Amerykanie oraz kultura podawania w wątpliwość: Błędne koło dezinformacji? :)

W obliczu zaniepokojenia powszechną konsumpcją oraz zasięgiem propagandy i fake news w trakcie minionego cyklu wyborczego w Stanach Zjednoczonych, wielu zwolenników postępu nawołuje do zwiększenia zaangażowania w programy na rzecz medialnej piśmienności. Inni głośno domagają się wprowadzenia rozwiązań, które skupiałyby się na eksperckim weryfikowaniu informacji i etykietowaniu fałszywych newsów. Oba te podejścia mają marne szanse na sukces – nie dlatego, że są z założenia błędne, ale dlatego, że nie uwzględniają kulturowego kontekstu konsumpcji informacji, który sami stworzyliśmy na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat. Problem, z jakim się obecnie zmagamy, jest znacznie większy niż się wydaje dużej części społeczeństwa.

Nam June Paik, Electronic Superhighway. Continental US, Alaska & Hawaii (1995)
Nam June Paik, Electronic Superhighway. Continental US, Alaska & Hawaii (1995) || CC BY 2.0-licensed photo by CEA+

Jakie masz źródła?

Pamiętam pogawędkę, jaką ucięłam sobie w trakcie prowadzenia badań w środkowo-wschodniej części USA z pewną nastolatką. Wiedziałam, że jej szkoła propaguje abstynencję jako jedyną opcję w ramach edukacji seksualnej, jednak nie pamiętam jak to się stało, że zaczęłyśmy rozmawiać o ciąży. Pamiętam jednak, że opowiadała mi, że razem ze swoimi znajomymi często dyskutuje o ciąży i „chorobach”, które można złapać podczas seksu. Jak dowiedziałam się później, z przekonaniem wyjaśniła mi cały szereg „faktów”, które – jak słyszała – są całkowicie niepoprawne. Nie można zajść w ciążę przed 16. rokiem życia. AIDS można złapać przez pocałunek. I tak dalej. Gdy zapytałam ją, czy rozmawiała o tym z lekarzem, spojrzała na mnie jakby z czoła wyrastały mi rogi. Wyjaśniła, że razem z przyjaciółmi sami przeprowadzili odpowiedni research – przez co miała na myśli, że znaleźli strony internetowe, które „potwierdzały” ich przekonania.

Przez lata ta rozmowa tkwiła w mojej głowie jako jeden z powodów, dla których potrzebujemy lepszej medialnej piśmienności w zakresie internetu. Jak wyjaśniam w mojej książce It’s Complicated: The Social Lives of Networked Teens, zbyt wielu uczniom, których poznałam, wmawiano, że Wikipedia jest nierzetelnym źródłem informacji i zamiast tego byli zachęcani do samodzielnych dociekań. W rezultacie, wniosek, który większość z nich wyciągała był taki, że należy zasięgać języka w Google i posługiwać się pierwszym wynikiem wyszukiwania, jaki wyskoczy. Słyszeli, że Google jest wiarygodny, zaś Wikipedia – nie.

Świadomość jakie źródła są wiarygodne jest podstawową zasadą edukacji w zakresie medialnego piśmiennictwa. Gdy dydaktycy zachęcają uczniów by ci skupiali się na jakości informacji, zachęcają ich jednocześnie do kwestionowania źródła publikującego daną treść. Czy dana strona cieszy się poważaniem? Czy autorzy mogą być stronniczy? Podstawowe założenie w tym wszystkim jest takie, że istnieje uniwersalna umowa, iż na wiodących agencjach informacyjnych typu New York Times, czasopismach naukowych oraz ekspertach z wyższym wykstałceniem w swojej dziedzinie zdecydowanie można polegać.

Zastanówmy się jednak jak to wygląda w naszym społeczeństwie, gdzie „media liberalne” są postrzegane z pogardą jako niewiarygodne źródła informacji… czy też te, w których nauka jest uważana za zaprzeczającą wiedzy ludzi religijnych… czy też gdy stopnie naukowe są postrzegane jako broń wykorzystywana przez elity do uzasadniania opresji ludzi pracujących. Nie trzeba mówić, że nie każdy zgadza się z tym, co stanowi o wiarygodnym źródle.

Uczniowie są także zachęcani do refleksji nad motywacjami ekonomicznymi i politycznymi, które mogą powodować stronniczość w dziennikarstwie. Prześledź, skąd płyną pieniądze – wpaja im się. Teraz zobacz, co się stanie, gdy dostaną listę kluczowych graczy na rynku mediów informacyjnych ze Wschodniego Wybrzeża, których nazwy są ewidentnie pochodzenia żydowskiego. Witamy we wstępie do ideologi antysemickiej!

Ludzie z możliwościami…i bronią

Wpajaliśmy młodym ludziom, że są najbystrzejszymi śnieżynkami na świecie. Od ruchu budującego pewność siebie w latach 80-tych, po normatywną logikę współczesnego wychowania, młodym ludziom mówi się, że mają być mili i kompetentni oraz powinni ufać swoim instynktom w podejmowaniu mądrych decyzji. To wszystko przygotowuje ich do życia w zgodzie z kolejnym wielkim amerykańskim ideałem: odpowiedzialnością osobistą.

W Stanach Zjednoczonych wierzymy, że ludzie, którzy na to zasługują, są w stanie wspiąć się w górę pociągając za własne sznurówki. W praktyce oznacza to, iż każda jednostka powinna znać się na finansach na tyle dobrze, by skutecznie zarządzać własnym funduszem emerytalnym. I że od każdej jednostki oczekuje się świadomości potencjalnego ryzyka utraty zdrowia na tyle, by mogła ona podejmować własne decyzje odnośnie ubezpieczenia. Odebranie jednostce władzy kontroli nad własnym losem jest uważane za anty-amerykańskie przez wielu ludzi w kraju. Jesteś panem własnego losu.

Dzieci indoktrynuje się na modłę tej kulturowej logiki dość wcześnie, nawet gdy ich rodziny wciąż ograniczają ich mobilność i dostęp do sytuacji społecznych. Jednak jeśli chodzi o informacje, uczone są, iż są wyłącznymi posiadaczami wiedzy. Jedyne, co muszą zrobić, to samodzielnie „przeprowadzić dochodzenie”, a będą wiedzieć lepiej od kogokolwiek, co jest prawdziwe.

Połączmy teraz to przekonanie z głębokim brakiem zaufania do źródeł medialnych. Jeśli jakieś media donoszą o czymś, a ty im nie ufasz, to twoim obowiązkiem jest zakwestionować ich autorytet, wątpić w informację, którą ci się podaje. Jeśli owe media podejmują ogromny wysiłek, sprowadzjąc „ekspertów” by obalić jakąś informację – coś tu może nie grać i warto to sprawdzić.

Teraz zastanów się co to oznacza dla #pizzagate. W całym kraju kluczowe agencje informacyjne robiły, co tylko w ich mocy by podać w wątpliwość konspiracyjne doniesienia, które łączyły Johna Podesta i Hillary Clinton z szajką zajmującą się handlem dziećmi, która rzekomo była zarządzana z pizzerii w Waszyngtonie. Większość ludzi nigdy nie słyszała owych teorii konspiarycjnych, jednak w zaciekawieniu wytężali słuch, gdy mainstreamowa prasa oszalała próbując obalić te historyjki. Dla wielu ludzi, którzy nie darzą zaufaniem mediów „liberalnych” i z góry nastawionych by nie ufać Hillary Clinton, ogromna ilość informacji na ten temat oznaczała, że coś jest na rzeczy i należy to sprawdzić.

Wielu ludzi spośród tych, którzy pojawili się w pizzerii Comet Ping Pong by zobaczyć ją na własne oczy przewinęło się niezauważonych. Jednak któregoś dnia facet z bronią w ręku doszedł do wniosku, że „chce zrobić coś dobrego” i „uratować te dzieci”. Był pierwszym, który przyznał, że „agencja wywiadowcza nie była pewny na 100%”, ale on zrobił tylko to, czego go nauczono – zakwestionował informację, na którą się natknął i chciał dociec prawdy na własną rękę.

Doświadczenia zamiast wiedzy eksperckiej

Wiele marginalizowanych grup przejawia uzasadnione rozgniewanie sposobem, w jaki przez dekady ich historie były niejednokrotnie ignorowane przez wiodące media. Najdotkliwiej odczuwają to społeczności o odmiennym kolorze skóry. I nie chodzi tylko o przeszłość. Sprawa Ferguson znalazła się w głównych mediach po pięciu dniach. Sprawa rurociągu Dakota została podchwycona przez dziennikarzy dopiero po kilku miesiącach i interwencji licznych celebrytów. Jednak poczucie marginalizacji ze strony mediów informacyjnych nie dotyczy tylko ludzi o odmiennym kolorze skóry. Dla wielu Amerykanów, którzy byli świadkami znikania lokalnych gazet z rynku, kluczowe dziennikarstwo informacyjne z dużych miast sprawia wrażenie oderwanego od rzeczywistości. Problemy i tematy, które w ich odczuciu najbardziej dotykają ich życia, są często pomijane.

Przez dekady liderzy obrony praw człowieka podkreślali znaczenie respektowania doświadczenia ponad wiedzą ekspercką, zwracając uwagę na konieczność wysłuchania głosów osbób o odmiennym kolorze skóry, które często były ignorowane przez ekspertów. Przekaz ten zyskał dużo szersze znaczenie, szczególnie w gronie białych przedstawicieli klasy niższej i średniej, którzy czują się ignorowani przez establishment. Biali także domagają się dostrzeżenia ich doświadczeń i oni również podkreślają konieczność zrozumienia i poszanowania doświadczeń „przeciętnego człowieka”. Postrzegają oni media informacyjne o charakterze „liberalnym”, „miejskim” i „z wybrzeża” jako antytezę ich własnych interesów, ponieważ powołują się one na opinie ekspertów, w debatach opierają się na estetycznie wyglądających specach i mają tendencję do robienia ze zwykłych ludzi widowiska dla mas.

Spójrzmy, co dzieje się w medycynie. Wielu ludzi miało kiedyś lekarzy pierwszego kontaktu, których znali od dziesięcioleci i ufali im bardziej jako osobom, niż jako specjalistom. Dziś, wielu ludzi postrzega swoich lekarzy jako aroganckich i patrzących na nich z góry, zbyt kosztownych i lekceważących ich potrzeby. Lekarze nie mają czasu by spędzić z jednym pacjentem więcej niż kilka minut i wielu ludzi zaczyna mieć wątpliwości, że zalecone leczenie jest w ich najlepszym interesie. Ludzie czują się wpuszczani w ogromne koszta za zabiegi, których nie rozumieją. Wielu ekonomistów nie jest w stanie pojąć dlaczego tak wielu ludzi jest przeciwnych Affordable Care Act (ACA), ponieważ nie rozumieją, że ta „uspołeczniona” medycyna jest postrzegana przez ludzi, którzy nie mają zaufania do polityków wmawiających im, co jest w ich najlepszym interesie w kategoriach „ekspertyza ponad doświadczeniem”. I podobnie nie ufają swoim lekarzom. A zaufanie publiczne względem lekarzy drastycznie spada.

Czemu dziwi nas, że większość ludzi czerpie informacje medyczne z własnych profili na mediach społecznościowych i internetu? To dużo tańsze niż wizyta u lekarza, a w internecie zarówno znajomi, jak i obcy są skłonni wysłuchać, współczuć i porównać doświadczenia. Po co zatem ufać specjalistom, skoro w zasięgu ręki możemy mieć całe grono dobrze poinformowanych osób, które mogły kiedyś doświadczyć tego samego co my, a teraz chcą nam pomóc?

Zastanówmy się nad tą dynamiką w kontekście dyskusji wokół autyzmu i szczepionek. Zaczęło się od tego, że pewien artykuł naukowy opublikowany przez specjalistę wskazał na związek między autyzmem a szczepionkami. Odbił się on szerokim echem wśród rodziców, którzy mieli podobne doświadczenia. Następnie, inni specjaliści podważyli pierwszy raport, podali w wątpliwość motywację badacza oraz zaangażowali się w kampanię w mainstreamowych mediach by „udowodnić”, że związku takiego nie ma. To, co nastąpiło później, przypominało wojnę między doświadczeniami – i siecią rodziców, którzy połączyli siły by pokonać tę nową grupę ekspertów, których postrzegali jako protekcjonalnych, zamożnych ignorantów. Im bardziej media skupiały się na odpieraniu tych sieci rodziców za pomocą języka naukowego, tym bardziej publiczność była przychylna argumentom przytaczanym przez anty-szczepionkowców.

Pamiętajmy, że anty-szczepionkowcy nie twierdzą, że szczepionki bez wątpienia powodują autyzm. Twierdzą, że tego nie wiedzą. Twierdzą, że specjaliści zmuszają dzieci do podania się szczepieniom wbrew ich woli, co brzmi jak przejaw opresji. Chcą możliwości wyboru – by nie szczepić. I chcą informacji o ryzykach płynących ze szczepień, które w ich odczuciu nie są im udostępniane. W skrócie: robią to, czego ich nauczono: kwestionują źródła informacji i podają w wątpliwość motywację stojącą za tymi, którzy promują jednostronną informację. Wątpliwości stały się narzędziem.

Zmagania z „fake news”

Od czasu wyborów wszyscy zwariowali na punkcie fake news, podczas gdy eksperci obwiniają „głupich” ludzi o brak świadomości, co jest „prawdą”. Solucjonizm wokół tego zjawiska ma charakter zgoła protekcjonalny – w najlepszym razie. Potrzeba większej liczby ekspertów by rozpoznać treści o charakterze fake news. Potrzeba większej medialnej piśmienności by nauczyć ludzi jak nie dać się nabrać. A jeśli uda nam się zmusić Facebooka by położył kres rozprzestrzenianiu się fake news, będzie po sprawie.

Trudno nie wybuchnąć śmiechem, gdy dotrze do nas ironia stojąca za przykładem grup rozsierdzonych zjawiskiem fake news i przytaczających historyjkę, jakoby rzekomo papież udzielił poparcia Donaldowi Trumpowi. Powodem, dla którego tak wielu postępowców zna tę historię jest fakt, iż rozprzestrzeniła się ona szalenie szybko w kręgach liberalnych, które przytaczały ją jako przerażającą i fałszywą. Jak rozumiem, wydawało się dużo bardziej prawdopodobne, że to właśnie liberałowie, a nie konserwatyści, rozpuszczą tę opowieść dalej. Czego więcej chcieć, jeśli prowadzisz stronę z fake news, a twoim celem jest zbijanie kasy na ludziach, którzy szerzą dezinformację? Skłonienie niedowiarków do kliknięcia na clickbait jest dużo bardziej dochodowe niż kliknięcia osób już w to wierzących, gdyż szanse, że ci pierwsi udostępnią ten content dalej by go tym samym podważyć są dużo większe. Eureka!

Ludzie wierzą w informacje, które potwierdzają ich własne przekonania. Właściwie, jeśli przedstawisz im dane przeczące ich przenonaniom, zaostrzą swoje przekonania zamiast włączyć nowouzyskaną wiedzę we własny punkt widzenia. Dlatego właśnie pierwsze wrażenie jest takie ważne. Dlatego też żądanie by Facebook pokazywał treści przeczące przekonaniom użytkowników nie tylko wzmoże ich wrogość względem samego Facebooka, lecz także zwiększy polaryzację w ramach całej sieci. I to właśnie dlatego tak wielu liberałów rozpowszechnia historyjki ze stajni „fake news” w sposób, który dodatkowo podpiera ich przekonanie, że zwolennicy Trumpa są głupi i zacofani.

Przypięcie opowiastce o papieżu łatki fałszywej nie przyczyniłoby się do tego, że ludzie skłonieni by wierzyć w prawdziwość tej historii przestaną w nią wierzyć. Nie zapominajmy, że użytkownicy mogą uważać Facebooka za wartościowe źródło informacji, ale niekoniecznie muszą ufać samej firmie. Więc jej „wiedza ekspercka” dla większości ludzi nie jest nic warta. Oczywiście, byłby to ciekawy eksperyment; zastanawia mnie ilu liberałów nie udostępniło by jej dalej danego fałszywego newsa, gdyby był on od razu jasno oznaczony jako sfabrykowany. Czy nie uznaliby za konieczne ostrzec każdego w sieci, że konserwatyści są szaleni? Czy nie pomogliby zasilić fakenewsowej maszynki do robienia pieniędzy? Być może.

Sądzę jednak, że etykietowanie dalej zwiększyłoby polaryzację – wydawałoby się jednak, że jakieś działania zostały podjęte. Sceptycy używaliby tej etykietki by wzmocnić własne przekonanie, że informacja jest fałszywa (i zminimalizować jej rozprzestrzenianie się, co zapewne jest korzystnym zjawiskiem), podczas gdy „wierzący” po prostu zignorowaliby taką etykietkę. Czy to jednak doprowadza nas do punktu, w którym chcieliśmy się znaleźć?

Rozwiązanie kwesti tzw. „fake news” będzie wymagało dużo więcej niż wprowadzenie etykietowania. Będzie wymagać zmiany kulturowej w zakresie tego, jak interpretować informacje, do kogo mamy zaufanie i jak mamy pojmować naszą własną rolę w zmaganiach z informacjami. Łatwe i szybkie rozwiązania mogą pozwolić na pozbycie się kontrowersji, jednak nie rozwiążą kluczowych problemów.

Czym jest prawda?

Jako zwolenniczka propagowania medialnej piśmienności od ponad dekady sama zmagam się z przypadkami, gdy zdarzało mi się nie zauważyć czerwonej chorągiewki. Prawda jest taka, że wiele założeń i przekonań nie idzie w parze z poglądami większości Amerykanów.

Ponieważ mam przywilej bycia naukowcem, rozumiem jak wiedza specjalistyczna i informacje są tworzone i żywię głęboki szacunek dla zarówno mocnych stron, jak i ograniczeń wynikających z dociekań naukowych. Obracając się w otoczeniu dziennikarzy i ludzi pracujących w branży rozpowszechniania informacji widzę, jakie motywacje kształtują produkcję i rozpowszechnianie informacji oraz dostrzegam linie uskoku tych procesów. Jestem przekonana, że pośrednicy informacji są istotni, że wiedza ekspercka doprowadzona do perfekcji ma znaczenie oraz że nikt nie jest w stanie być w pełni poinformowanym. W rezultacie, od dawna wierzyłam, że musimy zlecić pewne kwestie innym i ufać, że będą oni względem nas fair – zarówno względem jednostek, jak i społeczeństwa jako całości. To właśnie istota życia w systemie demokratycznym, a przede wszystkim: życia w społeczeństwie.

W Stanach Zjednoczonych coraz bardziej zbliżamy się do ustroju plemiennego i odwracamy społeczne tworzywo naszego kraju poprzez polaryzację, brak zaufania i autosegregację. Czy nam się to podoba, czy nie, nasza kultura krytyki i podawania w wątpliwość, doświadczeń ponad wiedzę ekspercką oraz odpowiedzialności osobistej spycha nas coraz bardziej w głąb tej ścieżki.

Medialna piśmienność zmusza ludzi do podawania w wątpliwość informacji, które otrzymują. Tak też czynią. Niestety, to właśnie powód, dla którego się rozmijamy.

Nie jest jasne, jak ruszyć naprzód. Musimy dać ludziom możliwość usłyszenia różnych perspektyw by sami mogli zrozumieć bardzo skomplikowany – i często przytłaczający – krajobraz informacji. Nie możemy zdać się na standardowe podejścia w edukacji, ponieważ kontekst społeczny uległ zmianie. Nie możemy także po prostu założyć, że pośrednicy informacji – czy to tradycyjne media informacyjne, czy media społecznościowe – naprawią ten problem za nas. Musimy wykorzystać naszą kreatywność i stworzyć społeczną infrastrukturę niezbędną by ludzie mogli w znaczący sposów zaangażować się ponad istniejącymi granicami strukturalnymi. Nie będzie to zadanie ani szybkie, ani łatwe, ale jeśli chcemy odnieść się do takich problemów jak propaganda, mowa nienawiści, fake news, czy stronniczość treści, musimy skupić się na kluczowych zagadnieniach. Zwykły plasterek nie wystarczy.

Szczególne podziękowania dla Amandy Lenhart, Claire Fontaine, Mary Madden i Monici Bulger za ich cenne uwagi!


Danah Boyd – badaczka w zakresie technologii i społeczeństwa, Microsoft Research, Data & Society, NYU

Artykuł pierwotnie ukazał się na: https://points.datasociety.net/did-media-literacy-backfire-7418c084d88d?gi=ce99b87c926

Z angielskiego przełożyła Olga Łabendowicz

ABC migracji :)

Emigranci – osoby, które zdecydowały się wyjechać z kraju pochodzenia na stałe lub na dłuższy czas.

Polska jest od wieków źródłem emigracji. W chwili obecnej poza Polską mieszka ponad 10% Polaków, w sumie prawie 4,5 miliona – co daje nam 13 miejsce na świecie jeśli chodzi o populację żyjącą poza granicami kraju. Jednocześnie rzadko jesteśmy celem migracji – imigranci to około 1,5% populacji.
Antymigracyjne głosy dochodzące z Polski są hipokryzją. Co gorsza są też niebezpieczne dla interesów Polaków. Narastająca fobia antyimigrancka uderzy bowiem nieuchronnie w rozsianą po świecie populację Polaków. Już teraz Polacy stają się obiektem napaści na tle antyimigranckim – szczególnie w Wielkiej Brytanii. Postawy antyimigranckie wymierzone właśnie w imigrantów z centralnej Europy (a w szczególności Polski) stały się jednym z głównych powodów opuszczenia przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej. Brak imigrantów i gigantyczna emigracja powinna stawiać Polskę w linii krajów uspokajających sytuację, a nie ją zaostrzających ze względu na żywotny interes Polaków.

Migracje następują z różnych powodów i często migrantów dzieli się ze względu na ich motywację. Mamy więc na przykład:

Uchodźcy – to osoby, które opuszczają swój kraj mając uzasadnioną obawę prześladowań w swoim kraju, przed którymi państwo nie jest w stanie (lub nie chce) ich obronić.
Co istotne w tej definicji nie ma określenia tego jaką drogę uchodźca przebywa. Jeżdżąc z kraju do kraju nie przestaje być uchodźcą. W debacie publicznej często pojawia się błędne stwierdzenie, że uchodźca to tylko osoba przybywająca bezpośrednio z obszaru gdzie jest zagrożona. To fałsz bazujący na dziwacznym interpretowaniu Konwencji Genewskiej. W konwencji jest napisane tylko, że uchodźca przybywający bezpośrednio z obszaru gdzie jest zagrożony ma specjalne prawa (a konkretnie prawo do tego by nie być potraktowanym jako nielegalny imigrant). Jeśli uchodźca pojedzie dalej to już takiego prawa nie ma, ale uchodźcą od tego być nie przestaje.

Motywacja zaś do dalszego przemieszczania się jest dość zrozumiała. Uchodźca wojenny np. z Syrii zazwyczaj trafia do obozu dla uchodźców. To zasadniczo wielkie koczowiska zbudowane z prowizorycznych baraków, przeważnie bez wystarczającej infrastruktury sanitarnej, medycznej czy edukacyjnej. Uchodźcy początkowo mają nadzieję przeczekać konflikt i wrócić do domu. Problem pojawia się kiedy konflikt przedłuża się. Konflikt Syryjski trwa już 6 lat, a jego końca nie widać. Są na świecie obozy uchodźców gdzie ludzie mieszkają już kilka dekad i mieszkają w nich pokolenia nie znające życia poza obozem. A jest to życie w warunkach, które mogą być do przyjęcia jako tymczasowe lecz degenerują w dłuższym okresie. Stąd próby opuszczania obozów w celu ułożenia sobie normalnego życia. Zwykle na wyprawę udają się mężczyźni mający nadzieję ściągnięcia rodziny kiedy już uda się gdzieś zakotwiczyć. Dlatego większość przybywających uchodźców to mężczyźni. Zresztą to zjawisko dobrze znane także Polskim emigrantom, gdzie zwykle przemieszczenie rodziny rozpoczyna się od wyjazdu jej męskiego członka. Tym bardziej zaskakuje zdziwienie tym, że większość przybywających do Europy uchodźców to mężczyźni.

Emigranci ekonomiczni – to osoby zmieniające swój kraj zamieszkania w nadziei na poprawienie swojego bytu ekonomicznego. Zasadniczo to rodzaj emigranta najbardziej poszukiwany przez kraje. To osoby gotowe pracować by poprawić swój byt, są często niezbędne by utrzymać wzrost gospodarczy, gdyż są gotowe podejmować zatrudnienie na stanowiskach najtrudniejszych i najniżej płatnych – takich, które nie interesują już rdzennych mieszkańców. Tak Meksykanie uzupełniają zasób siły roboczej w USA, a Ukraińcy w Polsce.

Jednym z głównych powodów do niepokoju jest dziś dla wielu ruch bezwizowy Ukrainy i UE bo wiąże się to z obawą odpływu znacznej części z około 1,2 mln emigrantów ekonomicznych z Ukrainy do krajów na zachód od Polski, co mogłoby mieć katastrofalne skutki.

W niewielkiej ilości posiadamy imigrantów ekonomicznych z prawie każdej części świata, w tym z krajów muzułmańskich i arabskich. Jednak mierzymy się z wyzwaniem przyciągnięcia dodatkowo około 5 milionów imigrantów ekonomicznych w perspektywie dekady o ile chcemy utrzymać naszą wzrost gospodarczy i system emerytalny. Będziemy o nich konkurować z dużo od nas bogatszymi krajami, więc nie będzie to proces łatwy.

Jednocześnie prawie wszyscy z prawie 4,5 mln Polaków mieszkających poza granicami kraju to emigranci ekonomiczni. Tym bardziej dziwi retoryka rządowa mówiąca, że ludzie przybywający do Europy to emigranci ekonomiczni więc nie powinniśmy ich przyjmować. Z punktu widzenia Polski byłaby to zaleta, a nie wada. Uchodźcy wymagają zwykle dużych nakładów finansowych w celu ich socjalizacji. Emigranci ekonomiczni zwykle, dzięki sporej motywacji, świetnie sobie radzą bez żadnego wsparcia (a często mimo wielu biurokratycznych przeszkód, słabej znajomości języka etc.) Jednocześnie podnoszenie kwestii emigracji ekonomicznej w kontekście problemu jest wymierzone w Polaków mieszkających poza granicami. Wątpię by antyimigranckie nastroje podsycane także przez nasz rząd skłoniły ich do powrotu, ale na pewno uprzykrzą im życie.

Asymilacja – to przyjmowanie przez migrantów zwyczajów i kultury kraju docelowego. Częściowo jest ona wymuszana przez prawo, częściowo pozostawiona w zakresie dobrowolnych wyborów.

W naszym kraju dominuje przekonanie o tym, że imigranci powinni się asymilować szybko i jak najgłębiej. Jest to dość zadziwiające w narodzie, który przeszedł z jednej strony germanizację, z drugiej zaś rusyfikację – opierając się dzielnie obu. Te dwie polityki asymilacyjne były jednoznacznie oceniane, zaś osoby się im poddające uważano za zdrajców. Zadziwia więc nasza postawa wymagająca wyrzeczenia się tożsamości kulturowej od innych.
Znowu wyraźnie jest to przejaw hipokryzji, gdyż wymaganie od Polaków asymilacji w krajach docelowych (w zakresie asymilacji wymaganej prawem) jest przyjmowane w Polsce z oburzeniem. Zwłaszcza dotyczy to kwestii odbierania praw rodzicielskich ze względu na zachowania w Polsce uchodzące za normalne, w wielu innych krajach za przejaw przemocy domowej.

Asymilacja jest jednak postępującym procesem i to szybciej niż może się wydawać. Często pokazywane są wyliczenia mające udowodnić, że ze względu na wysoką płodność imigranci w szybkim tempie zdominują populacje krajów zachodniej Europy. Tymczasem już w drugim pokoleniu wśród imigrantów dzietność jest niższa niż wśród rdzennych mieszkańców kraju.

Bezpieczeństwo – badania naukowe wskazują, że imigranci nie powodują wzrostu zagrożenia przestępczością. Wiele z nich wskazuje wręcz, że wśród imigrantów poziom przestępczości jest średnio niższy (np. USA). Kojarzą się oni jednak z niebezpieczeństwem gdyż są zwykle średnio znacznie biedniejsi od populacji lokalnej. Poziom przestępczości wśród biedniejszych warstw społecznych jest wyższy mieszkają też często w bardziej zaniedbanych i mniej bezpiecznych dzielnicach. Takich jednak nie brakuje i w krajach gdzie imigracja jest niska – jak choćby w Polsce. Nazywanie ich dzielnicami imigranckimi jest zatem zwykle pozbawione sensu.

To samo dotyczy terroryzmu wywołanego przez imigrantów, a uchodźców w szczególności. W USA obliczono, że szansa na śmierć z ręki dowolnej innej osoby jest 250 razy większa niż z ręki terrorysty-imigranta – i mówimy tu tylko o morderstwach. Większym problemem są lokalni radykałowie, urodzeni na miejscu. Także w Europie większość zamachów dokonywana jest przez osoby urodzone już na miejscu. Często są to potomkowie imigrantów, ale nie zawsze. Znane jest wiele przypadków Polaków walczących po stronie ISIS. Jeśli chodzi o zagrożenie terrorystyczne to ta grupa jest najbardziej niebezpieczna, bo trudno wykrywalna.

Jednak nawet całkowite zatrzymanie napływu ludności do Europy zamachów nie powstrzyma, bo organizacje terrorystyczne mają dość środków by zamachowca przetransportować w samolocie w Business Class przebranego wiarygodnie za przedsiębiorcę. Przesyłanie terrorystów pontonami przez Morze Śródziemne nie jest optymalnym wykorzystaniem zasobów. Stąd udział imigrantów w zamachach jest nader ograniczony.

Relokacja – plan rozładowania i wsparcia administracyjnego w rozlokowaniu uchodźców przybywających głównie do Włoch i Grecji.
Pechowa lokalizacja doprowadziła do zalania tych krajów falą uchodźców i imigrantów. Skala napływu ludzi, związana głównie z działaniami wojennymi przekroczyła możliwości radzenia sobie z problemem. Europejska solidarność nakazała pomoc tym krajom. Polski wkład w tę pomoc miał być symboliczny – na poziomie 7000 osób. W skali Polski jest to liczba niezauważalna.

Program relokacji dotyczy osób bardzo dobrze sprawdzonych. Są one najpierw sprawdzane przez kraj przybycia, potem przez UE, a na końcu kraj przyjmujący. Żadna inna grupa uchodźców nie jest tak gruntownie sprawdzana, co przekłada się także na fakt, że żaden uchodźca z programu relokacji nie brał udział w żadnym zamachu terrorystycznym, ani nie był oskarżony o przygotowanie takiego zamachu. Są to bowiem ludzie szczęśliwi, ze udało im się uciec z piekła wojny i czyśćca obozów dla uchodźców.Co więcej kraje członkowskie mogą określać profil przyjmowanych uchodźców np. Słowacy przyjmują tylko kobiety i dzieci. Dzięki temu można ograniczyć obawy społeczne dotyczące uchodźców.

Odmowa wypełnienia zobowiązań poważnie osłabia pozycję Polski w UE oraz grozi poważnymi sankcjami. Koszt przyjęcia 7000 osób byłby nieporównanie mniejszy niż szkody jakie przyniesie słaba pozycja negocjacyjna przy konstrukcji nowej perspektywy budżetowej. Szczególnie, że niebezpieczeństwo jakie to ze sobą niesie jest przyzerowe.

Moja łyżka dziegciu :)

Platforma naciera, narzuca narrację, stawia rządzących pod ścianą i mówi “sprawdzam”. Platforma żyje. Gdyby jeszcze Nowoczesna pozbierała się z podłogi i poszła w ślady Platformy, PiS gryzłby już swoje kłykcie, a nie tylko pazurki same. Ale już niedługo. Liczba wpadek jakie notuje ostatnio rząd oraz Biuro Polityczne na Nowogrodzkiej i kąsanie Platformy, powoduje, że obgryzanie paznokci nie wystarczy. Bo to albo Berczyński się trafi, albo sędzia Morawski, albo róże białe okażą się kwiatem nienawiści, albo sąd w pięć minut obali “misternie” przygotowywaną ustawę o zgromadzeniach, albo komisja ds. Amber Gold pokaże, że to PiS ułatwiał czerwonemu sweterkowi okradanie ludzi. Noż cholera, wtopa za wtopą. A to przecież jeszcze nie koniec. Czekają nas kolejne dowody nieudolności władzy prawicy, jak chociażby powołana właśnie do życia komisja ds. reprywatyzacji, którą każdy normalny polski sąd rozjedzie, niczym walec dżownicę na drodze. Zadziwiające jak oni sami się podkładają.

Tymczasem Platforma rzuca rękawicę PiSowi i woła na debaty. Sprytnie to pomyślane jest, bo przecież wiadomo, że do żadnych debat nie dojdzie – prezes przecież samobójcą nie jest. Będzie więc wymyślał cuda – wianki, jasełka różne tworzył i uniki robił, ale do debat ani sam nie stanie, ani nie pozwoli stanąć swym wystruganym kukiełkom. Lepszej pozycji Opozycja wybrać sobie nie mogła, pod warunkiem, że cisnąć dalej będzie, ośmieszając PiS z każdym dniem coraz bardziej.

PiS broniąc się nieudolnie, wezwał Platformę do tablicy, na której odblaskową kredą w kanarkowym kolorze, niczym żakiecik Pani Premier, napisał cztery zdania:

Czy PO zlikwiduje CBA i IPN?

Co zrobi z programem 500+?

Czy podwyższy wiek emerytalny?

Czy przyjmie muzułmańskich imigrantów?

I tu właśnie pojawia się w mej dociekliwej głowie pytanie: czy na pewno nieudolnie? W odpowiedzi sięgam po leżącą na stole łyżkę, gdzie tuż obok stoi w słoiku dziegieć i zanurzam ją w tej ciemnej gęstwinie, dodając ze smutkiem do miseczki z pachnącym słodkością miodem. I z lekka zażenowany jestem… Czym? Sposobem, jakim Platforma rozmyła genialnie utkany plan przyparcia debatami PiS do muru, udzielając mało odważnych odpowiedzi na pytania, które PiS zawiesił w publicznej przestrzeni.

Pal licho, że pierwszego dnia odpowiedzi te nie były w ogóle przygotowane, gorzej, że gdy były już gotowe, spowodowały konsternację przynajmniej w jednej, ale za to najważniejszej dla przyszłych pokoleń sprawie. Po kolei więc.

CO SIĘ STANIE Z CBA?

Według PO, dziś to bardziej policja polityczna, a nie służba do zwalczania korupcji. Nie ściga podejrzane sprawy polityków władzy (np. oświadczenia majątkowe ministra Szyszko), za to skupia się na zwalczaniu opozycji. Kompetencje CBA chce PO przekazać do Komendy Głównej Policji i do Centralnego Biura Śledczego. To dobry pomysł według mnie. Głównie z powodów takich, że CBA to dublowanie służb i zachodzenie na siebie tych samych kompetencji. Przemawiają do mnie też oszczędności na kosztach państwa – ograniczanie administracji, to właściwa droga. Za likwidacją CBA przemawia też to, że służba ta zawsze była mniej lub bardziej polityczna. Za rządów PiS szefami byli lub są politycy PiS (Kamiński i Bejda), zaś za rządów Platformy Paweł Wojtyniuk dał się nagrać u Sowy.

Za ten pomysł daję mocną 6.

CO BĘDZIE Z IPN?

Platforma chce likwidacji IPN – dziś to narzędzie tworzenia nowej, zafałszowanej historii. Zadania Instytutu mają być podzielone na: PAN – pion historyczny i naukowy oraz Prokuraturę Generalną – pion śledczy. Przywrócona ma być Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.

W tej sprawie przemawia do mnie jedynie oszczędność na administracji, choć nie są to jakieś wielkie oszczędności oraz dublowanie kompetencji z prokuraturą. Ale uważam, że likwidacja IPN to pijarowo fatalny pomysł. Likwidując Instytut, PO podkłada się PiSowi i poddaje się narracji o wspieraniu postkomuny. Nie jestem tym zachwycony. Szedłbym raczej w zmianę trybu wyboru prezesa IPN, tak aby wybierany był większością kwalifikowaną 3/5 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Taki sposób wyboru jest zapisany w Konstytucji.

Za pomysł likwidacji IPN daję 3. Obawiam się więcej szkód niż pożytku. Sama idea IPN nie jest zła, należy tylko przywrócić bezstronny i historyczno-naukowy aspekt Instytutu.

CO DALEJ Z PROGRAMEM RODZINA 500+?

Platforma chce zachować ten program, rozszerzając go także na pierwsze dziecko (również w rodzinach 2+1), przy równoczesnym powiązaniu go z obowiązkiem zatrudnienia lub aktywnego poszukiwania pracy.

Nieszczęściem tego programu jest to, że jest on swoistą pętlą u szyi dla Polski. Z dwóch powodów: nie da się wygrać wyborów likwidując ten program, a z drugiej strony program ten niemiłosiernie zadłuża budżet państwa. Na pewno wymaga korekty. Nie wiadomo też, czy PO zamierza wprowadzić kryterium dochodowe. Moim zdaniem to konieczne.

Na temat tego programu napisałem już sporo, według mnie powinien on być mocno okrojony, a zaoszczędzone środki powinny pójść na budowę żłobków i na dofinansowanie opłat za nie.

Moja ocena 4, jeśli dodane będzie kryterium dochodowe.

CZY PRZYJMIECIE IMIGRANTÓW?

W tej sprawie mamy obraz najbardziej klarowny, choć początkowo był wyjątkowo zagmatwany, czego zrozumieć się nie dało, ze względu na decyzje rządu PO/PSL. Potrzeba było dwóch dni, aby sprawę wyraźnie nakreślić. Najważniejsze jednak jest to, że nie ma tu zgrzytów takich, jak w innych sprawach. Platforma jasno powiedziała “TAK” dla zweryfikowanych uchodźców, “NIE” dla imigrantów wyznania muzułmańskiego. Jednocześnie jednoznacznie i jasno tłumaczy, że Polska jako kraj Unii Europejskiej ma wobec tejże Unii zobowiązania. Tłumaczyć to trzeba z uporem maniaka, bo przeciwnicy zapomnieli już ilu Polaków wyemigrowało z Polski w ciemnych czasach PRL, ilu za chlebem, ilu za wolnym państwem. Przeciwnicy nie chcą słuchać też, że nie da się brać kasy od Europy i odwracać się jednocześnie od niej plecami. A rzucając argumenty o milionach uchodźców z Ukrainy, rząd PiS tylko Polaków w oczach Europejczyków ośmiesza.

W tej sprawie mogę mieć tylko uwagę taką, że Platforma, i szerzej Opozycja, za słabo wciąga PiS w tę ich niecną grę i nie stawia PiS do tablicy, używając argumentu, że przyjąć mamy przecież syryjskich chrześcijan. Narzucać trzeba tę narrację, to PiS ma się tłumaczyć, bo jest u władzy. Niech się tłumaczy katolicka prawica, co ma przeciwko chrześcijanom z Aleppo.

Posłanka PO, Izabela Leszczyna, napisała na swoim profilu FB tak:

“Różnica pomiędzy Platformą Obywatelską a PiS-em w kwestii imigrantów i uchodźców polega na tym, że my mówimy o tych ludziach z szacunkiem, uchodźcom współczujemy i szukamy rozwiązania ich problemów. A te problemy, w sposób najbezpieczniejszy dla nas-Polaków, można rozwiązać tylko wspólnie z innymi krajami UE. To jest zadanie rządu, które skutecznie realizował rząd Platformy Obywatelskiej. Czy PiS to potrafi? Nie sądzę, bo póki co przegrywa 27:1!

Różnica pomiędzy PO a PiS polega także na tym, że my nie straszymy Polaków zarazkami przenoszonymi przez uchodźców, nie wykorzystujemy w haniebny sposób strachu przed terroryzmem do osiągania partyjnych celów.

Różnica pomiędzy PO a PiS polega także na tym, że my nigdy nie odmówimy pomocy kobietom i dzieciom, ofiarom wojny, że zawsze będziemy chcieli przyjąć 10 sierot z Aleppo, żeby uratować im życie”.

Dlatego moja ocena podejścia do tej kwestii przez PO, to mocna 6.

CO DALEJ Z EMERYTURAMI?

I tutaj łyżka w moich dłoniach rośnie do rozmiarów chochli. Czy ja śnię? Nie wierzę po prostu. Podstawy obecnego systemu emerytalnego wymyślił kanclerz Niemiec Otto von Bismarck w 1880 roku. Średnia długość życia wynosiła wtedy 45 lat, a wiek emerytalny – 70 (później granicę wieku emerytalnego obniżono do 65 lat). Od tamtej pory przeciętna długość życia Europejczyka wydłużyła się do 75 lat, czyli o 30 wiosen! Z pieniędzy z systemów emerytalnych przeprowadzono dwie wojny światowe, odbudowano Europę ze zgliszcz i rozbudowano armie świata do niebotycznych rozmiarów. Tych pieniędzy po prostu nie ma i nie przybędzie ich od skracania okresu składek. Nawet reforma systemu z 1999 roku wprowadzająca III filary ubezpieczeń – ZUS, OFE, IKE – niewiele pomogła, skoro prywatne fundusze emerytalne i tak inwestowały środki obywateli w papiery dłużne państwa. Wiek emerytalny po prostu MUSI być podniesiony i wymaga tego zwykła odpowiedzialność za przyszłe pokolenia. Wiem, że to niepopularne jest i że nie przysparza głosów, ale konieczne bezwzględnie. Fantasmagorią jest już oddawanie decyzji w ręce obywateli, żeby sami decydowali jakich emerytur chcą, a co dopiero nie podwyższanie granicy wieku.

Tymczasem czym nas Platforma uraczyła? Ano tym, że ni stąd, ni zowąd nie chce podnosić wieku emerytalnego, za to mówi o jakiś zachętach, aby obywatele chcieli pracować dłużej. Taką zachętą ma być 13 emerytura. Ale co to w ogóle jest ta 13 emerytura i jak ma wpływać na zachęcanie do dłuższej pracy? Tego na razie nie wie nikt, bo śmiem twierdzić, że i w samej Platformie pomysł to nie do końca przedyskutowany.

Ja rozumiem, że w tej materii nie można ciągle majstrować, bo to nie są klocki lego i że to PiS swoją nieodpowiedzialną decyzją i głupią, wprowadził zamęt, za który przyjdzie nam zapłacić słono, ale od powrotu do granicy 67/65 nie da się uciec. Ja rozumiem, że polityka, że trzeba przyciągnąć elektorat płynny, który decyduje kto wygrywa wybory, ale przyciągając jednych, pamiętać trzeba, żeby nie stracić drugich, czyli tych mniej płynnych. Ludzie nie kupią już fałszu, tak jak nie kupili referendum na temat JOWów, ogłoszonego po I turze wyborów prezydenckich. Po latach relatywistycznych rządów PiS, gdzie prawo i Konstytucję można sobie dowolnie kształtować, wyborcy chcieć będą jasnych deklaracji. Nie kupią diametralnych zmian o 180 stopni. Nie kupią Platformy, która wprowadziła podwyższony wiek emerytalny, ignorując głosy tych, co chcieli referendum w tej sprawie, a dzisiaj się z tego wycofuje. Rządzenie wymaga odwagi i wprowadzania niepopularnych rozwiązań, dokładnie tak samo jak w przedsiębiorstwie trzeba czasem podjąć trudne decyzje, gdy firma traci zyski. Polski nie stać na luksus wczesnego wieku emerytalnego. Nie ma na to środków i nie będzie. Odpowiedzialność za przyszłe pokolenia wymaga, aby podwyższyć ten wiek arbitralnie.

Za totalną dezercję w tej kwestii wystawiam ostrzegawczą ocenę 2. Robię to z bólem i z troską jednocześnie, bo mleko się już rozlało i teraz każda zmiana nawet w nieodzownie słusznym kierunku, będzie wykorzystana do pokazania chwiejnej postawy Platformy. Nie pojmuję, jak można to było tak rozegrać?

Ale odpowiedzi Platformy na powyższe pytania klarują nam scenę polityczną po stronie Opozycji. Widzimy bowiem coraz bardziej, że Platforma chce być łagodnym barankiem, przyciągającym niezdecydowanych swym konserwatywnym programem, zaś Nowoczesna uzupełniać będzie ofertę programową, kreując się na partię dbającą o liberalne pryncypia. To jest moim zdaniem dobry kierunek marszu. Obie partie, jak wiadomo, są na siebie zdane, a taki konglomerat spowoduje, że poszerzyć się może krąg wyborców. Takie rozwiązanie może być też w miarę bezpieczne, bo ci co nie zaakceptują niezrozumiałych zwrotów Platformy, przejść mogą do partii Petru, a nie do Kukiza, co w rezultacie spowoduje, że suma procentowa nie zmniejszy się.

W tym kontekście nie ekscytowałbym się też zbytnio polubieniem przez Donalda Tuska tweeta Marka Migalskiego, w którym wypomniał on Platformie rozluźnienie po dobrych wynikach sondażowych. Nie wierzę, aby w głowie Donalda Tuska było zwarcie z Grzegorzem Schetyną – obaj panowie są zbyt mocno wyrobionymi politykami, aby bawić się w takie gierki w obliczu coraz głębszego zawłaszczania państwa przez partie prawicowe. Obaj panowie wiedzą jaki jest cel, do którego trzeba dojść wspólnie. Polubienie tweeta traktuję raczej jako rodzaj mobilizacji, niż uszczypliwości. Nie należy zbyt mocno ufać też mediom w ich uwielbieniu dramatyzowania relacji między politykami, sprowadzanymi do utartego schematu szorstkich przyjaźni.

Na koniec kilka krótkich rad, skromnym moim zdaniem skreślonych:

1. Platforma powinna cały czas narzucać narrację wokół debat. To świetny plan.

2. Oddalać ataki PiS wokół czterech pytań, pokazując odpowiedzi na nie.

3. Pochylić się raz jeszcze nad kwestią wieku emerytalnego, aby nie dać narzucić sobie narracji PiS o niestałym stanowisku w tej sprawie.

4. Narzucić narrację w kwestii przyjęcia chrześcijan z Syrii. Niech się PiS tłumaczy dlaczego katolicka prawica nie chce chrześcijan z ogarniętego wojną państwa.

5. Nowoczesna niech nie boi się liberalnej retoryki. W Polsce jest około 10-15% zagorzałych liberałów – tylko niech uwierzą w to, że partia Petru będzie ich głosem.

 

A tak w ogóle to alleluja i do przodu, Opozycjo!

 

 

 

Nowoczesna po drugiej stronie tęczy :)

Nowoczesna doskonale zdaje sobie sprawę, że dla partii politycznej program to kłopot. Trzeba go mieć, ale zasadniczo nie jest do niczego potrzebny – programem nie wygrywa się wyborów. Jednak bywa on czytany uważnie przez oponentów i ekspertów, zawarte w nim tezy bywają dla partii kłopotliwe i trudne do wytłumaczenia. Dlatego konkretów w programie powinno być jak najmniej bo do ogólników trudno się przyczepić.

I tą lekcję Nowoczesna odrobiła znakomicie. Program roi się od stwierdzeń takich jak „naprawimy”, „poprawimy”, „podniesiemy”, „będziemy promowali”, „zmienimy”. Zasadniczo jednak prawie wcale nie ma nawet sugestii w zakresie tego jak to zrobić. O ile w przypadku „obniżymy stawkę podatku” wydaje się to uzasadnione – do tego wystarczy ustawa, o tyle „zlikwidujemy kolejki do lekarzy” brzmi już zupełnie groteskowo. Problem służby zdrowia pozostaje nierozwiązany we wszystkich krajach świata, a Nowoczesna „zlikwiduje” i już. I choć w opisie zmian w służbie zdrowia jest kilka słusznych pomysłów to w niczym nie przypominają całościowego planu mającego jakąkolwiek szansę zmierzyć się z problemem. Po prostu sprawę załatwi „organizacja, cyfryzacja i finansowanie” – cokolwiek by to miało znaczyć. A program to właśnie jedyne miejsce, w którym takie rzeczy się opisuje.

Analizę programu Nowoczesnej należy więc przeprowadzić „odcedzając” konkretne propozycje od zalewu pustych deklaracji, a z racji mojej profesji wypowiem się jedynie o jego części gospodarczej. Bo pomimo starań by konkretów unikać da się zarysować, mglistą, ale zauważalną linię rozumowania Nowoczesnej. A to co można zauważyć nie jest pocieszające.

Największym zastrzeżeniem do programu Nowoczesnej, poza wysokim poziomem ogólności, jest bowiem całkowite oderwanie od prognoz rozwoju gospodarczego Polski. To niepokojące w przypadku partii, której głównym zakresem kompetencji ma właśnie być gospodarka. Nowoczesna deklaruje równoważenie budżetu (łącznie z wymogiem konstytucyjnym), co dla wielu ekonomistów jest postulatem zachęcającym. Problem w tym, że reszta postulatów nijak się ma do tego założenia.

Budżet można równoważyć, albo podnosząc podatki, albo obniżając wydatki. Co zatem proponuje Nowoczesna? W kwestii podatków:

  • Obniżkę PIT i CIT
  • Odpis CIT na kulturę
  • Ujemny podatek dochodowy (zasiłki dla osób osiągających niski dochód)
  • Ulgi inwestycyjne

Czyli same obniżki podatków. A co w wydatkach?

  • Żłobek i przedszkole dla każdego dziecka
  • Programy tanich mieszkań dla młodych
  • Zwiększenie zasiłków (na zasadzie złotówka za złotówkę)
  • Likwidację kryterium ceny w przetargach
  • Podniesienie wynagrodzeń w służbie zdrowia
  • Dofinansowanie nauki, wyższe płace dla młodych naukowców, stypendia
  • 2% PKB na badania i rozwój
  • Dofinansowanie sądownictwa
  • Dopłaty do termomodernizacji i wymiany pieców
  • Zwiększenie udziału samorządów w podatkach dochodowych
  • 2,5% PKB na wojsko

Jedynym elementem ograniczającym wydatki ma być racjonalizacja 500+, choć nie wiemy ile oszczędności mogłoby to przynieść. Z ogólnego zarysu wynika, że raczej niezbyt wiele. Jak więc Nowoczesna chce równoważyć (konstytucyjnie budżet) obniżając podatki i podnosząc wydatki pozostaje tej partii wielką tajemnicą, godną niewątpliwie Nobla z ekonomii. Oczywiście w programie pojawiają się postulaty „przeglądów wydatków”, czy „likwidacji oszustw”, ale to znowu ogólniki, które zgodnie z założeniem pomijam.

Piknik pod wiszącą skałą

Co gorsza Nowoczesna prawie w ogóle nie zauważa słonia w składzie porcelany – czyli systemu emerytalnego. To on generuje obecnie ok 50 mld deficytu budżetowego – bo tyle wynosi dotacja dla FUS. A za lat kilka dotacja ta podwoi się tworząc olbrzymią wyrwę w budżecie. Zatem nawet gdyby jakimś cudem dziś zrównoważyć budżet to za lat kilka wrócimy do stanu obecnego – lub gorszego. Nie może być mowy o naprawie finansów publicznych bez dużego programu dotyczącego systemu emerytalnego – obcinanie wydatków na administrację może dać nam obniżenie deficytu co najwyżej o kilkanaście procent. Posunięcie się dalej grozi demontażem państwa.

Przerażające jest to, ze Nowoczesna najwyraźniej tego nie dostrzega. Co bowiem czytamy w programie w tym zakresie? Utrzymanie wieku emerytalnego na poziomie 67 lat – rozwiązanie słuszne, ale wycinkowe i niewystarczające. Likwidacja przywilejów emerytalnych dla nowo wchodzących na rynek pracy – znowu pomysł słuszny, ale dający efekty za 25-30 lat kiedy demograficzny walec już się po nas przetoczy. Słowem niewiele.

Można by się także wyzłośliwiać nad pewnymi elementami merytorycznymi – wyraźnie Nowoczesna ma kłopoty z pojęciem podatku liniowego. W kampanii wyborczej Ryszard Petru nawoływał do wprowadzenia liniowego VATu, kiedy VAT liniowy jest już od zawsze. To, że ma różne stawki jeszcze nie znaczy, że jest progresywny. W programie zaś mamy „podatek liniowy z wysoką kwotą wolną” – czyli podatek progresywny. Sformułowania takie, choć zasadniczo zrozumiałe, muszą budzić obawy o poziom kompetencji piszących ten dokument. Wpisuje się to niestety w szereg dziwnych wpadek merytorycznych – głównie lidera Nowoczesnej. Musi to być dość bolesne dla partii, której jednym z atutów ma być właśnie wysoki poziom kompetencji.

Ale zamiast złośliwości chciałbym zaznaczyć, że w programie znajduje się sporo ciekawych pomysłów. Na przykład te dotyczące wspierania przedsiębiorczości mają sens – choć niestety dotyczą problemów raczej drugo- i trzeciorzędnych, głównie tych, które trapiły przedsiębiorców przed kilku laty i przebiły się do mainstreamu. Wyraźnie widać jednak, ze brak tu nasłuchu bezpośrednio w środowisku przedsiębiorców.

Podsumowując wyraźnie widać, że za programem Nowoczesnej nie stoi żadna spójna myśl ani wizja. To zlepek różnych postulatów, mniej lub bardziej ogólnych. Część z nich jest jak najbardziej sensowna, ale w sumie nie składają się na całość. To trochę jak propozycja remontu domu, dotycząca dziesiątek różnych drobiazgów. Każda z propozycji ma jakiś sens, ale trudno sobie wyobrazić jak będzie wyglądała całość. Co gorsza silosowe opracowanie zagadnień, zapewne na zasadzi burzy mózgu powoduje, ze wiele propozycji jest niespójnych. Praktycznie każda gałąź ma dostać jakiegoś rodzaju dofinansowanie lub ulgi podatkowe, a jednocześnie jakimś cudem budżet ma się zbilansować. Wygląda na to, że przypowieści Leszka Balcerowicza o politykach jako świętych Mikołajach sprawdza się także w przypadku Nowoczesnej. Oprócz braku spójnej wizji rzuca się w oczy także całkowite pominięcie w programie spraw kluczowych dla przyszłości Polski. Zatem zasadniczo mamy do czynienia z dokumentem opracowanym na potrzeby marketingu, doraźnie złożonym, zapewne jako kontrapunkt do wysiłków programowych PO. Pozostaje liczyć, że partia ta pokusi się jednak o poważniejsze podejście do tematu.

Nieznośna ideolo :)

Drogi Leszku,

z wielkim zainteresowaniem przeczytałem na stronie Krytyki Politycznej Twoją rozmowę z Cezarym Michalskim. Strasznie długa, ale warta lektury. Tym bardziej, że mi podniosła ciśnienie w dzisiejszy ponury i pochmurny poranek, lepiej niż „arabica z doskonale wyselekcjonowanych ziaren”. W szczególności rozdrażniła mnie Twoja krytyka „bezideowości” Platformy Obywatelskiej, zamykająca się w haśle „ciepłej wody w kranie”. Nie po raz pierwszy zresztą, poddajesz „politykę ciepłej wody” druzgocącej ocenie, zarzucasz jej brak wyrazistego celu rządzenia i „populizm antypolityczności”. Podśmiewasz się z platformerskich haseł o budowaniu mostów zamiast robieniu polityki.

Nie, Leszku, po stokroć nie! Do dobrego rządzenia krajem nie jest potrzebna ideologia, tylko pragmatyzm, świadomość ograniczeń i pewien zasób kompetencji profesjonalnych. Co więcej, nadmierna wierność określonym koncepcjom ideologicznym zamyka nas na ludzi o innych poglądach i pogarsza jakość rządzenia. Tuskowi i Platformie Obywatelskiej nie stawiałbym więc zarzutów o bezideowość, ale raczej o to, że nie potrafili naprawić służby zdrowia, odkładali reformy górnictwa, nie dokończyli reformy nauki, rozmontowali system emerytalny.

Swego czasu mieliśmy obaj przyjemność słuchać wystąpienia Benjamina Barbera, autora książki „Gdyby burmistrzowie rządzili światem”. Jedną z jego tez była pochwała wartości pragmatyzmu burmistrzów i prezydentów, skupionych nie na walkach ideologicznych, ale na rozwiązywaniu codziennych problemów mieszkańców: łataniu dziur w drogach, zapewnianiu wywozu śmieci, ciepłej wody w kranie… Przeciwstawiał pragmatyzm polityce, innowacje ideologii, a poszukiwanie rozwiązań dla konkretnych problemów dyskusji o suwerenności. Zdawało mi się wtedy, że podobały Ci się te słowa. Teraz najwyraźniej podobają Ci się już mniej.

Ja pozostaję pod wpływem tej wizji polityków zajmujących się „zarządzaniem, a nie rządzeniem”. Marzę o ministrze edukacji, który zgodnie z ideą evidence-based policy, prezentację pomysłów na zmiany w tym sektorze uzasadnia wynikami wieloaspektowych badań i studiów porównawczych,  a nie ideologicznym bełkotem. Chciałbym, aby głównym tematem wystąpień ministra zdrowia były konkretne sposoby na poprawę działania systemu, a nie kwestie dostępu do tych kilku procedur medycznych będących przedmiotem wojny ideologicznej. Chciałbym żeby do rozwiązywania poważnych problemów państwowych realnie włączać wszystkie opcje polityczne, odchodząc od zasady, że rządzący może wszystko, wszak wybrany jest z woli suwerena.

Tego jednak nie da się osiągnąć, gdy kraj rozdarty jest ostrym sporem ideologicznym. Można to zrobić tylko wtedy gdy za podstawę działań politycznych bierze się chęć sprawnego zarządzania państwem, a nie formowania go na kształt swoich wyobrażeń ideologicznych. Zgadzam się z Tuskiem, że na tym etapie rozwoju, na którym jesteśmy, potrzebni nam są raczej sprawni, profesjonalni administratorzy, a nie wielcy wizjonerzy. Żeby poskładać państwo po tragedii w Smoleńsku nie trzeba było „ideolo”, tylko chłodnej głowy i zdolności organizacyjnych. Żeby przeprowadzić kraj w miarę suchą stopą przez kryzys gospodarczy, trzeba było wiedzy i intuicji ekonomicznej oraz łutu szczęścia. Żeby załatwić Polsce duży kawałek tortu unijnych dotacji, trzeba było umiejętności negocjacyjnych i właściwego człowieka na właściwym stołku w Komisji Europejskiej. Żeby odpowiednio zareagować na rosyjską napaść na Ukrainę, potrzebne były odpowiednie kadry w dyplomacji i ministra, który ma silną pozycję w Europie…

I dlatego przychylam się do zdania Twojego rozmówcy, że „Platforma nie rządziła źle. To było zadowalające zarówno na szczeblu centralnym, jak też na poziomie samorządu i miast. Może mam za małe oczekiwania wobec Polski, ale to na pewno nie była to Polska w ruinie”. Być może ja też mam zbyt małe oczekiwania, ale w kontekście dzisiejszej władzy i sposobu jej sprawowania, zaczynam z coraz większym sentymentem tęsknić do Tuska i jego „ciepłej wody”.

Sam się śmiałem z narracji proponowanej przez Sienkiewicza, którą tak zgrabnie ująłeś w stwierdzeniu: „Rządzimy i to jest dobre, a już szczególnie dobre jest to, że rządzimy my, a nie PiS. Tak jest dobrze dla Polski i dla was, na więcej nie możecie liczyć”. Teraz mi nie jest do śmiechu, bo Sienkiewicz miał rację. Polacy poszli szukać bardziej zielonej trawy i dostali piaskiem po oczach.

Dlatego Twoja wiara w moc wielkich idei, które winny kształtować działania rządzących nami polityków jest mi nieznośna. Ideologiczna papka wkładana współobywatelom do głów przez Kaczyńskiego i spółkę, jest w mojej ocenie dostatecznym dowodem, że robienie polityki powinno być bliższe zapewnianiu obywatelom stałych dostaw ciepłej wody, a nie robieniu rewolucji moralnych, narodowych, czy nawet liberalnych.

Pozostaje szczerze oddany,

Tomek Kamiński

PS. Pamiętasz słowa Tuska o ocenie rządów PO, z grudniowego wywiadu dla „Polityki”: „jak zawsze, nie tylko w polskiej historii, już za rok ta ocena będzie lepsza, a za pięć lat będziemy ten okres wspominać z nostalgią”. Myślę, że tak właśnie będzie, o ile młode pokolenie polityków tej partii będzie umiało tę nostalgię umiejętnie pobudzić, zamiast stroić się w łatki ideologiczne „chadecji”, „skręcać na prawo”, „wracać do korzeni” albo jakieś inne „ideolo-trolololo”.

Potęga narracji. Tajemnica sukcesu PiS. :)

Dominującą narracją od 1990 roku była modernizacja. Trochę gomułkowska historia o gonieniu Zachodu, dla której warto ponosić wyrzeczenia i ciągle się mobilizować. Świetnie działała i sprawdzała się bez zarzutu – co więcej powoli spełniała swoje obietnice. I to właśnie było jednym z powodów, który ją zabił. Gonienie Zachodu traci na atrakcyjności gdy właściwie Zachodem już jesteśmy: Polska stała się członkiem NATO i UE, jesteśmy w Strefie Schengen. Po co się więc szarpać?

Odczucie to wzmacniała PO swoją narracją „ciepłej wody w kranie”. Przekaz był dość wyraźny: reformy nie są potrzebne – teraz zaczynamy żyć pełnią życia. Rządzenie sprowadzono do administrowania, zaś modernizacyjną energię rozpuszczono na cztery wiatry. To był początek kłopotów PO. Po pierwsze skoro do świadomości ludzi dotarło, ze są już częścią Zachodu i nic więcej zasadniczo robić nie trzeba to zaczęły się pojawiać pytania wynikające z prostych porównań. Dlaczego w Polsce zarobki nie są tak wysokie jak w Niemczech? Wcześniej odpowiedź była jasna: bo gonimy, bo wychodzimy z komunizmu – co więcej był to pozytywy bodziec do działania. Ale teraz? Skoro różnice ekonomiczne nie stanowią już podstawy do działania to zaczynają budzić frustracje. Bo skoro jest tak dobrze to czemu jest tak źle?

Z tym właśnie pytaniem zderzyła się narracja PO w ostatnich wyborach. Narracja sukcesu używana przez Bronisława Komorowskiego, choć prawdziwa, zderzyła się ze ścianą irytacji. „Polska w ruinie” choć absurdalna zaczynała nabierać wiarygodności bo punktem odniesienia zaczęła być Szwecja, a nie PRL czy choćby Ukraina. W społeczeństwie pojawiła się potrzeba zmiany (dobrej). Okazało się także, że niemało osób ciągle wierzy w narrację modernizacyjną i poczuły się przez PO opuszczone. Na tym gruncie wyrosła Nowoczesna, proponując powrót do dawnego dyskursu. Ale jak się wydaje nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki i sukces Nowoczesnej można uznać za ograniczony.

Dziś główną słabością opozycji jest brak spójnej narracji. PO nie potrafi dojść do siebie po przegranej, zaś wewnętrzne czystki urządzane przez Grzegorza Schetynę tylko sprawę pogarszają. Lider jest po prostu kartonowym technokratą skupionym na konsolidacji swej władzy – bez wizji polotu i charyzmy i bez propozycji dla wyborców. Tylko tym właściwie można tłumaczyć ciągle wysokie notowania Nowoczesnej. Ryszard Petru wypada nieźle ale tylko dzięki temu, że jest głównie porównywany do Schetyny. Jego ekspercki wizerunek cierpi ze względu na wciąż wytykane i głupie wpadki. Nowoczesna nie ma struktur – w dużej mierze na własne życzenie zamykając się na wiele środowisk i osób. Po prostu obecne władze boją się, że wewnątrzpartyjna demokracja mogłaby się skończyć utratą władzy więc woli własne wąskie grono. Jednak decyzja PKW kwestionująca sprawozdanie finansowe – choć oparta na technikaliach – może pozbawić partię także pieniędzy. Tych zaś Nowoczesna nie ma zbyt wiele, szczególnie biorąc pod uwagę zadłużenie zaciągnięte na kampanię. Gdyby nie atak PiS na Trybunał Konstytucyjny dzięki czemu obie partie były w stanie podpiąć się pod narrację ratowania demokracji ich notowania byłyby dziś dużo niższe. Jednak jej głównym nośnikiem jest KOD, a nie żadna z tych partii. Co więcej „sprzątanie po PiSie” (hasło Nowoczesnej) nie jest zbyt nośne bo ma niewielki potencjał pozytywny.

Pozostałe partie wyglądają jeszcze gorzej. Kukiz przechodzi typowe dla antysystemowców problemy, kiedy stają się częścią systemu. Dla swoich wyborców tracą wiarygodność, pomimo ciągłych prób jej podtrzymywania. To jednak defensywa skazana na porażkę. Razem, która jest odpryskiem dość popularnych ruchów socjalistycznych na Zachodzie słabo przyjmuje się w kraju. Ocierająca się o komunizm lewica nie ma lekkiego życia w kraju postkomunistycznym, szczególnie, że wiele z jej postulatów zostało przejęte przez PiS. Ludzie szukający socjalnego państwa bardziej wierzą narodowym socjalistom niż komunistom. SLD z przybudówkami również rozpaczliwie poszukuje tożsamości niknąc przy tym w oczach. Co takiego wyborcom chce zaś przekazać PSL pozostaje najpilniej strzeżoną tajemnicą tej partii.

Dużo ciekawiej przedstawia się analiza narracji PiS. Co ciekawe właściwie nie miała ona jednego spójnego przekazu, poza głoszeniem konieczności kompletnej zmiany kraju. Za to dobierała bardzo wiele przekazów i zaproponowała kafeteryjne podejście do narracji, gdzie prawie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ich wspólny mianownik nie jest na pierwszy rzut oka oczywisty, a jest nim przywrócenie stanu społecznego z lat 60-70 XX wieku – to samo zresztą co przyświeca partii Razem (choć w nieco innym zakresie). Jednak dostrzeżenie tego wymaga głębszej analizy i nie jest wyraźnie komunikowane (być może nie jest nawet uświadomione), zatem nie jest elementem narracji.

Sama konstrukcja przekazu PiS została w dużej mierze zbudowana wokół koncepcji macierzy moralnych Jonathana Haidita. Wskazuje on na pięć fundamentów moralnych, których naruszenie powoduje silne reakcje emocjonalne pozwalające budować społeczne emocje i kanalizować je w ramach swojej narracji. I choć wątpię by PiS korzystał z tej teorii w sposób świadomy to trzeba docenić skuteczność wykonania.

Fundament 1 Troska i krzywda

Fundament wyrastający z biologicznego imperatywu opieki nad dziećmi. Dziś mocno rozszerzony tak, ze uwzględnia nawet zwierzęta – jednak to dzieci i bezbronni wywołują ciągle najsilniejsze efekty. W programie PiS wiodącą rolę odgrywała tu właśnie wskazywanie na krzywdę dzieci – ze sztandarowym projektem: „Ratujmy maluchy”. Któż nie chciałby pomóc biednym dzieciom, zmuszanym do ciężkiej pracy w szkole podstawowej? Dzieciom odzieranym z dzieciństwa, w placówkach do tego nieprzygotowanych? Uciśnionych przez opresyjny rząd PO i jego krwiożerczych ministrów? To bardzo silny sygnał emocjonalny, którego nie sposób zdusić prawdziwymi stwierdzeniami, że wcześniejsza edukacja jest dla dzieci korzystna.

Podobnie sprawa się ma z wiekiem emerytalnym – krwiożercze PO każe staruszkom pracować do śmierci. W ramach troski o nich PiS przywróci poprzedni wiek emerytalny by mogli korzystać ze złotej jesieni życia. To, że z powodu tego ruchu ich emerytura będzie o 40% niższa już tak głośno nie było słychać. No, ale cóż skoro jesień to można opadłe liście do garnka włożyć.

Ten fundament łatwo wykorzystuje się będąc w opozycji – znacznie trudniej rządząc. W końcu pod naszymi rządami nikomu (kto na to nie zasługuje) krzywda się nie dzieje. Dlatego ten fundament jest teraz wykorzystywany przez środowiska opozycyjne – szczególnie w kwestiach związanych z aborcją. Wcześniej ratowaliśmy maluchy, teraz ratujemy kobiety.

Fundament 2 Lojalność i zdrada

Opowieść o „zdradzonych o świcie” znamy już od dawna. Zdrada rządu PO postępuje jednak dalej i ewoluowała od rosyjsko-niemieckiego kondominium po neokolonializm. Cóż może być lepszym dowodem na oczywistą zdradę Donalda Tuska niż przyjacielskie stosunki z Angelą Merkel? Jaki porządny Polak w ogóle przyjaźni się z Niemcem? Przekonanie o zdradzie PO, czy szerzej elit, rozpowszechniało się. Oczywiście nie dla wszystkich była do przełknięcia historyjka o spisku przeciwko Polsce w ramach New World Order, czy podporządkowania Niemcom. Ale historyjki o „zdradzie interesu narodowego” są już dużo łatwiejsze do strawienia. Szczególnie jeśli podeprze się je wyrwanymi z kontekstu przykładami „złodziejskiej prywatyzacji”, „deindustrializacji” itp.

Ten fundament jest zresztą wykorzystywany także po wyborach. O ile pierwszy jest trudny do wykorzystania będąc u władzy bo przecież wszystkie dzieci pod rządami PiS są już pulchne i rumiane, o tyle wewnętrznych zdrajców wskazać łatwo. Choćby wszystkich tych, którzy skarżą na Polskę do instytucji międzynarodowych (jak choćby minister Waszczykowski).

Fundament 3 Sprawiedliwość i oszustwo

Jak wiadomo jesteśmy wyzyskiwani i oszukiwani przez zagraniczne potęgi oraz przekupionych przez nich zdrajców (patrz Fundament 2). Polska nie może rozwinąć swojego potencjału bo jesteśmy wysysani z kapitału, a polskie firmy są niszczone przez nieuczciwą konkurencję. A jednym ze źródeł problemu jest oczywiście oddanie w obce ręce za bezcen naszych instytucji finansowych, które wysysają pieniądze z przeciętnego Polaka – stąd konieczność repolonizacji.

Bankster to światowa ikona oszusta. U nas to nieco mniej zrozumiałe bo kryzys ominął nas szerokim łukiem, ale na szczęście pojawił się problem „frankowiczów”. Dla wielu w sposób oczywisty banki oszukały kredytobiorców i należy im się rekompensata. Kandydat Duda obiecał ustawę, która tą niesprawiedliwość naprawi – czyli przerzuci koszty spekulacji walutowej kredytobiorców na banki. Ustawę nawet próbował napisać, ale jej skutki NBP oszacowała na 60 mld złotych – który to koszt spadłby w większości na budżet państwa a nie banki (bo te w mgnieniu oka by upadły). Panel ekspertów jeszcze w maju próbował przekonać, że straty to są właściwie „skutki bilansowe” i można je rozłożyć na lata. Szkoda, że przewodził im prof. Modzelewski, który jest księgowym a nie finansistą i nie wie, że nawet jeśli się coś rozksięguje w ciągu wielu lat to jeszcze nie znaczy, ze skutki ekonomiczne nie są odczuwalne od razu.

Jak na razie projekt prezydencki ustawy jest całkowitym wycofaniem się z obietnic i pierwszym przypadkiem podczas rządu PiS kiedy wola polityczna ustąpiła przed rzeczywistością. Inne programy PiS być może uda się dociągnąć do następnych wyborów, o ile dopisze sporo szczęścia. Ta ustawa rozniosłaby gospodarkę w przeciągu miesięcy.

Fundament 4 Świętość i upodlenie

Przedstawianie świętości, które są brukane przez przeciwników politycznych jest łatwe zwłaszcza dla konserwatystów. Lista takich zagrożonych wartości wskazywana przez PiS jest długa. Zaczynamy oczywiście od religii i utożsamionego z nią Kościoła Katolickiego – wysoce uciśnionego i poniewieranego przez rządy PO (choćby próbą zamiany Funduszu Kościelnego na odpisy podatkowe wiernych, tylko kilkumilionowymi dotacjami na budowę Świątyni Opatrzności Bożej, tylko przeszło miliardem rocznie na nauczanie religii w szkołach etc.), przez wartości rodzinne (oczywiście przez homoseksualistów i szerzej LBTGQ – chcących wchodzić w legalne związki) na pamięci bohatersko poległych w katastrofie smoleńskiej skończywszy. Rząd PO jest brudny bo bezcześci świętości – choćby przez to, że nie oddaje im należnego hołdu: nie buduje pomnika na Krakowskim Przedmieściu, za mało docenia żołnierzy wyklętych etc.

Fundament świętości jest ważny głównie dla konserwatystów (a właściwie jest mniej ważny dla liberałów) i im najłatwiej jest go wykorzystywać. Jednak nasza opozycja nauczyła się i tego. Wielkie marsze KOD, które porwały tłumy bazowały głównie na tym fundamencie. Tu wartością, która była bezczeszczona jest demokracja personifikowana, a to przez Trybunał Konstytucyjny, a to przez Lecha Wałęsę.

Fundament 5 Autorytet i bunt

Pomimo całego swojego konserwatyzmu większość przekazu PiS obracało się wobec buntu – w szczególności buntu wobec elit tak intelektualnych jak i gospodarczych. Jednak od ruchu Kukiza różniło go podejście. PiS chciał je wymienić na swoje (co konsekwentnie robi, czasem z tragicznymi rezultatami kiedy okazuje się, że nowe elity nie posiadają nawet skrawka kompetencji – co możemy obserwować od stadnin w Janowie po TVP), Kukiz zaś wywrócić cały system. Jest to różnica subtelna, ale wystarczająco wyraźna by można było odróżnić te profile. Buntownicy mogli się odnaleźć w obu obozach.

Dziś rewolucja PiS trwa. Przykład Jacka Kurskiego pokazuje, że zaczyna zjadać własne dzieci. Wyraźnie jednak widać, że chodzi w niej o wzmocnienie układu hierarchicznego przy jednoczesnym wymianie jej szczytu. To być może główny powód, dla którego drogi PiS i Kukiz15′ się rozchodzą.

Jakie z tego wnioski na przyszłość? Po pierwsze aby skutecznie uprawiać politykę trzeba umiejętnie odwoływać się do emocji. Potrzebna jest do tego odpowiednia narracja, która nawet niekoniecznie musi być spójna. Ważne by dawała odzew społeczny. Opieranie się na racjonalizmie, faktach i teoriach jest słuszne, ale zupełnie nieskuteczne. Przekonała się o tym Unia Wolności, przekona się i Nowoczesna, której słabo pomaga zalew pseudomerytorycznych memów. Nie ma też powrotu do narracji przeszłości – działają one jeszcze na część populacji, ale to czekanie na wykrwawienie się.

Jak zatem budować te emocje na własne potrzeby? Spoglądając na działanie PiS wydaje się, że bardzo trudno je wytworzyć samemu. Dużo łatwiej zaabsorbować z ruchów oddolnych. Ani ruch Ratujmy Maluchy, ani Stop Bankowemu Bezprawiu nie był PiSowski, ale stały się one takie bo PiS uznał (choćby deklaratywnie) ich sprawy za swoje. Zresztą wchłanianie takich ruchów w szeregi partyjne jest sytuacją dość powszechną: wystarczy przytoczyć przykład Republikanów i Tea Party.

Takie podejście zdaje się także działać dla opozycji. Sama z siebie jest ona albo niema (PO, PSL, SLD), albo anachroniczna (Nowoczesna). Próby podłączenia się partii pod działania KODu to właściwie jedyny skuteczny przejaw podłączenia się pod społeczne emocje. Oczywiście nie ma tu mowy o inkorporacji KODu, bo on sam mógłby połknąć te partie, ale daje to wskazówkę na przyszłość. Mam jednak obawę, że ich uniwersalna wodzowska struktura na wszystkich szczeblach i idąca za tym obawa utraty wewnątrzpartyjnej władzy skutecznie to uniemożliwi. Prodemokratyczna na zewnątrz Nowoczesna niczym się nie różni w autorytarnych wewnętrznych mechanizmach od PiS. Włączanie w szeregi innych organizacji z konieczności wymusi rozprężenie i demokratyzację, a to tworzy ryzyka, których partyjni liderzy mogą nie chcieć przyjąć. Zatem wygląda na to, ze władza PiS skończy się dopiero wtedy kiedy skończą się pieniądze w budżecie.

Gospodarka, Panie Prezesie :)

Prawo i Sprawiedliwość w przekazie społecznym relatywnie dużo miejsca poświęca sprawom gospodarczym. W programie wyborczym partii rządzącej czytamy o „szybkim rozwoju i zasadniczym unowocześnieniu naszej gospodarki”, „sanacji finansów publicznych”, „ograniczaniu barier administracyjnych” krępujących przedsiębiorczość, czy o stworzeniu „lepszych warunków działania dla małych i średnich przedsiębiorstw”. Obserwujemy też dużą aktywność medialną ministrów odpowiedzialnych za sprawy gospodarcze. Również Andrzej Duda w czasie kampanii prezydenckiej mówił o „odblokowaniu możliwości przedsiębiorstw” i „odbudowaniu polskiego przemysłu”. Niestety, dzisiejsza praktyka rządzącego ugrupowania dowodzi, że mamy do czynienia z silnie ideologicznym podejściem do spraw ekonomicznych i nieznajomością codziennych problemów przedsiębiorców w Polsce.

Jak zwracają uwagę eksperci Forum Obywatelskiego Rozwoju, dotychczasowe posunięcia rządu na płaszczyźnie gospodarczej budzą poważny niepokój. Do wątpliwych działań PiS należy zaliczyć przede wszystkim:

  • poluzowanie reguły wydatkowej chroniącej publiczne finanse przed nadmiernym zadłużeniem (ryzyko szybkiego wzrostu długu, a tym samym większych kosztów jego obsługi, który finalnie ponosimy my wszyscy jako podatnicy; działanie to zmniejsza też przewidywalność sytuacji gospodarczej)
  • wprowadzenie programu „Rodzina 500+” (brak wystarczających środków w budżecie – szczególnie na kolejne lata – a więc dalsze zadłużanie państwa; z programem tym wiąże się też ryzyko zmniejszenia aktywności zawodowej kobiet i rezygnacji przez część osób z legalnej pracy, tak aby nie przekroczyć progu dochodowego i nie utracić świadczenia na pierwsze dziecko)
  • wprowadzenie podatku bankowego (już jest widoczne przenoszenie części tych obciążeń na klientów banków – czyli na nas – obywateli i na nasze firmy)
  • likwidacja obowiązku szkolnego dla 6-latków (opóźnienie wejścia kolejnych roczników na rynek pracy; dla firm oznacza to problemy ze znalezieniem odpowiedniej liczby pracowników, a dla całego społeczeństwa – mniejszą ilość osób płacących składki i podatki, z których finansowane są m.in. szpitale, drogi, czy emerytury)

Na horyzoncie pojawiają się kolejne elementy tzw. dobrej zmiany uderzające w polską gospodarkę. Olbrzymim zagrożeniem byłaby realizacja obietnicy wyborczej PiS dotyczącej przywrócenia wieku emerytalnego sprzed reformy rządu PO-PSL. Jak szacują ekonomiści FOR, w wyniku aktualnych trendów demograficznych w najbliższych 25 latach zniknie z rynku pracy 2,5 mln osób. Jeśli zostanie obniżony wiek emerytalny, liczba ta wzrośnie do blisko 5 mln. Podobnie jak w przypadku „reformy sześciolatków” oznacza ta mniej osób składających się do „wspólnego garnka”, jakim jest budżet państwa, i dodatkowo więcej pobierających emerytury. Warto podkreślić, że skoro mniej ludzi i przez krótszy czas będzie płacić składki, to świadczenie emerytalne będą coraz niższe, a podatki wyższe.

Inne zagrożenie dla gospodarki stanowią plany wprowadzenia podatku handlowego i zaostrzenia restrykcji przy handlu ziemią. Szczęśliwie ten pierwszy projekt nieco wyhamował, gdy się okazało, że wbrew obietnicom Beaty Szydło jest on zupełnie nieprzygotowany. Niemniej wygląda na to, że każdy z rozważanych przez rząd scenariuszy obciążenia sieci handlowych finalnie uderzyłby w polskich konsumentów. Natomiast ustawa o handlu ziemią, jeśli wejdzie w życie w dotychczasowym kształcie, utrwali rozdrobnienie polskich gospodarstw rolnych, a w ślad za tym zablokuje poprawę produktywności tego sektora gospodarki, jak również ograniczy przepływ pracowników do bardziej rentownych branż. Osobnym zagadnieniem jest brak realnej reformy górnictwa węgla kamiennego. Branża ta od lat przynosi straty i utrzymywana jest przy życiu z pieniędzy podatników.

Eksperci FOR do lekceważonych przez rząd problemów polskiej gospodarki zaliczają też niewydolny system sądowniczy, nadprodukcję aktów prawnych i ich niską jakość, a także skutki ustawy inwigilacyjnej (m.in. ryzyko biznesowego wykorzystania informacji zdobytych przez służby).

Jako osoba od blisko 12 lat pracująca w małej firmie rodzinnej, a więc praktyk polskiej codzienności gospodarczej, diagnozę FOR znajduję jako wyjątkowo trafną. Jako szczególne utrudnienie dla działalności biznesowej wskazałbym właśnie „biegunkę legislacyjną” parlamentu i przewlekłość procedur sądowych.  Dla przedsiębiorcy kluczowe znaczenia ma proste i przewidywalne prawo. Tymczasem w Polsce zmiany prawa następują tak szybko, a przepisy są tak zawiłe, iż duża część zasobów, zwłaszcza w małych firmach, koncentrowana jest nie na meritum działalności, lecz na śledzeniu i dopasowywaniu się do wciąż nowych warunków prawnych. Problem potwierdzają, przytaczane przez FOR, badania Grant Horton pokazujące, że w minionym roku padł rekord ilości tworzonego prawa w naszym kraju. Uchwalono blisko 30 tys. stron aktów prawnych, czyli o 16% więcej niż w roku 2014 i aż o 69% w stosunku do roku 2005. Rząd Beaty Szydło w ciągu tylko półtora miesiąca działalności wprowadził w życie ponad 6,5 tys. stron aktów prawnych. Wiele ustaw tworzonych jest przez nową władzę w pośpiechu, bez odpowiednich konsultacji merytorycznych i bez vacatio legis. Stabilności otoczenia prawnego nie sprzyja również atak na Trybunał Konstytucyjny.

Wobec bardzo niskiej kultury kontraktu w naszym kraju szczególnego znaczenia nabiera sprawna praca sądów. Droga prawna jest często jedynym sposobem egzekwowania zobowiązań od nierzetelnego kontrahenta. Niestety dociekanie swoich praw przed sądem trwa zazwyczaj latami, wymaga kosztownej obsługi prawnej i nie zawsze firma jest w stanie dotrwać do końca procesu.

Hojne rządowe programy socjalne – prowadzące do zadłużenia państwa – dla małych firm oznaczają mniejsze wsparcie kredytowe. Banki bowiem chętniej pożyczą pieniądze rządowi, jako bardziej pewnemu dłużnikowi. Akcja kredytowa wobec przedsiębiorstw  ulegnie również zmniejszeniu, jeśli zostanie zrealizowana obietnica prezydenta Dudy dotycząca przewalutowania kredytów frankowych (wg NBP może to doprowadzić do strat w obrębie 3/4 sektora bankowego w Polsce). Prawdopodobne jest również nasilenie kontroli w firmach celem zwiększenia wpływów do budżetu – również z tytułu kar nakładanych na przedsiębiorców.

Rzeczywistość biznesowa jest o wiele bardziej skomplikowana niż by to wynikało z artykułów popularnych, lewicujących dziennikarzy. Prócz wielu wysoce rentownych przedsiębiorstw – często zagranicznych korporacji, istnieją na naszym rynku tysiące małych i średnich firm, które nie tyle generują bogactwo, co walczą o utrzymanie się na powierzchni. Są jak łódki na wzburzonym oceanie – niepewne swojej przyszłości i bardzo podatne na wszelkie zawirowania koniunktury. Problem ten dotyczy szczególnie polskich firm rodzinnych, pozbawionych wsparcia zagranicznych spółek-matek. Jak przypomina prof. Andrzej Blikle, 78% firm w Polsce to przedsiębiorstwa rodzinne – zatrudniają one ok. 1,3 mln osób, a ich udział w PKB to ok. 42%.

Jednym z kluczowych obowiązków rządu jest dbałość o małe i średnie przedsiębiorstwa, stanowiące trzon polskiej gospodarki. Niestety dotychczasowe działania rządu są w dużej mierze szkodliwe dla rodzimego biznesu. Projekty prowadzące do zwiększenia obciążeń fiskalnych, ograniczenia dostępności kredytów, zmniejszenia podaży siły roboczej, a przede wszystkim nadprodukcja i nieprzewidywalność przepisów uderzają w małe krajowe firmy, które wg obietnic wyborczych miały być obiektem szczególnego wsparcia ze strony władzy. Prezes Kaczyński nie powinien wyciągać mylnego wniosku z wyniku ostatnich wyborów (dobry stan gospodarki nie uratował PO) i liczyć, że sytuacja ekonomiczna kraju nie ma wpływu na notowania partii rządzącej.

Młodzi walczą o wolność – konferencja ESFL w Pradze :)

Walka o wolność to niezwykle ważne zadanie i ktoś musi to robić – powiedział na zakończenie konferencji European Students for Liberty Tom G. Palmer. Większość spośród tysiąca uczestników piątej kontynentalnej konferencji ESFL to osoby już teraz w tę walkę mocno zaangażowane. Students for Liberty, organizacja zrzeszające wolnościowych studentów (i nie tylko) z całego świata, każdego roku rośnie w siłę i coraz sprawniej realizuje misję o jakiej mówił dr Palmer. Po dwóch edycjach w Leuven w Belgii i w Berlinie w Niemczech, tym razem uczestnicy konferencji pojawili się w czeskiej Pradze.

ESFL

Program tegorocznej konferencji był niezwykle rozbudowany. Poza wystąpieniami głównych gości można było posłuchać krótkich przemówień, paneli dyskusyjnych, wziąć udział w warsztatach czy dyskusjach. Była nawet wycieczka fotograficzna po stolicy Czech oraz możliwość wyjazdu na strzelnicę. Często w jednym momencie było do wyboru kilka aktywności, więc o konferencji piszę przede wszystkim z perspektywy własnej ścieżki uczestnictwa.

Już na samym początku miałem okazję posłuchać ciekawej prezentacji Chrisa Snowdona (Institute of Economic Affairs) poświęconej europejskiemu Nanny State Index. Indeks ten mierzy poziom państwowego paternalizmu (a raczej  niańczenia obywateli) w takich obszarach jako alkohol, wyroby tytoniowe, e-papierosy i jedzenie. Jako przedstawiciel Forum Obywatelskiego Rozwoju miałem przyjemność konsultować wyniki badania dla Polski. Autor opowiedział o metodologii badania i składowych indeksu, którego premiera będzie miała miejsce już w kwietniu 2016 r. Tego samego dnia wybrałem się także na wystąpienie Andrew Bernsteina (Ayn Rand Institute) na temat tego co każdy z nas może zrobić, aby promować wolność. Bernstein podkreślał, że sami powinniśmy promować wolność naszym sposobem życia – życia wolnych ludzi. Przypominał też o tym jak ważna jest wolność dla kreatywnego myślenia, które jest  kolei źródłem innowacji. Tego samego dnia odbyła się też sesja networkingowa (czyli po polsku zapoznawcza) wzorowana na speeddatingu (my uprawialiśmy speednetworking) – to dobra okazja aby poznać innych uczestników konferencji.

Pierwszy dzień zakończyło wystąpienie Lawrence’a Reeda (Foundation for Economic Education), który podkreślał jak ważna dla ruchu wolnościowego jest pamięć o bohaterach, którzy dla wolności narażali i poświęcali swoje zdrowie i życie. Ich historie powinny być dla współczesnych wolnościowców inspiracją i źródłem motywacji do codziennej pracy na rzecz wolności. Reed rozpoczął od wspomnienia Thomasa Clarcksona, który w XVIII i XIX w. walczył o zniesienie niewolnictwa. Następnie przypominał historię Harriet Tubman, Amerykanki, która sama wyrwała się z niewolnictwa a życie poświęciła na pomoc innym ludziom w ucieczce ku osobistej wolności. Druga połowa wystąpienia Reeda miała mocny, polski akcent. Najpierw opowiedział historię Witolda Pileckiego, żołnierza Armii Krajowej, więźnia i organizatora ruchu oporu w niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym w Auschwitz, ofiary komunistycznego aparatu represji w powojennej Polsce. Następnie Reed opowiedział o swoich wspomnieniach z pobytu w Polsce w latach 80-tych, podczas którego poznał wielu bohaterów „Solidarności” i anty-komunistycznego podziemia – wspomnienia Reeda z tego okresu przeczytać można w opisanej przez niego historii świateł mrugających dla wolności (ang. Blinking Lights for Freedom – zob. strona FEE).

Drugi dzień konferencji rozpocząłem od wystąpienia Jareda Meyera (Manhattan Institute), autora książki „Disinherited: How Washington Is Betraying America’s Young”. Ostatni raz miałem przyjemność usłyszeć go podczas konferencji Liberty Forum zorganizowanej w Nowym Jorku przez Atlas Network. Meyer opowiadał o swojej książce, tłumacząc jak polityka amerykańskiego rządu szkodzi młodym osobom – przede wszystkim tzw. pokoleniu Milenium (inaczej „Generacja Y, przede wszystkim osoby urodzone pomiędzy pierwszą poł. lat 80-tych i końcówką lat 90-tych). Nieefektywna polityka socjalna, niezbilansowany system emerytalny, rosnący dług publiczny, gigantyczny i szybko rosnący dług ukryty, regulacje zawodów czy płaca minimalna szkodzą młodym ludziom ograniczając możliwość ich osobistego rozwoju. To młodzi ludzie poniosą ogromne koszty funkcjonowania tych niesprawnych państwowych systemów. Meyer podkreślił jednak, aby nie traktować starszego pokolenia jak wrogów, ale przede wszystkim aby z nimi rozmawiać i pokazywać jaki los czeka ich wnuki oraz prawnuki jeśli już teraz, wspólnie, nie zatrzymamy ekspansywnej polityki państwa ingerującej w życie milionów obywateli.

Główne wystąpienie podczas drugiego dnia konferencji wygłosił Brian O’Shea (Striker Pierce). Było ono poświęcone inwigilacji a przede wszystkim temu jak ją wykrywać i się przed nią zabezpieczać. Rosnący poziom inwigilacji to nie tylko reakcja na zagrożenie terrorystyczne. To przede wszystkim gigantyczny biznes, w którym państwa, przedsiębiorstwa i osoby prywatne pragną zdobyć, w mniej lub bardziej legalny sposób, pożądane informacje. Każdy z nas ma prawo do ochrony przed taką inwigilacją. Do tego potrzebna jest nie tylko wiedza ekspertów i nowe technologie, ale też świadomość zagrożeń i odpowiedzialne zachowanie, aby nie ułatwiać zadania podsłuchującym czy podglądającym. Zaraz po wystąpieniu O’Shea wybrałem się na panel na temat wolnościowego dziennikarstwa, który moderował Yael Ossowski. W dyskusji udział wzięli dziennikarze Martin Weiss, Tom Slater, Lutz Klevman i Karina Frankova. Paneliści poruszali wiele wątków m.in. upolitycznienie mediów publicznych, zależność mediów od pieniędzy (w tym ryzyko ich oligarchizacji mediów) czy kluczową rolę wolności słowa dla wolnościowego dziennikarstwa. Mówili też o praktycznych poradach dla osób, które chciałby w dziennikarstwo się zaangażować.

Drugiego dnia konferencji miało miejsce także moje wystąpienie poświęcone akcji Legalnie nad Wisłą”, a także działalności Forum Obywatelskiego Rozwoju. Podczas krótkiej prezentacji opowiedziałem o mojej walce z warszawską policją o przestrzeganie prawa do legalnego spożywania napojów alkoholowych nad brzegiem Wisły w Warszawie. Pokazałem też w jaki sposób buduję komunikację kampanii, aby pokazać, że nawet tak drobna sprawa jest ważna dla wzmacniania indywidualnej wolności i odpowiedzialności. Podkreśliłem, że zajęcie się takimi „lżejszymi tematami” przez wolnościowców ułatwia promocję naszych organizacji i promocję innych, często poważniejszych, obszarów naszej działalności.

Sobotę zakończyło wręczenie nagród dla osób i grup zaangażowanych w ruch European Students for Liberty a także konkurs na najlepszy projekt poświęcony walce z państwowym paternalizmem. Zaraz po konferencji wszyscy uczestnicy zebrali się w klubie Lavka, tuż przy słynnym moście Karola. Najbardziej wolnościową imprezę w mieście rozkręcały dwa zespoły kierowane przez przedstawicieli wolnościowych think tanków – zespół Space Recorder prezesa słowackiego INESS Richarda Durany oraz francuski zespoł The Surge Emmanuela Martina z Institute for Economic Studies – Europe.

Trzeci dzień konferencji rozpocząłem na wykładzie szwedzkiej psycholog Ebby Karlsson. Mówiła o psychologicznych aspektach walki o wolność i o tym jak nasze działania mogą wpływać (lub nie) na to jak myślą inni ludzie. Wyniki wielu badań pokazują, że często bardzo ciężko przekonać jest innych do nawet najbardziej racjonalnych argumentów. Kolejnym gościem konferencji był Dan Mitchell (Cato Institute), który podkreślił, że Europa a zaraz potem Stany Zjednoczone są zagrożone poważnym kryzysem, jeśli nie zaczniemy działać już teraz. Co będzie źródłem tego kryzysu? Przede wszystkim dalszy rozrost roli państwa w gospodarce oraz związane z tym rosnące obciążenia podatkowe i coraz wyższy dług publiczny (w tym dług ukryty, przede wszystkim w systemach emerytalnych). Tylko ograniczenie wydatków publicznych już teraz daje szansę na uniknięcie gwałtownego załamania gospodarczego w wielu krajach.

Konferencję zakończyło poruszające, zakończone owacją na stojąco, wystąpienie Toma G. Palmera (Atlas Network i Cato Institute). Dr Palmer to jeden z najważniejszych patronów ruchu Students for Liberty. Jest on od samego początku zaangażowany w jego tworzenie i wzmacnianie we wszystkich zakątkach świata. Opowiadał o studentach zaangażowanych w ruch wolnościowy w ostatnich kilkuset latach w wielu zakątkach świata. Podobnie jak Lawrence Reed, wspominał Thomasa Clarcksona, ale nie zapomniał też o bohaterach ruchu studenckiego z Europy Środkowej i Wschodniej – w tym o czeskich studentach, którzy poświęcili życie w walce z komunizmem. Dr Palmer mówił o tym, jak ważne jest zaangażowanie w ruch wolnościowy młodych ludzi, którzy powinni pogłębiać swoją wiedzę, organizować się, sprawnie się komunikować, ale też potrafić słuchać swoich oponentów. Sztuką jest bowiem przede wszystkim przekonywanie do idei wolnościowych osób nieprzekonanych. Jak napisał w książce „Odkrywając Wolność” prof. Leszek Balcerowicz „walka o wolność nigdy się nie kończy – chyba, że pozwolimy sobie tę wolność odebrać”. Uczestnicy takich wydarzeń jak konferencja European Students for Liberty to osoby, które mają w tej walce, jak podkreślał Tom Palmer, ważną rolę do odegrania.

Palmer

Bicie piany :)

bicie piany na sztywno

Pół roku temu zaangażowałem się w pewien projekt, który zapoczątkował w pewien sposób tego bloga i moją bazgraninę. Wtedy w czerwcu znalazłem się zupełnie przypadkiem na Torwarze, gdzie Nowoczesna debiutowała na polskiej scenie politycznej. Przypadkiem, bo gdyby nie chrzciny dzieciaka mojego kuzyna, które odbywały się dzień wcześniej, nie wiem czy chciałoby mi się przyjeżdżać specjalnie dla Ryszarda Petru do Warszawy. Pomimo całej mojej sympatii do wymienionej osoby i zbliżonych liberalnych, wolnorynkowych poglądów.

Na Torwarze najbardziej zainteresowała mnie obietnica uczestniczenia w procesie oddolnego budowania programu. Usłyszałem tam w Warszawie, że zaczynamy od wyznaczenia mapy barier, które przeszkadzają nam w rozwoju, a potem analizując te bariery wypracujemy bazę programową, która będzie te bariery po kolei usuwała. Pomyślałem sobie: w końcu ktoś zaczyna we właściwy sposób budowanie ugrupowania. Od początku, od fundamentów, a nie od dachu, ani też od środka, czy też od końca, bo tak też już bywało.

Mapa barier. Zamiast PR-owych żółtych karteczek, na których Nowoczesna wymyśliła sobie wypunktowywanie problemów, postanowiłem wejść w temat głębiej. Postanowiłem spotkać się z kilkunastoma znanymi mi osobami, które reprezentują różne profesje, i wypytać ich co ich gryzie, co im przeszkadza w zwykłym życiu, w funkcjonowaniu ich firm. Pół roku temu zapisałem sobie na komputerze z datą 15 czerwca 2015 roku pierwsze zeznania. Przez około miesiąc rozmawiałem z kilkunastoma osobami przez minimum godzinę. Z tych rozmów wybrałem i opracowałem dziesięć. 15 lipca dodałem swoje spostrzeżenia i taką 15 stronicową listę żalów przesłałem do centrali w Warszawie.

Co było w środku? Na jakie zmiany liczyli moi rozmówcy? Może ich postulaty zostały w ramach ,,dobrej zmiany” już zrealizowane? Może chodziło im o sparaliżowanie Trybunału, o upartyjnienie wszystkiego co się da, o wyjaśnienie kto kogo? Czy samolot brzozę, czy brzoza samolot? Sprawdźmy.

Pierwszy mój rozmówca pracujący w spółkach skarbu państwa zwracał uwagę na:

a.) sposób funkcjonowania spółek z większościowym udziałem skarbu państwa. W większości tych spółek rady nadzorcze nie są zainteresowane rozwojem firmy, lecz jedynie pobieraniem miesięcznych wynagrodzeń i obsadzaniem stanowisk w firmie przez rodzinę, lub według klucza partyjnego.

b.) spółki z większościowym, lub mniejszościowym udziałem skarbu państwa są często zmuszane przez rady nadzorcze realizujące odgórne polecenia resortowe i partyjne do podejmowania nieracjonalnych ekonomicznie decyzji.

c.) szczególnie w sektorze rolniczym wszystkie stanowiska w różnych agencjach oraz w spółkach z udziałem skarbu państwa są obsadzane według klucza partyjnego i rodzinnego, a nie według kompetencji. To jest mafia która się nazywa PSL.

d.) działalność urzędów skarbowych np. fikcyjne wyceny nieruchomości wynikające z niekompetencji biegłych i pazerności tej instytucji.

e.) fatalny stan służby zdrowia wynikający z blokowania ustawy dot. prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych polegającej na umożliwieniu dodatkowego ubezpieczenia pracowników w zakresie usług zdrowotnych. To przy niedofinansowaniu jest główną przyczyną niewydolności służby zdrowia. Przez to sprzęt w szpitalach pracuje 4-5 h dziennie, a czasami jeszcze mniej. Limity miesięczne i kwartalne są o połowę za małe. To powoduje, iż pracownicy są na permanentnych zwolnieniach lekarskich. Zasada 30dni powoduje, że kosztami jest obciążany przedsiębiorca, a nie skarb państwa.

f.) fatalne prawo spadkowe, które często uniemożliwia przekazywanie firm drugiemu pokoleniu. Często spadek w Polsce to problem.

Dla drugiego mojego rozmówcy, prowadzącego biuro rachunkowe, głównym problemem były:

a.) niespójne przepisy prawa podatkowego i cywilnego. Interpretacje przepisów nie są jednoznaczne. Każdy urząd skarbowy interpretuje inaczej. Ilość interpretacji jest nie do przerobienia. Zgłaszając się z prośbą do Ministerstwa Finansów z prośbą o interpretację czeka się na odpowiedź minimum pół roku, a tak długi czas oczekiwania powoduje problemy wielu firm.

b.) sprawy z urzędami skarbowymi toczą się wiele lat, firmy w tym czasie upadają.

c.) jeśli nawet wygra się sprawę po kilku latach z urzędem skarbowym to nie są wyciągane konsekwencje w stosunku do urzędników popełniających błędy. Jeżeli wygra się z urzędem skarbowym to żeby uzyskać odszkodowanie następuje kolejne postępowanie na drodze cywilnej, które znowu trwa wiele lat.

Trzeci rozmówca, pracujący w branży spożywczej i sportowej, powiedział mi tak:

a.) zbyt wysokie wydatki Państwa i zbyt duży udział tych wydatków w PKB, co powoduje, iż pracujemy na rzecz Państwa według różnych metod liczenia od 5 do nawet 7 miesięcy w roku. To nas różni od wielu Państw Europejskich gdzie pracuje się na siebie np od któregoś marca, czy kwietnia.

b.) politycy nawet jak chcą gdzieś znaleźć oszczędności po stronie wydatków, to od razu je wydają, a moim zdaniem powinniśmy się skupić przede wszystkim na oddaniu obywatelom części ich zarobków. Obywatel wie lepiej jak te pieniądze wydać od urzędnika.

c.) co jest związane z punktami a.) i b.) zbyt wysokie i skomplikowane podatki. Nie ma sensu zaczynać dyskusji o poszczególnych podatkach jeżeli nie rozmawiamy o nich wszystkich na raz.

d.) zbyt duże opodatkowanie kosztów pracy. Wbrew temu co mówi minister finansów to realnie 41%. W tej chwili głównym wpływem budżetowym jest praca co powoduje rozwój szarej strefy i nie konkurencyjność podmiotów, pracowników, którzy płacą uczciwie podatki. Nie może być tak, że przy zarobkach rzędu 10.000 złotych netto, państwo opodatkowuje to kwotą powyżej 7000zł.

e.) fatalnie działający sejm, sądy, służba zdrowia, generalnie niekompetencja wszędzie tam gdzie pojawia się Państwo i ich przedstawiciele.

f.) zbyt duży udział w PKB, w stosunku do innych państw np. OECD, państwa. Właściwie od pewnego czasu prywatyzacja została zatrzymana. Jest jeszcze bardzo dużo spółek skarbu państwa gdzie jedynym powodem ich istnienia w formie spółki skarbu państwa, jest możliwość obsadzenia stanowisk pracy, zarządów przez swoich. Po co na przykład skarbowi państwa chłodnia mroźnia w Białymstoku?

g.) w Polsce dobry pomysł na biznes, dobra egzekucja tego pomysłu, pracowitość nie gwarantuje ci nawet w 50% osiągnięcie sukcesu tak jak dzieje się to gdzie indziej. Może zniszczyć cię zmieniające się co chwilę prawo, niekompetentne i przewlekłe sądy, konkurencja, która wykorzysta lepiej luki prawne, zoptymalizuje lepiej podatki.

h.) przepisy ZUS-owskie. Dlaczego ktoś kto prowadzi działalność i jest zatrudniony na etat odprowadza podwójną składkę zdrowotną.

i.) kluby sportowe, sport zawodowy nie powinny być utrzymywane przez podatników, dotyczy to zarówno samorządów jak i spółek z udziałem skarbu państwa. Państwo powinno sponsorować jedynie sport amatorski, a w szczególnie aktywnie sport wśród dzieci i młodzieży. Politycy często na poziomie samorządów, czy też całego kraju wykorzystują sport, by zdobyć poparcie pewnych środowisk, a przez to władze.

j.) hazard powinien zostać zalegalizowany i powinno być umożliwione reklamowanie się poprzez sport zawodowy zarówno branży hazardowej jak i alkoholowej, czy tytoniowej.

k.) żeby odnieść sukces w biznesie trzeba mieć dobrych pracowników, którzy są jednym z największych kapitałów dobrej firmy. Tymczasem u nas firmy, które zatrudniają na umowę o pracę są nieatrakcyjne dla pracownika w stosunku do firm, które zatrudniają w oparciu o ,,samozatrudnienie”, a te są niekonkurencyjne w stosunku do tych, które zatrudniają na pół etatu, a resztę płacą na czarno.

l.) procedury przetargowe. Duża część przetargów jest ustawionych.

m.) wadliwe przepisy dotyczące transportu, których często nikt nie przestrzega, a jeśli chciałby przestrzegać to wypadłby z rynku, bo nie byłby konkurencyjny.

n.) moment płacenia VAT u. VAT powinien być płacony w momencie zapłaty, a nie w momencie wystawienia faktury. To powód wielu upadłości, a niestety przy tak działających sądach, często jest to wręcz prosta droga do pozbycia się konkurencji.

o.) bałagan w stawkach VAT u, tzn. niezrozumiałe jest, dlaczego następuje decyzja o podwyżce VAT i generalnie VAT idzie do góry, ale na wszystkie artykuły mrożone idzie z 7% na 5% w dół.

Mój czwarty rozmówca, radca prawny, zwrócił uwagę na:

a.) problem z załatwianiem spraw urzędowych w mieście Gdynia. Poprzez nepotyzm, brak kompetencji u części pracowników, strach przed samodzielnym podejmowaniem decyzji, interpretowanie spornych kwestii na niekorzyść petenta, nierówność wobec prawa.

b.) postulował wprowadzenie kadencyjności prezydentów miast.

c.) stanowiska są rozdawane w Gdyni bez konkursów. Np. brak konkursu na radcę prawnego. Wymieniają się na stanowiskach ciągle te same osoby w różnych spółkach komunalnych.

d.) nadmierne umarzanie spraw gospodarczych przez prokuratorów. Stosują oni zasadę, że kierują wszystko na ścieżkę dochodzenia swoich praw na drodze cywilnej. Nawet ewidentne wyłudzenia są umarzane. Powoduję to patologie, bo przestępcy zaczynają od niewielkich wyłudzeń. Sprawy są umarzane, a potem bezkarność powoduje, że rozochoceni tym przestępcy zwiększają skalę.

e.) przewlekłość postępowań sądowych. Nie wynika to do końca z braku infrastruktury (wokand), czy braku sędziów, tylko bardziej z organizacji. Na przykład Sopot jest miejscem gdzie sprawy ciągną się dłużej mimo wolnych wokand. Pisanie skarg na przewlekłość powoduje konsekwencje później w rozpatrywaniu innych spraw, więc skargi pisze się tylko na miejsca poza terenem działania. Ja nie napiszę skargi tam gdzie pracuje, bo będzie to rzutowało na kolejne postępowania.

f.) bezkarność sędziów. Brak możliwości ocenienia ich pracy. Np. przy ocenie okresowej sędziego powinna być brana opinia pełnomocników. Słaby sędzia, którego wyroki są zmieniane w kolejnych instancjach czuje się tak pewnie, bo grozi mu tylko brak awansu, a powinien być usuwany z palestry. Wśród bardzo wielu sędziów zauważalna jest postawa, że im się po prostu nie chce pracować, lub ze względu na brak możliwości awansu ze względów finansowych koncentrują się na zarabianiu dodatkowo poza zawodem zaniedbując pracę w sądach. Z sądu jednak nie zrezygnują. To daje oprócz zarobku dużo dodatkowych przywilejów np. możliwość wzięcia 35 dni urlopu.

g.) wadliwe przepisy odwoławcze powodują dodatkową możliwość przewlekania w nieskończoność procesów: np. gdy dochodzi do wyroku w przegranej sprawie, składam apelację nie podpisaną i nieopłaconą, wezwanie do uzupełnienia braków dostaję po miesiącu, podpisuję apelację i składam wniosek o zwolnienie z kosztów jednocześnie nie przesyłając formularza o stanie majątkowym, dostaję wezwanie do uzupełnienia formularza o stanie majątkowych (1,5 miesiąca), po 2-3 miesiącach dostaję oddalenie wniosku o zwolnienie z kosztów, piszę zażalenie, zażalenie rozpatruje sąd II instancji, więc trwa to znowu kilka miesięcy, Sąd oddala zażalenie, wracają akta, wtedy trzeba uiścić opłatę. Nie uiszczamy opłaty. Sąd odrzuca apelację. Potem znowu zażalenie i tak z powodów formalnych można przegrane sprawy na życzenie klienta przeciągać o kilka lat.

h.) uwolnienie rynku radców prawnych spowodowało zanik specjalizacji, żeby przeżyć radcy imają się wszystkich spraw, a to powoduje pogorszenie jakości usług.

Piątym rozmówcą był lekarz chirurg. On skupił się, co oczywiste, na służbie zdrowia:

a.) wszechwładza Funduszu, który kieruje w tej chwili służbą zdrowia, sprawiła, że wprawdzie korupcja się zmniejszyła i pieniądze są wydawane racjonalniej, ale służba zdrowia powinna kierować się nie tylko ekonomią, tymczasem podejście do pacjenta w ostatnich latach jest stricte urzędnicze. To wahadło za bardzo przechyliło się w tę stronę.

b.) człowiek może chorować na trzy choroby, a według Funduszu może chorować tylko na jedną przy przyjęciu. Każda choroba ma swój numer, a w rubryce można wpisać tylko jeden. To powoduje, że pacjent musi pójść znowu do lekarza ogólnego.

c.) kolejki do specjalistów spowodowane są głównie przez ich brak, ale ten brak jest wymuszany przez Fundusz, co w efekcie powoduje niewykorzystanie prawidłowo zasobów ludzkich, a przede wszystkim sprzętu.

d.) biurokracja. Lekarz specjalista pisze najpierw na kartach, a potem to samo jest przepisywane na komputerach.

e.) Fundusz zmusza lekarzy do niewystawiania skierowań na niektóre badania, których pacjenci potrzebują. Dzieje się to tak, że badanie jest wycenione np. na 110 złotych. Jednak okazuje się, że badanie niemożliwe jest do wykonania za 110 złotych i zaczyna kosztować 130 złotych. Fundusz jednak zwraca przychodni od kwoty 110 złotych i przychodnia na każdym badaniu traci 20 złotych przez co administracja żąda od lekarzy nie kierowania na te badania. Ci którzy tego nie robią mają problemy.

f.) zarobki specjalistów są ustalane przez Fundusz, który niestety wycenia niektóre specjalizacje nie ze względów merytorycznych. Niektóre środowiska nie mają medialnie przebicia i przez to są płatne słabo. Dlaczego kardiolog jest bardziej ważny od dermatologa. Dysproporcje są zbyt duże.

g.) w Polsce jest 3/4 pielęgniarek tuż przed emeryturą co powoduje słabą jakość ich pracy. Szczególnie, że jest to praca często ciężka fizycznie. Niestety zmiany warty nie ma, gdyż młode pielęgniarki emigrują.

h.) wydajność pracy jest w polskiej opiece zdrowotnej bardzo niska.

i.) patologią jest praca na wielu etatach. Lekarz pracujący na pięciu etatach np. jako chirurg podczas operacji jest wręcz niebezpieczny dla pacjenta. Dlaczego kontroluje się czas pracy kierowcy, a nie kontroluje się czasu pracy lekarza.

j.) chory jest system kształcenia. Za pieniądze podatników kształcimy lekarzy, którzy potem pracują zagranicą. Szacuje się, że koszt wykształcenia specjalisty to kwota od 50.000zł do 70.000zł za rok. My te pieniądze wydajemy, a potem mówimy, że Fundusz nie ma pieniędzy i Ci lekarze wyjeżdżają. Nas na to jako kraju nie stać, żeby Funduszu nie było na nich stać.

k.) Kliniczne Oddziały Ratunkowe. Żeby dostać się do szpitala trzeba przejść przez KOR. To najbardziej wąskie gardło w służbie zdrowia. To sito jest często przyczyną wielu ludzkich tragedii. Przykład. Trafia do KOR-u pacjent po Ostrym Zapaleniu Trzustki z innego szpitala z zagranicy. Płaci 1000$ dziennie, więc wraca do Polski gdzie ma ubezpieczenie. Tam go na tyle podleczyli, żeby przetrwał podróż samolotem. Pacjent więc ogólnie dobrze się czuje i nie zostanie przyjęty, a lekarz kwalifikujący w KORze nawet nie przejrzy jego badań, gdyż nie ma do tego kwalifikacji. Robi podstawowe badania i stwierdzając dobry stan ogólny odsyła do domu. Tymczasem pacjent musi być hospitalizowany, bo inaczej umrze za kilka dni. Po dwóch dniach stan się na tyle pogarsza, iż w końcu według standardów KOR-u można go przyjąć z powrotem do szpitala. Pacjent na szczęście przeżyje, ale jego stan jest na tyle poważny, że czeka go sześć operacji i około roczne specjalistyczne leczenie. Kosztuje to około 100.000 złotych. Gdyby KOR go przyjął od razu koszt byłby o 50-80% mniejszy. Nie liczymy tu też kosztów dla budżetu z tytułu tego, że ten człowiek, zamiast po około 2 miesiącach pójść do pracy, rok jest na zwolnieniu lekarskim, a właściwie kwalifikuje się na rentę, bo ma 30% trzustki. Według przepisów jest jednak wszystko ok.

Szóstym rozmówcą była Pani inżynier projektująca drogi na Pomorzu:

a.) główną bolączką przeszkadzającą w budowaniu dróg w Polsce jest wadliwe prawo dotyczące zamówień publicznych. Decydującym kryterium jest cena. Kryterium nie są właściwości wykonawcy-oferenta (techniczne, ekonomiczne, finansowe, doświadczenie). Tego się nie sprawdza i to nie podlega ocenie. Efektem tego jest to, iż na na potrzeby konkretnych przetargów zawiązywana jest firma, która jest organizacyjnie nie przygotowana do wypełnienia prawidłowo zadania. Powszechne jest, że zatrudnia się kilku studentów, którzy przygotowują przetarg, a potem jeżeli nawet uda się wykonać zadanie, to po wykonaniu przedmiotu zamówienia, często jest brak kontaktu z wykonawcą, bo firmy już nie ma. W przypadku inwestycji drogowych, gdzie pewne uchybienia wychodzą na jaw z czasem jest to niedopuszczalne. W tej chwili jest tak, że jak pojawia się problem po czasie to nie ma komu go rozwiązać.

b.) w przypadku niektórych przetargów przedmiot zamówienia jest źle przygotowany. Problemem jest często niekompetencja osób przygotowujących przedmiot zamówienia. Czasami jest to nawet nie tyle brak znajomości przepisów, ale brak wyobraźni. Zbyt mała waga jest poświęcana temu etapowi, który jest absolutnie kluczowy. Potem okazuje się, że czasami terminy przesuwają się kilkukrotnie, bo pewne rzeczy są fizycznie niemożliwe do zrealizowania.

c.) projektanci dróg jak na odpowiedzialność i wagę podejmowanych decyzji dotyczących nas wszystkich zarabiają za mało, a to jest znowu jest związane z decydującą rolą czynnika ceny przy przetargach. Przygotowanie do zawodu to 5 lat studiów, potem 2 lata praktyki w biurze, następnie rok praktyki na budowie, następnie dwa egzaminy. Tymczasem pensje niewiele przekraczają średnią krajową, a nawet ostatnio są na jej poziomie. Trzeba też pamiętać, iż projektant we własnym zakresie musi z tych pieniędzy opłacać składki za członkostwo w Polskiej i Pomorskiej Izbie. Bez tego może wykonywać zawodu. Nie są to małe kwoty.

d.) mimo, iż w Polsce buduje się w tej chwili najwięcej dróg w Europie, to duża część firm zajmujących się profesjonalnie projektowaniem dróg jest na skraju bankructwa i niewypłacalności. Przyczyną jest to, że w tej chwili skończyły się pieniądze z Unii dotyczące pierwszej perspektywy, a projekty z drugiej perspektywy jeszcze nie ruszyły. Przerwa w finansowaniu trwa już rok. Tymczasem jest to tak wyspecjalizowana branża, że niemożliwe jest przestawienie się na inne projekty. Pracowników też trzeba trzymać na etacie, bo wyszkolenie pracownika trwa latami. W tej chwili istnieje niebezpieczeństwo, iż nie wszyscy dotrwali, a to może znowu przełożyć się na jakość projektowanych dróg w latach 2015-2020

e.) najgorszy jest jednak brak perspektyw na przyszłość. Doświadczenie z wykorzystaniem pierwszej transzy pokazało, iż przez wadliwe prawo zamówień publicznych, trudno jest zarobić na projektowaniu dróg, nawet jeżeli te drogi są budowane. Co jednak później stanie się z branżą gdy minie 2020 rok? Wejście na rynki zagraniczne, to jednak ze względu na specyfikę branży, bardzo odległa perspektywa. Okrutnym żartem może się okazać sytuacja, że kryterium ceny, które obowiązuje w Polsce sprawi, że jednak będziemy za chwilę projektować, budować te drogi od nowa.

Siódmym rozmówcą był informatyk i jego żona przedsiębiorca:

a.) barierą prowadzenia działalności jest płacenie ZUSu, niezależnie czy mamy dochód, czy nie. Prowadzimy działalność w branży głównie sezonowej, ale nie możemy zawiesić działalności, gdyż musimy czasami wystawiać faktury poza sezonem. To sprawia, iż działalność przez większość czasu jest nieopłacalna, lub mało opłacalna.

b.) kolejnym problemem jest kwestia VATu, który płacony jest niezależnie, czy kontrahent zapłacił, czy nie. W Niemczech jest to rozwiązane inaczej.

c.) Niesprawiedliwa polityka anty(pro)rodzinna. Jestem za zniesieniem ZUS-u, ale jeżeli ma zostać ten system emerytalny, który aktualnie obowiązuje, to powinna być dodatkowo promowana dzietność. Tylko wysoka dzietność może sprawić, że ten system, czyli klasyczna oszukańcza piramida finansowa, nie zbankrutuje. Tymczasem Państwo tej zależności stara się nie zauważać, a jeśli zauważa to tylko udaje, że coś robi np. w formie tak absurdalnych pomysłów jak becikowe. Jeżeli ten system ZUS-owski miałby zostać, to trzeba naprawdę wspomóc osoby które mają dzieci. Jako absolwent ekonomii jest to dla mnie oczywiste. Poza tym, jeżeli te dzieci mają nas rzeczywiście kiedyś utrzymać to muszą być odpowiednio wyedukowane i korzystać z odpowiedniej opieki zdrowotnej. W Polsce, ani nie ma edukacji na poziomie, ani nie ma służby zdrowia, więc rodzice muszą dodatkowo inwestować w edukację prywatną i w prywatną służbę zdrowia. Jeżeli nie zlikwidujemy ZUS-u to powinniśmy wrócić do idei bonu oświatowego, a np wydatki na książki powinny być refundowane. W wakacje powinny być otwarte świetlice. Sensowniejsze jest płacenie kobiecie za pozostanie w domu, a nie żłobkom. Co z tego, że dziecko jest w żłobku, jeżeli zachoruje, to rodzic i tak nie może pracować. Rodzice powinni być też wysoko premiowani w systemie podatkowym. Część kosztów utrzymania dziecka powinno wziąć Państwo na siebie. Inaczej ZUS, a przez to Państwo jest nieuczciwe w stosunku do obywatela, który wychowuje dzieci, które będą potem utrzymywały tych którzy dzieci nie mają.

d.) bardzo słaby poziom szkoły państwowej. Absurdem dla nas jako osób głęboko wierzących są 2 godziny religii versus 1 godzina historii w 4 klasie. Szkoła publiczna jest tylko teoretycznie bezpłatna. Ciągle są wymuszane dodatkowe opłaty, szkoła chce dodatkowo pieniądze na ksero, szkoła nie ma pieniędzy na papier do tego ksera, lub szkoła potrzebuje pieniędzy na oklejenie folią na szyby całe skrzydło budynku, bo nie ma rolet, a słońce uniemożliwia prowadzenie zajęć. Podręczniki są schematyczne, dodatkowo co roku trzeba kupować nowe, które zwykle prawie niczym nie różnią się od poprzednich wydań. Dzieci muszą dodatkowo uczyć się języków, bo szkoła im tego nie zapewnia, bo nauczyciele są nie przygotowani.

e.) dzieci muszą też korzystać z prywatnej służby zdrowia. One w przeciwieństwie do dorosłych, którzy decydują za siebie i mogą poczekać, nie mogą czekać. Absurdem jest np. sytuacja, iż dostając skierowanie od prywatnego chirurga do endokrynologa w grudniu 2013 wyznaczany jest termin badania w państwowej poradni na styczeń 2015. Płacąc prywatnie za 3 tygodnie jest termin. podatki są za wysokie i przez to nie ma klasy średniej. Czym więcej zarobię, tym więcej państwo mi zabierze. Jak mi nie zabierze w formie podatków bezpośrednich to zabierze mi w inny sposób np. zmuszając mnie do korzystania z prywatnej służby zdrowia.

f.) w pracy problemem jest zbyt sztywny kodeks pracy. Przez to kultywuje się przeciętność, bylejakość. Wnioskując o zwolnienie niektórych pracowników, podczas kierowania projektami moje propozycje były odrzucane. Niestety dobry pracodawca nie chce zwalniać z powodu, że ktoś jest słaby i się nie nadaje. Za dużo z tym problemów.

g.) decentralizacja w naszym kraju jest dalej nie wystarczająca. Finansowanie jest głównie centralne, więc iluzją jest, że oddolnie można coś zmienić. Realną władzę ma ten kto ma pieniądze. Dzięki decentralizacji moglibyśmy wypróbować pewne pomysły gospodarcze. Jeżeli płace podatki to powinny one zostawać w regionie np. amerykański VAT jest lokalny. Ja chce płacić podatek na swój region i na swoich przedstawicieli, których wybrałem. Inaczej obywatelska kontrola nic nie da i nie wiem za co płacę i czy ten ktoś mnie tymczasem nie oszukuje. U nas moje podatki trafiają do Warszawy, a potem wracają w postaci np. janosikowego. To jest bez sensu.

Ósmym był przedsiębiorca pracujący w mediach oraz jego partnerka zajmująca się prowadzeniem przedszkoli i poradni psychologicznych.

a.) interpretacja przez każdego urzędnika przepisów jest całkowicie dowolna. Tak samo dowolnie interpretuje przepisy każdy ZUS, urząd skarbowy, instytucje oświatowe. Przykład. Mam dwie zarejestrowane firmy. Jedna w Warszawie, druga w Gdańsku. Identyczna sprawa. Działalność oświatowa – jakie są koszty kwalifikowane możliwe do odliczenia. Decyzja w jednym mieście nie oznacza takiej samej decyzji w drugiej.

b.) w przypadku zapytania urzędu skarbowego o decyzję urząd bardzo często nie odpowiada i mamy wtedy domniemanie zgody. Nie jest to korzystne. Poza tym z drugiej strony urząd cały czas wydłuża jak się da ten termin, na przykład dzięki błędom formalnym.

c.) kadra urzędnicza jest słabo wykwalifikowana, brak jest pomocy z urzędu, petent jest traktowany jako ktoś kto dezorganizuje urzędowi pracę, pomoc zwykle polega na ,,proszę się odwołać do artykułu” , duży jest jest problem z kosztami kwalifikowanymi. Prowadzimy działalność w trzech gminach, trzech miastach, trzech powiatach. Co urzędnik inna interpretacja, najgorzej jest z inspektoratami ZUSu.

d.) to co jest w prawie oświatowym wyklucza się wzajemnie z tym co jest zapisane w prawie gospodarczym, czy podatkowym. Efektem tego zamieszania jest nieuczciwa konkurencja, bo ktoś prowadzi działalność, a nie powinien i przez to ma mniejsze koszty.

e.) brak kontroli takiej szarej strefy, Sanepid kontroluje tylko tych którzy są ok. To samo dotyczy się nadzoru budowlanego, kuratorium, wydziału miasta. Najlepiej jest sprawdzać tych którzy działają legalnie. Efektem tego jest znowu nieuczciwa konkurencja.

e.) ustawa o zawodzie psychologa miała wejść w 2006 roku i do tej pory jej nie ma i psychologiem może się mianować każdy kto nie ma nawet magisterki.

f.) kuleje szkolenie psychologów. Przez to jest dużo niekompetentnych osób w zawodzie. Brak w szkoleniach części praktycznej. Potrzeba też większej specjalizacji. Praktyki minimum 4 letniej. W psychologii praktyka, a przez to dojrzałość jest bardzo istotna, gdyż osoba po studiach jest często jeszcze niedojrzała emocjonalnie, ma często problemy z samym sobą, a ma pomagać innym.

g.) brak standardów terapeutycznych w Polsce. Studia humanistyczne powinny być bardziej poszufladkowane. Nie nadążamy w szkoleniach za nowymi problemami przed którymi stawia nas cywilizacja. Cyberprzemoc, uzależnienie od gier, internetu, kryzys więzi między ludzkich w rodzinie, globalizacja. Zmiany w ostatnich latach dodatkowo promują potrzebę zajęcia się psychoterapią. Ludzie wpadają w nałogi, pojawia się depresja, samobójstwa. Tymczasem nie ma na to odpowiedzi w naszym systemie edukacyjnym, czy zdrowotnym. Leczenie jest dla coraz młodszych osób. Swoją działkę dokłada tu nienadążający system edukacyjny, który powoduje wzrost roli psychologów. Nie nadążamy za dyrektywami unijnymi. Sześciolatki są często nieprzygotowane do roli. W takim przypadku trzeba ten termin odroczyć. Gdy zgłosimy się do państwowej poradni, bo nie chcemy dziecka posłać do szkoły to taki proces trwa 6-9 miesięcy. Są przypadki że nie ma psychologa w szkole, a powinien być, jednak przecież gmina sama sobie kary na siebie nie nałoży, że go nie ma.

h.) psycholog średnio ma pod opieką w Polsce około 1000 dzieci i ma na to 20 godzin, bo na więcej nie ma kasy. Jest luka w przepisach, bo nie jest określone, czy psycholog, logopeda ma być na pełen etat, czy na pół etatu. Tylko ma być i nie jest to dostosowane do ilości dzieci. Czasami jest jeszcze gorzej niż te 1000 dzieci i pół etatu.

i.) analogiczna sytuacja jest w policji, gdzie też nie ma odpowiedniej ilości psychologów. Tu przewlekłość oceny i jakość tej oceny wpływa potem na postępowania sądowe.

j.) zmiany w KRSach są zbyt wolne. W spółce z.o.o zgłaszając zmiany do KRSu w Warszawie czekałem 4 miesiące zanim zmiana została zrealizowana. To powoduje dużo komplikacji, bo pozbywając się np. wspólnika, ten wspólnik musi podpisywać za ciebie umowy przez 4 miesiące, a jeżeli się z nim nie dogadasz to spółka w tym czasie może upaść.

k.) coraz więcej rodzi się dzieci z wadami, dysfunkcjami, te dzieci szczególnie w pierwszym stadium potrzebują szybkich diagnoz, szybkich decyzji, szybkich zabiegów. My im tego nie zapewniamy i potem konsekwencje tego i koszty opieki nad niepełnosprawnymi są niewspółmiernie wysokie dla tych dzieci i społeczeństwa. Znowu brakuje też specjalistów, a brakuje ich gdyż my ich szkolimy, ale potem oni pracują zagranicą, gdyż tam lekarze wyspecjalizowani w leczeniu dzieci są szczególnie poszukiwani, dlatego nawet nie można szybko zwiększyć kontraktów w NFZecie. Konsekwencją są kolejki do rehabilitacji. Brakuje szczególnie neurologów dziecięcych, psychiatrów dziecięcych, gastrologów dziecięcych. Brak też wczesnej diagnostyki i terapii z tym związanej. To powoduje, iż część dzieci zostaje niepełnosprawnymi, mimo iż niekoniecznie jest to im pisane.

l.) następnie państwo wyklucza osoby już niepełnosprawne. Stawka za opiekę nad niepełnosprawnym dzieckiem to 1200 zł, gdzie by opiekować się nim to rezygnujesz z pracy. Brak jest też często nie tyle pieniędzy, ale też zwykłej informacji, życzliwości dla tych rodziców. Zostają oni sami ze swoimi problemami.

Dziewiątym rozmówcą był restaurator:

a.) w sanepidzie przy odbiorze punktów gastronomicznych pracują ludzie którzy nie mają doświadczenia pracy po drugiej stronie, lub nawet jeśli mają, to jest to doświadczenie z zamierzchłych czasów. Pracują również na podstawie przepisów, które są oderwane od rzeczywistości.

b.) z tego powodu właściciel projektując lokal myśli pod kątem nie wygody klientów, czy wygody pracowników, tylko pod kątem przygotowania lokalu do odbioru przez urzędników odpowiednich służb. Czasami na potrzeby odbioru robi się prowizorki, typu prowizoryczne ściany, które się potem po odbiorze demontuje.

c.) jesteśmy młodym przedsiębiorstwem. Działamy od 2,5 roku. Odnieśliśmy stosunkowy sukces. Zatrudniamy na umowy około 40 pracowników w Gdyni. Dajemy utrzymanie ich rodzinom. Niestety nie mam wrażenia, że państwo, miasto jakoś to zauważa, w jakiś sposób próbuje nam pomóc. Możemy liczyć tylko na siebie.

d.) państwo jednak na pewno interesuje się nami gdy mamy płacić podatki. Płacisz 3 x podatek, 1x przy zakupie, 2x przy rozliczaniu miesięcznym, 3x koncesja. Czym więcej pracujesz, wygenerujesz dochodu, tym więcej zapłacisz.

e.) w Polsce mam wrażenie ciągle promowani są ci głupsi i mniej zaradni. Państwo ich ciągnie za uszy. Tylko ilu z nich przetrwa prowadząc działalność, poza tym to nieuczciwa konkurencja.

f.) w urzędach przez niejasne nieczytelne prawo za dużo zależy od czynnika ludzkiego, a urzędnicy z różnych powodów nie zastąpią jasno napisanego prawa.

g.) dyskryminacją jest zmuszanie nas przedsiębiorców do płacenia podwójnej, potrójnej stawki zdrowotnej jak na końcu i tak jesteśmy zmuszeni do prywatnej wizyty lekarskiej.

h.) denerwujące są ciągłe kontrole, utrudniające działanie. Podejrzewanie obywatela o bycie oszustem. Jedyną metodą uniknięcia kontroli jest nic nie robienie.

i.) promowanie młodych na siłę nic nie daje. Młodzi nie są przygotowani dziś do pracy. Czy mam przyjąć nic nie umiejącego młodego do pracy, bo państwo opłaci mi jego 50% wynagrodzenia i zwolnić starszego wykwalifikowanego pracownika, który może ma w odróżnieniu od tego młodego, dzieci, żonę na utrzymaniu, kredyt? Z drugiej strony brak podjęcia takiej decyzji sprawi, iż jesteśmy niekonkurencyjni. Czasami 20.000zł to koszt prowadzenia całego interesu sezonowego. Dlaczego ktoś ma ponosić koszty, a ktoś nie, tylko dlatego, że ktoś 10 lat prowadzi uczciwie ten biznes, a ktoś dopiero zaczyna?

Ostatnią osobą był przedsiębiorca prowadzący pośrednictwo pracy:

a.) działając w branży metalowej i wysyłając ludzi głównie do Szwecji, problemem jest brak w Polsce odpowiednio wykwalifikowanych ludzi do pracy. Od momentu kiedy stocznia przestała istnieć nie ma nowych ludzi pracy, dopływu świeżej krwi, w branży nie ma już młodych, najmłodsi pracownicy obecni w tej chwili na rynku mają 35-40 lat. Duża część zbliża się do wieku emerytalnego. Powodem jest brak szkół zawodowych, szkolnictwa zawodowego przygotowującego do pracy w zawodach zajmujących się obróbką stali, obróbki skrawaniem,frezerów, dekarzy, spawaczy. Nawet jeśli ludzie mają pokończone kursy, to brakuję im praktyki zawodowej, którą powinni wynieść już ze szkoły. Nikt nie zatrudni kogoś do pracy zagranicą, by się uczył.

b.) brak jest też odpowiednio przeszkolonych pielęgniarek. W tej chwili jest duże zapotrzebowanie w Skandynawii na pielęgniarki, ale ich nie szkolimy, a te które są zbliżają się do wieku emerytalnego.

c.) koszty pracy są w Polsce strasznie wysokie. W polskich spółkach stoczniowych firmy nie zatrudniają na umowę o pracę, oprócz jednej firmy, która zatrudnia na umowę, reszta zatrudnia na tzw ,,śmieciówki”. Problem jest taki, że to niebezpieczna praca, wypadki się zdarzają, a potem taki człowiek jest pozostawiony sam sobie.

d.) ja też w biurze zatrudniam na umowę zlecenie, a chciałbym zatrudniać na umowę o prace, ale dla studenta musiałbym opłacić składki. Powinny być preferencje przy zatrudnianiu studentów.

e.) jest zupełnie inna mentalność pracodawców w Polsce, niż w Szwecji. Szwecja jest krajem zaufania społecznego, jeśli ktoś powie że tak jest, to tak jest, w Polsce słowo nic nie znaczy.

f.) praca w Szwecji to nie jest tylko zakład gdzie się pracuje, w Szwecji jest to komórka społeczna. Różnica między nami, a Szwecją jest taka, iż w Polsce pracownik szuka pieniędzy a nie pracy.

g.) biurokracja w Polsce. W Szwecji większość rzeczy w urzędzie można załatwić elektronicznie, dużo też można załatwić po prostu na telefon. W Polsce absurdem jest mania pieczątek. W Polsce urzędnik nie rozumie podstawowej sprawy, czyli kto komu świadczy usługę. On, czy ty.

h.) ludzie w urzędach nie pracują po to żeby załatwić sprawę, rozwiązać ją, ale celem ich pracy jest to żeby mieć tzw. ,,dupochron”. Efektem ich pracy ma być nie rozwiązanie problemu, a leżący stos papierów.

i.) przewlekłość w urzędach. Ostatnio rejestrowałem w trójmieście spółkę i czekałem 3 tygodnie. W Szwecji robi się to elektronicznie i załatwia, to w 1 dzień tak samo w Sztokholmie jak i w Malmo. Zbyt jest też skomplikowany wniosek do wypełnienia w KRSie. To nie jest normalne, by wykształcony prawnik i przedsiębiorca nie mógł samodzielnie wypełnić wniosku. Z ustawy wprost to nie wynika, ale urzędy wydają sobie własne wewnętrzne specjalne procedury, które wszystko komplikują.

j.) komplikowanie skomplikowanych ustaw, ale również nieskomplikowanych to ich specjalność. Przykład. Nie dostałem dla moich pracowników w NFZcie karty EKUZ, której nie chciano mi wydać. Gdy spytałem na jakiej podstawie prawnej pani nie chce mi wydać, to usłyszałem, że na podstawie ich wewnętrznego regulaminu, a gdy poprosiłem o informacje co ten regulamin mówi to dostałem odpowiedź, że nie może mi tego przekazać, gdyż to ich wewnętrzny regulamin i nie jest do wglądu. W Anglii jak raz opłacisz składkę zdrowotną zaświadczenie dostajesz na 5 lat. W Polsce z łaską na pól roku. Każą przedstawiać wnioski o delegowaniu. W efekcie pracownicy proszeni są przeze mnie o otrzymanie karty jako turyści..

k.) Ciągłe prześladowania ze strony urzędników. W zeszłym roku miałem sytuację gdzie musiałem mieć ciągle jeden pokój zarezerwowany na kontrole. Miałem dwa razy ZUS, inspekcję pracy, urząd skarbowy, urząd pracy. Wszystko było ok.

l.) W Polsce nie ma czegoś takiego jak upadłość. Prawo upadłościowe to bubel prawny i fikcja. Nie można zrobić upadłości, bo w takiej sytuacji zwykle nie ma pieniędzy na likwidatora. Prawnie nie da się zlikwidować w cywilizowany sposób spółki. Tak samo prawo upadłościowe dotyczące osób fizycznych to też fikcja, co najlepiej pokazują roczne statystyki. To ważne, gdyż w Polsce nie miejsca na margines błędu, nie ma też możliwości uczenia się na błędach, które są często nieuniknione, ale czasami też niezawinione i nieprzewidywalne typu kryzys 2008 roku. Jednak z drugiej strony w Polsce, wykorzystując kruczki prawne i mechanizmy zgodne z prawem, można spokojnie funkcjonować jako bankrut i państwo nic nie może zrobić.

Wiemy już co Polakowi dolega, co go boli. Może więc coś się zmieniło? Może przez to pół roku chociaż część dolegliwości została usunięta? Odpowiedź, rzecz jasna, jest negatywna. W Polsce rząd, sejm, senat, władza nie rozwiązują problemów, tylko tworzą następne. A w przerwach zajmują się biciem piany. Na sztywno.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję