona prowadziła do kolejnych rewolucji w naszych głowach. Nie tylko elit! Mieliśmy więc pojednanie ze wszystkimi sąsiadami i skupienie się na budowaniu pozytywnych relacji, w sytuacji tak wielkiego ich obciążenia i tak wielkiej łatwości wywołania negatywnych emocji, zwłaszcza w relacjach z Niemcami, Ukraińcami i Litwinami. Było tam myślenie: „Mówmy o tym, co nas łączy i budujmy taką wiedzę historyczną i symbolikę”. Już w Solidarność było wpisane myślenie o polityce, państwie i suwerenności w bardzo wielu wymiarach: owszem, nikt nie kwestionuje tam państwa narodowego, ale preferowane jest państwo zdecentralizowane, a to już coś, co PiS zakwestionował. W końcu jest też idea subsydiarności, której elementem jest wielopoziomowość konstrukcji politycznej, i za którą idzie świadomość, że pokoju w Europie dzisiaj nie zagwarantują nam samorządy, ani osamotnione państwa narodowe, a tylko szersze sojusze z dużym autorytetem. 

Kwestionowanie integracji europejskiej jest kwestionowaniem sojuszu, która właśnie zapewnia Polsce suwerenność, a Europie pokój. Daje też polskiej polityce instrument wpływów i władzy. UE to także model samoograniczenia tych największych państw kontynentu, Niemiec czy Francji. Jest też sferą, w której duzi gracze starają się zrelatywizować i ograniczyć strefy wpływów. Takie strefy nadal są, ale wprowadza się logikę równości podmiotów narodowych, która ujawnia się w metodologii głosowania w Radzie Europejskiej. 

Tutaj ta polityka antyeuropejska PiS-u wysadza w powietrze całą architekturę pod nazwą „suwerenność Polski”. To nie jest coś, co sobie Polacy wymyślili w połowie lat 90-tych, że trzeba wejść do rynku Wspólnoty Europejskiej, to jest całościowe myślenie o pokoju w Europie i o naszej suwerenności, patrząc na ambicje rosyjskie, kwestionujące te zasady gry. 

W relacjach zachodnio-rosyjskich Putin zapraszał Niemców, Francuzów czy Brytyjczyków do bliskich relacji dwustronnych poza logiką europejskiej integracji, jako że ona jest oczywiście logiką antyimperialną. 

Ta strategia PiS mnie, muszę przyznać, przeraża. Ta pierwsza, totalnej opozycji, jest niebezpieczna, bo może zniechęcić całkowicie obywateli do polityki, co nikomu nie będzie służyło. Ta druga zaś, to jest użycie wręcz politycznej broni atomowej, to wysadzenie Polski w powietrze. I to mówię także w interesie wyborców PiS, bo nie wierzę, że tam jest ktokolwiek zainteresowany konfliktem w Europie środkowej i Polską, która jest tak osłabiona, że staje się nagle atrakcyjną przestrzenią bezpośredniej ekspansji dla Rosji. 

Przed tym, w ich ujęciu, wystarczająco zabezpiecza sojusz z Waszyngtonem…

Pamiętam ostatnią wizytę Zbigniewa Brzezińskiego w Polsce, akurat w Gdańsku, w 2013 r. Brzeziński, który bardzo czuł pewne rzeczy w naszej ojczyźnie, podkreślał, że sojusz z Ameryką i relacje transatlantyckie nie są alternatywą dla integracji europejskiej, nie są też alternatywą dla bardzo silnych sojuszy z sąsiadami. On to wręcz odniósł w Gdańsku do relacji polsko-niemieckich. Mówił, że w interesie Stanów Zjednoczonych są bardzo silne sojusze tutaj, na przykład polsko-niemiecki, bardzo silna UE, pojednanie z sąsiadami. Mówię o tym, bo istnieje taka narracja, że proces pogłębienia integracji europejskiej, w tym militarnej, jest wymierzony przeciwko NATO. Wręcz przeciwnie. Sojusz Północnoatlantycki nie jest skupiony wyłącznie na Europie, jest jednak sojuszem globalnym. Dlatego tutejsze dodatkowe zasoby militarne są w interesie tego sojuszu. 

Ze strony PiS istnieje zasadnicza niekompetencja w ocenie polityki bezpieczeństwa Niemiec i Francji. Niemcy nadal wiedzą, że ich bezpieczeństwo jest oparte na Stanach Zjednoczonych. W PiS chyba też nie dostrzegają, że Francja – owszem – chce być ważnym aktorem w polityce bezpieczeństwa, ale wie, że sama jest słaba. Potrzebuje do tego silnych sojuszy. I mimo francuskiego patriotyzmu prawie każdy prezydent Francji był zainteresowany bardzo dobrymi relacjami transatlantyckimi, szczególnie w obszarze militarnym. 

Czytając wypowiedzi polityków PiS w tej materii bywam przerażony ich zwyczajną niewiedzą. Dlaczego Niemcy i Francuzi zaangażowali się na rzecz pomocy dla Ukrainy? Można to analizować kulturowo, jako sympatia i solidarność, ale przede wszystkim te państwa dobrze zrozumiały, że Putin wywraca cały porządek europejski, który powstał po 1989, na skutek rewolucji Solidarności. Cały. I że będzie to miało wpływ na ich własne bezpieczeństwo. Dlatego mamy tu wspólne interesy.

Sukces partii demokratycznych ma wiele matek i ojców, ale na pewno jednym z jego głównych autorów jest Donald Tusk. Pan go dobrze zna od wielu lat. Jak pan ocenia jego dorobek na planie szerokim, na planie najnowszej historii Polski. Czy on już dorównał tym wielkim mężom stanu pierwszych lat polskiej niepodległości – Mazowieckiemu, Geremkowi czy Kuroniowi? Czy też może o tym właśnie zdecydują kolejne lata?

Chętnie powiem na koniec coś o Donaldzie Tusku, ale najpierw chcę docenić innych aktorów. Zaczęliśmy od społeczeństwa obywatelskiego nie dlatego, że jesteśmy tacy politycznie poprawni i sympatyczni, tylko dlatego, że naprawdę tak wielkim zaskoczeniem było, ilu ludzi w swojej codzienności było gotowych przekroczyć granicę komfortu! Bardzo wielu ludzi mnie też zaskoczyło bardzo świadomymi wyborami. Także ci, którzy nie funkcjonują profesjonalnie w tym obszarze obywatelsko-politycznym, bardzo dobrze rozumieli, o co chodzi w Polsce. To jest naprawdę tak samo, jak w latach 80-tych. Dokonali osobistych wyborów: „Zaryzykuję”, „Zaangażuję się”. Nawet najlepsi liderzy polityczni nie są w stanie osiągnąć sukcesu, jeśli nie staną się moderatorami takiego ruchu społecznego, który ma mnogość liderów. 

Na samej scenie politycznej mamy do czynienia z kilkoma fenomenami. Jeśli chodzi o wynik, dość słabo wypadła Lewica. Wydaje się, że jest to skutek meandrów polskiej historii, że zostaliśmy przez systematyczne mordowanie ludzi polskiej lewicy demokratycznej przez Hitlera i Stalina odcięci od żywiołu socjaldemokratycznego; demokratycznego, antybolszewickiego ruchu socjalistycznego. Nie udało się tak silnej lewicy stworzyć. Pozytywem jest jednak, że różne środowiska – w tym też lewica – starały się wyciągnąć jak najlepszy wynik z tego, co jest dostępne w tym stanie przejściowym. Dzisiejsza lewica to nie jest już postkomunistyczna lewica, tutaj zaszła zmiana pokoleniowa. Ale jeszcze daleko tym siłom do tego, co było PPS-em. Na tle tego kryzysu i szerszego kryzysu tej formacji w Europie udało się jakoś skonsolidować to środowisko i to takim językiem nie-populistycznym.

Jeśli chodzi o Trzecią Drogę, to ja bardzo sobie cenię Władysława Kosiniaka-Kamysza. Jemu i jego ludziom zarzuca się, że są mało charyzmatyczni, ale chyba raczej są mało narcystyczni. Tymczasem to jest wartość, która może być atrakcyjna dla wyborców. Bardzo jestem ciekaw rozwoju tego polityka. Jest młody, a ma już duże doświadczenie państwowe. Może swoim stylem bardzo dużo wnieść do odbudowy demokracji polskiej.

Jeśli chodzi o Szymona Hołownię, to wykonał w tej kampanii – wraz z Tuskiem – kluczową robotę, każdy w innym wymiarze. Oni objechali cały kraj. To brzmi banalnie, ale to jest poznanie bardzo różnych rzeczywistości polskich. Robili to już przed rozpoczęciem kampanii wyborczej. Weszli w dialog. Szymon musiał, bo budował struktury swojej partii. Tworząc struktury, próbował budować, wydobywać kompetencje i agendę też na tym najniższym lokalnym szczeblu. Ta mieszanka, profesjonalizmu struktur i konserwatyzmu PSL oraz społecznika Hołowni, dała Trzeciej Drodze dosyć duże znaczenie. Byłem też pod dużym wrażeniem wystąpienia Hołowni w debacie telewizyjnej. Wypadł najlepiej, był świetny nie tylko retorycznie, ale także przedstawił bardzo klarownie swoje priorytety polityczne, językiem popularnym, nie populistycznym.

Dochodzimy do Donalda Tuska. Jestem pod dużym wrażeniem tego, co premier Donald Tusk zrobił. Miał bardzo dużą odwagę, powracając z najwyższego stanowiska w Europie do politycznej codzienności państwa PiS. Mógł przecież wybrać rolę inteligentnego obserwatora, komentatora, takiego elder statesman. A jednak przyłączył się aktywnie do ruchu odbudowy polskiej demokracji. Przez ostatnie dwa lata jeździł po kraju. Odwiedzał oczywiście struktury, aktorów Platformy i koalicjantów, będących w głębokim kryzysie, ale przede wszystkim wywołał proces dialogu ze społecznością, całą. Nie tylko ze swoimi wyborcami. Jego aktywność zbudowała zasadniczo relacje elit politycznych z wyborcami na nowo. Charakter tych spotkań nie był wiecowy, był bardzo otwarty i odważny. Rafał Trzaskowski w rozmowie ze mną opowiadał jak duże wrażenie zrobiły na nim już te przedwyborcze spotkania, że na te spotkania przychodzą także ludzie krytycznie nastawieni do KO, ale chcą posłuchać i wyrobić sobie zdanie. Ich nie interesują Tusk czy Trzaskowski, ich interesują konkretne tematy. Jest głód polityki. A ludzie nie boją się pójść w miejscowościach zdominowanych przez PiS i Kościół na spotkanie Tuska, nie boją się, co powiedzą sąsiedzi. A tak było podczas ostatniej kampanii prezydenckiej, opowiadał Trzaskowski.

Ta praca Tuska była pracą u podstaw, która dała ludziom poczucie sensu takiego dialogu. A politykom pokazała, z kim mają do czynienia, z jakimi ludźmi i z jakimi oczekiwaniami. I to nie było pozorowane. Jestem ciekaw, jak to doświadczenie zmieni Tuska i polityków z jego otoczenia. 

Anegdot może nie powinienem opowiadać. Anegdoty, jak wiadomo, są niebezpieczne. W 2005 r. Donald Tusk wystartował na prezydenta i wyglądało na to, że będzie mieć szanse wejścia do drugiej tury. Na spotkaniu z nim latem 2005 roku powiedziałem wtedy, czego dziś się wstydzę: „Wiesz, Donald, czytałem niedawno biografię Winstona Churchilla autorstwa Sebastiana Haffnera, antynazistowskiego emigranta niemieckiego. Haffner uciekł do Anglii, był zafascynowany Churchillem. Wcześniej mało wiedziałem o Churchillu, w zasadzie ograniczało się to do klasycznej wiedzy Polaka, który podziwia tą postać. Nie wiedziałem, że w 1939 to on był jakby na samym końcu swojej kariery. Był kompletnym outsiderem. I nikt by nie uwierzył, że ta postać odegra jeszcze jakąś kluczową rolę dla Wielkiej Brytanii. Tak to chyba jest w polityce, jak i w życiu, że nigdy nie wiesz, jakie jest twoje przeznaczenie. I być może te wybory prezydenckie nie są najważniejszym momentem Twojej biografii”. Zasugerowałem, że jak by nie odniósł sukcesu, to przyjdzie inna szansa, inny moment politycznego przeznaczenia. On się spojrzał na mnie, a ja kilka dni zastanawiałem się, po co ja mu to mówiłem…

No i on potem przegrał te wybory prezydenckie w 2005 roku. Ale stał się kluczową postacią polityki polskiej. W 2007 r., jak wygrał wybory parlamentarne i został premierem, to pomyślałem: „O, to jest ten churchillowski moment!” Nie chciał być premierem, chciał zostać prezydentem, a wyszło odwrotnie. Został premierem i to w trudnym momencie tuż przed globalnym kryzysem finansowym. 

W ostatnich dniach z poczuciem humoru musiałem często o tej naszej rozmowie z 2005 roku myśleć, bo być może prawdziwa dziejowa rola Donalda Tuska dopiero teraz się zacznie. Być może skala odpowiedzialności, z którą będzie teraz konfrontowany, to będzie kompletnie inna liga. 

Obojętnie, czy ktoś go lubi czy nie, Donald Tusk będzie reprezentować teraz rząd polski oparty o większość powstałą w takich okolicznościach, że stanie się liderem Europy odrzucającej model orbanowski. To niesie ze sobą wielki wymiar odpowiedzialności. To będzie premier kraju, który ma duży wpływ na Europę, a Unia Europejska czeka na nowych liderów. 

Przez ten symboliczny zwrot w Polsce, przez tą „pokojową rewolucję przy urnach wyborczych” premier Polski może stać się graczem politycznym ciężkiej wagi, bo społeczeństwo polskie jest teraz dla Europy fascynujące. Polskie społeczeństwo to nie jest już społeczeństwo postkomunistycznej transformacji, ono reprezentuje dziś doświadczenia całej Europy. Symboliczny zwrot w Polsce daje Europie jakąś nadzieję, aczkolwiek Europa wie, że to zwycięstwo będzie miało wpływ na kontynent, tylko jeśli będzie zwycięstwem nie indywidualnym Polski, nie pozostanie w granicach naszego kraju, a ta demokratyczna energia przeniesie się na innych Europejczyków. Tak jak udało się to za czasów Solidarności.

 

Basil Kerski – menadżer kultury, redaktor, politolog i eseista pochodzenia polsko-irackiego, od 2011 r. dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję