Ambiwalentne konsekwencje ukraińskich wyborów prezydenckich :)

Ukraina utknęła pomiędzy demokracją liberalną a autorytaryzmem utożsamianym z epoką rządów Leonida Kuczmy. Cierpi – i ostatnie wybory nic tu nie zmieniły – na syndrom „ułomnego pluralizmu”, charakterystyczny dla hybrydalnej formy reżimu politycznego.

Wybór, którego Ukraińcy dokonali 7 lutego, budzi i jeszcze bardzo długo będzie budzić emocje. Nie tyle z racji tryumfu Wiktora Janukowycza, który był przesądzony, zanim pierwsza karta do głosowania wpadła do urny, czy okoliczności, w jakich toczyła się kampania wyborcza, co ze względu na skutki dla przyszłości ukraińskiego systemu politycznego. Ostatnie wybory prezydenckie nie stanowią początku nowej epoki w historii politycznej Ukrainy. Nie doszło do wymiany elit, wielcy ukraińskiej polityki zachowali dominującą pozycję w systemie władzy. Zwycięstwo Janukowycza nie przesądza o końcu rywalizacji politycznej pomiędzy obozami „postpomarańczowym” i „błękitnym”, wręcz przeciwnie – otwiera nowy etap wyniszczającej Ukrainę walki politycznej. Porażka Julii Tymoszenko czyni wielce prawdopodobnym moment rozwiązania Rady Najwyższej w obecnej kadencji i początek rywalizacji o panowanie nad parlamentem.

Wybory prezydenckie zostały bardzo ciepło przyjęte na Zachodzie, zgodnie podkreślano ich spokojny przebieg, wysoki poziom frekwencji wyborczej – mający jakoby dowodzić rozkwitu ukraińskiej demokracji. Z konsolidacją demokracji na Ukrainie wiąże się w Unii Europejskiej ogromne nadzieje – ma ona ze względu na swój potencjał terytorialny i ludnościowy, a także wschodniosłowiański rodowód, stać się wzorcowym przykładem dobrodziejstw wynikających z budowy demokracji liberalnej, który promieniować będzie na inne państwa regionu: Białoruś i Rosję. Tymczasem polityczne elity Ukrainy mimo demokratycznego charakteru wyborów rozczarowują zwolenników jej okcydentalizacji populizmem, zapalczywością, niewyobrażalną żądzą władzy, brakiem szacunku do własnych obywateli, gotowością do zdławienia pluralizmu politycznego.

Odchodzące do historii wybory prezydenckie na Ukrainie – w atmosferze polaryzacji nastrojów społecznych, wzajemnych oskarżeń o fałszerstwa i zapowiedzi dochodzenia prawdy i sprawiedliwości na drodze sądowej – stanowią przyczynek do dyskusji, czy na Ukrainie mamy do czynienia z konsolidacją demokracji liberalnej czy też nieliberalnej (hybrydalnej – łączącej cechy demokratyczne i niedemokratyczne).

Przeciągający się kryzys gospodarczy, któremu towarzyszy i który petryfikuje napięcie polityczne, korupcja polityczna, pobudzana przez ukraińskich oligarchów, wzajemna nieufność pomiędzy głównymi uczestnikami życia politycznego, skutkującą kolejnymi przesileniami rządowymi i są namacalnymi dowodami na to, że Ukraina utknęła pomiędzy demokracją liberalną a autorytaryzmem utożsamianym z epoką rządów Leonida Kuczmy. Cierpi – i ostatnie wybory nic tu nie zmieniły – na syndrom „ułomnego pluralizmu”, charakterystyczny dla hybrydalnej formy reżimu politycznego.

PRZEDWYBORCZY PEJZAŻ

Ukraińska gospodarka u progu styczniowych wyborów prezydenckich znajdowała się w fatalnym stanie. Żadne inne państwo w regionie Europy Środkowo-Wschodniej nie ucierpiało na skutek globalnego kryzysu finansowego tak bardzo jak Ukraina. Wskaźniki poziomu produktu krajowego brutto i produkcji przemysłowej były w roku 2009 zatrważające, ukraińskie PKB skurczyło się o blisko 15% w stosunku do roku 2008, produkcja przemysłowa zmalała w porównaniu do poprzedniego roku o 11,9%, bezrobocie sięgnęło poziomu 9,4%, a inflacja 15%.

Pogarszającej się sytuacji gospodarczej i spadku poziomu życia obywateli towarzyszył stan permanentnego napięcia politycznego, uniemożliwiający zapobieżeniu nadciągającej katastrofie i podjęciu spójnych i konsekwentnych wysiłków na rzecz naprawy finansów państwa.

Rozłam pomiędzy liderami pomarańczowej rewolucji, który z czasem nabrał cech osobistej wendety, skazał Ukrainę na niekończący się festiwal powstających i rozpadających się koalicji parlamentarnych, rodzących się w bólach i upadających gabinetów, wyborów, które nie wyłaniały absolutnego zwycięzcy, konfliktów pomiędzy ośrodkiem prezydenckim i parlamentem.

Niezależnie od personalnych animozji, wybujałych ambicji, niewybaczonych krzywd, należy odnotować, że jedną z konsekwencji pomarańczowej rewolucji były nowe rozwiązania w sferze ustroju konstytucyjnego, miejscami absolutnie nieprzemyślane. Kwestia ciągłości pracy Rady Najwyższej powiązana została, w ramach noweli konstytucyjnej, ze zdolnością do stworzenia i utrzymania większości parlamentarnej. Jeden z najbardziej kuriozalnych elementów ukraińskiego „porewolucyjnego” pejzażu politycznego określa, że prezydent rozwiązuje Radę Najwyższą, jeśli w ciągu 30 nie wyłoni ona ze swego składu stałej większości lub jeśli w ciągu 60 dni od momentu dymisji rządu nie zostanie wyłoniony nowy gabinet. Sprawia to, że efektywność zarządzania państwem, planowania strategicznego i realizowanie międzynarodowych zobowiązań zaciąganych przez Ukrainę są zakładnikiem bezwzględnej rywalizacji pomiędzy głównymi uczestnikami życia politycznego.

Zawiedzione nadzieje pobudzone pomarańczową rewolucją, polityczne i społeczno-gospodarcze problemy trapiące Ukrainę, nie pozostały bez wpływu na nastroje społeczne, które w przededniu wyborów prezydenckich można było określić mianem tragicznych. Z zeszłorocznych badań Instytutu Gallupa wynikało, że 85% badanych Ukraińców było niezadowolonych z działań swych władz w porównaniu z 73% w roku 2007 i 75% w 2008. Warto odnotować, że 4% wskaźnik poparcia dla działań podejmowanych przez główne organy władzy państwowej był nie tylko najniższy na obszarze byłego Związku Radzieckiego, ale także na świecie.

Konflikt pomiędzy ikonami pomarańczowej rewolucji, paraliżujący życie polityczne na Ukrainie, a w konsekwencji także reformy społeczno-gospodarcze, oddalający m.in. perspektywy integracji europejskiej decydująco wpływa na niski poziom akceptacji dla instytucji rządzących. 66% frekwencji podczas pierwszej tury wyborów i blisko 70% podczas drugiej, należy poczytać za dowód ogromnej dojrzałości ukraińskich obywateli, zaufania do procedur demokratycznych i niepoddawania się nastrojom apatii. Wysoki poziom absencji wyborczej byłby zupełnie zrozumiały w obliczu ukształtowanej kondycji polityczno-gospodarczej Ukrainy.

DEMOKRATYCZNE WYBORY?

Wolne i sprawiedliwe wybory są największym (jeśli nie jedynym obok wolnych mediów) osiągnięciem politycznym niepodległej Ukrainy. Wybory prezydenckie utrwaliły jej obraz jako jednego z najbardziej demokratycznych państw (obok Mołdowy) należących w przeszłości do Związku Radzieckiego, nie licząc oczywiście państw bałtyckich, grających od dawna w „lidze” demokracji liberalnych. Zgodne stanowisko w tej kwestii wyraziły wszystkie rodzime i międzynarodowe organizacje wyspecjalizowane w monitoringu praktyk wyborczych, gratulacje dla prezydenta-elekta napływały zarówno ze Wschodu (Rosja), jak i Zachodu (Unia Europejska). Uderza, w szczególności na tle obserwacji poczynionych w odniesieniu do procesu wyborczego w Rosji, fakt wysokiego poziomu rywalizacyjności wyborów, znacznego zainteresowanie wyborami, tak jeśli chodzi o liczbę kandydatów, jak i zainteresowanie społeczeństwa i co chyba najważniejsze, uderza także fakt, że urzędujący prezydent i premier są pokonywani przez reprezentanta opozycji, którego za apologetę demokracji uznać trudno.

Na Wschodzie tradycją jest, że partia rządząca, kontrolująca zaplecze administracyjne, nie przegrywa wyborów, a istotą demokracji jest nie tylko możliwość wyboru, ale także rotacja na szczytach władzy. Elektoralny wymiar ukraińskiej demokracji zdecydowanie góruje nad jej wymiarem liberalnym (konstytucyjnym liberalizmem) – praworządnością, ochroną prawa własności czy niezawisłym sądownictwem.

Tym niemniej, nawet w obrębie praktyk elektoralnych dają o sobie znać poważne braki, które nie pozwalają zapomnieć, że wciąż mamy do czynienia ze wschodnioeuropejskim systemem politycznym – w istocie reżimem hybrydalnym. Im dalej od właściwego dnia głosowania, tym więcej nieprawidłowości; zamknięte posiedzenia Centralnej Komisji Wyborczej, odrzucanie przez nią skarg, odmawianie wnoszenia przez ustawodawcę narodowego rekomendowanych przez OBWE zmian w ustawodawstwie wyborczym, stronnicze do bólu media, wykorzystywanie struktur państwowych do promowania własnej kandydatury, zacieranie granic pomiędzy agitacją wyborczą a sprawowaniem funkcji urzędnika państwowego, a w trakcie samego dnia wyborów, możliwość głosowania w domu, dopisywanie nazwisk do list wyborców. Zwieńczeniem negatywnych tendencji charakteryzujących proces wyborczy na Ukrainie było wprowadzenie w okresie rozdzielającym pierwszą i drugą turę wyborów zmian w ustawodawstwie regulującym wybór prezydenta Ukrainy, a dokładniej zniesienie obowiązywania zasady kworum podczas posiedzeń komisji wyborczych. Sam termin wyborów także stał się przedmiotem politycznych sporów, które musiał rozsądzić Sąd Konstytucyjny.

Wynik wyborów prezydenckich został przewidziany z blisko rocznym wyprzedzeniem. Prawie idealnie wynik wyborów odzwierciedlił społeczne preferencje – z przeprowadzonych jeszcze w marcu 2009 roku przez Centrum Razumkowa badań jednoznacznie wynikało, że w celu wyłonienia zwycięzcy w zbliżających się wyborach prezydenckich konieczna będzie druga tura, w której Janukowycz siedmioprocentową różnicą głosów pokona Tymoszenko.

Odpowiedzialność za porażkę Tymoszenko, a w konsekwencji zwycięstwo Janukowycza można przypisać Wiktorowi Juszczence – gdyby ten nie zdecydował się na start w wyborach lub co najmniej w drugiej turze poparł Tymoszenko, zamiast głosić, że Ukraińcy będą się wstydzić swojego wyboru, ta ostatnia zapewne zyskałaby około 7-8% głosów więcej i pokonała Janukowycza; 80% wyborców, którzy głosowali na Juszczenkę w pierwszej turze, w drugiej poparło Tymoszenko.

Sam Juszczenko nie miał najmniejszych szans na zwycięstwo. Odnotowany w maju 2009 roku poziom poparcia dla aktywności ówczesnego prezydenta i premiera – odpowiednio na poziomie 7% i 20% – pozwalał wysnuć podobne wnioski. Niespełna 6% poparcia, które osiągnął podczas pierwszej tury wyborów, potwierdziło negatywny stosunek społeczeństwa do jego rządów. Przerzucenie całej odpowiedzialności za niepowodzenia „postpomarańczowej” Ukrainy na Juszczenkę jest tyleż zrozumiałe, co i niesprawiedliwe. W warunkach silnej personalizacji władzy na Ukrainie (jak i na całym obszarze poradzieckim), uosabianie Juszczenki z instytucją prezydenta, który w oczach opinii publicznej stanowi najważniejszy państwowy urząd, jest głównym animatorem polityki wewnętrznej i zagranicznej – a co w świetle towarzyszącej pomarańczowej rewolucji reformy konstytucyjnej nie jest zgodne z prawdą – czyni go głównym winnym niepowodzeń Ukrainy.

Juszczenko poddał się obawom przed autorytarnymi zapędami pani premier, która w warunkach zwycięstwa w wyborach prezydenckich skoncentrowałaby w swych rękach pełnię władzy na Ukrainie i skonsolidowała polityczne poparcie w Radzie Najwyższej, przejmując część uciekinierów z Partii Regionów Janukowycza i Naszej Ukrainy-Narodowej Samoobrony. Sporo przesady jest w katastroficznych wizjach zakładających, że pod rządami Tymoszenko – czarującej, demagogicznej i charyzmatycznej pani premier, praktykującej lewicowy populizm – ukraiński reżim polityczny zacząłby skręcać w stronę modelu autorytarno-charyzmatycznego.

Zwycięstwo Janukowycza, który jest zbyt mało dynamicznym i wyrazistym, niesamodzielnym aktorem politycznym, uzależnionym od poparcia tylko jednego z klanów oligarchicznych i niemającym w danym momencie poparcia najsilniejszej reprezentacji parlamentarnej, oznacza utrzymanie się pluralizmu politycznego, stanu rozproszenia władzy i konieczność odwoływania się do procedur demokratycznych w celu rozwiązywania politycznych konfliktów.

Zapewne największą katastrofą dla młodej ukraińskiej demokracji byłoby połączenie sił obu obozów politycznych, zawiązanie paktu elit czy też stworzenie politycznego kartelu: Janukowycz – Tymoszenko, obejmującego m.in. reformę konstytucyjną, arbitralny rozdział funkcji państwowych – z pominięciem woli społeczeństwa, ograniczenie wolności mediów i roli opozycji, a który to projekt, jak odnotowuje Adam Eberhardt w opracowaniu Ośrodka Studiów Wschodnich: Rewolucja, której nie było. Bilans pięciolecia „pomarańczowej” Ukrainy, był z inicjatywy Tymoszenko dyskutowany w roku 2008 i w pierwszej połowie 2009 roku. Na szczęście dla Ukrainy nieufność i doszukiwanie się złych intencji w działaniach politycznego rywala, nawet kiedy wyciąga rękę do współpracy, uniemożliwia zawieranie podobnych porozumień. Na Ukrainie wciąż obowiązuje etos zdrady, zmiany barw klubowych i zasada: „mój dzisiejszy sojusznik jutro będzie moim wrogiem”, która skutecznie blokuje „autorytarną recydywę”, jednocześnie czyni iluzoryczną wizję stworzenia „rządu zgody narodowej”, zdolnego zająć się sanacją państwa.

UKRAINA PO WYBORACH: EPILOG CZY INTERLUDIUM POMARAŃCZOWO -BŁĘKITNEGO KONFLIKTU?

Jak będą wyglądały rządy Janukowycza? Wbrew rozpowszechnianym przez jego przeciwników politycznych poglądom, również dość popularnych poza Ukrainą, nie muszą one oznaczać „błękitnego rewanżu”, narodowej katastrofy, polityki zdrady interesów narodowych i ustanowienia dyktatury. Architektura instytucjonalna ukraińskiej polityki – nawet wziąwszy pod uwagę patologie ją trapiące, w tym polityczną korupcję – czyni perspektywę pełnej autonomii decyzyjnej prezydenta (Janukowycza i jego zaplecza) iluzoryczną. Innymi słowy, nawet jeśli Janukowycz rzeczywiście chciałby „wyrządzić krzywdę” Ukrainie, nie pozwoli mu na to istniejący na Ukrainie pluralizm polityczny, do spółki z normami konstytucyjnymi, które zapewniają skuteczne rozproszenie władzy w ukraińskim systemie politycznym.

Na mocy poprawek wniesionych do konstytucji, będących wynikiem kompromisu pomiędzy „pomarańczowymi” i „błękitnymi”, środek ciężkości w ramach ukraińskiego systemu politycznego zdecydowanie przesunął się w stronę parlamentu. W konsekwencji określa się go wręcz mianem parlamentarno-gabinetowego ze wzmocnioną pozycją głowy państwa. Prezydent zachował znaczny zakres uprawnień, szczególnie w sferze polityki zagranicznej, m.in. prawo inicjatywy ustawodawczej i weta wobec ustaw Rady Najwyższej, utracił jednak przywilej kontroli rządu (na którym spoczywa realizacja bieżącej polityki gospodarczej, wewnętrznej i zagranicznej). Za wyjątkiem ministrów spraw wewnętrznych, spraw zagranicznych, Rada Najwyższa powołuje ministrów na wniosek premiera. W konsekwencji ten, kto chce w pełni rządzić Ukrainą, musi kontrolować nie tylko urząd prezydenta, ale dysponować równolegle poparciem parlamentarnej większości.

Dla Ukrainy oznacza to początek nowej batalii politycznej – tym razem o kontrolę nad Radą Najwyższą. Zwycięstwo wyborcze jakie odniósł Janukowycz jest, w obecnie obowiązujących realiach konstytucyjnych, zwycięstwem niepełnym. Jak zauważa się w powyborczych komentarzach na Ukrainie, jedyne co Janukowycz wygrał to „zaproszenie do wojny” z Tymoszenko. Nawet jeśli uda mu się zdyskontować w nadchodzących wyborach parlamentarnych tryumf w wyborach prezydenckich, będzie miał przed sobą tytaniczne zadanie zapobieżenia załamaniu się struktur ukraińskiego państwa i przywrócenie doń zaufania obywateli, które będzie musiał realizować w obliczu nieuchronnej konfrontacji z Tymoszenko, która zepchnięta do opozycji, czy to w roli „technicznego premiera” pozostawiona na stanowisku do czasu uformowania się nowego rządu, będzie starała się torpedować pomysły Janukowycza.

Różnica głosów pomiędzy Wiktorem Janukowyczem a panią premier w drugiej turze nie była dostatecznie duża – wyniosła ona zaledwie 3,48%, co przekładało się na liczbę 887 928 osób – by mogła ona dobrowolnie pogodzić się z porażką, pogratulować rywalowi i zamknąć dyskusję na temat uczciwości wyborów. Sama Tymoszenko otwarcie zamienia się w „hamulcowego” konsolidacji demokracji na Ukrainie – odmowa uznania zwycięstwa Janukowycza i próby zakwestionowania demokratycznego charakteru odchodzących do historii wyborów prezydenckich, uznanych przez wszystkie zagraniczne instytucje monitorujące wybory za wolne i uczciwe, są dla zewnętrznych obserwatorów jeśli nie niepokojące, to co najmniej niezrozumiałe. Z drugiej strony, „dąsy” pani premier mogą być interpretowane jako zaproszenie do przetargów koalicyjnych. Wizja kohabitacji z Tymoszenko wydaje się być trudna do wyobrażenia, ale najnowsza historia polityczna Ukrainy zna już przypadki współpracy pomiędzy prezydentami i premierami wywodzącymi się z obozów „pomarańczowego” i „błękitnego”. Zupełnie inną kwestią jest to, jakie przynosiła ona owoce…

Jeszcze przed drugą turą wyborów Janukowycz składał publiczne deklaracje, że będzie dążył do przedterminowych wyborów parlamentarnych, tak by „dobić” Tymoszenko i „wysadzić” ją z fotela premiera. Tuż po drugiej turze wezwał ją do bezzwłocznej i dobrowolnej rezygnacji.

Próby sformowania nowej koalicji parlamentarnej pod przewodnictwem Partii Regionów wymagają rozformowania dotychczasowej koalicji obejmującej Blok Julii Tymoszenko, Naszą Ukrainę-Narodową Samoobronę i Blok Łytwyna. Powyborcze działania Janukowycza wskazują na to, że dąży on do przyspieszonych wyborów parlamentarnych (dekompozycja dotychczasowej koalicji zdecydowanie przybliża ten moment) lub do zawiązania nowej koalicji bez uciekania się do przedterminowych wyborów. Wybory parlamentarne mogą, ale nie muszą nawet w obliczu tryumfu w wyborach prezydenckich powiększyć stanu posiadania Partii Regionów.

Scenariusz zgodnej współpracy Tymoszenko – Janukowycz zdecydowanie przyspieszyłby proces sanacji państwa, stwarzałby sprzyjający klimat polityczny dla reform gospodarczych. Co więcej, tylko wariant „szerokiej koalicji” z udziałem Partii Regionów i BJuTy będzie dla zewnętrznych kredytodawców rękojmią dalszej pomocy, stanie się gwarancją, że Ukraina będzie zdolna wywiązywać się z już zaciągniętych zobowiązań. Niezależnie od ryzyka załamania się pluralizmu politycznego na Ukrainie, trwałość podobnej koalicji jest krucha.

POLITYKA ZAGRANICZNA UKRAINY POD RZĄDAMI JANUKOWYCZA

Największy niepokój w kontekście zdobycia przez Janukowycza fotela prezydenckiego budzi kwestia kierunków rozwoju ukraińskiej polityki zagranicznej.

Czego można spodziewać się w sferze polityki zagranicznej po nowym prezydencie Ukrainy?

Z całą pewnością próby odbudowy poprawnych relacji z Rosją, które w ciągu sześciu lat prezydentury Juszczenki uległy bezprecedensowemu pogorszeniu. W sferze stosunków z Unią Europejską zadeklarował gotowość ich dalszej instytucjonalizacji, wskazał jednak zdecydowanie na Rosję i państwa WNP jako priorytetowy obszar rozwoju współpracy międzynarodowej. Mało wiarygodnie – w świetle planów stworzenia trójstronnego konsorcjum zarządzającego ukraińskim systemu transportu gazu – brzmią jego deklaracje, że nie jest rosyjską marionetką, a podejmując decyzje państwowe, kierować będzie się interesami ukraińskiego narodu.

Los członkostwa Ukrainy w NATO wydaje się być rozstrzygnięty – Janukowycz jest zdeklarowanym orędownikiem neutralności Ukrainy. Jeśli uda mu się poddać tę kwestię pod referendum, to biorąc pod uwagę nastroje społeczne dla członkostwa w Sojuszu, skutek będzie zgodny z intencją organizatorów referendum – wstrzymanie działań na rzecz instytucjonalnego członkostwa w NATO. Nie ma także wątpliwości, że Janukowycz będzie starał się w zupełnie innym duchu, niż miało to miejsce w przypadku Juszczenki, rozwiązać kwestię stacjonowania Floty Czarnomorskiej FR w Sewastopolu po roku 2017 i umożliwić rosyjskiej flocie obecność na Ukrainie po wygaśnięciu pierwotnego 10-letniego okresu dzierżawy bazy w Sewastopolu.

Z rosyjskiego punktu widzenia zwycięstwo dwóch z trzech głównych pretendentów do fotela prezydenckiego – za wyjątkiem Wiktora Juszczenki, z którym Kreml nie chciał mieć nic wspólnego – miało w pełni gwarantować promocję interesów Rosji. Jak zauważył Władimir Socor na łamach „Jamestown Foundation Eurasian Daily”, rosyjskie interesy na Ukrainie i tak były już doskonale promowane przez (nie)świadomych skutków swych działań ukraińskich polityków. „Bez jednego wystrzału” udało się doprowadzić do realizacji trzech fundamentalnych z punktu widzenia interesów Rosji celów: po pierwsze, Ukraina ze względu na polityczny i gospodarczy chaos, w jakim pogrążyła się w następstwie pomarańczowej rewolucji, przestała być postrzegana jako źródło rozprzestrzeniania się wirusa demokracji na obszarze poradzieckim; po drugie, kwestia członkostwa w NATO Ukrainy schodzi z wokandy – żaden z liczących się kandydatów do fotela prezydenckiego nie podejmował się tego tematu – w świetle przygotowań do wyborów parlamentarnych temat NATO pozostaje tabu; po trzecie, ukraińscy politycy skutecznie odsuwają perspektywę członkostwa w Unii Europejskiej czy nawet modernizacji własnego systemu sieci transportu gazu, torpedując podjęcie spójnych i konsekwentnych wysiłków na rzecz realizacji tychże celów

Wybór Janukowycza na stanowisko prezydenta Ukrainy w miejsce znienawidzonego i zdeklarowanego „rusofoba” Juszczenki umocni zdecydowanie prorosyjski kurs Ukrainy. Zwycięstwo Janukowycza niewątpliwie sprzyjać będzie, przynajmniej częściowo, realizacji takich celów rosyjskiej dyplomacji, jak uzyskanie faktycznej kontroli nad ukraińskim systemem transportu gazu, przejęcie przez firmy kontrolowane przez Kreml lub banki państwowe części ukraińskich przedsiębiorstw, zwiększenie stopnia użycia języka rosyjskiego w ukraińskim życiu publicznym, włączenie Ukrainy do unii celnej łączącej Białoruś, Kazachstan i Rosję – oddalające perspektywę budowy analogicznego projektu w relacjach pomiędzy UE i Ukrainą.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję