Szkoła w mrokach :)

Duda nie dopowiedział, że szkoła pod rządami jego i PiS wolna będzie od tych „ideologii”, które się partii władzy nie podobają. Nie będzie więc w niej miejsca na poglądy liberalne i lewicowe, nie będzie mowy o równości i tolerancji, nie będzie promocji niezależnego myślenia i kwestionowania danych odgórnie „prawd”. Nie tacy młodzi ludzie mają opuszczać mury polskich szkół w epoce PiS-u.

Jednym z najbardziej doniosłych kłamstw parokrotnie powtarzanych przez Andrzeja Dudę – ostatnio szczególnie intensywnie w toku kampanii wyborczej 2020 r. – było owo prezydenckie kłamstwo o szkole. Duda podniesionym głosem i patetycznym tonem wieszczył i jakoby obiecywał, że polska szkoła wolna będzie od „ideologii”. Gwarantował, że w szkole dzieci nie będą indoktrynowane poglądami sprzecznymi ze światopoglądem ich rodziców. W tych słowach zawarte było jednak jedno newralgiczne niedopowiedzenie. Staje się ono jasne w ostatnich miesiącach, gdy pisowski minister rzucony na odcinek oświaty, Przemysław Czarnek, stopniowo odsłania partyjną wizję szkoły polskiej w nowych, postdemokratycznych czasach.

Duda nie dopowiedział, że szkoła pod rządami jego i PiS wolna będzie od tych „ideologii”, które się partii władzy nie podobają. Nie będzie więc w niej miejsca na poglądy liberalne i lewicowe, nie będzie mowy o równości i tolerancji, nie będzie promocji niezależnego myślenia i kwestionowania danych odgórnie „prawd”. Nie tacy młodzi ludzie mają opuszczać mury polskich szkół w epoce PiS-u. Mają to być ludzie odpowiednio do potrzeb partii władzy sformatowani – posłuszni i myślący szablonowo, chłonący dogmaty, doktryny i poglądy dane im ex cathedra, chylący głowy przez autorytetem pisowskiego aparatczyka, znający swoje miejsce w szeregu społecznej hierarchii, doskonale wiedzący, kogo mają nienawidzić, a nade wszystko konserwatywni, nacjonalistyczni i przywiązani do „religii ojców”.

Przedstawiając swoje plany zmiany ustroju szkól, Czarnek w sposób aż nader czytelny obnażył więc kłamstwo Dudy. Polska szkoła nie będzie wolna od tych ideologii, które partii władzy są bliskie. Przeciwnie, szkoła tych ideologii będzie naczelnym rozsadnikiem. Nikt przy tym też nie będzie oczywiście pytać o zdanie rodziców – projekty zmian ustawowych Czarnka w oczywisty sposób zmniejszają ich wpływ na szkołę i ograniczają ich prawa w odniesieniu do kształtowania nauczania dzieci. Partia władzy jest świadoma, że nie tylko znaczna część, ale wręcz większość rodziców dzieci szkolnych jest rządowi i jego wizji świata otwarcie wroga, niechętna, albo w najlepszym razie obojętna. Badania poparcia dla partii politycznych jasno wskazują, że PiS cieszy się największym poparciem pokolenia dziadków, zaś w pokoleniu rodziców jest ugrupowaniem radykalnie mniejszościowym (o pokoleniu młodzieży nawet nie wspominając). Tak czy inaczej, Duda swoje obietnice rzucał na wiatr i tylko naiwni mogli w nie wierzyć. Oczywiście idee konserwatywne, nacjonalistyczne i narodowo-katolickie będą wpajane wszystkich uczniom, obojętnie czy są ich rodzicom rzeczywiście bliskie, czy też ich rodzice preferują wartości liberalne albo lewicowe. Nikt rodziców o zdanie i zgodę już nie będzie pytać – ich dzieci w ramach szkolnego obowiązku zostaną poddane równomiernie prawicowej propagandzie. Gdyby ktoś chciał być brutalny, mógłby w tym kontekście nawet użyć słowa „Gleichschaltung”.

Jednak taki obrót spraw nie powinien budzić większego zaskoczenia. Przecież zaprzęganie szkoły do zadań ideologicznych jest stałym punktem w repertuarze działań każdego rodzącego się reżimu autorytarnego. Następuje to (i jest znakiem) sięgających już głębiej i bardziej trwałych zmian, które pozwalają autorytaryzmowi już częściowo osadzonemu ostygać w swoich ramach. Gdy partia władzy przejmie już „twarde” narzędzia sprawowania władzy, jak m.in. aparat przymusu, prokuraturę, służby specjalne, sądy i media, przechodzi do tych „miękkich”, sięgających głęboko w łono społeczeństwa, szkoły, uczelnie, kulturę, czy organizacje społeczeństwa obywatelskiego

Logika biegu wydarzeń i ich tempo wskazuje na to, że warunkiem realizacji wizji Czarnka w polskich szkołach będzie zdobycie przez PiS władzy na trzecią kadencję w roku 2023. Samo przegłosowanie ustaw w przypadku szkół jeszcze nie zmienia całej rzeczywistości. Szkoła to żywy organizm naszpikowany ludźmi, członkami politycznie podzielonego społeczeństwa. Oznacza to, że te drobne decyzje, każdego dnia w kluczowy sposób wpływające na jej realia, podejmują często ludzie niechętni władzy i jej ideologii. Będą przez pewien czas stawiać opór i będzie on początkowo skuteczny. Władza PiS musi więc trwać i brutalnie ustawy egzekwować, strachem ten opór gasząc, przez dobrych kilka lat po tym, jak prezydent-kłamca złoży niechybnie swój podpis pod ustawą niweczącą jego własne obietnice złożone rodzicom szkolnych dzieci.

Ale opór stawiać mogą nie tylko nauczyciele i dyrektorzy szkół, ryzykując przy tym utratę miejsc pracy (w przypadku nauczycieli jednak ministerstwo będzie miało drastycznie ograniczone pole możliwości stosowania represji w postaci zwolnień – w Polsce już teraz niedobór pracowników chętnych podjęcia się pracy w szkole przybiera zatrważające wymiary). Wykolejenie propagandowo-ideologicznego planu Czarnka i jego partyjnych mocodawców leży także w naszych rękach – w rękach rodziców dzieci i młodzieży do tej szkoły w czasach mrocznych uczęszczającej. Większość z nas wywodzi się pokolenia w stopniu już co prawda nieznacznym, ale jednak jeszcze pamiętającym samą końcówkę PRL-u. Na pewno nasi rodzice wiele nam o realiach nauki szkolnej w tamtym okresie opowiadali. Często także o tym, że w domach rodzinnych przekaz szkolny często trzeba było odkłamywać. Oczywiście w lwiej części przypadków tej potrzeby nie było. Szkoła PRL-owska w sposób niebudzący żadnych kontrowersji prawidłowo uczyła o budowie komórki roślinnej i zwierzęcej, o typach skał i gleby, o tablicy Mendelejewa, o energii potencjalnej i kinetycznej, o układach równań z więcej niż jedną niewiadomą, a nawet o antycznej Grecji czy o narodowych klasykach literatury doby walki z caratem. Jestem spokojny, że także szkoła Czarnka tych rzeczy nasze dzieci nauczy w sposób rzetelny (pytanie, na ile profesjonalny i skuteczny jest już trudniejsze, ale wykracza poza temat niniejszego tekstu). Potrafimy dość precyzyjnie przewidzieć gdzie, na których przedmiotach, w których etapach nauczania i w odniesieniu do jakiej problematyki tematycznej szkoła Czarnka będzie nasze dzieci okłamywać lub poddawać ideologicznie motywowanej indoktrynacji. To właśnie wtedy musimy działać i to najlepiej prewencyjnie, przed faktem. Co trzeba mówić naszym pociechom, aby Czarnek ich nie dosięgnął prawicowym zepsuciem? Spójrzmy na kilka najważniejszych spraw.

Pisowska szkoła za jeden ze swoich celów zasadniczych deklaruje „krzewienie patriotyzmu”. To nie jest zdrożny cel – także liberalna część społeczeństwa z patriotyczną funkcją szkoły nie powinna mieć zasadniczego problemu. Patriotyzm krzewią szkoły bodaj wszystkich liberalno-demokratycznych państw świata, a szkoły w takich krajach jak Francja czy USA wręcz z tego słyną. Problem z patriotyzmem w naszych warunkach jest jednak oczywisty – w Polsce dwie części naszego społeczeństwa patriotyzm rozumieją niestety bardzo odmiennie.

Pisowski patriotyzm jest zorientowany na przeszłość, więc narzędziem jego krzewienia mają być m.in. lekcje historii, które w efekcie stracą merytoryczność i rzetelność informowania uczniów z oczu jako główny cel, skupiając się na aspekcie „formacyjnym”. Prawica za istotny element jej patriotyzmu uznaje kształtowanie człowieka, który zgadza się ze słynną sentencją, iż „słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę”. Człowiek pragnący oddać życie za Polskę, który naród i państwo uznaje za bardziej wartościowe od własnej osoby, swojego życia i swojej osobistej przyszłości, jest zamierzonym produktem kształcenia w atmosferze podziwu i hołdu dla słynnej polskiej martyrologii, dla podejmowania czynu zbrojnego także (a nawet zwłaszcza) w warunkach jego oczywistej beznadziei.

Tymczasem „dulce et decorum est pro patria mori” to największe i najbardziej perfidne kłamstwo, kiedykolwiek sformułowane przez ludzkość. Zadaniem rodzica jest powtarzać swojemu dziecku, że jego życie i jego prawa są najważniejsze, że prymitywni politycy, którzy swoją absurdalną polityką nader często wywołują wojny, nie mają prawa żądać od obywateli daniny z życia i krwi do spłaty swoich własnych rachunków. Patriotyzm, którego warto uczyć nasze dzieci, to patriotyzm zorientowany na dzisiaj i na jutro, nie zapatrzony wstecz. Głupotę ludzi w przeszłości rządzących naszym państwem, która była zazwyczaj źródłem kolejnych tragedii, trzeba piętnować, a nie rozpływać się w idiotycznym zachwycie nad śmiercią setek tysięcy Polaków w każdym kolejnym pokoleniu. Patriotyzm XXI w. winien polegać na rozumnym zaangażowaniu w budowę silnego państwa, bezpiecznym osadzeniu w sojuszach z resztą tzw. wolnego świata, na wysokim poważaniu dla postaw służby publicznej, na gotowości angażowania swojego czasu w działania wzmacniające lokalną i narodową wspólnotę. Na tolerancji i docenianiu jej wewnętrznego zróżnicowania. W ten sposób także ustrzeżemy naszych młodych przed osunięciem się ich patriotyzmu w nacjonalizm, co jest niezadeklarowanym z otwartą przyłbicą, ale faktycznym i słabo zawoalowanym celem wizji szkoły pana Czarnka. Radość z przynależenia do swojego narodu i duma z własnego państwa nie stoją w żadnym momencie w sprzeczności z otwartością na ludzi należących do innych narodów, z sympatią wobec nich, a przede wszystkim z uznaniem, że wszystkie te inne wspólnoty są równie dobre, równie cenne i równie godne szacunku (czyli ani lepsze, ani gorsze), co nasza.

Odkłamywać przyjdzie nam, jako rodzicom, niestety kilka fałszerstw (najczęściej w formie przemilczenia) w nauczaniu przez pisowską szkołę historii Polski. Nie możemy pozwolić wygumkować z jej kart Lecha Wałęsy. Nie wolno nam przystać na ryczałtowe wykluczenie z grona polskich patriotów i postaci godnych wspomnienia w toku nauczania polskich socjalistów doby walk o niepodległość, tylko dlatego, że część lewicy później zeszła na sowieckie manowce. Nie możemy pozwolić, aby w głowach naszych dzieci zakotwiczyło się przekonanie, że Holokaust był produktem niemieckości, zaś narodowy socjalizm nie stanowił istotnego czynnika w jego zaprojektowaniu i przeprowadzeniu (wobec czego przeciwni hitleryzmowi Niemcy, socjaldemokraci i katolicy, liberałowie i zamachowcy z Wilczego Szańca, Sophie Scholl i Willy Brandt ponoszą za Zagładę większą odpowiedzialność niż francuscy kolaboranci z faszystowskiego reżimu Vichy, bo byli Niemcami). W końcu oczywiście musimy uzupełnić wiedzę naszych dzieci o te najbardziej haniebne wątki polskiej historii narodowej. Nie tylko umieć wykazać, że niektórzy polscy królowie byli nieudacznikami i idiotami. Ale także uświadomić młodzież, że choć Polacy mogą szczycić się tym, że Polska była unikalnie w skali Europy krajem, w którym nie znalazł się nikt, kto mógłby stworzyć kolaborancki reżim na poziomie politycznym, to jednak współudział Polaków w mordzie na europejskich Żydach na poziomie społecznym był pokaźny, a winę za niego ponosi tak antysemityzm polskiego katolicyzmu przedwojennego, jak i zwykła, podła i straszliwie niska potrzeba zagrabienia domów i mienia mordowanych sąsiadów. Musimy im powiedzieć, że wśród gloryfikowanych w szkole „żołnierzy wyklętych” byli bandyci. Muszą wiedzieć, że cel nie uświęca środków.

Miarą dojrzałości człowieka jest samodzielność i zdolność myślenia oraz podejmowania roztropnych decyzji. Miarą dojrzałości narodu jest umiejętność otwartego zmierzenia się z haniebnymi momentami własnej historii. Za sprawą postawy polskiej prawicy, Polacy tej dojrzałości w naszym pokoleniu, jak dotąd, nie osiągnęli. Naszą absolutną misją jest, aby pokolenie dzisiejszej młodzieży tego dokonało. Na stulecie koszmaru II wojny światowej nie możemy być jedynym narodem w Europie, który cenzuruje przewiny swoich pradziadów i kłamie reszcie świata w żywe oczy. Byłaby to ultymatywna hańba.

Musimy chronić nasze córki. Najbardziej radykalni ideolodzy pisowscy, będący gdzieś na zapleczu resortu pana Czarnka, bredzą dzisiaj o „ugruntowywaniu cnót niewieścich”. Szkoła miałaby wykonać kolosalny krok wstecz w XIX stulecie i podjąć próbę rekonstrukcji ówczesnych ról społecznych płci? Kobiety uległe, skoncentrowane na domu, rodzące dzieci, rozmodlone, znające swoje miejsce w szeregu, gotujące, sprzątające, szyjące i myjące okna. Te stereotypy nigdy nie przestały być gdzieś tam obecne w nawet pozornie niewinnych ćwiczeniach matematycznych czy gramatycznych już w podręcznikach dla najmłodszych klas. Często pojawiały się tam bez premedytacji autorów, którzy je powielali machinalnie. Z tym jednak koniec. Czarnek chce, aby teraz promowanie takiej wizji społecznej stało się podstawą programową.

Musimy nasze córki podburzyć, aby tym próbom w szkole mówiły „nie”, a następnie stawać u ich boku, gdy będą miały z tego powodu ewentualnie kłopoty. Musimy wpajać im, że mają równe prawa co chłopcy i w szkole mają być traktowane identycznie. Zarówno w sensie przywilejów, jak i obowiązków i wymagań. Naszych synów winniśmy uczulić na to, aby owego równouprawnienia pilnowali i odmawiali korzystania z lepszego traktowania. Wspólnie muszą poddawać krytyce treści uderzające w równość płci, a w domu raz po raz słyszeć, że wizja roli kobiety w społeczeństwie, promowana rzez rząd i Kościół, jest nieakceptowalna.

Gdy szkoła będzie naszym dzieciom wpajać do głów treści szowinistyczne, homofobię, antysemityzm, czy poczucie wyższości kultury „białego człowieka” względem „ludów dzikich”, musimy jasno je informować, że wszystko to jest złem. Nasza narracja musi jasno nieść przesłanie, że kulturowa różnorodność jest kapitałem i umożliwia szybszy wzrost i szybsze osiągnięcie dobrobytu w przyszłości. Alternatywa w postaci uczynienia z Polski skansenu zaś niechybnie doprowadzi do stagnacji. Nasze dzieci będą żyć w świecie masowych migracji spowodowanych czynnikami demograficznymi i klimatycznymi. Musimy uchronić je przed nienawiścią i uprzedzeniami, które w tych realiach musiałyby niechybnie stać się zarzewiem konfliktów zbrojnych i sprowadzić za kilka dekad na nie zagrożenie życia.

W końcu, ważnym jest wychowanie naszych dzieci w tolerancji religijnej. Muszą mieć świadomość, że szkoła pisowska w sposób niesprawiedliwy wspiera jedno wyznanie religijne, spychając osoby niewierzące oraz związane z innymi Kościołami na margines. Wobec spadku liczby uczniów zapisanych na katechezę, Czarnek usiłuje przerzucić jak najwięcej katolickich treści do programów innych, obowiązkowych przedmiotów, a także planuje uczynić obowiązkową etykę dla uczniów na katechezę nie uczęszczających, wcześniej ową etykę do katechezy maksymalnie upodobniając (nawet oddając jej nauczanie w ręce katechetów).

Jeśli nasze rodziny są ateistyczne lub agnostyczne, musimy dopilnować naszego prawa do wychowania naszych dzieci w warunkach świeckości. Intensywnie rozmawiać z dziećmi w domu i przedstawiać im argumenty za absurdalnością dogmatów katolickich. Jeśli nasze rodziny są innego wyznania niż dominujące, musimy w domu przedstawiać równoważące katolicką propagandę prawdy naszej wiary. W końcu, jeśli nasze rodziny są katolickie (jak moja), to powinniśmy z dyskryminowanymi na tle religijnym koleżankami i kolegami naszych dzieci być solidarni. Oddawać się praktykom religijnym tylko w naszej prywatnej sferze życia. Chodzić z dziećmi do kościoła rodzinnie w wolnym czasie, ale nie korzystać z możliwości, jakie katolikom daje przeobrażona przez PiS w konfesyjną szkoła. Nie puszczać dzieci na msze z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Oponować przeciwko wchodzeniu rytuałów naszej religii w przestrzeń szkolną. Popierać postulaty zdjęcia krzyży ze ścian klas z szacunku dla innowierców. Po prostu, demonstracyjnie wyrzec się korzystania z przywilejów, jakie Czarnek chce katolikom w szkole udostępnić.

Ponadto, niezależnie od tego, czy jesteśmy rodzicami katolickimi czy nie, nie wolno nam utrzymywać nasze dzieci w nieświadomości kryzysu Kościoła i zła, jakie wyrządzili i wyrządzają księża i biskupi. Nasze nastolatki muszą wiedzieć o zbrodni pedofilii i o sposobie, w jaki sprawcom pomagają biskupi i pisowskie państwo, zamiatając problem w znacznej mierze pod dywan. Muszą wiedzieć, że głosząc homofobię, ksenofobię, nienawiść i nietolerancję, polscy biskupi sprzeniewierzyli się Dobrej Nowinie i porzucili ramy chrześcijaństwa. Niech są świadomi, że zblatowanie księży z partią władzy i ich polityczne zaangażowanie jest złem i stanowi zdradę Jezusa Chrystusa. W końcu, niech dostrzegą, jak pazerność na pieniądze ogarnęła polski Kościół degeneracją i zepsuciem.

Przed nami, rodzicami, czas wyjątkowych wyzwań. Zapewne niewielu z nas, w naszym pokoleniu, antycypowało, że czeka nas odkłamywanie szkoły niczym w okresie komunizmu. To dodatkowy wysiłek, nie będzie nam łatwo. Jednak tekst zakończmy akcentem optymistycznym.

Współczesna młodzież nie jest podatna na propagandę w szkole. Co więcej, traktuje to, czego w szkole się dowiaduje, z coraz większą nieufnością. Alergicznie reaguje zwłaszcza na natarczywość „upupiania”, a natarczywość to cecha immanentna pisowskiemu modus operandi, to w zasadzie drugie imię PiS-u. Dlatego, paradoksalnie, w tych szalonych i nietypowych czasach, to właśnie naturalna skłonność młodych do buntu stanie się naszą najmocniejszą bronią w walce z reżimem o wychowanie. Bunt młodzieży zwykle kieruje się w równej mierze przeciwko szkole, jak i rodzicom. Nic dziwnego, w normalnym świecie szkoła i rodzice stanowią wspólny front, a młodzież obie te siły postrzega jako „przeciwnika” w boju o własną emancypację. Z tym w Polsce koniec. W dobie szkoły Czarnka żaden liberalny rodzic ze szkołą nie może, w pełnym tego słowa znaczeniu, zbudować wspólnego frontu. Oczywiście tam, gdzie mamy szczęście mieć nauczycieli będących po naszej stronie, czy w zakresie lwiej części nauczania, która nie jest politycznie kontrowersyjna, nadal będziemy skłaniać naszych młodych do nauki, staranności, dobrego przygotowywania się do sprawdzianów. Nadal będziemy ich pilnować, aby wobec dorosłych zachowywali się z szacunkiem, a słuszny bunt wobec politycznej manipulacji szkoły nie zdegenerował do formy prostackiego i pozbawionego sensu chamstwa. Jednak w zakresie problemów wspomnianych powyżej, to rodzice i młodzież od teraz winni zbudować wspólny front przeciwko szkole, zwłaszcza ministrowi, kuratorom, a także tym nauczycielom, którzy ujawnią się teraz jako ochoczy realizatorzy projektu zideologizowanej, prawicowej szkoły. Wspierajmy ten bunt naszych młodych i umiejętnie kanalizujmy go w odpowiednim kierunku, co do treści i co do formy. Będzie to bowiem bunt sprawiedliwych. Wówczas nasi młodzi nawet ze szkoły Czarnka wyjdą uzbrojeni w odpowiednią wiedzę i doskonałe doświadczenie postawienia się złej władzy. Z uśmiechem na ustach, poglądami nieskaperowanymi. I z gestem Kozakiewicza dla pana ministra.

Podstawa jakiej potrzebujemy :)

Tu nie chodzi o przetrzymanie. Bo gdy wokół nas sypie się pewna zgoda, gdy nie ma już konsensusu w kwestii spraw najbardziej nawet podstawowych, to trudno mówić, że umowa społeczna, ów kontrakt, który miał dawać nam w pierwszym rzędzie poczucie bezpieczeństwa, pozostaje jeszcze w mocy.

Gdy załamuje się system, nie wolno nam załamywać rąk. Gdy zbudowany na resentymencie, niechęci, podejrzliwości, kłamstwie, a czasem wprost na nienawiści, prawicowy, antydemokratyczny system panoszy się w kolejnych obszarach życia naszej wspólnoty, nie wolno nam biadolić. Gdy pomaleńku wyciekają kolejne, oddawane za doraźne korzyści, wolności, nie wolno nam biernie patrzeć. Niezależnie od tego, czy w milczeniu staliśmy dotąd z boku, udając, że zmiany nas nie dotyczą, czy też – wobec kolejnych etapów niszczenia liberalnej demokracji – podejmowaliśmy różnorakie działania stanowiące wyraz naszego protestu, to dziś nie wolno nam załamywać rąk. Nie możemy ot tak sobie zakrzyknąć: „Biada nam!” i poddać naszą przyszłość. Teraźniejszość, na którą patrzymy przecierając oczy z niegasnącym zdumieniem, to już nie tylko zawłaszczone sądy, media publiczne przemienione w organy rządowe, szkoły, w których rozpoczyna się dyktat nowych kanonów, czy uniwersytety, gdzie pod płaszczyk „wolności słowa” rządzący próbują upchnąć kolejną odmianę prawicowej ideologizacji. Trzy „mieszkania” wolności – sądy, media i uniwersytety (czy szerzej, szkoły) – trzy obszary, w których wolność powinna móc czuć się bezpiecznie, uległy/ulegają upolitycznieniu. Ufamy coraz mniej. Niektórzy wciąż wierzą, że „jakoś to będzie”, że „przetrzymamy nawet najgorsze”, ale… Tu nie chodzi o przetrzymanie i bierność. Bo gdy wokół nas sypie się pewna zgoda, gdy nie ma już konsensusu w kwestii spraw najbardziej nawet podstawowych, to trudno mówić, że umowa społeczna, ów kontrakt, który miał dawać nam w pierwszym rzędzie poczucie bezpieczeństwa, pozostaje jeszcze w mocy.

Kiedyś umówiliśmy się na wolność. Tą obywatelską. Ba, ponad trzydzieści lat temu wywalczyliśmy wolność i niezależnie od tego czy okazała się ona szczęsnym czy nieszczęsnym darem, stała się po prostu nasza. Wydarzyła się nam, wydarzyła się między nami, a w kolejnych wyborczych czy reformatorskich odsłonach pozwalała ufać, że budowane państwo, że formowane instytucje, że prowadzone działania w swych krótko- albo i długofalowych skutkach mają jakiś cel czy sens. Tak jak w pierwotnym kontrakcie – niezależnie od tego, u którego z myślicieli będziemy szukać jego podstaw – kolejne pokolenie oddało swoją wolność polityczną, aby zabezpieczyć swe wolności osobiste, realizujące się tak w sferze „wolności od” (a zatem, gdy jesteśmy wolni choćby od przymusu czy strachu), ale i wielkiego katalogu „wolności do” (czyli tego, w jaki sposób manifestujemy i realizujemy nasze indywidualne wybory/plany życia). Umówiliśmy się na to, że nikt nie wkłada nam głowy pod kołdrę sprawdzając, z kim i jak śpimy, że nikt nie grzebie nam w komputerze czy medycznej historii, nikt nie kwestionuje naszej „prawomyślności” (o ile takowa w ogóle istnieje), nikt nie mówi, w co mamy wierzyć, z kim i jak spędzać życie, gdzie powinniśmy zamieszkać, jak wychowywać dzieci, w jaki sposób wyrażać swoje wsparcie, czy – w końcu – jak wykrzykiwać naszą niezgodę, nasz protest, gdy ramy owej pierwotnej umowy zostają przekroczone. Umówiliśmy się też na to, że władza nikomu nie jest dana raz na zawsze, że… można ją stracić. W jakimś sensie… za karę. Bo poparcie to coś zupełnie innego niż posłuszeństwo.

„Władza, będąc nieodłączną od samego istnienia politycznych wspólnot, nie potrzebuje usprawiedliwienia [justification]; potrzebuje natomiast uprawomocnienia [legitimacy] – pisała Hannah Arendt. – Powszechne traktowanie tych dwu słów jak synonimów jest nie mniej błędne i wprowadza nie mniej zamieszania niż dzisiejsze zrównanie posłuszeństwa i poparcia. Gdy ludzie zbierają się razem i działają w porozumieniu ze sobą, wtedy rodzi się też władza, ale czerpie ona prawomocność z owego początkowego zebrania się razem, a nie z działania, które może później nastąpić”. Owo posłuszeństwo – słowo zawsze napawające mnie strachem – można wymusić. Nie wiąże się ono wprost z naszą wolną decyzją, z wyborem, ale jest efektem – w najlepszym razie – szkolenia lub „stosownej” indoktrynacji. Może być wynikiem okupionej bólem tresury, zaś budować je można na strachu czy wręcz na „załamaniu ducha”. Posłuszeństwo lubi zasadę kija i marchewki, nagradza „smaczkiem”, gdy posłuszni słysząc: „Skacz!” skłonni są zapytać: „Jak wysoko?” Błędnie – choć przez niektórych chętnie – utożsamiane bywa z autorytetem, a przecież tego ostatniego nie buduje się na sile i uległości, ale na przyjęciu, wybraniu i rozumieniu. Na wybraniu opiera się również właściwie pojmowane poparcie. Tu świadomie mówimy: „Tak”. Mówimy „tak” działaniom, ideom, pojedynczym ludziom, czy wreszcie wspólnocie. Owo „tak”, ten głos opowiadający się „za”, to właśnie poparcie, wybór, o którego znaczeniu – jak się okazuje – wciąż musimy sobie nawzajem przypominać.

Jednak ów wybór – zarówno w wymiarze wspólnotowym, jak i indywidualnym – jako warunek sine qua non przyjmuje zaufanie. Bo przecież nie wybieram w ciemno. Powiadał Dalajlama, że „harmonijne społeczeństwo zrodzić się może jedynie z ludzkiego zaufania, wolności od strachu, wolności wyrazu rządów prawa, sprawiedliwości i równości”. I nie chodzi tylko o to, by „mieć przy kim odpocząć”, by mieć gwarancję prawdomówności etc. Na zaufaniu i wzajemnym szacunku zajedziemy o wiele dalej niż na wiecznej podejrzliwości. Jeśli nawet – za jedną z diagnoz współczesnej liberalnej demokracji, postawioną przez Yaschę Mounka – zgodzimy się, że dla ocalenia naszej wolności potrzebujemy szeroko rozumianego „odnowienia wiary obywatelskiej”, to nie odbudujemy jej bez krzty zaufania – do polityki, ale również do siebie nawzajem. Tego z relacji ja – ty. Bo jak możemy nie być sceptyczni wobec polityków, gdy wciąż jesteśmy podejrzliwi w stosunku do siebie. To się przenosi… z góry na dół. Ale też idzie z dołu do góry. Bo nawet jeśli założymy, że państwo obecne jest tylko tu, gdzie jest konieczne, że w sferze publicznej dla obywatela będzie tak wiele „miejsca” jak to tylko możliwe, to… i tak potrzebujemy swego rodzaju rozbrojenia porozkładanych między nami min. I znów – zaufania. Powiada Mounk: „jedynym realistycznym rozwiązaniem kryzysu odpowiedzialności rządu (i najprawdopodobniej także szerszego kryzysu norm demokratycznych) byłoby wynegocjowane porozumienie, w którym obie strony zgadzają się na rozbrojenie”. Nic innego, jak dobre mediacje, gdzie żadna ze stron nie wychodzi w pełni zadowolona, a jednocześnie osiągniętego na ich drodze kompromisu absolutnie nie można nazwać „zgniłym”. A takie „rozbrojenie” jest nam potrzebne… już niemal wszędzie. Nie tylko tu, gdzie chcielibyśmy odzyskać niezależność sądów czy mediów; gdzie nie chcemy utracić wolności uniwersytetów czy nauki w ogóle, ale także tam, gdzie mamy dość teorii spiskowych albo dopatrywania się kolejnych owoców afer czy korupcji. Zmęczenie czy znużenie nie odnowi nam umowy społecznej. Nie sprawi, ze podamy siebie ręce, że usiądziemy do wspólnego stołu. Profesjonalizacja polityki, restrykcje wobec naszych reprezentantów, samoograniczenie państwa czy wsparcie się na wiedzy niezależnych ekspertów nie zjedzie do nas po złotej linie. Wychowanie obywatelskie nie wydarzy się samo. Cnoty polityczne nie zstąpią z nieba, nie zakrólują tak same z siebie. Nie ma magicznej różdżki ani zaklęcia, które za jednym zamachem uporządkuje nam cały świat. Nikt nie pokona za nasz naszych największych demonów. I nic, absolutnie nic się nie stanie bez naszego udziału… A już na pewno nie stanie się nic dobrego. Musimy zrobić pierwszy krok. I znów – ty i ja. W pierwsze zaufanie, że po drugiej stronie jest ktoś równie godny właśnie zaufania, elementarnie przyzwoity. I wcale nie są to jakieś wielkie oczekiwania.

Bo – jak pisała Barbara Skarga – „byłoby dobrze, aby przynajmniej ludzi przyzwoitych było więcej. Bo im ich mniej, tym więcej partykularyzmu, prywaty, korupcji, oszczerstw, które nas otaczają, dyskryminacji, tym bardziej zanika wrażliwość na wspólne dobro, szerzy się społeczna tępota i głupota”. Przyzwoitość – również ta polityczna – to pierwszy krok, pierwszy szczebel, który może nas zaprowadzić do nowej umowy społecznej, do tego czego szukamy, a czego – ewidentnie – potrzebujemy. Dalej… zaufanie, otwartość, prosta uprzejmość, tolerancja, wrażliwość. I kolejne z odpowiedzialnością i sprawiedliwością na czele. Cnoty obywatelskie, cnoty polityczne bez których z wizją nowej umowy społecznej najzwyczajniej nie ruszymy z miejsca. I nie przemawia do mnie argument o zmienionej rzeczywistości kulturowej, dominacji technologii etc. To fakty. Tyle że bez bazowego otwarcia wcześniej czy później wpakujemy się w łapska „globalnego totalitaryzmu”. Więc nie mówicie mi, że „się nie da”.

80 lat uciekania od wolności :)

Na początku trzeba zaznaczyć, że przypominając dzieło Fromma nie chodzi o prostackie porównania do bieżącej sytuacji politycznej w Polsce, choć pokusa jest wielka. W gruncie rzeczy chodzi o potwierdzenie smutnej tezy, że pomimo wnikliwych analiz jak powstają systemy autorytarne historia wciąż się powtarza. W 100 lecie urodzin Stanisława Lema warto przypomnieć jego błyskotliwe stwierdzenie : „Nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, to nic nie rozumie, a jeśli nawet rozumie, to nic nie pamięta”.

 

Wciąż zachwycam się kiedy dzieła filozoficzne trafiają do popkultury. Standard wytyczyli „Starsi Panowie” rewelacyjnym „Mambo Spinoza”, natomiast Kazik na żywo w pieśni „Las Maquinas de la Muerte” popełnił następującą frazę :

oto idzie on
Monstrum opanowuje tron zabiera mój dom
Koniec stulecia pełnego śmiecia
Ja tego stulecia ja bym wam nie polecał

A każda jednaka myśl marna
Każdy polityk to świnia czarna
Kolonia karna osobowość autorytarna
Erich Fromm Ucieczka od wolności won
A psychoanaliza to do ciebie mnie nie zbliża
Teee ja się mogę z kim chcę lizać

Obawiam się jednak, że wyśpiewane przez Kazika przypomnienie Ericha Fromma i „Ucieczki od wolności” nie zwiększyło popularności tego dzieła. Również w kalendarium najważniejszych wydarzeń roku 1941 z pewnością nie znajdziemy informacji o publikacji niewątpliwie jednej z najważniejszych książek XX. Jest to rok kiedy wydawało się, że świat bezpowrotnie pogrąży się w nazistowskim, faszystowskim szaleństwie. Pod koniec 1941 r. czołgiści Guderiana w lornetkach widzą Moskwę. Anglicy przegrywają bitwę o Grecję, a Afrika Korps zaczyna zwycięski rajd po Afryce Północnej. W grudniu sojusznik Hitlera topi flotę USA w Pearl Harbor. Dziwne, bo przecież Fromm dokładnie wyjaśnia dlaczego Niemcy w 1941 r. znaleźli się pod Moskwą i Stalingradem.

Sam autor, związany ze „szkołą frankfurcką” jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy (1932) wyjeżdża do USA i tam też pozostaje współpracując m.in. z Amerykańskim Instytutem Psychoanalitycznym.

Na początku trzeba zaznaczyć, że przypominając dzieło Fromma nie chodzi o prostackie porównania do bieżącej sytuacji politycznej w Polsce, choć pokusa jest wielka. W gruncie rzeczy chodzi o potwierdzenie smutnej tezy, że pomimo wnikliwych analiz jak powstają systemy autorytarne historia wciąż się powtarza. W 100 lecie urodzin Stanisława Lema warto przypomnieć jego błyskotliwe stwierdzenie : „Nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, to nic nie rozumie, a jeśli nawet rozumie, to nic nie pamięta”.

Oczywiście ta pretensja dotyczy przede wszystkim polityków strony liberalno-demokratycznej. Patrząc na wydarzenia w krajach autorytarnych wydaje się, że despoci chyba potraktowali dzieło Fromma jak podręcznik.

Osobowość autorytarna

Złowieszczym banałem będzie stwierdzenie, które jednak musi paść, że po 80 latach „Ucieczka od wolności” nic nie straciła na swej aktualności. Opisana przez Fromma osobowość autorytarna, ma się wyjątkowo dobrze w XXI w, wystarczy wspomnieć szczęśliwie minioną kadencję Donalda Trumpa, niestety skutecznie przeprowadzony Brexit, zwycięstwo populistów w Polsce, na Węgrzech, Turcji, czy zwycięstwo kuriozalnych polityków pokroju Bolsanaro w Brazylii, czy Duterte na Filipinach.

Osobnicy autorytarni mają się świetnie i nie brakuje polityków, którzy cynicznie wykorzystają ich zagubienie i lęki. Jak pisze Fromm osobnik autorytarny może cierpieć głód i ucisk, lecz nie cierpi najgorszej z mąk – zupełnego osamotnienia i zwątpienia. Fromm przy opisie charakteru autorytarnego sięga po pojęcia z psychoanalizy Freuda, wskazując sadomasochizm jako część struktury charakteru autorytarnego.

O ile jednak 80 lat temu procesy powstawania politycznych systemów autorytarnych były novum dla badaczy, nie znane były skutki ich wprowadzenia takie jak „holocaust”, o tyle w XXI wieku mamy inne zjawisko polegające na odrzucaniu wiedzy. Wiemy dlaczego pewne procesy zachodzą, znamy ich skutki, mimo to postępujemy wbrew tej wiedzy. „Precz z ekspertami”, że zacytuję jedno z haseł zwolenników brexitu.

Właśnie opisanie kategorii CHARAKTERU AUTORYTARNEGO stanowi najważniejszą tezę opracowania Fromma.

Najważniejsza cecha typu autorytarnego czy inaczej, sadomasochistycznego to stosunek do autorytetu. Podziwia go i skłonny byłby mu ulec, ale jednocześnie sam chciałby być autorytetem i podporządkować sobie innych. Często polega to na tłumieniu początkowej nienawiści i zastąpieniu jej uczuciem ślepej admiracji, co ma doprowadzić do złagodzenia uczucia poniżenia. „Jeżeli osobnik władający mną jest tak znakomity lub doskonały nie powinienem wstydzić się posłuszeństwa. Siła władzy osoby czy też instytucji wywołuje w nim automatycznie miłość, podziw i gotowość podporządkowania się. Władza fascynuje, nie dla szczególnych wartości, ale dlatego, że jest władzą. I tak jak władza automatycznie wywołuje miłość, tak ludzie jej pozbawieni automatycznie wywołują pogardę. Sam widok osoby bezsilnej budzi w nim chęć atakowania, dominacji, poniżania. Podczas gdy człowieka o odmiennym typie charakteru przeraża myśl o atakowaniu bezbronnego, autorytarny charakter czuje się tym bardziej pobudzony im bardziej bezbronna jest jego ofiara.

Brak władzy oznacza zawsze winę. Jeśli autorytet, w który się wierzyło, zdradza oznaki słabości – miłość i  szacunek przekształcają się w pogardę i nienawiść.

Charakterystyczna dla populistów XX i początku XXI w. jest silna emocjonalność, przechodząca nawet w egzaltację. Nieumiarkowanie w posługiwaniu się narzędziami wywołującymi gwałtowne emocje. Kulturowo należałoby to określić jako egzaltację (np. minister Czarnek, który koniecznie musiał odwiedzić babcię w czasie pandemii czy Jacek Kurski składający wraz z nowopoślubioną małżonką kwiaty na grobie Lecha Kaczyńskiego).

Fromm uważa emocjonalność charakteru autorytarnego za cechę determinującą wobec życia. Charakter autorytarny lubi warunki ograniczające ludzką wolność, lubi poddawać się losowi. Od jego pozycji społecznej zależy co jest losem. Emocjonalność często zastępuje kompetencje kulturowe niezbędne aby zrozumieć mechanizmy otaczającego świata. Deficyty intelektualne zastępowane są silną ekspresją emocjonalną. Na marginesie ciekawe, że im mniej ma się do powiedzenia, tym mów się głośniej.

„Autorytarny charakter wielbi przeszłość. Co było – zawsze będzie wieczne. Chcieć czegoś albo pracować w imię tego czego jeszcze nie było – jest zbrodnią albo szaleństwem. Cud tworzenia leży poza jego zasięgiem emocjonalnym.

Syntetyczny opis charakteru autorytarnego zaproponował Theodor W. Adorno wskazując 7 charakterystycznych cech zwanych później syndromem Adorna:

  1. konwencjonalizm, mocne przywiązanie do drobnomieszczańskiego sytemu wartości
  2. autorytarna podległość i brak krytycyzmu wobec autorytetów własnej grupy społecznej
  3. agresywne wyszukiwanie autorytetu, tendencja do wyszukiwania ludzi NARUSZAJĄCYCH WARTOŚCI KONWENCJONALNE
  4. wiara w przesądy i myślenie stereotypami oraz przekonanie, że tajemnicze siły kierują losem jednostek
  5. dążenie do siły i brutalności, identyfikacja z figurami reprezentującymi te cechy
  6. destrukcyjność i cynizm, ogólna niechęć do rodzaju ludzkiego
  7. projekcja własnych popędów na świat zewnętrzny

Nieszczęsny dar wolności

Według Fromma człowiek współczesny uwolniony od więzów religijnych, klasowych i politycznych krępujących wolność od średniowiecza, czuje się zagubiony i nie jest w stanie odnaleźć się w świecie z niezliczonymi bodźcami atakującymi ludzkie zmysły. Już w 1941 r. Fromm tak opisywał „styl epoki”: Ogrom miast, w których człowiek się gubi, budowle wysokie jak góry, bezustanne bombardowanie dźwiękami radia, wielkie nagłówki, które zmieniają się 3 razy dziennie uniemożliwiając wybór rzeczy naprawdę ważnych, widowiska, w których setka dziewcząt z precyzją zegarka demonstruje zdolność wyeliminowania indywidualności i funkcjonowania jak potężna, a sprawna maszyna, bijący rytm jazzu – wszystko to i wiele innych zjawisk stanowi odbicie systemu gdzie jednostka staje twarzą w twarz z bezmiernym ogromem, wobec którego jest tylko drobną cząstką. Jedyne co może zrobić, to wpaść w rytm, podobnie jak maszerujący żołnierz albo robotnik przy taśmie. Może działać, ale poczucie niezależności i znaczenia gdzieś przepadło. Popularność filmów o Mickey Mouse, świadczy wymownie o tym jak dalece przeciętnego Amerykanina przenika to poczucie lęku i braku znaczenia. Powtarza się tam zawsze jeden temat w wielu wariantach – ktoś bardzo malutki bywa prześladowany i zagrożony przez kogoś bardzo potężnego, grożącego małemu zabiciem i pożarciem. Maleństwo ucieka i na koniec udaje mu się wydostać z opresji albo nawet dać łupnia prześladowcy. Publiczność nie byłaby skłonna oglądać bez końca różnych odmian tego samego tematu, gdyby nie dotykał on czegoś bardzo zbliżonego do jej przeżyć emocjonalnych.”

Trudno nie uśmiechnąć się pod nosem na opis Fromma sprzed 80 lat, gdzie świat nie znał jeszcze mediów społecznościowych. Wystarczy w tym miejscu wskazać, że tylko facebook ma 2,4 miliarda użytkowników miesięcznie, z czego 1,59 miliarda korzysta z serwisu każdego dnia. Wydaje się, że w porównaniu z opisem Fromma stopień zagubienia jednostki może być nie mniejszy niż 80 lat temu. Również opisanie Myszki Miki jako idola charakterów autorytarnych może budzić sprzeciw fanów tej sympatycznej postaci, do których zalicza się również piszący te słowa.

Brak kompetencji kulturowych w sytuacji zalewu informacjami według Fromma prowadzi z jednej strony do sceptycyzmu i cynizmu wobec wszystkiego co zostało powiedziane lub napisane, z drugiej do dziecinnej wiary we wszystko co powiedziały autorytety.

Magiczny Pomocnik

Nadzieją dla zagubionych, wyizolowanych jednostek dźwigających nieznośny dar wolności jest MAGICZNY POMOCNIK. To kolejna ważna instytucja opisana przez Ericha Fromma. Najczęściej magicznym pomocnikiem jest osoba lub instytucja reprezentująca władzę. Charaktery autorytarne we wszystkim co robią, czują, myślą odwołują się do władzy. „Oczekują od władzy ochrony, pragną żeby roztaczała nad nimi opiekę, czynią władzę odpowiedzialną za wszystko cokolwiek miałoby wyniknąć z ich własnych poczynań. Nie istnieje żadne określone wyobrażenie, które kojarzyłoby się z taką władzą, jednak realne osoby biorąc na siebie rolę magicznego pomocnika zostają przez charaktery autorytarne wyposażone we właściwości magiczne. Innymi słowy ma się nadzieję, że wszystko czego się od życia oczekuje otrzyma się od magicznego pomocnika bez osobistej inicjatywy.”

Językiem literatury syndrom „ucieczki od wolności” znakomicie opisał Dostojewski w „Braciach Karamazow”: „Nie ma już bardziej naglącej potrzeby niż znalezienie kogoś, komu mogłaby możliwie jak najszybciej oddać ów dar wolności, z którym się nieszczęsna ludzka istota urodziła.”

W końcowej części „Ucieczki od wolności” autor zawiera apel – BROŃMY DEMOKRACJI.  Zwycięstwo wolności możliwe będzie w przypadku przeobrażenia demokracji w społeczeństwie, w którym jednostka, jej rozwój i szczęście będą głównym dążeniem i celem kultury. Gdzie życie nie będzie potrzebowało usprawiedliwienia w postaci sukcesu – ani żadnej innej postaci – i gdzie jednostka nie będzie podporządkowana ani nie będzie przedmiotem manipulacji żadnej siły zewnętrznej (czy będzie nią państwo czy aparat ekonomiczny).

Jeśli człowiek będzie mógł zrealizować swoje „ja” całkowicie zniknie przyczyna jego aspołecznych popędów. Fromm określa to pojęciem dwóch satysfakcji: materialnej i psychologicznej. Ale czy satysfakcja psychologiczna oznacza zawsze uczucia wzniosłe? Czy może to być satysfakcja z poniżenia elit? Może jest to obietnica wywyższenia bez konieczności, ciężkiej pracy i podnoszenia swoich kompetencji poprzez założenie brunatnej koszuli, czy czerwonej opaski i dołączenie do kolumny marszowej podobnych osobników, którym wmówiono, że są untermesch czy przodującą siłą w historii świata?

Figury kulturowe

Takie emocje to nic innego niż figury kulturowe. W swojej analizie Fromm wielokrotnie wskazuje na kulturę jako najważniejsze zjawisko. Przecież ideologia nazizmu czy komunizmu to nic innego jak „opowieść”, „narracja”. Jesteśmy narodem nadludzi, więc wszystko nam się należy. Mamy prawo podbić cały świat i eksterminować podludzi.  Czy w wydaniu bolszewickim to przodująca klasa wobec zaznanych krzywd ma prawo do likwidacji klasy wyzyskiwaczy i zrównania wszystkich ( zawsze w niedostatku i biedzie). Jednak te opowieści – mimo, że utopijne i niebezpieczne – są atrakcyjne. Tłumaczą w prosty sposób złożone zjawiska i wskazują winnych. Każdy najbardziej wredny półgłówek zrozumie, że jest nadczłowiekiem, czy przedstawicielem klasy przodującej i „mu się należy”. To jest przewaga systemów autorytarnych nad demokracją, której brak takiej „narracji”. Demokracja liberalna ma bowiem do zaproponowania cały zestaw tzw. praw człowieka, które trudno ubrać w atrakcyjną narrację. (W tym miejscu dygresja. Nie jestem w stanie pojąć dlaczego powstał film (znakomity, z Benedictem Cummberbach) o brexicie, nim jeszcze Wielka Brytania opuściła Unię, a nie ma podobnego dzieła o jej powstaniu.). Wracamy do liberalnych praw człowieka, nieatrakcyjnych kulturowo. Odnoszę wrażenie, że dla większości populacji są to figury nic nie znaczące. Po co wolność słowa, skoro nie ma się nic do powiedzenie, po co wolność wyboru skoro elektorat nie odróżnia chrześcijańskiej demokracji od socjaldemokracji, po co wolność prasy skoro nic się nie czyta?

Jedyna kulturowa opowieść , która jest związana z demokracją, a szczególnie z towarzyszącym jej systemem gospodarczym to słynny cytat Gordona Gecco z  filmu „Wall street” – „Chciwość jest dobra”. I taka narracja towarzyszyła transformacji w momencie klęski imperium komunistycznego. Fromm opisuje to jako „ciasne, egoistyczne dążenie do własnej korzyści”. Najważniejszą nauką stała się ekonomia. Nawet pojawiły się elementy metafizyczne przynależne religiom: „niewidzialna ręka rynku” to jedna z takich figur. Niestety nie była to ekonomia z czasów Smitha, gdy była częścią filozofii, lecz bardziej rachunkowością.

Kultura jest winna

Obrzydzała skutecznie demokrację. „Mogę być bandytą. Politykiem nie.” jak mówił Franz Maurer w „Psach”, a publiczność w kinach odpowiadała gromkim śmiechem. I tak doszliśmy do momentu gdy dla ogromnej rzeszy polskich wyborców pogląd na demokrację i całe wychowanie obywatelskie sprowadza się do stwierdzenia :”Ci kradną, ale się dzielą. Tamci kradli, ale nic ludowi nie dali”.

Jednak największe wrażenie, w mojej ocenie, robi następujące stwierdzenie Fromma :”Pragnienie wolności można stłumić, może ono zniknąć ze świadomości jednostki. (…) Podobnie można stłumić dążenie do sprawiedliwości i prawdy.”

W filmie Luisa Buñuela z roku 1974 „Widmo wolności”. Punktem wyjścia tego sztandarowego dzieła filmowego surrealizmu jest wzorowana na słynnym obrazie Goi scena rozstrzelania w roku 1808 hiszpańskich powstańców (krzyczących w trakcie egzekucji: „Precz z wolnością”…) przez żołnierzy francuskiej armii Bonapartego niosących przez Europę hasła: „Wolność, równość, braterstwo”.

Tłumienie pragnienia wolności to przecież nic innego jak totalitarne tworzenie nowego człowieka. W roku 2021 r. trudno nie nabrać wątpliwości, czy jednak eksperyment powołujący do życia homo sovieticusa jednak się udał? Ci którzy otrzymali wolność, w momencie gdy Fukuyama wieszczył koniec historii, są tą wolnością rozczarowani i chętnie ją sprzedadzą za niewielką cenę. Opisane przez Fromma poczucie bezsilności i izolacji ma się świetnie. Tymczasem bezsilność to nic innego jak zagubienie w świecie. Niezrozumienie procesów determinujących życie z braku kompetencji kulturowych. A przecież tak łatwo uzbroić bezsilnego, wystarczy na serio potraktować kulturę i edukację. Rację ma Denis Datton w „Instynkcie sztuki”, kiedy przypomina, że opowieści ludzi pierwotnych snute przy ognisku były niczym innym jak wyposażeniem w niezbędną wiedzę, która pozwoliła słabemu homo sapiens zawładnąć Ziemię. Czy Youval Harrari, który z kolei wskazuje na język i abstrakcyjne opowieści przekazywane za jego pomocą ( z istotną rolą plotki jako ważnego czynnika budowania  wspólnoty), które w jego ocenie odpowiadają za sukces cywilizacyjny człowieka.

Przecież kultura to „zbiorowa mądrość” – super mózg, w którym znajdziemy wszystkie możliwe scenariusze ludzkich zachowań wynikające z biologii i ewolucji. (Podobno Szekspira wyczerpał wszystkie scenariusze, mogą być modyfikowane, ale nikt nic nowego już nie wymyśli).

Demokracja to bardzo trudny system. Trzeba podejmować decyzje w oparciu o swoją wiedzę i kompetencje, a co gorsze ponosić konsekwencje wyborów.

My nieliczni, dla których wolność jest ważna, przygotujmy się do buntu i obrony wyszydzanych i deptanych wartości demokratycznych, albowiem wydaje się, że politycy populistyczni tak liczni i popularni na początku XXI w. potraktowali dzieło Fromma jako instruktaż zamordyzmu.

Ciąg dalszy opowieści o autorytaryzmach  nastąpi. W 1951 roku, dziesięć lat po publikacji dzieła Fromma,  Hanna Arendt popełniła „Korzenie Totalitaryzmu”. Kolejną pozycję w kanonie analiz powstawania systemu autorytarnego.

 

___________________________________________________________________________________

Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.

Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/

Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.

 

Książę Filip – walczący o wolności jednostki i czystą planetę :)

Fenomen rodziny królewskiej – szczególnie w wymiarze kulturowym i społecznym – nie przestaje mnie zadziwiać. Jest to jedyna tak rozpoznawalna monarchia na świecie. Niektórzy uważają ją nawet za swoistą markę Zjednoczonego Królestwa, a ci bardziej złośliwi – za maskotkę. W niestabilnym świecie, świecie zmian i niespodzianek – rodzina królewska pozostaje symbolem ciągłości i ostoją tradycji.

Za czasów panowania królowej Elżbiety przeszła ona wiele przemian, dostosowując się do oczekiwań społecznych. Ta demokratyzacja rodziny królewskiej zdaje się być jedną z najważniejszych transformacji monarchii. O ile dawniej to lud musiał się dostosowywać do wymagań i oczekiwań władcy, tak za czasów obecnej monarchini, to rodzina królewska musi liczyć się ze zdaniem i oczekiwaniami ludu. Warto tutaj wspomnieć o pierwszych, jakże nieudanych, próbach otwarcia się rodziny królewskiej na środowisko zewnętrzne – filmie dokumentalnym wyemitowanym przez BBC w 1969 roku. Dystrybucja i ponowne pokazywanie filmu zostało na rozkaz królowej zabronione. Na początku tego roku, niektóre ze scen wyciekły do internetu –  ich fragmenty można wyszukać na You Tube.  Film ten miał pokazać ludzką twarz rodziny królewskiej, ostatecznie jednak – zdaniem wielu, w tym zapewne samej królowej – okazał się być porażką. Zamiast ‘normalnej’ i naturalnej rodziny królewskiej, mieliśmy drętwych i zmanierowanych przedstawicieli elity społecznej.

Zmarły niedawno książę Filip na pewno nie musiał odgrywać swojej ludzkiej roli. Nie tylko w filmie, ale również podczas  spotkań publicznych, pozostawał naturalny, ludzki i co najważniejsze wolny. We wspomnieniach medialnych, które obecnie się ukazują, najczęściej wskazuje się na jego gafy (powstała nawet lista najlepszych gaf księcia). Znany był z otwartości wobec ludzi, których spotykał na swej drodze, nie obce były mu  ucieczki (dosłowne) od ochroniarzy, by w trakcie biegu rozmawiać z przechodniami.

Jednak moim zdaniem – tak zwane gafy – były przejawem jego wolności i korzystania ze swobody wypowiedzi. Nie dał się podporządkować zarówno rygorystycznym konwenansom przypisanym rodzinie królewskiej i zapisanym w licznych protokołach, ale również zdawał się być nieugięty wobec specjalistów od PR, doradców wizerunkowych i tych, którzy starali się uczłowieczyć członków rodziny królewskiej za pomocą współczesnych mediów. Książę Filip w tych kwestiach wydawał się nieugięty. Wymykając się narzuconym konwenansom – zarówno tym tradycyjnym, jak i nowoczesnym – nie musiał się uczłowieczać, jego ogromne poczucie wolności i umiejętność korzystania z niej, czyniło z niego wyjątkowego człowieka. Dzięki swojemu indywidualizmowi nie był jedynie figurantem ani nie stał się celebrytą (tak jak młodsi członkowie rodziny królewskiej – książę Harry i Meghan mogliby się od niego dużo nauczyć).

Nie zgadzał się  z nadmierną ingerencją władz państwowych w życie jednostek i często publicznie dzielił się swoimi spostrzeżeniami na ten temat, które potem traktowane były jako gafy. W 1976 roku pisał: „państwo opiekuńcze chroni przed zgubą i wyzyskiem, ale naród może się w pełni rozwijać tylko wtedy, gdy innowatorzy i przedsiębiorcy swoją ciężką pracą, będą dobrze prosperować”. W swych wystąpieniach często podkreślał właśnie rolę przedsiębiorców i ludzi, którzy „brali sprawy w swoje ręce”, jednak nie do końca wierzył w absolut wolnego rynku. Sprzeciwiał się również ograniczeniom narzucanym przez władze państwowe, był szczególnie niechętny wobec rosnącej biurokratyzacji.

W 1977 roku brał udział w wywiadzie radiowym, w którym goście proszeni byli o przedstawienie swoich scenariuszy, jak będzie wyglądał świat w 2000 roku. Wówczas książę Filip zauważył „wygląda na to, że możemy spodziewać się rosnącej biurokracji, biurokracja będzie dotyczyła każdego aspektu życia obywateli. Jeśli będziemy brać przykład z innych państw, to będziemy mieli do czynienia ze stopniowym ograniczaniem wolności wyboru i odpowiedzialności jednostkowej, w takich sprawach jak: mieszkalnictwo, edukacja i wychowanie dzieci, opieka zdrowotna, zdolność do nabywania lub dziedziczenia majątku osobistego, przekazywania biznesu, odkładania pieniędzy na starość oraz, i co najważniejsze – ograniczaniu wolności jednostki do wykorzystania swojego potencjału i talentu, w taki sposób, jaki mu odpowiada”.

Rzecz jasna jego wypowiedź wpisywała się w klimat lat siedemdziesiątych, kiedy Wielka Brytania doświadczała stagnacji gospodarczej, określanej również w ekonomii jako „choroba brytyjska”. Jednak przewidywania księcia sprawdziły się, tak jak przewidział obywatele – przynajmniej w Wielkiej Brytanii – rezygnują ze swoich praw lub te prawa są im ograniczane w imię chociażby bezpieczeństwa państwowego, bezpieczeństwa dzieci i młodzieży, bezpieczeństwa zdrowotnego, etc. Intencje państwa, by ograniczać prawa i przywileje obywatelskie, pozornie zawsze są dobre – chodzi przecież o ochronę obywateli. Jednak im bardziej chroni się obywateli, tym więcej wolności im się zabiera. Książę Filip dostrzegał te zakusy państwa i sprzeciwiał się kolejnym ograniczeniom, które mają prowadzić do zwiększenia bezpieczeństwa (chyba najbardziej znana wypowiedź, za którą Pałac Buckingham był zmuszony przepraszać dotyczyła sprzeciwu wobec ograniczenia w dostępie do broni palnej, gdyż jak publicznie zauważył książę Filip: „Pałką od krykieta też można zabić. Zabronicie też kijów do krykieta?”. Niektórzy z komentatorów uważali, że jego poglądy wpisują się w liberalną myśl Adama Smitha.

Mimo tego, że bronił wolności jako podstawowego prawa człowieka, nie był popularny wśród liberałów. Sam chyba też by się do nich nie przyłączył. Jako mąż królowej miał za zadanie pozostać neutralny politycznie i nie angażować się w jakiekolwiek dyskusje, dlatego trudno określić dokładnie jakie miał poglądy. Trzeba jednak pamiętać, iż jego światopogląd kształtowały zarówno doświadczenia z dzieciństwa i wczesnej młodości, jak i te związane z piastowaniem funkcji członka rodziny królewskiej. Niektórzy z komentatorów określali jego poglądy z lat młodości jako socjalistyczne (podobno miał się do nich przyznać swojemu wujowi Lordowi Mountbattenowi), inni z kolei uważali, że wykazywał postawę nacjonalistyczną.

Z całą pewnością był człowiekiem szczerym (czasem aż za bardzo), angażował się w liczne działania związane z młodzieżą, edukacją i ochroną środowiska. Głęboko wierzył w naukę i postęp ludzkości, jednak dostrzegał, że nadmierna produkcja i konsumpcja mogą być zagrożeniem dla środowiska naturalnego (wskazywał na ten problem na długo przed pojawieniem się Grety Thunberg). Już bowiem w latach osiemdziesiątych ostrzegał przed „chciwym i bezsensownym wykorzystywaniem przyrody”. W 1982 roku poruszył ważny – wówczas mało znany – temat o nadmiernym gromadzeniu się dwutlenku węgla w atmosferze na skutek wzrostu produkcji przemysłowej. Co więcej, wykorzystał wtedy niszową teorię efektu cieplarnianego (musiał zapoznać się z mało jeszcze znanymi wówczas pracami o globalnym ociepleniu np. Stephena Schneidera). Mówił o problemach klimatycznych w czasach, kiedy jeszcze spodziewano się kolejnej epoki lodowcowej, a nie ocieplenia klimatu.

Niezależnie od swoich często ukrywanych poglądów, z całą pewnością dobrze wywiązał się ze swej roli – męża królowej. Nie mogła to być łatwa rola dla kogoś, kto wychował się w typowo męskim świecie, ani dla kogoś, kto miał własne pasje i własne zdanie. We wszystkim pozostawał krok za nią.

 

Dlaczego tak trudno wygrać wybory? O czynniku ludzkim, który zniechęca do Lewicy :)

Wydawałoby się, że właśnie teraz, podczas pandemii jest najlepszy czas dla ugrupowań lewicowych, ale ta prognoza zdaje się nie mieć zastosowania w praktyce. Dlaczego Lewica nie idzie w notowaniach do góry? Odpowiedzi należy szukać w zrozumieniu czynnika ludzkiego.

Pół roku po wyborach prezydenckich, w atmosferze pandemii i Strajku Kobiet, wszyscy uważnie przyglądają się sondażom poparcia. Jednak wbrew oczekiwaniom, te jak na złość nie zmieniają się jakoś drastycznie. Wybory parlamentarne w 2019 roku tchnęły w wielu ludzi nadzieję, że oto pojawiają się nowe ugrupowania, które będą stanowić obiecującą alternatywę dla wyboru pomiędzy PiS-em a KO. Do Sejmu weszła m.in. Lewica, której poparcie po upływie roku utrzymuje się mniej więcej na poziomie 7%. Wydawałoby się, że właśnie teraz, podczas pandemii jest najlepszy czas dla ugrupowań lewicowych, ale ta prognoza zdaje się nie mieć zastosowania w praktyce. Dlaczego Lewica nie idzie w notowaniach do góry? Odpowiedzi należy szukać w zrozumieniu czynnika ludzkiego.

Niewidzialny gracz polityczny

Czynnik ludzki odgrywa strategiczną rolę. Każdy, mniej lub bardziej świadomie, zawsze gdzieś z tyłu głowy kalkuluje, jak dana czynność przełoży się na jego własne, jednostkowe położenie. Zazwyczaj bilans osobistych zysków i możliwych strat ma decydujący wpływ na nasze wybory i wyższa konieczność indywidualna wygrywa z wyższym dobrem ogółu, jeśli postawi się te wartości na dwóch przeciwstawnych szalach. Czynnik ludzki jest z nami od zarania dziejów. Pomimo różnych doświadczeń historycznych, rozwoju myśli i etyki, jest w dalszym ciągu niepokonany. Nie zmieniła tego nawet II wojna światowa, która była wstrząsającym doświadczeniem, mającym zmienić naszą zbiorową świadomość na zawsze. Problem czynnika ludzkiego stał się wyraźnie kłopotliwy w czasie pandemii, kiedy szczególnego znaczenia nabiera współdziałanie i dobro ogółu. Nagle okazuje się, że wiele osób jest gotowych złamać obostrzenia, specjalnie nie przejmując się stwarzanym zagrożeniem dla innych. Ostatnio fala krytyki spływa na właścicieli barów i restauracji otwierających swoje lokale, ale ku dużemu zaskoczeniu, okazało się, że jest całkiem sporo chętnych do skorzystania z takiej opcji. Znalazło się ich przynajmniej na tyle dużo, żeby wypełnić imprezę taneczną w barze po brzegi. Raczej trudno doszukiwać się w tych ludziach zimnokrwistych morderców. Właściciele lokali gastronomicznych decydują się na otwarcie, ponieważ nie mogą liczyć na wsparcie rządu, a ich goście zapewne też mają dość siedzenia w domu. Oba przypadki pokazują, że własny interes wygrywa z hasłami o solidarności. Nawet abstrahując od sytuacji zagrożenia życia, ta sama praktyka odnosi się do spraw bardziej błahych. Wielu z nas krytycznie ocenia sposób traktowania pracowników przez Amazona, ale już niewielu zrezygnuje z zakupu tam czegoś, co ciężko znaleźć gdzieś indziej. Czynnik ludzki w ten sposób zarządza nie tylko większymi czy mniejszymi wyborami życiowymi, ale ma także wpływ na te polityczne.

Jeśli wyborca jest osobą wierzącą, to będzie się obawiał, że partia postulująca rozdział Państwa od Kościoła utrudni mu uczestniczenie w kulcie, którego potrzebuje. Spora część czynnika ludzkiego jest kształtowana przez podsycanie prymitywnych lęków. Wiele osób zostało nastraszonych muzułmańskimi imigrantami czy osobami LGBT i te obawy często są bagatelizowane oraz traktowane raczej niczym śmieszny zabobon, niż jako coś nad czym warto się pochylić. Ale one przeradzają się później w twardy opór przeciwko zmianom, ponieważ u ich podstawy leży, nawet nie strach przed nieznanymi sobie grupami, ale lęk o własne bezpieczeństwo. Kiedy ktoś zaczyna się obawiać, że większa otwartość może zakłócić znajomy porządek na własnym, przysłowiowym podwórku, to instynktownie opowie się przeciwko zmianie. Taki lęk nie znika pod wpływem argumentów o równości i tolerancji. Sprawiedliwość jako wartość przegra w rywalizacji z poczuciem zagrożonego bezpieczeństwa. Jednak czy to znaczy, że nic nie da się zmienić, a świat zginie pod naciskiem egoistycznych potrzeb ludzi, skoncentrowanych na najbliższym otoczeniu? Niekoniecznie, ponieważ fakt, że dla ludzi najważniejsze jest to, co dotyczy ich samych, nie czyni ich jeszcze bezwzględnymi oportunistami.

Lewica kontra czynnik ludzki

Wydaje się, że ostatnie problemy, z którymi mierzy się społeczeństwo, stanowią podatny grunt polityczny dla Lewicy. Zapaść w służbie zdrowia, obniżający się poziom edukacji, zbyt silne wpływy Kościoła na politykę i życie codzienne, to tylko kilka z trawiących Polaków problemów, na które Lewica, często jako jedyna, znajduje rozwiązanie (np. rozdział Kościoła od państwa). Dziwi więc, że wielu ludziom partia pro-społeczna jawi się jako twór nieatrakcyjny lub wręcz odpychający.

Jednak po przeanalizowaniu strategii zdobywania poparcia czy formułowanych postulatów taki stan rzeczy przestaje dziwić, ponieważ zdecydowana większość reakcji rozbija się o wspomniany czynnik ludzki. Często narracja, która ma uzasadniać zastosowanie lewicowych rozwiązań, trafia tylko do zdecydowanych wyborców i kończy się na przekonywaniu już przekonanych.

Dla przykładu, jeśli nawołuje się do upowszechnienia związków partnerskich dostępnych dla każdego, bez jednoczesnego dotarcia do ludzi, którzy z jakichś powodów boją się wpływu takiej zmiany na swoje otoczenie, to trudno oczekiwać masowego entuzjazmu. Nawet jeśli te obawy wydają się pozbawione sensownych podstaw, to o ich żywej obecności świadczy chociażby duży sukces letniej nagonki partii rządzącej na osoby LGBT. A czym byli straszeni ludzie? Chociażby tym, że osoby LGBT rzekomo zdeprawują swoje własne (sic!) dzieci. Wierzący katolicy lub tacy, dla których katolicyzm zajmuje ważne miejsce w życiu, nie poprą kategorycznych oraz bezwzględnych żądań laicyzacji, a w sytuacji, gdy są większością, takie próby po prostu zablokują. W wielu kwestiach czynnik ludzki zostaje obudzony przez zagrożony komfort życia. Chociażby w przypadku ochrony środowiska. Takim przykładem jest zachęcanie do zamiany samochodu na zbiorkom. Argument, że ludzie powinni jeździć komunikacją miejską dla dobra środowiska, nie przekona większości, a przymuszanie siłą do takiej zamiany przez likwidowanie parkingów, zamykanie bądź zwężanie ulic także nie przyniosą efektów, jeśli dla kogoś transport publiczny jest niepraktyczny. Gdy nie ma odpowiedniej infrastruktury i dogodnych połączeń, takie propozycje nie będą miały racji bytu. Mało kto zamieni komfortowy trzydziestominutowy dojazd do pracy na godzinny rajd komunikacją miejską z przesiadkami. W tej sytuacji poparcie po prostu powędruje do kogoś, kto solennie obieca, że zostawi ulice w spokoju. Podobnie z podnoszeniem podatków. W momencie kiedy rząd sprzeniewierza miliony, a poprzedni też nie zapisał się w pamięci zbiorowej jako święty pod tym względem, trudno się dziwić dużej niechęci wobec hasła zwiastującego zwiększenie kosztów życia. Nie zadziała tutaj argument o tym, jak się żyje w Danii (co jest częstym elementem wypowiedzi Adriana Zandberga), ponieważ diametralnie inna jest zarówno sytuacja ekonomiczna tego kraju, jak i wypracowana latami mentalność Duńczyków. Podatki są systematycznie podnoszone już teraz, a wcale nie przekładają się na lepszą jakość życia. Przy tylu przekrętach, jakie obecnie mają miejsce w Polsce, naturalnym odruchem dla wielu będzie ochrona ciężko zarobionych pieniędzy przed nieuczciwym rządem.

Dlatego inne partie bardzo chętnie straszą Lewicą, którą malują jako grupę groźnych idealistów, pragnących za wszelką cenę narzucić wszystkim swój styl życia i własny punkt widzenia. Nie tak dawno temu Jaś Kapela, znany lewicowy publicysta, pisał o ciepłym prysznicu przysługującym raz na tydzień, zniesieniu własności prywatnej powyżej 15 metrów kwadratowych czy zakazie jazdy samochodem, jeśli nie ma w nim przynajmniej dwóch osób. Jako wisienka na torcie Jaś Kapela podsumował swój artykuł: „Najwyraźniej zagłada ludzkiej cywilizacji, to zbyt słaba motywacja dla większości z nas, więc czas na odpowiednie mandaty”. Tylko właśnie tak działa ów czynnik ludzki, że taka koncepcja nigdy nie uzyska, choćby śladowego poparcia. Tego typu retoryka sprawia, że ludzie obawiają się Lewicy. I nie chodzi tylko o elektorat PiS-u. Duża część wyborców Koalicji Obywatelskiej, o pokrewnych poglądach obyczajowych, krytykuje Lewicę za brak konkretnego planu wspierania gospodarki, w tym przedsiębiorców, ignorowania praw ekonomii (i matematyki). Nie wchodząc dalej w analizę postulatów Lewicy, wiele osób wyraża swoje obawy zadając pytanie: Aby zapewnić wysoki standard służby zdrowia, edukacji, tanie mieszkania, godne emerytury itd., skąd chcesz wziąć te pieniądze droga Lewico, a raczej inaczej – komu one zostaną zabrane? Więc, nawet jeśli postulaty społeczne przemawiają do potencjalnych wyborców, to właśnie ze względu na lęk przed niesprawnym finansowo państwem, oddadzą oni głos na partię bliższą centrum. Takim ugrupowaniem jest ruch Hołowni, który zbiera elektorat z ludzi rozczarowanych poprzednią władzą, których Lewica nie przekonała. Nikt nie pracuje dla rozrywki. System, o którym marzy Lewica, jest najtrudniej zbudować, bo opiera się na zaufaniu do rządu, którego w Polsce brakuje, a najmniejsze zachwianie równowagi jest w stanie go zburzyć. Także w Skandynawii obywatele nie są zadowoleni, kiedy wysokie podatki nie przekładają się na odczuwalny dobrobyt, m.in. w Norwegii wzrasta niezadowolenie w związku z obniżeniem dotychczasowych świadczeń dla emerytów (np. warunków pobytu w domach dla seniorów) przy niezmiennej wysokości płaconych podatków.

Fakt, że ludzie kierują się bardziej potrzebami własnymi i swojego otoczenia niż dobrem planety lub/oraz drugiego człowieka, może brzmieć dołująco, ale nie można go też demonizować. Zmiana nie jest bynajmniej czymś, co nie leży w zasięgu możliwości polskiego społeczeństwa. Konieczna jest jednak rozsądna propozycja. Na przykład, żeby ludzie zmieniali swoje przyzwyczajenia na przyjazne środowisku, wystarczyło postawić odpowiednie kosze na segregowane śmieci, czy upowszechniać wieloużytkowe torby na zakupy. Motywacje czynnika ludzkiego zaczęły być zbieżne z wyższymi celami. Jednakże ignorując czynnik ludzki, w tym lęki przeciętnego obywatela, nie uzyska się legitymacji do sprawowania władzy, a co ważniejsze, wytyczania potrzebnych zmian.

Lewica chcąc zwiększyć swoje szanse w nadchodzących wyborach musi zejść na ziemię. Biorąc pod uwagę trudne przejścia z komunizmem, przekonanie do idei lewicowych jest trudniejszy niż w przypadku partii centrum. Potrzebne jest konkretne i skuteczne podejście do czynnika ludzkiego, a także strategie prowadzenia kampanii sprzężone z lękami kształtującymi percepcję. Bez tego, pro-społeczność partii będzie doceniana tylko przez jej członków i zdecydowanych sympatyków, a nie osoby z zewnątrz. Dlatego decydujące znaczenie będą miały propozycje konkretnych rozwiązań. Żaden socjal nie będzie działał, jeśli system nie będzie porządnie skonstruowany. Podniesienie podatków na wzór Skandynawii, ale bez dokładnie przemyślanej koncepcji, jak te pieniądze mają do ludzi wracać, zwyczajnie nie ma szans na powodzenie. Podobnie jest z innymi sygnalizowanymi pomysłami wprowadzenia różnych nakazów, zakazów i ograniczeń. Nie da się też przymusem zmienić w trybie natychmiastowym mentalności ukształtowanej przez wieloletnie wychowanie. Zrozumienie stanowiska myślących inaczej lub nieprzekonanych na pewno kosztuje więcej wysiłku niż poruszanie się po znanym obszarze, jest też trudniejsze niż wydawanie arbitralnych opinii. Jednak w dalekosiężnej perspektywie, to jest jedyna metoda, dająca Lewicy szansę na polityczny rozwój.

Igrzyska Wolności 2020 – sobota :)

Światowa obsada debat; wachlarz tematów; wolny dostęp i szybkie wymiany argumentów; drugi dzień Igrzysk Wolności przyniósł wiele pytań i równie dużo odpowiedzi.

Czym jest patriotyzm dla Borysa Budki?

– To lekarze walczący na pierwszej linii z pandemią; ci, którzy płacą podatki, którzy uczą dzieci. Dziś patriotą jest każdy, kto dokłada swoją cegiełkę do budowy państwa. A ono musi być silne siłą obywateli, a nie siłą aparatu represji – mówił przewodniczący Platformy Obywatelskiej. Budka negatywnie ocenia działania władzy w odniesieniu do obywateli manifestujących swoje niezadowolenie obecną sytuacją: – W czasach kryzysu władza pokazuje siłę państwa stosując przemoc, zamiast skupić się na sprawności instytucji.

Co Martin Kuldorff myśli o lockdownie?

Współautor Wielkiej Deklaracji z Barrington uważa, że kluczowym działaniem państwa w czasie epidemii powinna być ochrona osób z grup największego ryzyka. Pozostała część społeczeństwa musi żyć normalnie, by możliwie najszybciej uzyskać odporność stadną, która powstrzyma szybki rozwój pandemii. Tymczasem lockdown przedłuża okres ochrony najsłabszych; przekłada problem na przyszłość, nie rozwiązując go.

 Czy jest sprawiedliwość dla kobiet?

– Polska nie jest krajem sprawiedliwym, a ta niesprawiedliwość dotyka głównie kobiet i dzieci – Justyna Kopińska jest stanowcza w swoich reporterskich obserwacjach i dodaje, że w sądach, gdzie należałoby sprawiedliwości szukać, mężczyzna z ugruntowaną pozycją społeczną jest najbardziej wiarygodnym świadkiem, kobieta – zdecydowanie mniej, a dzieciom się z założenia nie wierzy wcale. Na sprawiedliwość nie mogą też liczyć osoby niezamożne, niemające dostępu do prawników, nieznające dziennikarzy.

 Dlaczego mężczyźni muszą brać urlopy?

Zmiana musi zachodzić zarówno na poziomie regulacji prawnych, jak i w warstwie kulturowej. O ile jednak obecna władza zrobiła dużo dla osób biedniejszych, pod względem kultury i rozwoju cywilizacyjnego cofamy się. W WIG-20 aż do wczoraj nie było żadnej prezeski; wśród wszystkich spółek giełdowych zaledwie dwie są zarządzane przez kobiety; na wyższych uczelniach jest zaledwie 10% profesorek; partycypacja kobiet w rynku pracy jest jedną z najniższych w Europie, a te nierówności są pogłębiane przez pandemię. Według Andrzeja Domańskiego z Instytutu Obywatelskiego drogą do zmiany tego stanu rzeczy jest nacisk na transparentność (obecnie tylko dwie giełdowe spółki raportują wynagrodzenia w podziale na płeć) i obowiązkowy urlop rodzicielski dla mężczyzn, a także zwiększenie dostępu do opieki nad najmłodszymi dziećmi. Agnieszka ChłońDomińczak dodała do tego jeszcze zrównanie wieku emerytalnego, który w Europie jest różny dla kobiet i mężczyzn jedynie w Polsce i Rumunii; Justyna Kopińska: wychowanie dzieci w duchu równości w domu i w szkole.

Co zamiatamy pod polski dywan?

Zdaniem Jarosława Gugały najwięcej miejsca zajmują tam Żydzi, kobiety i osoby LGBT.

Według uczestników prowadzonego przez niego panelu problemem nie jest to, że antysemityzm rośnie – badania wskazują, że utrzymuje się na podobnym poziomie od lat. Ludzie głoszący antysemickie poglądy mają jednak współcześnie większe przyzwolenie na otwarte dzielenie się nimi. Zdaniem Antoniego Dudka, członka Rady Instytutu Pamięci Narodowej, zmiana ekipy rządzącej nie jest drogą do prawdziwej zmiany, której istotą powinno być stałe podnoszenie poziomu nauczania w szkołach i budowanie świadomości od najmłodszych lat.

Czy to dobrze, że ekipa Rafała Trzaskowskiego odradziła mu podejmowanie tematu osób LGBT w kampanii wyborczej?

Według Pauliny Górskiej z Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW politycy są bardziej konserwatywni, niż ich wyborcy. Badania wskazują bowiem, że postawy homofobiczne zaostrzają się w środowiskach konserwatywnych i ulegają ograniczeniu w grupach liberalnych.

Według Mirosławy Makuchowskiej, wiceprezeski Kampanii przeciwko Homofobii, ogólna nieufność względem osób nieheteronormatywnych jest kwestią tego, że w ogóle nie rozmawiamy o seksualności. Fundamentem poważnej rozmowy jest jednak równość jej uczestników.

Czy seksizm może być życzliwy?

Największa przepaść światopoglądowa dzieli dziś starszych konserwatywnych mężczyzn od młodych liberalnych kobiet. Według Pauliny Górskiej mamy także do czynienia ze swego rodzaju kryzysem męskości, która dziś opiera się na dwóch zaprzeczeniach: nie jestem kobietą, nie jestem osobą LGBT. Gorset oczekiwań społecznych wobec mężczyzn jest ciasny; obecne tendencje nie mieszczą się w nim. Poczucie zagrożenia, pojawiające się w sytuacjach kryzysowych, skłania do ograniczania praw tych, którzy emancypują się zbyt silnie. Współcześnie ta tendencja przejawia się dwoma rodzajami seksizmu: wrogim i życzliwym, zdecydowanie bardziej niebezpiecznym dla emancypacji kobiet. Postawy powierzchownie pozytywne, jak przepuszczanie kobiet w drzwiach, czynią więcej szkody niż pożytku, odwracając uwagę od sedna sprawy.

Co zostanie kobietom z pandemii?

– Zauważyłam, że zaczynamy rozumieć, czym jest siostrzeństwo. Że to nie jest puste słowo. Mam nadzieję, że ta wiedza z nami zostanie po pandemii, po wszystkich złych doświadczeniach, które się nam przytrafiają – Aleksandra Dulas z Fundacji SPUNK. Rozmowa o kobietach w pandemii odbyła się pod matronatem Łódzkiego Szlaku Kobiet.

Jak rozmawiać o aborcji?

Według Anny DziewitMeller w Polsce od pięciu lat doznajemy nieustającego szoku i jesteśmy pozbawiani coraz większego pakietu spraw, na które mamy wpływ.

Wyrok Trybunału postawił kobiety pod ścianą. I wywołał efekt, którego nie udało się osiągnąć wcześniej. – To trzy tygodnie absolutnego rekordu – mówiła Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu. – Odbierałyśmy po trzysta telefonów dziennie. Pierwszy raz media i ulica zaczęły mówić o pomaganiu w aborcji. Ono stało się potrzebą. Temat wykroczył poza ramy dyskusji politycznej. O aborcji trzeba rozmawiać jak o czymś, co może nam się przytrafić. Nam albo naszej bliskiej osobie. Tak, jakby rozmawiało się z przyjaciółką.

Dlaczego sekspraca wymaga legalizacji?

Pandemia mocno uderzyła w pracowników branży seksualnej. Wymuszona przez prawo działalność w szarej strefie pozostawia ich bez zabezpieczenia socjalnego. Przebranżowienie się też jest trudne – nawet w przypadku próby przejścia do Internetu. Używanie portali takich jak Onlyfans wymaga wielu umiejętności i często zatrudnienia dodatkowych osób. Wymaga też dobrej promocji w social media, które co do zasady są negatywnie nastawione do kobiecej seksualności.

Branża cierpi na zalew „zbawców”, którzy chcą ratować pracowników branży. A pracowników nikt nie słucha. Odbiera się im podmiotowość i zakłada, że nie biorą odpowiedzialności za swoje wybory życiowe. W ostatnim czasie obok zbawców coraz więcej jest osób wprost wrogich, obciążających pracowników seksualnych swoimi własnymi traumami. Tymczasem ci chcą tylko dekryminalizacji ich pracy, co ma pomóc także w ograniczeniu patologii takich jak handel ludźmi.

Czy doczekaliśmy końca globalizacji i dlaczego nie?

 Pandemia jest dzieckiem globalizacji, a jednocześnie ją nasili. Za globalizacją stoją wielkie korporacje; to one zainicjowały zmiany – często katastrofalne w skutkach – szukając okazji do obniżenia kosztów. To także one dają dziś nadzieję na zwalczenie pandemii. A zatem to globalizacja pozwoli zwalczyć pandemię – ten kompaktowy zestaw wniosków popłynął z panelu „Koniec globalizacji?”.

Według Henryki Bochniarz, Bogusława Chraboty i Jana Krzysztofa Bieleckiego pandemia pomoże odnaleźć nowe rozwiązania dla globalnych problemów; to będzie rekompensata dla ogromnej ceny, jaką płaci za nią świat.

Procesy globalizacyjne nie potoczą się jednak dalej bez udziału Chin. To Chiny napędzają dziś światową gospodarkę i to właśnie one są beneficjentem największego transferu kompetencji, na których gospodarka się opiera. Europa ma szanse wygrać tylko wtedy, jeśli zachowa kompetencje przy sobie. Niestety – budowanie gospodarki kompetencji nie jest udziałem Polski. Drogą do tego jest poprawa warunków zatrudnienia, tworzenie nowych miejsc pracy, wspieranie sektora prywatnego, czego obecne władze nie robią w wystarczającym stopniu.

Dlaczego chmury uratowały świat przed zapaścią?

Pandemia przyniosła umasowienie cyfrowych rozwiązań: powszechne wprowadzenie zdalnej edukacji i pracy, upowszechnienie telemedycyny. Firmy zmuszone do ekspresowej digitalizacji były zdolne do szybkiego wdrożenia telepracy głównie dzięki temu, że obecnie większość danych przechowywana jest w chmurze. Galopujący rozwój technologii wyprzedził legislację – ale takie jest prawo technologii.

Nie wszystko jednak da się nią zastąpić. – Mimo że jestem praktykiem cyfrowym, uważam za absolutnie fundamentalną wartość (…) bezpośredni kontakt – mówił Mirosław Sopek z MakoLab. Gwałtowna cyfryzacja rodzi zagrożenia dla bezpieczeństwa; część firm na niej skorzysta, część zniknie z rynku; wzmocni dysproporcje, szczególnie w sferze edukacji. Dlatego celem musi być wolność, a technologia: jedynie narzędziem do jej osiągnięcia.

Jak Polska powinna układać swoje relacje z USA?

 Wybór dokonany przez Amerykanów to według Tomasza Lisa wiele dobrego dla Polski i wiele złego dla polskiego rządu.

Wygrana Bidena jest szansą na odnowienie demokracji w USA – kolejnych pięciu lat pod rządami Trumpa mogłaby nie wytrzymać. Biden należy do odchodzącego pokolenia, które pamięta jeszcze Zimną Wojnę i dla Polski będzie to krótki oddech wytchnienia; nowe pokolenie może nie odczuwać już tak mocno potrzeby sojuszu z Europą.

Joe Biden odnowi sojusz z UE nawet jeśli część krajów i ich zachowań może Amerykanów drażnić. Będzie chciał, by Polska i Wielka Brytania jak najlepiej wpasowały się w tę układankę. Jednak współpraca wojskowa i gospodarcza jest obu stronom potrzebna ze względu na rosnącą rolę Chin.

Polski rząd obstawiał triumf Trumpa i utrzymanie „specjalnego sojuszu” ponad UE. Teraz dla Bidena Polska będzie znaczyła tyle, co jej pozycja w UE.

Ile Polska znaczy dla Chin?

 Tyle samo, ile dla USA. Dlatego polityka Polski wobec Azji musi być wielopoziomowa i uwzględniać fakt, że Azja to nie tylko Chiny. Pierwszy poziom to właśnie poziom europejski; drugi – wzajemne relacje między państwami; trzeci: poziom miast i regionów, który dziś jest zdecydowanie najlepiej zagospodarowany. Rolą rządu powinno być zmapowanie zasobów w oparciu o doświadczenia na poziomie regionalnym, relacje biznesowe czy społeczność polską w Azji i koordynacja tych trzech poziomów w kraju, a także zabieganie o koordynację polityki UE z USA.

Skąd brać energię dla Europy?

 Z odnawialnych źródeł! Według byłego premiera i przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka bardzo ważne jest zaangażowanie Polski w europejską strategię osiągnięcia Zielonego Ładu. Opieranie gospodarki na energii ze źródeł nieodnawialnych jest nieopłacalne,  Europejski Zielony Ład jest szansą na głębszą integrację, a potencjalne odwrócenie się Polski od porozumienia klimatycznego będzie oznaczało dla naszego kraju straty na wielu szczeblach, przede wszystkim: finansowym.

Fakt, że żyjemy w czasach gigantycznej zmiany klimatycznej oznacza, że politycy powinni wziąć na siebie nie tylko wprowadzanie legislacyjnych zmian, ale również dokonywanie procesu edukowania społeczeństwa. Jest konieczne, aby młodzi ludzie byli rzetelnie kształceni w kwestii zmian klimatycznych, ponieważ to oni edukują w tym zakresie swoich bliskich i środowisko, w którym funkcjonują.

Czego – poza klimatem – brakuje polskiej edukacji?

Według rozmówczyń Sławomira Drelicha w panelu „Nauka Obywatela”: nowoczesnych technologii, kształcenia umiejętności potrzebnych na rynku pracy i w życiu społecznym. Jej siłą bez wątpienia są natomiast liczni aktywni nauczyciele i młodzież otwarta na nowe inicjatywy.

Co dalej z Białorusią?

Odkąd Białorusini wyszli na ulice, dyktator drastycznie zwiększył skalę represji, które szczególnie mocno dotknęły mieszkańców małych miejscowości. Mimo to opór obywatelski nie słabnie, ale stale zmieniają się jego formy. Obecnie ludzie spotykają się, aby razem pić herbatę, na co władza na razie nie reaguje. Mimo, że media państwowe są w pełni zdominowane przez propagandę rządową, Białorusini czerpią wiedzę na temat aktualnej sytuacji w kraju dzięki niezależnym platformom informacyjnym działającym w Internecie.

Dlaczego według Adama Gopnika nosorożec jest lepszy od jednorożca?

Nosorożec jest brzydki, pozbawiony wdzięku, ale silny i konsekwentny. Jednorożec jest piękny i budzi podziw, ale jest tylko wytworem wyobraźni. W teorii Gopnika nosorożcem jest liberalizm, jednorożcami zaś: wielkie idee i utopie.

Jak bronić liberalizmu przed prawicą, która uważa, że niesłusznie wywyższa rozum ponad prawo naturalne i jest zagrożeniem dla religii i identyfikacji narodowej? Liberalne społeczeństwo pozwala religiom kwitnąć tak długo, jak długo wyznawcy nie uznają jej za jedyną i słuszną. Jest w nim miejsce na porządek rodzinny, tradycje i zwyczaje.

Lewica z kolei wierzy w siłę rewolucji i uważa, że zmiany powinny następować gwałtownie. Liberałowie wolą reformy.

Jak rozmawiać o śmierci?

Pandemiczna śmierć wymaga nowych narzędzi, sposobów opowiadania – i te sposoby powstają, ale jest to coś nowego i globalnego zarazem – mówiła filozofka Mira Marcinów. W momencie, kiedy proces tabuizacji śmierci uderza ze zdwojoną mocą, jej książka „Bezmatek” (Wyd. Czarne) stanowi próbę oswojenia tego zjawiska i nieodżegnywania się od towarzyszącej mu fizyczności.

Czy kulturę da się uratować?

Obecna sytuacja źle wpływa na kulturę i sztukę, którą należy pielęgnować i ratować. Temat kultury powinien się częściej pojawiać w mainstreamowych mediach, aby społeczeństwo znało sytuację. Trzeba też zadbać o dofinansowania dla aktorów.

Dlaczego Andrzej rysuje?

Bo pasjonował się piłką nożną! Swoja karierę zaczął od karykatur piłkarzy.

Rysowanie to dla niego przede wszystkim czytanie informacji, książek, gazet, esejów. Pierwszą rzeczą, która prowokuje go do rysunku, jest emocja. Zazwyczaj nieparlamentarna. Myśli tekstami, nie obrazkiem. Bo rysunek może być najbrzydszy na świecie, ale pomysł musi się obronić.

Satyra jest dla niego balansowaniem na granicy tego, co ludzie są w stanie zaakceptować, a czarny humor jest najlepszym sposobem odreagowania rzeczywistości.

To praca jego marzeń.

Co oglądać w niedzielę?

W niedzielę znów sporo o równości: Feministyczny Międzynarodowy Power Panel z emigrantkami, które walczą o prawa kobiet w kraju, oraz spotkanie dotyczące praw osób LGBT+ z Moniką Rosą, Bartem Staszewskim i Patrykiem Chilewiczem; o klimacie z różnych perspektyw, bo o antropocenie, o łowiectwie i o przyszłości transportu; nieustająco dużo o gospodarce, technologiach i polityce: światowym wyścigu technologicznym, walce z cyfrową dezinformacją, roli Internetu w kampaniach politycznych, cyfrowej suwerenności, praworządności, mediach i infrastrukturze przyszłości. Spotkamy się z naczelnym epidemiologiem Szwecji Andersem Tegnellem, pisarkami: Sabiną Baral i Dominiką Słowik, filozofami: Piotrem Augustyniakiem i Tomaszem Stawiszyńskim, humanitarystką, która w ubiegłym roku wycisnęła uczestnikom Igrzysk łzy z oczu: Aleksandrą K. Wisniewską. Na zakończenie: osiem power speeches o świecie po pandemii.

Ruch społeczny w obronie demokracji liberalnej :)

Od czasu wyborów prezydenckich w środowiskach liberalnych mówi się o ruchu społecznym, który mógłby się okazać bardziej skuteczny w pozbawieniu władzy Zjednoczonej Prawicy aniżeli obecne partie opozycyjne. Ruch społeczny jest specyficzną formą wyrażania niezadowolenia społecznego i dążenia do zmiany różnych aspektów funkcjonowania państwa i życia jego obywateli. Jest to celowa działalność na dużą skalę znacznej części społeczeństwa, nie mieszcząca się w istniejących ramach instytucjonalnych. Ruch społeczny oparty jest na dobrowolności i spontaniczności działań jego uczestników i – jako taki – tworzony jest oddolnie. Jego źródłem jest odczuwany powszechnie w danym środowisku dyskomfort, na tyle silny, że ludzie są skłonni zrezygnować z poczucia bezpieczeństwa i zaangażować się w walkę o zmianę obecnej sytuacji.

Dlatego ci, którzy zamierzają stanąć na czele ruchu muszą najpierw odkryć i skanalizować ogniska społecznego niezadowolenia, a następnie raczej wspierać i koordynować oddolne inicjatywy aniżeli nimi zarządzać. Przywództwo ruchu społecznego to przywództwo rozproszone, w którym nie ma jednego wyłącznego autorytetu i decydenta, ale w którym pojawiają się wciąż nowi inspiratorzy działań na skalę lokalną, dzięki którym cały ruch zawdzięcza swoją dynamikę. Istotą ruchu społecznego jest niski stopień zorganizowania. Jeśli próbuje się go strukturalizować, brać w karby sformalizowanych działań i hierarchicznych zależności, szybko zamienia się w stowarzyszenie lub partię polityczną, co odbija się negatywnie na jego masowości i żywiołowości, które to cechy determinują jego skuteczność.

Ruch społeczny może być wspólnotą ludzi z jednego środowiska społecznego lub może być skutkiem wspólnoty poglądów łączącej ludzi z różnych środowisk. W pierwszym przypadku najczęściej chodzi o sprzeciw wobec upośledzenia materialnego lub społeczno-prawnego danej grupy społecznej, natomiast w tym drugim – o obronę ważnych interesów ogólnospołecznych, które nie znajdują jeszcze zrozumienia ani u rządzących, ani w większości społeczeństwa. Ruch społeczny może być ukierunkowany na zmianę władzy, jak to ostatnio ma miejsce na Białorusi, albo na zmianę społeczną, gdy chodzi na przykład o zniesienie jakichś ograniczeń kulturowych, odrzucenie stereotypów i uprzedzeń. W pierwszym przypadku ma on często charakter rewolucyjny i obfituje w gwałtowne akcje społeczne w rodzaju strajków, masowych protestów ulicznych, blokad, a nawet sabotażu czy walk z funkcjonariuszami służb państwowych. W drugim przypadku natomiast, ruch społeczny dąży do zmiany przekonań i poglądów części społeczeństwa, dotyczących kwestii światopoglądowych, obyczajowych czy politycznych. Z natury rzeczy ma on charakter ewolucyjny i nastawiony jest na edukację i wychowanie, nie odżegnując się przy tym od rozmaitych akcji protestacyjnych i propagandowych.

Z tej krótkiej analizy właściwości ruchów społecznych wynikają pewne pytania i wnioski dotyczące ruchu społecznego, w którym nadzieje pokładają środowiska liberalne w Polsce. Pierwsze pytanie dotyczy stopnia niezadowolenia społecznego z rządów Zjednoczonej Prawicy. Czy jest ono wystarczająco silne i powszechne, aby powstanie takiego ruchu było w ogóle możliwe i dawało szansę osiągnięcia jego celu? Wyniki wyborów prezydenckich wskazują, że takie niezadowolenie przejawia prawie połowa społeczeństwa. Czy jednak jest ono na tyle silne, a jego przyczyny jednoznacznie rozumiane, aby można było liczyć na masowy udział ludzi w tym ruchu i ich daleko idące zaangażowanie? Na czym ma polegać przywództwo w tym ruchu? Nieporozumieniem jest oczekiwanie, że Rafał Trzaskowski czy Szymon Hołownia stworzą ruch społeczny. Ruchu społecznego nie tworzy się odgórnie. Ruch tworzy społeczny gniew, a nie przywódca, który może tylko stanąć na jego czele. Chętni do uczestnictwa w nowym ruchu społecznym nie powinni czekać na to, co zaproponuje im Trzaskowski, ale powinni sami w różny sposób demonstrować swój sprzeciw i swoje niezadowolenie. I wielu z nich to czyni, wspierając już istniejące ruchy społeczne, związane z walką o prawa LGBT, z działalnością antyfaszystowską, z ochroną przyrody, z walką o wolne sądy czy z obroną demokracji. Rolą przywódcy jest zaproponowanie wspólnej platformy ideologicznej, która pomogłaby w integracji społecznego sprzeciwu wobec rządów Zjednoczonej Prawicy.

Ruch społeczny reprezentujący środowiska liberalne w Polsce musi być ukierunkowany na zmianę społeczną. Dopiero bowiem po dokonaniu tej zmiany możliwa będzie zmiana władzy po wyborach parlamentarnych w 2023 roku. Bezpośrednie ataki na władzę, z pominięciem próby przekonania przynajmniej części jej zwolenników do liberalnego systemu wartości, nie przyniosą żadnych efektów, o czym przekonali się założyciele i uczestnicy takich ruchów społecznych, jak Komitet Obrony Demokracji czy Obywatele RP. Dopóki są jeszcze wolne wybory, tylko ten sposób zmiany władzy jest możliwy. Dlatego nie wystarczy krytykować i ośmieszać poczynań władzy. Trzeba jeszcze umieć przekonać do tego jej zwolenników.

Czego więc należy oczekiwać od członków i liderów nowego ruchu społecznego sprzeciwiającego się rządom Zjednoczonej Prawicy? Otóż od tych pierwszych – zaangażowania i odwagi, a od tych drugich – umiejętności wspierania już istniejących ruchów i organizacji społecznych walczących o wartości liberalne i humanistyczne. Krótko mówiąc, ruch społeczny odzwierciedlający wolę elektoratu Trzaskowskiego (i być może Hołowni) powinien otwarcie podjąć walkę kulturową z populistyczną prawicą. W Polsce toczy się bowiem wojna kulturowa, którą wypowiedzieli społeczeństwu cyniczni politycy z ugrupowań prawicowych pospołu z katolickimi fundamentalistami. Starają się oni przekonywać konserwatywny elektorat o lewicowo-liberalnym zagrożeniu rodziny, dzieci, patriotyzmu, Kościoła i narodowej tradycji. W istocie jest to atak na cały dorobek europejskiej kultury, czerpiącej swoje wartości z tradycji Oświecenia. Zamiast niej, promowany jest obskurantyzm, w którym Zjednoczona Prawica wraz z Kościołem katolickim upatrują szansy utrzymania swojej władzy. Uczestnicy ruchu społecznego muszą być tego w pełni świadomi. Chodzi o przeciwstawienie się fali faszystowskiego rewizjonizmu, która przetacza się nie tylko przez Polskę i której celem jest zakwestionowanie zmian cywilizacyjnych wyrosłych na gruncie tradycji epoki Oświecenia, po to, by upowszechnić kulturę, której elementy cofną nas do mroków Średniowiecza.

Przystępując do ruchu społecznego w obronie zagrożonych wartości, będących podstawą demokracji liberalnej, należy zdawać sobie sprawę z bezwzględności tej walki, którą szczególnie dobrze prezentuje kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości. Trzeba więc odrzucić wszelkie wahania i symetryzmy, które w tym wypadku nie świadczą o rozsądku, tylko o skłonnościach oportunistycznych, na które zawsze liczy autorytarna władza. Przeciwnik jest wyjątkowo cyniczny i szowinistycznie nastawiony, aby starać się wchodzić z nim w jakikolwiek dialog i szukać porozumienia. Uczestnicy ruchu społecznego muszą prowadzić dialog i szukać porozumienia z tymi, których Zjednoczona Prawica zdołała uwieść swoją narracją.

Ruch społeczny, o którym mowa, powinien mieć dwa aspekty: indywidualny i zbiorowy, przy czym ten pierwszy jest warunkiem drugiego. Aspekt indywidualny ruchu społecznego polega na tym, że ludzie niezadowoleni z poczynań władzy nie poprzestają na biernym złorzeczeniu, ale podejmują, niezależnie od siebie, na własny rachunek, działania, które w jakiś sposób szkodzą tej władzy. Wszyscy zatem, którzy nie zgadzają się ze sposobem rządów Zjednoczonej Prawicy, nie powinni czekać aż pokieruje nimi Trzaskowski czy ktokolwiek inny, ale zastanowić się, co każdy z nich mógłby zrobić we własnym zakresie. A naprawdę jest co robić, jeśli odrzuci się bierność i wygodę. Przedmiotem tych działań mają być zwolennicy władzy, z którymi należy cierpliwie rozmawiać i przekonywać ich o negatywnych skutkach rządów Zjednoczonej Prawicy. Są dwie podstawowe zasady, którymi się przy tym należy kierować. Pierwsza, to spokój, unikanie emocjonalnego przekazu, który nieuchronnie prowadzi do kłótni i okopywania się na swoich stanowiskach. Po drugie zaś, to unikanie przedstawiania własnych wartości jako lepszych. Zamiast tego, należy zwracać uwagę na skutki dyskryminacji ludzi i nietolerancji. Przedstawianie konkretnych, indywidualnych przypadków zaszczucia, prowadzących do samobójstw i społecznego wykluczenia, czy osobistych skutków lekceważenia przez władzę kryzysu ekologicznego lub pozbawienia sądów niezależności, działa bardziej na wyobraźnię niż wykład na temat humanistycznych wartości liberalizmu.

A zatem nie bójmy się konfrontacji poglądów w gronie rodzinnym lub towarzyskim. Spokojnie, bez zacietrzewienia ale konsekwentnie przedstawiajmy powody, dla których wizja państwa Zjednoczonej Prawicy nam nie odpowiada. Odrzućmy gnuśne tłumaczenie, że z kimś nie warto rozmawiać, bo i tak się go nie przekona. Wszak kropla drąży skałę. Szczególne znaczenie edukacyjno-wychowawcze przypisać należy nauczycielom, pracownikom kultury i naukowcom, którzy w swojej pracy zawodowej mają okazję, aby przywracać słowom właściwe znaczenia i prostować fałszerstwa prawicowej propagandy.  Trzeba też zdecydowanie reagować na wszelkie przejawy agresji słownej i fizycznej, która jest pokłosiem partyjnej i kościelnej propagandy ideologicznej. Nie można milczeć, kiedy bandyta znęca się w miejscu publicznym nad ofiarą mającą kolorowe włosy, tęczową flagę lub ciemną skórę. Ktoś, kto odważy się wystąpić przeciwko niemu, często może spotkać się z poparciem dotychczas milczących świadków, ośmielonych taką postawą. I o to właśnie chodzi, aby szowinistyczni pseudopatrioci zorientowali się, że nie mają społecznego poparcia, na które, dzięki prawicowej propagandzie, mogli liczyć w swoim zadufaniu.

Indywidualne reakcje i działania składają się na kapitał społeczny, na którym ruch się opiera w działalności zbiorowej. Im więcej ludzi, z im większym zaangażowaniem bronić będzie w swoim życiu prywatnym wartości demokracji liberalnej, tym silniejszy i bardziej skuteczny będzie ruch społeczny, jako zbiorowa forma ich działalności. Ta działalność powinna być nastawiona na akcje edukacyjno-wychowawcze w szerokim zakresie. Chodzi o organizowanie spotkań, dyskusji i seminariów zwłaszcza w małych miejscowościach i na terenach, gdzie dominują zwolennicy PiS-u. Być może warto wrócić do tradycji Towarzystwa Kursów Naukowych i Latającego Uniwersytetu. Ponadto, istotny wpływ na kształtowanie świadomości społecznej mogą mieć wydarzenia artystyczne, zwłaszcza filmy i widowiska teatralne. Warto wziąć przykład z Olgierda Łukaszewicza, który objeżdżał Polskę ze swoim spektaklem promującym wartości europejskie. Ważna jest również działalność wydawnicza, banery i naklejki obnażające kłamstwa władzy. Będzie to miało tym większe znaczenie, im dalej posunie się rząd w niszczeniu niezależnych mediów. Trzeba też zdecydowanie wejść do portali społecznościowych, które, niestety, zdominowane są przez prawicę. Na każdą akcję propagandową Pro-Life czy Ordo-Iuris trzeba reagować. Ruch społeczny też powinien dysponować swoimi furgonetkami z odpowiednim zestawem haseł. Ciekawe czy też doczekałyby się one ochrony radiowozów policyjnych, jak te z Pro-Life w Krakowie.

Nowy ruch społeczny, będący przejawem społeczeństwa obywatelskiego, powinien być otwarty na szeroką i różnorodną współpracę z innymi ruchami społecznymi, samorządami, organizacjami pozarządowymi, a także z opozycyjnymi partiami politycznymi. Społeczeństwo obywatelskie jest bowiem strukturą sieciową, w której ustawicznie zmieniają się projekty, liderzy i uczestnicy ich realizacji. Wykluczyć należy jakiekolwiek uprzedzenia, które mogą żywić członkowie ruchu, szczególnie do partii politycznych. Ważne jest, aby cele wspólnych przedsięwzięć służyły misji ruchu. Nie wolno dać sobie narzucić przez prawicową propagandę przekonania, że współpraca z Koalicją Obywatelską lub Lewicą niszczy niezależność ruchu, czyniąc z niego partyjną przystawkę. Taka propaganda okazała się w znacznym stopniu skuteczna w przypadku KOD-u, gdy podczas akcji protestacyjnych próbowano bez sensu dystansować się od wspierających je polityków, aby uniknąć podejrzeń o partyjne inspiracje. Ważny jest wspólny cel, który tym łatwiej jest osiągnąć, im bardziej opozycyjne koalicje będą odporne na próby ich skłócenia i rozbicia. Ruch społeczny może pełnić rolę łącznika między różnymi środowiskami zainteresowanymi w podjęciu autentycznej walki o Polskę demokratyczną, sprawiedliwą i praworządną.

Broniąc istot najsłabszych – z mec. Karoliną Kuszlewicz rozmawia Marcin Łubiński :)

Marcin Łubiński: Jesteś osobą obdarzoną niezwykłą wrażliwością. Związałaś się z ochroną tych, którzy nie mają głosu na niemal żadnej płaszczyźnie dotyczącej ich życia. To zaangażowanie widać na polu prywatnym oraz zawodowym. Prowadzisz bloga, warsztaty edukacyjne, jesteś autorką książek. Swoimi działaniami motywujesz do działania setki osób w całym kraju, dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem. Jednak ponad wszystko związałaś się z ochroną zwierząt zawodowo. „Bronisz” ich bardzo dosłownie, na wokandzie. Skąd wybór takiej ścieżki kariery?

Karolina Kuszlewicz: Tak, zresztą właśnie wyszłam z sądu. Broniłam aktywistek, które patrzą na ręce myśliwym. Zostały oskarżone o blokowanie odstrzału sanitarnego, to aktualnie przestępstwo. Z jednej strony to fatalne, że państwo jest tak antyobywatelskie, że zaczyna ścigać obrońców przyrody jak przestępców, z drugiej to dla mnie zaszczyt, że mogę bronić ludzi o tak jasnych wartościach. Rzeczywiście moje życie osobiste i zawodowe jest wyraźnie oparte na tych samych wartościach: szacunku do każdej istoty i respektowaniu jej prawa do życia oraz takim wręcz pierwotnym sprzeciwie wobec niesprawiedliwości. Jestem prawniczką – buntowniczką, tak czasem o sobie mówię. Zawód adwokatki traktuję jako narzędzie formalnej obrony najsłabszych istot w systemie, a nie cel sam w sobie. Uznaję, że zwierzęta są grupą marginalizowaną.

My, ludzie, schowaliśmy się za murem z betonu, paragrafów i pieniędzy. Uprawiając polityką ekspansywną, uzurpacyjną wobec innych gatunków.  Tymczasem na człowieczeństwo powinniśmy zacząć patrzeć jak na pojęcie, które włącza inne gatunki. Świetnym przykładem takiej potrzeby są miasta, które ewidentnie pokazują, że my jako ludzie nie żyjemy tam sami, dzielimy je z innymi gatunkami..

Punktem wyjścia mojej postawy jest bezdyskusyjne przekonanie, że życie każdej istoty należy tylko do tej istoty konkretnej. A zatem tylko ta konkretna istota ma prawo do decydowania o swoim życiu. Badania nad zwierzętami kręgowym nie pozostawiają wątpliwości co do osobowości zwierząt i tego, że mają one swoje potrzeby, role. Widzimy tam liderów i liderki i tak dalej. Wspólna nam wszystkim jest absolutna, fundamentalna potrzeba bezpieczeństwa i potrzeba posiadania domów. Po stronie ludzkiej jest to oczywiście dom w postaci mieszkania, ale po stronie zwierząt analogiczna potrzeba także istniej.e

Ba, ona nawet często jest realizowana w formie mieszkania, wystarczy spojrzeć na ptaki. Granica pomiędzy tym, co ludzkie, a tym co zwierzęce przebiega najbardziej w naszych umysłach i sercach. To my stworzyliśmy tę przepaść. Ja z kolei zostałam tak wychowana, że w ogóle nie znałam tej przepaść, a wręcz musiałam odbyć trudną lekcję społeczno-kulturową, że ona istnieje i niesie zniszczenie, cierpienie, wykorzystywanie, izolację. Nigdy się z tą przepaścią nie zintegrowałam.

Jak zatem wyglądało twoje wychowanie? Co ukształtowało cię w taki sposób?

Byłam wychowywana przez babcię i od kiedy pamiętam babcia była wegetarianką. To jest niesamowite, ponieważ moja babcia ma ponad 80 lat. Od kilkudziesięciu lat nie je mięsa. W Polsce powiatowej, z której mojej babcia pochodziła, przez lata była to postawa wręcz nieprawdopodobna. Co więcej, moja babcia tą postawę życiową wzięła od swojego ojca czyli mojego pradziadka, który po prostu widząc katastrofę, jaką przyniosła wojna, zniszczenie i odbieranie życia, powiedział, że już nie chce brać udziału w zabijaniu.

Babcia wychowywała mnie po pierwsze bez mięsa, chociaż nigdy nie było to tak nazwane „babcia nie je mięsa, więc ja też nie jem”.  Miałam dostęp do jednej i drugiej postawy, bo mój dziadek był osobą jedzącą mięso. Tak więc nic nie było mi zakazane, ale ja byłam tak zapatrzona w babcię i podążałam jej śladami – zresztą nie tylko w kontekście jedzenia – chociaż może jeszcze chwilę o tym jedzeniu.

Odkąd pamiętam było dla mnie oczywiste, że zwierzę jest odczuwająca istotą, która ma życie odrębne od mojego. Już jako dziecko traktowałam psy, z którymi żyłam jako towarzyszy a nie moją własność. Do dziś nie wyobrażam sobie życia psa, ale szanuję i uznaję też jego własną przestrzeń. Nie jest moim pupilem dla poprawy nastroju.

Myślę, że to jest bardzo ważne, aby w tym kontekście myśleć o zwierzętach towarzyszących. Ta relacja nie powinna być oparta na własności, bo to jest charakterystyczne dla tzw. stosunków rzeczowych, lecz na opiece. W związku z tym, że są udomowione i są z nami, to ich życie musi być także dostosowane do tych reżimów, których wymagają ludzkie warunki, na przykład też dla samego bezpieczeństwa dla takiego zwierzęcia. Ale zawsze czułam tą odrębność. W związku z tym mój umysł nie mógł pojąć, że zwierzęta mogą być zjadane przez człowieka.

Dla mnie to było po prostu zjadanie innej istoty, zupełnie niemieszczące się w moim dziecięcym wtedy umyśle. Tak mnie wychowano. To była taka postawa obecna w prozie życia. Nie były to jakieś głębokie rozmowy na temat naszego stosunku do zwierząt, do praw zwierząt. W ogóle nie było tam takich pojęć jak prawa zwierząt. To była moja obserwacja jako dziecka. Takie proste – czemu miałabym jeść inną istotę? Zabrać jej życie, by ją zjeść. Mnóstwo czasu spędzałam w kontakcie z przyrodą, razem z moją babcią, całe godziny na jej działce. I pamiętam, że wszystkie zwierzęta, które były na tej działce: ślimaki, koniki polne, myszy… ja je uwielbiałam obserwować, uwielbiałam się bawić pośród tych zwierząt, przede wszystkim wokół tych ślimaków, które były wszędzie.

Do dziś mnie to zadziwia. Gdy nieco podrosłam i wychodziłam na podwórko, wokół bloku z dzieciakami, zobaczyłam praktykę zbierania ślimaków czy innych takich małych zwierząt w słoikach, ewentualnie łaskawie robiono dziurki w tym wieczku od słoika, acz nie było to wcale oczywiste. Pamiętam, że mnie to bardzo zatrwożyło i nie mogłam zrozumieć tej potrzeby, aby je mieć i przynieść do domu. To był już wtedy jakiś rodzaj głębokiego współodczuwania, choć tak prosty, wyrażony językiem dziecka.

Byłam przekonana, że domem ślimaka jest podwórze, te liście, ta ziemia i że po prostu on jest zabierany z tego domu. Dla mnie to było bardzo okrutne, żeby zabierać istotę z jej domu, zaburzyć podstawę bezpieczeństwa. Nazywam to oczywiście domem po ludzku, bo to jest po prostu miejsce bytowania tego zwierzęcia. Gdy na przykład prowadzę samochód, to korzystam tylko z tego przywileju, że jestem człowiekiem i mój gatunek jest na tyle silny i sprawny technicznie, aby budować drogi. Ale cały czas pamiętam o tym, że wjeżdżam komuś do domu.

Więc najpierw były wartości bardzo mocno zakorzenione w moim dzieciństwie. Nie musiałam przejść żadnej specjalnej przemiany, dalsze etapy to raczej uczenie się zabierania głosu w imieniu zwierząt. Zawsze mocno czułam, że nie mam prawa przekraczać granicy innych istot, również innych ludzi.

Gdy mówię o tym uniwersalnym zdaniu, że życie danej istoty należy tylko do niej, myślę na przykład o zwierzętach hodowlanych, o tym, że życie takiej świni jest całkowicie zabrane już od momentu planowania rozmnożenia matki tego prosiaka. Po tym jak to zwierzę się urodzi, jest zabierane od matki, jest w kojcu, jest zabijane albo jest tuczone, aby potem być zabite. Krowy rozmnaża się przez sztuczne i brutalne zapłodnienie. odbiera się matce i trzyma się je w rodzaju plastikowego igloo.

Niektóre przeznaczone są na cielęcinę. Inne się hoduje, w sposób skandaliczny używając tych zwierząt po to, aby produkować mleko i produkty mleczne, a potem się je zabija. Jeszcze inne hoduje się po to, aby zabić je w uboju rytualnym na mięso i nawet nie pozwala się na ich ogłuszenie, odebranie świadomości przed tym zabiciem. Ich odrębne życie, które wynika z jakichś pierwotnych zupełnie niepodważalnych zasad, jest skrajnie zawłaszczone przez człowieka.

Ogromne emocje wywołują w nas próby manipulacji państwa w kwestii praw reprodukcyjnych kobiet, to jest symboliczne wchodzenie i wkładanie ręki w ciała kobiet żeby realizować swoją politykę … W stosunku do zwierząt pozaludzkich, np. krów to się dzieje na poziomie dosłownym, wkładana jest im ręka do pochwy w celu sztucznego zapłodnienia.

Nie wiedziałam, że zostanę prawniczką, to nie było moje marzenie, czy jakaś jedna ścieżka, którą obrałam. W dużym stopniu jest to zasługa moich rodziców, którzy wcześniej niż ja mieli takie spostrzeżenie, że ja mam takie predyspozycje intelektualne, które akurat bardzo pasują do prawa. Lubiłam logikę, rozwiązywanie zadań, ale i opisywanie tego, co nieoczywiste w świecie, złożone.

Moja praca jest pracą głęboką. Jestem spełniona, czuję, że łączę takie najlepsze predyspozycje, ale też znalazłam swoje miejsce, dlatego, że nie zgodziłam się na ten stereotyp, że prawnik czy prawniczka ma być…  Że aby być profesjonalnym w moim zawodzie adwokackim czy w ogóle prawniczym, wymagane jest schowanie do kieszeni wrażliwości. Przeciwnie, wrażliwość jest moją siłą. A prawo jest narzędziem do formalnej realizacji tej wrażliwości i upominania się o prawa, które uważam za podstawowe.  Zdecydowałam się na wybór takiej drogi, poczułam, że to dobry kierunek, napisałam pracę magisterską na temat międzynarodowej ochrony praw zwierząt.

Nikt nie chciał być moim promotorem. No bo jak to? Prawo i zwierzęta, to brzmiało jak oksymoron. Prawnicy mają zajmować się „spółkami z.o.o”,  fuzjami, traktatami o prawie morza, czy prawie energetycznym, prawem karnym, przestępstwami drogowymi i tak dalej… No ale jak to zwierzętami? Pamiętam, że to nie pasowało. Byłam uparta,  znalazłam osobę odważną, profesor prawa międzynarodowego, który się zgodził być promotorem pracy i napisałam tą pracę magisterską. Początkowo miał obawę, iż będzie to płacząca praca o pieskach i kotkach. Szybko ją jednak rozwiałam. Powstała bardzo solidna praca, za którą dostałam wyróżnienie.

Ale to było trudne. Na moich studiach nie było ani słowa o tym, co to jest wrażliwość. To była zupełnie zmechanizowana nauka prawa. Poszłam swoją ścieżką i to się udało. Kiedy odbywałam aplikację adwokacką, byłam przekonana, że potrzebuję pracy, w której zrealizuję swoje wartości. I tutaj wchodził właśnie ten mój ścisły umysł, który mówił: „OK, wartości potrzebują przejścia w sferę skonkretyzowanych decyzji i instrumentów ochronnych”. I tym się zajmuję.

To jest mój przekaz do osób wrażliwych: „Nie bójcie się prawa! Prawo potrzebuje takich ludzi, które połączą twarde myślenie z wrażliwością. ”.  Stworzyłam zresztą taką koncepcję prawa, którą nazywam koncepcją prawa wrażliwego. Niedługo ukaże się mój pierwszy artykuł właśnie na ten temat.

Co nazwałabyś swoim największym sukcesem zawodowym, jeśli chodzi o ochronę prawną zwierząt? Która ze spraw najbardziej utkwiła w twojej pamięci?

Oczywiście sprawa karpi, która trwa od 2010 roku, a zatem ponad 10 lat. Gdy się zaczynała, byłam na aplikacji adwokackiej, czyli przez całą moją karierę, przez całą ścieżkę zawodową, adwokacką, zajmuje się tą jedną sprawą, która wciąż jest w sądzie.

Mogę śmiało powiedzieć, że karpie nauczyły mnie wszystkiego o prawie. To w tej sprawie napisałam mój pierwszy subsydiarny akt oskarżenia – to jest taka instytucja prawna, którą wykorzystuje się, kiedy prokuratura nie widzi przestępstwa. Ktoś składa zawiadomienie, jakaś organizacja – wtedy to była fundacja „Noga w łapę” – a prokuratura mówi: „Nie będziemy tego prowadzić, bo nie ma podstaw”.  Wówczas takiej organizacji zostaje wniesienie aktu subsydiarnego, czyli takiego który zastępuje wniosek prokuratorski. To jest niezwykłe trudne.

Bo w Polsce to prokurator jest organem ścigania – tą emanacją państwa – która ściga za przestępstwa. W tej sprawie prokurator nie występuje, więc musiałam wcielić się w w rolę oskarżyciela, a to nie jest oczywiste w zawodzie adwokackim. Ta sprawa dotyczy karpi, które były przetrzymywane bez wody w skrzynkach, skakały po sobie, szarpały się, było widać, że bardzo się męczą. Następnie były ładowane do worków foliowych bez wody. Miałam absolutne przeczucie, bez wątpliwości, że racja ze strony moralnej jest bezdyskusyjnie po naszej stronie, ale również ze strony prawnej.

A życie to zweryfikowało. Przez pierwsze 6 lat przegrywaliśmy tę sprawę na każdym poziomie – w pierwszej i drugiej instancji sądu. Ale nie poddaliśmy się. Napisałam kasację do Sądu Najwyższego – to nadzwyczajny środek odwoławczy, bo dotyczy rażącego naruszenia prawa.

Po doświadczeniu 5 letnich porażek sądowych w tej sprawie założyłam, że przed Sądem Najwyższym sprawa ma 5% szans powodzenia, z uwagi na to, że nie jesteśmy jednak gotowi na tego typu sprawy. Pamiętam, że rozprawa była 13 grudnia 2016 roku. Wygraliśmy. Sąd Najwyższy z bardzo mocnym uzasadnieniem powiedział, że przez ostatnie lata postawa ludzi wobec zwierząt uległa radykalnemu przewartościowaniu i musimy to przenieść również na wymiar prawny.

Karpie są rybami, więc mają podstawowe prawo do bycia w błocie. Po sześciu latach walki udało się. To był niesamowity moment. Pamiętam, kiedy byłam na sali sądowej w todze i powtarzałam w myślach: „Karolina Kuszlewicz, nie płacz”. Sprawa trwa do dziś, bo Sąd Najwyższy nie może orzec skazania konkretnej osoby. Uchyla wadliwe wyroki i pokazuje, co sądy zrobiły źle,  jak należy na tą sprawę patrzeć i przekazuje ją do sądu niższej instancji, aby ten wydał wyrok w stosunku do konkretnych oskarżonych osób. W niższej instancji do dzisiaj nie zostało ogłoszone rozstrzygnięcie, a sprawa jest zagrożona przedawnieniem. To będzie niezwykle frustrujące, jeśli do tego dojdzie.

Uważam, że wiele osiągnęliśmy. W tej sprawie przetarliśmy ścieżkę, która była uważana za niemożliwą i ten wyrok Sądu Najwyższego dzisiaj już pracuje na inne sprawy. Jak wspominałam, orzecznictwo Sądu Najwyższego pokazuje, jak należy rozumieć prawo. I Sąd Najwyższy pokazał bardzo ważną rzecz, a mianowicie fakt, że zdolność zwierzęcia do przeżycia w jakiś warunkach, nie jest równoznaczna z tym, że ono nie cierpi. A prawo ma chronić zwierzęta przed cierpieniem, a nie tylko jakby przed przeżyciem za wszelką cenę. Wartością prawnie chronioną jest, aby zwierzę miało godne warunki.

Co roku w okresie grudniowym karpie cierpią, podczas gdy część Polaków dosłownie celebruje tradycję składania z nich ofiary. To jest źle pojęta tradycja. A tak naprawdę to nie tradycja, tylko relikt PRL-u. Ostatnio przed sądem pierwszej instancji znowu udało się coś niezwykle ważnego, nawet historycznego. Zeznania złożył profesor Elżanowski To wystąpienie było symboliczne, bo stanowisko profesora Andrzeja Elżanowskiego – zoologa, bioetyka, specjalisty w zakresie dobrostanu zwierząt – wybrzmiało bardzo mocno. Głos naukowca, eksperta, po stronie ryb. Wciąż jednak walczymy o skazanie, więc proszę trzymać kciuki.

Trzymamy, to jasne. Skoro już przywołałaś bioetykę, to od 2018 roku pełnisz funkcję Rzeczniczki ds. Zwierząt przy Polskim Towarzystwie Etycznym. Skąd pomysł na powstanie takiej funkcji?

Wspomniany profesor Elżanowski jest przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Etycznego. Pomysł został zapoczątkowany przez PTE i Klub Gaja, ja dołączyłam później. Pomyśleliśmy, że czas aby pójść w kierunku instytucjonalnej, formalnej i profesjonalnej reprezentacji zwierząt.

NGO-sy, trzeci sektor, organizacje prozwierzęce robią niezwykle ważną pracę, ale niestety nie zastąpią urzędu, który reprezentuje zwierzęta. To był 2018 rok i nic nie zapowiadało powołania takiego urzędu na szczeblu państwowym. Wtedy postanowiliśmy stworzyć taką społeczną funkcję przy Polskim Towarzystwie Etycznym.. Naszym celem było pokazanie, że można myśleć o rzecznictwie w imieniu zwierząt. W ślad za tym, a może równolegle niedługo po tym, stowarzyszenie Otwarte Klatki zaczęło kampanię o powołanie takiego  urzędu.

Uważam, że udało się nam uczynić z rzecznictwa temat polityczny, a to konieczny krok na drodze do powołania takiego organu państwowego. Podczas ostatniej kampanii prezydenckiej poszczególni kandydaci zaczęli się wręcz ścigać, o to kto da lepszego rzecznika do spraw ochrony zwierząt. Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz, Rafał Trzaskowski, Robert Biedroń – oni wszyscy mówili o powołaniu rzecznika. Oczywiście te koncepcje się od siebie różniły, jedne były lepsze, inne gorsze. Niektóre kompletnie iluzoryczne, ale temat stał się tematem politycznym.

Teraz celem jest pilnowanie, żeby ten urząd został właściwie powołany, czyli za pomocą ustawy z kompetencjami proceduralnymi, formalnymi, aby rzecznik czy rzeczniczka mógł/ mogła występować w sprawach sądowych tak, jak ja dzisiaj występuje. Oczywiście chodzi o znaczenie większą skalę działania. Trzeba włączyć państwo, aby wzięło odpowiedzialność za ochronę praw zwierząt. Ale to nie powinien być żaden rzecznik przy prezydencie, jakaś ozdoba pałacu prezydenckiego, tylko odrębny organ. Nie doradca. Minister rolnictwa powołał sobie takiego pełnomocnika. Bardzo dobrze, przyda mu się doradca w sprawie praw zwierząt.

Ale nie o to chodzi. To musi być odrębny urząd, niezależny od ministrów, niezależny od prezydenta, powołany mocą ustawy, z kompetencjami procesowymi i kontrolnymi, samodzielnie reprezentujący interesy zwierząt. Organizacje pozarządowe są bardzo ważne, wykonują kluczową pracę w kwestii ochrony zwierząt, ale nie może być tak, że państwo przerzuca na nie ciężar w całości, a dzisiaj tak właśnie jest.

Czy widzisz zmiany w polskim orzecznictwie od kiedy pełnisz tę funkcję? Czy stanowisko rzecznika przy PTE jest uwzględniane przy wyrokach sądowych?

W sądzie występuję jako adwokatka. Reprezentuję konkretną organizację, fundacje bądź stowarzyszenie, którego statutowym celem jest ochrona zwierząt. Pracuję tak, jak z innymi klientami. Nie robię tego jako rzeczniczka przy Polskim Towarzystwie Etycznym.

W PTE  zajmuje się promowaniem idei rzecznictwa, ale oprócz tego jestem adwokatką, która prowadzi swoją kancelarię specjalizującą się prawach zwierząt i ochronie przyrody. Widzę jednak zmiany, jakie dokonują się na salach sądowych. Widzę, że w stosunku do zwierząt sądy zaczynają posługiwać się innym językiem, na jednej ze spraw pół roku temu sędzia powiedział, że pies „umarł”, a nie „zdechł”. I chociaż dla mnie jest oczywiste, że psy umierają, a nie zdychają, to usłyszenie tego na sali sadowej było pozytywnym zaskoczeniem.

To jest właśnie ta wrażliwość w prawie, o której wspominałam. Zwłaszcza, że język prawny często jest sformalizowany i nie oddaje wagi jaką jest życie zwierzęcia, Ostatnio uzyskałam bardzo korzystny wyrok dla nas w Sądzie Rejonowym w Bielsku-Białej dotyczący umierających psów i kotów, które człowiek doprowadził je do tak drastycznego stanu zdrowia, że zwierzęta nie były w stanie samodzielnie się poruszać, a było ich jedenaście. Tragedia. Taka niema, zamknięta na 40 metrach kwadratowych umieralnia dla zwierząt. Tam były nawet sześciomiesięczne szczenięta.

Proszę wyobrazić sobie, do jak dramatycznego stanu muszą być doprowadzone szczeniaki, że nie były w stanie wydać jakiegoś odruchu radości, nie próbowały się nawet podnieść, nie próbowały merdać ogonem, tylko leżały, nigdy nie nauczyły się chodzić, bo cały czas były zamknięte w ciasnych klatkach. To był dość wymagający proces. Musiałam przekonać sąd, że ta osoba rzeczywiście powinna ponieść odpowiedzialność, że nie może bronić się tym, że nie wiedziała, że należy jej przypisać umyślność. Bo to wymóg, aby sąd mógł skazać za przestępstwo znęcania się nad zwierzętami. Często sprawy są umarzane, właśnie z powodu braku umyślności.

Od wyroku Sądu Najwyższego, który uzyskałam w 2016 roku, gdzie Sąd wypowiedział się w kwestii umyślności w przypadku zwierząt i znęcania się nad nimi, umyślności nie należy rozumieć jako złej woli, to nie musi być krzywdziciel z premedytacją. Tą umyślność należy przypisać samej czynności sprawczej. Czyli innymi słowy jeśli karpie, żywe ryby, które naturalnie muszą być w wodzie wkładamy do worka foliowego, to jest to czynność sprawcza. W tym zakresie działasz umyślnie, bo świadomie pozbawiasz je wody, zatem ponosisz odpowiedzialność karną. Wyrok z 2016 roku bardzo mi się przydał w sprawie „pełzających” psów i kotów”. W tej sprawie uzyskaliśmy ośmioletni zakaz posiadania zwierząt przez tą osobę, co jest kluczowe by ochronić przyszłe ofiary.

W sprawach zwierząt powtarzam, że nie chodzi o to, by kara była surowa, Nie chodzi też o to, aby tego sprawcę koniecznie osadzić w więzieniu, chyba że to jest recydywista już naprawdę zdeprawowawny. Po co to więzienie? Będziemy płacić za utrzymanie takiej osoby, a ona się nie zresocjalizuje tam. Nikt na tym nie zyskuje. Najważniejsze są zastosowane środki karne, czyli orzeczony surowy zakaz posiadania zwierząt, aby przyszłe potencjalne ofiary zostały uchronione przed postępowaniem takiej osoby. To jest dla mnie najważniejsze, a nie ten populizm penalny, który często przy sprawach zwierząt się pojawia.

Żądza tak surowej kary, że czasem mam wrażenie cienka granica dzieli ją od pragnienia samosądu. A to już droga donikąd. Też nie jestem zadowolona z wyroków, które są śmiesznie łagodne. Gdzie zbyt łagodne wyroki odzwierciedlają lekceważący stosunek do tych spraw, ale też nie podoba mi się żądanie, aby tych sprawców niemal z automatu skazywać na maksymalny wymiar kary. System wymiaru kary jest tak skonstruowany, że jest na pewnej osi, musi być wzięty pod uwagę przez sąd całokształt różnych okoliczności, także tych działających na korzyść sprawcy.

Ostatnio dowiedziałam się o kilku sprawach, w których sądy powołały się na książkę, którą napisałam. I to jest prawdziwa satysfakcja, po to była moja wielomiesięczna praca, by książka służyła w praktyce. Czuję się silna na tych sprawach i czuję, że wiem, po co tam staję, że staje w imieniu praw zwierząt. Widzę, że to oddziałuje na sądy i coraz chętniej wychodzą naprzeciw myśleniu o prawach zwierząt.

Jak myślisz, czy Polska dołączy w końcu do listy krajów, które posiadają rzecznika praw zwierząt powołanego przez rząd? Osobę, która działa podobnie jak Rzecznik Praw Obywatelskich, ale w sprawach, w których strona nie może sama wnieść zażalenia czy się reprezentować?

Tak. Patrząc na to co dzieje się w sferze politycznej, nie mam w tej sprawie wątpliwości. Wspominałam o wątkach, które pojawiły się podczas kampanii prezydenckiej. Mamy dobry wzorzec austriacki, gdzie jest to prawo kontynentalne, oparte na podobnych regułach co nasze. Tam rzecznik do spraw ochrony zwierząt funkcjonuje na terenie każdego landu, ma również uprawnienia procesowe, może nawet występować z kasacjami w sprawach zwierząt. Uczmy się od nich. Dość szeroko piszę o tej instytucji i jej funkcjonowaniu na moim blogu.

Wspominałaś również swoją książkę, Prawa zwierząt, praktyczny przewodnik. Skąd pomysł na stworzenie takiego kompendium?

Wydawnictwo przyszło do mnie z propozycją napisania takiej książki. I to jest znamienne, ponieważ jedno z najważniejszych wydawnictw prawniczych w Polsce przychodzi z takim pomysłem i ma odwagę wydać Prawa zwierząt, praktyczny przewodnik. Mówimy o wydawnictwie branżowym, gdzie do tej na prawa zwierząt nie było miejsca. Ten tytuł jest wizjonerski, bo pod względem formalnym praw zwierząt nie ma, ale ja o tych prawach w książce piszę.

Piszę bardzo praktycznie, jak używać obowiązujących przepisów, by stawać w obronie praw zwierząt. Sam pomysł opierał się na wiedzy, jaką zabrałam przez ostatnich kilka lat, stając na salach sądowych w imieniu zwierząt. Temat stosowania prawa w obronie zwierząt jest wciąż niszowy i nie jest to wiedza, jaką zdobywa się na studiach prawniczych. Ta książka jest przeznaczona także dla profesjonalistów i profesjonalistek, dla sądów i prokuratur, jak również dla policji, dla wszystkich, którzy stosują prawo w sprawach zwierząt.

Książka miała na celu pomóc wejść w specyfikę tych spraw, która jest zupełnie czymś innym niż orzekanie w sprawach ludzi czy rzeczy. Z drugiej strony moja książka miała służyć przedstawicielom i przedstawicielkom organizacji pozarządowych oraz wszelkim innym osobom, które reagują na krzywdę zwierząt i potrzebują narzędzi formalnych.

Najbardziej skuteczna reakcja i praca, to dla mnie taka, która dotyka wszystkich grup wykluczonych, która jest nastawiona na zmiany, która opiera się przede wszystkim na sercu i idzie z serca, a poszczególne instrumenty są narzędziami do celu naszej zmiany. Jeśli aktywiści i aktywistki mają serce bezkompromisowo po stronie zwierząt, to są dla mnie najlepszymi nieformalnymi rzecznikami i rzeczniczkami dla zwierząt.

Jednocześnie potrzebują narzędzi prawnych, żeby np. w przypadku umorzenia postępowania przez policję, wiedzieli co zrobić, jakich argumentów użyć, jakie pismo stworzyć, jak wnieść sprawę administracyjną o odebranie zwierzęcia, które jest ofiarą ofiarą przemocy itd. Chciałam, aby ci ludzie, którzy czynią dobro, wiedzieli, że prawo może stać po ich stronie i żeby nie bali się go używać i aby biorąc tą książkę do ręki mogli powiedzieć, że konkretna interwencja musi być przeprowadzona, bo są ku temu przesłanki.

Wiem także, że przygotowujesz kolejną książkę. Czy możemy liczyć na uchylenie rąbka tajemnicy? Jaką tematykę będziesz poruszać tym razem?

Tak, jestem już na finiszu kolejnej książki. To będzie rzecz analogiczna do przewodnika o prawach zwierząt, ale z takim mocnym akcentem na wiedzę prawniczą. To będzie książka napisana docelowo dla wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania, znacznie bardziej prawniczym językiem. Bo Prawa zwierząt, praktyczny przewodnik jest napisana „po ludzku”. Często zresztą o sobie mówię, że jestem adwokatową ludową.

Wierzę w siłę obywatelek i obywateli , w to, że to do nich przede wszystkim ma należeć prawo, a naszym obowiązkiem jako profesjonalistów jest takie komunikowanie o prawie, aby było zrozumiałe dla zwykłego człowieka, a nie takie aby stawiało mur. Dla mnie ci, którzy stawiają mury, są słabi. Musi być komunikacja, aby wszystko działało. Książka, nad którą teraz pracuję, będzie pozycją  systemową i będzie komentarzem do ustawy o ochronie zwierząt, którą punkt po punkcie, przepis po przepisie, przechodzę i wskazuję, jak te przepisy należy rozumieć w kontekście praw zwierząt. Mam nadzieję, że przyczyni się ona do tego, że sytuacja zwierząt na sali sądowej również się poprawi.

Kilka miesięcy temu Naczelny Sąd Administracyjny w uchwale siedmiu sędziów –– powołał się między innymi na argumentację z mojej poprzedniej książki. Chodziło o status strony w odniesieniu do organizacji prozwierzęcej w postępowaniu administracyjnym o odebranie zwierzęcia. Bardzo satysfakcjonujący był moment kiedy zobaczyłam, że tak poważny Sąd powołuje się właśnie na moją książkę i na moje argumenty. Mam nadzieję, że ten komentarz, który tworzę już stricte pod sądy, będzie działał i będzie przynosił efekty dla usprawnienia tego procesu i działania w imieniu zwierząt.

W ostatnim czasie w mediach głośno było o projekcie ustawy pozwalającej na uczestnictwo dzieci w polowaniach – jakbyś to skomentowała z prawnego punktu widzenia?

Oczywiście mój komentarz jest całkowicie krytyczny wobec tego projektu, który na szczęście po pierwszym czytaniu został zarekomendowany przez komisję sejmową do odrzucenia. Przypomnę, że w 2018 roku został wprowadzony zakaz udziału dzieci w polowaniach i stało się to przestępstwem. Po niecałych dwóch latach to samo zachowanie ma być znów dozwolone.

Więc jaką w ogóle hierarchię wartości reprezentuje nasz ustawodawca? Przez 2 lata będzie twierdził, że coś jest przestępstwem, nawet nie wykroczeniem a potem od tak uzna, że wszystko jest w porządku. Niepromowanie kultury zabijania i  dbanie o dobrostan dzieci, które mają być chronione przed doświadczaniem zabijania żywych istot jest dziś wartością prawnie chronioną Parlament uznał to za niezwykle ważną wartość. A po dwóch latach debatował, czy rzeczywiście kultura zabijania i ochrona przed dostępem do kultury zabijania przez dzieci jest niezwykle ważną wartością?!? Takie rzeczy nie powinny się zmieniać w ciągu dwóch lat! To zbyt poważna sprawa. Albo się ma kręgosłup moralny, albo wykształca się jakieś cywilizacyjne wartości, albo się chwieje. Niestety regularnie obserwujemy, że się chwieje skrajnie.

Po drugie, ustawa o ochronie zwierząt zabrania zabijania zwierząt kręgowych przy udziale dzieci. Jest to przestępstwo. Więc zabieranie dzieci na polowania nie może być dozwolone w prawie łowieckim.

Bardzo bym nie chciała, aby kolejne pokolenia były wychowywane w kulcie zabijania. A do tego prowadzi zabieranie dzieci na polowania. Oczywiście zdarza się, że dzieci są też później straumatyzowane tym doświadczeniem. To jest dodatkowy aspekt,  który trzeba wziąć pod uwagę. Zatrważające było dla mnie, że w tej dyskusji pojawiło się wiele głosów za procedowaniem dalej tego projektu, te głosy były takie oto, że myśliwi mają swoje prawa.

Tymczasem ten projekt w ogóle nie jest o myśliwych, ten projekt jest o dzieciach myśliwych. A myśliwi nie mają bezwzględnego prawa władzy rodzicielskiej nad swoimi dziećmi. Niech one, gdy będą dorosłe, zdecydują czy chcą uczestniczyć w zabijaniu, bo jako dzieci nie będą miały tego wyboru.

Dlatego powinny być przez państwo chronione przed takim arbitralnym narzuceniem udziału w tych czynnościach przez ich rodziców, myśliwych. Ponadto regularnie słyszymy o pomyłkach na polowaniu, o wypadkach z udziałem broni palnej myśliwskiej, które kończą się zranieniami bądź tragiczną śmiercią. W takich warunkach tym bardziej dzieci nie powinny brać udziału w polowaniach.

Jeśli miałabyś wskazać najważniejszą potrzebę, jeśli chodzi o ochronę prawną zwierząt w Polsce, co by to było na tę chwilę?

To bardzo trudne pytanie. W pierwszej kolejności zakazałabym hodowli zwierząt na futra, bo to jest tak nikczemne postępowanie ze zwierzętami, obdzieranie ze skóry, a zanim to nastąpi, uśmiercanie poprzez gazowanie czy rażenie prądem, elektrodą przykładaną do nosa i odbytu, przetrzymywanie przez całe życie w maleńkich klatkach zwierząt, które są z natury dzikie, jak na przykład lisy. To jest barbarzyństwo.

Wprowadziłabym także zakaz uboju rytualnego. Unia Europejska zostawiła nam przestrzeń, abyśmy zdecydowali, jaką chcemy mieć postawę wobec uboju rytualnego, a on dzisiaj jest w Polsce bardzo szeroko dopuszczony. Mówimy o tym, że zwierzęta są zabijane bez ogłuszania, czyli są przytomne i w pełni świadome. Są hodowane w warunkach, które często odbierają im prawo do życia, a na dodatek zabrane jest im prawo do ochrony przed skrajnym cierpieniem podczas ich zabijania.

Zabroniłabym również trzymania psów na łańcuchach, takiej polskiej powiatowej perspektywy, która jest obecna prawie wszędzie, do której się trochę przyzwyczailiśmy…

Pomyślmy jednak jakim nieprawdopodobnym okrucieństwem dla psów – które z natury muszą chodzić, wąchać, znaczyć swoje terytorium, ale też czasami muszą móc się schować, odejść, być niewidocznymi, czy w końcu mieć kontakt ze swoim gatunkiem – jest uwięzienie na łańcuchu. A one tak żyją… miesiąc, dwa, trzy, cztery, rok, dwa lata, pięć, dziesięć. To jest odebranie życia za życia. To są takie zmiany wyspowe, które bym wprowadziła. Ale oprócz tego potrzebujemy stworzenia całego systemu ochrony zwierząt w Polsce, systemu, którego wciąż nie ma. Ustawa o ochronie zwierząt jest ważna, ale wprowadzone przez nią regulację są fragmentaryczne, a ochrona zwierząt w Polsce jest wybiórcza i niekonsekwentna. My nie mamy granicy prawnej pomiędzy interesem człowieka a prawami zwierząt, co pozwala na wykorzystywanie zwierząt.

Zbyt wiele niekorzystnych dla zwierząt praktyk pozostaje dopuszczalnych. Brakuje mi takiego kręgosłupa moralnego w prawodawstwie dotyczącym zwierząt. Odzwierciedleniem tego, dużym krokiem naprzód byłoby właśnie powołanie urzędu rzecznika do spraw ochrony zwierząt. Nadanie zwierzętom systemowego, formalnego głosu, który występuje w ich imieniu, ale który utrzymywany jest przez państwo. To jest niezwykle istotna i potrzebna zmiana.

Wrażliwość społeczna jako cecha demokracji pełnej :)

Wielu ludzi ma tendencję, aby interesować się tylko tym, co dotyczy ich osobiście i bezpośrednio. Są im bliskie wartości elementarne, takie jak rodzina, własne życie i zdrowie czy dobrostan materialny. Któż zresztą nie ceni spokoju i stabilizacji, dzięki którym może czerpać satysfakcję oddając się swoim hobby, spędzając czas na grillu, spotykając się z przyjaciółmi czy konsumując wytwory kultury. Zakreślając ciasno granice swojej egzystencji poprzez dążenie wyłącznie do wartości elementarnych i przyjmując postawę „moja chata  skraja”, człowiek mniej czy bardziej świadomie wyłącza się  życia społecznego. Informacje o wydarzeniach, które dzieją się gdzieś w kraju lub na świecie, odbiera tak, jakby oglądał film lub czytał książkę. Mogą go one interesować, ale nie wywołują emocji i nie skłaniają do jakiejkolwiek aktywnej reakcji.

Tak więc niektórzy powiadają, że nie interesuje ich polityka i konflikty ludzi dążących do władzy. Nie przejmują się tym, co jest od nich odległe w czasie i przestrzeni, jak widmo katastrofy klimatycznej lub klęska głodu w Afryce. Są obojętni na zło, które dzieje się w domu sąsiada, bo przecież nie wolno mieszać się w cudze sprawy. Ich widnokrąg społeczny zaczyna się poszerzać dopiero wtedy, gdy sprawy i zjawiska dotąd im obce zaczynają dotyczyć ich osobiście. A więc na przykład wtedy, gdy doświadczają krzywdy od skorumpowanego urzędnika państwowego, gdy spotykają się z nieudolnością w niedoinwestowanej opiece zdrowotnej, kiedy stają się niepełnosprawni i oczekując pomocy trafiają na mur biurokratycznej obojętności, albo wtedy gdy stają się obiektem nienawiści, bo ich dziecko okazało się gejem lub lesbijką. Dopiero wtedy dotychczasowy brak zainteresowania sprawami publicznymi lub tylko bierne nimi zainteresowanie zamienia się w chęć jakiejś formy oddziaływania poza dotychczasowym polem własnej egzystencji.

Na szczęście osobiste doświadczenia nie zawsze są konieczne, aby otworzyć się na sprawy innych. Są bowiem ludzie, i jest ich niemało, którzy granice swojej egzystencji poszerzają o sprawy, które wcale nie dotyczą ich osobiście i bezpośrednio. Robią to z szacunku dla humanistycznych wartości społecznych, które są dla nich ważne i którym chcą służyć. Są to takie wartości, jak praworządność, demokracja, sprawiedliwość społeczna, ochrona środowiska naturalnego czy walka z przemocą w rodzinie. Akceptacja tych wartości świadczy o wrażliwości społecznej, która skłania do podejmowania różnych form upowszechniania i wspierania działań, które tym wartościom służą. Wyrazem tego jest uczestnictwo w rozmaitych protestach i zgromadzeniach, publiczne wyrażanie opinii, działalność w różnych organizacjach pozarządowych i popieranie w wyborach partii i polityków prezentujących liberalne i demokratyczne poglądy.

Trzeba wyraźnie powiedzieć, że chociaż człowiek ma prawo dowolnie określić granice swojej aktywności, to jedynie ci, którzy oprócz wartości elementarnych dążą aktywnie do realizacji wartości społecznych, mają wpływ na losy świata. Dlatego tak ważne jest, aby były to wartości humanistyczne, stawiające w centrum przestrzeganie praw człowieka, i aby jak najwięcej ludzi angażowało się w ich obronę.

Włączenie wartości humanistycznych w strukturę celów jednostki może postępować dwiema drogami: dedukcyjną i indukcyjną. Ta pierwsza polega na wpajaniu tych wartości w procesie wychowawczym, przez pokazywanie atrakcyjnych wzorów do naśladowania, jak wybranych bohaterów wydarzeń historycznych lub fikcyjnych postaci z literatury i filmu. Ideały, którym ci bohaterowie służą wpływają na wyobraźnię i uświadamiają cenność związanych z nimi wartości. Jednostka, zafascynowana tymi wartościami, zaczyna w swojej praktyce życiowej poszukiwać możliwości ich realizacji. Wychodząc zatem od ogólnego znaczenia danej wartości, jednostka uszczegóławia je, znajdując jej zastosowanie w rozmaitych formach swoich działań. Indukcyjny sposób przyswajania wartości społecznych odnosi się do odwrotnej kolejności, w jakiej jednostka uświadamia sobie ich atrakcyjność. Następuje to w wyniku udziału jednostki w rozmaitych grupach społecznych i prowadzonych w nich działaniach, w których jednostka zbiera doświadczenia na temat problemów i relacji społecznych. Z doświadczeń tych wyciąga ona wnioski będące ogólnymi przekonaniami na temat zasad, które powinny obowiązywać w życiu społecznym. Uświadomienie sobie i akceptacja cenionych wartości jest więc w tym wypadku efektem społecznych doświadczeń jednostki, a nie inspiracją do ich poszukiwania.

Jakie są zatem w Polsce warunki do rozwoju postaw świadczących o wrażliwości społecznej? Zacznijmy od drogi dedukcyjnej, która związana jest z całą sferą propagandowo-wychowawczą, czy w języku Kościoła – formacyjną, która obejmuje wychowanie w rodzinie, szkolny system edukacyjno-wychowawczy czy wpływ autorytetów społecznych z różnych ośrodków opiniotwórczych, głównie poprzez media. W systemie wychowania dzieci i młodzieży w Polsce po 1989 r. brakuje jednolitej wizji. Z jednej strony dominuje pogląd, że wychowanie należy pozostawić rodzicom, a z drugiej strony widoczna jest presja środowisk narodowo-katolickich, których narracja zdecydowanie w Polsce dominuje. Trudno w okresie wolnej Rzeczpospolitej dopatrzeć się wyraźnych prób upowszechniania wartości humanistycznych. Zmiana ustroju państwa na liberalną demokrację nie znalazła wystarczającego odzwierciedlenia w programach edukacyjno-wychowawczych. Zostały one zdominowane przez poglądy środowisk katolickich i narodowych oraz konsumpcjonistyczny wpływ rynku. Programy te przypominają system wychowawczy Polski przedwojennej. Trudno w nich znaleźć odwołania do ideałów demokracji i praworządności oraz równości i tolerancji.

W tym systemie preferowane są z jednej strony wartości elementarne, związane z gloryfikacją tradycyjnej rodziny, ochroną prywatności i dążeniem do osobistych osiągnięć, a z drugiej strony – wartości społeczne o charakterze nacjonalistycznym i konserwatywnym. Akceptacja tych wartości skłania do zaangażowania w dwa obszary aktywności życiowej, jakimi są dbałość o dobrostan osobisty i obrona interesów narodowych. O ile ten pierwszy obszar jest jasno określony i zrozumiały, o tyle ten drugi jest iluzoryczny i niejednoznaczny, zwłaszcza  w warunkach pokoju. Dlatego w tym pierwszym obszarze wartości są zwykle realizowane, podczas gdy w tym drugim – najczęściej pozostają w sferze deklaracji. Próby realizowania wartości nacjonalistyczno-konserwatywnych okazują się często gorszące nawet dla niektórych ich zwolenników. Przejawiają się one bowiem w atakach na cudzoziemców, zwłaszcza pochodzenia arabskiego, ustanawiania stref wolnych od LGBT i rozbijania parad równości, niszczenia grobów żołnierzy sowieckich i upartego powracania do dawnych konfliktów narodowych.

Bohaterowie stawiani za wzór, to głównie żołnierze oddający życie za ojczyznę, tacy jak żołnierze wyklęci. Pomija się ich zbrodnicze czyny na ludności cywilnej i mniejszościach narodowych, wysuwając na plan pierwszy nieugiętą wolę walki o przegraną sprawę. Bohaterem narodowym jest Józef Piłsudski, którego zasługi w odzyskaniu niepodległości są bezsporne, ale jednocześnie pomija się wstydliwie jego zamach stanu w 1926 r., który zniszczył w Polsce demokrację. Ten nurt propagandowo-wychowawczy pozostawia całkowicie na uboczu wartości humanistyczne, związane z wrażliwością na ludzką krzywdę, nierówności społeczne, przejawy bezprawia i nietolerancji. W ten sposób upowszechniane są postawy obojętności na nieszczęścia, które dotykają innych, nieufności do obcych i nieprzyjaznego stosunku do wszelkich odmieńców. Niepełnosprawni i społecznie nieprzystosowani to margines, na który nie warto zwracać uwagi. Ludzie LGBT to zboczeńcy, którzy powinni się leczyć i siedzieć cicho, a nie domagać się równego traktowania. Obrońcy zwierząt i ekolodzy to dziwacy, którzy utrudniają rozwój gospodarczy przynoszący ludziom korzyści.

Przykre to, ale już system wychowawczy w PRL-u bardziej sprzyjał kształtowaniu się wrażliwości społecznej, niż ten stosowany w wolnej Polsce. Jeśli odrzuci się sztafaż ideologiczny, to niezaprzeczalnym atutem tamtego systemu był nacisk na sprawiedliwość społeczną, równość ludzi wykluczającą podziały ze względu na pochodzenie, rasę czy status społeczny.

Jak zatem wygląda indukcyjna droga włączania wartości społecznych w strukturę celów jednostki? Może są tutaj większe szanse pobudzania wrażliwości społecznej niż przez system propagandowo-wychowawczy zdominowany przez prawicę? Chodzi w tym wypadku o sieć organizacji pozarządowych i nieformalne niezależne inicjatywy ukierunkowane na rozwiązywanie problemów i zaspokajanie potrzeb społecznych, którymi instytucje władzy państwowej się nie zajmują lub robią to w niedostatecznym stopniu. W większości są to organizacje i inicjatywy o charakterze pomocowym i charytatywnym, nastawione na ekonomiczne, prawne i psychologiczne wsparcie ludzi, którzy z różnych powodów czują się dyskryminowani. Chodzi tu także o organizacje, które otwarcie propagują wartości humanistyczne, dotyczące społecznej współpracy, solidarności, zasad fair play itp. Należą do nich organizacje harcerskie, koła zainteresowań, kluby sportowe itp. Szczególną rolę pełnią takie organizacje, jak Forum Obywatelskiego Rozwoju, których celem jest rozwój społeczeństwa obywatelskiego, zwiększenie aktywności obywateli i wzrost świadomości społecznej. Należy również docenić działalność organizacji kościelnych, jak Caritas, organizacje diecezjalne i parafialne zorientowane na działalność charytatywną.

Działalność organizacji pozarządowych przyciąga ludzi, zwłaszcza młodych, którzy uczestniczą w nich na zasadzie wolontariatu, lub podejmują własne niezależne inicjatywy pod wpływem rozmaitych bodźców. Niekiedy może to być chęć pogłębienia własnych zainteresowań lub choćby tylko potrzeba wyżycia się i zabawy. Często jednak aktywność ta podejmowana jest z odruchu serca i wynika ze współczucia albo z chęci uczestnictwa w czymś ważnym i posiadania poczucia sprawstwa w trudnej sytuacji. Bywa też, że do działań prospołecznych zachęca przykład innych i chęć przeżycia przygody. Najpierw pojawia się więc konkretna potrzeba społeczna, jak szycie masek ochronnych lub pomoc osobom samotnym przebywających na kwarantannie w czasie epidemii, a dopiero potem następuje szersza refleksja na temat wartości humanistycznych, którym służy zaspokajanie takich potrzeb.

Nie zawsze jest więc tak, że wrażliwość społeczną przejawiają ludzie deklarujący przywiązanie do wartości humanistycznych. Nierzadko bowiem realizacja tych wartości poprzedza ich świadomą akceptację i otwarte ich deklarowanie. Dlatego tak ważny jest rozwój różnych form niezależnych inicjatyw społecznych skierowanych na ochronę osób upośledzonych lub z różnych powodów dyskryminowanych, inicjatyw służących wartościom równości, solidarności i tolerancji. Dzięki tym inicjatywom kształtuje się społeczeństwo obywatelskie, które jest niezbędnym warunkiem dojrzałej demokracji.

Upowszechnianie i utrwalanie wartości humanistycznych w społeczeństwie jest, jak widać, ściśle uzależnione od sympatii ideologicznych i polityki władzy państwowej. Im bardziej władza ta zbliża się do modelu demokracji pełnej, z jej podstawowymi atrybutami, jakimi są świeckość państwa, liberalizm obyczajowy, zaufanie społeczne i społeczeństwo obywatelskie, tym większe są szanse na pełne przestrzeganie praw człowieka jako jednostki. Niestety, pod tym względem sytuacja w Polsce nie jest dobra. Rząd Zjednoczonej Prawicy nie tylko nie ukrywa swojego poparcia dla wartości nacjonalistyczno-konserwatywnych, ale stosuje niedopuszczalne w państwie demokratycznym instrumenty nacisku prawnego. Celuje w tym Zbigniew Ziobro i podległa mu prokuratura, która wspierana przez Ordo Iuris, stosuje jawnie stronniczość światopoglądową w swojej działalności. Mimo wspomnianych wyżej inicjatyw organizacji pozarządowych, społeczeństwo obywatelskie w Polsce należy do najsłabiej rozwiniętych w Europie. Decyduje o tym polityka państwa PiS, która finansowo wspiera organizacje i inicjatywy służące poglądom polityków Zjednoczonej Prawicy, natomiast tłumi działalność, której cele tego warunku nie spełniają. Przykładem może być obcięcie finansowania organizacji prowadzącej telefoniczną Niebieską Linię dla ofiar przemocy domowej. Wśród krajów Unii Europejskiej ludzie LGBT traktowani są w Polsce najgorzej. Także pod względem poziomu zaufania społecznego od lat zajmujemy ostatnie miejsce na naszym kontynencie. Humanistyczny regres trwa nieprzerwanie, a od 2015 r. uległ znacznemu przyspieszeniu. Przekłada się to na pogarszającą się pozycję Polski w rankingu państw demokratycznych, prowadzonym przez redakcję „The Economist”. Z grona państw „demokracji pełnej” Polska spadła do grupy „demokracji wadliwych” i w 2020 r. zajmuje w tym rankingu dopiero 57 miejsce.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję