Fakty i liczby. Czy da się skutecznie walczyć z fejkami? – z Alicją Defratyką i Anną Mierzyńską rozmawia Jarosław Makowski :)

Jarosław Makowski: Czy jesteście przerażone? Przerażone tym, że kłamstwo i dezinformacja zdominowała naszą debatę publiczną?

Anna Mierzyńska:Byłam przerażona tym w trakcie pandemii, kiedy mieliśmy do czynienia z ogromną infodemią. Teraz, stale monitorując rozmaite środowiska, bańki internetowe, muszę przyznać, że trochę się przyzwyczaiłam. Dezinformacja dominuje, mamy bardzo duży problem z tym, żeby przez nieprawdziwe narracje przebiła się prawda. Cały czas zadaję sobie pytanie, czy prawda jest wartością, na której nam dzisiaj zależy?

A zatem powtórzmy: czy prawda może nas w dzisiejszym świecie uratować?

Alicja Defratyka:Będę stała na tym stanowisku, że tak. Natomiast nie jest to takie proste i oczywiste. I nie w każdym przypadku. Tutaj odwołujesz się pewnie do mojego portalu ciekaweliczby.pl i tego, jak próbuję odkłamywać i wyjaśniać rzeczywistość poprzez liczby. Uważam, że to ma wielką wartość i długofalowo, jak najbardziej jest przydatne. Natomiast jeżeli trafimy na antyszczepionkowca, czy kogoś, kto żyje w swojej bańce i otoczony jest dezinformacjami, to nawet jeżeli poda mu się dane, to raczej takiej osoby nie przekonamy, albo ta szansa na przekonanie jest naprawdę niewielka. Wtedy uderzamy w pogląd takiej osoby, która ma przeświadczenie, że jest zupełnie inaczej, a podajemy jej dane, twarde dane. Najczęściej wtedy pojawiają się kontrargumenty, że na pewno dane są sfałszowane, wyrwane z kontekstu, że to na pewno jakaś manipulacja. Osoba nie chce uwierzyć. Jeżeli ona ma ten swój świat, w który wierzy, to liczbami nie sprawimy, że ona nagle ten światopogląd zmieni. Ja będę jednak stała na stanowisku, że prawda nas prędzej czy później wyzwoli. Przygotowałam tu sobie cytat z Abrahama Lincolna. Pozwólcie, że zacytuję: Można oszukiwać wszystkich ludzi przez pewien czas, część ludzi przez cały czas, ale nie da się oszukiwać wszystkich przez cały czas. Mam nadzieję, że wykorzystanie danych i prawdy będzie sprzyjało temu, żeby właśnie w tym dłuższym okresie więcej ludzi było świadomych, jak jest naprawdę. Nie da się wszystkich oszukiwać cały czas.

To bardzo ciekawe stwierdzenie w ustach kogoś, kto bazuje głównie na liczbach i danych – mówię o twoim portalu ciekaweliczby.pl – bo żyliśmy w przekonaniu, nie wiem, czy wciąż w nim nie żyjemy, że z liczbami się nie dyskutuje. Liczby to są po prostu twarde dane i jeżeli są zweryfikowane, to po prostu musisz przed nimi, przepraszam za stwierdzenie, uklęknąć, albo złożyć im hołd.

Alicja Defratyka: To tak nie działa. Mogłoby się wydawać, że powinno tak być, ale nie jest. Jeżeli ktoś ma to inne przeświadczenie i jest na przykład święcie przekonany, że szczepionki nie działają, to nawet jeżeli się poda dane, to taka osoba nie uwierzy. Wczoraj miałam rozmowę z jedną osobą – podawałam oficjalne dane Ministerstwa Zdrowia, że 99% osób (adnotacja: stan na początek października), które są w ciężkim stanie w szpitalach, od momentu jak zaczęto szczepić drugą dawką, to osoby niezaszczepione. Ta osoba podważała te dane mówiła, że są nieprawdziwe i podawała swoje dane tylko z jakiegoś jednego konkretnego tygodnia. Ten jeden tydzień roztaczała na cały ten długi okres, tak jakby ten jeden tydzień, który był dla niej korzystny, miał uzasadniać tezę, że szczepionki są nieskuteczne. Jak ktoś żyje w tym swoim świecie, to liczbami jest go naprawdę bardzo, bardzo ciężko przekonać, ponieważ tutaj dużą rolę odgrywają emocje. Z liczbami się nie dyskutuje, natomiast faktycznie interpretacja danych należy do osoby, która te dane interpretuje. Ja staram się te dane podawać bez jakiegoś długiego komentarza, przedstawiam po prostu jak jest, jak coś się zmieniło, zwiększyło, spadło w danym okresie. Ludzie powinni sobie sami wyciągnąć wnioski. Ale nawet przedstawienie takich danych też powoduje falę hejtu, która wylewa się szczególnie na Twitterze. Jak kogoś się konfrontuje z danymi, które są dla tej osoby niekorzystne, bo nagle okazuje się, że miała inne przeświadczenie, a jest inaczej, to powoduje u niej dyskomfort psychiczny. Czujemy się niekomfortowo z tym, że sprawy mają się inaczej niż ta wersja, którą mieliśmy w głowie. Taka osoba zaczyna często wtedy wylewać te swoje żale ad personam oraz atakuje właśnie dane jako manipulację, dezinformację. Uważa, że GUS, Eurostat i wszyscy inni podali na pewno złe dane.

Może jest tak, że – odwołując się do psychologii – my uprzednio mamy już zakorzenione w swojej świadomości przekonanie, a w sieci szukamy tylko potwierdzenia danego przekonania, które po prostu podzielamy?

Anna Mierzyńska: Tak zwany efekt potwierdzenia jest zjawiskiem znanym od lat, niezależnym od sieci internetowej. To specyficzne skrzywienie poznawcze: szukamy nie obiektywnej prawdy, lecz potwierdzenia własnych poglądów, by się lepiej poczuć, zwłaszcza w przypadku zagadnień wywołujących silne emocje. Z drugiej strony media społecznościowe opierają się na algorytmach, które ułatwiają nam realizowanie efektu potwierdzenia. Akceptujemy to, bo czujemy się komfortowo, kiedy wchodzimy na platformę społecznościową i na swoim wallu widzimy opinie potwierdzające nasze poglądy. Wtedy jest świetnie – czujemy, że jest jakaś społeczność, która potwierdza nasze emocje. To rzeczywiście daje duże poczucie komfortu.

Algorytmy w mediach społecznościowych działają w ten sposób, że podsuwają nam treści podobne do tych, które wcześniej wzbudziły nasze zainteresowanie. Więc bardzo łatwo podbijają ten efekt potwierdzenia. Dlatego na co dzień w social media siedzimy w bańkach internetowych, w których wszyscy myślą podobnie. Potem, jak z nich wychodzimy, okazuje się, że jednak to było złudzenie. Są takie momenty, na przykład wybory, kiedy zderzamy się z prawdziwą rzeczywistością. Najpierw myślimy: „Przecież wszyscy dookoła nas głosowali dokładnie na tę samą partię co ja”. A po ogłoszeniu wyników okazuje się, że to nieprawda, że jest dużo ludzi, którzy myślą inaczej.

Kolejne mechanizmy psychologiczne uruchamiają się, kiedy znajdujemy się w sytuacji, która wywołuje w nas poczucie niepewności, frustrację, gdy spada nasze poczucie bezpieczeństwa. Pandemia koronawirusa, zwłaszcza jej początek, to był właśnie taki moment: zaatakowało nas coś niewidzialnego i świat nam się powywracał do góry nogami, bo był lockdown. Wtedy nie tyle szukaliśmy potwierdzenia, bo nie było czego potwierdzać, ile pomysłu, jak sobie ten świat uporządkować ponownie według znanych reguł. W takich sytuacjach u jakiejś grupy osób istotne stają się teorie spiskowe, czyli narracje, które pozwalają, paradoksalnie rzecz biorąc, wpasować rzeczywistość w znane schematy.

Kiedy atakuje nas niewidzialny wirus, niektórym osobom łatwiej żyć z przekonaniem, że nie jest to coś nieznanego, niewidzialnego, tylko element znanej konstrukcji, na przykład światowego spisku rządów. A więc pojawia się narracja, że ci, którzy nami rządzą, spiskują przeciwko obywatelom dla własnej korzyści – w tym przypadku: oszukują, że jest jakiś groźny wirus, aby ograniczyć wolności obywatelskie i kontrolować ludzi. To już się wpisuje w znany niektórym schemat światopoglądowy. Można sobie powiedzieć: „Ok, oni nam będą chcieli zrobić coś złego, ale wiadomo, kto jest wrogiem, światowe elity zawsze spiskowały, aby skrzywdzić słabszych”. I wszystko staje się jasne. Kiedy ktoś tak układa sobie świat, żadne fakty, żadne liczby nie sprawią, że on zmieni zdanie. On ma własne fakty, w które wierzy dlatego, że mu to ułatwia życie na poziomie emocjonalnym.

A może to wynik degradacji autorytetu – także instytucjonalnego. Przykład pandemii chyba jest tutaj najbardziej dojmujący, ponieważ z jednej strony mamy opinię Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), czyli instytucji, która troszczy się o nasze zdrowie, ma ekspertów, lekarzy, badaczy itd., a z drugiej strony są ludzie, którzy nie przyjmują rekomendacji, które formułuje WHO, do wiadomości. Co takiego się stało, że te szacowne globalne instytucje straciły autorytet?

Anna Mierzyńska: Nie potrafię powiedzieć wprost, co się takiego stało, że instytucje straciły autorytet. Pytanie, czy miały go wcześniej, na przykład WHO – w jakim stopniu było autorytetem dla Polaków? Natomiast jeśli chodzi o pandemię i szczepienia, jest to trochę bardziej skomplikowany proces. Problem nie polega bowiem tylko na tym, że ktoś nie wierzy WHO, a wierzy swojej sąsiadce. Wiara w informacje od sąsiadki jest oczywista. Ktoś, kto jest blisko, kogo znamy i mamy z nim bezpośredni kontakt, zazwyczaj wydaje nam się bardziej wiarygodny niż jakaś instytucja, za którą nie wiadomo kto stoi. Natomiast kiedy popatrzymy na środowiska antyszczepionkowe, nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach, widać, że sprawa jest bardziej skomplikowana. Ruchy antyszczepionkowe mają autorytety i często opierają się na ich opiniach – tyle że są to „ich” autorytety, ich naukowcy, ich badania, czyli te fakty, dane i opinie, które pasują do antyszczepionkowej teorii.

W Polsce działa stowarzyszenie, zrzeszające tak zwanych „niezależnych” lekarzy i naukowców, w tym osoby z tytułami profesorskimi, doktorskimi. Publicznie głosi ono tezę, że szczepionki są szkodliwe dla dzieci. To jest teza niepoparta dowodami naukowymi, ale członkowie stowarzyszenia przedstawiają rozmaite pseudonaukowe argumenty, trudne do weryfikacji przez osoby nieznające danej dziedziny nauki, aby przekonać do swoich poglądów.

Mam wrażenie, że każde takie środowisko ma własną teorię, którą uznaje za prawdę i nie potrzebuje jej weryfikować za pomocą rzeczywiście naukowych metod. Wystarczy sięgnąć do popularnych narracji o szczepionkach – jedna z najnowszych mówi, że w szczepionkach przeciwko COVID-19 jest tlenek grafenu. Podczas iniekcji razem z preparatem dostaje się on do organizmu, zaś pod wpływem sieci 5G się uaktywnia i prowadzi do zakrzepicy. Dlatego jak tylko sieć 5G zostanie w Polsce uruchomiona, będziemy wszyscy umierać. W uzasadnieniach tej teorii pojawia się naprawdę masa argumentów paranaukowych, ale też autentycznie naukowych – tyle że są one, jak wspominała Alicja, interpretowane w taki sposób, aby dopasować je do narracji.

Jeśli ktoś nie jest naukowcem, trudno mu zweryfikować takie interpretacje. Bariera pojęciowa czy językowa w weryfikacji takich danych jest realnym problemem. Ja na przykład, przyznaję, do dziś nie rozumiem, o co chodzi z tzw. białkiem kolca, w odniesieniu do szczepionek, choć czytałam o tym już kilkukrotnie. Kto ze zwyczajnych ludzi, niebędących medykami, zweryfikuje, czy to, co tam napisano o białku kolca, jest prawdziwe czy fałszywe? Nikt. Dlatego łatwo uwierzyć w pozorne autorytety: w ludzi z tytułami, którzy z pewnością siebie głoszą pseudonaukowe tezy, poważnie brzmiące i do tego pasujące do naszych poglądów. Czyli mechanizm autorytetu cały czas działa, tyle że autorytety się zmieniły…

Ostatnio mieliśmy do czynienia z raportem europosła prawicy, pana Jakiego, który próbował pokazywać, także dzięki autorytetom profesorskim, które mu ten raport przygotowały, że Polska straciła na akcesji do Unii Europejskiej. Potem pojawiła się fala analiz pokazujących błędne założenia, wyliczenia, że analizy Jakiego i spółki zostały wyssane z palca. Czy uważasz, że pokazanie tych błędów na liczbach i tych fałszywych założeń, które były w tym raporcie, może przekonać tych, którzy mogli się zastanawiać, że być może rzeczywiście Polska straciła na akcesji do Unii Europejskiej?

Alicja Defratyka: Ten pierwszy raport, prostujący błędy z prezentacji pana Jakiego, to był raport autorstwa Ignacego Morawskiego, który dokładnie wypunktował, gdzie są błędy i jak to wszystko powinno być dokładnie wyliczone, więc chapeau bas dla Ignacego za pracę, którą wykonał. Nie wiem, czy raport dotrze i przekona sceptyków Unii Europejskiej, natomiast jest bardzo mocnym argumentem w dyskusji, ponieważ te prawdziwe wyliczenia na tyle szeroko rozeszły się w mediach, że chyba już większość wie, że dane pana Jakiego były błędne. Tu nawet nie chodzi tylko o to, żeby przekonać jedną stronę, ale o to, żeby były argumenty w przestrzeni publicznej, które można wykorzystywać w tej dyskusji. Proszę zauważyć, że teraz pan Jaki już trochę ucichł z promocją swojej prezentacji. Wie, że została ona praktycznie cała, za przeproszeniem, „rozjechana”, i już nie może wykorzystywać zwartych w niej liczb tak szeroko, jak to miało miejsce przed odkłamaniem, bo właśnie wie, że spotka się z bardzo dużą krytyką ze strony ekspertów. To jest to, o czym powiedziała Anna, odnośnie powoływania się na ekspertów. Jedna strona odwołuje się do takich ekspertów, a druga ma innych. Odniosę się tutaj również do tego twojego wcześniejszego pytania o autorytety. Ja obserwuję od kilku lat spadek zaufania do autorytetów. To też wynika z faktu, że mniej pojawiało się ich w przestrzeni publicznej. Połączę to z kwestiami politycznymi – PiS wyraźnie pokazał, że nie wiedza, nie ekspertyza, nie doświadczenie są potrzebne, żeby być ministrem, wiceministrem, prezesem jakiejś dużej spółki, tylko to, czy jest się w partii. Doskonale o tym wiemy, to się dzieje od kilku lat. Jeżeli ktoś przez lata miał wpajane, że żeby coś osiągnąć w życiu, musi się szkolić, kształcić, a do mediów byli zapraszani faktycznie eksperci, po czym do władzy dochodzi PiS  i nagle mamy osoby, które kończą słabej jakości szkoły, albo nawet są ledwo po szkołach zawodowych i oni zarabiają grube miliony i decydują o tym, jak będzie wyglądało państwo, to rzeczywiście mamy do czynienia z upadkiem autorytetów. Część ludzi zaczyna uważać, że autorytety i eksperci, którzy znają się na przykład na ekonomii, są niepotrzebni, skoro taki pan X, który skończył szkołę Y, wie lepiej i reprezentuje ich. Według mnie to sytuacja polityczna bardzo wpłynęła na ten spadek zaufania do ekspertów i autorytetów.

Odnosząc się do WHO i do innych instytucji: one są, tak jak powiedziała Anna, bardzo od nas dalekie. My w ogóle na co dzień o tych instytucjach nie słyszymy. Zakładam, że my wiemy, czym się zajmuje WHO. Ale niektórzy mogli nawet nie znać tej instytucji, bo jeżeli przez rok nie padła żadna informacja na jej temat i nagle wychodzi ktoś i mówi: „Jak powiedzieli eksperci z WHO…”, to niektórzy mogą powiedzieć: „Ale co to jest?”, w sensie, nawet nie wiedzą, o czym my tutaj mówimy. To też jest kwestia mediów, jak one też kreują informacje. Ja obserwuję to od wielu lat i widzę, że w mediach jest coraz mniej informacji dotyczących zagadnień gospodarczych, chyba że są związane ze jakimś bieżącym  problemem politycznym. Praktycznie nie ma też kwestii dotyczących polityki zagranicznej. Jeśli już są, to bardzo rzadko. Te tematy przeszły praktycznie do kanałów tematycznych. Jeżeli ludzie na co dzień nie spotykają się z tego typu informacjami, to ciężej jest im wyciągać wnioski i w ogóle w jakikolwiek sposób te autorytety traktować. Odnosząc się też do tej prezentacji Jakiego, właśnie po to są liczby i eksperci, którzy się znają na temacie, którzy faktycznie w tym obszarze siedzą i potrafią analizować te kwestie, że możemy odkłamać i właśnie wytrącić ten argument, z którym pan Jaki chodził sobie po różnych stacjach telewizyjnych i pokazywał swoje dane mówiąc „patrzcie, tutaj eksperci pokazali”, bo z drugiej strony właśnie jest raport, który dokładnie to wszystko odkłamał. Mając te dane, można zbić argumentację przeciwnej strony, która chce wykorzystać liczby w niecny sposób, bo ludzie oczywiście mają taką tendencję, że jak usłyszą dane, to bardziej są w stanie też w to uwierzyć, a nie potrafią tych danych dokładnie zanalizować i to jest też to, co powiedziała Anna o tym białku kolca. Jak ktoś nigdy czegoś takiego nie widział, ciężko mu to zinterpretować, ale jak ktoś się na to powołuje, to pewnie się na tym zna. Wtedy wychodzi jakiś przedstawiciel partii rządzącej, powołuje się na dane, które często są błędne. Wiem o tym, bo przyznaję, że często w ramach mojego projektu odkłamuję rzeczy, które pojawiają się w przestrzeni publicznej, a są podawane przez przedstawicieli władzy. Jeżeli te rzeczy są odkłamane i jest podane źródło danych, na bazie których te dane są prostowane, to wtedy faktycznie druga strona rzadziej posługuje się już tymi błędnymi argumentami. Wtrącona jest ta pałeczka, żeby dalej tego fake newsa w przestrzeni publicznej nie rozsiewać.

Stara prawda głosi, że kłamstwo okrąży dwa razy świat, zanim prawda włoży buty. To jest coś, co negatywnie wpływa na nasze życie publiczne i chyba media społecznościowe pogłębiły ten kryzys zaufania i do instytucji, i do autorytetu, ale także do dziennikarzy. Przypominam sobie sytuację z roku 2017 – wtedy w Stanach Zjednoczonych rozpoczynały się rządy Donalda Trumpa. Jego doradczyni medialna ukuła to słynne stwierdzenie „alternatywne fakty”. Chodziło o policzenie ludzi, którzy brali udział w inauguracjach Baracka Obamy i Donalda Trumpa. Dużo więcej było na inauguracji tego pierwszego, ale Trump długo nie chciał przyjąć tego faktu do wiadomości. Dlatego jego doradczyni powiedziała dziennikarzom, że dostarczy „alternatywnych faktów”, które pokażą inną rzeczywistość. Czy dzisiaj nie mamy do czynienia z czymś takim, że do mediów, szczególnie tych głównego nurtu, dostarcza się alternatywnych faktów, alternatywnych danych i traktuje się je takim samym prawem obywatelstwa jak te, które są podawane przez sprawdzone instytucje mające historię, ekspertów, badaczy…

Anna Mierzyńska: Jest dokładnie tak, jak mówisz. Mieliśmy niedawno taką historię, która osobiście odkłamywałam, dementując fake newsa w artykule na portalu OKO.press – ale i tak czułam się w jakiś sposób bezradna. Chodzi o sytuację ze słynnymi zdjęciami dzieci imigrantów przywiezionych do Michałowa, które obiegły całą Polskę. Kilka dni po ich publikacji  środowiska propisowskie zaczęły kolportować króciutki film z portalu onet.pl (nie podając zresztą źródła), na którym widać, jak przez ogrodzenie przed strażnicą w Michałowie jakaś kobieta rzuca coś dzieciom imigrantów, prawdopodobnie słodycze. Wygenerowano wokół tego ogromną narrację, która miała podważyć wiarygodność zdjęć. Twierdzono wprost, że dzieci słodyczami przekupiono, aby zapozowały do wzruszających fotografii. Pojawiła się nawet informacja, że kobieta rzucająca słodycze, widoczna na filmie, to fotoreporterka Gazety Wyborczej, Agnieszka Sadowska. Tymczasem to nie była Agnieszka Sadowska. Pamiętam, że wtedy poczułam się bezradna: jak to odkłamać, kiedy ktoś nie jest zainteresowany faktami, tylko snuciem własnej narracji? Dyrektor ośrodka TVP3 Opole szerzył tą tezę na Twitterze bardzo intensywnie, sekundował mu w tym Wojciech Mucha, który jest obecnie redaktorem naczelnym dwóch dzienników Polska Press w Krakowie. Mimo zdementowania fake newsa żaden z panów nie usunął tweetów na ten temat (przynajmniej w okresie kilku dni od ich napisania), co więcej, dalej w to brnęli, rozwijając nieprawdziwy przekaz.  To był jakiś zupełny absurd.

I teraz: jak mamy to odkłamać? Co mamy zrobić? Oni z pełną świadomością tego, że na filmie jest ktoś inny, kolportowali swoją narrację – bo była korzystna dla ich środowiska. Gdyby udało się udowodnić, że to jest reporterka „Gazety Wyborczej” i autorka zdjęć dzieci z Michałowa, można by powiedzieć, że jej zdjęcia są niewiarygodne i nie należy wierzyć w to, że na polsko-białoruskiej granicy w lasach koczują dzieci i kobiety.

Prawica tak naprawdę wzięła sobie do serca postmodernistyczne przekonanie, że prawda umiera, a interpretacje, czy też narracje nigdy nie umierają, to znaczy one albo zwyciężają, albo przegrywają. Być może to my jesteśmy naiwni, szukając, czy też dążąc do pokazania prawdy. Prawica, szczerze mówiąc, gardzi prawdą, jeżeli przyjmują te założenia, o których tutaj mówimy. Pytanie jest następujące w takim razie: czy nie należy stosować tej samej metody, tylko że…

Anna Mierzyńska:Ale do czego stosować, jaki jest tego cel?

Celem ma być prawda. Natomiast każdy rodzaj okłamywania jest reakcją na niesione kłamstwo w przestrzeń publiczną. Teraz pytanie jest następujące: czy być może należy tworzyć od razu narrację, która jest prawdziwa, bo inaczej zostajemy z czymś, co ty nazywasz bezradnością?

Anna Mierzyńska: Na pewno należy opowiadać prawdziwe narracje (jeżeli uznamy, że te pojęcia nie są ze sobą sprzeczne). Jestem osobiście głęboko przekonana, że prawda jest fundamentem naszego życia. Jeżeli chcemy wiedzieć, w jakiej rzeczywistości żyjemy, kim jesteśmy – potrzebujemy prawdy.

Uważam również, że nie zawsze prawda jest słabsza od kłamstwa. Zaś opozycja demokratyczna, aby poradzić sobie z postmodernistyczną komunikacją prawicy, wcale nie ma tylko dwóch wyjść: dementować kłamstwa albo się do nich przyzwyczaić i też ich używać. Prawda może być równie silnym komunikatem, może nawet najsilniejszym. Trzeba jednak ją szeroko przekazywać, mówić o niej, powtarzać, nie czekać na moment, kiedy będziemy musieli reagować na kolejne fake newsy.

Alicja Defratyka: Dodam, że nie tylko głośno, ale i systematycznie. Właśnie przez to, że mamy tyle różnych mediów, a news żyje bardzo krótko. Nawet jeżeli coś się odkłamie i ten temat nie zostanie pociągnięty dłużej przez większą grupę osób i nie przejdzie do głównego nurtu, to my sobie możemy wykonywać taką syzyfową pracę, ale za bardzo się z tym odkłamywaniem nie przebijemy dalej. Niektóre kwestie, szczególnie istotne, które faktycznie są kłamstwem, powinny być  napiętnowane i odkłamywane, a to odkłamywanie powinno krążyć długo i dosadnie. Tak, żeby wszyscy interesariusze się o tym dowiedzieli.

Ja tutaj przytoczę jeden bardzo istotny przykład. Poprzez dane nie zawsze kogoś przekonamy, natomiast możemy wywrzeć jakiś wpływ na opinię publiczną, na media. Odpowiednim przekazem możemy wytrącić pałeczkę przeciwnikowi lub też spowodować, że dana polityka zostanie ukierunkowana w inny sposób. Ten przykład to głośne już dane, które publikowałam w ramach swojego projektu, dotyczące wydłużających się postępowań sądowych po deformie Zbigniewa Ziobry. Te dane czarno na białym pokazały jak bardzo, bo prawie o 3 miesiące, wydłuży się postępowania sądowe od 2015 r. To są dane Ministerstwa Sprawiedliwości. Ministerstwo Sprawiedliwości samo je opublikowało, co prawda z bardzo dużym opóźnieniem. Nawet występowałam o nie kilka razy w ramach dostępu do informacji publicznej. Te dane, po publikacji przeze mnie zestawienia pokazującego te wzrosty, stały się  na tyle głośne, że nawet odniósł się później do tego problemu, jak temat już żył bardzo w mediach, sam Jarosław Kaczyński, który powiedział, że wymiar sprawiedliwości, cytuję, „działa fatalnie”. Już nie dało się jakby zakrzyczeć tej rzeczywistości i w wiadomościach telewizji rządowej mówić, jak to jest super po tej deformie, bo te dane na tyle już krążyły zarówno w głównym nurcie mediów, jak i w social mediach, że nie dało się tego tematu zamieść pod dywan. Trzeba było coś zrobić i się odnieść. Teraz te dane są już właśnie takim przyczynkiem do dyskusji, że ta reforma poszła źle, coś trzeba z tym zrobić. Dlatego właśnie mówię, że trzeba odkłamywać, ale że trzeba to też robić na tyle systematycznie, żeby się to przebiło, bo niestety bardzo, ale to bardzo ciężko jest sprawić, właśnie przez te bańki, o których Anna mówiła, żebyśmy się dowiedzieli o wszystkich rzeczach. Teraz jest tego tak dużo, ja tutaj podam przykład, może nawet niektórzy sobie nie zdają sprawy… Jak ktoś wyjedzie na weekend i odetnie się na chwilę od mediów, to wraca w poniedziałek do normalności i nie ma świadomości, że była jakaś afera.

Sama byłam świadkiem takiej dyskusji. Emocjonowałam się à propos jakiejś afery, która w weekend się wydarzyła, rozmawiałam ze znajomym, a on mówi: „Ale jaka afera? Przecież dzisiaj nie ma nic o tym w mediach”. Cały Twitter żył jakąś aferą jeden dzień, ale w poniedziałek już tego nie było. Ta osoba, która się odcięła od tych mediów, ona nawet nie wiedziała, że coś się wydarzyło. Dlatego mówię o takiej systematyczności. Te takie działania ad hoc, jednorazowe, one nie spowodują, że nagle ludzie zaczną wierzyć w autorytety, że nagle zaczną ufać ekspertom. To musi być praca wykonywana latami. Przez te ostatnie sześć lat mamy upadek i teraz będzie trzeba kolejnych lat, żeby to wszystko odbudowywać.

O ile możemy mieć różne opinie, o tyle absolutnie powinniśmy mieć te same dane, te same fakty. To jest warunek przetrwania demokracji i publicznego dyskursu. Jeżeli tworzymy alternatywne rzeczywistości, to jakby unieważniamy demokrację. Czy da się stworzyć takie mechanizmy, instytucje, system edukacyjny, który pozwoliłby nam jednak zbudować grunt, który byłby wspólnym gruntem dla rozmowy o rzeczach publicznych, gospodarczych, ekonomicznych, społecznych?

Anna Mierzyńska: Myślę, że polska edukacja jest jednak oparta o wspólne fakty i dane. Oczywiście, jeżeli weźmiemy pod uwagę na przykład historię, widać, że fakty historyczne mogą być modyfikowane na potrzeby polityczne, niestety. Ale ogólnie funkcjonuje jeden program nauczania, który uczy tego samego, więc istnieje pewna wspólna baza wiedzy. Problem pojawia się później, zwłaszcza w odniesieniu do nowych zdarzeń i zjawisk. Zresztą dziś w wielu przypadkach, zwłaszcza w Polsce, mamy prawo nie ufać. Postawa nieufności jest obecnie postawą racjonalną. Wielu informacjom, które do nas docierają, choćby za pośrednictwem oficjalnych kanałów informacji czy państwowych mediów, nie można wierzyć. Kiedy zaczynamy je sprawdzać, okazuje się, że są nieprawdziwe.

Co więcej, dzisiaj jest nawet tak, że to premier, prezydent, czy w ogóle rząd jest instytucją siejącą fake newsy.

Anna Mierzyńska: Dlatego postawa nieufności wobec tych komunikatów jest racjonalna. Mamy poważny problem z zaufaniem publicznym: komu można dziś ufać, jakim instytucjom, którym politykom? Gdyby udało się uporządkować tą kwestię, gdybyśmy nie musieli stale żyć w poczuciu bycia manipulowanymi, wtedy (tak przypuszczam) zmieniłoby się także nasze nastawienie do faktów i danych. Dziś jednak krytyczne myślenie jest postawą racjonalną, zresztą ono jest cenne niezależnie od bieżącej sytuacji. Powinniśmy go uczyć dzieci od najmłodszych lat, wbudować je w system edukacji. To właśnie krytyczne myślenie buduje odporność na fake newsy, które zawsze się będą pojawiać w przestrzeni internetowej.

Jako Instytut Obywatelski od dawna opowiadamy się za tym, aby filozofia wróciła do powszechnego nauczania. To jest jeden z tych elementów, które mogą pomóc w oddzieleniu ziarna od plew. Teraz zwracam się do ciebie, Alicjo, bo my, pamiętam, kiedyś nawet rozmawialiśmy, że w tym systemie edukacyjnym powinien się pojawić przedmiot, który polegałby na uczeniu młodego człowieka weryfikacji faktów. Dziś dostęp do wiedzy nie jest problemem, problemem jest właśnie oddzielenie wiedzy śmieciowej od tej wiedzy rzetelnej. Alicjo?

Alicja Defratyka: Tak, ja nie jestem za tym, żeby wprowadzać dodatkowy przedmiot typu „odkłamywanie”, tylko uważam, że te elementy powinny pojawić się po prostu na różnych przedmiotach i tak powinna być skonstruowana podstawa programowa, żeby na każdym przedmiocie, czy to biologia, chemia, polski, historia, pojawiały się takie elementy, jak odróżnić, czy coś jest opinią, czy coś jest faktem i jak wyciągać samemu wnioski z danych, które są prezentowane. Dane mogą być prezentowane w każdym obszarze życia, bo wiadomo, że fake newsy, które nas zalewają, nie dotyczą tylko części antyszczepionkowej, gospodarczej i politycznej, ale także każdego innego obszaru. Możemy wpaść w taką bańkę i faktycznie w te treści uwierzyć. Ja jestem zdania, że to krytyczne myślenie powinno być wprowadzone jako element podstawy programowej od najmłodszych lat. Umówmy się, teraz dzieci nie potrzebują uczyć się na pamięć różnych regułek, bo one tego nie czują, skoro wszystko można sprawdzić w Internecie. Tym bardziej że teraz tak wszystko się zmienia, to nie są te same czasy, co dwadzieścia, trzydzieści lat temu, kiedy trzeba było się wybrać do biblioteki i sprawdzić jakąś kwestię. Teraz w ciągu paru sekund można wszystko sprawdzić, więc ta umiejętność, żeby wiedzieć, co jest prawdą, a co fałszem i właśnie komu można zaufać, to o czym mówiła Anna, ta kwestia zaufania, jest bardzo ważna. Teraz jest to trudne przy obecnym ministrze i obecnej władzy, żeby cokolwiek takiego zrobić, bo już się pojawiały głosy przedstawicieli PiS, że reforma edukacji powinna zostać dokończona. Była nawet wypowiedź, jeśli dobrze pamiętam, pana Terleckiego, że należy tak skonstruować program w szkołach, żeby młodzi ludzie nie ważyli się głosować na partie opozycyjne, gdy wejdą w dorosłe życie… Obawiam się, że dopóki mamy system taki, jaki mamy, niewiele da się zrobić. Tutaj jest kwestia bardziej rodziców, którzy powinni być wyczuleni, na to, co dzieci oglądają, skąd czerpią informacje. Ja też jestem na stanowisku, że młody człowiek powinien na samym początku swojej dorosłej drogi, zanim już sobie wykształci poglądy, czerpać informacje z wielu źródeł, czyli na przykład zrobić sobie taki maraton i obejrzeć właśnie Fakty, Wydarzenia i Wiadomości. To jest trochę taki trening, żeby zobaczyć, jak jest przedstawiane dane wydarzenie w różnych mediach, albo o czym się mówi, a o czym się nie mówi. Wiem, że czasami ciężko się zmusić, żeby obejrzeć coś przeciwnego, jeżeli mamy inne poglądy, ale w ramach kształtowania własnych taki trening byłby wskazany. Rodzice powinni w tym pomóc. Jeżeli chodzi też o fake newsy, ja mam nadzieję, że technologia będzie sprzyjała temu, żeby jednak te fake newsy coraz bardziej ograniczać w social mediach. Tutaj są już algorytmy na Twitterze, YouTube usuwa filmiki promujące antyszczepionkowców i kanały antyszczepionkowców. Mam nadzieję, że z czasem będzie tak, że praktycznie większość postów będzie oznaczona pod kątem tego, w ilu procentach dana informacja przedstawia prawdę. Mam nadzieję, że technologia sprawi, że w dłuższym okresie nie tylko będziemy w stanie oznakowywać informacje, ale też sami będziemy częściej wiedzieli, co jest prawdą, a co fake newsem.

Anna Mierzyńska: Płonna jest ta nadzieja…

Alicja Defratyka: Ja wiem, ale ja cały czas nie tracę tej nadziei. Technologia się zmienia bardzo szybko, więc niewykluczone, że takiego typu elementy się pojawią. Ja tu mówię oczywiście o kwestiach faktów, natomiast nie będziemy oceniali takimi znaczkami, czy coś jest prawdą, czy fałszem, w odniesieniu do opinii, bo każdy ma prawo do własnej opinii. Jeżeli chodzi o przedstawianie danych i takie prawdy objawione, to uważam, że jednak to powinno być jakoś oznaczane.

Anna Mierzyńska: Technologia się rozwija w obu kierunkach. Ci, którzy tworzą fake newsy i wykorzystują je dla własnych celów, także korzystają z technologii. Zaś sprzyjające im rozwiązania pojawiają się znacznie szybciej niż narzędzia do fact-checkingu. Mamy chociażby deepfake-i, czyli filmy z podkładaną (za pomocą sztucznej inteligencji) fałszywą ścieżką dźwiękową, w taki sposób, że ruchy twarzy osoby, którą widzimy na filmie, w pełni pasują do zmanipulowanego dźwięku. Ta technologia już jest wykorzystywana w dezinformacji, natomiast nie mamy obecnie technologii umożliwiającej szybkie wykrycie takiej manipulacji. Czeka nas więc raczej zalew dezinformacji.

To jest oczywiście bardzo przerażająca wizja, któAnna na koniec sformułowała…

Alicja Defratyka: Jedną rzecz jeszcze chciałam dodać. Chciałam polecić film „Dylemat społeczny” na Netflixie, który właśnie pokazuje, jak działają wszystkie portale w social mediach, algorytmy, jak trafiamy w te różne bańki informacyjne. Fantastyczny dokument społeczny, który bardzo dobrze obrazuje to, czym się teraz otaczamy.


Alicja Defratyka — autorka projektu ciekaweliczby.pl i starszy analityk SpotData. Ekonomistka z wieloletnim doświadczeniem pracy w think tankach, mediach i biznesie.  Ukończyła Szkołę Główną Handlową, broniąc pracy magisterskiej u prof. Leszka Balcerowicza. Absolwentka studiów podyplomowych Akademii Psychologii Przywództwa na Politechnice Warszawskiej oraz Praktycznej Psychologii Społecznej na Uniwersytecie SWPS. Pracowała m.in. w Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju – FOR, ośrodku THINKTANK, agencji informacyjnej Newseria, Francusko-Polskiej Izbie Gospodarczej. Obecnie pracuje w centrum analitycznym SpotData. Prowadzi również autorski projekt edukacyjny www.ciekaweliczby.pl, przybliżający opinii publicznej warte poznania fakty oparte o konkretne dane liczbowe.

 

 

Anna Mierzyńska — analityczka mediów społecznościowych, ekspertka marketingu politycznego. Specjalizuje się w analizie zagrożeń informacyjnych, zwłaszcza rosyjskiej dezinformacji w Polsce, fake newsów i manipulacji w sieci. Absolwentka filologii polskiej Uniwersytetu w Białymstoku oraz podyplomowej Szkoły Praw Człowieka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Stale współpracuje z portalem OKO.press, publikuje także w „Gazecie Wyborczej” i „Res Publica Nowa”. W 2019 i 2020 r. współpracowała z Institute of Strategic Dialogue, londyńskim think tankiem, m.in. uczestnicząc w projekcie monitorowania dezinformacji w mediach społecznościowych podczas kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Autorka rozdziału „Gdy obywatele nie ufają władzy. Popularność teorii spiskowych jako oznaka kryzysu państwa” w publikacji Beyond flat Earth. Conspiracy theories vs European liberals European Liberal Forum.

Jest później niż myślisz :)

Przemówienie wygłoszone przez Szymona Hołownię podczas Igrzysk Wolności 2021 w Łodzi: Nowa Umowa Społeczna. 

Kiedy zdecydowałem się wejść do polityki bardzo często, oprócz zasadniczych pytań, a po co ci to było; czyś ty oszalał; a po co ty się w to pakujesz, ludzie zadawali mi pytania o taką najgłębszą motywację. Powtarzałem to samo moje ulubione chińskie przysłowie, które przeczytałem w książce znalezionej w księgarni w Hong Kongu: “Jest później, niż myślisz”. 

Zamknąłem ją natychmiast, bo uświadomiłem sobie grozę, tego co w tej chwili przeczytałem, żyłem z nią przez następnych dziesięć godzin kiedy leciałem do Europy i nie uwolniłem się od tego zdania aż do dzisiaj. Jest później, niż myślisz. Wydaje ci się, że jeszcze masz czas, że jeszcze trochę pobiegamy, zajmiemy się różnymi sprawami. Życie dzisiaj, zwłaszcza w tej cywilizacji informacyjnej, jest jak taka szalona sala do squasha, gdzie wystrzeliwują ci tysiące piłeczek. A ty, za nimi odruchowo zaczynasz biec, próbujesz je zbijać, raz ci się uda, raz ci się nie uda. Jest później, niż myślisz. 

Tylko czy to ma być powód do frustracji? Nie wydaje mi się. Ja mam tak, że jeżeli pojawiają się jakieś problemy, przeszkody, ja traktuję  je jako wyzwania. Jak pojawiają się przeszkody, to ja nie uciekam i nie płaczę, tylko zacieram ręce i mówię, to lubię! Wreszcie mamy coś do zrobienia, wreszcie będziemy mogli okazać się ludźmi w pełni. Będziemy mogli spróbować zrobić coś, z niczego. Będziemy mogli spróbować, jak to jest, kiedy odwraca się los. 

Drugie z moich ulubionych powiedzeń, które przywiozłem ze sobą z Afryki, w której pracowałem, oczywiście z przerwami, przez osiem czy dziewięć lat. To Jest zdanie Nelsona Mandeli, które uwielbiam. Niektórym moim współpracownikom rozdałem takie notesy, na początku mojej kampanii prezydenckiej, w ubiegłym roku. It always seems impossible until it’s done. „To zawsze wygląda na niemożliwe, zanim zostanie zrobione”. I dzisiaj stoimy przed dokładnie takim pytaniem, i takim wyzwaniem. 

Dlatego nazwaliśmy nasz ruch 2050. Nas pytają, a dlaczego 2050, a ja wtedy nie będę żyła, dlaczego nie 2014 albo 2073. Bo 2050 to moment, w którym musimy dzisiaj oznaczyć sobie, który musimy oznaczyć sobie w głowie, żeby mieć punkt odniesienia. Nie wszyscy tutaj na tej sali pamiętają rok 1992. Za 29 lat, tyle ile minęło od rządów Hanny Suchockiej, będzie rok 2050, a po drodze mnóstwo wyzwań. To nie jest nierealna data. 

Spora część z nas, którzy siedzimy na tej sali, dożyje tej daty, a jak nie, to na pewno do żyją nasze dzieci i wnuki. Cztery wielkie wyzwania, które już nie mogą czekać. To wielka rewolucja. Pierwsza, to konieczność transformacji zielonej, transformacji energetycznej. Druga wielka zmiana, która nas czeka, to wielka rewolucja demograficzna, trzecia, którą potrzebujemy natychmiast przejść, to ustrojowa, demokratyczna, z innym sposobem rozumienia wspólnoty. Czwarta wreszcie to zmiana technologiczna. 

W ruchu Polska 2050, to jasne, chcemy wygrać wybory, spróbować zalogować się do systemu, który daje możliwość realnej zmiany. Bycie w opozycji głównie polega na komunikacji, a nie na robieniu rzeczy, bo robi rzeczy ten, kto ma dostęp do tych wszystkich guzików i wajch, do których ma dostęp rząd. To tam jest dzisiaj to centrum zarządzania, do którego trzeba się zalogować. 

Żaden człowiek, ani wy, ani ja, ani moje dziecko, ani wasze dzieci nie żyją w perspektywie kadencji, nasze dzieci i my żyjemy w perspektywie pokolenia. Dlatego 2050, nie 2023, a nie 2027, a nie 2025. To jest opowieść o odpowiedzialności. 2050 i drodze, którą musimy do tego czasu przejść.

Wyzwanie klimatyczne

Pierwsze to oczywiście wyzwanie zielone. Transformacje, których musimy dokonać. Wiecie dobrze, jak dramatycznie zapóźniona jest Polska, jeżeli chodzi o transformację energetyczną, którą musi wykonać. O dekarbonizacji, którą musi wykonać, wiecie doskonale i ile lat zostało zmarnowanych na chrzanienie bez sensu. Na propagandę, na oszukiwanie ludzi. Ile razy rozmawiam ze związkami górniczymi, oni mówią powiedzcie nam kiedy ale powiedzcie to wreszcie uczciwie, a nie przyjeżdżajcie na Śląsk przed Barbórką i przed wyborami, robić sobie zdjęcia. Powiedzcie kiedy, żebyśmy mogli powiedzieć naszym dzieciom. 

My zrobiliśmy to co mogliśmy, wytyczając szlak. To dziś, a nie za 10 lat, mamy na to pieniądze z Unii Europejskiej i to dziś możemy spróbować z tej zielonej koperty wydawać jak najwięcej, żebyśmy jak najszybciej, ten nasz fatalny mix energetyczny, w ponad 70% oparty na węglu a w ciepłownictwie na ponad 90%, zacząć wreszcie zmieniać. To za mało, żebyśmy doszli w 2050 roku do tego celu, o którym dzisiaj marzymy. Już jest, wiecie dobrze, czytaliście ostatni raport IPCC i wiecie że, nic nie zrobiliśmy albo niewiele zrobiliśmy. 

Dzisiaj nie ma już rozmowy o tym, czy temperatura wzrośnie o półtora stopnia. Dzisiaj musimy naprawdę stanąć na rzęsach, żeby nie było to dwa i pół stopnia i nie wiadomo czy nam się to uda. Tymczasem rządzi PiS, który uważa, że my możemy sobie siedzieć w swoim przedziale dla palących, a cały świat niech jedzie w inną stronę. Dzisiaj niektórzy znajdują ukojenie w rozmowie o atomie. W naszym dokumencie mówimy wprost, program atomowy w Polsce jest tak zapóźniony, od 11 lat nic się nie wydarzyło, że nawet jeżeli dzisiaj wbijesz pierwszą łopatę, uzgodnisz lokalizację, zaczniesz działać, to pierwsze megawat energii będziesz miał z tego w połowie lat 30. To już jest za późno o 5 lat, w stosunku do tego, co powinniśmy mieć. 

Dlatego mówimy o tym naszym programie bardzo konkretnie, robić wszystko, co może państwo, żeby zachęcać ludzi do produkcji własnej energii, nie obkładać ich kolejnymi haraczami, pozwolić im, na tym zarabiać. Wspierać klastry energetyczne, spółdzielnie energetyczne, tych wszystkich, którzy chcą dzisiaj robić energię, a jest ich mnóstwo w Polsce. Ja sam do nich należę, bo mam panele fotowoltaiczne na dachu, jeżdżę samochodem elektrycznym, wiem doskonale jaką drogę krzyżową dzisiaj trzeba przejść,  żeby móc zachować się dobrze.  Przecież my nie tylko musimy postawić ten atom, czy to OZE, musimy sieci przebudować. To są lata. To nie jest tak, że postawisz sobie siłownię i wszystko jest załatwione. Musisz przebudować sieci elektroenergetyczne, musisz, jeżeli robisz OZE już dziś myśleć o systemie magazynowania energii tak, żeby zapewnić  podaż mocy, która powinna być. I Bóg nas nie skrzywdził, ani los dlatego, że do powierzchni ziemi dociera energia elektryczna przekraczająca 7 – 8 tysięcy razy zapotrzebowanie ludzkości na tę energię w dniu dzisiejszym. Mamy energii pod dostatkiem tylko powinniśmy wreszcie się zastanowić, jak możemy ją sensownie wykorzystać. 

Energia jest, pytanie co my z nią robimy, jak my ją chcemy zarządzać i musimy jak najszybciej zacząć to robić  i pokazujemy to w naszym programie konkretnie, na przykładzie konsumenta, na przykładzie branży energetycznej, na przykładzie elektromobilności w miastach, na przykładzie wspierania innowacji w tym zakresie, co już dziś powinno się zacząć robić. Robić, a nie gadać. Żebyśmy mogli ten test przejść. To jest kluczowe dla naszego przeżycia. Bo dobrze o tym wiecie, że jeżeli temperatura wzrośnie tak, jak spodziewamy się, że wzrośnie, to będzie oznaczało takie problemy, z jakich dzisiaj nie zdajemy sobie sprawy. Zaczynając od migracji klimatycznych przez rozprzestrzenianie się chorób tropikalnych, przez zmiany w rolnictwie, przez zaburzenie bezpieczeństwa żywnościowego kraju, przez mnóstwo różnych czynników, które nagle zaczął destabilizować kaskadowo. I dzisiaj rząd PiS-u tego nie widzi, bo on zajmuje się 1410, 966, osiemdziesiątymi latami, z których czerpie pełnią garścią. Oni po prostu nie widzą, jak dramatycznie marnują nasz czas. To jest mój największy problem z obecnym rządem. Marnuje mój czas, nie swój, mój, mojego dziecka. Ja mam jedno życie to, jest sześć zmarnowanych lat. Czy na stać nas na kolejne, na siedem na osiem?

Wyzwanie demograficzne

Kolejna wielka transformacja, która przed nami jest i wyzwanie demograficzne. Dzisiaj mamy 38 milionów Polaków, z hakiem, czy mieszkańców Polski, za chwilę w 50 roku, za 29 lat będziemy mieli od 32 do 36 milionów, różne są szacunki, ale raczej trzymajmy się tej niższej wartości. 32 miliony i kompletna zmiana struktury demograficznej. Bo my w tej chwili mamy ludzi powyżej 80 lat, 4% mniej więcej w społeczeństwie. W 2050 roku będziemy roku będziemy mieli powyżej 10%. Mediana wieku w 50-tym roku będzie wynosiła około 50 lat w Polsce. Połowa ludzi będzie młodszych, połowa będzie starszych. Ponad 30% ludności Polski w 50 roku będzie powyżej 65 roku życia. 

Sama depopulacja kraju rodzi wyzwania, bo to oznacza, że będzie potrzebnych mniej mieszkań, że trzeba będzie przeprofilować transport, że trzeba będzie zastanowić się, co zrobić ze szkołami i żłobkami, do których nikt nie będzie chciał chodzić albo nie będzie komu chodzić. Trzeba będzie zastanowić się, co zrobić w tej sytuacji podatkowej, jeżeli liczba osób w wieku produkcyjnym tak bardzo, w tak krótkim czasie zmaleje. Będzie trzeba zastanowić, co zrobić z ochroną zdrowia, z której będziemy chcieli, skoro żyjemy dłużej, a im jesteśmy starsi, tym chorób jest więcej. Będzie trzeba udźwignąć to kolejne wyzwanie. Już dzisiaj musimy się zacząć do tego przygotowywać.

To nie jest rzecz, którą da się zrobić w 2 lata albo w 3 lata, bo mamy 30 lat opóźnienia w tym względzie. Bo rządy uprawiały rynek cierpienia. Przeciągało się kołdrę raz  z kardiologii na onkologię, z onkologii na inne procedury, a z innych jeszcze na inne, w zależności od tego jak wybrzmiały w protesty kolejnych grup w obszarze ochrony zdrowia. To trzeba załatwić systemowo, po 30 latach. To jest podstawowa usługa publiczna, która powinna być zreformowana i dostępna wszystkim w takim zakresie, o jakim mówi Konstytucja Rzeczpospolitej gwarantująca nam prawo do tego, żebyśmy otrzymali ochronę zdrowia, opiekę zdrowotną na takim poziomie, jakiej potrzebujemy, w takim momencie, w którym będziemy tego potrzebować. 

I nie ma sensu w tym gronie tłumaczyć, jakie oszustwo robi Kaczyński, proponując 14, 15, 16 emerytury i kolejne świadczenia socjalne, i mówiąc, to weźcie sobie dwa tysiące, świetnie tylko, że na lekarza będziecie musieli wydać 6 tyś albo 8 tyś. Co ci się bardziej opłaca? Mieć ochronę zdrowia, w którym, w której nie będziesz musiał wydać 6 albo 8 tyś, żeby dostać się do lekarza a tej 14 czy 15 emerytury nie dostaniesz, ale i tak będziesz do przodu 6 a 8 tysięcy, czy słuchać tych bajań? Przecież to jest logika Kaczyńskiego, państwo jako bankomat-wpłatomat. Ja ci dam hajs i idź se kup u prywaciarza. Transport publiczny, edukację, co tam jeszcze potrzebujesz. Masz pieniądze, idź i kupuj. 

Państwo, które rzeczywiście stawia czoła wyzwaniom, które przed nim stoją, to jest państwo oparte na silnych, działających i sensownych usługach publicznych. Na sensownej ochronie zdrowia, wpiętej w system edukacji, w której nie uczysz tylko i wyłącznie dzieł kardynała Wyszyńskiego, ale angielskiego, żeby był płynny to zakończenie podstawówki. To jest transport publiczny, z którego dzisiaj nie może skorzystać, według różnych szacunków 14 milionów osób. 

Działania rządu wstrzymują 256 miliardów, które moglibyśmy dostać z KPO. To pytam, kto zarządza tym państwem? Co jest dzisiaj ważniejsze? Izba dyscyplinarna z kilkoma nominatami Ziobry czy transport publiczny do wszystkich miast w Polsce, do których powinien dojeżdżać? Co jest ważniejsze? Za niecałe 30 miliardów z KPO możemy zlikwidować smog w Polsce. Wymienić wszystkie źródła ciepła, tworząc przy tym zupełnie ciekawy sektor rynku pracy, wymiany, produkcji tych kotłów albo nakręcając z go tam, gdzie jeszcze jest nierozwinięty. 

Trzeba zacząć rozwiązywać sprawy, bo jak one nas dogonią, to będziemy mieli kłopot. Bardzo poważny, dużo większy niż teraz. I wiecie co się wtedy stanie? Wtedy do głosu dojdą populiści. Wiecie, skąd oni będą, Ci populiści? Oni nie tylko będą z wewnątrz, oni być może będą również z zewnątrz. I wtedy nagle się okaże, że chociaż chcieliśmy bronić naszych elektrowni, kupować katiusze, biegać po lasach i śpiewać gromkie pieśni, szkolić się i musztrować, być może nasza niepodległość będzie zagrożona bez jednego wystrzału. Bo przegapiliśmy czas, bo doprowadziliśmy do takiego buntu społecznego, do takiego niezadowolenia ludzi, że będzie można zainstalować nam tutaj, przy pomocy też manipulacji zrobionych w sieci, na Twitterze, na Facebooku, kogoś o kim się nie spodziewamy, że może w Polsce rządzić. 

To jest kwestia naszego bezpieczeństwa narodowego, racja stanu, żebyśmy ułożyli usługi publiczne tak, żeby integralność społeczna rosła, a nie malała. Żebyśmy nie rozbijali państwa na tysiące bytów, które ze swoimi 500 albo 300 zł w ręku będą gdzieś krążyły po rynku, próbując zaspokoić swoje podstawowe potrzeby. Państwo to jest dzisiaj, dużo większe wyzwanie niż wydaje się niektórym w polityce. Dlatego tak bardzo zdeterminowani jesteśmy, żeby spróbować to państwo naprawić, wezwanie demograficzne to również reforma systemu ochrony zdrowia.  

Domy zdrowia, lekarz odpowiedzialny, a więc osoba, która będzie opiekowała się twoim zdrowiem. Której będzie zależało na tym, żebyś był zdrowy, a nie tylko będzie dostawała pieniądze za leczenie cię kiedy jesteś chory. Systemy badań profilaktycznych w 40. 50. 60. roku życia. Reforma SORów. Za chwilę w Warszawie nie będzie ratowników medycznych, oni wszyscy złożą wypowiedzenie. I co będzie wtedy? Oni powinni już dziś być państwowym korpusem. Oni nawet legitymacji nie mogą się doprosić od państwa. Oni nie mogą mieć wody w swojej stacji, bo są zewnętrznym podmiotem świadczącym usługi. Oni nie mają prawa do urlopu. 400 godzin pracy, na trzech etatach, w ciągu miesiąca czy to tak ma działać państwo po 30 latach. Państwo podobno mlekiem i miodem płynące? Dość tego! 

W przypadku tej zmiany demograficznej mówimy też o aktywizacji zawodowej seniorów, osób starszych, mówimy o systemie, który sprawi, że człowiekowi chciało się będzie i opłacało się będzie uczyć przez całe życie, dopóki będzie mógł, dopóki będzie chciał, żeby służył nam swoją wiedzą swoimi pomysłami, tym, że może zmieniać rzeczywistość. Budować, włączać się. Tego dziś bardzo nam potrzeba. 

Wyzwanie ustrojowe

Kolejne wyzwanie, o którym chcę powiedzieć, choć parę słów, to wyzwanie demokratyczne albo wyzwanie ustrojowe. Polska pod rządami Kaczyńskiego, pod rządami tej władzy jest  Polską, którą krzyczy, poucza, wywraca stolik, upomina wszystkich, obraża wszystkich. Ja często mówię, że jednym z podstawowych zadań, albo pierwszym przez pierwszy rok, przyszłego Ministra Spraw Zagranicznych, będzie prosty objazd wszystkich stolic europejskich i tych, które się da, i mówienie jednego słowa: wróciliśmy, nie będziemy krzyczeć, będziemy rozmawiać. Ktoś nam każe grać dużo poniżej kart, które mamy i to trzeba jak najszybciej zmienić. Trzeba więc przeprowadzić rewolucje ustrojową, demokratyczną wpisując nas na powrót, w wymiarze zewnętrznym do rodziny demokratyczne krajów, w której powinniśmy się dzisiaj znajdować i z których benefitów  powinniśmy czerpać.

Natomiast wewnątrz trzeba oczywiście posprzątać ten bałagan, po Prawie i Sprawiedliwości. To nie będzie łatwe, bo w wielu miejscach trzeba będzie zmienić konstytucję albo odwołać się do referendum i pytać ludzi, czy chcieliby zmienić konstytucję albo zmienić ten, czy inny obszar. To jest nieprawdopodobne, jak można tak skompromitować ideę sądownictwa konstytucyjnego i teraz nasi eksperci usiedli i powiedzieli, że są dwa wyjścia, albo to reformujemy, ale bardzo głęboko, z ryzykiem, że wtedy ludzie wyjdą i powiedzą, acha, czyli oni to wzięli po to, żeby sobie teraz swoich tam wsadzić. Niezależnie od tego jak czytelne będą te procedury, które zaproponujemy albo likwidacja i przejście na rozproszoną kontrolę konstytucyjności, która się sprawdza w bardzo wielu krajach. Ja nie wiem, czy to nie jest rozwiązanie lepsze, żebyśmy na moment złapali zupełnie inny pion, którego oni nas pozbawili. 

Takich zmian trzeba będzie zrobić mnóstwo, a proste to nie będzie. Dlatego że wiecie, jesteś w stanie wymienić prokuratora generalnego, którym obecnie jest Zbigniew Ziobro, jeżeli przejmiesz władzę. Ale prokurator krajowy Bogdan Święczkowski i jego zastępca, do wymiany jest tylko z podpisem Andrzeja Dudy, więc oni też durni nie są. Pozakładali pola minowe, w wielu miejscach, gdzie można było je założyć, po to, żeby utrudnić sprzątanie po tym bałaganie, który mamy. Ale Polska dzisiaj, nie ma co do tego chyba żadnej wątpliwości, potrzebuje wolnych sądów. 

Polska potrzebuje rozbić ten zaklęty krąg, to samowystarczalne kółko Ziobry, w którym oni by chcieli mieć kontrolę, nad policją później nad prokuratorem, później nad sędzią, a na końcu nad strażnikiem więziennym, który cię będzie pilnował. Oni wszyscy z nominacji partyjnych. Pokazujemy ludziom i mówimy wszędzie, gdzie się da, jaki to ma wpływ na upadek, tak naprawdę, stosunków gospodarczych w Polsce. Na upadek zaufania obywateli do państwa, na tysiące, różnych innych czynników, o których mógłbym mówić, a które dla was są oczywiste. 

Przygotowanie tego planu, w dużej mierze jednak dyskretnie dlatego, że jeżeli zaczniemy pokazywać go na prawo i na lewo to oni zaminują scenę tak, że ta zmiana będzie bardzo utrudniona. Nie można im tego umożliwić, nie można. 

To jest nasza Polska, to nie jest żadna prywatna własność 17%, bo tyle wynosi realne elektorat PiSu. Jeżeli weźmiemy liczbę ludności, a niegłosujących 17% Polaków popierających PiS, 83%, które albo poparły kogoś innego, albo nie wyraziły w tej sprawie swojego zdania. Nie można robić takiej demolki w ustroju państwa, my mamy głębokie przekonanie, że to nie może być tylko i wyłącznie przygotowanie projektów programów, my to chcemy zacząć od tego jak budujemy naszą organizację. Można było zacząć od partii a później chodzić i mówić, dobra, to my teraz dokleimy organ obywatelski do partii. My zaczęliśmy od strategii, czyli od think-tanku, od ekspertów. Nie listka figowego, który sobie doczepimy jako partia i powiemy, zobaczcie to nasz profesor. Potraktowaliśmy ich poważnie, oni naprawdę mają wielką autonomię. To są w tej chwili setki ekspertów dzisiaj pracujących z naszym instytutem Strategie 2050, który też tutaj na Igrzyskach Wolności się prezentuje. I można mówić kilometry analizy, nie odsuną PiSu od władzy. Dobrze, ale my musimy mieć pewność co chcemy zrobić pierwszego dnia po odsunięciu PiSu od władzy. My już dzisiaj pewnych ludzi możemy “uwieść” i przekonać tym, że my wiemy, co robić tego pierwszego dnia po przejęciu władzy od PiSu. Że my idziemy nie tylko od czegoś, ale ku czemuś. 

Jest wielu Polaków a być może tych kilka decydujących procent, które mogłyby taką właśnie opowieść usłyszeć i do których mogłaby ona trafić, mogliby zdecydować, że może jednak rzeczywiście zmiana jest potrzebna a jak nie, to będziemy mieli to co mamy zawsze od wielu lat, czyli z jednej strony pełna mobilizacja z drugiej strony pełna mobilizacja. Ale tamta strona zawsze niedoszacowana, zawsze z Kurskim, zawsze z dodatkowymi pieniędzmi i zawsze te 2 czy 3% jednak przechylające się na ich stronę. 

Ja nie zamierzam na to patrzeć kolejny raz. Zaczęliśmy od think-tanku i od stowarzyszenia, stworzyliśmy w ciągu tego roku chyba największy, w Polsce w ciągu ostatnich lat, jeżeli nie na pewno, ruch, stowarzyszenie, NGOs społeczno-polityczny. To jest w tej chwili dwadzieścia kilka tysięcy wolontariuszy działających z nami w różnych akcjach, o których pewnie słyszeliście, ale to jest 2500 zapisanych członków płacących składki, którzy przeszli długą drogę, żeby móc się do nas formalnie zapisać. My naprawdę działamy w tysiącu różnych miejsc, pokazując, co to jest energia obywatelska. Jak ryba psuje się od głowy, to trzeba ją naprawiać od ogona. 

My nie chrzanimy, nie opowiadamy dyrdymałów, my  naprawdę robimy robotę, legitymujemy się przed wami pracą. Jeżeli to, do was nie przemówi, to nie wiem, co przemówi, jeżeli nie przemówi autentyczne działanie i prawdziwa energia, to na koniec zostaniemy sobie z jednym czy drugim mędrcem z Twittera, który wtedy zmieni front i będzie mówił: olaboga, mówiłem, a trzeba było w inną stronę. To trzeba było wtedy, kiedy próbowało się robić w inną stronę, spróbować stanąć razem albo zbudować swój ruch. 

Na Boga jak ja bym chciał, żeby takich ruchów powstało więcej, żeby ludzie z widowni weszli na scenę, żeby wzięli odpowiedzialność, a nie byli tylko widzami, bo przecież ta władza mówi, bądźcie widzami. Wy tylko na nas głosujcie, a my to sobie załatwimy swoje małe lody. 

To że się różnimy, jest rzeczą absolutnie naturalną. Oni nam wmówili, że to jest nienaturalne. Myśmy to sobie dali wmówić. Naturalną i normalną rzeczą jest to, że mamy różne poglądy w sprawie aborcji, w sprawie żołnierzy wyklętych, w sprawie skali podatkowej i w tysiącu różnych innych spraw, z którymi zmagamy się na co dzień. To jest naturalne i zadaniem mądrej władzy jest dzisiaj nie sprawić, żeby wszyscy śpiewali tak jak ja, tylko nauczyć nas cywilizowanego zarządzania sporem, żebyśmy nie przepalali energii i nie zmarnowali tlenu z atmosfery tam, gdzie to nie jest niezbędne. 

Już na koniec, fundamentem musi być budowanie społeczeństwa obywatelskiego. Lepienie, klejenie mimo różnic. Kiedyś mówiłem na jednym z przemówień o “kryterium herbaty”. To znaczy, dyskutuj, z każdym, z którym chcesz, o czym chcesz, ale zawsze w głowie miej na końcu, że musicie usiąść razem i wypić herbatę. Że to kryterium herbaty powinno być wejściowym kryterium, do każdego, z którym toczysz dyskusję. Pamiętajcie, bo to jest naprawdę cholernie ważne, że integralność społeczna jest dzisiaj polską racją stanu. Jeżeli nie będzie integralności społecznej, to bez jednego wystrzału, ten kto ma dostęp, do internetu jest w stanie rozbić nas na tyle kompletnie, że zagrozi to naszemu bezpieczeństwu wewnętrznemu i zewnętrznemu. Integralność społeczna, musi być fundamentem tego wyzwania demograficznego, o którym mówiłem.

Wyzwanie technologiczne

No i wreszcie rewolucja technologiczna. Dzisiaj potrzebujemy innowacyjnej gospodarki, a nie będzie innowacyjnej gospodarki bez sensownie pomyślanej szkoły. Dzisiaj potrzebujemy odejść od paradygmatu testo-centrycznego. Musimy zbudować szkołę opartą na dogmacie ciekawości i podążania za ciekawością. Musimy odejść od wyścigu szczurów czy prześciganiu kolegi w  ocenie na tym, czy innym egzaminie. Musimy sprawić, żeby kompetencje zespołowe były wzmacniane, kompetencje pracy zespołowej. Każdy ma coś, nikt nie ma wszystkiego. 

Tego powinniśmy dzisiaj uczyć nasze dzieci, a nie zarzynać je na wkuwanie dat, które i tak znajdę sobie w Wikipedii. Tylko nauczyć się jak je w Wikipedii znaleźć i dlaczego te daty są ważne, a nie inne. Dlaczego warto rozumieć proces, który doprowadził do tego, że ta data jest ważna, a nie inna. Rozumieć świat, nie kopiować, nie zakuwać, rozumieć. A jak będzie zrozumienie, to będzie i ciekawość. 

Musimy nauczyć dzieci, tego jak działać w świecie, który jest dziś, a nie, który był w momencie, w którym Jarosław Kaczyński uczył się o świecie. To jest wyzwanie, które dzisiaj przed nami stoi. Zrozumieć świat, w którym dziś jesteśmy i w którym 65 do 80% dzieci, które są dzisiaj w podstawówce, będą pracowały, w zawodach, których jeszcze nie ma. Co z tego, że dzisiaj tego, że my ich dzisiaj wyuczymy tego, co wymyślił sobie minister Czarnek.

Ta rewolucja technologiczna będzie wymagała kompletnie innego podejścia do gospodarki. Gospodarka wymaga dzisiaj radykalnego uproszczenia procedur. Wymaga odpowiedzialnego państwa, które będzie traktowało uczestników obrotu gospodarczego jak partnerów, a nie jak potencjalne owce do strzyżenia albo złodziei, których trzeba obstawić tysiącem różnych przepisów, żeby ich tylko sprawdzać, kontrolować, utrzymać na krótkiej smyczy. 

Chwile, których nie znamy

Chciałbym, żebyście niezależnie od tego czy się ze mną zgadzacie, czy nie zrobili jedną prostą rzecz. Wiedząc, jaki jest średni czas życia kobiety i mężczyzny w Polsce usiedli dzisiaj z komputerem, z kalkulatorem i obliczyli sobie, ile już za wami, a ile wciąż przed wami, ale nie w latach tylko w tygodniach albo dniach. Żeby poczuć, jak blisko jest ten czas, w którym będziemy musieli zdać sprawę, niezależnie od tego co sądzimy o tym, co będzie później z naszego życia i z decyzji które podejmowaliśmy. 

Każdy z nas codziennie dostaje na konto 86 000 z hakiem sekund i to jest coś, czego nie można zachować na później. Nie można się zastanowić, a może zainwestuje tak, czy tak, to mi jeszcze zostanie. Nie. dostajesz i masz wydać. To są zasoby, które mamy do dyspozycji. 

Dziennie na świecie rodzi się 380 000 ludzi umarło do tej pory prawie 100 000 ludzi dzisiaj w ciągu tego dnia na świecie i ta liczba też bardzo szybko rośnie. Około 180 000 – 200 000 ludzi dziennie na świecie umiera. W każdej sekundzie mojego wystąpienia na świecie pojawiły się cztery nowe osoby, to rodzi poczucie odpowiedzialności. To rodzi poczucie więzi. A my, jestem głęboko przekonany, w 2050 roku możemy mieć Polskę zieloną, demokratyczną, solidarną, sprawiedliwą pod każdym względem. Polskę, która sprosta wyzwaniom 21 wieku i spokojnie będzie gotowa na to, co przyniesie 22 wiek, i kolejne lata, naszym dzieciom i naszym wnukom.

Najbliższe wybory będą najważniejsze od 30 lat, one będą najważniejsze od 100 lat, tak naprawdę, od początku rewolucji przemysłowej. Proszę, błagam, zaklinam. Zróbmy wszystko, żeby tej szansy, którą jest to wyzwanie, które jest przed nami nie zmarnować. A my w Polsce 2050 czekamy na was zainteresowaniem, z ciekawością, z prośbami, z pomysłami. Będziemy wdzięczni. Nie to, że wszyscy musicie się zapisać, broń Boże jak chcecie, to się zapiszecie, jak nie to nie ale. Przeczytajcie nasze programy. Zobaczcie nasze działania, wyróbcie sobie sami zdanie, na temat tego, czego dzisiaj tej polityce potrzeba i podejmijcie odpowiedzialne decyzje. A ja za wszystkie te decyzje, które podejmiecie w duchu odpowiedzialności, już dziś wam dziękuję niezależnie od tego, jakie będą, bo Polska to duży kraj i naprawdę zmieścimy się wszyscy. Wszystkiego dobrego. 

 

Tytuł, skróty i śródtytuły od redakcji. Opracowanie: Katarzyna Nowak. 

 

Autor zdjęcia: HOLLYBABA

Igrzyska Wolności 2020 – niedziela :)

Lepszy? Gorszy? Inny? Na zakończenie 7. Igrzysk Wolności  siedem niepewnych prognoz na przyszłość dla demokracji, gospodarki, kultury, edukacji, klimatu, miast i migracji.

Wieje grozą. I nie ma się czemu dziwić, bo rzecz dotyczy zdrowia i życia, a sytuacja jest nowa. Pandemia wpływa na wszystko, odbiera poczucie kontroli i budzi emocje. Te zaś prowadzą do błędnych decyzji. – Nie mam nadziei, że dyskusja o COVID-19 zostanie pozbawiona emocji, jednak próbujmy prowadzić ją na podstawie faktów – apelował Rafał Szymczak w serii wystąpień kończących imprezę.

Autor „Tygodnika Powszechnego” uważa, że nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że w Polsce nie zahamowaliśmy pandemii, a jednocześnie zniszczyliśmy gospodarkę. Rząd przecenił skalę zjawiska wiosną i  przespał wakacje. Na skuteczność jest za późno: spadkiem po rządach PiS będzie wzrost śmiertelności z powodu chorób innych niż COVID i kryzys ekonomiczny.

Co nam pozostaje? Według filozofów Piotra Augustyniaka i Tomasza Stawiszyńskiego w sytuacji, w której  pandemia wyciąga z ludzi szereg najgorszych cech: skłonność do populizmu, hipokryzję i  brak konsekwencji w działaniu, możemy tylko życzyć sobie zdrowia. Według ekonomisty Tomasza Kasprowicza: powinniśmy korzystać z nowych-starych szans na kultywowanie relacji w rodzinie i patrzeć na ręce państwom i korporacjom.

 

Demokracja

 

Dla autorytarnych przywódców, takich jak Viktor Orbán, od lat taktyką jest kreowanie wroga; Bruksela, migranci, George Soros – żeby wymienić najważniejszych. Pandemia postawiła ich w sytuacji, w której wróg jest prawdziwy, a do walki nie wystarczą finansowane przez państwo maszyny propagandowe. – Może to moment, w którym stanie się jasne, że przywódcy tacy jak premier Węgier dbają przede wszystkim o władzę, a nie o zdrowie i bezpieczeństwo ludzi? – pytała w finale Igrzysk Andrea Virág, dyrektorka ds. Strategii w Republikon Institute. Według politolożki zauważyli to już wyborcy w USA: postawili na kandydata, który szanuje konstytucję, praworządność i demokrację; jest zwolennikiem różnorodności i będzie słuchał naukowców, którzy walczą z pandemią zamiast ją lekceważyć.

Kiedy zrozumieją to wyborcy w Polsce? Wydaje się, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, który potwierdził ekstremalne upolitycznienie tego organu i został oprotestowany w największych demonstracjach od czasów transformacji ustrojowej, jest milowym krokiem w walce przeciwko demontażowi demokracji. O procesie, który dokonuje się nieprzerwanie od dojścia PiS do władzy, traktuje wydana przez Bibliotekę Liberté! najnowsza książka Wojciecha Sadurskiego „Polski kryzys konstytucyjny”. Autor rozmawiał na ten temat z pozostałymi uczestnikami panelu o perspektywach praworządności w Polsce.

– Wykorzystując kryzys wywołany pandemią, PiS kradnie nam demokrację – uważa Kamila Gasiuk-Pihowicz, przestrzegając jednocześnie przed próbą sięgania po bezprawne środki by uleczyć skutki bezprawia. Według Adama Bodnara to czas, kiedy wszyscy muszą się zaangażować: – Nie wystarczy zarabiać w kancelariach. Trzeba także wspierać tych, którzy walczą o praworządność.

 

Jaką rolę w tej walce odgrywają polskie media? Na pewno dziś cechują się zupełnie inną specyfiką niż media zagraniczne. Tak politycy, jak i obywatele, wybierają nośnik informacji adekwatny dla swojego sumienia, często bez porównywania informacji.

Tymczasem według Pauliny Kieszkowskiej-Knapik w telewizji publicznej pojawił się kult miernoty. Nie dotyczy to tylko tematu praworządności, ale w ogóle estetyki. A przecież to my płacimy podatki; my – podatnicy – jesteśmy właścicielami telewizji publicznej, która – według Michała Wawrykiewicza – nie może być przekazem rządowym, a jej rolą musi być rzetelne podawnie informacji.

Ale czy w erze cyfrowej, kiedy każdy może być dziennikarzem, a granica między informacją a dezinformacją zaciera się, treść przekazu ma jeszcze szansę pozostać neutralna? Mamy dziś do czynienia z całkowitą zmianą tworzenia i komunikowania informacji, która bez obiektywnych i bezstronnych mediów, wspieranych przez społeczeństwo obywatelskie, grozi pogrążeniem nas w konfabulacyjnej kakofonii.

Jak walczyć z dezinformacją? – Poprzez regulację i stworzenie ram prawnych. Traktując prawa człowieka jako podstawę” – mówił Peter Pomerantsev z London School of Economics.

 

Kultura

 

– Kultura w Polsce zachorowała na COVID – diagnozuje Olga Brzezińska. Nie ma złudzeń: przebieg choroby i ryzyko powikłań jest tym poważniejsze, im więcej pacjent ma tzw. chorób współistniejących. A ten jest mocno schorowany.

– Myśląc o kulturze po pandemii nie sposób zignorować chronicznych dolegliwości – mówiła Brzezińska. – Nie wystarczy leczenie objawowe – potrzeba holistycznego podejścia i systemowego leczenia, zmierzającego do uzdrowienia całego organizmu i zbudowania jego odporności.

Jak dziś czuje się pacjent? Według Aleksandry Szymańskiej z gdańskiego Instytutu Kultury Miejskiej – raczej zdemotywowany. – Praca to nie jest tylko odbieranie pensji. To jest poczucie sensu, które w instytucji kultury jest fundamentem działania.

Nie jest lekiem przeniesienie działań do Internetu – nie wszystkie dzieła można w nim zaprezentować, nie do wszystkich grup dotrzeć, a ministerialne programy wspierające kulturę w sieci – choć były realnym wsparciem finansowymi instytucji, według reżyserki Marty Miłoszewskiej doprowadziły też do „nadprodukcji gigabajtów, często kiepskiej jakości”.

Za kluczowe dla niedoprowadzenia do kulturalnej agonii, twórcy i zarządzający instytucjami i organizacjami uważają wydajne i sprawiedliwe systemowe wsparcie indywidualnych artystów; przecież – według Marty Miłoszewskiej – sprzedawcom chryzantem nikt nie kazał stawać do konkursów piękności, by otrzymać rekompensaty. Drugą najistotniejszą kwestią jest natomiast środowiskowa solidarność, przejawiająca się m.in. w tym, by ci, którzy sobie radzą, nie wyciągali ręki po publiczne pieniądze.

A na poziomie meta? Według Agnieszki Holland potrzebna jest opowieść, która nas – Europejki i Europejczyków – połączy. Zdaniem socjolożki Moniki Sassatelli ta opowieść powinna pojawić się oddolnie, a jej treść nie może być nadmiernie złożona – to było do tej pory główną słabością europejskich narracji. Proces zapominania musi być w niej równie ważny, jak pamiętania, a pielęgnowanie przeszłości tak samo cenne, jak planowanie wspólnej przyszłości.

 

Edukacja

 

Według Darii Hejwosz-Gromkowskiej, adiunktki na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM uczymy się nowego życia. E-życia. Ta nowa rzeczywistość do przedszkoli, szkół i uniwersytetów weszła bez zapowiedzi. Wiosenny lockdown był czasem intensywnego samokształcenia, opartego na metodzie prób i błędów. Praca z domu, a także godzenie ról zawodowych i rodzinnych, zdecydowanie pogorszyło dobrostan nauczycieli. Edukacja zdalna pokazała, że program nauczania w polskiej szkole jest przeładowany, dominują metody podające, encyklopedyzm, ‘nauczycielocentryzm’, a nade wszystko: ‘testoza’. W świecie po pandemii konieczna wydaje się zmiana sposobu myślenia o edukacji ze zorientowanej na pasywne przekazywanie i odtwarzanie wiedzy na rzecz wszechstronnego rozwoju, z uwzględnieniem krytycznego myślenia, rozbudzania ciekawości poznawczej i pasji odkrywania świata.

– Edukacja to relacja – mówiła pedagożka Marta Szymczyk. – Bez tej relacji pedagog nie jest w stanie udzielać wsparcia. Nadwerężenie, czy wręcz zanik relacji, to jedna z najpoważniejszych konsekwencji pandemii w szkolnictwie.

Relacja ma charakter trójstronny: nauczyciele-uczniowie-rodzice. Według Doroty Zawadzkiej ci ostatni – choć stali się dziś także nauczycielami – powinni większą uwagę poświęcać emocjom niż postępom w nauce. Bo dobrostan polskich uczniów pozostawia wiele do życzenia, a statystyki plasują nas powyżej średniej jeśli chodzi o problem samobójstw i zaburzeń psychicznych dzieci i młodzieży, i zdecydowanie poniżej, jeśli chodzi o dostęp do pomocy psychologicznej i psychiatrycznej.

Co na temat dzisiejszej edukacji sądzą sami uczniowie? Uczestnicy debaty młodych narzekali na wspomniany już brak łączności między uczniem a nauczycielem oraz brak poczucia, że edukacja na poziomie podstawowym i średnim ma zdefiniowany, konkretny cel. Szkoła nie zdaje egzaminu („Nauce zdalnej w naszym kraju nie wystawiłabym nawet 30%”) i jest wykorzystywana do wojny politycznej, co nie przekłada się na poprawę jakości kształcenia.

A media? Zdaniem dziennikarki Justyny Sucheckiej rolą mediów jest dziś mówienie o zdrowiu psychicznym młodzieży w kontekście sensacji, bo tylko tak można zwrócić uwagę opinii publicznej na ten problem. I edukować.

Co może robić my sami? Według Joanny Paduszyńskiej z fundacji Słonie na Balkonie: reagować na krzywdę. Utwierdzać dzieci w przekonaniu, że nie są same, a tym, którzy je krzywdzą, mówić: widzimy was!

 

Gospodarka

 

– Pandemia przeniosła nas w czasy, kiedy z rozrzewnieniem wspominamy niestabilności pierwszej dekady lat dwutysięcznych. Wszelkie próby przewidywania, jak się rozwinie i kiedy skończy, przypominają pisanie palcem po wodzie. W światowej gospodarce wyzwoliła narastające od lat napięcia – mówił w swoim wystąpieniu ekonomista Tomasz Kasprowicz.

Rządy podeszły do pandemii jak do chwilowego problemu, który należy przeczekać. Ale powrotu do starych dobrych czasów nie będzie. Pandemia uderza bowiem asymetrycznie: niektóre branże umierają, inne mają się świetnie.

Prawdziwym zwycięzcą będzie branża biotechnologiczna i informatyczna. Rozwój tej pierwszej przy okazji prac nad szczepionką i lekami to impuls, który pozwoli przełamać bariery stojące na drodze do stworzenia technologii mogących ocalić ludzkość przed skutkami katastrofy klimatycznej, a niewykluczone, że i przed samą katastrofą. Dla informatyki będzie to tylko jeden z kroków w wieloletnim pochodzie.

Epidemia rozerwała tradycyjne struktury społeczne w pracy, jednocześnie –  na dobre i na złe – przywracając te w rodzinach. Pokazała, że wiele korporacyjnych obrzędów nie ma racjonalnego uzasadnienia, a wiele spotkań można spokojnie zamienić na e-maile. Raz przełamany brak zaufania do efektywności  zdalnej pracy doprowadzi do trwałych zmian.

Wstrząsem dla wielu branż będzie rozwój technologii rozszerzonej rzeczywistości. Co będzie w stanie powstrzymać rodziców przed wybraniem dla dzieci najlepszych szkół na świecie, skoro mogą uczyć się zdalnie? A co, jeśli sztuczna inteligencja zastąpi radiologów, agregatorów informacji, tłumaczy, przewodników? Widmo bezrobocia technologicznego wisi nad nami od lat – kto wie, czy pandemia nie będzie ostatecznym ciosem?

Obciążenie ludzi pracujących znajdzie się na bezprecedensowym poziomie. Młodzi nie dadzą rady sami: opieka nad dziećmi i opieka nad rodzicami; obciążenia podatkowe, by państwo było w stanie wypłacać choćby najniższe emerytury; obciążona służba zdrowia. Bez rewolucji technologicznej dotychczasowy sposób życia nie będzie możliwy do utrzymania.

Pandemia pokazała nam również, że nasza konsumpcja była być może przesadzona. Wiele potrzeb okazało się wydumanych i wykreowanych. Lockdown przyniósł oddech dla przyrody. Jest nadzieja, że wymuszona powściągliwość przerodzi się w nowe – korzystniejsze dla planety i nas samych – nawyki.

Pandemia to dla gospodarki czas bolesnej transformacji. Świat będzie jeszcze bardziej zależny od techniki i zdehumanizowany, za to da nam więcej czasu na kultywowanie związków z najbliższymi. Wyzwaniem jest to, by kontrola nad tą machiną nie została przejęta przez państwa czy korporacje, które z łatwością mogą jej użyć, by odebrać nam wolność. Naszą nadzieją jest wymyślenie technokracji demokratycznej i liberalnej – w przeciwnym razie zmielą nas żarna technologii obróconej przeciwko wolności.

 

Miasta

 

Pandemia COVID-19, która być może jest zwiastunem „ery wirusów”, doprowadzi w miastach do trzech transformacji: cyfrowej (która już się dzieje), zielonej (którą chcielibyśmy zobaczyć) i społecznej, w postaci wzrostu nierówności (tej chcemy uniknąć) – zapowiedział w swoim finałowym wystąpieniu Tomasz Kamiński.

Pandemia odebrała sens wielogeneracyjnym przestrzeniom, napędzającym wspólnotowość, a otworzy drogę dla rozwiązań wspierających dystans. Przesunęła myślenie o mieście wiele lat do przodu.

Maria Parysz – przedsiębiorczyni AI i data scientist, prognozuje wzrost znaczenia sztucznej inteligencji w postaci wszechobecnych kamer i dronów, które będą zbierać dane na temat obywateli. Wskazuje też na konieczność analizy – jak wykorzystywać ją w sposób zrównoważony i sprawiedliwy – a także na potrzebę edukacji społecznej w tym zakresie.

Według Marty Żakowskiej z „Magazynu Miasta” projektowanie przestrzeni miejskiej powinno natomiast odbywać się mimo wszystko z myślą o lokalnych wspólnotach, interakcjach międzyludzkich i zrównoważeniu z naturą. Podkreślała konieczność odejścia od deweloperskiego myślenia o infrastrukturze, gdzie poziom rozwoju mierzy się kilometrami nowych dróg i wielkością inwestycji.

Agnieszka Labus, urbanistka z Fundacji LAB 60+, alarmowała o potrzebie projektowania przestrzeni z myślą o starzejącym się społeczeństwie. Filip Springer zwrócił uwagę na kontekst katastrofy klimatycznej; jego zdaniem infrastruktura przyszłości będzie próbą odwrócenia skutków tego, co w przestrzeni zniszczyliśmy.

 

Klimat

 

– Dziś nie ulega wątpliwości nie tylko to, że jesteśmy w kryzysie klimatycznym, ale także to, że stoimy na skraju katastrofy – mówiła Weronika Michalak, dyrektorka polskiego oddziału międzynarodowej organizacji Health and Environment Alliance. Doprowadziliśmy nasze ekosystemy na skraj wytrzymałości i degradacji i musimy podjąć wszelkie wysiłki, by jak najszybciej działać i naprawić to, co zniszczyliśmy. Potrzebna jest do tego wola i współdziałanie, bo narzędzia i wiedzę niezbędną do podjęcia inicjatyw już mamy.

Od polskiego rządu musimy natomiast oczekiwać zdecydowanych działań w kwestii redukcji emisji gazów cieplarnianych, działań adaptacyjnych i mitygacyjnych.

Goście Igrzysk mówili o niepotrzebnej budowie niektórych dróg ekspresowych, braku koordynacji inwestycji samorządowych sąsiadujących ze sobą województw, powiatów i gmin: urwanych ścieżkach rowerowych czy nieskomunikowaniu sąsiadujących miast leżących w granicach dwóch województw, o zamykaniu lokalnych portów lotniczych i braku świadomości tego, że transport publiczny może być tak samo komfortowy, jak transport indywidualny.

Sięgając znów do warstwy meta: z początku wydawało się, że nieuchronny kryzys ekonomiczny, wywołany przez pandemię, zmusi globalnych graczy do uwzględnienia kwestii klimatycznych w działaniach na rzecz ratowania gospodarek. Tak się jednak nie stało. Wygrana Joego Bidena może tę sytuację zmienić. – USA mają szansę stać się liderem zmiany technologicznej i klimatycznej – uważa Edwin Bendyk, gość panelu „Antropocen dla początkujących, spojrzenie w przyszłość dla zaawansowanych”. Punktem wyjścia do dyskusji była najnowsza książka Dawida Juraszczyka „Antropocen dla początkujących”, która w tym roku ukazała się nakładem Biblioteki Liberté!

 

Migracje

 

Pandemia okazała się istotnym czynnikiem zakłócającym swobodę przemieszczania się. Lotniska, granice i porty morskie zostały zamknięte, a nasza zdolność podróżowania ogromnie spadła z powodu wprowadzonych obostrzeń. Jednocześnie wszyscy jesteśmy świadomi trwającego kryzysu uchodźczego i działań, jakie w tej sprawie podjęły poszczególne państwa. Pomimo ograniczeń związanych z pandemią, migranci nadal uciekają z regionów niebezpiecznych, a niepokój i niesprawiedliwość społeczna nie ustają. Dlatego dziś – mówiła Šárka Prát, dyrektorka Instytutu Polityki i Społeczeństwa w Pradze – bardziej niż kiedykolwiek musimy zjednoczyć się i podjąć działania na rzecz tych, którzy potrzebują pomocy.

Największy kryzys humanitarny na świecie rozgrywa się obecnie w Jemenie, jednak media światowe o nim milczą. Jedną z obecnych na miejscu organizacji pomocowych jest Polska Akcja Humanitarna. Aleksandra K. Wiśniewska, szefowa Yemen Mission, w rozmowie z Robertem Kozielskim postawiła sprawę jasno: przeciętny Jemeńczyk w wypadku zachorowania na COVID nie zastanawia się, do którego szpitala trafi, tylko w którym kącie swojego domu umrze, a o myciu rąk nie ma mowy w sytuacji, kiedy brakuje jej do picia. Dostęp do służby zdrowia praktycznie nie istnieje.

– [To, że] flaga PAH zawisła w Jemenie; że w miejscu, gdzie dzieci umierają zaraz po porodzie, my utrzymujemy je przy życiu, jest dla mnie symbolem jakiejś takiej dobrej polskości – mówiła Wiśniewska, dodając, że jednocześnie w naszym własnym kraju „widzimy politykę, która jest psychopatologiczna, wyrachowana i która działa na krzywdę drugiego człowieka. Widzimy ludzi, którzy mylą pewne pojęcia: faszyzm z patriotyzmem, nienawiść z obroną polskości, dewocjonalną religijność z prawdziwą wiarą”.

 

***

Tegoroczne Igrzyska Wolności odbyły się wyłącznie w formule online. Blisko 60 wystąpień, spotkań i dyskusji panelowych, ponad 220 prelegentów i tysiące widzów przed ekranami – także tych, którzy wcześniej nie mieli możliwości uczestniczyć w imprezie ze względu na jej stacjonarny charakter.

 

Co dalej? Technologie już z nami zostaną, ale wspaniale byłoby spotkać się w rozmowie twarzą w twarz. Dużo zdrowia, wolności, równości i demokracji! Do zobaczenia za rok!

Wrażliwość społeczna jako cecha demokracji pełnej :)

Wielu ludzi ma tendencję, aby interesować się tylko tym, co dotyczy ich osobiście i bezpośrednio. Są im bliskie wartości elementarne, takie jak rodzina, własne życie i zdrowie czy dobrostan materialny. Któż zresztą nie ceni spokoju i stabilizacji, dzięki którym może czerpać satysfakcję oddając się swoim hobby, spędzając czas na grillu, spotykając się z przyjaciółmi czy konsumując wytwory kultury. Zakreślając ciasno granice swojej egzystencji poprzez dążenie wyłącznie do wartości elementarnych i przyjmując postawę „moja chata  skraja”, człowiek mniej czy bardziej świadomie wyłącza się  życia społecznego. Informacje o wydarzeniach, które dzieją się gdzieś w kraju lub na świecie, odbiera tak, jakby oglądał film lub czytał książkę. Mogą go one interesować, ale nie wywołują emocji i nie skłaniają do jakiejkolwiek aktywnej reakcji.

Tak więc niektórzy powiadają, że nie interesuje ich polityka i konflikty ludzi dążących do władzy. Nie przejmują się tym, co jest od nich odległe w czasie i przestrzeni, jak widmo katastrofy klimatycznej lub klęska głodu w Afryce. Są obojętni na zło, które dzieje się w domu sąsiada, bo przecież nie wolno mieszać się w cudze sprawy. Ich widnokrąg społeczny zaczyna się poszerzać dopiero wtedy, gdy sprawy i zjawiska dotąd im obce zaczynają dotyczyć ich osobiście. A więc na przykład wtedy, gdy doświadczają krzywdy od skorumpowanego urzędnika państwowego, gdy spotykają się z nieudolnością w niedoinwestowanej opiece zdrowotnej, kiedy stają się niepełnosprawni i oczekując pomocy trafiają na mur biurokratycznej obojętności, albo wtedy gdy stają się obiektem nienawiści, bo ich dziecko okazało się gejem lub lesbijką. Dopiero wtedy dotychczasowy brak zainteresowania sprawami publicznymi lub tylko bierne nimi zainteresowanie zamienia się w chęć jakiejś formy oddziaływania poza dotychczasowym polem własnej egzystencji.

Na szczęście osobiste doświadczenia nie zawsze są konieczne, aby otworzyć się na sprawy innych. Są bowiem ludzie, i jest ich niemało, którzy granice swojej egzystencji poszerzają o sprawy, które wcale nie dotyczą ich osobiście i bezpośrednio. Robią to z szacunku dla humanistycznych wartości społecznych, które są dla nich ważne i którym chcą służyć. Są to takie wartości, jak praworządność, demokracja, sprawiedliwość społeczna, ochrona środowiska naturalnego czy walka z przemocą w rodzinie. Akceptacja tych wartości świadczy o wrażliwości społecznej, która skłania do podejmowania różnych form upowszechniania i wspierania działań, które tym wartościom służą. Wyrazem tego jest uczestnictwo w rozmaitych protestach i zgromadzeniach, publiczne wyrażanie opinii, działalność w różnych organizacjach pozarządowych i popieranie w wyborach partii i polityków prezentujących liberalne i demokratyczne poglądy.

Trzeba wyraźnie powiedzieć, że chociaż człowiek ma prawo dowolnie określić granice swojej aktywności, to jedynie ci, którzy oprócz wartości elementarnych dążą aktywnie do realizacji wartości społecznych, mają wpływ na losy świata. Dlatego tak ważne jest, aby były to wartości humanistyczne, stawiające w centrum przestrzeganie praw człowieka, i aby jak najwięcej ludzi angażowało się w ich obronę.

Włączenie wartości humanistycznych w strukturę celów jednostki może postępować dwiema drogami: dedukcyjną i indukcyjną. Ta pierwsza polega na wpajaniu tych wartości w procesie wychowawczym, przez pokazywanie atrakcyjnych wzorów do naśladowania, jak wybranych bohaterów wydarzeń historycznych lub fikcyjnych postaci z literatury i filmu. Ideały, którym ci bohaterowie służą wpływają na wyobraźnię i uświadamiają cenność związanych z nimi wartości. Jednostka, zafascynowana tymi wartościami, zaczyna w swojej praktyce życiowej poszukiwać możliwości ich realizacji. Wychodząc zatem od ogólnego znaczenia danej wartości, jednostka uszczegóławia je, znajdując jej zastosowanie w rozmaitych formach swoich działań. Indukcyjny sposób przyswajania wartości społecznych odnosi się do odwrotnej kolejności, w jakiej jednostka uświadamia sobie ich atrakcyjność. Następuje to w wyniku udziału jednostki w rozmaitych grupach społecznych i prowadzonych w nich działaniach, w których jednostka zbiera doświadczenia na temat problemów i relacji społecznych. Z doświadczeń tych wyciąga ona wnioski będące ogólnymi przekonaniami na temat zasad, które powinny obowiązywać w życiu społecznym. Uświadomienie sobie i akceptacja cenionych wartości jest więc w tym wypadku efektem społecznych doświadczeń jednostki, a nie inspiracją do ich poszukiwania.

Jakie są zatem w Polsce warunki do rozwoju postaw świadczących o wrażliwości społecznej? Zacznijmy od drogi dedukcyjnej, która związana jest z całą sferą propagandowo-wychowawczą, czy w języku Kościoła – formacyjną, która obejmuje wychowanie w rodzinie, szkolny system edukacyjno-wychowawczy czy wpływ autorytetów społecznych z różnych ośrodków opiniotwórczych, głównie poprzez media. W systemie wychowania dzieci i młodzieży w Polsce po 1989 r. brakuje jednolitej wizji. Z jednej strony dominuje pogląd, że wychowanie należy pozostawić rodzicom, a z drugiej strony widoczna jest presja środowisk narodowo-katolickich, których narracja zdecydowanie w Polsce dominuje. Trudno w okresie wolnej Rzeczpospolitej dopatrzeć się wyraźnych prób upowszechniania wartości humanistycznych. Zmiana ustroju państwa na liberalną demokrację nie znalazła wystarczającego odzwierciedlenia w programach edukacyjno-wychowawczych. Zostały one zdominowane przez poglądy środowisk katolickich i narodowych oraz konsumpcjonistyczny wpływ rynku. Programy te przypominają system wychowawczy Polski przedwojennej. Trudno w nich znaleźć odwołania do ideałów demokracji i praworządności oraz równości i tolerancji.

W tym systemie preferowane są z jednej strony wartości elementarne, związane z gloryfikacją tradycyjnej rodziny, ochroną prywatności i dążeniem do osobistych osiągnięć, a z drugiej strony – wartości społeczne o charakterze nacjonalistycznym i konserwatywnym. Akceptacja tych wartości skłania do zaangażowania w dwa obszary aktywności życiowej, jakimi są dbałość o dobrostan osobisty i obrona interesów narodowych. O ile ten pierwszy obszar jest jasno określony i zrozumiały, o tyle ten drugi jest iluzoryczny i niejednoznaczny, zwłaszcza  w warunkach pokoju. Dlatego w tym pierwszym obszarze wartości są zwykle realizowane, podczas gdy w tym drugim – najczęściej pozostają w sferze deklaracji. Próby realizowania wartości nacjonalistyczno-konserwatywnych okazują się często gorszące nawet dla niektórych ich zwolenników. Przejawiają się one bowiem w atakach na cudzoziemców, zwłaszcza pochodzenia arabskiego, ustanawiania stref wolnych od LGBT i rozbijania parad równości, niszczenia grobów żołnierzy sowieckich i upartego powracania do dawnych konfliktów narodowych.

Bohaterowie stawiani za wzór, to głównie żołnierze oddający życie za ojczyznę, tacy jak żołnierze wyklęci. Pomija się ich zbrodnicze czyny na ludności cywilnej i mniejszościach narodowych, wysuwając na plan pierwszy nieugiętą wolę walki o przegraną sprawę. Bohaterem narodowym jest Józef Piłsudski, którego zasługi w odzyskaniu niepodległości są bezsporne, ale jednocześnie pomija się wstydliwie jego zamach stanu w 1926 r., który zniszczył w Polsce demokrację. Ten nurt propagandowo-wychowawczy pozostawia całkowicie na uboczu wartości humanistyczne, związane z wrażliwością na ludzką krzywdę, nierówności społeczne, przejawy bezprawia i nietolerancji. W ten sposób upowszechniane są postawy obojętności na nieszczęścia, które dotykają innych, nieufności do obcych i nieprzyjaznego stosunku do wszelkich odmieńców. Niepełnosprawni i społecznie nieprzystosowani to margines, na który nie warto zwracać uwagi. Ludzie LGBT to zboczeńcy, którzy powinni się leczyć i siedzieć cicho, a nie domagać się równego traktowania. Obrońcy zwierząt i ekolodzy to dziwacy, którzy utrudniają rozwój gospodarczy przynoszący ludziom korzyści.

Przykre to, ale już system wychowawczy w PRL-u bardziej sprzyjał kształtowaniu się wrażliwości społecznej, niż ten stosowany w wolnej Polsce. Jeśli odrzuci się sztafaż ideologiczny, to niezaprzeczalnym atutem tamtego systemu był nacisk na sprawiedliwość społeczną, równość ludzi wykluczającą podziały ze względu na pochodzenie, rasę czy status społeczny.

Jak zatem wygląda indukcyjna droga włączania wartości społecznych w strukturę celów jednostki? Może są tutaj większe szanse pobudzania wrażliwości społecznej niż przez system propagandowo-wychowawczy zdominowany przez prawicę? Chodzi w tym wypadku o sieć organizacji pozarządowych i nieformalne niezależne inicjatywy ukierunkowane na rozwiązywanie problemów i zaspokajanie potrzeb społecznych, którymi instytucje władzy państwowej się nie zajmują lub robią to w niedostatecznym stopniu. W większości są to organizacje i inicjatywy o charakterze pomocowym i charytatywnym, nastawione na ekonomiczne, prawne i psychologiczne wsparcie ludzi, którzy z różnych powodów czują się dyskryminowani. Chodzi tu także o organizacje, które otwarcie propagują wartości humanistyczne, dotyczące społecznej współpracy, solidarności, zasad fair play itp. Należą do nich organizacje harcerskie, koła zainteresowań, kluby sportowe itp. Szczególną rolę pełnią takie organizacje, jak Forum Obywatelskiego Rozwoju, których celem jest rozwój społeczeństwa obywatelskiego, zwiększenie aktywności obywateli i wzrost świadomości społecznej. Należy również docenić działalność organizacji kościelnych, jak Caritas, organizacje diecezjalne i parafialne zorientowane na działalność charytatywną.

Działalność organizacji pozarządowych przyciąga ludzi, zwłaszcza młodych, którzy uczestniczą w nich na zasadzie wolontariatu, lub podejmują własne niezależne inicjatywy pod wpływem rozmaitych bodźców. Niekiedy może to być chęć pogłębienia własnych zainteresowań lub choćby tylko potrzeba wyżycia się i zabawy. Często jednak aktywność ta podejmowana jest z odruchu serca i wynika ze współczucia albo z chęci uczestnictwa w czymś ważnym i posiadania poczucia sprawstwa w trudnej sytuacji. Bywa też, że do działań prospołecznych zachęca przykład innych i chęć przeżycia przygody. Najpierw pojawia się więc konkretna potrzeba społeczna, jak szycie masek ochronnych lub pomoc osobom samotnym przebywających na kwarantannie w czasie epidemii, a dopiero potem następuje szersza refleksja na temat wartości humanistycznych, którym służy zaspokajanie takich potrzeb.

Nie zawsze jest więc tak, że wrażliwość społeczną przejawiają ludzie deklarujący przywiązanie do wartości humanistycznych. Nierzadko bowiem realizacja tych wartości poprzedza ich świadomą akceptację i otwarte ich deklarowanie. Dlatego tak ważny jest rozwój różnych form niezależnych inicjatyw społecznych skierowanych na ochronę osób upośledzonych lub z różnych powodów dyskryminowanych, inicjatyw służących wartościom równości, solidarności i tolerancji. Dzięki tym inicjatywom kształtuje się społeczeństwo obywatelskie, które jest niezbędnym warunkiem dojrzałej demokracji.

Upowszechnianie i utrwalanie wartości humanistycznych w społeczeństwie jest, jak widać, ściśle uzależnione od sympatii ideologicznych i polityki władzy państwowej. Im bardziej władza ta zbliża się do modelu demokracji pełnej, z jej podstawowymi atrybutami, jakimi są świeckość państwa, liberalizm obyczajowy, zaufanie społeczne i społeczeństwo obywatelskie, tym większe są szanse na pełne przestrzeganie praw człowieka jako jednostki. Niestety, pod tym względem sytuacja w Polsce nie jest dobra. Rząd Zjednoczonej Prawicy nie tylko nie ukrywa swojego poparcia dla wartości nacjonalistyczno-konserwatywnych, ale stosuje niedopuszczalne w państwie demokratycznym instrumenty nacisku prawnego. Celuje w tym Zbigniew Ziobro i podległa mu prokuratura, która wspierana przez Ordo Iuris, stosuje jawnie stronniczość światopoglądową w swojej działalności. Mimo wspomnianych wyżej inicjatyw organizacji pozarządowych, społeczeństwo obywatelskie w Polsce należy do najsłabiej rozwiniętych w Europie. Decyduje o tym polityka państwa PiS, która finansowo wspiera organizacje i inicjatywy służące poglądom polityków Zjednoczonej Prawicy, natomiast tłumi działalność, której cele tego warunku nie spełniają. Przykładem może być obcięcie finansowania organizacji prowadzącej telefoniczną Niebieską Linię dla ofiar przemocy domowej. Wśród krajów Unii Europejskiej ludzie LGBT traktowani są w Polsce najgorzej. Także pod względem poziomu zaufania społecznego od lat zajmujemy ostatnie miejsce na naszym kontynencie. Humanistyczny regres trwa nieprzerwanie, a od 2015 r. uległ znacznemu przyspieszeniu. Przekłada się to na pogarszającą się pozycję Polski w rankingu państw demokratycznych, prowadzonym przez redakcję „The Economist”. Z grona państw „demokracji pełnej” Polska spadła do grupy „demokracji wadliwych” i w 2020 r. zajmuje w tym rankingu dopiero 57 miejsce.

Pasterze mikro-zabójców – pandemia, szczepienia, biopolityka :)

Epidemia, pandemia to zjawisko, które odkrywa i ujawnia wiele. To doskonały test naszych kulturowych, społecznych lęków i strachów. Epidemie są włączane w politykę strachu, lęk przed chorobami napędzał takie zjawiska jak panika moralna, szukanie „kozła ofiarnego”, pogromy.

Epidemie i pandemie mają też swą własną historię i ekonomię polityczną, nie tylko kształtowały polityki narodów i imperiów, ale i walka z nimi wytwarzała nowe rodzaje polityczności. Od czasów „Czarnej śmierci”, poprzez epidemię cholery, hiszpankę aż po wirus Ebola, wyobrażenia związane z epidemiami i pandemiami głęboko przeorały struktury kultury1. Pandemia to też wyzwanie dla naszych modernistycznych wyobrażeń oraz wyzwanie dla modernistycznej higieny rozumianej szeroko jako zasada porządkująca rzeczywistość2. Polegała ona na separowaniu od siebie bytów, odgradzaniu świata ludzi i czynników pozaludzkich szczelnymi barierami, wytwarzała podziały zarówno w sensie metafizycznym, jak i dosłownie jako praktyki odgradzania, sterylizacji, pasteryzacji, odkażania. Tak pojmowana higiena zapewniła sukces nowoczesności, jednakże wytworzyła też złudzenie pewności, ograniczenie świata modernych do wytworzonej w jego ramach iluzji separacji i izolacji. Higiena pozwoliła wytworzyć kokon bezpieczeństwa, jednakże kosztem poznawczej izolacji. Podkopywanie iluzji separacji jest procesem, który jest równy wiekiem samej nowoczesności, od samego początku nowoczesna, „czysta” podmiotowość była z konieczności oparta o pozanowoczesne warunki jej możliwości. Widać to wyraźnie choćby w relacji pomiędzy nowoczesnością a kolonizacją. Europa wytwarzała histerycznie złudę podziału, wytwarzała bariery rasistowskie, aby udowodnić samej sobie, że nie jest zależna od pozaeuropejskiego świata. Ale jak pokazuje choćby klasyczne Jądro ciemności Conrada, ów podział to ułuda, Europa nie tylko oddzielona od pozaeuropejskiego świata nie jest, ale sama stwarzana jest przez to, co później wypiera i co staje się źródłem modernistycznych lęków3. Relacja pomiędzy modernistycznym, „czystym” światem a podbijanym przezeń zewnętrzem kształtowała oba człony tej relacji, i im bardziej nowoczesny świat był higieniczny, tym bardziej jego rewers musiał stawać się brudny, niestabilny, odrażający, śmierdzący. Symboliczne w kontekście tego faktu jest, że Hegel – ów filozof spełnionej nowoczesności i przedstawiciel idealizmu niemieckiego, prawdopodobnie umarł na cholerę. Cholera ze względu na swój przebieg (wymioty, intensywna biegunka aż do odwodnienia i śmierci), jak mało która z chorób nadaje się na symbol „zemsty” ze strony wypartego innobytu (w ujęciu Hegla innobyt to przeciwieństwo zasady podmiotowej, jego dialektycznej dopełnienie, tu rozumiane jako przyroda)4.

Dziś wiemy, że nowoczesny ład był i jest tylko chwilowy, że stabilizacja pewnych obszarów świata nie odbywa się bez kosztów ubocznych i konsekwencji. Ulrich Beck w Społeczeństwie ryzyka5 pokazał, że dziś nowoczesność nie może już udawać, że jej rewers nie istnieje, oraz co ważniejsze – że jest on w dużej mierze, przez samą nowoczesność produkowany. Beckowska diagnoza naszych czasów jako nowoczesności refleksywnej i społeczeństwa ryzyka jest jednak myląca. Sugeruje ona prosty, stadialny obraz dziejów – gdzie nieświadomej, pysznej, aroganckiej nowoczesności pierwszej przeciwstawia się pokorniejszą, bardziej refleksywną, świadomą kosztów i skutków ubocznych nowoczesność późną – ponowoczesność. Jak pokazują autorzy książki Shock of Anthropocene6 to złudzenie. Nowoczesność od początku była świadoma tego, że jej rozwój odbywa się kosztem podboju przyrody, zniszczenia środowiska, niszczenia zasobów przyrodniczych. Kapitalistyczna nowoczesność nie była naiwna, jak sugeruje Beck, ale cyniczna. Cynizm ten wyraża się w często przywoływanej przez Žižka formule cynizmu ideologicznego: „wiedzą, ale pomimo tego, to czynią”7.

Cyniczna formuła ideologiczna działa dobrze, gdy ma do czynienia ze światem podbitym, ujarzmionym. W takim świecie ujawnia się bezwstyd rasizmu, pycha technokratów, samozadowolenie możnych i sprzymierzonych z nimi polityków. Jednakże rzeczywistość nie jest tak usłużnie prosta. Nowoczesność jednak nieprzypadkowo w ramach swego funkcjonowania była oparta raczej o swoistą hipokryzję, którą Latour nazywa Nowoczesną Konstytucją8. Funkcjonuje ona podobnie jak freudowskie wyparcie albo, ujmując to na innym poziomie, klasyczna wizja ideologii; zasadza się na tym samym: poziom uzasadnienia i legitymacji naszych działań musi być starannie oddzielony od samych działań i praktyk. Takie oddzielenie pozwala na działanie, jednakże kosztem utraty monitorowania własnych działań, przykładowo w praktyce moderniści podbijali przyrodę, przetwarzali ją w skali nieznanej wcześniej, ale na poziomie ideologii twierdzili, że są oni od przyrody odseparowani i wolni (w odróżnieniu od żyjących „w przyrodzie” ludów „prymitywnych”). Owo wielkie „wyparcie”, „oddzielenie” można zaobserwować na wielu poziomach – rasistowskiej praktyce kolonialnej towarzyszyło pełne świętoszkowatości mówienie o cnotach i wartościach europejskich, postępującemu uzależnieniu od przyrody towarzyszyło wychwalanie „czystego humanizmu”, postępującej technicyzacji świata – wychwalanie „czystego ducha”. Interesujący mnie w tym tekście związek pandemii, szczepień i biopolityki pokazuje, w jaki sposób nowoczesność powinna potrafić z jednej strony zrozumieć ową „nowoczesną konstytucję”, ale nie po to, aby jak chce Latour, ją porzucić, tylko by ją na nowo przyjąć. Jednakże nie może oznaczać to prostego gestu powtórzenia, ale przyjęcie jej w formie urefleksyjnionej, świadomej kosztów własnego funkcjonowania. Oznacza to konieczność równoczesnego oddzielania praktyk od sposobów ich legitymacji (jak dotychczas), ale równoczesnego monitorowania jakie procesy są wyparte, nieuwzględnione przez ten zabieg separacji. Pozwoli to równocześnie zachować niezbędny dla świadomości nowoczesnej dystans poznawczy i skoryguje ewentualne błędy wynikające z przyjmowania postawy dystansu. Zapytać możemy, dlaczego nie zgodzić się z rozwiązaniem zaproponowanym przez Bruno Latoura i porzucić tę dwuznaczną Nowoczesną Konstytucję? Jest tak z dwóch powodów – pierwszy jest związany z przytoczoną wyżej cyniczną ideologią, drugi wynika ze złożonych relacji pomiędzy nowoczesnym podmiotem a tym, co wobec niego zewnętrzne. Stanie się to dla nas jaśniejsze, gdy przyjrzymy się złożonym relacjom pomiędzy szczepieniami, nowoczesną, emancypacyjną nadzieją, biopolityką a ruchami antyszczepionkowymi i neoliberalnym cynizmem. Uprzedzając puentę tekstu – będziemy musieli się zmierzyć z pytaniem: w jaki sposób zaistnieć może uprawomocniona biopolityka.

Pandemia jako test

Pandemia oraz lęk przed nią to jasny sygnał, że nasz świat jest stabilny tylko na chwilę i tylko dzięki mozolnym wysiłkom. To także przypomnienie, że wbrew naszym najbardziej wytężonym humanistycznym i ideologicznym zaklęciom, rzeczywistość pozaludzka ma „coś do powiedzenia”. Wirusy, te zawieszone pomiędzy życiem i śmiercią drobiny, są wszędobylskie i bezczelnie ignorują nasze zabezpieczenia, przyczajone przypominają, że „bańka” naszego bezpieczeństwa nie jest ani oczywista, ani dana raz na zawsze. Wirusy i pandemie to też dobry asumpt do postawienia pytania o relacje pomiędzy tym co żywe i martwe, ludzkie i pozaludzkie oraz stabilne i niestabilne.

Wirusy, bakterie, epidemie i pandemie to swoisty rewers nowoczesności. Higieniczna, pełna zabiegów selekcyjnych nowoczesność nieustannie starała się zbudować stabilny świat, w którym nie będzie już nieproszonych gości, „wszędobylskich” i wszechobecnych drobin nieustępliwie naruszających ład i porządek. Dzięki temu zmniejszono śmiertelność, a w połączeniu z wynalazkami w rolnictwie (synteza azotu z powietrza dająca dostęp do nawozów sztucznych) zaowocowało to niesamowitym wybuchem demograficznym, wydłużeniem długości i zwiększeniem jakości życia ludzi. Higieniczne zabiegi nowoczesności pociągały za sobą jednak ważne konsekwencje polityczne. Zabiegi medyczne, higieniczne, walka z brudem i chorobami wytwarzały pewien specyficzny naddatek władzy, osobliwy rodzaj suwerenności. Jak wskazywał Foucault9 – państwa, w których starano się walczyć z głodem (m.in. poprzez skupy żywności), powodziami, chorobami, zamieszkami, wytworzyły urządzenia bezpieczeństwa, a wspomniany naddatek, który usamodzielnił się i zaczął działać często wbrew intencjom przyświecającym powołaniu wspomnianych rozwiązań i instytucji. Na scenę wkroczyła biopolityka – zarządzanie życiem stało się nieodłącznym elementem wytwarzania społeczeństw, instytucji, państwa (np. dopiero opanowanie epidemii umożliwiło prowadzenie wojen na skalę światową). Krytyka uroszczeń biopolitycznych władzy doczekała się obszernej literatury, stała się jednym z modnych tematów10. Splotła się z postmodernistyczną krytyką wielkich narracji i neoliberalną krytyką państwa i instytucji publicznych oraz społecznych. Wychodząc ze słusznych stanowisk krytycznych, analizy biopolityczne często „pracowały” na rzecz bardzo wątpliwych tez, praktyk i dyskursów, tropiły wszędzie władzę, pokazywały biopolityczne nadużycia. Wszystko byłoby dobrze, gdyby bohaterowie tego tekstu (i książki), czyli wirusy, nie istniały. Wtedy antymodernistyczne tyrady nadkrytycznych denuncjatorów biopolityki byłyby niepokonane. Wirusy i powodowane przez nie potencjalne pandemie mówią zdecydowanie sprawdzam tak rozumianej krytyce. Co więcej, dynamika i samoorganizacja rzeczywistości na poziomie biologicznym kwestionuje fantazję nowoczesności o higienie i „szczelności”, jak i wynikające z postmodernistycznej fantazji marzenia o możliwości życia bez władzy, higieny i nowoczesnej biopolityki.

Dobrym sposobem przyjrzenia się tej złożonej relacji biopolityki, nowoczesności i ich krytyków jest analiza szczepień i ruchów antyszczepionkowych. Dzięki temu ujawniają się lęki i ryzyka tak pierwszej, jak i drugiej refleksywnej nowoczesności. Ruchy antyszczepionkowe ujawniają też dobrze, że krytyka nauki, biopolityki i nowoczesności nie jest niewinna i wchodzi ona w zaskakująco dziwny sojusz z mikrobami.

Bezpieczeństwo jako słoik i pasterze mikrobów

Bruno Latour w swej książce Pasteryzacja Francji11 opisał szereg procesów, dzięki którym Pasteur mógł uczynić swe szczepienia skutecznym środkiem w walce z pandemiami, epidemiami (w interesującym Latoura przypadku – wąglika). Latourowskie czytanie działań Pasteura zwraca uwagę na kilka elementów – jednym z nich jest fakt, iż Pasteur musiał stać się „pasterzem mikrobów”, musiał poznać ich biologię, nauczyć się je sztucznie namnażać, manipulować ich biologią, aby tworzyć ich osłabione wersje, które były następnie wykorzystane w szczepieniach12. Kolejnym ważnym elementem wskazanym przez Latoura, była umiejętność przekraczania i mediowania granicy pomiędzy poziomem mikro‒makro, wnętrze‒zewnętrze, laboratorium‒rzeczywistość pozalaboratoryjna. Aby szczepienia były skuteczne Pasteur musiał z jednej strony oswoić mikroba, zmienić go w wyniku działań wewnątrz laboratorium, a następnie przekształcić rzeczywistość poza laboratorium tak, aby laboratoryjne warunki (szczepienia) mogły zadziałać. Nowoczesność jako działalność podmiotu (człowiek, badacz, ludzkość) z jednej strony otwierała się na innobyt (przyrodę, mikroby, zwierzęta), z drugiej ściśle regulowała i kontrolowała opanowywane przez siebie obszary. Posługując się metaforą użytą przez Latoura – pasteryzowała rzeczywistość. Szczepienia stanowią bardzo dobitny przykład strategii nowoczesnej – działają skutecznie tylko wtedy, gdy uda się zaszczepić znaczną większość populacji (w granicach 90% – liczba jest zależna od rodzaju choroby). Dzieje się tak dlatego, że występuje mechanizm odporności grupowej (herd immunity). Szczepienia będą zatem tylko wtedy skuteczne, gdy będziemy potrafili ustabilizować rzeczywistość w skali populacji. W rozwiniętej nowoczesności jednostką, w obrębie której stabilizowano rzeczywistość było państwo (narodowe). W ten sposób polityczność, nauka i medycyna splotły się w jeden węzeł. Co więcej samo państwo (narodowe) też jest efektem stabilizacji procesów w jej obrębie, poczynając od higieny i demografii po stabilizację językową (przejście dzięki drukowi i edukacji od polifonii języków etnicznych i gwar lokalnych do monostandardu języka oficjalnego). Nowoczesne państwo możemy zatem zrozumieć i przedstawić jako pojemnik/zasobnik/kontener (container)13. Podążam tu za sugestią geografa humanistycznego Petera Taylora, który pokazał powstawanie państw jako szereg procesów doprowadzających do „zamykania” i stabilizacji rzeczywistości. I tak w obrębie władzy dotyczy to przejścia od „walczących królestw” (warring states) do realizmu defensywnego (defensive states), w obrębie ekonomii od merkantylizmu (mercantile state) do państw protekcjonistycznych (developmental state). W obszarze kultury przejście to możemy zaobserwować jako postępującą stabilizację wspólnot wyobrażonych aż po wytworzenie państw narodowych. Społecznie zaś „państwo-kontener” zaowocowało wytworzeniem państw dobrobytu (kompromisu społecznego). Wreszcie w interesującej nas kwestii zdrowia publicznego stabilizowanie rzeczywistości rozpoczęte wraz z nowoczesnym zdrowiem publicznym kończy się dzisiejszym nadgorliwym, biopolitycznym państwem terapeutycznym (therapeutic state). Rozwijając metaforę pasteryzacji możemy oddać powstawanie nowoczesności jako „zamykanie słoików”, tworzenie obszarów stabilnych, odizolowanych od wpływów wewnętrznych. Równocześnie wiedza (naukowa), dzięki której było to możliwe, skorelowana była z faktem, że nowoczesność jak żadna wcześniej epoka spenetrowała rzeczywistość, poznała ją, zrozumiała. Nazwanie Pasteura pasterzem mikrobów-mikrozabójców przez Latoura zwraca uwagę właśnie na ów subtelny związek pomiędzy konstruktywistycznym a realistycznym ujęciem rzeczywistości. Nauka i wiedza są wytwarzane przez ludzi, ale z uwzględnieniem warunków, jakie nakłada rzeczywistość. Podobnie jak pasterz, który hoduje zwierzęta dla swych ludzkich potrzeb (wełna, mleko, mięso etc.), ale jednak musi równocześnie wykazać się dużą wiedzą na temat biologii i etologii zwierząt, rozumieć zależności ekosystemowe. Pasterz to nie tylko podmiotowa aktywność „która włada i zawłaszcza”, ale także aktywność, która rozumie, „penetruje” rzeczywistość. Stabilizację rzeczywistości, zamykanie jej w „słoikach” umożliwiło, jak już wspomniałem, nowoczesny sukces – wzrost demografii, podbój natury, rozwój kulturowy. Równocześnie wbrew nazbyt uproszczonym krytykom nowoczesności, nowoczesna praktyka musiała pozostawać wrażliwa na „ewidencję empiryczną”, poznawać rzeczywistość. Bez tego nie można byłoby poskramiać mikrobów w oparciu o wiedzę o ich biologicznym funkcjonowaniu. Równocześnie przywołanie metafory „słoika” pokazuje, że krytyka nowoczesności jest niebezpieczna, gdyż może przyczyniać się do „rozszczelnienia słoików”, a wytworzone i chronione przez nie byty narażone będą na poważne niebezpieczeństwo. Po-nowoczesne otwarcie na innobyt, posthumanistyczne celebrowanie bytów pozaludzkich oprócz „rozszczelnienia słoika” podaje w wątpliwość nasze prawo do „wypasania mikrobów”, do manipulowania nimi w celu ich oswojenia, osłabienia i wytworzenia szczepionek. Strategie intelektualne, które sprawdzają się w salach seminaryjnych jako ciekawe intelektualnie propozycje w dyskusji stają się wątpliwe, gdy upowszechnione zostają jako potencjalne strategie społeczne i polityczne. Przyjrzymy się temu bliżej przywołując jako ilustrację nowoczesną (modernistyczną) kampanię szczepienną oraz po-nowoczesne ruchy antyszczepionkowe.

Bezpieczeństwo i zaufanie nowoczesne – zamknięty słój14

Szczepienia masowe są dobrym przykładem, ilustracją działania państwa jako pojemnika-słoja. Co więcej są one dobrą metaforą pokazującą, w jaki sposób osiągnięto nowoczesne bezpieczeństwo i zaufanie społeczne. To ostatnie dotyczy zarówno zaufania między ludźmi, jak i zaufania do instytucji, w tym instytucji państwa, nauki oraz medycyny. Jak wspominałem, szczepienia działają wtedy, gdy uda się zamknąć, ustabilizować rzeczywistość, a jest to możliwe, gdy zaszczepi się większą część populacji15. W zależności od choroby procent zaszczepionych jest różny, ale w większości przypadków wynosi około dziewięćdziesiąt kilka procent. Aby uniknąć pandemii, musimy zaszczepić prawie całe społeczeństwo. Musimy wytworzyć pojemnik-słój, dzięki któremu wytworzymy obszar bezpieczeństwa. Czyli, aby osiągnąć sukces, musimy potrafić odizolować się od tego, co zewnętrzne. Proces ten jest postrzegany często jako coś źródłowo nowoczesnego, Niklas Luhmann w ten sposób opisywał działanie systemów autopoietycznych, a Hegel działania podmiotu16. Działanie tych systemów sprowadza się do jednej podstawowej zasady ontologiczno-epistemologicznej: gwarantujemy bezpieczeństwo temu co wewnątrz, poprzez wytworzenie granicy i oddzielenie od niestabilnego, płynnego środowiska. Proces ten jest związany z poważnymi konsekwencjami. Przebudowując świat, tworząc podziały, wytwarzając bariery, mnożymy „bąble bezpieczeństwa”, jednocześnie uzależniając się od praktyk, które to bezpieczeństwo gwarantują. Mówiąc brutalnie – nowoczesne reguły wytwarzania bezpieczeństwa wymagają podtrzymywania nowoczesności jako gwarantu owego bezpieczeństwa. Aby to lepiej zilustrować możemy przywołać nieortodoksyjne odczytanie Lewiatana Hobbesa. Wedle interpretacji podręcznikowej, jest to opowieść o umowie społecznej, którą zawiązujemy w celu ochrony samych siebie przed zagładą. Wedle Hobbesa ma być tak dlatego, że jesteśmy z natury egoistyczni i pozostawieni „sami sobie”, a zatem stoczymy się w „wojnę wszystkich ze wszystkimi”. Stąd w naszym najbardziej egoistycznym interesie – elementarnym pragnieniu fizycznego przetrwania, scedowujemy swą wolność na rzecz „Lewiatana” – państwa i suwerennego władcy absolutnego. Podręcznikowe odczytanie Hobbesa sugeruje, że mamy tu do czynienia z ruchem quasi-historycznym – oto mamy pierwotny świat barbarii – z którego przechodzimy na wyższy etap rozwoju – powstanie państwa. Możemy też odczytać Hobbesa jako legitymizację monarchii absolutnej oraz próbę stworzenia teorii władzy, która poradzi sobie z kryzysem teologicznej legitymacji tejże monarchii. Musimy pamiętać, że Hobbes pisze swe dzieło w rozdzieranej wojną religijną Anglii. Cynicznie, egoistycznie motywowana legitymacja władzy wydaje się mu lepsza niż ścieranie się przeciwstawnych racji teologicznych. Możemy jednak odczytać Hobbesa bardziej przewrotnie jako opowieść o tym, co się dzieje, gdy ustanowimy stosunki nowoczesne i jakie zagrożenie pojawia się, gdy próbujemy je obalić.

Przy takim ujęciu „wojna wszystkich ze wszystkimi” nie jest żadną pierwotną, przedpaństwową, zamierzchłą rzeczywistością, ale raczej stanem, który grozi nam, gdy raz ustanowiony porządek nowoczesnego państwa opuścimy. Przy takim ujęciu Hobbes miałby dla nas realistyczną i okrutną przestrogę – gdy raz uzależniliście swoje bezpieczeństwo od Lewiatana – nie ma już drogi powrotu, opuszczając państwo stoczycie się w wojnę „wszystkich ze wszystkimi”. Takie ujęcie „Lewiatana” jest dla nas cenne, pokazuje, że nowoczesność raz ustanowiona nie może zostać porzucona bez kosztów. Podobne konsekwencje niesie związanie nowoczesnego, indywidualnego bezpieczeństwa z nauką i medycyną. Jak stwierdza Bernal:

Minęliśmy już punkt, z którego nie ma odwrotu. Nasze życie uzależnione jest już od nauki i techniki w takim stopniu, że gdyby cokolwiek miało wstrzymać strumień odkryć naukowych i rozwoju oświaty, to byłoby to równoznaczne ze śmiercią setek milionów i z obniżeniem stopy życiowej dalszych milionów ludzi. Prawda, że to, co posiadamy obecnie, stanowi tylko nikły ułamek tego, co moglibyśmy posiadać, niemniej jednak mamy już tyle, że boleśnie odczulibyśmy utratę tego17.

Słowa powyższe zostały napisane w 1958 roku przez scjentystę, komunistę, propagatora powiązania rozwoju naukowego i społecznego. John Desmond Bernal pokładał wielkie nadzieje w sojuszu nauki z komunizmem, wieszczył, że dzięki temu pokonamy trzech głównych wrogów ludzkiego ducha: ciało (body), czyli synonim ograniczeń biologicznych, diabła (devil), czyli nasze ograniczenia psychologiczne i duchowe, oraz świat (world), czyli ograniczenia związane ze światem ekonomii i stosunków społecznych18. Optymistyczna, śmiała, aż po granicę pychy deklaracja Bernala dobrze pokazuje sens naszego przewrotnego odczytania Hobbesa – raz uruchomionej nowoczesności nie można zatrzymać bez strat. Nie wiemy, czy egzystowalibyśmy lepiej, gdyby w ogóle nowoczesność i jej dwuznaczne zdobycze się nie pojawiły, ale wiemy na pewno, że byłoby nam znacznie gorzej, gdyby nowoczesność raz ustanowiona zaniknęła.

Dwuznaczność tę dobrze widać, gdy przyjrzymy się samemu procesowi stabilizacji – aby móc oddzielić się od środowiska, pokonać jego wpływ i wytworzyć przestrzeń bezpieczeństwa musimy użyć przemocy. Jest to widoczne dobrze przy okazji szczepień masowych. Bez instytucji zdrowia publicznego, spisów ludności, całego biopolitycznego zaplecza z jego suwerennością (i przemocą) nie zapewnimy sobie bezpieczeństwa. Jednakże, jeżeli chcemy pokonać mikroby, unikać pandemii, musimy się owym stosunkom przemocy poddać. Przemoc stosunków „naturalnych” zostaje pokonana dzięki przemocy biopolitycznego państwa. Dwuznaczność zabezpieczeń biopolitycznych polega także na tym, że to co „zamknięte” w słoju staje się relatywnie autonomiczne, uzależnione od podtrzymywania owych nowoczesnych, „cieplarnianych stosunków”. Odwołując się do metafory słoika z ogórkami – można to zauważyć dosadnie – „dziki”, „naturalny” ogórek po krótkim czasie zgnije, natomiast ogórek zapasteryzowany (poddany przemocy), umieszczony w słoju może trwać całymi latami. Oczywiście nie będzie to ten sam, „naturalny” ogórek, tylko produkt procesu pasteryzacji, co więcej jego długowieczność gwarantowana jest tak długo, jak długo słoik będzie szczelny. Po jego rozszczelnieniu bardzo szybko ulegnie zepsuciu – może nawet szybciej niż jego „naturalny”, ogórkowy pobratymiec. Wracając do Hobbesa widzimy teraz, dlaczego krytyka nowoczesności jest bardzo niebezpiecznym zajęciem. Rzeczywistość, która nas otacza, została zapasteryzowana, przemieniona. Jak mówi Latour – już nie ma miejsca na naiwny mistycyzm ekologów „głębokich” (zwolenników deep ecology)19 – natura się „skończyła”. Nie ma już przyrody niedotkniętej, nieprzeoranej przez działania nauki i techniki. Wbrew nostalgicznym ciągotom nie ma możliwości cofnięcia się do czasów raju. Nawoływanie do takiego ruchu jest jedynie nieodpowiedzialnym i reakcyjnym kultem śmierci – gdyż do takiej masowej zagłady ludzkości doprowadzi (jak wskazywał Bernal) wysiadka z „tramwaju nowoczesność”. Pojawia się tu jednak problem – jakie strategie przyjąć wobec tego, co pozaludzkie? Wskazywałem wyżej, że jednym z grzechów nowoczesności była nadmierna higiena – oddzielania sfer tego co ludzkie i poza-ludzkie. Wskazałem, że grzechem posthumanistów jest naiwne „zakochanie” się w pozaludzkim, nawet kosztem samozniszczenia. Relacja pomiędzy naiwną nowoczesnością a nazbyt krytyczną ponowoczesnością nie jest prosta. Dziś zagrażają nam zarówno dawne choroby, jeszcze nie do końca ujarzmione mikroby, jak i te nowe, wytworzone w laboratoriach cywilnych i wojskowych oraz to, co stworzyliśmy do walki z nimi – antybiotyki i nabywana przez mikroby odporność na nie. Porzucenie nowoczesności jest groźne, dryfowanie w ramach nowoczesności bezrefleksyjnej nie jest lepsze. Gdzie szukać rozwiązań? Cóż, czasami warto cofnąć się o krok, zatrzymać machinę dialektycznego znoszenia (aufhebung), jak postulował Adorno20, wytrzymać w dialektycznym napięciu, aby podjąć trud nowej syntezy, nowego alternatywnego świata. Ażeby to uczynić przyjrzyjmy się, czego możemy się nauczyć z pewnej zapomnianej już rewolucji.

Rewolucja, która stabilizowała rzeczywistość i budowała nadzieję

Szczepienia, jak wspomniałem, są dobrą metaforą nowoczesnego bezpieczeństwa i zaufania wytwarzanego poprzez delegowanie naszego sprawstwa, podmiotowości do instytucji, systemów eksperckich, wreszcie uosabianych w Lewiatanie-państwie. Dziś, w epoce neoliberalnej, zaufanie wobec instytucji słabnącego państwa narodowego zostało poważnie nadszarpnięte. Po kryzysie roku 2008 ujawniło się w pełni, że państwa potrafią być jedynie „silne wobec słabych i słabe wobec silnych”. Nie zawsze jednak tak było. Dziś łatwo o krytykę państwa i jego instytucji. Chór krytyków jest zarazem szeroki, jak i niejednorodny. Podobny zestaw krytyków i podobnie zróżnicowany znajdziemy wśród współczesnych ruchów antyszczepionkowych. Masowe szczepienia krytykowane są przez radykalnych „zielonych”, część „głębokich ekolożek” i równocześnie spirytualistycznych feministek („eko-mam”), libertarian, część dawnych alterglobalistów, odłamy anarchistów i konserwatystów. Szczepienia masowe jak mało które zjawisko nadają się na uosobienie złowrogiej biopolityki, która zarządza naszymi ciałami. W przypadku szczepień wyobraźnia masowa może pożywić się wyjątkowo smacznymi obrazami – oto wedle takich wyobrażeń „przeobrażone, żywe wirusy”21 są wstrzykiwane w ciała niemowląt. Szczepienia są oskarżane (niesłusznie) o powodowanie autyzmu22. Naukowcy badający szczepienia są wraz z lekarzami postrzegani jako nierozróżnialne kontinuum obejmujące też korporacje farmaceutyczne wraz z ich najbardziej patologicznymi działaniami. Wszystko to staje się złowrogim przeciwnikiem, światem korporacji finansowych wraz ze skorumpowanymi naukowcami nazwanym w skrócie – Big Pharmą23. Nie zawsze tak jednak było. Warto zauważyć, że godząc się na taki nadkrytyczny obraz równocześnie zgadzamy się z Thatcher i Reaganem oraz Ayn Rand, przyjmujemy obraz państwa, którego jedyną możliwą wersją jest zewnętrzny wobec nas i złowrogi Lewiatan, potwór, który zniewala jednostki. W takim gnostycznym obrazie, wraz z państwem do świata pożerających nas monstrów trafia także nauka i medycyna. Jest to jednak ślepa uliczka24. Taki nadkrytyczny krytycyzm25 nie daje żadnych rozwiązań. Państwo jako aparat represji nie stanie się mniej represyjne, gdy obrzucimy je obelgami. Może najwyżej stać się bardziej cyniczne, zgodnie z przywołaną wcześniej formułą: „wiedzą dobrze, co czynią, a i tak to czynią”. Odmowa szczepień, porzucenie zdobyczy naukowych i medycznych przez ruchy oporu nie rozerwie sojuszu nauki, medycyny i kapitału.

Możliwa jest jednak inna droga, gdzie emancypacyjna polityka, oświecenie i „pasterze mikrobów-mikrozabójców” połączą swe siły. Stało się tak w Burkina Faso. W kraju tym w ramach rewolucji socjalistycznej zapoczątkowano i ukończono masową kampanię szczepienną. Opanowywanie chorób, rewolucja oraz tworzenie niepodległego państwa zostały ze sobą sprzężone. Burkina Faso to doskonały przykład, gdyż jest ono przykładem budowania nowoczesności w czasach, gdy większość krajów właśnie przechodziła zwątpienie w modernistyczne idee. Burkina Faso wybrało bardzo niefortunny moment na budowanie swej praktycznej, socjalistycznej utopii; lata 80. to czas, w którym zwycięża globalnie antyutopijna ideologia Reagana i Thatcher. Przypadek Burkina Faso jest cenny, była to próba budowy socjalizmu, nowoczesności mądrzejszej o doświadczenia i porażki zebrane w ramach innych podobnych projektów. Dzięki temu połączono entuzjazm modernistyczny i oświeceniowy, charakterystyczny dla nowoczesności pierwszej ze świadomością jej refleksywnego etapu. Dlatego też wprowadzaniu socjalistycznych przemian towarzyszyła świadomość ekologiczna (kampania zalesiania), feministyczna (przemoc wobec kobiet osądzały sądy ludowe jako zdradę rewolucji), troska o zdrowie publiczne (walka z ADS). Burkina Faso powstało w granicach kolonii francuskiej o nazwie Górna Wolta i nie było obszarem politycznie, społecznie i kulturowo jednorodnym. W czasach rządów charyzmatycznego prezydenta Thomasa Sankary stało się przykładem próby stabilizacji rzeczywistości, zamknięcia jego „fluidycznych przepływów” w ramy pojemnika (container).

Kampania szczepienna, zwana „Vaccination commando”26 była jednym z kluczowych momentów procesu państwotwórczego w Burkina Faso. Państwo legitymizowało swą progresywną, socjalistyczną politykę tym, że potrafiło zabezpieczyć obywateli i obywatelki przed epidemiami czy pandemiami. Możliwość „negocjowania” ze światem mikrobów, ujarzmienie ich czy „oswojenie” było jednym z elementów legitymizowania władzy. Widzimy zatem, że oświeceniowe u swej podstawy idee socjalistycznej rewolucji dopełniały się dzięki oświeceniowej postawie i wobec tego co pozaludzkie. Kampania szczepienna pokazywała też, że powstanie państwa może służyć jednostkom, a nie być konstruowane przeciwko nim. Dzięki kampanii ogólnokrajowej szczepień przeciwko śwince, zapaleniu opon mózgowo-rdzeniowych i żółtej febrze (zorganizowanej w okresie od 25 listopada do 10 grudnia 1984 roku) wszystkie dzieci od niemowląt po wiek 14 lat zostały zaszczepione (2,5 mln), co spowodowało, że poziom zaszczepienia na wymienione choroby w skali kraju wzrósł z 19% do 77%. Ważne dla mojego tekstu jest zauważenie, że mobilizacja w tej kampanii obejmowała całe społeczeństwo, nie była dyktowana przez garstkę wyalienowanych technokratów, ale splatała się z oczekiwaniami uniesionego rewolucyjnym i niepodległościowym entuzjazmem społeczeństwa. Mobilizacja ta nie była jednak tylko zbiorową emocją, była ona ustrukturyzowana i poddana procesowi instytucjonalizacji. Dokonano aktywizacji personelu medycznego i zadbano o szerokie poparcie ludności. Kampania była wsparta przez infrastrukturalną pomoc ze strony wojska. Ludność była masowo informowana w intensywnej edukacji prozdrowotnej. Rozumiejąc potrzebę zakorzenienia tak polityki zdrowotnej, jak zaufania do nauki (oraz państwa) opublikowano przewodniki dla pracowników służby zdrowia, nauczycieli, włączono w proces edukacji także rodziców. Co ważne, działano na wielu poziomach ‒ użyto wszelkich dostępnych kanałów komunikacji, np. radia – niesamowicie skutecznego w tym niepiśmiennym kraju. Tworzono też panele dyskusyjne, które transmitowano w telewizji. Organizowano pokazy slajdów w szkołach, a uwzględniając oralny charakter komunikacji w kraju o dużym stopniu osób niepiśmiennych, tworzono piosenki i przedstawienia teatralne. Ponadto w miastach i na wsiach masowo rozlepiano plakaty, zarówno po francusku, jak i w językach lokalnych. Rozdystrybuowano ponad 100 000 ulotek. Masowa edukacja i szeroka popularyzacja okazała się kluczem do sukcesu w tej kampanii. Wskutek tego szczepienia stworzyły możliwość połączenia polityki kładącej nacisk na solidarność z walką z epidemiami i pandemiami. Nie było to połączenie przypadkowe, jak już wskazałem wyżej, zapobieganie pandemiom, epidemiom, jest możliwe tylko w ramach całościowych działań obejmujących daną populację. Ontologia chorób zakaźnych jest w swej istocie ontologią antyliberalną – nie da się zaszczepić jedynie jednostek. Choroby i ich dynamika same definiują spektrum możliwych rozwiązań.

Budowanie „pojemnika” dotyczyło kwestii kulturowych, narodowych, ale i interesującej nas przede wszystkim kwestii biopolityki. Kluczowe jest zrozumienie roli masowych szczepień i stworzenie pozytywnej biopolityki – władzy nad życiem, która wykorzystywała konstytuującą ją suwerenność jako składnik polityki emancypacyjnej. W tytule tego tekstu użyłem sformułowania – „pasterze mikrozabójców”. Latour pokazał, w jaki sposób Pasteur musiał nauczyć się oswajać mikroby, aby móc nad nimi przynajmniej częściowo zapanować. Szczepienia masowe to proces, w którym potrafimy otworzyć się poznawczo na przerażającą rzeczywistość mikrobów-zabójców, sprawców pandemii, epidemii, ale równocześnie to opowieść o aksjologicznym zamknięciu – wykorzystujemy wiedzę, aby ochronić nasze ludzkie populacje przeciwko zgubnemu działaniu chorób. To co kluczowe dla naszego tekstu, to pytanie będące wariacją Platońskiej kwestii: „kto będzie strzegł strażników”. Naukowcy, tytułowi pasterze zabójców uzyskują dużą polityczno-społeczną legitymację i związaną z tym siłę dzięki swej mocy pokonywania chorób, pandemii i zapobieganiu, zdawałoby się, nieuniknionej śmierci. To właśnie ta siła pozwoliła nauce odczarować świat i być skuteczną konkurentką religii. W świecie masowych szczepień lęk przed „morowym powietrzem” od dawna nie opanowywał masowej wyobraźni i nie zapełniał kościołów. Pasterze-naukowcy muszą jednak podlegać kontroli: nauka oprócz swej funkcji poznawczej musi splatać swoją instrumentalną racjonalność z aksjologicznie, politycznie wyznaczanymi celami. Tak się stało w Burkina Faso – masowe szczepienia były elementem socjalistycznej rewolucji. Naukowcy i naukowczynie legitymizowali swą pozycję nie tylko możliwością instrumentalnego poznania i podboju świata, ale i tym że ich działania pojmowano jako słuszne i przynoszące nadzieję. Pojawia się tutaj też drugi aspekt: dzięki swej podwójnej legitymizacji naukowcy stabilizowali swą pozycję, gwarantowali sobie, że pole nauki będzie odtwarzane i wiedza będzie krążyła w społeczeństwie. Dziś w neoliberalnej rzeczywistości żaden z tych warunków spełniony nie jest: naukowcy tracą swą uprzywilejowaną pozycję – nauka sama podlega neoliberalnemu zawłaszczeniu27, instrumentalna sprawczość nauki nie splata się już dłużej z aksjologicznymi i politycznymi celami społecznymi.

Życie w kapsule strachu – neoliberalna antysolidarność

Ruchy antyszczepionkowe to równocześnie symptom i sprzymierzeniec neoliberalizmu. Może to się wydawać zaskakujące, ale badania amerykańskie pokazały, że częściej do nich przynależą reprezentanci i reprezentantki klas wyższych, co ciekawe także Ci, mieszkający na grodzonych osiedlach28. Ruchy antyszczepionkowe, podobnie jak inni przedstawiciele tzw. „handlowania wątpliwościami”29 przyczyniają się do erozji, niszczenia wypracowanego w ramach nowoczesnych reguł sposobów budowania wiedzy i pochodnego wobec nich bezpieczeństwa. Indywidualizacja bez upodmiotowienia, czyli neoliberalna atomizacja jest ucieleśniana przez ruchy antyszczepionkowe znakomicie. Dziś nie dzielimy się już dłużej razem strachem i lękami, aby poprzez kolektywne działania zmienić rzeczywistość w taki sposób, aby nas już dłużej tym strachem i lekiem nie napawała. W ponowoczesnym świecie neoliberalnego kapitalizmu jesteśmy monadami zamkniętymi we wnętrzu własnych lęków. Sytuacja jest nawet gorsza niż w czasach przednowoczesnych, tam wiara religijna, silne instytucje stabilizujące uniwersum symboliczne, mogły przynajmniej ów lęk uśmierzać. Dziś pomimo fali „wynalezionych na nowo” religii, nie stanowią one ekwiwalentu ówczesnego stabilizatora. Zamiast stabilizować uniwersum symboliczne doprowadzają do jego erozji. Wojny kulturowe niszcząc nowoczesny konsensus światopoglądowy uniemożliwiają kontynuowanie nowoczesnych działań o ten konsensus opartych. Tak jest w przypadku szczepień. Ale nie tylko. Analogię można zaobserwować w przypadku zabezpieczeń społecznych, demokracji etc. Zapytać można – a gdzie tu miejsce na tytułową pandemię? Cóż, odpowiedź jest prosta – mikroby i ich niewidoczna, ale niepokojąca, wszędobylska obecność jest świetnym sposobem testowania granic „możliwych przyszłości” naszego świata. Nowoczesność ze zmiennym szczęściem oswoiła świat mikrobów, w sposób dalece niedoskonały, ale jednak udało nam się zostać „pasterzami mikro-zabójców”. W rezultacie mogliśmy osiągnąć sukces tak ogromny, że staliśmy się gatunkiem zabójczym dla wielkiej ilości innych stworzeń zamieszkujących z nami glob30. Dziś strach przed pandemią, którego przejawem jest choćby niezliczona ilość dzieł popkultury jej poświęcona, to test31. Od tego, czy go zdamy, zależeć będzie nasze przetrwanie. Zdany test oznacza, że nauczymy się na nowo być nowocześni, uprzytomnimy sobie, że tworzenie „pojemników” (containers), przestrzeni kolektywnego zmieniania świata jest konieczne. Szczepienia uczą nas też tego, że musi być to nowoczesność refleksywna, taka, która negocjuje z tym, co wobec niej zewnętrzne, która stabilizuje rzeczywistość, ale dzięki wiedzy, jaką o owym świecie posiadła. Mikroby i groźba pandemii pokazują jasno, że soliptyczne fantazje postmodernistów trwać mogą jedynie tak długo, dopóki mikroby nie spowodują błyskawicznego przebudzenia „na pustyni Realnego”. Władza pastoralna, regulowanie życia, dyscyplina, biopolityka niosą ze sobą ryzyko nadużycia, ale wbrew kwietystycznym w swych konsekwencjach propozycjom Heideggera i Adorno32, nie powinniśmy od władzy uciekać, ale powinniśmy podjąć wysiłek jej redefinicji. W swym tekście o oświeceniu Foucault33 proponuje, abyśmy porzucili dotychczasowe, historycznie przygodne postacie nowoczesności i humanizmu, zwraca uwagę jednak, abyśmy dochowali wierności jednej kluczowej zasadzie Oświecenia: postawa oświeceniowa to „krytyka bytu”, sprzeciw wobec jego samoreprodukcji i wezwanie do autonomii.

Pandemia to granica naszej samorefleksyjności, to granica, której nie możemy przekroczyć, gdy w krytycznym ruchu dokonujemy samopodminowania. Mikroby i zagrożenie pandemią to ustawiczna granica, która pokazuje, że nowoczesność nie tylko się nie skończyła – ale, że skończyć się nie może. Oczywiście o ile pozostajemy przywiązani do takiej wersji historii, w której wciąż jest miejsce dla ludzi.


1 J. Delumeau,  Strach w Kulturze Zachodu XIV-XVIII w. Oblężony Gród, Oficyna wydawnicza Volumen, Warszawa 2011, zob. szczególnie rozdział Typologia zachowań w czasach dżumy, s. 113-160.

2 O. Sigurdson, Hygiene as Metaphor On Metaphorization, Racial Hygiene, and the Swedish Ideals of Modernity, [w:] Culture, Health, and Religionat the Millennium Sweden Unparadised, red. M. Demker, Y. Leffler, O. Sigurdson, Palgrave, Nowy York, 2014, oraz klasyczna pozycja: M. Douglas, Czystość i zmaza, PIW, Warszawa 2007.

3 Por. mój tekst: Europejska nowoczesność i jej wyparte konstytuujące „zewnętrze”, „Nowa Krytyka. Czasopismo filozoficzne”, 26/27, 2011, s. 261-289.

4 Por. B. Markiewicz, Żywe obrazy. O kształtowaniu pojęć przez ich przedstawianie, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 1994, zob. rozdz. Śmierć filozofa, s. 68-75, oraz rozdz.: Oblicza zarazy, Nowe barbarzyństwo, Cholera a sprawa polska, s. 76-105.

5 U. Beck, Społeczeństwo ryzyka. W drodze do innej nowoczesności, Wydawnictwo Scholar, Warszawa 2002 i 2004.

6 Ch. Bonneuil, J.-B. Fressoz, The Shock of the Anthropocene: The Earth, History and Us, Verso, Londyn 2016, szczególnie rozdz.: Phronocene.

7 S. Žižek, Wzniosły obiekt ideologii, tłum. A. Chmielewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2001.

8 B. Latour, Nigdy nie byliśmy nowocześni, tłum. M. Gdula, Oficyna Naukowa, Warszawa 2011.

9 M. Foucault, Bezpieczeństwo, terytorium, populacja, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2014.

10 Podręcznikowo ujmuje to T. Lemke w książce Biopolityka, Sic!, Warszawa 2010.

11 Taki tytuł nosi przekład angielski, oryginał francuski nawiązując do słynnej powieści mówi o „wojnie i pokoju z mikrobami”. Jej streszczeniem jest artykuł: B. Latour, Dajcie mi laboratorium, a poruszę świat, tłum. K. Abriszewski, Ł. Afeltowicz, „Teksty Drugie” 1-2 /2009.

12 Tak było jedynie w przypadku szczepionek „żywych” – atenuowanych, w odróżnieniu od „zabitych” – inaktywowanych. Te pierwsze są produkowane z osłabionych drobnoustrojów, tak aby nie powodowały zakażenia, te drugie zawierają drobnoustroje nieaktywne, „zabite” i dzielą się na zawierające całe komórki albo cząstki drobnoustroju lub tylko oczyszczone fragmenty. Więcej: E. Krawczyk, Szczepienia – wspaniałe osiągnięcie nauki i medycyny, „Wszechświat – Pismo Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. Kopernika”, Zeszyt 7-9, Tom 112, Rok 129, Lipiec-Wrzesień 2011.

13 P.J. Taylor, The state as container: territoriality in the modern world-system, Progress in Human Geography, June 1994 18, s. 151-162.

14 Poniższy fragment tekstu odwołuje się do ustaleń, które poczyniłem w rozdziale książki: A. W. Nowak, K. Abriszewski, M. Wróblewski, Czyje lęki? Czyja nauka? Struktury wiedzy wobec kontrowersji naukowo-społecznych, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2016. Zob. rozdz.: Dlaczego potrzebujemy nauki – czyli państwo i jego „kruchy” żywot.

15 Przystępnie problematykę szczepień przybliża wspomniany już artykuł Ewy Krawczyk: Szczepienia – wspaniałe osiągnięcie nauki i medycyny, dz. cyt.

16 Więcej pisałem o tym w książce Podmiot, system, nowoczesność, Wydawnictwo Naukowe Instytutu Filozofii UAM, Poznań 2011, s.87-110.

17 J. D. Bernal, Świat bez wojny, Książka i Wiedza, Warszawa, 1960, s. 301.

18 J. D. Bernal, The World, the Flesh & the Devil. An Enquiry into the Future of the Three Enemies of the Rational Soul, 1929, https://www.marxists.org/archive/bernal/works/1920s/soul/index.htm, [dostęp: 10.09.2017].

19 Reprezentantem tego nurtu jest Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot: http://pracownia.org.pl/o-pracowni/filozofia-glebokiej-ekologii, [dostęp: 10.09.2017].

20 T. Adorno, Dialektyka negatywna, tł. i wstęp: K. Krzemieniowa, współpraca S. Krzemień-Ojak, Warszawa 1986, PWN, seria Biblioteka Współczesnych Filozofów.

21 Powyższe określenie zaczerpnąłem z wystąpienia Alexa Jonesa, jednego z najbardziej znanych siewców wątpliwości, osoby, która z manipulacji i rozpowszechniania „fake newsów” uczyniła sztukę. Por. A. Jones, Szczepionki które uczynią Cię posłusznym, https://www.youtube.com/watch?v=HbO6dK3GSMY. [dostęp: 10.09.2017].

22 Por. https://sporothrix.wordpress.com/2013/02/05/niezwykle-przygody-ruchow-antyszczepionkowych-na-koncu-a-konca-nie-widac/, [dostęp: 10.09.2017].

23 Racjonalną krytykę przemysłu farmaceutycznego przeprowadzają: B. Goldacre, Złe leki. Jak firmy farmaceutyczne wprowadzają w błąd lekarzy i krzywdzą pacjentów, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2013, oraz P. Polak, Nowe formy korupcji. Analiza socjologiczna sektora farmaceutycznego w Polsce, Nomos, Kraków 2011.

24 Pisałem o tym w tekście Demokratyzowanie czy neoluddyzm – reforma uniwersytetu  wobec wyzwań technonauki, „Praktyka Teoretyczna”, nr 7/2013, http://numery.praktykateoretyczna.pl/PT_nr7_2013_NOU/11.Nowak.pdf [dostęp: 10.09.2017].

25 D. Henwood, Dystopia Is for Losers, [w:] S. Lilley, D. McNally, E. Yuen, J. Davis, D. Henwood, Catastrophism: The Apocalyptic Politics of Collapse and Rebirth, PM Press/Spectre, Toronto 2012.

26 Więcej piszę o tym we wspomnianym rozdziale książki. Por. S. Kessler, M. Favin, D. Melendez, Spedding up child immunization, vaccination, http://apps.who.int/iris/bitstream/10665/48240/1/WHF_1987_8(2)_p216-220.pdf, [dostęp: 10.09.2017].

27 K. Szadkowski, Uniwersytet jako dobro wspólne. Podstawy krytycznych badań nad szkolnictwem wyższym Wydawnictwo PWN, Warszawa 2015.

28 J. A. Reich, Neoliberal mothering and vaccine refusal imagined gated communities and the privilege of choice, [w:] “Gender &Society”, Vol 28, Issue 5, 2014.

29N. Oreskes, E. M. Conway, Merchants of Doubt: How a Handful of Scientists Obscured the Truth on Issues from Tobacco Smoke to Global Warming, Bloomsbury Press, Londyn 2010.

30 E. Kolbert, Szóste wymieranie. Historia nienaturalna, tłum. P. Grzegorzewski, T. Grzegorzewska, Wydawnictwo: W.A.B., Warszawa 2016.

31 https://www.theguardian.com/film/2014/oct/10/pandemics-pop-culture-walking-dead-ebola, [dostęp: 17.10.2017].

32 H. Mörchen, Władza i panowanie u Heideggera i Adorna, tłum. M. Herer i R. Marszałek, Oficyna Naukowa, Warszawa, 1999.

33 M. Foucault, Czym jest Oświecenie?, [w:] Filozofia, historia, polityka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa – Wrocław 2000, s. 276-293. 

Tekst pochodzi z publikacji „Pandemia. Nauka. Sztuka. Geopolityka.” red. M Iwański, J. Lubiak. Wyd. Wydziału Malarstwa i Nowych Mediów Akademii Sztuki w Szczecinie 2018. Publikacja towarzyszyła projektowi  „Pandemia” Aleksandry Ska (Galeria Piekary 2015, The Kochi-Muziris Biennale, Forming in the Pupil of an Eye, Indie 2016/17).

Publikacja za zgodą Wydawnictwa Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii sztuki w Szczecinie).

Ilustracja: Wirus Nin Sambro z rodziny Bunyaviridae, Pandemia, Aleksandra Ska, 2015.

Ratujmy media :)

Magdalena M. Baran: Cyceron powiada, że „najszlachetniejszym motywem, który skłania nas do uczestnictwa w życiu publicznym jest to, abyśmy nie byli rządzeni przez ludzi podłych”. Sen, marzenie… Elementem owego życia publicznego są media. Zastanawiam nad dwiema kwestiami. Czy można pracować w mediach, a tym samym mieć chociaż pośredni wpływ na to, przez kogo jesteśmy rządzeni, ale też na ile media mogą wywierać faktyczny wpływ na życie publiczne, tak, abyśmy wiedzieli jak z owymi „podłymi ludźmi” sobie radzić. Przez ostatnie 30 lat przeszliśmy długą drogę od mediów z poprzedniego systemu do mediów wolnych i… I co?

Jarosław Gugała: No i nic. Jest jeszcze gorzej. Za tak zwanej „komuny” smok, który zagrażał dziennikarzom i mediom miał tylko jedną, polityczną głowę. Teraz ma dwie: polityczną i komercyjną. Kiedyś dziennikarze nie mogli podawać całej prawdy, bo „partia” im nie pozwalała. Teraz nie pozwalają im również względy komercyjne, które spychają na margines kwestie ważne, ale wymagające od odbiorców wyższych kwalifikacji i większego wysiłku. Upodlająca pogoń za zyskiem objawia się jako abdykacja dziennikarstwa ze sfery edukacyjnej oraz aksjologicznej. Konieczność zdobywania masowej publiczności uniemożliwia lub znacznie utrudnia dziennikarzom zajmowanie się poważnymi sprawami z dziedziny ekonomii, stosunków międzynarodowych, nauki oraz wyższej kultury. Dominuje wyścig za sensacją oraz emocjami. Polska tak zwana „publicystyka” oferuje tylko transmitowane na żywo kłótnie politycznych ekstremistów i medialnych gladiatorów. Brakuje dogłębnej analizy skutków prowadzonej polityki, działań władz i zjawisk społecznych. Zastąpiły je obelgi politykierów i doktrynerskie, buńczuczne tyrady wyznawców światopoglądowych nurtów. Ci ostatni wspierani są przez zastępy politycznych popleczników, których nietrudno znaleźć wśród tak zwanych komentatorów. Jest to sytuacja, w której dla komentatora nie jest istotne, co mówi polityk, tylko do jakiej partii należy. Ta sama treść jest krytykowana lub promowana w zależności od tego czy głosi ją przedstawiciel wspieranej przez komentatora czy przeciwnej mu opcji. Komentatorzy zbijają się w towarzysko-ideologiczne czebole. Samodzielne, obiektywne myślenie skazuje w naszych warunkach na alienację. Niezależność, która powinna być premiowana i dominować wśród dziennikarzy u nas naraża na marginalizację. 

Brzmisz ostro, ale niestety prawdziwie. Pytanie, dlaczego tak się stało?

Trzeba sobie uświadomić, jakie są funkcje mediów, czego my w ogóle od nich oczekujemy. Media różnym rzeczom służą. Na przykład temu, żeby ktoś mógł zarabiać, sprzedając jakieś produkty. A także temu, by zaspokoić czyjąś potrzebę uzewnętrznienia myśli i jednocześnie temu, by urabiać ludzi, zgodnie z poglądami politycznymi. Jedne są po to, żeby dostarczyć nam rozrywki w wolny dzień; inne byśmy mieli dostęp do informacji, o wszystkich rzeczach, które się dzieją i nas interesują. Itp., itd. Wszystkie funkcje się mieszają i rzadko występują w formie czystej, akademickiej.

Bez oczyszczenia i usystematyzowania dżungli medialnych funkcji i wprowadzenia do analizy czegoś w rodzaju stosowanej w ekonomii zasady ceteris paribus nie zobaczymy problemu, z którym mamy do czynienia. Innymi słowy należy się skupić na bardzo konkretnych i najistotniejszych sprawach. Inaczej każdy dyskurs na temat mediów staje się ogólnym konstatowaniem, futurologią albo biadoleniem. A nie o to chodzi.

To co powiedziałaś o tym, że człowiek nie chce być rządzony przez satrapę albo głupca wydaje się odnosić do trochę innego świata. Dziś nie ma racjonalnych przesłanek, żeby potwierdzić taką tezę. Między innymi z winy mediów wielu ludziom zupełnie na tym nie zależy; nie myślą o tym, przez kogo chcą być rządzeni. Jedni zakładają, że zawsze będzie to satrapa i głupiec. Inni z kolei nawet nie zauważą, że ktokolwiek nimi rządzi. W ich życiu istotne są sprawy, do których władza nic nie ma, więc nie ma dla nich najmniejszego znaczenia, kto rządzi.

Powinniśmy się skupić na wspólnych wartościach. Takich, które powinny być obecne w mediach i przez nie umacniane, promowane i utrwalane, żeby nie dotyczyły tylko wąskiej grupy, elit… To są rzeczy, które są niezbędne, żebyśmy wszyscy mogli spokojnie obok siebie żyć i znosić się wzajemnie mimo wszelkich różnic. 

Im bardziej będziemy zróżnicowani – tym bardziej twórcze i efektywne będzie nasze społeczeństwo. Potrzebne jest nam wspólne przekonanie, że z różnic rodzi się nowa jakość i rozwój. Próba zawłaszczania przestrzeni społecznej pod jeden wymiar czy światopogląd prowadzi do przemocy i oraz intelektualnego zastoju. Media powinny być przestrzenią do przedstawiania idei oraz ich konfrontowania. A także do umacniania wartości ważnych dla wszystkich uczestników światopoglądowych czy politycznych sporów.

W takim razie spróbujmy pomyśleć nad listą, czy zestawem takich wartości. Spróbujmy je nazwać i jakoś usystematyzować. One nie wezmą się znikąd.

Musimy się zastanowić co zrobić, by te wartości mogły zaistnieć. Jakie media mogą je udźwignąć? 

To może zacznijmy inaczej, pytając czy  ludzie potrzebują takich mediów? Oboje jesteśmy idealistami i wiemy, że chcielibyśmy mediów, które by były wolne, a jednocześnie działały w oparciu o pewien system wartości. Zaczęłabym tu – dość szeroko zresztą – od tego, że każda wolność oznacza życie w prawdzie, ta zaś jest tam, gdzie jest odwaga widzenia i wypowiadania. Pytanie, czy nasze społeczeństwo widzi potrzebę takiej prawdy, która by była „nośnikiem” wartości, o których zaczynasz mówić. Czy potrzebujemy mediów, które byłyby odważne i widziały co jest naprawdę. Zarówno w życiu prywatnym, jak i publicznym mocno się okłamujemy, fiksujemy się na różnych rzeczach, wchodzimy w schematy pozornie tylko uszczęśliwiające, a tak naprawdę konserwujące psujące się od środka status quo. To jest szkodliwe dla wszystkich. Później, gdy przychodzi do weryfikacji,  często niczym pijany płota trzymamy się owych przekonań. Ale czy to jest prawda? Uważam, że na każdym poziomie życia prowadzi to do popadania w błędne koło. A przecież, gdy pytasz ludzi, co by chcieli słyszeć w mediach, to mówią, że właśnie prawdę. 

To jest oczywiście zbyt ogólne. Każdy chciałby się dowiedzieć własnej prawdy, bo ją uważa za „najmojszą” i najmądrzejszą. Bardzo często spotykam się z ludźmi, którzy mówią „Jaki Pan jest mądry, redaktorze! Pan myśli dokładnie to co ja…” Śmiejesz się… I ja się z tego śmieję, ale to gorzki śmiech, bo to jest dokładnie ten typ wykluczającego myślenia, z którym chcę walczyć. Jednak mimo wszystko nie powinniśmy robić założenia, że ludzie nie chcą wspólnych wartości, bo są podli, głupi i źli…

Pamiętasz kodeks etyczny Lehrera, prawda? Zakłada on, że dziennikarz powinien traktować odbiorcę (czytelnika, słuchacz czy widza) tak, jak byłby on tak mądry, tak troskliwy i tak dobry jak on sam. Po prostu tak, jakby sam chciał zostać potraktowany przez dziennikarza, przez media…

No właśnie. Zakładam, że nawet jeżeli jest coś w twierdzeniu, że człowiek jest głupi, zły, podły i ma skłonności do popełniania zbrodni i kłamstwa… to jednak chce on być mądry, chce być szlachetny, chce umieć myśleć i robić dobre rzeczy dla swojej wspólnoty. Pozytywnej i wolnej wspólnoty, a nie grupy przypadkowych ludzi zapędzonych do więzienia czy obozu. Takich ludzi, co spotykają się, by coś razem zrobić, coś co jest im potrzebne. I moim zdaniem to istnieje…  Ale nie mamy się co łudzić, że każde media będą dla każdego, bo nie są. 

Jeżeli człowiek szuka informacji na temat nowoczesnych metod łowienia ryb na wędkę, to sięga po „Przegląd Wędkarski”. Nie będzie szukał informacji na temat nowych błystek i przynęt w „Tygodniku Powszechnym”, bo ich tam nie znajdzie. Ludzie potrzebują mediów, które będą rozwijały ich zainteresowania. Jeśli takich nie znajdują to przestają czytać, a ich świat zaczyna się niebezpiecznie dla innych zawężać. 

Jeżeli na przykład chcemy, by ludzie mieli potrzebę obcowania z muzyką klasyczną to musimy zrobić coś, dzięki czemu będą mogli do niej dojrzeć. Ta tematyka musi być obecna w powszechnych – wspieranych przez całą wspólnotę – mediach. Chodzi o to, żeby nie było jak teraz, że 99% polskiego społeczeństwa słysząc muzykę klasyczną w radio wykonuje nerwowy gest by jak najszybciej to ściszyć, albo wyłączyć, jakby to było coś strasznie złego. Albo mówią: „Chopina to ja nie cierpię”, a jak zapytasz: „A czego słuchałeś?”, to w odpowiedzi dostajesz jakieś bełkotliwe ogólniki. 

Później się okazuje, że na przesłuchania Konkursu Chopinowskiego przychodzą tłumy , a relacje w radiu i telewizji biją rekordy słuchalności i oglądalności. Obecność tej muzyki w mediach sprawia, że przynajmniej tak zwana inteligencja może jej posłuchać i wejść w nią głębiej. Tak samo jest z każdą inną rzeczą. Oczywiście nie możemy założyć, że cały naród od jutra będzie się interesował muzyką klasyczną, jednak powinniśmy robić wszystko, żeby ją popularyzować i żeby łatwiej można ją było znajdować w mediach. Muzyka klasyczna jest wartością, która powinna być promowana i rozpowszechniana choćby z tego powodu, że „łagodzi obyczaje” lub jak kto woli, dlatego, że słuchający Szopena są „mniej awanturującymi się…” 

Możemy jednak założyć coś innego, szukać pomysłu, swego rodzaju klucza, który pozwoli nam otwierać się na nową rzeczywistość, na możliwości, których nawet nie spodziewaliśmy się do siebie dopuszczać. Chodzi mi z jednej strony o samo otwarcie, ale i o rodzaj edukacji czy misji.

Możemy na przykład założyć, że stworzymy warunki, w których przetrwają zjawiska kruche, niekomercyjne, elitarne… Powiedzmy: każdy rodzaj poezji, każdego narodu będzie miał szansę zaistnieć i każdy będzie mógł go znaleźć. Wraz z nim znajdzie również pozytywnie nastawionych specjalistów, którzy pozwolą każdemu zainteresowanemu na przykład na zgłębianie współczesnej poezji tureckiej, jej środków językowych, jej tradycji itd.. Jednak ich celem nie powinno być tylko sprzedawanie jak największych nakładów książek, czy polityczne pro albo anty tureckie zbałamucenie odbiorców. Promowanie współczesnej poezji innych narodów powinno służyć otwartości na świat, pogłębianiu znajomości tego świata i poszukiwaniu inspiracji do rozwiązywania własnych problemów, także społecznych czy politycznych. Chodzi o twórczy, pozytywny i szlachetny sposób obcowania z tym, co inne i nieznane. 

Tylko wiesz, wydaje się, że z poezją byłoby łatwiej niż z polityką, przynajmniej w pewnym wymiarze…

Nie jest łatwiej z poezją! Moim zdaniem jest z nią o wiele trudniej, dlatego, że polityka jest dziedziną, która z natury zmusza nas do działania wspólnego, a poezja przeciwnie. Poezja nam każe się zagłębiać w siebie samego. Czasami w jeden wiersz, w jednego poetę, w jeden nurt. Politycy – oprócz narcyzów, którzy wszystko robią dla siebie i pod siebie, bo są zakochani w sobie ze wzajemnością od pierwszego wejrzenia – nie są po to. Oni powinni służyć do organizowania wspólnych działań; pozyskiwania ludzi dla jakiejś idei. 

Z polityka to nie do końca tak… Ale zgoda, media mogłoby uczyć, czy też wychowywać do potrzeby/rozumienia albo chociaż odkrywania poezji, do muzyki. Przy odpowiednim pomyśle dałoby się to zrealizować. Pytanie czy media mogą wychować do polityki, do myślenia o polityce, do myślenia o dobru wspólnym? 

Właśnie to przede wszystkim media powinny robić… Jeśli chodzi o politykę, to muszą być platformą wymiany poglądów, miejscem, gdzie możemy znaleźć komentarze fachowców, ekspertów, źródłowe informacje, w tym wypowiedzi polityków, ale nieobarczone manipulacją. 

Weźmy na przykład wypowiedź polityka Kowalskiego, który powiedział, że dziś jest okropna pogoda. Uczciwe medium powinno powiedzieć, że Kowalski z partii takiej to a takiej twierdzi, że dziś jest kiepska pogoda. 75% badanych podziela jego opinię, a 25% lubi taką pogodę, bo nie jest gorąco i się cieszy, że mimo wszystko nie pada. Medium zaangażowane politycznie napisze: „Skandaliczna wypowiedź posła Kowalskiego”! 

Tego typu manipulowanie, ustawianie w kontekście, jest typowym przykładem, który znajdziesz dziś prawie wszędzie. Później może jeszcze dojść kolejna porcja politycznego urabiania: „Oczywistą oczywistością jest, że poseł Kowalski w temacie pogody nie ma racji. A przy okazji warto przypomnieć, że żona posła Kowalskiego była kiedyś oskarżana o coś-tam, a jego ojciec należał do PZPR”. I nie trzeba już nic więcej robić, już wszystko wiemy, a niektórzy mają już swoją prawdę. Jaka jest pogoda nie ma znaczenia… 

Jasne, mają swoją prawdę, ale ta prawda nam niczego nie buduje. Donikąd nas nie prowadzi. Barykadujemy się w przekonaniach, które meblują nam głowy, często szkodząc tym, których pierwotnie miały chronić. Ale tak się okopaliśmy na swoich pozycjach, że tego nie dostrzegamy. I stosujemy te zasady w każdej niemal dziedzinie życia.

Ta prawda nas wewnętrznie rozwala… Jeżeli wchłaniamy taką prawdę, wykluczający paradygmat myślenia, to nigdy w życiu nie zainteresujemy się współczesną poezją turecką. Nie otworzymy się, nie wejdziemy w nic, co nowe, co trudniejsze, wymagające większego wysiłku. Mamy już swoją prawdę, swoją narodową poezję, która jest oczywiście dużo wartościowsza niż turecka i nie musimy niczego zgłębiać, a media mogą nam serwować do woli disco polo, nie wymagającą żadnego wysiłku papkę seriali i taniej rozrywki.

I popatrz, w podobny sposób uprawimy politykę…

Nie rozumiemy, że jesteśmy medialnie manipulowani, że ktoś nam robi wodę z mózgu, bo nikt nas nie nauczył bezpiecznego korzystania z mediów. Bo nikt nie ma odwagi powiedzieć, że to, co najbardziej rozpowszechnione i najłatwiej wchłaniane, jest po prostu mentalną trucizną. Tanią paszą serwowaną tonami w gigantycznej hodowli kretyna. W wierszach idioty odbijanych w milionach egzemplarzy na ekranach naszych telefonów, komputerów i telewizorów. Nażarci tym paskudztwem, którzy nigdy nie przeczytali żadnego wiersza, no może z wyjątkiem jakiejś tromtadrackiej politycznej rymowanki, dokonują wszystkich swoich – także politycznych – wyborów w warunkach intelektualnej oraz etycznej ciemności i głuszy.

Skoro jest tak źle, a rzeczywiście jest, to w takim razie kto i czego powinien nas w tej dziedzinie uczyć?

Wszystko, co służy do uczenia, w tym także media, powinny ludzi uczyć sięgania do źródeł. I dalej, mają uczyć analitycznego myślenia oraz erystyki, byśmy wiedzieli, jakie są podstawowe sztuczki, które potrafią nas wyprowadzić na manowce i zrobić nam wodę z mózgu. Ponieważ poumierały wszystkie autorytety – łącznie z Bogiem – odpowiedzialne media powinny robić wszystko, żeby odgruzowywać drogi czy choćby ścieżki prowadzące do świata wartości. 

Ale my mamy gigantyczny problem już z samym słowem autorytet, nie wspominając o tym, co za nim stoi. Mamy problem z drogowskazami na tych ścieżkach. W momencie odejścia tradycyjnych autorytetów, a może nawet szerzej – swego rodzaju mistrzów – zostaliśmy sami. Na dodatek jako społeczeństwo/jako wspólnota zachłysnęliśmy się wolnością, również wolnością „od tego” by ktoś wskazywał nam drogę. I nie mówię tu o postawie konserwatywnej, ale podstawowej otwartości.

Rzuciliśmy się do basenu z napisem „Wolność” na główkę, nie sprawdzając, ile tam jest wody. Po prostu walnęliśmy ostro o dno i wciąż jesteśmy lekko nieprzytomni. Wody w basenie jest po pachy, nie utopiliśmy się, ale głowę mamy rozbitą, kręci się nam w niej i za bardzo nie wiemy o co chodzi. Ale jesteśmy szczęśliwi, że mogliśmy tego dokonać. Tak bardzo oszołomieni szczęściem, że nie możemy nawet stwierdzić i docenić, jak bardzo jesteśmy szczęśliwi. Jesteśmy jak miś koala, który siedzi na drzewie i jak mu dobrze… sam tego nie wie… 

Kiedyś mieliśmy autorytety, a dziś mamy zgraję szczurołapów – pamiętasz, jak czytaliśmy w wierszu  Miłosza – z których każdy przychodzi, gra na flecie mniej czy bardziej składną melodyjkę i wyprowadza ludzi….

W wersji dzisiejszej gra jakąś odmianę disco polo i prowadzi ludzi na konsumpcyjne manowce…

Powiedzmy, że wyprowadza „gdzie chce” i właśnie owo  „gdzie chce” jest kluczowe, bo za nim idzie albo dążenie ślepe – jak za tą magiczną melodią o „małej stabilizacji”, albo dążenie z dozą krytycznego myślenia… 

Ale co oznacza to „krytyczne myślenie”? Moim zdaniem antidotum na szczurołapa, który gra nam disco polo i uwodzi masy tak zwanego suwerena jest ktoś, kto tak pięknie gra, że nagle masy odkrywają, że muzyka jest do słuchania również wtedy, gdy nie jest w rytmie na dwa. Albo kiedy jest w rzadziej spotykanej i bardzie wymagającej tonacji niż c-dur czy a-mol. Albo kiedy akordy w niej stosowane są rozbudowane, ciekawe, trochę drażniące, inne… Do tego też można dojrzeć. W tym można znaleźć swoją przyjemność. Nigdy nie będzie tak, że cały naród zapragnie iść do filharmonii, żeby słuchać muzyki Lutosławskiego. Po pierwsze nie mamy tylu filharmonii, by zmieścić cały naród. Jednak im więcej ludzi będzie miało taką potrzebę i zapragnie wejść w ten świat, tym lepiej dla nas. 

Krytyczne myślenie, o które mi chodziło zakłada pewne umiejętności,  w tym również „nastrojenie” na światy, o jakich mówisz.  Rzecz w tym, że znów jesteśmy w naszym – w jakimś sensie wyizolowanym –  świecie i rozmawiamy o sprawach, które dla wielu ludzi są najzwyczajniej obce, niezrozumiałe, jakoś pozamykane.

Tak, bo aby cokolwiek zrozumieć trzeba tego się uczyć, dojrzewać, wyrabiać potrzebę. Tymczasem dzisiejsze media uczą nas, że wszystko wolno, wszystko jest równie ładne, równie brzydkie, równie głupie. Nikt nas niczego nie uczy, nic do niczego nie służy, bo do czego może służyć przeciętnemu Polakowi słuchanie muzyki Lutosławskiego? 

Zostaw Lutosławskiego! Prościej, czego może służyć przeciętnemu Polakowi ktoś, kogo my byśmy nazywali „autorytetem”? Czy autorytety, które były, faktycznie nam poumierały… Zostaliśmy na pustyni?  Co do zasady się z Tobą zgadzam. 

Każde dziecko potrzebuje widzieć w rodzicach autorytet, w tym sensie, że czuje się przy nich bezpieczne. Wie, że gdy pojawią się rzeczy, z którymi samo nie da sobie rady, to przyjdzie tata i pomoże. Albo przyjdzie mamusia, pocałuje rozbite kolanko i od razu będzie mniej bolało. Gdy pozbawimy dziecko autorytetu własnych rodziców, to nieuchronnie prędzej czy później stanie ono oko w oko z czymś, z czym samo sobie nie poradzi i wpadnie w rozpacz oraz bezsilność. Gdy rodzice nie są dla niego autorytetami, gdy uważa, że są od niego słabsi i głupsi, jedynym wyjściem jest pogrążenie się w rozpaczy, bezradności, a z czasem poddanie się uwodzicielskiej mocy z fujarki Miłoszowskiego szczurołapa.  Po to jest nam potrzebny autorytet, byśmy byli przekonani, że są ludzie mądrzejsi w jakiejś dziedzinie od nas, który pomogą nam, gdy nasza wiedza i doświadczenie nie wystarczą. 

Tylko widzisz, w kolejnym pokoleniu – tym nieco młodszym ode mnie – masz już problem z każdym rodzajem autorytetów, w tym z autorytetem rodziców, którzy nie wychowują własnych dzieci. Rodzic nie rozwiązuje problemu za dziecko – inna rzecz, że według mnie nie powinien, bo czyni tym więcej szkody niż korzyści. Nie mają na to czasu, albo w jakimś sensie uznają, że ktoś im te dzieci wychowa, a oni zabezpieczą im (w wersji optymistycznej) potrzeby. Autorytetem staje się wtedy ktoś inny, niekoniecznie mądrzejszy, niekoniecznie przygotowany do takiej roli. To może być kolega, ktoś z otoczenia, herszt lokalnej bandy, czy nawet – i tu wracamy do mediów – przysłowiowa gadająca głowa na ekranie telewizora, komputera czy telefonu. I to będzie autorytet…

Powiedziałem o dzieciach, bo chciałem bardzo jasno wytłumaczy podstawową potrzebę każdego człowieka, jakim jest posiadanie autorytetów. To my jesteśmy tymi dziećmi. Gdy coś mnie boli i okazuje się, że jestem bardzo chory, to nie mogę zakładać, że wszyscy lekarze są idiotami, że nikt nic nie umie, że wszyscy są złodziejami, nikt nie będzie chciał mnie przyjąć, by leczyć, tylko by forsę wyciągnąć… W takiej sytuacji byłbym skazany na przegraną z chorobą. 

Problem, gdy pojawia się pokolenie, które autorytetów nie ma, nie uznaje, albo wręcz uważa, że ich nie potrzebuje. Wybierają model, w którym ktoś sprawnie załatwi za nich sprawy. Ale taka sprawność nie zmieni owego kogoś w autorytet.

Rozmawiamy o problemie, który rodzi się teraz. O konkretnej grupie młodych Polaków. 

Możemy rozmawiać o dzisiejszych Polakach jako o społeczeństwie, czy – i ja akurat wolę to określenie – o wspólnocie, której autorytety poumierały i została dziura. W związku z czym mówią do nas albo „politykierzy” albo wyfiokowane „laleczki”, a brakuje głosu rozsądku, głosu spokojnego, wyważonego, za którym można byłoby pójść i powiedzieć: „Nie gada głupio, coś w tym jest”. 

Przyjrzyjmy się życiu politycznemu i społecznemu na świecie. Stany Zjednoczone w ostatnich dziesięcioleciach to kraj, który najszybciej się rozwijał, a jednocześnie trwał przy pewnym systemie wartości, gdzie zakładano wolność działalności gospodarczej, wolność słowa, praworządność, niezawisłość sądów i sędziów, akceptację wielokulturowości i wieloetniczności. To są podstawowe wartości, na których została zbudowana Ameryka. Są bogaci dlatego, że stworzyli warunki, w których człowiek funkcjonuje najlepiej, najszybciej się dorabia i inwestuje pieniądze, ale również nie boi się, że ktoś je ukradnie. Jak się dorobi, to w ramach tego systemu wie, że opłaca mu się zainwestować pieniądze w instytucje publiczne, stworzy bibliotekę, fundację, muzeum. Tak to wygląda w Stanach Zjednoczonych. Wiemy również, że są narody zamknięte na inność, na wieloetniczność, na kontakty z innymi narodami, wymianę informacji, na inne języki, na wymianę doświadczeń. Te często rozwijają się wolniej, mają poważne problemy. Społeczeństwa, które mają tego rodzaju tendencje mogą także odnosić sukcesy, ale pod warunkiem, że to co robią, będą mogły sprzedawać i oferować na tak zwanym rynku globalnym. Na przykład Koreańczycy są społeczeństwem bardzo zamkniętym, mają swój język, własną kulturę i tragiczne doświadczenia, które powodują, że są trochę klaustrofobiczni. Notabene podobni są w tym do nas… Okupowali ich Japończycy, zagrażali i zagrażają im Chińczycy, a na północy mają braci komunistów, którzy bez mrugnięcia okiem sięgnęliby po osiągnięty przez nich dobrobyt. Mają silne tendencje do zamykania się w sobie. Jednocześnie uzgodnili, że chcą dobrze żyć i jedyną ich szansą jest wytwarzanie produktów, których będzie potrzebował cały świat. Uznali, że jako mały naród nie mają innej szansy na dobrobyt i rozwój jak tylko to, żeby robić coś lepiej niż inni. Wtedy tamci to docenią i kupią. To jest pewna wartość, którą sobie ustalili, tak jak Amerykanie ustalili, że bez względu na to jaki masz kolor skóry, bez względu na to skąd pochodzisz, jeśli możesz dać innym ludziom coś, czego potrzebują, to masz fantastyczne możliwości, by to rozwijać. I dlatego te kraje rozwijają się szybciej niż większość innych na Ziemi. 

Zgoda. Bo niezależnie od wyboru pomiędzy niemal absolutną otwartością (inna rzecz czy dziś faktyczną), a swego rodzaju kulturowym wyobcowaniem, jedni i drudzy w ostatecznym rozrachunku odnoszą się do wartości.

I właśnie system wartości jest tu podstawą. Ale jeśli coś próbujemy budować, bo są również takie wartości, które mogą nas „udupiać”. Źle pojęty patriotyzm. Szowinizm, który też bywa zwany patriotyzmem… Są rzeczy, które nas zamykają. Nie lubimy obcych, nie lubimy z nimi pracować, uważamy, że tylko my jesteśmy godni, bo inni są gorsi i głupsi. A jak są bogatsi i lepiej im się wiedzie, to niemal na pewno stoi za tym jakiś spisek albo historyczna niesprawiedliwość. Bo nie jest możliwe, żeby jakiś naród, który wierzy w innego niż my boga, ma inny kolor skóry itp., był od nas w czymś lepszy. Jeśli zrozumiemy co jest wartością i co warto chronić, to musimy coś z tym dalej robić. My mamy obowiązek chronić i przekazywać te wartości. 

W ten sposób, przynajmniej pośrednio, wróciliśmy do mediów. Mówisz wartości… Pytanie jakie to wartości i w jaki sposób mamy je „dostarczać”?

Czy zależy nam by przetrwał język polski?

 Zależy. I to w jak najlepszej formie.

W takim razie musimy robić wszystko by jak najwięcej ludzi w tym kraju, a zwłaszcza ci, co aspirują do roli autorytetu, posługiwali się piękną polszczyzną. 

Może zacznijmy od tego by w ogóle posługiwali się polszczyzną, nawet bez tej górnolotności.

Górnolotność jest niezbędna, bo cel, poprzeczka wymagań powinna być zawieszona wysoko. Uważam, że każdy inteligent powinien znać chociaż jeden język, którym potrafi się posługiwać poprawnie i pięknie. To jest podstawowa zasada. Bo można znać kilka języków i w każdym mówić niegramatycznie i z fatalnym akcentem, a co gorsza w żadnym nie mieć niczego ciekawego do powiedzenia. Są ludzie, na przykład wielu naszych rodaków w Stanach Zjednoczonych, którzy na co dzień posługują się językiem angielskim, przeważnie koszmarnym, ale i równie koszmarną polszczyzną.

Wiesz…  jeszcze można z akcentem. Można niegramatycznie. Ale ważne, by nie mówić głupot. Mam zatem język, ale co jeszcze?

Kultura. Ogólnie pojęta, związana z naszym społeczeństwem, z naszym narodem, ale zawsze pozostająca w jakiejś korelacji z kulturą innych narodów. Jeżeli na przykład czytam Campo di Fiori, wiersz wspomnianego przez ciebie Czesława Miłosza, to dostrzegam w nim kwestię konserwatyzmu Kościoła, historię nauki, wiary i cywilizacji, ale także opowieść o getcie warszawskim, o obojętności na cierpienia innych, o nazizmie… To wszystko jest w tym jednym wierszu polskiego poety. Noblisty. A przecież Czesław Miłosz wywodzi się z Litwy i niektórzy „prawdziwi” Polacy odmawiają mu polskości… Ale wielkości nikt mu odmówić nie może! 

Piszący po polsku litewski poeta myśli o Campo di Fiori widząc dymy unoszące się z nad getta, za murem, w okupowanej przez hitlerowców Warszawie. To wszystko w tym jednym wierszu. Jeżeli będziemy na tyle oczytani, na tyle skupieni, na tyle gotowi, by to wszystko przyjąć, by to poruszało w nas pewne struny, to dobrze. Jeżeli jednak po przeczytaniu samego tytułu Campo di Fiori, odrzuci nas, bo to w obcym dla nas języku, możemy nigdy nie dowiedzieć się, czym było i jest to miejsce dla każdego człowieka, niezależnie od jego narodowości… Ale jeśli na Campo di Fiori dostrzeżemy tylko warzywny targ, to niczego prócz warzyw z niego nie zabierzemy…

Zatem pośród tych wartości mamy język, kulturę, naszą tradycję i historię. Ale co jest pod spodem? 

Czego? Naszej poezji? Historii? 

Pośrednio tak. Bo to o czym mówisz jest ufundowane na czymś pierwotniejszym. Pytam zatem czy mamy jakąś wartość podstawową, którą powinniśmy transmitować, uobecniać, promować również w mediach. I na dodatek robić to tak, sam przekaz był misyjny, otwierający, a nie wykluczający. 

Misja jest taka, że człowiek jest człowiekiem, bo człowiekiem się narodził, że jesteśmy równi, że każdy język i każda kultura jest równie doskonała i interesująca, a mieszanie tego wszystkiego, poznawanie jest absolutnym przywilejem, a także obowiązkiem każdego inteligenta, który ma obowiązek pomagać innym w rozumieniu świata. 

Pełna zgoda. Tylko gdzie ta wartość? I czemu to się nie wydarza w mediach? 

To się wydarza, tylko nie wszędzie i nie we wszystkich mediach. Społeczeństwa, które dojrzały do różnych rzeczy wytwarzają silne media i wspierają je pieniędzmi z podatków, tym samym chroniąc istotne dla nich wartości. Masz telewizję BBC, która zwraca szczególną uwagę na to jakim językiem posługują się jej dziennikarze. Jeżeli ktoś chce czytać wiadomości w BBC, to musi przejść przez skomplikowane, długo trwające kursy, szkolenia. Ale później taka osoba mówi do kamery nieskazitelną angielszczyzną, która jest wzorcem dla całego narodu. U nas każdy może być gwiazdą, bez względu na to, jaką polszczyzną się posługuje. Straciliśmy umiejętność rozróżniania poziomów stylistycznych, nie doceniamy tak zwanych kompetencji językowych. Media nas tego nie uczą. W języku obowiązuje zasada Kopernika. To widać, słychać i czuć. Po prostu. 

To jak uczysz tych młodych ludzi? Bo uczysz młodych ludzi, którzy później są dziennikarzami. 

Młody człowiek przychodzący do pracy w mediach powinien znać podstawy swojego języka. 

Poczekaj, ale ja mówię o tych których uczysz wcześniej, zanim przyjdą do mediów, o twoich studentach. 

To jakim językiem mówimy nie zależy tylko od mediów. Bo wcześniej jest szkoła, są rodzice, dopiero później pojawiają się media, których dziś jest bardzo dużo. Rodzice i nauczyciele odpowiadają także za to, po jakie media sięgają ich podopieczni. 

Ale pytam cię o coś innego, o moment, gdy ty uczysz przyszłych dziennikarzy. Ty, nie abstrakcyjna szkoła, rodzice czy przekaz medialny. Czego ty ich uczysz?

Jak ktoś mówi źle, to go poprawiam. Zwracam mu na to uwagę. Jeśli ktoś powie „Niemniej jednak” to ja mu wytłumaczę, dlaczego się tak nie powinno mówić.
Jeżeli będziemy zwracali uwagę na język w mediach, to nawet mówiąc o przynętach do łowienia ryb spełnimy swoją pewną misję ochrony ważnej wartości. Wracając do BBC, które stawia bardzo wysokie językowe wymagania swoim dziennikarzom… To jest wzór do naśladowania. 

Mówisz o bezdyskusyjnie najlepszych wzorcach, ale pytanie, czy my jesteśmy zdolni to naśladować, zaszczepiać u nas dobre praktyki?

Oczywiście, że jesteśmy! Ale najpierw ktoś musiałby to zauważyć, zapisać gdzieś, w jakiejś ważnej ustawie czy kodeksie. Wszyscy powinniśmy się zgodzić na to, że ludzie, których uważamy za językowe autorytety mają prawo i odpowiednie instrumenty, by strzec tego skarbu i pilnować, byśmy nie gadali z knajackim akcentem, łamiąc reguły własnego języka. To jest bardzo proste. To jest cel, który łatwo określić i łatwo zrealizować. W momencie, w którym pojawią się media mówiące normalnym językiem, wszystkie inne będą musiały się dostosować do ich poziomu. Ludzie lubią aspirować. Każdy człowiek chce być troszeczkę lepszy, chce mieć coś wartościowego. Choćby sprawny język, piękną i poprawną polszczyznę. 

Wiesz… pięknie to brzmi, ale kogo i jak przekonać byśmy stworzyli takie media? 

Wszyscy się musimy przekonywać nawzajem. Musimy sobie uświadomić, że media są po to, by chronić tę ważną część naszej wspólnoty, jaką jest język. To tkanka, która przenika wszystkich, niezależnie od poglądów politycznych, wieku, społecznego pochodzenia czy miejsca, w którym mieszkamy. Wszyscy jesteśmy obywatelami ojczyzny polszczyzny. Możesz mieszkać, gdzie chcesz, nawet bardzo daleko, nawet w Nowej Zelandii, ale powinieneś mówić piękną polszczyzną. To ona cię łączy ze wszystkimi, którzy posługują się tym językiem. 

To na początek powinniśmy się przekonać do tego, że jest coś co nas łączy i pokażmy, że łączy nas język. Bo biorąc pod uwagę, jak nasza wspólnota jest podzielona, ba, gdy  mówimy, że wspólnoty nie ma, to może najzwyczajniej się oszukujemy, bo zapomnieliśmy o podstawowym łączniku? Może jest tak, że dbałość o język, o jego jakość, o jakość opowieści, narracji, jaką on przynosi pozwoli nam się lepiej rozumieć? Może to jest coś bardzo podstawowego, co powinniśmy sobie przypominać, aby przestać się dzielić? 

Dzielić się nie przestaniemy. 

Nie mówię o pozytywnych, naturalnych wręcz podziałach, jakie występują w każdym zdrowym społeczeństwie, ale o „rozpieprzu”, jaki mamy w tym momencie. 

Ale jeśli ustalimy, że wartością naszą jest tolerancja, to wtedy „rozpieprzu”, który mamy nie będziemy odbierali jako czegoś, co jest złe, lecz różnorodność, która jest wartością. Im więcej Polaków myśli różnie na jakiś temat, tym lepiej. Tam, gdzie są spory, zwykle coś się wykluwa… nowego, wartościowego.

Jasne, ale najpierw musielibyśmy uznać, że wartością jest tolerancja. I spróbuj do tego ludzi przekonać.

Wartością są otwarte i owocne relacje z innymi narodami, wartością jest znajomość języków obcych, bo daje możliwość rozumienia duszy innego świata, innej grupy ludzi, od których można się nauczyć czegoś nowego. Ludzie nie zdają obie sprawy z tego, że nawet nazwy kolorów w różnych językach mają różne zakresy na palecie barw. Inny jest zakres zieleni w słowie „zielony” po polsku, a inny po japońsku. Kiedyś było w polszczyźnie dwadzieścia określeń na maść końską, a dziś nie wiemy czym się różni kary od gniadego. Wszyscy zapomnieli, bo konie nie są już tak ważne w polskim świecie. 

Co więc zrobić w mediach jakie mamy, by te wartości były widoczne? Możemy sobie gdybać, ale nie mamy mediów, co będą nośnikiem tych wartości. Bardzo bym chciała, możemy spróbować, ale dnia na dzień nie zbudujesz polskiej odmiany BBC. 

Ale my nie jesteśmy „z dnia na dzień”, nasze państwo istnieje już ponad tysiąc lat, a od trzydziestu lat mamy wolną Polskę. 

O to właśnie Cię pytam! Trzydzieści lat budujemy i co? Czarna dziura. 

Gdy padła „komuna” marzyliśmy o tym, by nikt nas nie okłamywał, jak robili to peerelolwscy dziennikarze z TVP. Tymczasem  doprowadziliśmy do tego, że mamy nową, jeszcze bardziej perfidną wersję „Dziennika Telewizyjnego” i media publiczne, które de facto są mediami władzy. Kiedyś, za komuny, było trochę kultury w telewizji, a dziś telewizja chce być „fajna” i jako wartość oferuje nam disco polo. Oczywiście disco polo może sobie istnieć, natomiast to nie powinna być wartość promowana przez media, na które składa się cały naród. Bo disco polo da sobie radę samo i nie wymaga wsparcia. A Lutosławski wymaga. Bo inaczej nie da rady.

Co zrobić z tym kształtem mediów, jaki teraz mamy, by wartości, o których mówisz były obecne? 

Po pierwsze w nadzorze nad mediami powinni być obecni przedstawicieli wszystkich grup społecznych i zawodowych. Na przykład wrażliwości Kościoła nie muszą reprezentować w naszej konstytucyjnej instytucji do spraw mediów, jaką jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, politycy, którzy podszywają się pod hierarchię kościelną, by mieć łatwiej w wyborach. Czy wśród ludzi Kościoła nie ma nikogo, żadnego specjalisty, który byłby w stanie podejść w sposób wrażliwy, wartościowy, do tego, w jaki sposób powinny funkcjonować media? Następna rzecz: w Polsce istnieją związki zawodowe, a sprawy pracownicze są bardzo ważne. Dlaczego ich przedstawiciela nie może być w KRRiTV? Czy w Polsce sport i kultura fizyczna są ważne? Mamy Komitet Olimpijski, zrzeszenia dyscyplin sportowych. Czy te środowiska nie mogłyby oddelegować swojego przedstawiciela, który dbałby o to, żeby sensowny sport i jego uprawianie był obecny w mediach, by ludzie nie uczyli się brać dopingu, a wręcz przeciwnie. Aby ze sportu wynikało samo dobro, lepszy charakter, mocniejsze ciała i duch. Dlaczego tak nie jest? Bo jesteśmy… tu mogę mnożyć tylko obelgi i przekleństwa. Idźmy dalej. Mamy uniwersytety, Polską Akademię Nauk. Czy obecność myśli ludzkiej, nauki jest ważną kwestią w życiu naszego narodu? Czy ważne jest, aby w mediach nie szerzyły się stereotypy, gusła czy zabobony i żeby ludzie mogli się dowiadywać o tym, nad czym biedzą się uczone umysły na całym świecie? Niech Konferencja Rektorów wydeleguje jej zdaniem właściwą osobę, która zajęłaby się tą kwestią! Inne dziedziny? Muzyka? Sztuka? Ochrona klimatu, ekologia, zdrowe żywienie, nowe technologie, problemy społeczne, zdrowie publiczne?. W polskich mediach to tematy zdominowane przez narracje polityczne. Czy nie ma mądrych ludzi, którzy mogliby upowszechniać wrażliwość na piękno? Którzy sprawiliby, żeby nasze dzieci, oglądając telewizję nie deprawowały się brutalnymi kreskówkami, ale żeby w ich mózgach zostawało coś, co pozwoli im mądrze i pięknie patrzyć na świat? Znalezienie w czterdziestomilionowym narodzie kilkunastu ludzi mądrych, uczciwych, niezależnych, pełnych dobrej woli w najważniejszych dla nas dziedzinach życia społecznego nie powinno być trudne. Tylko powinniśmy się zgodzić, że to są ludzie, którzy mają służyć wszystkim, a nie tylko aktualnej władzy. Żeby doszło do takiej zgody musielibyśmy stać się społeczeństwem obywatelskim, które jest aktywne i nie zostawia wszystkich ważnych spraw w rękach cwaniaków, którzy niczego nie potrafią postrzegać w kategoriach dobra wspólnego. 

Tacy ludzie oczywiście są i pewnie przy ich udziale, zakładając idealny, ale przecież dość racjonalny scenariusz, jaki rysujesz, moglibyśmy mieć takie media… chociaż jeden taki kanał. 

W momencie, gdy nie mamy oferty, gdy nie możemy tego ogarnąć, nie możemy narzekać, że nie ma autorytetów, że w Polsce wszyscy są głupi, że wybierają jak potłuczeni, a nie mówię tu o wyborach politycznych, ale o wszystkich innych. Nie zadbaliśmy o to jako Obywatele. To jednak przede wszystkim wina elity, która ma obowiązek pamiętać o aksjologii. Oddaliśmy media publiczne politykom, którzy zrobili z nich to, co mamy i wykorzystują to tylko i wyłącznie dla potrzeb swoich partii. 

Wciąż mamy abonament, który powinien być wspólną wartością. Zamiast pakować publiczne pieniądze w nieefektywną, źle zarządzaną i politycznie nieobiektywną grupę mediów państwowych, stwórzmy fundusz ochrony wartości. Dawajmy z niego stypendia tym, którzy będą chcieli w mediach, we wszystkich mediach, w radiu, Internecie, w telewizji, w kinie realizować te wartości. Nie nazywajmy tego abonamentem, czyli podatkiem od posiadania radia i telewizora. Dziś każdy telefon komórkowy ma telewizor i radio. W związku z tym nie mówmy, że to jest podatek od posiadania odbiornika, bo to jest kłamstwo, a prawo nie może być kłamstwem, nie może nas deprawować! Nie może być tak, że cały naród wie czym jest abonament, a władza udaje, że to jest podatek od posiadania odbiornika. To paranoja. Traktujmy się poważnie i nie zakładajmy, że wszyscy są kretynami i nie dawajmy przyzwolenie na tego rodzaju fatalne rzeczy…

Ale wracamy do tego, że się pozakłamywaliśmy! Na każdym możliwym poziomie. Wracamy do tego, że nie mamy odwagi pytać, nie mamy odwagi, by rewidować tego rodzaju „przekonania”. 

Zawsze się będziemy zakłamywać, bo człowiek – jak ustaliliśmy – łatwiej ulega złu i lubi się zakłamywać. Jednak trzeba dać mu szansę, a będzie lepszy… A jeśli niczego z tym nie zrobimy, to przy okazji kolejnych wyborów jakieś przysłowiowe „ruskie trolle” mogą nam  nawkładać do głów takich rzeczy, że wybierzemy ich kandydatów. Po prostu będziemy tak głupi, że nie będziemy wiedzieli, co robimy. 

Jeżeli stworzymy taką radę do spraw mediów, która będzie pilnowała naszych wspólnych wartości; jeśli stworzymy abonament, który będzie służył do tego, aby wspomniane wartości były w mediach chronione, to od razu będzie lepiej. I mówię tu o wszystkich mediach, nie tylko państwowych, bo we wszystkich są wartościowi ludzie, którzy rozkwitną, gdy dostaną szansę. Czy nie bylibyśmy wówczas mądrzejsi? Szlachetniejsi? Czy nie podziwialiby nas wszyscy mówiąc: „Zrobili Polacy fantastyczną rzecz”? Jednak wiele wskazuje na to, że tak się nie stanie. Skoro do tej pory tego nie zrobiliśmy… Skoro bardziej się u nas opłaca po prostu żyć po uszy w zakłamaniu i politycznej korupcji…

Jakkolwiek strasznie to brzmi… wciąż nie umiemy tego odkłamać. Ale nie tylko tego.

To jest bardzo proste, trzeba znaleźć ludzi dobrej woli. Kategoria, która powinna być podstawą polityki. Dobra wola. Myślenie w kategoriach dobra wspólnego. To powinna być podstawa każdego katechizmu każdego polityka na każdym szczeblu. Od tego powinniśmy zaczynać. 

To byłby najlepszy start, problem w tym kto i jak zechce tego słuchać. Kiedy mówię moim studentom o dobrej woli, to patrzą na mnie podejrzanie. Bo trudno im zrozumieć o czym mówię. Podobnie jest z przywołanymi wartościami. Niby to wszystko powinno być oczywiste, jasne. W wielu sytuacjach ludzie słuchają o dobrej woli, tolerancji, pięknie języka, wartości kultury czy różnorodności. Podskórnie wszyscy to jakoś czują, rozumieją. Tyle, że później rozchodzą się do swoich obozików i stronnictw, które dogłębnie ich deprawują. Bo tam zawsze jest ten starszy, figura pseudoautorytetu czy lidera, który nie prowadzi ku dobru, ale ku realizacji interesów. Ilu spotkałeś młodych polityków, którzy się zapowiadali i zostali zdeprawowani? Ilu spotkałeś młodych dziennikarzy, którzy przychodzili do mediów z pewnymi ideałami, a później dopadła ich rzeczywistość?

Szczerze mówiąc nie chce mi się liczyć …

Ale spotkałeś?

Oczywiście, że spotkałem. Spotykam ich cały czas. Jednak mamy wciąż piękne miejsca i są wspaniali ludzie, owładnięci pięknymi ideami, którzy robią dobrze innym i nie są myślą tylko o tym, jak się uwłaszczyć. To jest kwestia, po jakiej stronie chcemy stanąć? Nie ma co biadolić, trzeba powiedzieć ma być tak i tak, i to zrobić. Dalsze dryfowanie w kompletnej bezideowości i aksjologicznej pustyni wyrzuci nie tylko media, ale nas wszystkich na taką mieliznę, z której będzie nas mogła zepchnąć dopiero kolejna światowa zawierucha…

Powiem ci tak… Przestańmy się wyłącznie zastanawiać i po prostu to zróbmy, dobrze? 

 

Przemówienie Leszka Jażdżewskiego – Igrzyska Wolności 2019 :)

Przemówienie Leszka Jażdżewskiego – Igrzyska Wolności 2019

Jednym z najmilszych doświadczeń w życiu jest być celem, nie będąc trafionym.

Winston Churchil

Widzę tu wiele znajomych twarzy. Dziękuję, że jesteście – bez Was Igrzyska i wszystko, co robimy nie miałoby sensu. Ostatni raz na tak dużej imprezie widzieliśmy się 3 Maja na Uniwersytecie Warszawskim. Dziś, jak widzicie, gramy już samodzielnie i frekwencja, którą mamy na Igrzyskach sprawia, że może powinniśmy się zastanowić nad trasą samodzielną. 

Wiem, że wielu z Was mogło mieć do mnie pretensje, może nawet nie o samo wystąpienie, ale o jego timing albo o niektóre sformułowania, które w nim padły. Przyjmuję z pokorą wszystkie oskarżenia o to, że rozbiłem opozycję i przegrałem dla nich wybory, choć wydaje mi się to lekko absurdalne, albo też świadczące o słabej tolerancji na krytykę i wątłej wierze we własne siły, skoro 8 minut może do takiego stopnia wstrząsnąć sceną polityczną Polski. Przyjmuję te słowa z pokorą, ale i pełną odpowiedzialnością, bo wszystko co nastąpiło później –  film Sekielskich ujawniający gigantyczną skalę seksualnych przestępstw w Kościele wobec nieletnich i ich tuszowanie, nagonka rozpętana przeciwko mniejszościom seksualnym, porównująca orientację seksualną do reżimów totalitarnych, brak skrępowania we wspieraniu władzy i wykorzystywaniu jej do własnych profitów, opresja wobec kobiet i ich podstawowych praw – do właściwej opieki lekarskiej, do środków antykoncepcyjnych, do życia wreszcie – sprawiają, że każde wypowiedziane wtedy zdanie jestem gotów powtórzyć pełnym głosem także dziś. 

Wiem, że nie wszyscy się ze mną zgadzacie, ale trzymając się słów Oscara Wilde’a: „Kiedy wszyscy się ze mną zgadzają, mam wrażenie, że się pomyliłem”.Pojawiają się w historii takie momenty, kiedy pokorne pochylanie głowy nie wchodzi w grę. To kwestia tyleż polityczna, co moralna. Mam jednak nadzieję, że będziemy w stanie być bardziej zgodni w kwestii tego, co powiem dzisiaj, ponieważ będę mówić na temat tego, jak zwyciężają demokracje. Pamiętam, jak Ivan Krastev 4 lata temu na Igrzyskach mówił o tym, jak uratować demokrację – wtedy jeszcze chcieliśmy demokrację ratować. Dzisiaj chcemy zwyciężać. Wydaje mi się, że dzisiejszy tytuł jest dużo lepszy: „Jak zwyciężają demokracje?”. 

Funkcjonuje bardzo wiele stereotypów związanych z demokracją – to dzisiaj słowo-wydmuszka. Nie ma obecnie przeciwników demokracji jako takich, nawet Korea Północna jest teoretycznie demokratyczna. Jeśli spojrzycie na dzisiaj nam rządzących, powiedzą, że to, co robią – robią w imię demokracji. Obran także nazywa się demokratą. Putin wciąż fałszuje wybory zamiast po prostu jest ominąć i mianować się na cara. Problem polega na tym, że my – obrońcy demokracji – uznajemy ją jako remedium na całe zło, że więcej demokracji jest sposobem na rozwiązanie wszystkich problemów społecznych czy rozwoju. Tymczasem demokracja to tak naprawdę sposób na to, żeby pozbyć się złego rządu. Obywatele mogą o tym zdecydować. Demokracja nie gwarantuje nam jednak rządu dobrego – jak doskonale wiemy i widzimy to dziś. 

Nie przez przypadek ostatnim akcentem Igrzysk Wolności będą wystąpienia pokolenia wartości – młodych ludzi, którzy znajdą się na tej scenie razem z Lechem Wałęsą i będą mówić o tym, co im daje tego „drive’a”, co powoduje, że angażują się w działalność społeczną i jak widzą przyszłość Polski.  Bo demokracja wyzuta z wartości przestaje być demokracją, która warta jest obrony. Demokracja nieliberalna, w której władza podejmuje decyzje autorytarnie twierdząc, że podejmuje je w imię obywateli – być może niektórych, ale na pewno nie wszystkich – przestaje być demokracją wartą promocji i ochrony, a także ustrojem, w którym chce się żyć. A przecież ci, którzy 1 sierpnia 1944 roku jechali tramwajem na wojnę, jak zaśpiewa Wam dziś wieczorem w swoim utworze „Godzina W” Lao Che – jechali nim nie tylko dlatego, że kochali swoją ojczyznę i byli za nią gotowi oddać życie – i wielu z nich to życie oddało – ale ponieważ walczyli o Polskę zarówno wolną, jak i demokratyczną. Ci, którzy w roku 1946 i 1947 byli torturowani, którzy, jak ikoniczny Zbyszek Cybulski z „Popiołu i Diamentu”, zapalali za przyjaciół spirytus na blacie, którzy dostawali w końcu serię z automatu jeżeli mieli szczęście, jeżeli mieli pecha – byli bici w celi. To za Polskę demokratyczną ginęli w czasie tortur żołnierze podziemia, to za Polskę demokratyczną od kul padali robotnicy Poznania i Gdańska, to za Polskę demokratyczną głodowały łódzkie włókniarki, to za nią siedział Kuroń, Modzelewski i Michnik. Chcieli jej mieć choć odrobinę więcej, chcieli, żeby klasa robotnicza miała szansę zabrania głosu w ustroju głęboko niedemokratycznym. Ci wszyscy ludzie, którzy wtedy ryzykowali zdrowiem i życiem, którzy są obecni i będą obecni także tutaj – ludzie tacy jak Bujak czy Frasyniuk, którzy wymykali się SB-ecji i gotowi byli wychodzić na demonstracje. Wiem, że wielu z Was, z tego starszego pokolenia, które wywalczyło demokrację, chodziło na manifestacje, roznosiło ulotki, ryzykowało karierą, zdrowiem, życiem, relacjami z bliskimi, nie mając żadnej pewności, że gdzieś na końcu jest droga, która pozwoli dojść do zwycięskiego celu. Wydawało się, że jest to walka beznadziejna. 

Naczytałem się książek przygodowych i bycie bohaterem wydawało mi się zawsze czymś fascynującym. Ale bohaterem jest się przecież dopiero wtedy, kiedy coś się osiągnie. Wcześniej jest się co najwyżej uznanym za szaleńca, który proponuje walkę przeciwko okolicznościom, których nie da się przezwyciężyć. To dla mnie prawdziwy zaszczyt, że stoję na scenie, na której jutro stanie prawdziwy, niemalowany i nielukrowany bohater, który na czele wielomilionowego ruchu wywalczył dla Polski demokrację. To Lech Wałęsa. Mamy całe pokolenie walczących o demokrację, przed którymi powinniśmy pochylić głowy. Nie żołnierzy wyklętych – oni może nie są wyklęci, ale nie są też szczególnie hołubieni, szczególnie w dzisiejszej Rzeczpospolitej. Mamy jednak swoich bohaterów i musimy powiedzieć jasno i wyraźnie: cześć i chwała bohaterom, którzy wywalczyli dla nas demokratyczną Polskę. To oni są dla nas gwiazdą przewodnią. Nie walczyli tylko o niepodległość i suwerenność – walczyli o Polskę demokratyczną. A skoro za demokrację można oddać życie, to znaczy, że jest coś warta. 

Churchill powiedział kiedyś, że Polacy są „najdzielniejsi z dzielnych, ale rządzą nimi najpodlejsi z podłych”. Mówił też, i to akurat biorę do siebie, że „jednym z najlepszych doświadczeń w życiu jest być celem nie będąc trafionym”. Mamy panteon bohaterów demokratycznych, którzy w jakimś sensie zostawili nas – nie zostawili nas samych, ale zostawili nas w sytuacji, w której nie możemy zrzucać odpowiedzialności na zewnętrzne okoliczności. Przywołane przeze mnie słowa Churchilla pod adresem Polaków brzmią dzisiaj bardzo gorzko. Myślę, że nikt z nas nie chciałby się z nimi w pełni zgodzić. 

Przez lata mieliśmy wrażenie że elity, które nami rządzą mają w sobie pewne poczucie odpowiedzialności. Problem z elitami to jednak problem wychodzący daleko poza kontekst Polski. Jeśli pamiętacie film „Titanic”, to w filmie tym, na samym końcu, ludzie, którzy ratują się w szalupach, muszą strzelać albo spychać do wody wszystkich tych burżujów, którzy pchają się na łódki, nie chcąc ustąpić miejsca kobietom i dzieciom. Tymczasem w rzeczywistości, jak pisze Farris Zachariah w swojej książce, było zupełnie inaczej. Rycerski kodeks honorowy elit, które zajmowały się wtedy niemal w całości na pokładzie Titanica, nie pozwalał mężczyznom – tym z wyższych klas – wsiąść do łodzi kosztem kobiet i dzieci. Wszystkie kobiety, poza pięcioma z klasy pierwszej, które wolały utonąć z mężami, niż uratować się bez nich – zostały uratowane. W klasie drugiej były bardzo podobne proporcje. Dopiero w niższych klasach proporcje te były już zupełnie inne. To silniejszy wygrywał, a słabszy przegrywał. 

Nasze elity straciły kompas moralny. Myślę, że kryzys ekonomiczny pokazał to najlepiej, kiedy okazało się, że poniesione koszty i ryzyko, które ponosili bardzo nieliczni w imię bardzo wielu, zostały przerzucone na obywateli. Czy dziwimy się, że tak zwani populiści w tak wielu krajach podnieśli głowy? Oni po prostu wyrażają społeczny gniew, do którego mają pełne prawo. Być może Polska, będąc zieloną wyspą, nie odczuła tego w tak dużym stopniu, ale  kryzys ekonomiczny na pewno podkopał wiarę w elity. Nie możemy dzisiaj twierdzić, że prowadzą nas we właściwym kierunku tak, jak robiły to przez 20 czy 30 lat po 89 roku. Czy jesteśmy w stanie odnowić nasze elity? Czy jesteśmy w stanie przywrócić moralny kompas, samoograniczenie, honor i przyzwoitość? Czy jesteśmy w stanie przywrócić politykę wartości? 

Zacząłem od autorefleksji dotyczącej mojego poprzedniego wystąpienia. To był dla mnie i dla mojej rodziny bardzo trudny czas. Mam jednak poczucie – i wiem, że ma je także wiele i wielu z Was, którzy solidaryzowaliście się wtedy ze mną, za co dziękuję – że są takie momenty, w których prawda ma działanie oczyszczające. Czasem trzeba przeciąć wrzód zakłamania. Nie można ocierać z twarzy z plwocin udając, że pada deszcz. Są słowa, które muszą paść. Nawet bardzo trudne słowa. Napisał Piłsudski w 1908 roku do swojego towarzysza walki Feliska Perla: „Walczę i umrę jedynie dlatego, że w wychodku, jakim jest nasze życie, żyć nie mogę, to ubliża – słyszysz! – ubliża mi jako człowiekowi z godnością nie niewolniczą. Niech inni się bawią w hodowanie kwiatów czy socjalizmu, czy polskości, czy czego innego w wychodkowej (nawet nie klozetowej) atmosferze – ja nie mogę! To nie sentymentalizm, nie mazgajstwo, nie maszynka ewolucji społecznej, czy tam co, to zwyczajne człowieczeństwo. Chcę zwyciężyć, a bez walki, i to walki na ostre, jestem nie zapaśnikiem nawet, ale wprost bydlęciem, okładanym kijem czy nahajką”.

Ci, którzy dzisiaj powołują się na dorobek tradycji, na dorobek sanacji przedwojennej, którzy wycierają sobie gębę Dmowskim, Piłsudskim, Gdynią i tym wszystkim, co symbolizuje to co dobre w bardzo trudnej i skomplikowanej historii Polski przedwojennej – reprezentują sobą wszystko, czym ich rzekomy idol tak naprawdę gardził. Koniunkturaliści, drobne cwaniaczki, ludzie, którzy sycą się profitami za swoją służalczość nie mogą nam wyznaczać moralnych standardów. Nie mogą nas pouczać w kwestii tego, czym jest patriotyzm. My, Polacy, nigdy nie zgięliśmy karku przed władzą, niezależnie od jej pochodzenia. Nie sprzedamy wolności ani za 30 ani za 500 srebrników. Ci, którzy twierdzą, że Polacy są do tego zdolni, tak naprawdę gardzą własnymi wyborcami, myślą o nich, jak o psach Pavłowa – kiedy rzuci się im kiełbasę, będą się ślinić i zrobią to, co się im każe. To nieprawda, pamiętajmy o tym i dotyczy to przede wszystkim tych, dla których to 500 złotych znaczy naprawdę bardzo wiele. Możecie nas przygnieść do ziemi, ale nie możecie nas kupić ani złamać. 

Pamiętając o prawdzie, która ma działanie oczyszczające, nie możemy zapomnieć o empatii. Specjalnie wspomniałem o wyborcy PiSu, ponieważ mamy chyba zbyt często – w każdym razie mogę mówić za siebie – chęci do takiego odwetu, a jeśli nawet nie odwetu, to generalizacji: jak to możliwe, że inni nasi rodacy dają legitymizację rządom, z którymi się tak głęboko nie zgadzamy, które łamią Konstytucję? Ale pamiętajmy – i to jest bardzo ważne zdanie, jedno zdanie, które warto zapamiętać z naprawdę dobrej książki Jana Wernera Müller – że wyborcy głosujący na populistów nie muszą sami być populistami, a oporu wobec niepohamowanych apetytów władzy nie należy nigdy mylić z pogardą wobec drugiego człowieka. Bo zwolennicy PiSu nie są abstrakcyjnym „ciemnym ludem” – to nasze ciocie i wujkowie, z którymi spędzamy rodzinne święta, to nasz sąsiad z naprzeciwka i pierwszorzędny mechanik z miasteczka, w którym popsuł nam się samochód. Nie dajmy sobie wmówić, że ma być między nami nienawiść – to polityka manipulacji, wykorzystująca istniejące różnice do budzenia demonów. 

Empatia, oto wielki nieobecny polskiej polityki. 

Wyobraźcie sobie na moment, że w 2010 roku, nie 10 a 7 kwietnia, rozbił się inny samolot – ten pierwszy, który leciał tam z Donaldem Tuskiem i jego całym otoczeniem. Czy myślicie, że gdyby późniejsze dochodzenie w tej sprawie mieli prowadzić minister Ziobro i minister Kamiński, i sam Jarosław Kaczyński – czy naprawdę tak trudno uwierzyć, że także po umownej „naszej stronie” rodziłoby się wiele podejrzeń, co do uczciwości przeprowadzenia tego śledztwa? 

Nasz czas na tym świecie jest ograniczony, los uczynił z nas mieszkańców tego, trochę dziwnego, a trochę cudownego, kraju nad Wisłą. Czy naprawdę nie pozostaje nam nic innego niż zimna wojna domowa, tak jakby życie nie niosło nam wystarczająco dużo trudu i znoju?

Jeśli naszym celem będzie upokorzenie tych, którzy czują, że nareszcie wygrali, że ich polityczna reprezentacja nareszcie ma coś do powiedzenia – przed Polską nie ma przyszłości. Polska wsi i małych miasteczek, która raz poczuła się podmiotowa nie pozwoli zagonić się znów do kąta. Polska prowincja nie musi być skazana na wybór między pogardą elit a naszyzmem – ideologią, która głosi, cytując znany przebój z Eurowizji, że to co nasze jest najlepsze bo nasze jest. 

Warszawa tak naprawdę nie interesowała się resztą Polski – bo nie musiała. To, co obserwujemy dziś to zemsta prowincji na metropoliach. Zamiast lekceważyć albo co gorsza hejtować ten resentyment, spróbujmy go zrozumieć. Myślę, że łatwiej o to, kiedy urodziło się w Łodzi, mieście, które nie ma w kraju świetnej prasy. 

Dzisiaj, kilka godzin temu, prezes Jarosław Kaczyński, miał wystąpienie na konwencji PiSu poświęconej rodzinie. Rodzina we wszystkich rankingach wygrywa, jest na czele wszystkich wartości, które są bliskie Polakom, więc moje wystąpienie byłoby niepełne gdybym nie pomyślał o demokracji w kontekście rodziny właśnie. 

Prezes PiS powiedział, że nie ma symetrii między rozwojem a wprowadzaniem związków partnerskich. Mówił o tym, że PiS stoi nie tylko na straży polskiej rodziny, ale też „stoi na straży normalności i czegoś, co by można było określić jako zgodność z naturą”, ponieważ „rodzina składa się z kobiety, mężczyzny i dzieci. I dobrze żeby te dzieci były, bo muszą być kolejne pokolenia”. Prezes Kaczyński dodał także, że „dziś trwa atak na polską rodzinę, który zmierza do tego, by jej istotę podważyć, by uczynić ją co najwyżej jednym z możliwych rozwiązań. My jesteśmy tolerancyjni, to jest cecha naszego narodu i to jest cecha także naszej formacji, ale mówiłem już: tolerancja tak, a afirmacja wszystkiego, co komukolwiek do głowy przyjdzie – nie”. 

Myślę, że to bardzo ważne, jak myślimy o swojej rodzinie. Ja od niedawna, bo od niecałych trzech lat, jestem tatą Stasia i mam poczucie , że to głęboko zmieniło moje życie. Najbardziej być może ze wszystkich doświadczeń, jakie mi się w życiu przytrafiły i nie wyobrażam sobie, żeby rodzina oznaczała powiedzenie „nie” konwencji antyprzemocowej – tolerancji dla przemocy wobec kobiet, patriarchatu, zakazu wolności wyboru także dotyczącego własnego ciała. Czy rodzina naprawdę musi być równoznaczna z opresją? W tym rozumieniu, które nam się proponuje jako rzekomą interpretację rodziny – rodzina to tak naprawdę relacja władzy i można ją wspierać, jeżeli przynosi narodowi korzyści w postaci dzieci. W tym miejscu pojawia się jednak pytanie: czy ci ludzie kiedykolwiek byli w domu dziecka, w bidulu i widzieli te dzieci, które mają po sześć czy osiem lat i próbują się przytulić do swojego opiekuna, szukając jakiejkolwiek miłości, jakiejkolwiek bliskości? Czy ci ludzie naprawdę sądzą, że dwie dziewczyny albo dwóch facetów, którzy wychowają takie dziecko jak swoje, są faktycznie czymś gorszym niż los, jaki czeka to pozbawione miłości dziecko, które nigdy nie będzie miało ani ojca ani matki? Czy naprawdę nie lepiej, żeby miało dwie matki i dwóch ojców? Jak bardzo trzeba być bezdusznym? Bo demokracja, proszę Państwa, nie wygra bez miłości. Prawda i empatia nie wygrają bez miłości. 

Dla mnie rodzina to ojciec, który obejmuje syna, który właśnie powiedział mu, że jest gejem i mówi mu: kocham cię. To mama, która głosując na PiS opatuli w drzwiach swoją ukochaną córkę ciepłym szalikiem, kiedy ta biegnie na czarny protest. 

Mam głębokie poczucie odpowiedzialności – indywidualnej, ale także zbiorowej, ponieważ należę do pierwszego pokolenia, które o Polskę nie musiało walczyć, ale ma teraz gigantyczne szanse, aby stworzyć jej przyszłość. Mam takie poczucie, że Wy, którzy tutaj jesteście – wy z liceów, którzy idziecie protestować przeciwko klęsce klimatycznej, która nam się szykuje, lepiej niż ci wszyscy politycy rozumiecie czym są dzisiaj prawdziwe wyzwania. Umiecie zrobić użytek z własnej wolności i z demokracji. Ci z Was, którzy w deszczu, wyśmiewani i wytykani palcami, stoją wciąż na placach, na Piotrkowskiej, przed sejmem z transparentami – przypominacie. Jesteście wyrzutem sumienia, nie dajecie zapomnieć. Wy wiecie, czym jest prawdziwa demokracja. Wy jesteście tymi prawdziwymi bohaterami demokracji, nawet jeśli tak nielicznymi. Tego Wam serdecznie gratuluję i chylę czoła przed tym, że jesteście w stanie, nie mając rozpoznawalnych nazwisk, ani twarzy, a także nie mając żadnych zysków z tego, co robicie, trwać w swoim uporze wierząc, że to, wydawałoby się, szaleństwo kiedyś zostanie uznane za bohaterstwo – tak, jak stało się to po 45 latach, kiedy Polska została znów krajem suwerennym i demokratycznym. 

Na sam koniec, skoro już zacytowałem Lao Che, miałem w planie zaśpiewać kilka wersów piosenki, ale uznałem, że to już będzie przesada. Pomyślałem jednak, że przytoczę Wam fragment wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. 

Wyszedłeś jasny synku z czarną bronią w noc,

I poczułeś jak się jeży w dźwięku minut – zło,

Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką,

Czy to była kula synku, czy ci serce pękło?

Nam jedna szarża – do nieba wzwyż,

I jeden order – nad grobem krzyż

To cud, że dziś za Polskę demokratyczną nie rodzice nie muszą wysyłać dzieci na śmierć. To cud i przywilej, że możemy dla niej żyć i działać. I zwyciężać. Dziękuję. 

Czy Polska jest krajem dla starych ludzi i ich opiekunek  i opiekunów? :)

Natalia Wilk-Sobczak rozmawia z Marcelem Andino Velezem, inicjatorem pomysłu zarządzania opieką geriatryczną w Polsce, opiekunem swoich chorych rodziców, byłym wice-dyrektorem Muzeum Sztuki Nowoczesnej, menadżerem kultury.

Jesteś teraz młodą matką, młodym ojcem, sportowcem, artystką, operatorem kamery, zajmujemy się swoim życiem, a nie wiemy co nas czeka. A czeka nas być może niesamodzielna starość, być może jakaś choroba, która będzie wymagała od kogoś bliskiego, żeby się nami zajął albo wsparcia systemu – systemu, którego na razie nie ma. 

 

Fot. Rafał Jarzombkowski

Natalia Wilk-Sobczak: Cześć Marcel, jak się dzisiaj czujesz?

Marcel Andino Velez: Uwielbiam jesień, to jest moja ulubiona pora roku. 

N: Spotkaliśmy się, by porozmawiać o opiece nad starszymi osobami, nad Twoimi rodzicami, którzy są schorowani, o tym jak taka opieka wygląda w Polsce, że jest ona przede wszystkim sprawowana przez kobiety. Jesteś pierwszym mężczyzną, z którym publicznie rozmawiam o tym problemie. Chciałabym dowiedzieć się od Ciebie z perspektywy mężczyzny młodego, homoseksualnego, który walczył jak lew o miejsce dla Muzeum Sztuki Nowoczesnej na warszawskiej mapie, który miał fajną pracę jako wicedyrektor tegoż Muzeum i który rezygnuje z tej funkcji, by móc pełnoetatowo zająć się swoimi schorowanymi rodzicami. 

M: Jesteśmy teraz przed jedną z dotychczasowych siedzib tymczasowych Muzeum, przed pawilonem nad Wisłą. Byłem z tą instytucją związany praktycznie od początku. Od momentu, kiedy zaczęło działać jako instytucja, organizować wystawy, program i rozwijać się. Aż do teraz, czyli do rozpoczęcia budowy na pl. Defilad. Doprowadzenie do tego momentu było od początku najważniejszym zadaniem, jakie przed nami – zespołem Muzeum – stało.  Muzeum nad Wisłą to siedziba tymczasowa, trochę z przypadku. To szczęśliwy zbieg okoliczności, że ono jest i że jest takie fajne. 

N: Jesteśmy pod MSN, które opuszczasz, rezygnujesz kompletnie z funkcji jego wicedyrektora, ponieważ podejmujesz się zupełnie nowego zadania. 

M: Zrozumiałem, że mam przed sobą dwa wykluczające się zadania. Jednym była praca w Muzeum, drugim była opieka na rodzicami. Decyzji o odejściu z pracy nie da się podjąć szybko, to jest rodzaj kryzysu, z którym człowiek zmaga się w odosobnieniu. To jest doświadczenie totalne, indywidualna, prywatna sprawa, z którą człowiek mierzy się sam. Nie da się ciągnąć tak angażującej pracy i równocześnie zajmować dwojgiem ciężko chorych ludzi. Chodzi o fizyczne możliwości, czas, obecność. Po pierwsze w podjęciu tej trudnej decyzji ważne było rozpoznanie, że nie da się łączyć tych obowiązków i robić tych dwóch rzeczy dobrze. Praca w Muzeum nie była pracą od 9 do 17, tylko pracą przez cały czas, wymagającą pełnego poświęcenia. Tak samo jest z opieką nad rodzicami. Sama opieka jest osobnym tematem, któremu moglibyśmy poświęcić mnóstwo czasu. Jest kompletnie innym doświadczeniem od tego, do czego jesteśmy przygotowywani przez system edukacyjny, przez wychowanie.

N: Przez system, który źle wychowuje synów.

M: W ogóle, przez wychowanie w rodzinie, przez społeczeństwo, przez kulturę. Ja również nie byłem do tego przygotowany. I zorientowałem się, że to jest w tej chwili moje najważniejsze zadanie. Mam dwoje chorych rodziców. Dwie osoby dorosłe, chore, do tego głęboko świadome. Mój ojciec cierpi na zespół otępienny, ale nie ubywa mu świadomości. On wie kim jest, wie w jakiej jest sytuacji, wie jakie ma potrzeby. Nie dało się dwoma osobami zająć przy takiej pracy, jaką wykonywałem do tej pory. Ale też ważne jest to, że po 12 latach pracy mam poczucie, że coś stworzyłem i że mogę to przekazać następnemu pokoleniu albo komuś nowemu. Nie mam  poczucia zrośnięcia się z tym miejscem na zawsze. Pewne rzeczy są w życiu tylko na jakiś czas. Życie składa się z etapów. 

N: Ale pewnie jest u ciebie taka nutka nostalgii, czy bardziej żalu… A może właśnie nie? 

M: Wiesz, gdyby Muzeum było w innej sytuacji… myślałem nad tym…zdecydowałem się zostawić Muzeum w szczęśliwym momencie dla tej instytucji, która miała w przeszłości różnego rodzaju problemy i perturbacje. Bywały momenty, kiedy groziło nam w ogóle porzucenie idei budowy siedziby. Były takie zagrożenia przez te kilkanaście lat. Teraz rozpoczęła się budowa muzeum, plan działania jest nakreślony. Muzeum jest przygotowane do rozwinięcia się, do takich rozmiarów, jakie miały być od początku, czyli dużej – na europejską i na światową skalę – instytucji. Więc żal, oczywiście, jest. 

 Fot. Rafał Jarzombkowski

N: Zadałam Ci to pytanie, ponieważ wiele osób, które decydują się sprawować permanentną opiekę nad swoimi chorymi rodzicami stają przed takim dylematem: do tej pory mieli fajną karierę, osiągali jakieś sukcesy i pojawia się ten problem, gdy muszą ograniczyć lub zupełnie zrezygnować z pracy zawodowej na rzecz pełnoetatowej opieki nad chorą bliską osobą. 

M: To jest oczywiście wielkie wyzwanie, a każdy przypadek jest inny i nie można nikomu niczego narzucać. Wspominałaś o kobietach. Zawsze robię takie zastrzeżenie, że mój przypadek należy do rzadkości, chociaż na pewno nie jest jedyny. W badaniach socjologicznych wychodzi, że wśród osób opiekujących się chorymi seniorami w Polsce jest kilkanaście procent mężczyzn. Czy to jest dużo, czy mało? Można powiedzieć, że powinno być 50%. Chociaż w warunkach ciężkiego patriarchatu nawet te kilkanaście procent i tak robi wrażenie. 

N: Czy to jest satysfakcjonujące? 

M: Nie, oczywiście, że nie. Pokazuje jedynie, jak skonstruowane jest nasze społeczeństwo. Kobiety są zmuszane do opieki. 

N: Jeśli to jest te kilkanaście procent mężczyzn, to można porównać Polskę do Indii czy Nepalu, gdzie mniej więcej 88% opiekunów chorych członków rodziny to kobiety. W USA kobiety stanowią 66% opiekunów, widać więc, że państwo wspomaga kobiety i mężczyzn w sprawowaniu opieki i promuje model opiekuna uniwersalnego. W Polsce nie ma wsparcia ze strony państwa i ze strony mediów, żeby promować model uniwersalnego opiekuna. Dyskursy medialne i polityczne w Polsce wspierają przekonanie większości społeczeństwa polskiego, że to kobieta powinna zajmować się domem i że powinna zajmować się rodziną. Ostatni raport z 2018 roku o równości między kobietami a mężczyznami w Unii Europejskiej wskazuje na to, że aż 77% respondentów uważa, że to właśnie kobieta powinna zajmować się domem i rodziną. I to są wypowiedzi z 2018 roku. Jak twoim zdaniem możemy zmienić ten dyskurs na taki, który wskazuje także na ogromną rolę mężczyzn, synów, braci, mężów, ojców w opiece nad chorymi członkami rodziny?

M: To są dwie rzeczy, mówisz teraz o kwestii równości w tzw. ekonomii troski, o etyce troski. Tutaj rzeczywiście równości nie ma. I to jest oczywiście dramat i obraz tego, jak polskie społeczeństwo i zachodnie społeczeństwa funkcjonują. Ale przed kwestią równości płci jest jeszcze w ogóle sama świadomość opiekuna, niezależnie od płci, dotycząca opieki nad niesamodzielnymi rodzicami czy seniorami. W przekazie kulturowym nic się nie mówi o tym, że rola opiekuna osoby starszej – w ogóle jest do odegrania. Niezależnie od tego, czy przez kobiety czy przez mężczyzn, czy przez synów czy przez córki, czy przez mężów czy żony w rodzinie, to jest ta pierwsza rzecz, że to jest nienazwane w ogóle w kulturze, w szeroko rozumianej transmisji pokoleniowej. Druga rzecz to problem braku równości. Nie bronię i nie uzasadniam tego, ta kwestia powinna być przepracowana w rodzinie, przedyskutowana. Decyzja o tym, kto i jakich zadań w rodzinie się podejmuje powinna być wynikiem porozumienia, a nie myślenia z automatu, że tak się robi, tak jest w zwyczaju, że to kobiety rezygnują z karier zawodowych, kiedy przychodzi do sprawowania opieki nie tylko nad dziećmi, lecz także schorowanymi rodzicami. 

N: Rezygnują także z czasu wolnego, z tego wymiaru rekreacyjnego, w którym mogłyby odetchnąć. Nie ma więc równości w kwestii posiadania tzw. czasu wolnego. 

M: Tak, ale nie ma w ogóle żadnej równości. Nie ma żadnej równości między kobietami a mężczyznami w społeczeństwie. Można z tym walczyć, można temu przeciwdziałać, można próbować to jakoś neutralizować, stosować różnego rodzaju polityki, które do tej zmiany prowadzą. To, że ja stałem się niejako ambasadorem czy twarzą problemu opieki nad niesamodzielnymi rodzicami jest moim świadomym działaniem. Te tysiące kobiet, które sprawują opiekę, rezygnują z pracy, są anonimowe, nie są przedmiotem zainteresowania mediów, bo taka historia mediów nie interesuje. Natomiast w sytuacji, kiedy dotyczy to mężczyzny tzw. wysoko funkcjonującego, czyli z posadą, rozpoznawalnego medialnie, robi się z tego temat dla mediów. Ale jak zabieram głos, to jednak mówię właśnie o kobietach.

N: Czyli znowu jest utrwalany ten wizerunek odnoszącego sukcesy białego mężczyzny w średnim wieku, w twoim przypadku z pewnymi różnicami…

M: Ja uznałem, że należy to wykorzystać, że należy o tym mówić, że to jest tak naprawdę problem kobiet. Mój przypadek jest trochę inny. Ja miałem wybór, ale decyzja, którą podjąłem była jednak związana z głęboką więzią w mojej rodzinie. Istniały inne alternatywne formy opieki nad moimi rodzicami, np. zinstytucjonalizowana opieka nad moim ojcem czy zatrudnienie osoby, zwykle kobiety, do takiej opieki 24-godzinnej nad moimi rodzicami. Ale decyzja podyktowana była po prostu miłością i bliskością.  

N: Tak, dylemat jest wówczas mniejszy, człowiek łatwiej podejmuje taką decyzją, co innego, gdy relacje między dziećmi a rodzicami były złe, zaognione.

Fot. Rafał Jarzombkowski

M: Tak, rozumiem, że w takich rodzinach rola opiekuna może być nie do przyjęcia. Może być wtedy tak, że zmuszamy ludzi do jakiegoś heroizmu ponad ich siły i ponad ich zasoby emocjonalne. W sytuacji, w której nie ma więzi między dziećmi a rodzicami, a takich rodzin jest dużo, to jest nie do zrobienia, nie do przeskoczenia, bo opieka wymaga bliskości, wymaga więzi. Opieka jest pracą bardzo trudną, daje satysfakcję, ale jest naprawdę trudna. 

N: To jest błędne koło. Z jednej strony edukacja i dom nie umożliwiają nam swobodnego wyrażania emocji, i na pewno w dużej liczbie rodzin nie pozwala się chłopcom na wyrażanie uczuć, choćby uczuć bezsilności i załamania, uczuć, które właściwie towarzyszą każdemu człowiekowi z różnych powodów. Taki model społecznego funkcjonowania z wyparciem u mężczyzn emocji tzw. negatywnych jest nieustannie wspierany przez system edukacyjny i socjalizację rodzinną, a potem także przez rynek pracy, gdzie trzeba być twardzielem i rozpychać się łokciami. Nie ma tu miejsca na okazanie uczuć i refleksję, że być może moja pozycja była uzależniona od tego, że ktoś okazał wobec mnie troskę. Wydaje się raczej, że w dzisiejszym społeczeństwie, w dzisiejszym świecie promowany jest ideał self-made man, ja sam sobie zawdzięczam wszystko. Nikomu niczego nie jestem winien. 

M: Dotknęłaś kwestii, która jest trudna i bardzo indywidualna. To jest pytanie o to, co motywuje nas do opieki nad rodzicami, nad osobami starszymi. Każdy musi to pytanie zadać sobie sam. Czy to jest bezwarunkowa miłość, czy to jest jakaś bliskość, czy to jest poczucie wdzięczności za troskę okazywaną nam w dzieciństwie, czy rodzaj rewanżu, czy rodzaj wymiany, za jakąś ich dobroć, za jakieś świadczenia z ich strony. Oczywiście to jest jedna z możliwych motywacji. Myślę, że dla wielu osób to jest ważna motywacja i należy to docenić, ale myślę, że wiele osób nie kieruje się takim rozumieniem, po prostu jest to dola, jakiś przykry obowiązek, zadanie, które przed nami staje. No właśnie, przed jednymi staje, przed innymi nie, i to jest kwestia losowa. Z losem trudno polemizować i mieć do niego pretensje o to, że stawia przed nami takie wyzwania. Z jednej strony to jest to, czy jesteśmy gotowi – pod względem rodzinnym, emocjonalnym, wychowawczym, tak jak nas wychowano, jak jesteśmy uformowani – zająć się tym, a z drugiej jak sobie z tym indywidualnie poradzić, jak sobie to ułożyć w głowie, jak się do tego zabrać. To jest splot wielu czynników. 

N: Tak… Użyłeś słowa „dola”, dla wielu osób to może być dola. Nawet dla osoby, która czuje wdzięczność do swoich rodziców i która ich bardzo, bardzo kocha, i miała szczęśliwe dzieciństwo może poza jakimiś akcydentalnymi sytuacjami. Generalnie czuje wdzięczność, ale wciąż może mieć poczucie, że – to jest dola. W jednym z wywiadów tak to ładnie ująłeś, że można spróbować zrobić z tego …przygodę, coś, co sprawi, że przerobisz to na coś wyjątkowego, wartościowego, ciekawego. 

M: No, przygoda to dużo powiedziane. Ja uznałem, że jeżeli wykonuję szereg czynności, takich opisanych, sprecyzowanych, dotyczących spraw opiekuńczo-koordynacyjnych, jak w przypadku moich rodziców, to mogę nazwać to zawodem – koordynatorem opieki geriatrycznej. Okazało się, że taki zawód istnieje na świecie, w Stanach Zjednoczonych konkretnie. Dokładnie ten rodzaj pracy wykonuje się jako usługę. I zrozumiałem, że jeżeli muszę odejść z Muzeum, bo poświęcam się koordynowaniu opieki nad moimi rodzicami, to żeby połączyć w jedno moje życie codzienne i pracę, żeby zająć się jedną rzeczą dobrze, to mogę taką koordynację świadczyć też innym ludziom, którzy są w potrzebie. I to jest moja próba przekształcenia problemu w jego rozwiązanie. Uznałem, że skoro poświęcam mnóstwo czasu na te czynności, związane ze zdrowiem moich rodziców i nadzorem nad nimi, to zrobię z tego zawód, będę go wykonywał też dla innych ludzi. Chodzi o to, żeby mieć w życiu projekt, jakiś cel, że opieka nad rodzicami to jest rzeczywiście jedno, angażuje emocjonalnie, psychicznie i w każdy możliwy sposób, ale równocześnie postanowiłem się doskonalić w tym, nauczyć wszystkiego, co jest związane z szeroka rozumianą opieką geriatryczną. Geriatria to bardzo głęboka, szeroka dziedzina wiedzy, w której nie chodzi tylko o zdrowie, ale o społeczno-psychiczny dobrostan ludzi starszych. Zrozumiałem, że ja chcę się temu poświęcić, żeby to miało szerszy sens, niż tylko ta indywidualna praca z moimi rodzicami.  Np. taka rozmowa jak nasza dziś, to, że ktoś się tym zainteresuje, że media to podchwycą, żeby pokazać problem. Z jednostkowej historii, że ktoś zrezygnował z pracy, żeby się opiekować rodzicami, można wywnioskować tylko taki morał, że ktoś postąpił dobrze albo źle, że ktoś polegnie, albo zwycięży. Ja zrozumiałem, że w mojej indywidualnej historii chodzi o to, żeby ta opieka stała się moim nowym celem. Opieka szerzej rozumiana, nie tylko nad własnymi rodzicami. I to był przełom w moim życiu, zrozumiałem, że jeśli zdobędę jakąś wiedzę, oprócz tego dwuletniego doświadczenia, które już mam w pracy z moimi rodzicami, to stanę się pionierem nowego zawodu w Polsce. To jest ta rzecz, która robi różnicę. Nie chcę oczywiście zabierać kobietom medialnego zainteresowania nimi jako opiekunkami schorowanych seniorów.

N: Można je zaprosić do tego nowego projektu.

M: Oczywiście. Odkryłem ogromną wartość, zasób, który mają kobiety doświadczone opieką.

N: To są zwykle kobiety w jakim wieku?

M: Po 50-tce. To są najczęściej kobiety, które wypadają z rynku pracy, bo muszą zajmować się swoimi rodzicami czy współmałżonkami czy bliską chorą rodziną. I kiedy ustaje ta praca opiekuńcza, one nie mają powrotu na rynek pracy, rynek w Polsce nie ma dla nich nic do zaoferowania, a one mają to, co jest w tej chwili najbardziej poszukiwane, bo mają taką interdyscyplinarną wiedzę i doświadczenie, jak postępować w opiece, jak łączyć różne wyzwania. I nie chodzi tylko o zdrowie, to także rozwiązywanie bieżących problemów; każde z tych problemów wymaga doświadczenia i kreatywności, słowem – takich kompetencji, które te kobiety mają. 

N: Czyli Ty chciałbyś zaprosić do tego projektu takie kobiety, by móc razem z ich wiedzą, doświadczeniem, zasobami stworzyć skoordynowaną opiekę nad chorymi seniorami? 

M: Tak. Odkryłem, że taka metoda pracy i opieki nad seniorami istnieje w Stanach. Nazywa się geriatric care management, czyli zarządzanie opieką geriatryczną. W ogóle zarządzanie opieką jest swego rodzaju umiejętnością i zawodem, którego brakuje i którym można uzupełnić ofertę usług opiekuńczych. Najpierw zaczynam od siebie, od małej firmy, najpierw musimy to przećwiczyć, zobaczyć, jak to działa w realiach polskich, w warunkach komercyjnych, bo na razie nie mam jeszcze możliwości i wystarczającego doświadczenia, żeby wejść od razu w sektor publiczny. Chciałbym, żeby taka usługa w przyszłości była usługą świadczoną przez opiekę społeczną, dostępną dla każdego i nawet mam taki plan dalekosiężny, żeby to zorganizować, ale zaczynamy na razie jako organizacja trzyosobowa. Pracuję z dwiema paniami, które mają dokładnie taki rodzaj kompetencji. Jedna z nich organizowała przez 6 lat szpital domowy swoim rodzicom, to Weronika Kociniak, córka Mariana Kociniaka, bardzo popularnego kiedyś polskiego aktora. I Wiesia Górska, która oprócz tego, że była dziennikarką, wydawczynią, redaktorką, od kilku lat opiekuje się mamą po ciężkim udarze. I tylko własną przemyślnością i walecznością wyprowadziła ją z tego udaru. To był bardzo ciężki przypadek, lekarze mówili, że beznadziejny. I ona od tych 5 czy 6 lat opiekuje się mamą w domu. Ma bardzo szerokie kompetencje. Wspierała rodzinę, sąsiadów w tej dziedzinie. Po prostu potrafi to robić.  

Fot. Rafał Jarzombkowski

N: Na ten moment to jest trzyosobowy zespół, który z czasem będzie się powiększał. Czy do tego projektu zaproszeni są także mężczyźni?

M: Medialne zainteresowanie moim przypadkiem sprawia, że zgłaszają się do mnie różni i wartościowi ludzie, którzy chcieliby np. spróbować czegoś nowego w swoim życiu, którzy mają takie kompetencje, o których mówię w naszej rozmowie, albo takie doświadczenie. Ponieważ opieka, czy rola opiekuna w dorosłym życiu to jest coś, co albo się przeżyło, czego się doświadczyło indywidualnie, i wtedy wiemy o czym mówimy, albo są to opowieści o żelaznym wilku. To jest trochę tak, że ludzie mogliby równie dobrze nosić jakieś wstążki albo konkretny kolor, albo opaskę na ręku, oznaczającą, że doświadczyli opieki. I tacy ludzie mogą się zupełnie inaczej porozumiewać, łączy ich wspólne doświadczenie. Tacy ludzie się do mnie zgłaszają. 

N: Czy to są wolontariusze?

M: Wolontariusze też, ale ludzie, którzy są gotowi włączyć się w takie przedsięwzięcie.

N: A więc do projektu mogą czuć się zaproszeni wszyscy ci, którzy po zapoznaniu się z naszą rozmową, pragną pomóc w tym obszarze, np.  studenci albo osoby już z jakimś doświadczeniem zawodowym, pragnące zmienić zawód.

M: Ja zapraszam wszystkich oczywiście. Ale na razie to jest wczesny etap. Niech się ta moja działalność trochę rozwinie, wtedy będę miał możliwość organizowania akcji społecznych. 

N: Pomocni mogą być studenci lub absolwenci andragogiki?

M: Tak, ale problem z młodymi ludźmi jest taki, że mało studentów wybiera specjalizację, np. geriatryczną. Mamy mało geriatrów w Polsce, i to jest problem strukturalny. Moment, w którym młody człowiek decyduje się na wybór specjalizacji odbywa się przy znikomej społecznej świadomości roli geriatrii czy potrzeb starzejącego się społeczeństwa, potrzeb ludzi starych. To jest taka refleksja z ogólnopolskiej konferencji lekarzy geriatrów,  która odbyła się wiosną tego roku i lekarze geriatrzy sami nie wiedzą, jak sprawić, żeby studentów medycyny w momencie wyboru specjalizacji czy lekarzy nakłonić, zainteresować, uświadomić ich o tym, jak ogromne są potrzeby ludzi starych i że te problemy mogą być ich problemami w przyszłości. 

N: Nie ma świadomości, ponieważ temat potrzeb ludzi starych jest marginalizowany czy nawet wymazany z dyskursu nie tylko medialnego, lecz przede wszystkim edukacyjnego. A w takiej kwestii transakcyjnej, co młodzi ludzie mogą otrzymać w zamian?  Co takim studentom geriatrii albo andragogiki czy pedagogiki, którzy chcieliby włączyć się w twój projekt, można zaoferować w zamian? Jak mogłaby wyglądać taka oferta współpracy?

 Fot. Rafał Jarzombkowski

M: Myślę, że trudno jest zachęcić kogoś, kto jeszcze nie jest świadom tego, jakim wyzwaniem jest starzenie się. Realnie ludzie w średnim wieku, w moim wieku, 45 lat, poprzez starość swoich bliskich zaczynają dostrzegać, że to jest coś, co realnie ich czeka. Wcześniej, kiedy człowiek nie staje przed tym lustrem w postaci starych rodziców, nie jest sobie w stanie tego wyobrazić. W perspektywie życiowej młodego człowieka nie ma czegoś takiego jak starość. 

N: Jest tu i teraz. 

M: Tak. Ale w życiu każdego człowieka chyba zawsze jest tylko tu i teraz. Zawsze żyjemy w szczelinie teraźniejszości. I zetknięcie się z chorobą własnego rodzica to jest moment wyjątkowej sytuacji egzystencjalnej, bo widzimy nie tylko szczelinę własnej teraźniejszości. Można porównać to do takich sytuacji z filmów science-fiction o dystopijnym świecie po jakiejś wielkiej apokalipsie, np. taki Terminator. Wiemy, co się wydarzy, widzimy świat, który nadejdzie. To jest apokaliptyczna wizja.

N: A starzenie się społeczeństwa jest obecnym problemem, jest faktem.

M: Do pewnego momentu nie jesteśmy w stanie zrozumieć, co to znaczy. Poza wykresami, poza słupkami prezentującymi zmiany w demografii, nie do końca to rozumiemy. W sytuacji, w której indywidualnie dowiadujemy się o chorobie naszych rodziców, naszych dziadków, naszych bliskich, okazuje się, że system nie zapewnia nam żadnego wsparcia. Wszystko musimy zrobić sami. Pracować, opiekować się nimi, zarobić na te wszystkie potrzeby, i jeszcze dbać o własne zdrowie. I widzimy, że znajdujemy się w trudnej sytuacji, o której wcześniejsza edukacja nic nam nie mówi. W kulturze jest bardzo rozbudowana wizja rodzicielstwa i ta kulturowa transmisja roli rodzicielskiej jest naczelną zasadą, aby społeczeństwo nauczyć roli rodzicielskiej. Wszyscy w zasadzie jesteśmy od urodzenia przygotowywani do roli rodziców. Natomiast to, że nie jesteśmy przygotowywani do żadnej roli opiekuńczej wobec starszych osób skutkuje dramatami indywidualnymi. 

N: Tak, domy, szkoły robią to bardzo sprawnie, wychowują do życia w rodzinie, które opiekują się potomstwem. Nie ma natomiast w świadomości społecznej tego, że ten starszy człowiek wymaga uwagi, opieki i troski. 

M: Można by bardzo dużo uwagi poświęcić temu, dlaczego tak jest. Dopiero od niedawna dożywamy jako ludzie takiego wieku, że opieka długoterminowa jest potrzebna. Jednym z największych wyzwań są choroby otępienne. Dotyczą ludzi zdrowych, somatycznie sprawnych, dotyczą ludzi sędziwych, ale nie tylko, także dość młodych. Te demencje dotykają ludzi już po 60-tce. Niektórzy mogą dożywać długowieczności, natomiast tracą samodzielność ze względu na zmiany, które zachodzą w ich mózgu. Wzrasta ilość chorób demencyjnych wśród seniorów, po 80-tce to już jest 20%. To się bierze z tego, że z jednej strony medycyna pozwala ludziom dożywać takiego wieku, w którym zaczynają ujawniać się zmiany neurodegeneracyjne, czyli zaczynamy chorować na demencję, będąc ludźmi sprawnymi, którzy mogliby funkcjonować bez wsparcia ze strony swoich dzieci. Ale te choroby powodują, że oni tę samodzielność tracą. To jest problem cywilizacyjny. Druga rzecz, to fakt, że warunkiem przetrwania gatunku jest reprodukcja. Kultura, społeczeństwo wymagają tego od nas, przygotowując nas do roli rodziców. Natomiast starość jest zjawiskiem stosunkowo nowym. Zwłaszcza późna starość i związana z tym często niesamodzielność. Dlatego rodzina trzypokoleniowa to bardziej mit, niebezpieczny, bo to jest rodzaj bata, który nad nami wisi, że powinniśmy żyć w rodzinach trzypokoleniowych, gdzie młodsi zajmują się starszymi. 

N: Tylko, że to się zmienia już od wielu lat. Te domy na wsiach, wybudowane pod duże rodziny od wielu lat stoją puste.

M: Tak. A historycznie nie było dużo ludzi dożywających tak późnego wieku. Więc społeczeństwo dopiero teraz musi się tego nauczyć – co robić z ludźmi, którzy wymagają opieki na stałe. I to nie jest opieka na chwilę, opieka doraźna. To jest opieka długoterminowa, która może trwać wiele lat. 

N: Tylko dlaczego młody człowiek miałby się tym zainteresować? Dlaczego miałby włożyć swój czas i energię w zainteresowanie się tematem opieki nad ludźmi starszymi?

M: Społeczeństwo powinno od dziecka kształcić nas do tej roli opiekuna starszego, chorego rodzica, tak jak kształci nas do bycia mamą i tatą. To jest naturalna część życia. 

N: To jest tak samo ważne, jak wychowanie do bycia dobrym przyjacielem czy pomocnym człowiekiem. 

M: To jest rzecz, której musimy się wszyscy nauczyć jako społeczeństwo, to jest wielkie wyzwanie XXI wieku, gdzie tych ludzi jest dużo więcej niż było kiedyś, dziś proporcjonalnie tyle samo, co ludzi młodych. Piramida demograficzna się zmienia, boki tej piramidy zaczynają się robić pionowe i ludzi młodych będzie tyle samo, co ludzi starych i my wszyscy będziemy musieli się tymi ludźmi opiekować. Pierwszym impulsem do opieki nad swoimi schorowanymi rodzicami jest bliskość, rodzinność, przywiązanie, powinność, poczucie obowiązku. Ale drugą rzeczą powinno być przygotowanie do tej roli, zdawanie sobie z tego sprawy. Decydując się na dzieci stwarzamy pewien projekt, ponosimy odpowiedzialność za założenie rodziny, za potomstwo, bo będziemy musieli przez 20 lat czy przez 18 lat czy do śmierci opiekować się własnym potomstwem. Rodząc się i dorastając nie mamy tego projektu, że będziemy opiekunami naszych rodziców. To nasi rodzice powołują nas na świat. W wymiarze egzystencjalnym można to opisać tak: decydując się na dziecko, bierzesz odpowiedzialność, a po twoim urodzeniu rola opiekuna nie jest jakoś naturalnie wpisana w twój „zakres obowiązków”. Ale z drugiej strony można na to tak spojrzeć, że skoro ktoś cię powołał na świat i się tobą opiekował, to twoim obowiązkiem będzie mu/jej towarzyszyć w odejściu z tego świata. Jeśli tej świadomości nam nikt nie wpaja od początku, to bardzo trudno jest to zrobić potem w trakcie życia, gdy człowiek jest nakierowany na różne cele indywidualne, jak kariera, własna rodzina. Nie można mówić, że to jest jakiś hedonizm. W społeczeństwie indywidualistycznym wiemy, że mamy realizować jakieś cele. Np. rodzina jest naszym celem, ale rodzina często rozumiana jako potomstwo.

 Fot. Rafał Jarzombkowski

N: To teraz zadam pytanie prowokacyjne i retoryczne w sumie: Jakie wsparcie możemy uzyskać od państwa skoro w interesie państwa nie leży opieka nad starszymi ludźmi?

M: To jest uniwersalny problem całego świata zachodniego. Pewnego razu jadąc w delegację zobaczyłem na Dworcu Centralnym pierwszy numer pisma „Opiekun”. Wydawcy wypuścili to kolorowe pismo w momencie, w którym ja waśnie zacząłem borykać się z opieką nad swoimi chorymi rodzicami. Więc kiedy ja zacząłem doświadczać tego narastającego problemu, wydawcy zauważyli, że jest to moment, w którym należy wydać takie pismo na rynek, że jest taki temat, problem, zapotrzebowanie na wiedzę w tej dziedzinie.  Zaczęły się pojawiać jakieś artykuły w prasie, zaczęła toczyć się jakaś debata na ten temat. Mój przypadek, który obecnie jest częścią tej debaty, jest przykładem pokazywanym szerzej, ale bez rozwiązań systemowych daleko się nie zajedzie, ludzie nie są w stanie uporać się z tym sami. Opieka jest po prostu bardzo droga, zwłaszcza nad osobami cierpiącymi na demencję. To są ludzie, którzy funkcjonują w miarę normalnie, ale w towarzystwie kogoś, kto ich pilnuje, dba o ich bezpieczeństwo. W Polsce jest pół miliona ludzi chorych na demencję i każda z tych chorych osób ma przynajmniej jednego opiekuna, która jest przypisana na stałe, czyli to jest kolejne pół miliona osób, w sumie to jest milion ludzi w 38 milionowym kraju. A liczba zdiagnozowanych przypadków narasta bardzo szybko – takich ludzi jest coraz więcej. 

N: Dlatego właśnie o tym rozmawiamy, żeby ten temat wepchnąć w społeczną świadomość. 

Co sądzisz o tym, jako osoba homoseksualna, która opiekuje się swoimi rodzicami pełnoetatowo, gdy słyszysz, że geje są zagrożeniem dla polskich rodzin i że je rozbijają?

M: Można na ten stereotyp odpowiedzieć innym stereotypem, że geje są osobami ciepłymi, empatycznymi, skupionymi na bliskości i rodzinie. Ja mogę powiedzieć, że akurat reprezentuję ten stereotyp, a raczej model. Problem opieki dotyczy całego społeczeństwa niezależnie od naszej płci, od naszej tożsamości, czy identyfikacji, dotyczy nas po równo. I to jest kwestia tego, jak się w rodzinie ustali pewne role. Moja rodzina jest akurat przykładem tradycyjnej rodziny, o tyle szczęśliwej można powiedzieć, że moi rodzice akceptują od początku moją homoseksualność. A więc mój coming out w rodzinie był dla mnie przyjaznym doświadczeniem. Dzięki temu mam głębszą motywację, by opiekować się moimi rodzicami. To jest kluczowe. Bo w sytuacji, gdybym ja był odrzucony przez moich rodziców, to prawdopodobnie nie byłbym w stanie poświęcić się opiece nad nimi. 

N: To jest bardzo ważne, co mówisz. 

M: Akceptacja, którą od nich otrzymałem jest fundamentem tego, że psychicznie i emocjonalnie jestem w stanie się poświęcać dla ich zdrowia, bezpieczeństwa, itd. 

N: Drodzy rodzice, bądźcie tolerancyjny dla swoich dzieci i dla ich wyborów. 

M: Po prostu kochajcie swoje dzieci. Wydaje mi się, że to jest fundament. Miłość jest uczuciem wzajemnym. Role w mojej rodzinie są tradycyjnie rozpisane, ale przynajmniej jesteśmy świadomi tych ról. Mój starszy brat pracuje i finansuje opiekę, ja sam nie jestem w stanie zaspokoić potrzeb finansowych, jakie rodzi opieka nad schorowanymi rodzicami. Ale podzieliliśmy się rolami. On ma swoją rodzinę nuklearną, troje dzieci. Bardzo wymagające jest w dzisiejszych czasach zapewnienie im warunków rozwoju, edukacji. Starsze dzieci mojego brata jeszcze się kształcą za granicą, młodsza córka jest w szkole. On na to wszystko pracuje i on finansuje opiekę nad naszymi rodzicami, a ja tą opieką zarządzam, ja ją świadczę. W pewnym sensie jest to tradycyjny podział ról: jest samiec alfa, który jest głową rodziny i samiec beta. W psychologii ewolucyjnej jest dość dobrze opisane zagadnienie homoseksualności i jej rola w ewolucji. Homoseksualny osobnik pełni  dodatkową rolę w rodzinie. Samiec homoseksualny czy samica homoseksualna nie reprodukują się, za to pełnią funkcję opiekuńczą, dbają o bezpieczeństwo rodziny. Tak próbuje się wyjaśniać istnienie homoseksualności wśród zwierząt i u ludzi. 

N: Wracając do twojego osobistego doświadczenia opieki nad twoimi rodzicami, powiedz, kiedy jest dobrze? I kiedy jest źle?

M: Dla mnie ważne jest powiedzenie, że to jest bardzo trudne. To nie jest piękna historia z happy endem, tylko doświadczenie choroby, cierpienia, doświadczenie indywidualnego samotniczego trudu. Dla mnie choroba otępienna ojca powoduje, że on nie jest sobą. Jest kochanym ojcem, fajnym facetem i w ogóle, ale jest bardzo trudno z nim cokolwiek przeprowadzić, jakieś działanie nastawione na konkretny cel: wizyta u lekarza jest bardzo trudna, załatwienie czegoś, proszenie go o coś jest bardzo trudne, umycie go jest trudne. 

N: Próbujesz go raczej przekonywać, czy czasem trzeba go zmusić do czegoś?

M: Chorego na demencję nie da się do niczego zmusić. Można go tylko przekonać. Złość, niemoc, a nawet przemoc są czymś naturalnym w ludzkich reakcjach. Trzeba naprawdę nad tym pracować, poświęcać się temu, uczyć się, tych złych emocji również. W przypadku otępienia złe emocje opiekuna natychmiast przechodzą na chorego. Tłumiona agresja i tłumiona złość wywołują niebezpieczną i niepotrzebną reakcję u chorego. Oni tracą kontrolę nad światem, nie wiedzą, co się dzieje, na różne zmiany reagują złością i agresją. Potrafią być niebezpieczni, biją, napadają, atakują, już nie mówię o agresji słownej. To jest jedyna dostępna im jeszcze reakcja na lęk, na coś nieznanego, nawet na własny wstyd czy zakłopotanie. Dlatego to jest takie trudne. Z chorym na otępienie trzeba bardzo delikatnie, umiejętnie postępować. Tego się można nauczyć, ale to nigdy nie jest łatwe. Kiedy się to opanuje, można z chorym przeżywać mnóstwo pozytywnych emocji. A moja mama jest ciepłą, dobrą kobietą, ale znowuż jej choroba też bywa bardzo trudna. W chorobie dwubiegunowej nie ma cierpienia fizycznego. Moi rodzice nie cierpią fizycznie, oni nie mają dolegliwości bólowych, ale oboje mają szereg chorób, które powodują, że ich współżycie jest bardzo utrudnione. Mama lęka się o ojca, a lęk matki wywołuje u ojca agresję. I to jest sprzężenie zwrotne, z którym ja muszę na co dzień się zmagać. 

N: Czyli powinni być odseparowani od siebie. 

M: To obiektywnie rzecz biorąc byłoby dla nich najlepsze. 

N: Czy zdarza się, że w opiece nad takimi chorymi ludźmi i ich wzajemnych współżyciu są… te lepsze momenty?

M: Oczywiście, że tak, i o to właśnie chodzi, by tych pięknych momentów było jak najwięcej. Na tym właśnie polega opieka geriatryczna, geriatria, żeby starszemu człowiekowi zapewnić maksymalną możliwość, by dobrze przeżył swoją starość. 

N: Czy to jest także kwestia tego, jak twórczo organizować im czas? 

M: To jest bardzo indywidualne, bo z jednej strony chodzi o zadbanie o ich komfort,  a z drugiej o ich aktywizację. A chorzy na demencję niechętnie się aktywizują. Mają taką tendencję, żeby mniej robić, bo to wymaga od nich kontaktu z czymś nowym, z nowym człowiekiem, nowymi zadaniami, trzeba ich umiejętnie zachęcać do tych nowych aktywności. To jest wyjście poza świat im znany. 

N: Z czym wielu zdrowych ludzi ma problem, a co dopiero w przypadku osób chorych. 

M: Dokładnie. A druga sprawa to zmniejszenie przyjmowanych leków, ilości wizyt lekarskich, zmniejszenie tej ciągłej terapii. W którymś momencie trzeba zrozumieć, i to właśnie wiedzą lekarze geriatrzy, których jest wciąż za mało w Polsce, że tych starych ludzi nie można leczyć na wszystkie choroby pojedynczo,  to jest dręczenie. Należy tak ich prowadzić, by pozwolić im żyć w miarę przyjaznych, komfortowych warunkach, bez ciągłego badania, bez ciągłych wizyt lekarskich, bez nieustannego zażywania leków, które u ludzi starych wywołują dużo więcej efektów ubocznych i działań niekorzystnych niż u ludzi młodych. Chodzi o to, żeby im zapewnić godne, w miarę przyjazne przeżywanie życia na starość.  I to jest rzecz, której wielu lekarzy nie rozumie i nie rozumieją też tego opiekunowie. Opiekunowie i dzieci osób starych starają się wyleczyć ich z chorób, z których już wyleczyć się ich nie da. 

N: Czyli chcesz powiedzieć, ze najważniejsze to zapewnienie im komfortu psychicznego?

M: Tak, bliskości, kontaktu. 

N: Czy wspominacie różne rzeczy z przeszłości?

M: Tak, wspomnienia to jest też rodzaj terapii. To jest moja indywidualna trudność, że o ile z ojcem słuchanie jego wspomnień i takie motywowanie go do opowiadania przeszłości jest kluczowe, o tyle oczywiście na moją mamę wspominanie działa bardzo źle. Dla niej, która jest świadoma choroby ojca i jakiegoś tam końca, wspomnienia są czymś przykrym. Natomiast dla ojca wracanie do przeszłości jest jeszcze polem, gdzie może się wykazać. 

N: A co dla mamy jest dobre? Ona ma depresję i choruje na chorobę dwubiegunową. 

M: Pytałem ją o to, kiedy nie za bardzo chciała wyjść ze szpitala po półrocznym pobycie. Bała się wyjść „na wolność”. Zapytałem jej, czego by chciała. A ona na to: chciałabym mieć z tatą inną starość… Choroba mojego ojca jest po prostu bardzo bolesnym doświadczeniem dla mojej matki. Ona chciałaby po prostu, że on nie był chory. Żeby było tak, jak kiedyś. I tutaj zapewnienie jej komfortu, bliskości jest bardzo ważne. Moja mama chciałaby, żebym ja wszedł w rolę ojca, żebym ja był kimś, kto się nią opiekuje, zapewnia jej bezpieczeństwo. A ja mam też swoje własne życie, nie mogę tylko opiekować się moją matką. Muszę stawiać jej granice i uświadamiać jej, że nie jestem 24-h dla niej. To bolesne.

N: Tak, jakie to jest istotne, postawienie granic osobie, którą się opiekujemy.

M: Dokładnie. W opiece nad osobami niesamodzielnymi, niepełnosprawnymi, czy nad chorymi rodzicami, funkcjonuje taki termin „urlop wytchnieniowy”. Potrzebne są przerwy w opiece, z jednej strony po to, by opiekun mógł się zregenerować, ale również po to, by podopiecznym pokazać jakąś granicę, dla higieny psychicznej. Żeby podopieczni mieli świadomość, że opiekunowie nie są wyłącznie podporządkowani opiece. Normalnie jestem kilka godzin dziennie u rodziców i jest zwykle jeden dzień w tygodniu, że mój brat mnie wyręcza. I ja mam ten dzień wolny od nich nie tylko po to, bym mógł się zająć sobą, czy spędzić ten czas inaczej, ale żeby oni też wiedzieli, że nie jestem tylko przypisany do nich, że nie jestem tylko ich opiekunem, że mam jeszcze swoje życie. To jest trudne, bo łatwiej jest mi pójść do rodziców, zająć się ich sprawami niż nie iść i zająć się sobą. Ale tego wymaga dbanie o siebie.  

Fot. Rafał Jarzombkowski

N: Tak…W naszej rozmowie poruszyliśmy m.in. takie tematy, jak rozbudzanie wrażliwości społecznej od samego początku, już na etapie wczesnego dzieciństwa, w rodzinie, w edukacji, w szkole, wszędzie, uwrażliwianie na starszego człowieka, nie tylko na rówieśnika, na młodszego człowieka, żonę, męża, partnera, ale także na starszego człowieka, jego obecność i potrzeby.  Poruszyłeś także tę ważną kwestię stawiania granic podopiecznemu, a także mówiłeś o ogromnej roli geriatrów w Polsce, których powinno być więcej, a jest ich za mało.  A ostatnia rzecz, którą chciałabym poruszyć z tobą, to twoje przyglądanie się tej rzeczywistości związanej ze starszymi ludźmi. Ostatnio, gdy się spotkaliśmy opowiedziałeś, że ty idziesz ulicą, patrzysz w okna kamienic i widzisz to, co normalnie jest zakryte: że tam mieszkają starzy ludzie, którzy wymagają opieki, i często tymi starymi ludźmi opiekują się inni starzy ludzie. 

M: Tak, to jest doświadczenie, o którym właściwie trudno jest opowiedzieć komuś, kto tego nie przeżył. Ja widzę to, czego nie widać gołym okiem, wiele osób chorych, niesamodzielnych, starych wymaga opieki, to są osoby bardzo często niewidzialne, zamknięte w czterech ścianach. Mam taki wgląd w przyszłość, co jest obciążające psychicznie, bo mam poczucie, że wiem, co nadchodzi, widzę to, czego np. nie widzą ludzie młodzi: mam świadomość, że co któreś drzwi, w co którymś mieszkaniu jest osoba samotna, stara, schorowana, leżąca, którą się ktoś opiekuje, np. jedna osoba z rodziny, jedno dziecko opiekujące się swoim schorowanym rodzicem albo dwójką rodziców, córka opiekująca się matką. Kontaktują się ze mną tacy ludzie, więc ja po prostu wiem, jak wiele jest takich przypadków dookoła nas. Patrzę na te bloki po drugiej stronie Wisły i myślę o tym, jak wiele tam jest takich osób… I to jest taka rzecz, której sobie nie uświadamiamy. Był taki przejmujący felieton Krystyny Jandy, która opisała doświadczenie umierania własnej matki. Napisała, że ludzie chodzą chodnikami i nie wiedzą, co dzieje się w mieszkaniach nad nimi i nie wiedzą, co ich samych spotka. 

Jesteś teraz młodą matką, młodym ojcem, sportowcem, artystką, operatorem kamery, zajmujemy się swoim życiem, a nie wiemy co nas czeka. A czeka nas być może właśnie niesamodzielna starość, być może jakaś choroba, która będzie wymagała od kogoś bliskiego, żeby się nami zajął albo wsparcia systemu – systemu, którego na razie nie ma. 

N: I którym masz zamiar zająć się ty. 

M: Zamierzam o tym mówić, żeby jakieś zmiany jednak zachodziły. Ja sobie zdaję sprawę, że to jest gigantyczny problem. 

N: I gigantyczne przedsięwzięcie, do zrealizowania którego potrzebujesz pomocy wielu ludzi. 

M: Widzimy gołym okiem, że przed nami stoją dwa poważne wyzwania: kryzys klimatyczny i demograficzny. Ja uznałem, że chcę zająć się prawdziwymi wyzwaniami współczesności, opieką związaną ze starzejącym się społeczeństwem, zmierzyć się z tym, co nadchodzi. 

N: Na koniec naszej rozmowy chciałabym zachęcić wszystkich tych, którzy nas obejrzeli, posłuchali czy przeczytali naszą rozmowę, którzy czują gotowość do zmierzenia się z tym tematem i chcieliby jakoś pomóc, by skontaktowali się z Marcelem Andino Velezem.

M: Planuję zająć się projektem społecznym, który nie tylko zatrudni ludzi do pracy, ale też zaangażuje ich w  sferze wolontaryjnej, choćby taki lokalny projekt społeczny, który zaangażuje ludzi dobrej woli. 

N: Projekt, który promowałby model opiekuna uniwersalnego, uświadamiającego, że opieką zajmować się mogą także mężczyźni, a nie tylko kobiety.

M: Oczywiście. Ale zgłosiło się do mnie paru facetów, którzy potrafią się opiekować, robią to, mają takie doświadczenie, mają potrzeby opiekuńcze. Tacy jak widać też istnieją i mogą być dobrym przykładem. 

N: Życzę Ci powodzenia, Marcel. 

M: Dzięki. 

N: Dziękuję Ci za tę pogłębioną rozmowę. I trzymaj się. 

M: Dzięki. 

 
Dom spokojnej starości, St.Johann, Włochy. Fot. Eberhard Grossgasteiger/unsplash

To był dokonany przeze mnie niemal całkowity zapis 1,5h rozmowy jaką przeprowadziłam z Marcelem Andino Velezem 9 września 2019 r., która będzie częścią filmu o problemie starości w Polsce i opieki nad chorymi seniorami. 

Natalia Wilk-Sobczak

Romantyczny folwark Polska – rozmowa Tomasza Mincera z Jackiem Santorskim :)

Polski folwark to rodzaj rzeczywistej umowy społecznej skierowanej przeciwko podmiotowości.

Polacy nie nawykli do demokracji?

Ująłbym to inaczej. Cechuje nas deficyt umiejętności odnalezienia się w warunkach demokratyczno-liberalnych. Przyswoiliśmy za to bardzo dużo schematów i tradycji mniej lub bardziej dostosowanych do realiów autorytarnych. Ten deficyt przejawia się we wzorcach myślenia, relacjach rodzinnych, literaturze czy sztuce.

Gdzie tkwi tego praprzyczyna?

Zdaniem historyka Adama Leszczyńskiego bierze się to stąd, że mieliśmy 8 lat demokracji przedwojennej – do zamachu majowego – i ostatnio 25 lat demokracji dojrzewającej. PRL-u był systemem łagodnego totalitaryzmu, podobnie zresztą jak za sanacji. Co ważne, Polacy umieli się w tym wszystkim odnaleźć. Można by tu przywołać „Ucieczkę od wolności” Ericha Fromma – naszą przypadłością jest jakiś rodzaj omijania wolności i wszystkich ryzyk związanych z jej twórczą konsumpcją.

Warto wspomnieć innego badacza totalitaryzmów, Miltona Rokeacha, który opisał na przełomie lat 50. i 60. działanie „zamkniętych umysłów” (Closed and open minds) – bez tolerancji na wieloznaczność, złożoność, za to podatnych na atawistyczne stereotypy społeczne takie jak „swój dobry – obcy zły”, dogmatyzm i fundamentalizm, postprawdę – jak byśmy dziś powiedzieli – w miejsce faktów i wiedzy… Wygląda na to, że w takim świecie zawsze potrafiliśmy się odnaleźć Jak twierdził Andrzej Wajda, Polacy wolą się leczyć u znachorów niż u lekarzy.

Tu dygresja. Na początku lat 90. ubiegłego wieku o Polakach, którzy sobie nie radzą, mawiano w kontekście tzw. wyuczonej bezradności wyniesionej jeszcze z poprzedniego systemu. Tylko że często ci sami ludzie odznaczali się niebywałą zaradnością – o charakterze niepodmiotowym, lokalnym, wedle reguł panujących na folwarku korporacyjnym, takich jak amoralny familiaryzm. I tu wracamy do naszego głównego wątku – do abdykacji z wolności. Otóż ta „ucieczka” została skompensowana przez instynktowną, niemal prymitywną zaradność.

No dobrze, ale jakie to ma przełożenie na społeczną rzeczywistość?

Otóż w większości jako społeczeństwo jesteśmy przystosowani do wyrzeczenia się podmiotowości. Innymi słowy, potrafimy całkiem nieźle funkcjonować w warunkach ograniczonej wolności. Widać to również we wspomnianym zjawisku określanym mianem folwarku.

Gdzie konkretnie?

Odwołam się tu do badań prof. Janusza Hryniewicza, według których pod koniec poprzedniej dekady ponad 80 proc. rodzimych firm miało strukturę XVI-wiecznego folwarku. Jeśli chodzi o państwowe organizacje, urzędy, to możemy mówić wręcz o stu procentach. Ze wspomnianych badań wynikało, że to nie jacyś narcystyczno-psychopatyczni domorośli przedsiębiorcy potworzyli te folwarki, tylko że one same są rodzajem niepisanej umowy społecznej. Folwarczność odpowiadała 85 proc. pracowników i 60 proc. kierowników badanych firm. A zatem polski folwark to rodzaj rzeczywistej umowy społecznej skierowanej przeciwko podmiotowości.

Spróbujmy zdefiniować, czym jest ten XVI-wieczny folwark przeniesiony do XXI stulecia.

Pokrótce: występuje jeden ośrodek decyzji. W wypadku firmy rodzinnej jest to konkretna osoba lub rodzina, w korporacji – bardzo kameralny lub mocno odizolowany od reszty zarządca lub zarząd. Komunikacja w strukturze zachodzi od góry do dołu i ma charakter nakazowy. Sprzężenie zwrotne, owszem, jest, ale nie sprzyja uzyskaniu podmiotowości i godności pracowników czy podwładnych. Jednocześnie „góra” prosi o opinie, istnieją jakieś formy partycypacji i konsultacji, ale za cenę donosów i kontroli. Rozwój, awans, własna inicjatywa są mocno ograniczone. Przy czym folwark nie jest wyłącznie polską specjalnością.

Co nas wyróżnia?

Jeśli stereotypowo folwark niemiecki będzie się nam kojarzyć z pewnego rodzaju bezdusznym autorytaryzmem, to w polskiej wersji natkniemy się na kapryśność. I tak szef lub szefowa mogą robić awantury, wygłaszać tyrady, mieć wahania emocjonalne, ranić ludzi, obrażać. Ale z drugiej strony mogą też wchodzić w rolę „dobrego pana”, darowywać winy. Przypomina mi się autentyczna sytuacja, w której zakochany pracownik firmy energetycznej, łamiąc wszelkie przepisy BHP, wszedł na dach i omyłkowo zniszczył instalację. Powinien był z miejsca stracić pracę. Natomiast to tak rozczuliło prezesa, że mu wybaczył i nie wyciągnął konsekwencji.

Ten polski folwark jest więc nieco romantyczny, trochę histeryczny, a miejscami sentymentalny. A nad tym wszystkim unosi się duch familiaryzmu amoralnego – ludzie chowają się przed folwarkiem w mikrorodzinach. Dziś, kiedy w spółkach Skarbu Państwa po zmianie zarządów – w świetle kryteriów, mówiąc delikatnie, nie tylko merytorycznych – okazało się, że właśnie dzięki tej folwarczności, wyizolowanym podmiotom i strukturom, te firmy może nie w sposób innowacyjny, ale jednak działają.

Siłą rozpędu…

Paradoks polega na tym, że zieloną wyspę też zbudowaliśmy za pomocą folwarcznie zarządzanych firm. Dopóki był popyt wewnętrzny, dopóki mieliśmy do czynienia z tzw. ekonomią nisko rosnących owoców – konkurowało się ilością, ceną oraz układami w dostawach i sprzedaży – dopóty folwark ze skróconym trybem decyzyjnym, informacyjnym, bez partycypacji czy zebrań nieźle funkcjonował. Do dziś zresztą, gdy mamy do czynienia z prostą produkcją w biznesie, to ten model wciąż się sprawdza.

Problem z folwarcznością na dobre pojawił się po globalnym kryzysie z roku 2008. Okazało się, że wskutek różnych zjawisk trzeba ściągać cugle, a z drugiej strony konkurować innowacyjnością, lojalnością pracowników, zwłaszcza w kontekście emigracji. Polacy ruszyli za granicę także w poszukiwaniu lepszych standardów rynku pracy, a nie tylko wyższych zarobków.

Kryzys okazał się szansą?

Jaki kram, taki pan. Niezupełnie, bo w zmęczonych liberalnym kapitalizmem demokracjach zachodnich folwark objawił się jako recepta. W tym momencie mamy swoisty zwrot w kierunku tak rozumianej folwarczności. W Polsce nagle się okazuje, że z folwarków korporacyjnych przechodzimy do folwarku społeczno-narodowego. I większości to odpowiada. Dlatego nie mam poczucia, przy całej „pracowitości” obecnej ekipy rządzącej i partyjnej, że PiS i przystawki mają jakiś przemożny, hipnotyczny wpływ na społeczeństwo. Chociaż charyzma Jarosława Kaczyńskiego jest czymś faktycznym. Ale przede wszystkim – taki pan, jaki kram. Większość Polaków tego chce i potrzebuje.

I Jarosław Kaczyński nam to zapewnia.

Na rok przed wyborami prof. Janusz Czapiński pośrednio wyciągnął ze swojej „Diagnozy społecznej” podobny wniosek i zwrócił się do kilku osób z Rady Gospodarczej przy premierze, w której również zasiadałem. Otóż według prof. Czapińskiego, gdyby wszyscy uprawnieni do głosowania poszli do urn, to ponad 70 proc. głosowałoby może nie na sam PiS, ale na partie o charakterze konserwatywnym, wyznaniowym, odwołującym się do przeszłości. Pokłosiem tej diagnozy było ponowne uruchomienie tzw. tuskobusu po to, by złapać kontakt ze społeczeństwem.

Potrzebna też była nowa narracja, która zawierałaby rodzaj obietnicy i jednocześnie wymagania, byłaby przy tym wrażliwa społecznie i odważna mobilizacyjnie. Do grona z otoczenia premiera wprowadziłem jednego z najlepszych specjalistów od narracji biznesowych, społecznych i ekonomicznych, Paula Ormeroda, autora słynnej książki „The Death of Economics”. Konstatacja z jego prezentacji była taka: nie będziemy ludziom opowiadać bajek. Miałem na ten temat inne zdanie: jeśli ludziom nie opowiemy bajek, to będą kiedyś słuchali horrorów. I tak się stało. Z mojego doświadczenia z badań terenowych w firmach wynikało jasno: Polak potrzebował metanarracji.

Jakiej?

Jak już mówiłem, roztropnej ekonomicznie, ale jednocześnie wrażliwej społecznie. Skoro jej nie dostał, przyjął to, co usłyszał w czasach drugiej kadencji PiS-u.

Co się składa na tę narrację?

Po pierwsze, podniesienie własnej wartości. Jesteś kimś szczególnym, a nawet kimś lepszym. Po drugie, wcale nie musisz się o to starać, wystarczy, że się odróżnisz od jakichś obcych. A przy okazji będziesz miał zapewnione bezpieczeństwo. Tylko wybierz bierność i wierność wobec tych, którzy tę narrację ci proponują. Nawet jeśli w roku 2017 młodzież stanęła w obronie sądów…

…niektórzy pisali o przebudzeniu.

Młodzi opowiedzieli się za podmiotowością i godnością, ale był to jedynie skromny wyłom w ogólnej tendencji, która idzie całkowicie w drugą stronę.

To co nas czeka?

Sądzę, że potrzeba co najmniej 10 lat pracy nad tym, aby atrakcyjność tej podmiotowości, chociażby w młodym pokoleniu, rosła. Problem w tym, że ci zaradni pojechali już w świat.

Jak to przepracować?

Nie zniwelujemy różnic, które istnieją w Polsce od stu i więcej lat. Nie w tym rzecz, żeby te podziały znosić. Jeśli mamy je jakoś przekraczać, to poprzez podejście realistyczne. Chodzi o to, by pomimo różnic znaleźć zagadnienia, w których się dogadujemy i w których współdziałamy. Małżeństwo może być tak poranione, że ludzie się rozchodzą, ale w kwestii troski o zdrowie niepełnosprawnego dziecka wznoszą się ponad osobiste animozje.

Powstaje pytanie, czy w obliczu jakiejś katastrofy związanej z bezpieczeństwem przyrodniczym, militarnym, zdrowotnym kraju byłaby szansa na porozumienie i współdziałanie między głównymi aktorami polskiej polityki? Nie żeby jedni drugich przekonywali do swoich racji. Aby coś takiego przeprowadzić, można skorzystać z gotowych technik zaczerpniętych z biznesu. Czyli nie należy się zajmować wykazywaniem swoich racji, tylko dyskutować o obejmujących te racje kryteriach. Nie okopać się w wojnie pozycyjnej o „wysokość ceny”, tylko prowadzić negocjacje problemowe, gdzie wyznaczamy obszary zgody i wspólnych interesów, a jednocześnie godzimy się na pozostawienie pewnych obszarów jako domeny stałej rywalizacji.

Przełóżmy to na praktykę polityczną.

Dziś już nie wystarczą fajne gesty w postaci „T-shirtowej rewolucji” [noszenie koszulek z napisem Konstytucja – przyp. red.] ani nawet jakaś nowa narracja, zanim nie powstanie model, koncepcja, realna propozycja dla różnych grup mentalności i interesów. Jest to tym trudniejsze, że w tym czasie, jak wieszczy bliski mi prof. Jan Zielonka, wypala się liberalna demokracja, więc nie tylko o jej mechaniczne przywrócenie trzeba dziś walczyć, lecz o nową formację w jej miejsce, alternatywną dla „majsterkowania” przy zastanych systemach z populistycznym wsparciem…
Szeroko pojęta opozycja musi się urealnić i pojąć, że w Polsce nie jest tak, jak w Warszawie na Nowym Świecie, że wystarczy stworzyć narrację, by przejąć władzę. Potrzeba pokory i realizmu.

Dla mnie symbolicznym szczytem arogancji polityków jest brak diagnozy społecznej. Odwiedzili mnie kiedyś doradcy jednej z partii politycznych. Zapytałem ich z autentyczną ciekawością, na której analizie społecznej budują swój program. Diagnoza zakłada znajomość własnego elektoratu. Można powiedzieć, że politycy swoją grupę wyborców kochają, czyli potrafią się wczuć w jej potrzeby, motywacje, sposób myślenia. Znają jej interesy.

Jaka była odpowiedź?

„Oczywiście, mamy diagnozę”. I wyciągnęli słupki sondażowe – poparcie ich oraz innych partii politycznych. W tym myśleniu tkwiło przekonanie, że wpierw trzeba zdobyć władzę, a dopiero potem realizować jakieś zmiany społeczne.
Powiedzmy sobie jasno, tak się dziś nie da uprawiać polityki. Potrzebna jest diagnoza, wspomniana narracja, a do tego umiejętność opowiadania. Żeby dziecko mogło zasnąć, trzeba mu opowiedzieć bajkę. Ale nie wystarczy wyciągnąć pierwszą z brzegu. Trzeba wiedzieć, jaka konkretnie bajka to dziecko uśpi. A żeby to wiedzieć, trzeba to dziecko znać, aby zdiagnozować jego rzeczywiste problemy i potrzeby, zaplanować odpowiednie działanie i opowiedzieć autentyczną historię, która je zmobilizuje i uspokoi.

Polska polityka jest folwarczna?

Jest. I w tym tkwi wspomniany już paradoks. Folwarki zbudowały nam zieloną wyspę. Wodzowskie partie zbudowały demokrację przez 25 lat. Ale w tym czasie okazało się, że potencjał tego paradygmatu się wyczerpał. Brakuje alternatywy. Natomiast bardzo nowoczesna folwarczność i takaż narracja – z punktu widzenia skuteczności społecznej – jaką uprawiają rządzący – ułatwia im ucieczkę do przodu.

Co z opozycją?

Patrząc okiem biznesowym, potrzeba co najmniej politycznej sukcesji, a być może ogłoszenia bankructwa i zbudowania czegoś nowego.

Sugeruje pan totalny reset polskiej sceny politycznej.

Tak. Co ważne, równolegle zachodzi przemiana związana z wartościami. Być może dziś jeszcze jej nie doceniamy, ona dopiero może się objawić. Wierzę we wpływ kultury na stan ducha – względnie w brak tego wpływu, jeśli brakuje produktów kultury. Istnieją teorie politologiczno-literackie, zapewne formułowane nieco na wyrost, że Słowacki i Mickiewicz więcej zrobili dla powstań narodowych niż wszyscy polityczni działacze razem wzięci. Innymi słowy, bardziej wierzę w Pożar w Burdelu niż w jakąkolwiek partię opozycyjną…
Dziś potrzebujemy dobrego filmu czy spektaklu, który pozwoli nam odreagować zakorzenioną w polskich rodzinach traumę transformacji. Trzeba przełamać owo upokorzenie, którego wielu Polaków doświadczyło na styku dwóch systemów. Byłby to film o rozczarowaniu wolnością, niewidzialną ręką rynku, a jednocześnie film o nadziei.

Nieporadzenie sobie z tą traumą odpowiada w dużej mierze za istniejące dziś podziały.

Nie potrafimy do końca przewidzieć, jaka moc stoi za oddziaływaniem symbolicznym. Warto tu przywołać sukces Wiedźmina. To oczywiście nie zwalnia polityków z ich codziennej pracy. W tym sensie jednak dużo większe nadzieje pokładam w inicjatywach pokroju „Liberté!” niż w aktywności polskich polityków, którzy zwyczajnie nie nadążają za rzeczywistością.

Na koniec, chcę powiedzieć o jeszcze jednym ciekawym paradoksie.

W ostatnich dwóch latach widzę nowe zjawiska w środowisku firm polskich i działających w Polsce. Dorosłe dzieci nie chcą podejmować sukcesji w folwarkach rodziców (z badań wynika, że potrzebują zarówno digitalizacji, jak i demokratyzacji relacji). I w tym świecie zaczyna się coś ruszać. Coraz częściej szukamy nowego paradygmatu przywództwa i relacji, bardziej podmiotowych i zespołowych. Na konferencjach HR-owcy i młodzi liderzy dyskutują o – prawie utopijnym w naszych warunkach – paradygmacie tzw. „turkusowych organizacji”, biznesowych wspólnot, które są zaprzeczeniem folwarku. Nawet jeśli to nierealne, to ta „tęsknota za rajem” w warunkach biznesowych angażuje wiele osób. Coś w tym jest. Z tym fenomenem w tle powstaje coraz więcej start-upów lub firmowych transformacji po jednak udanej sukcesji, w których liderzy pracują nad oparciem biznesowej praktyki i designu wnętrza swojej firmy na realnych wartościach takich jak otwartość, prostota, odpowiedzialność, szacunek, współdziałanie, wiarygodność.

Byłby to ciekawy paradoks, gdyby to ze strony firm (do niedawna symbolu korporacyjnej bezduszności i wyzysku) przedostały się do życia społecznego i polityki nowe, dobre praktyki…

Osobiście jak dotąd angażuję się właśnie w tym obszarze, wolę prowadzić Akademię Psychologii Przywództwa, w której starzy i młodzi liderzy pracują nad sobą, by rozwijać autentyczne, skuteczne i zarazem godnościowe zarządzanie niż np. edukować polityków, którzy mylą słupki poparcia z diagnozą społeczną.

Fot. Adrian Grycuk (CC BY-SA 3.0 PL)

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję