We własnym sosie :)

Zbliża się półmetek pierwszej kadencji rządów Prawa i Sprawiedliwości*. Ostatnie 20 miesięcy naszpikowane było ostrymi sporami i konfliktami politycznymi. W tle majaczą obawy o przyszłość fundamentów polskiego państwa (ustrój, sądy, wolności i prawa obywatelskie). W tych okolicznościach sprawy gospodarki zeszły nieco na plan dalszy. Ta dziedzina życia społeczno-politycznego, zajmująca zwykle czołowe miejsce w debacie publicznej, jest stosunkowo rzadko wymieniana wśród potencjalnych negatywnych skutków PiS-owskiej filozofii rządzenia. Najczęściej wyrażana jest troska o przyszłość finansów publicznych w kontekście wprowadzenia kosztownych projektów: programu Rodzina 500 plus oraz obniżenia wieku emerytalnego. Pojawiają się też informacje o stopniowym pogarszaniu się warunków do prowadzenia biznesu w Polsce, związane ze zmianami przepisów i zaostrzeniem rygoru kontrolnego przez agendy państwa. Tymczasem polska gospodarka kwitnie. Wzrost PKB jest wyższy niż prognozowany, wpływy do budżetu państwa są zdumiewająco wysokie, a obserwowany w 2016 r. zastój w inwestycjach stopniowo przemija.

Byle była „narodowa”

Rząd PiS-u opiera swoją politykę gospodarczą na tzw. planie Morawieckiego. Poza znaczącym poszerzeniem obszaru państwowej własności w sektorze bankowym jak na razie planu tego nie można uznać za wdrożony nawet na poziomie podstawowych zrębów. Istnieje on raczej jako wizja ładu gospodarczego, w którym kluczowe miejsce zajmuje przymiotnik „narodowy”. Wicepremier Mateusz Morawiecki chciałby powstania gospodarki „narodowej”, w której ważna będzie nie tyle efektywność w sensie rachunku ekonomicznego, ile uczynienie z jej dzieł źródła dumy narodowej Polaków. Aktorzy życia ekonomicznego w naszym kraju nie tyle mieliby zmagać się ze sobą w ramach wolnorynkowej konkurencji o klienta i o zyski, ile raczej powinni grać zespołowo, widzieć „większą całość”, przedkładać nad własny interes „misję” ideową sformułowaną przez ośrodek władzy politycznej.

Wizja „narodowej” gospodarki obejmuje znaczące poszerzenie roli państwa, które wyznacza kierunki i nadaje rytm działaniom innych poprzez programy ministerialne, regulacje prawne, nakazy i zakazy oraz dominującą rolę wielkich spółek skarbowych zarządzanych przez partyjnych polityków. Prywatne firmy mają dostać ofertę dobrowolnego (lub przymusowego, jak w wypadku planów MON-u wobec firm z kilku sektorów uznanych za istotne dla obronności państwa) zaprzęgnięcia się w realizację ministerialnych wizji i planów. Oferta będzie obejmować sowite nagrody dla pokornych, natomiast pozostali muszą się liczyć z ryzykiem wzmożonych inspekcji, niekorzystnych interpretacji przepisów przez urzędy skarbowe, równie niekorzystnych wyroków sądowych w realiach przejęcia nad nimi kontroli przez rząd, a nawet z wprowadzeniem zarządu komisarycznego w razie prokuratorskiego śledztwa i sformułowania podejrzeń o związki firmy z osobami działającymi nielegalnie. W gospodarce „narodowej” czymś zupełnie oczywistym jest hierarchia priorytetów, w której definiowany przez polityków interes państwa (co w praktyce oznacza naturalnie interes partii rządzącej i jej działaczy) stoi wyżej niż interesy polskich przedsiębiorców prywatnych.

Tak pojęta gospodarka „narodowa” ma odgrywać ważną rolę wizerunkową. W promocji kraju i polskich produktów na świecie należy się spodziewać epatowania elementami „godnościowymi” i nawiązującymi do treści historycznych niemających wiele do powiedzenia o jakości towarów oraz o ich konkurencyjności. „Dobre, bo polskie” to z jednej strony mało obiecujące odwrócenie idei „dobre, z Polski”, która powinna być ambicją nowoczesnego państwa. Z drugiej strony „unarodowienie” myślenia o gospodarce rodzi wymóg, aby polskie było tak bardzo polskie, by bardziej polskie być już nie mogło. W tym miejscu perspektywy rodzimej gospodarki padają ofiarą szerzej zakrojonej filozofii państwa homogenicznego etnicznie, a konkretnie prowadzonej przez obecny rząd polityki imigracyjnej, w której górę bierze „opcja zero”.

Bez obcych

Niechęć partii rządzącej i całego środowiska polskiej prawicy narodowo-konserwatywnej wobec imigracji jest powszechnie znana od nieco ponad dwóch lat. Wraz z nasileniem się w 2015 r. kryzysu uchodźczego w Polsce – która imigrantów z państw muzułmańskich niemalże nie widziała – prawica rozpętała istną histerię antyuchodźczą, która w krótkim czasie przekształciła się w uniwersalne odrzucenie wszystkiego, co obce. Strach przed islamistycznym terrorem był tutaj tylko punktem wyjścia. Islamofobia szybko przeistoczyła się w ogólną ksenofobię, której ofiarą paść może nie tylko dziewczyna ubrana w nikab, lecz także student z Meksyku o karnacji nieco ciemniejszej od tej u przeciętnego Polaka, profesor prowadzący w tramwaju rozmowę w języku niemieckim, a w końcu – co tutaj kluczowe –mieszkający w domu w pomorskim Chwaszczynie pracownicy z Ukrainy. Od strachu przed zamachami radykalnych islamistów oraz przed napływem „setek tysięcy” muzułmańskich uchodźców przeszliśmy do niezgody na przyjazd i zamieszkanie w Polsce w zasadzie jakichkolwiek imigrantów.

Rząd nabiera wody w usta za każdym razem, gdy media donoszą o kolejnych aktach agresji werbalnej lub fizycznej wobec obcokrajowców na ulicach polskich miast (a doniesienia takie czytamy co tydzień, a często kilka razy w tygodniu). Nie reaguje oburzeniem na padające wówczas sugestie, że daje w ten sposób przyzwolenie lub nawet udziela zachęty autorom takich działań. W bardzo czytelny sposób sygnalizuje sympatię lub „zrozumienie” dla „patriotyzmu” środowisk epatujących ksenofobią. Ale najlepszym dowodem na odrzucenie scenariusza, w którym Polska miałaby w przyszłości nabrać charakteru państwa etnicznie heterogenicznego, jest wypowiedź wicepremiera Jarosława Gowina. W kontekście napływu pracowników z Ukrainy Gowin wyraża nadzieję, że ci spośród nich, którzy pozostaną na stałe, będą się asymilować i tożsamościowo stawać Polakami1. W państwie europejskim XXI w. to zaiste zdumiewająca koncepcja.

Zagrożenia, jakie dla polskiej gospodarki niesie filozofia rządów PiS-u, są długofalowe. Straty wygenerowane przez stawianie wysokich barier dla imigracji ekonomicznej oraz rozbudzenie tak silnych resentymentów nacjonalistycznych ujawnią się dopiero po wielu latach, gdy obecny rząd będzie częścią historii. Fatalna sytuacja demograficzna naszego kraju jest powszechnie znana, podobnie jak fakt, że po 2020 r. nasz rynek pracy odczuje impet odpływu pracowników i deficytu podaży siły roboczej. Ze względu na obniżenie wieku emerytalnego te kłopoty prawdopodobnie przyśpieszą. Prawica wierzy, że trend demograficzny da się odwrócić i temu rzekomo ma służyć program Rodzina 500 plus. Jednak realnie taka perspektywa nie istnieje. Inaczej aniżeli w słabo rozwiniętych społeczeństwach przedprzemysłowych, gdzie większa liczba potomstwa pracującego od młodych lat była ekonomicznie korzystna dla gospodarstw domowych, w zurbanizowanym i zindustrializowanym społeczeństwie dzieci stały się istotnym punktem bilansu rodzinnego, ale po stronie kosztów. Powszechnie akceptowany wybór cywilizacyjny obarcza dzieci obowiązkiem nauki, zwalnia zaś ze świadczenia pracy na rzecz rodziny. Konsumpcyjny styl życia dodatkowo potęguje ich potencjał do tworzenia kolejnych kosztów – dzieci w pewnym wieku stają się konsumentami drogich dóbr. Rezygnacja z posiadania licznego potomstwa jest zatem w tym świecie ekonomiczną koniecznością, a programy takie jak Rodzina 500 plus mogą jedynie nieco zmniejszyć szok, jaki regres demograficzny wywoła na rynkach pracy, w systemach socjalnych i w polityce podatkowej państw. Zmiana trendów demograficznych mogłaby nastąpić tylko w sytuacji zapaści ekonomicznej i powrotu szerokich grup społecznych do życia w nędzy. To oznacza, że renesans demograficzny i osiągnięcie wysokiego poziomu dobrobytu materialnego stoją ze sobą w nieprzezwyciężalnej sprzeczności.

Jedyną alternatywą dla nieosiągalnego odbicia demograficznego Polaków jest więc imigracja pracowników. Obecna polityka polskiego rządu tę alternatywę polskiej gospodarce odbiera. Przygotowuje za to mentalnościowe podłoże dla długotrwałego, społecznego odrzucenia idei imigracji zarobkowej do Polski.

Suchą stopą przez kryzys demograficzny

George Friedman, strateg znany w Polsce z koncepcji o mocarstwowej przyszłości naszego kraju, twierdzi, że regres demograficzny nie musi być ekonomiczną katastrofą. Przy spadającej liczbie populacji nawet zerowy wzrost PKB będzie oznaczał jego wzrost per capita, a więc poprawę średniego poziomu życia. Dodatkowo spadek podaży siły roboczej spowoduje wzrost jej ceny (a więc płac) przy jednoczesnym spadku ceny pieniądza, przez co obecny trend wzrostu nierówności majątkowych zostanie zahamowany i zacznie się cofać. Warunkiem tak pomyślnego scenariusza jest utrzymanie istniejącej infrastruktury inwestycyjno-produkcyjnej oraz tempa procesów innowacyjnych, pozwalających na zastępowanie pracowników automatyzacją oraz uzyskiwanie wysokiej wartości dodanej nowych produktów.

Oba te warunki wyglądają jednak problematycznie z polskiej perspektywy. Polska jest dopiero w trakcie budowy własnej bazy kapitałowej, co oznacza, że rychły kryzys demograficzny i zwielokrotniony popyt na pracowników tylko punktowo podniosą cenę za pracą, a w wielu miejscach będą oznaczać konieczność zamykania biznesów. W efekcie nastąpi spadek podaży miejsc pracy, ograniczeniu ulegnie konkurowanie o pracownika – a w konsekwencji wzrost płac naturalnie wyhamuje. Polska gospodarka pozostanie z problemem stosunkowo nielicznej grupy czynnych zawodowo obywateli w relacji do rosnącej armii emerytów, mając nadal relatywnie niski poziom płac w porównaniu z placami w krajach najbardziej rozwiniętych. Odpowiedź na zapaść systemu emerytalnego będzie więc zapewne fiskalna, a rosnący wolumen zobowiązań wobec państwa (w tym najpewniej także w punkcie kosztów pracy) okaże się dodatkowym czynnikiem zniechęcającym do podejmowania ryzyka działalności gospodarczej. Ostatecznym rezultatem tego procesu będzie model gospodarczy oparty na filarze inwestycji zagranicznych, nadal przede wszystkim poszukujących relatywnie taniej siły roboczej, oraz na filarze firm państwowych wypłacających wręcz urzędowo ustalane sumy. I znów jedyną alternatywą wobec tego scenariusza wydaje się otwarcie na imigrację zarobkową, tak aby zapełnić luki na rynku pracy przez kolejne lata, co jest polskim przedsiębiorstwom potrzebne do rozwoju kapitałowego.

Co istotne, w interesie polskiej gospodarki nie jest to, aby przybywający w przyszłości imigranci pochodzili tylko z jednego (podobnego do naszego) kręgu kulturowego (ani tym bardziej aby się asymilowali i przeistaczali tożsamościowo w etnicznych Polaków, porzucając swoją kulturę). Wielokrotnie oficjalne czynniki rządowe mówią o częściowej otwartości, ale wyłącznie na imigrację z państw takich jak Ukraina czy Białoruś lub na polskich repatriantów z państw byłego ZSRR. To są w istocie pierwsze, najbardziej realistyczne kierunki pozyskiwania pracowników dla gospodarki, która na tle europejskich konkurentek nie może zaoferować nic aż tak atrakcyjnego. Jednak jeśli innowacyjność – warunek ekonomicznego przetrwania w epoce społeczeństwa o niekorzystnej strukturze wiekowej – jest celem naszego rozwoju, to nie wolno zapominać, że w znacznym stopniu szanse na nią zwiększa heterogeniczność kulturowa społeczeństw. A konkretnie ­– wielokulturowość zespołów realizujących projekty badawcze i biznesowe.

Nie wystarcza tutaj zróżnicowanie doświadczeń życiowych ludzi, którzy np. poprzez wieloletni pobyt za granicą nabyli znaczny poziom kompetencji międzykulturowych, choć takie dwukulturowe jednostki są bardzo kreatywne (dotyczy to więc każdego zdolnego imigranta, który integruje się z kulturą polską). Obok nabytych ważne dla wyników pracy kreatywnej są także wrodzone czynniki różnicujące ludzi. Liczne badania przeprowadzone w ostatnich latach w heterogenicznych społeczeństwach Europy Zachodniej i Ameryki Północnej wykazały, że obecność w zespołach przedstawicieli obu płci, ludzi w różnym wieku (odmienne doświadczenia pokoleniowe), pochodzących z różnych kultur, o różnych tradycjach, wyznaniach religijnych, orientacjach seksualnych generują lepsze wyniki poprzez konfrontację odmiennych sposobów myślenia i uwzględnienie potrzeb klientów tworzących społeczność heterogeniczną. Ludzie, których różni background, dysponują różnymi systemami skojarzeń, a właśnie zaskakujące, nieoczywiste, nawet paradoksalne skojarzenia są kuźnią innowacji.

Nie ma innowacji bez otwartości

Aby zarabiać, chcemy i musimy sprzedawać za granicę. Naszym największym importerem są Niemcy – kraj, który jest i pozostanie kulturowo zróżnicowany. Jeśli polskie produkty mają odnosić coraz większe sukcesy nad Renem, to obecność Turka i Somalijczyka w zespole kreatywnym polskiej firmy na pewno przyniesie lepsze efekty niż reklamówka ze skrzydłami husarii w tle. Jeśli polska gospodarka pozostanie „100 procent Polish”, jeśli będzie się kisić wyłącznie we własnym sosie, to proces rodzenia się innowacji będzie utrudniony niczym zakładanie rodzin zbyt często przez zbyt bliskich kuzynów lub mieszkańców tej samej wsi.

Jeśli będziemy mieli zbyt mało rąk do pracy i kapitału, a za dużo wydatków na emerytury i zasiłki, to utopimy to, co udało się od 1989 r. zbudować w morzu marazmu, podatków, etatyzmu i beznadziei. W tym kierunku wiedzie niestety wizja tzw. planu Morawieckiego, gdzie za dużo „narodowości”, dumy, opresyjnego urzędnika i pisania palcem po wodzie. Mało w niej natomiast tak potrzebnych do innowacyjnego odbicia otwartości, błysku, ryzyka i wiary w potencjał ludzkiej inicjatywy.

Piotr Beniuszys – politolog i socjolog, mieszka w Gdańsku; członek zespołu redakcyjnego i autor licznych publikacji w „Liberté!”.

[1] J. Gowin, J. Suchecka, Brakuje nam rąk do pracy. Po obniżeniu wieku emerytalnego ten problem się pogłębi, <http://wyborcza.pl/7,75398,22073194,jaroslaw-gowin-brakuje-nam-rak-do-pracy-po-obnizeniu-wieku.html>.

* Tekst ukazał się pierwotnie w XXVII numerze Liberté!. Cały numer do kupienia w e-sklepie.

Apel o solidarność z rosyjskimi demokratami :)

W duchu szukania porozumienia z Rosjanami przez lata działała paryska „Kultura”. Jak pisał Czesław Miłosz, budowanie mostów pomiędzy Polską i tą „inną” Rosją było ważnym powodem tytanicznych wysiłków środowiska skupionego wokół Jerzego Giedroycia. W tym duchu powinniśmy działać również dzisiaj, przełamywać niechęć do Rosjan i jasno deklarować poparcie dla tych, którzy występują przeciwko reżimowi Putina. Nie wolno nam zwątpić w słuszność tej sprawy, nawet jeśli grono liberalnych demokratów w Rosji jest dziś bardzo nieliczne i słabe. Pamiętajmy, że opozycja w Polsce w latach siedemdziesiątych też była nieliczna i słaba, a jednak, przy wsparciu wolnego Świata, udało jej się zmobilizować masy, które utworzyły wielomilionowy ruch na rzecz zmian. To może kiedyś nastąpić również w Rosji.

Juliusz Mieroszewski pisał, że „zoologiczna nienawiść do Rosji jest równie poniżająca jak antysemityzm” i nie powinniśmy jej w sobie kultywować. Wiadomo jednak, że w trakcie wojny między „złą” Rosją i „dobrą” Ukrainą łatwo o deklaracje nienawiści, a trudno o szukanie sojuszników w obozie wroga. Nic jednak nie przyczyniłoby się do pokoju bardziej niż przejęcie władzy na Kremlu przez demokratycznych liberałów. Dziś to wydaje się dość odległe, ale zwróćmy uwagę, że fatalizm i patrzenie na Rosję, jako na niedemokratyczne, wrogie imperium, które się nigdy nie zmieni, jest na rękę Putinowi. On chce, żebyśmy w to wierzyli, bo to osłabia naszą wolę pomocy jego wrogom w Rosji.

Władimir Putin nie ma żadnych oporów przed wspieraniem prorosyjskich partii politycznych w całej Europie. My też nie powinniśmy mieć oporów przed wspieraniem tych Rosjan, którzy popierają demokratyczne zmiany w swoim kraju. Nawet jeśli możemy to zrobić tylko symbolicznie. Zachęcam wszystkich do poparcia poniższej deklaracji, co można zrobić na stronie www.change.org

Szanowny Panie Przewodniczący Parlamentu Europejskiego,
Szanowny Panie Przewodniczący Rady Unii Europejskiej

Rok 2014 w relacjach między Rosją a Unią Europejską i jej sojusznikami upłynął pod znakiem narastania konfliktu wokół wydarzeń na terytorium Ukrainy. Na progu 2015 roku nie widać jego końca: Krym nadal jest anektowany, a wzniecona przez Rosję zbrojna rebelia w Donbasie trwa. Równocześnie Putin toczy wojnę z rosyjskim społeczeństwem obywatelskim – wojnę jak na razie bezkrwawą, ale prowadzącą do coraz większego upodobniania się Rosji do ZSRR czasów Breżniewa, kraju pozbawionego prawie całkowicie niezależnych mediów i niezależnych organizacji, izolowanego na arenie międzynarodowej i pogrążającego się w gospodarczym kryzysie.

Choć opisana sytuacja nie skłania do optymizmu, my nie chcemy porzucać nadziei na lepsze jutro dla Rosji. Widzimy źródło tej nadziei w wielotysięcznych marszach pod hasłami „za wolność naszą i waszą!” oraz „stop wojnie!”, jakie odbyły się w ubiegłym roku w różnych miastach Federacji Rosyjskiej, i w setkach pojedynczych gestów świadczących o poparciu przynajmniej części społeczeństwa rosyjskiego dla proeuropejskich i antykorupcyjnych idei Euromajdanu. Nie chcemy ulegać rusofobicznemu przekonaniu, że Rosja skazana jest na samodzierżawie, bo jej naród rzekomo nigdy nie podniesie się z kolan.

Unia Europejska posiada obecnie instrument wpływania na sytuację w Rosji – może stopniowo znosić, łagodzić lub zaostrzyć sankcje nałożone na Rosję w związku z jej działaniami przeciwko Ukrainie. W niedalekiej przyszłości skuteczność tego instrumentu ma szansę wzrosnąć, jeśli załamanie się rosyjskiej gospodarki nakłoni jednak Kreml do poszukiwania możliwości porozumienia z Zachodem.

 Apelujemy tedy do Unii Europejskiej, aby w rokowaniach dotyczących rozwiązania kryzysu wobec sytuacji na Ukrainie nie zapominano o rosyjskich demokratach. Apelujemy o wywieranie nacisku na władze Rosji w celu zmuszenia ich do zaprzestania szykan wobec niezależnych mediów i organizacji pozarządowych. Apelujemy o domaganie się przeprowadzenia w Rosji uczciwych wyborów do władz federalnych i regionalnych, uwolnienia więźniów politycznych i ustanowienia prawdziwej niezawisłości sądów. Apelujemy o sprzeciwienie się kampanii nienawiści przeciwko tym, co nie krzyczą z entuzjazmem „Krym nasz!”, lecz mieli odwagę powiedzieć, że wojna z bratnim narodem ukraińskim to zbrodnia i hańba; o solidarność z tymi, którzy już pokazali, że sami umieją być solidarni.

Demokratyzacja Rosji jest nie tylko szansą na lepsze życie dla obywateli tego kraju – to także nadzieja na stabilny pokój i możliwość wspólnego z Rosją rozwiązywania problemów współczesnego świata.

Krótka historia UPA dla Polaków :)

Większość Polaków kojarzy UPA wyłącznie z mordem wołyńskim. W czasach PRL najgorszą zbrodnią UPA długo miała być śmierć gen. Świerczewskiego, którego dzisiaj mało kto żałuje. Dopiero w latach 70 i 80 dopuszczono mówienie o Wołyniu, czego przedtem unikano, chodziło bowiem o przedwojenne ziemie odebrane Polsce przez Związek Radziecki. UPA było przedstawiane zgodnie z oficjalną radziecką doktryną, to znaczy jako kolaboranci Hitlera i krwawi nacjonaliści. Nie mogło być inaczej, bowiem Moskwa chciała Ukrainę zrusyfikować. Ukrainiec odmawiający  zostania radzieckim Rosjaninem musiał być oskarżany o nacjonalizm a najlepiej o faszyzm. Straszenie UPA było więc propagandowo szalenie użyteczne. Podsycanie w Polsce lęku nie tylko przed Niemcami, ale także przed Ukraińcami miało dawać legitymizację tezie o potrzebie przyjaźni polsko-rosyjskiej (radzieckiej). Tyle o sprawach propagandy.

Historia ukraińskiego ruchu narodowego staje się niezrozumiała, jeśli nie uwzględni się szoku i traumy, jaką spowodował katastrofalny dla Ukraińców wynik I wojny światowej. Nawet społeczeństwa tak małe jak Litwini, czy Estończycy wybiły się na niezależność, gdy tymczasem najbardziej liczna w regionie społeczność ukraińska nie uzyskała własnego państwa. Ukraiński ruch narodowotwórczy w wieku XIX i do I wojny był w przeważającej mierze zorientowany socjaldemokratycznie i lewicowo. Tragiczna porażka wywołuje dyskusję o jej przyczynach oraz zasadniczy zwrot ku nacjonalizmowi.

Nie nastąpiło to jednak od razu. Część ukraińskich elit intelektualnych wiązało przez krótki czas nadzieję na niezależność z nowopowstałą Ukraińską Socjalistyczną Republiką Radziecką. Nie bez powodu, ale też nie bez ogromu złudzeń.  W początku lat dwudziestych ukraińska kultura mogła rozwijać się tam dość swobodnie. Po raz pierwszy w dziejach młodzież mogła się uczyć w ukraińskojęzycznej szkole. Po stronie polskiej ruch ukraiński nie miał aż takich swobód.

Od roku 1927 Stalin dokonuje jednak czystki ukraińskich „nacjonalistów”,  co oznaczało koniec iluzji co do ułożenia się stosunków rosyjsko-ukraińskich na równych prawach. Zarazem zasadniczemu osłabieniu ulegają  lewicowe  tendencje w ukraińskim ruchu narodowym. Głos natomiast zyskują prawica i nacjonaliści. Mogą się oni organizować jedynie w II RP i na emigracji. Wśród  młodzieży ukraińskiej, której przywódcą jest żołnierz I wojny Jewhen Konowalec,  następuje radykalizacja.

Wtedy powstaje tekst – deklaracja, jaką jest „Nacjonalizm integralny” Dmitro Dońcowa, który staje się niemal biblią ukraińskiego nacjonalizmu.

Te procesy prowadzą do powstania Ukraińskiej Organizacji Nacjonalistów. Jej pierwszy założycielski zjazd, jednoczący istniejące już wcześniej ugrupowania ma miejsce w Wiedniu, w styczniu-lutym 1929. UON ma antybolszewickie nastawienie wobec tego, co dzieje się w ZSRR. Ma też nastawienie antypolskie stojąc na antypodach tego nurtu ukraińskiego ruchu narodowego, jaki wiąże się z nazwiskiem Petlury. Polskie obietnice dane Ukraińcom nie zostają dotrzymane (m.in. utworzenie uniwersytetu ukraińskiego we Lwowie), a życie kulturalne i ukraińska oświata była w II RP coraz bardziej krępowane. Powstanie UON tylko pogłębia te negatywne tendencje po stronie polskiej a z czasem narastająca radykalizacja UON powoduje też coraz silniejszą wzajemną wrogość. W 1938 ginie  Jewhen Konowalec. Starania o polityczny spadek po nim prowokują silne podziały,  na przywódcę wybija się ostatecznie wypuszczony z polskiego więzienia w 1939 Stefan Bandera.

Prawdziwym początkiem wojny dla ukraińskiego ruchu narodowego jest rok 1938. Ukraińcy traktują oderwane od Czechosłowacji (i Słowacji) Zakarpacie jako swoisty Piemont. Organizowane jest tam powstanie zbrojne i powstaje jednodniowe państwo. Kończy się to wszystko zupełną porażką

Na wybuch wojny niemiecko-polskiej UON reaguje natychmiast akcją militarną. Na terenach Galicji wybucha antypolskie powstanie, tłumione jako dywersja przez polskie władze. Jednak znacznie gorsi dla Ukraińców okażą się sowieci, którzy zjawili się tam po 17 września 1939.

W latach 1939-41 ośrodkiem ukraińskiego życia politycznego staje się na moment Kraków. Przywódcy UON, przewidując wybuch wojny rosyjsko-niemieckiej snują tu  plany powstania na terenie sowieckiej strefy okupacyjnej. Ich działalność cieszy się tolerancją strony niemieckiej.

Z chwilą rozpoczęcia wojny niemiecko-sowieckiej i zajęcia Lwowa ogłoszona jest tam przez UON deklaracja niepodległości. Niemcy jednak nie godzą się na to i Stefan Bandera zostaje wywieziony do obozu koncentracyjnego.  Współpraca ukraińsko-niemiecka trwa przez pewien czas, ale UON uświadamia sobie własne złudzenia. Ciągłe rekwizycje i zaciąg siły roboczej do Niemiec powoduje, że Ukraińcy zaczynają organizować oddziały samoobrony. Pierwsza taka szersza formacja powstaje na Wołyniu pod przywództwem Tarasa Bulby.

Ukraińcy zaczynają zdawać sobie sprawę, że zmuszeni są walczyć na dwa fronty – z III Rzeszą i sowiecką Rosją. Opuszczają więc szeregi policji podporządkowanej władzom okupacyjnym. Moment, w którym powstaje UPA (Ukraińska Armia Powstańcza) jest trudny do określenia, ponieważ nazwą tą posługuje się na początku kilka formacji. Ostatecznie jednak początek UPA jako podporządkowanej UON to koniec roku 1942. Zdanie sobie z tego sprawę jest istotne. O ile bowiem UON można zarzucić kolaborację z III Rzeszą w latach 1939-1942, to UPA z III Rzeszą nie kolaborowała a z nią walczyła.

Przywództwo UON i UPA wyobrażało sobie zakończenie II wojny na podobieństwo zakończenia I wojny – wielkie potęgi regionu miały ulec załamaniu co wytworzyć miało  polityczną pustkę. W niej UON chciał wywalczyć miejsce dla własnego państwa. Z tego punktu widzenia istotnym konkurentem stawali się na terenach Wołynia i Galicji Polacy. Stąd zamiar ich wypędzenia, co zakończyło się sprowokowaniem masowych mordów na Polakach. Do tragedii tej przyczyniły się szczególne demoralizujące warunki wojny oraz zadawnione stosunki społeczne (m.in. konflikt dwór-wieś). Mord ten nie dał UON/UPA niczego, stał się natomiast szalenie trudnym historycznym balastem.

Polaków wysiedlił ostatecznie Stalin, a UPA w beznadziejnej walce z Sowietami przeżywało krwawą gehennę przez powojenne  lata, stając się przedmiotem niebywałych represji.  W tym powojennym czasie los żołnierzy UPA bardzo przypomina los „żołnierzy wyklętych”. Na kiedy datować koniec walki UPA trudno rozstrzygnąć. W w roku 1950 ginie dowódca Roman Szuszkiewycz. Walka zamiera a represje trwają jeszcze długo.

Rosja Sowiecka zmobilizowała gigantyczną machinę propagandową, aby UPA całkowicie zdyskredytować. Zasadniczym zarzutem była kolaboracja z III Rzeszą. W istocie pakt Hitler-Stalin (Ribbentrop-Mołotow) był znacznie poważniejszą współpracą i o bez porównaniu większym znaczeniu i skutkach niż pełne złudzeń próby współpracy ze strony ukraińskiego ruchu narodowego. Jakiekolwiek inna prezentacja UPA jak tylko faszystów  i kolaborantów rujnowałaby jednak sowiecką narrację II wojny – „wojny ojczyźnianej”.

Dla patriotycznie nastawionych Ukraińców natomiast UPA, przede wszystkim dzięki powojennej martyrologii stała się legendą, której treścią było poświęcenie i ofiara. Jak też z wszelkimi tego typu legendami bywa o własnych grzechach trudno było przy tym mówić, tym bardziej, że rosyjska propaganda nie zostawiała na UPA suchej nitki. Legenda była zresztą obecna tylko na Ukrainie zachodniej.

Dzisiaj po legendzie tej pozostało niewiele. Nawet czarno-czerwona flaga, budząca w Polsce tyle kontrowersji przez większość młodszego pokolenia nie jest już kojarzona z UPA. Im bardziej Ukraina będzie stała na własnych nogach tym bardziej legenda UPA będzie bladła. Dowodzą tego słabe wyniki w wyborach tych formacji, które do UPA się odwołują. Nowe ukraińskie państwo ma też własną legendę niebiańskiej sotni i w gruncie rzeczy innej legendy już nie potrzebuje. Krytyczny rozrachunek z własną przeszłością będzie natomiast możliwy, gdy walka o samodzielny byt, jaka obecnie toczy się Rosją, będzie zakończona.

Polacy o mordzie wołyńskim nie mogą zapominać, ale konieczny jest też namysł jak upamiętnienie tej tragedii i jej ofiar służyć może pojednaniu z Ukraińcami. Nienawiść, bowiem nie służy pamięci o zmarłych, lecz psuje dusze żywych.

 

Nocny lis na Krymie – rozmowa z Grzegorzem Przebindą :)

W waszym pokoleniu, wśród ludzi młodych w Polsce, na Białorusi, na Ukrainie, w Rosji już nie urodzi się żaden Janukowycz, nie wyrośnie z waszego pokolenia żaden Łukaszenka, żaden Putin. Sądzę, że Rosję, Ukrainę i Białoruś uratują młodzi Rosjanie, młodzi Ukraińcy, młodzi Białorusini.

Z prof. Grzegorzem Przebindą z Instytutu Filologii Wschodniosłowiańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej im. Stanisława Pigonia w Krośnie, wykładowcą i publicystą, znawcą Rosji, Ukrainy i Białorusi, rozmawiamy o sytuacji na Wschodzie i politycznych woltach Putina.

Martyna Niedośpiał: W tekście poświęconym Rosyjskim myślicielom Isaiaha Berlina („Tygodnik Powszechny”, nr 16/2004) przywołuje Pan jego esej zatytułowany Lis i jeż. Berlin nawiązuje w nim do wersetu z greckiego poety Archilocha: „Lis wie wiele rzeczy, ale jeż jedną niemałą”. Pisze Pan: „Autorytarne <<jeże>> skłonne są widzieć w historii <<rozumne konieczności>>, podczas gdy liberalne <<lisy>> wolą zdecydowanie samo życie z jego – oby jak najszerszą – wolnością wyboru i różnorodnością”.  Czy Putin to „jeż”? Czy może trafniej byłoby określić go jako „nocnego lisa, który chciałby być jeżem” – mianem,  jakie u Berlina przypadło Dostojewskiemu ?

prof. Grzegorz Przebinda: Nie jestem pewien, czy tego określenia można używać w odniesieniu do polityków. Wątpię zarazem, iż Władimir Putin zasługuje, żeby oglądać go z tej perspektywy. Przestrzeń myśli rosyjskiej jest przestrzenią elitarną, a gdy dyskutuje się z myślicielami Rosji, dyskusja odbywać się winna – nawet jeśli się z nimi spieramy – na pewnym wysokim poziomie. Wypowiedzi zaś Putina – szczególnie te z ostatnich lat – sprawiają, że trudno jest traktować go poważnie jako lisa czy jeża. Jest on raczej, gdy chodzi o „stylistykę” wypowiedzi takim samym gburem i cynikiem jak Lenin… Swoją drogą, nawet masowy zbrodniarz Stalin był w swych publicznych wypowiedziach bardziej kulturalny aniżeli Lenin i Putin…

Stalin - Putin
Stalin – Putin

Z pewnością nie jest prawdą – czego chciałaby część komentatorów w Polsce – że Putin zawsze był taki sam. Prezydent Rosji wyraźnie ewoluował, nie zawsze był tak cyniczny i dogmatyczny, jak obecnie. Jego cele są jednak teraz inne niż na początku XXI wieku. Wcześniej jego celem była jednak modernizacja Rosji, choć naturalnie z pogwałceniem praw człowieka. Jego wizja polityki opierała się na modelu słynnej „demokracji suwerennej”. A było to w istocie rzeczy zaprzeczenie demokracji, podporządkowanie reguł ustroju interesom państwa rosyjskiego. Wszystko to jednak było nastawione na określoną przestrzeń zamkniętą wewnątrz tego państwa.

Obecnie, Putin nie waha się przed użyciem siły na terytorium, jakie nie należy do Federacji Rosyjskiej – terytorium, które jest odrębnym państwem, traktowanym bezprawnie jako „bliska zagranica”. W tym sensie, można by może stwierdzić, że Putin jest zarówno lisem jak i jeżem. Taktykę i strategię formułuje poprzez swoje cele. Stara się teraz nie tyle o modernizację Rosji, co o jej rozszerzenie, kosztem państw sąsiednich, które kiedyś należały do ZSRR.

Czy obecna polityka Putina to próba restauracji imperium? Nie tylko w kontekście Ukrainy, ale i Kaukazu.

Kaukaz jest pojęciem szerokim. Jeżeli mówimy o Kaukazie Północnym, czyli obszarze należącym do Federacji Rosyjskiej, to jest to zupełnie inna kwestia. Niezależnie od tego, na ile potępiamy politykę Putina w Czeczenii, uznajmy, że terytorium to prawnie wchodzi w zakres Federacji Rosyjskiej. Czym innym jest natomiast przypadek Gruzji po południowej stronie Kaukazu, tam rosyjska akcja przybrała już formę agresji. To, co się stało teraz, to kolejny etap realizacji agresywnych zakusów Kremla. Ukraina na dodatek,  zarówno historycznie jak i geograficznie jest państwem należącym do Europy, leży na zachód od Rosji. Obecna akcja Putina, wspomaganego przez marionetkową Radę Federacji Rosyjskiej, ma więc zupełnie inny, nowy wymiar, bardzo dla Europy groźny.

Ale i dla samej Rosji jest to zgubna droga – już wielki Piotr Czaadajew mówił prawie dwieście lat temu, iż głównym problemem Rosji jest „geografia”. Miał on na myśli tę ogromną przestrzeń, której władcy Moskwy i Petersburga nie potrafili „uhistorycznić”, czyli zagospodarować. Putin – poza tym, że rosyjska ziemia-matka daje mu szczodrze do dyspozycji całą tablicę Mendelejewa, gaz i ropę – nie ma żadnego pomysłu na uczynienie z Rosji kraju sukcesu gospodarczego.

Na ile silna jest wobec tego w społeczeństwie rosyjskim chęć powrotu do polityki mocarstwowości? Czy zwykli Rosjanie w ten sposób odbierają agresję na Krymie?

Aby to ocenić, potrzebne byłoby przeprowadzenie badań socjologicznych, konieczne jest regularne obserwowanie nastrojów. Sam patrzę na Rosję z dość rozległej perspektywy, ale wielu rzeczy nie jestem w stanie przewidywać. Teraz docierają do mnie  jakieś informacje, że prawdopodobnie 2/3 społeczeństwa rosyjskiego popiera to, co my słusznie nazywamy agresją na Ukrainę. Jednakże obywatele rosyjscy popierają nie tyle „agresję”, co „bardziej zdecydowaną formę obecności Rosji na Ukrainie”, potrzebną, ich zdaniem, oraz zgodną z prawem – w sytuacji, gdy Janukowycz, jak mówią, został nielegalnie odwołany z funkcji prezydenta. Taką opinie usłyszałem dziś od bardzo szanowanej przeze mnie osoby z jednego z uniwersytetów moskiewskich, która twierdzi, że nie jest to agresja militarna i że dla Polski nie ma żadnego niebezpieczeństwa.

Nie mogę się jednak z tym zgodzić, uważam że zostały przekroczone wszelkie granice, bez względu na to, czy Janukowycz był odwołany legalnie czy też nie. Ta akcja Putina jest nie tylko niemoralna, ale także niezgodna z prawem międzynarodowym

Nie jest jednak słuszne przekonanie, że wszystko co dzieje się na Ukrainie – za sprawą opozycji, od drugiego Majdanu – jest z natury rzeczy święte. Trzeba kategorycznie stwierdzić, że wśród dzisiejszych opozycjonistów ukraińskich są nacjonalistyczne siły wrogie nie tylko Rosji, ale i całej Europie, w tym Polsce, a nawet humanistycznemu chrześcijaństwu. Ale to nie Putin będzie naprawiał Ukrainę przy pomocy swoich sił zbrojnych, niechże najpierw wykorzeni nacjonalizm, faszyzm i korupcję u siebie w Federacji Rosyjskiej.

Czy rosyjskie elity intelektualne w jakikolwiek sposób identyfikują się z agresywną polityką Putina?

Owszem, to przecież elity kształtują opinię publiczną w stolicach. Nie mam tu nawet na myśli dziennikarzy, którzy są na służbie władzy i biorą za to pieniądze, ale ludzi w miarę uczciwych.  Dopiero za jakiś czas będziemy wiedzieć, kto sprzeciwiał się otwarcie, kto ma na tyle intuicji, mądrości, że widzi już teraz, iż nie wolno było straszyć Ukrainy wojną i dokonywać tej lisiej, pełzającej inwazji na Krym.

Chciałbym tu podkreślić, że szczególnie jeden z pisarzy rosyjskich zasługuje w moich oczach na potępienie. Jest to Eduard Limonow, który na łamach gazety „Izwiestija” publikuje teksty jawnie nawołujące do przyłączenia Krymu do Rosji w sposób zbrojny. A redakcja poważnego pisma pozwala mu takie teksty publikować. Limonow mówi, że Rosja musi nauczyć Ukraińców porządku, że rosyjska cywilizacja jest wyższa, a Ukraińcy żyją na modłę patriarchalną z czasów Gogola. To Rosja jakoby przyniesie Ukrainie nową cywilizację – Limonow zawsze to twierdził, nigdy jednak nie było poważnych łamów, na których mógłby otwarcie to wyrażać.

Czy opinie Limonowa w jakimś stopniu wyrażają mesjanistyczny styl myślenia? Przekonanie, że Rosja ma posłannictwo wobec narodów prawosławnych? Czy to jedynie trend marginalny?

Limonow prezentuje swego rodzaju darwinizm w polityce międzynarodowej – przekonanie, że silniejszy pożera słabszego. Byli już tacy myśliciele w dziejach XIX-wiecznej Rosji, np. Nikołaj Danilewski, Michaił Katkow podczas powstań polskich. Wielu pisarzy i myślicieli było przekonanych, że Rosjanie zawsze występują jako cywilizatorzy, przyłączają sąsiednie tereny do Imperium, oczywiście dla dobra samych autochtonów.

Jak silne jest oddziaływanie rosyjskiej propagandy? Czy przeciętny Rosjanin może uwierzyć w tezę o Ukraińcach szkolonych na Litwie czy w Polsce?

Tą metodą propagandy posługiwano się w Europie w najgorszych dekadach jej historii. Goebbels przecież rzucił tezę, że należy formułować wobec wroga jak najbardziej absurdalne zarzuty, bo nawet jeśli ktoś w całości ich nie przyjmie, to wszak częściowo uzna je za prawdę…

Putin jest przyzwyczajony, że podczas konferencji prasowych nikt mu nie zadaje kłopotliwych pytań, wszyscy, poza małymi wyjątkami, formułują pytania „państwowotwórcze”… Putin zresztą rzadko  odpowiada na pytania dziennikarzy, bo raczej na konferencjach prasowych wygłasza tylko podoficerskie orędzia dla swoich zwolenników. I cieszy się z ich rechotu… Nie sądzę np., żeby w Radzie Federacji Rosyjskiej nie było nikogo rozsądnego, kto nie sprzeciwiałby się – choćby w duchu – putinowskiej polityce w odniesieniu do Ukrainy. Ale otwarcie nie sprzeciwił mu się nikt…

Czy „rosyjskość” Krymu istnieje? W końcu ponad 60% tamtejszej ludności to Rosjanie, zawsze też posiadali szeroką autonomię.

Jest tam rzeczywiście 60% Rosjan, ale pamiętajmy że obok 20% Ukraińców, jest też 10-12% Tatarów krymskich, a cała ludność Krymu to niecałe 2 mln osób. Dzielni Tatarzy krymscy są zdecydowanie przeciwko włączeniu Krymu do Rosji, mają stamtąd koszmarne wspomnienia. Są też na Krymie inne mniejszości, np. Karaimowie. Tak się etnicznie złożyło, że jest to ludność rosyjska, spośród zaś Ukraińców żyjących na Krymie połowa mówi po rosyjsku. Ale do tej pory nikt rozsądny nie kwestionował przynależności Krymu do Ukrainy. Dotąd były tam rosyjskie enklawy: Flota Czarnomorska, Sewastopol ze swoim szczególnym statusem.. Ale Ukraińcy do tej pory jakoś z tym żyli. Dlaczego akurat wydarzenia na Majdanie spowodowały, że Rosjanie dostrzegli zagrożenie dla Krymu? Na Krymie żadnego zagrożenia dla Rosjan nie ma! Tam nikt Rosjan nie prześladował – Krym ma swoją autonomię, osobną konstytucję. Nikt też nie wypowiedział umowy o dzierżawę Floty Czarnomorskiej, zresztą dzisiaj już bardzo przestarzałej.

Czy „siła” demonstrowana dziś przez Rosję może zawstydzać pogrążone w kryzysie, zachodnie demokracje?

Nie jestem nastawiony pesymistycznie do tego, jak Europa reaguje, bo wydaje mi się, że reaguje na tyle stanowczo, aby spowodować duży niepokój na Kremlu. Mam nadzieję, że sankcje wobec Rosji – dyplomatyczne czy też ekonomiczne – przywołają do rozsądku tych, którzy chcieliby konflikty polityczne z sąsiednimi państwami rozstrzygać drogą militarną. Oczywiście, wszelka interwencja zbrojna NATO czy też obecność zbrojna Amerykanów  na Morzu Czarnym nie wchodzi w grę, byłaby to groźna eskalacja konfliktu na skale globalną. Rosjanie nie wprowadzili na razie bezpośrednio swojej armii na Krym – tam są prowokacje, wielkie oszustwo, mydlenie oczu Europie i Ameryce, ale do bezpośrednich konfliktów zbrojnych nie doszło i mam nadzieję, że nie dojdzie. Ufam, że rosyjscy i ukraińscy żołnierze zabijać się wzajem nie będą.

Gdyby miał Pan spojrzeć na Rosję w krzywym zwierciadle. Jakie są w tym momencie najwyraźniejsze rosyjskie słabości?

Rosja ma w tym momencie dwie poważne słabości. Po pierwsze, nie ma tam wolnej myśli, wolna myśl jakoś się nie przebija, jest za słaba. Bardzo duża część elit w Rosji jest koniunkturalna, zależna od władzy centralnej. I choć przedstawiciele elit mogą myśleć niezależnie, to zwykle boją się „wychylić”, aby nie utracić dobrze płatnej posady na uniwersytecie, w redakcji, nie mówiąc już o telewizji… Choć oczywiście są chwalebne wyjątki o nich niebawem będziemy mówić… W sytuacji wojennej objawią się nie tylko hieny jak Limonow, ale także ludzie szlachetni, których w Rosji nigdy nie brakowało… Jaka szkoda, iż nie żyje już wspaniała Natalia Gorbaniewska…

Po drugie, zdumiewająca jest – przy tak ogromnym potencjale Rosji, intelektualnym, surowcowym, ludnościowym – słabość ekonomiczna Federacji Rosyjskiej. Rosja, jak wiadomo, żyje głównie z surowców. Rosja mało produkuje, korzysta tylko z tego co już jest w ziemi, a surowce kiedyś się przecież skończą. Stąd moje przypuszczenie, że sankcje byłyby skuteczne. Zachód nie może już na dłuższą metę być tak uzależnionym od ropy naftowej czy od gazu rosyjskiego. Niedopuszczalnym jest, że godzimy się na okupację Krymu przez Rosję, bo jesteśmy zależni od rosyjskiego gazu.

Płaćmy nawet drożej za inny gaz albo sami sobie przykręcajmy kurek, ale nie popełniajmy niegodziwości politycznych z powodów ekonomicznych!

Czy wobec słabości, które Pan wymienił, w Rosji jest w ogóle możliwa demokracja inna niż sterowana ?

Oczywiście, że tak. W waszym pokoleniu, wśród ludzi młodych w Polsce, na Białorusi, na Ukrainie, w Rosji już nie urodzi się żaden Janukowycz, nie wychowa się, nie wyrośnie z waszego pokolenia żaden Łukaszenka ani tym bardziej Putin.

Jestem święcie przekonany, iż Rosję, Ukrainę, Białoruś uratują młodzi Rosjanie, młodzi Ukraińcy, młodzi Białorusini. Ten proces potrwa jednak jeszcze 10-15 lat.

Przywiązuję ogromną wagę do spotkań studenckiej młodzieży ukraińskiej, rosyjskiej, białoruskiej i innych narodowości w Polsce, szczególnie w Krakowie. Nasze miasto kiedyś promieniowało na Ruś Białoruską i Ruś Ukraińską. Niech się tu spotykają Rosjanie i Ukraińcy, niech tutaj nawet biorą się za czuby, niech tutaj mają nawet wojny ideologiczne – ale tylko podczas dyskusji. Kraków byłby znakomitym miejscem dla takiego niełatwego spotkania. W tym względzie bardzo popieram inicjatywę Rektorów Szkół Krakowskich, aby umożliwić młodzieży ukraińskiej bezpłatne studia w Polsce.

Skoro rządzić będą młodzi, czy najbliższe dekady określi polityka „lisów” czy „jeży”?

Pomyślę trochę… To jednak musi być pokolenie młodych lisów, trzeba bowiem szukać różnych dróg w rozmaitych, nowych okolicznościach, o jakich dzisiaj nawet nie śnimy. Dzisiejsza polityka nie jest chyba zajęciem dla mało zwrotnych jeżów. Jeśli ktoś nie jest w polityce elastyczny, przepadnie w naszych czasach. Ale jeżem trzeba bywać – w sytuacjach granicznych, tam gdzie chodzi o pryncypia. Nie wolno przecież nikomu uprawiać zbójectwa na arenie polityki wewnętrznej i międzynarodowej, tu trzeba być jeżem i mieć twarde zasady, bardzo mocne podstawy moralne.

———————————————————————————–

Grzegorz Przebinda – filolog, historyk idei i rosjoznawca, rektor PWSZ im. Stanisława Pigonia w Krośnie, profesor zwyczajny w Instytucie Filologii Wschodniosłowiańskiej UJ, kierownik tamtejszej katedry Kultury Słowian Wschodnich, członek redakcji pisma “Nowaja Polsza”, członek komitetu redakcyjnego w “Nowej Europie Wschodniej”. Autor 350 publikacji w języku polskim, rosyjskim, angielskim, francuskim, ukraińskim, białoruskim, fińskim na temat Rosji i Ukrainy. Ostatnio ukazała się w Moskwie książka “Mieżdu Krakowom, Rimom i Moskwoj. Russkaja idieja w nowoj Polsze” (RGGU 2013)

Opracowanie i redakcja: Martyna Niedośpiał, Agnieszka Rozner.

Dożywotnie rządy Putina? :)

Nie podzielam złudzeń nad rzekomo zmieniającą się sytuacją społeczną w Federacji Rosyjskiej. Nadzwyczajne jak na rosyjskie standardy demonstracje przeciw władzy nie przyniosły żadnej realnej zmiany. Putin bez problemu wygrał wybory w pierwszej turze, przetrwał jeden z największych kryzysów w swojej karierze i ugruntował pozycję głowy państwa. To fatalna wiadomość dla wszystkich, którzy kibicują demokracji w Rosji. Dlatego nie rozumiem, dlaczego Bronisław Komorowski tak ochoczo pośpieszył z gratulacjami dla Putina.

Pomimo nadzwyczajnej jak na warunki rosyjskie antyputinowskiej mobilizacji przedstawicieli klasy średniej z dużych miast Putin zrealizował wszystkie swoje cele. Po dwunastu latach rządów sprawowanych w Rosji wrócił na stanowisko prezydenta, wygrał wybory w I turze (to, że były one fałszowane to zupełnie inny temat) i nie ma zinstytucjonalizowanej, gotowej do przejęcia władzy, prawdziwej opozycji. Na place, na których gromadzili się protestujący obywatele po wyborach brutalnie wkroczyły służby. Klika FSB obroniła i umocniła swoją pozycję. System fabrykowania wyników wyborów w zakładach pracy i na uniwersytetach zadziałał po raz kolejny, o czym świetnie pisze Krystyna Kurczab-Redlich w artykule „Przebaczenia nie będzie” na łamach „Kultury Liberalnej”. Putin hamuje rozwój Rosji, to fakt. Pytanie jednak czy Putina nie rozliczy jedynie historia? Wydaje się, że niektóre polskie komentarze przed wyborami w Rosji były zbyt optymistyczne. Nieproporcjonalne nadzieje, jakie zostały rozbudzone przez antyputinowskie demonstracje, chyba przyćmiły nam prawdziwy ogląd sytuacji. Celem Putina było pokazanie, że drugiej tury, czyli symbolu zachwiania się jego władzy, nie będzie. Nieważne czy w sposób demokratyczny, czy poprzez fałszowanie lub naginanie wyników wyborów, Putin osiągnął cel, drugiej tury nie było. Niestety znów pokazał, że w Rosji ma dziś władzę absolutną.

Co to oznacza dla Rosji i dla Polski? Słowa Putina w dniu zwycięstwa mogą nieść nieobliczalne konsekwencje i pokazują, że rosyjska władza absolutnie nie akceptuje istnienia prawdziwej opozycji. „Dowiedliśmy, że nikt nam nie może niczego narzucić. Pokazaliśmy, że nasi ludzie bez trudu potrafią odróżnić dążenie do odnowy od prowokacji politycznych, których celem jest tylko jedno: zrujnowanie rosyjskiej państwowości. Naród rosyjski pokazał jednak, że takie warianty na ziemi rosyjskiej nie przejdą. One nie przejdą!”. Według Putina sprzeciw wobec jego władzy to „zrujnowanie państwowości rosyjskiej”. Czy po takim stwierdzeniu koegzystencja prawdziwej, lecz pozasystemowej opozycji z władzą będzie możliwa? Jak drastycznych kroków może podjąć się po zwycięstwie Putin? Doświadczenie pokazuje, że możemy oczekiwać najgorszego. Reakcja Zachodu wobec Moskwy w sytuacji ewentualnych represji będzie musiała być werbalna, lecz stanowczo negatywna. To może wzmagać intensywność sporu. Obawiam się jednak, że Putin do tego właśnie się przygotowuje. Jego oświadczenia o Rosji stanowiącej oblężoną twierdzę czy podejmowanie, zapewne na użytek wewnętrzny, tematu tarczy antyrakietowej zmierzają w kierunku wariantu eskalacji konfliktu Rosja – Zachód. Również sposób, w jaki Putin osiągnął zwycięstwo pozostawia wiele do życzenia; należy podkreślić istnienie wielu wątpliwości co do uczciwości przebiegu wyborów. Dlaczego więc prezydent Bronisław Komorowski demonstracyjnie zadzwonił do Putina z gratulacjami? Uważam, że było to całkowicie niepotrzebne.

Czy będą zmiany?

Łukasz Jasina w artykule: „Rosja Obecna – Rosja Przyszła” pisze o nieuchronnej sukcesji władzy przez Putina, o budzących się aspiracjach klasy średniej, o tym, że Internet to świetna broń przeciw      autorytaryzmom, która gromadzi prawdziwą opozycję. Obawiam się, że może nie mieć racji. Putin ma lat sześćdziesiąt. To dla polityka raczej wiek średni niż schyłkowy. Przypomnę, że grubo ponad pół wieku temu Churchill, Roosevelt i Stalin decydując o losach świata podczas konferencji w Techeranie w 1943 roku (!) mieli odpowiednio: sześćdziesiąt dziewięć, sześćdziesiąt jeden i sześćdziesiąt cztery lata. Churchill wrócił do władzy jeszcze po wojnie w roku 1951. A ludzie żyją teraz dłużej. Jeśli Putin nie będzie chory, a o tym nic nie wiemy, z powodzeniem może rządzić do siedemdziesiątego szóstego roku życia, czyli jeszcze przez szesnaście lat. Co przez ten czas może zachwiać jego władzą i pozycją? Protesty klasy średniej? W skali całego kraju to zbyt mało. Do tego, niestety, ruchy internetowe ze swojej natury są nietrwałe i mają najczęściej charakter jednorazowych zrywów. Nie wiemy, czy na ich podstawie wykluje się prawdziwa opozycja z grupą silnych i niezależnych liderów. (Warto też dokładnie przeanalizować, jakość rodzącej się opozycji. Nie wszystkie sygnały wydają się jednoznacznie pozytywne. Portal EastBook.eu przytacza wypowiedzi lidera nowej opozycji Aleksieja Nawalnego dla ukraińskiej telewizji, które nacechowane są silnym sprzeciwem wobec niezależności Ukrainy.) A to jest klucz do sukcesu. Do tej pory Putin arcyskutecznie potrafił eliminować każdą opozycję, pozostawiając tylko partie od niego zależne bądź takie, które postrzegane są jako większe zagrożenie dla ładu światowego niż sam Putin (Żyrynowski, Ziuganow). Putina od władzy nie odsunie sama klasa średnia czy inteligencja. Aby powstał naprawdę niebezpieczny ruch dla państwa autorytarnego, trzeba stworzyć sojusz „robotników i inteligencji”. Wzór mamy przecież w Polsce – to Solidarność. Problem polega w Rosji na tym, że grupa społeczna, którą umownie nazwę „klasą robotniczą” wydaje się zupełnie bierna i popiera władzę. Dlaczego? Pani Kurczak – Redlich przywołuje statystyki: „Dziwi natomiast to, że 50-60 proc. rosyjskiego społeczeństwa żyje na lub poniżej granicy ubóstwa (dane za rok 2009), a 59,4 proc. ubogich Rosjan to ludzie pracujący. I że w Rosji Putina nie budowano mieszkań (tylko 2,7 proc. potrzebnej liczby) ani dróg (budowa jednego kilometra autostrady jest dziś, na skutek defraudacji, trzykrotnie droższa niż w Niemczech).” Sądzę, że kluczowe są trzy przyczyny. Po pierwsze, cały czas na ludności Rosji piętno odciska mentalność pełnego podporządkowania władzy. Pierwsze oznaki buntu widoczne są dopiero wśród młodej klasy średniej. Po drugie, Putin, pomimo skrajnie niesprawiedliwego systemu dystrybucji dochodów z surowcowego Eldorado, zdołał podnieść stopę życia „klasy robotniczej”. Jej sytuacja w kategoriach Zachodnich to balansowanie na granicy ubóstwa, jednak w odczuciu Rosjan, którzy z przerażeniem wspominają biedę czasów lat 90., sytuacja się polepszyła. Putin potrafi również skutecznie grać na rosyjskiej dumie narodowej i imperializmie. Niestety,  wydaje się, że w Rosji jeszcze długo nie będzie sojuszu „robotników i inteligencji”. Przełom może spowodować tylko i wyłącznie spadek cen surowców naturalnych (w ramach eksportu), na których Rosja opiera swoje prosperity i zaspokajanie potrzeb „klasy robotniczej”.

Nie spodziewam się zatem zmian w dającym się przewidzieć okresie czasu w Rosji . Z Putinem trzeba nauczyć się żyć i koegzystować. Nie oznacza to jednak, że należy gratulować mu zwycięstwa w sfałszowanych wyborach. Nie oznacza to również, że Polska powinna zrezygnować ze wspierania aspiracji europejskich i dążenia do niezależności Ukrainy, Gruzji, Mołdawii czy, w dalekiej perspektywie, Białorusi. To wciąż Polska racja stanu. Warszawa nie powinna mieć też wątpliwości, co do kontynuowania przez ekipę Putina polityki rozszerzania moskiewskich stref wpływu. Trzeba tej polityce mądrze przeciwstawiać działania całej Unii Europejskiej w zakresie budowania wspólnej polityki energetycznej, poszukiwania i inwestowania w alternatywne źródła energii jak na przykład atom i gaz łupkowy. Należy również nie rezygnować ze wspierania prodemokratycznych i prozachodnich sił w we wszystkich krajach byłego ZSRR.

(foto. kremlin.ru/creativecommons.org/ licenses/by/3.0/deed.en)

Genius loci Polski :)

Ponieważ więc książę obowiązany jest

umieć używać bestii, powinien sobie

wybrać lisa i lwa, lew bowiem nie

poradzi przeciw sieciom, lis nie

poradzi przeciw wilkom. Należy więc być

lisem, aby się poznać na sieciach, i

lwem, aby odstraszać wilków.

Niccolo Machiavelli, Książę

Wspominając Bronisława Geremka warto przedstawić ogólnonarodowe uznanie, jakim się cieszył. Sprawił bowiem, że Polacy zmienili wyobrażenie o sobie samych.

Geremek został uroczyście pożegnany jako bohater okresu Solidarności. Obok krewnych i przyjaciół, na mszę żałobną do katedry Świętego Jana Chrzciciela przyjechało wielu zwykłych obywateli, a także najważniejsze osoby w państwie: prezydent Lech Kaczyński, premier Donald Tusk, marszałkowie Sejmu i Senatu Bronisław Komorowski i Bogdan Borusewicz, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Byli także prezydenci Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski oraz premier Tadeusz Mazowiecki. Aby uczestniczyć w uroczystościach pogrzebowych, do Warszawy przybyło wielu szacownych gości zagranicznych, jak była Sekretarz Stanu USA – Madeleine Albright czy przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Poettering. Bronisława Geremka pożegnali także: historyk Henryk Samsonowicz ? minister kultury w rządzie Mazowieckiego, Marek Edelman – ostatni żyjący przywódca powstania w warszawskim getcie oraz Adam Michnik, założyciel „Gazety Wyborczej”. Uroczystą mszę świętą odprawił metropolita Warszawy, arcybiskup Kazimierz Nycz, były metropolita gdański ? arcybiskup Tadeusz Gocłowski oraz biskup Alojzy Orszulik. Geremek został następnie pochowany na Powązkach, w alei zasłużonych dla ojczyzny, niedaleko przyjaciela – Jacka Kuronia.

Zastanawiające, że przy tej okazji także przeciwnicy polityczni Bronisława Geremka poczuli obowiązek złożenia mu hołdu. W czasie żałoby podkreślano potrzebę odłożenia na bok kontrowersji, sprzeczności, tego, co dzieli. Zaczynając od samego prezydenta Kaczyńskiego, aż po prasę konserwatywną, wszyscy przypominali znaczenie intelektualisty. To on pewnego dnia wsiadł do samochodu w Warszawie i przyjechał do stoczni Gdańskiej, aby wyrazić solidarność ze strajkującymi, a później stał się jednym z „ekspertów” elektryka Lecha Wałęsy. Miało to miejsce w złotych czasach Związku Zawodowego „Solidarność”, od sierpnia 1980 do grudnia 1981. Wtedy przeciwstawianie się reżimowi nie było czymś oczywistym. Także mediowanie pomiędzy różnorodnymi jednostkami rodzącego się wolnego i niezależnego związku nie należało do łatwych zadań.

Lis i lew

Wielu podziwiało także w Geremku opozycjonistę, który nie złamał się mimo dwukrotnego internowania na ponad półtora roku między 1981 i 1983 rokiem przez autorytarny reżim generała Wojciecha Jaruzelskiego. Pojawił się potem obok Mazowieckiego, wśród głównych doradców Wałęsy w drugiej połowie lat 80. Stał się w konsekwencji architektem polskich zmian 1987-1989, tak jak kościół katolicki (Jana Pawła II), Wałęsa i Mazowiecki.

Samą ideę porozumienia z władzą, która pozwoliła na polski rok 1989, wielu odbierało jako „heretycką”. Założenie, że można, a wręcz trzeba negocjować z komunistami, aby pokojowo przeprowadzić demokratyzację kraju, krytykowali nawet niektórzy liberałowie polscy. Finalizowanie porozumień trwało od lutego do kwietnia 1989, ich zwieńczeniem był tzw. Okrągły Stół. W obradach wzięli udział przedstawiciele władzy i szeroka reprezentacja opozycji, pochodząca w większości z szeregów Solidarności. Doprowadziły one do prawie wolnych wyborów, niespodziewanie wygranych przez kandydatów Solidarności. W sierpniu 1989 powołano pierwszy rząd koalicyjny pod przewodnictwem niekomunisty, chadeka – Tadeusza Mazowieckiego.

Geremek dobrze znał komunistów, ponieważ był członkiem partii przez 18 lat, od 1950 do 1968 (po inwazji na Czechosłowację złożył legitymację partyjną). Podczas trudnych negocjacji, które doprowadziły do porozumień Okrągłego Stołu, grał pierwszoplanową rolę, poruszając się z niezwykłą zręcznością, ostrożnością i determinacją. To o nim napisano: „Był wielkim strategiem i wspaniałym, wolnym od uprzedzeń taktykiem”. Z pewnością należał do najlepiej przygotowanych i potrafił wykorzystać niesamowitą okazję, jaką Gorbaczow oferował Polsce. Zrozumiał być może wcześniej niż inni, że Gorbaczow z jego pomysłem uczłowieczenia ZSRR nie miał odnowić komunizmu, ale osłabić ostatnie imperium. A to otworzyło nową furtkę dla Polski.

Niektórzy komentatorzy dostrzegli także zasługi Geremka po 1989, kiedy to odniósł wielkie sukcesy w polityce zagranicznej – najpierw jako przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, następnie jako Minister Spraw Zagranicznych od 1997 do 2000. Geremek miał wizję, jaką pozycję powinna zająć Polska na arenie międzynarodowej. Jego wkład w wytyczenie trzech kierunków dla Polski po ’89 był doniosły: zakotwiczenie w NATO i UE, dialog z Niemcami (i Francją) i „wrażliwość wschodnia”, co oznaczało przede wszystkim dobre stosunki sąsiedzkie z Ukrainą i republikami bałtyckimi, w oczekiwaniu na odwilż białoruską i mołdawską.

Europa universalis

Zbliżamy się do trzeciego okresu życia Profesora. Uznany za intelektualistę i polityka europejskiego formatu, był szczególnie doceniany przez środowisko polityczne, europejskie i zachodnie, a także przez prasę międzynarodową. Chwalono przenikliwość jego analiz i poglądów, jego szczerą i pozbawioną ślepej ideologii pasję dla Europy. Geremek był wspaniałym ambasadorem interesów Polski w Parlamencie Europejskim, w Strasburgu i w Brukseli, gdzie zasiadał od 2004 roku w rzędach frakcji liberalno-demokratycznej. Zawsze walczył o pozytywny i europejski wizerunek Polski. Nie przez przypadek najczęściej używane słowa przy okazji wspominania Profesora, zarówno w ojczyźnie jak i za granicą, to „patriota”, „polski patriota”, i jednocześnie „europejski patriota” ? dla podkreślenia faktu, że można być polsko-polskim i europejsko-europejskim (pomogła mu w tym jego potrójna tożsamość: żydowska, polska i frankofila).

Geremek naprawdę wierzył w budowę Europy jak „w drugą ojczyznę; ojczyznę wszystkich rodzin historycznych, kulturalnych i społecznych starego kontynentu”. W jego oczach UE była niesamowitą szansą dla Polski i odwrotnie, cała Europa skorzystała na rozszerzeniu Unii. Dlatego jego europejskie zaangażowanie w „tworzenie europejczyków” dotyczyło dwóch podstawowych obszarów – przezwyciężenia przepaści między Wschodem i Zachodem (tej żelaznej kurtyny, wciąż tkwiącej w świadomości obywateli, zarówno z jednej, jak i drugiej strony) oraz pomocy UE w osiąganiu większej spójności, akcentując jej wymiar polityczny. Chciał wzmocnić poczucie wspólnoty europejczyków, na przykład poprzez solidarne działania na polu energetycznym, środowiskowym, społecznym, edukacyjnym. Szkoda, że w 20
06 Parlament Europejski nie wybrał go na przewodniczącego – jego, przedstawiciela Innej Europy, bardziej poszkodowanej w czasie drugiej wojny światowej i następującej po niej zimnej wojny. Szansa, by decyzja polityczna podkreśliła znaczenie rozszerzenia się Unii na Wschód, została stracona.

Tylko śmieci płyną z prądem

Geremek był żywo zaangażowany w polską i międzynarodową przestrzeń publiczną. Jego wybory nie zawsze cieszyły się jednogłośnym poparciem. Na przykład, dlatego, że negocjował z reżimem komunistycznym, bardzo szybko zaczęły go oskarżać radykalne środowiska Solidarności o zbytnie ustępstwa wobec komunistów, którzy pozostawali przy władzy przez 50 lat. Zarzucano mu, że zaoferował im niepotrzebny list żelazny, który chronił ich od procesów i pozostawiał w ich rękach władzę finansowo-ekonomiczną. Geremek zawsze odpowiadał, że była to cena, jaką należało zapłacić za pokojową transformację, w wersji „soft”. Temat jednak jeszcze dziś zatruwa polską scenę polityczną. Co więcej, to właśnie ocena Okrągłego Stołu i jego konsekwencji (szkodliwych i pożytecznych, w zależności od punktu widzenia) spowodowała rozbicie kiedyś spójnego ruchu Solidarności na wrogie sobie obozy, które zajmują dziś przeciwne stanowiska, często popadając w ostre konflikty. Z jednej strony obrońcy III Rzeczpospolitej – wśród nich zarówno wielu byłych komunistów, jak i przeciwników reżimu. Dziś także premier Tusk i jego Platforma Obywatelska. Z drugiej strony ci niezadowoleni z rezultatów po 1989 r., którzy żądają utworzenia nowej, „oczyszczonej” IV Rzeczpospolitej. Do drugiej grupy należą byli opozycjoniści, którzy nie doszli do władzy w latach 90., a także ci, którzy dopiero w ostatnich latach zajęli ważne pozycje, jak bracia Kaczyńscy i ich partia Prawo i Sprawiedliwość.

Paradoksalnie, zarówno pragmatyzm i powściągliwość Bronisława Geremka, jak i jego upór w równym stopniu wzbudzały kontrowersje wśród Polaków. Na przykład wtedy, gdy jego jedno „nie” wywołało burzę polityczną, która z Polski rozeszła się po całej Europie. Był kwiecień 2007 i Geremek przebywał w siedzibie Parlamentu Europejskiego. Powiedział wtedy „j’accuse et je refuse” [oskarżam i odmawiam], tym samym nie wyrażając zgody, by poddać się lustracji w Polsce. Prawu, które nakazywało setkom tysięcy obywateli polskich udowodnić publicznie, że nie mieli żadnych związków z uprzednim reżimem komunistycznym. „Łamie [lustracja] zasady moralne, zagraża wolności słowa, tworzy rodzaj ministerstwa prawdy i nową politykę historyczną” oświadczył Geremek, motywując swoją odmowę autoweryfikacji. Rząd polski próbował w tej sytuacji pozbawić go mandatu eurodeputowanego, później jednak Trybunał Konstytucyjny anulował dużą część ustawy.

Wspomnienie tych faktów służy podkreśleniu, jak bardzo zaskoczył hołd złożony przez adwersarzy politycznych Bronisławowi Geremkowi w czasie żałoby. Istotne jest, że stało się to właśnie wtedy, gdy Lech Wałęsa został oskarżony (w czerwcu 2008) przez dwóch młodych historyków [Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk, SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii, IPN, Gdańsk – Warszawa ? Kraków 2008] o współpracę z reżimem komunistycznym w latach 70. pod pseudonimem „Bolek” (gwoli ścisłości, o bycie tajnym współpracownikiem, otrzymywanie wynagrodzenia za swoją działalność oraz o szkodzenie swoimi donosami kolegom ze stoczni i innym opozycjonistom polskim). Właśnie w takich nieprzyjemnych okolicznościach przyjaciele i wrogowie, krytycy i zwolennicy, zjednoczyli się podczas pożegnania Geremka, jednogłośnie oddając Profesorowi należną chwałę, przynajmniej za jego działalność w pierwszej połowie lat 80. u boku Solidarności. Tak, jakby politycy i inteligencja polska, bezpośrednio lub pośrednio, dzięki Solidarności zdali sobie sprawę, że obecna walka polityczna i ideologiczna posunęła się zbyt daleko.

Innymi słowy: dzięki wspominaniu Geremka, Polacy mogli przez chwilę uświadomić sobie, ile wspólnie dokonali w ostatnich latach. Następny krok to pielęgnowanie pamięci o tym, bez psucia obrazu przeszłości współczesnymi konfliktami. Oczekując na to, możemy stwierdzić, że chodzi o historię, która ma znaczenie międzynarodowe i znajduje się we wspólnym europejskim „bagażu”. Sposób, w jaki Europa pożegnała Geremka, dobitnie świadczy o wielkim znaczeniu polskiej historii: relacje w zachodnich mediach, udział zagranicznych osobistości i mnóstwo kondolencji z zagranicy (od prezydenta Włoch Giorgio Napolitano po prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego i byłego prezydenta Czech Vaclava Havla – wymieniając tylko niektóre nazwiska). Przekonuje to, jak ważne miejsce Polska zajmuje dziś w Europie i, ogólniej, na Zachodzie. Jeśli jest prawdą, że żelazna kurtyna wciąż jest zakotwiczona w umysłach, jest także prawdą, że procesy europeizacji zachodzą dużo głębiej, niż uważa się powszechnie.

Liberał mimo woli?

Chciałbym zakończyć następującym spostrzeżeniem: Leopold Unger napisał, wspominając przyjaciela, że Geremek reprezentował najczystsze wcielenie liberalizmu polskiego – cytuję: „Miał liberalną krew i liberalny kręgosłup, co w Polsce nie zdarza się często”. Nie wiem, jak bardzo to stwierdzenie jest przesadzone. Geremek zawsze deklarował, że ma serce socjaldemokratyczne. Zarówno w swojej pracy historyka, jak i w działalności politycznej, szczególnie europejskiej, stawiał kwestie społeczne na pierwszym miejscu. Z pewnością jednak w Polsce liberalizm jest rzadkim towarem, nawet jeśli przez ostatnie kilka lat dużo się o nim mówi, to raczej w negatywnym kontekście. „Czyści” liberałowie rzadko się zdarzają, choć definicje słowa „liberał” są w Polsce bardzo różnorodne.

Odczucia i idee liberalne „spolszczyły się” wobec myśli solidarnej i wspólnotowej, sytuacji w Polsce i konkretnych problemów, którym należy stawić czoła. Także wobec konserwatyzmu społeczeństwa polskiego i siły Kościoła. Moglibyśmy zdefiniować go jako liberalizm pochodzący ze Wschodu i stanowczo „nagięty” do polskiego kontekstu. Liberalne pole polityczne jako takie nigdy się już po 1993 nie wytworzyło i dziś wydaję się to jeszcze trudniejsze niż wcześniej. Zmarginalizowana jest także liberalna kultura polityczna, która interesuje tylko kilku autorów i kilka tytułów. Częste użycie słowa „liberał” sprawia wrażenie, jakby liberalizm triumfował w Polsce obecnie i w przeszłości. Jednak to rozpowszechnione znaczenie jest dziełem nie samych liberałów, lecz ich przeciwników. Dziś szerzy się stereotyp, który przedstawia liberała w negatywnym świetle. Z tego względu używa się go jako broni polityczno-ideologicznej, gdy upraszcza się polską scenę polityczną. Mimo to dynamika społeczeństwa polskiego, europeizacja kraju oraz pozytywne efekty rozszerzenia i wolnego przepływu osób (setki tysięcy Polaków są najlepszymi ambasadorami Polski w UE i UE w Polsce) sprawiają, że w sferze kulturalnej idee liberalne w szerokim sensie postępują, przekonując rosnącą część społeczeństwa, które, tak jak miało to miejsce na zachodzie, cicho je przyjmuje.

Czy Bronisław Geremek uosabiał zatem kwintesencję polskiego liberała? Wydaje się, że Unger, który od lat żyje i pracuje w Belgii, definiując Bronisława Geremka jako liberała, nie miał na myśli polskiego modelu. Osobiście odpowiedziałbym w ten spos
ób: jeśli tylu Polaków i Europejczyków oddało mu hołd, to dlatego, że polska tradycja i wartości, które go wydały i ukształtowały, są piękne. To niemało.

Tekst jest zapisem wystąpienia wygłoszonego we Włoskim Instytucie Studiów Historycznych w Neapolu 25 października 2008. Skróty, tytuł, śródtytuły i motto od redakcji.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję